- Opowiadanie: Radek - Błąd degeneracji

Błąd degeneracji

Uniwersum to samo, co w “Bajce nie dla dzieci”, około 30 lat później i bez związków fabularnych. O ucieczce przed tyranią praw zwalczających degenerację.

Roderick unika śmierci, konstruuje największą rakietę świata, za co dostaje królewnę za żonę. Podróż poślubna jednak przebiega niezupełnie po jego myśli. Happy End! Każdy dostaje prawie to, co chce.

Wielkie podziękowania dla betujących!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Błąd degeneracji

Roderick urodził się na Zamku, był pierwszym synem pani baronowej van der Ians. Lekarze ocenili stan dziecka na dobry, a matki na jeszcze lepszy. Tak napisano w pierwszym oficjalnym komunikacie.

– Widać degenerację – szepnął jeden z lekarzy do ojca. – To może przejść w procesie rozwoju organizmu, ale ja bym nie ogłaszał go oficjalnie następcą wielmożnego pana barona.

***

Życie Rodericka było najbardziej zagrożone kiedy skończył pięć lat. Zanim stanął przed komisją, musiał pod okiem nauczycielki bawić się z grupą nowopoznanych rówieśników przez trzy dni.

– I jak? – spytał lekarz, jakby chłopca przed nimi nie było.

Wyciągnął pistolet z szuflady, zarepetował.

– Roderick jest nad wiek rozwinięty – zaczęła nauczycielka, nie odrywając oczu od ekranu, gdzie miała zapisane wyniki testów.

– Degeneraci bardzo często przewyższają rozwojem normalnych ludzi, a potem zostają w tyle – stwierdził lekarz.

– Weź miotacz jonowy, żebyśmy znowu nie mieli przerwy na sprzątanie. – Nauczycielka zauważyła broń.

– Podejdź – wtrącił przewodniczący komisji. – Naprawdę umiesz czytać?

– Tak – odpowiedział Roderick.

– A co tu jest napisane?

– „Okręgowa Komisja Kwalifikacyjna”.

Roderick zauważył, że mężczyzna ma na garniturze odznakę ze skrzydełkami, znaczy lotnik.

– Narysuj coś. Nie spiesz się. – Podał dziecku kartkę i ołówek. – Następny!

Roderick usiadł na podłodze i czuł, że musi się postarać. Rozumiał też, żeby nie przeszkadzać przy ocenianiu innych.

– Co to jest? – spytał przewodniczący.

– Kosmolot…

– Nie wygląda.

– Tu jest. – Wskazał koło ze szprychami na niebie, wśród gwiazdek. – Na pierwszym planie jest wahadłowiec, ląduje na obcej planecie…

– A co to za wąsy przy napędzie?

– Deflektory ciągu, nie założymy, że nam obcy zbudują lotnisko, nawet z szacunku dla króla… – Roderick nie dokończył.

– Okręgowa Komisja kieruje panicza barona Rodericka do szkoły elementarnej dla kawalerów z dobrych domów. – Przewodniczący popatrzył na ekran. – Zaprotokołowało się? Jednogłośnie?

– Tak, panie majorze – potwierdził lekarz.

Nauczycielka wiedziała, że przewodniczący zapisałby do najlepszej szkoły nawet syna niewolnicy, jeśliby mu rakietę narysował. Puścił fizycznego degenerata.

***

Matka dała mu laskę, żeby się nie przewracał, bo wstyd. Lewa ręka i prawa noga Rodericka były krótsze i słabsze. Poza tym nie odbiegał wyglądem od innych. Po kilku miesiącach prześladowania przez kolegów, odnalazł się w grupie. Lekcje nie sprawiały mu trudności i potrafił pomagać innym. Oni mu się odwdzięczali podczas gier zespołowych.

***

Później Roderick trafił do szkoły zawodowej. Należała do Zjednoczenia Przemysłu Lotniczego „Rakieta”.

Internat mieścił się w centrum Iansbergu, na kilku piętrach wznoszącego się nad miastem wieżowca. Roderick mógł oglądać latadła, uwijające się między wielkimi blokami budynków, jak rój świetlików. Z okna widział zamek, w którym się urodził. Wyglądał jak ciemna kostka do gry rzucona między skały.

„Tu się będę uczył. Fajnie!”.

Zapamiętał ten moment, bo pierwszy raz nie czuł się gorszy od wszystkich. Nikt się nie śmiał, nawet gdy przychodził do klasy o lasce.

***

Roderick skończył szkołę z wyróżnieniem. Miał zawód: „technik montażu i obsługi płatowców z napędem odrzutowym”. Patrzył na ekran swojego komunikatora z dumą. Zgodnie z prawem był dorosły i mógł pracować, gdzie chciał. Ojciec obiecał też sfinansować studia inżynierskie.

Strażnik Miejski przyniósł małe ozdobne pudełeczko. Roderick nie musiał do niego zaglądać, żeby wiedzieć co w nim jest. Niemal jednocześnie przyszła wiadomość na komunikator:

„Ojciec ma zaszczyt zaprosić Wielmożnego Pana Barona przed oblicze Królewskiej Komisji Kwalifikacyjnej”.

W środku był pierścień następcy barona van der Ians. To dziedzictwo, a nie zawód.

***

Ojciec zazwyczaj pracował w wielkiej sali rodowego zamku. Teraz wszystko uprzątnięto, za to pojawił się stół i trzech członków komisji. Barona nie było, za to czekał kat.

– Ze względu na pańską, proszę wybaczyć, degenerację, wielmożny panie baronie, jednogłośnie stwierdziliśmy, że cofamy panu prawo do reprodukcji. Zaproszony tu pan egzekutor dopilnuje szczegółów, w szpitalu oczywiście.

Roderick wiedział o co chodzi, przestudiował wcześniej Księgę Praw.

– Chciałbym zrezygnować z mojego dziedzictwa i tytułu. – Zdjął z palca pierścień i położył na stole.

– Zdał pan na studia? – upewnił się przewodniczący komisji. – Często z degeneracją fizyczną, idzie i umysłowa.

– Zdałem.

– Jak się będzie pan chciał nazywać?

– Może Janis.

– Komisja jednogłośnie decyduje się przywrócić panu prawa reprodukcyjne po pomyślnym ukończeniu studiów. Rezygnację z dziedzictwa, w imieniu jego królewskiej mości, oczywiście przyjmujemy.

Roderick śmiał się w duchu ze stwierdzenia „jednogłośnie”, bo niby jak głosowali? Chyba przez przekaz myśli, a wszczepów na takich stanowiskach nie tolerowano.

Kat podszedł do stołu, podłożył kowadełko i uderzył pierścień młotkiem. Chrzęstowi kruszonego szkła, miażdżonego metalu, towarzyszył również dźwięk rozbijanego układu scalonego. Młotek egzekutora miał z jednej strony płaską część, a z drugiej ostrze do rozłupywania czaszek. Jako znak, że kat nie ustanie w służbie, nawet gdy skończy się amunicja.

Studia

Po przeniesieniu się z Iansbergu do Stolicy dostał mieszkanie. Kieszonkowe od ojca wystarczało, żeby korzystać z uroków megapolis.

Latające taksówki były drogie, te jeżdżące – wolne, a transport miejski w ogóle się nie nadawał. Poprosił ojca o własne latadło, ale nie dostał.

Do burdelu miejskiego jeździł więc skuterem, środkiem transportu lokajów i służek. Jako już zwyczajny człowiek, nie arystokrata, nie musiał się przejmować konwenansami, ale parkował tak, żeby z okien nie było widać.

Ta rozrywka pozwalała przestać myśleć o tym, że jeśli mu się tylko nie powiedzie na studiach, to go wykastrują. Na zwyczajne dziewczyny nie miał szans, były baron, degenerat, chodzący o lasce i jeżdżący na skuterze. Przynajmniej tak myślał.

Jakby jednego kalectwa było mało, to jeszcze popsuł mu się wzrok. Miał do wyboru szkła kontaktowe albo okulary, jak w dawnych czasach. Na operację go nie zakwalifikowano.

***

Po studiach dostał świetną pracę. Wrócił do Iansbergu. W Zakładach Urządzeń Cieplnych i Montażu Kadłubów produkowano silniki do myśliwców „Wrona” i rakiety do wynoszenia ładunków na orbity nie wyższe niż semisynchroniczne. Tam królestwo umieszczało głowice termojądrowe. Został zastępcą głównego konstruktora. Z okien nowego apartamentu nie widział rodowego zamku, może to i lepiej.

Wybór luksusowych burdeli w Iansbergu był wystarczający. Roderick nie musiał kupować latadła, dostał służbowe.

Stella Maris

Nie dało się ukryć, że właściciel zakładu chce Rodericka wyznaczyć na następcę wiekowego głównego konstruktora. Nikt nie uniknie śmierci, niektórzy tylko emerytury.

– Nie musisz pojawiać się na wyrzutni za każdym razem gdy nasz ptaszek wylatuje – upierał się szef. – To technologia kilkusetletnia. Korzystaj z życia, ustatkuj się i wymyśl coś nowego. Niekoniecznie wszystko naraz – zaśmiał się. – Zanim będziesz stary.

Roderick skorzystał z rady, przynajmniej częściowo. W końcu zdecydował się pokazać, nad czym pracował po godzinach. Raz w tygodniu Roderick miał spotkanie z właścicielem.

– Po co komu taka wielka rakieta?

– Do gwiazdolotu – odpowiedział. – Będzie go trzeba zmontować na orbicie. Czyli musimy umieć wynosić naprawdę wielkie elementy, żeby to latami nie trwało.

– Naszym największym klientem jest Ministerstwo Wojny, pan inżynier poleci, pogada – zaproponował właściciel. – Umówię.

Na miejscu stwierdzili, że jeszcze nie rozpoznali wroga na takich odległościach, żeby przydał się gwiazdolot, ale jeśli, to się odezwą. Urzędnik z dowództwa floty złapał jednak Rodericka na korytarzu.

– Czy nie dałoby się strzelić bardziej poziomo, żeby w dowolny punkt Ziemi dostarczyć tysiąctonowy okręt?

– Po opuszczeniu gęstych warstw atmosfery? – Roderick upewnił się, co do kompencji rozmówcy.

– Rzeczywiście! Okręt mógłby nie wytrzymać, ale desant da radę. Ilu?

– Pułk i to nawet z jakimś sprzętem. – Roderick kalkulował w głowie.

– Sztab floty nadał projektowi kryptonim „Stella Maris”. Gratuluję.

Próba

Królewna Luli została obudzona przez służkę jeszcze przed śniadaniem. Zeskoczyła z piętrowego łóżka. Bolała ją głowa, bo poszła spać zdecydowanie po ciszy nocnej.

– Król cię wzywa, wasza królewska wysokość.

– A gdzie?

– Pewnie zechce odbyć z tobą spacer po ogrodach pałacowych i dyskutować o ważnych sprawach państwowych…

Luli milczała, czuła, że służka robi sobie z niej żarty.

– W sali tronowej! Muszę cię ubrać…

Służka była w stanie ułożyć włosy, uperfumować, zrobić makijaż i ubrać panią w krynolinę, w pół godziny. Najpierw windą, potem biegiem. Król stał przy tronie i rozmawiał z Ministrem Wojny.

– Może być? – Pokazał palcem na córkę, która właśnie zastygła w dygnięciu.

– Nada się, wasza królewska mość. – Minister ukłonił się i wyszedł.

– Na pewno nie klęczysz?

– Kolano cal od podłogi, ma być cal do dwóch, wasza królewska mość – zacytowała.

– Wasza królewska wysokość dzisiaj niedysponowana? – spytał córkę.

– Bywało lepiej, wasza królewska mość.

– Masz robotę córeczko.

Luli sobie uświadomiła, że to jest najdłuższa rozmowa, jaką miała z ojcem w życiu. Król lekko skłonił głową na znak, że skończyli.

***

Centrum kontroli lotu znajdowało się w bunkrze.

– Stella Maris opuściła stanowisko startowe – zameldował oficer w stopniu majora, z naszywką na ramieniu, przedstawiającą rakietę ozdobioną trupią czaszką.

Na ekranach, na tle nieba, widać było pękaty kadłub.

– Maksymalne ciśnienie dynamiczne – stwierdził technik zakładowy, wpatrując się w monitor. – Separacja silników strumieniowych, silnik główny pełna moc, panie inżynierze.

– Jakbyśmy stracili rozpoznanie całego pułku lotniczego – skomentował specjalista departamentu uzbrojenia Ministerstwa Wojny.

– Dopracuję technikę odzysku silników – powiedział Roderick. – Minister naciskał na test fabryczny jak najszybciej.

– Silnik główny wyłączony, testy sterowania pozaatmosferycznego, w normie. Stella Maris na trajektorii…

– Na orbicie? – upewnił się specjalista.

– Trajektoria balistyczna – poprawił Roderick.

Gdyby wypadało, to gryzłby palce. Na razie wszystko wyglądało dobrze. Jego projekt przynajmniej przetrwał start i sprawdzał się w rzeczywistości, a nie tylko w symulacjach.

– Wejście w atmosferę, hamowanie aerodynamiczne, przeciążenie w normie – wyrecytował technik. – Straciliśmy łączność. – Zamilkł, zadowolony, że będzie mógł się napić w spokoju kawy.

– Przeprowadzimy testy lotu poziomego – zadecydował major. – Zapasowe miejsce lądowania…

– Za kilka minut powinniśmy już mieć obraz z łącza danych… – wtrącił Roderick, ścisnął rękojeść laski aż zbielały mu kostki.

– Odrzucona osłona ablacyjna – znowu odezwał się technik. – Mamy obraz z wnętrza i wygląda dobrze… Obrót i rozpoczynamy hamowanie napędowe. Podwozie rozstawione.

– Do osłony będzie potrzebna przewaga w powietrzu – rzucił przedstawiciel Ministerstwa Wojny.

– Doktryna zabrania prowadzenia operacji zaczepnych floty bez tego – przypomniał Roderick. – Nic nowego.

– Stella Maris stoi na powierzchni ziemi, luki otwarte, mamy obraz z latadła – zaraportował technik. – Oddział gotowy do inspekcji wnętrza.

***

Królewna wpatrywała się w ekrany z lekko otwartymi ustami, zasłoniętymi wpół złożonym wachlarzem. Roderick zauważył, że karmazynowa szminka idealnie pasuje kolorem do lakieru na paznokciach. Obserwowała próbę, jakby od tego miało zależeć jej własne życie.

– Chciałabym panu inżynierowi pogratulować, w imieniu króla i szczególnie swoim własnym.

Podeszła.

– To zaszczyt, wasza królewska wysokość. – Ukłonił się Roderick.

– Możemy wyjść na zewnątrz? – spytała. – Ciemno tu.

Roderick nigdy wcześniej nie widział równie skąpego gorsetu do krynoliny. Królewna miała odkryte nie tylko ramiona, ale i plecy – te kryło tylko sznurowanie.

Szła pierwsza. Idąc po schodach, musiała nieco unieść rąbek sukni. Właściwie to odsłoniła trochę więcej niż odrobinę. Roderick widział nie tylko jej kostki, ale i zgrabne łydki. Schody były strome.

Przed drzwiami bunkra, oprócz warty złożonej z dwóch marynarzy, czekał gwardzista i stara służka. Królewna odprawiła ich gestem.

– Wasza królewska wysokość ma śliczne nogi – wykrztusił Roderick.

– Naprawdę? – Królewna niedbale zagrała zaskoczenie, stanęła przodem.

Tym razem uniosła suknię po kolana.

– Jestem dumna z moich podwiązek, karmazynowe, żeby podkreślić przynależność do dynastii. To jedyny kawałek odzieży w tym kolorze, jaki wolno mi nosić.

– Oznacza dziewictwo?

– Tak. – Rozłożyła parasolkę i wachlarz. – Jakie ma pan plany, inżynierze?

– Urlop, wezmę urlop. A wasza królewska wysokość?

– Zaproszę pana na kawę. Do kantyny oficerskiej.

– A dalsze? – zainteresował się inżynier.

– W moim wieku, to tylko matrymonialne – westchnęła. – Tata zauważył, że bardzo się panem interesuję, inżynierze.

Najpierw Roderick spostrzegł, że ona mówi o królu tata, dopiero potem przytłoczyła go reszta wypowiedzi.

– Podobam się waszej królewskiej wysokości? – zapytał, choć pomyślał: „Ona jest taka perfekcyjna”.

– Pan do mnie może mówić Luli.

– To coś znaczy?

– Piękny Jaśmin, panie inżynierze.

Skojarzyło mu się to z zapachem perfum.

– Wasza… mów mi Roderick, Luli.

– A może być Rody?

W kantynie oficerskiej Roderick nie widział nikogo oprócz niej. Królewna starała się podtrzymywać rozmowę. Nie mogła powiedzieć, że w Pałacu jest najbardziej znana z tego, że przegrywa w szachy z harfiarką, a w senet nawet z tancerką. Ostatnio została przyłapana z gwardzistą, na plaży, w dość ciekawej pozycji, ale to było mniej kompromitujące. Roderick raczej nie czytywał Wiadomości Pałacowych, miała taką nadzieję.

– Wyszłabyś za mnie Luli? – spytał, gdy już wstała od stolika.

– Chodźmy do łazienki, męskiej. – Dała znak ręką, żeby gwardzista przypilnował drzwi.

Królewna trzymała obręcz krynoliny i dała się wziąć, jak to w starych książkach określano „niczym konie na stepie”.

„Jeśli jest taka, jako dziewica, to ma talent”, pomyślał Roderick.

Luli demonstracyjnie wyrzuciła podwiązki do śmietnika.

– Wyjdziesz za mnie? – powtórzył pytanie.

– Tak – odpowiedziała. – Musisz przyjechać do Pałacu, poprosić o mnie króla i królową. W sobotę?

– Będę!

Królewna Luli przejrzała się w lustrze i wyszła w kierunku latadła. Popatrzył na jej długie włosy i wpleciony w nie wianek z białych kwiatów. To był pierwszy seks w jego życiu, za który nie musiał płacić.

***

– Mam być pierwszą ratą za Stella Maris? – spytała Luli ojca, tupiąc.

Królewna była w różowym dresie, długie włosy miała splecione w warkocz. Po codziennej, obowiązkowej gimnastyce udzielono jej audiencji.

– Wydawało mi się, że to jasne! Drugą ratą, żeby być precyzyjnym – powiedział król. – Pierwszą była dotacja departamentu uzbrojenia, drugą – ty, a trzecia będzie z departamentu patentowego Ministerstwa Gospodarki. Masz prawie dwadzieścia lat!

– Ludzie się żenią dobrowolnie! – Królewna znowu tupnęła.

– To wyjdź z Pałacu i żeń się dobrowolnie. Póki jesteś królewną, wykonujesz moje polecenia.

Gwardzista wszedł i chwycił królewnę za ramię.

***

Roderick był zachwycony kontaktem z „prawie” narzeczoną. Właściwie co godzinę miał od niej jakąś wiadomość na komunikatorze.

W końcu doczekał się soboty. Wziął latadło i znalazł lądowisko w pobliżu Okręgu Stołecznego. Do celu poszedł piechotą. Pod samą Bramą Pałacu trochę nie wiedział co zrobić.

– Chciałem poprosić o rękę królewny Luli – powiedział strażnikowi.

Był święcie przekonany, że zostanie wyśmiany, ale nie. Wyszła gwardzistka w mundurze galowym.

– Zaprowadzę pana do królowej. Jej królewska mość jest przy grobach monarchów.

Znowu musiał przejść pół Okręgu Stołecznego, cały Park Centralny, żeby trafić do nekropolii. Żandarmeria z wozem opancerzonym, tajniacy i czterech gwardzistów w rynsztunku bojowym ochraniali królową ze służką.

– Czekałam na pana, inżynierze.

Wiedział, że musi uklęknąć i oddać hołd królowej.

– Przybyłem – zaczął – żeby poprosić o rękę królewny Luli, wasza królewska mość.

– Świetnie! Kiedy pan sobie życzy wziąć ślub?

– Jak najszybciej…

– Mimo wszystko to królewna, więc za trzy miesiące. Może pan jej wręczyć pierścionek – powiedziała. – Szkoła żon jej by się przydała. Może niekoniecznie nauka technik seksualnych, raczej umie…

– Wasza królewska mość, ona jest doskonała.

Królowa się uśmiechnęła i dygnęła lekko na znak, że koniec audiencji.

Tym razem przed Roderickiem otwierały się wszystkie drzwi. Królewna Luli w towarzystwie dam dworu czekała w sali tronowej.

– Czy wasza królewska wysokość życzy sobie zostać moją żoną?

– Tak. – Zdjąwszy rękawiczkę, podała mu dłoń.

W czasie pierwszego oficjalnego spaceru po Parku Centralnym towarzyszyła im gwardzistka.

– Dziękuję, że nie kazałeś mnie oddać do szkoły żon, Rody – szepnęła, gdy tamta się trochę oddaliła.

Spotykali się teraz co tydzień, zazwyczaj w soboty.

Ślub

Gdy tylko Roderick wylądował koło Pałacu, wprowadzono go do wąskiego korytarza obok sali tronowej, tam była komnata łaziebna.

– To służka królowej – powiedział gwardzista. – Pomoże się panu wykąpać i ogolić, potem wezwie kamerdynera króla. Jakby potrzebował pan spuścić ciśnienie przed uroczystością, to będzie chętna.

Dziewczyna klęczała w kącie, siedząc na piętach ze wzrokiem wbitym w posadzkę. Zerwała się na równe nogi gdy tylko zostali sami. Zaczęła rozbierać Rodericka. Była na tyle silna, że nie byłby się w stanie przeciwstawić. Woda w wielkiej wannie już czekała. Służka była ubrana tylko w czepek i biały fartuch. Praktycznie wrzuciła go do wanny.

– Chcesz tu do mnie? – spytał, wanna był duża.

– Dziękuję, będzie łatwiej, panie – lekko zasepleniła.

Zdjęła fartuch. Wsunęła się do wody tak, że tafla prawie nie zafalowała. Musieli ją tego uczyć. Roderick z ciekawości zerwał jej czepek.

Chciał sprawdzić czy to prawda, co słyszał. Na czubku głowy miała niewielką czarną kostkę.

– To wszczep?

– Nie, to tylko wtyczka w wodoodpornej osłonie. Wszczep jest w środku, panie.

– To prawda, że urodziłaś się księżniczką i jak nie znalazłaś zatrudnienia, to przygarnęła cię królowa? – Roderick przypomniał sobie, co mówiła Luli.

– Nie pamiętam, panie. Nie pamiętam niczego sprzed szkolenia.

Skończyła go szorować, wzięła pędzel i brzytwę.

– Tylko twarz? – spytała.

– Co tak seplenisz?

– Mam rozdwojony język. – Pokazała, odsłaniając przy tym złote kły.

Na koniec – pod prysznic. Z dysz trysnęła woda, potem jakiś balsam, dmuchnęło powietrze. Wyszedł. Służki już nie było. Czekał królewski kamerdyner.

– Pański garnitur! Gwardia miała pomiary antropometryczne z przedsionka.

Musiał założyć okulary, ale i tak wyglądał lepiej niż kiedykolwiek. Wszędzie były lustra.

– Potrzebuje pan laski? – spytał kamerdyner. – Mamy wybór…

– Nie, poradzę sobie.

– Baron van der Ians już czeka – powiedział kamerdyner, rzucił okiem na zegarek.

– Ojciec?

– Nie, brat, panie.

Przedsionek był pusty. Otworzyły się wrota sali tronowej, nie zagrały fanfary. Roderick do tej pory myślał, że to jest połączone. Na tronie siedziała królowa w karmazynowej sukni. Nie powiedziała nic.

Goście stali wzdłuż stołów, ustawionych po bokach, przy kolumnadzie. Najbliżej tronu – w szamerowanym fraku, ze srebrną szpadą przy boku – brat Rodericka. Pan Młody bał się swojej pokraczności, że się przewróci, albo mu okulary spadną, gdy będzie składał hołd, zgodnie z ceremoniałem.

Tym razem zabrzmiały fanfary. Królewnę Luli prowadził pod rękę sam król. Wyglądała jak bogini.

U stóp tronu czekał Mistrz Ceremonii. Roderick zapamiętał najlepiej jedno zdanie.

– Panie Rodericku Janisie, czy bierzesz sobie pannę królewnę Luli za żonę?

***

Gdy zegar nad wejściem wybił północ, była już królewna Luli oddała pierścień katu, który pojawił się właśnie o tej porze. Zmiażdżył go na schowanym za kolumnami kowadle. Oboje stali się zwykłymi ludźmi, już nie arystokratami, przynajmniej formalnie.

Podróż

Luli miała na sobie zielony strój podróżny, symbolizujący płodność. Taki dostała w prezencie, więc założyła, nie będzie lecieć w dresie. Myślała, że miesiąc miodowy spędzą na Wyspach Zachodnich, gdzie Pałac miał pensjonat, ale mąż kupił lot za granicę, do jedynego naprawdę przyjaznego kraju, do Konfederacji Stanów Zjednoczonych.

Samolot Confederated Airlines leciał do Miami na Florydzie, trąciło banałem, ale Luli to się bardzo podobało.

– Wiesz Rody, że nie powinniśmy mieć dzieci?

– A niby dlaczego? W przysiędze małżeńskiej…

– Jesteśmy tysiąc kilometrów za granicą Zjednoczonego Królestwa, możemy porozmawiać poważnie – stwierdziła Luli.

– Ale o czym?

– Tata powiedział, że tylko co czwarte z naszych dzieci będzie normalne. Jesteś mądry, sam to przelicz.

– Zgadza się – powiedział po chwili zastanowienia.

– Tata powiedział, że te nienormalne zastrzelą.

– Takie jest prawo – przypomniał Roderick. – Wierzysz w to, że cała arystokracja Zjednoczonego Królestwa ma w sobie krew wrogich klonów bojowych i to wadliwych?

– Ja to wiem, Rody, ale mówili na to geny.

– Chcesz powiedzieć, że arystokracja to degeneracja, a my jesteśmy nosicielami błędu? Każde innego? – zapytał Roderick, ale zauważył, że żona nie zrozumiała pytania.

– Chyba tak – odpowiedziała odruchowo, umiała udawać.

– Ale to co czwarte będzie idealne… – zauważył.

– Wybacz Rody, ale jakoś nie czuję się w roli rozpłodówy. Dla prostej reprodukcji musiałabym urodzić ósemkę, statystycznie rzecz biorąc. – Luli lekko skrzywiła usta. – Chyba dobrze liczę, a i tak jestem głupsza niż ludzie, niż zwyczajni ludzie – poprawiła się.

– Zgadza się – potwierdził obliczenia, ale ona zrozumiała co innego. – To dlaczego za mnie wyszłaś?

– Żeby nie skończyć z wszczepem w głowie, albo w obozie pracy – powiedziała niby spokojnie, starając się nie wybuchnąć gniewem. – Źle ci?

– Co ty mówisz? No nie…

– Chyba mogę lepiej, inaczej służyć królowi – dokończyła Luli z egzaltacją.

Wylądowali w Miami. Pierwszy raz w życiu zobaczyli samochód napędzany ciekłym paliwem. Zupełnie jakby był czołgiem albo okrętem. Roderick był zafascynowany obcą i starą technologią, jego żona raczej zniesmaczona.

Wprowadzili się do hotelu położonego niedaleko Key West. Roderick spodziewał się wiele, ale nie tego, że Luli rano nie będzie.

– Moja żona została porwana! Zniknęła!

Pobiegł do recepcji. Czuł, że zawiódł jako mąż, obrońca i opiekun.

– Powinien pan porozmawiać z detektywem hotelowym, możemy wezwać psychologa…

W końcu pokazano mu zapis monitoringu. Najpierw żona manipulowała przy jego komunikatorze, potem przy swoim i je przytknęła. Szybko się spakowała, sprawdziła Roderickowi puls i wybiegła.

Wiedział, co zrobiła. Raty za patenty jeszcze nie wpłynęły. Stan jego oszczędności wynosił teraz zero. Luli przepadła jak kamień w wodę.

Roderick nie chciał wracać. Niezależnie od tego, czy jego apartament przy Zakładach Urządzeń Cieplnych mógł być nazywany domem.

Beta

Najpierw chciał szukać żony, wszystko wyjaśnić. Był przekonany, że to jakieś nieporozumienie. Analizował każde zdanie, co źle powiedział. W końcu dotarło do niego, że nie jest w stanie znaleźć Luli w obcym kraju, jeśli ona tego nie zechce.

***

Zatrudnił się w Austin. Kierownik biura projektowego przy zakładach o nazwie „Świetlik” obejrzał jego życiorys i na początku dał mu pracę przy sprawdzaniu zgodności montażu elementów od podwykonawców. Nie uwierzył, że Roderick może być konstruktorem Stella Maris i jego napędu.

– Nasza nowa pracownica też jest uchodźcą ze Zjednoczonego Królestwa, może się polubicie – powiedziała sekretarka biura. – Zatrudniła się miesiąc przed tobą, ma na imię Beta.

– Ja nie jestem uchodźcą, przeniosłem się z żoną. – Przemilczał, że nawet tu razem śniadania nie zjedli.

Beta przysiadła się do niego w czasie lunchu. Roderick wolał jeść sam. Od razu widać było, że nie kończyła szkół dla panien z dobrych domów, ale takie, gdzie rozwijają siłę fizyczną, chociaż starała się ubrać tak, żeby to ukryć.

– Cześć! Pracuję w HR, tu się tak nazywa zasoby ludzkie. Jak się czujesz, gdy ktoś taki jak ja, ma przeprowadzić twoją ewaluację, baronku?

– Świetnie, panno Beto – odpowiedział. – Nie mam wątpliwości, że zrobisz to uczciwie dla dobra naszego zakładu.

– Jestem wyszkoloną służką i miałam…

– Widzę – przerwał jej Roderick. – Oboje wyjechaliśmy ze Zjednoczonego Królestwa i pracujemy tutaj. Możesz mówić do mnie Rody, jeśli wolisz.

– Brzmi jak imię dla psa, mam na imię Beta, jak dla suki, ale przynajmniej tak mnie mama nazwała. Też była służką, ojca nie znam…

– Skąd pochodzisz?

– Prowincja Zachodnia Przylądkowa…

– Ja z Centralnej, Iansberg, przynajmniej nie jesteśmy rodzeństwem.

– Raczej – odparła Beta, ale sobie uświadomiła, co Roderick właśnie powiedział.

Była wściekła. Gdyby się na niego rzuciła, bez trudności wyrwałaby mu tę słabszą rękę z barku. Roderick wiedział, że zdążyłby zastawić się laską, i to na trzy sposoby. Nie miał pojęcia skąd miał to przekonanie. Wykorzystując jej własną siłę mógł nawet ją zabić. Poczuł się bardzo źle z tą wiedzą.

– Nie jestem winien temu, czego cię uczono. – Roderick chciał się usprawiedliwić.

– Byłbyś częścią systemu, gdybyś nie urodził się kaleką… – Beta udawała, że się uspokoiła, ale emocje w niej buzowały. – Co uważasz, za swój największy sukces w życiu? – Udało jej się powstrzymać przed dodaniem „baronku”.

– Chciałem zawsze żyć jak człowiek… – zmienił ton. – Stella Maris!

– Jesteś tak dumny z tego, że dałeś królowi narzędzie do przerzucenia pułku tych zwyrodnialców z desantu w dowolny punkt kuli ziemskiej?

– Chodziło o kosmolot, żeby go zmontować na orbicie…

– A królewna za żonę? – przerwała mu. – To nie sukces dla takiego baronka?

– Nie bardzo…

– A gdzie się widzisz za dziesięć lat? – Nie dała mu wyjaśnić.

– Będę przygotowywał syna, żeby umiał zaprojektować kosmolot, to projekt na pokolenia.

– Albo córkę? – upewniła się Beta. – Nie planujesz powrotu do Zjednoczonego Królestwa?

– Albo córkę – zgodził się Roderick i odpowiedział: – Na razie nie, moje pieniądze za patenty chcę wydawać tu.

– Dostałam zadanie umówić cię w dziale HR na dogodny moment – powiedziała jakoś spokojniej. – Dogodny dla ciebie, będziesz awansować.

– Miło. – Wyciągnął komunikator, gdzie miał kalendarz.

***

Beta odważyła się podejść do Rodericka, jak wychodził z pracy. Ona jeszcze musiała zostać dłużej, ale zrobiła sobie przerwę na palenie. Zioło było w Konfederacji nielegalne, a tytoń stanowił marną namiastkę. Od dawna planowała z tym skończyć, chociaż tu rosła Virginia.

– Masz komunikator – spytała. – Chciałabym z mamą porozmawiać.

Ledwo się powstrzymała, żeby nie dodać „panie”. Była na siebie za to bardzo zła.

– Panno Beto! Tutaj tylko wiadomości tekstowe i graficzne. Mam model cywilny, bez satelity – wyjaśnił. – Przecież możesz korzystać z normalnego telefonu, wszystko jest połączone?

– Mama nie umie odbierać rozmów z telefonu, a lubimy się widzieć.

– Mam w mieszkaniu łącze satelitarne – pochwalił się Roderick. – Będziesz miała jakość jak w Stolicy.

– A królewna nie będzie zła? – spytała Beta, wypowiadając to słowo na k, jakby było wulgarne.

– Na pewno nie będzie.

***

Beta pojawiła się nieoczekiwanie, ale przynajmniej nie bardzo późno. Miała ze sobą butelkę wina, wprawdzie nie ze Zjednoczonego Królestwa, ale z Zachodnich Stanów Zjednoczonych, czyli też z zagranicy i własnoręcznie upieczone ciasto. Roderick był zaskoczony, bo do tej pory nie przyszło mu do głowy, że nie tylko kucharze i kucharki to potrafią, ale również zwykli ludzie. Beta była po szkole służek, czyli też jakby profesjonalistka.

– A gdzie jej wyso… – poprawiła się – twoja żona?

– Wyjechała.

– Dokąd?

– Nie wiem.

– Wróci?

– Niekoniecznie.

– Nie szukasz jej?

Roderick powiedział, że jak Luli nie będzie chciała dać się znaleźć, to nic z tego. Potem opisał swoje przypuszczenia jak łatwo się można ukryć w takim kraju jak Konfederacja.

– Możesz wynająć detektywa – zaproponowała Beta.

– I przyprowadzi mi ją na sznurku? – zaśmiał się. – Tutaj to tak nie działa. Detektyw to nie łowca.

Beta jakoś się wzdrygnęła na dźwięk słowa „łowca”. Roderick się domyślał, że może panna ma jakiś niezamknięty kontrakt.

– Daj komunikator – Kończyła kroić ciasto. – Otwórz wino. Jak mnie uznajesz za niegodną picia przy jednym stole, to jakoś to zniosę – uśmiechnęła się drwiąco i wybrała połączenie do mamy.

Obraz pojawił się nie na ekranie komunikatora, ale na ścianie. Beta była tym nieco zaskoczona. Myślała, że kamera pokaże tylko jej twarz, a nie cały pokój.

– Gdzie ty jesteś córeczko? Co ty robisz u tego pana? – spytała matka. – Wygląda na arystokratę…

Roderick dyskretnie wyszedł. W sypialni wrócił do obliczeń, związanych z manewrowaniem kosmolotem, wyposażonym w sztuczną grawitację.

Beta zrobiła sobie przerwę w rozmowie, żeby mu przynieść ciasto. Zastanawiał się, co ona ma pod swetrem, teraz zobaczył, że bluzkę na ramiączkach. Rozmowa z matką była ciężka, Beta wyglądała na wykończoną psychicznie i nawet fizycznie. Skrzyżowała ręce, kładąc dłonie na barkach, jakby się zawstydziła, gdy na nią spojrzał.

– Możesz przyjść jutro, jeśli się dzisiaj rozmowa z matką nie klei – zaproponował Roderick. – Nie musisz codziennie przynosić ciasta.

„A wino to już muszę!”, pomyślała. „Degenerat i alkoholik”.

Zaśmiała się sama z siebie.

„To normalny facet, oboje mieszkamy za granicą. Miły jest. Nie zachowuj się jak szmata do podłogi, co się urwała z haczyka”, skarciła się w myślach. „Tylko moja matka jest taka głupia, że sądzi, że mu się nie oprę”.

– Lubię piec, sprzątać też mnie uczyli – powiedziała i rozejrzała się po sypialni. – Nie wiem po co ja z moją starą rozmawiam. Ona nic nie rozumie!

Dalej trzymała skrzyżowane ręce. Żałowała, że nie założyła swetra w przerwie rozmowy. Chociaż tu było gorąco. Chciałaby być taka zwiewna i wiotka jak królewna. Beta czytywała czasami Wiadomości Pałacowe.

***

Tydzień później, wieczorem Roderick oglądał lokalne wiadomości. Mówili o skandalu w Departamencie Obrony. Sekretarz porzucił żonę dla imigrantki ze Zjednoczonego Królestwa. Zdjęcie, choć zrobione z daleka, nie pozostawiało wątpliwości, to Luli.

Epilog

Dla Bety jedną z zalet mieszkania pod jednym dachem z Roderickiem był dostęp do działającego komunikatora. Dzięki temu mogła rozmawiać z matką kiedy chciała.

– Jestem w ciąży – wreszcie udało jej się połączyć.

– Znowu? Gratuluję! Kto jest ojcem?

– No Roderick, jak poprzedniej trójki. Za kogo mnie masz, mamo? – oburzyła się Beta.

– Wyszłabyś za niego. Oświadczył ci się?

– Ano oświadczył – przyznała Beta – nawet ostatnio znowu.

– Jesteś z nim szczęśliwa?

– No raczej.

– A on z tobą?

– No też – potwierdziła Beta.

– To o co chodzi? – dopytywała się matka.

– Bo on mi się aż tak bardzo nie podoba.

Koniec

Komentarze

Zazwyczaj mieszanka fantasy i SF mnie denerwuje, ale Twoja ma taką lekkość i brak dosłowności.

Życie Roderica imponujące i zakręcone. 

Nie do końca zrozumiałam jaką degenerację, poza może fizycznymi ułomnościami, mógł przekazać potomkom. 

 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć 

Podsumuję na szybko, to o czym już rozmawialiśmy podczas bety, żebym mógł nominować tekst do biblioteki.

Styl – po prostu niepowtarzalny. Gdybym dostał ten tekst niepodpisany, to i tak od razu wiedziałbym, że jest Twój. Te urwane, niepołączone spójnikami zdania, niedopowiedzenia i specyficzny, bardzo oszczędny, pozbawiony ozdobników sposób narracji. To robi robotę. Opowiadanie pozytywnie się wyróżnia na tle gładkich, ulizanych historyjek. Ma taką ciekawą, chropowatą fakturę. 

Fabuła – skromna, ale nie uboga, umowna i również pełna niedopowiedzeń. Traktujesz Czytelnika jak istotę myślącą i nie dajesz mu na wpół przetrawionej papki do bezrefleksyjnego przełykania, tylko zmuszasz do odrobiny wysiłku. Do końca się to jeszcze nie udaje i miejscami jest może zbyt skrótowo, ale zdecydowanie idziesz w dobrym kierunku. 

To, czego zabrakło, to ten zdecydowany kontrapunkt, taki plot-twist, który byłby wisienką na torcie i sprawił, że opowiadanie byłoby naprawdę bardzo dobre. Rozmawialiśmy o tym przy becie i rozumiem jaki był Twój pomysł, ale to jeszcze wymaga trochę pracy. 

 

Gratuluję dobrego opo i z czystym sumieniem skarżę do biblioteki

 

pozdro.

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Witaj.

Jestem pod ogromnym wrażeniem. 

Wypisałam sobie kilka cytatów, które szczególnie mocno dla mnie zabrzmiały, wywołując coś na kształt smutku/przykrości/goryczy/przygnębienia/uśmiechu przez łzy:

Po kilku miesiącach prześladowania przez kolegów, odnalazł się w grupie.

Nikt się nie śmiał nawet jak przychodził do klasy o lasce.

Nikt nie uniknie śmierci, niektórzy tylko emerytury.

Luli sobie uświadomiła, że to jest najdłuższa rozmowa, jaką miała z ojcem w życiu.

 

W tym opowiadaniu w moim odczuciu zawarłeś w fenomenalny wręcz sposób tak wiele problemów i dramatów ludzkich, że trudno je zliczyć. Mamy głównego bohatera. Arystokratę. A jednak skazanego na trudne życie. Kalectwo i dodatkowe choroby to jeden problem, ciążące piętno – całkiem inny. Te komisje, zachowanie ojca, rezygnacja Rodericka z pierścienia, koleje losu, próby radzenia sobie w życiu – dramat goni dramat… Nie każdy by wytrzymał. 

Stosunek kolegów do chorego kaleki w szkole to kolejna kwestia. Stosunek rówieśników do dziecka spokojnego, cichego, zamkniętego w sobie, innego niż oni, choćby był nawet (a może – tym bardziej!) geniuszem – to następna, problematyczna sprawa. 

Do tego losy księżniczek, które nie wychodzą za mąż. Te wszczepy w głowach… No i mocno nadwątlone dziewictwo Luli. Jej – jak się okazuje – braki rozmów z rodzicami.

Świat stoi na zyskach, a zaliczane po drodze straty, na które nikt nie zwraca uwagi, liczy się w milionach, choć zdarzają się masowo. 

Zakończenie daje sporo do myślenia. Podobanie się partnerowi a miłość. Podobanie się a płodzenie dzieci. W dodatku wyraźnie podkreślona jest ich ilość: właśnie ma narodzić się to czwarte dziecko. To statystyczne czwarte. 

Mocny, trudny ze względu na problematykę tekst, napisany do bardzo trudnego tytułu. Gratuluję serdecznie pomysłu. 

 

Z technicznych dostrzegłam:

„Tu się będę uczył. Fajnie!” – brak kropki

– Dopracuję technikę odzysku silników – powiedział Roderick – też

Na Zamku ojciec zazwyczaj pracował w wielkiej sali rodowego zamku. – czy tu celowo powtórzenie? 

Nie musisz latać na wyrzutnię za każdym razem gdy nasz ptaszek wylatuje tu nie mam pewności, czy to także nie jest powtórzenie

Wprowadzili się do hotelu położonym niedaleko Key West. – położonego

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

@Ambush:

Zazwyczaj mieszanka fantasy i SF mnie denerwuje,

Jak dla mnie SF to “lasery i rakiety” a fantasy to “miecze i magia”. Jak rozumiem, chodzi o srebrną szpadę baronów van der Ians przy boku brata Rodericka?

Nie do końca zrozumiałam jaką degenerację, poza może fizycznymi ułomnościami, mógł przekazać potomkom. 

Pewnie nic więcej, ale w świecie przedstawionym to wystarczyło, żeby zabić. “Taki kraj.”

 

@MordercaBezSerca

Styl mi zawsze trochę wynika z oszczędności liter ;-)

Ściskałem się do 27k, zwłaszcza że kilka dialogów byłem zmuszony rozbudować.

Plot-twist – moim zdaniem królewna za żonę, która bohatera wydutkowuje, to powinno być wystarczające, ale szanuję zdanie przeciwne.

 

@bruce

Beta nie znała swojego ojca, więc w tym była pewna tajemnica, czy ich dzieci były zagrożone degeneracją, związaną z krzyżowaniem kiedyś ludzi z klonami bojowymi. Czyli ich wszystkie dzieci mogły być normalne.

Mi trochę chodziło o pokazanie, że “panna Beta” wprawdzie była szczęśliwa (tak twierdziła), ale wciąż czekała na księcia z bajki, zamiast “baronka”.

Błędy poprawiłem :-)

 

Bardzo Wam dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Dziękuję, pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Już Ci to mówiłam, ale powtórzę, piszesz w bardzo oryginalny sposób, a ten styl z każdym kolejnym opowiadaniem robi na mnie coraz większe wrażenie. W tej surowości jest coś przyciągającego. Historia jest właściwie prosta, ale jednocześnie dużo się tu dzieje, bo śledzimy kawał życia bohatera. Zakończenie mnie zaskoczyło, nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy. A fanką latadła nadal jestem :).

Moim zdaniem tekst zasługuje na bibliotekę.

Bardzo Ci dziękuję. Pracuję nad plot twistem jak widać, na razie bardziej koncepcyjnie.

A propos “latadła”, poprzednio myślałem, że podobała Ci się “klasa 1000” :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

 Radek Błąd degeneracji

Ciekawa opowieść o życiu. Właściwie fantastyka wydaje się tu co najmniej drugoplanowa, a i mogłoby jej nie być.

Ładnie napisane, masz taki zwięzły, wręcz żołnierski styl. Krótko i na temat, a jednocześnie wszystko wydaje się na miejscu. Lubię takie konkrety, bo słuchanie bajdurzenia bez ładu i składu robi się z czasem męczące. Ten element z pewnością tu zagrał.

Bohater też w porządku. Ma wady, ale to dobrze, stawiając bohatera na „przegranej” pozycji, jednocześnie pogłębiasz jego motywacje, a i czytelnicy bardziej mu kibicują. Roderickowi bystrego umysłu nie można, ale z drugiej strony trochę pechowe ma to życie. A księżniczka? Może nie zrozumiałem do końca jej motywacji, ale wygląda na złą kobietę…

Głównym problemem było zakończenie. Jest takie… zwyczajne. Poznał żonę, rozstali się, spotkał nową kobietę i koniec. Zabrakło mi czegoś z przytupem.

 

@Zanais

Dziękuję za komentarz.

Motywacja królewny wydaje mi się jasna: uciec. Nawet jest napisane przed czym.

Fantastyka przejawia się w społeczeństwie ściśle klasowym, gdzie różnice są podkreślone odmiennością genetyczną, która powoduje tytułową degenerację. Reszta to gadżety, łącznie ze wszczepami mózgowymi.

Co do zakończenia, masz rację, można dużo mocniej, ale trochę mi nie pasowało do fabuły. Tzn. uparłem się na happy-end, a nie na to, że żona go ograbi, zabije i zostawi.

Dzięki, bo już myślałem, że zostałem zdyskwalifikowany :-)

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radku, czytało mi się bardzo fajnie, bo umiesz pisać w sposób zajmujący i dający satysfakcję z lektury, ale jednocześnie nie mogę się pozbyć wrażenia, że nie napisałeś wszystkiego, że zakończenie jest nazbyt pośpieszne, by nie rzec urwane. Kładę to na karb ograniczającego Cię limitu, tudzież terminu, bo innego wytłumaczenia nie znajduję.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Ro­de­rick miał lewą rękę i prawą nogę – krót­szą i słab­szą. → A może: Lewa ręka i prawa noga Rodericka były krótsze i słabsze.

 

przed ob­li­cze Kró­lew­skiej Ko­mi­sji Kwa­li­fi­ka­cyj­nej.” → Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

zmiaż­dżył pier­ścień młot­kiem. Chrzę­sto­wi kru­szo­ne­go szkła, miaż­dżo­ne­go me­ta­lu… → Czy to celowe powtórzenie?

Może w pierwszym zdaniu: …uderzył pier­ścień młot­kiem.

 

po­zwa­la­ła mu prze­stać my­śleć o tym, że jeśli mu się tylko… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

W „Za­kła­dach urzą­dzeń ciepl­nych i mon­ta­żu ka­dłu­bów” pro­du­ko­wa­no… → W Za­kła­dach Urzą­dzeń Ciepl­nych i Mon­ta­żu Ka­dłu­bów pro­du­ko­wa­no

 

nie wyż­sze niż se­mi-syn­chro­nicz­ne. → …nie wyż­sze niż se­misyn­chro­nicz­ne.

 

Nie­ko­niecz­nie wszyst­ko naraz.Za­śmiał się. → Nie­ko­niecz­nie wszyst­ko naraz  – za­śmiał się.

 

do­star­czyć ty­siąc to­no­wy okręt? → …do­star­czyć ty­siącto­no­wy okręt?

 

 …upew­nił się Ro­de­rick co do kom­pen­cji roz­mów­cy. → …Ro­de­rick upew­nił się, co do kom­peten­cji roz­mów­cy.

 

– Nada się, wasza kró­lew­ska mość – Mi­ni­ster ukło­nił się i wy­szedł. → Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Wasza kró­lew­ska wy­so­kość dzi­siaj nie­dy­spo­no­wa­na? – spy­tał córki. → – Wasza kró­lew­ska wy­so­kość dzi­siaj nie­dy­spo­no­wa­na? – spy­tał córkę.

 

– Do­pra­cu­ję tech­ni­kę od­zy­sku sil­ni­ków – po­wie­dział Ro­de­rick – Mi­ni­ster na­ci­skał na test fa­brycz­ny jak naj­szyb­ciej. → Brak kropki po didaskaliach.

 

– Stra­ci­li­śmy łącz­ność – za­milkł, za­do­wo­lo­ny, że bę­dzie mógł się napić w spo­ko­ju kawy. → – Stra­ci­li­śmy łącz­ność.Za­milkł, za­do­wo­lo­ny że bę­dzie mógł w spo­ko­ju napić się kawy.

 

– Tak. – Roz­ło­ży­ła pa­ra­sol­kę i wa­chlarz. → Jednocześnie? Jak jej się to udało?

 

– Chcia­łem po­pro­sić o rękę kró­lew­nę Luli→ – Chcia­łem po­pro­sić o rękę kró­lew­ny Luli

 

Kró­lo­wa się uśmiech­nę­ła i dy­gnę­ła lekko na znak, że ko­niec au­dien­cji. → Dygnięcie to ukłon, a nie wydaje mi się, aby królowa dygała przed Ro­de­ric­kiem.

Proponuję: Kró­lo­wa się uśmiech­nę­ła i dała znak, że ko­niec au­dien­cji.

 

Kró­lew­na Luli w to­wa­rzy­stwie dam dworu cze­ka­ła na sali tro­no­wej. → Kró­lew­na Luli, w to­wa­rzy­stwie dam dworu, cze­ka­ła w sali tro­no­wej.

Można czekać we wnętrzu sali/ w sali, tak jak czeka się w pokoju; nie na sali, tak jak nie czeka się na pokoju.

 

– Mamy wybór … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

po­wie­dzia­ła Luli.

– Ale o czym?

– Tata po­wie­dział, że tylko co czwar­te z na­szych dzie­ci bę­dzie nor­mal­ne. Je­steś mądry, sam to prze­licz.

– Zga­dza się – po­wie­dział po chwi­li za­sta­no­wie­nia.

– Tata po­wie­dział, że te nie­nor­mal­ne za­strze­lą.

– Takie jest prawo – po­wie­dział Ro­de­rick. – Wie­rzysz w to, że cała ary­sto­kra­cja Zjed­no­czo­ne­go Kró­le­stwa ma w sobie krew wro­gich klo­nów bo­jo­wych i to wa­dli­wych?

– Ja to wiem, Rody, ale mó­wi­li na to geny.

– Chcesz po­wie­dzieć, że ary­sto­kra­cja to de­ge­ne­ra­cja, a my je­ste­śmy no­si­cie­la­mi błędu? Każde in­ne­go? – za­py­tał Ro­de­rick, ale za­uwa­żył, że żona nie zro­zu­mia­ła py­ta­nia.

– Chyba tak – od­po­wie­dzia­ła od­ru­cho­wo… → Czy to celowe powtórzenia?

 

– Ale te co czwar­te bę­dzie ide­al­ne… → – Ale to co czwar­te bę­dzie ide­al­ne

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo Ci dziękuję. Jak Ty to zauważasz, to wszystko się wydaje takie oczywiste!

Wszystkie uwagi poprawiłem.

 

Królowa się uśmiechnęła i dygnęła lekko na znak, że koniec audiencji. → Dygnięcie to ukłon, a nie wydaje mi się, aby królowa dygała przed Roderickiem.

Rzeczywiście, ale na przykład w protokole dworu wiedeńskiego cesarz lekko schylał głowę (czyli się kłaniał) na znak końca audiencji. Z tego wziąłem tę procedurę i raczej zostawię.

 

Przyznam się ze skruchą, że zakończenie jest takie, jakie zostało wymyślone. Uparłem się na happy-end i tak wyszedł. Przykładowo romansu między Betą a Roderickiem nie planowałem opisywać, tylko rzucić go w Epilogu jak jest. Nie chciałem też zbudować historii z poszukiwania pracy w Świetliku w Austin (Firefly). Z góry wiedziałem, że mi w znakach się nie zmieści :-(

 

A skracane było, parę akapitów wyleciało, ale raczej ze środka niż z końca.

 

Wielkie dzięki za poprawki, naukę i bardzo dobre słowo!

 

EDIT: mam pomysł na podkręcenie zakończenia, będzie do końca tygodnia (do 5XII).

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Bardzo proszę, Radku, miło mi, że mogłam się przydać. I dziękuję za wyjaśnienia. ;)

 

Jak Ty to za­uwa­żasz, to wszyst­ko się wy­da­je takie oczy­wi­ste!

Cóż, chyba wyniosłam to ze szkoły. Nie wykluczam też odrobiny magii…

 

…w pro­to­ko­le dworu wie­deń­skie­go ce­sarz lekko schy­lał głowę (czyli się kła­niał) na znak końca au­dien­cji.

Skinienie to nieznaczne kiwnięcie głową lub ręką na znak czegoś. Można komuś skinąć głową/ pomachać ręką na powitanie lub pożegnanie, ale, moim zdaniem, to nie będzie ukłon.

Powtórzę: Nie wydaje mi się prawdopodobne, aby królowa dygała przed Ro­de­ric­kiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Masz rozpoznawalny styl, zgrywałam sobie opka konkursowe na czytnik, żeby było wygodniej, więc nie widziałam wstępu, a jednak od razu skojarzyłam z poprzednim opkiem. I mnie się ten żołnierski styl, wypełniony absurdem podoba.

Wydaje mi się, że Roderick chciał udowodnić swoją przydatność i mu się udało. Miał już niezłą pozycję i jego życie chyba nie było zagrożone. Nawet specjalnie się nie przejął wyliczeniami w kwestii dzieci. Wydaje się, że pogodził się z prawami królestwa i znalazł całkiem lukratywną niszę dla siebie. Czy jego powrót do królestwa po ucieczce żony był niemożliwy? Piszesz, że nie chciał, ale nie do końca rozumiem dlaczego.

Lepiej rozumiem królewnę, wyykorzystała Rodericka do tego, żeby uciec i w sumie jej się nie dziwię.

Końcówka wydawała mi się nieco pośpieszna i naciągana. Coś szybko spotkał Betę i coś za łatwo królestwo mu odpuściło, przecież w końcu miał w głowie dość ważne technologie. No i co z królewną?

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Po pierwsze dziękuję za przeczytanie i komentarz.

 

Roderick musiał udowodnić swoją przydatność i w pewnym sensie przekonać do siebie ludzi, od których zależało jego życie, mimo świetnej pozycji startowej. Oczywiście im był starszy, tym jego życie było coraz mniej zagrożone. Na studiach już tylko walczył o zachowanie płodności.

Nawet specjalnie się nie przejął wyliczeniami w kwestii dzieci.

W sumie to nie on by musiał je rodzić. Poza tym chciałem trochę zbudować postać z emocjonalną strukturą zbliżoną do klona bojowego. Rozumie cudze emocje, ale nie bardzo kieruje się własnymi.

Czy jego powrót do królestwa po ucieczce żony był niemożliwy?

Możliwy i łatwy. Sądzę, że bał się śmieszności po tym jak żona go “walnęła na kasę i po rogach” i wolał być pierwszym na prowincji (Konfederacja) niż którymś w centrach projektowo-produkcyjnych królestwa. Jeszcze kwestie kursowe: ”Na razie nie, moje pieniądze za patenty chcę wydawać tu” :-)

Królestwo niczego mu nie musiało odpuszczać. Mógł wyjechać, a za technologię mu nawet płacili (raty za patenty). Nawet przeniósł się do “jedynego naprawdę przyjaznego kraju”. Żeby mieć przewagę technologiczną, trzeba trochę hołubić twórców. Jakby wymyślił coś znowu przełomowego, raczej Roderick biegłby do ambasady królestwa patentować.

 

Końcówka wydawała mi się nieco pośpieszna i naciągana.

 

Końcówkę nieco rozbuduję, ale bez zmian fabularnych, bo WSZYSCY ode mnie tego żądają. Chociaż oryginalnie miała taka być i ofiarą skracania (wbrew pozorom) nie jest. Jestem z tych, co jak mi trzecia osoba mówi, żem wielbłąd, to kupuję siodło.

Będzie widać, że nie naciągana.

Coś szybko spotkał Betę

Mechanizm, prowadzący do tego, że imigranci z tego samego kraju się spotykają, nie jest trudny do uzasadnienia. Nawet w HR, to raczej logiczne, że ją wypchnęli do ankiety z “dziwnym” Roderickiem.

Dla niej z kolei to mogła być pierwsza rozmowa z arystokratą w życiu, choć pewnie jakoś “niepełnowartościowym”. Nie utożsamiam rozmowy z wymianą komunikatów dźwiękowych.

Lepiej rozumiem królewnę, wyykorzystała Rodericka do tego, żeby uciec i w sumie jej się nie dziwię.

Też ją rozumiem :-)

No i co z królewną?

Biedy nie ma, a Sekretarz Obrony złym partnerem, z punktu widzenia zaspakajania ambicji, też nie jest. Może prezydentem nie zostanie, chociaż, kto wie?

Przypomnę, że “chyba mogę lepiej, inaczej służyć królowi”, więc jakiś plan dziewczyna miała, żeby zasłużyć na miłość taty. Co w sumie jest bardzo smutne.

 

A skracanie opowiadania z 33k do 27kznaków, zostawiło we mnie ślady na wiele tygodni. Pisząc cokolwiek, w dowolnym języku, wybierałem automatycznie krótsze słowa.

 

Jeszcze raz dzięki, konkurs fajny,

R.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Pokonkursowo rozbudowałem zakończenie o “wstęp do romansu”. Fabularnie bez zmian.

Wszyscy chcieli, zmuszali mnie, broniłem się, ale wykorzystali przewagę liczebną i uległem ;-)

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Jest jakaś miekkość i gładkosć w czytabih tego opowiadania. Rozbuduj końcówkę! Nie wierze ze Beta jedt tak bezduszna.

Niech twe słowa będą poparte czynem.

Ciekawe i napisane tak, jak miś lubi najbardziej. Bez zbędnych informacji. Miś nie zwraca uwagi na super poprawność językową, jak Reg. Szanuje ją za to bardzo, ale gdy tekst mu odpowiada, staje się to sprawą drugorzędną. Miś chętnie przeczyta kontynuację, podobnym stylem napisaną.yes

Zgadzam się z Misiem w kwestii szacunku dla Reg za wiedzę, spostrzegawczość i czujność.

Ciesze się, że się podobało. Nowe będzie napisane jakoś podobnie, bo inaczej nie umiem :-)

Dziękuję!

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Trochę zwariowana historia, ale w fajny sposób. Faktycznie, nie sposób nie kibicować bohaterowi, jeśli już w wieku pięciu lat musi walczyć o życie. Księżniczka też ma przerąbane, chociaż w całkiem inny sposób.

Interesujące wykorzystanie tytułu.

Babska logika rządzi!

Dziękuję Ci za przeczytanie i komentarz.

Wszyscy mają przerąbane, w różny sposób, ale przynajmniej dobrze się kończy. To zaleta :-)

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Cieszę się :-)

Lubię zwięzłą komunikację.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Hej!

Ale w Twoich tekstach się dzieje :) Natłoczenie zdarzeń sprawiło, że musiałam się czasem zatrzymać i pomyśleć, ale fajnie się czytało, ładny język i naturalne dialogi. Ciekawy świat z tą arystokracją i ciężkim sci-fi, choć smutny. Łatwo kibicować głównemu bohaterowi, który mimo że ma ciężko daje radę, ogólnie super, że sprawnie udało Ci się go zarysować w tej liczbie znaków. Jedyne na co mogę ponarzekać to zakończenie całej historii, czułam się tak, jakbym słuchała fajnego utworu, a na koniec mi go po prostu wyciszono.

Pozdrawiam!

Bardzo Ci dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że się podobało. Ostatni dialog jest ukradziony z rzeczywistości :-)

Jedyne na co mogę ponarzekać to zakończenie całej historii, czułam się tak, jakbym słuchała fajnego utworu, a na koniec mi go po prostu wyciszono.

Co do końcówki, to ona jest już nieco rozbudowana, rozciągnięta wręcz. W zamyśle było, żeby zamiast “żyli długo i szczęśliwie” dać “żyli długo i zwyczajnie”. Wydaje mi się, że wątki fabularne pozamykałem bez specjalnego liczenia na wyobraźnię czytelnika.

Oczywiście nie wiemy, jak się ułożyło życie królewny Luli, ale Roderick też tego nie wie. Nie wiemy również, czy syn (albo córka) Bety zbudują kosmolot. Poprosiłbym o podpowiedź, czego brakuje.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Życie daje najlepsze pomysły :)

Teraz zauważyłam, że pisałeś, że rozbudowałeś zakończenie (bo wcześniej były o nie zarzuty), więc rozumiem, skąd obawa, że dalej jest coś nie tak (ciężko mi się odnieść do starego zakończenia, czytałam już tekst w nowej wersji). Postaram się wyjaśnić moje wrażenia.

Sądzę, że wątki fabularne zostały wystarczająco zamknięte i nie chodzi o samą końcówkę, tylko ogólnie do czego to opowiadanie zmierzało i na czym się skończyło. Może wynika to z moich personalnych upodobań, lubię, gdy historia jest skomplikowana i wszystkie nitki łączą się w finał (mam słabość do kryminałów). Pomimo zaawansowanego świata Twoja historia to względnie prosta obyczajówka (to nie zarzut). Pojawiają się postacie, znikają, pojawiają się miniwątki, znikają, mało jest skrzyżowań między nimi (konfliktów). A potem się po prostu kończy. Czytelnik (albo po prostu ja) często oczekuje troszkę więcej powiązań między wątkami i dramatyzmu, nawet w tekście obyczajowym. U Ciebie jest zwyczajnie, choć życie w większości jest zwyczajne, więc jeśli chce się przedstawić tekst o zwyczajnym życiu to wszystko powinno być w porządku. A jednak sprawia to, że opowiadanie nie zapada w pamięć pomimo bardzo sprawnie przedstawionego świata i ładnego języka. Może przesłanie tekstu za mało wybrzmiewa (czy to radzenie sobie pomimo przeciwności?), chociaż może wcale nie zależało Ci na tym, aby wybrzmiewało, tylko żeby to była zwyczajna historia w niezwyczajnym (zdegenerowanym) świecie? Jeśli tak miało być, to jest w porządku, opowiadanie jest jak najbardziej dobre, po prostu nie jest zachwycające, ale może wcale takie nie miało być.

Nawiasem mówiąc, zauważyłam, że ta służąca z wanny ma rozdwojony język i kły. Nie kojarzę, żeby było to wytłumaczone. Ma to jakąś przyczynę, czy to po prostu widzimisię królowej, u której pracuje?

@avei:

Bardzo dziękuję, teraz lepiej rozumiem :-)

Opowiadanie było o tym, jak to “specjalni” ludzie walczą (może raczej kombinują), żeby wieźć zwyczajne życie, chociaż nie trzymają standardów dla swojej klasy. Żeby to zrealizować, muszą dokonywać nadzwyczajnych czynów.

czy to radzenie sobie pomimo przeciwności?

W sumie tak w warstwie fiction. Chciałem również, żeby pokazać, że przeciwności mogą prowadzić do wielkich dokonań.

W warstwie science chodziło mi o pokazanie technologii inżynierii genetycznej realizowanej eugeniką.

Jeśli tak miało być, to jest w porządku, opowiadanie jest jak najbardziej dobre, po prostu nie jest zachwycające, ale może wcale takie nie miało być.

Nie miałem pomysłu na zachwycające opowiadanie konkursowe, ale miało być poprawne. Opowiadanie Czerwony sznur w zamierzeniu miało zachwycać, ale wyszło na przekombinowane.

Nawiasem mówiąc, zauważyłam, że ta służąca z wanny ma rozdwojony język i kły. Nie kojarzę, żeby było to wytłumaczone. Ma to jakąś przyczynę, czy to po prostu widzimisię królowej, u której pracuje?

Widzimisię, rola tej postaci sprowadzała się do pokazania, przed czym królewna (i Beta również) ucieka. Miało to nie być łopatologicznie, ale zasygnalizowane.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Nowa Fantastyka