- Opowiadanie: Marok - Mam to w nosie

Mam to w nosie

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Mam to w nosie

Tego zimowego poranka Albert obudził się nieswój. Miał podkrążone i przekrwione oczy, stawy przygrywały skrzekliwie marsz żałobny, a z nosa zaczęły sączyć się fioletowe i zielone gluty. Najgorsze były w nich te miniaturowe topory i miecze, które bezlitośnie chlastały skórę Alberta.

Podszedł do lustra, umył brodę i ogolił zęby, po czym udał się, by zakupić jakieś lekarstwa, które pomogłyby mu przetrwać ten nieprzyjemny czas. Niestety, tuż przed wejściem do apteki wpadł na ochroniarza w kombinezonie antyradiacyjnym.

– Coś niewyraźnie pan dziś wygląda – powiedział osiłek z ciałem dziewięćdziesięcioletniego starca.

– A czuję się wprost wyśmienicie.

Wtedy Albert kichnął nieoczekiwanie toporami i dzidami prosto w twarz ochroniarza. Ten skrzywił się paskudnie i wywinął młynka wąsami.

– Nie wejdziesz. Jesteś chory – stwierdził stanowczo.

– Potrzebuję kupić kilka artykułów pierwszej potrzeby.

– Co dokładnie?

– Syrop na kaszel i…

– Aha! Nie wejdziesz! Chorujesz.

– Nie, nie. Tak naprawdę chciałem kupić dwutygodnik „Onanisturbacja”. Wie pan, to naprawdę wyższa potrzeba.

– Już tego nie wydają. Zmienili nazwę i zakres tematyczny. Teraz to miesięcznik „Umrzyj w czystości”.

– Czyli mnie nie wpuścisz?

– Nigdy-przenigdy. Jesteś zagrożeniem dla społeczeństwa. Najpierw udaj się do lekarza.

– A żeby cię…

Albert nie dokończył. Widział żądzę mordu w stetryczałym ciele ochroniarza i to mu wystarczyło.

***

Doktor Wiktor Strupojad przebywał w wyjątkowo dobrym nastroju. Od kiedy rozciął sobie penisa na dwie części mógł jednocześnie współżyć z dwiema pacjentkami. Albert zastał go jednak w innej, równie niezręcznej sytuacji. Otóż lekarz wciągał prawą dziurką heroinę, zaś lewą sproszkowany żużel, jednym okiem patrząc na stół, a drugim w kierunku drzwi.

– O, witam, panie Albercie – rzekł na widok pacjenta. – Znów język panu utknął w odbycie szympansa?

– Raz się człowiekowi coś takiego zdarzy i będą mu wypominać do końca świata. Dlatego właśnie trzymam się z dala od lekarzy.

Doktor niespecjalnie przejął się aktem dezaprobaty Alberta. Na stole nadal leżała jedna czwarta kreski heroiny i parę grudek żużlu.

– Pozwolisz, że wciągnę to co do okruszynki, żeby w inwentaryzacji się zgadzało? Moja sekretarka zawsze tego pilnuje.

– Mam problem, doktorze – stwierdził smutno Albert.

– Oczywiście, że masz. Gdybyś nie miał, to byś do mnie nie przychodził, czyż nie? Wiesz doskonale, że jestem zwolennikiem średniowiecznych metod leczenia.

Alberta na samą myśl zapiekł tyłek. Przed oczami stanęło mu jarzące się do białości i ociekające żarem żelazo, które ani chybi Strupojad położy na jego bladych pośladkach, gdzie do tej pory dało się odczytywać sumeryjskie pisma w plątaninie blizn z ostatniej kuracji.

Szuuuu! Chrrrrr! Ohohoh!

Doktor wyprężył się jak dumny paw, ocierając krople krwi ściekające z nosa. Dostał podwójnego zeza rozbieżnie-zbieżnego i na dwie sekundy zyskał zdolność przepowiadania przyszłości.

– Czapa, czapa – jęknął, po czym na moment odleciał do krainy Zasiedmioheroinogrodu.

– Co takiego?

– Ale mocne! Łuu! Przepraszam, wspominałeś, że coś ci dolega?

Albert nie musiał nic mówić, gdyż właśnie wtedy kichnął. Potężna haubica wyleciała mu z nosa i poszybowała prosto w stronę doktora, który odruchowo zasłonił się trzymanym na kolanach dwutygodnikiem „Onanisturbacja”.

– A niech cię, kolego! – wrzasnął lekarz. – To najnowszy numer.

– Podobno już tego nie wydają.

– Jedynie undergroundowo. Mogę cię zapoznać z odpowiednimi ludźmi.

Albert wiedział, że ludzie, z którymi doktor Strupojad nawiązuje kontakty, nie należą do miłych i uczynnych. To ci, którzy trzymają rozpalone szczypce w przypadku leczenia metodami średniowiecznymi.

– Wolałbym, żeby przepisał mi pan wcześniej coś na moją dolegliwość.

– Niestety, nie spotkałem się wcześniej z takim przypadkiem, a widziałem już wiele. Ludzi z oczami w przełyku, Wielką Stopę, promocje w Biedronce, ale to… to przekracza wszelkie moje najśmielsze wyobrażenia.

Nagle doktor zaczął drżeć, jęczeć i ślinić się niczym napalony pies, aż w końcu uległ potwornej przemianie. Wszystkie członki zniknęły we wnętrzu ciała, które nabrało nieprzyjemnie czerwonego koloru.

– Doktorze, tu nawet egzorcysta nie pomoże! – wrzasnął Albert. – A niech to motyla noga, że też akurat trafiłem na ten dzień.

Albert począł cofać się ku wyjściu, do dobrze oznakowanych drzwi z drewna mahoniowego. Zamiast doktora na podłodze leżała groteskowo wygięta istota. Strupojad cierpiał bowiem na paskudną przypadłość. Raz w miesiącu zamieniał się w kiełbasę.

Albert wrócił do domu. Postanowił zadać pytanie na ogólnoświatowym forum dla lekarzy. Diagnoza okazała się wstrząsająca. Złapał katar czasowy. Przemawiały za tym wszelkie przesłanki. Pierwszego dnia kichał maczugami i kamieniami, potem uzbrojeniem zgodnym z kolejnymi epokami. Haubice znaczyły, że niebezpiecznie zbliżał się do czasów współczesnych.

Albert z przerażeniem kichnął ponownie. Na podłogę spadło AK-47.

Najgorsze jednak w tej sytuacji było to, że nieżyt nosa miał trwać w nieskończoność, zapętlając się i nie dając się w żaden sposób wyleczyć. Należało się jakoś do tego przyzwyczaić.

Kolejny dzień Albert przeleżał w łóżku, aż w końcu poczuł, że coś naprawdę dużego wkrótce opuści jego otwór nosowy. Wygiął się w pałąk i kichnął solidnie. Nie zdążył zanotować, co się stało, gdyż katarowa bomba atomowa rozerwała go na kawałki.

Koniec

Komentarze

Maroku, tekst liczący niespełna pięć i pół tysięca znaków to jeszcze nie opowiadanie. Bądź uprzejmy zmienić oznaczenia na SZORT.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Doktor Wiktor Strupojad przebywał w wyjątkowo dobrym nastroju.

chyba jednak był.

Widzę, że doktor miał tendencje to rozpoławiania się w szerokim zakresie;)

 

Doktor niespecjalnie przejął się aktem dezaprobaty Alberta.

 

Zamiast aktem, dałabym wyrazami dezaprobaty, lub dezaprobatą.

 

Sumeryjskie pismo nie gra. może Znaki sumeryjskiego pisma?

 

Wszystkie członki zniknęły we wnętrzu ciała, które nabrało nieprzyjemnie czerwonego koloru.

 

Wiem, że zaimkoza to zło, ale dodałabym tu jednak jego, bo nie wiadomo w czyim ciele zniknęły członki;)

 

Z tego:

Zamiast doktora na podłodze leżała groteskowo wygięta istota. Strupojad cierpiał bowiem na paskudną przypadłość. Raz w miesiącu zamieniał się w kiełbasę.

 

zrobiłabym jedno zdanie.

 

Historia zabawna, choć dla mnie nieco za abstrakcyjna.

Lożanka bezprenumeratowa

Byłem, czytałem, ale nie moje klimaty.

Witaj.

Absurd zdecydowanie jest wszechpanującym w Twoim krótkim tekście. 

Pozostaje współczuć Albertowi, że efekty jego kichnięć nie zostały wykorzystane na sprzedaż albo przetworzone na pieniądze bądź inne dobra doczesne. Skorzystałby na tym na pewno. :)

Nie wiem, czemu, ale podczas lektury ciągle przypominał mi się genialny skecz Latającego Cyrku MP o bombonierce. :))

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Lubię humor, lubię absurd, lubię nieoczywiste wykorzystanie zlepków słów, ale u Ciebie to poszło nieco za daleko. Momentami rzeczywiście się uśmiechałem, bo było nieźle, ale masz fragmenty, które są od czapy – i to bardzo od czapy. To jest koncepcyjny chaos, Jackson Pollock na bad tripie, rozciągający swoje bazgrołki poza płótno, i to daleko poza płótno, nie “wyjechanie” lekko za kartkę, tylko przeciągnięcie linii przez sąsiedni pokój, ulicę, dzielnicę, miasto. Stylowo całkiem zgrabnie, ale fabularna oś stoi łupem a reszta nieumocowana do niej lewituje sobie bezładnie wokół.

Od ostatniego konkursu lubię bizarro, ale to jest jakieś turbobizarro, z pomysłem, który się rozpełznął i nie umie się określić, czy chce się pozbierać, czy woli pozostać zatomizowany.

Lektura była całkiem przyjemna, ze względu na niezgorszy warsztat, ale to chyba tyle, co mogę powiedzieć na temat wrażeń.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

 

– Coś niewyraźnie pan dziś wygląda – powiedział osiłek z ciałem dziewięćdziesięcioletniego starca.

→ o ciele dziewięćdziesięcioletniego starca.

Known some call is air am

Przykro mi to mówić, ale nie przekonałeś mnie, Maroku. 

Sam fakt dyskutowania o kwestiach ludzkiej fizjologii w różnych konfiguracjach przestał mnie bawić mniej więcej w czasach gimnazjalnych. Obecnie moje wymagania w kwestii humoru ciut wzrosły. Nie dużo, ale jednak ;)

Short nie broni się pozostałymi elementami – fabuła jest szczątkowa i schematyczna, język nie rzuca na kolana, w tekście nie widzę żadnego przesłania ani drugiego dna. 

Krótko mówiąc – przeczytałem, poczułem pewien niesmak i… w zasadzie tyle.

Skojarzyło mi się z Alicją w krainie czarów! Ten szort jest bardzo nonsensowny. Nie sądze, że ma jakiś głębszy przekaz, a przynajmniej go nie odkryłam i własnie to mi się podba. Metafora bez znaczenie to jednak coś pięknego !!! 

Lubię Twoje pisanko :) Takie nieskrępowane bizarro, to jest to! I lekka fujka, np. z tym Strupojadem.

 

Co do poważnego przekazu – Katar ma bombę atomową!

 

No i pytanie, które pozostaje nierozstrzygnięte, gdzie są placki?

 

Pozdrawiam serdecznie!

Che mi sento di morir

A mnie się podobało. Owszem, absurdu mnóstwo, może nawet za wiele, ale pomysł na katar czasowy zacny.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka