- Opowiadanie: Tarnina - Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Zakończenie terapii, w którym rozumna część duszy wraca na właściwe sobie miejsce. Albo: Tarnina robi ommmmmmmmmmmmmmmmmm i bierze się w garść, mniej więcej. Ponadto popisuje się (ha, ha) swoją… no, zaraz erudycją. Czymś się popisuje. Cytat z „Balladyny” sprawdziła.

 

Poprzednie części:

1 Zły (choć dobry) i tak jakby ostatni tydzień Franciszki Kociokwik

2 Enso

Oceny

Tryptyk terapeutyczny, część III, i, na szczęście, ostatnia: O pocieszeniu, które niesie fantastyka

Ecce mihi lacerae dictant scribenda Camenae et veris elegi fletibus ora rigant.

Pięknie, ale coś od siebie, i najlepiej po polsku, byłoby lepsze. Może tak: Pozwól, że pisząc do ciebie zacznę od apologu… Nie. Nie, nie, nie.

W pewnej norze ziemnej mieszkał sobie pewien hobbit

Z okrzykiem złości rzuciłam zeszyt.

Czy nic nowego nie przyjdzie mi do głowy? Tylko same kopie? Kalki bez życia i znaczenia?

Myśli kłębiły się w głowie, ale najgłośniej wołały o uwagę kłopoty i troski, aż niczego innego nie dało się usłyszeć. Wstałam więc, a wtedy w ciemności mego pokoju ujrzałam kobietę.

Piękna, o oczach pełnych blasku i przenikliwym spojrzeniu, ani młoda nie była, ani stara. Jej suknia mieniła się barwami liści i gałęzi, wody i skał, i wszystkich gwiazd na niebie, ale migoczące kolory tłumił szary pył, pokrywający tkaninę. We włosach damy lśnił srebrny diadem, u jej paska – tajemnicze urządzenie o czarnym ekranie i trzech pokrętłach, zaś w rękach trzymała książki, które złożyła na biurku, przemawiając do mnie:

– Wzywałaś. Oto jestem.

– Wzywałam. A tak, wzywałam. Od miesięcy wołam cię, pani, a ty dopiero teraz raczysz się zjawić. Nie wiem, czy nie przybyłaś za późno.

– Ja zawsze przybywam o czasie do tych, którzy szczerze pragną mnie ujrzeć.

– Czy chcesz powiedzieć – spytałam, rozzłoszczona – że za mało cię wypatrywałam? Za słabo tęskniłam? Oczekujesz, że tylko o tobie będę myśleć, niczym innym się nie zajmować? Mam zdechnąć z głodu, byle dostąpić twojej łaski?

Zmierzyła mnie wzrokiem, zupełnie spokojna.

– Na co czekałaś? – zapytała. – Czyżby zabrakło ci własnych myśli?

Zbyt rozgoryczona, by odpowiedzieć, pokręciłam jednak głową.

– A może czasu, by je spisać?

– Spisać? A co z czasem i spokojem, by je rozwinąć? Ale czy to ważne, skoro nawet te, które nie przeciekły przez palce, okazały się jałowe? Po prostu głupie. Puste. Nikomu niepotrzebne.

– Jak to?

– Dałaś mi nadzieję, pani, ale nadzieja była płonna. Nie warto. Nic z tego, co robię, nie ma wartości.

I spojrzałam na stos papierów, na całą tę makulaturę zajmującą biurko, na kolorowe karteczki zabazgrane notatkami i nabrałam chęci, żeby to wszystko utopić w morzu.

– Nie ma? – zdumiała się moja rozmówczyni. – Widziałam, że się smucisz, lecz nie przypuszczałam, że aż tak z tobą źle. Czyżbyś zapomniała, kim jesteś?

– Grafomanką – odparłam z goryczą, a ona spytała – Zdaje ci się, że twoje pisanie nikomu nie przynosi pożytku?

– Tak.

– Nawet tobie samej?

– Zwłaszcza.

– A więc zapomniałaś swojej prawdziwej natury i nie rozumiesz już, co robisz.

– Masz rację – odparłam. – Nie rozumiem. Mam przerzucać piękne kamyczki, kiedy świat wokół sypie się w gruzy?

Pani zajrzała mi w oczy i uśmiechnęła się.

– Przyznajesz więc, że są piękne?

– Cudze tak, ale nie moje.

– I nadal dają ci radość?

Wzruszyłam ramionami, ale ona rzekła – Jest więc nadzieja, że zdołam cię uratować, o ile tylko zechcesz słuchać.

– Proszę. Próbuj.

Usiadła na krześle i przygładziwszy spódnice, tak zaczęła.

 

– Dlaczego sądzisz, że nasza praca to przerzucanie kamyczków?

– Jest jałowa – odparłam. – Niczemu nie służy.

– Czy musi?

– Wszystko ma jakiś cel.

– A – przyznała – owszem, lecz do tego jeszcze dojdziemy. Na razie przypomnij sobie. Czy ludzie w położeniu gorszym od twojego nie opowiadają historii, nie przyjaźnią się, nie dbają o to, bez czego mogliby żyć?

– Tak, ale oni tylko udają, że im się źle nie dzieje. Albo są głupi. Marnują czas i siły.

– Dlaczego? Po co mamy czas i siły? Milczysz. Skoro jednak ktoś je marnuje, to jest zużywa nie do tego, do czego powinien, oczywiste zatem, że do czegoś służą.

– Są skończone – zauważyłam, a ona spojrzała na mnie poważnie.

– To nieistotne. Co się nie kończy, można swobodnie zużywać, oczywiście. Ale oszczędność tylko wtedy ma sens, kiedy zaoszczędzone dobro może czemuś posłużyć.

– Tak, pożytecznej pracy.

– Ale do czego pożytecznej? Jaki pożytek masz z pracy?

– Pieniądze na życie.

– Więc żyjesz i pracujesz tylko po to, żeby żyć?

– Nie, nie – pospieszyłam z odpowiedzią – inni mają z mojej pracy pożytek.

– A kiedy kończysz zadania, które ci powierzono – ciągnęła Pani – co robisz? Czy zasypiasz od razu? Czy znikasz, póki znów nie będziesz potrzebna?

Milczałam, a ona podjęła – Widzę tu półki, na których brak już miejsca na książki. Widzę papiery. Czy możesz żyć samym chlebem? Czy znasz kogoś, kto to potrafi?

– Wielu nie ceni fantazji ani wiedzy.

– To prawda, ale i oni mają swoje zajęcia.

– Głupie zajęcia – prychnęłam.

Ale ona powtórzyła – Mają. A skąd wiesz, że nasza ścieżka jest lepsza?

– Jak to?

– Czy nie dyktuje ci tego duma?

– Nie mam do niej powodów.

– A jednak nie chciałabyś wypełniać dni kupowaniem rzeczy niepotrzebnych?

– Przenigdy.

– Ani podskokami w rytm hałasu zwanego muzyką?

– Oczywiście, że nie.

– Ani krzykami udającymi debaty? Plotkami, które w tym mają przewyższać moją sztukę, że opisują zdarzenia, które miały miejsce naprawdę, choć niczego nie zmieniły?

– Wiesz, że nie.

– Co w takim razie chcesz robić?

Milczałam.

– A przecież nawet te rzeczy czemuś służą.

– Niczemu dobremu – odparłam. Pani skinęła głową.

– Także moja ścieżka dokądś prowadzi, i mam nadzieję, że cię przekonam o wartości tego celu. Ale powiedz mi najpierw, czy sam cel stanowi o dobroci ścieżki?

– Nie – powiedziałam.

– Oczywiście, że nie. Gdyby tak było, z nieskończonego mnóstwa dróg moglibyśmy wybrać te prowadzące do naszego celu przez lotne piaski, w których utonęlibyśmy, zamiast go osiągnąć.

– To jasne.

– Czy więc kochasz moją ścieżkę tylko ze względu na cel, do którego wiedzie?

– Nie, Pani – wyznałam. – Ale jak mam wędrować bez kierunku?

– Widzę, że zaczynasz patrzeć bystrzej. Odnajdziemy kierunek. Powiedz mi najpierw, dlaczego ludzie opowiadają sobie historie?

– Niektórzy twierdzą, że chcą tak wyjaśnić różne rzeczy w świecie.

– Ale ty w to nie wierzysz?

– Nie. Historia może być obrazem, analogią, ale wyjaśnieniem? Na to jest zbyt konkretna.

– Zgadzam się – rzekła Pani z uśmiechem.

– Inni powiadają, że historie są po to, żeby uczyć, ale zdaje mi się, że nie wszystkie, jeśli w ogóle.

– Czy były czasy – spytała Pani – kiedy nie opowiadano?

– Skąd mogę to wiedzieć?

– Pomyśl. Mowa nie musi przecież opisywać tego, co tu i teraz.

– Nie, bo rzeczy mogłyby być inne.

– Kiedy mówisz o czymś, czego nie widzisz, to już fantazja.

– Albo pamięć – zaoponowałam.

– Albo pamięć – zgodziła się Pani – ale to, o czym pamiętasz, może już nie istnieć. A jednak opowiadasz o tym.

– To jeszcze nie fantazja.

– Nie, ale wystarczy, że pomyślisz o czymś, co tylko mogłoby być, i proszę. A jak to jest, że możesz o tym pomyśleć?

– Nie wiem.

– Nikt tego nie wie. A jednak nie zaprzeczysz, że jesteś istotą myślącą, nie tą surową materią. I rozumiesz chyba, jak blisko jest od myśli do opowiadania?

– Niezupełnie – przyznałam.

– Pomyśl o koniu. A teraz dodaj mu skrzydła. Kto umie pomyśleć skrzydlatego konia, ten potrafi go umieścić na liliowej łące i przywołać śmiałka, który go okiełzna…

– Ale co to znaczy? – wykrzyknęłam. – Co z tego wynika? Jaki stąd pożytek?

– Nie słuchasz mnie – rzekła Pani. – Jaki pożytek? Pożytek dla kogo i w jakim aspekcie? Czy ty sama wszystko robisz dla pożytku? A z pożytku, jaki jest pożytek?

Milczałam, a ona ciągnęła – Nie wszystko jest po coś, pewne rzeczy po prostu są. Jak świat, opowieść i ty. Ale wiesz o tym, skoro wstąpiłaś na moją ścieżkę. Czy się wystraszyłaś, czy może ciebie zastraszono, żebyś zapomniała, że masz własne miejsce w świecie? Nie musisz usprawiedliwiać bycia sobą.

– Opowiadając, jestem sobą?

– To właśnie ci mówię?

– Więc czemu to takie trudne?

– A czy widziałaś kiedyś stworzenie, któremu pozostanie sobą nie sprawiałoby trudności? Drzewem szarpią wichry, ugina się i jęczy. Może ulec, złamać się, przestać być żywym drzewem. Pozostaje nim, póki się przeciwstawia.

– A jeśli błądzę? Jeśli to nie droga dla mnie?

– I to jest możliwe – rzekła Pani – ale temu, kto miota się i rozpacza wszystkie drogi wydają się złe. A kto sobie upodobał ten oszukańczy wysiłek, pozorny ruch, którym dowodzi przed sobą własnej ważności, ten zawsze będzie szukał powodów do rozpaczy.

Spuściłam wzrok, a ona pocieszyła mnie tymi słowy – Tak źle jeszcze z tobą nie jest, co widać po tym, że słuchasz moich słów i rozumiesz je. Czy nie odgadłaś właśnie, a raczej, czy nie przypomniałaś sobie swojej prawdziwej natury?

– Rozumnej, więc opowiadającej? – upewniłam się, a Pani przytaknęła.

 

– Nie rozumiem jednak – podjęłam – dlaczego to ja mam opowiadać o świecie tym, którzy go lepiej znają? Opowiadać sobie o tym, co widzę, to poznawać, ale czy inni nie widzą tego samego? Może oni lepiej to poznają?

– Widzą i nie widzą – rzekła Pani. – Kiedy stoisz na szczycie wysokiej wieży, czy widzisz jej podnóże?

– Nie – odparłam.

– Ale ten, kto stanie u stóp wieży, nie zobaczy morza w oddali?

– Bez wątpienia.

– I tak samo ty ze swego punktu dostrzegasz pewne rzeczy, a innych nie. I o tych, których nie widzisz, inni muszą ci opowiedzieć. Oni zaś nie widzą tego, co ty widzisz jasno.

– To, co mówisz, wydaje się oczywiste – powiedziałam – jednak dwa pytania nie dają mi spokoju. Pierwsze, co, jeśli opowiada się źle? I drugie, czy opowiadanie jest najważniejsze?

– Od drugiego zacznę, bo jest wykrętem. Nie pytasz wcale, jak mogłoby się zdawać, czy masz prawo wybrać moją sztukę kosztem zaniedbania obowiązków. Bo w czym ona przeszkadza? Czy tyle masz innej pracy, by na tę zabrakło ci czasu? Nie obowiązków masz zbyt wiele, lecz zdecydowania za mało. Wiedza i książka nie przegrywają z nimi, a ze śmiesznymi kotami.

Spłonęłam rumieńcem, a ona mówiła dalej – I stąd też pierwsze twoje pytanie. Bo czy unikasz pisania z braku czasu, czy też z lęku, że czas marnujesz, pisząc nie tak, jak byś chciała? To chcesz, bym usprawiedliwiła.

– A jednak czytelnika trzeba szanować.

– Ja też nie twierdzę inaczej. Ale by go ucieszyć i zbudować, nie wystarczy marzyć o pięknej historii, którą kiedyś, gdy się gwiazdy odmienią, opowiesz. Nie dotrzesz do ideału, zapewne, ale nie dotrzesz donikąd, nie wyruszywszy.

– A kiedy nie mam nic do powiedzenia?

– A skąd wiesz, że nie masz? – zapytała Pani i roześmiała się, widząc moją minę.

– Marna to historia, z której można wyczytać tylko to, co tam autor umieścił.

– Jak to?

– Czy może raczej – poprawiła się – tylko rzeczy takie, jakimi je tam umieścił. Pomyśl – uprzedziła moje pytanie – kiedy pokazujesz komuś widok z wieży, co on zobaczy?

– To, co widać.

– A czy wszystko równie wyraźnie? Kogo obchodzą lasy, ten zobaczy puszczę, a kto woli góry, ten na nie będzie patrzył. A pokazujesz przecież jedne i drugie, choć chcesz pokazać jezioro pośród wzgórz. Czy któraś z tych rzeczy istnieje w próżni?

– Pojmuję teraz.

– A powiem jeszcze jedno. Możesz, oczywiście, wskazać jezioro palcem, a jeśli dobrze to zrobisz, towarzysz zobaczy je, przez moment, twoimi oczami. Wróci potem do siebie mądrzejszy, zdrowszy i odświeżony. Każdy potrzebuje czasem od siebie odpocząć, zobaczyć rzeczy znane cudzym okiem i zrozumieć, że nie zna ich w pełni. I dla ciebie – ciągnęła Pani – takie wycieczki są zdrowe. Trwają krótko, ale orzeźwiają rozum, pomagają inaczej podejść do spraw, które zdawały ci się nierozwiązywalne, uczciwiej i trzeźwiej spojrzeć na otoczenie i na samą siebie. Bo, żeby o czymś opowiadać, trzeba to zrozumieć. I jeszcze powiem. Kto opowiada historie, ten zawsze znajdzie dusze podobne, i w przyjaźni znajdzie wypoczynek, radę i pomoc.

Koniec

Komentarze

Na mnie terapia podziałała.

 

– Albo pamięć – zgodziła się Pani – ale to, o czym pamiętasz, może już nie istnieć. A jednak opowiadasz o tym.

– To jeszcze nie fantazja.

– Nie, ale wystarczy, że pomyślisz o czymś, co tylko mogłoby być, i proszę. A jak to jest, że możesz o tym pomyśleć?

– Nie wiem.

– Nikt tego nie wie. A jednak nie zaprzeczysz, że jesteś istotą myślącą, nie tą surową materią. I rozumiesz chyba, jak blisko jest od myśli do opowiadania?

– Niezupełnie – przyznałam.

– Pomyśl o koniu. A teraz dodaj mu skrzydła. Kto umie pomyśleć skrzydlatego konia, ten potrafi go umieścić na liliowej łące i przywołać śmiałka, który go okiełzna…

– Ale co to znaczy? – wykrzyknęłam. – Co z tego wynika? Jaki stąd pożytek?

– Nie słuchasz mnie – rzekła Pani. – Jaki pożytek? Pożytek dla kogo i w jakim aspekcie? Czy ty sama wszystko robisz dla pożytku? A z pożytku, jaki jest pożytek?

 

Po pierwszym czytaniu, poryczałam się. Jakaś nadwrażliwa jestem.devil

 

Tekst w/g mnie obowiązkowy dla nowicjuszy (takich jak ja) na NF. Ma wiele więcej od wszystkich poradników poprawnego pisania, bo prowadzi psychologicznie i filozoficznie do celu, czyli pisania dla innych – dzielenia się wyobraźnią. Wyobraźnia – to dla mnie część intymna, skryta, którą wbrew pozorom nie jest łatwo otworzyć. Strach przed ośmieszeniem i niezrozumieniem często bywa silniejszy. 

 

A to chyba specjalnie zostawiłaś. :)))

 

Bo, żeby o czymś opowiadać, trzeba to zrozumieć. I jeszcze powiem. Kto opowiada historie, tez zawsze znajdzie dusze podobne, i w przyjaźni znajdzie wypoczynek, radę i pomoc. – brakuje kropeczki, jak widać i ropucha może poprawić Tarninkę (to odzew po naszych karkołomnych betach u mnie).devil

 

Całusy – tryptyk pięknie się domyka.

 

Zarozumiałość, brak weny, poszukiwanie sensu.

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Ciekawe domknięcie i pochylenie się nad sensem pisania, a może nawet sensem życia. Kto nie chciał tego pisania rzucić choć raz, niech pierwszy rzuci piórem. No ale pisać trzeba. Tak myślę. Po prostu niektórzy nie mają wyboru :).

A z weną wiadomo jak jest. Już dawno przestałem na nią czekać :)

Dzięki za tekst i pozdrawiam!

brakuje kropeczki, jak widać i ropucha może poprawić Tarninkę (to odzew po naszych karkołomnych betach u mnie).

Łojojoj, przeoczyłam blush

A z weną wiadomo jak jest. Już dawno przestałem na nią czekać :)

Trzeba złapać siatkę na motyle i gonić :)

Dzięki! heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie czytałem poprzednich części (nie bij), ale ta mnie wciągnęła od początku i trzymała do końca. Czułem się, jakbyś czytała mi w myślach. Po co to wszystko? Po co pisać, czytać, męczyć się, skoro w necie jest tyle prokrastynacyjnych pierdół (oraz śmiesznych kotów)?

Ładnie rozbijasz na czynniki pierwsze cały sens pisania :)

Mam nadzieję, że terapia pomogła!

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A, więc to mnie czeka w ostatniej części…

Oszustka! :P

Oświadczam wszem i wobec, iż jest to fragment opowiadania podły, wstrętny i nieuczciwy. Zbudowany na dobrze znanych dylematach zmusza nas, by po raz enty zadawać sobie te same pytania, które nie tylko nie mają sensu, ale które nawet nie pozwalają znaleźć na siebie odpowiedzi. Które po raz enty wciągają jak cholera, obiecując nam złudną i całkowicie fałszywą nadzieję, że tym razem ogarniemy temat i dojdziemy do ładu z naszą bazgraniną, której cel od tej pory będzie jasny jak słońce i której tworzenie przyniesie nam wreszcie radość obiecywaną od pierwszego nagryzmolonego tekstu.

Ów fragment jest niczym innym jak perfidną próbą wyciągnięcia z nas wszystkich rozterek i dylematów, na które tak usilnie próbujemy pozostać głusi. Od pierwszego zdania chwyta nas za szmaty i bezwzględnie ciągnie przez dziurawą, pełną refleksyjnego żwiru drogę, którą przemierzaliśmy już tyle razy.

Jednocześnie fragment ten, bez wątpienia celowo i złośliwie, zostaje nazwany terapią, chociaż ni cholery nie chce mnie z niczego wyleczyć…

No, może poza optymistycznym podejściem do dalszych prób grafomaństwa. ;-)

Żartuję sobie, ale Ty doskonale wiesz, co czuje czytelnik przy lekturze takiego tekstu. A najbardziej mnie wkurza, że to naprawdę wciąga, małpo bezduszna! :P

A teraz chciałbym poruszyć sprawę najważniejszą: czy to, co zrobiłaś w tym terapeutycznym tryptyku, naprawdę działa? Czy czujesz się pisarsko lepiej, pewniej, bardziej zmotywowana, a przede wszystkim, uwolniona od wstrętnej nadgorliwości myśli, która uprzykrza nam pisanie? Odpowiedzi oczekuję gdziekolwiek, może być i na privie. ;-) A jeśli ta terapia działa, to najlepiej dorzuć cennik. :D

Samozwańczy Lotny Dyżurny-Partyzant; Nieoficjalny członek stowarzyszenia Malkontentów i Hipochondryków

I ciągle nikt nie zgadł, na czym się wzorowałam… no, foch normalnie XD

czy to, co zrobiłaś w tym terapeutycznym tryptyku, naprawdę działa?

 

Plusy są takie, że wreszcie COŚ napisałam i wrzuciłam, i nawet się spodobało. Zmotywowana jestem mniej więcej tak, jak od około roku, czyli słabo. Ale o to, między innymi, chodzi. Nie mogę się wyręczyć C.S.Lewisem, bo gdzieś schowałam tę książkę, kurczę. Wiesz, o co mi chodzi.

heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

heartheartheart, czekam na Twoje następne opowiadanie!!!

 

Uwielbiam Cię czytać!

 

 

angel

 

"bądź dobrej myśli, bo po co być złej" Lem

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli już wiadomo, po co skrobiemy na papierze tudzież monitorze…

Mam nadzieję, że terapia Ci pomogła.

Trochę słabo mi ta forma leżała – takie gołe dialogi, didaskaliami ledwo kapnięte. No, ale w sumie treść wypowiedzi najważniejsza, więc nie ma co się zbytnio czepiać.

Usiadła na krześle i przygładziwszy spódnice, tak zaczęła.

To taka tradycjonalistka, że miała więcej niż jedną?

Babska logika rządzi!

To akurat miała być imitacja dialogu filozoficznego, hint, hint, nudge, nudge :) I tak, “spódnice” w liczbie mnogiej. Tak ma być. Jak tu: https://sjp.pwn.pl/korpus/zrodlo/spodnic;48,1;9311.html

Mam nadzieję, że terapia Ci pomogła.

Trochę pomogła. Nie obiecuję, że tekstów odstresowujących więcej nie będzie ;)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dialogi filozoficzne kojarzą mi się z Platonem, ale chyba nie on jeden tej formy używał… A i Platona czytałam ledwo garstkę…

Babska logika rządzi!

Nie on jeden, aczkolwiek większość chyba na nim się wzorowała. Zwłaszcza to, co mnie najbardziej w dialogach cieszy, czyli potakiwanie przemawiającemu, jest platońskie. Te wszystkie: Tak, Sokratesie, masz rację, jest tak, jak mówisz, na Atenę :) Ale akurat bezpośrednim wzorcem dla mojego dialogu było dzieło nie Platona, a jednego z platoników. W sumie nawet neoplatoników. Podpowiadam jak w Jednym z dziesięciu :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Czyli wzorowałaś się na jakimś przypisie do Platona. ;-)

A póki co, potakiwanie najbardziej mnie gryzło w “Polityku”.

Babska logika rządzi!

A czymże jest filozofia? XD Potakiwanie jest we wszystkich dialogach, które czytałam, Platona, Berkeleya, różnych.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Dobrze czytało się ostatnia część tryptyku i teraz mam nadzieję, że terapia była skuteczna, pozwoliła bohaterce odblokować się, wrócić do pełnej równowagi i pisania. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Merci heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Proszę o wybaczenie, że odkopuję stary tekst, ale uznałem, że – ze względu na swoje liczne i wielorakie zalety – jest on najlepszym miejscem na zostawienie mojego pierwszego komentarza na forum.

Tarnino, przede wszystkim gratuluję pomysłu na naśladowanie Boecjusza! Tekst wyszedł pod wieloma względami znakomity. Styl, sposób wyrażania się postaci w dialogach i sama treść ich wypowiedzi pozwalają poczuć ducha minionych epok, a jednocześnie są na tyle współczesne, że przemawiają do dzisiejszego czytelnika (a przynajmniej do mnie) bez jakichś większych problemów.

Bardzo cenię również nawiązania do naszej wspólnej, ogólnonoeuropejskiej tradycji, w tym wypadku ze szczególnym uwzględnieniem filozofii. Nadają one tekstowi wewnętrzne bogactwo, które trudno by mu było uzyskać bez odniesień wykraczających poza sam tekst.

Poza tym uważam, że po prostu warto dbać o własne korzenie i brać wzór z żyjącego na granicy czasów Boecjusza, który za cel postawił sobie przeniesienie dziedzictwa dawnych mistrzów w świtającą dopiero na horyzoncie, i tym samym niepewną, nową epokę. Myślę, że to ciekawy sposób na zinterpretowanie Twojego tekstu, poprzez wykorzystanie aluzji z tytułu i z samej kompozycji utworu – każdy autor czerpie obficie z dorobku tych, którzy byli przed nim, ale też przekazuje coś tym, co będą po nim. Bo w końcu każdy żyje pomiędzy dwoma czasami – przeszłością i przyszłością. A Ty, jak widzę, potraktowałaś to zadanie poważnie!

I nie muszę chyba dodawać, że tekst, w swoim intertekstualnym bogactwie, jest bardzo udany, skoro budzi tyle skojarzeń i przemyśleń. Do samego meritum dialogu z Fantastyką już się nie odniosę, bo w tym celu musiałbym chyba napisać cały esej, a nie i tak już zbyt długi komentarz.

Mam nadzieję, że tekst odegrał swoją rolę dla Autorki, a i dla czytelników, jak mniemam, może wyświadczyć wiele dobrego.

Pozdrawiam na koniec wszystkich i jeszcze raz gratuluję Autorce!

Ależ nikomu nie przeszkadza odkopywanie starych tekstów, a najmniej autorom! Odkopuj śmiało i zasypuj nas komplementami laugh Tak ich tu dużo, że nawet nie wiem, jak głęboko pod ziemię się zapaść.

Bardzo dziękuję i cieszę się z przygotowanego czytelnika heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, taką terapię trzeba umieścić w Bibliotece w całości. Nie wiem, czy Loża ma władzę połączenia fragmentów w całość (Ty pewnie tego nie zechcesz zrobić), a może moderatorzy mogą? Ja głosuję za. Nie dołączam uśmiechu, bo uważam sprawę za poważną.

 

Tekst był wart napisania pochlebnego komentarza, a poza tym nie chciałem zaczynać komentowania na forum od wytykania innym ich potknięć i słabości (w końcu u każdego jakieś się znajdą), więc wybrałem utwór, pod którym mogłem ograniczyć się do komplementów.

Spryciarz blush

Misiu, nie – moje wariactwa nie są Biblioteki godne. heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, musisz popracować nad samooceną. Howgh!

Mam bardzo adekwatną samoocenę. cool

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, w takim razie źle oceniasz swoje ‘wariactwa’. Przygodę z NF zacząłem od Biblioteki i dzisiaj mogę powiedzieć, że sporo miejsca tam zajmują pozycje na pewno mniej warte. Nie podlizuję się, żeby było jasne. :)

 

Misiu… heart

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, już nic nie mówię, ale swoje myślę. :)

Myślenie ma przyszłość ^^

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, kolosalną. ;)

A nie każdy o tym wie.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Tarnino, daj się namówić i przynajmniej dla tego tekstu zmień kwalifikację z fragmentu na opowiadanie. Zrób to dla fantastyki, nie dla siebie. I nie gniewaj się, że jestem uparty, jak to koala.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka