- Opowiadanie: śniąca - Oddech Jugowych Bogów

Oddech Jugowych Bogów

Nie wiem, kto wybrał do konkursu TURBO – Kawaleria Szatana I, ale jestem mu wdzięczna. Gdy tylko zobaczyłam ten tekst, w mojej głowie zaczął nabierać realnych kształtów pewien stary pomysł, którego wcześniej nie umiałam ubrać w słowa i konkretną fabułę.  Idealnie mi się jedno z drugim zgrało (chociaż pisane na ostatnią chwilę – jak nie ja).

 

Myślę, że nie będziecie mieć problemów z rozpoznaniem faktycznego bohatera opowieści ;)

 

UWAGA! Zagadka została rozwiązana. Jeśli więc nie chcecie mieć zepsutej niespodzianki i sami macie ochotę na rozgryzienie tego orzeszka, to nie zaczynajcie od komentarzy ;) 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Oddech Jugowych Bogów

PRZYGOTOWANIA – DOLINA FENA

 

– Szatańska Kawaleria, czarna śmierć, jak zwą tę piekielną armię inne narody, prze w kierunku granicy. Podbili już kasztelanię Alpena. Jeśli będą posuwać się w niezmienionym tempie, do wejścia do Doliny dotrą w ciągu trzech dni. – Keke, który wrócił ze zwiadu, zaraportował zgromadzonym w wielkim holu przywódcom grodu.

– Niedobrze. Dokona się okropna rzeź, jeśli z marszu wkroczą do Doliny w czasie święta.

– Miej wiarę w Jugowych Bogów, bracie. Chronili nas do tej pory, ochronią nas i teraz. Ich Oddechowi nikt się oprze. – Biała broda zadrżała w rytm słów, gdy kapłan powiedział zachrypniętym głosem, obdarzając narzekającego uzdrowiciela Popo karcącym spojrzeniem.

– Co z samotnymi mieszkańcami z obrzeży Doliny? – Roro, włodarz Doliny Fena, rzucił pytanie w kierunku podwładnych.

– Kogo spotkałem, ostrzegałem osobiście – odpowiedział Keke. – Oni puszczali wici dalej.

– Prawie wszyscy już zjechali do grodu – potwierdził Popo.

– Zwierzęta?

– Bydło spędzone do Czarciej Kotliny, owce i kozy w zagrodach przy Suchym Żlebie. Drób rozproszony.

– Ofiary?

Kapłan rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

– Złożone już wczoraj pod Księżycową Siklawą. Łagodna pogoda tego lata pozwoliła na obfite plony i dobrze utuczoną trzodę, więc i ofiara była bogata. Bogowie powinni być zadowoleni.

Roro tylko skinął z aprobatą głową. Nie zwlekał z podjęciem decyzji.

– Na wszelki wypadek tym razem kobiety w ciąży i z najmłodszymi dziećmi ukryją się w Grotach Raju. Czy makówki są już gotowe? – skierował pytanie do uzdrowiciela.

– Prawie. Wieczorem będzie można je wydać kobietom, a od jutra użyć.

– Dobrze. Kobiety ze starszymi dziećmi pojadą do Grot Piekła. Mężczyźni zgromadzą się w zagajniku nad Źrenicą Turni. Niech wszyscy jeszcze dziś ukryją najcenniejsze rzeczy i zapakują na wozy okrycia i skóry, zapas żywności, makówki i antały z miodem. Grupom kobiecym ma towarzyszyć po kilku wojowników. Wartownicy mają pić z umiarem. Wyruszamy wieczorem.

– Tak szybko?

– Nie mamy czasu do stracenia. – Popo poparł przywódcę. – Chłopcy kowala są już zbyt pobudzeni, a Lili garncarka zaczęła uskarżać się na bóle. Jeśli nie uśpimy świadomości jak najszybciej, może urodzić przedwcześnie. A i stary Nene, choć nic nie mówi, łapie się coraz częściej za serce, gdy myśli, że nikt nie widzi. Oddech spłynie z gór lada moment.

– Zostawiamy gród zupełnie pusty? – Keke wyraził jeszcze jedną wątpliwość.

– Bogowie opiekują się tymi, którzy też potrafią zadbać o siebie samodzielnie. Dodatkowa doza ostrożności nie zaszkodzi. Już wcześniej doszły mnie słuchy o Szatańskiej Kawalerii i wiemy doskonale, jak działa Oddech. Nawet jeśli domostwa zostaną zniszczone, można je odbudować. Życia ludzkiego, raz odebranego, nie da się odzyskać.

 

NARADA – KASZTEL ALPENA

 

Szatan siedział u szczytu stołu na kasztelańskim stolcu, nawet nie przetartym z krwi zabitego kilka godzin wcześniej władyki. Wysłuchując z uwagą raportu zaufanych dowódców, spojrzenie czarnych oczu utkwił w rozpostartej przed nim mapie.

– Do doliny prowadzą dwie drogi. – Xarax, zwierzchnik drużyny zwiadowczej, czubkiem sztyletu wodził po rysunkach na skórze. – Od południa górami, przez Gwiaździstą Przełęcz i od zachodu, gdzie dolina się otwiera u ujścia wąwozu. Prostym szlakiem, zaledwie trzy dni drogi od tego kasztelu. Z pozostałych stron otoczona jest graniami nie do przebycia. Uważam, że możemy skorzystać z obu dróg. Już wysłaliśmy sokoła z rozkazami do oddziału Dzikiego Gniewu.

– Dziki Gniew! Zamarudzili na południu? – Hegemon podniósł spojrzenie na twarz Xaraxa.

– Tak, panie – wtrącił kapitan sokolników, Falcox. – Tyle samo czasu zajmie im dołączenie do głównych sił u wejścia do doliny, gdzie i tak musielibyśmy na nich czekać, co dotarcie do jej środka Przełęczą. Zaoszczędzimy czas i weźmiemy wroga w dwa ognie.

– Dobrze. Co z armią przeciwnika?

Xarax uśmiechnął się krzywo, głównie z powodu blizny przecinającej policzek i górną wargę.

– Zgodnie z wcześniejszymi doniesieniami i opowieściami ościennych plemion, to niezrównani wojownicy. Od pokoleń nikomu nie udało się podbić ludu Fena. W normalnych okolicznościach nawet nasza niezwyciężona armia mogłaby mieć problem z pokonaniem strzeżonych wejść do Doliny. Zwłaszcza że są wąskie i nie dałyby pola swobodnego manewru żadnej z konnic. Jednak, jak donieśli szpiedzy, mamy teraz okazję dokonać tego prawie bez wysiłku. Dwa razy w roku, wiosną i jesienią, mieszkańcy Doliny Fena świętują przez siedem dni. Kobiety, mężczyźni i nawet podrostki upijają się mocnym miodem, nie trzeźwiejąc ani na moment. Nikt nie jest w stanie zaopiekować się puszczonymi samopas zwierzętami, ani tym bardziej chwycić za broń. I nikt nie pilnuje żadnej z dróg do Doliny. Jesienne święto zaczyna się za kilka dni.

– Hmm… – Falcox podrapał się po swędzącej od niegolonego przez kilka dni zarostu brodzie. W jego głosie brzmiało typowe dla niego powątpiewanie, a czoło przecięły zmarszczki. – I nikt nie próbował wcześniej tych ich świąt wykorzystać? Nikt tej ziemi nie podbił? Nie wydaje się wam to dziwne?

Xarax spojrzał z ukosa na kapitana i odpowiedział cierpko:

– Też tak pomyśleliśmy i przepytaliśmy niewolników z Alpeny, jako najbliższych sąsiadów. Nikt nie umiał powiedzieć nic konkretniejszego ponad to, że w czasie świętowania doliny strzegą lokalni bogowie. Tutejsi boją się mistyki i łatwo jej ulegają. Tak bardzo, że przez ostatnie dziesięciolecia nikt nawet nie próbował wejść w czasie święta do Doliny.

Szatan prychnął, po czym roześmiał się w głos, klepiąc się po udzie.

– Lokalni bogowie! Jak do tej pory żaden nie mógł równać się ze mną. Zawsze, gdy zbliża się Ognisty Miecz, sioła, chramy i świątynie pustoszeją, a pozbawieni wyznawców bogowie umierają lub chowają się w mysie dziury, drżąc ze strachu przed prawdziwym Bogiem! Mną!

Xarax przyłączył się do przywódcy, rechocząc.

– O tak, Ognisty Miecz, trzon naszej armii, pokonuje każdego wroga samym pojawieniem się.

Zmarszczone czoło Falcoxa wygładziło się. Rzeczywiście, do tej pory każdy z oddziałów Szatańskiej Kawalerii z osobna i cała armia razem, były niepokonane, bez względu na rodzaj przeciwnika. A jednak, gdzieś w głębi duszy sokolnik odczuwał niewyjaśniony niepokój, niby podszczypywanie instynktu dzikiego zwierzęcia, ostrzegające przed niebezpieczeństwem.

– A skoro o niewolnikach wspomniałeś, Xaraxie. Jaki stan liczebny każdego sortu?

– Rachmistrze z oddziału Kupców Śmierci jeszcze liczą. Ale z pierwszych szacunków wychodzi, że większość dorosłych niewiernych wybrała śmierć, część niewolę. Wstąpić w nasze szeregi i zostać człowiekiem zdecydowało się niewielu. Ale nie ma obaw, prawie wszystkie pacholęta już zgarnął pod swe skrzydła mistrz Gerex. Wytrenuje ich na doskonałych wojowników i prawdziwych ludzi. Wnet zapomną, z jakiego motłochu pochodzą.

– Dlaczego te fałszywe istoty nie potrafią zrozumieć, że tylko poddani i wyznawcy Szatana są prawdziwą ludzkością? ­– Falcox, jak zwykle, na głos zadał dręczące go od dawna pytanie.

Odpowiedziała mu cisza, bo żaden z obecnych nie umiał na to odpowiedzieć.

 

PODBÓJ – DOLINA FENA

 

– Spalić, zgnieść! Spalić, zgnieść!

Okrzyki bojowe oddziałów Ognistego Miecza i Młota Wieczności przeplatały się i zlewały w jeden ryk. Kilkunastu jeźdźców ze szpicy, wyprzedzającej główną kolumnę o pół dnia drogi, wpadło galopem między zabudowania. Spod kopyt czmychały kury i gęsi, nerwowo trzepocząc podciętymi skrzydłami. Z gałęzi drzew zerwało się dzikie ptactwo i uciekło w przestworza. Pochodnie z furkotem przecięły powietrze, lądując na strzechach. Ogień szybko rozprzestrzenił się po zagrodzie.

Dzierżone w dłoniach wojowników miecze i ciężkie młoty bojowe z niecierpliwością oczekiwały swych ofiar. Jednak poza panikującym drobiem i samymi najeźdźcami w najbliższej okolicy nie było żywego ducha.

Skonsternowani w pierwszej chwili zbrojni, odsunęli się od szalejącego żywiołu, zbijając się w na tyle ciasną grupę, na ile pozwalały im pobudzone wierzchowce.

– Miało być łatwo, ale to chyba przesada…

– To już kolejna pusta farma.

– Chyba o nas usłyszeli i czmychnęli w głąb doliny.

Konie zastrzygły uszami na drażniący dźwięk szalonego śmiechu jeźdźców.

– Hahaha! Już sama nasza fama pokonała tych nieudaczników!

– To nie jest śmieszne. Mój miecz domaga się krwi…

Śmiechy ustały.

– Coś mi tu śmierdzi. Rozdzielmy się na pary i przeszukajmy okolicę. Spotkamy się wieczorem w głównym obozie, gdzie zdamy wodzowi raport ze zwiadu.

Drużynnicy Szatana rozjechali się dwójkami w różnych kierunkach. Ostatnia spod płonącej zagrody ruszyła mieszana para z oddziałów Miecza i Młota. Obaj mężczyźni milczeli przez chwilę, ale ta cisza między nimi wypełniona była niecodziennym napięciem.

– Mój miecz domaga się krwi… ­– powtórzył wojownik, wyciągając oręż z pochwy. – W sumie, to wszystko jedno czyjej. Może być i twoja.

Sztych zagłębił się w korpus niespodziewającego się ataku żołnierza. W jego oczach na moment zabłysło zdumienie, po czym zgasło, razem z życiem.

Napastnik beznamiętnie patrzył, jak ciało towarzysza osuwa się z siodła. Gdy tylko dotknęło ziemi, przeniósł wypełnione szaleństwem spojrzenie na błyszczące w blasku płomieni karmazynowe plamy na stali.

– Tak… krew… mój przyjacielu… – Czule pogładził ostrze, barwiąc palce czerwienią. – Wypijmy więcej tego szlachetnego trunku.

Skierował konia między drzewa zagajnika, w którym chwilę wcześniej zagłębiło się dwóch innych członków Ognistego Miecza.

Wieczorem, na spotkanie z głównymi siłami, nie dotarła część szpicy. Jednak ani hegemon, ani wierni doradcy, czy nawet bezpośredni oficerowie nieobecnych, nie przywiązali do tego wagi. Nie pierwszy raz taka sytuacja się zdarzała. I zazwyczaj oznaczała, że przed nimi nie ma przeszkód, a zwiadowcy nie mają nic ważnego do zameldowania.

Zresztą oficerowie mieli na głowach inne problemy. Od momentu wyjścia z wąwozu prowadzącego do Doliny Fena i przekroczeniu przecinającej go Modranki, morale i dyscyplina w armii zaczęły spadać. Ludzie zrobili się drażliwi. Albo pyskowali na wydawane rozkazy, albo apatycznie je ignorowali. Te dziwne nastroje szerzyły się w szeregach Kawalerii jak zaraza.

Xarax jeszcze przez chwilę po zachodzie słońca siedział bezczynnie nad brzegiem rzeki, pozwalając myślom krążyć swobodnie. W końcu wstał i ruszył między namioty, z niepokojem obserwując i nasłuchując odgłosów obozowiska. Tym razem brzmiało w nich więcej agresji, kłótliwych tonów, nawet teraz w środku nocy. Z odmętów przeszłości powracały dawno zapomniane zatargi i niesnaski. Dowódca zwiadowców przystanął na chwilę i uniósł dłonie do skroni, coraz mocniej pulsujących bólem. Xarax przymknął na moment powieki, marszcząc brwi. Odetchnął głęboko i otworzył oczy. Mimowolnie skierował spojrzenie na południowy wschód. Teraz, w ciemności nie dostrzegł nic poza migającymi na nieboskłonie gwiazdami. W pamięci jednak wciąż miał widok odległego masywu górskiego, przez szczyty którego zdawał się przelewać wał sinych chmur. Powyżej nich i nad samą doliną niebo było czyste. Co dziwniejsze, kłęby zdawały się kołysać na krawędziach grani, ale nie opadały nad północne zbocza.

Ciałem Xaraxa wstrząsnął dreszcz. Taki sam, gdy ujrzał ten widok po raz pierwszy w ciągu dnia.

– Co za głupota – mruknął do siebie i przestraszył się własnego drżącego głosu.

Nie miał jednak czasu na roztrząsanie nagłego lęku. Z zamyślenia wyrwał go wzmożony rwetes w odległym zakątku obozu. Xarax odwrócił się na pięcie i od razu dostrzegł słup ognia bijący w nocne niebo. Płonących ludzi przenikliwy krzyk niósł się po całej okolicy. Zwiadowca popędził w stronę pożaru.

Po drodze natknął się na zmierzającego w tym samym kierunku głównego kwatermistrza.

– Gdzie Szatan? – zagadnął w biegu Xarax.

– W swoim namiocie. Upił się mocnym winem zabranym z piwnic kasztelu.

– Zbyt arogancki nasz hegemon się zrobił ostatnio. Ludzie ludziom niosą śmierć, a on się upija… – Xarax urwał nagle i aż przystanął, zdumiony własnymi słowami. Jaka siła nieczysta mu je podrzuciła?

Zerknął na kwatermistrza, ale ten biegł dalej, zostawiając zwiadowcę w tyle. Najwyraźniej nie zauważył jego heretyckiej uwagi ani postoju.

Na miejscu Xarax zastał już żądny sensacji tłum o wygłodniałych spojrzeniach drapieżców. Nikt nie próbował pomóc żywym pochodniom, miotającym się między namiotami a wozami. Od ognia zajmowały się płótna i przesuszone drewno.

Czerwony na twarzy Falcox trzymał za poły kubraka zalanego krwią jednego ze swoich sokolników.

– …a przedtem wybuch, straszny błysk… Kapitanie, wszystkie nasze sokoły! Wszystkie klatki…

Falcox puścił rannego, który opadł na kolana.

– Kto…? – wycharczał początek pytania. Nie musiał kończyć, wszyscy znali jego dalszy ciąg. Kapitanowi ptaki były bliższe niż jakakolwiek ludzka istota.

Kord w jednej dłoni, miecz w drugiej. W źrenicach odbijały się płomienie. Jednak Xarax mógłby przysiąc, że w oczach szarżującego na tłum sokolnika gorzał czysty obłęd.

 

Nad Modranką wstał kolejny, wyjątkowo ciepły jak na jesień, dzień. Szatana obudziła cisza. Przez moment leżał z zamkniętymi oczami, usiłując przypomnieć sobie, gdzie jest i dlaczego nie słyszy odgłosów porannej krzątaniny. Spuścił nogi z pryczy, kopiąc niechcący puste dzbany. Uśmiechnął się pod nosem na wspomnienie szlachetnego smaku i podszedł do wyjścia. Jak zawsze jego namiot stał na uboczu, w miejscu, z którego hegemon z dumą mógł spoglądać na doskonale zorganizowany obóz. Odsuwając zasłonę z płótna nie spodziewał się zobaczyć pobojowiska.

Z niedowierzaniem przeczesywał spojrzeniem okolicę. Gdzie okiem sięgnąć tylko ludzie Ognistego Miecza, Młota Wieczności, Kupców Śmierci, łucznicy z oddziału Żelaznego Bełtu, zwiadowcy, sokolnicy, niewolnicy, młodziki pod opieką instruktorów Gerexa. Ani jednego ciała należącego do wrogiej armii. Kto dokonał tego pogromu?

Szatan nigdy wcześniej nie odczuwał żadnych ubocznych skutków, niezależnie czego i ile wypił. Tym razem jednak czuł suchość w gardle, a wnętrzności jakby splątały się w supeł. Łupanie w głowie przywodziło na myśl urządzany w niej trening Młota Wieczności. Powiew wiatru zdmuchnął z drzewa kilka liści. Słonecznie promienie podrażniły zmęczone oczy. Czy to wpływ wina, czy widoku przed nim?

Szatan, z pozornym spokojem, ruszył przed siebie. Między szczątki wyposażenia, między końskie truchła i ocalałe, bezpańskie teraz wierzchowce. Między swych poddanych i wyznawców, którzy już nie będą go czcić.

 

PRZEPRAWA – GWIAŹDZISTA PRZEŁĘCZ

 

Dziki Gniew maszerował pełen energii, mimo że szlak, jak i całe okoliczne góry, zasypany był śniegiem. Dla oddziału Szatańskiej Kawalerii taka przeprawa nie była niczym nowym, niejedne łańcuchy górskie już pokonali, podbijając po kolei leżące między nimi krainy. Ich najbliższy cel, Dolina Fena, miała być ukoronowaniem rocznej kampanii. Pogłoski o czekającym bogactwie, o niezwykłej urody kobietach, które za kilka dni będą ich niewolnicami, dodawały sił żołdakom. Trzymając w dłoniach wodze lub przywiązane do wędzideł zwykłe postronki, prowadzili objuczone zbrojami i orężem wierzchowce. Mimo przenikliwego zimna parli przed siebie, rzucając żartami i marząc na głos, co będą robić, gdy wyrżną świętujących mieszkańców Doliny. Rozgrzewał ich marsz i myśli o łatwym podboju.

Tylko ci na przedzie, którzy musieli przecierać szlak, zapadając się po kolana w białym puchu, i ci z końca kolumny, kierujący z namaszczeniem wozami z zaopatrzeniem, w milczeniu brnęli przez śnieg.

Według słów przewodnika już tylko pół dnia drogi dzieliło ich od przełęczy, na której będą mogli rozłożyć się obozem na noc. I tylko dzień marszu w dół, do pierwszych pasterskich zabudowań. I do ciepła jesieni, która wciąż jeszcze panowała u podnóża gór.

O świcie kolejnego dnia kolumna opuszczała przełęcz.

Wijący się powoli w dół zbocza sznur ludzi i zwierząt zdawał się nie mieć końca. Końskie kopyta miarowo uderzały w grunt, koła przeładowanych wozów skrzypiały. Pobrzękiwały elementy oręża. Przestrzeń wypełniały głosy rozmów, śmiechy, rubaszne przyśpiewki. Niby tak samo, jak poprzednimi dniami, a jednak inaczej. Stopy w okutych buciorach stawiały energiczniejsze kroki, nastroje zdawały się lżejsze. Śniegu jakby mniej po tej stronie gór, powiewy wiatru cieplejsze. Czasem ktoś pośliznął się na luźnym żwirze ścieżki, czasem na oblodzonym fragmencie.

Spojrzenia członków oddziału co rusz kierowały się na otwierającą się przed nimi i poniżej przestrzeń wypełnioną feerią jesiennych barw. Z wysokości dolina wyglądała jak wielobarwny dywan, który wyszedł spod ręki szalonego tkacza.

Pierwszy atak przyszedł wraz z białym puchem, zwianym z grani. Lodowate drobinki uderzyły w odsłonięte twarze żołdaków zamykających kolumnę. Drugi, silnym uderzeniem w burtę wozu zepchnął go z wąskiego szlaku. Powietrze przeciął przeraźliwy kwik koni, gdy zaprzęg, zostawiając za sobą krwawe ślady i szczątki rozbitego wozu, zmierzał w przepaść.

Ludzie i zwierzęta walczyli o utrzymanie się na nogach. Część spanikowanych koni wyrwała się właścicielom. Próbowały uciekać, w górę i w dół szlaku, zderzając się ze sobą i z ludźmi. Kolidujące ciała, dodatkowo pchane coraz mocniejszymi podmuchami, co rusz znikały w dole zbocza. Chaos narastał z każdą chwilą.

W końcu pierwsze zaskoczenie minęło. Ocaleli podtrzymywali się wzajemnie, usiłując z własnych ciał stworzyć zwartą ludzko-końską masę, i uparcie posuwali się naprzód. Byle szybciej znaleźć się w Dolinie, gdzie ten przeklęty wiatr nie będzie już mógł wyrządzić więcej szkód.

W pewnym momencie w czoło przetrzebionej już znacznie kolumny wstąpiła nowa nadzieja – już prawie dotarli do linii drzew. Kapitan zwiadu Dzikiego Gniewu machnął z trudem ręką, wykrzykując komendę:

– Szybciej! Do lasu! Pod osłonę drzew!

I chociaż wciąż panujący harmider zagłuszył jego głos, wojownicy zrozumieli.

Nadzieja jednak okazała się płonna. Kolejny gorący podmuch podciął nogi, położył drzewa. Przyniósł kamienny deszcz.

Miażdżonych ludzi przenikliwy krzyk ginął w grzmocie spadających odłamków. Łamanych kości trzask mieszał się z tym pękających pni, kruszonych gałęzi. Serca opanowała nieznana dotąd weteranom czarna melancholia. W głowach rozbrzmiewały głosy mówiące o porażce, o beznadziejności sytuacji. Mało kto był w stanie zachować zimną krew i szukać schronienia – przed porywającymi wszystko podmuchami, przed niesionymi wiatrem głazami, przewracanymi kamratami i wierzchowcami. Jednym z nielicznych był młody sokolnik, który przycupnął skulony pod wykrotem, dodatkowo osłoniętym plątaniną dwóch sąsiednich, złamanych drzew. Wczepiał się desperacko palcami w szczeliny, jakby chciał wrosnąć w podłoże, wtopić się w nie.

W zupełnym amoku, ze ściśniętym lodowatą pięścią sercem, śledził śmiertelnie rannego wierzchowca ostatni podryg i ostatni krzyk przygniecionego jeźdźca. Jednego, drugiego… Kolejnego. Upiorne wizje upadku ludzkości przeplatały się w młodym umyśle z rzeczywistymi obrazami zniszczenia i śmierci. Coraz bardziej natarczywy głos w głowie sączył zatrute słowa.

Sokolnik rozluźnił umorusane ziemią palce. Z oczu zniknęło mu przerażenie, zastąpione drętwotą. Dłoń, bez udziału myśli, powędrowała do pochwy przy pasku. Sztylet wysunął się gładko. Bez zawahania młodzieniec zatopił ostrze we własnej piersi.

 

CISZA PO BURZY – DOLINA FENA

 

– Wszędzie śmierć, wszędzie śmierć! – zachrypniętym głosem oznajmił Keke, wtaczając się chwiejnym krokiem w najbliższy krąg światła. Siedzący dokoła ogniska mężczyźni odwracali półprzytomne spojrzenia na przybyłego. Od sąsiedniego stosu wstał Roro i ze zbolałym wyrazem twarzy, podszedł do zwiadowcy. Otworzył usta, ale zanim zdążył się odezwać, zza linii drzew dobiegło ich rżenie konia i po chwili tupot.

Potykając się o korzenie, na polanę wbiegła przerażona młódka. Krzyczała, aż zabrakło jej tchu:

– Wszędzie krew, wszędzie krew, krew, krew, krew, krew, krew!

– Cóż to za wielki krzyk! Ach… nie piszcz tak – zawołał zza płomieni Popo. Inni mężczyźni krzywili się i zasłaniali uszy. Uzdrowiciel dodał od razu, ledwie dosłyszalnie: – Głowy nam pękają…

– Mimi, co tu robisz? – Zniżony głos Roro był wyraźnie słyszalny na tle trzaskających płomieni.

– Tak długo siedziałyśmy w Grotach, od miodu już mi słabo było. Wzięłam więc jednego konia i wymknęłam się zobaczyć Szatańską Kawalerię. Byłam ciekawa, jak wygląda…

Jeden z pogrążonych w pijackim półśnie mężczyzn wstał nagle, podszedł i złapał dziewczynę za ramiona. Zdał się wytrzeźwieć ledwie w jedno mgnienie oka.

– To już kilka dni Oddechu, ojcze… i byłam ostrożna… – Mimi dokończyła płaczliwie, z lękiem wpatrując się w gniewne oblicze rodziciela, zanim ten zdążył się odezwać.

Roro położył dłoń na ramieniu towarzysza.

– Meme, nie czas na gniew, nawet słuszny. Mimi żyje. I ona, choć samowolnie, i Keke byli na zwiadzie. Niech opowiedzą, co widzieli.

– Najpierw dajcie choćby łyk miodu, a najlepiej cały antał. – Keke wyciągnął rękę po podane mu naczynie. Wystękał między długimi pociągnięciami: – Tego… nie da się… opowiedzieć… przy tym kociokwiku, co łupie w głowie…

Wszyscy ponownie zasiedli na wyprawionych skórach rozłożonych wokół ognia. Kilku co trzeźwiejszych mężczyzn porzuciło swoje ogniska i przyłączyło się do grupy zwiadowcy.

Mimi, jąkając się, uspokajana co chwila uściskiem ojcowskiej dłoni na ramieniu, opowiedziała o strumieniach krwi, o szczątkach ludzi i zwierząt zmieszanych z połamanymi pniami u stóp Gwiaździstego Wierchu, którego zbocze na dużej powierzchni zamieniło się w olbrzymi wiatrołom.

Przez zgromadzonych przeszła fala szeptów:

­– Toż to przecież tuż obok wejścia do Grot Piekła…

­– Nasze kobiety i dzieci…

– O Jugowi Bogowie, dzięki Wam za opiekę i ocalenie naszych rodzin!

Gdy tylko Mimi skończyła przerywaną szlochami relację, głos zabrał Keke, który przez dwa dni przemierzał konno Dolinę, co rusz natykając się na szczątki wrogiej armii i jej główne siły nad brzegiem Modranki. Jak zawsze pod wpływem świątecznego miodu, ciągnął opowieść w specyficznym stylu, którego nie używał na trzeźwo.

– …idę ostrożnie, a w zasięgu wzroku mam tylko pogorzelisko obozu, zakrwawione zwłoki, dogorywające ciała, rozrzuconą broń, stojące bez ruchu lub człapiące bez celu, pozbawione jeźdźców konie. I cisza wszędzie… Wiecie, taka pobitewna, gdzie w tle tylko furkot skrzydeł zlatujących się kruków słychać, czasem rżenie, ostatni jęk konającego. I w pewnej chwili samego Szatana histeryczny słychać śmiech, ledwie kilka kroków ode mnie. Przypadam do ziemi, za osłonę obierając truchło dorodnego siwka. I spostrzegam hegemona, jego samotną postać, kręcącą się po pobojowisku. W oczach obłęd, w jednej dłoni miecz, w drugiej topór. I ten krzyk, co kilka chwil: „Zniknęła ludzkość, nie ma już nic!”

Mimi wzdrygnęła się, wtulając w objęcia ojca. Keke pociągnął kolejny łyk miodu, zanim kontynuował.

­– Dalej nie ma już nic… – zawiesił na chwilę głos, przymykając oczy. Słuchającym zdało się, że Keke duchem znów znalazł się w centrum Doliny. W końcu otworzył powieki. – Patrzę, wciąż zza siodła. Uwagę mą przykuwa drobny ruch. To w błagalnym geście wyciągnięta dłoń rannego. Nie ma jednak w Kawalerii miłosierdzia i precyzyjnie rzucony diabelski topór zgniata ją. Szatan, cały czas zanosząc się szaleńczym śmiechem, odrzuca miecz. Natychmiast w jego dłoni sztylet widać. Płynny ruch, jedno cięcie… Kaftan zalewa krew.

Keke urwał. Dokoła panowała cisza. Wszyscy czekali na ostatnie słowa zwiadowcy.

– Nie ma już Szatana i jego Kawalerii.

Poprzez przerzedzone, przebarwione liście koron drzew spadły pierwsze krople deszczu. Jednoznaczna oznaka, że czas jesiennego Oddechu dobiegł końca.

 

JESIENNE ŚWIĘTO – SIEDZIBA JUGOWYCH BOGÓW

 

Mroźne noce, zimne dni. Tumany chmur otulające szczyty. I stos darów u stóp Księżycowej Siklawy. Wszystko to oznacza zmianę warty. Czas najwyższy szykować się na zimowy sen i przebudzenie brata. Niewidoczny dla ludzkiego oka byt siada okrakiem na grani, oblizując palce. Wprawdzie nie został na nich nawet okruszek ni wspomnienie pieczeni czy kołacza, ale Jugowy Bóg Lata lubi ten drobny rytuał. Brakuje mu tylko smaku obłędu, zapachu ludzkiej krwi, która lepiej niż cokolwiek innego potrafi ugasić pragnienie. Nic to, kryształowa woda z Siklawy też jest dobra.

Przeciąga się, aż stawy strzelają niosącymi się przez góry grzmotami. Otwiera usta, wciąga rześkie powietrze, które przyjemnie chłodzi gardło. Najedzony, zaczyna robić się senny. Ziewa, z westchnieniem wypuszczając ciepły dech. Pierwszy wywołuje niewielką lawinę, drugi powala kilka drzew w niższych partiach zboczy.

Chłonie zapachy jesieni i śniegu. Suszących się ziół. Wyłaniających się ponad ściółkę dorodnymi kapeluszami grzybów. Nadlatujących z oddali oparów ludzkich oddechów przepełnionych trawionym miodem. I nagle zamiera z otwartymi ustami. Nowy posmak. Świeże, nie zamroczone umysły. Goście w Dolinie, po raz pierwszy od bardzo długiego czasu. Nie potrafi powstrzymać wrzasku radości.

Oddech za oddechem więc z rozdartym krzykiem wciąż przed siebie mknie, zbierając krwawe żniwo. Aż wśród żywych nie zostaje już nikt.

Boskim jestestwem przyswaja wsiąkającą w ziemię krew. Dokonał swego dzieła, cieszy się. W pełni syty spokojnie może spać. Spełnionym snem, jakiego nie zaznał od wieków.

 

Koniec

Komentarze

Szewc zabija szewca, bumtarara bumtarara!

 

 

(a Kawalerię podrzucił Arnubis, jak pamiętam)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Witaj.

 

Przejmująca historia, opowiedziana z wielką dbałością o szczegóły, malowniczymi opisami zjawisk, zachowań ludzi, ich rozmów, emocji, planów i przemyśleń. 

Mimowolnie podczas lektury widzi się oczyma wyobraźni poszczególne sceny oraz bohaterów opowiadania. 

Z przyjemnością oddaję głos do Biblioteki, życząc jednocześnie powodzenia w konkursie. :)

 

Pozdrawiam serdecznie. ;)

 

Pecunia non olet

Staruchu – :-)

 

Bruce – Dzięki, te słowa: Mimowolnie podczas lektury widzi się oczyma wyobraźni poszczególne sceny oraz bohaterów opowiadania są dla mnie najlepszą nagrodą od czytelnika dla autora.

A wiesz, kto jest tym głównym bohaterem? 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To raczej nagroda dla mnie za tak ciekawą lekturę. :) Nawet chorować łatwiej. ;)) Dodatkowo jeszcze ilustracja Starucha podkręciła atmosferę. yes

Może Bóg?blush

 

Pecunia non olet

Nawet chorować łatwiej. ;)

Zabrzmiało dziwnie ;) Ja bym wolała: zdrowieć łatwiej :) 

 

Może Bóg?blush

W pewnym sensie (świata opowieści), to może i tak. Ale generalnie nie. Nie ukrywałam go za bardzo… Ale nie chcę nic konkretniejszego podpowiadać, niech kolejni czytelnicy też mają zabawę. Próbuj więc dalej, jeśli tylko masz ochotę i siły. 

 

Szybkiego powrotu do zdrowia :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

laughheart

Pozdrawiam serdecznie. smiley

Pecunia non olet

No… Fachowa robota. Siłą rzeczy wypatrywałem wersów piosenki i zostały wplecione bardzo sprawnie. Sama historia też ciekawa, czytało się przyjemnie. 

Silverze, dzięki za wizytę i ślad po niej. Zawsze cieszy, gdy tekst sprawi czytelnikowi przyjemność. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To najdziwniejszy opis bitwy jaki kiedykolwiek czytałem. Mimo to jest w nim magia, przekora, koncepcja i pomysł. Wojna prowadzona niby bez przemocy, a jednak obłędnie krwawa. Przymierzałem się do tego konkursu, nawet do tekstu o kawalerii szatana. Trochę zabrakło mi czasu trochę pomysłu. Bo szarże gwiezdnej floty, planetarny desant, to wszystko co zdążyłem napisać, było aż do bólu sztampowe. Tu jest pomysł, coś dzięki czemu opowiadanie od początku do końca czytałem z zainteresowaniem. 

 

pozdrawiam :)

MPJ, cieszę się, że zainteresowało, mimo że dziwne ;) A rozpoznałeś pogromcę? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czy napisałaś o Śpiącym Rycerzu, czy to ktoś inny z którejś z mitologii? Niekiedy zastosowane przez Ciebie nazwy przypominały mi polskie góry. Jednak, zupełnie nie mam pewności, ponieważ moja znajomość mitologii jest tak mizerna, że nawet związku Hery z Zeusem mogłabym nie rozpoznać, nawet gdybym nie nich potknęła.

 

Czy mi się podoba? Zdecydowanie tak! :-) Fabularnie historia raczej nie zakłada elementu zaskoczenia, gdyż odkrywasz karty w zasadzie na początku opowiadania, czyli jako czytelnik z grubsza wiem, co się stanie, natomiast zagadką pozostaje odpowiedź na pytanie, jak to zrobisz. A to udało się wyśmienicie. Zrobiłaś to iście po czarodziejsku.

Dwie rzeczy oczarowały mnie szczególnie, sprawiając dużą przyjemność w trakcie czytania., a mianowicie – rozbudowane, plastyczne lecz budujące równocześnie akcję opisy oraz naturalne, rzadko spotykane, na forum, a przynajmniej nie często na takie trafiam, atrybucje dialogowe. Przy opisach lekko zmieniasz szyk zdania, wiedz że czyta się to świetnie, bo dynamizuje obraz zdarzeń. Podzielam zdanie bruce, sprawiłaś, że jesteśmy tam z ludem Fena i towarzyszymy Szatańskiej Kawalerii w podboju doliny. :-)

 

Z drobiazgów:

,Jeśli będą posuwać się w niezmienionym tempie, do wejścia do Doliny dotrą w ciągu trzech dni (.) – Keke, który wrócił ze zwiadu, zaraportował zgromadzonym w wielkim holu przywódcom grodu.

Chyba kropka?

 

Słowa piosenki wpasowane idealnie! Niesamowite.

Lecę skarżyptować do biblio. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Asylum, Twój komentarz sprawił mi wiele radości, jak zawsze, gdy dowiaduję się, że uda mi się poruszyć wyobraźnię czytelnika. Dzięki :)

Jak najbardziej powinna tam być kropka, którą gdzieś przegapiłam. Jednak pióra odłożone, więc poczekam na wyniki z poprawką. 

 

Co do naszych gór, to masz całkowitą rację – były inspiracją. Nie ma tu jednak nic z mitologii. To raczej ja z mojego bohatera, którego natury nie chcę tu wprost zdradzać, uczyniłam boga ;) 

 

I jeszcze mała edycja, bo zastanawiałam się, co miałaś na myśli, pisząc o atrybucjach dialogowych. Nie wiem, skąd i kiedy mi się to wzięło, ale taka forma pisania jest dla mnie oczywista i naturalna. I nie zauważyłam, by było to takie wyjątkowe, może dlatego, że a) poza jakimiś wyjątkami nie zwracam na to u innych uwagi, przyjmując, co jest i b) dawno mnie tu nie było i może upowszechnił się ostatnio inny styl ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Czyli dalej zgadujemy. xd

Jeszcze jedno skojarzenie mi się błąkało po głowie. Zastanawiałam się też, czy może chodzić o mahajugę, czyli czas, czas istnienia wszechświata. Też składa się z czterech okresów jak nasze pory roku w roku i jest w niej pod koniec kulminacja zła, gdy zstępuję inkarnacja Wisznu, chyba Kalkin, ale nie pomnę już dokładnie. On ma unicestwić demony i rozpocząć kolejną mahajugę, czyli cykl. Trochę to pasowało, ale szukałam osobowego oddechu. ;-)

Poczekajmy, ktoś musi wpaść. Mówisz: “natura”. Ługowanie być nie może, bo nie na “j”, choć z naturą jakiś tam związek ma. Jung z kolei jest rodzajem moich naturalnych skojarzeń, więc go nie brałam w rachuby, a poza tym jest “n”. Hmm, musiałby przeczytać ktoś, kto lepiej Ciebie zna z forum, opowiadań i jakoś tak w ogóle, choć dręczy, gdyż rzecz musi być oczywista. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Gdybyśmy się bawili w ciepło zimno, to o ile pierwszy Twój komentarz był “ciepło”, to teraz jest “zimno” ;) 

 

musiałby przeczytać ktoś, kto lepiej Ciebie zna z forum, opowiadań i jakoś tak w ogóle, 

Nie wiem, czy by to pomogło… Bo ja nie mam jednego uniwersum, którego się trzymam. Moje opowiadania są jak moje podróże – bardzo rzadko wracam w te same miejsca, wolę zwiedzać co rusz nowe.

 

 gdyż rzecz musi być oczywista.

I jest. Wydawało mi się, że nawet bardzo ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dlatego narzucał się pogrążony we śnie Śpiący. :-)

No, dobrze, te oczywiste są najtrudniejsze. czasami. ;-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

No, dobrze, te oczywiste są najtrudniejsze. czasami. ;-)

Potwierdzam, tak bywa :D

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Edytka do atrybucji dialogowych. ;-)

Ujęły mnie z kilku powodów: są na tyle naturalne i związane z akcją/opisem, że znikają w tekście; nie są obecne przy każdej wypowiedzi oraz nie powielają się; nie budujesz ich według wzorca skinień głową i "mlaskań" połączonych z powierzchownym opisem postaci, lecz są niekiedy rozbudowane i rzeczywiście wnoszą coś do tekstu.

 

Starszych opowiadań czytałam niewiele, więc nie wiem, czy występują różnice. Z tych, które przeczytałam, powiedziałabym, że na dwoje babka wróżyła, ponieważ były to zazwyczaj opowiadania piórkowe bądź Autora, który obecnie rzadko publikuje, lecz przyciągnął mnie do swoich pozostałych tekstów niesztampowością opowiadanej historii jak i jej zapisem, stąd trudno coś sensownego wywnioskować z tak tendencyjnie dobieranej próby. 

Gdybym miała zaryzykować, zupełnie na czuja, pewnie powiedziałabym, że rozpatrując średnią raczej nie ma różnicy, a skłania mnie też ku temu obserwacja rynku i wydawanych pozycji, które najczęściej porzucam po kilku pierwszych stronach, przy czym nie ma znaczenia czy autor jest polski, czy anglosaski. Obecnie już bardzo rzadko sięgam po reklamowane nowości, ponieważ pisane są w ten sam usztywniony sposób, historie się powielają (może w ciut innych odsłonach), stale wałkowane są te same tematy, jakby inne nie istniały. Sztampa nie jest interesująca i zwyczajnie szkoda na nią czasu, w dodatku gdy z różnych powodów autorzy ją przeciągają, sprawiając, ze staje się niemiłosiernie długa zupełnie bez racjonalnego ku temu powodu.

Tę ostrość oceny łagodzę, gdy przyglądam się docelowym grupom czytelniczym: głównie nastolatki, wyraźna przewaga kobiet, fani gier wszelakich, choć nie znam wewnętrznych statystyk wydawnictw. 

Ostatnio, kiedy zobaczyłam na stoliku u przyjaciół koszmarnie grubą knigę stanowiącą zbiór kilku książek bardzo znanego historyka, nie zdradzę kogo. Podniosłam ją, ważyła naprawdę sporo i formatowo była lekko powiększona. Jęknęłam i spróbowałam dociec, co sprawia, że podejmuje się decyzję o druku tak nieporęcznej do czytania książki. Moim zdaniem możliwe byłoby tylko przy porządnym stole, bo o noszeniu ze sobą nie ma mowy i kto ją kupi/kupuje. 

Odpowiedź pokryła się z domysłami: zmniejszenie kosztów, nie trzy okładki lecz jedna oraz, tzw. trzy w jednym, zwiększające atrakcyjność zakupu pozycji; przecież w ebooku nie będzie ważyć, a druk jest dobry na prezent; i tak wspaniale, że dodrukowaliśmy, ale na szczęście uruchomiliśmy inne linie przynoszące zysk; badania marketingowe i trzymanie ręki na pulsie.

Hmm, można byłoby porozmawiać o kształtowaniu gustów i o tym co napędza co oraz dlaczego tak się dzieje. Gdy dzisiaj na swojej ulicy zobaczyłam dziewczynę w zielonych dresach jak z netlixowskiego "Squid Game" – zadrżałam. Najwyższa oglądalność serialu w historii platformy, około 87 mln. użytkowników obejrzało do końca pierwszego sezonu, jak wynika z podsumowania. 

 

Rozpisałam się, pewnie przez tę spotkaną dziewczynę, a to nie temat na dyskusję pod tekstem. Może kiedyś się zobaczymy i porozmawiamy, jeśli temat wciąż jeszcze utrzyma się jako ważny. :-)

 

pzd srd

a

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Może kiedyś się zobaczymy i porozmawiamy, jeśli temat wciąż jeszcze utrzyma się jako ważny. :-)

Jeśli o mnie chodzi, to jak kiedyś zawitam do Trójmiasta, to z pewnością będę krzyczeć o tym fakcie, więc może się trafi spotkać :) I wtedy mogłybyśmy nagadać się na wszelakie tematy do woli :) 

 

 Ujęły mnie z kilku powodów: są na tyle naturalne i związane z akcją/opisem, że znikają w tekście; nie są obecne przy każdej wypowiedzi oraz nie powielają się; nie budujesz ich według wzorca skinień głową i "mlaskań" połączonych z powierzchownym opisem postaci, lecz są niekiedy rozbudowane i rzeczywiście wnoszą coś do tekstu.

Dzięki. Właśnie o taki efekt mi chodzi, gdy piszę. Cieszę się, że są czytelnicy, którzy to doceniają :) 

 

Odpowiedź pokryła się z domysłami: zmniejszenie kosztów

Zależy dla kogo ;) Dostałam taką knigę – zbiór wszystkich opowieści o Holmesie. Piękna i tak dalej. Moja mama zawsze jest pierwsza do czytania wszystkiego co dostanę lub kupię, więc i tego zbioru. Jakiś czas później na moich półkach zaczęły się pojawiać pojedyncze książeczki z serii (to ja mam biblioteczkę rodzinną), bo tym razem mama uznała, że czytanie tego klocka nie jest wygodne i zaczęła kupować małe wydania, a po przeczytaniu podrzucała do mnie. Mam teraz zbędnie dwa wydania, które mi zajmują cenne miejsce… A gdybym nie dostała, tylko kupiła, to jeszcze podwójny koszt… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

I ja będę "nadawała", gdy znajdę się w pobliżu Twojej części Polski. ;-)

Ano, widzisz, czyli w części nie mam racji, gdyż prezenty są ok. Tego Holmsa też widziałam i gdyby ktoś mi go kupił, pewnie bym się ucieszyła, podobnie jak z grupowanej Le Guin. Co więcej, bardzo dziękowałam ostatnio za niespodziankę w postaci szekspirowskich zbiorczych wolumenów, ponieważ zależało mi, żeby mieć je pod ręką. 

Sprawa ma wiele niuansów, a rozwiązaniem nie są proste strategie, skierowane na jeden cel, czyli zysk podobnie jak niedopuszczalnym uproszczeniem było postawienie kiedyś na PKB jako jedynego wskaźnika dobrostanu gospodarki. Jednak nie, wtedy to było ok, natomiast dopiero utrzymywanie go potem i budowanie na nim całej tej przenaukowionej ekonomii, dopiero nie. Dziedzina publiczna, humanistyczna ma imho niezwykłą zgoła podatność na mody, trendy a wydają się same nakręcać. 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Całość czytała mi się dobrze i zrobiła na mnie głębokie wrażenie.

Jednak to wszystko nic w porównaniu, z uznaniem jakie czuję do Twoich zdolności tkackich;)

Czytałam już kilka opowiadań i często tekst cytowany jakoś odstaje od reszty tkaniny, a u Ciebie to jest wplecione po mistrzowsku, jakby Turbo ułożyło ten tekst na potrzeby konkursu.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Ambush, kłaniam się w pas, dziękując pięknie za te miłe słowa :) O to mi chodziło, żeby szwów i pętelek zszywających nie było widać. I cieszę się, że czytelnicy uznają, że ta robota została wykonana prawidłowo. 

Możesz mi jednak wierzyć, że są w konkursie i inne teksty z idealnie wpasowanymi wersami piosenek. 

 

jakby Turbo ułożyło ten tekst na potrzeby konkursu’

Kto wie, jakie wizje-jasnowizje mieli pisząc ten tekst? ;) 

 

A nie chcesz się zabawić w odgadnięcie tożsamości bohatera? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

To naprawdę dobrze i solidnie napisane opowiadanie. Świat jest przekonujący i da się w niego uwierzyć. Stylizacja jest sprawna, nazwy (Jugowi Bogowie, Oddech, Grota Piekieł, Młot Wieczności) są udane i fajne, tworzą klimat. Podobał mi się też ten motyw gdy jeden z wojowników zabija swoich bo "jego miecz domaga się krwi".

Ale niestety mam parę uwag choć w dużej mierze wynikają one z moich indywidualnych preferencji czytelniczych. Pierwsza to mnogość bohaterów, która jest dla mnie pewnym problemem szczególnie przy relatywnie krótkich tekstach (Keke, Roro, Popo, Xarax, Falcox żeby wymienić kilku :)).

Druga sprawa to bitwa/nie bitwa, która wysuwa się na pierwszy plan. Nie jestem przeciwny scenom batalistycznym i przygotowaniu do nich, ale chyba preferowałbym aby były one częścią historii, a nie jej głównym elementem. Bo tu miałem wrażenie, że dostaję wycinek bitwy z jakiegoś ciekawego uniwersum, ale nie znam do końca kontekstu więc nie do końca rozumiem co się tutaj dzieje.

A trzecia rzecz to przedmowa i ukryty bohater. Niestety nie mam na niego pomysłu. To Jugowi Bogowie/Jugowy Bóg? Śmierć? Obłęd? Żądza zabijania? No nie wiem, jakoś nie mogłem dojrzeć :(. Może jak ktoś sprytniejszy ode mnie zgadnie to zrozumiem lepiej całość :)

Pozdrawiam!

Hej, hej

Podobało mi się. Też myślałem o tej piosence na Odzysk i nawet miałem już dużą część, więc chętnie spojrzałem, co wymyśliłaś i wyszła Ci zupełnie inna koncepcja ;) Pomysł, aby wersy piosenek przekuć w nazwy oddziałów, uważam za bardzo udany. Stworzyłaś tu taką “starą” legendę o najeździe wojsk na spokojne sioła, których mieszkańcy wykorzystują otaczającą przyrodę (albo o i lokalnych bogów), aby pokonać wroga.

Z wad wymieniłbym mnogość nazw własnych i imion, czasem się szło się pogubić. Mieszkańcy wioski to bardziej obserwatorzy niż bohaterowie, cała akcja dzieje się jakby z “boku”.

Dobre fantasy, więc klikam.

Pozdrawiam

Edwadzie, dzięki za komentarz i uwagi. Pisząc, spodziewałam się, że mnogość postaci może być minusem (nie jesteś odosobniony w takich preferencjach ;)), jednak zastosowałam ten zabieg świadomie. Czasem tak mam, że w mojej głowie dana historia nie chce się ułożyć inaczej i nie chce dobrze wyglądać z perspektywy pojedynczej osoby. A ja się z moimi historiami i weną nie kłócę ;) 

Co do bitwy/nie bitwy, jako osi historii, to była ona wraz z tym tajemniczym bohaterem w zasadzie rdzeniem, który mi się przyśnił (no co, skądś mi się ten nick wziął) kilka lat temu. Tylko do momentu tego konkursu nie miałam pomysłu, jak to posklejać i pokazać. Tekst Tubro dał mi wyczekiwanego kopa. I wpadałam na pomysł pokazania mojego bohatera przez jego czyny. I starałam się go “opisać” bardzo dokładnie. Nie pominęłam chyba żadnej cechy, co najwyżej trochę podrasowałam. Nawet mu pierwotnej nazwy nie zmieniłam (możecie potraktować to jako wskazówkę ;), aczkolwiek zdaję sobie sprawę, że to stare miano nie jest zbyt popularne). 

Ale cieszę się, że mimo wszystko znalazłeś w tekście coś, co Ci się spodobało. 

 

Zanais, także dzięki za komentarz i klik. Częściowo Twoje uwagi pokrywają się z tymi Edwarda, więc mogę odpowiedzieć na nie – jak wyżej ;) 

Nie próbujesz odgadnąć bohatera? 

I nie napisałeś nic o tytułach rozdziałów. Dało się przełknąć gładko, czy ledwo ledwo? 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Myślę, że tajemniczy bohater to wiatr Fen.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Fen

 

“Ponadto z wiatrami tego typu związana jest niekorzystna sytuacja biometeorologiczna – w czasie ich wiania obserwuje się pogorszenie samopoczucia, wzrost podenerwowania i agresji, a także wzrost liczby samobójstw.”

Dobra, to ja się wpiszę jeszcze raz. 

Poprzedni komentarz był bardzo skromny jak na historię, którą opowiedziałaś. Poczułem odrobinę zawstydzenia, bo można odnieść wrażenie, że historyjka po mnie spłynęła jak po gęsi, a tak nie jest.

Próbowałem ułożyć tekst na ten konkurs i mam świadomość jaką męką była próba pożenienia tych wersów z poprowadzeniem sensownej historii. Wielu uczestników nawet nie próbowało i w ich tekstach postacie wygłaszają wersy piosenki niczym zahipnotyzowane zombie z chipem wszczepionym przez kosmitów. Pomysł na rozbudowywanie wersów, tak by przełamać dziwaczną gramatykę z piosenek jest bardzo dobry ([Pan Zagłoba mode on]ni chwaląc sję, ja też próbowałem od tej strony[Pan Zagłoba mode off]). Konkurs był wyjątkowo trudny, wielu ludzi wyraźnie nie miało koncepcji jak to ogarnąć, a Tobie się to udało z biegu. Szacunek za to ogromny.

Minimalnym mankamentem były imiona postaci wywołujące zabawne skojarzenia. Gdyby “Popo” żył w Niemczech, nie wróżyłbym mu łatwego życia. Za to “Keke” przypomniało mi czasy, gdy dzieci wychodząc z okresu pieluchowego jednocześnie zaczynały uczyć się mówić ;)

Niemniej – historia super opowiedziana i udam się do bibliotecznych nominacji, bo na to zasługuje.

Silverze, jeszcze raz dziękuję – za poszerzony komentarz i klika :) 

Wiem, z imionami poeksperymentowałam. Miałam nadzieję, że udało mi się jednak uniknąć dziwnych skojarzeń, odrzucając wiele innych kombinacji (jak Kuku, czy Bobo ;) ), ale chyba nie do końca się ten eksperyment powiódł. 

Pani Wena była mi przychylna, a słowa piosenki idealnie mi przypasowały do starego pomysłu. Ot i cała tajemnica ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zacznę od najważniejszego; jest to kawałek solidnego fantasy, chociaż chyba bliżej temu tekstowi do baśni. Tak czy inaczej, od samego początku pojawia się napięcie i oczekiwanie na rozwiązanie rodzącego się konfliktu. Jest też tajemnica obrzędu i wiary w Jugowych Bogów. Wszystko to ładnie domknięte na koniec, chociaż zagadka tygodniowych libacji alkoholowo-narkotykowych dla mnie pozostaje nieodgadniona (podejrzewam, że jestem jednym z niewielu niekumatych).

Zagadki wprawdzie nie rozwiązałem, ale przyjemności z czytania mi to nie zabrało.

Jeszcze taka mała uwaga; utworu “Kawaleria Szatana” nie znałem, ale jego wersy były dla mnie niemalże podświetlone w tym tekście. 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Fizyku, witaj w mych skromnych progach :) Dziękuję za komentarz i cieszę się, że lektura dostarczyła przyjemności. 

zagadka tygodniowych libacji alkoholowo-narkotykowych dla mnie pozostaje nieodgadniona

Wiem, że trop jest jeden, mały i na samym końcu, ale jest ;) – trzeci od końca akapit historii.

Oddech (którego naturę wyżej odgadł Silver) nie działa na otumanione, zamroczone umysły/organizmy.

 

Jeszcze taka mała uwaga; utworu “Kawaleria Szatana” nie znałem, ale jego wersy były dla mnie niemalże podświetlone w tym tekście. 

I teraz nie wiem, jak to rozumieć. Bo starałam się, by nie rzucały się w oczy, a tu taka uwaga… 

 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

I teraz nie wiem, jak to rozumieć. Bo starałam się, by nie rzucały się w oczy, a tu taka uwaga…

Niestety, teksty piosenek wydają się rządzić swoimi prawami i ich składnia jest odmienna od literackiej, a Ty posługujesz się pięknym literackim językiem, na tle którego te muzyczne wersy wydają się wręcz świecić. wink (Jak widać po komentarzach, to ukrywanie raczej Ci się udało. To ja jestem chyba jakiś inny, wrażliwy na inne aspekty tekstu.) 

 

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Ok, czyli innymi słowy, masz swoistego “rentgena” w oczach ;) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bardzo plastycznie przedstawiłaś zagładę Szatańskiej Kawalerii, nie szczędząc przy tym opisów scen mogących być ozdobą bitew i potyczek. Tu akurat bitwy nie było, do starcia żądnych krwi ludzi Szatana z mieszkańcami Doliny Fena nie doszło, bo najeźdźców pokonał żywioł, którego się nie spodziewali.

Śniąca, nie było Cię jakiś czas, więc z tym większą przyjemnością przypomniałam sobie, jak fajnie potrafisz snuć swoje opowieści. Idę do klikarni. ;)

 

Ich Od­de­cho­wi nikt się oprze. – Biała broda za­trzę­sła się w rytm słów, gdy ka­płan ode­zwał się za­chryp­nię­tym gło­sem… → W pierwszym zdaniu chyba czegoś brakło. Lekka siękoza.

Proponuję: Ich Od­de­cho­wi nikt się nie oprze. – Biała broda zadrżała w rytm słów, gdy ka­płan powiedział za­chryp­nię­tym gło­sem

 

– Co z sa­mot­ny­mi far­me­ra­mi z obrze­ży Do­li­ny? → Farmerzy kompletnie mi nie pasują do tego opowiadania, do czasów grodów i kaszteli, mieczy i toporów, że o siklawie nie wspomnę.

 

Fal­cox trzy­mał za poły za­la­ne­go krwią jed­ne­go ze swo­ich so­kol­ni­ków. → Za poły czego? Bo sokolnik chyba nie miał pół, poły może mieć odzież.

 

Po­dmuch wia­tru zdmuch­nął z drze­wa kilka liści. → Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Powiew wia­tru zdmuch­nął z drze­wa kilka liści. Lub: Po­dmuch wia­tru zerwał z drze­wa kilka liści.

 

Stopy w oku­tych bu­cio­rach sta­wa­ły ener­gicz­niej­sze kroki… → Literówka.

 

do­bie­gło ich rże­nie konia i po chwi­li tupot nóg. → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Wszak nie można tupać inaczej, jak tylko nogami.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kochana Regulatorzy! Też się cieszę, że wróciłam. Tym bardziej mnie cieszy, że nie wyszłam całkiem z wprawy i znów mogę sprawić odrobinę przyjemności czytelnikom. Bardzo dziękuję za miłe słowa, klik i wskazanie baboli. Tak się właśnie kończy pisanie na ostatnią chwilę, bez odleżenia tekstu. Część z tych usterek to pozostałość ostatniej przed publikacją autokorekty i końcowych zmian. Wszystko poprawię po wynikach, bo na razie pióra i klawiatury odłożone.

A jaki to żywioł – odgadłaś? 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Droga Śniąca, z wprawy na pewno nie wyszłaś, a dowodem jest powyższe opowiadanie. Pierwsze po przerwie, ale tuszę, że nie ostatnie.

A i owszem, żywioł odgadłam. Tak mi się połączyły góry z siklawami, że pomyślałam sobie: Ej, tak tam duje, musi halny, hej! ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tak jest! Wierzyłam w Ciebie – jak widać nie bezpodstawnie :) 

A pomysłów kilka jest. I życie sobie trochę przemeblowuję, by znaleźć czas na ożywienie i przekucie ich w opowieści.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

I ja pokładam wiarę w Twoich pomysłach i czekam na pomysłów tych dojrzałe owoce.

Przemeblowanie życia z reguły otwiera przed przemeblowującymi całkiem nowe perspektywy i nowe możliwości. Życzę Ci, abyś swoje przemeblowała najlepiej jak umiesz, tak, aby Pani Wena zechciała być Twoim stałym gościem. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję, Reg :) Szykuję Wenie przytulny kącik i mam nadzieję, że jej się spodoba i zostanie na dłużej.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, podzielam Twoje nadzieje.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć.

Bardzo mi się podobało. Czytałem i nie mogłem się oderwać. Tekst piosenki wplotłaś tak naturalnie, że chyba tylko jeden czy dwa wersy zdołałem wychwycić.

Zasłużone miejsce w Bibliotece w mojej skromnej opinii, a być może i coś więcej powinno być.

Pozdrawiam

Cześć!

 

Bardzo klimatyczne opowiadanie i fajnie się tu piosenka wpasowała. Niestety sama fabuła mnie nie wciągnęła, miałam takie odczucie, że wszystko zmierza do pewnego momentu kulminacyjnego, który jednak nie wybrzmiał. Bardzo dużo tu bohaterów i to trochę utrudnia zainteresowanie się historią.

Styl jest przyjemny i nieśpieszny, ale na niektórych zdaniach się zawiesiłam.

Spojrzenia członków oddziału co rusz kierowały się spod nóg na otwierającą się przed nimi i poniżej przestrzeń wypełnioną feerią jesiennych barw.

Może się mylę, ale jak dla mnie to podmiot się tu gubi, a “spojrzenia” które się “kierowały spod nóg” to nie jest przekonująca konstrukcja.

 

Nartrofie, dzięki za komentarz. I bardzo mnie cieszy kolejny zadowolony czytelnik :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Yo, śniąca!

 

Szkoda, że nie przeczytałem tego opowiadania wcześniej, bo moglibyśmy o nim pogadać przy piwie ;)

Podoba mi się język, którym piszesz. Ciężko mi określić jaki on jest, bo to nie jest kwiecistość, czy coś w tym stylu, to jest… hmmm. Pisałaś w komentarzach o tej grubej książce, będącej zbiorem o Sherlocku Holmesie, chyba wiem o ktorą Ci chodzi, tę z wydawnictwa Rea-sj, tak? Ja kupiłem sobie z tego wydawnictwa podobną, tylko z opowiadaniami Howarda o Conanie – jest równie gruba i można nią zabić nie tylko pająka, ale pewnie i coś większego. Dlaczego o tym wspominam? Bo język, którym opisałaś krainę, bogów, antagonistów i w ogóle całość, przypomina mi Howarda właśnie. I nie chodzi o to, że jest podobny do Howardowego pisania, ale o to, że Howard tworzył klimat swoich opowieści za sprawą używanego stylu, który pasował do opowieści, do tego co chciał opisać, czym chciał zainteresować. Tutaj mamy podobnie, bo można by to opisać inaczej, bardziej konkretnie, albo bardziej kwieciście, bardziej zdawkowo, albo bardziej rozwlekle – ale na pewno nie lepiej. To styl tworzy klimat, ożywia ten świat, powoduje – jak u bruce – że widzi się to, co autorka chce pokazać i w jaki konkretnie sposób każe mi patrzeć. Słowem, lub trzema – świetnie napisane opowiadanie.

Widzę, że kilka osób zwróciło uwagę na mnogośc postaci. Rzeczywiście jest ich sporo, wiele ma małe znaczenie fabularne, i też początkowo się gubiłem. Ale tylko początkowo, bo ta wielość postaci też ma swoje uzasadnienie w budowaniu klimatu opowiadania. To nie jest wyliczanka, bo postacie, choć pojawiają się tylko na chwilę, na moment, żeby już nie powrócić, robią lub mówią coś, co buduje historię. A takie rzeczy trzeba umieć robić, żeby dobrze to wyglądało. U Ciebie wygląda.

Wersów z piosenki nie wyłapałem, bo prawda taka, że nawet nie znam tego utworu i nie zapoznałem się z nim przed czytaniem. Domyślałem się kilku, ale tylko z powodu przestawionego szyku zdań, które nie pasowały do reszty narracji oraz płynności snucia opowieści. Zresztą, nie dla tekstu piosenki przeczytałem Twoje opowiadanie :)

Podsumowując – jestem bardziej niż zadowolony z lektury i chętnie kliknąłbym, gdyby było trzeba, ale nie trzeba, bo wiele osób przede mną doceniło ten tekst.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

PS. Ja wiem, że pióra odłożone po publikacji, ale chyba ten brak kropki poprawić można. Literówkę pewnie też.

 

Zmarszczone czoło Falcoxa wygładziło się. Rzeczywiście, do tej pory każdy z oddziałów Szatańskiej Kawalerii z osobna i cała armia razem, były niepokonanie, bez względu na rodzaj przeciwnika.

 

Known some call is air am

Alicello, bardzo Cię przepraszam, że dopiero teraz. Przysięgam, że jak odpisywałam Nartrofowi, to Twojego komentarza nie widziałam. Pewnie przez to, że mi się dziś wszystko co chwila zawieszało…

Dziękuję za komentarz i uwagi. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystkim opowieść musi w pełni przypaść do gustu. Szkoda, że fabuła nie porwała, ale trudno. Jeśli jednak przynajmniej klimat wyszedł dobrze w Twoim odbiorze, to już pół sukcesu ;) 

Co do pogubienia w zacytowanym zdaniu, to masz rację. Nie widziałam tego wcześniej, bo tekst nie miał szansy odleżeć i umknęło mi to przy ostatnim przed publikacją sczytywaniu. Poprawię po wynikach. 

 

Outta Sewer, jak to mówi przysłowie: kto późno przychodzi i tak dalej ;) Chociaż może i dobrze, że wyszło, jak wyszło, bo przynajmniej nie było dylematu, jak tu dyskutować z jurorem przy stole :D 

Dzięki za miłe słowa i potwierdzenie, że klimat to coś, co mi wychodzi. W całej niepewności, przynajmniej tego mogę się trzymać, że tu nie zawiodę. 

Co do postaci – jak już wspominałam we wcześniejszych komentarzach, czasem opowieść nie chce się dać przestawić właściwie przy pomocy jednego lub dwóch bohaterów. Przyrównałabym to do piosenki – jedną idealnie wykona solista, ale niektóre pasują wyłącznie chórowi. Cieszy mnie niezmiernie, że trafił się czytelnik, któremu takie chóralne wykonanie odpowiada i je docenia :) Jak widać, taka konstrukcja raczej sprawia mniejsze lub większe trudności w odbiorze, ale nic na to nie poradzę ;) 

 

Domyślałem się kilku, ale tylko z powodu przestawionego szyku zdań, które nie pasowały do reszty narracji oraz płynności snucia opowieści.

I to była największa trudność tego zadania konkursowego – ten szyk. Starałam się dopasować narrację do wersów, szyjąc jak najdrobniejszym ściegiem i kombinując, jak tu wtopić je w tło. Efekt – jak widać. A widzę, że i tak wiele zależy od wrażliwości czytelnika (albo nie wszyscy się skarżą ;) ). 

 

Ja wiem, że pióra odłożone po publikacji, ale chyba ten brak kropki poprawić można. Literówkę pewnie też.

Nawet nie wiesz, jak mnie to uwiera. Ale jestem przyzwyczajona od lat, że odłożone pióra, to odłożone pióra. Jakby tak organizator/jurorzy dali zielone światło… 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, ależ nie ma za co przepraszać :). Klimat wyszedł bardzo dobrze i to jest zdecydowanie więcej niż pół sukcesu.

Te wersy nie są xle wkomponowane, one się kleją z całością w naturalny sposób. Problemem jest tutaj szyk, dla piosenki akuratny, dla opowiadania jednak dziwny i sprawiający wrażenie potknięcia autora. Ale to szczegół, wymóg konkursu, więc przeszedłem nad tym do porządku :)

Known some call is air am

Alicellalaugh

 

Outta – 

sprawiający wrażenie potknięcia autora

Ideałem, do którego dążyłam było uniknięcie właśnie takiego wrażenia. A że ideały nie istnieją… wink

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Zaliczone wersy: wszystkie, zatem należy się komplet 19 pkt!

 

[1] Miażdżonych ludzi przenikliwy krzyk

[2] Łamanych kości trzask

[3] Zbliża się ognisty miecz

[4] Szatańska Kawaleria, czarna śmierć

[5] Z rozdartym krzykiem wciąż przed siebie mknie

[6] Spalić, zgnieść! Spalić, zgnieść!

[7] Dokona się okropna rzeź

[8] Ludzie ludziom niosą śmierć

[9] Płonących ludzi przenikliwy krzyk

[10] A przedtem wybuch, straszny błysk

[11] Wielki krzyk!

[12] Szatana histeryczny słychać śmiech

[13] Dokonał swego dzieła, cieszy się

[14] Dziki gniew!

[15] Wszędzie śmierć, wszędzie śmierć

[16] Wszędzie krew, wszędzie krew, krew, krew, krew, krew, krew!

[17] W błagalnym geście wyciągnięta dłoń

[18] Diabelski topór zgniata ją

[19] Ostatni podryg i ostatni krzyk

[20] Zniknęła ludzkość, nie ma już nic

MrBlaugh

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ten tekst odbieram jako napisany z rozmachem, gęsty od smacznych opisów, światotwórczo satysfakcjonujący. Podobała mi się scena, w której głodny krwi bohater zabija swojego sprzymierzeńca, z braku lepszych celów. Było to bezwzględne, a korzystając z języka rpg, powiedziałbym: chaotyczne złe. ;D

Fabularnie natomiast to opowiadanie zdaje się niedomagać. Już we wstępie pojawia się zapowiedź niesnasek, jakie czekają na najeźdźców pragnących podbić Fen. Historia nie wyprowadza nas z tego przeświadczenia, rzeczy dzieją się tak, jak zasugerowano. Choć, jak rozumiem, do starcia pomiędzy Szatanem a broniącymi Fen bóstwami ostatecznie nie doszło, przez alkoholizm tego pierwszego. :P Szkoda, bo efekt mógłby być piorunujący. A tak, pozostałem z niedosytem.

Bohaterowie w porządku, z krwi i kości, w większości ciekawi, choć trochę za dużo ich tu się przewija, jak na mój gust i jak na użyty metraż opowiadania. No i nie mogłem pozbyć się wrażenia, że jeden typek ma na imię Xanax. ;D

Natomiast wykorzystanie wersów uważam za bardzo pomysłowe. Co prawda nie znam piosenki, której użyłaś, ale raptem ze dwa razy tylko coś mi zgrzytnęło w składni. Dzięki za udział!

do starcia pomiędzy Szatanem a broniącymi Fen bóstwami ostatecznie nie doszło, 

Jak nie? Ale żaby odpowiedzieć dalej, muszę najpierw zadać pytanie – rozpoznałeś głównego bohatera? 

 

Dzięki za komentarz, MrBrightside. Jak na tekst pisany na ostatnią chwilę, to i tak nieźle mi wyszło, skoro miał tak wysokie oceny :) i jeszcze raz dziękuję za taki pomysłowy konkurs. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Fantasy… Czyli ogólnie nie lubię.

Lubię za to, jak pisze Śniąca. Bardzo obrazowo, plastycznie. Aż widzi się te góry, tę przyrodę. Pięknie dobrane słowa, epitety, metafory. Do tego, dość jednak płytko ukryte, drugie dno. Choć przy pierwszym czytaniu nie wyłapałem, biję się w piersi. Za to powtórna lektura jest jeszcze przyjemniejsza niż pierwsza. Polecam!

Wersy piosenki czasem „wystają” z tekstu, ale taki już mają szyk, że po prostu muszą być dostrzegalne. Ale Autorka bardzo zręcznie wplotła je w osnowę tekstu.

 

I obowiązkowe czepialstwo:

– „trzepiąc podciętymi skrzydłami” – a nie „trzepocząc”?;

– „o wygłodniałych spojrzeniach drapieżcy” – hm, a nie „drapieżców”?;

– „o niezwykłej urodzie kobietach” – urody;

– „Stopy w okutych buciorach stawały” – stawiały;

– „wiecznie zacienionym fragmencie” – można się poślizgnąć na fragmencie? coś mi tu zgrzyta;

– „Część spanikowanych koni wyrwało się” – jeśli część, to wyrwała;

– „słowa zawiadowcy” – zwiadowcy.

Oraz ten defetyzm zdaje mi się nie na miejscu.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dziękuję, Staruchu, za czepialstwo – już (chyba) wszystko poprawione. I za te słowa: “Lubię za to, jak pisze Śniąca.” Czytając to czuję, że mi wybaczasz fantasy ;) 

A najbardziej chyba dziękuję za ściągnięcie mnie tym konkursem na portal po długiej nieobecności :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ładna opowieść, cieszę się, że armii nie udało się podbić doliny. Czasem jednak warto posłuchać, co mówią lokalsi.

Bohater wydawał mi się oczywisty. Acz nie rozumiem tego niekorzystnego wpływu na psyche. W mojej Łodzi nie mamy takich atrakcji, więc kontakt z tym wiatrem miałam tylko raz. I to nawiązaliśmy znajomość, kiedy “byłam wypłynięta” dość daleko w morze. Wpław, oczywiście, i ciężko się wracało na plażę. Ale kiedy już wypełzłam na suchy ląd, było z górki i ciepły wiatr mi się podobał. Jednak nie wykluczam, że to podejście turysty.

Fajnie zrobiłaś z naturalnego zjawiska coś boskiego. I tak się rodzą mity. Naprawdę stan upojenia chroni przed skutkami halnego?

Babska logika rządzi!

Finklo, cieszę się, że historia podeszła :) 

 

Wpływ halnego sięga Śląska i Zagłębia, ale już nie dalej. Jeśli nad morzem, to miałaś do czynienia z jakąś ciepłą bryzą, bo wiatry fenowe to wiatry górskie. 

Acz nie rozumiem tego niekorzystnego wpływu na psyche.

Mój Tato był meteopatą i wyczuwał halny bezbłędnie (a na mnie nie działa). Odbijało się to na jego samopoczuciu – fizycznie, jak bóle głowy i psychicznie, bo robił się wtedy humorzasty. Jak szukałam przed pisaniem coś więcej, to wszędzie napotkałam same ogólniki i wnioski z obserwacji. Nie znalazłam “twardych” dowodów na takie czy inne działanie halnego, ale to wystarcza do uruchomienia wyobraźni. Co zaskutkowało także upijaniem się jako obroną. Nie mam bladego pojęcia, czy to działa w naszej rzeczywistości, ale w moim świecie tak. Wyobraziłam sobie, że umysł jest jak spowity gęstą mgłą, w której nikt i nic nie jest w stanie dostrzec żadnego punktu zaczepienia, by namieszać w jakikolwiek sposób. 

Plus halny nie działa na wszystkich i też nie wiadomo, dlaczego jedni są bardziej podatni, inni mniej lub wcale. Mój halny jest jednak podrasowany na potrzeby opowieści :)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Wpływ halnego sięga Śląska i Zagłębia, ale już nie dalej. Jeśli nad morzem, to miałaś do czynienia z jakąś ciepłą bryzą, bo wiatry fenowe to wiatry górskie. 

Ale to nie było w Polsce – Morze Śródziemne, południowe wybrzeże Francji, wiało od Pirenejów. Można? ;-)

Słyszałam, że podczas halnego idą w górę statystyki samobójstw.

Babska logika rządzi!

Ale to nie było w Polsce – Morze Śródziemne, południowe wybrzeże Francji, wiało od Pirenejów.

A, ok. To może być. 

 

Słyszałam, że podczas halnego idą w górę statystyki samobójstw.

Też. Dlatego przykład młodego sokolnika na przeprawie przez przełęcz. I nawet Szatan się temu nie oparł ;) 

 

Z tego co czytałam w trakcie riszerczu, halny w jakiś pogłębia/komplikuje stan, w którym człowiek się znajduje. Jeśli wiec jest się zdrowym (i nie w ciąży), to się nie odczuwa wpływu wiatru. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciekawe. Czytałem tylko kilka tekstów z tego konkursu, ale wszędzie problemem było wciskanie cytatów nieco na siłę. Tutaj co prawda trochę zbyt wyraźnie je widać, ale jednocześnie fabularnie pasują bardzo mocno. A i całość bardzo pasuje do piosenki, ma sceny, które gdyby zrobić z tego krótki film, aż by się prosiły o puszczenie w tle muzyki.

I tylko, jeśli coś by trzeba zarzucić, to brak ekspozycji dramatyzmu, który przecież jest częścią przedstawionych scen – i bynajmniej nie jest to “dramat cichy”.

Także opisy dobre, ale emocje niewystarczające.

 

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Wybaczcie nieobecność i brak szybszej reakcji na kolejne komentarze. Przepraszam bardzo.

 

Wilku, dziękuję za komentarz. Może faktycznie przy zbiorowym bohaterze z emocjami słabiej, nie mają się gdzie zakotwiczyć porządnie. Dobrze, że przynajmniej opisy nadrabiają :) 

 

Anet – fanie ;)

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Nowa Fantastyka