- Opowiadanie: Monique.M - Nie ma bogów w starych drzewach

Nie ma bogów w starych drzewach

Tak, to kon­ty­nu­acja mojej sagi o Azylu :P. Ale tym razem wy­szłam z zamku i po­szłam w przy­go­dę (przy­naj­mniej mam taką na­dzie­ję) :).

 

Bar­dzo dzię­ku­ję moim be­tu­ją­cym, rów­nież za wska­zów­ki do­ty­czą­ce fa­bu­ły :).

 

Jest to ko­lej­ne z opo­wia­dań o Verze. Po­przed­nie czę­ści znaj­dzie­cie po­ni­żej:

 

“Stra­co­na szan­sa” – po­łą­czo­na z “Azy­lem na Krań­cu Świa­ta”

”Azyl na Krań­cu Świa­ta” https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26688 

“Prze­zna­cze­nie i tak się do­peł­ni” https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/27232 

“Nie ma bogów w sta­rych drze­wach”

 

Edit: Opo­wia­da­nie zo­sta­ło roz­sze­rzo­ne po­kon­kur­so­wo.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Nie ma bogów w starych drzewach

Skrzyp­nę­ły drzwi i do ga­bi­ne­tu wśli­zgnę­ła się Vera. Po­de­szła do okna, za­miast usiąść przy biur­ku i skoń­czyć prze­glą­da­nie stosu do­ku­men­tów i ksiąg z al­che­micz­ny­mi for­mu­ła­mi. Wschód słoń­ca nad oce­anem nie­zmien­nie ją za­chwy­cał i na­peł­niał ener­gią. Ode­tchnę­ła mor­ską bryzą. Sły­sząc dziew­czę­cy śmiech wy­chy­li­ła się moc­niej, aby doj­rzeć w dole ogród z ziel­ni­kiem. Ja­go­da szła wła­śnie pod rękę z Bren­ną i Ma­ry­sią, coś opo­wia­da­jąc. W pew­nym mo­men­cie Bren­na skrę­ci­ła w stro­nę drzew, za­pew­ne do barci po miód na śnia­da­nie. Zamek bu­dził się do życia.

Verze trud­no było uwie­rzyć, że mi­nę­ły pra­wie dwa lata, od kiedy zja­wi­ła się w Azylu na Krań­cu Świa­ta. A dziś, w rów­no­noc je­sien­ną, minie rok od wy­bra­nia jej na przy­wód­czy­nię zgro­ma­dze­nia sióstr. W jej pa­mię­ci mi­gnę­ły wspo­mnie­nia od­kry­cia przez nią ka­mie­nia fi­lo­zo­ficz­ne­go, uciecz­ki przed roz­sza­la­ły­mi wie­śnia­ka­mi, przy­by­cia tutaj i po­zna­nie in­nych skrzyw­dzo­nych przez los i ludzi ko­biet. Od­kry­wa­nie tego prze­peł­nio­ne­go magią miej­sca, stra­ta przy­ja­ciół­ki – Da­ma­ris i zy­ska­nie sióstr. Tak, długa droga za mną, po­my­śla­ła. I jesz­cze dłuż­sza przede mną. Ro­zej­rza­ła się po nowym ga­bi­ne­cie, nie­zwią­za­nym z przy­kry­mi wspo­mnie­nia­mi o Da­ma­ris, swo­jej po­przed­nicz­ce. Była teraz bli­żej sióstr, ale okna nadal wy­cho­dzi­ły na uko­cha­ny ocean.

Zde­cy­do­wa­ne pu­ka­nie wy­rwa­ło ją ze wspo­mnień. Fiona.

Za­miast uśmie­chu ru­do­wło­sej wiedź­my zo­ba­czy­ła nie­po­kój, tak obcy u tej sil­nej ko­bie­ty.

– Ktoś się roz­py­tu­je o Azyl – za­czę­ła bez zbęd­nych uprzej­mo­ści. – Nasz za­przy­jaź­nio­ny karcz­marz dał nam znać.

– To rze­czy­wi­ście dość nie­po­ko­ją­ce… ale przy­naj­mniej czar i moje do­dat­ko­we za­bez­pie­cze­nia nadal skry­wa­ją zamek przed ob­cy­mi. Mu­si­my się chyba przy­zwy­cza­jać, że coraz gło­śniej o nas bę­dzie, jeśli nadal chce­my ra­to­wać ko­bie­ty.

– Oczy­wi­ście, że tak.

– Nie wszyst­kie sio­stry to po­pie­ra­ją. Na szali jest po­czu­cie bez­pie­czeń­stwa na­szej spo­łecz­no­ści, a pomoc obcym.

– Mó­wisz jak Ma­tyl­da. Praw­da jest taka, że więk­szość z nich prę­dzej czy póź­niej od­cho­dzi z Azylu, nie po­tra­fiąc znieść izo­la­cji i pró­bu­jąc żyć jak daw­niej. Im Da­ma­ris po­mo­gła, dla­cze­go więc mają od­ma­wiać tego innym? Nie ma co pusto gadać, trze­ba dzia­łać.

– Do­brze. Zwo­łaj dziew­czy­ny.

 

Vera, pa­trząc na zgro­ma­dzo­ne w ga­bi­ne­cie przy­ja­ciół­ki, od­czu­wa­ła ulgę, że może współ­dzie­lić z nimi tro­ski i cię­żar po­dej­mo­wa­nych de­cy­zji. Pa­trzą­ca ser­cem Ja­go­da – młoda zie­lar­ka, pełna po­zy­tyw­nej ener­gii i siły Fiona, roz­trop­na i spo­koj­na Bren­na, po­my­sło­wa Tara oraz zrzę­dzą­ca, lecz z ogrom­ną mą­dro­ścią ży­cio­wą Mor­gan. I na końcu al­che­micz­ka, Vera. Tak wy­glą­dał skład nie­for­mal­nej rady Azylu.

– Po­wtórz to, co mi po­wie­dzia­łaś – po­pro­si­ła Vera, sia­da­jąc za biur­kiem.

– W po­bli­skiej wio­sce jakaś ko­bie­ta roz­py­tu­je się o Azyl.

– Szlag – wy­szep­ta­ła Ma­tyl­da. – Czego chce?

– Nie mówi. Na razie za­trzy­ma­ła się w karcz­mie „Pod Je­le­niem”.

– Może po­trze­bu­je po­mo­cy? – pod­su­nę­ła Ja­go­da.

– Albo to na­stęp­ny szpieg.

– Nie ma rady – po­wie­dzia­ła Vera. – Muszę się z nią spo­tkać i do­wie­dzieć, skąd o nas wie i co chce.

– Chyba żar­tu­jesz! – Fiona aż wsta­ła. – Tara ma rację, pew­nie to ko­lej­na pu­łap­ka. Skoro Ka­zi­mie­rze nie udało się rok temu wku­pić w nasze łaski i spa­lić zamku, to pró­bu­ją nas zwa­bić do sie­bie.

– Jak już przy tym je­ste­śmy, to czy udało się do­wie­dzieć kto na­słał Ka­zi­mie­rę? Jej od­po­wiedź, że jacyś możni nie za bar­dzo po­mo­że w usta­le­niu na­szych wro­gów?

– Celna uwaga, Bren­na, ale nie­ste­ty nie. – Fiona po­pra­wi­ła ogni­ste włosy, pró­bu­jąc ukryć po­iry­to­wa­nie. – Do­pie­ro wer­bu­ję szpie­gów spo­śród lud­no­ści. Trud­no zna­leźć za­ufa­ne osoby, które chcia­ły­by się na­ra­żać. Ale sły­sza­łam, że może są to wła­dze pro­win­cji wschod­niej.

– To da­le­ko. Żadna z sióstr chyba stam­tąd nie po­cho­dzi.

– Baśkę od nich pró­bo­wa­li­śmy ura­to­wać, ale nie prze­ży­ła prze­słu­cha­nia, czy jest cza­row­ni­cą.

Ze­bra­ne po­grą­ży­ły się na chwi­lę w ciszy. Vera trak­to­wa­ła to jako swoją po­raż­kę, po­nie­waż nawet mik­stu­ra z do­miesz­ką ka­mie­nia fi­lo­zo­ficz­ne­go nie ule­czy­ła ran za­da­nych przez że­la­zo i ogień.

– Ra­czej nie od­pu­ści­li. – Oczy ze­bra­nych prze­nio­sły się na Verę. – Sio­stry pil­nu­ją­ce gra­ni­cy przy Skale Niedź­wie­dzia, wi­dzia­ły prze­my­ka­ją­ce w od­da­li po­sta­ci, skry­te pod zgni­ło­zie­lo­ny­mi pe­le­ry­na­mi. Spra­wia­ły wra­że­nie, że szu­ka­ją cze­goś. Na razie po­le­ci­łam za­pę­dzić w tam­ten rejon wilki, na od­stra­sze­nie.

– Jesz­cze im mało?! – Wszyst­kie spoj­rza­ły za­sko­czo­ne na za­wsze spo­koj­ną i życz­li­wą Ja­go­dę. – Oskar­ża­ją nas o czary, tor­tu­ru­ją, wie­sza­ją i palą na sto­sach za nic, a teraz pró­bu­ją sami nas zna­leźć i ode­brać ostat­nie miej­sce na ziemi… – Po ru­mia­nych po­licz­kach zie­lar­ki spły­nę­ły łzy. Fiona ob­ję­ła Ja­go­dę, którą trak­to­wa­ła, jak młod­szą sio­strę.

Vera prze­mil­cza­ła, że po czę­ści obawy zwy­kłych ludzi były uza­sad­nio­ne. Wie­dzia­ła do czego zdol­ne były Da­ma­ris i Ur­su­la i jakie nie­szczę­ścia pra­gnę­ły przy­wo­łać przez wrota Krań­ca Świa­ta.

– Wróć­my le­piej do tej ko­bie­ty z wio­ski – ode­zwa­ła się Ma­tyl­da.

– Od razu mówię, że idę z Verą. Nie pusz­czę jej samej.

Resz­ta sióstr uśmiech­nę­ła się w duchu, wie­dząc, że z za­pal­czy­wą Fioną nic jej nie grozi.

– Dzię­ku­ję. Tro­chę mi ulży­ło, że nie będę sama. Bren­na, jak za­wsze przej­miesz za­rząd nad Azy­lem. Po­sta­no­wio­ne, ru­sza­my jutro rano.

 

Vera i Fiona sta­nę­ły przed drzwia­mi za­dba­ne­go za­jaz­du. Ogrom­ne po­ro­że, wi­szą­ce tuż nad wej­ściem, do­bit­nie wska­zy­wa­ło, że to karcz­ma „Pod Je­le­niem”. We­szły do środ­ka, nie zsu­wa­jąc kap­tu­rów. Tego dnia ruch był mały. Kil­ko­ro przy­jezd­nych sie­dzia­ło to tu, to tam. Ciche roz­mo­wy nie po­tra­fi­ły wy­peł­nić gwa­rem dużej sali. A i graj­ka bar­dziej zaj­mo­wa­ła sma­ko­wi­cie pa­ru­ją­ca po­traw­ka niż opar­ta o ławę lut­nia.

Od razu po­de­szły do ro­słe­go karcz­ma­rza. Równo przy­strzy­żo­ną brodę zna­czy­ły siwe pa­sem­ka.

– Witaj, Ja­ro­mi­rze. Jak czuje się córka?

– Dzię­ki wam prze­ży­ła – od­po­wie­dział męż­czy­zna. Prze­ni­kli­wym spoj­rze­niem wpa­try­wał się w ocie­nio­ny kap­tur Very. – Tylko jesz­cze kasz­le.

– Po­wiem Ja­go­dzie, żeby zro­bi­ła od­po­wied­nią mie­szan­kę ziół na napar.

Oczy karcz­ma­rza na chwi­lę roz­bły­sły wdzięcz­no­ścią.

– Jest tu ta ko­bie­ta, o któ­rej mó­wi­łeś?

Męż­czy­zna wska­zał głową na stół w rogu sali.

– Nikt z miesz­kań­ców nie chciał o was roz­ma­wiać, to czeka tu. Pewno ma na­dzie­ję, że same do niej przyj­dzie­cie.

– No i je­ste­śmy – od­par­ła z prze­ką­sem Fiona, roz­ba­wia­jąc Ja­ro­mi­ra.

– Wy­da­je się nie­groź­na, tylko zde­spe­ro­wa­na.

– Dzię­ku­je­my.

– To ja dzię­ku­ję. Grza­niec na mój koszt.

Kiedy usia­dły przy stole, nie­zna­jo­ma ze­sztyw­nia­ła. Pró­bo­wa­ła doj­rzeć twa­rze w kap­tu­rach, lecz szyb­ko spu­ści­ła wzrok, gdy Fiona spo­koj­nie po­ło­ży­ła nóż na bla­cie. Vera, wi­dząc to, prze­klę­ła w my­ślach, nim się ode­zwa­ła.

– Skąd o nas wiesz?

Nie­zna­jo­ma zwil­ży­ła spierzch­nię­te usta, pró­bu­jąc uspo­ko­ić od­dech.

– Przez kilka dni miesz­ka­ła w moim domu Laura – za­czę­ła za­chryp­nię­tym gło­sem. – Opo­wia­da­ła o zgro­ma­dze­niu ko­biet, które jej po­mo­gło. Za­zdro­sna są­siad­ka skła­ma­ła, że wi­dzia­ła u niej w domu de­mo­na, dla­te­go pod­da­no ją pró­bie wody. Jedna z was wy­ło­wi­ła ją w dole rzeki i za­bra­ła do Azylu.

Vera pa­mię­ta­ła Laurę. Nie od­zna­cza­ła się ni­czym nad­zwy­czaj­nym, a już na pewno nie miała żad­nych nie­cnych kon­szach­tów. Nie­zna­jo­ma, więc jak na razie mó­wi­ła praw­dę.

– Jak masz na imię?

– Lud­mi­ła.

– Czemu nas szu­kasz?

Ko­bie­ta ucie­kła spoj­rze­niem w bok, nim wy­du­ka­ła:

– Moja wio­ska po­trze­bu­je po­mo­cy.

Fiona za­śmia­ła się nie­przy­jem­nie. Aż Verę prze­szedł dreszcz.

– Wie­śnia­cy za­bi­ja­ją nas przez swoje za­bo­bo­ny, a my mamy im jesz­cze po­ma­gać?

– W na­szej wio­sce nigdy nie było po­gro­mu. – Głos ko­bie­ty pierw­szy raz był pewny sie­bie. – Ży­je­my na ubo­czu, ni­ko­go nie krzyw­dzi­my. Mój mąż jest dobry dla mnie i boję się o niego.

Fiona już miała coś od­po­wie­dzieć, ale Vera po­wstrzy­ma­ła ją ge­stem. Przyj­rza­ła się Lud­mi­le. Nie była brzyd­ka. W śred­nim wieku, ogo­rza­ła od słoń­ca twarz po­ora­na zmarszcz­ka­mi, spra­co­wa­ne dło­nie. Ale z jej oczu wy­zie­rał au­ten­tycz­ny lęk, a Vera po­czu­ła w ustach słod­ki po­smak tru­skaw­ki – po­zy­tyw­ne wi­bra­cje Lud­mi­ły, czyli dobry znak.

– W czym mamy pomóc?

Widać było, że Lud­mi­ła zbie­ra myśli, nie wie­dząc od czego za­cząć. Całe spo­tka­nie ją za­sko­czy­ło i prze­stra­szy­ło.

– Nasi męż­czyź­ni zni­ka­ją. Naj­pierw my­śli­wy, ży­ją­cy w cha­cie na ubo­czu. My­śle­li­śmy, że niedź­wiedź go do­rwał, ale potem znik­nął drwal. Si­łacz nie­sa­mo­wi­ty. A póź­niej mły­narz. Ka­wa­ler, sam miesz­kał we sta­rym mły­nie nad po­bli­ską rzeką. No, to w wio­sce zro­bił się la­ment. Kowal i jego brat po­szli w las szu­kać tam­tych. Wzię­li sie­kie­ry i widły dla bez­pie­czeń­stwa. I wie­cie co?

– Znik­nę­li – do­po­wie­dzia­ła ką­śli­wie Fiona. Vera miała ocho­tę kop­nąć ją w kost­kę, wi­dząc minę Lud­mi­ły.

– Teraz boimy się iść do lasu. A no, i była za­ko­cha­na para, która w noc świę­to­jań­ską po­szła w las. Rano spła­ka­na Ma­ry­sia po­wie­dzia­ła, że jak się obu­dzi­ła, to ni­g­dzie uko­cha­ne­go nie było.

– Czyli sami męż­czyź­ni… Wi­dzie­li­ście ślady walki?

– Chyba nie. Po pro­stu znik­nę­li. Tera ro­zu­mie­cie, czemu tak boję się o mo­je­go chło­pa. To na­praw­dę do­brzy lu­dzie. A jeśli nam po­mo­że­cie to i naszą wdzięcz­ność bę­dzie­cie miały i pomoc w tych cięż­kich cza­sach.

– Na pewno się przy­da – wes­tchnę­ła Vera, zu­peł­nie nie wie­dząc, co po­cząć. Bar­dzo chcia­ła pomóc Lud­mi­le, lecz skąd w ogóle po­mysł, że ko­bie­ty z Azylu są w sta­nie roz­wi­kłać taką ta­jem­ni­cę?

 

– Ten pokaz z nożem był nie­po­trzeb­ny – wy­szep­ta­ła Vera, kiedy zo­sta­ły z Fioną z tyłu za Lud­mi­łą.

– Po­trzeb­ny, po­trzeb­ny – wy­sa­pa­ła Fiona, nie mogąc na­dą­żyć za żwawą prze­wod­nicz­ką. Na do­da­tek mu­sia­ła uwa­żać w za­pa­da­ją­cym zmierz­chu na ka­mie­nie i wy­sta­ją­ce ko­rze­nie na le­śnej dro­dze. Przy oka­zji zna­la­zła sa­kiew­kę. – Masz za dobre serce i lu­dzie to wy­ko­rzy­stu­ją. Tak jak teraz. Po co, na wszyst­kie czor­ty, zgo­dzi­łaś się jej pomóc?! Co niby mamy zro­bić we dwie, skoro rośli męż­czyź­ni nie dali rady? A co jeśli to pu­łap­ka? Po­my­śla­łaś o tym?

– Uprze­dzi­łam Ja­ro­mi­ra, dokąd się wy­bie­ra­my. Poza tym sama Da­ma­ris wy­jeż­dża­ła z Azylu i ry­zy­ku­jąc, ra­to­wa­ła ko­bie­ty. I… mam dobre prze­czu­cia co do Lud­mi­ły.

– Te twoje prze­czu­cia.

W tym samym mo­men­cie za­trzy­ma­ły się przed chatą, sto­ją­cą na skra­ju wio­ski. Za­cho­dzi­ły w głowę, jak mogły nie za­uwa­żyć osady, po­chło­nię­te roz­mo­wą. Kilka nad­szarp­nię­tych cza­sem cha­łup, roz­sia­nych było po całej po­la­nie. Do­pie­ro po chwi­li można było do­strzec, że mają jeden cen­tral­ny punkt – stud­nię. Każde go­spo­dar­stwo ota­cza­ły grząd­ki z mar­chew­ka­mi, ka­pu­sta­mi, ce­bu­lą i bobem. I ja­błon­ka ze śliwą też się zna­la­zła. Płoty z ga­łę­zi wy­glą­da­ły bar­dziej na umow­ne wy­dzie­le­nie par­ce­li, niż na próbę ochro­ny obej­ścia. Gdzieś tam kury szły spać, gdzie in­dziej koza jesz­cze do­ka­zy­wa­ła. W od­da­li krowa pasła się na skraw­ku trawy. A i nie­wiel­kie po­let­ko żyta zło­ci­ło się na skra­ju lasu. Ty­po­wa, swoj­ska wieś. Coś jed­nak było w tym ob­ra­zu nie­na­tu­ral­ne­go. Brak ludzi. Je­dy­nie jedna ko­bie­ta prze­bie­gła po­bie­gła od stud­ni i szyb­ko scho­wa­ła się za drzwia­mi swo­je­go domu.

Izba przy­wi­ta­ła ich cie­płem pa­le­ni­ska i du­cho­tą. Na skrzy­pie­nie otwie­ra­nych drzwi z zydla pod­niósł się mąż Lud­mi­ły. Od­gar­nął ner­wo­wo dłu­gie, nie­chluj­ne włosy. Na spra­co­wa­nej twa­rzy widać było nie­po­kój. Ukło­nił się kilka razy nie­pew­nie, przy­glą­da­jąc się ukrad­kiem żonie. Kiedy jed­nak zo­ba­czył, że ta za­czę­ła krzą­tać się po izbie, tak jak za­wsze, ode­tchnął. Boi się nas? Za­śmia­ła się w duchu Vera.

– Wchodź­cie, wchodź­cie – za­chę­ci­ła go­spo­dy­ni, cho­wa­jąc szyb­ko do skrzy­ni roz­rzu­co­ne ubra­nia.

Fiona uchy­li­ła się przed wi­szą­cym pod po­wa­łą wor­kiem z za­pa­sa­mi, a Vera cof­nę­ła się przed ucie­ka­ją­cą myszą. Nie była przy­zwy­cza­jo­na do cia­snych i ciem­nych wiej­skich chat, daw­niej miesz­ka­jąc we dwo­rze wraz z ojcem i bra­tem, a teraz w opusz­czo­nym zamku Azylu.

– Nie mu­si­cie się mar­twić. Tylko Bog­dan wie­dział, kogo idę szu­kać. Pro­szę, sia­daj­cie – po­wie­dzia­ła, wska­zu­jąc ławy pod ścia­ną. Zaj­rza­ła do pu­stych garn­ków, po czym spoj­rza­ła na męża.

– Ja­da­łem u sta­rej Bry­gi­dy.

– No tak… to za­go­tu­ję wodę na napar z czar­ne­go bzu.

– Przy­nio­sę wodę.

Bog­dan za­ka­sał rę­ka­wy ko­szu­li. Vera do­strze­gła na przed­ra­mie­niu męż­czy­zny ją­trzą­cą się ranę.

– Długo nie chce się za­go­ić?

– A tak z kilka dni.

Fiona wsta­ła, by przyj­rzeć się jej. Bog­dan stał nie­ru­cho­mo, wpa­tru­jąc się wy­łu­pia­sty­mi ocza­mi w ru­do­wło­są zie­lar­kę.

– Po­cisz się, go­rącz­ku­jesz. Nie­dłu­go bę­dzie za późno. Trze­ba oczy­ścić ranę, bo ropa jest. Przy­da­ły­by się ro­ba­ki, one naj­le­piej usu­wa­ją zgni­li­znę, a zo­sta­wia­ją zdro­we miej­sca. – Prze­ra­żo­ny męż­czy­zna spoj­rzał na żonę. – Potem prze­myć ranę wy­wa­rem z przy­wrot­ni­ka i ży­wo­ko­stu, a na ko­niec przy­ło­żyć chleb z pa­ję­czy­ną i śliną. Pewno nie macie w wio­sce zie­lar­ki.

– Nie, odkąd zmar­ła po­czci­wa Cze­sła­wa z mężem. Za­wsze po­mo­gli w po­trze­bie. – Bog­dan przy­tak­nął żonie. – Teraz to nawet ból zęba to pro­blem. Już mi po­li­czek spuchł.

– Na ro­pień zęba naj­lep­sze pi­jaw­ki – rzu­ci­ła Fiona, sia­da­jąc na swoim miej­scu.

– Tak samo mó­wi­ła Cze­sła­wa – ucie­szy­ła się Lud­mi­ła.

– Może mo­gła­bym wam pomóc, a wy pew­nej dziew­czy­nie – za­czę­ła ostroż­nie Vera, przy­glą­da­jąc się go­spo­da­rzom.

– O któ­rej my­ślisz?

– Anie­li. Ostat­nio wspo­mi­na­ła, że marzy o mężu i dzie­ciach. Źle znosi za­mknię­cie. Może tu chcia­ła­by za­cząć od nowa? – Vera zwró­ci­ła się teraz do mał­żeń­stwa. – Dziew­czy­na bar­dzo prze­ży­ła, że są­sie­dzi prze­pę­dzi­li ją z wio­ski. Bali się, że kogoś otru­je. Zie­lar­ki nie na wszyst­ko znają lek. Ale sta­ra­ją się pomóc, jak mogą.

– Też nie­jed­ną hi­sto­rię sły­sza­łam, ale to ci lu­dzie ro­bi­li źle, wbrew na­ukom czy­nie­nia dobra. I za­ra­za nas omi­nę­ła. Tak se myśle, że to przez nią lu­dzie są tera tacy za­bo­bon­ni.

– My tu dbamy o sie­bie i z żoną za­opie­ku­je­my się dziew­czy­ną. A i młody ka­wa­ler czy dwóch się znaj­dzie. Choć­by mój bra­ta­nek. Złoty chło­pak, uczyn­ny, spo­koj­ny i miły. Muchy nie skrzyw­dzi.

Vera uśmiech­nę­ła się, czu­jąc ulgę na te słowa.

– To co to może u was gra­so­wać? – spy­ta­ła rze­czo­wo Fiona, zmie­nia­jąc temat.

Mał­żeń­stwo spoj­rza­ło na sie­bie bez­rad­nie.

– Nie wiemy – od­parł Bog­dan.

– Ale są­sie­dzi wi­dzie­li w lesie dziw­ną mgłę. – Lud­mi­ła po­chy­li­ła się ku go­ściom, jakby po­wie­rza­ła naj­więk­szą ta­jem­ni­cę. – A z niej wy­ło­ni­ła się blada po­stać w łach­ma­nach i z wło­sa­mi, jakby ją pio­run strze­lił.

– To­pie­li­ca?

– A tam, bab­skie ga­da­nie. To pewno jakiś obłą­ka­niec błą­dzi po lesie i mor­du­je. Tylko zła­pać go nie mo­że­my. Nawet sidła nie po­mo­gły. A my­śli­wy wsiąkł na po­cząt­ku. Szko­da chło­pa. Dobry kom­pan a i ślady zwie­rząt czy­tał nie­zgo­rzej. On by mógł pomóc.

– A to przy je­zio­rze ją wi­dzie­li? Wo­ła­ła albo śpie­wa­ła?

Lud­mi­ła za­ga­pi­ła się na Fionę, po czym po­wo­li po­krę­ci­ła głową.

– To bli­sko wio­ski było.

– Czyli to ra­czej nie to – rze­kła zie­lar­ka. Po praw­dzie Vera, jako al­che­mik, bar­dziej wy­zna­wa­ła się na nauce niż wiej­skich wie­rze­niach. Dla­te­go cie­szy­ła się, że jest z nią przy­ja­ciół­ka.

– A może to ru­sał­ki? – spy­ta­ła Fiona go­spo­da­rzy, ale ci tylko po­pa­trzy­li na nią bez zro­zu­mie­nia. – Ina­czej bo­gin­ki, dzi­wo­żo­ny? – Na tę nazwę oży­wi­li się. – To by wy­ja­śnia­ło dla­cze­go zni­ka­ją tylko męż­czyź­ni, wa­bie­ni przez pięk­ne de­mo­ny. I już nie wra­ca­ją. Ale przy kilku po­rwa­niach nie było nowiu. Dziw­na spra­wa.

W cha­łu­pie na­sta­ła nie­na­tu­ral­na cisza. Przej­mu­ją­cy chło­dem wiatr wdzie­rał się do środ­ka. Lud­mi­ła wsta­ła i za­czę­ła za­my­kać okien­ni­ce, wy­rzu­ca­jąc sobie, że nie zro­bi­ła tego, nim ziąb wziął we wła­da­nie do­mo­stwo. W tym cza­sie Fiona przy­po­mnia­ła sobie o zna­le­zi­sku. Wy­cią­gnę­ła z torby skó­rza­ną sa­kiew­kę i wy­sy­pa­ła na dłoń jej za­war­tość, za­cie­ka­wia­jąc tym Verę.

– Topaz – szep­nę­ła zie­lar­ka, bio­rąc w dwa palce mały ka­mień o bar­wie za­cho­dzą­ce­go słoń­ca, płyn­nie prze­cho­dzą­ce­go w złoto. – Ka­mień udu­cho­wie­nia, do­da­ją­cy mocy i ener­gii. A tu He­ma­tyt, aby re­ali­zo­wać za­mie­rze­nia po­mi­mo prze­ciw­no­ściom losu.

Vera się­gnę­ła po sta­lo­wo­sza­ry mi­ne­rał.

– Dziw­ny ze­staw wła­ści­wo­ści. I to… – Wska­za­ła na srebr­ny me­da­lion. Po otwar­ciu zo­ba­czy­ły na­szki­co­wa­ny por­tret bro­da­te­go męż­czy­zny.

Fiona po­wą­cha­ła sa­kiew­kę.

– Za­pach ziół, ale nie mogę wy­czuć, co do­mi­nu­je. Jakaś nie­zna­na mi mie­szan­ka.

Już miała za­py­tać go­spo­da­rzy, czy ktoś z wio­ski nie zgu­bił tego, gdy nagle wpa­trzo­ny w roz­pa­lo­ne pa­le­ni­sko Bo­gu­mił, rzekł:

– Z da­wien dawna, zanim jesz­cze to się za­czę­ło, nie­któ­rzy wi­dzie­li w oko­li­cach ro­ga­te­go sta­ru­cha… bo­ro­we­go… Pana lasu.

– Nie bluź­nij! – Prze­ra­żo­na Lud­mi­ła zro­bi­ła znak na od­czy­nie­nie, nim zdzie­li­ła męża ście­rą. – Przed chwi­lą wy­śmie­wa­łeś bab­skie ga­da­nie, a tera sam za­czy­nasz bajać.

– Tylko po­wta­rzam, to co dzia­dek opo­wia­dał. Zresz­tą, któż inny mógł­by opie­ko­wać się bo­ra­mi, jak nie on? – Zer­k­nął na za­słu­cha­ne Verę i Fionę, co ośmie­li­ło go. – Naj­czę­ściej wy­ła­niał się z po­ran­nej mgły i z da­le­ka bacz­nie ob­ser­wo­wał wio­skę. Kiedy jed­nak padł na niego czyi wzrok, roz­pły­wał się. Nie­raz rów­nież lu­dzi­ska czuli czyiś wzrok, za­pusz­cza­jąc się za da­le­ko w las. A gdy i złe czyny za tym szły… oj, biada nie­szczę­śni­ko­wi.

Nagle drzwi otwo­rzy­ły się. W wej­ściu stała młoda ko­bie­ta z dziec­kiem na ręku.

– Ogni­ki w lesie! Mój Antek, głupi, po­biegł spraw­dzić i pewno nie wróci.

Vera i Fiona wy­bie­gły za Bog­da­nem, trzy­ma­ją­cym sie­kie­rę, pod­czas gdy Lud­mi­ła za­ję­ła się pła­czą­cą ko­bie­tą.

 

Las nocą wy­glą­dał prze­ra­ża­ją­co w bla­sku po­chod­ni. Dłu­gie cie­nie rzu­ca­ne przez peł­ga­ją­ce pło­mie­nie ma­mi­ły wzrok, uda­jąc zło­wro­gie po­sta­cie. Każdy sze­lest pod sto­pa­mi, zimny po­wiew na wil­got­nej skó­rze, po­hu­ki­wa­nie sowy w ko­ro­nach drzew czy szyb­szy od­dech to­wa­rzy­szy przy­pra­wiał o moc­niej­sze bicie serca.

– Znik­nę­ły – wy­szep­ta­ła Vera. Czy jej się zda­wa­ło, czy do­strze­gła smu­kłą po­stać cho­wa­ją­cą się za krzew?

Fiona przy­kuc­nę­ła.

– Od pew­ne­go czasu do­strze­ga­łam ślady je­le­nia, ale za­miast czte­rech racic, widzę dwie…

– Tam się palą! – Bog­dan nagle wska­zał kilka błę­kit­nych pło­my­ków, uno­szą­cych się w po­wie­trzu. Mi­go­ta­ły przy­jaź­nie ni­czym gwiaz­dy, za­pra­sza­jąc do sie­bie.

– Na­resz­cie do­wiem się, kim są. A jeśli to Raróg w swej noc­nej po­sta­ci? A ze wscho­dem słoń­ca znów prze­mie­ni się w ptaka?

Vera nie po­dzie­la­ła eks­cy­ta­cji przy­ja­ciół­ki. Im dalej szli w ciem­ny las za ogni­ka­mi, tym bar­dziej cier­pła jej skóra, a w ustach czuła zgni­li­znę. Ufała swoim prze­czu­ciom. Szli wie­dze­ni na rzeź i byli wła­ści­wie bez­bron­ni. Głu­po­ta.

– Nie roz­dzie­la­my się, sły­szy­cie? Wy­czu­wam za­gro­że­nie.

Oboje kiw­nę­li gło­wa­mi.

Buki i je­sio­ny po­wo­li były wy­pie­ra­ne przez po­czer­nia­łe ki­ku­ty dębów. Za­in­try­go­wa­na Vera opar­ła rękę na pniu i od razu cof­nę­ła ją z sy­kiem.

– Prze­peł­nia je cier­pie­nie – szep­nę­ła, roz­glą­da­jąc się do­oko­ła.

– Ga­dasz, jak Ja­go­da. Bog­dan, gdzie nas pro­wa­dzą te świa­teł­ka?

– Nie wiem. – Męż­czy­zna za­to­czył się na jedno z drzew. Go­rącz­ka da­wa­ła o sobie znać coraz bar­dziej. – Nigdy tak da­le­ko nie cho­dzi­my. Pono wśród tych dębów z dwa wieki temu żyła jakaś sekta.

– I do­pie­ro teraz to mó­wisz?!

– Dzia­dek za młodu za­pu­ścił się tam i opo­wia­dał, że żad­nych dzi­wów nie wi­dział. Tylko nie­swo­jo się czuł, to uciekł. – Bog­dan pró­bo­wał bro­nić się przed ru­do­wło­są wiedź­mą. Czy ona za­wsze miała takie wiel­kie oczy i zę­bi­ska? Za­sta­na­wiał się.

Vera i Fiona przyj­rza­ły się drze­wom, wśród któ­rych teraz bły­ska­ły iskier­ki. Księ­życ dawał nikłe świa­tło, a mgła sta­wa­ła się coraz gęst­sza, lecz już z da­le­ka wi­dzie­li ma­je­sta­tycz­ne ko­ro­ny zdro­wych dębów.

Im bli­żej byli, tym Vera od­czu­wa­ła więk­szy ból, wy­wo­łu­ją­cy tor­sje. Jed­no­cze­śnie zmę­cze­nie od­bie­ra­ło jej siły. Snuła się po­wo­li, krok za kro­kiem je­dy­nie dzię­ki sile woli, pró­bu­jąc wy­mi­jać tań­czą­ce pnie.

– A jeśli to wą­pierz? – wy­mam­ro­tał Bog­dan, blady ni­czym upiór. Po­pra­wił uchwyt na wil­got­nym trzon­ku sie­kie­ry.

– Ja tam widzę dzia­da le­śne­go. – Zie­lar­ka wska­za­ła knie­je, wy­tę­ża­jąc wzrok. – Oj, nie po­do­ba mu się, że tu krą­ży­my… leśne licho jedno. A może to Bies? Te rogi mylą.

– Czu­jesz ten słod­ki za­pach? – szep­nę­ła Vera do Fiony, kiedy wpa­dły na sie­bie.

– Mhm. Mie­szan­ka przy­jem­nych ziół – od­par­ła le­ni­wie. Jej ruchy były po­wol­ne, tak jak Bog­da­na, któ­re­mu kle­iły się oczy. Co chwi­lę zdro­wą ręką wy­cie­rał spły­wa­ją­cy po twa­rzy pot, drugą się opę­dza­jąc. Nagle Fiona przy­sta­nę­ła.

– Waw­rzyn i… i… To pu­łap­ka…

Lecz Vera już od­pły­wa­ła na mięk­kiej po­ście­li z traw.

 

Pomóż la­so­wi… Czu­jesz ich cier­pie­nie, nie­moc, wście­kłość i głód… cią­gły, nie­na­sy­co­ny głód. Zło. Pra­gnął się od tego uwol­nić. Uwol­nij je… oczyść… a ja ura­tu­ję was…

Szept w gło­wie od­bi­jał się echem, kiedy Vera uchy­li­ła po­wie­ki, jesz­cze otu­ma­nio­na. Chcia­ła od­gar­nąć włosy z twa­rzy, ale po­czu­ła opór. Szarp­nę­ła ręką, bez po­wo­dze­nia. Zmy­sły wy­ostrzy­ły się, choć ból głowy nadal ćmił, prze­szka­dza­jąc w osą­dzie sy­tu­acji. Spoj­rza­ła w dół. Była ob­wią­za­na liną. Spoj­rza­ła w prawo wprost na ludz­ką czasz­kę wro­śnię­tą w pień drze­wa. Krzyk uwiązł jej w gar­dle. Czuła, jak krew od­pły­wa z twa­rzy, a usta cierp­ną. Weź się w garść! Krzyk­nę­ła jej roz­sąd­na część. Ro­zej­rza­ła się do­oko­ła, pró­bu­jąc prze­ana­li­zo­wać sy­tu­ację. Była przy­wią­za­na do jed­ne­go z dębów, two­rzą­cych krąg wokół po­la­ny. Do drze­wa obok uwią­za­no Fionę, a dalej za­kne­blo­wa­ne­go nie­zna­jo­me­go męż­czy­znę. Ni­g­dzie jed­nak nie wi­dzia­ła Bog­da­na. Dłuż­szą chwi­lę przy­glą­da­ła się środ­ko­wi po­la­ny, gdzie ogni­sko wy­sy­ła­ło ku niebu gniew­ne iskry. Stały przy nim trzy za­kap­tu­rzo­ne po­sta­cie. Wszech­ogar­nia­ją­cy ból znów brał nad Verą kon­tro­lę, lecz zro­zu­mia­ła, że jego źró­dłem są dęby. Wraż­li­wość na świat, na jaką otwo­rzył ją Azyl, miała i swą ciem­ną stro­nę. Wpły­wa­ła na jej umysł i ciało. Spoj­rza­ła na przy­ja­ciół­kę. Ta, choć prze­ra­żo­na i nieco odu­rzo­na opa­ra­mi, zda­wa­ła się nie być po­dat­ną na ema­nu­ją­cą z drzew ne­ga­tyw­ną ener­gię. Skup się! Mu­sisz wy­my­ślić, jak uciec!

– Obu­dzi­ły­ście się – po­wie­dzia­ła nie­zna­jo­ma.

Vera nie za­uwa­ży­ła, kiedy opraw­cy do nich po­de­szli. Wszy­scy troje mieli teraz opusz­czo­ne kap­tu­ry. Ko­bie­ta z bły­skiem sza­leń­stwa w oczach, rosły męż­czy­zna o twa­rzy ban­dy­ty i mło­dzian, bar­dziej prze­ra­żo­ny wszyst­kim, niż chciał­by po­ka­zać, two­rzy­li oso­bli­wą grupę. Ale jak się oka­za­ło bar­dzo sku­tecz­ną i nie­bez­piecz­ną.

– Gdzie męż­czy­zna, z któ­rym przy­szły­śmy?! – spy­ta­ła Vera ostrzej niż za­mie­rza­ła.

– Zo­sta­wi­li­śmy go. Jego za­tru­te ciało je­dy­nie za­szko­dzi­ło­by Dębom.

Vera i Fiona wy­mie­ni­ły spoj­rze­nia.

– Nie widzę stołu ofiar­ne­go, to jak chce­cie nas zabić?

– My nie za­bi­ja­my. – Ko­bie­ta wy­da­ła się szcze­rze zdzi­wio­na py­ta­niem Fiony. – Je­dy­nie kar­mi­my bogów, ży­ją­cych w świę­tych dę­bach. Gdyby nie nasz zakon uschły­by, po­zba­wio­ne ener­gii.

– W nich nie ma bogów! Je­dy­nie co ro­bi­cie, to na­sy­ca­cie je cier­pie­niem, do­pro­wa­dza­jąc do ob­umie­ra­nia!

– Za­milcz! Kim je­steś, by bluź­nić prze­ciw praw­dom ob­ja­wio­nym! – krzyk­nę­ła obłą­kań­czo ka­płan­ka, a osi­łek jej za­wtó­ro­wał.

– To iry­tu­ją­ce, że banda wie­śnia­czek oku­pu­je miej­sce nie­spo­ty­ka­nej mocy. Ale już nie­dłu­go. – Wy­krzy­wił usta w uśmie­chu. – Śle­dzi­li­śmy was, aż tu.

– Po­mi­mo wa­szych plu­ga­wych sztu­czek i tak od­naj­dzie­my to miej­sce i przej­mie­my. Le­piej więc dla was by­ście po do­bro­ci nas tam za­pro­wa­dzi­ły.

– Nasz zakon bę­dzie po­tra­fił od­po­wied­nio wy­ko­rzy­stać świę­te zie­mie.

Więc to oni chcą prze­jąć Azyl. Jeśli wejdą w po­sia­da­nie jego mocy… Vera spoj­rza­ła na Fionę. W jej gło­wie po­ma­łu ro­dził się plan uciecz­ki i po­wstrzy­ma­nia tego sza­leń­stwa. Mu­sia­ła tylko po­cze­kać. Wtem do­strze­gła w tra­wie ruch, obok ogni­ska. Czy jej się zda­wa­ło, czy za­uwa­ży­ła wie­wiór­kę? Po­ry­wa­cze zda­wa­li się jed­nak tego nie do­strze­gać, nadal opie­ka­jąc za­ją­ca. Tym­cza­sem zwie­rząt­ko węszyło po­mię­dzy ju­ka­mi, a po chwi­li trzy­ma­jąc ząb­ka­mi, ciągnęło coś ma­łe­go w po­bli­że ogni­ska, by po chwi­li roz­pły­nąć się w ciem­no­ściach.

 

Sen w końcu zmo­rzył he­re­ty­ków. Nawet no­wi­cju­szo­wi, ma­ją­ce­mu stać na stra­ży, głowa opa­dła na pierś. W tym cza­sie Vera me­dy­to­wa­ła, sta­ra­jąc od­ciąć się od wszech­obec­nej ne­ga­tyw­nej ener­gii. Pod­szep­ty drzew wpla­ta­ły się w myśli, mącąc umysł, wy­sy­sa­jąc siły. Naj­prost­szym spo­so­bem oka­za­ło się wy­obra­że­nie sobie muru, któ­rym od­gra­dza się od oto­cze­nia. Kiedy uzna­ła, że jest go­to­wa, zro­bi­ła coś, czego nie ro­bi­ła odkąd sta­nę­ła na czele Azylu. Zmie­ni­ła się w kruka. Krę­pu­ją­ce ją więzy po­lu­zo­wa­ły się, lecz lina wplą­ta­ła się w skrzy­dła. Próby oswo­bo­dze­nia szły w parze z bo­le­snymi ude­rza­niami o pień. Z gar­dła nie­mal wy­rwał się kru­czy sprze­ciw. Kilka piór ule­cia­ło z wie­trzy­kiem, nim pęta opa­dły. Była wolna! Nie­zgrab­nie pod­le­cia­ła do oszo­ło­mio­nej Fiony i znów zmie­ni­ła się w ko­bie­tę.

– Wi­dzia­łam cię już w tej po­sta­ci, ale uj­rzeć samą prze­mia­nę… – szep­nę­ła Fiona, pa­trząc jak Vera klęka i sięga pod jej su­kien­kę. – Co ro­bisz?

Kiedy jed­nak zo­ba­czy­ła, że Vera wy­su­wa z po­chwy nóż, za­mil­kła. Po chwi­li i jej więzy opa­dły na zie­mię.

– Spryt­na z cie­bie be­styj­ka, wciąż mnie za­ska­ku­jesz.

– Ciii… Idź go uwol­nij. – Vera kiw­nę­ła w kie­run­ku przy­glą­da­ją­ce­mu się im, skrę­po­wa­ne­mu męż­czyź­nie. Do­my­śla­ła się, że to Antek.

Fiona za­chwia­ła się, pró­bu­jąc sta­nąć na zdrę­twia­łych no­gach. Każdy krok oka­zy­wał się dużym wy­sił­kiem. Czuła, że część jej ży­cio­daj­nej ener­gii zo­sta­ła już wy­ssa­na.

Sama Vera skie­ro­wa­ła się w stro­nę ogni­ska, pod­no­sząc po dro­dze wy­su­szo­ną gałąź. Ci­chut­ko, krok za kro­kiem, zbli­ża­ła się do opraw­ców. Na każdy ich ruch, każde chrap­nię­cie przez sen, za­mie­ra­ła. W po­wie­trzu czuła de­li­kat­ną, odu­rza­ją­cą woń ziół. Gdy do­tar­ła do ogni­ska, za­bra­ła wo­re­czek z mie­szan­ką, pod­pa­li­ła gałąź i jak naj­szyb­ciej wró­ci­ła do kra­wę­dzi kręgu. Przy na­stęp­nym pniu do­strze­gła ludz­ki kształt. Po­de­szła bli­żej. Blask po­chod­ni oświe­tlił puste oczo­do­ły i wy­su­szo­ną skórę, ob­le­ka­ją­cą czasz­kę mumii, która jesz­cze nie­daw­no była mły­na­rzem.

– Muszę to prze­rwać – wy­szep­ta­ła, po­wstrzy­mu­jąc szloch.

Przy­ło­ży­ła pło­mień do ko­na­ru, a kiedy ten za­pa­lił się, pod­bie­gła do na­stęp­ne­go drze­wa. Fiona po­szła w jej ślady, znaj­du­jąc drugą gałąź. Ni­czym w amoku pod­pa­la­ły ko­lej­ne dęby. Nagle prze­strzeń wy­peł­ni­ły ogłu­sza­ją­ce piski, zle­wa­ją­ce się w jedną wiel­ką ka­ko­fo­nię. Wdzie­ra­ły się w umysł Very, po­wo­du­jąc fi­zycz­ny ból. Rzu­ci­ła po­chod­nię i pró­bo­wa­ła za­tkać uszy. Ogień tym­cza­sem szyb­ko ogar­niał krąg, two­rząc czer­wo­ną łunę nad po­la­ną. Gęsty dym ula­ty­wał ku niebu, ni­czym uwol­nio­ne dusze po­tę­pień­ców. Wtem do pisku do­łą­czy­ły krzy­ki. Vera od­wró­ci­ła się aku­rat, by zo­ba­czyć, jak ol­brzy­mie łap­ska za­ci­ska­ją się na jej szyi, choć z ca­łych sił pró­bo­wa­ła je od sie­bie ode­rwać. Za­char­cza­ła, nie mogąc zła­pać tchu. Z prze­ra­że­niem spoj­rza­ła na bie­gną­cych ku niej Fionę i Antka, bła­ga­jąc o pomoc. Antek wy­rwał za­sko­czo­nej zie­lar­ce nóż i rzu­cił w osił­ka. Ostrze wbiło się, aż po rę­ko­jeść w umię­śnio­ny bark. Uchwyt ze­lżał. Vera wy­rwa­ła się z uści­sku. Z tru­dem ła­pa­ła od­dech, trzy­ma­jąc się za obo­la­łą, po­si­nia­czo­ną szyję. Antek nie cze­kał, aż ka­płan wyj­dzie z szoku. Wy­rwał mu nóż i pró­bo­wał znów ugo­dzić, tym razem w plecy. Męż­czy­zna, w szale, jed­nym ude­rze­niem po­wa­lił Antka, po czym do­padł do niego. Pię­ści tra­fia­ły w twarz, ra­mio­na i tors po­mi­mo prób za­sło­ny. Vera, pod po­sta­cią kruka, ata­ko­wa­ła ka­pła­na pa­zu­ra­mi. Ten jed­nak od­ga­niał ją, ni­czym na­tręt­ną muchę. W tym cza­sie Fiona prze­szukiwała na ko­la­nach trawę w miej­scu, gdzie upadł nóż. Kiedy na­tra­fi­ła dło­nią na ostrze, bły­ska­wicz­nie wsta­ła i wy­ko­rzy­stu­jąc za­mie­sza­nie, z całej siły wbiła je w szyję na­past­ni­ka. Za­sko­czo­ny wy­rwał sobie nóż, je­dy­nie po­gar­sza­jąc sy­tu­ację. Krew za­le­wa­ła ubra­nie. Jego błę­kit­ne oczy szyb­ko gasły, aż nie opadł na zie­mię. Fiona opa­dła na zie­mię, tuż przy wy­cień­czo­nym Antku.

– Wsta­waj­cie… Mu­si­my ucie­kać zanim znaj­dzie­my się… w pu­łap­ce – wy­chry­pia­ła Vera. Roz­glą­da­jąc się za po­zo­sta­ły­mi człon­ka­mi sekty. Jej uwagę zwró­cił do­cho­dzą­cy z od­da­li prze­ra­ża­ją­cy wrzask.

Ka­płan­ka, pró­bu­jąc w szale uga­sić świę­te dęby, sama się za­pa­li­ła. Bie­gła teraz ni­czym żywa po­chod­nia. Tym­cza­sem no­wi­cjusz, wi­dząc co się dzie­je, w ostat­niej chwi­li znik­nął w mro­kach nocy. Ogni­sty pier­ścień za­my­kał się coraz bar­dziej. W prze­ra­że­niu roz­glą­da­li się, szu­ka­jąc drogi uciecz­ki. Coś bły­snę­ło nagle poza krę­giem, zwra­ca­jąc uwagę Very.

– Tam jest jesz­cze prze­świt! – Wska­za­ła miej­sce, gdzie w ogni­stej za­po­rze ziała dziu­ra. Pod­bie­gli tam, choć z bli­ska widok nie na­pa­wał opty­mi­zmem. Ogni­ste skle­pie­nie wiło się ni­czym żywe, a pło­mie­nie peł­zły po tra­wie. Osłonili rę­ka­mi twarze i zbie­ra­jąc od­wa­gę, prze­bie­gli przez wyrwę. Pło­mie­nie li­znę­ły ramię Very i tylko dzię­ki Fio­nie, wło­sy nie za­ję­ły się ogniem. Nie mieli jed­nak czasu na uża­la­nie się. Pożar szyb­ko ogar­niał coraz to nowe drze­wa, wy­cho­dząc poza krąg. Ki­ku­ty za­pa­la­ły się ni­czym po­chod­nie, wy­pę­dza­jąc ich coraz dalej. Huk ognia i pełny bólu sko­wyt nie mil­kły. Wszech­obec­ny żar spra­wiał, że ubra­nia pa­li­ły skórę. Po­piół wpa­dał do oczu i dła­wił od­dech. Dym spra­wiał, że tra­ci­li orien­ta­cje, nie wie­dząc dokąd ucie­kać. Wtem obok nich prze­biegł jeleń. Tknię­ta prze­czu­ciem Vera krzyk­nę­ła:

– Za nim!

Ledwo na­dą­ża­li za zwin­nym zwie­rzę­ciem, gu­biąc go co tro­chę w dymie. I je­dy­nie cud spra­wił, że Fiona do­strze­gła le­żą­ce­go nie­przy­tom­ne­go Bog­da­na. Antek, reszt­ka­mi sił, dźwi­gnął go i po­niósł dalej.

Ogień za­trzy­mał się tuż przed zdro­wym lasem, ni­czym na nie­wi­dzial­nej ba­rie­rze. Tam rów­nież na­tknę­li się na miesz­kań­ców wio­ski, pró­bu­ją­cych uga­sić pożar wia­dra­mi z wodą. Kilku męż­czyzn doj­rza­ło ich w dymie i pod­bie­gło, by prze­jąć oprzy­tom­nia­łe­go Bog­da­na. Dzię­ki nim szyb­ko wy­szli z pu­łap­ki, krztu­sząc się i sła­nia­jąc ze zmę­cze­nia. Ktoś podał im wodę do picia. Jedna z ko­biet wy­bie­gła z tłumu i rzu­ci­ła się na szyję Antka, na zmia­nę śmie­jąc się i pła­cząc. Ulga na twa­rzach miesz­kań­ców wio­ski spra­wi­ła, że i nie­prze­jed­na­na Fiona mu­sia­ła się uśmiech­nąć. Vera tym­cza­sem wpa­try­wa­ła się w nisz­czy­ciel­ski ży­wioł, pró­bu­jąc zro­zu­mieć jego isto­tę. Nie­mal czuła w trze­wiach pa­lą­cy żar. W od­da­li za­ma­ja­czy­ła ro­ga­ta po­stać.

– To cud! – pod­nio­sły się okrzy­ki, od­cią­ga­jąc uwagę Verę. – Jak udało wam się uciec be­stiom?

– Po­twier­dza się, że naj­więk­szy­mi po­two­ra­mi są lu­dzie – od­po­wie­dzia­ła Fiona. Wy­czer­pa­na usia­dła na ziemi.

– Praw­da – po­twier­dził Antek. – To nie żadne stwo­ry z opo­wie­ści, ale lu­dzie z krwi i kości. Obłą­kań­cy za­ło­ży­li sektę. Po­ry­wa­li ludzi i przy­wią­zy­wa­li ich do tam­tych dębów. – Wska­zał w stro­nę kręgu, skąd uno­si­ły się kłęby dymu. – Gdyby nie te dwie ko­bie­ty, dalej by nas za­bi­ja­li. Nie wiem, ja­kich ma­gicz­nych sztu­czek uży­ły­ście, ale jeśli to nas ura­to­wa­ło, to dzię­ku­ję po trzy­kroć.

Pełne wdzięcz­no­ści twa­rze ze­bra­nych zwró­ci­ły się ku Verze i Fio­nie.

– Do­pi­sa­ło nam szczę­ście i to, że byli otu­ma­nie­ni wła­sny­mi zio­ła­mi – to­no­wa­ła Vera. Emo­cje opa­da­ły i coraz bar­dziej do­ku­cza­ła jej po­pa­rzo­na ręka.

– Ale jak udało im się po­ry­wać męż­czyzn? – za­py­tał ktoś z tłumu.

– Spa­la­li mie­szan­kę odu­rza­ją­cych ziół – wy­ja­śni­ła Fiona. – Ich ofia­ry sta­wa­ły się bez­wol­ne.

– A dla­cze­go ta po­żo­ga nie idzie dalej?

– Wła­śnie! Mamy brać swój do­by­tek i ucie­kać?

– Moż­li­we, że jest to oczysz­cza­ją­cy ogień i trawi je­dy­nie ska­żo­ną część lasu, nie chcąc wy­rzą­dzić już ni­ko­mu krzyw­dy. – Prze­mil­cza­ła, że mógł mieć w tym swój udział Pan lasu.

– Czemu po­ry­wa­li tylko męż­czyzn?

– Za­pew­ne uwa­ża­li, że ci mają dość ener­gii, by oddać ją drze­wom-bo­gom. Ale z cza­sem pew­nie po­su­nę­li­by się dalej.

Vera czuła od nich świa­do­mość, lecz uwa­ża­ła, że to nie bo­go­wie za­miesz­ki­wa­li dęby, a spro­wa­dzo­ne przez okrut­ne ob­rzę­dy de­mo­ny. Miała na­dzie­ję, że pożar stra­wi całe na­gro­ma­dzo­ne zło i wio­ska znów zazna spo­ko­ju.

Nagle Lud­mi­ła ob­ję­ła ją.

– Dzię­ku­ję za ura­to­wa­nie nas – mó­wi­ła przez łzy.

– Za­wsze je­ste­ście tu mile wi­dzia­ne – wy­szep­tał Bog­dan, a miesz­kań­cy przy­tak­nę­li en­tu­zja­stycz­nie.

– Cie­szy­my się, ale teraz trze­ba zająć się tobą. – Fiona wsta­ła i zde­cy­do­wa­nym kro­kiem po­de­szła do pod­trzy­my­wa­ne­go przez są­sia­dów Bog­da­na. – Wy dwaj i ty, Lud­mi­ło, chodź­my do domu. Przy­nie­ście mi czy­ste ścier­ki, go­rą­cą wodę, może też być al­ko­hol, jeśli macie. Vero, tobą zajmę się za chwi­lę. Na szczę­ście wzię­łam ze sobą kilka me­dy­ka­men­tów… – głos się od­da­lał.

– Bądź­cie czuj­ni – Vera zwró­ci­ła się do miesz­kań­ców. – Jeden chło­pak z sekty uciekł. Nie wiem, ilu człon­ków liczy zgro­ma­dze­nie i jak bar­dzo są nie­bez­piecz­ni. Wy­da­ją się bez­względ­ni. Nasz dom rów­nież jest za­gro­żo­ny.

– Nie przej­muj się. – Szcze­ry uśmiech Antka i bi­ją­ca od niego pew­ność sie­bie, koiły. – Teraz znamy wroga. A jeśli po­łą­czy­my siły z Azy­lem, to razem damy radę.

– Sły­sza­łeś o Azylu?

– Ta Laura, co za­trzy­ma­ła się u ku­zyn­ki, opo­wia­da­ła o nim, a tu wczo­raj zja­wia się wiedź­ma i ty. Od razu się do­my­śli­li­śmy. – Vera pró­bo­wa­ła ukryć uśmiech, w duchu cie­sząc się, że Fiona tego nie sły­szy. – Po­mo­gły­ście nam, a teraz my po­sta­ra­my się od­wdzię­czyć.

Mam taką na­dzie­ję, po­my­śla­ła Vera, cie­sząc się, że być może zna­la­zła ko­lej­nych so­jusz­ni­ków.

Koniec

Komentarze

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witaj.

Kapitalnie opowiedziana historia, ogromnie mi się podobała, czytałam ją, jak najlepszy kryminał, bardzo dobry pomysł na realizację niełatwego tytułu.

 

Z technicznych:

Nieco dziwnie zabrzmiały mi zdania:

Na szali jest poczucie bezpieczeństwa naszej społeczności, a pomoc obcym.

Muszę się z nią spotkać i dowiedzieć się, skąd o nas wie i co chce.

Chyba żartujesz! – Fiona, aż wstała

Oskarżają nas o czary, torturują, wieszają i palą na stosach za nic, a teraz próbują sami nas znaleźć i odebrać ostanie miejsce na ziemi…

Ogromne poroże, wiszące tuż nad wejściem, dobitnie wskazywały, że to karczma „Pod Jeleniem”.

Vera kiwnęła w kierunku przyglądającemu się im, skrępowanemu mężczyźnie.

 

I pod tym kątem możesz jeszcze przejrzeć cały tekst.

 

Pozdrawiam serdecznie i życzę powodzenia. :)

 

 

Pecunia non olet

Bardzo się cieszę z pierwszej zadowolonej czytelniczki :) heart. W wolnej chwili zerknę na wskazane przez Ciebie fragmenty :).

Cała przyjemność po mojej stronie, opowiadanie jest niezwykle przejmujące, brawa. heartsmiley

Pecunia non olet

Wykorzystujesz wszystkie zmysły przy opisach – fajnie to wychodzi.

Intryga ciekawie poprowadzona, choć przydałoby się, żeby ci kultyści weszli nieco wcześniej i było o nich coś więcej. Miałem wrażenie, że więcej jest o dochodzeniu do nich niż o nich samych.

Wypowiedzi zdają mi się trochę przydługie i czasem lekko infodumpowe, przez co nie zawsze dialogi brzmią naturalnie. Podam jeden przykład.

– Zacofani, mściwi wieśniacy zabijają nas przez swoje zabobony, a my mamy im pomagać?

Tutaj trochę powtórzenie: jeśli zabijają przez zabobony, to już wiemy, że wieśniacy są zacofani i mściwi. Myślę też, że zabobonność wynika z kontekstu poprzednich zdań i tutaj wystarczyłoby tylko, żeby to zdanie brzmiało "Wieśniacy zabijają nas, a my mamy im pomagać?", bo to jest właściwa treść zdania i nowa informacja dla czytelnika. Oczywiście czasem informację należy powtórzyć, ale raczej w wypadku, gdy występowała wcześniej w opku, a nie dosłownie w zdaniach poprzedzających.

Ale tak w ogóle to bardzo fajna kontynuacja. Przyjemnie wracać do tego świata :)

Fajnie, że znów jesteś i że się spodobało :).

 

Po części sekta pojawiła się już na początku opowiadania (wspominano o nich ;p ), ale fakt trochę ich mało. Nawet nie wiesz ile razy przekraczałam limit dopisując coś i ile razy musiałam usuwać coś innego, żeby się zmieścić :( .

A z tym zdaniem masz rację. Mi tez nie do końca pasowało. Troszkę je przytnę.

Czyli babki wyszły z Azylu na spacer. OK.

Mam wrażenie, że “sekta” jest zbyt współczesna, trochę razi w raczej klasycznym fantasy. Ale synonimy na ogół są dłuższe, więc może być problem.

Limit musiał Cię uwierać. Jeszcze nie przydusił, ale komfortowo nie było.

Każde gospodarstwo otaczały grządki z ziemniakami,

A ziemniaki uprawia się na grządkach w ogródku? Myślałam, że bardziej hurtowo, na polu.

Babska logika rządzi!

Witam i dziękuję za klika :)

Oj, limit faktycznie uwierał. A co do grządek to sprawdzę (a tak ładnie brzmiało : P )

:)

Przybyłem, przeczytałem! Przyjemnie czyta się teksty z tego uniwersum (ten jest chyba drugi, z którym miałem okazję się zapoznać). Piszesz lekko i zachęcająco. Zgadzam się z Finklą odnośnie limitu. Też poczułem, że odcisnął piętno na tym tekście. Jeszcze trochę czepialstwa: Kulminacyjna scena z sekciarzami. Mamy rosnące napięcie a tu… źli usypiają, alchemiczka od tak, bez najmniejszego problemu zamienia się w ptaka, uwalnia resztę i do końca idzie jak po maśle. Za łatwo poszło i zbyt oczywiście, moim zdaniem. Końcówka też trochę zbyt ,,i żyli długo i szczęśliwie". Chociaż tego Bogdana mogłaś ukatrupić. Ale to już czysto subiektywne preferencje. No i oczywiście dostrzegłem, że w tekście znalazł się Pan, który grał główne skrzypce w moim konkursowym opowiadaniu ;) Tak czy siak lektura przyjemna, klik od siebie dodam wieczorkiem ;)

Cieszę się, że historia przypadła do gustu i dzięki za klika :). Fakt, zbyt łatwo im poszło, choć i tak dodałam walkę z płomieniami. Ogólnie zastanawiam się czy po konkursie (jeśli pomysły i wena dopiszą) nie rozszerzyć trochę opowiadania, ponieważ limit jeszcze w jednym trochę mi popsuł. Chciałam, aby opowiadanie miało ten klimat słowiański, jak u Ciebie się udało. W akcie desperacji dodałam chociaż wzmianki o niektórych postaciach (chciałam tylko wyjaśnić, że kiedy dodawałam Pana lasu nie znałam jeszcze Twojego opowiadania, więc to tylko zbieg okoliczności smiley ).

A zabijać jakoś nie lubię w opowiadaniach, chyba że tych złych. Na sesjach też nie potrafiłam do końca wcielać się w tych złych sad.

Witam!

Opowiadanie, które bardzo dobrze się czyta. Szkoda, że nie ma dalszego ciągu, gdyż scena, w której czarodziejki pokonują sekciarzy wydaje się być wstępem do “wielkiego” starcia. Skoro to już rozbudowane Uniwersum, to ciekawi mnie co dalej.

Czyta się płynnie. 

Pozdrawiam. 

Nigdy się nie poddawać

Dzięki za odwiedziny i miłe słowa :).

Mam już pomysł na następne opowiadanie, ale czekam na następny pasujący konkurs smiley. Tam Chyba jeszcze nie będzie ostatecznego starcia, choć może… A Universum zrobiło się tak trochę przez przypadek, zaczęłam od shorta surprise. Ale ponieważ dobrze się w nim czuję i polubiłam bohaterki, postanowiłam nie wymyślać nowych światów, a pozostać w tym.

Zacznę od pytana, czemu nie linkujesz jeszcze opowiadania konkursowego “azyl na krańcu świata” (jeżeli dobrze pamiętam tytuł) :P ? To, że wspomniasz we wstępniaku o nim nie znaczy, że ktoś go czytał i wie o co chodzi.

Przy okazji skoro tworzysz opka w tym samym świecie i wskazujesz na poprzednie części, to możesz je ponumerować wedle kolejności? Na razie przeczytam to opko jako osobną całość, ale kiedyś mogę chcieć sięgnąć po “całość” i chciałbym się w tej całości odnaleźć.

 

Od razu mówię, że wszystkie uwagi nie są “zastrzeżeniami”, które sugerują, że masz coś zmienić To raczej spostrzeżenia, z których czerp, co chcesz. A teraz mięso:

– Baśkę od nich uratowaliśmy, ale nie przeżyła przesłuchania, czy jest czarownicą.

No to nie uratowali :P.

Oskarżają nas o czary, torturują, wieszają i palą na stosach za nic

To taka luźna dywagacja – czy na pewno “za nic”? W Azylu, jak dobrze pamiętam Damaris chciała otworzyć jakiś jebitny portal, który raczej nie służył do wezwania jednorożca :P. Tak, wiem, zrobiła to bo była zła na świat za krzywdy itp., ale jednak – zło napędza zło i wyczułem tu okazję do pochylenia się nad tym tematem: Oni ich palą “za nic”, one mszczą się, używając magii, a co za tym idzie napędzają tą pętlę nienawiści :P. W azylu sytuacja z Daamris była “contained” w gronie wiedźm, więc nie miała szansy wpłynąć na postrzeganie wiedźm przez wykłych ludzi, ale Vera, jako przywódczyni, nie powinna zastanowić się nad problemem wiedźm, które mogą mieć moc i motywację, by zrobić coś równie, a może i bardziej szalonego niż Damaris? Co wtedy? Ogień człowieka spali wioskę, ale magia może napytać biedy w o wiele bardziej szerokim spektrum. Ogień w końcu zgaśnie, wojna w końcu się skończy, ale klątwy, zaklęcia? Myślę, że to dobry motyw do rozważań i co jak co, ale chciałbym nać zdanie Very na ten temat.

 

Baboli nie wytykam, bo wolę skupić się na treści. A co w niej piszczy? Po pierwsze – dialogi – trudno mi orzec, co w nich mi konkretnie nie pasuje – czasem kłuje mnie w oczy ich nienaturalność, ale z drugiej strony może być to efekt stylizacji. Trudno powiedzieć. Np.

Wróćmy do problemu tej kobiety z wioski

Coś mi tu nie pasuje. Wyobraziłem sobie ton wypowiedzi, i zabrzmiał on jak sucha informacja. Spodziewałbym się raczej konstrukcji “Możemy nie odbiegać od tematu?”, które brzmi (dla mnie) bardziej naturalnie i w którym czuję bardziej ludzki ton lekkiego zniecierpliwienia, może irytacji? Albo to:

Brenna, jak zawsze przejmiesz zarząd nad Azylem

To znowu brzmi jak komunikat, a nie jak człowiek (przypomnę – dla mnie tak wygląda). Tu spodziewałbym się “Brenno, zajmij się azylem pod moją nieobecność.” Ale uznaj to za czepialstwo z mojej strony :P.

 

Opisy – choćby wioski Ludmiły – masz dobre, naprawdę obrazowe (opis wioski ogólnie przemówił do mnie i zobaczyłem sioło jak się patrzy), ale też czasem coś w nich zgrzyta. Np.

Kilka nadszarpniętych czasem chałup rozsianych było po całej polanie, wokół studni.

To rozsiane, czy jednak jakiś sposób zorganizowane wokół studni? Można to pogodzić, pisząc np. “Kilka nadszarpniętych czasem chałup rozsianych było po całej polanie, ale błotnisty plac ze studnią po środku stanowił naturalne centrum. Chaty wokół stały bliżej siebie, a i więcej ludzi kręciło się między nimi.” To tylko mój pomysł na klaryfikację opisu.

 

Od momentu wejścia do wioski moją uwagę zwróciło to, że zacząłem płynnie przechodzić przez dialogi. Albo ta archaizacja (zamierzona czy nie) już mi “weszła”, albo coś zmieniłaś w stylu pisania :P.

Las nocą wyglądał przerażająco w blasku pochodni

Łooo! Jak do tej pory myśląłem, że jest jakoś środek dnia. Ominąłem gdzieś info, że już zmierzchało, gdy wchodzili do wioski?

a w ustach czuła zgniliznę.

Już ktoś zwrócił uwagę w komentarzach, że używasz wszystkich zmysłów do opisywania otoczenia i wtedy myslałem, że chodzi mu o coś innego. Ale Ten zabieg – że pewne emocje/przeczucia Vera czuje jako posmak w ustach jest naprawdę dobry i bardzo pasuje do niej jak i świata pełnego magii. Duży plus.

Nie rozdzielamy się, słyszycie?

Czyli to nie jest horror klasy B o dzieciakach z liceum? ;D

– Widziałam cię już w tej postaci, ale ujrzeć samą przemianę… – szepnęła Fiona, patrząc jak Vera klęka i sięga pod jej sukienkę. – Co robisz?

Uhuhu!

Kiedy jednak zobaczyła, że Vera wysuwa z pochwy nóż, zamilkła

Ehhh… ;D

 

Co do pożaru – Myślę, że drzwa zajęły się ciuy za szybko, ale kto wie, czy potępieńcze dusze w nich uwięzione nie dodały im kilku oktanów ;)

 

Podsumowanie: takie bajki to nie moja bajka ;). Może nie Bajka… Baśń, co w moim słowniku oznacza bajkę dla dorosłych. Tytuł wykorzystany bardzo dobrze, klimat lasu dobrze ujęty, postacie poboczne, szczególnie sekta, papierowe trochę, ale tak to jest z fanatykami :). Ich zawsze wycina się z jednego szablonu, a i palą się tak dobrze, jak papier ;)

 

7/10 – po prostu dobre. Nie męczyłem się, nie mam poczucia staconego czasu, a od momentu wkroczenia Very i Fiony do wioski na dobre się wciągnąłem. Szkoda, że limit znaków nie pozwolił tego bardziej rozwlec – pożerowałabyś trochę na takim klimacie, który aż prosi się o slow-burn i stopniowe odkrywanie tajemnicy. 

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Dzięki, że wpadłeś :) A wiesz, że przez pośpiech nie zauważyłam, że nie dodałam tej części surprise. Kiedy po konkursie rozszerzę opowiadanie, to kilka Twoich wskazówek zapewne wykorzystam :).

 

– Potrzebny, potrzebny – wysapała Fiona, nie mogąc nadążyć za żwawą przewodniczką. Na dodatek musiała uważać w zapadającym zmierzchu na kamienie i wystające konary na leśnej drodze.

Było jak szły do wioski smiley

 

Nie rozdzielamy się, słyszycie?

Czyli to nie jest horror klasy B o dzieciakach z liceum? ;D

Nie jest, ale Vera widzi, że Fiona jest tak podekscytowana, a wokół ciemno i czuje zagrożenie, że wolałaby trzymać się razem :)

 

Chyba zmienię umiejscowienie tego noża, bo coś widzę, że niektórzy coś się tu doszukują ;P .

 

Eeee, jak nóż będzie na wierzchu, to go kobicie zabiorą, zanim przywiążą do drzewa.

Babska logika rządzi!

Finklo, no właśnie po przemyśleniu sprawy siadłam do komputera, aby edytować komentarz, wskazując na to samo co ty :). Wyręczyłaś mnie :).

Cześć!

 

Lubię takie klasyczne historie o walce ze złem. Mnie początek nieco się dłużył, bo jest mocno statyczny. Można by się zastanowić, czy wszystkie podawane tam informacje o Verze są niezbędne. Potem jednak akcja mnie wciągnęła. Mogłabym ewentualnie trochę pomarudzić, że pokonanie sekciarzy okazało się zbyt łatwe. Podobało mi się, że opowiadanie skończyło się dobrze :).

Mam trochę sugestii technicznych.

Rozejrzała się po nowym gabinecie, nie związanym z przykrymi wspomnieniami o Damaris, swojej poprzedniczce.

niezwiązanym

Zamiast uśmiechu rudowłosej wiedźmy zobaczyła niepokój, tak obcy tej silnej kobiety.

 Troszeczkę mi to zgrzyta, bo uśmiech to objaw radości, a niepokój to emocja. Czyli to takie zestawienie na różnych płaszczyznach. 

To “u” mi nie pasuje, bo obcym można być komuś. Więc ja bym napisała: tak obcy tej silnej kobiecie.

Na szali jest poczucie bezpieczeństwa naszej społeczności, a [] pomoc obcym.

Chyba brakuje “nie”.

Vera[+,] patrząc na zgromadzone w gabinecie przyjaciółki, odczuwała ulgę, że może współdzielić z nimi troski i ciężar podejmowanych decyzji. Patrząca sercem Jagoda – młoda zielarka, pełna pozytywnej energii i siły Fiona, roztropna i spokojna Brenna, pomysłowa Tara oraz zrzędząca, lecz z ogromną mądrością życiową Morgan.

Powtórzenie i chyba czegoś brakuje w końcówce.

Muszę się z nią spotkać i dowiedzieć się, skąd o nas wie i co chce.

W takiej sytuacji drugie “się” można pominąć. I jest lekkie powtórzenie.

– Chyba żartujesz! – Fiona, aż wstała.

– Celna uwaga[+,] Brenna, ale niestety nie.

Siostry pilnujące granicy przy Skale Niedźwiedzia, widziały przemykające w oddali postaci, skryte pod zgniłozielonymi pelerynami.

Fiona objęła Jagodę, którą traktowała, jak młodszą siostrę.

Przenikliwym spojrzeniem wpatrywał się w ocieniony kaptur Very.

Kaptur raczej nie był ocieniony, ale twarz.

Próbowała dojrzeć twarze w kapturach, lecz szybko spuściła wzrok, gdy Fiona spokojnie położyła nóż na blacie.

pod kapturami

Kawaler, sam mieszkał we starym młynie nad pobliską rzeką.

Czy to celowe?

Gdzieś tam kury szły spać, gdzie indziej koza jeszcze dokazywała.

Jakoś mi trudno sobie wyobrazić dokazującą kozę.

Zniknęły – wyszeptała Vera. Czy jej się zdawało, czy dostrzegła smukłą postać znikającą za krzewem?

Bogdan próbował bronić się przed rudowłosą wiedźmą. Czy ona zawsze miała takie wielkie oczy i zębiska? Zastanawiał się.

Cały czas prowadzisz narrację z perspektywy Very, a tu nagle wprowadzasz myśli Bogdana.

 Gęsty dym unosił się ku niebu, niczym uwolnione dusze potępieńców. 

Vera odwróciła się akurat, by zobaczyć[+,] jak olbrzymie łapska zaciskają się na jej szyi, choć z całych sił próbowała je od siebie oderwać.

Tymczasem nowicjusz[+,] widząc co się dzieje, zniknął w mrokach nocy.

Ogień zatrzymał się tuż przed zdrowym lasem, niczym na niewidzialnej barierze. 

Nie wiem[+,] ilu członków liczy zgromadzenie i jak [] są niebezpieczni. 

Tu mi brakuje “bardzo”.

Kiedy czytałam Azul na końcu świata, miałam poczucie niedosytu. Dlatego lektura Nie ma Bogów w starych drzewach pięknie mi to dopełniła.

Wciąż troszkę mi przeszkadza, siostrzano-łzawa maniera;) ale i tak bardzo mnie wciągnęło.

Lożanka bezprenumeratowa

Całkiem zgrabnie wykorzystałaś tytuł konkursowy, aby zaprezentować kolejną część opowieści o Azylu i jego mieszkankach. Tym razem dramatyczne przeżycia stały się udziałem Very i Fiony, które postanowiły pomóc zdesperowanym mieszkańcom wioski, ale też odniosłam wrażenie, że to nie koniec tej opowieści, że można spodziewać się kolejnych historii o niezwykłych kobietach z Azylu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

My­śle­li­śmy, że niedź­wiedź go do­rwał, nie znik­nął drwal. → My­śle­li­śmy, że niedź­wiedź go do­rwał, ale potem znik­nął drwal.

 

mu­sia­ła uwa­żać w za­pa­da­ją­cym zmierz­chu na ka­mie­nie i wy­sta­ją­ce ko­na­ry na le­śnej dro­dze. → Konary to grube gałęzie wyrastające z pnia. Chyba miało być: …i wy­sta­ją­ce korzenie na le­śnej dro­dze.

 

Każde go­spo­dar­stwo ota­cza­ły grząd­ki z ziem­nia­ka­mi, mar­chew­ka­mi i bobem. → W jednym z komentarzy piszesz: Chciałam, aby opowiadanie miało ten klimat słowiański… – Jeśli marzył Ci się klimat słowiański, to w tym opowiadaniu ziemniaki nie miały prawa wyrosnąć.

 

ale ci tylko po­pa­trzy­li na nią nie­zro­zu­mia­le. → Można mówić coś niezrozumiale, ale co to jest niezrozumiałe patrzenie?

A może miało być:…ale ci tylko po­pa­trzy­li na nią bez zrozumienia/ nie rozumiejąc.

 

Zie­lar­ka wska­za­ła na knie­je, wy­tę­ża­jąc wzrok. Zie­lar­ka wska­za­ła knie­ję, wy­tę­ża­jąc wzrok.

 

Co chwi­lę zdro­wą ręką wy­cie­rał spły­wa­ją­cy mu po twa­rzy pot… → Zbędny zaimek.

 

ogni­sko wy­sy­ła­ło ku niebu gniew­ne iskry. → Na czym polega gniew iskier?

 

męż­czy­zna o twa­rzy ban­dy­ty i na­sto­la­tek, bar­dziej prze­ra­żo­ny… → To słowo nie ma racji bytu w tym opowiadaniu, albowiem powstało całkiem niedawno – w drugiej połowie XX wieku.

 

W po­wie­trzu czuła de­li­kat­ną, nar­ko­tycz­ną woń ziół. → Raczej: W po­wie­trzu czuła de­li­kat­ną, odurzającą/ otumaniającą woń ziół.

 

Blask po­chod­ni oświe­tlił puste oczo­do­ły i wy­su­szo­ną skórę, ob­le­ka­ją­cą czasz­kę mumii, która jesz­cze nie­daw­no była mły­na­rzem. → Skąd wiedziała, że to młynarz, a nie myśliwy czy drwal? Przecież żadnego z nich nie znała.

 

dym uno­sił się ku niebu, ni­czym uwol­nio­ne dusze po­tę­pień­ców. Wtem do pisku przy­łą­czy­ły się krzy­ki. Vera od­wró­ci­ła się aku­rat, by zo­ba­czyć jak ol­brzy­mie łap­ska za­ci­ska­ją się na jej szyi… → Lekka siękoza.

 

Zbie­ra­jąc od­wa­gę, prze­bie­gli przez ogni­sty mur. → Nie bardzo umiem zobaczyć ognisty mur.

Proponuję: Zbie­ra­jąc od­wa­gę, prze­bie­gli przez ogni­stą przeszkodę/ zaporę.

 

Pło­mie­nie li­znę­ły ramię Very i tylko dzię­ki Fio­nie, nie za­ję­ły wło­sów. → To nie płomienie zajmują włosy, to włosy zajmują się ogniem/ płomieniem.

Proponuję: Pło­mie­nie li­znę­ły ramię Very i tylko dzię­ki Fio­nie, włosy nie zajęły się ogniem.

 

Po­piół wpa­dał do oczu i tra­wił płuca. → W jaki sposób popiół trawi płuca?

Może: Po­piół wpa­dał do oczu, dławił oddech.

 

Fiona do­strze­gła nie­przy­tom­ne­go Bog­da­na. Antek, reszt­ka­mi sił, niósł go dalej. → Zrozumiałam, że Fiona dopiero teraz dostrzegła Bogdana, a Antek niósł go dalej, tak jak wprzódy.

Proponuję: …Fiona do­strze­gła leżącego nie­przy­tom­ne­go Bog­da­na, a Antek, dobywając resztek sił, dźwignął go i poniósł dalej.

 

i coraz bar­dziej od­czu­wa­ła po­pa­rzo­ną rękę. → A może: …i coraz bar­dziej dokuczała jej/ doskwierała jej poparzona ręka.

 

Vera prze­mil­cza­ła, że czuła od nich świa­do­mość… → Jak można czuć świadomość od kogoś?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za kolejne komentarze :) Nie spodziewałam się takiego zmasowanego ataku ;P.

 

Oczywiście wieczorkiem na spokojnie usiądę i popoprawiam tekst. Wstawię również jego rozszerzoną wersję (gdzie trochę utrudniłam bohaterom pokonanie sekciarzy smiley) ponieważ limit już mnie nie wiąże. 

 

I tak, będzie kontynuacja. Mam już na nią pomysł, tylko kolejnego konkursu brak :P .

 

PS Dziękuję Alicello za klika :)

Większość poprawek wprowadziłam.

Opowiadanie ma również dopisane kilka fragmentów, które przez kilka dni pozostaną pogrubione, dla osób które byłyby ciekawe zmian, a nie miałyby czasu na ponowne czytanie.

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

Początek nieco infodumpowy. Rozumiem, że chciałaś wprowadzić czytelnika w swój świat, ale chyba niepotrzebnie. Co prawda jestem w tej dobrej sytuacji, że czytałam poprzednie opka, ale wydaje mi się, że ten tekst byłby i tak zrozumiały bez tego wprowadzenia. Dla tej opowieści nie jest istotne jak długo bohaterka przewodzi wspólnocie, wspomnienia o kamieniu filozoficznym też nie mają znaczenia, bo nie wykorzystuje go w tej przygodzie. IMO wystarczyłoby krótkie wyjaśnienie, czym jest Azyl, a poprzednie wydarzenia mogłyby wyjść na jaw podczas narady rady Azylu, choć też niekoniecznie.

I właściwie tyle marudzenia, bo opko mi się podobało. Lubię to uniwersum i cieszę się, że wychodzisz z Azylu i następuje jakaś interakcja jego mieszkanek z otoczeniem. Ciekawy pomysł na próbę ożywienia dawnej religii, której – jeśli dobrze pojęłam – nowi wyznawcy nie do końca zrozumieli. Zamiast składać ofiary bogom, karmili demony. No, trzeba uważać z ożywianiem tego, co martwe, nawet jeśli chodzi tylko o idee ;)

Tytuł dobrze współgra w tekstem. Tekst trzyma się kupy. Czytało się dobrze, choć może mogłaś im to trochę bardziej utrudnić ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Witam i cieszę się, że mój świat podoba się czytelnikom i chętnie do niego wracają :). Masz chyba rację, że w moich opowiadaniach, za dużo chce przekazać czytelnikowi, choć nie wszystko jest istotne. Kierowało mną to, że zazwyczaj bohater książek/ opowiadań ma jakąś przeszłość, która go ukształtowała i tu chyba to mi przyświecało.

Już im utrudniłam (mam taką nadzieję smiley). Dla czytelników, którzy już czytali, a są ciekawi zmian, pozostawiłam dodane sceny pogrubione (aby nie tracili czasu na czytanie całości), więc jeśli masz ochotę możesz zerknąć tylko na pogrubienia smiley.

 

Dziękuję i pozdrawiam :)

 

Monique.M – Nie ma bogów w starych drzewach

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

O, Vera, straciłaś przyjaciela! Mhm, także tego… Nie czytałem wcześniejszych opowieści o Verze, co zawsze stanowi ryzyko pogubienia się w tekście. Na szczęście, tutaj nie miałem takiego problemu. Piszesz czytelnie, czasem może zbyt skrótowo, ale tekst był przyjemny od strony technicznej, jak szklaneczka czegoś mocniejszego przed obiadem – wszedł bez oporu.

Ładnie pokazałaś relacje między mieszkankami Azylu oraz mieszkańcami wioski. Sam bym pewnie przywalił w parę pysków, ale szanuję odmienne metody. Opowiadania w tym klimacie czytałem dawno temu, jeszcze za kijanki. Były mimo wszystko spokojne, bez całej szarości bohaterów i wątpliwych moralnie czynów. Ech, stara żaba już ze mnie.

Trochę raziły niektóre dialogi. Może nie jak koleś w drogim garniturze zamawiający mleko u barmana, ale jednak. Niektóre sztuczne, inne infodumpowe Na szczęście, nie było ich wiele.

Fabularnie jest w porządku – nic mnie nie wgniotło w krzesło, ale też nic nie nudziło.

Solidne opowiadanie.

 

Witam jurora i cieszę się, że ogólnie na plus :).

– Wstawajcie… Musimy uciekać za nim znajdziemy się… w pułapce – wychrypiała Vera.

zanim

Płomienie liznęły ramię Very i tylko dzięki Fionie, włosów nie zajęły się ogniem.

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję:). Już poprawione :).

Nowa Fantastyka