- Opowiadanie: bruce - Magazynier Franio

Magazynier Franio

Zapraszam do lektury opowiadania z życia wziętego, oczywiście do pewnego momentu. Dziękuję tym z Was, którzy zechcą poświęcić czas i uwagę. Pozdrawiam. 

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Magazynier Franio

Kolejne zarządzenia władz nie brzmiały obiecująco. Na dodatek miałam kwarantannę z powodu wykrycia groźnego wirusa u koleżanki, której niedawno wręczałam prezent imieninowy. Pandemia pandemią, ale coś trzeba było jeść, nawet kiedy pozamykano wszelkie sklepy, a ja musiałam przeczekać w domu co najmniej kilkanaście najbliższych dni. Niechętnie zasiadłam przed komputerem, aby pójść za radą znajomej i dokonać zakupu rzeczy spożywczych w internetowym magazynie.

Dochodząc do wniosku, że powinnam zrobić porządne zapasy, wybierałam przez kilkadziesiąt minut interesujące mnie produkty, po czym nareszcie opłaciłam je. Z uwagi na panującą epidemię, od kilku miesięcy przyjęłam zasadę opłacania wszystkiego z góry, bo “nigdy nic nie wiadomo”. Przesyłka miała nadejść jutro.

Wiadomość w skrzynce mailowej, przesłana przez firmę przewozową, potwierdziła rankiem przywiezienie paczki. Niestety, podany numer do kuriera firmy przewozowej milczał, a ja chciałam się dowiedzieć, jaką porę wybrał sobie, aby dostarczyć pakunek.

Dzwonek obudził mnie z poobiedniej drzemki.

– Pan Kamil? – zapytałam, otwierając i widząc w drzwiach młodego człowieka z paczką w rękach.

– Niezupełnie… – odpowiedział mi dziwnym tonem, podając przesyłkę i odchodząc pospiesznie w kierunku samochodu.

– Tak było napisane w wiadomości mailowej – zawołałam jeszcze, lecz prawdopodobnie tych słów już nie usłyszał.

Dopiero po przyniesieniu kartonu do kuchni i przyjrzeniu mu się bliżej zrozumiałam, czemu kurier tak szybko odjechał. Cały bok był zalany przez podejrzaną ciecz brunatnego koloru. Ostrożnie rozpakowałam pudło. Na podłogę runęły wsadzone tam luzem zakupy, w tym całkowicie porozbijane jogurty, gotowe do spożycia zupy i napoje w popękanych butelkach, płyny do prania i dezynfekcji. Świeże mięso tkwiło wprawdzie w swoim opakowaniu, lecz było zzieleniałe i jego odór czuło się nawet mimo hermetycznego zamknięcia. Daty przydatności każdego produktu wskazywały na dni z zeszłego tygodnia.

Oburzona postanowiłam interweniować w sklepie. Niestety, nikt nie odbierał telefonu. Wyrzuciłam czym prędzej wszystkie produkty i umyłam zabrudzoną nimi kuchnię. Śmieci odbierano codziennie o świcie, więc smród nie powinien utrzymywać się zbyt długo na podwórzu.

Nazajutrz czekałam pilnie na godzinę rozpoczęcia pracy marketu internetowego, w którym zakupiłam dostarczone mi wczoraj towary.

– Dzień dobry, tu ”Świeżo, tanio, solidnie” – wyrecytowała konsultantka. – W czym możemy pomóc?

– Poproszę z kierownikiem – powiedziałam ostrym tonem.

– A w jakiej sprawie? – zapytała po chwili milczenia.

– Dostarczonej wczoraj, przeterminowanej żywności! – krzyknęłam.

– Może ja mogłabym pomóc? – zapytała niepewnie.

– Nie, proszę z kierownikiem.

– Kierownika aktualnie nie ma. Jest na zebraniu – powiedziała po ponownej chwili ciszy. – Ja przyjmuję wszelkie uwagi i przekazuję je dalej.

– To poproszę z zastępcą kierownika. – Nie dawałam za wygraną.

Połączenie zostało przerwane. Na próżno próbowałam dodzwonić się kolejny raz. Nikt już nie odebrał telefonu.

Pod koniec dnia postanowiłam wykorzystać mój drugi numer. Oczywiście od razu odebrano telefon i usłyszałam w słuchawce znajomy, kobiecy głos:

– Dzień dobry, tu ”Świeżo, tanio, solidnie”. W czym możemy pomóc?

– Chcę złożyć reklamację! Otrzymałam zniszczoną, przeterminowaną żywość! – zawołałam groźnie. Tym razem po chwili ciszy w telefonie odezwał się spokojny, męski głos:

– Słucham?

– Czy to pan kierownik?

– Zastępca. Andrzej Ryłko, zastępca kierownika, ”Świeżo, tanio solidnie”, czym mogę pani służyć? – zapytał z grzecznością.

– Proszę pana, wczoraj otrzymałam od państwa paczkę z zakupioną żywnością i wszystko było doszczętnie zniszczone, powylewane, a do tego z terminem przydatności sprzed kilku dni! Sprawdziwszy listę stwierdziłam, że w większości przypadków przesłaliście mi państwo całkiem inne, dużo tańsze. Żądam natychmiastowego zwrotu pieniędzy i przesłania mi raz jeszcze całej paczki na wasz koszt!

Po tych słowach pan Ryłko, siląc się na spokój, począł szczegółowo wypytywać mnie o dane, adres, listę dokonanych zakupów.

– W ramach rekompensaty żądam zwrotu pieniędzy i czekam na nową dostawę dobrze zapakowanych, świeżych produktów! A osobę, pakującą moją paczkę, najlepiej od razu zwolnić!

W tym momencie w słuchawce zdawało mi się, że usłyszałam oddalony, groźny pomruk dezaprobaty.

– Spokojnie – powiedział zastępca. – Zaraz wszystko sprawdzimy, popytam magazynierów, proszę o chwilę cierpliwości – powiedział do mnie ugrzecznionym tonem, po czym w tle usłyszałam jego niewyraźny głos, skierowany najprawdopodobniej do pracowników:

– Kto odpowiada za południe kraju? Kto? Franio? Dobra, idę do niego. Franio! Franio! A, tu jesteś!

– Halo? – Powrócił po kilkunastu minutach. – Pytałem w magazynie, sprawdziliśmy dokładnie i wszystko powinno się zgadzać.

Na końcu stwierdził, że najwyraźniej zawiodła firma przewozowa, ponieważ oni ze swej strony zawsze starannie pakują każdy produkt. Zaprzeczyłam zdecydowanie dowodząc, że ani jeden artykuł nie posiadał choćby folii czy torebki papierowej.

– To kłamstwo! A pakujący magazynier powinien ponieść tego surowe konsekwencje! – krzyczałam

– A to suka pie… – Dosłyszałam mocno oddalony, wzburzony, męski głos.

– Cii! – zasyczał zastępca Ryłko, przerywając mu. – A mogłaby pani przesłać nam jakieś zdjęcia? – zwrócił się do mnie głośniej. – Bo, sama pani rozumie… – Ton jego głosu zawierał żartobliwą nutę. – Nie jesteśmy nieomylni i oczywiście wierzymy pani, jednak wolelibyśmy zobaczyć to na własne oczy.

– Zdjęcia? Według pana mam do tej chwili trzymać te cuchnące produkty na zalanej podłodze w mieszkaniu?! – krzyknęłam oburzona. – Wszystko już dawno wyrzuciłam!

– Nie zrobiła pani zdjęć? – zapytał ze słabo ukrywaną satysfakcją. – W takim razie, przykro nam bardzo, ale nie możemy uwzględnić pani reklamacji. A firmie przewozowej oczywiście zwrócimy należytą uwagę na sposób dostarczania żywności. Czy mogę w czym jeszcze pomóc? – zapytał na pożegnanie słodkim głosem, a po moim zaprzeczeniu pożegnał się, życząc miłego wieczoru.

Rozzłoszczona postanowiłam nie puścić tego płazem. Moje kolejne maile przepadały bez odpowiedzi. Tymczasem zapasy w domu topniały błyskawicznie, a nie zanosiło się na szybkie otwarcie punków sprzedaży.

Przez kilka dni bezskutecznie szukałam w internecie zastępczego sklepu, lecz albo terminy dostawy były zbyt odległe, albo asortyment nazbyt ubogi. W końcu okazało się, że żadna inna firma nie dostarcza żywności na moim terenie. Czary, czy co? Zrezygnowana wróciłam na stronę ”Świeżo, tanio, solidnie”, dokonując kolejnego zakupu, tym razem dwukrotnie większego.

W dniu dostawy sytuacja się powtórzyła , kurier nie odbierał telefonu, dopiero późnym wieczorem przydźwigał zalaną paczkę pod same drzwi i próbował bezszelestnie odbiec, ale na szczęście czekałam tym razem przy oknie i wyjrzałam w porę.

– Pan Kamil? – zapytałam zaczepnie, otwierając szybko drzwi.

– Nie – odpowiedział zaskoczony. Mimo tego nadal starał się odejść i uniknąć niewygodnych pytań.

– Chwileczkę. Jak to, nie? Przecież mam taką wiadomość mailową od pana firmy.

– To pomyłka. Kolega Kamil jeździ w innym rejonie.

– Aha. A co się działo z moją paczką? Czy pan po niej skakał?! – zapytałam wzburzona, pokazując mu zalany karton i wyraźne ślady wgnieceń.

– To nie ja! To nie ja skakałem! Ja nic nie wiem! – zawołał przerażony i szybko odbiegł.

Zdumiona i zła, z trudem wtargałam potężną paczkę do mieszkania. Wystarczyło tylko, abym wetknęła nożyczki, a cała reszta tektury rozeszła się wzdłuż przemoczonego boku i na podłogę znów wysypały się zniszczone oraz podziurawione rzeczy. Bezradnie usiadłam na krześle. Za moment złość wzięła górę, porwałam telefon i zaczęłam pospiesznie robić zdjęcia poobijanym artykułom oraz ich datom przydatności. Następnie wszystko zebrałam i wyrzuciłam do śmietnika. Byłam potwornie głodna i wściekła.

Niestety, firma internetowa już o tej porze nie działała, dopiero kolejnego dnia dodzwoniłam się tam i przekazałam moje zdjęcia. Dla pewności, i za pomocą telefonu, i komputera. Po czterech godzinach zadzwonił pan Andrzej.

– Dzień dobry. Pani Olga? Tu Andrzej Ryłko.

– Dobrze, ze pan dzwoni! – krzyknęłam, niegrzecznie przerywając mu. – Sprowadzę na was rzeczników praw, instytucje nadzorujące, naślę kontrolę!

– Pani Olgo, proszę się uspokoić… Na jakiej podstawie chce pan nasłać na nas kontrolę? – zapytał z kpiną w głosie.

– Jeszcze się pan pyta?! – wrzasnęłam z oburzeniem.

– Szanowna pani, proszę spokojnie posłuchać. Sprawdziliśmy pani zamówienie, porównaliśmy z listą przesłanych do pani produktów i widzimy, że wszystko się zgadza, co zresztą potwierdził nasz magazynier, Franio, o, przepraszam – poprawił się – pan Franciszek. Natomiast ze zdjęć jasno wynika, że wszystko dostarczyliśmy w należytym porządku, starannie popakowane i z prawidłowymi, co najmniej dwutygodniowymi terminami przydatności do spożycia. Nie rozumiemy zatem celu złożonej przez panią reklamacji.

– Co takiego? – Prawie odebrało mi głos.

– No, niech pani sama spojrzy. Przecież wszystko jest w najlepszym porządku.

Zerknęłam zdenerwowana na maile, jakie wysłałam do nich w poprzednim dniu. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Zdjęcia przedstawiały doskonale spakowane, starannie zabezpieczone przed wszelkimi urazami produkty, które po rozpakowaniu utrwaliłam, wskazując ich długie terminy. Oszołomiona wydukałam jeszcze do słuchawki:

– To niemożliwe… Ja… Przepraszam bardzo.

– Nic nie szkodzi – Pan Andrzej odpowiedział karcącym tonem. – Warto jednak najpierw dokładniej sprawdzić to, co się reklamuje. Zapewniam, że nasza firma dokłada wszelkich starań, aby klienci byli zawsze zadowoleni. A za przewoźnika oczywiście nie odpowiadamy. Miłego dnia i zapraszamy ponownie!

Zdezorientowana siedziałam czas jakiś przed komputerem, po czym zaczęłam nerwowo przeglądać zdjęcia, zachowane w pamięci telefonu. Z nieznanych mi powodów fotografie zniszczonych artykułów przepadły.

– To niemożliwe, to niemożliwe – powtarzałam ze zdenerwowania.

Około północy, zmorzona głodem i dziwnymi koszmarami (w których tajemniczy magazynier jako zły duch dokonywał na odległość bezpowrotnego niszczenia moich zdjęć jako jedynych dowodów), zbudziłam się i zasiadłam przed komputerem, aby złożyć kolejne zamówienie w sklepie ”Świeżo, tanio, solidnie”. Komunikat informował, że z powodu bardzo dużej ilości zamówień od klientów, dostawa nadejdzie za siedem dni.

– Co? Dopiero za tydzień? Czemu tak późno?! – zawołałam z oburzeniem do monitora, ale w końcu kliknęłam, potwierdzając decyzję o sfinalizowaniu transakcji.

Gdyby nie odwiedziny znajomej i dostarczenie mi na próg dwóch bochenków chleba, pewnie w ciągu kolejnych dni umarłabym z głodu. Nie chciałam jej jednak dłużej fatygować, w końcu mogłam zamówić żywność poprzez internet. 

Trudno wprost opisać, z jakimi emocjami wyczekiwałam nadejścia tej przesyłki.

Tym razem nie dzwoniłam już do kuriera firmy przewozowej ani też nie warowałam na niego pod oknem, aby wypytać o stan paczki. Wieczorem po prostu zastałam ją na progu, zmasakrowaną, jak zawsze. Wysypawszy zawartość na podłogę, tradycyjnie już zalałam kolorowe płytki mieszanką zup, jogurtów i sałatek oraz soków i napojów gazowanych, tudzież chemii gospodarczej. Na dnie spoczywał zzieleniały kurczak i schab, wypełniając przykrym zapachem całe mieszkanie. Nawet mnie to nie zdenerwowało.

Zbierając wszystko do worków na odpady, nagle ze zdumieniem zobaczyłam zawiniątko opakowane w elegancki, różowy, nieprzemakalny papier. „W Dniu Urodzin” – głosił napis, zamieszczony na wstążce, oplatającej tajemniczy pakuneczek.

– Jak to miło, że ktoś o mnie pamiętał! Zaraz… Ja mam dziś urodziny? – zapytałam głośno sama siebie i zerknęłam na kalendarz ścienny. Niestety, nie dbałam ostatnio o jego uaktualnienie, a wyświetlająca się data w telefonie jeszcze bardziej mnie zdumiała – „Trzydziestego lutego”.

– A to dobre, trzydziestego lutego! – Szyderczo wyszczerzyłam zęby, siłując się ze szczelnie opakowaną paczuszką.

Zszokowana rozerwałam opakowanie. W środku była mała, zwiędła różyczka zawinięta w bibułkę. Na jednym z listków siedział niedużej wielkości żółty pajączek, który jakby tylko czekał na pojawienie się moich dłoni, natychmiast wszedł na nie i mocno ugryzł mnie w palec, po czym zeskoczył i zniknął wśród kuchennych sprzętów.

– Kurde, co to jest?! Nie dość, że przysłali mi jakieś paskudztwo, to jeszcze żywe i gryzące! – krzyknęłam, upuszczając na zalaną podłogę różę, ślizgając się na wylanej mieszance rozmaitych cieczy i tracąc równowagę. Z zawiniątka wypadła mała karteczka z naszkicowanym niedbale pająkiem i z napisem, nagryzmolonym czarnym atramentem „Sto lat życzy Magazynier Franio”.

To ostatnia rzecz, jaką zarejestrowałam przed upadkiem. Potem straciłam przytomność.

 

Koniec

Komentarze

Hmm. Czyta się nieźle, ale chyba nie załapałam, o co biega w zakończeniu i ogólnie rozwiązaniu intrygi, bo jedyne skojarzenie, jakie mam, to że teraz bohaterka zamieni się w zombie-Spidermana ;)

 

Napisane przyzwoicie, interpunkcja miejscami szwankuje, ale nie aż tak, żeby to bardzo przeszkadzało. Natomiast mam problem z tym, jak używasz słowa “mail”, bo mam wrażenie, że mówimy “wiadomość mailowa”, a nie “wiadomość mail”, a z całą pewnością w odmianie tego słowa nie powinno być apostrofu, bo ostatnią literę się wymawia, a więc mail’e → maile i analogicznie inne przypadki.

http://altronapoleone.home.blog

Drakaina, Anonim bardzo dziękuje za wskazówki, komentarz i Twój czas. 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cóż, Anonimie, przeczytałam bez przykrości, ale nie domyślam się o co tu chodzi, nie wiem co chciałeś opowiedzieć. :(

 

– A to suka pie… – do­sły­sza­łam mocno od­da­lo­ny, wzbu­rzo­ny, męski głos. → – A to suka pie… – Do­sły­sza­łam mocno od­da­lo­ny, wzbu­rzo­ny, męski głos.

Tu znajdziesz wskazówki jak-zapisywac-dialogi

 

Czy Pan po niej ska­kał?! → Czy pan po niej ska­kał?!

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– A to dobre, 30 lu­te­go! – szy­der­czo wy­szcze­rzy­łam zęby→ – A to dobre, trzydziestego lu­te­go! – Szy­der­czo wy­szcze­rzy­łam zęby

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

„Sto lat życzy Ma­ga­zy­nier Fra­nio”. → Dlaczego wielka litera?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam serdecznie, Regulatorzy.

Zaraz nanoszę poprawki.

Co do Magazyniera, chciałam podkreślić – że tak to ujmę – jego stosunek do własnej osoby. 

Dziękuję i pozdrawiam, Anonim. :)

Pecunia non olet

Bardzo proszę, Anonimie. I dziękuję za wyjaśnienie. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Miło mi bardzo, Droga Regulatorzy, i raz jeszcze dziękuję; moje ostatnie doświadczenia z pewną firmą, dostarczającą produkty poprzez zakupy internetowe spowodowały, że postanowiłam przelać na papier wszystkie żale i emocje. laugh

Pecunia non olet

Doświadczenia… Ja z okazji doświadczeń z pośrednikami nieruchomości chcę zrobić konkurs tematyczny XD

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, ja mam jeszcze zamiar opisać w jakimś opowiadaniu grozy devil poczynania szóstej chyba ekipy budowlanej, z jaką przyszło mi teraz toczyć boje, lecz jeszcze do tego dojrzewam. :)))

 

Pozdrawiam ciepło. 

Pecunia non olet

Raz jeszcze bardzo dziękuję za komentarze, pomocne uwagi oraz czas, jaki poświecili mi Komentujący. heart

Pecunia non olet

Hmmm. Najciekawszym motywem wydają mi się zdjęcia zmieniające postać. Szkoda, że tego nie rozwijasz ani nie wyjaśniasz, dlaczego tak się stało.

Trochę mnie nie przekonuje klienta uparcie zamawiająca towar z tej samej, nieuczciwej firmy.

A oprócz reklamacji są jeszcze jakieś Sanepidy, ochrona konsumenta czy wreszcie opinie w Internecie. Czy tam jest płatność wyłącznie z góry?

Babska logika rządzi!

Cześć, Finklo. Dziękuję za wskazówki, uzupełnię tekst o te braki.

Jeśli chodzi o instytucje kontrolujące, chciałam pokazać, że – wobec braku dowodów – bohaterka zdaje sobie sprawę, że nic one nie pomogą. Najwyraźniej za dużo sobie sama dopowiadam, zamiast to po prostu napisać. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Całkiem niezłe. Pamiętam, że na początku pandemii faktycznie był taki moment, że ciężko było znaleźć termin dostaw internetowych więc zabrzmiało to całkiem realnie :)

Opowiadanie jest trochę absurdalne, trochę weirdowe, pozostawia człowieka z narastającym szaleństwem wokół świata który zdaje się to szaleństwo wykorzystywać. Ciekawy jest motyw ze zmieniającym się zdjęciem.

To czego może brakowało to jakiegoś klucza czy metody w tym szaleństwie. Niekoniecznie musiałoby to cokolwiek wyjaśniać, ale jednak ten trzydziesty luty i żółty pajączek nie do końca cokolwiek wyjaśniają.

 

Poniżej kilka uwag

 

Wiadomość w skrzynce mailowej potwierdziła rankiem przywiezienie paczki. Niestety, podany numer do kuriera firmy przewozowej milczał.

– Pan Kamil?

Ta informacja o wiadomości jest trochę myląca. Chyba chodziło Ci o mail z potwierdzeniem, który przychodzi w wypadku zamówienia. Ale w sumie nie wiem po co nam ta wiadomość? Po za tym czemu bohaterka dzwoniła na ten numer?

Też nie wiem czy podaje się imię kuriera. Ja przynajmniej się z tym nie spotkałem.

 

ciecz koloru brunatnego

Może lepiej

ciesz brunatnego koloru

 

ale jego telefonu nikt nie odbierał.

Może lepiej

ale pod numerem z wiadomości nikt nie odbierał.

 

Sprawdziwszy listę stwierdziłam, że przesłaliście mi państwo całkiem inne, dużo tańsze mięsa surowe, warzywa oraz owoce.

Trochę nienaturalnie wyszło to zdanie moim zdaniem :)

 

– Żądam zwrotu pieniędzy i czekam na nową dostawę dobrze zapakowanych, świeżych produktów!

To zwrot pieniędzy czy dostawę towarów? Bo jedno i drugie to może raczej w ramach rekompensaty?

 

Na razie jednak zapasy w domu topniały błyskawicznie

Może lepiej

Tymczasem zapasy w domu topniały błyskawicznie

 

W dniu dostawy sytuacja powtórzyła się

Może lepiej

W dniu dostawy sytuacja się powtórzyła 

 

moich zdjęć kalo jedynych dowodów

Kalo? Czy chodziło o jako?

moich zdjęć jako jedynych dowodów

 

Pozdrawiam!

Witam serdecznie, Edward Pitowski, ogromnie mi miło, że znalazłeś czas na lekturę mojego skromnego tekstu. :)

Dziękuję za wszystkie wskazówki i rady, zaraz poprawiam błędy. blush

Niestety, co do praktycznej strony docierania takich przesyłek, przerabiam to od ponad roku i czasem uważam, że tylko kwestią czasu jest natknięcie się na takiego właśnie magazyniera Frania. blush

Imię kuriera podają w mial’ach, a jakże, aczkolwiek zazwyczaj błędnie. blush

 

Pozdrawiam serdecznie i dziękuję. 

Pecunia non olet

Że tak cały tekst podsumuję nieśmiertelnym zdaniem z “Misia”:

Nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?

Czyta się przyjemnie, choć od ilości problemów w połowie wpadłem w czytelnicze zobojętnienie – przestało mnie interesować, co się stanie z postacią bohatera-narratora. Tak się dzieje, gdy w fabule za dużo spada na łeb jednej osobie ;)

Podsumowując: okej, ale jakichś większych fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Cześć, NoWhereMan, dziękuję za odwiedziny i komentarz. 

Starałam się już i tak zmniejszyć ilość spraw, jakie spadły na głowę bohaterce. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Aż strach zamówić coś w sieci!;)

Przypomina mi niektóre moje sny, kiedy niby nie dzieje się nic okropnego, ale człowiek budzi się udręczony i ledwo żywy.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Hej, Ambush, dziękuję za odwiedziny i wpis. Mam podobne sny. :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Nowa Fantastyka