- Opowiadanie: Dhevyan - Za garść orzeszków

Za garść orzeszków

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Użytkownicy III, Irka_Luz, Finkla

Oceny

Za garść orzeszków

– Ona umiera, Marco – westchnął po raz kolejny Nigel, wypił kieliszek wódki, zagryzł ulubionymi orzeszkami i nalał następną kolejkę, nie zmieniając ani odrobinę swojej zatroskanej miny. Jego nastrój pasował idealnie do panującej na zewnątrz ulewy. – Moja malutka Lily umiera, a ja jestem żałosny.

– Nie jesteś żałosny. – Marco położył swoją potężną dłoń na barkach drobniejszego przyjaciela, a drugą ręką zabrał mu sprzed nosa niemal pustą już butelkę i postawił pod stołem. – Robisz wszystko, co w twojej mocy. Zresztą… Popatrz na siebie. Samotny ojciec wychowujący trzyletnią córeczkę, pracujący całymi dniami za śmieszne pieniądze, spłacający długi zaciągnięte przez nieodpowiedzialną matkę. Nie poddajesz się. – Marco uśmiechnął się szeroko, co diametralnie zmieniło jego przeważnie ponury i groźny wyraz twarzy. – Jesteś dobrym człowiekiem, Nigel. Ale głową muru nie przebijesz.

Nigel pokręcił smutno głową, po czym wstał i bez słowa powędrował do łazienki znajdującej się na drugim końcu mieszkania przyjaciela. Czuł wściekłość na cały świat. Dlaczego to musiało spotkać właśnie jego? Dlaczego los stwierdził, że świetnym pomysłem będzie obarczenie śmiertelną chorobą jedyną osobę, dzięki której jego życie jeszcze miało jakikolwiek sens? Dlaczego Lily musiała tak cierpieć?

Uderzył pięścią o pralkę i natychmiast skrzywił się, zaciskając zęby w grymasie bólu. Może lepiej byłoby się z tym po prostu pogodzić? Może. Ale on tak nie potrafił. Zwłaszcza, że nieoczekiwanie pojawiła się przed nim szansa. Bardzo niewdzięczna szansa.

Zamknął oczy i wrócił myślami do sytuacji sprzed paru dni, kiedy w drzwiach jego domu niespodziewanie zjawiła się Fel, dużo młodsza kuzynka, której nie widział od ponad dekady. Udało jej się wyrosnąć na piękną damę i zdecydowanie nie przypominała małej Fel, którą zapamiętał. Zdążyła poszwendać się tu i ówdzie, zdobyć ciekawe znajomości i nauczyć się wielu bardzo interesujących rzeczy, z pewnymi magicznymi zdolnościami na czele. Nawiasem mówiąc, teraz kazała mówić na siebie Felicja.

Lecz o ile sama wizyta Fel była ogromną niespodzianką, o tyle to, co miała do powiedzenia, zwaliło go z nóg.

Już od lat po świecie krążyły plotki o niezwykłym leku, który leczył absolutnie wszystkie choroby. I o ile w samo istnienie Herosa – bo tak właśnie nazywano ten medykament – Nigel nawet wierzył, o tyle nie miał najmniejszych wątpliwości, że zdobycie go było niewykonalne. Chyba, że jakimś magicznym sposobem wszedłby nagle w posiadanie grubych milionów, to wtedy może istniałby jakiś cień szansy, żeby uratować Lily…

Fel uświadomiła mu, że mają znacznie więcej niż "cień" szansy.

Nagle uderzył piorun, a wraz z nim rozległ się głośny trzask, jakby pękającego drewna. Nigel wzdrygnął się. Ułamek sekundy później na wpół rozwalone drzwi do mieszkania z impetem przywaliły w ścianę.

– Mamy cię, złotko – usłyszał Nigel zza zamkniętych drzwi łazienki. Głos bez wątpienia należał do mężczyzny w średnim wieku. – Ciekawe jak nam się wywiniesz tym razem? – roześmiał się gardłowo przybysz, a po chwili po mieszkaniu rozszedł się charakterystyczny dźwięk przeładowywanej broni.

– Wynoście się. – Głos Marco brzmiał nadzwyczaj spokojnie. Nigel na jego miejscu bez wątpienia byłby przerażony. Zresztą nawet teraz, schowany w łazience, zaskoczony przez nieproszonych i uzbrojonych gości, pewnie zsikałby się ze strachu, gdyby tylko znajdował się w normalnym stanie. Tym razem jednak ciekawość wzięła górę. Powoli i po cichu uchylił drzwi. Intruzów było dwóch.

– Pijesz w samotności? Aż tak z tobą źle? – zapytał prześmiewczo przybysz. Mężczyzna stał tyłem do Nigela i celował z pistoletu prosto w głowę Marco. – Może napijesz się tego? – Kiwnął głową w kierunku swojego towarzysza, a ten postawił na stole niewielką fiolkę z jakimś zielonym płynem. Marco spojrzał na nią, a następnie pokiwał głową z dezaprobatą. – Weźmiesz po dobroci, czy mamy ci ją wlać siłą?

– Czego chcecie?

– Żebyś spłacił dług. – Intruz wzruszył ramionami. – Czyż to nie oczywiste? Teraz masz do tego świetną okazję.

– Nie mam tego tutaj.

– Domyślam się.

– To co mam zrobić?

– Wypij to. – Mężczyzna wskazał lufą pistoletu na stojącą przed Marco fiolkę. Nigel wyrwał się ze stanu osłupienia. Rozejrzał się po łazience i chwycił za metalową rurę od odkurzacza.

– Po co? – spytał Marco.

– Wiesz, po co.

– Nie mogę. Kodeks zabrania.

– Czyli jednak wolisz siłą – westchnął zawiedziony przybysz. Spojrzał wymownie na drugiego mężczyznę, a ten podniósł fiolkę, odkręcił i zbliżył się do Marco.

I wtedy kilka rzeczy wydarzyło się niemal jednocześnie.

Nigel wybiegł z łazienki z rurą od odkurzacza w ręku, aby w bohaterskiej szarży zwalić jednego przybysza z nóg, a Marco błyskawicznie podniósł się i zaatakował drugiego intruza. Pistolet wypalił, a kula przedziurawiła skórzaną kanapę.

Ten z fiolką upadł po otrzymanym ciosie. Pech chciał, że kątem oka zauważył nadciągającego Nigela i zdążył rzucić szybkie: "Uważaj!", zanim Marco uderzył go drugi raz. Przybysz z pistoletem odwrócił się w ostatniej chwili, aby uniknąć ciosu w głowę. Rura od odkurzacza z impetem zatoczyła półokrąg i wypadła Nigelowi z rąk.

Posypały się przekleństwa. Marco podniósł się błyskawicznie i ruszył na pomoc przyjacielowi. Rozległ się huk. Kolejny strzał. Nigel poczuł świst powietrza koło ucha. Na szczęście dla niego kolejnych wystrzałów już nie było. Marco wyrwał intruzowi broń z ręki, po czym powalił go mocnym ciosem w brzuch.

– Wynoście się! – ryknął. – Obaj!

Nieproszonym gościom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Błyskawicznie zerwali się na równe nogi i wybiegli z mieszkania. Nigel popatrzył na przyjaciela z podziwem i przestrachem jednocześnie.

– To… – zaczął, nie będąc pewien, co chciał powiedzieć.

– To nic – ukrócił tę wymianę zdań Marco. – Muszę coś zrobić. Wracaj do siebie – rzucił i zanim Nigel zdążył jakkolwiek zareagować, opuścił budynek z bronią w ręku.

 

* * *

 

– Druga faza planu zakończona sukcesem – zameldował Nigel bez emocji, wchodząc do salonu własnego domu. Mała Lily spała już w pokoju obok, a Fel wpatrywała się beznamiętnie w telewizor, przegryzając popcorn. Obecność kuzynki pozwoliła na chwilowe zwolnienie pani Laurence, starszej sąsiadki Nigela, z opieki nad Lily, którą sprawowała pod jego nieobecność.

– To wspaniale! – Fel podniosła się, nie kryjąc entuzjazmu i uśmiechnęła się szeroko. – Obyło się bez problemów?

– Powiedzmy. Twoich kolegów troszkę poniosło.

– A tam. – Fel machnęła ręką. – Nimi się nie przejmuj, mój drogi kuzynie. Bardziej zastanawia mnie, dlaczego ty jesteś taki niepocieszony.

– Cała ta akcja coraz mniej mi się podoba – burknął. – Może ty naprawdę nie masz serca, ale mnie obchodzi los moich przyjaciół. Marco na to nie zasłużył.

– Obrażasz mnie – prychnęła teatralnie. – Mam ogromne serce. Robię to w końcu dla twojej ukochanej córeczki. Ty zresztą też.

– Tak, ale…

– Nie ma żadnych "ale" – przerwała mu w pół zdania. – Tylko Heros może uratować Lily. A my możemy go zdobyć tylko dzięki twojemu przyjacielowi.

– Tylko dzięki zdradzeniu mojego przyjaciela – odparł Nigel, po czym westchnął i położył się na łóżku. Fel wzięła popcorn i usiadła koło niego.

– Życie to sztuka wyborów, mój drogi kuzynie – zaczęła. – A my dokonujemy właściwego, uwierz mi. – Spojrzała na niego wyczekująco, a nie doczekawszy się odpowiedzi, kontynuowała. – Masz rację, Marco nie zasłużył na to wszystko, co go czeka. Ale Lily też nie zasłużyła na swoją chorobę. A ty nie zasłużyłeś na życie pełne cierpienia, które prowadzisz od… od dłuższego czasu.

– Nie będę potrafił spojrzeć sobie w lustro po tym wszystkim.

– Będziesz – zapewniła go. – Wybierasz mniejsze zło. Wybierasz życie.

– I zdradę.

– I co z tego? – Wzruszyła ramionami. – Jeśli jest twoim przyjacielem, to zrozumie. A ty będziesz mógł spędzić następne lata swojego długiego życia, obserwując jak twoja córka dorasta. Kto wie? Może w przyszłości będzie prawie tak ładna jak ja? – zachichotała. – Ale przede wszystkim, Nigel, wybierasz życie. I nie zapominaj o tym.

Nigel obrócił się na łóżku i w ciszy wlepił wzrok w ścianę. Najgorsze było to, że w głębi duszy czuł, że Fel miała rację. I nienawidził siebie za to.

 

* * *

 

Nigel usłyszał ciche pukanie do drzwi około czwartej nad ranem. Przeklął w duchu. Dlaczego plan, który wymyśliła Fel, musiał być tak idealny? Wstał z łóżka i zajrzał jeszcze do pokoiku Lily. Uśmiechnął się czule, widząc jak jego córeczka śpi, nie rozumiejąc niczego, co się wokół niej za chwilę stanie.

Westchnął głęboko i zamknął drzwi do jej pokoju. Nawet nie zaprzątał sobie głowy sprawdzeniem, czy Fel znajdowała się już na posterunku. To w końcu była profesjonalistka. I mimo, że jeszcze nigdy wcześniej nie widział jej w akcji, nie miał najmniejszych powodów, żeby jej opowieściom nie wierzyć.

Przełknął ślinę i podszedł do drzwi frontowych swojego domu, a po ich otwarciu, zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, jego oczom ukazał się Marco.

– Przepraszam, że tak wybiegłem wcześniej – szepnął. – Chyba jestem ci winien wyjaśnienia.

– Usiądź – odparł Nigel tak spokojnie, jak tylko potrafił, chociaż czuł, że ściskało go w żołądku. – Zrobię nam herbaty.

– Mam dług – zaczął Marco, siadając na fotelu. – Ale nie chodzi o pieniądze. Bardziej o… pewną przysługę.

– Przysługę? – zapytał Nigel, udając zaciekawienie. Całą historię, którą zapewne zaraz usłyszy od przyjaciela, już doskonale znał. Marco został strażnikiem Herosa, dzięki pewnej przysłudze od kogoś wysoko postawionego, lecz kiedy nadszedł odpowiedni czas, nie wywiązał się ze swojej części umowy. O wszystkim opowiedziała mu Fel. Jego młodszej kuzynce udało się nawiązać potrzebne znajomości, które pozwoliły na przeprowadzenie całej akcji. Westchnął, po czym wszedł do kuchni i zagotował wodę w czajniku.

– Nie wdając się w szczegóły, chodzi o to, że, tak jakby… – Marco zawahał się. – Chodzi o to, że zostałem strażnikiem Herosa.

– Nie rozumiem – skłamał Nigel. Doskonale rozumiał.

– Herosa – powtórzył Marco. – Leku na wszystkie choroby.

– Przecież on nie istnieje – odparł beznamiętnie Nigel, wlewając do filiżanki swojego przyjaciela tą samą substancję, którą przynieśli dwaj intruzi w fiolce kilka godzin temu.

– Istnieje. Wiem, że wyprodukowano przynajmniej dziesięć takich próbek.

– I ty jesteś w posiadaniu jednej z nich?

– Nie do końca. Jestem raczej strażnikiem – wytłumaczył Marco. Nigel postawił przed nim herbatę i usiadł naprzeciwko. – I uprzedzę twoje pytanie, zanim je zadasz. W zasadzie nie mam możliwości, aby ten lek fizycznie zdobyć. Jestem bardziej przewodnikiem. Mostem pomiędzy Herosem, a osobą która ma, jakby to powiedzieć… pozwolenie. Poza tym konsekwencje…

– Pozwolenie?

– Tak – pokiwał głową Marco, biorąc filiżankę do ręki. – Chodzi o pewne uprawnienia, które pozwalają na uzyskanie dostępu do ścieżki, którą potrafię otworzyć. Rozumiesz z tego choć trochę?

– Powiedzmy. Chodzi ci o to, że istnieje jakaś… – i w tym momencie Nigel urwał wypowiedź, bowiem Marco pociągnął pierwszy łyk herbaty, a po kilku sekundach zmarszczył brwi i wygiął usta w grymasie bólu. Filiżanka wypadła mu z rąk, a gorący napój rozlał się po podłodze. Marco splunął i spojrzał na przyjaciela ze znakiem zapytania wymalowanym na twarzy. Nigel przełknął ślinę i spuścił wzrok.

– Co to… jest? – wydukał. – Źle się… czuję. – Złapał się za głowę. Po chwili ręką opadła mu bezwładnie, oczy się zamknęły, a sam Marco wyglądał, jakby po prostu spał. Cóż… Po części była to prawda. Z drugiej strony substancja, którą dosypał mu Nigel, poza swoim podstawowym działaniem, pozwalającym na czytanie w myślach, zazwyczaj powodowała jakieś mniej lub bardziej poważne efekty uboczne. Nigel mocno trzymał kciuki, żeby tym razem było to "mniej".

– Dobra robota – uśmiechnęła się Fel, wchodząc do pomieszczenia i poklepała kuzyna po ramieniu. Wyciągnęła z kieszeni fioletowy, błyszczący się klejnot i ścisnęła go mocno, chłonąc jego energię, po czym przyłożyła dłoń do czoła Marco. Wstrząsnęły nim drgawki. Nigel zamknął oczy.

– Idę przygotować Lily – rzucił, wstając z fotela. Fel popatrzyła na niego pytająco, a po chwili skinęła głową. Dobrze wiedziała, że to był tylko pretekst. Nigel nie chciał tu być. Nie potrafił patrzeć na przyjaciela. Był na to zbyt wielkim tchórzem.

 

* * *

 

Świtało. Godzinę wcześniej Nigel zaniósł Lily do pani Laurence, mocno zdziwionej, że była proszona o opiekę nad dziewczynką o tak wczesnej porze. Marco, w którego ciele wciąż znajdowały się spore ilości trującej substancji, spał na kanapie w najlepsze. Nie zapowiadało się, aby miał się obudzić w ciągu najbliższych kilku godzin. A później? Jeśli wszystko dobrze pójdzie, to całej trójki, wraz ze zdrową Lily, już dawno w tym mieście nie będzie.

– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Fel, zatrzymując się przed starą, opuszczoną halą, używaną kiedyś do przechowywania jakichś środków chemicznych.

– Tutaj? – zdziwił się Nigel, po czym wszedł do środka i popatrzył wyczekująco na kuzynkę. Ta tylko wzruszyła ramionami. – Heros po prostu leży sobie gdzieś tutaj?

– Widzę, że dalej niewiele z tego rozumiesz, prawda? – roześmiała się Fel, wyciągając z torebki jakieś dziwne urządzenie. – Marco jest mostem, pamiętasz? W tej hali jest początek tego mostu. A dzięki twojemu przyjacielowi, będziemy mogli zaraz przez niego przejść.

– Co robisz?

– Staram się odszukać… – Przyrząd trzymany przez Fel zaczął pikać. – Bingo! Tutaj Marco stał kilka godzin temu. Moi koledzy zrobili dobrą robotę, zmuszając go do pojawienia się w tym miejscu.

– Dlaczego to było takie ważne?

– Mówiłam ci już – westchnęła Fel. – Marco przyszedł tu, bo się obawiał, że jego tajemnice zostały odkryte, a wiesz jaki on jest, sam musiał wszystko sprawdzić. W ten sposób dał nam szansę. Pojawienie się strażnika na początku mostu zostawia ślad. Normalnie taki ślad znika niemal natychmiast po tak zwanym "wylogowaniu", ale są możliwości, które… Ej! – obruszyła się. – Ty mnie wcale nie słuchasz!

– Już to wszystko wiem. – Wzruszył ramionami. Fel pokręciła tylko głową z dezaprobatą i wyciągnęła z torebki kolejne urządzenie. Ustawiła na nim dane, które zdobyła wcześniej, przeszukując umysł Marco, po czym postawiła je na ziemi. Następnie wzięła do ręki fioletowy klejnot, taki sam jakiego użyła poprzednim razem i rzuciła nim w stronę urządzenia.

Hala eksplodowała zielono-żółtym blaskiem. Nigel odwrócił się i zakrył oczy dłonią. Fel stanęła przed nowo otwartym portalem i rozłożyła ręce, śmiejąc się wesoło.

– Idziesz? – spytała wyzywająco, po czym przeszła przez portal. Nigel wziął głęboki oddech, a następnie, zamykając oczy, ruszył w ślad za kuzynką.

 

* * *

 

Znajdowali się w skarbcu. Skarbcu pełnym złota, klejnotów i wielu fiolek z substancjami o przeróżnych kolorach. Na samym końcu pomieszczenia znajdował się sejf.

– Heros znajduje się w środku – wyjaśniła Fel, po czym bez wahania zabrała się za ładowanie do torebki wszystkiego, co ją otaczało. – Pomóż mi – poleciła kuzynowi, lecz ten ją zignorował. Nie miał nawet czasu na zastanowienie się, jakim cudem to wszystko jej się tam mieściło, bo w jego głowie znajdowała się teraz tylko jedna myśl. Dotarcie do sejfu. Zdobycie Herosa. Uratowanie córki.

Biegiem ruszył na drugą stronę pomieszczenia, nie zwracając uwagi na całe bogactwo dookoła.

– Jaki jest kod?

– Najpierw złoto. I cała reszta.

– Nie obchodzi mnie żadne złoto. Potrzebuję Herosa.

– Nie dotykaj sejfu! – krzyknęła. – Nie wiem, co może się stać.

– Jak to nie wiesz?

– No nie wiem. Do tych informacji nie da się dotrzeć. Może portal się zamknie i tu umrzemy, a może pojawi się armia zmutowanych pająków i też tu umrzemy. – Wzruszyła ramionami. – Pomóż mi z tym, to zajmiemy się sejfem.

– Okłamałaś mnie.

– Nie do końca – wyjaśniła, nie przestając pakować skarbów. – Wierzę w to, że uda ci się wyciągnąć Herosa i uratować córkę. I jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to dokładnie tak będzie.

– Znasz chociaż kod do sejfu?

– Znam. Dostaniesz go, jak stąd wyjdę.

– Żałuję, że ci zaufałem. – Nigel pokręcił głową z ogromną dezaprobatą.

– Żałować będziesz mógł, jak się nie uda – pocieszyła go. Prychnął. – A teraz pomóż mi. Nie jestem pewna, ile ten portal jeszcze wytrzyma.

Nigel miał tylko jeden cel. Uratować Lily. I jeżeli dla tego celu był w stanie zdradzić przyjaciela, to równie dobrze mógł zamknąć się na chwilę i spełnić polecenie kuzynki. Wziął głęboki oddech i używając całej siły woli, aby nie rzucić się Fel i nie rozpętać piekła w samym środku skarbca, zabrał się za pakowanie bogactw do tej małej, niepozornej damskiej torebki.

Skarbiec opustoszał w krótkim czasie. Fel uśmiechnęła się i jak gdyby nigdy nic podniosła z ziemi torebkę, po czym ruszyła w stronę portalu.

– Kod to: "PNP 6 11". Powodzenia! – krzyknęła na odchodne i zniknęła pośród zielono-żółtego blasku. Nigel podszedł do sejfu. Przełknął ślinę i modląc się w duchu o pomyślne zakończenie całej sytuacji, wprowadził kod i nacisnął przycisk "Enter".

I nic się nie stało. A przynajmniej nic z całej gamy okropieństw, których się spodziewał. Dopiero po dłuższej chwili zdał sobie sprawę, że wstrzymywał oddech. Sejf się otworzył. A w środku znajdowało się małe, niczym nie wyróżniające się drewniane pudełko.

Nigel podniósł znalezisko, szeroko się uśmiechając, czym uruchomił znajdujący się w sejfie czujnik wagowy. Zamarł i odwrócił się. Portal zniknął. I zanim zdał sobie sprawę z beznadziei swojego położenia, zdążył jeszcze otworzyć trzymane w rękach pudełko.

A zrobił to tylko po to, żeby w miejscu, w którym powinien znajdować się upragniony Heros, zobaczyć dobrze znaną, ulubioną paczkę orzeszków.

 

* * *

 

Marco nigdy nie porozmawiał z Nigelem w więzieniu. Gdyby to zrobił, mógłby wyznać, że wyrzuty sumienia dręczyły go od dłuższego czasu. Mógłby powiedzieć, że strzegł leku, który uratowałby Lily od śmiertelnej choroby i że prowadził nieustanną walkę sam ze sobą i ze swoją własną moralnością. Czy żyć zgodnie z zasadami i pozwolić Lily umrzeć, czy podjąć ogromne ryzyko?

Gdyby spotkał się z Nigelem, mógłby powiedzieć mu, że zanim wypił ten feralny w skutkach łyk herbaty, zdążył go okłamać. Zdobycie Herosa wcale nie było niemożliwe. Po prostu konsekwencje go przerastały.

Gdyby zobaczył go raz jeszcze, mógłby podziękować mu za natchnienie. Za widok, w którym szarżuje z rurą od odkurzacza na trzymającego broń intruza. Za inspirację, dzięki której zrozumiał, że jeśli tchórzliwy Nigel był w stanie zrobić coś takiego, to jego samego również stać na bohaterski czyn. Prawdopodobnie nie dowiedziałby się, że jego przyjaciel zareagował tak tylko dlatego, że cała akcja została ustawiona.

Gdyby z nim porozmawiał, mógłby go przeprosić. Szczerze. Za to, że zamiast od razu podać Lily trzymanego w kieszeni Herosa, chciał porozmawiać i wyjaśnić kilka spraw, przy okazji opowiadając, dlaczego zdobycie leku było zadaniem prawie niemożliwym do wykonania, ale mimo tego i tak zaryzykował, aby uratować córkę przyjaciela.

Gdyby stanął przed nim, twarzą w twarz, mógłby opowiedzieć mu o zakończeniu tej historii. O tym, że Lily, dzięki Herosowi, czuje się już dobrze i przebywa w domu dziecka w oczekiwaniu na nową, kochającą rodzinę. A o kradzież medykamentu i całego skarbu posądzono nieznanego wspólnika Nigela, który do tej pory nie pozwolił się złapać.

Marco nigdy nie porozmawiał z Nigelem w więzieniu. Po pierwsze, nigdy mu nie wybaczył, a po drugie, substancja, którą został otruty, całkowicie odebrała mu zdolność mówienia.

 

* * *

 

Nigel do końca życia miał przeświadczenie, że sprzedał przyjaciela za garść orzeszków.

 

Koniec

Komentarze

Dlaczego los stwierdził, że świetnym pomysłem będzie obarczenie śmiertelną chorobą jedyną osobę, dzięki której jego życie jeszcze miało jakikolwiek sens?

 

To zdanie mnie zatrzymało. Nie odpowiada mi. Subiektywna ocena.

 

Generalnie nieźle jak na pierwsze opowiadanie na portalu :) Ogólnie też spoko. Nie wiem, gdybym miał dać ocenę w skali 1-6 to dałbym 4. Twist jest dość przewidywalny. Wiadomo, że oszust musi się liczyć z tym, że sam zostanie oszukany. Odrobinę to wszystko moralizatorskie. Odwołanie do “miski soczewicy” fajne, to dość mocna strona – udało Ci się wydobyć z trudnego tytułu analogię do czegoś znanego. Zakończenie najsłabiej wypada, trochę infodumpowo. 

 

Co dodać – widać potencjał na bardzo sprawnego opowiadacza, ale tym razem trochę się spiąłeś. Nie ma tej lekkości, która przedstawiłeś we fragmencie o kowalstwie, ale nie przejmuj się tym. Przyjdzie z czasem. Czekam na kolejne historie i level up-y :)

 

 

Pozdrawiam i będę bacznie obserwować rozwój.

 

PS. Czy Fel miała torebkę, z którą paradował swego czasu Tinky Winky? Zmieścić w środku zawartość skarbca – kozak!

Hej silver_advent, 

dziękuję za komentarz i miłe słowa. Troszkę ograniczył mnie tytuł, który sprawił, że nie dało się ukryć tej przewidywalności. 

Zakończenie miało za zadanie rozwiać wątpliwości czytelnika i wyjaśnić całą sprawę z perspektywy Marco. 

 

widać potencjał na bardzo sprawnego opowiadacza, ale tym razem trochę się spiąłeś

A ja mam wręcz wrażenie, że to przy fragmencie o kowalstwie pisałem tak “nijak”. Tu z kolei wszystko mi się ładnie spinało, ale może to mylne wrażenie.

PS. Czy Fel miała torebkę, z którą paradował swego czasu Tinky Winky?

Wydaje mi się, że jest to możliwe. Kto wie, co robiła przez ostatnie lata?

 

Również pozdrawiam ;)

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Tekst z potencjałem, ale trochę kanciaty.

 

Zacznę od tego, że naprawdę, naprawdę przydałoby się tu solidne czyszczenie. Sporo jest drobnych niekonsekwencji, dziwnie poskładanych zdań i innych drobnych pierodłek, które sprawiały, że co chwila potykałem się w trakcie lektury.

Po samej lekturze odczucia miałem mieszane. Z jednej strony mamy względnie przyzwoitą fabułę. Z drugiej, wyraźnie zabrakło pewnych szlifów na etapie projektowym.

Opowiadasz swoją historię sprawnie, niezłym tempem, mimo, że w zasadzie niewiele się dzieje. Przemknąłem przez opowiadanie migiem. A finałowy twist mnie zaskoczył – choć jednocześnie zrodził pytania.

Z drugiej strony cała ta intryga jest nieco dziwna. Co i rusz rodziły się w mojej głowie pytania, na które nie doczekałem się odpowiedzi. Na co komu lek, którego nie idzie zdobyć? Czemu strażnikiem jest jakiś losowy koleś, któremu każdy może wejść ze spluwą na chatę? Na cholerę istnieją strażnicy, skoro mogą w zasadzie bez problemu ukraść lek? W takim układzie wystarczy przecież ich przekupić/zastraszyć/zahipnotyzować, nawet jeżeli nie postanowią po prostu sprzedać go na lewo dla własnego zysku. No i najważniejsze – kto trzyma rurę od odkurzacza w łazience?

Nie oczekuję, by tekst zawierał odpowiedzi na te pytania – wolałbym raczej, by nie zachęcał do ich stawiania. Tu mamy zbyt dużo dziur w założeniach settingu, żebym był w stanie łatwo zawiesić niewiarę. A choć podobało mi się połączenie magii i opowieści o skoku na bank, to tego typu opowieść trzyma w napięciu najlepiej, kiedy odbiorca rozumie zasady, bo to pozwala zrozumieć skalę wyzwania – a tutaj tłumaczysz nam co i jak niemal na bieżąco, co odbiera część frajdy. Akurat pod tym względem wspomniana wcześniej pośpieszność szkodzi tekstowi, zaś w połączeniu ze wspomnianymi dziurami sprawia, że trudno mi skupić się na intrydze, bo ciągle albo czegoś nie rozumiem albo coś mnie dziwi.

 

Dla jasności – nie uważam tego tekstu za źle napisany. To dobra opowieść, ale ma swoje braki. Nie żałuję lektury, bawiłem się nieźle. Chciałbym przeczytać kolejny tekst w tym settingu. Ale dokładniej przemyślany, o lepiej rozplanowanej fabule i staranniej oszlifowany.

Witaj.

Opowiadanie bardzo mi się spodobało. Pełne jest ludzkich dramatów, sprzeczności, wyborów, emocji, targających sumienia bohaterów zdrad i stawiania na tzw. mniejsze zło. 

Ja jako czytelnik, próbujący postawić się w sytuacji Nigela, miałabym spore wątpliwości, jak należy postąpić. Dramat rodzica, bezradnego wobec umierającego na jego oczach dziecka, został tu przedstawiony bardzo realistycznie i tym większy jest tragizm całego tekstu. 

Zakończenie dramatyczne. Też mnie urzekło. 

Uważam to za bardzo udany debiut i serdecznie Ci go gratuluję. 

 

Życzę powodzenia w konkursie i serdecznie pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Cześć, chciałem napisać dłuższy komentarz, ale po przeczytaniu tego od None, uznałem, że musiałbym sie powtórzyć. Podpisuję się obiema ręcoma pod jego słowami i dorzucam pewną wątpliwośc – Marco nigdy nie porozmawial w więzieniu z Nigelem. Czy to oznacza, że obaj trafili do więzienia? Że zarówno Marco jak i Nigel zostali oskarżeni, a następnie skazani i umieszczeni w tym samym zakładzie karnym? Zbyt wiele niedopowiedzeń jak na infodump nam zaserwowałeś przy końcu.

Wspomniane kanciaste zdania, które wartałoby oszlifować, to też fakt. Poniżej podam Ci kilka przykładów, żebyś wiedział o co kaman:

 

Westchnął głęboko i zamknął drzwi do jej pokoju. Nawet nie zaprzątał sobie głowy sprawdzeniem, czy Fel znajdowała się już na posterunku. To w końcu była profesjonalistka. I mimo, że jeszcze nigdy wcześniej nie widział jej w akcji, nie miał najmniejszych powodów, żeby jej opowieściom nie wierzyć.

Przełknął ślinę i podszedł do drzwi frontowych swojego domu, a po ich otwarciu, zgodnie z wszelkimi przewidywaniami, jego oczom ukazał się Marco.

Za duzo “jej”, za dużo zaimków, zupełnie niepotrzebnych. Pogrubione zdanie źle brzmi → W końcu była profesjonalistką.

 

– Dobra robota – uśmiechnęła się Fel, wchodząc do pomieszczenia i poklepała kuzyna po ramieniu. Wyciągnęła z kieszeni fioletowy, błyszczący się klejnot i ścisnęła go mocno, chłonąc jego energię, po czym przyłożyła dłoń do czoła Marco.

Takie niepotrzebne “się” też występują.

 

Znajdowali się w skarbcu. Skarbcu pełnym złota, klejnotów i wielu fiolek z substancjami o przeróżnych kolorach. Na samym końcu pomieszczenia znajdował się sejf.

Znów niepotrzebne słowo i jeszcze powtórzenie.

 

Nigel podniósł znalezisko, szeroko się uśmiechając, czym uruchomił znajdujący się w sejfie czujnik wagowy.

To brzmi, tak jakby czujnik uruchomił się od szerokiego uśmiechu.

 

Nie jest źle, będzie lepiej, trzymam kciuki :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Ja w sumie stwierdzenia o tym, że Marco nigdy nie porozmawiał/nie zobaczył/nie spotkał/nie stanął twarzą w twarz z nim w więzieniu, odczytałam dwojako: nie chciał się z nim widzieć, np. podczas tzw. odwiedzin albo też – nie chciał go widzieć, choć obaj siedzą w więzieniu. 

Pecunia non olet

Zacznę od tego, że naprawdę, naprawdę przydałoby się tu solidne czyszczenie. Sporo jest drobnych niekonsekwencji, dziwnie poskładanych zdań i innych drobnych pierodłek, które sprawiały, że co chwila potykałem się w trakcie lektury.

Zgadzam się. W opowiadaniu brakuje przejrzystości. Klasyczny numer z tym plot twistem, ale brakuje mi pewnych smaczków i ukrytych zapowiedzi tego, co nadejdzie. W takich historyjach to lubię najbardziej – gdy nadchodzi plot twist, nagle wszystko staje się jasne. dialogi w stylu “słuchaj, chciałem z toba pogadać” czy “hej, zrobiłem coś złego, naprawdę”, ale coś (wydarzenia lub sam antagonista) nie pozwalają mu skończyć myśli i w konsekwencji pomyślnie zakończyć historii.

 

Historia tak 7/10

Wykonanie już 4,5/10

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Pamiętam, że podczas bety opowiadanie mi się podobało. Przede wszystkim pomysł, postać kuzynki oraz sposób narracji, dlatego klikam na zachętę :).

Czytałam z pewnym zaciekawieniem, ale skończywszy lekturę poczułam też niedosyt. A później przeczytałam komentarze i okazało się, że None napisał o wszystkim, co i mnie uwierało w tej historii.

Dhevyanie, Twój debiut uznaję za całkiem udany, ale pozostaję a nadzieją, że przyszłe opowiadania okażą się bardziej satysfakcjonujące.

Powodzenia! ;)

 

Marco po­ło­żył swoją po­tęż­ną dłoń na bar­kach drob­niej­sze­go przy­ja­cie­la… → Zbędny zaimek – czy kładłby cudzą rękę?

 

obar­cze­nie śmier­tel­ną cho­ro­bą je­dy­ną osobę, dzię­ki któ­rej… → …obar­cze­nie śmier­tel­ną cho­ro­bą je­dy­nej osoby, dzię­ki któ­rej

 

I o ile w samo ist­nie­nie He­ro­sa→ I o ile w samo ist­nie­nie he­ro­sa

Nazwy leków piszemy małą literą – ten błąd pojawia się w opowiadaniu dość często.

http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

chwy­cił za me­ta­lo­wą rurę od od­ku­rza­cza. → …chwy­cił me­ta­lo­wą rurę od od­ku­rza­cza.

http://filologpolski.blogspot.com/2016/11/brac-siewziac-sie-za-cos-brac-siewziac.html

 

– Nie będę po­tra­fił spoj­rzeć sobie w lu­stro… → Chyba miało by: – Nie będę po­tra­fił spoj­rzeć na siebie w lustrze

 

wle­wa­jąc do fi­li­żan­ki swo­je­go przy­ja­cie­la samą sub­stan­cję… → …wle­wa­jąc do fi­li­żan­ki przy­ja­cie­la samą sub­stan­cję

 

Z dru­giej stro­ny sub­stan­cja, którą do­sy­pał mu Nigel… → A przed chwilą napisałeś: …wle­wa­jąc do fi­li­żan­ki swo­je­go przy­ja­cie­la tą samą sub­stan­cję

W jaki sposób Nigelowi udało się samą substancję raz dolewać, a raz dosypywać?

 

Hala eks­plo­do­wa­ła zie­lo­no-żół­tym bla­skiem.Hala eks­plo­do­wa­ła zie­lo­nożół­tym bla­skiem.

Zakładam, że blask nie był w dwóch różnych kolorach, a w jednym.

 

Na samym końcu po­miesz­cze­nia znaj­do­wał się sejf.

– Heros znaj­du­je się w środ­ku… → Powtórzenie.

 

za­bra­ła się za ła­do­wa­nie do to­reb­ki… → …za­bra­ła się do ła­do­wa­nia do to­reb­ki

 

za­brał się za pa­ko­wa­nie bo­gactw… → …za­brał się do pakowania bo­gactw

 

– Kod to: "PNP 6 11". → – Kod to: "PNP sześć jedenaście".

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

znik­nę­ła po­śród zie­lo­no-żół­te­go bla­sku. → …znik­nę­ła po­śród zie­lo­nożół­te­go bla­sku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

 

Moim zdaniem najmocniejszym elementem tego tekstu jest przekaz. Podobał mi się ten zwrot akcji w końcówce, ale warsztatowo jest niezbyt dobrze. Trochę zbyt łopatologicznie tłumaczysz pewne rzeczy. Uwag o kwestiach technicznych dostałeś już sporo, więc nie będę powtarzać. Dorzucę tylko, że moim zdaniem informacje o Fel powinny się pojawić w drugiej scenie, bo w pierwszej trochę się odklejają. Sporo tu niedomówień, ale ogólnie pomysł fajny.

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

– Ona umie­ra, Marco – wes­tchnął po raz ko­lej­ny Nigel, wypił kie­li­szek wódki, za­gryzł ulu­bio­ny­mi orzesz­ka­mi

IMO niepotrzebnie zwracasz zaraz na początku uwagę na orzeszki, przez to końcówka staje się jeszcze bardziej przewidywalna.

 

A zro­bił to tylko po to, żeby w miej­scu, w któ­rym po­wi­nien znaj­do­wać się upra­gnio­ny Heros, zo­ba­czyć do­brze znaną, ulu­bio­ną pacz­kę orzesz­ków.

Hmm, to on stale miał tę samą ulubioną paczkę orzeszków, która się jakoś magicznie napełniała? A może zobaczył etykietę paczki ulubionych orzeszków? Albo po prostu paczkę ulubionych orzeszków (ale wtedy bez dobrze znaną) ;)

 

Całkiem udany debiucik, przyzwoicie, choć momentami chropowato napisany. Czytało się jednak nieźle :) Trochę rzeczy się tu wydarza, bo Ci pasuje, układa się, jak w życiu zwykle się nie układa ;) Dobry przyjaciel okazuje się strażnikiem leku i na dodatek nie jest w żaden sposób chroniony, każdy może do niego wejść i zaszantażować go. Kuzynka pojawia się, jak królik z kapelusza i na dodatek ma wszystkie potrzebne umiejętności, znajomości i sprzęt.

Postawy ojca nie będę się czepiać, rozumiem jego ślepotę i naiwność. Myślę, że w jego sytuacji większość ludzi zachowałaby się równie naiwnie. Zastanawia mnie jednak co innego, czy rzeczywiście można nazwać przyjacielem kogoś, kto może pomóc i ukrywa to? Marco cały czas miał ten lek w zasięgu ręki, skoro był przyjacielem Nigela, to wiedział o chorobie jego córki i nie zrobił nic. Dopiero, gdy Nigel mu pomógł, poczuł się zobowiązany do działania. To nie wygląda na przyjaźń. A skoro nie było przyjaźni trudno też mówić o zdradzie, co sprawia, że morał IMO lekko siada.

Pomarudziłam, ale muszę przyznać, że lektura Twojego opka była przyjemnym przeżyciem :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 

Dhevyan – Za garść orzeszków.

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Po zmroku w dzielnicy wiewiórek możesz za garść orzeszków w mordę dostać. Tak tylko ostrzegam… W każdym razie witam. Twój debiut uważam za całkiem udany, choć nie pozbawiony wad (któż ich nie ma?). Z racji zawodu konwencja napadu to jedna z moich ulubionych, ale tutaj mam wrażenie, że pomysł rozjechał się jak dzik na wrotkach. Mimo to czytałem z zaciekawieniem, próbując zgadnąć, jak się skończy ta historia (nie zgadłem).

Szwy spinające ten świat trochę Ci nie wytrzymały i pewne zdarzenia oraz dialogi wyglądały na takie, które muszą być, aby pchać fabułę, zamiast z niej wynikać.

Pewne zdania bym wywalił, pewne przerobił, ale technicznie tragedii nie było.

Związek z tytułem całkiem nieźle.

 

Zgodzę się z przedpiścami w wielu kwestiach. To, że kuzyneczka wpuści bohatera w kanał, jest bardzo przewidywalne. Orzeszki też. Infodumpowa końcówka trochę ratuje sytuację.

Zgodzę się również, że to bardzo podejrzany zbieg okoliczności: dziecko choruje na nieuleczalną chorobę, a przyjaciel ojca ma dojście do lekarstwa.

No i trzymanie tego lekarstwa w sejfie… Dlaczego nikt jeszcze go nie wykorzystał? Brakuje chorych miliarderów? Dlaczego nie można wyprodukować więcej dawek?

Ale ogólnie tekst ma ręce i nogi, nie czytało się źle.

Babska logika rządzi!

Dziękuję wszystkim za komentarze. Wybaczcie, że tak późno odpisuję.

 

Cieszą mnie wszystkie miłe słowa, a jeszcze bardziej cieszą mnie słowa konstruktywnej krytyki.

Dziękuję za tak szczegółowe rozpisanie, co mógłbym zmienić, aby tekst czytało się lepiej. Postaram się zastosować te rady w przyszłych opowiadaniach.

 

Debiut przeżyłem.

Jedziemy dalej! 

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka