- Opowiadanie: Felik - Fragment (mojego opowiadania - Felik)

Fragment (mojego opowiadania - Felik)

Autorze! To opowiadanie ma status archiwalnego tekstu ze starej strony. Aby przywrócić go do głównego spisu, wystarczy dokonać edycji. Do tego czasu możliwość komentowania będzie wyłączona.

Oceny

Fragment (mojego opowiadania - Felik)

Jak wkazuje tytuł jest to tylko fragment. Jestm nowym użytkowinikiem, właśnie się zajerestrowałem i chciałem to wrzucić, aby pokazć jakie mam…umiejętności :D No nic, nie lubię pisać wstepów. Tak więc zapraszam do czytania i bezlitosnego wytykania błędów XD

 

 

W stolicy Imperium, czarne chmury zasłoniły niebo. Deszcz padał uderzając kroplami o szpiczaste wieże pałacowe, jak i zwykłe dachy mieszkalne. Ulice pokrywały kałuże, a ludzie nie palili się do wychodzenia z domów, woląc w nich pozostać, gdzie było ciepło i suche. Jednak coś wisiało w powietrzu. Była to atmosfera niepewności, pewna aura tajemniczości.

Od kilku dni do miasta przybywały dziesiątki tysięcy żołnierzy, a że napływali w tak szybkim tempie nie było już dla nich miejsca, toteż postanowiono zrobić obóz wojskowy oddalony od murów miasta o dziesięć kilometrów. Obóz ciągnął się na kilka kilometrów po trawiastej równinie na obrzeżach gęstego lasu. Tylko ci najwyżej postawieni, i ci posiadający odpowiednią ilość gotówki by zapłacić za nocleg mogli pozostać w mieście. Reszta bezzwłocznie musiała wrócić do obozu, gdzie czekały na nich niewielkie namioty porozstawiane w szeregu na długość dwóch kilometrów.

Cesarz Vincent przebywał właśnie w pałacu, w Sali narad, gdzie omawiał wraz z najważniejszymi dowódcami jak zakończyć tę wojnę. Wieści, które do niego dochodziły były przerażające. Ziemia w obrębie wielu kilometrów od portalu pokrywał lód, a wszelkie próby wykopania choćby najmniejszego dołu kończyły się wykrzywieniem łopaty. Ceny żywności powędrowały do góry, osiągając w niektórych regionach kosmiczne sumy. Głód zaczął nękać coraz więcej prowincji, które nie były w stanie wykupić wystarczająco dużo żywności, a w wielu miastach wybuchły bunty i protesty.

Nie mógł dłużej już czekać. Musieli działać. Udało im się zebrać około trzystu tysięcy żołnierzy, co było śmieszną liczbą w porównaniu do armii demonów przekraczającej wedle pogłosek milion wojowników.

– Powinniśmy w jakiś sposób ich krążyć – Powiedział jeden z generałów, postukując palcem w mapę leżącą, na kwadratowym stole z marmuru – Nie mamy żadnych szans w otwartej bitwie, jeśli dojdzie do czołowego natarcia zostaniemy starci z powierzchni ziemi –

– Niewykonalne – Wtrącił drugi oficer z paskudną szramą na policzku – Tamte tereny są górzyste, demony będą schodzić z gór. Nie mamy sposobności by ich otoczyć –

– No tak – Mruknął niepocieszeni pomysłodawca – Ale musi być jakiś sposób by ich pokonać! –

Vincent westchnął opierając się sztywno o oparcie pozłacanego krzesła, na którym siedział.

– Czy jest jakiś sens tej wyprawy?– Zapytał głucho. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.

– Ależ wasza wysokość – Rzekł generał po jego lewej stronie – Nie możemy czekać bezczynie i patrzeć jak ta plaga niszczy nasze demony i zabija naszych ludzi –

Vincent wykrzywił twarz w wymuszonym uśmiechu.

– Co o tym myślisz, generale Adrikosie?–

Adrikos dotychczas stojący po prawej stronie cesarza poruszył nerwowo głową. Odkąd wróci z fortu Toples był nie tym samym człowiekiem, Vincent nie miał pojęcia czy to wydarzenie było powodem tej zmiany, ale przeczuwał, że odcisnęło na nim swoje piętno. Chociaż upominał go, aby się tym już więcej nie zamartwiał.

Generał chrząknął.

– Faktem jest, że demony mają nad nami liczebną przewagę. Sam widziałem ją na własne oczy – Przerwał na chwilę, a po jego ciele przeszły niezauważalne dla nikogo dreszcze, na wspomnienie o tych chwilach – Portal otaczają góry – Wskazał palcem miejsce na mapie, które było dosłownie czarne od zaznaczonych wierzchołków –Przedarcie się przez nie tak wielką armią jest po prostu niewykonalne. Toteż demony muszą przechodzić przez nie stopniowo – Wyjął spod kilku map jedną mapę, będącą dokładnym powiększeniem wschodniego boku gór – To jest wschodni brzeg gór Mglistych, znajduje się w nim niewielkie, przejscie, które jest jedynym przejściem prowadzącym na ląd. Inne przejścia prowadzą na morze. Jeżeli udałoby się nam w jakiś sposób zając te pozycje, zdobylibyśmy doskonały przyczółek. Demony tak czy tak muszę przejść w tym miejscu – Postukał w wąski wąwóz zaznaczony czerwoną linią – Będziemy niczym szerszeń czekający na pszczołę. Za każdym razem, gdy pewna część ich armii przejdzie, my ich zniszczymy! – Uderzył w dłonie, podkreślając pewność swych słów.

Generałowie pokiwali zgodnie głowami szepcząc coś między sobą. Ten plan mógłby się udać pod warunkiem, że demony nie posiadają innego przejścia. Jeśli tak jest w istocie zamkną ich w środku gór, a każdy demon, jaki wyjdzie zostanie zabity.

– Ciekawa taktyka – Pochwalił cesarz kładąc dłoń na jego ramieniu – Dobrze, że jest pan z nami, generale Adrikosie –

– To dla mnie zaszczyt wasza cesarska mość – Odrzekł kłaniając się z uznaniem.

– Ale co z buntami?– Dodał kolejny z dowódców – Co jeżeli pod naszą nieobecność w państwie zapanuje chaos? Musimy podjąć stosowne kroki –

– Ludzie nie będą narażać stabilności państwa, wiedząc, że za rogiem czają się demony – Prychnął pierwszy generał do lewo – Wiedzą, że tylko silne państwo może ocalić ich życie. Te bunty to jak mniemam zwykły sposób, byśmy zwrócili uwagę na problemy klas niższych. Dopóki w klasach wyższych wszystko jest w porządku nie mamy, czego się obawiać – Vincent miał już dość tej narady. Wstał, a jego ciężka szata z czerwonego aksamitu ozdobiona białym futrem i pięknymi haftami zaszeleściła.

Wszyscy dowódcy skinęli głowami z uniżeniem kierując oczy na podłogę.

– Róbcie tak, aby imperium przetrwało – Rzekł dostojnie, poprawiając szerokie rękawy – Ja muszę odpocząć, kiedy narada się skończy niech któryś z was przyjdzie i mnie poinformuje o decyzjach, jakie zapadły – To powiedziawszy ruszył przed siebie, kierując się ku swoim apartamentom. Długa, czerwona peleryna ciągnęła się za nim niczym cień, unosząc się do góry przy zakręcie, za którym znikł.

Przez chwilę w pomieszczeniu panowała cisza, a gdy generałowie byli już pewni, że Vincent odszedł ktoś westchnął głośno.

– Nasz kochany cesarz coś mało interesuje się sprawami inwazji –

Adrikos spojrzał gniewnie na tego, który to powiedział. Był to generał Baldwin z miasta Waren. Pochodził z wysoko postawionego domu szlacheckiego, którego korzenie sięgały sześćset lat wstecz. Od wielu pokoleń jego rodzina rządziła owym miastem z zaskakująco dobrym wynikiem, zważywszy na wyniosłość, jaka cechowała członków tejże rodziny. Miał siwe, idealnie zaczesane włosy i elegancki wąsik. Jego oczy były zimne jak lód, o barwie wyblakłego srebra. Jak na swój wiek prezentował się wyjątkowo dobrze.

Adrikos już coś chciał mu coś odpowiedzieć, lecz ubiegł go generał stojący po jego lewej stronie. Starszy człowiek o miłym charakterze i dobrym sercu, o imieniu Ulryk.

– Cesarz Vincent ma wystarczająco dużo zmartwień na głowie, prowadzenie państwa nie jest łatwym kawałkiem chleba –

Baldwin zaśmiał się ironicznie, rozkładając ręce.

– Za takie luksusy i ja mógłbym tak „ciężko” pracować – Obrzucił spojrzeniem marmurowe ściany ozdobione złotymi pilastrami i licznymi mozaikami, łączącymi się z płaskorzeźbami w piękne obrazy. Kolorową podłogę z najwyższej jakości kamienia, na której uwiecznione były wielkie postacie z historii wojska imperium.

– Przestań Baldwinie – Upomniał go Adrikos. Wszyscy wiedzieli o paskudnym charakterze Baldwina, zrobiłby wszystko dla pieniędzy i władzy – Twoim zadaniem jest pomagać jego cesarskiej mości –

Baldwin przekrzywił głowę patrząc na niego z gniewem w oczach.

– A cesarz powinien pomagać nam –

Adrikos zacisnął usta.

– Do czego zmierzasz? –

Tamten uniósł błonie w bezbronnym geście.

– Ja? – Zdziwił się sztucznie – Do niczego…tylko do tego, że nasz cesarz jest nieudolny – Dodał wodząc palcem po blacie marmurowego stołu, na którym leżała mapa.

– Jak śmiesz coś takiego mówić! – Wybuchł Ulryk ruszając gwałtownie z miejsca, jednak powstrzymała go dłoń Vincenta.

– Spokojnie przyjacielu – Rzekł do niego, a do Baldwin posłał miażdżące spojrzenie – Za takie słowa można trafić pod sąd, a nawet dostać karę śmierci bez niego –

– Daj spokój – Żachnął się Baldwin – Ty i ja wiemy, że cesarz pogrążył imperium w kryzysie nie tylko politycznym, ale i gospodarczym i religijnym. Gdzie nie spojrzeć korupcja. Wiesz o ile wzrosła ilość teatrów, muzeów i akademii dzieł sztuki odkąd przejął władzę? – Spytał wskazując na niego palcem – Czterdzieści, czterdzieści budynków w przeciągu trzydziestu lat! Każdy, za co najmniej równowartość dziesięciu wiosek! A wszędzie bieda, tylko śmietanka towarzyska dobrze się bawi –

– Ciekawe – Mruknął Adrikos – Odkąd to interesujesz się życiem niższych warstw społecznych Baldwinie? – Jednak musiał mu w pewnym sensie przyznać rację. Rozrzutność Vincenta opustoszyła skarbiec w zawrotnym tempie, nic dziwnego, że armia, która liczyła jeszcze pięćdziesiąt lat temu milion żołnierzy, dziś z trudem może wyciągnąć trzysta tysięcy.

Baldwin wymamrotał coś pod nosem i odwrócił się na pięcie.

– Idę się przejść – Rzucił opuszczając salę zgromadzeń przez wielkie wrota z czarnego marmuru

– No nic – Powiedział Adrikos do reszty – Wracajmy do pracy –

 

~~*~~*~~

Kareta jechała po szerokim moście z białego kamienia podskakując w chwili, w której najeżdżała na niewielką nierówność. Stukot koni odbijał się głuchym echem, a ludzie idący mostem ustępowali drogi.

Julian siedział w środku na siedzeniu wyłożonym skórą, a naprzeciw niego spoczywał, Nubel, którego głowa opadała ku dołowi w miarowym rytmie. Najzwyczajniej w świecie zasnął. Julianowi też blisko było do zaśnięcia. Jechali nieprzerwanie od trzech dni po nieuczęszczanych szlakach dla pewności, że żaden patrol ich nie złapie.

Odsunął burgundową zasłonę, spojrzawszy w niewielką szybkę po swojej lewej stronie. Na drugim brzegu jeziora wznosiły się w prostej linii wysokie mury z białego marmuru, przecinane w równych odległościach wysokimi wieżami i basztami. Za nimi piętrzyły się liczne gmachy wielopoziomowych budynków, tak charakterystycznych dla tej części regionu. Natomiast ostatnią od tyłu ścianą chroniącą miasto były wysokie góry o białych szczytach.

Było to miasto Valantur – stolica imperialnej prowincji Val, od której wzięła się nazwa miasta. Miasto to znane było z tego, że uchodziło za siedzibę wielu gangów, wpływowych banitów i potężnego półświatka. Jednakże z drugiej strony szczyciło się mianem „kopalni imperium”. Dzięki idealnej lokalizacji za tymi murami mieściły się dziesiątki kopalń węgla, i rud żelaza, które codziennie wydobywały z potężnych gór setki ton cennych surowców. Przez czarne kominy nieustannie wydobywał się dym, a smog widać było już z odległości wielu kilometrów. Nad miastem nigdy nie panowała słoneczna pogoda, ilość pyłów i zanieczyszczeń była tak wielka, że ludzie zmuszeni byli chodzić w specjalnych maskach ochronnych. Umierali na ulicach, szpitale były przetłoczone, zaś choroby dróg oddechowych nawet nie były leczone. W obrębie kilku kilometrów dokoła miasta ziemia była szara i popękana. Woda zatruta i cuchnąca. Dlatego też mało, kto ryzykował wizytą do Valantur nie mając ważnego powodu. Rzadko się zdarzało, aby w jednym dniu nie zabito przynajmniej dwóch osób. Wszyscy wiedzieli o problemach nękających to miasto: korupcja, bandytyzm i zastraszanie władz. Gubernator miasta robił za zwykłą marionetkę w rękach, co potężniejszych banitów, nie miał nic do powiedzenia i wykonywał polecenia swoich „panów”.

Julian dziwił się jak cesarz mógł dopuścić do czegoś takiego. Kiedy był mały, Valantur popadał powoli, w tą niszczejącą chorobę, ale były to tylko symptomy chorobowe, które z łatwością można było wyleczyć. Teraz jednak było za późno. Miasto skazane zostało na wieczną ciemność i smog unoszący się nad głowami jego mieszkańców.

Mimo tych wszystkich wad, Valantur był doskonałym miejscem dla osoby takiej jak on. Osoby szukającej broni, żołnierzy, najemników i wszystkich tych, co mieli doświadczenie w wojnie. Miasto to uchodziło za kolebkę gildii najemników, a także za serce myśli technicznej. To tutaj prowadzono rozmaite badania związane z nowymi broniami. Z tego, co pamiętał to ostatnio szeroki rozgłos zdobył wynalazek nazwany „prochem”…cokolwiek by on był.

Kareta podjechała pod wielką bramę miasta, nad którą widniał herb stolicy. Czarny jastrząb, z którego rozchodził się czarny dym wypełniający całą tarczę, na której był umieszczony.

Xerxes, który jechał na czole kolumny razem z dwoma jeźdźcami podjechał na koniu do strażników wymieniając z nimi parę słów. Po chwili ciężka, żelazna krata zniknęła w górze, a wrota otworzyły się z głuchym tupnięciem.

Xerxes wjechał pierwszy a za nim kareta w asyście wyżej wspomnianych strażników. Droga od bramy była wielkim mostem wysokim na dziesięć metrów i długim na dwanaście kilometrów prowadzącym na sam koniec miasta, aż po same szczyty gór gdzie znajdował się pałac gubernatora. Nie był to jednak zwykły most.

Po obu jego stronach widniały strome schody prowadzące w dół, które zdobiły majestatyczne arkady, a co pięćset metrów znajdował się specjalny zjazd, po którym wjeżdżały rozmaite wozy. Ludzie zaś wchodzili po schodach i szli mostem w tylko sobie znanym kierunku. Wielkie, kamienne znicze stały pod arkadą łuków rzucając światło i dając przyjemne ciepło. Wszystko to otoczone było najrozmaitszymi budynkami, pnącymi się wysoko ku niebu. Niektóre z nich były zwykłymi wielopoziomowymi kamienicami, a inne pięknymi rezydencjami.

Miasto podzielone było na okręgi. Im bliżej pałacu gubernatora tym ważniejsi ludzie go zamieszkiwali. I analogicznie do tego, im mniej ważni tym bliżej bramy. Julian zauważył kontem oka jak z wielu budynków wystają rury ściekowe, z których spływa wstrętna breja lądująca na dachach lepianek w slumsach. Ci ludzie byli przegranymi. Żyli w śmieciach i brudzie od początku swoich dni do samego końca.

Powoli kareta dojeżdżała pod pałac gubernatorski. Im bliżej niego, tym piękniejsza stawała się okolica. Smród, który był wręcz duszący na początku drogi, teraz był ledwo wyczuwany poprzez aromat licznych perfum i woń kwiatów. Droga zwęziła się ku górze, tworząc podjazd prowadzący do bram zamku gubernatora. Otaczały go monumentalne mury naszpikowane pięknymi wieżyczkami z licznymi chorągwiami jak i dwie potężne baszty otaczające bramę.

Za tymi murami stał samotnie wielki pałac, którego plac ozdabiały misternie wykonane fontanny. Nigdzie nie było trawy, toteż zamiast roślin jedyną ozdobą były marmurowe płyty pokrywające teren placu. Bogata fasada budynku witała przyjezdnych rzędem złotych kolumn stojących na czarnych cokołach i pięknymi płaskorzeźbami zdobiącymi całą elewację. Okna miały po trzy metry wysokości i umiejscowione były w pozłacanych ościeżnicach wykutych w białym marmurze. Reprezentacyjnym schodom prowadzącym do ciężkich drzwi wejściowych nadawały elegancji wymyślne belki z grafitu, na których widniały liczne wzory i symbole. A wszystko to skapane było w cieniu chudziutkich wieżyczek wyrastających z dachu pałacu niczym parasolki, które chcą chronić przed słońcem.

Pojazd zatrzymał się tuż przed schodami. Sługa otworzył drzwiczki, rozkładając schodki.

Julian zerknął na Nubla, lecz ten miał otwarte oczy i wpatrywał się w niego bez wyrazu. Nic nie mówiąc wyszedł z karety, poprawiając swój płaszcz obszyty futrem.

– Zimno – Mruknął.

Nubel, który również wysiadł naciągnął mocniej skórzane rękawiczki.

– Rzeczywiście – Zerknął na pałac pochłaniając go wzrokiem – Nieźle sobie mieszka ten Lord Feryl –

Julian skomentował to kiwnięciem głowy. Machnął dłonią w kierunku Xerxes, dając mu znak żeby do niego podszedł. Tamten zeskoczył z konia i przystanął obok niego, kładąc rękę na sercu i schylając głowę z uniżeniem.

– Miej oczy szeroko otwarte – Szepnął mu na ucho, nie racząc go spojrzeniem – Jeżeli którykolwiek z lordów będzie wykazywał oznaki bycia szpiegiem, zabij –

– Tak jest – Odparł mężczyzna uderzając mocno obcasami o marmurowe płyty i robiąc krok w tył, aby następnie ruszyć w kierunku drzwi, przy których stało dwóch strażników.

Julian ruszył w tym samym kierunku, a obok niego wędrował Nubel. Ich czarne pantofle wydawały z siebie głuchy stukot przy każdym kolejnym kroku. Szli spokojnie, wpatrując się w Xerxes, który po rozmowie ze strażnikami otworzył drzwi czekając na nich.

– Myślisz, że wszystko pójdzie dobrze? – Zapytał Nubel z pewnym wahaniem w głosie – Co jeśli lordowie nie poprą twojego pomysłu? –

– Spokojnie – Odrzekł Julian z lekkim uśmiechem na ustach – Wszystko pójdzie gładko – Musiało. Nie było innego wyboru. Od tego spotkania zależały losy całego jego planu. To właśnie tu miał spotkać się ze wszystkimi swoimi poplecznikami, których kompletował od wielu miesięcy. Lordowie, baronowie i przywódcy półświatka. Wszyscy oni wyrazili swoje poparcie dla jego pomysłu przejęcia władzy w imperium. Jednak oni w przeciwieństwie do niego widzieli w tym tylko osobisty zysk. Nie rozumieli, że chce zmiany dla wszystkich. Ale to nie było na tym etapie takie ważne. Potrzebował zarówno ich wpływów jak i funduszy by skompletować dostatecznie dużą armię. Wydał wiele pieniędzy na liczne łapówki i prezenty by zaskarbić sobie ich przychylność, nie mógł tego zmarnować. Niektórzy z nich zajmowali wysokie stanowiska, lecz byli spłukani, a wizja szybkiego wzbogacenia się niewątpliwie ich kusiła.

Prychnął z pogardą. Kiedy przejmie władzę będzie musiał zrobić odpowiednie czystki. Był przekonany, że przynajmniej kilku tych lordów było tu tylko po to by zdobyć pieniądze. Rozumieli również zagrożenie jako wynikało z jego rodowodu. Gdyby w jakiś sposób udało się go oficjalnie potwierdzić Vincent nie miałby wyjścia. Musiałby oddać koronę jemu, jako posiadacza krwi jednego z legendarnych rodów.

Przekroczył drzwi wejściowe, wchodząc do długiego korytarza skapanego w słabym świetle żyrandoli zwisających z sufitu. Miał gładkie, pięknie zdobione ściany w kolorze brązowo-złotym. Na jego końcu widniał pusty łuk wspierany na dwóch, potężnych kolumnach. Kiedy go przeszedł znalazł się w wielkim pomieszczeniu, pośrodku którego stał wielki, okrągły stół z dostawionymi krzesłami. Posadzka wykonana z białego marmuru, miała kwadratowe wzory o złotym kolorze, połyskującym w świetle wielkiego żyrandola. Naprzeciw niego stały reprezentacyjne schody, które prowadziły na wyższe piętra, zaś całe pomieszczenie obiegały dwa poziomy kamiennych krużganków, wspieranych przez liczne kolumny tworzące idealne arkady. Ściany pomieszczenia zdobiły płaskorzeźby, gobeliny, obrazy i pilastry rozmieszczone w równych odstępach.

Przepych był wyczuwalny nawet w powietrzu, w którym czuć było słodki aromat róż.

– Wreszcie się pojawiłeś – Rozległ się donośny głos, należący do jednego z mężczyzn zgromadzonych wokół stołu. Odziany był w elegancką marynarkę z szerokimi rękawami i wydatnym żabotem, zaś jego mankiety miały doszytą białą koronkę. Jego twarz pokrywały liczne zmarszczki nadające mu przyjemnego dla oka wyglądu, a białe włosy skręcone były w specyficzny sposób przy uszach.

– Lordzie Feryl – Powiedział Julian skinąwszy głową – To zaszczyt móc przebywać w twoim pałacu –

Mężczyzna zaśmiał się podchodząc do Juliana, szybkim ruchem ręki wskazał dwójce sług jego płaszcz, który natychmiast wzięli, oddalając się w pokłonach.

– A to lord Nubel, jeśli mnie pamięć nie myli – Dodał zerkając w stronę osoby po prawej stronie Juliana.

– Miło mi poznać – Odparł, Nubel wymieniając uprzejme skinięcia głowami.

– Zatem! – Zakrzyknął, Feryl odwracając się ku reszcie z kieliszkiem w dłoni –Zaczynajmy ucztę –

Po tych słowach do Sali wmaszerował orszak kucharzy i służących niosąc półmiski z jedzeniami, talerze z sałatkami, butelki wina jak i kieliszki. Po niecałych dwóch minutach stół, który był zaprawdę duży zapełnił się daniami. Zapach smażonej wołowiny i licznych dań zawładnął pomieszczeniem, mieszając się z aromatem kwiatów.

– Zapraszam do stołu – Rzekł uroczyście Feryl zasiadając na jednym z krzeseł. Wszyscy zajęli swoje miejsca, jedząc i rozmawiając. Minuty biegły przemieniając się w godziny, a nikt nie poruszył jeszcze ważnego tematu. Rozmowa przebiegała na plotkach, skandalach i wymienianiu swoich uwag dotyczących prowadzenia interesów.

Julian postanowił to zmienić.

– Mniemam – Odezwał się, kładąc pusty kieliszek z zamiarem rozpoczęcia rozmowy na właściwy temat – że wszystko zostało już przygotowane i nie ma żadnych zastrzeżeń co do planu –

Wszystkie oczy zwróciły się w jego kierunku. Barczysty mężczyzna o czarnej opasce na oku i czarnej brodzie chrząknął.

– W jaki sposób masz zamiar rozprawić się z magami? Dobrze wiesz, że wszyscy nie opuścili Ebonhearth. Z żołnierzami moi ludzie mogą dać sobie rade, ale nie z magią, której nie da się zranić – Julian przyjrzał mu się. Z tego, co pamiętał to był Vemtrix, przywódca gildii najemników. A raczej tego co z niej zostało po cofnięciu licencji przez cesarza.

– Nawiązałem kontakt z pewną grupą magów. Obiecali, że zajmą się imperialnymi magami dopóki nie zdobędziemy pałacu – Rozległy się stłumione szepty.

– Skąd pewność, że można im ufać? – Zapytała kobieta w wyzywającej sukni o odsłoniętym dekolcie. Jej włosy były zaczesane do góry i tworzyły coś na wzór gniazda, zaś jej twarz pokrywała tona białego pudru.

– Skąd pewność, że wam można ufać?– Odrzekł analogicznie z uśmiechem na ustach. Baronowa zaskoczona tą odpowiedzią wymamrotała coś i zaczęła intensywniej machać wachlarzem.

Kilku starszych panów wymieniło między sobą parę przyciszonych zdań.

– A co my dostaniemy za udział w tym przewrocie? – Padło pytanie z ust siwego dżentelmena mającego w ustach fajkę – Czemu mamy narażać się na niebezpieczeństwo i ryzykować utratę wszystkiego co mamy, dla jakieś tam mrzonki? – Julian odszukał go wzrokiem i zmrużył oczy. Hrabia Derwod. Najbardziej sceptyczny ze wszystkich jego pomocników. Zajmował wysoką rolę na walnym zgromadzeniu sejmu prowincji zachodnich.

– To nie mrzonka Hrabio Derwod, to przyszłość – Powiedział z zapałem – Vincent zapędził ten kraj na samą przepaść. Podczas gdy wam ledwo starcza na utrzymanie waszych włości i zapewnienie stabilności w kontrolowanych prowincjach, śmietanka towarzyska cesarza rozbija się na wielkich przyjęciach. Pole naszego działania jest cały czas zmniejszane. Niedawno wydano dekret nakładający na bogatych mieszczan wysoki podatek. Jeżeli dłużej będziemy na to zezwalać, niedługo będziemy pozbawieni miedziaka i jakiegokolwiek prawa –

– Szczera prawda!- Zagrzmiał Feryl – Na tą wojnę z demonami musiałem wysłać połowę swojego wojska i oddać ponad połowę miejskich funduszy. Nie wspominając o wzroście cen na rynkach –

– To wina tych magów! – Ryknął przywódca najemników – Babrali się swoimi zaklęciami i sprowadzili na nas zagładę. Teraz wszyscy musimy za to płacić –

– Ależ panowie – Dobiegł ich głęboki głos, niskiego, grubego mężczyzny o łysej głowie ,ubranego w białą szatę – Nie zwalajmy winny na magów –

– Bronisz ich?– Syknął Vemtrix zaciskając mocno pięść na widelcu.

– Mówię tylko, iż nie ma pewności, że to ich wina – Sprostował

– Czy to ważne? – Rzucił Derwod – Ważniejsze jest to, co stanie się po tym jak Julian przejmie władzę. I to, co może się stać ewentualnie z nami, kiedy poniesiemy porażkę –

– Zostaniecie wynagrodzeni – Odrzekł ze spokojem Julian – A jeśli przegramy – Zaśmiał się pod nosem popijając wino – Wtedy wszyscy spotkamy się na szubienicy –

Derwod obrzucił go badawczym spojrzeniem, które przetrzymał.

– Prawda jest taka moi drodzy – Odezwała się druga kobieta o pięknej twarzy i równie pięknych, długich, czarnych włosach – że tylko głupiec nie zauważy stanu w jakim znajduje się imperium. A ten stan jest niemal krytyczny, rzekłabym wręcz, że imperium już wyzionęło ducha – Omiotła wszystkich spojrzeniem, przy czym zawiesiła swój wzrok na dłużej przy Julianie – To państwo potrzebuje nowego władcy. Nowego rodu. Ród Vincenta jest porażką. Co w nim mamy? – Żachnęła się – Czarodzieja i głupiutkiego młodzieńca. Dalsza rodzina to sępy walczące o padlinę. Potrzeba cesarza, który potrafi podjąć decyzje. Vincent nie rządzi krajem. Krajem rządzi rada. To ona podejmuje decyzje, ograniczając władzę cesarza. Doczekaliśmy moi mili czasów, w których cesarz musi słuchać się dwunastki ministrów – Potrzęsła głową z niedowierzaniem – Skandal!-

Wiele osób jest wtórowało kiwając głowami.

– Julianie – Przemówił Feryl – Wyjaw nam proszę jak mają wyglądać twe rządy. Chcemy wiedzieć, czego możemy po tobie oczekiwać – Uniósł palec z błyskiem w oku – Tylko bez żadnych oszustw –

Julian posłał ku niemu szelmowski uśmieszek.

– Po pierwsze. Koniec z nieudolnymi rządami. Zachowamy dwunastu ministrów, jako pomocników cesarza, a nie jak ma to miejsce teraz jego władców. Po drugie. Tylko szlachta będzie miała możliwość ubiegania się o dochodowe stanowiska. Po trzecie koniec z rozbrajaniem kraju, imperium musi mieć silną i zawodową armię. Po czwarte. Większa autonomia dla lordów poszczególnych prowincji, ich prośby muszą być wysłuchiwane i rozważane przez radę dwunastu. I po piąte – Wyjął niewielki pergamin ze swojego rękawa – Cesarz musi mieć krew legendarnego rodu – Rzucił skrawek papieru na stół, przykuwając oczy zebranych.

Feryl wziął ostrożnie pergamin, wyjmując z kieszeni niewielkie okulary na pół nosa.

Zaczął czytać nagłos.

– Niniejszy dokument jest dowodem na to, że jego posiadacz zajmuje najwyższe stanowisko w hierarchii społecznej od ponad pięciu tysięcy lat. Poniższy dokument na mocy słów przysięgi cesarzy oznajmia, iż właściciel jest spokrewniony z…– Urwał wytrzeszczywszy oczy z niedowierzania – Spojrzał zza pergaminu na wyczekujące twarze zgromadzonych – potomkiem jednego z legendarnych rodów, Slivertroph – Dodał na jednym oddechu.

W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Nikt nie mógł w to uwierzyć.

– Niemożliwe!- Ryknął Derwod wyrywając pergamin z rąk Feryla – To musi być podróbka – Mówił do siebie, czytając napis i patrząc na podpis. Oglądał pergamin z każdej strony, jakby gdzieś mógł znaleźć potwierdzenie swoich przypuszczeń, lecz nic z tego.

– A-ale jak– Wydukała baronowa o czarnych włosach – To nie do wiary –

Julian był pewien takiej reakcji. Przyłożył palec wskazujący to ust uśmiechając się

– Wszystko w swoim czasie. Kiedy zostanę cesarzem wszystko wam opowiem –

– A jak to podróbka?– Upierał się Derwod – To musi być podróbka –

– To oryginał – Wszedł mu w słowo starzec, jako jedyny ubrany w magiczną szatę – Wiem, bo jest zabezpieczony potężnym zaklęciem chroniącym przed zniszczeniem – Na dowód tego chciał podrzeć papier, lecz ten wyginał się tylko niczym guma.

– Więc to prawda – Szepnął do siebie Feryl patrząc na Juliana tak, jakby przednim stał bóg.

– Teraz – Powiedział niedosłyszalnie Julian.

Nagle rozległ się przeciągły dźwięk, brzmiący jak wielokrotne uderzanie kamieniem o kamień. Pierścień Juliana zalśnił złotym blaskiem wypuszczając z siebie złote promienie. Wszyscy goście za wyjątkiem Juliana, Nubla i Xerxes stojącego przy drzwiach padli na ziemię wijąc się w bólu. Zakrywali uszy starając się odpędzić od siebie dziwny dźwięk, lecz ten przenikał przez ich ciało docierając do najciemniejszych zakamarków umysłu. Po chwili wszystko się skończyło. Julian spojrzał na pierścień i uśmiechnął się złowieszczo.

– Dziękuję –

– Nie ma, za co – Odparł mu odległy głos Skarrbora z pierścienia – Ciekaw byłem czy zadziała, najwidoczniej zadziałało – Dało się słyszeć w jego głosie nutkę samozadowolenia.

Dziesiątka gości na czele z Ferylem wstała z podłogi, a ich były pozbawione wyrazu, natomiast oczy puste, utkwione w dal.

– Rozkazuj nam panie – Powiedzieli jednym głosem klękając w równym szeregu.

– I to się nazywa dobrze wykonana robota – Ucieszył się Julian unosząc dłoń z pierścieniem wysoko ku górze – Możemy rozpocząć wdrażanie planu w życie – Zaśmiał się głośno, a jego śmiech dobił się echem od pustych ścian i korytarzy.

Nubel i Xerxes zajmowali swoje miejsca nie odzywając się ani słowem. Właśnie teraz zrozumieli, że podjęli dobry wybór przyłączając się do Juliana bez zbędnych pytań.

Koniec

Komentarze

Bezlitosnego, mówisz? Proszsz...

nie palili się do wychodzenia z domów, woląc w nich pozostać,
konkluzja cokolwiek karkołomna!

dziesięć kilometrów...Obóz ciągnął się na kilka kilometrów... w szeregu na długość dwóch kilometrów...w obrębie wielu kilometrów od portalu pokrywał lód
"Nieistotne, zupełnie nieistotne!" jak to rzekł mój szef zapytany o to, kiedy będą podwyżki. O ile nie jest to opowieść o kilometrach (jeszcze tego nie wiem...), oczywiście.

i patrzeć jak ta plaga niszczy nasze demony i zabija naszych ludzi
Wiem, wiem, literówka. Ale zabawna :)

...odkąd wróci z fortu Toples
Fort Toples? Bezbłędne! Jadę tam!

...przejscie, które jest jedynym przejściem prowadzącym na ląd. Inne przejścia prowadzą na morze. demony nie posiadają innego przejścia
a przejściem tym przejściowo przechodził Przejścisław


Rzucił opuszczając salę zgromadzeń przez wielkie wrota z czarnego marmuru
Wrota z marmuru? Stylish...

Stukot koni odbijał się głuchym echem
Kto śmiał stukać konia???

i długim na dwanaście kilometrów
powracają niesmiertelne kilometry!

a co pięćset metrów znajdowały się...
... czego żaden z bohaterów nie omieszkał pilnie zbadać i zanotować - nie 499 m, nie 501 m, a własnie 500!

Jeżeli którykolwiek z lordów będzie wykazywał oznaki bycia szpiegiem, zabij
... uwaga, uwagam tu szpieg z krainy Deszczowców, nadaję, carrramba! <- coś w tym guście?

Posadzka wykonana z białego marmuru... etc etc.
I ponownie... Może to nowy gatunek: decorational fantasy? :)

stół, który był zaprawdę duży zapełnił się daniami
A jużci!


Najbardziej zabolały mnie imiona. Xerxes? Baldwin? Błagam, trochę oryginalności! Jak myślisz, co bardziej przyciągnie uwagę czytelnika: cesarz Vincent, cesarz Boguś czy np. Wieczny Imperator Sho'tsen, Nieśmiertelny Wnuk Pana Popiołów z Fortu Toples?

Dziękuję, pozdrawiam i oddalam się niczym sęp syty.

O ile fabuła dała by się przegryźć, to realizacja przekreśla ten tekst.

Koszmarna interpunkcja, mnóstwo literówek, i błędy logiczne i stylistyczne, to duże minusy tego opowiadania.

Żeby nie być gołosłownym, kika przykładów:

'Deszcz padał uderzając kroplami o szpiczaste wieże pałacowe, jak i zwykłe dachy mieszkalne.' - co to są 'dachy mieszkalne'?

'gdzie było ciepło i suche.' - chyba 'sucho'?

Tamten uniósł błonie w bezbronnym geście. - 'błonie'?

Sługa otworzył drzwiczki, rozkładając schodki.

Właśnie pojawiła mi się możliwość oceniania tekstów :).
dostałeś tróję, bo jako wprawki pisarskiej całkiem nie przekreślałbym tego utworu. Myślę, że przy odrobinie inwecji z Twojej strony, możesz się dużo na nim nauczyć :)

pozdrawiam 

No cóż, wiele błędów wymienili już inni. I chyba racją jest, że stylistyka to nie jest twoja najlepsza strona :P
Ale napewno inne cechy to nadrabiają.
Pozdrawiam, Revom.

Nowa Fantastyka