- Opowiadanie: Gekikara - Droga Mleczna z wybojami

Droga Mleczna z wybojami

Ostat­ni­mi czasy na SB (i nie tylko) prze­wi­ja­ła się dys­ku­sja o be­tach, więc chciał­bym za­cząć od po­dzię­ko­wań dla be­tu­ją­cych. Pomoc jak zwy­kle nie­oce­nio­na - przede wszyst­kim w po­pra­wie­niu błę­dów, do­pra­co­wa­niu kilku ele­men­tów zde­rzyw­szy je z opi­nia­mi pierw­szych czy­ta­czy, oraz utwier­dze­niu się w prze­ko­na­niu, by pisać tek­sty takie, jakie sie­dzą mi w gło­wie, bez obaw o od­biór (no, cho­ciaż w tek­ście pi­sa­nym po tym tro­chę prze­sa­dzi­łem, bo nawet Outta był skon­fu­do­wa­ny). 

Bez wąt­pie­nia w dru­gim tek­ście na ty­tu­li­ki dałem sobie wię­cej wol­no­ści i moc­niej spoj­rza­łem do we­wnątrz, by do­pie­ro póź­niej, z tam­tej per­spek­ty­wy, spoj­rzeć ma ze­wnątrz. I tyle z tego spo­glą­da­nia wy­szło.

 

To zu­peł­nie coś in­ne­go, niż się spo­dzie­wa­cie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Droga Mleczna z wybojami

Pro­log

 

Dwu­dzie­sty czwar­ty paź­dzier­ni­ka dwa ty­sią­ce dwu­dzie­ste­go czwar­te­go roku, go­dzi­na dwu­dzie­sta trze­cia dwa­dzie­ścia jeden.

W hi­sto­rii ta noc za­pi­sze się jako Wiel­kie Znik­nię­cie. Nazwę wy­my­ślo­ną na po­cze­ka­niu przez dok­to­ra Cha­kra­var­thi Pa­te­la – astro­fi­zy­ka z Uni­wer­sy­te­tu Co­lum­bia, który zo­sta­nie uzna­ny za pierw­sze­go od­kryw­cę tego ko­smicz­ne­go fe­no­me­nu – pod­chwy­cą media, a zaraz za nimi ogrom­na część na­uko­we­go świat­ka. Jak bio­lu­mi­ne­scen­cyj­ne grzy­by po ra­dio­ak­tyw­nym desz­czu wy­ra­stać będą teo­rie po­da­ją­ce wy­tłu­ma­cze­nie Wiel­kie­go Znik­nię­cia. Na­ukow­cy będą prze­ści­gać się w ob­li­cze­niach, by udo­wod­nić ist­nie­nie hi­per­żar­łocz­nych sku­pisk czar­nych mi­kro­dziur, prze­tarć w siat­ce cza­so­prze­strzen­nej, ma­kro­prze­su­nię­cia mię­dzy­wy­mia­ro­we­go lub in­nych jesz­cze bar­dziej sza­lo­nych lub nie­zro­zu­mia­le brzmią­cych hi­po­tez.

Wresz­cie, po dwu­na­stu la­tach peł­nych stra­chu przed nie­moż­no­ścią zna­le­zie­nia na­uko­we­go wy­tłu­ma­cze­nia zja­wi­ska, które po­sta­wi­ło znak za­py­ta­nia nad całą ludz­ką wie­dzą o po­rząd­ku wszech­rze­czy, eme­ry­to­wa­ny pro­fe­sor Ar­ka­diusz Ziem­niak wpad­nie na po­mysł spon­ta­nicz­nej ani­hi­la­cji fo­to­nów i dra­piąc się po ły­si­nie, z eu­fo­rią równą wła­sne­mu za­sko­cze­niu uzna, że wszyst­kie ob­li­cze­nia się zga­dza­ją. W ten spo­sób model stan­dar­do­wy (z nie­wiel­ki­mi ko­rek­ta­mi) zo­sta­nie ura­to­wa­ny, spo­łecz­ność fi­zy­ków ode­tchnie z ulgą i pew­no­ścią, kto zo­sta­nie lau­re­atem ko­lej­nej na­gro­dy Nobla.

Świat bę­dzie można uznać za oca­lo­ny.

Cały pro­blem w tym, że tro­chę póź­niej, po pięt­na­stu la­tach od Wiel­kie­go Znik­nię­cia i trzy od spek­ta­ku­lar­ne­go do­ko­na­nia pro­fe­so­ra Ziem­nia­ka, Gwiaz­da Bar­nar­da znów się po­ja­wi­, jak gdyby nigdy nic.

 

 

Świat, który po­strze­ga­my, jest ni­czym wię­cej, niż ilu­zją od­bi­ja­ją­cą się w źre­ni­cach na­szych oczu – tyle więc świa­tów, ile spoj­rzeń

– Budda Sia­kja­mu­ni*

 

Choć pod­ręcz­ni­ki jed­nym gło­sem wy­mie­nia­ją Pa­te­la jako pierw­sze­go, który za­ob­ser­wo­wał i zgło­sił brak jed­ne­go z ciał nie­bie­skich w gwiaz­do­zbio­rze Wę­żow­ni­ka, tak na­praw­dę wy­prze­dzi­ła go Jo­an­na Su­chac­ki-John­son, która, nie mogąc spać, wy­śli­znę­ła się na bal­kon, gdzie roz­sta­wio­ny był te­le­skop jej ojca i wie­dzio­na dzie­cię­cą cie­ka­wo­ścią, przy­ło­ży­ła oko do oku­la­ru na dwie dzie­sią­te se­kun­dy przed Pa­te­lem.

Jako pierw­sza też do­ko­na­ła zgło­sze­nia tej ob­ser­wa­cji, bo chwi­lę póź­niej po­bie­gła do sy­pial­ni ro­dzi­ców i po­trzą­sa­jąc ra­mie­niem ojca, po­wta­rza­ła opo­wieść o tym, co udało jej się zo­ba­czyć.

– To pew­nie chmu­ra – od­po­wie­dział za­spa­ny oj­ciec. – Gwiaz­dy tak po pro­stu nie zni­ka­ją. Ani nikt ich nie za­bie­ra. Idź do łóżka, jest zimno.

Ale dziew­czyn­ka była pewna tego, co zo­ba­czy­ła, choć nikt nie chciał wie­rzyć dzie­wię­cio­lat­ce. Jej hi­sto­ria była nie­praw­do­po­dob­na do tego stop­nia, że z upły­wem czasu sama za­czę­ła w nią wąt­pić, aż w końcu odło­ży­ła ją na półkę dzie­cię­cych fan­ta­zji.

Cał­ko­wi­tym zrzą­dze­niem losu, pięt­na­ście lat od pa­mięt­nej nocy, roz­sta­wi­ła te­le­skop i na­kie­ro­wa­ła go na gwiaz­do­zbiór Wę­żow­ni­ka, do­kład­nie na dwie dzie­sią­te se­kun­dy przed tym, jak Gwiaz­da Bar­nar­da znów po­ja­wi­ła się na nie­bie.

Tym razem miała pew­ność.

Gra­na­to­we­go, na­kra­pia­ne­go bielą pic­k-u­pa, który skrę­cał w kie­run­ku Drogi Mlecz­nej, nie można było z ni­czym po­my­lić.

 

*

 

W In­ter­ne­cie nie zna­la­zła żad­nej in­for­ma­cji o ko­smicz­nych do­staw­cza­kach, które prze­wo­żą gwiaz­dy na pace. Przej­rza­ła wszyst­kie por­ta­le mi­ło­śni­ków teo­rii spi­sko­wych przy­cią­ga­ją­ce naj­więk­szych szaj­bu­sów – bez po­wo­dze­nia.

Prze­gar­nę­ła włosy spo­co­ną dło­nią, zer­k­nę­ła w kie­run­ku drzwi do ła­zien­ki, gdzie, w szaf­ce nad zle­wem, stała bu­te­lecz­ka pełna ró­żo­wych pa­sty­lek, które prze­sta­ła brać ponad mie­siąc temu. Od­rzu­ci­ła tę myśl. Nie za­mie­rza­ła się pod­da­wać.

Wy­szu­ka­ła wszyst­kie ofer­ty sprze­da­ży pic­k-u­pów z New Haven. Żad­ne­go gra­na­to­we­go w białe krop­ki.

Opa­tu­liw­szy się szczel­nie szla­fro­kiem, po­now­nie wy­szła na bal­kon, by znów spoj­rzeć przez te­le­skop. Wo­dzi­ła oku­la­rem wzdłuż Drogi Mlecz­nej, szu­ka­jąc po­jaz­du. Zna­la­zła go, gdy już tra­ci­ła na­dzie­ję i na­bie­ra­ła obaw co do kla­row­no­ści wła­sne­go osądu. Pic­k-up prze­miesz­czał się tuż przy gra­ni­cy wid­no­krę­gu, w po­bli­żu wznie­sie­nia przy Wo­od­brid­ge, nie­da­le­ko drogi numer sześć­dzie­siąt trzy.

Cicho, by nie bu­dzić śpią­cych ro­dzi­ców, u któ­rych miesz­ka­ła przez sie­dem mie­się­cy, od czasu ostat­nie­go za­ła­ma­nia, ze­szła do ga­ra­żu.

Klu­czy­ki le­ża­ły tam, gdzie za­wsze.

 

*

 

W za­kła­dzie był chło­pak, Za­lęk­nio­ny Joe. Mó­wi­li na niego tak, bo nie ist­nia­ła teo­ria spi­sko­wa, któ­rej by nie znał i – co gor­sza – która nie pro­wa­dzi­ła­by go do myśli, że wszy­scy dybią na jego życie. Można było zna­leźć w jego pa­ra­noi pewną sys­te­ma­tycz­ność. Na przy­kład każdą środę roz­po­czy­nał od ataku pa­ni­ki, twier­dząc, że ta­blet­ki, które im po­da­wa­li, mają im­ple­men­to­wać do ich głów fał­szy­we wspo­mnie­nia, by stwo­rzyć ma­rio­net­ko­wą oso­bo­wość, ma­ją­cą pod­po­rząd­ko­wać sobie tę praw­dzi­wą. Za to co pią­tek pró­bo­wał prze­ko­nać po­zo­sta­łych, że sfe­rycz­ność Ziemi i jej ruch wokół Słoń­ca to de­mo­nicz­na mi­sty­fi­ka­cja, wy­ce­lo­wa­na w ludz­kie dusze, by spro­wa­dzić na nie po­tę­pie­nie.

Jo­an­na, jadąc Whal­ley Ave­nue, która przechodziła w sześć­dzie­siąt­kę trój­kę za Ed­ge­wo­od Park, za­sta­na­wia­ła się, co Joe po­wie­dział­by na temat jej wy­pra­wy. Im dalej była od domu, tym bar­dziej ab­sur­dal­ny wy­da­wał się jej ten po­mysł. Na­bie­ra­ła prze­ko­na­nia, że znów jej od­bi­ło. Prze­cież żaden sa­mo­chód nie mógł ot tak zje­chać z gwiazd! Wie­dział to kil­ku­la­tek, a tym bar­dziej nie­do­szła ab­sol­wentka Yale.

Mi­ga­ją­ca kon­tro­l­ka ni­skie­go stanu pa­li­wa zmu­si­ła Jo­an­nę do prze­rwa­nia roz­my­ślań, na rzecz bar­dziej pa­lą­ce­go pro­ble­mu. Wy­bra­ła naj­bliż­szą sta­cję ben­zy­no­wą, za­par­ko­wa­ła przed dys­try­bu­to­rem i wy­sia­dła, by za­tan­ko­wać, kiedy uprzy­tom­ni­ła sobie, że wy­szła z domu w pi­ża­mie, szla­fro­ku i kap­ciach, za to bez port­fe­la.

Zer­k­nę­ła naj­pierw w kie­run­ku bu­dyn­ku, potem z wa­ha­niem za sie­bie, w stro­nę domu – stąd nie­wi­docz­ne­go – by na ko­niec prze­śli­znąć spoj­rze­niem po au­tach za­par­ko­wa­nych opo­dal sta­cji.

Do­strze­gła ruch za kie­row­ni­cą sta­re­go, czer­wo­ne­go bu­ic­ka, więc zde­cy­do­wa­ła się po­dejść. W środ­ku sie­dzia­ła ko­bie­ta. Gme­ra­ła przy kie­row­ni­cy, jed­nak gdy tylko za­uwa­ży­ła Jo­an­nę, wy­pro­sto­wa­ła się w fo­te­lu i opu­ści­ła szybę.

– Hej, co tu ro­bisz? – za­py­ta­ła. – Wy­szłaś tak z domu? Może cię gdzieś pod­wieźć?

– Nie, po­trze­bu­ję tylko… – Czego wła­ści­wie? Pie­nię­dzy? Te­le­fo­nu? Po­mo­cy spe­cja­li­sty? Jo­an­na prze­gar­nę­ła włosy i po­krę­ci­ła głową, by ode­gnać na­tręt­ne myśli.

– Jadę do Wo­od­brid­ge. To po dro­dze? Pod­rzu­cić cię?

– Tak – od­po­wie­dzia­ła Jo­an­na, nie za­przą­ta­jąc sobie myśli wła­snym autem po­rzu­co­nym przy dys­try­bu­to­rze pa­li­wa.

Sil­nik ru­szył, gdy tylko chwy­ci­ła klam­kę drzwi od stro­ny pa­sa­że­ra i po kilku se­kun­dach je­cha­ły razem Whal­ley Ave­nue.

– Nie wy­glą­dasz na taką, co za­szła da­le­ko od domu – za­czę­ła ko­bie­ta za kie­row­ni­cą, za­my­ka­jąc py­ta­nie w po­zor­nie oczy­wi­stej uwa­dze.

– Szu­kam cze­goś… kogoś… To długa hi­sto­ria. Cho­ciaż w sumie nie, ale weź­miesz mnie…

– Za wa­riat­kę? – do­po­wie­dzia­ła nie­zna­jo­ma, ob­rzu­ca­jąc pa­sa­żer­kę spoj­rze­niem.

Ta rów­nież przyj­rza­ła się sobie i w jed­nej chwi­li wy­buch­nę­ły śmie­chem. A potem Jo­an­na uzna­ła, że powie jej o wszyst­kim, bo… dla­cze­go nie? Ko­bie­ta za kie­row­ni­cą słu­cha­ła, nie prze­ry­wa­jąc – fakt, opo­wieść była dość krót­ka – a na ko­niec skwi­to­wa­ła:

– Szu­kasz ko­smicz­ne­go pic­k-u­pa, który po­je­chał gdzieś w tym kie­run­ku? Po nie­bie?

– Uhm.

– Wiesz, że to ja­kieś pięć­dzie­siąt sie­dem bi­lio­nów ki­lo­me­trów stąd?

Jo­an­na wie­dzia­ła. Nie przez przy­pa­dek miała w domu te­le­skop – jej oj­ciec wy­kła­dał astro­no­mię na Yale. Jed­nak głos, który sły­sza­ła teraz w gło­wie, nie na­le­żał do ojca re­cy­tu­ją­ce­go na­uko­we for­muł­ki, a do Za­lęk­nio­ne­go Joe.

„Skąd masz pew­ność?”, po­wta­rzał. „Spraw­dzi­łaś to wszyst­ko sama? Okrą­ży­łaś świat? Byłaś na bie­gu­nie? Lą­do­wa­łaś na Księ­ży­cu? Czy wie­rzysz w to wszyst­ko, o czym mówią ci, że jest praw­dą? Nie byłaś nawet na Za­chod­nim Wy­brze­żu. Skąd mo­żesz wie­dzieć, co jest praw­dą a co kłam­stwem?”

– Wiem – od­po­wie­dzia­ła. – Ale pięt­na­ście lat temu wie­dzia­łam, że gwiaz­dy nie zni­ka­ją bez po­wo­du. A go­dzi­nę temu, że nie po­ja­wia­ją się rów­nie nie­spo­dzie­wa­nie. Wiem to wszyst­ko, ale… Jeśli prze­sta­nę ufać sobie, to komu będę mogła?

Ko­bie­ta mu­sia­ła do­sły­szeć coś w jej gło­sie, bo zje­cha­ła na po­bo­cze, aku­rat gdy do­tar­ły do West River.

– Może za­wio­zę cię do domu? – za­pro­po­no­wa­ła, pa­trząc Jo­an­nie w oczy. Chyba szu­ka­ła w nich ostat­ków zdro­we­go roz­sąd­ku.

– Wolę je­chać dalej.

Ko­bie­ta zer­k­nę­ła na ulicę przed sa­mo­cho­dem i otwo­rzy­ła drzwi.

– Zaraz wrócę – po­wie­dzia­ła i nim Jo­an­na zdą­ży­ła za­re­ago­wać, znik­nę­ła w za­ro­ślach nad rzeką.

Nie­bie­sko-czer­wo­na łuna ma­ja­czą­ca na ho­ry­zon­cie z dużą pręd­ko­ścią zbli­ży­ła się do za­par­ko­wa­ne­go auta. Dźwięk syren, który roz­legł się, gdy ra­dio­wóz był w po­bli­żu, kazał Jo­an­nie są­dzić, że to jej szu­ka­li.

– Nic mi nie jest. Ro­dzi­ce… – za­czę­ła, wy­sia­da­jąc z sa­mo­cho­du.

– Stój! – wy­krzyk­nął po­li­cjant, wy­sko­czyw­szy z ra­dio­wo­zu. – Ręce na maskę, nogi sze­ro­ko!

Wkrót­ce do­łą­czył do niego drugi. Oby­dwaj trzy­ma­li broń w go­to­wo­ści.

– To po­mył­ka! Ja… – Jo­an­na chcia­ła się wy­tłu­ma­czyć, ale nie zna­la­zła od­po­wied­nich słów. W jed­nej chwi­li jej myśli objął chaos, z któ­re­go wy­ła­niał się tylko jeden obraz. Gra­na­to­wy, na­kra­pia­ny pic­k-up je­chał w jej kie­run­ku drogą numer sześć­dzie­siąt trzy.

– Jest! – krzyk­nę­ła, wska­zu­jąc go pal­cem. – To on! To on! – wo­ła­ła, pró­bu­jąc się wy­rwać, gdy jeden z funk­cjo­na­riu­szy przy­ci­snął jej głowę do maski bu­ic­ka i za­ku­wał ręce w kaj­dan­ki.

– …masz prawo za­cho­wać mil­cze­nie. Wszyst­ko co po­wiesz… – wy­gła­szał znaną z se­ria­li po­li­cyj­nych for­muł­kę, ale Jo­an­na nie słu­cha­ła, bo wła­śnie mijał ich sa­mo­chód, który wcze­śniej wi­dzia­ła na fir­ma­men­cie.

Sza­mo­cząc się w uści­sku, pró­bo­wa­ła zo­ba­czyć twarz kie­row­cy, który je­chał śli­ma­czym tem­pem i igno­ro­wa­ny przez po­li­cjan­tów, przy­pa­try­wał się aresz­to­wa­niu. Kiedy jej się udało, a ich spoj­rze­nia mogły się spo­tkać, kie­row­ca pic­k-u­pa wy­glą­dał na bar­dziej za­sko­czo­ne­go niż ona sama.

 

*

 

– Mó­wi­łam już, byłam tylko pa­sa­żer­ką. Nie mia­łam pie­nię­dzy, nie wzię­łam port­fe­la, a ona mnie pod­wio­zła – tłu­ma­czy­ła się Jo­an­na z miną zbi­te­go psa.

Sie­dząc na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­cho­du – tego sa­me­go, który nocą wy­pro­wa­dzi­ła z ga­ra­żu – zer­ka­ła w lu­ster­ko wstecz­ne, by spraw­dzić, czy matka na nią pa­trzy. Nie pa­trzy­ła. To ozna­cza­ło, że jest zła. Jo­an­na pa­mię­ta­ła to z dzie­ciń­stwa i choć teraz była już do­ro­słą ko­bie­tą, po­czu­cie winy, jakie od­czu­wa­ła, nic a nic się nie zmie­ni­ło.

– Jak miała na imię? – za­py­tał oj­ciec, jak zwy­kle od­no­sząc się do fak­tów.

To Jo­an­na w nim ce­ni­ła. Ale wie­dzia­ła też, że jej od­po­wiedź nie za­brzmi do­brze.

– Nie wiem, nie przed­sta­wi­ła się.

– Jak długo nie bie­rzesz leków? – Matka była nie­ustę­pli­wa. – Wró­ci­łaś do domu, ale mia­łaś je re­gu­lar­nie przyj­mo­wać. Dok­tor…

– Dzię­ku­ję za kau­cję. Zwró­cę ci co do centa – od­par­ła Jo­an­na. – Chyba już czas wró­cić do mia­sta i pracy.

– Chcesz w takim sta­nie prze­pro­wa­dzić się do No­we­go Jorku?!

– W jakim sta­nie?

– Prze­cież wiesz, że mama chce two­je­go dobra – wtrą­cił się oj­ciec.

– Po­wia­do­mi­łaś dok­to­ra Man­de­lę? – za­py­ta­ła Jo­an­na z prze­ję­ciem, kiedy przy­po­mnia­ła sobie, jakie mogły cze­kać ją kon­se­kwen­cje.

Nie chcia­ła wra­cać do za­kła­du. Nie żeby było z nim coś nie tak. To nie miej­sce z „Lotu nad ku­kuł­czym gniaz­dem” i czuła się tam na­praw­dę do­brze. Po pro­stu roiło się tam od czub­ków.

– Nie po­wia­do­mi­łam dok­to­ra, ale i tak się dowie. Bę­dziesz miała spra­wę w są­dzie!

Było źle. Bar­dzo źle.

Ale Jo­an­na, za­miast ko­lej­ny raz pró­bo­wać się wy­tłu­ma­czyć, utkwi­ła wzrok w wi­do­ku za szybą. Po pra­wej stro­nie, przed barem ser­wu­ją­cym naj­lep­sze bur­ge­ry na pół­noc od Bro­nxu, za­par­ko­wał gra­na­to­wy, na­kra­pia­ny pic­k-up.

– Je­stem głod­na. Za­trzy­maj­my się – po­pro­si­ła, acz chyba zbyt sta­now­czo, bo za­miast tego matka wci­snę­ła moc­niej pedał gazu. – Za­trzy­maj­my się! – krzyk­nę­ła Jo­an­na, cią­gnąc za klam­kę. Drzwi były za­blo­ko­wa­ne.

– Nie każ mi tego robić. – Matka otwo­rzy­ła scho­wek i wy­cią­gnę­ła strzy­kaw­kę wy­peł­nio­ną prze­zro­czy­stą sub­stan­cją.

– Za chwi­lę bę­dzie­my w domu. Spo­koj­nie, có­recz­ko – dodał oj­ciec, pa­trząc na Jo­an­nę tymi swo­imi ra­do­sny­mi, wiecz­nie mło­dy­mi ocza­mi.

– Po­słu­chaj­cie, je­stem do­ro­słą ko­bie­tą – za­czę­ła, od­pi­na­jąc pas. – Nie mo­że­cie mnie prze­trzy­my­wać. Mam swoje pro­ble­my i może dzi­siej­szy dzień nie jest naj­lep­szym tego przy­kła­dem, ale radzę sobie! Je­ste­ście moimi ro­dzi­ca­mi, ko­cham was, ale…

– Prze­stań! – wrza­snę­ła matka i pra­wie zje­cha­ła na prze­ciw­ny pas. Na szczę­ście droga była pusta. – Prze­stań tak mówić! My­ślisz, że tylko tobie jest cięż­ko?!

– Nie de­ner­wuj mamy, bo nie po­zwo­lę ci bawić się te­le­sko­pem – dodał jesz­cze oj­ciec, po­sy­ła­jąc jej kar­cą­ce spoj­rze­nie, cał­kiem jakby znów miała dwa­na­ście lat.

Jo­an­na zmarsz­czy­ła pod­bró­dek i spoj­rza­ła w tył, na drogę, która zo­sta­wa­ła za nią wraz z naj­waż­niej­szym od­kry­ciem, ja­kie­go do­ko­na­ła po raz drugi w ciągu pięt­na­stu lat. Ten widok ją uspo­ko­ił. Od­kry­cie je­cha­ło tuż za nią.

 

*

 

Jo­an­na prze­spa­ła pra­wie cały dzień – nie po raz pierw­szy zresz­tą. Zbu­dziła się zwi­nię­ta w po­zy­cję em­brio­nal­ną i le­ża­ła tak jesz­cze przez jakiś czas, w na­dziei, że rze­czy­wi­stość się od­mie­ni, ostre kra­wę­dzie przed­mio­tów zmięk­ną, po­wie­trze sta­nie się lżej­sze, gra­wi­ta­cja nie tak przy­tła­cza­ją­ca, a oj­ciec usią­dzie na skra­ju łóżka, by po­roz­ma­wiać i dodać jej otu­chy.

Wie­dzia­ła jed­nak, że to nie sta­nie się zbyt szyb­ko.

Za­lęk­nio­ny Joe wie­rzył, że ta­blet­ki za­wie­ra­ją fał­szy­we wspo­mnie­nia, ale Jo­an­na znała praw­dę. Kiedy matka po­sta­wi­ła przed nią szklan­kę wody i ta­le­rzyk z dwie­ma pa­styl­ka­mi; kiedy tłu­ma­czy­ła, jak nie­roz­sąd­ne było ich od­sta­wie­nie, jakie mogą być kon­se­kwen­cje i co może gro­zić Jo­an­nie; kiedy ta ule­gła na­mo­wom matki i za­ży­ła le­kar­stwo, to nie jej wspo­mnie­nia ule­gły prze­obra­że­niu. To świat się zmie­nił.

Jo­an­na miała kilka teo­rii na wy­ja­śnie­nie tego zja­wi­ska. Spo­śród wielu moż­li­wo­ści – od in­ge­ren­cji mię­dzy­ga­lak­tycz­nej cy­wi­li­za­cji anio­łów, po uwię­zie­nie w sy­mu­la­cji kom­pu­te­ro­wej – skła­nia­ła się ku tej, że ta­blet­ki zmie­nia­ły kwan­to­wy układ re­la­cji mię­dzy nią a świa­tem ze­wnętrz­nym, w efek­cie ule­ga­ła prze­obra­że­niu płasz­czy­zna ich in­te­rak­cji. Nie mogła jed­nak wy­klu­czyć, że wszyst­ko, co ją ota­cza, to je­dy­nie wy­twór wszech­jaź­ni łą­czą­cej umy­sły, two­rząc ilu­zję czasu i prze­strze­ni, a lek prze­ry­wał po­łą­cze­nie mię­dzy Jo­an­ną a czę­ścią ludzi. To tłu­ma­czy­ło­by, dla­cze­go za­wsze po przy­ję­ciu dawki czuła się sa­mot­na. I czemu oj­ciec wtedy zni­kał, a ona miała wra­że­nie, że nie ma go już od wie­ków.

Była pewna, że w tym sta­nie nie znaj­dzie gwiezd­ne­go pic­k-u­pa. Od­twa­rza­ła w pa­mię­ci mo­ment, gdy po­jazd skrę­cił w Col­la­ge Stre­et i stra­ci­ła go z oczu, a za każ­dym razem, gdy przy­wo­ły­wa­ła to wspo­mnie­nie, pic­k-up sta­wał się mniej wy­raź­ny i coraz bar­dziej prze­zro­czy­sty. Zmu­si­ła się, by prze­rwać, nim cał­kiem o nim za­po­mni i z tru­dem roz­pro­sto­wa­ła koń­czy­ny, by wstać z łóżka. Gdy jej się udało, było już po za­cho­dzie słoń­ca.

Na sto­li­ku obok stał ta­lerz z ka­nap­ka­mi, kubek zim­nej kawy zbo­żo­wej i sło­iczek z ta­blet­ka­mi.

Jo­an­na upiła łyk na­po­ju, by prze­płu­kać zdrę­twia­ły język. Ka­na­pek nie tknę­ła, a ta­blet­ki… Po­win­na wziąć ko­lej­ną dawkę. To by­ło­by roz­sąd­ne. Jesz­cze dwie i za­po­mni o wszyst­kim. Nie bę­dzie pa­mię­tać ojca ani pic­k-u­pa. Na­stęp­ne dwie, a wy­ga­sną emo­cje. Bę­dzie cho­dzić, jeść, pra­co­wać, nie my­śleć o ni­czym, co znaj­du­je się wyżej niż trzy metry nad pod­ło­gą – jak au­to­mat. To mogło przy­nieść gorz­kie uczu­cie wy­zwo­le­nia.

Chwy­ci­ła po­jem­nik i ci­snę­ła nim w drzwi po­ko­ju. Wiecz­ko od­sko­czy­ło i ta­blet­ki roz­sy­pa­ły się po pod­ło­dze.

– Mu­sisz być silna – po­wta­rza­ła sobie, zmie­rza­jąc w kie­run­ku bal­ko­no­wych drzwi.

Na ze­wnątrz za­sta­ła ko­bie­tę po­chy­la­ją­cą się nad te­le­sko­pem. Ta sama, którą Jo­an­na spo­tka­ła po­przed­niej nocy na par­kin­gu przed sta­cją ben­zy­no­wą.

– Spraw­dzi­łam. Nadal tam jest – po­wie­dzia­ła, od­ry­wa­jąc się od oku­la­ru.

Jo­an­na była pewna, że tamta mówi o gwieź­dzie. Bo i o czym innym?

– Co tu ro­bisz? Jak we­szłaś? – rzu­ci­ła za­sko­czo­na Jo­an­na, ale zaraz waż­niej­sze py­ta­nie przy­szło jej do głowy. – Skąd wiesz o gwieź­dzie?

Ko­bie­ta uśmiech­nę­ła się. Wy­glą­da­ła zna­jo­mo. Jasne, spo­tka­ły się nie­daw­no, ale z tym uśmie­chem i w świe­tle gwiazd przy­po­mi­na­ła kogoś jesz­cze.

– Prze­cież roz­ma­wia­ły­śmy, pa­mię­tasz?

Rze­czy­wi­ście, mogły o tym mówić. Ale nadal coś się tu nie zga­dza­ło. Jo­an­na ostroż­nie po­de­szła do te­le­sko­pu.

– Po co przy­szłaś?

– Chcia­łam cię prze­pro­sić. Ta sy­tu­acja z sa­mo­cho­dem… nie tak miało być.

– Dla­te­go się wła­ma­łaś?

– Ależ ni­g­dzie się nie wła­ma­łam. Ja tu miesz­kam.

Ko­lej­ny uśmiech. Sze­ro­ki. Ma­ka­brycz­nie ra­do­sny. Jo­an­na nie uśmie­cha­ła się tak od czasu, gdy…

– Czyli to praw­da. Zwa­rio­wa­łam. Dok­tor Man­de­la miał rację, rze­czy­wi­ście mi od­bi­ło. – stwier­dzi­ła Jo­an­na, uświa­do­miw­szy sobie, z kim roz­ma­wia. Opar­ła się o ba­lu­stra­dę i za­pa­trzy­ła w dal, gdzie ulicz­ne świa­tła wy­zna­cza­ły drogę do Uni­wer­sy­te­tu Yale. Tam wy­kła­dał jej oj­ciec. Kie­dyś.

Jeśli była wa­riat­ką, to ozna­cza­ło, że on na­praw­dę nie żyje.

– Od kiedy idziesz po linii naj­mniej­sze­go oporu? – od­par­ła ko­bie­ta.

Jo­an­na zmu­si­ła się, by ko­lej­ny raz na nią spoj­rzeć.

Za­dba­ne, nie­prze­tłusz­czo­ne włosy, roz­pusz­czo­ne i fa­lu­ją­ce, a nie upię­te nie­dba­le w kucyk. Uśmiech przy­kle­jo­ny do twa­rzy. Ma­ki­jaż za­kry­wa­ją­cy nie­zdro­wo bladą cerę. Brak worów pod ocza­mi. Spo­koj­ny wzrok, nie wo­dzą­cy na boki. Dla­te­go tak trud­no było jej do­strzec, że są takie same.

Od­wró­ci­ła się, ple­ca­mi opar­ła o ba­lu­stra­dę. Jej uwagę przy­cią­gnę­ły trzy po­ły­sku­ją­ce, mlecz­no­bia­łe ta­blet­ki, które mu­sia­ły po­to­czyć się aż pod próg bal­ko­nu.

– Weź je – pro­wo­ko­wa­ła ta druga. – Jeśli bę­dziesz to robić od­po­wied­nio długo, wtedy ja zo­sta­nę, a ty znik­niesz. Tego chcesz? Tego na­praw­dę chcesz?

– A co mam niby zro­bić?

Z par­te­ru do­biegł ją dźwięk otwie­ra­nych drzwi i stłu­mio­ne od­gło­sy roz­mo­wy.

– To dok­tor – oznaj­mi­ła ko­bie­ta przy te­le­sko­pie. – Ja z nim po­roz­ma­wiam, a ty znajdź tego two­je­go pic­k-u­pa – do­da­ła, mi­nąw­szy Jo­an­nę w dro­dze do drzwi.

– Dla­cze­go?

– Ja już go nie spo­ty­kam – od­po­wie­dzia­ła, sta­jąc w progu. Jo­an­na wie­dzia­ła, że tamta mówi o ojcu. – Dla mnie umarł dzie­sięć lat temu, kiedy stra­wi­ła go ob­se­sja na punk­cie prze­klę­tej zni­ka­ją­cej gwiaz­dy. Wtedy nasz świat pękł na dwoje. Sza­leń­stwo ma to do sie­bie, że prze­no­si się przez śmierć.

Skrzy­pią­ce scho­dy oznaj­mia­ły, że ktoś jest w dro­dze na pię­tro. Miały nie­wie­le czasu.

– Nie chcę tego słu­chać – prze­rwa­ła jej Jo­an­na. W oczach miała łzy, a w gło­wie istny mę­tlik.

– Więc idź.

Skrzy­pie­nie usta­ło. Za to ktoś za­pu­kał do drzwi.

– Nie ma stąd in­ne­go wyj­ścia.

– Spójrz w dół.

O ba­lu­stra­dę była opar­ta dra­bi­na.

 

*

 

Paź­dzier­nik w Con­nec­ti­cut bywał mroź­ny. Jo­an­na miała oka­zję się o tym prze­ko­nać, gdy prze­mie­rza­ła ob­sy­pa­ne po­żół­kły­mi li­ść­mi ulice New Haven, krok za kro­kiem zbli­ża­jąc się do Uni­wer­sy­te­tu Yale. Miała przed sobą ponad go­dzi­nę mar­szu – na szczę­ście, tym razem za­miast pi­ża­my za­ło­ży­ła dres. Kap­tur za­rzu­ci­ła na głowę, by od­gro­dzić się od cie­kaw­skich spoj­rzeń, choć te i tak wę­dro­wa­ły ku jej sto­pom. Szła boso. Zimno wle­wa­ło się do wnę­trza jej ciała przez ko­niusz­ki pal­ców.

Nie my­śla­ła jed­nak, by za­wró­cić. Była pewna swego i zde­cy­do­wa­na, cał­kiem jakby tam, w domu, wraz z drugą Jo­an­ną zo­sta­wi­ła wszel­kie wąt­pli­wo­ści. Kiedy do­tar­ła do Col­la­ge Stre­et i skrę­ci­ła na pół­noc, tam, gdzie wcze­śniej od­je­chał pic­k-up, nie­mal uno­si­ła się w eks­ta­zie nad je­sien­nym dy­wa­nem li­sto­wia. Chcia­ła biec, pę­dzić co sił na spo­tka­nie z przy­go­dą. W od­da­li, w świe­tle la­tar­ni, wi­dzia­ła już mury kam­pu­su.

Nie­bie­ska to­yo­ta prius wy­je­cha­ła zza za­krę­tu i sta­nę­ła w po­przek Hil­l­ho­use Ave­nue. Z wnę­trza po­jaz­du wy­siadł sześć­dzie­się­cio­la­tek w oku­la­rach o okrą­głych szkłach, ły­si­nie zaj­mu­ją­cej więk­szość głowy i siwej bro­dzie przy­cię­tej w szpic. Dok­tor Man­de­la.

Jo­an­na zwol­ni­ła kroku, a w końcu się za­trzy­ma­ła. Nie było innej drogi, żad­nej ulicz­ki, w którą mogła skrę­cić. Nagle te nie­speł­na dwie dzie­sią­te mili, które jej po­zo­sta­ło, za­czę­ło być więk­szym wy­zwa­niem, niż droga, którą miała za sobą.

– Joan, wsiądź do sa­mo­cho­du – za­czął dok­tor. Za­wsze uży­wał tej formy jej imie­nia. Nie zno­si­ła tego, ale na samym po­cząt­ku te­ra­pii po­zwo­li­ła mu tak się do sie­bie zwra­cać, a potem bała się wy­znać praw­dę.

Bała się też sa­me­go Man­de­li. Miała wra­że­nie, że gdy pa­trzy znad opra­wek tych swo­ich oku­la­rów, widzi wszyst­kie jej myśli i naj­skryt­sze se­kre­ty.

– Wy­szłam na spa­cer. Nie robię nic złego – za­pro­te­sto­wa­ła, ale bez pew­no­ści. Za­czę­ła ner­wo­wo mię­to­sić rę­ka­wy bluzy.

– Jasne, ab­so­lut­nie masz rację. Ale już wy­star­czy – dok­tor ob­sta­wał przy swoim, a ona wy­ko­na­ła pierw­szy nie­pew­ny krok w stro­nę jego sa­mo­cho­du.

– Dla­cze­go nie zo­stał pan w domu, z tą drugą Jo­an­ną? To ona pana tu przy­sła­ła? Wro­bi­ła mnie? Znowu? – Z każ­dym py­ta­niem była bli­żej dok­to­ra.

– To nie jest dobre miej­sce do roz­mów. Oboje wiemy, jak dzia­ła na cie­bie bli­skość Uni­wer­sy­te­tu. Po­jedź­my razem i kon­ty­nu­uj­my ten temat przy go­rą­cej her­ba­cie, co ty na to?

Ma rację, po­my­śla­ła Jo­an­na, na którą obec­ność Man­de­li dzia­ła­ła moc­niej niż co­dzien­na dawka leku. Dzie­sięć lat temu zna­la­zła ojca zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu jego sali wy­kła­do­wej, przed ta­bli­cą za­pi­sa­ną za­ba­zgra­ny­mi ob­li­cze­nia­mi, które za­pro­wa­dzi­ły go do­ni­kąd. Tak było. Wtedy jedna ja zo­sta­ła w praw­dzi­wym świe­cie, a druga stwo­rzy­ła swój wła­sny, by uchro­nić się od…

Po­czu­ła, że nogi się pod nią ugi­na­ją, a świat wi­ru­je i wy­peł­nia ja­skra­wy­mi ko­lo­ra­mi. Każda la­tar­nia kłuła w oczy bez­li­kiem ogni­stych igieł. Bu­dyn­ki na­bra­ły tak ostrych kształ­tów, że samo pa­trze­nie spra­wia­ło Jo­an­nie ból. Z tru­dem ła­pa­ła od­dech, jakby coś wy­peł­nia­ło jej usta. Drżą­ce dło­nie nie da­wa­ły się opa­no­wać…

Od stro­ny kam­pu­su ku pu­ste­mu skrzy­żo­wa­niu, na któ­rym za­trzy­mał się Man­de­la, zmie­rzał sa­mo­chód. Gra­na­to­wy pic­k-up z wy­ma­lo­wa­ną na ka­ro­se­rii mapą noc­ne­go nieba. Po­jazd za­trzy­mał się w pół drogi.

Jo­an­na stała kilka kro­ków od dok­to­ra. 

– Nie… – wy­szep­ta­ła, od­zy­sku­jąc siły. – Nie po­ja­dę z panem.

– Joan, nie bądź nie­roz­sąd­na… – za­czął dok­tor.

Tylne drzwi to­yo­ty otwo­rzy­ły się i z wnę­trza wy­szedł oj­ciec Jo­an­ny.

– Có­recz­ko… – po­wie­dział tylko to jedno słowo.

– Nie po­gar­szaj swo­jej sy­tu­acji – kon­ty­nu­ował Man­de­la. – Wczo­raj­szy in­cy­dent…

– Pan go widzi! Tak, widzi go pan. Ten ruch głową, spoj­rze­nie w bok… Pan widzi mo­je­go tatę! – wy­krzyk­nę­ła Jo­an­na, rów­nie za­sko­czo­na, co prze­peł­nio­na uczu­ciem wol­no­ści, jakby wła­śnie z jej rąk i nóg zdję­to okowy.

– Oczy­wi­ście, że widzi. Dla­cze­go mia­ło­by być ina­czej? – dodał oj­ciec ze zdzi­wio­ną miną.

– Joan, wsiądź do auta. Pró­bu­ję wy­obra­zić sobie, jak się czu­jesz, ale nie będę mógł ci pomóc, jeśli… – cią­gnął dok­tor.

– Już wiem! – za­wo­ła­ła Jo­an­na w na­głym olśnie­niu. – Tam, w domu, zo­stał dok­tor, ja­kie­go znała ta inna ja. Ten, który po­ma­ga jej po­zbyć się sza­leń­stwa. Pan jest tym dru­gim. Man­de­lą, któ­re­go znam! I który pró­bu­je…

Pró­bu­je co? Za­mknąć mnie w nie­przy­ja­znym świe­cie? Od­dzie­lić od praw­dy? Za­sta­na­wia­ła się Jo­an­na i choć żadna od­po­wiedź nie przy­cho­dzi­ła jej do głowy, to była prze­ko­na­na, że ma rację. Nie osza­la­ła. To świa­ty zmie­nia­ły i na­kła­da­ły się przed jej ocza­mi.

Sto­ją­cy nie­opo­dal pic­k-up za­trą­bił.

Man­de­la od­wró­cił się w tam­tym kie­run­ku, z wy­ra­zem szcze­rej dez­orien­ta­cji, jakby do­pie­ro co do­strzegł za­par­ko­wa­ny sa­mo­chód. Jo­an­na rzu­ci­ła się bie­giem w stro­nę pic­k-u­pa. Dok­tor chciał ru­szyć za nią, ale oj­ciec Jo­an­ny zła­pał go za ramię.

– Mu­sisz ze mną wró­cić! – krzy­czał Man­de­la, po raz pierw­szy, odkąd Jo­an­na go znała, i wy­cią­gał ku niej dło­nie w ge­ście de­spe­ra­cji. Pra­wie czuła, jak łapie ją za ra­mio­na i po­trzą­sa. – Ina­czej nie będę w sta­nie ci pomóc! Wra­caj, Joan! Tam nie spo­tkasz swo­je­go ojca! Nie znaj­dziesz nic, prócz…

Nie usły­sza­ła ko­lej­nych słów.

Do­bie­gła wła­śnie do ko­smicz­ne­go pic­k-u­pa i po­cią­gnę­ła za klam­kę drzwi pa­sa­że­ra, a cały ze­wnętrz­ny świat zo­stał od­gro­dzo­ny od niej ba­rie­rą, przez którą nie prze­do­sta­wał się żaden dźwięk. Jakby za­nu­rzy­ła się w wody cie­płe­go oce­anu.

– Czyli jed­nak! Nie byłem pe­wien, czy mnie wi­dzisz – po­wie­dział kie­row­ca, za­pusz­cza­jąc sil­nik.

Cie­pło, które ma­lo­wa­ło się na jego twa­rzy, spra­wia­ło, że Jo­an­na czuła się jak w domu. To zna­czy: jak w domu kie­dyś.

– Kim je­steś? Czym je­steś? Wio­złeś gwiaz­dę? Jak to moż­li­we? Mia­łam rację przez ten cały czas? – za­rzu­ca­ła go py­ta­nia­mi. – Czy to praw­da? To, co po­wie­dział dok­tor. Nigdy już nie spo­tkam ojca?

– Tak, to praw­da – od­po­wie­dział kie­row­ca. – Chcesz wy­siąść?

Jo­an­na mil­cza­ła. Biła się z my­śla­mi, pa­trząc na z wolna od­da­la­ją­cy się obraz dok­to­ra Man­de­li i ojca, który trzy­mał go w uści­sku. Byli jak za­mro­że­ni w cza­sie. Jeden za­stygł w wy­ra­zie gnie­wu – a prze­cież o to mu cho­dzi­ło przez cały ten czas, by Jo­an­na nie wi­dzia­ła już ojca. Drugi – choć mogli oglą­dać się po raz ostat­ni – wy­glą­dał na szczę­śli­we­go.

– Nie – od­po­wie­dzia­ła.

– Więc je­dzie­my.

 

 

Epi­log

 

– Strasz­nie trzę­sie. Do tego to pi­ka­nie. – Kiedy sa­mo­chód pod­sko­czył na ko­lej­nym wy­bo­ju, Jo­an­na pra­wie ude­rzy­ła głową w sufit.

Przed sobą mieli białą ni­czym mleko wstę­gę jezd­ni, która wiła się po atra­men­to­wym bez­kre­sie. Bar­ney Arden, który pro­wa­dził pic­k-u­pa, po­gło­śnił radio. Miało za­głu­szyć mia­ro­wy, jed­no­staj­ny dźwięk, do­cho­dzą­cy chyba z wnę­trza głowy ko­bie­ty.

– To ty­po­we wra­że­nia przy pierw­szej po­dró­ży – po­wie­dział kie­row­ca. – Nie przej­muj się, wkrót­ce minie. Świat gwiazd stoi przed tobą otwo­rem, to chyba nie pora na na­rze­ka­nie – dodał, uśmie­cha­jąc się.

– Co mi zo­sta­ło in­ne­go, skoro nie od­po­wia­dasz na żadne z moich pytań?

– To nie do końca praw­da.

Jasne. Po­wie­dział, jak się na­zy­wa. Szep­nął słów­ko o tym, że w jej ży­łach może pły­nąć do­miesz­ka krwi Wiel­kich Bu­dow­ni­czych.

– Za­baw­na rzecz – po­wie­dział wtedy. – Pierw­szy raz mu­sie­li­śmy wszyst­ko prze­bu­do­wać, kiedy wznie­śli­ście tę całą wieżę i za­ry­so­wa­li­ście fir­ma­ment. Nikt się nie spo­dzie­wał, że dwu­noż­ne małpy będą bu­do­wać tak wy­so­ko. Drugi, kiedy wasze stat­ki za­czę­ły spły­wać z kra­wę­dzi świa­ta. Dysk oka­zał się kiep­skim po­my­słem. Tamci już szy­ku­ją plany trze­ciej roz­bu­do­wy.

Czyż­by to dla­te­go Man­de­la fa­sze­ro­wał ją swo­imi pa­styl­ka­mi? Chciał ją wy­ko­rzy­stać, czy ogra­ni­czyć jej po­ten­cjał? Skąd miał gwiezd­ny pył, z któ­re­go przy­go­to­wy­wał swoje le­kar­stwa? I kim wła­ści­wie byli "tamci"? 

Oczy­wi­ście Bar­ney nie zdra­dził nic wię­cej.

– Lu­dzie – prych­nął. – Cią­gle py­ta­cie, a od­po­wie­dzi rodzą ko­lej­ne py­ta­nia i ko­lej­ne, i ko­lej­ne. Wszyst­ko chce­cie na­zy­wać, wszyst­ko wy­ja­śnić, do­pa­so­wać do tego, co już wie­cie, albo są­dzi­cie, że wie­cie. Nie­waż­ne, czy to ma coś wspól­ne­go z praw­dą.

– To nie jest od­po­wiedź.

– Czy je­stem praw­dzi­wy? Czy świat jest praw­dzi­wy? Czym jest? Czemu tak, a nie ina­czej? Ilu ludzi zna praw­dę? Jak to robią, że inni jej nie znają? Już pew­nie masz w gło­wie kilka moż­li­wych teo­rii. Czy jeśli któ­raś z nich okaże się praw­dzi­wa, co­kol­wiek to zmie­ni?

Sa­mo­chód pod­sko­czył na ko­lej­nym wy­bo­ju. Spod kół wzbi­ły się tu­ma­ny ko­smicz­ne­go kurzu, kiedy Bar­ney za­ha­mo­wał tuż przed wi­ru­ją­cą pust­ką, po­że­ra­ją­cą krą­żą­ce w po­wie­trzu dro­bi­ny.

– Ty nie wiesz, co? – za­py­ta­ła Jo­an­na, ner­wo­wo ści­ska­ją­c uchwyt wy­sta­ją­cy z su­fi­tu.

Męż­czy­zna za­nur­ko­wał za sie­dze­niem i wy­cią­gnął skrzyn­kę z na­rzę­dzia­mi.

– Je­stem pro­stym kon­ser­wa­to­rem nie­bo­skło­nu. Pil­nu­ję faz Księ­ży­ca, pod­krę­cam pla­ne­ty, do­glą­dam gwiazd, tu i tam łatam czar­ne dziu­ry. Nie wiem wielu rze­czy. I wcale mi ta wie­dza nie jest po­trzeb­na. To jakiś pro­blem?

Jo­an­na spoj­rza­ła w oczy kie­row­cy, a potem spró­bo­wa­ła objąć wzro­kiem nie­skoń­czo­ną prze­strzeń przed sa­mo­cho­dem. Gwiaz­dy kwi­tły wokół ni­czym świe­tli­ste kwia­ty, mgła­wi­ce roz­le­wa­ły się po nie­bie, jak me­du­zy pły­wa­ją­ce w ciem­nym oce­anie. Wszyst­ko ab­sur­dal­nie bli­skie, nie­zgod­ne ze wszyst­ki­mi po­ga­dan­ka­mi ojca, prze­czą­ce zdo­by­czom ludz­kie­go ro­zu­mu. I nie­zno­śnie na­ma­cal­ne. 

– Nie, tak jest do­brze.

– Świet­nie. – Bar­ney ob­da­rzył ją pro­mien­nym uśmie­chem i wy­siadł z auta. – No, rusz się. Cała Droga Mlecz­na czeka na prze­gląd.

 

 

*Nigdy tego nie po­wie­dział, ale moż­li­we, że by się z tym zgo­dził. 

Koniec

Komentarze

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

– Od kiedy idziesz po najmniejszej linii oporu? – odparła kobieta.

Raczej: po linii najmniejszego oporu ;)

 

Ogólnie – niezła korba. Przez moment sprawy zaszły tak daleko, że oczekiwałem przełamania czwartej ściany, ale to nie nastąpiło. Sama idea “rzeczywistość nie istnieje, każdy nosi ją w sobie” w sumie nie jest jakoś szczególnie nowa ani odkrywcza, ale tu ciekawie do tego nawiązujesz. Nie wiem czy Budda by się zgodził i wcale nie jesteśmy pewni, czy tak powiedział czy nie, bo żył dość dawno temu… ;)

W sumie to całość trochę kojarzy się z Alicją w Krainie Czarów, tylko w nowoczesnym anturażu, a im dalej, tym królicza nora jest głębsza. 

No ale jurki dali prowokacyjne tytuły, więc można się było spodziewać dość zakręconych rozwiązań :)

Ja tam jestem zwolennikiem takich eksperymentów. Może nie zawsze jest strawnie, ale przynajmniej nie jest nudno :)

Prosty konserwator nieboskłonu rzucił mnie na łopatki.

Idę wziąć tabletki. Zobaczymy, jaki świat czeka mnie jutro:)

Lożanka bezprenumeratowa

Przez moment sprawy zaszły tak daleko, że oczekiwałem przełamania czwartej ściany, ale to nie nastąpiło.

Nje, to już by mi nie pasowało do tego pomysłu, bo bohaterka jednak jakąś podróż odbywa (jak i cały tekst jest zapisem takiej właśnie podróży) i w prawdziwość samej siebie nie wątpi. 

 

w sumie nie jest jakoś szczególnie nowa ani odkrywcza,

Wszystko już było. Aczkolwiek akurat nie jest to obszar szczególnie eksploatowany przez fantastykę, a tym bardziej nową fantastykę. ;) 

 

W sumie to całość trochę kojarzy się z Alicją w Krainie Czarów, tylko w nowoczesnym anturażu, a im dalej, tym królicza nora jest głębsza. 

Ciekawe skojarzenie, nie powiem. 

 

Prosty konserwator nieboskłonu rzucił mnie na łopatki

Panie, tu się wyklepie, tam trochę szpachli i będzie galaktyka jak ta lala. Obcy płakał jak sprzedawał. 

 

Idę wziąć tabletki. Zobaczymy, jaki świat czeka mnie jutro:)

To pewnie zależy od tabletek. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ciekawe skojarzenie, nie powiem.

Jeszcze w sumie z “Zaginioną autostradą”. Początek był faktycznie Kurtowski, ale trochę się ten klimat moim zdaniem stracił, raczej w stronę grozy, noir, czy ja wiem? Właśnie dlatego skojarzenia z Lynchem, bo moim zdaniem ten klimat mroku i niepokoju bardziej mu towarzyszy. 

No i w sumie to chyba było nie do uniknięcia, bo poruszasz trudne tematy – obłęd, samobójstwo, zagubienie…

Właściwie to nie napisałem jeszcze jednego – brawa za odwagę. Masz już taką renomę, że mógłbyś siedzieć spokojnie i odcinać kupony. Wstawiając takie teksty wystawiasz ją na próbę, bo – nie oszukujmy się – to nie jest łatwa lektura. Raczej niszowo się robi momentami. Ale z drugiej strony – wierzę w nasze forum ;) 

Mis przeczytał. Chyba solipsyzm. No comment.

Początek był faktycznie Kurtowski, ale trochę się ten klimat moim zdaniem stracił,

Widzisz, a dla dwóch betujących to koniec własnie był bardziej w stylu Vonneguta. :)

 

ale trochę się ten klimat moim zdaniem stracił, raczej w stronę grozy, noir, czy ja wiem? Właśnie dlatego skojarzenia z Lynchem, bo moim zdaniem ten klimat mroku i niepokoju bardziej mu towarzyszy. 

Czy stracił?

Zupełnie inny klimat prologu i epilogu, względem części środkowej, jest całkiem celowy, a co do mroku i niepokoju, oraz:

No i w sumie to chyba było nie do uniknięcia, bo poruszasz trudne tematy – obłęd, samobójstwo, zagubienie…

To standardowy klimat dla moich opowiadań.

 

Właściwie to nie napisałem jeszcze jednego – brawa za odwagę.

To w końcu nowa ta koncepcja, czy nienowa? :P

 

Masz już taką renomę, że mógłbyś siedzieć spokojnie i odcinać kupony.

Jaką renomę? Jakie kupony? Ja mam wrażenie, że ludzie są już mną zmęczeni. :)

 

Mis przeczytał. Chyba solipsyzm. No comment.

Panie, to nawet nie jest jeden krok w solipsyzm. Outta świadkiem, że to, to jest bardzo normalna i ułożona fabuła jak na mnie. xD

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hej!

To nieco parafrazowany przeklejony tekst z bety.

Przy pierwszym czytaniu zostałem pozostawiony z pewnym zmieszaniem. Pierwsze tropy które sugerowały o czym może być historia okazały się mylne (a przynajmniej mylne dla mnie :)). Potem otrzymujemy do jakiegoś stopnia klasyczną historię, gdzie bohater jest na granicy obłędu i nie wiemy czy to co widzi jest prawdziwe czy to tylko wymysł jego wyobraźni.

Wszystko doprawione sporą dawką ciekawych teorii i przemyśleń na temat natury istnienia i tego co nam się wydaje, że się nam wydaje, kiedy może być zupełnie inaczej :)

Przy drugim czytaniu (i po przeczytaniu betowych komentarzy) zmienił się do jakiegoś stopnia mój odbiór opowiadania co pozwoliło dostrzec inną perspektywę (szczególnie kiedy trzymałem już w dłoni pewne wskazówki). 

W każdym razie za drugim razem udało mi się dostrzec tutaj nieustanną i pogłębiającą się myśl by zakwestionować wszystko i wszystkich. To nie jest tylko Dickowska niewiara we własną tożsamość czy otaczający mnie świat. Nie chodzi tylko o to że ktoś mnie oszukuje. Ale tak naprawdę o zakwestionowanie wszystkiego na meta-poziomie, niewiara doprowadzona do ekstremum bo przecież na jakiej podstawie cokolwiek uznajemy za fakt czy rzeczywistość?

Tekst zdecydowanie biblioteczny więc klikam!

Pozdrawiam!

No, na bogato. Szaleństwo, znikanie gwiazd, interferujące ze sobą światy alternatywne, konserwacja gwiazd, jakieś moce dostosowujące świat do potrzeb i wyobrażeń ludzi, matriksowe tabletki… Czegoś Ty tu nie wsadził?

Podobało mi się, bo w tym całym szaleństwie jest jakaś metoda.

Ale co właściwie pickup robił na Ziemi?

nie mógł od tak zjechać

Chodziło Ci o “ot tak”?

Babska logika rządzi!

Edwardzie, raz jeszcze dzięki za betę. Wiem, że za pierwszym razem poczułeś się n8eco zagubiony, ale to też pozwoliło mi pewne tropy bardziej zaznaczyć w tekście i cieszę się, że drugi raz już widziałeś go inaczej, nawet jeśli wpłynął na to arsenal interpretacyjny. :) 

 

No, na bogato. Szaleństwo, znikanie gwiazd, interferujące ze sobą światy alternatywne, konserwacja gwiazd, jakieś moce dostosowujące świat do potrzeb i wyobrażeń ludzi, matriksowe tabletki… Czegoś Ty tu nie wsadził?

I jakimś cudem wszystko (chyba) do siebie pasuje! No i wsadziłem jeszcze pewien efekt wspomniany z nazwy, choć nie bezpośrednio. ;) 

 

Ale co właściwie pickup robił na Ziemi?

No przecież przyjechał na burgery. I pewnie zwoził do uniwerku gwiazdy i inne kosmiczne talatajstwo.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Przeczytałem wczoraj wieczorem to opowiadanie po raz trzeci i nadal jestem nim zachwycony. Według mnie dałeś tutaj idealne proporcje szaleństwa, realizmu, pseudonaukowego bełkotu, celnych obserwacji i cholera wie, czego jeszcze, ale cała ta mieszanka bardzo przypomina mi Vonneguta, o czym pisałem Ci już na becie. Przekleję z komentarza beowego ten jeden fragment, bo on mówi o tym, co nadal czuję względem tego tekstu: I chodzi mi nie tylko o ten pseudonaukowy bełkot, o te rozkminy, ale o ironiczność, która niekoniecznie jest w tekście, ale jest metaironicznością, która pojawia się w odbiorze. Tak pisał Vonegutt, kazał się zastanowić nad pewnymi rzeczami, które pokazywał w krzywym zwierciadle, niby pod kołderką z absurdu i wziętych z czapy motywów.

Zdania więc nie zmieniłem i idę tam, gdzie obiecałem, że pójdę :)

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Witam! Bardzo interesujące i dające nadzieję opowiadanie, że w szaleństwie nie tyle jest metoda, co jakieś – całkiem spore – ziarno prawdy. Nie będę porównywać z innymi pisarzami, gdyż padło tu już nazwisko chociażby Kurta Vonneguta. 

Opowiadanie mi się podobało, chociaż nie wszystkie przysłowiowe zakręty na drodze w trakcie czytania do mnie dotarły. Wiem też, że przeczytam kolejny raz. 

Pozdrawiam! 

 

Nigdy się nie poddawać

Outta, cieszy mnie, że twoje pozytywne odczucia względem tego tekstu nie zmieniły się w czasie. :)

Na pewno w jakiejś części swojego pisania chciałbym iśc w tym kierunku, choć to – jak napisał silver – może spowodować, że przychylnych głosów będzie mniej. Mam jednak nadzieję, że będą wtedy dla tej węższej grupy opowiadani będa błyszczeć, zamiast być dla szerokiego grona po prostu dobre… ale trzeba odpowiednio wyważyć proporcje, żeby nie przesadzić. :P

 

Zielonko, witam serdecznie po raz pierwszy i cieszę się z pozytywnego odbioru. To super, że chcesz jeszcze wrócić do tekstu. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Ciekawy pomysł na realizację tytułu :). Spodobał mi się pikap i epilog :).

Monique.M dzięki za wizytę! Dobrze, że się chociaż epilog spodobał. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wiesz, Geki, nie każdemu dogodzisz. A Twoje pisanie, oraz to od Zana, uważam za aktualnie najciekawsze na portalu. Owszem, zdarzają się równie dobre albo nawet i lepsze teksty od Waszych, jednak to sporadyczne przypadki, a Wy dwaj piszecie opowiadania, które są na wysokim poziomie, nie schodząc poniżej pewnego pułapu. W dodatku piszecie dużo, a ksywy Zanais i Gekikara na górze listy w poczekalni są dla mnie zapowiedzią potencjalnego piórka za dany miesiąc. I to nie jest kadzenie, tylko fakt – wystarczy sprawdzić statsy za ten rok i wszystko jasne.

A tak a propos, to zwerbowałem już Ali do bety pewnego tekstu, który zacząłem pisać, a który kiełkuje we mnie od pewnego czasu. Teraz przyszła wena i od wczoraj napisałem ponad 10k znaków, a że nie ogranicza mnie żaden limit konkursowy, tworzę jak chcę, bez zewnętrznych wymogów i pisze mi się o wiele lepiej niż ostatnio. Chętny, kiedy skończę? 

Known some call is air am

A Twoje pisanie, oraz to od Zana, uważam za aktualnie najciekawsze na portalu.

Bardzo miło mi to słyszeć. Zan w tym roku ma 1 miejsce na opko roku w kieszeni, aż szkoda, że mnie rok wcześniej Fun tak zdeklasował, bo już się taka szansa nie powtórzy.

 

Owszem, zdarzają się równie dobre albo nawet i lepsze teksty od Waszych,

W dodatku piszecie dużo, a ksywy Zanais i Gekikara na górze listy w poczekalni są dla mnie zapowiedzią potencjalnego piórka za dany miesiąc

 

Myślę, że trafiliśmy w czas pewnej zmiany pokoleniowej tj. gros świetnych piór, które się tu udzielały, przestało się udzielać (skupili sie na projektach w pełni profesjonalnych i za pieniądze? w każdym razie tego im życzę).

W każdym razie dzięki!

…ciekawe czy ktoś podzieli twoją opinię na temat tego opowiadania. :P

 

A Zan to strzela seriami, trzy opowiadania i trzy na pewno dostaną piórka (nie wiem co by musiało się wydarzyć, by tak nie było).

 

Teraz przyszła wena i od wczoraj napisałem ponad 10k znaków, a że nie ogranicza mnie żaden limit konkursowy, tworzę jak chcę, bez zewnętrznych wymogów i pisze mi się o wiele lepiej niż ostatnio. Chętny, kiedy skończę? 

Czyli o to chodziło! xD

Jasne, dawaj zapro.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Chrystusie!

 

Ale to było dobre! Nigdy jeszcze nie wciągnąłem się w jakieś opko na tym portalu jak w to! Cholera. Geki, myślałem do tej pory, że takie opka to nie moje klimaty, ale sprawiłeś, że przejrzałem na oczy. Matko bosko.

 

Naprawdę jestem zachwycony. Narracja, tempo, dialogi, wszystko ciamkałem jak najsłodszą landrynkę. Nie mam się do czego doczepić, bo nie byłem w stanie skupić się na czepialstwie. Historia mega, tytuł wykorzystany zacnie. Aż dziwię się sam sobie, że tak się jaram.

 

Wiesz, dawno czegoś takiego nie czułem – że bierzesz tekst i nagle przestajesz widzieć litery, a zaczynasz oglądać film. Wszystko było tak sugestywne, że mogę tego pickupa narysować z pamięci. Naprawdę. Też go widziałem.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Cześć, Folan!

Kurde, nie wiem co napisać. Tak pozytywnego komentarza się nie spodziewałem, choć w sumie spodziewałem się, że tekst kierowany jest do węższej grupy odbiorców, ale w ramach tej grupy zostanie odebrany lepiej niż normalnie. To te wilkowe mierzenie wąsko i szeroko – i tym razem poszedłem troche węziej.

Doceniam też, że poza koncepcją, podobne wrażenia wywarła konstrukcja. To bardzo motywuje do dalszego pisania.

Jeśli widziałeś pick-upa, to pozostaje pójść w jego kierunku, niech cię zabierze do gwiazd. :)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Jeśli widziałeś pick-upa, to pozostaje pójść w jego kierunku, niech cię zabierze do gwiazd. :)

No nie wiem, nie wiem. Mnogość interpretacji, jakim można poddać końcówkę i sam tekst sprawia, że wejście do Pickupa może zacząć niezapomnianą podróż do gwiazd lub totalne oderwanie piątej klepki. Rzekłbym nawet, że w nieco bardziej mrocznej interpretacji nawet śmierć. I to mnie się podoba.

0-3 WARSZTAT | 0-3 NARRACJA | 0-3 FABUŁA | 0-3 DIALOGI | 0-3 POSTACI | 0-3 KLIMAT

Cześć, Geki!

 

To zupełnie coś innego, niż się spodziewacie.

 

Po czytaniu:

 

 

Czytałem dwa razy. Za pierwszym razem napisałem zdanie, lub dwa i skasowałem, wyłączyłem kompa i stwierdziłem, że… w sumie sam nie wiem.

Dwa dni później czytam i… no wow. Nie wiem, czy nie powinienem przeczytać i trzeci raz. Ja ogólnie nie z tych bystrych, co łapią wszystko, ale teraz chyba ogarnąłem. I jestem pod wrażeniem.

Zostawiłeś sporo przestrzeni czytelnikowi. Ja wiem, że ogólnie jest kiepsko, że z Joan nie jest dobrze, że z tekstu da się wyczytać bardzo smutny obraz, a jednocześnie tak po ludzku trwam przy tym ładniejszym, którego nie chcę się wyzbyć. On mi bardziej pasuje, choć wiem, że nie jest prawdziwy. Może jestem z tym sam, może inni też tak mają – nie czytałem innych komentarzy.

No właśnie – inni. Widziałem nominacje do piórka i po pierwszym czytaniu byłem… skonfundowany. Rzecz szybko wyjaśniła się gdy zacząłem czytać ponownie. Nie musiałem doczytać do końca, doszło to do mnie (bystrzacha za mnie, nie? :D). Za wolność jaką dajesz czytelnikowi, za perspektywę, za wyobraźnię – podziwiam.

I tyle. Nie ma co więcej pisać.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Czytałem dwa razy. Za pierwszym razem napisałem zdanie, lub dwa i skasowałem, wyłączyłem kompa i stwierdziłem, że… w sumie sam nie wiem

XD

 

Dwa dni później czytam i… no wow. Nie wiem, czy nie powinienem przeczytać i trzeci raz. Ja ogólnie nie z tych bystrych, co łapią wszystko, ale teraz chyba ogarnąłem. I jestem pod wrażeniem.

Jesteś chyba drugą czy trzecią osobą z takim efektem i powiem, że to mi się podoba, bo oznacza, że tekst nie jest jednowymiarowy, tylko przy kolejnej lekturze można znaleźć w nim coś innego. 

 

Ja wiem, że ogólnie jest kiepsko, że z Joan nie jest dobrze, że z tekstu da się wyczytać bardzo smutny obraz, a jednocześnie tak po ludzku trwam przy tym ładniejszym, którego nie chcę się wyzbyć. On mi bardziej pasuje, choć wiem, że nie jest prawdziwy.

Co to w ogóle znaczy "prawdziwy"… 

Swoją drogą przy takich tekstach zawsze jestem ciekawy, jak je ludzie interpretują i odbierają. 

 

Nie musiałem doczytać do końca, doszło to do mnie (bystrzacha za mnie, nie? :D). Za wolność jaką dajesz czytelnikowi, za perspektywę, za wyobraźnię – podziwiam.

Bardzo dziękuję i za komentarz i za zgłoszenie. :) 

 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Cześć! 

 

Nienawidzę tego opowiadania, kto to widział, żeby mnie zmuszać do wysiłku intelektualnego ;). (Nauczona doświadczeniem zaznaczam, że to żart, #AlicellowyHumor).

Cieszę się, że to opowiadanie betowałam, bo trafiając na nie w poczekalni zrezygnowałabym z czytanie gdzieś w trzeciej scenie. Ale w becie nie było drogi ucieczki, musiałam sklecić sensowny komentarz albo chociaż jakikolwiek komentarz ;), więc czytałam i to wielokrotnie.

Do zilustrowania tej nierównej walki posłużę się gifami.

Po pierwszym czytaniu

 

Po drugim czytaniu

 

Po trzecim czytaniu.

 

Po czwartym czytaniu

 

Dajesz czytelnikowi pole do interpretacji i to jest fajne. Tekst jest bardzo dobrze napisany i nie można Ci odmówić umiejętności. Jak już się czytelnik porzuci przekonanie, że czyta opis szaleństwa, to fabuła staje się interesująca w pewien pokrętny i hipnotyzujący sposób.

Interpretowanie tekstu i doszukiwanie się w nim drugiego dna jest niezłą zabawą, ale ja widzę jeden problem. Wnioski, które się w końcu wyłaniają są, jak dla mnie, zbyt oklepane, to jest troszkę tak, że po lekturze zastanawiam się, czy było warto tego drugiego albo i trzeciego dna szukać.

Podsumowując jest to bardzo dobre opowiadanie i ciekawa lektura, ale troszkę zabrakło, żeby mnie to zachwyciło. Doceniam jednaka, że ryzykujesz i potrafisz napisać tak niejednoznaczne opowiadanie.

Alicello, widzę, że wraz z każdym kolejnym czytaniem odbiór się polepszał, więc bardzo mnie to cieszy, tym bardziej, że wiem, że to opowiadanie nie w twoim guście i na samym początku wpadłaś w pułapkę, że to tylko opis szaleństwa i przez to nie ma żadnego znaczenia.

Wiem, że wiele osób tak odbiera wszelkie wizyjne, senne i tym podobne fragmenty, zwłaszcza, jeśli przeplatają się z tym, co w świecie przedstawionym jest obiektywnie rzeczywiste – nasi przodkowie sprzed kilku tysięcy lat tutaj radzili sobie lepiej, nam ten zgniły metaracjonalizm psuje mnogość znaczeń i odbiorów, stajemy się zero-jedynkowi jak maszyny… Dobra, nieważne, bo popadam w dygresje. 

Moje podejście do tematu (nie mylić z przesłaniem opowiadania), to znaczy punkt wyjścia przy pisaniu wielu jak nie wszystkich moich tekstów, można podsumować w wielkim uproszczeniu tak:

 

 

Bo tak naprawdę wszystko dzieje się w naszych głowach.

 

I ta wolność o której piszecie wynika z tego, że nie stawiam tu arbitralnych twierdzeń, nie pokazuje – patrz, to prawdziwe, a to nieprawdziwe. Według mnie to jest, paradoksalnie, sprzeczne z rzeczywistością, w jakiej funkcjonujemy*.

Co do wniosków, to szczerze nie rozumiem tego oklepania. Jasne, wszystko już było. Outta w trakcie bety nawet zacytował Vonneguta i był to fragment, który można byłoby wkleić do tego opowiadania i nikt by się nie zorientował, że coś jest nie tak. Mimo wszystko uważam, że nie są to rejony popularne i eksplorowane. Co do tego, czy dodałem coś nowego do tematu, to już pozostawiam twojemu odbiorowi, bo nie po to pisze się opowiadanie dające wolność interpretacyjną, by potem tę wolność odebrać. 

Powiem tylko tyle, że wyszedłem od tego, by była to opowieść drogi, ale nie będę mówił jakiej – i w moim ograniczonym doświadczeniu (wszak nie jestem vardzo oczytany) z podobnym pomysłem się nie spotkałem, dlatego tal bardzo chciałem to opowiadanie napisać. 

 

*Pamiętam, że jeszcze nawet gdy miałem kilkanaście lat, wierzyłem, że warszawskie Stare Miasto wygląda inaczej (jest w innym miekdcu, dojeżdża się tam pociągiem, jest nie odbudowane i wygląda jak powojenne ruiny). Wstyd się przyznać, ale nawet szukałem na mapie, gdzie te ruiny leżą (to były dawne czasy sprzed powszechnego internetu, google maps czy smartfonow).

Wspomnienie o tym, że je odwiedziłem kiedyś z wycieczką w zerówce było tak silne, że nawet nie przeszło mi przez myśl, by w nie wątpić. Te ruiny były dla mnie tak samo rzeczywiste jak widok za oknem. 

Dopiero później, kiedy więcej dowiedziałem się o Warszawie, bywałem tam częściej itp. zrozumiałem, że to musiał być sen, bardzo dawny i bardzo mocno zapisany w mojej pamięci, który w jakiś sposób wziąłem za rzeczywistość. 

Tak to sobie zracjonalizowałem. Ale może to było co innego? Może pewien efekt na literę eM?

…cieszę się, że internet zapewnia anonimowość, bonjak ktoś mnie weźmie za wariata, to i tak nie wie gdzie wysłać panów z kaftanem. :P

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Zmyłki i niejednoznaczność. Do samego końca można kwestionować każde zdarzenie, spotkanie, dialog. Bohaterka odkryła prawdę o świecie czy popadła ostatecznie w chorobę? Co jest rzeczywiste, a co nie? Co to jest rzeczywistość? Pytań, jak rzeczywistości, można mnożyć. Lubię takie opowiadania.

Dla mnie bohaterka odkryła prawdę ;).

Gekikara, może i jestem zero-jedynkowa jak maszyna i wiem, że to opowiadanie dla wybranych, podkreślałeś to na becie i tutaj w komentarzach, ale skoro betowałam, to po prostu chciałam się swoim odczuciami podzielić, choćby i były niezbyt wyrafinowane. I być może przekaz jest naprawdę oryginalny, a to, że mnie się taki nie wydał, jest tylko moją winą. Nie upieram się, to tylko moja opinia.

Wspomnienie o tym, że je odwiedziłem kiedyś z wycieczką w zerówce było tak silne, że nawet nie przeszło mi przez myśl, by w nie wątpić. Te ruiny były dla mnie tak samo rzeczywiste jak widok za oknem. 

Dopiero później, kiedy więcej dowiedziałem się o Warszawie, bywałem tam częściej itp. zrozumiałem, że to musiał być sen, bardzo dawny i bardzo mocno zapisany w mojej pamięci, który w jakiś sposób wziąłem za rzeczywistość. 

Tak to sobie zracjonalizowałem. Ale może to było co innego? Może pewien efekt na literę eM?

 

To bardzo proste – urodziłeś się w równoległej rzeczywistości, gdzie Warszawa nie była wciąż odbudowana, a na pewnym etapie życia (pewnie jako młody chłopak) niepostrzeżenie przeniosłeś się do naszej. ;)

A może po prostu oglądanie filmów wojennych szkodzi?

Babska logika rządzi!

…cieszę się, że internet zapewnia anonimowość, bonjak ktoś mnie weźmie za wariata, to i tak nie wie gdzie wysłać panów z kaftanem. :P

Jesteś pan pewien? :D Ale ja panów z kaftanem nie podeślę, bo mnie to już od dawna szukają ;)

Known some call is air am

Cześć!

 

Ciekawe opko, pięknie podsumowuje je to ostatnie zdanie (gwiazdka). Bardzo lekko potraktowałeś zestawienie teorii spiskowych i zaburzenia (lub może przebłyski prawdziwego widzenia) bohaterki. Ojciec, który się powiesił, poniósłszy klęskę, a jednak wysiadł z samochodu i był szczęśliwy. Doktor z priusa i tajemniczy pickup konserwatora nieboskłonu. Cudownie szalone, choć nie mam zielonego pojęcia, co chciałeś pokazać (poza refleksją nad tą myślą Buddy, to znaczy to, z którą by się zgodził być może). Były tabletki, było tajemnicze aresztowanie, była rozmowa z inną wersją siebie. Trochę przywodzi to na myśl wszystkie teraźniejszości: klimat jest podobny, atmosfera sieci intryg i spisków wisi w powietrzu, a może to tylko kwestia percepcji?

Podziwiam wyobraźnię i lekkość pióra, bo przepięknie (jak zwykle u Ciebie) przeprowadziłeś czytelnik przez tylko z pozoru prosty świat. Strach w niebo spojrzeć, bo jeszcze człowiek coś zobaczy i się zacznie.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Historia okazała się mocno intrygująca i czytało się ją świetnie, mimo że chwilami gubiłam się. Głupieję bowiem, kiedy sprawy zaczynają dotyczyć wnikania w rozum chyba tknięty obłędem, kiedy  pojawiają się pastylki i nagle jedna postać staje się dwiema, a na koniec pasażerowie pikapa, jadąc po Drodze Mlecznej, doznają wstrząsów na wybojach. Jednakowoż nie mogą się wyprzeć, że lektura sprawiła mi przyjemność. ;)

 

„Świat, który po­strze­ga­my, jest ni­czym wię­cej, niż ilu­zją od­bi­ja­ją­cą się w źre­ni­cach na­szych oczu – tyle więc świa­tów, ile spoj­rzeń” → Brak kropki na końcu cytatu.

Cytując czyjeś słowa lub fragment tekstu, używamy albo kursywy, albo cudzysłowu. Nie używamy kursywy i cudzysłowu jednocześnie.

 

Gra­na­to­we­go, na­kra­pia­ne­go bielą pic­ku­pa, który→ Gra­na­to­we­go, na­kra­pia­ne­go bielą pika­pa/ pick-upa, który

Ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie.

Za SJP PWN: pikap, pick-up [wym. pikap] «samochód półciężarowy z platformą bagażową zamiast tylnych siedzeń»

 

 …sfe­rycz­ność Ziemi i jej ruch wokół słoń­ca… → …sfe­rycz­ność Ziemi i jej ruch wokół Słoń­ca

 

i w jed­nej chwi­li wy­bu­chły śmie­chem. → …i w jed­nej chwi­li wy­bu­chnęły śmie­chem.

Obie formy są poprawne, z tym że czasownik wybuchnęła zarezerwowany jest dla istot żywych, natomiast wybuchła dla rzeczowników nieżywotnych.

 

Nie­bie­ska To­yo­ta Prius wy­je­cha­ła zza za­krę­tu→ Nie­bie­ska to­yo­ta prius wy­je­cha­ła zza za­krę­tu

Nazwy samochodów piszemy małymi literami. http://www.rjp.pan.pl/index.php?view=article&id=745

 

i siwej bro­dzie przy­cię­tej na sztorc. → Jak wygląda broda przycięta na sztorc?

A może miało być: …i siwej bro­dzie przy­cię­tej w szpic.

Za SJP PWN: na sztorc zob. sztorcem. – «ostrym końcem lub krawędzią do góry»

 

po­zwo­li­ła mu tak się do niej zwra­cać… → …po­zwo­li­ła mu tak się do siebie zwra­cać

 

gdy pa­trzy znad opra­wek tych swo­ich oku­la­rów… → Czy dopowiedzenie jest konieczne? Czy patrzyłby znad oprawek tamtych cudzych okularów?

 

mu­sie­li­śmy wszyst­ko prze­bu­do­wać, kiedy wy­bu­do­wa­li­ście tę całą wieżę… → Nie brzmi to najlepiej.

A może: …mu­sie­li­śmy wszyst­ko prze­bu­do­wać, kiedy wznieśliście tę całą wieżę

 

Nie ważne, czy to ma coś wspól­ne­go z praw­dą. → Nieważne, czy to ma coś wspól­ne­go z praw­dą.

 

Pil­nu­ję faz księ­ży­ca… → Pil­nu­ję faz Księ­ży­ca

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witam wszystkich i spieszę z odpowiedziami! 

Będzie krótko, ale to dlatego, że zawsze łatwiej się tłumaczyć niż dziękować za komplementy, a uwag się zebrało niewiele, to i wiadomo. :) 

Cudownie szalone, choć nie mam zielonego pojęcia, co chciałeś pokazać

Krarze, no trudno, sam nic nie będę wyjaśniać, a i sporo już się pojawiło teorii w komentarzach i myślę, że lepiej pozostawić to czytelnikowi. :) 

 

Trochę przywodzi to na myśl wszystkie teraźniejszości: klimat jest podobny, atmosfera sieci intryg i spisków wisi w powietrzu, a może to tylko kwestia percepcji?

Opowiadania są rozwinięciem tej samej idei, więc coś w tym jest. 

 

Podziwiam wyobraźnię i lekkość pióra, bo przepięknie (jak zwykle u Ciebie) przeprowadziłeś czytelnik przez tylko z pozoru prosty świat.

Bardzo dziękuję. :) 

 

Reg, jak zwykle spostrzegawcza. :) 

Wszystkie błędy poprawiłem, za wyjątkiem "tych swoich" bo to ma mieć pewien wydźwięk, wyrażać niechęć. 

 

Jednakowoż nie mogą się wyprzeć, że lektura sprawiła mi przyjemność. ;)

Pierwszy raz spodobało Ci się moje opowiadanie z rodzaju tych dziwniejszych, a to już dla mnie sukces. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bo ja, Gekikaro, choć tylko tutaj sprzątam, ale być może też się i trochę rozwijam. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, to sprzątanie to jest bardzo metaforyczne, bo rzeczywiście sprzątasz opowiadania z baboli. :P

 

Przy okazji dzięki wszystkim za głosy!

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Zdecydowanie nie jestem targetem – tekst bowiem w moim odczuciu ma konwencję raczej “młodszomłodzieżową”. Może więc właśnie dlatego trudno mi go docenić. Skutkiem tego trudno mi było przejść przez całość, choć przecież i językowo lekko napisane i konstrukcja trzyma się kupy.

Epilog fajnie wstawiony :)

 

 

Wilczku, nie wiem gdzie ty dostrzegłeś tę konwencję młodszomłodzieżową. W czym, gdzie, jak – to jest dla mnie prawdziwą zagadką. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

W scenariuszu takim trochę jak filmy przygodowe dla młodzieży z lat 90-tychy :) 

Zarzut to nie jest, bo to obszar jak każdy inny, po prostu tak to odebrałem :)

Wydawało mi się, że dobrze pamiętam lata 90-te, ale za nic nie mogę przypomnieć sobie scenariuszy o straumatuzowanych dwudziestoparolatkach i zacieraniu granic między rozsądkiem a szaleństwem i filckja a rzeczywistością. No nic, widać złe filmy oglądałem. :) 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Granice między fikcją a rzeczywistością były choćby w takim polsko-australijskim serialu, którego bohaterowie w czasie śpiączki byli w innym świecie ;) 

Może "Donnie Darko" by pasował? Ale to późniejsze lata…

O, musze to kiedyś w końcu obejrzeć.

Wilku, bycie w innym świecie to zupełnie co innego, bo nawet jeśli bohater nie wie, co kest prawdziwe a co nie, to odbiorca zdaje sobie z tego doskonale sprawę. ;) 

Donnie Darko – o, to lubię! Trzeba obejrzeć, bo ostatni raz to z dziesięć lat temu widziałem. 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Uwaga, czytałam tylko raz i to jest ocena, która powstała niedługo po lekturze. Nie uwzględnia więc ewentualnych poprawek.

„Świat, który po­strze­ga­my, jest ni­czym wię­cej, niż ilu­zją od­bi­ja­ją­cą się w źre­ni­cach na­szych oczu – tyle więc świa­tów, ile spoj­rzeń”

Nie wiem, czy Budda to powiedział, a nawet czy mógł powiedzieć, ale coś w tym jest. Pewnie każdy z nas żyje w nieco odmiennej rzeczywistości. Z reguły jakoś się one zazębiają, tworzą zbiory wspólne, dzięki czemu jesteśmy się w stanie dogadać. Tym razem jednak mam wrażenie, że znaleźliśmy się w dwóch całkowicie odrębnych rzeczywistościach, na dodatek oddalonych od siebie o setki lat świetlnych.

Gdy opisujesz Joannę podróżującą Drogą Mleczną, ja widzę ją przypiętą pasami do łóżka, krzyczącą, zaślinioną, w pampersie. Gdy w opku uderza głową o sufit auta, w mojej rzeczywistości siedzi skulona na podłodze i wali głową w ścianę. Tam, gdzie Ty widzisz tabletkę wyboru z Matrixa, ja widzę lek nie tylko poprawiający stan zdrowia, ale czasem wręcz ratujący życie. Gdy u Ciebie Joanna podejmuje decyzję, by skorzystać z drabiny, ja śmiem twierdzić, że to nie Joanna ją podjęła, tylko choroba, bo umysłem Joanny rządzi choroba, a sama Joanna… Cóż, jeśli istnieje jakieś jądro osobowości, kwintesencja ja to, w przypadku Joanny, siedzi zamknięte w klatce i wyje z rozpaczy.

Nawet nie próbowałeś przetworzyć tematu literacko. Całkiem świadomie, z wszystkimi możliwymi gadżetami (psychiatra, szpital, inni chorzy) poszedłeś w chorobę psychiczną, ale choroba psychiczna to nie odmienna rzeczywistości, czy nakładające się na siebie światy. Już raczej Obcy pasożytujący na ludzkim umyśle.

Doceniam literacką błyskotliwość tekstu, doceniam mnogość nawiązań i rozwiązań. Masz świetne pióro, ale w rzeczywistości, w której ja się znajduję, Twoje opko brzmi po prostu fałszywie.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

 

<Detektywa Lowina zapiski z urlopowych sesji czytania „Tytulików”>

Gekikara – Droga mleczna z wybojami

Zakręcone jak ogon świni potraktowany lokówką. Na trzeźwo tego nie przyjąłem, a każda butelka ma dno. Przedstawiłeś nomen omen szaleńczą wizję pewnego spotkania i zrobiłeś to w sposób, który nie wskazuje jednoznacznie, co się wydarzyło.

Jest w tym pewien urok i pułapka jednocześnie. Gdyby skondensować tę fabułę, jak to czasem robię z zeznaniami postronnych świadków, to otrzymalibyśmy coś takiego: “pacjentka spotyka kosmitę, ale może tylko jej się wydaje”. I teraz nie wiem, czy przeczytałem cokolwiek prawdziwego, czy obejrzałem urojenia kobiety, która potrzebuje poważnej pomocy.

Z jednej strony podziwiam warsztat, który nie daje żadnych poszlak, a jednocześnie umiejętnie przedstawia zagubienie Joanny, z drugiej strony to tekst spod znaku “a potem się obudziła”. 

Niemniej to bardzo obrazowe, ładne opowiadanie. I tylko gdzieś z tyłu głowy zostaje żal oraz niepewność co do stanu umysłu biednej Joanny. 

PS Ten konserwator kosmosu jak żywcem wyjęty z „Wymiaru cudów”.

 

Wybrała najbliższą stację benzynową, zaparkowała przed dystrybutorem i wysiadła, by zatankować, kiedy uprzytomniła sobie, że wyszła z domu w piżamie, szlafroku i kapciach, za to bez portfela.

Wysiadła z samochodu, zerknęła najpierw w kierunku budynku,

Z czego wysiadła najpierw, skoro z samochodu dopiero za drugim razem?

 

– Chcesz w takim stanie przeprowadzić się do Nowego Yorku?!

Zdecydowałeś się na dziwny rozkrok pomiędzy Nowym Jorkiem a New Yorkiem.

 

Czytając, początkowo przewaliłem oczami. Kolejne opowiadanie z chorą psychicznie postacią, której choroba objawia się w zasadzie widzeniem osób niewidzialnych, a oprócz tego jest z nią wszystko w porządku – czego oczywiście świat dookoła nie dostrzega. Tutaj chciałem machnąć cały elaborat na temat bogatej palety objawów psychopatologicznych, które cechują najróżniejsze jednostki chorobowe. I choć przypadłość Joanny nie została podana z nazwy, to pewna ambiwalencja doświadczeń, rozluźnienie kojarzeń, wycofanie się świetnie obrazują schizofreniczkę (do kompletu objawów brakuje tylko spłyconego afektu, ale nie bądźmy zachłanni). Podobała mi się zatem kreacja tej postaci.

Co do historii, to gdyby rozwiać opary absurdu, wynikające ze stanu głównej bohaterki, który to poniekąd warunkuje perspektywę narracji, to jest ona bardzo prosta i moim zdaniem mało satysfakcjonująca. Nie decydujesz się na żadne wyjaśnienia i szanuję to, lecz wiele wskazuje na to, że cała ta historia to jednak tylko wytwór chorego umysłu, a chyba się zgodzimy, że w opowiadaniach typu “a potem się obudzili” wszelkie porywające elementy na końcu trzeba poprawić o posmak rozczarowania wynikający z finału.

Konserwator kosmosu bardzo mi się spodobał, choć on i jego kradnący gwiazdy pickup pasują mi do tej historii trochę jak pięść do oka. Jest to całkiem spory poziom odjechania, natomiast Joanna nie wydaje się aż tak chora – widzi ludzi, których nie powinna widzieć, ale oprócz tego jest całkiem logiczna, podobnie jak świat, który ją otacza. Gdyby finał poszedł w stronę delikatnych urojeń, które towarzyszyły bohaterce dotychczas, myślę, że łatwiej byłoby mi kupić tę jego niejednoznaczność, tymczasem pozostałem z wrażeniem, że w tym konkretnym przypadku po prostu tabletki nie działają.

 

pzdr

Witajcie szacowni Jurorzy (oraz ty, nie mniej szacowny, Panie Jasnostronny :P) – i wybaczcie zarazem długi czas oczekiwania na moja odpowiedź, ale wychodzę trochę z założenia, że dyskusja w przypadku komentarzy jurorskich jest jak musztarda po obiedzie, bo tutaj raczej należy się pokornie wysłuchać głosu, który dobrowolnie (decydując się na udział w konkursie) przyjęliśmy za rozstrzygający… ale skoro do jurorskich komentarzy dopisał się jeszcze MrB, a wymowa całej trójki jest podobna, to pokuszę się o słówko albo dwa odpowiedzi. :)

Proszę, nie traktujcie jej jakbym miał zamiar wam coś wyperswadować, nie będzie to też próba obrony, bo z pełną świadomością taki właśnie tekst popełniłem i liczyłem się, że część użytkowników właśnie tak a nie inaczej do tekstu podejdzie. Ubolewać mogę tylko, że w swoim podejściu byliście tak zgodni.

Ale, do rzeczy (cytować będę zbiorczo, więc prośba o wybaczenie):

 

Gdy opisujesz Joannę podróżującą Drogą Mleczną, ja widzę ją przypiętą pasami do łóżka, krzyczącą, zaślinioną, w pampersie […] a sama Joanna… Cóż, jeśli istnieje jakieś jądro osobowości, kwintesencja ja to, w przypadku Joanny, siedzi zamknięte w klatce i wyje z rozpaczy.

…to tekst spod znaku “a potem się obudziła”. 

Niemniej to bardzo obrazowe, ładne opowiadanie. I tylko gdzieś z tyłu głowy zostaje żal oraz niepewność co do stanu umysłu biednej Joanny. 

I choć przypadłość Joanny nie została podana z nazwy, to pewna ambiwalencja doświadczeń, rozluźnienie kojarzeń, wycofanie się świetnie obrazują schizofreniczkę (do kompletu objawów brakuje tylko spłyconego afektu, ale nie bądźmy zachłanni)

Co do historii, to gdyby rozwiać opary absurdu, wynikające ze stanu głównej bohaterki, który to poniekąd warunkuje perspektywę narracji, to jest ona bardzo prosta i moim zdaniem mało satysfakcjonująca. […] lecz wiele wskazuje na to, że cała ta historia to jednak tylko wytwór chorego umysłu

Ludzie doświadczają świata za pośrednictwem zmysłów, przy czym jest to doświadczenie raz, że ograniczone, a dwa, że ograniczane – przez nas samych. Mózg odsiewa informacje istotne od nieistotnych; dopasowuje nowe fakty do faktów wcześniej znanych; a to, co przyswoi, przekształca (wydaje wam się, że w ogóle pamiętacie coś, co się wydarzyło? mam pewne wątpliwości).

Problem się zaczyna, kiedy nasze doświadczenie wyraźnie odbiega od tego, co już wcześniej wiedzieliśmy – tu pojawia się całkiem nieprzyjemny dysonans poznawczy.

I za każdym razem stajemy przed wyborem – czy zmienić swoje poglądy, czy wyprzeć to, czego doświadczamy… a co ze stanem pomiędzy?

Rozumiem w pełni, że – jako czytelnicy – stając przed podobnym wyborem (kiedy nie ma arbitralnego wskazania: o patrz, to prawda, a tamto to ci się tylko wydaje), możemy pójść drogą rozsądku.

Właśnie taką droga poszliście i nie mogę mieć wam tego za złe, bo przecież moim zamiarem było nie wskazywać słusznej interpretacji. Bo co to w ogóle oznacza słuszna interpretacja? Tu bym odesłał do fikcyjnego cytatu, który nie bez kozery jest fikcyjny, ale po przeczytaniu (a przed zakończeniem) może być wzięty za autentyczny – to jest dla nas prawdziwe, w co wierzymy, że jest prawdziwe.

Tak samo dla was to opowiadanie jest tym, co zinterpretowaliście. I dobrze, bo o to chodziło. :)

…mam nadzieję, że ktoś rozumie ten chaotyczny wywód. :P

 

A że przyjęcie takiej ścieżki interpretacyjnej, twardo stąpającej po ziemi, powoduje, że opowiadanie oceniacie tak na nie inaczej – jak pisałem wcześniej, liczyłem się z tym. I nie będę namawiać, by spojrzeć na nie odmiennie, by zakończyć zdanie nie kropką, a znakiem zapytania, a już na pewno nie by iść w kierunki, kiedy dwie przeciwstawne prawdy byłyby równie prawdziwe, mimo, że i możliwość światów równoległych, które spina postać pierwszoplanowa, jest w tekście zasugerowana. ;)

 

z drugiej strony to tekst spod znaku “a potem się obudziła”.

w opowiadaniach typu “a potem się obudzili” wszelkie porywające elementy na końcu trzeba poprawić o posmak rozczarowania wynikający z finału.

A to już jest kwestia waszej interpretacji, bo moment ten nie bez powodu nie następuje, o ile w ogóle miałby nastąpić.

 

Nawet nie próbowałeś przetworzyć tematu literacko. Całkiem świadomie, z wszystkimi możliwymi gadżetami (psychiatra, szpital, inni chorzy) poszedłeś w chorobę psychiczną, ale choroba psychiczna to nie odmienna rzeczywistości, czy nakładające się na siebie światy. Już raczej Obcy pasożytujący na ludzkim umyśle.

Nie zgodzę się Irko (tak, wiem, miałem się nie-niezgadzać), bo słowa o nieprzetworzeniu literacko mnie zabolały.

Bo to nie ja poszedłem w chorobę psychiczną, tylko Ty poszłaś w swoim odbiorze w chorobę psychiczną – ja, całkiem zresztą dużą wagę temu przykładając – dałem ci tutaj wolność i tak rozłożyłem akcenty, byś wybrać mogła jedną z kilku (bo nie dwóch) możliwości.

 

PS Ten konserwator kosmosu jak żywcem wyjęty z „Wymiaru cudów”.

No jasne! I nie będę nawet zaprzeczał. :D

 

Konserwator kosmosu bardzo mi się spodobał, choć on i jego kradnący gwiazdy pickup pasują mi do tej historii trochę jak pięść do oka. Jest to całkiem spory poziom odjechania, natomiast Joanna nie wydaje się aż tak chora – widzi ludzi, których nie powinna widzieć, ale oprócz tego jest całkiem logiczna, podobnie jak świat, który ją otacza

Pick-up pojawia się już na samym początku historii, tak jak i znikające gwiazdy, i tego akurat elementu będę bronił, bo według mnie jest to właśnie krok dalej w tym samym kierunku, co te dwa, które wymieniłem przed chwilą (choć w złej kolejności, bo najpierw w tekście – nie mylić z chronologią wydarzeń – mamy znikająca gwiazdę, potem pick-upa jeżdżącego po niebie, a potem tego samego pick-upa na ziemskiej drodze, nawet pojawia się przelotne spojrzenie na kierowcę).

 

Gdyby finał poszedł w stronę delikatnych urojeń, które towarzyszyły bohaterce dotychczas, myślę, że łatwiej byłoby mi kupić tę jego niejednoznaczność, tymczasem pozostałem z wrażeniem, że w tym konkretnym przypadku po prostu tabletki nie działają.

Rozumiem, jednak gdyby finał poszedł w stronę delikatnych urojeń, to właśnie by były urojenia. Nie pozostałoby żadne jeśli.

I nie byłaby to opowieść drogi, jaką to opowiadanie jest – a przynajmniej w moim zamiarze miało być. Można sobie wybrać, czy jest to droga od rozumu (prolog wraz ze wszystkimi wstawkami o naukowcach i badaniach) do szaleństwa (epilog wraz z niedorzecznymi informacjami od kierowcy i całym absurdem tej sytuacji); czy droga od tego, co przyjmujemy za prawdę, bo nam to narzucono (prolog) do tego, co przyjmujemy za prawdę, bo taką prawdę obserwujemy (epilog); czy droga od zwykłego, przyziemnego świata, którego nie kwestionujemy (prolog) do fantastycznych, magicznych tajemnic, które przed nami skrywa, popychających nas do tego, by zakwestionować dosłownie wszystko, co wiemy (epilog).

 

Masz świetne pióro, ale w rzeczywistości, w której ja się znajduję, Twoje opko brzmi po prostu fałszywie.

A tu to już mi wręcz złamałaś serce, Irko, bo brzmi to tak, jakbym napisał coś, w co nie wierze i chciał cię oszukać. A było dokładnie przeciwnie: napisałem o czymś, w co bardzo wierzę (jako osoba, która nie uznaje istnienia czegoś takiego jak obiektywizm) i z takim wyznaniem prawdy przed tobą stanąłem.

 

Pozdrawiam serdecznie i dzięki za przeczytanie.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Hm. Moment “obudzenia się” faktycznie nie występuje w finale, ale mam wrażenie, że doświadczałem go co najmniej ze 3 razy wcześniej – gdy nieznajoma okazuje się innym wcieleniem Joanny, gdy dowiadujemy się, że ojciec jest martwy, stąd pocieszający ojciec także był ułudą i w końcu gdy lekarz próbuje powstrzymać bohaterkę, lecz także okazuje się tylko marą. Wszystkie te sytuacje sprawiają, że zapoznawanie się z ich przebiegiem wydaje się być jakąś stratą czasu, skoro tak się tylko komuś wydaje, a nie ma to miejsce w rzeczywistości.

Rozumiem, jednak gdyby finał poszedł w stronę delikatnych urojeń, to właśnie by były urojenia. Nie pozostałoby żadne jeśli.

Moim zdaniem wszelkiego “jeśli” jest tutaj niezbyt wiele. Być może przez wzgląd na mój zawód, doświadczenia, czy fakt, że logika jest mi bliższa niż absurd, widzę to, co jest, inaczej niż standardowy czytelnik, ale nic na to nie poradzę. Pamiętam też, że kolega Joanny z psychiatryka wypowiada takie słowa, by wszystko, czego nie doświadcza się osobiście, poddawać w wątpliwość. Branie w ogóle takiej postawy pod uwagę to przepis na paranoję i moim zdaniem to tylko podkreśla urojeniowy charakter tej historii.

 

Natomiast opko jest o tyle bardzo porządne, że tworzy przestrzeń do dyskusji i pozwala się interpretować na różne sposoby. Gdyby podobało się każdemu, to tak naprawdę nie podobałoby się nikomu.

Bo to nie ja poszedłem w chorobę psychiczną, tylko Ty poszłaś w swoim odbiorze w chorobę psychiczną – ja, całkiem zresztą dużą wagę temu przykładając – dałem ci tutaj wolność i tak rozłożyłem akcenty, byś wybrać mogła jedną z kilku (bo nie dwóch) możliwości.

Obawiam się, że dla mnie tu nie ma wyboru. Pod tym względem teamMrB. Może nawet bardziej ;)

 

A tu to już mi wręcz złamałaś serce, Irko, bo brzmi to tak, jakbym napisał coś, w co nie wierze i chciał cię oszukać. A było dokładnie przeciwnie: napisałem o czymś, w co bardzo wierzę (jako osoba, która nie uznaje istnienia czegoś takiego jak obiektywizm) i z takim wyznaniem prawdy przed tobą stanąłem.

Nie wątpię, że wierzysz. Już poprzednie opka wskazywały Twoje zainteresowania i Twój ogląd świata. Tym razem jednak mam wątpliwości, czy aby wiesz, o czym piszesz. I chodzi mi konkretnie o kwestie choroby psychicznej, którą opisujesz na tyle dokładnie, że da się ją nazwać.

 

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Obawiam się, że dla mnie tu nie ma wyboru. Pod tym względem teamMrB. Może nawet bardziej ;)

Uwolnij sie od swoich ograniczeń. :D

Tym razem jednak mam wątpliwości, czy aby wiesz, o czym piszesz. I chodzi mi konkretnie o kwestie choroby psychicznej, którą opisujesz na tyle dokładnie, że da się ją nazwać.

To też było moim zamiarem, by jeden jak i drugi scenariusz przedstawić możliwie jak najlepiej… gorzej, jakbym nie wiedział o czym piszę, wtedy możliwość chorobopsychiczna od razu by wyglądała kiepsko.

 

PS.: Z moim zdrowiem psychicznym wszystko w porządku – to znaczy nigdy mnie nie zbadali. ;)

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Nie podeszło. Napisane sprawnie technicznie, ale treść i istota opowiadania wyszły trochę efekciarsko, i w sumie nie wiem, co to miało być. Czy dramat osoby chorej psychicznie, czy też zabawa konwencją i stawianie świata na opak.

I jedno i drugie nie zaskoczyło.

 

Bo jeżeli to opowiadanie, które ma na celu ukazanie dramatu Joanny, to ten dramat jest pokazany powierzchownie. Czytelnik widzi go nieco z boku, z zewnątrz, trochę na zasadzie ciekawostki, trochę na zasadzie bajki, ciężko to wziąć na poważnie. Zwłaszcza na początku, gdzie nagromadzenie absurdu, teorii spiskowych, zjawisk niewyjaśnionych przez naukę sprawa, że przypadek Joanny jest kolejnym z takich absurdów/dziwactw. Potem, w pewnym momencie, uderzasz w poważniejsze tony, starasz się wyeksponować jej tragedię, jednak po tym nieco prześmiewczym, luźnym początku, to zadanie jest już bardzo trudne. Cały czas w trakcie lektury istniał spory dystans pomiędzy czytelnikiem (mną) a główną bohaterką. Nie udało Ci się sprawić, bym wszedł w jej skórę, bym przejął się jej sprawą, a potem było już na to za późno.

I między innymi dlatego miałem wrażenie wspomnianego „efekciarstwa”, bo korzystasz z całego spektrum ciężkich środków (szpital, schizofrenia, śmierć ojca, ubezwłasnowolnienie), które mają poruszać, ale nie poruszają, bo bohaterka jest odległa, wydaje się tylko ciekawostką, aberracją.

 

Jeśli zaś moja powyższa interpretacja jest błędna, i to nie miał być dramat, a jedynie zabawa konwencją, to też wyszło słabo. Bo wychodzi na to, że kpisz z osoby chorej psychicznie, co wywołuje niesmak. I szczerze wątpię, by taka była Twoja intencja. Myślę, że próbowałeś to pierwsze, pokazać dramat Joanny i to jak patrzy na świat, jak ucieka w fikcję i marzenia przed rzeczywistością, której nie potrafi znieść. I możliwe, że by Ci się to udało, gdybyś uniknął tych kpiąco-prześmiewczych elementów, które pojawiają się gdzieniegdzie, a które zabijają istotę i wiodą czytelnika na manowce. A tak masz w opowiadaniu dwa zupełnie różne rejestry i one nie współgrają ze sobą, a ich połączenie wręcz zabija dramaturgię.

 

Ocena: 4.5 / 6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Świetnie mi się czytało, wciągnęło prawie od razu.

Kilka uwag, które się nasunęły. Na początku nie do końca zrozumiałam, że gwiazda do samochód, ciągle widziałam je osobno.

To nie miejsce z „Zabić drozda” i czuła się tam naprawdę dobrze.

co ma “Zabić drozda” do psychiatryka? Może myli mnie już pamięć, ale tam było bardziej o rasizmie ;V

Wszystko absurdalnie bliskie, niezgodne ze wszystkimi pogadankami ojca, przeczące zdobyczom ludzkiego rozumu.

Mnie to powtórzenie gryzie, i niejako wybija z rytmu.

Poza tym tematyka mnie uwiodła, fajnie przestawiłeś spojrzenie chorej osoby, i choć nie wiem na ile pokrywa się z rzeczywistością, mnie przekonało. Tempo też dobre, czytałam bez zmęczenia.

Dziękuję za lekturę!

 

Hmm.

Dobrze mi się czytało, ale jednak odbiłam się ostatecznie od tego tekstu. I musiałam poczytać komentarze, żeby zorientować się, czy moje interpretacje idą w dobrą stronę, a nie lubię tego i uważam, że to niestety świadczy na niekorzyść tekstu.

A szkoda, bo początek był bardzo zachęcający. Ale potem z jednej strony mnie to znużyło fabularnie, z drugiej rozczarowało. Może dlatego, że mając fajny odjechany pomysł, i zahaczając go jakoś w buddyzmie, poszedłeś ostatecznie w jakieś odmienne, chorobowo, stany świadomości, kwestię nafaszerowania prochami, terapii, chorego umysłu. Po pierwsze mam przesyt takimi rozwiązaniami i nawet to, że klimat masz iście Dickowski (do tego skojarzenia nie potrzebowałam komentarzy, głównie Valis mi się po głowie pałętał, choć fabularnie to bliższe wcześniejszym rzeczom), nie pomogło. Prawdę mówiąc, skoro już mówimy o porównaniach, to miałam nadzieję, że zamiast w Dicka pójdzie w Vonneguta albo w Adamsa. Bo na wszystko były szanse.

I oczywiście to jest dobry tekst, ciekawy w podejściu do nie tylko wizji, ale samej istoty obłędu, ale “problem” z Tobą i jeszcze paroma innymi użytkownikami jest taki, że po prostu dobrze piszecie. Czegoś jednak mi tu brakuje, jakiegoś pazura, a coś jest zbytnim pójściem na łatwiznę, żeby zachwycić.

Idę czytać drugą nominację, zobaczymy jak tam będzie…

http://altronapoleone.home.blog

Drakaino, naprawdę nie widzisz tutaj Vonneguta? Mnie się ten tekst tak spodobał właśnie z powodu IMHO vonwguttowskiego podejścia do rzeczywistości, gdzie to, co absurdalne, często niesie w sobie coś więcej, niż tylko humor, a to co poważne, jest przedstawione w wykręcony sposób. Oczywiście to moje zdanie, nikt nie musi go podzielać, jednak ja tutaj Vonneguta widzę i bardzo mi się to podoba.

Known some call is air am

Wiesz, może Dick mi za bardzo przesłonił resztę ;) Ale mam wrażenie, że na pełną vonnegutowość tu musiałoby być więcej realnej podróży, a mniej choroby. Ta choroba mi zrobiła w tym tekście Dicka.

http://altronapoleone.home.blog

Cześć,

 

mam podobnie jak Chro, dla mnie wyszedł z tego miszmasz, jako czytelnik gubiłem się w konwencji. Dodatkowo, wg mnie, kilka rozwiązań jest bardzo “na skróty”, wymijające odpowiedzi kierowcy pickupa niewiele wnoszą do historii.

Dlatego jestem na “Nie” w głosowaniu piórkowym. Przekonałbyś mnie – gdyby tekst był bardziej wyrazisty wpisując się w żartobliwą (w stylu “Autostopem przez galaktykę”) lub poważną (w stylu ”Lotu nad kukułczym gniazdem”) konwencję. Skupiając się na jednej z tych dróg, myślę, że stworzyłbyś również bardziej kompletną fabułę, która nie zostawiłaby mnie bez odpowiedzi na wiele pytań.

 

Jeszcze trochę uwag na koniec:

Cały problem w tym, że trochę później, po piętnastu latach od Wielkiego Zniknięcia i trzy od spektakularnego dokonania profesora Ziemniaka, Gwiazda Barnarda znów się pojawi, jak gdyby nigdy nic.

Wcześniej nie bylo informacji, że Gwiazda Bernarda znikneła, była mowa jedynie o Wielkim zniknięciu. Dopiero w następnym akapicie zrozumiałem o co chodzi, było to dla mnie frustrujące.

 

W zakładzie był chłopak, Zalękniony Joe.

W zakładzie, gdzie leczą na głowę, tak? Bo ja myślałem o zakładzie pracy.

 

Joanna, jadąc Whalley Avenue, która przejdzie w sześćdziesiątkę trójkę za Edgewood Park,

Dlaczego czas przyszły? “Przechodzi” IMHO lepiej pasuje.

 

Wiedział to kilkulatek, a tym bardziej niedoszły absolwent Yale.

kto jest niedoszłym absolwentem Yale, Joanna? To dlaczego nie “absolwentka”?

 

Dziwne też wydaje mi się, że w becie, w tak świetnej ekipie nie wyszło pomylenie “Zabić drozda” z “Lotem nad kukułczym gniazdem”.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

Che mi sento di morir

Fajny i udany tekst, na ogół celnie ogrywający konwencję, jak zwykle u Ciebie dobrze napisany. Przekonują mnie paralele z Vonnegutem, ale nie do końca z kolei przekonuje konstrukcja fabularna, trochę się chwilami IMHO rozpadająca. Bibliotecznie jak najbardziej na TAK, ale piórkowo na NIE.

ninedin.home.blog

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka