- Opowiadanie: ocmel - Bogini księżyca i śmierci cz. 9

Bogini księżyca i śmierci cz. 9

Nie czuję się zbyt mocna w scenach akcji, dlatego wszelkie komentarze i podpowiedzi mile widziane ;) 

Oceny

Bogini księżyca i śmierci cz. 9

Trzeba było przyznać, że Aleks był nie najgorszym piechurem. Z łatwością dotrzymywał kroku bogini w ludzkiej skórze, która nieprzerwanie podążała za swoimi wiernymi towarzyszami. Jelenie nadal otaczały ją posłusznie, prowadząc śladami thanásima i Apolla. Aleks co jakiś czas obrzucał zwierzęta niepewnym spojrzeniem, jakby zastanawiał się, co tu się w ogóle działo.

– Ami?

Bogini zerknęła na niego przez ramię. Znów przesunął wzrokiem po jeleniach.

– Dokąd to wszystko zmierza?

Artemida zajrzała w oczy mężczyzny i uśmiechnęła się bez cienia radości. Czyżby Aleks wreszcie zaczął rozumieć, że lepszym rozwiązaniem byłoby zawrócenie?

– Nie mam pojęcia – powiedziała szczerze.

– Ale rozumiem, że masz zamiar iść za nimi?

Ręką wskazał trzy jelenie kroczące z Artemidą. W jego głosie pobrzmiewało niedowierzanie i bogini wiedziała, że mężczyzna naprawdę był zszokowany. Artemis właśnie przeczyła wszystkiemu, co dotychczas widział. Gdyby ludzie nie byli tak ślepi na otaczającą ich prawdę, w tej właśnie chwili Aleks powinien już zrozumieć, że nie towarzyszyła mu śmiertelniczka. Oni woleli jednak zapomnieć i całkiem odsunąć od tego, co wykraczało poza ich rozumowanie. Na ogół wszystkim bogom bardzo to odpowiadało, Artemidzie jednak ciężko uwierzyć było w taką ignorancję.

– Mówiłam już, Aleksandrze, nie musisz mi towarzyszyć.

– Mówiłem już, Ami, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – odparował, naśladując jej ton.

Artemida westchnęła i odwróciła od niego wzrok, ale na ustach zatańczył jej lekki uśmiech. Słaby podmuch wiatru poruszył luźnymi kosmykami przy twarzy i bogini odgarnęła je za uszy. Aleks nie odrywał od niej wzroku.

– Skąd jesteś?

– Aleks – upomniała go natychmiast.

– Żadnych prywatnych pytań, jasne – mruknął z rezygnacją. – A czy zamiast tego…

– Szsz – przerwała Artemis, zatrzymując się nagle.

Aleks posłusznie zamilkł i natychmiast rozejrzał się z niepokojem, widząc, jak dziewczyna sięga dłonią w kierunku łuku przewieszonego przez ramię. Artemida starała zachowywać się jak najciszej, wciąż nasłuchując. Aleksander mówił dość głośno i mogło jej się tylko wydawać, ale mogła przysiąc, że z oddali dobiegł ją słaby trzask niby grzmot podczas burzy. Niebo było dziś jednak całkowicie czyste i bogini wiedziała, że w tej części kontynentu nie zanosiło się na żadne ulewy.

Gdyby nie pewność, że ojciec nigdy nie postąpiłby tak pochopnie, Artemida uznałaby, iż postanowił zejść na Ziemię, żeby ściągnąć ją z powrotem do domu. Ale jeśli to nie on przedzierał się przez las, to kto? Bogini przymknęła oczy, próbują wyczuć coś więcej. Na krańcach świadomości muskało ją coś na kształt drgań powietrza, jakby… dym.

– Ami? Co się dzieje?

Aleks przeskakiwał wzrokiem z zesztywniałej dziewczyny na otaczający ich las i z powrotem. Nie miał zielonego pojęcia, o co chodziło jego nowej znajomej, ale zdawał sobie sprawę, że coś było nie w porządku. Atmosfera w lesie nagle zgęstniała, w czym utwierdził go napięty ton Ami:

– Aleks, uciekaj.

Mężczyzna zmarszczył brwi. Nie podobało mu się to wszystko, ale ucieczka nie wchodziła w rachubę. Ami mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia parę lat i choć wyraźnie wplątała się w jakąś kompletnie pokręconą sytuację, Aleks nie mógł tak po prostu jej zostawić. Dziewczyna tymczasem zdjęła z ramienia łuk i powolnym, wyważonym ruchem nałożyła na cięciwę strzałę. Cały czas wbijała przy tym wzrok w zarośla po prawej stronie ścieżki. Aleks niczego tam nie dostrzegał, ale zdecydowanie wolał dmuchać na zimne niż później żałować. Dyskretnie chwycił za nóż umieszczony w pokrowcu przymocowanym do paska spodni i stanął w lekkim rozkroku.

– Mówiłam, żebyś uciekał – powiedziała Artemis, kątem oka widząc poczynania mężczyzny.

– A ja mówiłem, że nie zostawię cię tu samej.

– Ja nie żartuję.

Aleks uśmiechnął się tylko półgębkiem, jakby bawiła go cała ta rozmowa. Bogini miała ogromną ochotę potrząsnąć nim i wrzasnąć, że zabawa się skończyła, ale przeszkodził jej trzask gałązki. Artemida wycelowała strzałę w kierunku, z którego dobiegł i zmarszczyła brwi. Thanásima nigdy nie zbliżali się w cielesnej postaci. Woleli zdezorientować ofiarę otaczającym ją dymem i dopiero wtedy przystąpić do ataku. Może tym razem bogini się pomyliła?

Tylko przypadkiem odbite światło słoneczne sprawiło, że Artemida zdążyła wypuścić strzałę i strącić nią wyrzucony nóż. Oczyma wyobraźni widziała ostrze wbijające się między brwi Aleksa. Chłopak odsunął się z opóźnieniem, przeklinając pod nosem. Na chwilę otoczył ich hałas, kiedy spłoszone jelenie czmychnęły nagle między zarośla, kryjąc się przed nieoczekiwanym wrogiem. Kolejny nóż pomknął w stronę Artemidy i bogini uchyliła się, pozwalając, żeby klinga zagłębiła się w pniu rozłożystego dębu. W ciemności naprzeciw rozległ się kpiący śmiech.

– Taka przewidywalna.

Głos wroga brzmiał czysto, ale trudno było o nim powiedzieć coś więcej. Artemida nie mogła rozpoznać płci ani wieku, nie mówiąc już o jakichkolwiek emocjach. Zupełnie nie wiedziała, co o tym myśleć.

Niespodziewanie tajemnicza postać rzuciła się biegiem między drzewami. Boginie nie czekała ani sekundy i od razu podążyła za nią, choć wszystko w niej krzyczało, że to podstęp. Nie miała jednak większego wyboru – jeśli chciała znaleźć brata, musiała zagrać w tę grę. Jeśli jej przeciwnik był thanásima, mógł doprowadzić ją do miejsca, w którym umieszczono Apollina. Jeśli nie – miała zamiar przebić mu gardło strzałą za marnowanie tak cennego czasu.

W biegu Artemida zarzuciła łuk na plecy. W razie czego pod ręką miała sztylety, a puste dłonie ułatwiały płynniejsze przemieszczanie się między krzewami i drzewami. Choć te i tak zdawały się ustępować bogini z drogi. Sprawnie przekraczała kolejne powalone pnie, wystające korzenie czy niskie gałęzie. Uciekająca postać radziła sobie nie gorzej, dlatego Artemidę ogarniała coraz większa frustracja. Sprawy nie ułatwiał fakt, że w sporej odległości za sobą słyszała nieporadne i pospieszne kroki śmiertelnika. Aleks. Co z tym człowiekiem było nie tak?

Artemidzie udało się dostrzec ciemną sylwetkę, która wskoczyła między drzewa po przecięciu owalnej polany skąpanej w popołudniowym słońcu. Wszędzie rozpoznałaby metalowe pióra, którymi nabite były naramienniki lśniącej zbroi. Artemida zmusiła się, żeby przyspieszyć jeszcze bardziej, choć wydawało jej się, że już i tak zbytnio nadwyrężała mięśnie i stawy. Była boginią, ale ludzkie ciało nawet jej stawiało pewne ograniczenia.

Odległość między nią, a thanásima zmniejszyła się odrobinę. Cienkie gałązki chwytały włosy i ciągnęły suknię, ale były zbyt słabe, żeby powstrzymać Artemidę. Bogini mknęła między drzewami i żałowała, że nie mogła choć trochę napawać się tą chwilą. Całą jej uwagę zaprzątała postać majacząca między zaroślami i myśl o Apollinie, który znajdował się już na wyciągnięcie ręki. Artemida w biegu oparła dłoń o powalony konar i przeskoczyła go jednym susem. Przed sobą dostrzegła rozprzestrzeniający się powoli dym.

– Nie! – wyrwało jej się mimowolnie.

Nie mogła pozwolić, żeby thanásima znów wyparował. To była jej jedyna szansa na odzyskanie brata.

Szybciej niż kiedykolwiek Artemida wyjęła sztylet i cisnęła nim w kierunku wroga. Zaledwie chwilę później rozległ się dźwięk ostrza wbijanego w ciało i urwany odgłos, który wydał z siebie thanásima. Postać upadła na ziemię, znikając w odmętach dymu. Bogini nawet nie zwolniła, pokonując ostatnie stopy dzielące ją od śmiercionośnego. Wpadła w sam środek kotłującego się dymu i spojrzała na leżącą przed nią postać. To była ta sama kobieta, którą widziała w pałacu, była tego pewna. Thanásima obróciła się z uśmiechem, nic sobie nie robiąc z noża wbitego w kark. I zanim Artemida zdążyła pochylić się, żeby ścisnąć gardło kobiety i zażądać zaprowadzenia do brata, śmiercionośna zniknęła.

Wrzask, jaki wydała z siebie ułamek sekundy później bogini, spłoszył wszystkie ptaki w promieniu kilku mil. Przepełniały go wściekłość i bezsilność, które jednocześnie powaliły Artemidę na kolana. Dziewczyna upadła, a z jej oczu popłynęły łzy. Była tak blisko. Właściwie już ją miała. Jakim cudem po prostu rozpłynęła się w powietrzu?!

– AGHH! – Artemida zaryła dłonią ziemię, rozsypując na boki kamienie, trawę i piasek.

Dopiero wtedy dostrzegła, że razem ze śmiercionośną zniknął sztylet.

Koniec

Komentarze

Cześć ocmel !!!

 

Bardzo fajnie napisane. Widzę, że dalej kontynuujesz opowieść. Cała jest już chyba dość długa. I dobrze bo jest to ciekawe i przyjemnie się czyta.

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Hej, hej, dawidiq150, dziękuję bardzo ;) Nie zamierzam rezygnować, choć czasem zdarzają się dłuższe przerwy. Mam nadzieję, że dalszy ciąg tej historii też Ci się spodoba. Pozdrawiam! ;)) 

Nowa Fantastyka