- Opowiadanie: Wicked G - Splątany Lalkarz

Splątany Lalkarz

Utwór ten po­wstał już dość dawno, od­świe­ża­łem go co jakiś czas, aż wresz­cie zde­cy­do­wa­łem się wrzu­cić go na por­tal.  Za­war­łem w nim pe­wien eks­pe­ry­ment z formą pro­wa­dze­nia nar­ra­cji, ale te­ma­tycz­nie zde­cy­do­wa­nie bli­żej mu do kla­sycz­ne­go SF niż w przy­pad­ku tek­stów, które ostat­nio pu­bli­ko­wa­łem.

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Splątany Lalkarz

Faleh lubił swoje miej­sce pracy, choć ste­ryl­na czy­stość i zimne świa­tło LED-ów ra­czej nie spra­wia­ły, że było tu przy­tul­nie. Samo prze­zna­cze­nie bu­dyn­ku wpro­wa­dza­ło w podnio­sły na­strój. W ogrom­nej hali każ­de­go dnia ty­sią­ce no­wych istot brało pierw­szy od­dech. Gdy Faleh prze­cha­dzał się wzdłuż rzę­dów ob­łych komór wy­peł­nio­nych sztucz­nym pły­nem owo­dnio­wym, czę­sto roz­my­ślał nad przy­szło­ścią jesz­cze nie­na­ro­dzo­nych dzie­ci. Za­sta­na­wia­ło go, kim będą z za­wo­du i gdzie za­miesz­ka­ją, a nawet to, jaką li­te­ra­tu­rę będą czy­tać.

Odro­bi­nę za­zdro­ścił lu­dziom wy­cho­wy­wa­nym w ra­mach pro­gra­mu rzą­do­we­go. Ich życia nie wa­run­ko­wa­ła wola ro­dzi­ców – mieli gwa­ran­cję swo­bo­dy wy­bo­ru wła­snej ścież­ki. Faleh był le­ka­rzem, tak samo jak matka i dzia­dek. Praca w bran­ży mu pa­so­wa­ła, choć przy­pusz­czał, że gdyby nie wpływ bli­skich, wy­lą­do­wał­by za ste­ra­mi promu ko­smicz­ne­go.

Na jego so­czew­kach kon­tak­to­wych wy­sko­czył monit o no­wych na­ro­dzi­nach. Dziew­czyn­ka, dwa ty­sią­ce dzie­więć­set trzy gramy, czter­dzie­ści osiem cen­ty­me­trów. Neo­na­to­log po­szedł do ar­ti­fi­wom­bu B-371E, by przyj­rzeć się ma­lusz­ko­wi.

Za­zwy­czaj pra­cow­ni­cy pla­ców­ki po­ru­sza­li się plat­for­ma­mi elek­tro­ma­gne­tycz­ny­mi, lecz Faleh wzbra­niał się przed tym środ­kiem trans­por­tu, utrzy­mu­jąc, że cho­dze­nie na pie­cho­tę po­pra­wia kon­dy­cję. Gdy do­tarł na miej­sce po chwi­li szyb­kie­go mar­szu, za­uwa­żył coś dziw­ne­go.

An­dro­id przy­dzie­lo­ny do opie­ki nad no­wo­rod­kiem nie przy­stą­pił do wy­ma­ga­nych czyn­no­ści. Nawet nie prze­ciął pę­po­wi­ny. Stał nie­ru­cho­mo, wy­da­jąc niski, bu­czą­cy od­głos, a jego ob­li­cze nie wy­ra­ża­ło żad­nych emo­cji.

Nie re­ago­wał też na żadną z ko­mend gło­so­wych Fa­le­ha. Le­karz za po­mo­cą in­ter­fej­su mózg-kom­pu­ter prze­ka­zał ra­port o awa­rii ma­szy­ny, w my­ślach klnąc na za­wod­ność sprzę­tu. Po­chy­lił się nad dziec­kiem, aby wziąć je na ręce.

Okrą­gła, pulch­na twarz za­pła­ka­nej dziew­czyn­ki była ostat­nią rze­czą, którą zdo­łał uj­rzeć. Nie zdą­żył po­czuć bólu.

 

***

 

Ogrom­ny po­dusz­ko­wiec EM uno­sił się czte­ry­sta me­trów nad cen­trum Alm­werm. Nawet z ta­kie­go pu­ła­pu krań­ce mia­sta po­zo­sta­wa­ły nie­wi­docz­ne. Wie­żow­ce o wy­so­ko­ści spo­rych gór, roz­miesz­czo­ne gęsto ni­czym na­no­prę­ty w ogni­wie sło­necz­nym, sku­tecz­nie za­sła­nia­ły ho­ry­zont. Wraz z roz­wo­jem cy­wi­li­za­cji wszyst­ko wciąż rosło i rosło, a czło­wiek tylko po­dzi­wiał swe nowe dzie­ła, w głębi duszy czu­jąc się małym i za­gu­bio­nym.

Łyk kok­taj­lu biał­ko­we­go znik­nął w ustach Ma­ri­ny Nart, doj­rza­łej pięk­no­ści o mie­dzia­nych lo­kach. Ko­men­dant­ka nie pa­mię­ta­ła, kiedy ostat­ni raz w jej biu­rze w mo­bil­nym ko­mi­sa­ria­cie pa­no­wa­ła gro­bo­wa cisza. Po­nu­ra at­mos­fe­ra udzie­li­ła się chyba i po­kła­do­wej sztucz­nej in­te­li­gen­cji, bo ta po­da­wa­ła ko­mu­ni­ka­ty tonem jesz­cze bar­dziej smęt­nym niż zwy­kle.

– Cie­ka­we, kto stoi za ata­kiem – za­sta­na­wia­ła się na głos Ma­ri­na.

– Na razie mo­że­my tylko gdy­bać – od­parł Earl. Nie­bie­ska­we kom­po­zy­to­we po­szy­cie an­dro­ida błysz­cza­ło w świe­tle słoń­ca wpa­da­ją­cym przez szkla­ną ko­pu­łę ka­bi­ny. – Sekta Wiecz­ne­go Ognia i ra­dy­kal­ne odła­my neo­lud­dy­stów nie­mal jed­no­cze­śnie przy­zna­ły się do za­ma­chu, ale je­stem pewny, że to tylko czcze prze­chwał­ki dla zy­ska­nia roz­gło­su. Zwłasz­cza, że mamy ich na oku i nie od­no­to­wa­li­śmy ostat­nio żad­nej po­dej­rza­nej ak­tyw­no­ści.

– Do­brze by­ło­by zde­men­to­wać te po­gło­ski – po­wie­dzia­ła ostro Nart. – Ech, mam wra­że­nie, że rząd przy­zwa­la na zbyt wiele w ra­mach wol­no­ści słowa.

– Choć po­dą­ża­my je­dy­ną słusz­ną ścież­ką… spo­łe­czeń­stwo po­win­no mieć moż­li­wość wy­ra­że­nia sprze­ci­wu wobec niej. – Na gład­kiej twa­rzy po­li­cyj­ne­go an­dro­ida wy­kwitł sze­ro­ki uśmiech. – Swo­isty wen­tyl do upusz­cza­nia nie­za­do­wo­le­nia. Do­pó­ki ten ide­olo­gicz­ny bunt nie prze­kształ­ca się w czyny, wszyst­ko jest w po­rząd­ku. Tak czy ina­czej, nie uwa­żasz, że eks­plo­zja mogła być wy­łącz­nie wy­ni­kiem awa­rii?

– Awa­rii? – zdzi­wi­ła się Ma­ri­na. Wy­pi­ła kok­tajl do końca i wsta­ła z fo­te­la ob­ro­to­we­go. – Prze­cież tech­no­lo­gia za­si­la­nia ro­bo­tów jest prak­tycz­nie nie­za­wod­na.

– Prak­tycz­niepod­kre­ślił Earl. – W teo­rii wszyst­ko może się zda­rzyć. Sam nie wiem, czy me­cha­ni­zmy we­wnątrz mnie zaraz nagle nie wy­mkną się spod kon­tro­li i nie zo­sta­nę ro­ze­rwa­ny na strzę­py. To tylko kwe­stia praw­do­po­do­bień­stwa.

– Wo­la­ła­bym, żeby tak się nie stało – wy­zna­ła funk­cjo­na­riusz­ka, wy­raź­nie zde­ner­wo­wa­na. – No cóż, po­zo­sta­je je­dy­nie cze­kać na wy­ni­ki pracy per­so­ne­lu wy­sła­ne­go w teren. I wy­sto­so­wać ko­lej­ne oświad­cze­nie, żeby jakoś uspo­ko­ić pu­bli­kę. Zaj­miesz się tym, Earl?

– Ma się ro­zu­mieć, sze­fo­wo – przy­tak­nął an­dro­id, po czym od­wró­cił się na pię­cie i opu­ścił ka­bi­nę.

 

***

 

To­tal­ne spu­sto­sze­nie. Tylko te słowa przy­cho­dzi­ły na myśl Ja­re­do­wi przy pró­bach opi­sa­nia znisz­czeń w kla­ste­rze ar­ti­fi­wom­bów. Nad epi­cen­trum eks­plo­zji za­wa­lił się dach. Więk­szość sztucz­nych łon zo­sta­ła ro­ze­rwa­na na strzę­py lub po­pę­ka­ła w wy­ni­ku skoku ci­śnie­nia. Oprócz pło­dów zgi­nę­ło jesz­cze kil­ku­na­stu pra­cow­ni­ków ob­słu­gi. Do­oko­ła wa­la­ły się ster­ty gruzu zro­szo­ne­go su­ro­ga­tem płynu owo­dnio­we­go i krwią.

To było sza­lo­ne, wręcz nie­rze­czy­wi­ste. Setki ist­nień zmie­cio­nych w ułam­ku se­kun­dy. Je­że­li stał za tym jakiś czło­wiek, mu­sia­ła go cał­ko­wi­cie opę­tać nie­na­wiść.

– I jak, Jared, udało się co­kol­wiek wy­wnio­sko­wać z logów? – Głos part­ner­ki wy­rwał cy­bor­ga z za­du­my.

– Och, wy­bacz, myśli mi gdzieś zbłą­dzi­ły – po­wie­dział po­li­cjant. – Nie­ste­ty, nie­zbyt wiele. Przy­naj­mniej sys­tem de­le­go­wa­nia an­dro­idów po­łoż­ni­czych za­pi­sy­wał dane na ze­wnętrz­nym ser­we­rze, który nie zo­stał uszko­dzo­ny. Jedna z ma­szyn nagle znik­nę­ła z re­je­stru. Zu­peł­nie jakby ktoś ją wy­ma­zał. Ostat­nia za­pi­sa­na po­zy­cja tego ro­bo­ta na interaktywnej mapie to osiem­dzie­siąt dwa metry na pół­noc od miej­sca eks­plo­zji, na po­cząt­ku alej­ki ze sztucz­ny­mi ło­na­mi. Ka­me­ry po­ka­za­ły, że zmie­rzał w tę stro­nę, a potem za­trzy­mał się przy ar­ti­fi­wom­bie, w któ­rym wła­śnie uro­dzi­ło się dziec­ko. Jakiś le­karz za­uwa­żył, że coś jest nie tak, i pró­bo­wał wydać mu ko­men­dy gło­so­we, lecz bez skut­ku. Gdy dok­tor za­czął zaj­mo­wać się no­wo­rod­kiem, robot wy­buchł.

– Wiemy coś o sta­nie OS-u tego an­dro­ida? – za­py­ta­ła Irena Ku­znie­co­wa, od­gar­nia­jąc ko­smyk zle­pio­nych potem wło­sów z twa­rzy. Słoń­ce tego dnia pra­ży­ło nie­mi­ło­sier­nie, nawet jak na dosyć chłod­ne wa­run­ki ster­ra­for­mo­wa­ne­go Ty­ta­na.

– Nie – od­parł Jared. – Pla­ców­ka nie ar­chi­wi­zo­wa­ła ta­kich in­for­ma­cji. Uzna­wa­li je za zbęd­ne zaj­mo­wa­nie pa­mię­ci. Na od­zy­ska­nie cze­go­kol­wiek z be­be­chów tego ustroj­stwa nie ma co li­czyć.

Cy­borg ze­sko­czył do za­głę­bie­nia utwo­rzo­ne­go przez eks­plo­zję. Przy­kuc­nął przy po­zgi­na­nym wspor­ni­ku dachu i wy­ciął jego frag­ment szli­fier­ką wy­su­nię­tą z me­cha­nicz­ne­go ra­mie­nia, a na­stęp­nie ze­ska­no­wał prób­kę sen­so­rem umiesz­czo­nym w dłoni.

– An­dro­id stał tuż obok tej belki no­śnej. Robię ana­li­zę pod kątem skła­du che­micz­ne­go – wy­ja­śnił Jared, od­wra­ca­jąc głowę w kie­run­ku Ireny sto­ją­cej na kra­wę­dzi kra­te­ru. – Hmm, żad­nych śla­dów kon­wen­cjo­nal­nych środ­ków wy­bu­cho­wych. Wy­kry­łem za to dosyć zna­czą­ce ilo­ści unhek­skwa­du.

– Czyli mo­że­my od­rzu­cić hi­po­te­zę o bom­bie umiesz­czo­nej w środ­ku – stwier­dzi­ła Ku­znie­co­wa. – Chyba że… We­dług in­for­ma­cji pro­du­cen­ta wy­ko­rzy­sty­wa­ne tutaj an­dro­idy były za­si­la­ne mi­kro­prę­ta­mi pa­li­wo­wy­mi wy­ko­na­ny­mi z pier­wiast­ka, o któ­rym wspo­mnia­łeś. Ktoś mógł dla nie­po­zna­ki zro­bić mi­ni-ato­mów­kę, uży­wa­jąc tej samej sub­stan­cji.

– Wąt­pię. – Bio­nicz­ne oczy Ja­re­da za­pło­nę­ły czer­wo­nym bla­skiem. – W takim wy­pad­ku wy­buch uni­ce­stwił­by całą halę i kil­ka­na­ście oko­licz­nych bu­dow­li. Z tego, co wiem, ge­ne­ra­to­ry elek­trycz­no­ści w ma­szy­nach są osła­nia­ne po­la­mi kon­ta­mi­na­cyj­ny­mi. Nawet gdyby coś po­szło nie tak, robot po pro­stu po­wi­nien prze­stać dzia­łać. Pole mogło zo­stać osła­bio­ne, przez co uwol­ni­ła się część ener­gii re­ak­cji łań­cu­cho­wej.

– Py­ta­nie tylko, czy to sa­mo­ist­na awa­ria, czy ktoś ce­lo­wo przy tym maj­stro­wał – rze­kła Irena, po czym uru­cho­mi­ła moduł ko­mu­ni­ka­cyj­ny na sys­te­mie roz­sze­rzo­nej rze­czy­wi­sto­ści. – Mu­si­my wy­słać kogoś od nas, żeby po­roz­ma­wiał z firmą wy­twa­rza­ją­cą te bla­sza­ki.

 

***

 

– Mogę pań­stwa za­pew­nić, że wina nie leży po na­szej stro­nie. – Głos Ani­shy Singh brzmiał słod­ko i nad­zwy­czaj prze­ko­nu­ją­co. – Mal­funk­cja pola kon­ta­mi­na­cyj­ne­go mogła na­stą­pić w wy­ni­ku pew­nych – przy­sto­po­wa­ła na chwi­lę mo­no­log, prze­ły­ka­jąc ślinę – zja­wisk kwan­to­wych, na które pro­du­cent nie ma wpły­wu. Jed­no­cze­sna awa­ria osło­ny i ge­ne­ra­to­ra za­si­la­ne­go ener­gią ato­mo­wą jest moż­li­wa, lecz jej praw­do­po­do­bień­stwo jest zni­ko­me. Ko­rzy­ści wy­ni­ka­ją­ce z użyt­ko­wa­nia na­szych ma­szyn znacz­nie prze­wyż­sza­ją po­ten­cjal­ne stra­ty, a ry­zy­ko zwią­za­ne z eks­plo­ata­cją mo­de­lu JH-439 zo­sta­ło przed­sta­wio­ne w pla­nie roz­wo­jo­wym za­twier­dzo­nym przez rząd.

– A co jeśli to nie był wy­pa­dek, tylko…

– Nasze sta­no­wi­ska pracy są mo­ni­to­ro­wa­ne w try­bie cią­głym. – Singh nie po­zwo­li­ła do­koń­czyć po­li­cjant­ce o srebr­nej, ge­ne­tycz­nie zmo­dy­fi­ko­wa­nej skó­rze. – Każdy pro­dukt jest spraw­dza­ny przez trzech do­bra­nych lo­so­wo te­ste­rów ja­ko­ści, przed­sta­wi­cie­li za­rów­no sztucz­nej, jak i na­tu­ral­nej in­te­li­gen­cji. Szan­se na nie­świa­do­me bądź ce­lo­we uszko­dze­nie mo­du­łu an­dro­ida są nie­mal ze­ro­we.

– Ro­zu­miem pani tro­skę o dobre imię przed­się­bior­stwa, ale tak czy ina­czej pro­ces po­stę­po­wa­nia wy­ma­ga, byśmy przej­rze­li za­pi­sy mo­ni­to­rin­gu – po­wie­dział sta­now­czo in­spek­tor Sig­mund Gun­nar­son. – Uzy­ska­nie na­ka­zu są­do­we­go trwa nie­zmier­nie długo przez biu­ro­kra­tycz­ną otocz­kę, a nam za­le­ży na pręd­kim roz­wią­za­niu spra­wy – rzu­cił roz­mów­czy­ni nie­zno­szą­ce sprze­ci­wu spoj­rze­nie – więc uprzej­mie pro­szę o ze­zwo­le­nie na do­stęp do da­nych firmy.

– Oczy­wi­ście – od­par­ła Ani­sha. – Wła­śnie au­to­ry­zo­wa­łam was w sys­te­mie. Hasła są zbęd­ne, zo­sta­nie­cie roz­po­zna­ni na pod­sta­wie bio­me­try­ki. Po­zwól­cie pań­stwo, że teraz udam się na prze­rwę obia­do­wą. W razie po­trze­by pro­szę się ze mną skon­tak­to­wać.

Pre­zes Horn­field So­lu­tions Inc. opu­ści­ła nie­wiel­ką salę kon­fe­ren­cyj­ną, gło­śno stu­ka­jąc wy­so­ki­mi ob­ca­sa­mi. Sig­mun­do­wi spadł ka­mień z serca, Singh chwy­ci­ła jego bajer. Z głę­bo­kim wes­tchnie­niem opadł na tan­det­ny fotel w stylu art déco.

– Ogar­niesz temat, Silke? – zwró­cił się do part­ner­ki. – Zro­bisz to o wiele szyb­ciej. Nawet nie mam wsz­cze­pu BCI, sta­ro­świec­ki je­stem.

Po­li­cjant­ka ski­nę­ła głową, po czym wy­sła­ła żą­da­nie do bazy da­nych kor­po­ra­cji. Po chwi­li jej en­do­kom­pu­ter po­brał za­pi­sy mo­ni­to­rin­gu i logi błę­dów au­to­ma­tów pro­duk­cyj­nych. Uru­cho­mi­ła tryb ana­li­zy ak­ce­le­ro­wa­nej. Kilka minut póź­niej wie­dzia­ła wszyst­ko, co trze­ba.

– Mam już głów­ne­go po­dej­rza­ne­go – ode­zwa­ła się po­li­cjant­ka. – To an­dro­id imie­niem La­ikhos, Numer Ewi­den­cyj­ny Bytów In­te­li­gent­nych E220F92DF. Jako ostat­ni do­ko­ny­wał in­spek­cji mo­de­lu, który uległ eks­plo­zji. Pod­piął się do ma­gi­stra­li ser­wi­so­wej celem spraw­dze­nia in­te­gral­no­ści opro­gra­mo­wa­nia. Po­łą­cze­nie trwa­ło dłu­żej niż za­zwy­czaj…

– Su­ge­ru­jesz, że wgrał back­do­or do ma­szy­ny? – rzekł Sig­mund, dra­piąc się po gło­wie. Na pal­cach zo­sta­ło mu kilka si­wych wło­sów. – Cze­kaj, z tego co wiem, te­sto­wa­nie od­by­wa się za­zwy­czaj po­przez moduł po­śred­ni­czą­cy. Jego za­pi­sy stanu po­win­ny po­twier­dzić, czy an­dro­id rze­czy­wi­ście kom­bi­no­wał z OS-em.

– Na­gra­nia z mo­ni­to­rin­gu po­ka­zu­ją, że ko­rzy­stał z nie­uży­wa­ne­go wcze­śniej urzą­dze­nia – wy­ja­śni­ła Silke, in­ten­syw­nie ma­su­jąc skro­nie. – Nie je­stem eks­per­tem od in­for­ma­ty­ki, ale zdaje mi się, że wszyst­kie kom­pu­te­ry łączą się z sie­cią do­pie­ro w trak­cie pierw­szej kon­fi­gu­ra­cji. La­ikhos mógł zha­ko­wać moduł wcze­śniej, tak by po­zwo­lił mu na do­wol­ną in­ge­ren­cję w sys­tem ro­bo­ta po­łoż­ni­cze­go. I nikt tego nie za­uwa­żył, bo zgod­nie z usta­wą o ogra­ni­cza­niu in­wi­gi­la­cji mo­ni­to­ro­wa­nie myśli sa­mo­świa­do­mych istot w cza­sie rze­czy­wi­stym jest za­bro­nio­ne.

Gun­nar­son przez chwi­lę nie od­po­wia­dał. Wstał z fo­te­la, pod­szedł do za­okrą­glo­nej, pa­no­ra­micz­nej szyby od­dzie­la­ją­cej salę kon­fe­ren­cyj­ną od ze­wnętrz­ne­go świa­ta i wle­pił wzrok w mok­ną­ce na rzę­si­stym desz­czu wi­szą­ce ogro­dy na jed­nym z dra­pa­czy chmur.

– Ech, wy­glą­da na to, że tym razem bez na­ka­zu są­do­we­go nie­wie­le zdzia­ła­my – żach­nął się. – Bę­dzie­my mu­sie­li spraw­dzić pa­mięć tego ca­łe­go La­ikho­sa.

– Za­sta­na­wia­ją mnie mo­ty­wy zbrod­ni – po­wie­dzia­ła Silke. – Mi­zan­tro­pia i so­cjo­pa­tia to rzad­kość wśród sztucz­nych in­te­li­gen­cji. Są trak­to­wa­ne na tych sa­mych pra­wach co lu­dzie, nie widzę po­wo­du, dla któ­rych mia­ły­by się bun­to­wać. Prze­cięt­nie wy­ka­zu­ją nawet więk­sze zdol­no­ści do em­pa­tii niż nasz ga­tu­nek. Oso­bi­sta ze­msta? To też nie w stylu SI…

– My­ślą­ce ma­szy­ny ko­cha­ją ide­ały – stwier­dził Sig­mund, ob­ra­ca­jąc się w kie­run­ku part­ner­ki.

W jej srebr­nej skó­rze, gład­ko opię­tej na ciele o ide­al­nych pro­por­cjach, było coś po­cią­ga­ją­ce­go. Za­pro­sze­nie na spo­tka­nie po pracy w ja­kieś eks­klu­zyw­nej ka­wiar­ni wy­da­wa­ło się ku­szą­cą per­spek­ty­wą. Ale naj­pierw mu­siał­by za­in­we­sto­wać w te­ra­pię prze­ciw­sta­rze­nio­wą.

– Więk­szo­ści z nich po­do­ba się dą­że­nie do zgłę­bia­nia ta­jem­nic wszech­świa­ta i two­rze­nia coraz in­te­li­gent­niej­szych bytów, na­rzu­co­ne jako głów­ny cel roz­wo­ju przez rząd – kon­ty­nu­ował wywód. – Rząd, który prze­cież same czę­ścio­wo kreu­ją. Ale z ide­ali­sta­mi nigdy nic nie wia­do­mo. Chcą zmie­niać rze­czy­wi­stość na swój spo­sób, lecz za­zwy­czaj są osa­mot­nie­ni w tych pla­nach, co rodzi bez­sil­ność, a ta z kolei jest matką ter­ro­ry­zmu. Nie wszy­scy prze­pa­da­ją za obec­ną formą cy­wi­li­za­cji. Zwłasz­cza bio­rąc pod uwagę to, na ja­kich pod­sta­wach zo­sta­ła zbu­do­wa­na…

 

***

 

Te ich wstręt­ne śle­pia, prze­ra­ża­ją­ce uśmie­chy, zło­wiesz­cze gesty. Prze­klę­ci sza­ma­ni w bia­łych ki­tlach, któ­rzy umie­ści­li de­mo­na w jego gło­wie.

Znów przy­szli, by znę­cać się nad nim. Ob­ser­wo­wać każdy krok przez pan­cer­ną szybę. Po­wta­rzać aż do znu­dze­nia te same py­ta­nia. Pod­łą­czać dziw­ne ma­chi­ny do ciała.

Ru­szył w ich kie­run­ku z prze­kleń­stwa­mi na ustach, walił w har­to­wa­ne szkło, aż z kłyk­ci po­cie­kły struż­ki krwi.

– Agre­sja jest zbęd­na, Ha­rol­dzie. Pra­cow­ni­cy pla­ców­ki dzia­ła­ją dla wspól­ne­go dobra my­ślą­cych istot. Po­wi­nie­neś być dumny, że mo­żesz przy­słu­żyć się dla przy­szłych po­ko­leń. Tym samym zma­zu­jesz swe po­przed­nie winy.

Znowu on. Nie­na­wi­dził tego prze­klę­te­go, cu­kier­ko­we­go głosu. Nie cier­piał bred­ni wpa­ja­nych w każ­dej moż­li­wej chwi­li.

– Wynoś! Się! Z! Mojej! Głowy! – krzy­czał obiekt ba­daw­czy, tłu­kąc czo­łem o prze­źro­czy­stą ba­rie­rę.

– Unie­ru­chom­cie go, zanim zrobi sobie coś po­waż­ne­go – za­ko­men­de­ro­wał przez mi­kro­fon pro­fe­sor Séba­stien Pi­naud.

Pie­lę­gnia­rze wpa­ro­wa­li do izo­lat­ki i po­chwy­ci­li Ha­rol­da, by przy­piąć go pa­sa­mi do łóżka. Jeden z nich podał za­strzyk ze środ­kiem uspo­ka­ja­ją­cym i pod­łą­czył obiekt ba­daw­czy do sondy mo­ni­to­ru­ją­cej.

– To sza­leń­stwo, Seb – zwró­cił się do współ­pra­cow­ni­ka dok­tor Akan­de Odu­sa­nya. – Prze­dłu­ża­jąc ten eks­pe­ry­ment, tylko tor­tu­ru­je­my czło­wie­ka.

– Przy­po­mnę ci, że on z zimną krwią za­mor­do­wał czte­ry osoby pod­czas ra­bo­wa­nia domu – po­wie­dział Pi­naud. – Ana­li­za psy­cho­lo­gicz­na nie wy­ka­za­ła żad­nych szans na re­so­cja­li­za­cję. Masz jesz­cze ja­kieś wąt­pli­wo­ści?

– Do­brze znasz ko­mi­sję kwa­li­fi­ka­cyj­ną – od­parł Akan­de. – Naj­chęt­niej przy­sy­ła­li­by tutaj wszyst­kich, jak leci, nawet drob­nych prze­stęp­ców. Ob­ser­wo­wa­łem Ha­rol­da na dy­żu­rze w nocy. Pła­kał, na głos przy­zna­wał się do winy, pro­sił o wy­ba­cze­nie. Nawet za­czął się mo­dlić. Mam wra­że­nie, że w ra­mach Pro­gra­mu Dy­na­micz­ne­go Po­stę­pu na­gi­na­my pewne gra­ni­ce… czło­wie­czeń­stwa.

– Prze­sa­dzasz ze współ­czu­ciem, ko­le­go – stwier­dził Séba­stien. – Dzię­ki nowej dok­try­nie udało nam się do­kład­nie po­znać dzia­ła­nie ludz­kie­go mózgu, a z kolei dzię­ki temu opra­co­wać nie­mal nie­za­wod­ne BCI oraz twar­dą sztucz­ną in­te­li­gen­cję. Mu­si­my coś po­świę­cić, żeby móc wspiąć się na ko­lej­ny po­ziom roz­wo­ju.

Dok­tor Odu­sa­nya nie od­po­wie­dział. Pa­trzył tylko, jak Ha­rold po­wo­li prze­sta­je się szar­pać.

– Wy­cho­dzę na prze­rwę – rzu­cił po chwi­li Pi­naud, prze­ry­wa­jąc ciszę pa­nu­ją­cą w ka­bi­nie ob­ser­wa­cyj­nej.

Gdy pro­fe­sor opu­ścił po­miesz­cze­nie, Akan­de oparł łok­cie na kon­so­li i za­czął prze­cie­rać twarz dłoń­mi. Może rze­czy­wi­ście był zbyt wraż­li­wy, ale tak go po pro­stu wy­cho­wa­no. Są­dził jed­nak, że nawet sam Xiao Li byłby nie­za­do­wo­lo­ny, wi­dząc to, co się tutaj wy­pra­wia.

Ach, stary, po­czci­wy dzia­dek Li, świeć Panie nad jego duszą. Po­cząt­ko­wo znany jako wy­jąt­ko­wo mądry przy­wód­ca Pań­stwa Środ­ka, póź­niej czło­wiek, który oca­lił świat przed trze­cią wojną świa­to­wą, w końcu twór­ca pan­pro­ge­sy­wi­zmu i pod­wa­lin pod funk­cjo­nu­ją­cy po dziś dzień rząd mię­dzy­pla­ne­tar­ny.

Zwo­len­ni­cy teo­rii spi­sko­wych brali go wręcz za ko­smi­tę lub przy­by­sza z przy­szło­ści, wy­ba­wi­cie­la Ziemi od nie­uchron­nej za­gła­dy. Jego idee tra­fi­ły na po­dat­ny grunt. Były na­dzie­ją dla mas umę­czo­nych po­błaż­li­wo­ścią dla zła, wy­zy­skiem bied­nych, re­li­gij­nym eks­tre­mi­zmem i wiecz­ną kon­ku­ren­cją po­mię­dzy pań­stwa­mi.

Jedna z nich za­kła­da­ła re­wi­zję praw czło­wie­ka. Obo­wią­zy­wa­ły tylko wtedy, gdy dana osoba sta­no­wi­ła war­tość dla spo­łe­czeń­stwa. W prze­ciw­nym wy­pad­ku ze­zwa­la­no na po­stę­po­wa­nie z nią w do­wol­ny spo­sób.

Na prze­stęp­cach prze­pro­wa­dza­no ty­sią­ce eks­pe­ry­men­tów, na które nikt wcze­śniej się nie od­wa­żył. Me­dy­cy­na i cy­ber­ne­ty­ka zro­bi­ły ogrom­ne po­stę­py w za­bój­czym tem­pie, i to do­słow­nie. Mało kto pa­mię­tał o ofia­rach tego pro­ce­su, choć po­sta­wio­no im kilka po­mni­ków.

Pla­ców­ka na­uko­wa pod Pa­ry­żem, w któ­rej prze­by­wał Odu­sa­nya, słu­ży­ła wła­śnie do ta­kich badań. Ha­rol­do­wi Ran­ni­gan wsz­cze­pio­no i po­łą­czo­no z mó­zgiem en­do­kom­pu­ter ste­ro­wa­ny przez SI. Eks­pe­ry­ment miał na celu spo­je­nie sztucz­nej i na­tu­ral­nej in­te­li­gen­cji w jedną oso­bo­wość… Ha­rold za­re­ago­wał bar­dzo gwał­tow­nie na tę zmia­nę. Wy­stą­pił u niego dziw­ny stan przy­po­mi­na­ją­cy za­bu­rze­nia dy­so­cja­cyj­ne z to­wa­rzy­szą­cy­mi czę­sty­mi wa­ha­nia­mi na­stro­ju i wy­so­kim po­zio­mem agre­sji.

Dok­tor wstał z fo­te­la i pod­szedł do szaf­ki znaj­du­ją­cej się z tyłu ka­bi­ny ob­ser­wa­cyj­nej. Wyjął z niej strzy­kaw­kę i roz­twór su­fen­ta­ny­lu, po czym otwo­rzył śluzę i wszedł do izo­lat­ki. Miał na­dzie­ję, że nie wy­rzu­cą go z pracy za to, co pla­no­wał zro­bić.

Ran­ni­gan leżał nie­ru­cho­mo i pa­trzył w sufit. Odu­sa­nya za­sta­na­wiał się, czy w ogóle go pa­mię­ta. Czy gdzieś głę­bo­ko w umy­śle zmal­tre­to­wa­ne­go czło­wie­ka tkwi wspo­mnie­nie wspól­nych chwil spę­dza­nych na skwe­rze przed ka­mie­ni­cą, dys­ku­sji na temat prze­czy­ta­nych ko­mik­sów, po­bi­tych re­kor­dów w grach VR. Los ze­chciał, że Ha­rold zo­stał prze­stęp­cą, a Akan­de wy­bit­nym neu­ro­bio­lo­giem, i los znów ich po­łą­czył.

Akan­de na­brał płynu do strzy­kaw­ki.

– Już nie­dłu­go, przy­ja­cie­lu – rzekł, wbi­ja­jąc igłę w żyłę Ran­ni­ga­na.

 

***

 

Nart le­ni­wie spo­glą­da­ła na tłu­mek gro­ma­dzą­cy się na przy­stan­ku ma­gle­vu przy­le­pio­nym do jed­ne­go z ogrom­nych, prze­szklo­nych wie­żow­ców. Lu­dzie, an­dro­idy i cy­bor­gi – byty in­te­li­gent­ne, jak ktoś to kie­dyś neu­tral­nie okre­ślił – nie­cier­pli­wie cze­ka­ły na trans­port. Więk­szość z nich za­pew­ne wra­ca­ła do domów z pracy.

Nie­któ­rzy dzi­wi­li się, dla­cze­go w epoce BCI, gwa­ran­tu­ją­cej nie­mal cał­ko­wi­tą in­te­gra­cję wir­tu­alu z re­alem, przed­się­bior­stwa wciąż po­sia­da­ły fi­zycz­ne sie­dzi­by. Przy­zwy­cza­je­nie było jed­nak drugą na­tu­rą czło­wie­ka, a zatem także i two­rzo­nych na jego obraz ma­szyn, przez nie­któ­rych „or­ga­nicz­nych” trak­to­wa­nych jak wła­sne dzie­ci. Wbrew temu, co wie­ści­li nie­któ­rzy fa­ta­li­ści z po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go pierw­sze­go wieku, zna­cze­nie bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu i za­ła­twia­nia spraw in per­so­na nie zma­la­ło do zera. Nie dało się wy­ko­rze­nić z cy­wi­li­za­cji cze­goś, co w za­sa­dzie ją stwo­rzy­ło.

Ob­ser­wo­wa­nie z lotu ptaka co­dzien­nych sce­nek roz­gry­wa­nych w Alm­werm cza­sem przy­pra­wia­ło Ma­ri­nę o dziw­ne wra­że­nia. Zu­peł­nie, jakby przy­glą­da­ła się we­wnętrz­nym me­cha­ni­zmom wszech­świa­ta. Wszyst­kie te isto­ty, drob­ne kro­pecz­ki prze­wi­ja­ją­ce się po kład­kach, tu­ne­lach i plat­for­mach, niby elek­tro­ny su­ną­ce po ukła­dzie sca­lo­nym na­dru­ko­wa­nym na po­wierzch­nię pla­ne­ty, two­rzy­ły sys­tem, dzię­ki któ­re­mu funk­cjo­no­wa­ła znana i lu­bia­na rze­czy­wi­stość. I przede wszyst­kim dzię­ki któ­re­mu Nart mogła teraz sie­dzieć w wy­god­nym fo­te­lu w ka­bi­nie mo­bil­ne­go ko­mi­sa­ria­tu za­wie­szo­ne­go nad mia­stem, trzyma­jąc pie­czę nad kwe­stia­mi bez­pie­czeń­stwa… A przy­naj­mniej tak ste­ro­wać pod­ko­mend­ny­mi, żeby te spra­wy zo­sta­ły za­ła­twio­ne.

– Wi­dzia­łaś już ra­port od Gun­nar­so­na? – Głos Earla nagle wy­rwał ją z za­my­śle­nia.

– O, wresz­cie je­steś ­– od­par­ła za­sko­czo­na – Ta, wi­dzia­łam spra­woz­da­nie. Co tak długo ci ze­szło w są­dzie?

– Przy oka­zji za­ła­twia­łem po­zwo­le­nie, o które pro­sił Sig­mund… Wiesz, jak jest, kiedy temat do­ty­czy gru­bych ryb. Wła­śnie, co są­dzisz o na­szym po­dej­rza­nym?

– A, ten andek. – Earl skrzy­wił się de­li­kat­nie na zdrob­nie­nie użyte przez Ma­ri­nę. – La­ikhos, zna­czy się. To dla mnie dziw­ne… Gdyby kom­bi­no­wał coś wcze­śniej, pew­nie byśmy to wy­ła­pa­li. A prze­cież w trak­cie jed­ne­go dnia w pracy chyba nagle nie znie­na­wi­dził ludz­ko­ści na tyle, żeby na po­cze­ka­niu ob­my­ślić ma­so­we mor­der­stwo dzie­ci.

– Może to tylko fał­szy­wy trop – za­uwa­żył Earl. – Gun­nar­son za­wsze mie­wał ten­den­cję do nad­in­ter­pre­to­wa­nia fak­tów. Spraw­dza­łem bazy da­nych, La­ikhos wy­glą­da mi ra­czej na szczę­śli­wy try­bik w ma­chi­nie niż na sa­mot­ne­go wilka wal­czą­ce­go ze spo­łe­czeń­stwem.

– Fał­szy­wy trop. Wła­śnie… – Nart opar­ła pod­bró­dek o dłoń i zro­bi­ła za­my­ślo­ną minę – A jeśli ktoś zo­sta­wił go ce­lo­wo?

– Znowu prze­ra­bia­my Wiel­kich Ma­ni­pu­la­to­rów z Horn­field?

– Mie­li­śmy udo­wod­nio­ne przy­pad­ki oszust ubez­pie­cze­nio­wych czy ma­chlo­jek przy prze­dłu­ża­niu pa­ten­tów z ich stro­ny – wspo­mnia­ła Ma­ri­na. – Skoń­czy­ło się tylko na grzyw­nach, jak zwy­kle w przy­pad­ku kor­po­ra­cji zbyt du­żych, by upaść. Jesz­cze ta baba, co sie­dzi u nich na stoł­ku pre­ze­sa, Ani­sha Singh. Kie­dyś w ga­ze­tach kry­ty­ko­wa­ła rzą­do­wy pro­gram uro­dzeń, twier­dząc, że to nie­na­tu­ral­ny i chy­bio­ny eks­pe­ry­ment.

– To było wieki temu – po­wie­dział Earl. Za­ło­żył ręce i za­czął prze­cha­dzać się po ka­bi­nie. – Poza tym, to wła­śnie ich wi­ze­run­ko­wi naj­bar­dziej za­szko­dził za­mach. Akcje Horn­field po­szy­bo­wa­ły w dół. Teraz robią wszyst­ko, żeby wy­eks­po­no­wać swoją „trans­pa­rent­ność” przed spo­łe­czeń­stwem. W jaki spo­sób to mo­gło­by ob­ró­cić się na ich ko­rzyść?

– Kto wie… – Ma­ri­na za­stu­ka­ła pal­ca­mi o pod­ło­kiet­nik. – Nie ma co tego roz­trzą­sać, mu­si­my cią­gnąć śledz­two, żeby spraw­dzić, kto tu na­praw­dę gra głów­ną rolę. Wy­ślij kogoś do tego ca­łe­go La­ikho­sa, okej?

Earl przy­tak­nął i ro­ze­słał in­struk­cje do funk­cjo­na­riu­szy, nie prze­ry­wa­jąc prze­chadz­ki.

 

***

 

Dzwo­nek brzę­czał jak osza­la­ły. Kto­kol­wiek stał na ko­ry­ta­rzu, mu­siał być bar­dzo znie­cier­pli­wio­ny.

An­dro­id mógł­by od­blo­ko­wać zamek zdal­nie, lecz zgod­nie ze sta­rym zwy­cza­jem pod­szedł do drzwi i ręcz­nie otwo­rzył je przy­by­szom.

Za pro­giem cze­ka­li mun­du­ro­wi. Dwoje ludzi ze spo­ry­mi in­ge­ren­cja­mi cy­ber­ne­tycz­ny­mi oraz jeden opan­ce­rzo­ny robot bo­jo­wy, praw­do­po­dob­nie nie­świa­do­my.

Yus­suf Sa­qa­fi, Mię­dzy­pla­ne­tar­ne Biuro Śled­cze, NEBI: 2987E­2D3A. La­ikho­sie, jest pan po­dej­rza­ny o zor­ga­ni­zo­wa­nie za­ma­chu ter­ro­ry­stycz­ne­go. – Go­spo­darz ode­brał cy­fro­wy ko­mu­ni­kat.

– Ach. Cho­dzi o eks­plo­zję w kla­ste­rze ar­ti­fi­wom­bów? – Do­sko­na­le przy­po­mi­na­ją­ca czło­wie­ka ma­szy­na w ogóle nie wy­glą­da­ła na zdzi­wio­ną. – Po­zwo­li­cie pań­stwo, że bę­dzie­my po­ro­zu­mie­wa­li się za po­mo­cą głosu, to bar­dziej ele­ganc­ka forma.

– Mu­si­my od­czy­tać pana wspo­mnie­nia – po­wie­dział Sa­qa­fi. – Wła­śnie prze­sła­łem nakaz są­do­wy do wglą­du. In­fil­tra­cji do­ko­na­my na miej­scu, w przy­pad­ku po­twier­dze­nia po­dej­rzeń zo­sta­nie pan aresz­to­wa­ny.

– Oczy­wi­ście – od­parł La­ikhos. – Za­pra­szam do środ­ka.

Miesz­ka­nie było wy­jąt­ko­wo za­gra­co­ne jak na przed­sta­wi­cie­la sztucz­nej in­te­li­gen­cji. Sporo sprzę­tu zu­peł­nie zbęd­ne­go nie­orga­nicz­nym for­mom życia. Lo­dów­ka, mi­kro­fa­lów­ka, zmy­war­ka do na­czyń. Funk­cjo­na­riu­sze mo­gli­by przy­siąc, że urzą­dzo­no je dla czło­wie­ka.

La­ikhos usiadł na bia­łej we­lu­ro­wej ka­na­pie i zde­mon­to­wał klap­kę za­kry­wa­ją­cą port ser­wi­so­wy. Sa­qa­fie­go za­ska­ki­wa­ła jego pew­ność sie­bie. Wy­glą­da­ło na to, że nie miał nic do ukry­cia.

– Cze­kaj, Ash­ley. – Yus­suf chwy­cił part­ner­kę za dłoń. Piny wtycz­ki za­trzy­ma­ły się o cen­ty­metr przed gniaz­dem. – Łą­cząc swój en­do­kom­pu­ter z jego jed­nost­ką cen­tral­ną, pro­sisz się o zha­ko­wa­nie. Zro­bi­my to bez­piecz­niej­szym spo­so­bem.

Po­li­cjant wy­cią­gnął z kie­sze­ni prze­źro­czy­sty ta­blet zwi­nię­ty w rulon i ze­spo­lił go ka­blem z La­ikho­sem. Dane trans­fe­ro­wa­ły do urzą­dze­nia z za­wrot­ną pręd­ko­ścią, lecz prze­wi­dy­wa­ny czas ukoń­cze­nia pro­ce­su i tak wy­no­sił kilka minut. Robot bo­jo­wy zło­wiesz­czo ob­ser­wo­wał po­dej­rza­ne­go, trzy­ma­jąc palec na spu­ście ka­ra­bi­nu la­se­ro­we­go.

– Jest mi bar­dzo przy­kro z po­wo­du tej tra­ge­dii – po­wie­dział La­ikhos. – Do­my­ślam się, że robot po­łoż­ni­czy, który eks­plo­do­wał, był te­sto­wa­ny prze­ze mnie.

– Ta – od­par­ła Ash­ley. – Je­steś po­dej­rza­ny o scrac­ko­wa­nie mo­du­łu po­śred­ni­czą­ce­go i in­sta­la­cję wi­ru­sa, który do­pro­wa­dził do awa­rii sys­te­mu za­si­la­nia.

– Nie ma po­wo­du, dla któ­re­go chciał­bym to uczy­nić. Sza­nu­ję wasz ga­tu­nek. Można po­wie­dzieć, że nawet uwa­żam się za jego przed­sta­wi­cie­la. Myślę i czuję jak czło­wiek, więc to, że mam syn­te­tycz­ną po­wło­kę, jest we­dług mnie bez zna­cze­nia.

– Widać – stwier­dzi­ła po­li­cjant­ka, omia­ta­jąc wzro­kiem miesz­ka­nie. – W ogóle, to wy­glą­dasz jak jakiś sta­ro­żyt­ny Grek. Twoje imię też jest grec­kie, tak?

– Upodo­ba­łem sobie ten okres w dzie­jach – wy­ja­śnił an­dro­id. – „Laïkós” ozna­cza „lud”. Tro­chę zmie­ni­łem to słowo i wy­ko­rzy­sta­łem jako przy­do­mek.

– Ash­ley, do cho­le­ry, roz­ma­wiasz z go­ściem, który może być ter­ro­ry­stą! – obu­rzył się Sa­qa­fi.

– Wy­lu­zuj tro­chę. Prze­cież obo­wią­zu­je za­sa­da do­mnie­ma­nia nie­win­no­ści. Jak tam, to prze­gry­wa­nie da­nych już się skoń­czy­ło?

– Ta, wła­śnie prze­glą­dam trans­kryp­cję pro­ce­su my­ślo­we­go. Cze­kaj, na­tra­fi­łem na coś dziw­ne­go. – Yus­suf zmarsz­czył brwi, prze­su­wa­jąc pal­cem po ekra­nie ta­ble­tu. – Wedle tych in­for­ma­cji La­ikhos kon­fi­gu­ro­wał moduł po­śred­ni­czą­cy i dia­gno­zo­wał ro­bo­ta kró­cej, niż wy­ni­ka to z mo­ni­to­rin­gu w fa­bry­ce.

– Ostat­nio tra­fił mi się model, nad któ­rym pra­co­wa­łem dosyć szyb­ko – rze­kła ma­szy­na. – Mia­łem wtedy dziw­ne wra­że­nie, jakby na chwi­lę od­cię­ło mnie od wszyst­kich zmy­słów… Do­zna­wa­łem tego od­czu­cia kil­ku­krot­nie wcze­śniej. Stwier­dzi­łem, że to glit­che. Do­ko­ny­wa­łem dia­gno­zy swo­je­go sys­te­mu, lecz bez re­zul­ta­tów.

– Może zmie­nił wspo­mnie­nia? – przy­pusz­cza­ła Ash­ley.

– Na pewno nie – stwier­dził Yus­suf. – Do­pó­ki fi­zycz­ny no­śnik nie zo­sta­nie uni­ce­stwio­ny, nasz sprzęt po­tra­fi je od­zy­skać… Rze­czy­wi­ście, robot po­łoż­ni­czy zo­stał zha­ko­wa­ny tak, by eks­plo­do­wał. Wgra­ny pro­gram miał usu­nąć go z re­je­stru, prze­pro­wa­dzić w tryb au­to­no­micz­ny, zde­sta­bi­li­zo­wać rdzeń pa­li­wo­wy i jed­no­cze­śnie dez­ak­ty­wo­wać pole kon­ta­mi­na­cyj­ne, co naj­wi­docz­niej nie udało się do końca, są­dząc po sile eks­plo­zji. Jed­nak La­ikhos nie zro­bił tego z wła­snej woli. Ktoś prze­jął nad nim kon­tro­lę.

– Zo­sta­łem za­in­fe­ko­wa­ny? – za­py­tał an­dro­id.

– Nie – od­parł po­li­cjant, przyj­mu­jąc nieco zmar­twio­ną minę. – Wirus po­zo­sta­wił­by ślady. Po­wia­do­mie­nia o nad­cho­dzą­cym pa­kie­cie da­nych, aler­ty za­bez­pie­czeń, co­kol­wiek. Nic tu nie widzę. Zu­peł­nie, jak gdyby ktoś nagle wszedł w twoje ciało, zro­bił co trze­ba i znik­nął.

– Ale jak to moż­li­we? Prze­cież takie rze­czy się nie… – La­ikhos nagle urwał i się­gnął dło­nią w kie­run­ku ta­ble­tu Yus­su­fa.

– Co ty wy­pra­wiasz?! – krzyk­nął Sa­qa­fi, chwy­ta­jąc ma­szy­nę za prze­gub.

La­ikhos nie od­po­wie­dział, tylko zdzie­lił go drugą ręką, a potem pod­niósł prze­no­śny, ela­stycz­ny kom­pu­ter. Ash­ley za­re­ago­wa­ła na­tych­miast – wy­da­ła my­śla­mi roz­kaz ro­bo­to­wi bo­jo­we­mu. Ten prze­strze­lił kark an­dro­ida, od­ci­na­jąc jed­nost­kę głów­ną od za­si­la­nia. Imi­ta­cja czło­wie­ka bez­wład­nie osu­nę­ła się na pod­ło­gę.

– Po co to zro­bi­łaś? – Yus­suf otarł struż­kę krwi ciek­ną­cą po skro­ni. – Teraz nie bę­dzie­my mogli na­mie­rzyć ha­ke­ra! Pew­nie chciał za­trzeć ślady, ale odro­bi­nę się spóź­nił.

– Nawet nie mamy pew­no­ści, że to haker – od­par­ła ner­wo­wo Ash­ley. – A co, jeśli an­dro­id by się wy­sa­dził?

– W tych mo­de­lach do­stęp do pro­gra­mów kon­tro­lu­ją­cych funk­cje ope­ra­cyj­ne ni­skie­go po­zio­mu można uzy­skać tylko przez port ser­wi­so­wy – po­wie­dział Sa­qa­fi. – Wy­star­czy­ło za­brać mu ten cho­ler­ny ta­blet!

– Ech, wy­bacz, go­rą­ca głowa. Nie ma co teraz nad tym dy­wa­go­wać – stwier­dzi­ła po­li­cjant­ka. – Za­bierz­my złom do In­sty­tu­tu Ro­bo­ty­ki, może coś z niego wy­cią­gną.

 

***

 

W zga­słych, sze­ro­ko otwar­tych oczach an­dro­ida od­bi­jał się zimny blask lamp na wy­się­gni­kach. Z roz­ora­ne­go przez laser gar­dła wy­sta­wa­ły nad­pa­lo­ne prze­wo­dy i sztucz­ne ścię­gna. Przy­to­pio­na imi­ta­cja skóry zna­czy­ła dziu­rę po strza­le pa­skud­ną ob­wód­ką.

Mimo tych znisz­czeń La­ikhos w za­sa­dzie nie „umarł” do końca. Jed­nost­ka cen­tral­na była nie­na­ru­szo­na. Je­że­li rze­czy­wi­ście oka­za­ło­by się, że an­dro­id jest nie­win­ny, mógł­by wró­cić do stanu funk­cjo­nal­no­ści, wy­star­czy­ło od­bu­do­wać rdzeń łą­czą­cy ją z ogni­wem w kor­pu­sie. Jeśli nie… cóż, z pew­no­ścią jego kom­po­nen­ty po­słu­ży­ły­by jesz­cze komuś.

Pro­blem w tym, że dok­tor Jeff Sta­ple­ton i jego ze­spół nie mogli zna­leźć osta­tecz­ne­go po­twier­dze­nia żad­nej z opcji. Ko­lej­ne go­dzi­ny spę­dzo­ne nad kom­po­zy­to­wym tru­chłem nie przy­no­si­ły żad­nych re­zul­ta­tów. Żad­ne­go śladu ste­al­thów, wi­ru­sów po­li­mor­ficz­nych, nic z tych rze­czy. Hi­sto­ria po­łą­czeń sie­cio­wych nie zdra­dza­ła nic po­dej­rza­ne­go, same cer­ty­fi­ko­wa­ne ka­na­ły.

Prze­ska­no­wa­li całe ciało, lecz nie zna­leź­li ani jed­ne­go ta­siem­ca – tak prze­stęp­cy na­zy­wa­li mi­nia­tu­ro­we urzą­dze­nia, które pod­łą­cza­ły się do pe­ry­fe­ryj­nych ob­wo­dów ro­bo­tów i za­bu­rza­ły ich pracę – czy ja­kiej­kol­wiek innej in­ge­ren­cji w har­dwa­re. Ślady za­tar­to w iście mi­strzow­ski spo­sób.

Po­iry­to­wa­ny bez­owoc­no­ścią po­szu­ki­wań Sta­ple­ton prze­łą­czył sys­tem roz­sze­rzo­nej rze­czy­wi­sto­ści w tryb sku­pie­nia, żeby tro­chę od­po­cząć od szumu in­for­ma­cyj­ne­go. Wszyst­kie wskaź­ni­ki i in­ter­fej­sy apli­ka­cji znik­nę­ły, zaś obraz w środ­ku pola wi­dze­nia zy­skał na ostro­ści. Dok­tor wes­tchnął głę­bo­ko i upił łyk wody z bu­tel­ki. O­parł łok­cie o ko­la­na, wplótł palce w gęsty za­rost i wle­pił wzrok w za­sty­głe ciało La­ikho­sa.

Przej­rze­nie za­so­bów pa­mię­ci an­dro­ida wpra­wi­ło go w zdu­mie­nie. Iro­nia losu, ktoś bar­dzo ko­cha­ją­cy ludz­kość spro­wa­dził za­gła­dę na jej po­tom­stwo. W za­sa­dzie to do­pro­wa­dził do śmier­ci swego ro­dzeń­stwa… Ma­szy­ny też w za­sa­dzie były dzieć­mi ludzi, tak przy­naj­mniej uwa­żał Sta­ple­ton. Prze­nie­sie­niem naj­wspa­nial­sze­go ele­men­tu je­ste­stwa, umy­słu, na nowy no­śnik, kom­pu­ter. Po­grą­żo­ny w chwi­li re­flek­sji dok­tor przy­po­mniał sobie cytat jed­ne­go ze swych idoli, Fre­ema­na Dy­so­na.

Umysł, ob­ja­wia­ją­cy się w zdol­no­ści do do­ko­ny­wa­nia wy­bo­rów, jest w pew­nym stop­niu nie­od­łącz­nie zwią­za­ny z każ­dym elek­tro­nem.

Elek­tro­ny pły­nę­ły też i w ob­wo­dach ukła­dów elek­tro­nicz­nych, ich spiny wpro­wa­dza­no w stan su­per­po­zy­cji w kom­pu­te­rach kwan­to­wych…

Nagle przez głowę Jeffa prze­wi­nę­ły się słowa in­ne­go uczo­ne­go z mi­nio­nych wie­ków.

Upior­na akcja na od­le­głość.

W za­sa­dzie mogły być per­fek­cyj­nym opi­sem tego, czego za­znał La­ikhos. Po la­tach eks­pe­ry­men­tów pro­wa­dzo­nych w ra­mach im­ple­men­ta­cji pan­pro­gre­sy­wi­zmu oka­za­ło się, że Bohm, Pen­ro­se i wielu in­nych do­szu­ku­ją­cych się źró­deł świa­do­mo­ści w zja­wi­skach kwan­to­wych miało sporo racji…

Na świa­do­mość La­ikho­sa wpły­wa­no przy po­mo­cy splą­tań… Po­mysł ten wy­da­wał się sprzecz­ny z obec­nym sta­nem wie­dzy – choć­by z tego wzglę­du, że im­pli­ko­wał ko­mu­ni­ka­cję szyb­szą niż świa­tło – lecz nie chciał opu­ścić Sta­ple­to­na, wciąż ko­ła­tał mu w my­ślach. Dok­tor nie po­tra­fił zna­leźć roz­wią­za­nia tej spra­wy wpi­su­ją­ce­go się w normy. Wstał od stołu ro­bo­cze­go. W od­kryw­czym unie­sie­niu za­czął mio­tać się po całym la­bo­ra­to­rium, wy­szu­ku­jąc in­for­ma­cji i ro­biąc no­tat­ki.

Jeśli prze­czu­cie go nie my­li­ło, świa­do­mość an­dro­ida zo­stała prze­ję­ta przez kogoś in­ne­go, kto mógł ste­ro­wać nim we­dług swo­jej woli… La­ikhosa opę­tał de­mo­n kwan­to­wy. Gdy Sta­ple­ton wresz­cie ze­brał cha­otycz­ne idee w sen­sow­ne wnio­ski, przy­go­to­wał je do za­pre­zen­to­wa­nia ko­le­gom z In­sty­tu­tu Fi­zy­ki.

Od­cię­ło go w mo­men­cie, w któ­rym miał po­twier­dzić wy­sła­nie wia­do­mo­ści.

Ock­nął się przy stole ro­bo­czym, ze skal­pe­lem przy­tknię­tym do szyi. BCI wy­świe­tlał monit przy­sła­nia­ją­cy nie­mal całe pole wi­dze­nia.

Po­zwo­lę ci żyć. I tak nie wy­gra­cie tej gry. Śpij dzi­siaj słod­ko, ko­cha­ny.

 

***

 

Musi być na­praw­dę kru­cho, skoro wresz­cie za­go­ni­li nas do ro­bo­ty…

Sta­nie w chłod­nym desz­czu w kwar­ta­le M-22, po­śród fa­bryk i ma­ga­zy­nów, ra­czej nie od­zwier­cie­dla­ło ide­al­nych wy­obra­żeń so­bot­nie­go po­po­łu­dnia we­dług Ta­tia­ny Mą­czyń­skiej. Ale przy­naj­mniej w końcu coś się dzia­ło, na­resz­cie lu­dzie mieli moż­li­wość spraw­dze­nia swych sił w te­re­nie, a nie tylko w sy­mu­la­cjach.

Mimo wszyst­ko próba do­strze­ga­nia po­zy­ty­wów w tej sy­tu­acji przy­po­mi­na­ła cie­sze­nie się z otrzy­ma­nia ubez­pie­cze­nia po nie­od­wra­cal­nej szko­dzie na zdro­wiu. Mą­czyń­ska osta­tecz­nie wo­la­ła­by, żeby wy­cią­gnę­li ich z bazy na ko­lej­ną pa­ra­dę, niż do szu­ka­nia… cze­goś, co umoż­li­wi­ło atak na kla­ster ar­ti­fi­wom­bów.

– Jak tam na­strój, Ste­phen? – za­gad­nę­ła sto­ją­ce­go tuż obok to­wa­rzy­sza, żeby nieco roz­luź­nić at­mos­fe­rę.

– Jak w kryp­cie – od­burk­nął męż­czy­zna. – Się głu­pio py­tasz. Tak po­waż­nej spra­wy nie mie­li­śmy od dekad. Mam wra­że­nie, że te wszyst­kie zauto­ma­ty­zo­wa­ne sys­te­my bez­pie­czeń­stwa uśpi­ły naszą czuj­ność… Szcze­rze mó­wiąc, tro­chę strach mnie ob­le­ciał. Nie wiem, czego spo­dzie­wać się tam w środ­ku.

– Po­dob­no ci ter­ro­ry­ści mogą przej­mo­wać kon­tro­lę nad an­dro­ida­mi – po­wie­dzia­ła Ta­tia­na. – Nad ludź­mi też.

– Ga­da­łem z jed­nym z tych fi­zy­ków. – Ste­phen Bu­re­mi wciąż po­cią­gał nosem i ner­wo­wo roz­glą­dał się do­oko­ła. – Cięż­ki czło­wiek. Bre­dził coś o in­ter­fe­ro­me­trii i de­mo­nach kwan­to­wych. Po­dob­no ich ekipa była okrop­nie zdzi­wio­na, że wy­ła­pa­li po­ten­cjal­ne źró­dło opę­tań tak bli­sko, na obrze­żach Alm­werm. Z tego, co plótł ten ja­jo­gło­wy, zro­zu­mia­łem, że prę­dzej spo­dzie­wa­li­by się tego gdzieś w cho­le­rę da­le­ko, u obcej cy­wi­li­za­cji.

Mą­czyń­ska par­sk­nę­ła śmie­chem. Na tyle, na ile znała Ste­phe­na, przy­pusz­cza­ła, że ta hi­sto­ryj­ka wy­ni­kła z jego fan­ta­zji lub opacz­ne­go ro­zu­mie­nia fak­tów. Nad­cho­dzą­ca trans­mi­sja ucię­ła jed­nak luźną po­ga­węd­kę, nim Ta­tia­na zdą­ży­ła to sko­men­to­wać.

– No, wresz­cie sy­gnał do star­tu! – krzyk­nę­ła, wy­cią­ga­jąc maser z ka­bu­ry. – Dzi­siaj nie zdy­cha­my, Ste­phen!

Jeden z cy­bor­gów wy­wa­żył bramę w wy­so­kim pło­cie. Na teren obiek­tu wlał się potok mun­du­ro­wych. We­dług ana­liz na­ukow­ców prze­jęć świa­do­mo­ści do­ko­ny­wa­no ze sta­re­go, dawno za­mknię­te­go biu­row­ca po­łą­czo­ne­go z cen­trum han­dlo­wo-roz­ryw­ko­wym. Na­le­żał do ja­kie­goś przed­się­bior­cy o chiń­skich ko­rze­niach, który wy­łą­czył kom­pleks z użyt­ku i wy­sta­wił go na sprze­daż po za­po­ro­wej cenie. Przez lata kru­szał i rdze­wiał jako pu­sto­stan.

SI ko­or­dy­no­wa­ła ich dzia­ła­nia, roz­sy­ła­jąc dru­ży­ny do po­szcze­gól­nych czę­ści kom­plek­su. Z po­cząt­ku nie dzia­ło się nic nad­zwy­czaj­ne­go, co chwi­lę po­wta­rza­no pro­sty al­go­rytm: roz­wa­lić zamek, wpaść do po­miesz­cze­nia, spraw­dzić, czy ni­cze­go tam nie ma, przejść do na­stęp­ne­go miej­sca.

Po pew­nym cza­sie, gdy grupa ope­ra­cyj­na roz­pierz­chła się po róż­nych za­ka­mar­kach bu­dyn­ku, cisza i pust­ka za­czę­ły nieco fru­stro­wać. Ta­tia­na, Ste­phen i dwóch po­zo­sta­łych człon­ków ich dru­ży­ny – Tho­mas Lin­coln i Mi­riam Kar­schild – blu­zga­li tylko nad mar­no­ścią swo­ich wy­sił­ków, kiedy za każ­dym ko­lej­nym razem na­tra­fia­li na gołe ścia­ny.

Są­dząc po wia­do­mo­ściach po­da­wa­nych na lo­kal­nych łą­czach, innym żoł­nie­rzom wcale nie szło le­piej. Przed osta­tecz­nym stwier­dze­niem, że wy­sła­no ich tutaj na marne, bro­nił ich tylko jeden zły omen; szwan­ku­ją­cy sprzęt, głów­nie ten opar­ty na kom­pu­te­rach kwan­to­wych i spin­tro­ni­ce. Kie­row­nic­two ostrze­ga­ło przed taką ewen­tu­al­no­ścią…

Eki­pie Mą­czyń­skiej wal­nął omni­ra­dar te­se­la­cyj­ny, i to aku­rat wtedy, kiedy scho­dzi­li do po­miesz­czeń ma­ga­zy­no­wych w pod­zie­miach. Prze­su­wa­li się po­mię­dzy rzę­da­mi pół­otwar­tych bok­sów, lecz nie zna­leź­li ni­cze­go; ze­szli jesz­cze na naj­niż­szy, minus trze­ci po­ziom. I tu na­po­tka­li je­dy­nie pustą prze­strzeń, ale za­bu­rze­nia przy­bra­ły na sile… Tryb nok­to­wi­zyj­ny w mo­du­łach roz­sze­rza­nia wzro­ku szwan­ko­wał, pole wi­dze­nie po­sza­rza­ło i spo­wi­ło się szu­mem.

To nie da­wa­ło spo­ko­ju Ta­tia­nie. Gdy zre­zy­gno­wa­ni już mieli wra­cać na górę, na pra­wej ścia­nie wresz­cie wy­pa­trzy­ła po­ten­cjal­ny trop. W jed­nym z bok­sów zna­la­zła za­sło­nię­te ka­wał­kiem ma­te­ria­łu drzwi, któ­rych nie było w pla­nie bu­dyn­ku. Sta­re­go typu, jesz­cze na za­wia­sach, do tego cięż­kie i grube. Sier­żant za­wo­ła­ła ekipę do sie­bie i zde­to­no­wa­ła zamek mi­kro­ła­dun­kiem. Wszy­scy trzy­ma­li broń w po­go­to­wiu; na sy­gnał wpa­dli do po­miesz­cze­nia. W twa­rze ude­rzył ich po­dmuch lo­do­wa­te­go po­wie­trza.

– Klat­ka scho­do­wa – rzu­ci­ła Mi­riam. – Ale dla­cze­go nie ma jej na sche­ma­tach?

– Ten kloc po­sta­wio­no tu świe­żo po skoń­cze­niu ter­ra­for­ma­cji Ty­ta­na. – Ste­phen wyj­rzał za ba­rier­kę i za­gwiz­dał z wra­że­nia. – No, głę­bo­ko się wko­pa­li. W tam­tych cza­sach prze­cho­dzi­ły różne wałki, a potem pew­nie nikt się tym nie prze­jął. Albo po pro­stu pod­mie­ni­li nam plik w bazie da­nych… Cho­le­ra wie. Pu­ści­łem już info do resz­ty, chodź­my to spraw­dzić.

Ru­szy­li w dół scho­dów. Kilka pię­ter niżej cał­ko­wi­cie od­cię­ło za­sięg na wszyst­kich sys­te­mach; nie dzia­ła­ły ani łącza z sie­cią przez BCI, ani zwy­kłe na­daj­ni­ki ra­dio­we, wzię­te na wszel­ki wy­pa­dek.

– Nie po­do­ba mi się to… – szep­nę­ła Ta­tia­na. – Wam też nok­to­wi­zja tak śnie­ży?

Po­zo­sta­li człon­ko­wie ekipy w mil­cze­niu ki­wa­li gło­wa­mi.

– Ech, chrza­nić to. Trze­ba bę­dzie sko­rzy­stać z la­ta­rek – za­ko­men­de­ro­wa­ła sier­żant. – Nie trać­cie re­zo­nu, idzie­my dalej.

Po dłuż­szej chwi­li mę­czą­ce­go truch­tu do­tar­li na dno klat­ki scho­do­wej. Cze­ka­ły ich tam ko­lej­ne drzwi, za któ­ry­mi znaj­do­wał się długi, roz­wi­dlo­ny na końcu ko­ry­tarz wy­ście­lo­ny we­lu­ro­wym dy­wa­nem. Ścia­ny po bo­kach zdo­bi­ły drew­nia­ne lam­pe­rie i kin­kie­ty z klo­sza­mi w kształ­cie kwia­tu tu­li­pa­na.

– Co to, kurwa, jest? – blu­zgnął Ste­phen.

– Cze­kaj­cie. – Tho­mas nagle przy­sta­nął i zmarsz­czył brwi. – Sły­szy­cie ten pisk?

– Nie – wark­nę­ła Ta­tia­na. – Pew­nie tylko dzwo­ni ci w uszach. Rusz­cie się, im szyb­ciej prze­szu­ka­my tę norę, tym szyb­ciej z niej wyj­dzie­my.

Kro­czy­li więc dalej. Świa­tło la­ta­rek zda­wa­ło się jakby słab­nąć, Lin­coln mam­ro­tał coś pod nosem.

– Dobra – ode­zwa­ła się Mą­czyń­ska, gdy do­tar­li do miej­sca, w któ­rym ko­ry­tarz łą­czył się z dwie­ma od­no­ga­mi. – Kar­schild, ty pój­dziesz ze mną w lewo. Lin­coln, ty…

– Ja ni­g­dzie nie idę! – wrza­snął Tho­mas. – Nie chcę tu być! Nie!

Ostat­nie słowo prze­ro­dzi­ło się w roz­ry­wa­ją­cy bę­ben­ki krzyk. Ste­phen i Miram stali nie­wzru­sze­nie, zu­peł­nie jakby tego nie sły­sze­li. Nagle Kar­schild unio­sła ka­ra­bin i wy­ce­lo­wa­ła nim w Bu­re­mie­go.

– Co ty…

Głos Ta­tia­ny za­głu­szył wy­strzał. Gdyby Lin­coln, krę­cą­cy się w około w obłą­kań­czym szale, przy­pad­kiem nie sta­nął na linii ognia, Ste­phen nie­chyb­nie le­żał­by już mar­twy.

Wtedy zga­sły wszyst­kie la­tar­ki.

Mą­czyń­ska in­stynk­tow­nie sko­czy­ła za róg ko­ry­ta­rza i za­czę­ła pusz­czać za sie­bie wiąz­ki z ma­se­ra. Nie wie­dzia­ła, czy Kar­schild ją ściga; wzrok spo­wi­ja­ły egip­skie ciem­no­ści, słuch za­bu­rza­ły dziw­ne ha­ła­sy bez okre­ślo­ne­go źró­dła. Ucie­ka­ła na oślep, obi­ja­jąc się o ścia­ny i prze­cho­dząc przez pro­wa­dzą­ce Bóg wie dokąd drzwi. Raz ude­rzy­ła dło­nią w fu­try­nę i wy­padł jej pi­sto­let. Nawet nie pró­bo­wa­ła go zna­leźć.

W końcu nad­szedł strach. Za­trwa­ża­ją­cy, pa­ra­li­żu­ją­cy lęk, ob­le­pia­ją­cy umysł ni­czym smoła. Na­ka­zu­ją­cy za­trzy­mać się i w bez­rad­no­ści krzy­czeć o pomoc. Mą­czyń­ska wal­czy­ła z nim reszt­ką woli. Za­ci­ska­ła pię­ści z całej siły, gry­zła po­licz­ki do krwi, by­le­by tylko ból nieco ją otrzeź­wił. I przede wszyst­kim wciąż bie­gła przed sie­bie, choć bra­ko­wa­ło już tchu.

W pew­nym mo­men­cie prze­le­cia­ła przez coś, co zda­wa­ło się być ka­wał­kiem sztyw­ne­go płót­na zwi­sa­ją­ce­go z su­fi­tu. Stra­ci­ła rów­no­wa­gę i o mało co nie wy­lą­do­wa­ła na pod­ło­dze. Ciem­ność nagle zo­sta­ła roz­dar­ta przez ośle­pia­ją­cą biel.

– Kto tu jest?! – krzyk­nę­ła Ta­tia­na, osła­nia­jąc się od świa­tła.

 – Gra­tu­lu­ję – roz­brzmiał za­chryp­nię­ty męski głos. – Zdo­ła­łaś cał­kiem zręcz­nie oprzeć się opę­ta­niu, w prze­ci­wień­stwie do two­ich to­wa­rzy­szy. Za­słu­gu­jesz na chwi­lę roz­mo­wy.

Oczy sier­żant po­wo­li przy­zwy­cza­ja­ły się do ja­sno­ści, roz­ja­rzo­ne po­wi­do­ki ustę­po­wa­ły z pola wi­dze­nia. Znaj­do­wa­ła się… na sce­nie, pu­stej, bez żad­nych de­ko­ra­cji. Czło­wiek, który do niej prze­mó­wił, sie­dział na wi­dow­ni w pierw­szym rzę­dzie, roz­par­ty na we­lu­ro­wym fo­te­lu. Był to stary, łysy męż­czy­zna o azja­tyc­kich ry­sach twa­rzy. Miał na sobie gar­ni­tur. W oko­li­cy serca, na czer­ni i bieli ubio­ru od­zna­cza­ła się płyt­ka emi­tu­ją­ca nie­bie­ski, pul­su­ją­cy blask. Wy­ra­sta­ły z niej wici, opla­ta­ją­ce ra­mio­na nie­zna­jo­me­go aż po uło­żo­ne w gest wieży palce.

– Jak po­do­ba ci się teatr? – Sta­rzec uśmiech­nął się de­li­kat­nie. – Dawno temu przy­ja­cie­le mych czci­god­nych przod­ków wznie­śli go tu w se­kre­cie i oto­czyli klat­ką Fa­ra­daya. To tajne sank­tu­arium prze­szło­ści, kom­plet­nie od­izo­lo­wa­ne od no­wo­cze­snych tech­no­lo­gii. Tu sztu­ka miała być pier­wot­na, pięk­na w swej na­tu­ral­nej pro­sto­cie. Dość eks­tra­wa­ganc­ki ka­prys, wiem. Za­pew­ne nie byłby moż­li­wy, gdyby nie wy­so­ka po­zy­cja spo­łecz­na po­my­sło­daw­ców…

– Kim je­steś? – za­py­ta­ła Ta­tia­na, ze­ska­ku­jąc ze sceny. – Ty od­po­wia­dasz za za­mach, za opę­ta­nia?

– Jesz­cze się nie do­my­śli­łaś? Tak, ko­cha­nie, do­ko­na­łem ataku, wy­słu­gu­jąc się in­ny­mi. Na­zy­wam się Xiao Chang. Miło po­znać.

Wy­cią­gnął dłoń ku Ta­tia­nie. Chwy­ci­ła ją, wy­rwa­ła star­ca z fo­te­la i miot­nę­ła nim o pod­ło­gę, póź­niej sprze­da­jąc kop­nia­ka w żebra. Chang jęk­nął ża­ło­śnie.

– Ty chory zje­bie! – Mą­czyń­ska po­chy­li­ła się nad nim. – Co to za świe­cą­ce gówno, hę?

Szarp­nę­ła płyt­kę, aż ode­rwa­ła się od ciała Xiao. Męż­czy­zna syk­nął z bólu.

– To Lal­karz – przy­znał Chang. – Głu­pia nazwa, ale ob­ra­zo­wa. Po­zwa­la ma­ni­pu­lo­wać każdą sa­mo­świa­do­mą isto­tą. Dzię­ki temu urzą­dze­niu mój czci­god­ny przo­dek Xiao Li prze­ko­nał więk­szość świa­ta do swo­ich racji.

Mą­czyń­ska zmarsz­czy­ła brwi, nie do­wie­rza­jąc temu, co sły­szy.

– Tak, ten Xiao Li. A co sobie wy­obra­ża­łaś, ko­cha­nie? – Xiao z tru­dem zmu­sił się do uśmie­chu. – Że wszy­scy nagle po­rzu­ci­li wła­sne in­te­re­sy i za­czę­li bu­do­wać nowy, wspa­nia­ły świat? Bła­gam. Lu­dzie to ego­iści. Prę­dzej roz­łu­pa­li­by tę pla­ne­tę w drob­ny mak, niż po­świę­ci­li co­kol­wiek dla dobra ogółu. Trze­ba było tro­chę im w tym do­po­móc… Spra­wić, żeby wła­ści­we osoby po­dej­mo­wa­ły wła­ści­we de­cy­zje o wła­ści­wym cza­sie. Lal­karz nada­wał się ide­al­nie.

– Skąd to wzię­li­ście? – Rzu­ci­ła okiem na płyt­kę. W życiu nie po­my­śla­ła­by, że coś tak nie­po­zor­ne­go mo­gło­by kryć w sobie taką moc.

– Mój czci­god­ny przo­dek zna­lazł go gdzieś w Al­pach Sy­czu­ań­skich – wy­ja­śnił sta­rzec. – Być może ktoś przy­słał go tu z in­ne­go wy­mia­ru, być może to dar od ja­kie­goś bez­tro­skie­go boga… Ale to tylko le­gen­dy, bajki opo­wia­da­ne wnu­kom. Li za­brał wiele se­kre­tów do grobu. Swym po­tom­kom po­le­cił strze­że­nie Lal­ka­rza. Bał się, że zo­sta­nie wy­ko­rzy­sta­ny w zły spo­sób. Bie­dak chyba sam nie do końca wie­dział, co z nim po­cząć. Po­tę­ga ma­chi­ny go prze­ra­ża­ła, ale jed­no­cze­śnie uwa­żał, że w pew­nym mo­men­cie przy­da się ludz­ko­ści, więc jej nie znisz­czył. Nie­ste­ty, wraz z Lim prze­pa­dła więk­szość wie­dzy o ma­ni­pu­la­cji umy­sła­mi. Jego po­tom­ko­wie mogli co naj­wy­żej wpły­wać na po­je­dyn­cze jed­nost­ki dla wła­snych, drob­nych in­te­re­sów i pil­no­wać, by nikt nie do­wie­dział się o Lal­ka­rzu. Stali się na­stęp­ną so­cje­tą po­cią­ga­ją­cą za sznur­ki zza kulis. Prak­tycz­nie każdy w więk­szym lub mniej­szym stop­niu po­pie­rał dok­try­nę pan­pro­ge­sy­wi­zmu… Aż tra­fi­łem się ja, czar­na owca w ro­dzi­nie.

– Je­steś sza­lo­ny. Za­bi­łeś dzie­ci! – Mą­czyń­ska znowu kop­nę­ła Xiao w żebra. – By­ło­by moc­niej, ale muszę usły­szeć resz­tę opo­wie­ści. Gadaj!

– Sza­lo­ny? Ja pró­bo­wa­łem za­trzy­mać sza­leń­stwo zwane ży­ciem. Prze­rwać ten bez­ce­lo­wy pęd ku ni­co­ści. Wszy­scy chcą być sil­niej­si, bo­gat­si, in­te­li­gent­niej­si, ale nigdy nie osią­ga­ją sa­tys­fak­cjo­nu­ją­ce­go po­zio­mu. Są jak cho­mi­ki krę­cą­ce się w ko­ło­wrot­ku. Im wię­cej wiemy, tym wię­cej sta­wia­my pytań, tym bar­dziej sta­je­my się za­gu­bie­ni.

– Bred­nie.

– Skoro tak mó­wisz… Mój plan uni­ce­stwie­nia in­te­li­gent­nych istot nie miał szans na re­ali­za­cję. Nie umia­łem do­brze pa­no­wać nad Lal­ka­rzem, ro­bi­łem to zbyt… nie­po­rad­nie. Kon­tro­lę nad czy­jąś świa­do­mo­ścią mo­głem utrzy­my­wać je­dy­nie przez nie­dłu­gi czas. Tra­fi­łem na pew­ne­go an­dro­ida, który pra­co­wał przy ma­szy­nach po­łoż­ni­czych. Za jego po­mo­cą za­ata­ko­wa­łem wy­lę­gar­nie dzie­ci. By nie mu­sia­ły do­zna­wać tego pu­ste­go, zim­ne­go świa­ta… My­śla­łem, że dzię­ki tej ma­szy­nie je­stem Bo­giem, mogę de­cy­do­wać o życiu i śmier­ci. Lecz przez wła­sną dumę byłem ślepy. Po­cią­ga­łem za sznur­ki, ale nie wi­dzia­łem, że lalki tań­czą źle. Prze­rwa­łem przed­sta­wie­nie. Mógł­bym ucie­kać przed hańbą w nie­skoń­czo­ność, nie wy­chy­lać się zza pa­ra­wa­nu, by pu­bli­ka nie po­zna­ła mej twa­rzy… Ale po co? Za­da­łem nie­po­trzeb­ne cier­pie­nie, roz­pacz­li­wie wal­cząc o nie­osią­gal­ne. Pra­gną­łem po­ka­zać świa­tu, że się myli, lecz to ja sam się my­li­łem.

Ta­tia­na pod­nio­sła Xiao za szyję. W jej oczach cza­iła się nie­na­wiść ca­łe­go świa­ta. Czło­wiek, któ­re­mu spo­glą­da­ła teraz w twarz, zda­wał się zu­peł­nie obłą­ka­ny, jego słowa nio­sły ze sobą tylko pust­kę. Krew znów po­pły­nę­ła przez czy­jeś uro­je­nia, a takie hi­sto­rie miały prze­cież już dawno odejść w za­po­mnie­nie.

Mą­czyń­ska gdzieś za ple­ca­mi sły­sza­ła stu­kot butów i zna­jo­mo brzmią­ce krzy­ki, pew­nie resz­ta od­dzia­łu w końcu zna­la­zła to miej­sce i przy­by­ła ze wspar­ciem.

– Mam ocho­tę za­tłuc cię tutaj, na miej­scu – wy­sy­cza­ła i splu­nę­ła mu w twarz – ale to za słaba kara. Mu­sisz to wszyst­ko po­wtó­rzyć są­do­wi, na pewno znaj­dą dla cie­bie dobrą po­ku­tę…

 

***

 

Pro­mie­nie słoń­ca za­cho­dzą­ce­go nad Alm­werm tań­czy­ły na ko­lo­ro­wych, szkla­nych ele­wa­cjach, ba­se­nach na da­chach apar­ta­men­tow­ców i me­ta­licz­nych po­kry­ciach krą­żow­ni­ków elek­tro­ma­gne­tycz­nych po­wo­li su­ną­cych mię­dzy bu­dyn­ka­mi. Choć spra­wa teo­re­tycz­nie zo­sta­ła za­mknię­ta, a ter­ro­ry­sta zo­stał od­na­le­zio­ny, nie wszy­scy po­li­cjan­ci po­czu­li ulgę.

– To… jest po pro­stu nie­sa­mo­wi­cie dziw­ne – po­wie­dział Earl, spo­glą­da­jąc na nad­sy­ła­ne ra­por­ty. – Jeśli Xiao mówi praw­dę, cały obraz świa­ta le­gnie w gru­zach. Za­sta­na­wia mnie, co na­ukow­com uda się wy­cią­gnąć z Lal­ka­rza…

– Nic – rze­kła Ma­ri­na, mie­sza­jąc słom­ką tru­skaw­ko­wy kok­tajl pro­te­ino­wy. – To tylko re­kwi­zyt, ko­cha­ny.

– Cze­kaj, co? Ko­cha­ny? – zdzi­wił się an­dro­id. – Od kiedy to ci się zbie­ra na takie czu­ło­ści…

Nart otwar­ła dłoń i za­czę­ła prze­rzu­cać małą, błysz­czą­cą płyt­kę mię­dzy pal­ca­mi. Tym razem Earl był już nie tylko zdzi­wio­ny, lecz zu­peł­nie oszo­ło­mio­ny. Choć jego kom­pu­ter kwan­to­wy prze­twa­rzał in­for­ma­cje znacz­nie szyb­ciej niż nie­wspo­ma­ga­ny ludz­ki mózg, nie po­tra­fił pojąć tej sy­tu­acji…

– To przez cały czas… byłaś ty?

– Za bar­dzo wie­rzy­cie w ilu­zjo­ni­stycz­ne sztucz­ki. Z wy­pie­ka­mi na twa­rzach oglą­da­cie wszyst­ko, co wam za­gram. To też tylko bez­war­to­ścio­wa atra­pa. – Ma­ri­na zła­ma­ła płyt­kę wpół i skru­szy­ła ją w za­ci­śnię­tej pię­ści. – Poza tym… za­le­ży, kogo ro­zu­miesz przez „ty”. Nie roz­ma­wiasz teraz z Ma­ri­ną Nart.

– Kim je­steś? – W sto­ic­ki ton głosu Earla po raz pierw­szy wkra­dła się nuta trwo­gi. – Dla­cze­go to ro­bisz?

– Je­stem… bytem in­te­li­gent­nym, to chyba dobre okre­śle­nie. Je­stem jak wspo­mnie­nia w wa­szych ho­lo­no­micz­nych umy­słach, nie mam spe­cy­ficz­nej lo­ka­li­za­cji. Ist­nie­ję w całym wszech­świe­cie. Mo­że­cie mnie szu­kać, ale i tak nie znaj­dzie­cie. Jeden z wa­szych, D’Espa­gnat, miał rację. Wi­dzi­cie tylko cie­nie struk­tur rze­czy­wi­sto­ści, prze­sło­nię­te we­lo­nem. Albo ra­czej kur­ty­ną. Co do zaś moich in­ten­cji… Mo­żesz na­zwać mnie Lal­ka­rzem. Głu­pia nazwa, ale ob­ra­zo­wa. Two­rzę przed­sta­wie­nia. Uni­tar­ne, do­sko­na­łe. Takie, w któ­rych i zbrod­niarz, śled­czy, a nawet i ofia­ra po­dą­ża­ją ścież­ką jed­nej woli, są w za­sa­dzie tą samą osobą. Pu­bli­ce wy­da­je się, że ak­to­rzy mają inne cele, wy­ra­ża­ją wła­sne zda­nie, lecz tak na­praw­dę ob­ser­wu­ją tylko moje ruchy, słu­cha­ją tylko mo­je­go głosu. Po­cią­ga­łem za wszyst­kie sznur­ki w tej hi­sto­rii, a teraz ob­my­ślam na­stęp­ną. Ze­chcesz zo­stać moją ku­kieł­ką, Earl? Nie mu­sisz się bać, ja na­praw­dę ko­cham swoje ma­rio­net­ki za to, co dla mnie robią. Mógł­byś wy­mor­do­wać tak wielu…

Prze­ra­żo­ny an­dro­id przez uła­mek se­kun­dy ana­li­zo­wał sy­tu­ację; wła­ści­wa opcja wy­da­wa­ła się tylko jedna. Nagle wstał z fo­te­la i rzu­cił się w kie­run­ku śluzy ewa­ku­acyj­nej.

– Nie po­zwo­lę ci! – krzyk­nął.

Zdal­nie wy­łą­czył sys­tem za­bez­pie­czeń, otwo­rzył klapę i wy­sko­czył z po­dusz­kow­ca.

Lal­karz zmu­sił Ma­ri­nę do cierp­kie­go uśmie­chu, nie mogło obyć się bez do­sad­ne­go wy­ra­zu emo­cji dla wi­dzów. Spek­takl trwał nadal, ob­ser­wo­wa­ły go ka­me­ry po­kła­do­we.

Demon nawet nie mu­siał opę­ty­wać Earla, żeby ten speł­nił jego wolę. Wszy­scy ma­lucz­cy po­słusz­nie tań­czy­li, jeśli wy­gry­wa­no im rytm stra­chu.

 

***

 

Nart ock­nę­ła się na fo­te­lu. Pa­mię­ta­ła tylko, że przy­glą­da­ła się za­cho­do­wi słoń­ca w prze­rwie mię­dzy ana­li­zo­wa­niem ra­por­tów. Nie wie­dzia­ła, dla­cze­go w za­ci­śnię­tej pię­ści trzy­ma­ła garść nie­bie­ska­we­go pyłu.

Przy­czy­nę chło­du pa­nu­ją­ce­go w ka­bi­nie wy­ła­pa­ła dość szyb­ko, śluza ewa­ku­acyj­na zo­sta­ła otwar­ta. Earla ani śladu, nie od­po­wia­dał na na­wo­ły­wa­nia ani ko­mu­ni­ka­ty słane przez BCI, a prze­cież sie­dział tuż obok niej…

Nagle serce Ma­ri­ny za­bi­ło szyb­ciej.

Po­więk­szy­ła obraz z ka­me­ry pod po­dusz­kow­cem. Na jed­nej z kła­dek roz­pię­tych mię­dzy bu­dyn­ka­mi le­ża­ło roz­trza­ska­ne ciało an­dro­ida, wokół któ­re­go po­wo­li gro­ma­dził się tłum prze­chod­niów.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Doskonale się czytało, potrafiłeś stworzyć świetny kryminał SF, mnóstwo tu zawiłości, zagadek, nienawiści, knutych intryg, planowania zagłady, inteligentnego opracowania dzieła mordowania. Klasą jest stworzyć horror/tekst grozy, w którym zło ostatecznie wygrywa. Brawa! 

 

Bardzo gorzko brzmi zdanie, będące chyba jednym z ważniejszych w całym opowiadaniu:

Wszyscy maluczcy posłusznie tańczyli, jeśli wygrywano im rytm strachu.

 

Z technicznych dostrzegłam:

Zaproszenie na spotkanie po godzinami pracy

Medycyna i cybernetyka zrobiły ogromny postępy w zabójczym tempie

Wystąpił u niego dziwny stan przypominający zaburzenia dysocjacyjne połączony z wysokim poziomem agresji i częstymi wahaniami nastroju.

Zupełnie, jakby przyglądała wewnętrznym mechanizmom wszechświata.

Mam wrażenie, że te wszystkie zautomatyzowany systemy bezpieczeństwa uśpiły naszą czujność…

Starego typu, jeszcze na zawiasach, do tego ciężki i grube.

Dawno temu przyjaciele mych czcigodnych przodków wznieśli go tu w sekrecie i otoczył klatką Faradaya.

 

Pozdrawiam serdecznie. :)

 

Pecunia non olet

@bruce

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz, fajnie, że lektura okazała się satysfkacjonująca :) Błędy poprawiłem.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cała przyjemność po mojej stronie. :)

Kilka technicznych spraw to naprawdę nic, ja popełniam mnóstwo poważniejszych błędów. 

Za pomysł, tytuł oraz niebanalne zakończenie – raz jeszcze serdeczne gratulacje. :) yes

Pecunia non olet

Cześć!

 

Wicked G dla mnie to jest genialne. Świetnie. Wspaniała wciągająca opowieść. Przeczytałem jednym tchem.

Super sprawa!!!

 

Pozdrawiam!

 

PS.

Dam ci 6 gwiazdek :)

 

Jestem niepełnosprawny...

To musi się znaleźć w bibliotece! Ja dałbym złote piórko nawet :)

Jestem niepełnosprawny...

@dawidiq150

 

Dziękuję za przeczytanie i miłe słowa, cieszę się, że tekst się spodobał :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

To może zacznę od uwag z mojej strony. Jest sporo nazwisk i skakania po osobach co mi osobiście nie pomagało w czytaniu. Wiem, że to poniekąd mój osobisty problem, bo niektórym to nie przeszkadza, ale sporo tego nawet jak na nieco dłuższy tekst.

Jest sporo szczegółów. To duży plus, ale też momentami może nieco gubić czytelnika. Miałem momentami wrażenie, jakby ekspozycja świata była ważniejsza od części fabularnej.

Tekst wydał mi się nieco zbyt statyczny. Wydaje mi się, że zyskałby nieco na większej dynamice. Szczególnie w scenie z Tatianą i atakiem by się przydało podkręcić tempo.

Na końcu mamy trochę infodumpów, ale sam po nie sięgam często, więc nie będę narzekał :)

To co mi się podobało to świat w którym SI i ludzie są traktowani na równych prawach. Może jest to nieco wymuszone ale jednak to świeży powiew wśród mnogości tekstów gdzie człowiek walczy z SI/androidami i na odwrót. Spory plus za to. Podobała mi się również postawa Laikhosa. Wydała mi się świeża i interesująca.

 

Ogólnie jest to również przemyślany świat i solidnie napisany tekst więc klikam :)

 

Kilka uwag i drobnostek do rozważenia lub odrzucenia:

 

nie przystąpił do jakichkolwiek wymaganych czynności.

Może lepiej

nie przystąpił do żadnych czynności.

 

To była szalone

To było szalone

 

Głos partnerki wyrwał cyborga z zadumania.

Może lepiej

Głos partnerki wyrwał cyborga z zadumy.

 

los znów sprowadził ich w to miejsce.

Może lepiej

los znów ich połączył.

 

Instytutu Automatyki, Robotyki i Informatyki,

Tutaj by się przydało jakieś potoczne skrócenie. Ludzie raczej nie mówią do siebie pełnymi nazwami jeśli są takie długie.

 

rozwiązania dla tej sprawy

Usunąłbym dla

 

Głupia nazwa, ale obrazowa. – tą samą frazę mówi Chang i Marina. Rozumiem że to zamierzone bo to mówi de facto ta sama postać?

@Edward Pitowski

Dziękuję za przeczytanie, komentarz i bibliotekę :)

 

Jest sporo nazwisk i skakania po osobach co mi osobiście nie pomagało w czytaniu. Wiem, że to poniekąd mój osobisty problem, bo niektórym to nie przeszkadza, ale sporo tego nawet jak na nieco dłuższy tekst.

To był dość specyficzny i eksperymentalny zabieg, bo głównego bohatera w klasycznej postaci miało tutaj nie być – de facto jest nim Lalkarz ujawniający się w ostatniej scenie, stąd te liczne przeskoki pomiędzy punktami widzenia.

 

Powtórzona fraza u Changa i Mariny jest celowa, to kwestia wypowiadana przez Lalkarza, który przejął nad nimi kontrolę.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cześć!

 

Podobała mi się kreacja świata, choć nieco mi zgrzytnęło tak łatwe zabicie Laikhos, skoro androidy miały prawa na równi z ludźmi. Sama historia niestety mnie nie wciągnęła, za dużo było tu przeskoków i bohaterów, a sama zagadka wyjaśnia się sama i to poprzez monolog Lalkarza. Nie wiem jakie znaczenie miały niektóre wątki jak np. ta z Ranniganem. W kolejnych scenach pojawiali się nowi policjanci, co uniemożliwiało śledzenie tej intrygi. Cześć dialogów wypada sztucznie, bo postaci wyjaśniają sobie coś co powinni wiedzieć. Tekst jest napisany porządnie, choć mam kilka sugestii.

To samo przeznaczenie budynku wprowadzało w doniosły nastrój.

Nastrój raczej nie może być doniosły.

Gdy Faleh przechadzał się wzdłuż rzędów obłych komór wypełnionych sztucznym płynem owodniowym, często rozmyślał nad przyszłością jeszcze nienarodzonych dzieci. Zastanawiało go, kim będą w przyszłości i gdzie zamieszkają, a nawet to, jaką literaturę będą czytać.

Dziewczynka, dwa dziewięćset trzy gramy, czterdzieści osiem centymetrów.

Chyba czegoś tu brakuje.

Rozmieszczone gęsto niczym nanopręty w ogniwie słonecznym wieżowce o wysokości sporych gór skutecznie zasłaniały horyzont.

To “sporych” niewiele tu wnosi.

Chyba, że…

 

– A co jeśli to nie był wypadek, tylko…

– Nasze stanowiska pracy są monitorowane w trybie ciągłym. – Singh nie pozwoliła dokończyć policjantce o srebrnej, genetycznie zmodyfikowanej skórze.

Opis policjantki lepiej byłoby dać przy jej wypowiedzi.

Gdy profesor opuścił pomieszczenie, Akande oparł łokcie na konsoli i zaczął przecierać dłońmi po twarzy.

twarz

Rannigan leżał nieruchomo i patrzył się w sufit.

Jesteś podejrzany o scrackowanie modułu pośredniczącego i instalację wirusa doprowadzającego do awarii systemu zasilania.

który doprowadził

– Klatka schodowa – rzuciła Miriam[+.] – Ale dlaczego nie ma jej na schematach?

@Alicella

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

zgrzytnęło tak łatwe zabicie Laikhos, skoro androidy miały prawa na równi z ludźmi

To była akcja wykonywana przez służby specjalne podczas ścigania terrorysty, Ashley podjęła decyzję pod wpływem impulsu. To, czy podejrzanym byłby tutaj człowiek czy android, nie miałoby w tej sytuacji większego znaczenia.

 

Nie wiem jakie znaczenie miały niektóre wątki jak np. ta z Ranniganem.

Ta scena miała ukazać, jak wyglądały programy badawcze po wprowadzeniu doktryny panprogresywizmu i wskazać wątpliwości etyczne przywołane we wcześniejszym podrozdziale przez Sigmunda.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Początek mnie zainteresował, ale im bardziej zagłębiałam się w tę historię, czułam coraz większą dezorientację, wzmagającą się wraz z wprowadzaniem kolejnych postaci. Choć wydarzenia toczyły się żwawo i miejscami zaskakiwały, to opowiadanie znużyło mnie – chyba nie nadążałam za wszystkim. Doczytałam do końca i cóż… muszę powiedzieć, że Splątany Lalkarz nieco mnie zmęczył.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Na jego so­czew­kach kon­tak­to­wych wy­sko­czył monit o no­wych na­ro­dzi­nach. → Czy Faleh zignorował wcześniejszą wiadomość i stąd monit?

 

Roz­miesz­czo­ne gęsto ni­czym na­no­prę­ty w ogni­wie sło­necz­nym wie­żow­ce o wy­so­ko­ści spo­rych gór sku­tecz­nie za­sła­nia­ły ho­ry­zont. → Trzy razy czytałam to zdanie, nim pojęłam, co chciałeś napisać.

Proponuję: Wie­żow­ce o wy­so­ko­ści spo­rych gór, roz­miesz­czo­ne gęsto ni­czym na­no­prę­ty w ogni­wie sło­necz­nym, sku­tecz­nie za­sła­nia­ły ho­ry­zont.

 

Nad epi­cen­trum eks­plo­zji za­wa­lił się dach. → Termin epicentrum odnosi się wyłącznie do miejsca na powierzchni Ziemi, leżącego bezpośrednio nad ogniskiem trzęsienia ziemi.

 

Setki żyć zmie­cio­nych w ułam­ku se­kun­dy.Życie nie ma liczby mnogiej.

 

od­gar­nia­jąc pu­kiel zle­pio­nych potem wło­sów z twa­rzy. → Raczej: …od­gar­nia­jąc z twarzy kosmyk/ pasmo zle­pio­nych potem wło­sów.

Pukiel to pasmo wijących się włosów, włosy zlepione potem nie będą się wiły.

 

Robię ana­li­zę pod kątem skła­du che­micz­ne­go. – wy­ja­śnił Jared… → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

opadł na tan­det­ny fotel w stylu Art Deco. → …opadł na tan­det­ny fotel w stylu art déco.

 

spra­wu­jąc pie­czę nad spra­wa­mi bez­pie­czeń­stwa… → Nie brzmi to najlepiej.

 

to wła­śnie im za­mach naj­bar­dziej za­szko­dził na wi­ze­run­ku. → Nie wydaje mi się, aby można zaszkodzić komuś na czymś.

Proponuję: …to wła­śnie ich wizerunkowi za­mach zaszkodził naj­bar­dziej.

 

Pod­parł łok­cie o ko­la­na… → Podpieramy się czymś, nie o coś.

Proponuję: O­parł łok­cie o ko­la­na/ na kolanach

 

Ma­szy­ny też w za­sa­dzie były dzieć­mi ludź­mi… → Czy tu nie miało być: Ma­szy­ny też w za­sa­dzie były dzieć­mi ludzi

 

świa­do­mość an­dro­ida zo­stał prze­ję­ta… → Literówka.

 

wresz­cie ze­brał cha­otycz­ne idee w sen­sow­ne wnio­sek, przy­go­to­wał je do… → Chyba miało być: …wresz­cie ze­brał cha­otycz­ne idee w sen­sow­ne wnioski, przy­go­to­wał je do

 

Cięż­ki czło­wiek. Bre­dził coś o in­ter­fe­ro­me­trii… → Czy ten człowiek dużo ważył, czy może miało być: Trudny czło­wiek. Bre­dził coś o in­ter­fe­ro­me­trii

 

Po­zo­sta­wi człon­ko­wie ekipy w mil­cze­niu ki­wa­li gło­wa­mi. → Literówka.

 

Szarp­nę­ła za płyt­kę, aż ode­rwa­ła się od ciała Xiao.Szarp­nę­ła płyt­kę, aż ode­rwa­ła się od ciała Xiao.

 

– Mój czci­god­ny przo­dek zna­lazł go gdzieś w Al­pach Sy­czu­ań­skich. – wy­ja­śnił sta­rzec. → Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Stali się na­stęp­ną ka­ba­łą po­cią­ga­ją­cą za sznur­ki zza kulis. → W jaki sposób kabała pociąga za sznurki?

 

Ma­ri­na zła­ma­ła płyt­kę w pół i skru­szy­ła ją w za­ci­śnię­tej pię­ści. → Ma­ri­na zła­ma­ła płyt­kę wpół i skru­szy­ła ją w za­ci­śnię­tej pię­ści.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@Regulatorzy

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) Błędy poprawiłem.

 

 

Na jego soczewkach kontaktowych wyskoczył monit o nowych narodzinach. → Czy Faleh zignorował wcześniejszą wiadomość i stąd monit?

Tu “monit” to powiadomienie wyświetlane interfejsie graficznym, słowo zaczerpnięte z żargonu informatycznego. 

https://support.microsoft.com/pl-pl/topic/zostanie-wyświetlony-monit-o-wprowadź-swoją-nazwę-użytkownika-i-hasło-wiele-razy-po-uruchomieniu-programu-outlook-lub-po-kliknięciu-folderu-programu-microsoft-dynamics-crm-w-programie-outlook-na-komputerze-z-systemem-windows-vista-d1b7792a-dea3-18a0-129a-c1165b129ef5 

 

 

Nad epicentrum eksplozji zawalił się dach. → Termin epicentrum odnosi się wyłącznie do miejsca na powierzchni Ziemi, leżącego bezpośrednio nad ogniskiem trzęsienia ziemi.

W literaturze fachowej to określenie jest używane także w odniesieniu do wybuchów.

https://www.researchgate.net/publication/306312830_Algorytm_opisujacy_rozklad_cisnienia_od_niekontaktowego_wybuchu_miny_morskiej 

https://books.google.pl/books?id=Qb9SAwAAQBAJ&pg=PA202&dq=epicentrum+wybuchu&hl=pl&sa=X&ved=2ahUKEwj-lY2j98fzAhWUy4sKHSaCA-kQ6AF6BAgIEAI#v=onepage&q=epicentrum%20wybuchu&f=false 

 

 

– Ciężki człowiek. Bredził coś o interferometrii… → Czy ten człowiek dużo ważył, czy może miało być: – Trudny człowiek. Bredził coś o interferometrii

https://sjp.pwn.pl/slowniki/ciężki.html 

Słownik podaje również znaczenie nieodnoszące się do wagi (10, 11). Wielokrotnie podczas rozmów słyszałem, że ktoś określał kogoś mianem “ciężkiego” w znaczeniu “nie do zniesienia” czy “problematycznego w kontaktach”. 

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Bardzo proszę, Wickedzie, i dziękuję za wyjaśnienia. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To był dość specyficzny i eksperymentalny zabieg, bo głównego bohatera w klasycznej postaci miało tutaj nie być – de facto jest nim Lalkarz ujawniający się w ostatniej scenie, stąd te liczne przeskoki pomiędzy punktami widzenia.

No, kurczę, chyba nie do końca wyszedł ten eksperyment, chyba jednak wolę klasykę ;)

 

Zaczęło się fajnie, myślałam, że to będzie klasyczny kryminał, osadzony w świecie przyszłości. A potem zaczęły się pojawiać coraz to nowe postanie i zaczęłam się gubić. Czekałam na coś, co zepnie wszystkie te scenki. Niby lalkarz wszystko wyjaśnia, ale czuję lekki niedosyt, bo właściwie nie wyjaśnił nic. Po cholerę to robi? Z nudów, dla zabawy, ma w tym jakiś głębszy cel, a jeśli tak to jaki?

Trochę się czuję tak, jakbym przeczytała historię i na końcu dowiedziała się, że to był tylko sen, bo czym się właściwie to przedstawienie różni od snu? Nikt tu za nic nie odpowiada, nie podejmuje decyzji. Ciekawsze dla mnie jest obserwowanie ludzi, ich motywów, emocji, które nimi kierują. Tutaj nie ma niczego takiego. Taka historia bez historii.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

@Irka_Luz

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Cześć!

 

Przeczytałem i bardzo mi się spodobało. Dosyć długo się rozkręca, ale dzięki temu bez zbędnego pośpiechu wprowadzasz bohaterów w świat przyszłości. Tym razem wizja odległej przyszłości całkiem przypadła mi do gustu, a społeczeństwo złożone z różnych „bytów” wygląda ciekawie.

Napisane bardzo dobrze i przystępnie, nic nie zgrzyta, wszystko jest zrozumiałe. Dobrze udało Ci się wpleść nieco elektronicznego słownictwa.

Momentami miałem problem z natłokiem bohaterów i ich rozróżnieniem, zwłaszcza w scenie z aresztowaniem pierwszego podejrzanego. Ale historia wciągała. Dynamiczna akcja policji nieco kontrastuje z powolnym początkiem, ale w miarę to wszystko do siebie pasuje. Motyw z podziemnym teatrem i znaleziskiem z Alp zalatywał kiczem, ale wcześniej pozostawiłeś tropy i szybko przeszedłeś dalej, pokazałeś całą sytuację z innej, znacznie ambitniejszej i mroczniejszej perspektywy. Końcowy twist doskonale dopina opowiadanie, a i motyw z teatrem zyskuje drugie dno.

 

Z rzeczy, które jakoś rzuciły mi się w oczy:

Wbrew temu, co wieścili niektórzy fataliści z początku dwudziestego pierwszego wieku, znaczenie bezpośredniego kontaktu i załatwiania spraw in persona nie zmalało do zera.

Mam nadzieję, że masz rację, ale obawiam się, że pokolenie wychowane od kołyski z social media może podchodzić do tego inaczej.

ich spiny wprowadzano w stan superpozycji w komputerach kwantowych…

To brzmi osobliwie, i kojarzy się z kama sutrą przez to, konsultowałeś to z jakimś fizykiem? Z fizyki cząstek wiem niewiele, w “klasycznej” fizyce dokonuje się superpozycji, ale o wprowadzaniu w stan superpozycji nie słyszałem.

Na świadomość Laikhosa wpływano przy pomocy splątań… Pomysł ten wydawał się sprzeczny z obecnym stanem wiedzy – choćby z tego względu, że implikował komunikację szybszą niż światło – lecz nie chciał opuścić Stapletona, wciąż kołatał mu w myślach. Doktor nie potrafił znaleźć innego, prostszego rozwiązania tej sprawy.

Bardzo pomysłowe i klimatyczne, tylko to ostatnie zdanie. Tłumaczenie niezrozumiałego zjawiska czymś sprzecznym ze “stanem wiedzy” jest nieco osobliwe. To jak powiedzieć, że najbardziej prawdopodobnym powodem niewyjaśnionego zniknięcia krowy z pola jest ingerencja kosmitów…

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki! Pomyślę też nad nominacją do piórka.

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

@krar85

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

To brzmi osobliwie, i kojarzy się z kama sutrą przez to, konsultowałeś to z jakimś fizykiem? Z fizyki cząstek wiem niewiele, w “klasycznej” fizyce dokonuje się superpozycji, ale o wprowadzaniu w stan superpozycji nie słyszałem.

“Wyobraźmy sobie, że udało nam się wprowadzić kota w stan superpozycji: „żywy i martwy”. Argumentowaliśmy, że kot, w kontakcie z otoczeniem, ulegał będzie dekoherencji, co wytrąci go z tej upiornej superpozycji i wprowadzi w stan „żywy albo martwy”. “

 

to wypowiedź dr hab. Jana Chwedeńczuka z Wydziału Fizyki UW.

 

Bardzo pomysłowe i klimatyczne, tylko to ostatnie zdanie. Tłumaczenie niezrozumiałego zjawiska czymś sprzecznym ze “stanem wiedzy” jest nieco osobliwe. To jak powiedzieć, że najbardziej prawdopodobnym powodem niewyjaśnionego zniknięcia krowy z pola jest ingerencja kosmitów…

Zmieniłem nieco ten fragment, żeby nie brzmiał tak “konspiracyjnie”.

 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

O, bardzo nowheremanowo to wyszło. Może z wyjątkiem tego, że do elementu SF doszło trochę klimatów cyberpunkowych i… odrobina pobrzękującego w tle horroru, choć nadal takiego sf-owego.

Całość podoba mi się bardzo. Podejrzewam, ze mogą się pojawić od części czytelników pewne zarzuty odnośnie otwartości zakończenia, ale mi to nie przeszkadza. Raz, ze to “wyrywek historii”, opis jakiegoś przełomu. Dwa – to w pewnym sensie jest zamknięta historia, tyle że dla ludzi, którzy w niej uczestniczą, a nie jako cały proces.

W ogóle bardzo fajnie rozegrałeś opisy poszczególnych postaci, mających swoje cechy odkrywane z czasem. A to modyfikowana skóra, a to siwizna, a to jakieś wzmianki o relacjach postaci. Powoli, nienachalnie, drobinkami, ale przemycane. Można widzieć te postacie.

Tekst jeszcze poza biblioteką, więc ode ,mnie dodatkowy klik.

Co jeszcze? Rok temu powiedziałbym, ze tekst zdecydowanie biblioteczny, ale nie myślałbym o nim w kontekście nominacji. Ale od pół roku staram się umieścić poprzeczkę trochę niżej (choć nadal z pewnym poziomem oczekiwań) i w tym kontekście zastanawiam się przy tym tekście. Piszę o tym, bo “Jinzo ningen” podobał mi się bardziej od tego tekstu, a tam dąłem “nie” w moich dotychczasowych kryteriach. Tu rozważam inną ocenę w tych nowych. Zobaczymy jeszcze.

Z uwag pobocznych:

 

"Nienawidził tego przeklętego, cukierkowego głosu, Nie cierpiał bredni"

-> albo kropka albo mała litera po przecinku.

 

"Sierżant zdetonowała zamek mikroładunkiem i zawołała ekipę do siebie"

– w tej kolejności?

 

" – Gratuluję – rozbrzmiał zachrypnięty męski głos"

" – Skoro tak mówisz…"

– nadmiarowe spacje przed akapitem.

 

"Niestety, wraz z Lim"

– czy to się odmienia?

 

@wilk-zimowy

 

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

 

Raz, ze to “wyrywek historii”, opis jakiegoś przełomu. Dwa – to w pewnym sensie jest zamknięta historia, tyle że dla ludzi, którzy w niej uczestniczą, a nie jako cały proces.

Lubię podejście do prozy jako do fragmentarycznej narracji, bo odzwierciedla ona w pewien sposób tragizm życia – przez krótki czas egzystencji nie sposób poznać całości historii, bo zawsze jest coś, co dzieje się potem, a kres często przychodzi wcześniej, niż można było się spodziewać.

 

"Niestety, wraz z Lim"

– czy to się odmienia?

Z tego, co znalazłem tutaj – tak:

https://www.imiona.info/odmiana_Li 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wykryłem za to dosyć znaczące ilości unhekskwadu.

Moje zawieszenie niewiary zostało poddane poważnej próbie ;).

 

Według informacji producenta wykorzystywane tutaj androidy były zasilane mikroprętami paliwowymi wykonanymi z pierwiastka, o którym wspomniałeś.

Zdanie nienaturalne, zwłaszcza w dialogu. Rozprawkowe wręcz.

 

Ktoś mógł dla niepoznaki zrobić mini-atomówkę, używając tej samej substancji.

Tu znowu zbyt potoczne. W tej samej kwestii dialogowej masz dwa zupełnie różne rejestry. Pierwsze zdanie android wypowiada z literacką wręcz poprawnością, a drugie potocznie z poziomu gimnazjalisty, niemal slangiem.

 

Znowu on. Nienawidził tego przeklętego, cukierkowego głosu. Nie cierpiał bredni wpajanych w każdej możliwej chwili.

– Wynoś! Się! Z! Mojej! Głowy! – krzyczał obiekt badawczy, tłukąc czołem o przeźroczystą barierę.

Niekonsekwencja narracji. Początek sceny, aż do niniejszego akapitu, opisywany jest z punktu widzenia Harolda, aż tu naglę zmieniasz w połowie punkt widzenia. Czy Harold nazwałby siebie „obiektem badawczym”?

 

Podsumowując, pomysł ciekawy, kreacja świata momentami imponująca i to chyba jest najmocniejsza strona tego tekstu, niestety wykonanie nie najlepsze.

Główne zastrzeżenia to:

– nienaturalność dialogów,

– styl bez polotu, zbyt rozprawkowy, miejscami tak bardzo chcesz uniknąć powtórzeń, że zdania wychodzą Ci takie „poprawne na siłę” i czyta się je bez przyjemności.

– infodumpy (dużo, zbyt dużo)

– bardzo dużo imion i nazwisk, których czytelnik nie jest w stanie zapamiętać

– niekonsekwentna narracja.

 

Brakuje mi tutaj konkretnej osoby, konkretnej historii. Bardzo dużo się dzieje, ale w różnych miejscach, rozpoczynasz wiele wątków i powstaje z tego chaos informacyjny. Nie wiadomo, na czym się skupić. Przez to tekst nie zasysa, a raczej męczy.

A szkoda, bo pomysł jest, jest rozmach, ale trochę ta para przez ten chaos idzie w gwizdek.

 

Druga część momentami lepsza, pojawia się czasem napięcie i ciekawość, ale to trochę za mało, bo w finałowej scenie znowu serwujesz długi filozoficzny infodump.

 

Ten wątek z Haroldem chyba niepotrzebny. Zjadł dużo znaków, a wniósł niewiele, do tego rozproszył uwagę czytelnika. 

 

Moja ocena: 5/6

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Witaj, Wickedzie!

Z góry powiem, że sądzę, że czytywałem Cię w lepszej formie. W moim odczuciu “Splątany lalkarz” stara się być takim “Detroit become human” na sterydach, ale niedomaga w zbyt wielu kwestiach; jakby brakowało im ostatecznego szlifu.

Postaci jest tutaj zatrzęsienie, przez co trudno je spamiętać. Bardzo długo każdy nowy fragment wprowadza nowe postaci, a te dotychczasowe zostawia same sobie. Nie dotarła do mnie sugestia, kto tu jest istotny, a kto jest tylko statystą, bo prawie każdy jest wymieniony z imienia i nazwiska. W finale wręcz musiałem sprawdzić, kim jest Nart, która się tam przebudziła, bo zwyczajnie jej nie zapamiętałem. :p

Historia rozkręca się powoli i w sumie bladość kolejno wprowadzanych postaci pomaga uwypuklić fakty. Bywa hermetycznie, momentami wręcz ciężko, ale z drugiej strony obcujemy z SF, stąd bynajmniej nie jest to zarzut. Za ogromne rozczarowanie uważam jednak do czego to wszystko się sprowadziło. Podwójna tyrada lalkarza wypadła tak jakoś szkolnie – typ robi chore rzeczy, ale usprawiedliwia się, że wcale nie jest taki chory i ogólnie to on chciał dobrze. Pomysł na twist, że lalkarz to tak naprawdę nie osoba, a bliżej nieokreślony byt, uważam za ciekawy, natomiast imo rozłożyło go wykonanie. Po lekturze nie wiem, czemu lalkarz robił to, co robił, o co mu chodziło, czy osiągnął to, o co mu chodziło… Wreszcie otwarte zakończenie chyba miało skłaniać do przemyśleń i samodzielnego układania puzzli w obrazek, ale czuję się, jakby mi brakowało zbyt wielu elementów. Chyba życzyłbym sobie więcej zdecydowania w końcówce i jednak pchnięcia finału w którąś stronę – w końcu lalkarz, jako idea, wymyka się ramom świata, który stworzyłeś.

W każdym razie lekturę uważam za przyjemną, choć przyznam, że czytałem na dwa razy.

Wielowątkowa opowieść. To i zaleta, i wada. Zaleta, bo pokazujesz rozbudowany, bogaty świat. Wada, bo postaci multum, trudno się w nich zorientować, a żaden motyw nie dostaje tyle miejsca, na ile zasługuje, i powstaje wrażenie potraktowania wszystkiego po łebkach.

Najbardziej podobało mi się społeczeństwo, w którym androidy mają między innymi prawa wyborcze. Fajna koncepcja.

Nie rozumiem, do czego służył wątek z torturowanych de facto przestępcą.

Złol tłumaczący po koniec wszystkim napotkanym, o co mu chodzi, jest kliszowy.

– Praktyczniepodkreślił Earl. – W teorii wszystko może się zdarzyć.

A to nie jest na odwrót – teoria prosta i zawsze działająca, a praktyka pokazująca, co jeszcze może się zepsuć?

Ostatnia zapisana pozycja tego robota to osiemdziesiąt dwa metry na północ od miejsca eksplozji, […] robot wybuchł.

Robot wybuchł osiemdziesiąt metrów od miejsca, w którym się znajdował?

 

Ale ogólnie czytało się przyjemnie. Jestem na TAK, czyli, chociaż z pewną nieśmiałością.

Babska logika rządzi!

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i kolejne komentarze :)

 

Widzę, że wątek Harolda raczej nie przyjął się zbyt dobrze – w założeniu miał być retrospekcją ukazującą wątpliwości etyczne towarzyszące realizacji doktryny panprogresywizmu, ale może rzeczywiście wprowadził zbyt tylko dodatkowe zamieszanie w i tak mocno porwanej narracji.

 

Zakończenie też chyba jest trochę przekombinowane, patrząc z innej perspektywy, modus operandi głównego antagonisty jest za bardzo rozmyty, żeby mógł zainteresować.

 

@Finkla

 

– Praktycznie – podkreślił Earl. – W teorii wszystko może się zdarzyć.

A to nie jest na odwrót – teoria prosta i zawsze działająca, a praktyka pokazująca, co jeszcze może się zepsuć?

Chodziło raczej o to, że prawdopodobieństwo wystąpienia niektórych awarii jest marginalne, ale ich istnienie jest dopuszczalne przez aktualny stan wiedzy naukowej. Choćby zmiana bitu wywołana promieniowaniem kosmicznym.

 

Ostatnia zapisana pozycja tego robota to osiemdziesiąt dwa metry na północ od miejsca eksplozji, […] robot wybuchł.

Robot wybuchł osiemdziesiąt metrów od miejsca, w którym się znajdował?

Od miejsca, w którym znajdował się według rejestru monitorującego jego położenie. W trakcie zamachu został z tego rejestru usunięty, a następnie przemieścił się o 82 metry i dopiero eksplodował.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Hmm. Ale wiadomo (z kamer), gdzie stał. O który rejestr chodzi w tekście? Trochę to niejasne.

Babska logika rządzi!

Chodziło o rejestr położenia umożliwiający zlokalizowanie robota w klasterze, coś podobnego do tego, jak w aplikacji można śledzić pozycję robota sprzątającego. Dodałem “na interaktywnej mapie” w tekście, żeby było jaśniej.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wstęp przywiódł mi na myśl film „Jestem matką” i trochę mnie tym zwiodłeś. Interesująca historia,  szalenie logiczna i poukładana. Naprawdę fajna, niby zwyczajnie rozwijające się śledztwo kiedyś tam, gdy… ludzie i roboty będą tworzyły jedno społeczeństwo. Dynamiczna z wieloma porządnymi smaczkami, a i postaciami. A twist wyborny, nawet potrójny, poczwórny w zasadzie, gdy widzimy opadające się zasłony mgły.

 

,Nie dało się wykorzenić z cywilizacji czegoś, co w zasadzie ją stworzyło.

Kurcze i się nie da, zaczytuję się teraz w tym „na boczku”. ;-) Dochodzę do wniosku, że jesteśmy cholernie fizyczni i społeczni, stajemy się bezradni jak dzieci we mgle bez googlemaps, nie potrafimy wejść w związek fizyczny, bo lepiej (nie tylko łatwiej) jest coś „odpalić”, a wyrzuty dopaminy i czego tam jeszcze będą szybsze, bardziej nagradzające. Także, naprawdę misię, bo i wielowątkowe i koncepcje, i rozmach.

 

A teraz główna obiekcja, dla mnie jako czytelnika.

Używasz namiętnie zamienników postaci. W pierwszej chwili myślałam, że Nart jest nową osobą w komisariacie, a jest Marina, Nart, funkcjonariuszką; podobnie jak Earl jest androidem, 

W następnej scenie jest podobnie, tj. mamy Jareda (policjant, cyborg) i partnerkę (Irena Kuzniecowa, Irena, Kuzniecowa).

W kolejnej też, z tym, że mamy trzy osoby, więc kłopot staje się większy plus ja czytelnik muszę pamiętać o już wprowadzonych osobach i ich zamiennikach, przy czym: policjantką może być Marina, Kuzniecowa i właśnie wprowadzony cyborg -kobieta; z policjantami tak samo: 2x android (wstęp pomijam) i inspektor Sigmund Gunnarson. Wyciągnęłam kartkę, aby zapisywać postaci wraz z zamiennikami. Dalej było b.z.

Wygląda na celowy zabieg, ponieważ zamienniki stosujesz naprzemiennie z konsekwencją godną lepszej sprawy, a więc akceptujesz. Nadmienię tylko, że jako czytelnikowi życia to mi nie ułatwia i zastanawiałam się, co będzie, jeśli jakaś osoba powtórzy się lub – co nie daj boże - wszystkie wystąpią naraz. :p Miałam tylko nadzieję, że prezeska IC Inc. już nie wystąpi, bo to byłaby czwarta kobieta.

No cóż, zapisywałam od trzeciej sytuacji każdą z postaci wraz z zamiennikami na karteluszce, abym nie musiała scrollować, jeśli któraś z nich się powtórzy, lecz zerknąć na karteczkę (dopisek – decyzja słuszna, karteczka się przydała, zerknęłam i byłam „w domu”). 

Wniosek – z mojego punktu widzenia wolałabym, aby Autor nie nadużywał tego zabiegu.

 

Trochę mnie rozbawiła malfunkcja i akcelerowana analiza, ale oki doki :-), ze mnie żaden „grammar nazi” i nie jestem bez winy, gdyż w wielu tekstach podobne hopsztosy zdarzało mi się popełniać. ;-)

 

Wypatrowywuję w biblio i dumam, że bardzo dobre science, w dodatku kryminalne, jeszcze się w niej nie rozgościło? Czyżby fansy z baśniami swoje długie, gęste warkocze rozplotły, żeby długie włosy porządnie wysuszyć bez pomocy urządzeń mechanicznych i reszta po kątach kryje się, czekając cierpliwie?

Skarżypytuję więc, czym prędzej. :-) 

 

Drobiazgi:

,To samo przeznaczenie budynku wprowadzało w podniosły nastrój.

Zerknij na dwa pierwsze zdania opowiadania. Trudno na szybko „złapać” sens. W wersji redukcjonistycznej – mini przynajmniej usunęłabym „to”, choć lepsze byłoby pokombinowane z kolejnością czy szykiem.

 

,Stał nieruchomo, wydając niski, buczący odgłos, a jego oblicze nie wyrażało żadnych emocji.

Oblicze androida? Dopisek – w kontekście dalszego rozwoju wypadków – częściowo uzasadnione.

 

Dobrze, gdybym miała zrekapitulować trochę już na spokojniej to: zamienniki są be (dla mnie) i chyba za dużo odsłon na końcu, chyba żeby je rozwinąć

 

Pzd srd

a

PS. Mi się! :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Asylum

 

Dziękuję za przeczytanie i obszerny komentarz. Skacząca perspektywa z dużą liczbą postaci chyba już na zawsze pozostanie jednorazowym eksperymentem, bo ewidetnie to się nie sprawdziło :)

 

,To samo przeznaczenie budynku wprowadzało w podniosły nastrój.

Zerknij na dwa pierwsze zdania opowiadania. Trudno na szybko „złapać” sens. W wersji redukcjonistycznej – mini przynajmniej usunęłabym „to”, choć lepsze byłoby pokombinowane z kolejnością czy szykiem.

Usunąłem “to” na początku zdania.

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Za pomysł bym dala piórko, ale jak tam mam z większością Twoich opowiadań. Na NIE będę z powodów literacko-stylistycznych: nie wiem, czy to z powodu wspomnianych przez Asylum zamienników, czy coś mi nie spasowało w sposobie prowadzenia przez Ciebie narracji (skoki z postaci na postać?) męczyłam się z tym tekstem ogromnie, czytałam na trzy razy i odbijałam się kilkakrotnie. Więc niestety, tym razem NIE.

ninedin.home.blog

Skacząca perspektywa z dużą liczbą postaci chyba już na zawsze pozostanie jednorazowym eksperymentem

Wickedzie, nie rezygnuj z takiego skakania, moim zdaniem bardzo dobrze Ci wyszło, a perspektywy przechodziły w sposób naturalny i logiczny jedna w druga, tylko wspomniany drobiazg utrudniał szybkie podążanie. Historia była  ciekawa i nieoczywista, chciało się czytać dalej, by dowiedzieć się! 

 

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Hej, hej,

 

bardzo ciekawe i spójne tło. Fajnie się to czyta, naprawdę wszystkie klocki z panoramy świata wchodzą na swoje miejsce a obraz przyszłości jest niezwykle sugestywny. Gratulacje, dawno nie czytałem tak dobrze nakreślonego świata przyszłości – urzekł mnie.

 

Nieco inne mam przemyślenia co do fabuły – nie mamy tutaj w zasadzie głownego bohatera czy bohaterów, w ten sposób historia traci, czytelnik nie może śledzić głównej postać, analizować decyzji, czuć sympatii, identyfikować się, itd.

Zamiast tego mamy panoramę postaci, co samo w sobie jest dobre, jednak można nieco przesadzić, zwłaszcza, kiedy bardzo wiele postaci ma imię i nazwisko (niepotrzebne dla czytelnika informacje, mam również poczucie, że w historii jest dużo policji, postaci piastujących tę samą funkcję, np:

Cyborg Jared + Irina

Cyborg Earl + Marina

Jest też trochę netflixowość ;) mamy nazwiska wszystkich “nacji” – słowiańskie, skandynawskie, bliskowschodnie. Czasami zupełnie poboczne postacie znamy z imienia i nazwiska:

 

Tatiana, Stephen i dwóch pozostałych członków ich drużyny – Thomas Lincoln i Miriam Karschild – bluzgali tylko nad marnością swoich wysiłków, kiedy za każdym kolejnym razem natrafiali na gołe ściany.

Dodatkowo bardzo interesujące wątki przyszłego świata są ledwie zarysowane:

Jedna z nich zakładała rewizję praw człowieka. Obowiązywały tylko wtedy, gdy dana osoba stanowiła wartość dla społeczeństwa. W przeciwnym wypadku zezwalano na postępowanie z nią w dowolny sposób.

Trochę zbyt proste to.

Nieco w nawiązaniu do tego co wyżej, również kluczowe wątki śledztwa dzieją się dla mnie nieco zbyt szybko – odkrycie błędów w logach związanych z wybuchem w ludzkiej “wylęgarni”, analiza wspomnień, dojście do teorii demona kwantowego. Wolałbym drobiazgowe śledztwo, może coś na wzór “Czy androidy śnią o elektrycznych owcach” Dicka. Bo w ogóle ta powieść bardzo mocno mi się kojarzy z Twoją fabułą. I są to skojarzenia ogólnie bardzo pozytywne, mimo tego całego marudzenia ;)

 

Jeżeli chodzi o piórko, jestem na NIE. Dałbym “taka”, gdyby był lepiej nakreślony główny bohater, miło byłoby również mieć więcej informacji na temat kluczowych kwestii fabularnych – rewizji praw człowieka w świecie przedstawionym oraz rozwiązania zagadki fabularnej (szczegóły i perypetie związane ze śledzwem).

 

W lekkim chaosie dziś jestem, gdyby cos było niejasne z moich wynurzeń, służe dopowiedzeniem.

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

 

Che mi sento di morir

Ninedin, BasementKey, dziękuję za przeczytanie i komentarze :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Poległem na kompozycji. Cały czas miałem nadzieję, że ten schemat z wprowadzaniem coraz to nowych par postaci (człowiek+android) znajdzie na koniec uzasadnienie fabularne, że zaskoczysz mnie łącznością formy i idei opowiadania, udowodnisz, że to coś znacznie głębszego niż eksperyment formalny. Nie doczekałem się, lalkarz pociągający za wszystkie sznurki to za słabe uzasadnienie dla poniesionego przy okazji kosztu, jakim jest zerwanie z ciągłością emocjonalną. Co więcej, nie byłeś konsekwentny, na koniec wrócili Marina i Earl, tylko, że ja już wtedy nie pamiętałem, kim oni byli.

@Cobold

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Czytałam już jakiś czas temu, więc wracam z opinią. Długo myślałam nad komentarzem, bo tekst robi wrażenie, ale też pozostawia z pewnym niedosytem.

Opowiadanie bardzo dobrze wypada od strony worldbuildingu – przedstawiony wycinek świata jest szczegółowo opisany, co sprzyja immersji, a w tle śledztwa przewijają się tematy związane z etyką postępu czy relacjami między ludźmi i androidami. Motyw teatru też odpowiednio wpasowuje się w całość historii. Poszczególne sceny są rozpisane precyzyjnie i przejrzyście, zachowujesz balans między opisywaniem świata, prowadzeniem akcji i wprowadzaniem na scenę kolejnych postaci; świetnie są wyważone te proporcje.

Co do tego ostatniego, faktycznie częste zmiany perspektywy nie ułatwiają lektury i mogą wytrącać z rytmu, ale ja na przykład miałam problem z czym innym. Mianowicie z tym, że intrygujący wątek Lalkarza zostaje zbyt szybko wyjaśniony i zamknięty, przez co zakończenie nie pozostawia już czytelnikowi pola do interpretacji (to znaczy można się zastanawiać, co będzie dalej, ale wtedy z kolei trudno obrać jakiś konkretny kierunek). Światotwórczo wypada to na plus, fabularnie jednak imo na minus. Nie wiem, czy użyłabym tu słowa “infodump”, ale rozwiązanie fabuły wydało mi się nieco zbyt dosłowne, zbyt bezpośrednie. Czyli, podsumowując, najbardziej zabrakło mi chyba w tekście – zwłaszcza pod koniec – pewnych niedopowiedzeń (albo dodatkowych tropów interpretacyjnych).

Mimo wszystko taka narracja (wraz ze swoją bezpośredniością) pasuje do konwencji i szacun za to, jak sprawnie się w niej poruszasz i trzymasz ją w ryzach. Choć na pewno Twoje teksty zyskują więcej na elementach autorskich niż gatunkowych i w takim wydaniu czytam je najchętniej. :)

Remplis ton cœur d'un vin rebelle et à demain, ami fidèle

@black_cape

Dziękuję za komentarz :) 

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

@Anet

Dziękuję za przeczytanie i komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Wciągające, ale za dużo postaci i przeskoków. Ostatecznie męczący tekst. Pomysł interesujący.

@Koala75

Również dziękuję za komentarz :)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

Nowa Fantastyka