- Opowiadanie: Emzetx - Lekkie komplikacje

Lekkie komplikacje

Wreszcie udało mi się skończyć pierwsze opowiadanie. Nie mówię tego po to, aby złagodzić krytykę; wręcz przeciwnie. Będę zaszczycony wszelką konstruktywną krytyką bo tylko ona pozwala się nam rozwijać! (no i znaczy to, że ktoś faktycznie to opowiadanie przeczytał...) Z interpunkcją jestem na bakier, więc będę wdzięczny za wszelkie łapanki. Miłej lektury! 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Lekkie komplikacje

Pełna przepychu dzielnica Donów górowała nad posępnym, gęsto zabudowanym miastem. Przechodząc za strzeżoną przez prywatną policję bramę oddzielającą Raj od slumsów, można było odnieść wrażenie równe przeniesieniu się do innego świata. Było tu dużo zieleni, której nigdzie indziej w mieście nie dało się uświadczyć. Na każdej ulicy znajdowały się luksusowe sklepy, w których zwykły mieszkaniec mógłby co najwyżej zmywać podłogi. W samym środku Raju, niczym symbol nierówności społecznych, stał masywny, strzelisty, perłowo-biały wieżowiec: Eden. Powiadano, że jest najwyższym z wieżowców, ale większość mieszkańców musiała zaufać na słowo, gdyż wszystkie wystawały wysoko ponad gęstą warstwę chmur, wiecznie okalających stolicę. Donowie mieszkający na najwyższych piętrach nie patrzyli na obleśne pełzające w dole miasto, a na kojącą śnieżnobiałą pierzynkę. Tam na górze zawsze była dobra pogoda. Viego wielokrotnie zastanawiał się jak to jest być obleśnie bogatym Donem i za każdym razem dochodził do tego samego wniosku; cholernie nudno. Wychodził z założenia, że gdy stać cię na wszystko nic nie jest zadowalające. Mógł się jednak mylić.

Przy wejściu do Edenu stało kilku strażników, którzy nie pofatygowali się nawet, aby go przeszukać. Widać mieszkający tutaj Don musiał się czuć wyjątkowo nietykalny. Zatrzymał go dopiero ochroniarz czekający przy windzie.

-Don Hewit już na Pana czeka – stwierdził tubalnym głosem przywołując windę. Viego uśmiechnął się w duchu. Ten człowiek tytułował swojego przełożonego per „Don”. Przełożony to chyba nawet nie najlepsze słowo; tu pasowałoby „właściciel”. Obszerna, lśniąca bielą winda stanęła przed nimi otworem i już wkrótce jechali na tysiąc dwusetne piętro. Jechali bardzo szybko, a mimo to podróż zajęła prawie dziesięć minut. To straszliwie niepraktyczne mieszkać tak wysoko. Chyba, że chodziło o to, żeby podczas jazdy mieć czas na podziwianie zamontowanego w windzie diamentowego żyrandola. Wesoły dzwoneczek ogłosił przyjazd na jedno z ostatnich pięter. Viego przez chwilę miał wrażenie, że wysiedli w magazynie broni. Nie był to jednak zwykły magazyn. Przeszklona ściana naprzeciwko windy pozwalała podziwiać powłokę chmur miejscami przebitą przez szczyty wymyślnych wieżowców. Don Hewit stał do nich plecami wpatrując się w panoramę. Obrócił się dopiero po dłuższej chwili. Chciał chyba dodać sytuacji niepotrzebnego dramatyzmu.

– Viego, płatny zabójca – ogłosił teatralnym głosem. – Człowiek znikąd. Pojawia się miesiąc temu w stolicy i już huczy o nim cały półświatek.

– Do usług. – Viego skinął uprzejmie głową.

– Mam dla ciebie robotę. Mój agent mówi, że nie znajdę do niej lepszego człowieka.

– Bardzo miły agent. – Viego uśmiechnął się paskudnie. Don podszedł do stojącego przed szklaną ścianą biurka i zabrał z niego plik jednorazowych ekranów.

-To, jest twój cel – powiedział podając mu jeden z nich, na którym wyświetlał się czarnowłosy brodaty mężczyzna w eleganckim garniturze. – A to, bilet na luksusowy wycieczkowiec, który jutro rano wylatuje do układu K29. Polecisz tym wycieczkowcem, zlikwidujesz gościa i przez tydzień będziesz spokojnie sączył sobie drinki w barze all inclusive podziwiając uroki galaktyki.  

– Moja stawka to…

– Twoja stawka nie gra roli.

– Dwadzieścia tysięcy – skończył. Tak naprawdę jego stawka wynosiła połowę tego, ale skoro nie grało to roli… Hewit machnął ręką pokazując, że dla niego to drobniaki.

– Lubię przedsiębiorczych młodzieńców, przypominają mi mnie samego, wiele lat temu. – To porównanie obrzydziło Viego. Uważał, że w niczym nie są do siebie podobni.

– A to? – Wskazał na ostatni z trzymanych przez Dona ekranów.

– Plany statku, pomyślałem, że mogą się przydać – odpowiedział, wręczając mu misternie wykonaną mapę. Viego uniósł brwi przyglądając się detalicznie odwzorowanym szybom wentylacyjnym, magazynom i, zapewne tajnym, kajutom załogi.

– Skąd to masz?

– Powiedzmy, że znam się z kapitanem statku – Hewit wyszczerzył zęby, dumny ze swojej władzy i wpływów.

– Jest jeszcze jeden problem. Zważywszy, że wycieczkowiec wylatuje jutro, nie zdążę załatwić sobie broni, moja… hmmm… przepadła podczas ostatniej misji.

– Rozejrzyj się. – Don uśmiechnął się z politowaniem. – Myślisz, że dlaczego spotkałem się z tobą właśnie tutaj. Kolekcjonuję wiele rzeczy, a jedną z nich są prototypy. Wybierzesz sobie to czego ci potrzeba, pomoże ci mój ekspert, Wu. – To mówiąc pstryknął palcami, a z drzwi w rogu pokoju wyłonił się niski mężczyzna, wyglądający bardziej na księgowego, niż na eksperta od (zapewne wysoce nielegalnych) prototypów broni. Natychmiast zaczął się krzątać po pomieszczeniu zdejmując karabiny ze ściany.

– Jak zabiorę tę broń na luksusowy wycieczkowiec? I dlaczego nie mogę gościa sprzątnąć jak wróci do miasta? – Viego nadal się wahał. To całe zlecenie brzmiało trochę zbyt łatwo.

– Hmm, powiedzmy, że w mieście jest dobrze chroniony, chciałem ułatwić i umilić ci zadanie. Broń wybierz, a zapewniam cię, że znajdziesz ją na miejscu, w swojej kajucie. Wspomniałem już, że kapitan statku to mój dobry znajomy. -Oboje milczeli przez chwilę. Don myślał o swojej władzy, a najemnik zastanawiał się nad ukrytym haczykiem. – To jak będzie? Jesteś taki jak o tobie mówią?

– Jestem. – Potrząsnęli ręce, a ich małe ekrany wszyte pod skórę nadgarstka zaświeciły się ogłaszając udaną transakcje.

– No, nie zawiedź mnie. – stwierdził, po czym wraz z ochroniarzem zniknął w jednej z wind.

– To jest wyrzutnia plazmowa – Wu naskoczył na niego niespodziewanie z białym karabinem w ręku. – Strzela, jak sama nazwa wskazuje, plazmą, która w mgnieniu oka zmienia cel w garstkę popiołu. Ma tylko jedną małą wadę…

– Wadę?

– Nooo, karabin przy strzale tak się rozgrzewa, że zostawia na rękach poparzenia trzeciego stopnia. Zaprojektowałem jednak specjalne rękawiczki….

– Masz coś innego? – westchnął Viego niezainteresowany poparzeniami trzeciego stopnia.

– Ależ oczywiście. Ten jest mój ulubiony – ogłosił z ekscytacją podnosząc dużą zieloną strzelbę. – Palownik ciśnieniowy. W komorze tworzy się ogromne, sztuczne ciśnienie, a strzelba wystrzeliwuje tytanową, rozżarzoną kapsułkę, która przebija się przez dosłownie każdą powierzchnię.

– Dosłownie każdą?

– Agent Dona Hewita ostatnio strzelił z palownika do takiego jednego bandziora, kapsułka rozniosła jego głowę, przebiła się przez ścianę budynku, zabiła taksówkarza palącego tam papierosa, przebiła się przez taksówkę, jeszcze dwie ściany i zabiła córkę senatora przechodzącą kilka przecznic dalej. Strasznie dużo z tym było syfu – Wu zaśmiał się głupkowato.

– Aha, i uważasz, że strzelanie z tego na wycieczkowcu to dobry pomysł?

– Nooo, masz rację nie jest to najlepszy pomysł. – Ekspert podrapał się po głowie.

– Masz coś normalnego? Potrzebuję karabinu snajperskiego i szturmowego. Tyle. Prosta, zwykła broń.

– Mam karabin szturmowy wulkan4000, strzela niezwykle szybkimi seriami magmy…

– Kurwa, normalnego powiedziałem, czego nie rozumiesz? Chcesz żebym przetestował na tobie ten palownik ciśnieniowy? – stracił cierpliwość. Wu nie chciał, żeby testowano na nim palownik.

– Nie denerwuj się, zaraz coś znajdę. Elektronowa katana odpada… Hmm… Kwaśny deszcz, to nie… Granaty jonowe, no nie na wycieczkowcu. Mam! Karabin szturmowy Ak-246M, prototyp powszechnie używanego Ak-247, szybszy, lżejszy, celniejszy. Wbudowana sztuczna inteligencja namierzająca, wzmocnione pokrywane tytanem kule i system szybkiego ładowania magazynków. Prototyp wykluczony ze względu na koszt produkcji.

– No teraz się rozumiemy – oczy najemnika zaświeciły się, gdy wziął w ręce maszynę.

– Płatni zabójcy w tych czasach, zero finezji – mruknął Wu obracając się w poszukiwaniu snajperki. Szperał przez chwilę w kufrze pod drzwiami, po czym z zadowoleniem wyciągnął z niego małą kostkę. – Skoro lubisz nudną broń, ta ci się spodoba. Rozkładany karabin snajperski z serii silent. W sekundę rozkłada się do pełnych wymiarów, bądź składa z powrotem w kostkę. Cichy, posiada celownik z wielokrotnym przybliżeniem i daleki zasięg. Strzela tą twoją ulubioną „zwykłą” amunicją.

– Biorę.

– Dostarczymy do kajuty – Wu uśmiechnął się z ulgą. – A, i dorzucę ci buty odrzutowe…

– Dorzucaj co chcesz, byle nie palownik.

 

 

 

 * * *

 

Następnego ranka wsiadł w mały, ale bardzo wygodny prom kosmiczny, który zabrał go na orbitę, gdzie już czekał ogromny wycieczkowiec. Biały okręt dorównywał wielkością małemu miastu. Viego jeszcze nigdy nie był na statku, po którym obsługa poruszała się pociągiem. Zgodnie z planem, w dość obszernej kajucie czekała już na niego broń. Było tu także okno, z którego dało się podziwiać widoki. Póki co, tym widokiem była jaśniejąca w dole stołeczna planeta.

– Prosimy o pozostanie w kajutach do czasu opuszczenia przekaźnika – ogłosił przez głośniki przyjemny kobiecy głos. Statek ruszył z wolna w kierunku masywnego, orbitującego planetę pierścienia. Viego spojrzał na otrzymaną przy wejściu broszurkę.

 

Załoga UCS ALEIRO zaprasza na niezapomnianą przygodę.

 

11-12 Podróż do najdalszego wybudowanego przez Unię przekaźnika, w układzie K29

12:30 Bankiet otwierający w sali balowej

13-21 Przelot widokowy w bezpiecznej odległości od czarnej dziury

Zapraszamy do licznych barów i restauracji. Drinki i posiłki w cenie biletu.

 

Broszura miała jeszcze kilka stron ogłaszających plan na następne dni, co jednak średnio go interesowało. Odłożył ją i przyjrzał się ponownie otrzymanej od Dona mapie statku. Kilka szybów wentylacyjnych prowadziło do sali balowej. Plan był nadzwyczaj prosty. Zakradnie się do wentylacji podczas trwania bankietu, sprzątnie typa i zniknie w labiryncie szybów, nim ktoś zdąży powiedzieć „Lekarza!”. Przez resztę tygodnia będzie sączył drinki w miejscowych barach. Zamyślony nie zauważył nawet, jak wycieczkowiec wlatuję w objęcia masywnego przekaźnika.

– Rozpoczynamy przekaz – ostrzegł przez głośniki ten sam kobiecy głos. Później było już tylko białe, oślepiające światło i śmieszne uczucie w żołądku. To znaczy śmieszne dla wprawionych pasażerów, reszta wymiotowała w kajutach.

Układ K29 robił wrażenie, głównie dzięki czarnej dziurze, którą już teraz dało się zobaczyć z kajut i tarasów widokowych. Ah, jak niesamowity był to widok! Mimo fioletowo-czerwonych jasnych smug otaczających dziurę, to właśnie czerń przykuwała wzrok. Była to czerń nienaturalna i napawająca niepokojem, ale zarazem przywołująca wędrowców, niczym syreni śpiew. Do dziś Viego wydawało się, że czerń nie może być jaskrawa; tę właśnie tak by określił. Nie było jednak czasu podziwiać tej majestatycznej anomalii, bankiet miał się wkrótce rozpocząć. Z pomocą nożyka usunął kratę wentylacji w swojej kajucie i, z mapą w ręce, ruszył labiryntem w kierunku sali balowej. Czołgał się niemal pół godziny, nim wreszcie dotarł do pokaźnych rozmiarów kraty nad salą. Zgromadzony tłum wpatrywał się w czarną dziurę przez wielką, przeszkloną ścianę. Viego uważnie lustrował pasażerów, aż w końcu jego wzrok spoczął na czarnowłosym brodatym mężczyźnie.

– Panie i Panowie, witamy na Aleiro, największym statku wycieczkowym w historii! – głosem telewizyjnego prezentera ogłosił kapitan statku. Viego rozłożył karabin snajperski i oparł wygodnie lufę o kratę wentylacji. – Jak już zapewne państwo zauważyli za oknem podziwiać możemy KBH-29, najbliższą naszemu domowemu układowi czarną dziurą. Proszę się jednak nie martwić! Kurs zaplanowany został przez licznych naukowców, w bezpiecznej odległości. – Viego wymierzył i wstrzymał oddech. – Gdyby miały pojawić się jakieś niegroźne anomalie – kontynuował siwy kapitan – pojawiłyby się już teraz! – Orkiestra dęta stojąca za kapitanem zaczęła grać skoczną muzykę. Nacisnął spust. Czarnowłosy mężczyzna obrócił się z nieludzkim refleksem i podniósł rękę. Kula zatrzymała się w połowie lotu i bezwładnie opadła na ziemię. Viego od razu zrozumiał, że dał się oszukać. Przyjął zlecenie na nieśmiertelnego. Było już jednak za późno na refleksje, mężczyzna wyszeptał coś pod nosem i Viego poczuł jak nadprzyrodzona siła wyciąga go z szybu wentylacyjnego, a zaraz potem boleśnie uderza nim o podłogę. Wtedy zobaczył coś jeszcze… W kącie sali, stał ubrany w grafitowy kombinezon… Viego. A właściwie to drugi Viego.

– Tak jak mówiłem wczoraj, to tylko lekkie niegroźne anomalie – stwierdził wchodząc do sali jutrzejszy kapitan. Wybuchła panika. Któryś z pasażerów, w szaleńczym biegu, zderzył się z nieśmiertelnym. Viego poczuł jak uścisk nadprzyrodzonej mocy zwalnia. Zobaczył również jak jutrzejszy Viego podnosi w górę granat błyskowy i daje mu do zrozumienia, że zaraz go odbezpieczy. Obrócił się szybko, zakrył oczy i uszy. Błysk i huk. Czarna dziura, jutrzejsze wersje ludzi, strzały ze snajperki, zaklęcia i granaty błyskowe; dla pasażerów tego było już za wiele. Zapanował całkowity chaos. Ludzie tratowali się i przepychali do wyjścia z sali, dwóch kapitanów bezskutecznie próbowało przekrzyczeć tłum, a naćpana orkiestra nie przestawała grać. Viego wykorzystał sytuację i roztrącając spanikowanych i oślepionych pasażerów kilkoma susami znalazł się przy wyjściu. Biegł dobre dziesięć minut, aż w końcu zatrzymał się i oparł o ścianę oddychając ciężko. Hewit wpakował go w niezłe gówno. Rozejrzał się po korytarzu, pełnym załogi biegającej w pośpiechu we wszystkich kierunkach. Gdzieś w tle wybrzmiewał alarm sygnalizujący niebezpieczną sytuację na statku.

– Wszystko w porządku? – Rudowłosa kobieta w żółtej kurtce podeszła do niego i położyła mu rękę na ramieniu. – Nie martw się to naprawdę niegroźne anomalie.

– Jesteś fizykiem? – zapytał Viego. Pytanie nie było zbyt mądre zważywszy, że patrzył na plakietkę głoszącą „Naczelny Fizyk”, przypiętą do jej piersi.

– Tak, Elizabeth – wyciągnęła do niego rękę – specjalizuję się w anomaliach czasoprzestrzennych – dodała.

– Viego. O co tu chodzi? Dlaczego widziałem samego siebie, czy my podróżujemy w czasie?

– Nie głuptasie – Elizabeth parsknęła śmiechem – podróże w czasie nie istnieją. To zwykłe zakłócenie czasoprzestrzenne spowodowane bliskością czarnej dziury – stwierdziła jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.

– To znaczy?

– To znaczy, że to sztuczne kopie, które znikną, gdy za siedem godzin wylecimy z zasięgu działania dziury. Wydaje im się, że jest jutro, ale tak naprawdę ich wspomnienia z poprzedniego dnia są zamazane, dlatego, że dzisiejszy dzień jeszcze trwa i nie wiadomo co się wydarzy.

– Skąd wiesz, jak wyglądają ich wspomnienia?

– Sama jestem jutrzejszą wersją siebie – Elizabeth ponownie zachichotała.

– A co się stanie jeśli ta jutrzejsza wersja zginie?

– Nikt tu nie będzie ginął, to bardzo bezpieczny statek – oburzyła się.

– A jeśli?

– No jeśli kopia zginie to nic się nie stanie. Sytuacja skomplikowałaby się bardziej gdybyśmy podlecieli jeszcze bliżej dziury, wtedy pojawiłyby się wczorajsze i przedwczorajsze wersje jak i takie z kilku dni wprzód. Wtedy to właściwie nie wiadomo by było kto jest prawdziwy. A tak…

– Wiesz że na statku jest nieśmiertelny?

– Naprawdę? Nigdy nie widziałam nieśmiertelnego! Rzuca zaklęcia i w ogóle? – Elizabeth wytrzeszczyła oczy.

– No to teraz będziesz miała szansę spotkać nawet dwóch – westchnął Viego. Tak naprawdę to stwierdzenie było ukrytym pytaniem. Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

– No, ale jak dwóch… Czarna dziura nie skopiuje nieśmiertelnego!

– Dlaczego?

– Widzisz, magia i fizyka przeczą sobie nawzajem. Owszem, koegzystują, magia potrafi nawet łamać prawa fizyki, ale ta magii nie stworzy. To przecież byłoby wysoce nieakademickie!

– Powiedzmy, że tak sądziłem. – Viego podrapał się po głowie – Dziękuję ci za pomoc, naprawdę.

– Cieszę się, że mogłam cię uspokoić, nie ma co panikować, naprawdę. Muszę już biec! Chcę znaleźć dzisiejszą wersję siebie, będziemy uprawiać seks. – wypaliła, po czym odbiegła chichocząc. Viego stał chwilę przetwarzając natłok informacji, a w jego głowie zaczął zarysowywać się plan. Należało znaleźć jutrzejszego siebie i uzyskać przewagę liczebną nad nieśmiertelnym. Gdzie najlepiej szukać samego siebie, jeśli nie we własnej kajucie? Wrócił okrężną drogą do pokoju, ostrożnie wyglądając zza każdego winkla. Spotkanie teraz z rozwścieczonym nieśmiertelnym oznaczałoby pewną śmierć. W kajucie, czekał już na niego jutrzejszy Viego.

– Ciekawa sprawa – mruknął.

– Też tak uważam, pomożesz mi? Mam plan. – Viego usiadł na łóżku przyglądając się sobie uważnie.

– Wiem. Jestem tobą, mamy ten sam plan.

– To oznacza, że będziesz musiał się poświęcić… jesteś tego pewien? – w jego głosie wybrzmiała nuta troski. Od zawsze troszczył się tylko o siebie.

– Jakie to poświęcenie, jeśli za kilka godzin przestanę istnieć? Wyobraź sobie, że nie jest zbyt przyjemnie żyć mając świadomość, że jest się wytworem czarnej dziury.

– Dobrze, przestawmy komunikatory na wspólny kanał, proponuję…

– Jeden, osiem, siedem, pięć, pięć, cztery, dwa.

– Tak. – Viego zrobiło się całkiem przykro, że musi poświęcić jutrzejszego siebie. Z nikim jeszcze tak dobrze się nie dogadywał. Uścisnęli sobie ręce, po czym w milczeniu opuścili kajutę. Viego udał się w stronę kapitańskiego mostka, a jutrzejszy Viego ku sali balowej. Do mostka szedłby prawie godzinę, więc musiał skorzystać z pociągu dla załogi. Całe szczęście miał ze sobą kartę Elizabeth, którą ukradł z jej kieszeni, gdy rozmawiali. Już wkrótce mknął małym pociągiem przez aerodynamiczny tunel. Podróż trwała niecałą minutę. Wysiadając z pociągu założył maskę zasłaniającą całą twarz. Karta Elizabeth zadziałała również na drzwi do mostku, obszernego pokoju pełnego paneli kontrolnych. Wewnątrz siedziało zaledwie trzech załogantów (reszta zapewne usiłowała uspokoić panikę na statku), zbyt zajętych liczeniem i wpisywaniem koordynat, aby go zauważyć. Podniósł karabin i wystrzelił krótką serie w sufit.

– Na ziemię! Na ziemię powiedziałem! Ręce na głowę! – Przerażeni oficerowie wręcz zlecieli z foteli. Natychmiast spełnili jego rozkaz i drżąc ze strachu położyli się na podłodze. – Ty w czerwonej kurtce do mnie – warknął do jednego z nich. – Jak ktoś z was dwóch drgnie to zajebie – dodał do skulonych załogantów.

– P… proszę nie zabijaj mnie – wydukał ten w czerwonej kurtce i okularach podchodząc ostrożni do Viego.

– Jak będziecie współpracować, nic wam się nie stanie. Zatrzaśnij drzwi, żeby nikt z zewnątrz nie mógł tu wejść – rozkazał celując w niego z karabinu. Oficer posłusznie podszedł do śluzy i przez krótką chwilę klikał w panel.

– Drzwi zablokowane – oznajmił przez głośniki przyjemny kobiecy głos.

– Wracaj do swoich i ani drgnij – warknął Viego. Załogant truchtem podbiegł do pozostałych i położył się na ziemi. – Gotów? – Viego zapytał przez komunikator.

– Gotów. – Odpowiedział jutrzejszy Viego.

– To zaczynaj. – Spojrzał na ekrany ukazujące salę balową. Była już prawie opustoszała; stał tam tylko nieśmiertelny i z ożywieniem dyskutował o czymś z kapitanem. Jutrzejszy Viego wszedł do sali unosząc karabin i posyłając serię w brodatego mężczyznę. Kule oczywiście zawisły w powietrzu. Nieśmiertelny zaklął i już rzucał zaklęcie, ale jutrzejszy Viego zwinnym susem uskoczył za drzwi.

– Zamykaj – warknął przez komunikator. Viego nacisnął przycisk, a ciężkie metalowe drzwi oddzieliły jego jutrzejszą wersję od czarodzieja. Gdy jutrzejszy dostatecznie oddalił się od drzwi, otworzył je i pozwolił nieśmiertelnemu puścić się za nim w pościg. Gonili się przez korytarze i śluzy, Viego prowadził przez komunikator swojego kompana uważnie spoglądając na jednorazowy ekran z planem statku. Za każdym razem, gdy nieśmiertelny mógłby rzucić zabójcze zaklęcie, zatrzaskiwał drzwi przed jego nosem, po to by zaraz otworzyć je i pozwolić mu puścić się w dalszy pościg.

– Teraz w lewo, cel na końcu korytarza, otworzę już dla ciebie drzwi – powiadomił przez komunikator i patrzył jak jutrzejszy Viego biegnie sprintem przez hol i wbiega do małej komory na jego końcu. Depczący mu po piętach nieśmiertelny wbiegł do komory ledwie pół minuty po nim.

– Ślepy zaułek – warknął uśmiechając się paskudnie. – Nie wiem co to były za sztuczki z drzwiami, ale coś ci się chyba nie udało. Teraz sprawię, że powiesz mi kto cię wynajął, a zaraz i tak cię zabiję.

– Miłego lotu – oznajmił Viego przez komunikator po czym uderzył w wielki niebieski przycisk oznaczony „Wystrzel kapsuły ratunkowe”. Rozległ się dźwięk przypominający głośne wyciągnięcie korka z butelki wina. Nieśmiertelny ryknął przeraźliwie próbując wydostać się z pułapki. Na to było już jednak za późno. Nim połączenie z kamerą zostało przerwane, Viego widział jak jego jutrzejsza wersja siada spokojnie z rękami złożonymi na piersiach, a Nieśmiertelny miota się po kapsule próbując różnych zaklęć. Żadne zaklęcia nie mogły jednak równać się z siłą przyciągania czarnej dziury. Wkrótce obraz z kamery i dźwięki komunikatora urwały się i Viego mógł już tylko patrzeć jak mała metaliczna kropka pomniejsza się, by w końcu zniknąć w głębokiej, przerażającej czerni. Nie pozostawało mu nic innego, jak znaleźć Elizabeth, oddać kartę i dołączyć się do jej zabawy, a potem przez tydzień sączyć w barze drinki, podziwiając panoramę.

 

 

 

 * * *

 

Strażnicy w Edenie ponownie nie byli zainteresowani przeszukaniem go, poprosili tylko, aby zostawił karabin na recepcji. Coś irytowało go w tym, jak nietykalny czuł się Don Hewit. Irytował go drogi żyrandol w nieskazitelnej windzie. Irytował go piękny widok z tysiąc dwusetnego piętra. Irytował go stojący tyłem Don.

– Zastanawiałem się, czy sobie poradzisz – Hewit obrócił się napięcie i zmierzył przybysza wzrokiem – kiedy usłyszałem, że wszystkie kapsuły ratunkowe na Aleiro skończyły w czarnej dziurze, połączyłem fakty. Muszę przyznać, działasz z finezją.

– Oszukałeś mnie – warknął Viego.

– Co najwyżej zapomniałem powiadomić cię o pewnych faktach – prychnął Don.

– Gdybym wiedział, że to nieśmiertelny, nigdy nie przyjąłbym tego zlecenia. Przez pychę i chciwość Donów zostało ich tak mało… Wy po prostu jesteście przerażeni, że może być ktoś potężniejszy od was. Zazdrościcie im, że mają jedyną rzecz, której nawet wasze sterty pieniędzy nie mogą kupić…

– Dosyć! Płatny zabójca nie będzie mnie pouczał o chciwości! Owszem, to ja wydałem zlecenie, ale to ty go zabiłeś. Dla pieniędzy. – Don ponownie obrócił się tyłem do niego i podszedł do przeszklonej ściany.

– Zabiłem go, bo gdy pociągnąłem za spust nie miałem już innego wyboru. Mam jednak swoje zasady, a to chyba obce ci słowo…

– Patrzcie go, morderca będzie mnie umoralniał. Zapłaciłem ci już, to teraz wypierdalaj.

– Mam swoje zasady – kontynuował Viego. – Nie zabijam kobiet, dzieci i zagrożonych gatunków, a nieśmiertelni właśnie tacy…

– Snajper dżentelmen – prychnął sarkastycznie Don.

– Nie drwij ze mnie. Już mnie oszukałeś, a ja tego nie wybaczam.

– MILCZ PLEBSIE! – Hewit stracił panowanie nad sobą – Grozisz mi? Mógłbym sprzedać cię i odkupić na targu niewolników tyle razy ile miałbym ochotę.

– Mógłbyś spróbować. – Najemnik uśmiechnął się drwiąco.

– Przychodzisz tu i myślisz, że możesz mi grozić? Gdybyś tknął mnie palcem, Interpol szukałby cię do końca twojego zasranego, biednego życia. Wiesz czemu? Bo ich kupiłem. Mógłbym też kupić twoją matkę, gdybym tego chciał. Co byłoby nadzwyczaj proste, bo zapewne jest kurwą.

– Wiesz jaka jest największa wada palownika ciśnieniowego? – zapytał Viego zbijając go kompletnie z tropu. Don spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami. – Strzelając z niego można nie tylko rozwalić cel, ale też taksówkarza i córkę senatora. Na szczęście w chmurach nie ma takiego ryzyka. – Chwycił ze ściany zieloną strzelbę.

– Co ty… – Wymierzył i nacisnął spust. Strzelba syknęła ostro wypuszczając z lufy rozżarzoną kapsułkę. Głowa Dona strzeliła jak zbytnio napompowany balon rozbryzgując wokół krew. Pękła również szklana ściana, wpuszczając do środka lodowate powietrze. Viego nie zastanawiając się dłużej, ruszył biegiem w kierunku powstałego wyłomu i skoczył przed siebie. Odrzutowe buty, podarowane mu przez Wu zapewniły zaskakująco delikatny i przyjemny lot. Rzucił ostatnie spojrzenie na znikający w oddali Eden. Stąd największy wieżowiec w stolicy nie wydawał się już tak majestatyczny. Wylądował w slumsach, daleko od bogatej dzielnicy, na którejś z zapomnianych przez Boga uliczek. Przeczesał włosy; zmieniły kolor na biały. Dotknął lekko nosa, a ten wydłużył się i przybliżył trochę w kierunku czoła. Zmienił kolor oczu na niebieski, dodał bliznę na prawym policzku. Interpol nigdy nie był dobry w znajdowaniu zmiennokształtnych. Najbardziej zagrożonego ze wszystkich gatunków.

 

 

 

Koniec

Komentarze

Zacznę od czepnięcia się o to, czego normalnie nie widzę: przy myślniku rozpoczynającym wypowiedź piszemy półpauzę (n-dash) i odstęp (spację).

Tam na górze zawsze była dobra pogoda.

Dlaczego? Czy to jest jakoś uzasadnione fabularnie? (pytam jako czytelnik cośtam wiedzący jak wygląda świat nad chmurami.)

Kwaśny deszcz

To określenie raczej kojarzy się ze zjawiskiem związanym z zanieczyszczeniem atmosfery przez dwutlenek siarki i inne takie. Rozumiem, że "prasowe" określenie zawiesiny mykotoksyn "żółty deszcz" brzmi jeszcze gorzej.

 

magia potrafi nawet łamać prawa fizyki, ale ta magii nie stworzy

Fajne stwierdzenie – podobało mi się.

 

Całe opowiadanie mi się podobało, tzn. było zabawne.

 

R.

 

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Radek: Uff, dzięki za wrócenie uwagi na, jak się okazuje wszechobecny u mnie, błąd interpunkcyjny. Poprawiłem.

Tam na górze zawsze była dobra pogoda.

Widzisz, ja swoje doświadczenie czerpię z tego, że jak latam samolotami to nad chmurami zawsze jest ładnie. Możliwe, że jest to błędne…

Kwaśny deszcz

Broń, która strzela deszczem pocisków wysoce żrącego kwasu. Wu tylko o tym wspomniał, więc postanowiłem nie dodawać wytłumaczenia. Żółty deszcz jakoś tak nie pasuje :D

Cieszę się, że opowiadanie uznałeś za zabawne, w końcu taki był mój cel.

Trzymaj się!

MZ

Widzisz, ja swoje doświadczenie czerpię z tego, że jak latam samolotami to nad chmurami zawsze jest ładnie. Możliwe, że jest to błędne…

Tak, bo nie ma chmur, ale może być zimno (-50°C), wilgotno, wszystko się obladza i do tego jeszcze – trochę wieje ;-)

 

Mieszkanie na 5000 m nad poziomiem morza nie kojarzyłoby mi się z luksusem. A (teraz się czepiam) cirrusy są na wysokości 6000 – 12000 metrów. Powyżej 10000 metrów mamy jet-streamy, czyli wieje trochę jeszcze bardziej (100-500 km/h).

 

Napisałeś fajnie, a ludzie się czepiają! Trzymaj się też,

 

R.

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Zabawna opowiastka i tyle.

Niezły pomysł. I choć trochę zgłupiałam, kiedy postaci nagle zaczęły się mnożyć, czytałam zaciekawiona, czy Viego poradzi sobie z wywiązaniem się z przyjętego zlecenia. Rozwiązanie sprawy okazało się całkiem satysfakcjonujące. ;)

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwym smutkiem, pozostawia sporo do życzenia. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą równie zajmujące i znacznie lepiej napisane.

 

strze­li­sty, per­ło­wo-bia­ły wie­żo­wiec… → …strze­li­sty, per­ło­wobia­ły wie­żo­wiec

 

na ob­le­śne peł­za­ją­ce w dole mia­sto […] jak to jest być ob­le­śnie bo­ga­tym Donem… → Czy to celowe powtórzenie?

Na czym polega obleśność bycia bogatym?

 

za każ­dym razem do­cho­dził do tego sa­me­go wnio­sku; cho­ler­nie nudno. Wy­cho­dził z za­ło­że­nia… → Nie brzmi to najlepiej.

 

-Don Hewit już na Pana czeka – stwier­dził tu­bal­nym gło­sem przy­wo­łu­jąc windę. Viego uśmiech­nął się w duchu. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza –  ten błąd pojawia się także w dalszej części opowiadania.

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie – ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

Narracji nie zapisujemy z didaskaliami. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Winno być:

Don Hewit już na pana czeka – stwier­dził tu­bal­nym gło­sem, przy­wo­łu­jąc windę.

Viego uśmiech­nął się w duchu.

 

wkrót­ce je­cha­li na ty­siąc dwu­set­ne pię­tro. Je­cha­li bar­dzo szyb­ko… → Czy to celowe powtórzenie?

 

a mimo to po­dróż za­ję­ła pra­wie dzie­sięć minut. → …a mimo to po­dróż trwała pra­wie dzie­sięć minut.

 

-To, jest twój cel… → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędny przecinek.

 

-Obo­je mil­cze­li przez chwi­lę. → Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: – Obaj mil­cze­li przez chwi­lę.

Oboje to mężczyzna i kobieta.

 

Ah, jak nie­sa­mo­wi­ty był to widok! → Ach, jak nie­sa­mo­wi­ty był to widok!

Ah to symbol amperogodziny.

 

– Jak ktoś z was dwóch drgnie to za­je­bie→ – Jak któryś z was dwóch drgnie, to za­je­bię

 

Viego bie­gnie sprin­tem przez hol i wbie­ga do małej ko­mo­ry na jego końcu. Dep­czą­cy mu po pię­tach nie­śmier­tel­ny wbiegł do… → Brzmi to fatalnie.

 

po­pro­si­li tylko, aby zo­sta­wił ka­ra­bin na re­cep­cji. → …po­pro­si­li tylko, aby zo­sta­wił ka­ra­bin w re­cep­cji.

 

Hewit ob­ró­cił się na­pię­cie i zmie­rzył przy­by­sza wzro­kiem… → …Hewit ob­ró­cił się na­ pię­cie i zmie­rzył przy­by­sza wzro­kiem

 

– Za­bi­łem go, bo gdy po­cią­gną­łem za spust… → – Za­bi­łem go, bo gdy po­cią­gną­łem spust

 

MILCZ PLEB­SIE! – Hewit stra­cił pa­no­wa­nie nad sobą… → Czy Hewit, straciwszy panowanie, krzyczał wielkimi literami? Czy wykrzyknik nie wystarczy, aby zaznaczyć, że to krzyk?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

generalnie fajna historia, zwłaszcza jak na pierwszy raz. Najbardziej chyba podobał mi się humor związany z wyborem broni, fajne to :)

 

Koncepcję rozwiązanie kwestii niesmiertelnego zaczęrpnąłeś jak mniemam z “Dzienników gwiazdowych”. Może trzeba było iść dalej – w jeszcze większą ilość kopii? Bo jednak coś za łatwo im poszło, IMHO.

 

Diabeł tkwi w szczegółach, a szczegóły odróżniają odpowiadanie dobre, do bardzo dobrego czy wybitnego. Uwagi Radka są bardzo dobre – zwróć uwagę na fizykę.

 

Ja bym się poczepiał jeszcze kilku kwestii – np. systemu społecznego, don powinien być jakimś naprawdę ważnym gościem, płatny zabójca nie powinien z nim, wg mnie, rozmawiać bez szacunku, jak z równym sobie. Więcej – samo wezwanie przez dona, zapewne powinno skutkować przyjęciem misji, bez żadnego pola do negocjacji.

Twist ze zmiennoksztatłnym fajny, ale dobrze byloby zostawić wcześniej jakąś wskazówkę, bo bez tego wygląda trochę jakby z tyłka ;) No i dlaczego znowu spotykają się w pokoju z bronią, nie powinni raczej w jakiejś knajpce, abinecie dona, czymś w tym stylu?

 

Co dalej – kwestie techniczne:

Potrząsnęli ręce, a ich małe ekrany wszyte pod skórę nadgarstka zaświeciły się ogłaszając udaną transakcje.

Tutaj nie wprowadzałbym kolejnych ekranów, tylko wrzucił najpewniej czipy. Chodzi też o to, żeby świat przedstawiony byłm zróżnicowany, także pod kątem technologii.

 

Powodzenia w pisaniu!

Che mi sento di morir

Interesująca historia, ale wykonanie jej zaszkodziło. Wszystko dzieje się bardzo szybko. Z jednej strony, to może być plus. Z drugiem strony, czasem sprawia wrażenie zrobienia po łebkach i odfajkowania jak najszybciej wszystkich punktów. Trochę tak wygląda w tym przypadku. No i w ten sposób niektóre rozwiązania (jak zmiennokształtność) wyskakują z czapy.

Też się zastanawiam, czy chciałabym mieszkać w chałupie Dona. Człowiek się spieszy do wyjścia, więc wyskakuje z mieszkania, żeby zawołać superszybką windę. Potem wraca, spokojnie dopija herbatę, wkłada buty i kurtkę, wreszcie wychodzi, a winda dopiero w połowie drogi. A potem jeszcze dziesięć razy zatrzymuje się po drodze i dosiadają się sąsiedzi. A jeśli zdecydować się na zejście po schodach, to lepiej zawczasu wezwać karetkę, żeby czekała na dole. Wizja może i groteskowa, ale nic a nic nie luksusowa.

Przykłady technicznych usterek:

-Don Hewit już na Pana czeka – stwierdził tubalnym głosem przywołując windę.

Spacja po otwierającym myślniku. W dialogach pan, ty, twój itp. piszemy małą literą. W listach dużą. W ostatniej części jak na dłoni widać, że w tego typu konstrukcjach niezbędny jest przecinek. Bo on tubalnym głosem stwierdził czy wołał windę?

-Oboje milczeli przez chwilę.

Spacja jak wyżej. Obaj, bo to dwaj faceci byli. Oboje to para mieszana.

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka