- Opowiadanie: adbrock - A gdyby tak umarł?

A gdyby tak umarł?

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

A gdyby tak umarł?

A gdyby tak umarł?

Jak co wieczór leżałem przykryty puchową kołdrą i gapiłem się ślepo przez okno. Delikatne podmuchy wiatru wprawiały w ruch jesienne liście, które tańczyły w powietrzu jak zaczarowane. Dookoła panowała ciemność, a księżyc za oknem rzucał srebrne światło na podłogę. Zamknąłem oczy. W głowie kołatały mi mroczne wizje, przez co nie mogłem zasnąć. Do tego burczało mi w brzuchu, bo mama wróciła dosyć późno z pracy, więc nie zdążyła przygotować kolacji.

– Gdzie mój posiłek?! – wrzasnął ojciec.

I znowu to samo

Przez niemal tydzień panował spokój, lecz ponownie między rodzicami zaczęło się psuć. Ojciec zdzierał struny głosowe, krzycząc na mamę, a ona nic z tym nie robiła. Czasem wydawało mi się, że tłumi w sobie emocje, aby kiedyś wybuchnąć niczym wulkan i roznieść całe mieszkanie na strzępy.

– Przecież wiesz, że późno wróciłam…

– Gówno mnie to obchodzi! Jesteś moją żoną, do cholery! Masz mi usługiwać!

Wrzaski rodziców rozchodziły się echem, odbijając między ścianami. Z pewnością obudziły sąsiadów, gdyż okna w salonie były otwarte. Ech, zapewne przez to dzieciaki w szkole znowu będą mnie to wytykać palcami…

Ostatnio uświadomiłem sobie, że rodzinne kłótnie nie robią już na mnie takiego wrażenia jak na początku. Można powiedzieć, że stały się rutyną dnia powszedniego, czymś normalnym, codziennym, do czego zdążyłem się już przyzwyczaić.

– Zapytam jeszcze raz: podasz tę kolację czy nie?! – W głosie ojca dało się wyczuć coraz większą frustrację.

Mama milczała. Pewnie zastanawiała się, czy podnieść na niego głos (za co pewnie oberwie), czy wstać bez słowa i przynieść mu pęto kiełbasy z musztardą, by zapchał mordę.

– Słuchaj, Tomek… Czy musimy się tak kłócić? Mamy przecież syna. Obiecałeś, że po jego narodzinach wszystko się zmieni! Że będziemy żyć jak normalna rodzina!

Takiej odpowiedzi kompletnie się nie spodziewałem. Zastygłem, wsłuchując się w drżący głos mamy. Czekałem na reakcję ojca, ale on jedynie zaśmiał się szyderczo.

– Ha, ha! Nie wierzę… Trzymajcie mnie, bo zaraz padnę!

Prawie się dusił, przez co miałem cichą nadzieję, że dostanie zawału.

– Co ty sobie myślisz, głupia pizdo? Nie podobam ci się? A może chcesz mnie wymienić na lepszy model?

Oczami wyobraźni widziałem kolejne sceny – jak ojciec wstaje i tłucze mamę, wrzeszcząc, że to on jest żywicielem rodziny i jednocześnie najlepszym, co spotkało ją w życiu.

– Nie krzycz, proszę – odparła mama niemal szeptem, jakby obawiała się agresji męża.

– To może nie dawaj mi do tego powodów?!

Ojciec rozkręcał się z każdą sekundą. Słyszałem, jak uderza pięścią w biurko z taką siłą, że stojący na nim wazon aż zadudnił. Martwiłem się o mamę, ale przy mojej obecnej wadze i wzroście niewiele bym wskórał. Obiecałem sobie, że gdy tylko osiągnę pełnoletniość, znajdę pracę i razem z mamą uciekniemy od tego zwyrola. Jednak czy zdołamy przeżyć z nim jeszcze sześć lat?

Myśl, że nie jestem w stanie postawić się ojcu, odbierała mi resztki męskości. Mimo to postanowiłem działać. Odetchnąłem głęboko i zerwałem się z łóżka. Choć stopy miałem zmarznięte, jakbym chodził godzinami po lodzie, ruszyłem do sypialni rodziców. Przy drzwiach schyliłem się i przyłożyłem oko do dziurki od klucza. Mimo iż otwór był mały, dobrze widziałem cały pokój, z którego dobiegała awantura. Ujrzałem matkę trzymającą ręce sztywno na biodrach. Odkąd pamiętam, była ładną, zadbaną kobietą, a długie, lśniące pukle koloru dojrzałego kasztana oplatały jej smukłe ramiona.

Naprzeciwko niej stał ojciec, odziany w białą koszulkę na ramiączkach (zdecydowanie za małą) i dżinsowe spodnie. Jego jasne, rozczochrane włosy, sprawiały wrażenie niemytych od wielu dni. Lecz to nie jego ohydny wygląd mnie przeraził, a widok dzierżonego w dłoni skórzanego pasa od spodni.

– Słuchaj mnie teraz – wymamrotał i lekko się zakołysał. – Dzięki mnie mamy dach nad głową, Piotrek rośnie na zdrowego chłopca, a ty możesz sobie pozwolić na te swoje ciuszki i kosmetyki. Nie pierdol, że nie jesteśmy normalną rodziną! A jak chcesz się rozwieść, to ja na to sram! Możesz iść do urzędu i o wszystkim powiedzieć, ale wtedy nie utrzymasz swojego synusia i obydwoje wylądujecie na ulicy!

Obserwowałem uważnie kłótnię, gotów w każdej chwili wbiec i dzielnie obronić mamę. Krew buzowała mi w żyłach, a serce biło niczym młot, lecz jakaś wewnętrzna siła kazała mi czekać na rozwój wydarzeń.

– Nie gadaj bzdur! Jestem na skraju załamania nerwowego! – odparła mama. – Ciągle tylko praca, sprzątanie, gotowanie, opieka nad synem i bieganie po supermarketach. A ty mi w ogóle nie pomagasz! Siedzisz wyłącznie całymi dniami przed telewizorem!

W odpowiedzi ojciec zacisnął nerwowo pięści i zaśmiał się pogardliwie. Po chwili jednak wbił nienawistne spojrzenie w mamę, jakby chciał zrobić jej krzywdę. Bałem się… Tak strasznie się bałem.

Czas jakby zwolnił. Przez moment nie działo się nic, gdy nagle ojciec zdzielił żonę pasem tak mocno, że aż poczułem ból na własnej skórze. Mama, upadając, wydała z siebie przeraźliwy pisk. Mimo iż zasłoniła ręką głowę, ojciec nie przestał. Bił ją z całej siły, nie zwracając uwagi czy ciosy lądują na plecach, czy twarzy.

Widok ten zawsze doprowadzał mnie do łez. Nie mogłem na to dłużej patrzeć. Wycofałem się, przywarłem plecami do ściany i osunąłem na podłogę. Schowałem głowę między kolanami i zapłakałem. Płakałem, słuchając krzyków rozpaczy mamy i szyderczego śmiechu ojca.

– I co powiesz na to?! – ryknął mężczyzna, a za tym poszedł kolejny cios.

Marzyłem, aby roztrzaskać mu głowę butelką, bym mógł odpłacić przemocą za całe zło, którego doświadczaliśmy niemal każdego dnia. Chciałem, by cierpiał. Chciałem, żeby zdechł jak pies.

Kolejny cios.

Kolejny wrzask mamy.

– Głupia suko! Szmato! Dziwko! – ojciec rzucał wyzwiskami w jej stronę, tłukąc ją coraz mocniej.

Słyszałem jej nieprzerwany szloch, przeraźliwy krzyk i błaganie o pomoc.

– Tomek… proszę… przestań! – zawodziła, tonąc we łzach.

I nagle wszystko ucichło.

Dźwignąłem się na nogi w obawie, że mama nie żyje, że ten śmieć ją zabił. Ale w momencie, gdy zamierzałem zerknąć przez dziurkę, mama wybiegła z pokoju.

Odskoczyłem szybko, uradowany, ale i jednocześnie przerażony, bo wyglądała bardzo źle. Pod lewym okiem miała pulsujące, fioletowe limo, a z nosa ciekła jej krew. Ubranie wisiało na niej w strzępach i odsłaniało czerwony stanik oraz siniaki na brzuchu.

Nim wydusiłem z siebie choćby słowo, mama uśmiechnęła się czule i pogłaskała mnie po głowie, tak jakby nic się nie stało.

– Piotruś… – powiedziała ochrypłym, nikłym głosem, po czym przykucnęła. – Piotruś, kochanie moje.

Twarz kobiety wykrzywiła się z bólu. Dostrzegłem na jej ramionach czerwone ślady po uderzeniach. Widziałem, że cierpiała… Widziałem to w jej oczach – pustych, matowych, szarych oczach. Chciała od niego uciec, i to jak najszybciej.

– Mamo… – jęknąłem, wybuchając płaczem.

– Już dobrze, synku. Już nas nie skrzywdzi.

„Już nas nie skrzywdzi”.

Choć słyszałem to zdanie tysiące razy, za każdym wierzyłem, że okaże się prawdziwe.

***

 

Ciemności towarzyszył przenikliwy krzyk wichury. Brnąłem przed siebie, choć nie wiedziałem, dokąd zmierzam, ani gdzie właściwie się znajdowałem. I co najgorsze, skąd się tu wziąłem… Sam w środku nocy ciągnięty niczym przez magnes do miejsca, które zdawało się mglistą wizją czegoś złego, co nie powinno istnieć.

Lecz czego tak naprawdę, skoro nie wiedziałem, dokąd idę?

Czułem się jak w filmie. Chciałem zatrzymać nieposłuszne nogi i zawrócić, ale nie mogłem. Uparta siła wiodła mnie ku sobie, jakbym ważył tyle co piórko. Nie panowałem nad własnym ciałem. Jedynie myśli pozostawały pod moją kontrolą, choć miałem wrażenie, jakby ktoś wwiercał mi się w czaszkę, by dokopać się do najskrytszych sekretów… i pragnień.

Odetchnąłem głęboko, aby się uspokoić, jednak miałem wrażenie, że zrobił to za mnie ktoś inny. Ktoś, kto dyrygował moimi ruchami, kto nie pozwalał mi wyrwać się z tego koszmaru. Lecz czy ja na pewno śniłem? Czułem przecież, jak igiełki zielonej trawy muskały moje stopy, delikatnie łaskocząc przy każdym kroku. Słyszałem ponure krakanie wron gdzieś w oddali, zwiastujące spotkanie z czymś mrocznym. Wokół unosiła się gęsta mgła przysłaniająca wszystko, co znajdowało się w pobliżu, z której wyłoniła się czarna, niewyraźną postać.

Wiedziałem, że jestem tu przez nią.

Nim jednak zbliżyłem się, by ujrzeć jej twarz skrytą pod wielkim kapturem, ogarnęła mnie fala spokoju. Strach i dezorientacja ustąpiły miejsca odprężeniu oraz bezgranicznej ufności dla nieznajomego. Powinienem krzyknąć, spróbować uciec, ale właściwie po co? Nigdy nie byłem tak spokojny i zrelaksowany jak w tym momencie. To zaufanie działało na mnie jak afrodyzjak, któremu nie mogłem się oprzeć.

Wtem w mojej głowie rozległ się głos, ciężki i ochrypły.

– Witaj, Piotrze. Czekaliśmy na ciebie.

Zadrżałem, lecz nie ze strachu… Właściwie to nie wiedziałem dlaczego.

– K-kim jesteś?

– Cieszymy się, że w końcu nas odwiedziłeś. Podejdź bliżej, proszę. – Jego mowa brzmiała teraz niczym melodia chwytająca za serce.

Wykonałem dwa kroki w przód, choć lepsze wydaje się stwierdzenie, że nogi same mnie poniosły.

– Skąd z-znasz moje i-imię?

– Obserwowaliśmy cię od dawna, Piotrze. Wiemy o tobie wszystko.

To zdanie wprawiło mnie w osłupienie. Moje usta ułożyły się w wielkie O.

– Obserwowaliście? Przecież jesteś tu sam…

– Jam jest wieloma, a wielu jest mną. Chodź, proszę, pokażę ci coś.

Nieznajomy obszedł mnie i położył dłoń na moich plecach. Choć gest wydał się tylko delikatną zachętą, a nie rozkazem do pójścia z nim, w rzeczywistości nie mogłem odmówić. Czułem, jakby mężczyzna uwiązał linę wokół mojej szyi i delikatnie za nią pociągał.

– Nie bój się, Piotrze.

Jego głos był łagodny i kojący. Pomyślałem, że znalazłem się w niebie, a w mojej głowie przemawiał anioł. Anioł, który przejął kontrolę nad moim ciałem; zdegradował mnie do funkcji biernego obserwatora. Nie miałem wyjścia – oddałem się w ręce nieznajomego.

Krocząc wydeptaną ścieżką, nie odezwałem się ani słowem. Ziemia pod stopami przyklejała mi się do palców, a chłodne, nocne powietrze jakby ociepliło się o kilka stopni i pieściło wilgotną od potu twarz.

– Czego tak naprawdę pragniesz? – zagadnął mężczyzna, zatrzymując się.

Zastanawiałem się przez ułamek sekundy, nim odpowiedziałem:

– Chciałbym być popularnym piłkarzem i mieć dużo pieniędzy.

Nieznajomy spoważniał.

– Piotrze. Zapytałem, czego tak naprawdę pragniesz.

– Ja… – zawahałem się, lecz ogarniający spokój nakazał mi mówić prawdę. – Od zawsze pragnąłem żyć w normalnej rodzinie.

Szara postać skinęła głową na znak zrozumienia i uniosła dłoń. Przed nami pojawił się obraz przypominający wielki telebim. Ukazujący scenę, w której wraz z rodzicami siedzieliśmy w parku podczas pikniku, śmiejąc się i drocząc ze sobą. Widziałem radosną, kochającą się rodzinę, dokładnie taką, o jakiej mogłem tylko pomarzyć.

– Dlaczego mi to pokazujesz?

– Ponieważ to, co teraz widzisz, może stać się twoim życiem.

– To niemożliwe – zaprzeczyłem. – Nie z moim ojcem, nie z tym… potworem.

– A gdybym sprawił, że to się zmieni?

– Musiałby chyba umrzeć.

Po tych słowach naszły mnie wyrzuty sumienia, jednak zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. To właśnie ojciec był głównym powodem naszej rodzinnej tragedii. On nas poniżał, torturował, obrażał… To jego wina!

Choć nie widziałem twarzy nieznajomego, wiedziałem, że się uśmiechnął.

– Przywiodłem cię tu, gdyż mam dla ciebie pewną propozycję. Wiem, że szczerze nienawidzisz ojca i marzysz, aby zniknął z twojego życia. Tak się stanie, ale w zamian musisz oddać mi to, co masz najcenniejsze. Zgadzasz się, Piotrze?

Stanąłem jak wryty zastanawiając się, czy to w ogóle realne? Czy nieznajomy zamorduje ojca? Czy ja wciąż śniłem?

– Co rozumiesz przez „to, co masz najcenniejsze”?

Mężczyzna milczał, wpatrując się we mnie jarzącymi się ślepiami.

– Zgadzasz się na moją propozycję?

– Ja… ja… nie wiem. Potrzebuję czasu.

Gdy tylko to powiedziałem ogarnął mnie ból. Silny, pulsujący ból, który przeszył mi serce niczym strzała. Czułem, jakby narząd rozrywał się od środka. Złapałem się za pierś i upadłem na kolana. Mięśnie paliły mnie żywym ogniem, a z gardła wydobył się przeraźliwy jęk konającego człowieka.

Osunąłem się na ziemię. To już koniec, za chwilę umrę

Ostatnie, co zapamiętałem, nim ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność, to widok oczu nieznajomego, emanujących jaskrawą, niebieską barwą.

 

***

 

Promienie słońca przebijające się przez matowe zasłony, skutecznie wyrwały mnie z krainy sennych koszmarów. Czułem się, jakby ktoś wykopał moje ciało z grobu, a przedtem przejechał ciężarówką i zdruzgotał wszystkie kości. Na domiar złego brakowało mi tchu. Potrzebowałem chwili, aby się uspokoić i dojść do siebie. Ostrość widzenia odzyskałem dopiero po kilkukrotnym zamruganiu i przetarciu oczu kciukami, choć i tak z początku nie wiedziałem, gdzie się znajduję.

Rozejrzałem się po pokoju. Naprzeciw łóżka wisiał stary kalendarz, wskazujący sobotę dwudziestego trzeciego maja.  Ze współczuciem pomyślałem o mamie, która nawet dziś musiała pracować.

Wytrzymaj, mamo. Jeszcze trochę i nie będziesz musiała tak harować, aby utrzymać tego zwyrola – wyszeptałem w duchu, mając przed oczami obraz ojca.

Leżałem nieruchomo i patrzyłem bezczynnie w sufit. Podświadomie czułem, że stało się coś złego. Próbowałem przypomnieć sobie choć zarys snu, lecz ten skrył się jakby za mgłą.

Głos ojca uciął momentalnie moje rozmyślania:

– Piotrek! Bierz dupę w troki i jazda do mnie!

Poczułem gniew. Na wspomnienie tego, co ten potwór wczoraj zrobił mamie, zrobiło żołądek podszedł mi do gardła. I ten jego niewinny głos mówiący: „Nic się nie stało. Matka jest już przyzwyczajona do obrywania”. Chciałem wypruć ojcu flaki i usmażyć na patelni, a następnie doprawić i podać mu na tacy. Niech skurwiel wreszcie dostanie to, na co zasłużył!

– Czekasz na specjalne zaproszenie?!

Westchnąłem. Niewiele myśląc, wstałem z łóżka, zdjąłem piżamę i włożyłem szare dresy oraz biały podkoszulek z napisem: „ŻYJ PEŁNIĄ ŻYCIA”.

 

***

 

Wszedłem do salonu, gdzie powitał mnie widok ojca leżącego z odkrytym brzuchem na kanapie. Aż chciałoby się rzec: klasyczna sobota w jego wykonaniu. Piwo, papieros i transmisja meczu piłkarskiego, zapewne jakichś drugoligowych drużyn.

Przy telewizorze stała ciemna komoda na której znajdowały się przeróżne figurki., począwszy od srebrnych słoni, skończywszy na miniaturowej Wieży Eiffla. Mama przywiozła je z wycieczek szkolnych. Nie znała jeszcze wtedy ojca.

Łajdak… Ciekawe, co w nim kiedyś widziała.

Stanąłem obok telewizora i spojrzałem na mężczyznę, do którego z każdym dniem czułem coraz większą odrazę. Na jego widok zacisnąłem mimowolnie dłonie w pięści, gotowy do działania. Ojciec nawet na mnie nie spojrzał, tylko zakomenderował:

– Posprzątasz dziś cały dom, synu.

Niewiele brakowało, bym mu przyłożył.

– Nie – zaprzeczyłem. – Nie będę robić tego, co mi każesz! Wiecznie tylko nam rozkazujesz, a sam leżysz cały dzień przed telewizorem!

Natychmiast pożałowałem wypowiedzianych słów.

Mężczyzna westchnął ciężko i spoważniał, a jego oczy zapłonęły złością. Czułem na sobie jego pogardliwe spojrzenie. Choć milczał, jego twarz zdradzała wszystko.

– I nie mów do mnie „synu” – dodałem.

Słowa te przebiły się przez masywne ściany lęku i same wyleciały z mych ust. Zupełnie jakby czekały na dobrą okazję, aby zakomunikować mój sprzeciw.

Wtem ojciec dźwignął się, nie odrywając ode mnie wzroku. Pod jego ciężarem aż zaskrzypiała podłoga, a powietrze jakby zgęstniało. Gdy uśmiechnął się szyderczo, odsłaniając krzywe, żółte zęby, poczułem smród alkoholu, wydobywający się z jego ust.

– Masz tupet, bachorze. Jaka matka, taki syn! – zarechotał. – Miej trochę szacunku do ojca, gówniarzu! Chyba że chcesz dostać łomot.

Chciałem coś powiedzieć, cokolwiek, ale głos uwiązł mi gardle, jakby ktoś ścisnął je z całej siły. Nim go odzyskałem, aby wygarnąć ojcu wszystko, co o nim myślę, ten odłożył piwo i wymierzył mi soczysty sierpowy.

Fala bólu rozlała się po mej twarzy. Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu, utrudniając widzenie, a siła ciosu posłała na podłogę. Leżałem tak dłuższą chwilę, bezradny i przerażony, czując gorzki posmak krwi w ustach. Ojciec stanął nade mną, zacierając dłonie.

– I tak, mój drogi, kończy się pyskowanie – stwierdził, jakby miała to być lekcja pokory. – A teraz do roboty!

W tym momencie moja nienawiść sięgnęła zenitu i gotów byłem zadźgać go na miejscu, tu i teraz. Coś jednak kazało mi poczekać, uspokoić się i zapomnieć. Zapomnieć do czasu, aż ten sukinsyn dostanie to, na co zasłużył. Aż wreszcie poczuje smak własnej krwi.

 

***

 

Nie miałem pojęcia, czy mama dowiedziała się o tym incydencie, jednak przez kilka następnych dni panował względny spokój. Ojciec przestał zwracać na nas uwagę, stał się mniej agresywny i wulgarny. Żywiłem cichą nadzieję, że już zawsze tak będzie. Cóż, mogłem się łudzić, lecz doskonale wiedziałem, że prędzej czy później ponownie nas skrzywdzi. To była tylko kwesta czasu, kwestia jednego zachowania, które mu się nie spodoba, aż znów poczuję ciężar jego dłoni na własnej skórze.

 

***

 

Tej nocy kroczyłem po ścieżce koszmarów. Złowroga ciemność chwyciła mnie silnymi rękoma i pozbawiła oddechu, nie pozwalając wrócić do rzeczywistości. Szarpałem się, wierzgałem ile sił… Na próżno. Byłem bezradny wobec odmętów mroku. Choć wiedziałem, że śnię, i to wszystko nie dzieje się naprawdę, ból okazał się całkowicie realny. Ból, który towarzyszył mi, kiedy ostre jak brzytwa pazury rozrywały moją krtań. I gdy już przestałem oddychać, otworzyłem oczy.

Nadal otaczała mnie ciemność, lecz zarys umeblowania uświadomił mi, że leżę we własnym łóżku. Odetchnąłem głęboko. Mogłem jedynie mrugać i obserwować burzę szalejącą za oknem oraz gałęzie drzew szarpane przez wiatr. Potrzebowałem czasu, aby napięte boleśnie mięśnie się rozluźniły, bym mógł odzyskać kontrolę nad ciałem.

Strach zelżał.

Chciałem pozostać w łóżku, przykryć się kocem, aby mieć pewność, że koszmar odszedł w zapomnienie. Nim jednak ponownie zamknąłem oczy, czerń za oknem rozświetlił piorun, a grzmiące echo przeszyło mi uszy niczym trzask łamanych kości. Zadrżałem, ale szybko stłumiłem lęk. To tylko burza, nie ma się czego bać ­­– przekonywałem się w duchu.

Podszedłem do okna, by sprawdzić, czy błyskawica uderzyła w pobliżu domu. Cisza w pomieszczeniu potęgowała dźwięk deszczu wciąż uderzającego o szybę, a elektryczny zegar wskazywał kilka minut po trzeciej.

Godzina duchów.  O tej porze króluje zło.

Wytężyłem wzrok, nie bacząc na głupie myśli. W nocy wszystko wydawało się straszniejsze – czy to cienie tańczące po ścianach, czy skrzypienie przestarzałej podłogi. Jednak tym razem to nie posępna ciemność mnie przeraziła, lecz widok mamy wychodzącej powoli z domu, zupełnie jakby jakaś niewidzialna lina ciągnęła ją w głąb lasu. Kobieta zdawała się lunatykować, stawiając kroki z niezwykłą gracją. Wiatr kołysał jej koszulą nocną, a rozpuszczone włosy falowały w rytm kołysanych drzew. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Czułem, że to nie jest zwyczajny, nocny spacer. Ktoś prowadził mamę, zmusił do wyjścia wbrew jej woli, zupełnie jak kilka dni temu… mnie.

Nie mogłem na to pozwolić.

– Mamo!

Choć wrzasnąłem z całych sił, mój krzyk zaginął w odgłosach deszczu. Mógłbym drzeć się całą noc, a i tak nie przyniosłoby to żadnego efektu. Nie miałem wyjścia – musiałem za nią pobiec.

Pomyślałem, aby obudzić ojca, jednak pomysł ten zniknął równie szybko, jak się pojawił. Stary zapewne tylko wydarłby się na mnie, każąc „spierdalać gdzie pieprz rośnie”. Niech go szlag!

Zbiegłem po schodach, nie tracąc czasu na zakładanie butów. Na szczęście drzwi były otwarte, toteż po chwili znalazłem się na podwórku. Ku mojemu zdziwieniu mama zniknęła. Po głowie przebiegło mi tysiące myśli, a wśród nich wizja kobiety leżącej gdzieś w krzakach z rozciętą krtanią.

– Nie, nie, to niemożliwe! – warknąłem do siebie.

Deszcz przybrał na sile. Dotarło do mnie, że tak naprawdę byłem bezsilny. Bezsilny wobec mocy nieznajomego, który nawiedzał mnie w snach, a który teraz porwał mamę. Wiedziałem, że to jego sprawka.

Nie mogłem się jednak poddać – nie pozwalała mi na to duma oraz obawa o życie najdroższej dla mnie osoby. Zebrałem się w sobie i ruszyłem do lasu. Chciałem sprawdzić każdy kąt, każde drzewo, zajrzeć w choćby najmniejszą dziurę, by tylko ją uratować. Biegałem jak idiota, krzycząc co rusz „mamo!”, jednakże starania spełzły na niczym. Zawiodłem…

Niechętnie wróciłem w stronę domu, mimo iż godność zabraniała mi wejść do środka. Nie mógłbym spojrzeć sobie w oczy. Zrozpaczony upadłem na kolana, i zakryłem twarz dłońmi. Czułem wilgoć na policzkach, choć nie wiedziałem, czy to łzy, czy może zimne krople deszczu. Zresztą co za różnica. Mamy już nie ma, zostałem sam… Sam z ojcem, którego nienawidziłem z całego serca. Mój umysł oplotła wizja dorastania u boku tego potwora, codziennych kłótni, przemocy i wyzwisk w moją stronę.

I wtedy dobiegł mnie głos:

– Piotrek, co ty, do cholery, robisz na zewnątrz?

Uniosłem głowę i moim oczom ukazał się wściekły ojciec.

– Ja, ja… – wydukałem.

– Całkiem już ci rozum odjęło, gówniarzu? Marsz do środka! – Wskazał palcem najpierw na mnie, a następnie schody za sobą.

Nie miałem siły na wdawanie się z nim w dyskusję. Zacisnąłem zęby, tłumiąc w sobie gniew, i wyobraziłem sobie, jak uderzam go pięścią w twarz. Przez chwilę chciałem urzeczywistnić marzenie, lecz nagle wszystko straciło na znaczeniu.

– Piotruś, wszystko w porządku?

To był głos mamy, jakże piękny i delikatny w tej sytuacji.

– Mamo, przecież ty…

– Wejdź do środka, bo się przeziębisz!

Głowę rozsadzał mi strach, choć tak naprawdę cieszyłem się, że mamie nic się nie stało.

– Widziałem, jak wychodzisz z domu… Pobiegłem za tobą. Myślałem, że…

– Piotrek, co ty opowiadasz? Spałam przez cały czas, dopiero tata obudził mnie przed sekundą, gdy usłyszał krzyki za oknem.

To niemożliwe! Przecież widziałem to na własne oczy!

– Ruszaj się gówniarzu, bo jeszcze sąsiedzi zobaczą, że mamy syna wariata! – wtrącił ojciec, rozpinając pasek. Mama spojrzała na niego wymownie, kręcąc gniewnie głową.

– Daj spokój, Tomasz! Nie widzisz, że Piotrek jest przerażony?

– A róbcie, co chcecie. Ja wracam do łóżka.

 Zignorowałem ojca i za namową mamy wszedłem do środka. Tuż po przekroczeniu progu poczułem zapach jej odżywki do włosów o zapachu mango. Uśmiechnąłem się pod nosem i nie zważając na reakcję, wtuliłem się w jej drobne ciało. W odpowiedzi mama pogłaskała mnie po głowie i pocałowała w czoło. Całus ten zadziałał na mnie lepiej, niż niejeden środek kojący stargane nerwy. Chciałem, aby ta chwila trwała wiecznie.

Mój umysł wypełnił się wspomnieniami, które przewijały się niczym pokaz slajdów. Przypomniały mi się sytuacje, gdy mama, przepełniona energią i radością, odbierała mnie ze szkoły, kiedy miałem osiem lat. Teraz już wiedziałem, że to wszystko było wyłącznie przykrywką, abym nie domyślił się prawdy o rodzinnych problemach.

Minęła sekunda, może dwie, zanim w głowie pojawiło się kolejne wspomnienie i okryło mnie ciepłem, kojąc zdruzgotane serce. Mama siedziała na drewnianym, podniszczonym krzesełku tuż przy moim łóżku. Za oknem słońce już zaszło, a w pokoju paliło się jedynie nikłe światełko lampki nocnej.

„Kopciuszek, mimo doznawanej krzywdy, miała złote serce i nigdy nie odmawiała pomocy potrzebującym…”

Jej głos działał na mnie usypiająco. Powoli ogarniała mnie ciemność, serce biło spokojnie, a wyobraźnia tworzyła spójny obraz słuchanej bajki.

„Dokarmiała też dzikie zwierzęta – ukochała sobie poszczególne…”

Wystarczyło wtedy zaledwie kilka minut, bym odpłynął do krainy snów, szczęśliwy i odprężony. W takich chwilach wszelkie problemy odchodziły w zapomnienie. Nie myślałem o ojcu ani o tym, jak bardzo mama jest przy nim nieszczęśliwa. Liczył się tylko jej głos… Jej kojący jak najlepsza kołysanka, anielski głos.

Ten sam głos przywrócił mnie do rzeczywistości.

– Idź do łazienki i wytrzyj się porządnie, a ja przygotuję ci suche ubranie.

– Dobrze, mamo.

Już miałem ruszyć przed siebie, ale szept dobiegający jakby z wnętrza kazał mi się odwrócić. Znałem ten głos, wiedziałem, do kogo należał, ale nie mogłem oprzeć się pokusie, by spojrzeć przez wciąż otwarte drzwi. W oddali, na skraju lasu, stał on – nieznajomy odziany w czarną, sięgającą do ziemi szatę. Mimo iż okalała go ciemność, dostrzegłem, że jego usta wykrzywiły się w ponurym uśmiechu, jakby chciał przekazać: „Propozycja jest wciąż aktualna”.

 

***

 

Słońce w zenicie roztaczało swój blask i przyjemnie ogrzewało skórę. Cieszyłem się, że za niecałe kilka minut wrócę do domu i rzucę w kąt plecak, którego noszenie powodowało u mnie ból pleców. Z drugiej jednak strony świadomość, że najbliższe dwie lub trzy godziny spędzę wyłącznie z ojcem, napawała mnie niesmakiem. Na samą myśl splunąłem na chodnik.

Kiedy przekroczyłem próg drzwi wejściowych, uderzył mnie odstręczający zapach alkoholu. Ojciec oczywiście urządził sobie popijawę w samotności. Miałem już tego dość! Chciałem zwrócić mu uwagę, zrobić awanturę, ale… zabrakło mi odwagi. Bałem się, że znów podniesie na mnie rękę, jak ostatnim razem. W końcu miałem tylko dwanaście lat.

Zapewne w oczach innych byłbym teraz pośmiewiskiem lub ofermą, która nie ma wystarczająco asertywności, by postawić się ojcu, ale niewiele mnie to obchodziło. Trudno…

Postanowiłem zignorować mdlący fetor i ruszyłem do kuchni, żeby przygotować coś do jedzenia. Z głodu aż ściskało mnie w żołądku. Nim jednak skończyłem smarować chleb masłem, dobiegł mnie wrzask ojca:

– Piotrek! Czemu nie mówiłeś, że jesteś już w domu?

Zacisnąłem nerwowo pięści. Sam jego głos doprowadzał mnie do szaleństwa.

– Nie chciałem ci przeszkadzać…

– Co ty tam pierdolisz? Mów głośniej! Nic nie słyszę.

Trzeba było jeszcze głośniej ustawić telewizor, może wtedy byś coś zrozumiał.

– Mówię, że nie chciałem ci przeszkadzać!

– Jak już jesteś, to podaj mi piwo!

Stłumiłem w sobie chęć odwarknięcia i pośpiesznie otworzyłem lodówkę. Dzień był jeszcze długi, toteż nie zamierzałem psuć sobie popołudnia zbędnymi kłótniami. Wystarczyło podać ojcu zapas chmielowego nektaru i nie zbliżać się więcej na krok. Tylko i aż tyle.

Już miałem udać się z butelkami do salonu, gdy zorientowałem się, że nad podłogą unosi się gęsta, szara mgła. Ojciec lubił palić w mieszkaniu, ale niemożliwe, żeby tak nakopcił. Zaintrygowany, acz lekko niespokojny, wyszedłem z kuchni i nerwowo przełknąłem ślinę. Wydawało mi się, że temperatura jakby zmalała, do tego zrobiło się cicho i ponuro. Nie słyszałem już nawet dźwięków telewizora, choć wcześniej rozchodziły się po całym mieszkaniu i dudniły między ścianami.

Wszedłem do salonu, zastanawiając się, co jest grane. Tu również roztaczała się mgła, lecz gęstsza niż w kuchni. Podniosłem wzrok i ze zgrozą w sercu zrozumiałem, co było jej źródłem. Na kanapie, przed telewizorem, siedział ojciec, wpatrzony w rozgrywający się na ekranie mecz, a tuż nad nim stała wysoka, zakapturzona postać. W dłoni dzierżyła duży kuchenny nóż, którego ostrze znajdowało się zaledwie kilku centymetrów od szyi ojca. Ku mojemu przerażeniu ten nie reagował, zupełnie jakby nie zdawał sobie sprawcy z zagrożenia. Nie pocił się, nie drżały mu dłonie… W ogóle się nie ruszał!

Czy on jest ślepy?!

Po chwili jednak dotarło do mnie, że to dzieje się tak naprawdę w mojej głowie. To nie mogła być rzeczywistość, w innym przypadku ojciec już dawno zszedłby na zawał. Może i ważył ze sto kilo i mierzył metr dziewięćdziesiąt, ale z ostrym nożem na gardle nie miał żadnych szans.

Czas jakby zwolnił, a powietrzne wypełnił mdlący zapach siarki. Wykonałem krok przed siebie i wtedy dotarło do mnie, że mroczna postać przeszywa mnie na wskroś spojrzeniem niebieskich, iskrzących się ślepi.

– Witaj, Piotrze.

– C-co, j-jak… – wydukałem, nie mogąc skleić spójnego zdania.

– Moja propozycja wciąż jest aktualna…

Zadrżałem.

– …wystarczy jedno słowo, a twoje życie całkowicie się zmieni. Pozbędziesz się ojca, pozbędziesz się bólu i strachu, i nikt już nigdy cię nie skrzywdzi.

– Ale…

– W zamian proszę jedynie o to, co masz najcenniejsze. Zgadzasz się?

Serce biło mi tysiącem uderzeń na minutę. Czułem presję, która nakazywała mi czym prędzej podjąć decyzję. Mimo że brzydziłem się ojca oraz nienawidziłem go za to, co robił mi i mamie, nie chciałem, aby zginął. Nie w ten sposób… Wolałem, żeby po prostu zniknął, wyparował z naszego życia, byśmy już nigdy nie musieli go oglądać.

Miałem właśnie odrzucić propozycję, kiedy dotarło do mnie, że ten bydlak zasłużył sobie na takie cierpienie. Zasłużył, by poderżnąć mu gardło, by udławił się własną krwią i skonał w męczarniach. Bydlak. Potwór. Damski bokser. Dla takich jak nawet więzienie byłoby zbyt małą karą. Ma wrzeszczeć, ma płakać, ma prosić o wybaczenie. Lecz czas na okazanie skruchy już minął. Ojciec nie był jeszcze tego świadom, ale ja już wiedziałem, że podpisał na siebie wyrok.

– Zgadzam się – odparłem głosem pozbawionym emocji.

Zakapturzony mężczyzna uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową na znak zrozumienia.

– Zamknij oczy, Piotrze. Lepiej, żebyś tego nie widział.

Spuściłem wzrok i rękoma przysłoniłem twarz. Po cichu zacząłem liczyć w oczekiwaniu na rozlew krwi.

Raz… dwa… trzy…

I wtedy ogarnęła mnie ciemność. Czułem, że spadam w głąb nieskończonego tunelu, jakby grawitacja przestała istnieć. Leciałem w dół, w nieznane, nie wiedząc, gdzie się znajduję i co się ze mną stanie. Pozostało mi tylko modlić się o przeżycie…

 

***

 

Nie miałem pojęcia, czy minął tydzień, dwa, czy może zaledwie piętnaście minut. Postrzeganie upływu czasu stało się czymś niemożliwym, wychodzącym poza zdolności zwykłego śmiertelnika. Wiedziałem natomiast, że znów znalazłem się we własnym pokoju, z twarzą przyciśniętą do zimnej podłogi. Mięśnie miałem tak wiotkie, jakby przejechał po mnie walec, rozprasowując ciało po twardych panelach. Głowę rozsadzał mi potworny ból.

Mimo trudności udało mi się wstać i przynajmniej w pewnym stopniu dojść do siebie. Chciałem czym prędzej sprawdzić, czy zakapturzona postać mówiła prawdę, czy ojciec naprawdę został zamordowany. A jeśli tak, to co wtedy? Czy w końcu będę mógł wieść szczęśliwe i spokojne życie z mamą?

Długi korytarz prowadził mnie w stronę salonu, w którym wcześniej siedział na kanapie mężczyzna odpowiedzialny za naszą rodzinną tragedię. Choć ogarniała mnie ekscytacja, bałem się widoku, który zapewne zmrozi mi krew w żyłach. Widoku martwego ojca…

Powoli stawiając kroki, minąłem kuchnię i udałem się do kolejnego pokoju. Już na wejściu uderzyła mnie charakterystyczna woń zaschłej krwi. Wiedziałem, skąd pochodziła, nie musiałem więc wchodzić do salonu, lecz ciekawość wzięła górę nad strachem. Odetchnąłem głęboko i zacisnąłem pięści, a widok podciętego gardła potwierdził, że ojciec wyzionął ducha. Z wrażenia aż zakręciło mi się w głowie, a plecy przeszył mi lodowaty dreszcz.

Dokonało się – nieznajomy spełnił obietnicę.

Widok mężczyzny leżącego we własnej krwi przyprawił mnie o mdłości. Jego puste, pozbawione życia oczy wpatrywały się ślepo w sufit. Podszedłem bliżej, kontrolując odruch wymiotny, gdy dostrzegłem nóż w jego dłoni, skąpany w szkarłatnej cieczy. To sugerowało, że ojciec mógł popełnić samobójstwo…

Naraz ogarnęła mnie jakaś dzika, nieopisana radość. Choć leżało przede mną sztywne, zakrwawione ciało, w głębi ducha ucieszyłem się, że ojciec w końcu dostał to, na co zasłużył.

Na mojej twarzy zagościł delikatny uśmiech zwycięstwa.

 

***

 

Trudno mi stwierdzić, czy to reakcja organizmu na pozbycie się problemu, czy całkowite wyprucie z emocji, ale śmierć ojca nie wycisnęła ze mnie ani jednej łzy. Nie czułem smutku czy rozpaczy. Czułem za to… spokój.

Na pogrzebie nie zjawiło się dużo ludzi. Sam zresztą wahałem się, czy moja obecność była konieczna, jednak mama stwierdziła, że mimo wszystko powinienem udać się na cmentarz, chociażby z szacunku do zmarłego. I kiedy oglądałem, jak pracownicy domu pogrzebowego ostrożnie spuszczali drewnianą trumnę do grobu, dotarło do mnie, że moje życie w końcu ulegnie zmianie. Mogłem nareszcie zasypiać bez obaw o zdrowie swoje i mamy, bez przeraźliwych krzyków i siniaków na ciele.

Odkąd ojciec został zamordowany odzyskałem stracone życie, choć zdawałem sobie sprawę, że zabójstwa dokonała zakapturzona postać ze snów, o której niewiele wiedziałem. Inne zdanie miała za to policja. W toku postępowania stwierdzono, iż mężczyzna popełnił samobójstwo. Jako że początkowo uznano mnie za głównego podejrzanego, przyjąłem tę wiadomość z nieopisaną ulgą.

Mama jednak zareagowała znacznie gorzej. Sądziłem, że podobnie jak ja zacznie cieszyć się nowym życiem, lecz stało się zupełnie inaczej. Z każdym dniem jej stan psychiczny ulegał pogorszeniu, przez co musiała połykać tony środków przeciwdepresyjnych i chodzić co tydzień do terapeuty. Choć bardzo chciała, nie potrafiła pogodzić się ze stratą męża. Bezlitosne macki rozpaczy wyrywały z niej resztki szczęścia, a ja jedyne, co mogłem zrobić, to bezczynnie przyglądać się jej cierpieniu.

Trwało to niemal trzy miesiące, aż do trzynastego sierpnia. Do dnia, kiedy smutek przekroczył granicę wytrzymałości i mama odebrała sobie życie, podcinając żyły kuchennym nożem.

Zostałem sam, bez rodziców, przyszłości, czy chociażby powodów do dalszej egzystencji. Nic już nie miało sensu… Nic nie sprawiało mi radości. Czułem jedynie smutek i ogarniającą mnie rozpacz. Lecz mimo to próbowałem żyć dalej, walczyć z narastającą depresją, całkowicie zamknięty na pomoc innych, czy to kolegów ze szkoły, psychologa, czy rodziny zastępczej.

Z konsekwencji zawartego paktu zdałem sobie sprawę, dopiero gdy wszedłem na drewniany stołek, a na szyi zacisnąłem pętlę. Zrozumiałem wtedy, że zakapturzony mężczyzna, tak jak obiecał, odebrał dokładnie to, co miałem najcenniejsze. Odebrał mi sens życia, a zaraz po nim ostatni oddech.

Koniec

Komentarze

Kurde, strasznie to długie, no ale nic… chyba warto przeczytać, co? :)

Nie aż tak długie:) Polecam przeczytać, mam nadzieję, że się spodoba.

Jak na mój gust, horror jest tu szalenie umowny i raczej mało satysfakcjonujący.

Przewodni wątek opowiadania to dramat chłopca i jego matki, bitych i dręczonych przez brutalnego ojca/ męża, widziany oczami dwunastoletniego Piotrka.

Mogę się tylko domyślać, kim jest osobnik, który w dość niejasnych okolicznościach objawił się bohaterowi i złożył kuszącą ofertę, ale nie mogę powiedzieć, że opisane niewytłumaczalne wydarzenia wywołały we mnie choćby dreszcz niepokoju. Niestety, niczego podobnego nie doświadczyłam. Więcej tu, moim zdaniem, rodzinnego dramatu niż zapowiedzianego tagiem horroru, a nie ukrywam, że wolałabym, aby było odwrotnie.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

dzie­cia­ki w szko­le znowu będą mnie to wy­ty­kać pal­ca­mi… → …dzie­cia­ki w szko­le znowu będą mnie wy­ty­kać pal­ca­mi…  

 

widok dzier­żo­ne­go w dłoni skó­rza­ne­go pasa od spodni. → A może zwyczajnie: …widok trzymanego w dłoni skó­rza­ne­go pasa od spodni.

 

gdy nagle oj­ciec zdzie­lił żonę pasem… → …gdy nagle oj­ciec zdzie­lił mamę pasem

Nie przypuszczam by Piotrek myślał o mamie żona ojca.

 

– Głu­pia suko! Szma­to! Dziw­ko! – oj­ciec rzu­cał wy­zwi­ska­mi w jej stro­nę, tłu­kąc ją coraz moc­niej. → Zbędne dopowiedzenie – wiadomo, do kogo kierowane są wyzwiska.

Proponuję: – Głu­pia suko! Szma­to! Dziw­ko! – Oj­ciec rzu­cał wy­zwi­ska­, tłu­kąc ją coraz moc­niej.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Twarz ko­bie­ty wy­krzy­wi­ła się z bólu. → To relacja syna, więc nie będzie myślał o niej kobieta; powie raczej: Jej twarz wy­krzy­wi­ła się z bólu. Lub: Twarz mamy wykrzywiła się z bólu.

 

bez­gra­nicz­nej uf­no­ści dla nie­zna­jo­me­go. → …bez­gra­nicz­nej uf­no­ści do nie­zna­jo­me­go.

 

Przed nami po­ja­wił się obraz przy­po­mi­na­ją­cy wiel­ki te­le­bim. Uka­zu­ją­cy scenę→ Przed nami po­ja­wił się obraz przy­po­mi­na­ją­cy wiel­ki te­le­bim, uka­zu­ją­cy scenę

 

Męż­czy­zna mil­czał, wpa­tru­jąc się we mnie ja­rzą­cy­mi się śle­pia­mi.

– Zga­dzasz się na moją pro­po­zy­cję? → Lekka siękoza.

 

Le­ża­łem nie­ru­cho­mo i pa­trzy­łem bez­czyn­nie w sufit. → Czy tu aby nie miało być: Le­ża­łem nie­ru­cho­mo i bezmyślnie patrzyłem w sufit.

 

Na wspo­mnie­nie tego, co ten po­twór wczo­raj zro­bił mamie, zro­bi­ło żo­łą­dek pod­szedł mi do gar­dła. → Coś się tutaj przyplątało.

 

zdją­łem pi­ża­mę i wło­ży­łem szare dresy oraz biały pod­ko­szu­lek z na­pi­sem… → Nie ma błędu w tym zdaniu, ale kiedy czytam, że ktoś włożył dresy, mam wrażenie, że ubrał się w co najmniej dwa komplety rzeczonego stroju.

Proponuję: …zdją­łem pi­ża­mę i wło­ży­łem szary dres oraz biały pod­ko­szu­lek

 

ko­mo­da na któ­rej znaj­do­wa­ły się prze­róż­ne fi­gur­ki., począwszy od… → Zbędna kropka przed przecinkiem.

Winno być: …ko­mo­da, na któ­rej znaj­do­wa­ły się prze­róż­ne fi­gur­ki, począwszy od

 

skoń­czyw­szy na mi­nia­tu­ro­wej Wieży Eif­fla. → …skoń­czyw­szy na mi­nia­tu­ro­wej wieży Eif­fla.

 

ten odło­żył piwo… → …ten odstawił piwo

Jeśli odłożysz naczynie z piwem, piwo wyleje się.

 

czy to cie­nie tań­czą­ce po ścia­nach… → …czy to cie­nie tań­czą­ce na ścia­nach

 

czy skrzy­pie­nie prze­sta­rza­łej pod­ło­gi. → …czy skrzy­pie­nie starej pod­ło­gi.

Za SJP PWN: przestarzały 1. «taki, który wyszedł z użycia, ze zwyczaju, z mody» 2. «wyznający staroświeckie zasady, poglądy itp.»

 

Po gło­wie prze­bie­gło mi ty­sią­ce myśli… → W gło­wie prze­bie­gły mi ty­sią­ce myśli

 

co­dzien­nych kłót­ni, prze­mo­cy i wy­zwisk w moją stro­nę. → …co­dzien­nych kłót­ni, prze­mo­cy i wy­zwisk.

 

Unio­słem głowę i moim oczom uka­zał się wście­kły oj­ciec. → A może zwyczajnie: Unio­słem głowę i zobaczyłem wście­kłego oj­ca.

 

wtrą­cił oj­ciec, roz­pi­na­jąc pasek. → Czy ojciec spał w spodniach z zapiętym paskiem?

 

 Słoń­ce w ze­ni­cie roz­ta­cza­ło swój blask… → Zbędny zaimek – czy mogło roztaczać cudzy blask?

 

nóż, któ­re­go ostrze znaj­do­wa­ło się za­le­d­wie kilku cen­ty­me­trów od szyi ojca. → Literówka.

 

nie­na­wi­dzi­łem go za to, co robił mi i mamie… → …nie­na­wi­dzi­łem go za to, co robił mnie i mamie

 

Dla ta­kich jak nawet wię­zie­nie by­ło­by zbyt małą karą. → Chyba miało być: Dla ta­kich jak on, nawet wię­zie­nie by­ło­by zbyt małą karą.

 

czy za­kap­tu­rzo­na po­stać mó­wi­ła praw­dę, czy oj­ciec na­praw­dę zo­stał… → Nie brzmi to najlepiej.

 

A jeśli tak, to co wtedy?A jeśli tak, to co teraz?

 

ude­rzy­ła mnie cha­rak­te­ry­stycz­na woń za­schłej krwi. → Skąd dwunastoletni chłopiec zna woń zaschłej krwi?

 

że moje życie w końcu ule­gnie zmia­nie. Mo­głem na­resz­cie za­sy­piać bez obaw… → …że moje życie w końcu ule­gnie zmia­nie. Będę mógł na­resz­cie za­sy­piać bez obaw

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Witaj.

 

Mocno przejmujący, dramatyczny tekst. Przedstawia to, co ukrywa w czterech ścianach mnóstwo rodzin. Sadystyczne skłonności oraz nieopisana radość z zadawania bólu najbliższym i widoku ich cierpienia są rzeczą niezrozumiałą, a przecież tak “zwyczajną” w rodzinach, które – co gorsza – ukrywają mroczną prawdę, udając sielankowe życie. Przemoc fizyczna może oczywiście być zastępowana psychiczną, rodzina i tak cierpi, i tak dogorywa. 

Wypisałam sobie tutaj zdania, które są w moim odczuciu kwintesencją całości:

– Jesteś moją żoną, do cholery! Masz mi usługiwać! (…) 

– Czy musimy się tak kłócić? Mamy przecież syna. Obiecałeś, że po jego narodzinach wszystko się zmieni! Że będziemy żyć jak normalna rodzina!

Kłamstwa, czcze obietnice, wiara w naiwność zakochanej osoby, bestialstwo, przekonanie o własnej wyższości i sile… A z drugiej – wiara, że pod wpływem miłości ukochana osoba zmieni się “dla mnie”, że “dziecko nas do siebie zbliży”. Nic bardziej mylnego. 

Opowiadanie napawa bólem, bo zdajemy sobie sprawę, że tak naprawdę nie ma wyjścia z tak dramatycznej sytuacji. Że każde rozwiązanie jest złe. Stało się już tak wiele złego, że pamięci nie da się wykasować, zmienić. Bywa, że ofiary takich sadystów bronią ich jeszcze uważając, że bijąc okazują one im miłość (!?) i że to sprawa osobista ich rodziny, a nikt obcy nie powinien się wtrącać. A ofiarami przeważnie stają się kobiety i dzieci. 

Postać w kapturze niesie wprawdzie wybawienie z opresji, ale i kolejny dramat. Nic za darmo. 

 

Gratuluję poradzenia sobie z tak bolesnym tematem w formie bardzo mocnego przekazu. 

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Adbrock nanieś proszę sugerowane poprawki, bo właśnie sama zaczęłam spisywać te same.

Po poprawkach na pewno będzie się lepiej czytać. 

Dużo większe wrażenie zrobiły na nie przejmujące opisy dysfunkcyjnej rodziny, niż samo zakończenie. Szkoda, że uwolnienie się od ojca miało na nich tak zły wpływ. Tak na prawdę, po pozbyciu się kata rodziny często uczą się dobrego życia.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka