- Opowiadanie: Lothorien_leaf - Lunedi Mattina

Lunedi Mattina

Witajcie! Przed wami opowiadanie, które zostało napisane z potrzeby wewnętrznego opętanego pisaniem tchnienia wiatru, rozerwanej na strzępy klawiatury biednego laptopa, choć tak naprawdę odpadła tylko literka “h” ;-) 

Mam nadzieję, że będziecie się nieźle bawić tak jak ja przy tworzeniu. 

I proszę Was, o drodzy czytelnicy bądźcie łaskawi! 

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lunedi Mattina

Poranki bywają łatwe i przyjemne. Ta radość z nowego dnia, ten błogi oddech wschodzącego słońca, powoli ogrzewające się powietrze i ten ptaków śpiew. No dobra. Bez żartów. Tak naprawdę nie znoszę wcześnie wstawać, a szczególnie kiedy dzień zaczyna się poniedziałkiem. Czy może być coś gorszego? A jakże, że może. Poniedziałek, rano i do tego gówniana robota, a w zasadzie zlecenie, które nie należało do najłatwiejszych. Tak właśnie było tego pamiętnego poranka, który z trudem zakopywałam każdego dnia w swojej pamięci, mnóstwem nowych całkiem ciekawych przygód.

To był jesienny pochmurny dzień, a ja siedziałam na niewielkiej drewnianej ławeczce na uczelnianym dziedzińcu otoczonym z czterech stron rzędem ogromnych okien. Snuły się tu odziane w czerń postacie, smętnie stąpając po brukowanym podłożu, tuląc do siebie z największym poświeceniem elektroniczne zabawki.

Czekanie ma to do siebie, że dłuży się niemiłosiernie, zwłaszcza jeśli połączone jest z niezłą dawką negatywnych emocji. Siedząc dość wygodnie, obserwowałam szalony świat zza ciemnych szkiełek okularów. Zaraz za moimi plecami rósł jeden z najstarszych krzewów różanych, który został zasadzony przez samego Witosława Śmiałego. Zdobiły go krwistoczerwone pąki kwiatów. Powiadają, że w przesilenie zimowe zakwita na nim błękitna róża, kto zerwie ten wyjątkowy kwiat, posiądzie niesamowitą moc.

Tylko po co komu jakaś niesamowita moc, skoro wokół kręciło się całe mrowie magów i czarodziejek. Mniej lub bardziej uzdolnionych, ale na pewno niepotrzebujących jakiegoś kwiatka. Poza tym to tylko legenda.

Na drewnianej ławce obok mnie leżał mój czarny plecak, w którym przechowywałam niezbędne narzędzia do pracy. Ciemne wnętrze kryło kilka dość pojemnych przegród wypełnionych maksymalnie zawartością. Mimo to plecak nie był w ogóle ciężki. Postanowiłam upewnić się, że umówione spotkanie ma nastąpić dzisiaj. W tej okrutnie wczesnej porze i to do tego w poniedziałek. Nie zajęło mi wiele czasu, by z dobrze zorganizowanej przestrzeni wyciągnąć białą kopertę, w której znajdował się list. Tak list. Ja wiem, jak to brzmi, ale mój pracodawca uwielbiał rozwiązania nieoczywiste, analogowe i takie, których nie była w stanie wykryć sztuczna inteligencja. W środku znajdowała się niewielka kartka, którą zdobiły znaki zapisane z najwyższą precyzją i elegancją. Jednak nie to było w ówczesnej sytuacji istotne, a treść. W wiadomości stało jak byk:

Dziedziniec na Kazimierza, 8:30. Poniedziałek.

E.W. Buszyński

Sprawa musi być poważna, skoro spotykamy się o tak spartańskiej godzinie, zwłaszcza że mój pracodawca sam nie znosił pracować tak wcześnie. Łyknęłam kawy. Zgięłam list i włożyłam do kieszeni płaszcza.

Nagle poczułam przeszywający chłód i świdrujący wzrok na plechach. To błękitne paraliżujące spojrzenie uwiesiło się na mnie jak rzep na psim ogonie. Wzięłam spokojny głęboki oddech i zebrałam się w sobie, by się odwrócić i chociaż przez kilka sekund w te mrożące krew w żyłach oczy.

– Dzień dobry doktorze. – Skłoniłam nisko głowę, zasłaniając swoją twarz rondem czarnego kapelusza. A błękitna wstążka zaszeleściła, opadając na moją szyję. Delikatnie uniosłam na kilka sekund spojrzenie, by błyskawicznie opuścić je w dół.

– Dzień dobry. – Jego głęboki niski głos rezonował w mojej głowie. – Przeczytałem pani pracę – skłamał. – Była całkiem niezła, ale w sumie chciałbym omówić z panią kilka kwestii związanych z trzecim rozdziałem. Znalazłem kilka luk myślowych, które należy wypełnić, żeby tekst był spójny. – Podszedł o pół kroku bliżej mnie, jakby chciał złapać mnie za rękę, ale nie zrobił tego. – Czy zechciałaby pani omówić ten aspekt? Akurat mam chwilę. – Przestąpił z nogi na nogę. Oho! Ktoś tu ma poważną kwestię do omówienia. Skoro dzisiaj rozmowa wygląda tak oficjalnie, to nie wróżyło nic dobrego.

– Oczywiście panie doktorze. Z największą przyjemnością. – Uśmiechnęłam się delikatnie i ponownie posłałam mu ulotne spojrzenie. Miał pogodny wyraz twarzy, a to świadczyło tylko o jednym.

Mamy przejebane.

Ruszyliśmy niespiesznym krokiem z dziedzińca w głąb budynku katedry, którą znałam na pamięć. Kiedy szliśmy w milczeniu przez wąskie korytarze, zaczęłam się zastanawiać, dlaczego, to właśnie ja współpracuję z doktorem, a nie ktoś inny. Był najlepszym mistrzem magii, który od lat szkolił tylko najzdolniejszych adeptów. Mężczyzn. Tylko mężczyzn. A ja byłam kobietą. Sama chciałabym wiedzieć, dlaczego spośród innych wybrał akurat mnie. Talent? Być może. Jednak jego wybór był wbrew tradycji.  Może właśnie tak miało być.

Słyszałam wiele plotek, że bardzo zmienił się po utracie swojej ukochanej, że odepchnął od siebie wtedy wszystkich, którzy ją znali. Jakby byli winni jej śmierci. Nigdy potem nie wyszkolił już nowego mężczyzny maga. Aż pewnego dnia, nasze ścieżki skrzyżowały się i zaczął mnie szkolić.

*

Kiedy dotarliśmy do niewielkiego pomieszczenia, nazywanego przez doktora Gabinetem.

– Mattino. Cieszę się, że znalazłaś chwilę, aby omówić pewne kwestie związane z twoją pracą. – Mówiąc to, stał odwrócony do mnie tyłem i kręcił gałką urządzenia zwodniczo przypominającego radio. Ustawiał odpowiednie parametry na mniejszych pokrętłach. Zmajstrowaliśmy to ustrojstwo dawno temu. Jak wspomniałam, doktor miał dosyć poważnego kręćka – od dłuższego czasu. Nikomu nie ufał.

Niestety, urządzenie wymagało wielu poprawek i przez to odpowiednie nastrojenie fal trwało wieki. Milczałam. Wiedziałam, że nie ma sensu mu przerywać. Tylko by mnie zbeształ. Na chwilę zanurzyłam się w myślach, które niczym stado dzikich mustangów galopowały gdzieś w nieznane.

W końcu odwrócił się wyraźnie zadowolony z siebie.

– Sprawa, z którą dzisiaj będziesz się zapoznawać, jest inna niż zazwyczaj, przez co nie mniej niebezpieczna. – Uniósł jedną brew, sprawdzając, czy podążam za jego tokiem myślenia. Kiwnęłam tylko głową, a on niestrudzenie kontynuował. – Zaginęła dziewczyna, która posiada DAR. – Westchnął. – Jest to bardzo ważne zadanie, nie tylko ze względu na jej zdolności, ale i na pochodzenie. – Urwał i spoglądał na mnie wyczekująco. – Nie mogę powiedzieć więcej. To tajna misja.

– Ile mamy czasu? – Zapytałam rzeczowo.

– To sprawa, którą musimy wykonać szybko. Innymi słowy, dzień może dwa. To delikatna sprawa. Nie możemy tego schrzanić. – Odparł tajemniczo, jak miał to w zwyczaju. Mimo to wyczułam delikatne wibracje, jakby zaczął załamywać mu się głos.

– Doktorze? Czy jest jakaś dokumentacja?

– Tak. – Podał mi dość obszerną teczkę zawiązaną czarnym rzemykiem. – Zapoznaj się z raportami i działaj. Mamy mało czasu.

Wstałam i skłoniłam lekko głowę, a spod kapelusza wypadł niesforny pukiel włosów o księżycowym kolorze. Mój pracodawca mruknął coś o większej dbałości o wygląd przyszłej absolwentki. W głębi duszy wiedziałam, że miał to w poważaniu. Jednak etykieta etykietą i zareagował jakbyśmy byli na dziedzińcu wśród innych studentów. Nie mogłam wiele zdziałać, więc skłoniłam głowę jeszcze niżej i wyszłam w ciszy.

*

Każdy mag powie ci, że dobrym miejscem na pracę jest laboratorium, albo wielka hala, ci bardziej konserwatywni polecą bibliotekę. Dlatego właśnie ja wybrałam strych akademika, w którym mieszkałam przez ostatnie sześć wiosen. W pokoju, w którym rozłożyłam wszystkie przedmioty niezbędne do pracy i raporty, było niewielkich rozmiarów okno, z którego rozchodził się widok na ciemnozieloną wieżę kościoła farnego, którą właśnie otulał blask zachodzącego słońca.

Poczułam chłód na policzkach i delikatne mrowienie w palcach u lewej ręki, w której trzymałam niewielkie szkiełko. Wzięłam z podłogi fotografię, na której znajdował się mój obiekt. Wsunęłam je do szklanej koszulki. Stanęłam w środku wyrysowanego wcześniej kręgu i dwie skręcone ze sobą czerwone świeczki zapłonęły. Usiadłam na kolanach i zamknęłam oczy.

*

Wprowadzenie się w trans nie jest jakieś wybitnie trudne. Adepci potrafią to robić już po dwóch tygodniach nauki. Szukanie poszlak, a dokładniej szukanie człowieka jest już dużo trudniejszą rzeczą. Zwłaszcza że musiałam kierować się mocą, która emitowała mała dziewczynka, a nie jej zapachem, jak zwykle miałam to w zwyczaju.

Nastała cisza, która powoli przeszła w szum. Dźwięk zdawał się rosnąć, oplatając mnie z każdych stron. Poczułam na policzkach krople lodowatego deszczu, lecz nawet wtedy nie otworzyłam oczu. Aż w końcu poczułam to. Znajome pulsowanie w okolicy krtani. Drapiący oddech, otaczające mnie kłęby myśli. Dotyk mrozu. Zamarzające palce. Ciemność. Aż moje trzecie oko otworzyło się i ujrzałam miejsce, w które muszę się udać. Oto przede mną piętrzyła się złota brama Królestwa Dusz. Wyraj.

Jedyne miejsce, do którego nie chciałam wchodzić, było miejscem, do którego MUSZĘ wejść.

– Cholera by cię, doktorku. – Mruknęłam do siebie, uśmiechając się krzywo. – Ciebie i to twoje wielkiej wagi zlecenie.

Niespodzianie zaczął wirować świat. Rytmicznie pulsując energią, przybierając jaskrawe barwy. Jakby ktoś zaczął bawić się ustawieniami przy karcie graficznej w moim mózgu. Usłyszałam delikatny szept. Przypominający ni to szum wiatru, ni to szum morskich fal. Jednak to nie było to. To był ludzki szept. Wiele szeptów. Składający się w…KRZYK!

Wypełnił moje uszy i zawładnął ciałem, zadając mu ból.

Jak mogłam być tak naiwna.

Niewybaczalne.

Trzeba było od razu uciekać, a tak jak jakiś nowicjusz wystawiłam się na atak Dzieci Mgły. Spragnione pomocy biedne dusze, skazane na wieczną tułaczkę. Niegodne wejścia do Wyraju, ale dzieci. Wypełniły moją głowę milionem błagalnych szeptów, szarpiąc mną na wszystkie strony, rozdrapując rany, grzebiąc w niewygojonych wspomnieniach, obdzierając mnie z emocji, które kryłam sama przed sobą.

Złapałam się za głowę, szarpiąc cienkimi palcami jasne włosy. Skuliłam się, by chociaż odrobinę zagłuszyć te okropnie przejmujące zrozpaczone głosy. Jeśli czegoś nie zrobię, zginę i cała sprawa pójdzie w łeb. Zagryzłam zęby na wargach, czując w gardle żelazisty posmak krwi. Błyskawicznie obróciłam się na kolana. Z wysiłkiem odciągnęłam ręce od uszu i ułożyłam je na udach. Wpatrzona w swoje ręce zaczęłam szeptać z wysiłkiem inkantacje zaklęcia kończącego trans. Pot ściekał po plecach, a z oczu zmieniających barwę na czerń kapały łzy. W pewnym momencie zapanowała cisza, a ja z całej siły odrzuciłam głowę ku górze, a gardło wypełnił wściekły krzyk. Zabłysło blade światło z medalionu o fioletowym kamieniu, który nosiłam na szyi. Widziałam biegnące ku mnie dzieci, blade niczym papier ryżowy, z twarzami wykrzywionymi bólem, widziałam jak ich usta, poruszają się. Jednak ja rozmywałam się wraz z otaczającym mnie ametystowym blaskiem, wracając tym samym do ciała.

Padłam na twarz, dysząc ciężko. Świtało. Zwinęłam się w kłębek i dygocząc od bólu, ciało czekałam, aż ogrzeją mnie pierwsze promienie słońca.

*

Otworzyłam oczy. W pomieszczeniu panował półmrok. Uniosłam się na łokciu i poczułam nienaturalny podmuch powietrza. Ktoś był w mojej kryjówce. Na stole w kącie paliła się zielona lampka z białym abażurem, a obok niej stał kubek z parującym płynem, rozścielając po pomieszczeniu zapach herbaty z kroplą soku imbirowego. Doktor podziwiał widok z okna, gdy wyczuł ruch, odwrócił się. Jego twarz spiął skurcz niepewności, a jednocześnie troski. Spojrzał prosto w moje zmienione czarem czarne oczy i świdrujące spojrzenie przelało czarę goryczy. Ogarnęła mnie niemoc, okrył mnie płaszcz ciemności i zasnęłam. W uszach wciąż wibrowały mi zduszone szepty dzieci składające się w jeden coraz głośniejszy krzyk pełen rozpaczy, pełen błagań i złorzeczeń.

*

– O czym ty mówisz? To niemożliwe – Mówił podniesionym głosem doktor o jasnych włosach. – Jesteś pewna?

 

Kiwnęłam głową. Chociaż nie była to najlepsza decyzja. Ból eksplodował pod czaszką, a oddychanie wciąż wiązało się z wielkim wysiłkiem.

– Ona…– Powiedziałam lekko zachrypniętym głosem. – Szuka matki. – Dodałam już głośniej. – Wyraj. Jestem pewna.

Odwrócił się gwałtownie, jakby poparzył go ogień. Idealnie ułożone włosy zaskoczone przez zmianę zachowania właściciela podskoczyły niebezpiecznie szybko. Zbliżył się do mnie blisko. Ze świdrującym mnie wściekłym spojrzeniem. Przez chwile czujnie studiował moją twarz, jakbym próbowała go oszukać, a obydwoje doskonale wiedzieliśmy, że nie było na to cienia szansy.

– Nie powinienem… – Mruknął. – Nie powiedziałem ci wszystkiego, a w raportach to ukryłem. Zlecenie było zbyt ważne. – westchnął i przygładził włosy. – Osoba, której szukasz to…

– To Amelia Hellian-Furia II. – Przerwałam mu. – Księżniczka półświatka. 

Spojrzał na mnie ni to zaskoczony, ni to pod wielkim wrażeniem. Delikatnie uśmiechnął się.

-No, no… jestem w szoku. – Sięgnął do kieszeni spodni i wyciągnął fajkę. Gdy się zaciągał, analizowałam jeszcze raz wszystkie raporty. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że zada mi jeszcze kilka pytań.

– Jak to odkryłaś? – Zapytał bez ogródek.

– To było całkiem proste doktorze. – Uśmiechnęłam się ponuro.

O dziwo odpowiedział uśmiechem. Co było nie tyle przerażające, ile zwyczajnie miłe.

– No dobrze. Nie ma co drążyć tematu. Powiem ci, jak możemy ją wyciągnąć stamtąd. – Zaczął grzebać w swojej teczce, a ja piłam spokojnie herbatę. Po chwili wyciągnął kilka szarożółtych rulonów związanych czarnymi wstęgami. Rozwinął je i po chwili popatrzył na mnie z błyszczącymi od podniecenia oczami. – Okej, chyba już wiem, co zrobimy. Strażnicy od wieków zajmują się pewnym drzewem, które po wojnie bogów obumiera. – Wskazał na rycinę. 

– Czyli możemy do wykorzystać. 

– Właśnie. – Powiedział spokojnie. – Trzeba zatem zdobyć Rajski Owoc.

– Jak je zdobyć?

– Zostaw to mnie. Ty zajmij się przygotowaniem oręża. – Zwinął dokument. – Spotkajmy się tu jutro wieczorem.

*

Nie znoszę tych jego „genialnych” planów. Bo zawsze to ja muszę wymyślać coś na bieżąco, ale tym razem, postarał się. Plan wyglądał solidnie. Kilkukrotnie powtarzał mi plan, tak jakbym była w stanie zapomnieć. Całą noc omawialiśmy szczegóły, a gdy nastał świt, weszłam do kręgu i odpaliłam świece. Doktor stał u wezgłowia i kiwnął pewnie głową. Cała jego twarz wyrażała pewność, ale ja wiedziałam, jak skończy się ta misja.

Zaczęłam mówić inkantacje cicho, a jego usta poruszały się niemo w taki sam sposób. W pewnym momencie jego postać zaczęła się rozmywać, poczułam tylko, jak moja głowa wznosi się ku niebu. Dosłyszałam tylko rozpływający się głos doktora mówiący moje imię.

*

Ołowiane niebo okryte srebrzystymi chmurami stało nade mną niewzruszone, mając głęboko w poważaniu los czarodziejskich sprawunków nietypowych.

Wizyta w tej okolicy to dla mnie nie pierwszyzna, ale nie chciałam, by ta misja skończyła się jak poprzednia. Tym razem jednak lepiej się przygotowałam. Opracowane wcześniej przez nas zaklęcia i amulety były bezpiecznie rozmieszczone pod moim czarnym strojem absolwenta. Szepty Dzieci Mgły udało mi się odpędzić jednym zwinnym ruchem palca. W żyłach pulsował napar z piołunu, dzikiego bzu i pomarańczy, dodając sił, wspomagając bardziej niekonwencjonalne środki działania niż magia przydatna na Ziemi.

Stanęłam przed złotą bramą Wyraju i ukłoniłam się, jak nakazywał zwyczaj. Zanim jednak przekroczyłam jej próg, szepnęłam w myślach do bogini Lunary, by miała mnie w swej opiece. Zaraz za bramą ścieżka skręcała ku fortecy z jasnego drewna, a przy wielkim grzybie pulsującym wieloma kolorami czekał na mnie strażnik Wyraju.

– Witaj czarodziejko. – Powiedział stwór, który ukrył swe niezbyt urocze oblicze pod brązowym kapturem.

– Witaj. – Odparłam z szacunkiem. – Przybyłam po pewną duszy…– Przerwał mi ruchem dłoni.

– O interesach będziemy rozmawiać, gdy dotrzemy na miejsce. – Wskazał czarnym pazurem twierdzę piętrzącą się przed moimi oczyma. Kiwnęłam lekko głową. Ruszyliśmy.

*

Twierdza była drewniana zarówno na zewnątrz, jak i wszystko, co znajdowało się w środku, wykonane było z drewna. Strażnik zdjął z głowy kaptur, ukazując swe szpetne oblicze. Wskazał salę gotową do spotkania. Jak się okazało, gdy weszłam do środka, nie było ono spotkaniem w cztery oczy. W sali oprócz mnie i strażnika było trzy inne osoby. W tym Amelia, po którą przyszłam. Nie była obleczona w błękit jak inne dusze, które lądowały w tym miejscu spoczynku, ale wiedziałam, że to kwestia czasu, aż zacznie się zmieniać w ducha.

Na stole, który znajdował się pośrodku sali, znajdowały się najróżniejsze smakołyki. Od ciastek z kremem, po lukrowane pączki, aż na maleńkich makaronikach skończywszy. Wszystko wyglądałoby całkiem smakowicie, gdyby nie to, że wszystko było w odcieniach czerni, a poza tym wibrująca aura sugerowała iluzję. Z pewnością to, co mamiło mój wzrok, było robactwem, albo i czymś gorszym. Swoją drogą mają rozmach. Komu by się chciało oszukiwać kogoś, kto zna się na magii. A może po prostu myśleli, że mnie da się zwieść?

Słodkie.

Zasiadłam wraz z nimi do stołu i wszystkie dotąd wbite w ziemię spojrzenia spoczęły na mnie.

– Witajcie. – Powiedziałam łagodnie. – Przybyłam tu po Amelię i jej matkę. – Nie było po co owijać w bawełnę. Zwłaszcza że całe zgromadzenie z pewnością wiedziało, po co przybyłam.

– Nie oddam ci obu – Warknął strażnik – Albo dziewczynka, albo jej matka.

– Rozumiem, że nie chcesz pozbywać się tak pięknych dusz z tego królestwa Strażniku, ale przypominam ci, że jestem absolwentką największego Uniwersytetu Magii w całym świecie. Nie radzę zadzierać z tą instytucją.

 

Zamiast odpowiedzi usłyszałam rechot ni to żaby, ni mężczyzn śmiejących się ze sprośnego żartu, z lekką nutką szaleństwa.

– Głupia. Myślisz, że boję się twojej uczelni?! – Roześmiał się ponownie, a ja nie tracąc rezonu, szepnęłam jedno zdanie w języku Strażników i śmiech ustał, jakby ktoś dostał strzałą prosto w krtań.

– Co chcesz dostać w zamian za kobiety? – Spojrzałam na stwora hardo.

– Nie możesz mi nic dać przeklęta. – Warknął.

– Owszem, mogę i dam, jeśli je wypuścisz. – Odpowiedziałam spokojnie.

– Widzę, że nie odpuścisz. – Stwierdził sucho.

– Nie. – Mruknęłam. – Zastanów się, na czym ci zależy, a być może się dogadamy.

– Chcę Rajskiego Owocu. – Powiedział po namyśle Strażnik Wyraju.

– Tylko tyle? – Zdziwiłam się. Chociaż tak naprawdę byłam gotowa na takie właśnie żądanie. Rajski Owoc był dla nich ważniejszy niż wszystkie skarby Ziemi.

– Za jedną. – Wskazał palcem na kobietę i jej córkę. – Za małą. Za małą chcę Rajski Owoc.

– A za jej matkę?

– To chyba proste. – Rozsiadł się na wygodnym fotelu i sięgnął po drewniany kielich wypełniony czarnym płynem – Dusza za duszę. – Powiedział, gdy przełknął cierpki napój.

– Taak… – Mruknęłam. – Widzisz mój drogi, ja nie targuję się w ten sposób. – Ziewnęłam przeciągle. – Nie dostaniesz duszy, ale wiem, że jest coś, na czym ci zależy bardziej niż na duszach.

Uniósł się ze swojego siedzenia gotów mnie zaatakować.

– Niczego nie chcę bardziej niż nowych dusz w Wyraju… – Przerwał na widok mojej uniesionej ręki.

W dłoni znajdował się niewielki obsydian z runami pierwszych bogów. Mój partner w interesach od razu zrozumiał, że wiem o ich umierającym Świętym Drzewie, które od wielu tysiącleci nikło w oczach. Boska błyskawica uszkodziła drzewo, które dawało moc, nie tylko duszom by mogły w spokoju odpoczywać po życiu, ale i strażnikom by mogli wciąż żyć. Owoce były dla nich najważniejsze.

Kiwnął głową bez słów. Amelia spojrzała na mnie swoimi brązowymi oczami pytająco, a ja uśmiechnęłam się i puściłam do niej oczko.

– Najpierw owoc. – Powiedział strażnik. Zanim pozwolił podejść dziewczynce.

– Nie jestem głupia. Najpierw dziewczyna. – Wyciągnęłam dłoń w stronę księżniczki w opałach i jej matki.

– Nie. – Odpowiedział.

– Tak. Inaczej zapomnij o pomocy. – Nastała chwila nieprzyjemnej napinającej się jak struna ciszy, pełna była złych wibracji i kłócących się ze sobą myśli.

W końcu strażnik opuścił wściekłe spojrzenie i kiwnął głową.

– Dobrze. 

Amelia i jej matka podeszły do mnie a ja na ich głowach nakreśliłam niewidoczny znak teleportacji. Podałam Strażnikowi krwistoczerwony owoc. Misja zakończona sukcesem doktorku. Rozmywając się w przestrzeni, dziewczynka zdążyła tylko krzyknąć.

-UWAŻAJ!

Sztylet świsnął mi koło skroni, rozcinając materiał kapelusza.

– A więc tak się teraz załatwia sprawy w Wyraju? – Zapytałam spokojnie.

Ściągnęłam zniszczony kapelusz, a moje księżycowe włosy opadły wodospadem na ramiona. W takim razie sprawy potoczą się zupełnie inaczej, niż przewidywał doktorek. No trudno, zazwyczaj kończy się ładnie. Tym razem skończy się brzydko. Strażnik wraz z jego sługą stanęli w lekkim rozkroku, szykując się do kolejnego ataku. Wystrzelił kolejny sztylet, tym razem od Strażnika o ciemnych oczach a czuprynie ciemniej niczym u gniadosza.

Ten, celniejszy strzał rozciął skórę na moim policzku, zanim zdążyłam uskoczyć i skryć się za stołem. Przyklęknęłam. Dłonią starłam kropelki krwi płynące z rany. Zapadła cisza. Miałam niewiele czasu. Z cholewy buta wyciągnęłam ukrytą broń. Była to niewielka spluwa, którą z łatwością można było ukryć. Była podobny do Astra CUB-a, pieszczotliwie nazywana przeze mnie „Gwiazdeczką”. Nie była to jednak zwykła broń, którą posługiwały się kobiety mojego świata, a broń ochrzczona magią, krwią i płomieniem. Z sakwy przyczepionej do pasa wyciągnęłam rudy owoc jarzębiny. Włożyłam go do ust i czując cierpki smak. Zgryzłam ją, pozwalając, by jej zdumiewająca energia wchłonęła się. 

Oparłam lewą rękę o ziemię, łapiąc powietrze i lekko drżąc. Wspomagacz zaczynał działać, substancja krążyć w żyłach. Szybko połączyła się z napojem z piołunu, dając mi niesłychaną zwinność i refleks. Wstałam zza stołu i zamarłam.

Strażnik nie był wcale taki głupi, jak myślał doktor. Doskonale znał zaklęcie mnożące. Salę zapełniło mnóstwo strażników oraz ich sług. Każdy uzbrojony w sztylety i łuk.

Kurwa.

Zawsze tak jest. Zawsze mnie w coś właduje. Nie bawię się tak.

– Okej. – Powiedziałam bardziej do siebie niż do nich. – Kto chce pierwszy posmakować ołowiu? – Wyciągnęłam spluwę i szarpiąc za spust, pożegnałam dwa widma z … No właśnie z czym? Z życiem? Bardziej z egzystencją bliżej nieokreśloną. Kilku padło, a po chwili rozmyło się jak moje dwie księżniczki w opałach. Zobaczyłam szybujące ostrze i ledwo zdążyłam się uchylić przed trafieniem. Gad był szybki, ale nie tak szybki i zwinny jak ja. Skoczyłam do dwóch widm-potworów i zza pleców wyciągnęłam niewielki sztylet ukryty w pasku. Podcinając im mgliste gardła, pomyślałam, że moje asasyńskie zapędy jednak są czymś dobrym.

Z pistoletu wyleciały kolejne dwie kule. Pudło. Zjawy rozmyły się. Koło ucha świsnęła mi strzała i kolejna. Nie byłam jednak, aż tak szybka. Nagle celny strzał przebił mi lewe ramie. Zaklęłam siarczyście. Odwróciłam się wściekła i znalazłam go. Strażnik krył się wśród dwóch wielkich drewnianych krzeseł pod ścianą. Kopnęłam z całej siły w krzesło, które stało przede mną, rzucając na nie bardzo przyjemny czar „dusi wora”. Chyba nie muszę panom wyjaśniać, co taki czar robił, ale z pewnością był bolesny, bo strażnik zawył przeraźliwie.

– Koniec!!! – krzyczał. – Poddaje się! – warknął.

-Nei! -Krzyknęłam. – Zaraz cię zniszczę i twojego pieprzonego sługusa. – Wycelowałam w kulącego się teraz służącego i nacisnęłam spust.

– Mattino! – Usłyszałam w głowie. – Koniec! – Krzyknął doktor.

– Nei! – Wrzasnęłam wściekła i wycelowałam w strażnika.

– Mattino! Otwórz oczy. – Krzyczał zrozpaczony doktor. – To pułapka! Weszłaś w krąg antymagiczny! Wynoś się stamtąd! – Poczułam jego dłoń na twarzy. Krople czegoś zimnego spływały po moich policzkach, a ja nie mogłam się ruszyć.

Wciąż byłam w pokoju w twierdzy. Otaczał mnie łagodny blask świec wiszących w pokoju. Bolała mnie ręka, a puls gwałtownie przyśpieszył. Zatchnęło mi w ustach i nie mogłam wydobyć z siebie ani jednego słowa. Spojrzałam na swoją lewą rękę przebitą strzałą. Zaczynało się z nią dziać coś niedobrego. Ścisnęłam lewą dłoń w pięść. Z rany wytrysnęła krew, która zaczynała przybierać błękitną poświatę.

– To koniec. – Powiedział strażnik, gdy moc zaklęcia zaczęła słabnąć wraz ze mną. Uśmiechnął się tryumfalnie i odepchnąwszy od siebie krzesło, zaczął przeszukiwać moje torby. Wyciągnął Rajski Owoc z jednej z nich i wbił w niego swe zżółknięte zęby. Sok pociekł mu po wargach i brodzie. Uśmiechnął się tryumfalnie, patrząc mi prosto w oczy, które pozbawione mocy przybrały naturalną barwę.

Wciąż słysząc i czując obecność doktora, upadłam na kolana, wciąż ściskając broń.

Strażnik podszedł do mnie. Szarpnął za mój płaszcz i z kieszeni wyciągnął czarny kamień.

– Mattino. Odnajdę cię, nie poddawaj się. – szepnął doktor i połączenie padło, a ja przywitałam niechętnym zderzeniem drewnianą podłogę, która pachniała żywicą, mchem i moją krwią.

Koniec

Komentarze

Lothorien_leaf przyjemnie się to czytało. Rozbawiło mnie zaklęcie “dusi wora”. :)))))))) Skąd kobieta wie takie rzeczy? Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Cześć!

 

Przedmowa zapowiadała szał twórczy i daje się on nieco we znaki. ;-) Trafiają się bowiem naprawdę dobre zdania, ale też sporo fragmentów nie do końca mi podeszło. W tekście jest mnóstwo powtórzeń. Być może część jest celowa, ale ich nagromadzenie wybijało mnie z rytmu. Zdecydowanie polecam skorzystać z betowania, ponieważ całkiem pokaźną liczbę niedostatków można na tym etapie spokojnie wyeliminować. ;-)

Historia nie jest zła, ale moim skromnym zdaniem trochę przegadana, przeładowana informacjami zbędnymi dla fabuły. Pojawia się sporo szczegółów, które nie są aż tak istotne dla opowieści, jak chociażby opis picia kawy przez bohaterkę. A to jednak dość krótkie opowiadanie, a nie powieść, gdzie taka niespieszna narracja pewnie by się sprawdziła znacznie lepiej (oczywiście to mocno subiektywne wrażenie). Z kolei momentami pojawiają się elementy, które nie są dostatecznie wyjaśnione, przez co trudniej było mi pojąć prawidła rządzące uniwersum. Imię bohaterki na duży plus, ponieważ coś oznacza, a to bardzo lubię. :-)

Poniżej moje sugestie.

 

Tak właśnie było tego pamiętnego poranka, który z trudem zakopywałam każdego dnia w swojej pamięci, mnóstwem nowych całkiem ciekawych przygód.

To był jesienny poranek, a ja siedziałam na niewielkiej drewnianej ławeczce na uczelnianym dziedzińcu otoczonym z czterech stron rzędem ogromnych okien w większości przykrytych teraz drewnianymi ciemnozielonymi okiennicami.

Siedząc dość wygodnie(+,) obserwowałam szalony świat zza ciemnych szkiełek okularów.

 

Zdobiły go krwistoczerwone pąki nierozkwitniętych kwiatów. Powiadają, że w przesilenie zimowe zakwita na nim błękitna róża, kto zerwie ten wyjątkowy kwiat posiądzie niesamowitą moc.

 

W tej okrutnie wczesnej porze i to do tego w poniedziałek.

 

Nie zajęło mi wiele czasu(+,) by z dobrze zorganizowanej przestrzeni wyciągnąć białą kopertę, w której znajdował się list.

 

Jednak nie to było w ówczesnej sytuacji istotne, a treść. A w wiadomości stało jak byk:

 

Sprawa musi być poważna, skoro spotykamy się tak wcześnie, zwłaszcza, że mój pracodawca sam nie znosił pracować tak wcześnie.

 

Poparzyłam sobie górną wargę i kawałek podniebienia. No cudownie! Świetny początek tygodnia. Odstawiłam kubek parząc sobie przy tym palce i kawałek nadgarstka.

 

Sięgnęłam po chusteczkę i starannie wytarłam smukłe palce obleczone w ciemny płyn. Chusteczka pofrunęła w stronę kosza, a ja z kieszeni czarnego płaszcza wyciągnęłam analogową metalową zapalniczkę z dwoma delfinami i podpaliłam list.

 

Nagle poczułam przeszywający chłód i świdrujący wzrok na swoich plechach. To błękitne(+,) paraliżujące spojrzenie uwiesiło się na mnie jak rzep na psim ogonie. Wzięłam spokojny(+,) głęboki oddech i zebrałam się w sobie(+,) by się odwrócić i spojrzeć chociaż przez kilka sekund w te mrożące krew w żyłach spojrzenie.

 

Tu bym rozważył odjęcie niektórych przymiotników, bo wyszło ich dość dużo na małej przestrzeni. Poza tym mamy powtórzenia (spojrzenie-spojrzeć-spojrzenie) i braki interpunkcyjne. Swoich do wywalenia, ponieważ niezwykle trudno jest poczuć coś na cudzych plecach. :P

 

A błękitna wstążka zaszeleściła(+,) opadając na moją szyję.

 

– Oczywiście(+,) panie doktorze.

 

Kiedy szliśmy w milczeniu przez wąskie korytarze zaczęłam się zastanawiać, dlaczego(-,) to właśnie ja współpracuję z doktorem, a nie ktoś inny.

 

Mówiąc to(+,) stał odwrócony do mnie tyłem i kręcił gałką urządzenia zwodniczo przypominającego radio.

 

– To delikatna sprawa. Nie możemy tego schrzanić (-.) – odparł tajemniczo(+,) jak miał to w zwyczaju. Mimo to wyczułam delikatne wibracje, jakby zaczął załamywać mu się głos.

 

Nie mogłam wiele zdziałać(+,) więc skłoniłam głowę jeszcze niżej i wyszłam w ciszy.

 

Każdy mag powie ci, że dobrym miejscem na pracę jest laboratorium(-,) albo wielka hala. Ci bardziej konserwatywni polecą bibliotekę.

 

W pokoju, w którym rozłożyłam wszystkie poszlaki i raporty(+,) było niewielkich rozmiarów okno, z którego rozchodził się widok na ciemnozieloną wieżę kościoła farnego, którą właśnie otulał blask zachodzącego słońca.

 

Poczułam chłód na policzkach i delikatne mrowienie w palcach u lewej ręki, w której trzymałam niewielkie szkiełko. Wzięłam z podłogi fotografię, na której znajdował się mój obiekt. Wsunęłam je w szkiełko.

Szukanie poszlak, a dokładniej szukanie człowieka(+,) jest już dużo trudniejszą rzeczą.

 

Na tym zdaniu zakończyłem dokładniejsze czytanie, więc pewnie tych poprawek znalazłoby się więcej. Dlatego raz jeszcze polecam betalistę. Betowałem tu opowiadania będące totalną surówką, ale również teksty, które już na starcie były praktycznie perfekcyjne, a więc każda wersja śmiało się może tam pojawić. ;-) Pod tym linkiem znajdziesz instrukcję: https://www.fantastyka.pl/loza/17

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie! :-)

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

FilipWij: Dziękuję za sugestie. Fakt, pojawia się sporo powtórzeń, niekiedy są celowe, niekiedy przypadkowe. Widać pośpiech i klawiaturowy szał. Z pewnością skorzystam z betalisty. Dziękuję za pomoc ;-) 

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Pierwsze koty za płoty, co ;)?

Każdy tu kiedyś debiutował. I każdy myślał, że reszta Portalu padnie przed jego Dziełem na kolana. A z reguły dostawał zimny prysznic ;).

Ale to pomaga. Dobre rady pomagają pisać.

 

Więc do ad remu.

Od razu zastrzegę, że nie lubię fantasy. Stąd trochę może będę surowy. O czym jest ta opowieść? Czemu się kończy, jakby była pierwszym rozdziałem czegoś większego? Po co ten natłok informacji? Z drugiej strony – Owoce u Strażników lepiej wpleść gdzieś wcześniej w fabułę, bo wyciągasz je w tej opowieści jak królika z kapelusza. 

Trochę sporo zaimkozy, interpunkcja też czasem kuleje, zapis dialogów bywa niepoprawny.

Rada? Zapoznaj się z portalowym poradnikiem zapisu dialogów. Nie publikuj tekstu od razu po napisaniu. Daj mu odleżeć na dysku. Najlepiej miesiąc, ale nie zawsze się da, nie? Więc najdłużej jak się da. Czytając po jakimś czasie, wyłapiesz mnóstwo własnych babolków. Betalista też wskazana.

 

A teraz czepialstwo szczegółowe:

– “który z trudem zakopywałam każdego dnia w swojej pamięci, mnóstwem nowych całkiem ciekawych przygód” – chyba przykrywałam albo zasypywałam?;

– “okien w większości przykrytych teraz drewnianymi ciemnozielonymi okiennicami” – okna mogą być zasłonięte albo zakryte, ale nie “przykryte”;

– “W tej okrutnie wczesnej porze” – o tej porze;

– “mój pracodawca sam nie znosił pracować” – kulawo brzmi takie prawie powtórzenie;

– “wytarłam smukłe palce obleczone w ciemny płyn” – kto mówi o własnych palcach, że są smukłe? i jak pace mogą być obleczone w płyn? rękawiczki mogę zrozumieć, ale w kawę?;

– “Szkoda było mi jej było” – coś zbędnego się pojawiło;

– “nie miałam większego wyjścia” – a może być “mniejsze wyjście” ;)?;

– “wzrok na plechach” – zabrzmiało po cthulowemu, ale to chyba literówka, nie :D?;

– “i chociaż przez kilka sekund w te mrożące krew w żyłach oczy” – a tu jakiegoś słowa zabrakło;

– “nic poza relację nauczyciel-student” – relacją;

– “Im coś głębiej ukryte tym trudniej do tego dotrzeć” – uuu, aleś walnęła banałem ;);

– “Z największą przyjemnością. – uśmiechnęłam się delikatnie” – to przykład takiego dialogu, o którym mówiłem wyżej; po kropce – z wielkiej litery;

– “Nigdy nie wyszkolił już nowego mężczyzny maga. Aż pewnego dnia, nasze ścieżki skrzyżowały się” – no to szkolił tych magów czy nie? bo tu sama sobie przeczysz;

– “urządzenia zwodniczo przypominające radio” – urządzenie;

– “od dłuższego czasu i nikomu nie ufał” – a tu za dużo o spójnik;

– “w którym mieszkałam przez ostatnie sześć wiosen” – ale jesieni już nie ;)? nie przesadzaj ze stylizacją, bo czasem bzdury wychodzą;

– “rozłożyłam wszystkie poszlaki” – mnie się zdawało, że poszlaki są z reguły niematerialne?;

– “mocą, która emitowała” – którą;

– “które musze się udać” – muszę;

– “ułożyłam je nienagannie na udach” – och kurka! dziewczyna mało że nie umiera, ale układa ręce “nienagannie”? to znaczy jak?;

– “blade światło i z medalionu” – zbędny spójnik;

– “odwrócił się z nadzieją rysującą się na łagodności błękitu” – a to przetłumacz na polski, bo kompletnie nie zrozumiałem;

– “To nie możliwe” – fe, brzydki ort!;

– “oprócz mnie i strażnika było trzy inne osoby” – były;

– “Był podobny do Astra CUB-a, pieszczotliwie nazywana przeze mnie „Gwiazdeczką”” – chyba “była”, skoro o broni mowa?;

– “i z za pleców wyciągnęłam” – zza;

– “lewe ramie” – ramię;

_ “krył się wśród dwóch” – hmmm, żeby się kryć wśród, moim zdaniem trzeba więcej obiektów niż dwa;

– “Nei!” – literówka; wyłapałabyś sama, gdybyś się tak nie śpieszyła.

 

I to tyle z mojej strony. Potencjał jest, bo niektóre zdania całkiem fajne.

Na razie najpierw zastanów się, o czym chcesz opowiadać. A potem – jak to chcesz zrobić.

I nie bój się prosić o pomoc!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Drogi Staruchu dziękuję za cenne uwagi. Fakt trochę się spieszyłam :-) A nei to nie literówka tylko równoznaczność nie w innym języku. Tak powinien poleżeć dłużej na dysku masz rację. Prawdę mówiąc opowiadanie było napisane z marszu :-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

@Lothorien

Domyślam się :). Jak mówiłem wcześniej – niemal każdy tak zaczynał.

Teraz zdobyłaś już pewne doświadczenie i zdobyłaś level 2 Portalowego Pismaka :P.

Następnym razem na pewno będzie lepiej!

 

Aha, co do tego “nei”. W takim razie lepiej tworzyć takie słowa w nieistniejących językach, które nie będą wyglądać jak literówki.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruch dziękuję masz rację :-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Pomysł na fabułę i świat całkiem niezły, podobał mi się Wyraj. Ale wykonanie nie dało rady. Masz sporo błędów i błędzików różnej maści.

Jeśli zginęło dziecko, to dlaczego czekają z poszukiwaniami do poniedziałku rana? Każde dziesięć minut może mieć znaczenie. I dlaczego robi to jakiś naukowiec z uczennicą w tajemnicy, a nie cały aparat? Niektóre elementy wskazują, że to czasy nam współczesne, więc wszystkie ręce na pokład i całe miasteczko bierze udział w poszukiwaniach.

Początek przegadany. Strasznie dużo znaków schodzi na rzeczy, które niewiele wnoszą – kawa, porównanie do książki.

Jeśli miała spalić list (niewinny zresztą), to dlaczego robiła to publicznie, a nie zaraz po przeczytaniu?

To nie możliwe

Niemożliwe łącznie.

Jesteś pewna? – Upewniał się po raz kolejny.

Słabo to wygląda.

– Witajcie. – powiedziałam spokojnie. – przybyłam tu po Amelię i jej matkę. – nie było po co owijać w bawełnę.

Zapis dialogów do remontu. Tak w skrócie: jeśli jedno zdanie kończysz kropką, to następne zaczyna się dużą literą. Ale czasem kropka jest błędem. Link na ten temat już dostałaś.

i zdążyłam się uchylić na kilka sekund przed trafieniem.

To strasznie długo ta broń leciała. Kilka sekund w walce to wieczność.

Babska logika rządzi!

@Finkla, Twoje zarzuty są w pełni dla mnie zrozumiałe. Dziękuję za sugestie i szczerze powiedziawszy, cieszy mnie, że piszecie, co z tekstem jest nie tak.

 

Wasze uwagi sprawiają, że w widzę te moje głupoty i głupotki. 

 

A! Bardzo mi miło, że pomysł na tekst był ciekawy ;-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Pomysł ciekawy. Można by rozbudować uwzględniając wskazówki. Dla wprawy. :)

 

@Koala75, dziękuję za komentarz :-) 

Z pewnością jeszcze popracuję nad opowiadaniem i bardzo się cieszę, że pomysł był ciekawy. 

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

 Przykro mi to pisać, Lothorien_leaf, ale opowiadanie zdominowały chaos, przegadanie i bardzo złe wykonanie. Pomysł na historię księżniczki w opałach okazał się taki sobie, a jedyne co mnie mocno zaskoczyło, to brak zakończenia. Być może skupiona na wyłapywaniu mnóstwa błędów i usterek coś przeoczyłam, może coś mi umknęło, ale skończywszy lekturę nie bardzo wiem, co miałaś nadzieję opowiedzieć.

 

kiedy dzień za­czy­na się po­nie­dział­kiem. → Dzień nie zaczyna się poniedziałkiem; poniedziałkiem zaczyna się tydzień.

 

A jakże, że może. → Nie brzmi to najlepiej.

 

na uczel­nia­nym dzie­dziń­cu oto­czo­nym z czte­rech stron rzę­dem ogrom­nych okien. → Jak jeden rząd może otaczać coś z czterech stron.

Czy dziedziniec na pewno otaczały okna, czy może raczej budynki?

 

Na drew­nia­nej ławce obok mnie leżał mój czar­ny ple­cak… → Czy te zaimki są konieczne?

 

W tej okrut­nie wcze­snej porze i to do tego→ O tej okrut­nie wcze­snej porze i do tego

 

świ­dru­ją­cy wzrok na ple­chach. → Czy tu aby nie miało być: …świ­dru­ją­cy wzrok na ple­cach.

 

ze­bra­łam się w sobie, by się od­wró­cić… → Nie brzmi to najlepiej.

 

by się od­wró­cić i cho­ciaż przez kilka se­kund w te mro­żą­ce krew w ży­łach oczy. → Co w te mrożące krew w żyłach oczy?

 

De­li­kat­nie unio­słam na kilka se­kund spoj­rze­nie, by bły­ska­wicz­nie opu­ścić je w dół. → Masło maślane – czy można coś opuścić w górę?

 

i po­now­nie po­sła­łam mu ulot­ne spoj­rze­nie. → Czy tu aby nie miało być: …i po­now­nie po­sła­łam mu przelot­ne spoj­rze­nie.

 

Mamy prze­je­ba­ne. → Czy wulgaryzm jest konieczny?

 

na­zy­wa­ne­go przez dok­to­ra Ga­bi­ne­tem. → Dlaczego wielka litera?

 

– Mat­ti­no. Cie­szę się, że zna­la­złaś chwi­lę, aby omó­wić pewne kwe­stie zwią­za­ne z twoją pracą. – Mó­wiąc to… → – Mat­ti­no, cie­szę się, że zna­la­złaś chwi­lę, aby omó­wić pewne kwe­stie zwią­za­ne z twoją pracą – mó­wiąc to, stał od­wró­co­ny do mnie tyłem

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Usta­wiał od­po­wied­nie pa­ra­me­try na mniej­szych po­krę­tłach. → Usta­wiał od­po­wied­nie pa­ra­me­try mniej­szymi po­krę­tłami.

 

jest inna niż za­zwy­czaj, przez co nie mniej nie­bez­piecz­na. → …jest inna niż za­zwy­czaj, ale nie mniej nie­bez­piecz­na.

 

spraw­dza­jąc, czy po­dą­żam za jego to­kiem my­śle­nia. → …spraw­dza­jąc, czy po­dą­żam za to­kiem jego my­śle­nia.

 

– Tak. – Podał mi dość ob­szer­ną tecz­kę→ – Tak. – Podał mi dość pękatą/ grubą tecz­kę

 

okno, z któ­re­go roz­cho­dził się widok na… → Nie wydaje mi się, aby widok się rozchodził.

Proponuję: okno, z któ­re­go roztaczał się widok na… Lub: …okno z widokiem na

 

de­li­kat­ne mro­wie­nie w pal­cach u lewej ręki… → …de­li­kat­ne mro­wie­nie w pal­cach lewej ręki

 

Usia­dłam na ko­la­nach i za­mknę­łam oczy. → Próbowałam – nie da się usiąść na kolanach. No, chyba że na cudzych.

 

Usły­sza­łam de­li­kat­ny szept. Przy­po­mi­na­ją­cy ni to szum wia­tru→ Usły­sza­łam de­li­kat­ny szept, przy­po­mi­na­ją­cy ni to szum wia­tru

 

Wiele szep­tów. Skła­da­ją­cy się w…KRZYK! → Wiele szep­tów, skła­da­ją­cych się w szum!

Nie wydaje mi się, aby wiele szeptów mogło złożyć się na krzyk, ale mogą złożyć się na intensywniejszy szum. Brak spacji po wielokropku, choć wielokropek wydaje mi się zbędny. Czy wielkie litery sprawią, że dźwięki będą głośniejsze?  

 

zginę i cała spra­wa pój­dzie w łeb. → …zginę i cała spra­wa weźmie w łeb.

 

Za­gry­złam zęby na war­gach… → Zębów nie można zagryźć.

Pewnie miało być: Za­gry­złam war­gi… Lub: Zacisnęłam zęby na war­gach

 

Bły­ska­wicz­nie ob­ró­ci­łam się na ko­la­na. → Czy tu aby nie miało być: Bły­ska­wicz­nie uklękłam.

 

Za­bły­sło blade świa­tło z me­da­lio­nu… → Błysk to nagłe silne światło, a skoro światło zabłysło, to nie było blade.

 

Zwi­nę­łam się w kłę­bek i dy­go­cząc od bólu, ciało cze­ka­łam… → Chyba miało być: Zwi­nę­łam się w kłę­bek i dy­go­cząc z bólu cze­ka­łam

 

W uszach wciąż wi­bro­wa­ły mi zdu­szo­ne szep­ty… → Zbędny zaimek.

 

– O czym ty mó­wisz? To nie­moż­li­we – Mówił pod­nie­sio­nym gło­sem dok­tor o ja­snych wło­sach. → Powtórzenie. Didaskalia małą literą. Czy konieczna jest informacja o jasnych włosach doktora?

 

– Ona…– Po­wie­dzia­łam lekko za­chryp­nię­tym gło­sem.Szuka matki.Do­da­łam już gło­śniej. – Wyraj. Je­stem pewna. → Brak spacji po wielokropku. Zbędne kropki po wypowiedziach. Didaskalia małą literą.

– Ona… – po­wie­dzia­łam lekko za­chryp­nię­tym gło­sem – szuka matki – do­da­łam już gło­śniej. – Wyraj. Je­stem pewna.

 

Ide­al­nie uło­żo­ne włosy za­sko­czo­ne przez zmia­nę za­cho­wa­nia wła­ści­cie­la pod­sko­czy­ły nie­bez­piecz­nie szyb­ko. → Od kiedy coś jest w stanie zaskoczyć włosy???

 

Zbli­żył się do mnie bli­sko. Ze świ­dru­ją­cym mnie wście­kłym spoj­rze­niem. → Brzmi to fatalnie. Powtórzenia.

Proponuję: Zbli­żył się do mnie, świ­dru­ją­c wście­kłym spoj­rze­niem.  Lub: Podszedł do mnie bli­sko, świ­dru­ją­c wście­kłym spoj­rze­niem.

 

Przez chwi­le czuj­nie stu­dio­wał moją twarz… → Literówka.

 

-No, no… je­stem w szoku. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

ana­li­zo­wa­łam jesz­cze raz wszyst­kie ra­por­ty. Do­sko­na­le zda­wa­łam sobie spra­wę, że zada mi jesz­cze kilka pytań. → Powtórzenie.

 

O dziwo od­po­wie­dział uśmie­chem. Co było… → O dziwo, od­po­wie­dział uśmie­chem, co było

 

Wska­zał na ry­ci­nę. → Wska­zał ry­ci­nę.

 

– Czyli mo­że­my do wy­ko­rzy­stać. → Literówka.

 

– Trze­ba zatem zdo­być Raj­ski Owoc.

– Jak je zdo­być? → Piszesz o jednym owocu, więc: – Jak go zdo­być?

 

Nie zno­szę tych jego ge­nial­nych pla­nów. Bo za­wsze to ja→ Nie zno­szę tych jego ge­nial­nych pla­nów, bo za­wsze to ja

 

Plan wy­glą­dał so­lid­nie. Kil­ku­krot­nie po­wta­rzał mi plan… → Powtórzenie.

 

we­szłam do kręgu i od­pa­li­łam świe­ce. → …we­szłam do kręgu i za­pa­li­łam świe­ce.

 

Dok­tor stał u wez­gło­wia i kiw­nął pew­nie głową. → Wezgłowie to część łóżka. U wezgłowia czego stał doktor?

 

Cała jego twarz wy­ra­ża­ła pew­ność… → A czy można wyrażać pewność częścią twarzy?

 

Za­czę­łam mówić in­kan­ta­cje cicho… → Za­czę­łam cicho mówić in­kan­ta­cję

 

Oło­wia­ne niebo okry­te sre­brzy­sty­mi chmu­ra­mi stało nade mną nie­wzru­szo­ne, mając głę­bo­ko w po­wa­ża­niu los cza­ro­dziej­skich spra­wun­ków nie­ty­po­wych. → Od kiedy niebo wyraża jakiekolwiek uczucia???

 

 W sali oprócz mnie i straż­ni­ka było trzy inne osoby. → W sali, oprócz mnie i straż­ni­ka, były trzy inne osoby.

 

Na stole, który znaj­do­wał się po­środ­ku sali, znaj­do­wa­ły się… → Paskudne powtórzenie.

 

Wszyst­ko wy­glą­da­ło­by cał­kiem sma­ko­wi­cie, gdyby nie to, że wszyst­ko było… → Powtórzenie.

 

i wszyst­kie dotąd wbite w zie­mię spoj­rze­nia… → …i wszyst­kie dotąd wbite w podłogę spoj­rze­nia

 

Ame­lia spoj­rza­ła na mnie swo­imi brą­zo­wy­mi ocza­mi… → Zbędny zaimek.

 

-UWA­ŻAJ! → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Czy dziewczynka krzyczała wielkimi literami?

 

a moje księ­ży­co­we włosy opa­dły wo­do­spa­dem na ra­mio­na. → Czym opadły włosy???

 

wy­cią­gnę­łam ukry­tą broń. Była to nie­wiel­ka splu­wa, którą z ła­two­ścią można było ukryć. → Nie brzmi to najlepiej.

 

wy­cią­gnę­łam rudy owoc ja­rzę­bi­ny. Wło­ży­łam go do ust i czu­jąc cierp­ki smak. Zgry­złam , po­zwa­la­jąc, by jej zdu­mie­wa­ją­ca… → Nadmiar zaimków. Piszesz o owocu, a ten jest rodzaju męskiego, więc: Wło­ży­łam do ust, czu­jąc cierp­ki smak. Zgry­złam, po­zwa­la­jąc, by jego zdu­mie­wa­ją­ca

 

Opar­łam lewą rękę o zie­mię→ Opar­łam lewą rękę o podłogę

 

Wspo­ma­gacz za­czy­nał dzia­łać, sub­stan­cja krą­żyć w ży­łach.Wspo­ma­gacz za­czy­nał dzia­łać, sub­stan­cja krą­żyła w ży­łach.

 

po­że­gna­łam dwa widma z … → Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

prze­bił mi lewe ramie. → Literówka.

 

Straż­nik krył się wśród dwóch wiel­kich drew­nia­nych krze­seł→ Straż­nik krył się między dwoma wielkimi drewnianymi krzesłami

 

– Pod­da­je się! – wark­nął. → Literówka.

 

-Nei! -Krzyk­nę­łam. → Brak spacji po dywizach, zamiast których powinny by półpauzy. Didaskalia małą literą.

 

– Mat­ti­no! – Usły­sza­łam w gło­wie. – Ko­niec! – Krzyk­nął dok­tor. → – Mat­ti­no! – usły­sza­łam w gło­wie. – Ko­niec! – krzyk­nął dok­tor.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialog telepatyczny.

 

Za­tch­nę­ło mi w ustach i nie mo­głam… → Chyba miało być: Za­sch­­ło mi w ustach i nie mo­głam… Lub: Za­tch­nę­ło mnie i nie mo­głam

 

Spoj­rza­łam na swoją lewą rękę prze­bi­tą strza­łą. → Zbędny zaimek.

 

wbił w niego swe zżółk­nię­te zęby. → Jak wyżej.

 

Szarp­nął za mój płaszcz→ Szarp­nął mój płaszcz

 

a ja przy­wi­ta­łam nie­chęt­nym zde­rze­niem drew­nia­ną pod­ło­gę… → Co to jest niechętne zde­rze­nie drew­nia­ną pod­ło­gę?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

@regulatorzy Dziękuję za poświęcony czas i uwagi, są dla mnie bardzo ważne. Dzięki temu wiem, gdzie muszę popracować :-) Mam nadzieję, że następnym razem będziesz mieć mniej uwag Pozdrawiam :-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Bardzo proszę, Lothorien. I ja mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawe i znacznie lepiej napisane. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I ja również podpiszę się przed poprzednikami. Twój tekst zasługuje na małe “sprzątanie”. Z jednej strony warto pozbyć się kilku spowalniaczy, jak choćby opisu plecaka z samego początku. Z drugiej niektóre wątki warto rozwinąć, jak choćby historia “księżniczek” i powody, dla których znalazły się w takich opałach.

Ogólnie podczas ponownej lektury miałem wrażenie, że opowiadanie jest niesamodzielne i brakuje jakiejś kontynuacji. Nie chodzi mi tu tylko o otwarte zakończenie, ale o rozpoczęcie wątków, które nie są później rozwijane, jak choćby kwestia odejścia ukochanej doktora. Może to tylko subiektywne odczucia, ale wtręty tego typu niosą za sobą ciężar fabularny, który później powinien być rozwijany.

Podczas lektury trafiłem też na sporo powtórzeń, w tym kilka bardzo blisko siebie na zasadzie: “Twierdza była drewniana zarówno na zewnątrz, jak i wszystko, co znajdowało się w środku, wykonane było z drewna.” albo “Wystrzelił kolejny sztylet, tym razem od Strażnika o ciemnych oczach a czuprynie ciemniej niczym u gniadosza.”

Podoba mi się świat, który kreujesz. Widać, że masz na niego pomysł i że jeśli zechcesz, możesz ciekawie go uzupełnić. Spodobało mi się szczególnie Miasto Dusz i Dzieci Mgły. Otwarte zakończenie sugeruje kontynuację, więc trzymam kciuki!

@Fladrif bardzo dziękuję za komentarz. To moje pierwsze opowiadanie tego typu, więc rozumiem, że może być bałagan. Mam nadzieję, że następnym razem będzie się przyjemniej czytało, a i błędów będzie znacznie mniej. 

Bardzo się cieszę, że kreowany świat był ciekawy. Zdaję sobie sprawę, że mam braki warsztatowe, ale to w sumie jeden z powodów, dla których zrobiłam sobie tu u was konto, żeby bardziej doświadczeni pisarze coś mogli poradzić takiemu amatorowi jak ja. 

Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz i pozdrawiam ;-)

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Cześć,

Komentarz ten został napisany jeszcze przed wstawieniem komentarza z jurorskim obrazkiem, zatem do tego momentu w tekście mogły zajść zmiany, których już nie śledziłem.

Zmierzyłaś się z całkiem ciekawym światem i pomysłem. Jest sporo do poprawy, ale wróży całkiem nieźle.

Jak już wspomniałem, zarysowałaś całkiem ciekawy świat, choć w kilku miejscach posłużyłaś się wyświechtanymi motywami. Jest, jakby nie patrzeć, wybraniec (czy raczej wybrańczynka ;)), co od razu wrzuca się w ten koszmarny nurt mainstream’u :P ale też świat mnie ciekawi, ma zarysowane kontury. Podobnie z bohaterami, wrzucasz nam kilka rzeczy, na które zwracamy uwagę, ale nie zawsze je rozwijasz. To sprawia wrażenie lekkiego wyrwania z kontekstu, wydaje mi się, że dostałem tylko niewielki kawałek tortu, który może być całkiem smakowity. I jest to trochę zarzut.

Tu dochodzimy do fabuły – zaczynając od końca: będzie ciąg dalszy? Powiedziałbym, że nam tu trochę naobiecywałaś, po czym zostawiłaś w sytuacji gdzie bohaterka ma niezły problem. Suspens rodem z kasowych serii telewizyjnych. To trochę zaleta, ale jeśli nic więcej nie dopiszesz… Nooo, nie robi się tak ;) Poza tym całkiem spójnie, choć wyciągnęłaś strzelbę, której wcześniej nie było. Broń bohaterki wyskakuje jak Wij z konopii, to prawie Deus ex machina, gdyby nie to, że ostatecznie kończy się klęską. Zabrakło zatem strzelby czechowa, między innymi w kwestii uzbrojenia, czy wzmocnienia (jarzębiny).

Temat konkursowy jest, nawet bardzo dosłowny. Szybko się orientujemy kto jest kim, choć ostatecznie sama bohaterka jest też księżniczką i wymaga ratunku. Będzie ten ratunek, czy nie? Ja natomiast tutaj utnę ocenę za dwa sierpowe, jakie nam wymierzyłaś:

„Wyciągnęłam dłoń w stronę księżniczki w opałach i jej matki.”

„Kilku padło, a po chwili rozmyło się jak moje dwie księżniczki w opałach.”

No nie trzeba było. Prawdę powiedziawszy nie jest wymagane nawet słowo „księżniczka”, a co dopiero wstawianie nazwy konkursu ;) Zaufaj nam wszystkim.

Technicznie jest sporo do poprawy. Wydaje mi się, że sporo dałabyś radę naprawić sama, gdybyś dała tekstowi trochę czasu. W skrócie: powtórzenia, interpunkcja, zaimki i czasami zbytnie rozpisywanie się.

Ostatecznie cieszę się, że wzięłaś udział w konkursie. To też dobry pomysł na debiut na portalu i jestem pewien, że znajdą się użytkownicy, którzy wytkną Ci usterki techniczne. Jeśli to ogarniesz, to masz we mnie czytelnika kontynuacji, a może nawet innych tekstów. Powodzenia w pracy twórczej!

 

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Cześć, Lothorien_leaf! Bardzo Ci dziękuję za udział w konkursie.

 

Opowiadanie bardzo długo się rozkręca, dużo miejsc poświęcasz opisowi uniwersytetu i odczuciom bohaterki względem doktora, co potem nie ma właściwie większego znaczenia. Motyw szkoły magicznej jest w fantastyce obecny na tak szeroką skalę, że kreując taki świat można spokojnie opierać się na tym co już jest w wyobraźni czytelników ugruntowane, a skupić się na elementach nietypowych, czyli w tym przypadku koncepcji Wyraju. Przez brak wcześniejszego zarysowania tego świata negocjacje ze strażnikiem nie wywołują emocji, a do tego motyw Świętego Drzewa wyskakuje znienacka i od razu staje się rozwiązaniem problemu. Odniosłam wrażenie, że jak tylko zrobiło się interesująco, to opowiadanie się skończyło, bo trans bohaterki i sposób odkrywania, gdzie znajduje się zaginiona dziewczyna nie wzbudzał zbytniej ciekawości.

Temat konkursowy jest tu odczuwalny, choć cała historia prowadzi do uwiezienia ratującego, ale jest to rozwiązanie dopuszczalne. Pod względem technicznym tekst wymaga porządnego dopracowania.

 

Wyróżnienie Alicelli

Na docenienie zasługuje kreacja głównej bohaterki, która jest bardzo wyrazista, przez co jej poczynania wzbudzają zainteresowanie.

Wpadam tu co jakiś czas, tak, żeby sobie poszydzić z własnych ułomności. Wchodzę i dzisiaj, a tu szok. Dwa komentarze od @alicella i @krokus! Muszę wam powiedzieć, że bardzo za nie dziękuję. Były bardzo rzeczowe i pełne dobrych wibracji. :-)

Jeszcze raz wielkie dzięki za ten konkurs, bo chyba bym się bez niego nie odważyła tu pojawić. 

 

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

 Witam debiutantkę :)

Na samym początku wyznam, iż spotkało mnie miłe zaskoczenie. Miałem wrażenie, iż rzucono mnie do świata jakich tysiące, do bólu sztampowego i powtarzalnego, a jednak zdołałaś, Autorko, nasycić opowieść elementami wyróżniającymi na tle wielu innych motywów magicznych szkół.

Uważam, że popełniłaś tutaj wiele błędów właściwych nowicjuszom i debiutantom. Po pierwsze, całość sprawia wrażenie bardziej fragmentu, aniżeli samodzielnego opowiadania. Po drugie, jest jeszcze przed Tobą nauka, o czym warto pisać, a o czym nie: z jednej strony kilka przydługich infodumpów, informacji całkowicie niepotrzebnych w obliczu opisywanej historii; z drugiej, nie wszystkim wyjaśnieniom poświęciłaś dostatecznie dużo miejsca, przez co czytelnik jest pozostawiany z niemiłym poczuciem frustracji i niezrozumienia. Po trzecie, wykonanie, które leży chyba najbardziej. Sporo powtórzeń, często nadmiar zaimków, ot, typowe błędy dla kogoś, kto publikuje swoje pierwsze opowiadanie :)

Jakkolwiek lektury nie mogę zaliczyć do swoich ulubionych konkursowych, tak w przyszłość patrzę z optymizmem, bo widać u Ciebie fajny pomysł i kreatywność, a tego, jako chyba jedynej rzeczy, nie można wyćwiczyć i poprawić. Życzę powodzenia w dalszej twórczości!

Dzięki, żeś wzięła udział w konkursie.

Nie czyta się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Dziękuję za odwiedziny Anet. Muszę jeszcze popracować nad tym opowiadaniem. Kiedy zostanie w końcu poprawione, na pewno pojawi się informacja. ;-) 

"Książki są lustrem: widzisz w nich tylko to, co już masz w sobie" C. Ruiz Zafon

Nowa Fantastyka