- Opowiadanie: Staruch - Nie należy słuchać róż

Nie należy słuchać róż

Zardzewiałem.

Nie pisałem dwa lata (szorciaków nie liczę).

To zapewne widać, słychać i czuć. Ale może nie zauważycie ;)?

Bo chciałem tym opkiem wrócić. Pokazać, ze jeszcze żyję. To najlepsze pisanie, które Wam mogę obecnie zaproponować. 

Do tematu konkursu podszedłem, myślę, nieortodoksyjnie.

Miłej lektury życzę!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Nie należy słuchać róż

Teodorowi Hornicowi i Jamesowi Holdenowi

poświęcam

(że o ASE nie wspomnę)

;-)

 

 

Przycisnął ostrze do przedramienia. Leciutko przeciągnął z prawa na lewo. Ze szkarłatnej rany powoli wytoczyła się rubinowa kropla krwi.

Potem następna.

I następna…

W końcu miał nad czymś kontrolę. Ulga niemal wcisnęła go w fotel z przeciążeniem równym przelotowemu. Nakazał sobie: „a teraz myśl, no myśl, głąbie. Bo inaczej świat się zawali. Bo inaczej twój świat się skończy”.

 

***

 

Że nie wszystko jest rutynowe i normalne, okazało się już przed odprawą, która miała go wprowadzić w szczegóły zadania. Skąd te pytania o rodzinę? Wszak to misja wojskowa, o najwyższej klasie tajności. „Nawet gdybyśmy zdobyli wrak UFO, nie byłaby taka tajna”, ironizował w duchu, choć wewnętrzny niepokój go nie opuszczał.

Siedział sam, w sali mogącej pomieścić kilkadziesiąt osób. Samotny, wielki, czarny jak bezgwiezdna noc stół, mrowie standardowych, biurowych krzeseł w nijakim szarym kolorze, martwe ekrany na ścianach.

Pustka.

Pustka i oczekiwanie.

Miał wrażenie, że obserwują go niewidzialne oczy, więc starał się siedzieć bez ruchu, choć aż go korciło, by coś zrobić. Coś, co rozładowałoby męczące, złowrogie napięcie. Nie czekał jednak długo. Przez drzwi w rogu sali zamaszystym i dziarskim krokiem wszedł, trzymając dosyć cienką aktówkę w ręku, nieznany mu pułkownik.

– Spocznij, kapitanie! I proszę usiąść – rzucił wyprostowanemu na baczność i salutującemu kapitanowi.

Pułkownik, postawny mężczyzna w średnim wieku, z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, o siwiejących skroniach, podszedł do pulpitu, górującego nad stołem i krzesłami.

– Co pan wie na temat badań na Aeon Secundus? – zaczął bez ceregieli wyższy stopniem wojskowy.

– Nic! Nawet nie wiem, że prowadzimy tam badania – odpowiedział skonfundowany kapitan.

– Prowadzimy. A właściwie to prowadziliśmy.

Leciutki grymas przebiegł przez twarz pułkownika. Niezadowolenia? Niepokoju? A może nawet strachu?

Ale odprawa trwała dalej:

– Wyprawa badawcza poszukująca nowych światów do zasiedlenia zaginęła tam dwa lata temu. Wyprawa ratunkowa: sześć miesięcy temu. Oddział marines, wyspecjalizowanych w ekstrakcji obiektów z lokacji pozaziemskich: miesiąc temu.

„Ekstrakcji obiektów?”, pomyślał. „A nie – ratowaniu ludzi? Coś tu zaczyna śmierdzieć!”.

– Co ciekawe, sondy bezzałogowe cały czas latają do układu i wracają z niego bezproblemowo. Wysłaliśmy ekipę naukowców. Tym się udało. Znaczy – prawie się udało.

Pułkownik lekko zająknął się przy ostatnim zdaniu i uciekł wzrokiem gdzieś w bok.

„Oho, prawie się udało. Pewnie zostali obiektami”.

– Okazało się, że w układzie Aeon Secundus odkryto pewną niezwykle dla nas ciekawą, ale też i groźną molekułę – ciągnął pułkownik. – Jajogłowi nazwali ją cząsteczką zero. Bo sprowadza wszystkie atomy w komórkach ciała, żywego ciała, do stanu o najniższej energii. Jakby je zamrażając. Jakby czas przestawał dla nich płynąć. Natury tego fenomenu jeszcze nie znamy: dlaczego tak? Dlaczego tam? Dlaczego tylko życie? Pytania ważne, ale na potem. Na razie najważniejsze jest sprowadzenie próbki do dalszych badań. Przygotowaliśmy już specjalne laboratorium za orbitą Plutona.

Oficer odchrząknął i tłumaczył dalej:

– Pana zadaniem będzie skoczyć w nadprzestrzeni do układu Aeon Secundus, przejąć od naszych naukowców pobraną wcześniej próbkę – a jest właściwie zabezpieczona, zapewniam – i wskoczyć z powrotem do naszego układu. Celem pana misji jest dostarczenie molekuły do naszego laboratorium. Tylko tyle i aż tyle! Tu uwaga: proszę nie manipulować ładunkiem. Molekuła jest praktycznie niezniszczalna. Nie udało nam się jej rozbić za pomocą promieniowania czy bombardowania innymi cząsteczkami. Jedynie kombinacja silnego pola magnetycznego i wysokiej temperatury jest w stanie ją zdekomponować. Ale gdyby przyszły panu do głowy jakieś pacyfistyczne myśli – takie warunki można spotkać tylko w kilku laboratoriach na Ziemi, dwóch na Marsie i jednym na Księżycu. I na jednym statku, który zresztą już straciliśmy. Oraz pewnie w jądrach gwiazd.

Ten ostatni dowcip jakoś marnie wyszedł mówiącemu.

– Brzmi jak rutyna i sztampa, panie pułkowniku! – w odpowiedzi próbował zażartować także kapitan.

– I takie powinno być. Natomiast…

Szpakowaty mężczyzna znowu się zająknął. I znowu patrzył gdzieś w ścianę, zamiast na podkomendnego.

– …natomiast postanowiono na najwyższym szczeblu, że poleci pan z córką!

– Z Różyczką? A po co? – Słuchacz zaniepokoił się nie na żarty.

– Nasi specjaliści uznali, że choć wybrano pana z uwagi na dotychczasowy nienaganny przebieg kariery i pewne predyspozycje psychofizyczne, to dysponując potencjalnie najgroźniejszą bronią w Układzie Słonecznym, mógłby pan…

– Mogłoby mi odbić? – skrzywił się lekko.

– Nie przekazano mi tego w tych słowach, ale chyba tak. Chyba tak to można ująć.

Ulga na twarzy pułkownika stała się aż nadto wyraźna.

– Zgadza się pan?

„Tyle dni z Różą? Z jego Księżniczką? Może w końcu się uda? Może w końcu nadrobią stracony czas, przez chwilę choć będą ojcem i córką nie na odległość?”

– Zgadzam się! – powiedział, dziwiąc się słowom, które przed chwilą wyszły z jego ust.

– Wobec tego start jutro o tej samej porze. Proszę pojawić się z córką. Jej przedszkole i internat zostały właśnie powiadomione. Nie będzie przeszkód. Sprawa najwyższej wagi państwowej. A, i jeszcze jedna rzecz – do pana należy przywilej wybrania nazwy statku na tę jedną, wyjątkową podróż. Jak go pan nazwie?

Nie wahał się.

– „Księżniczka”!

 

***

 

Walnął pięściami w swoje odbicie w lustrze: „myśl, durniu, myśl”.

Ale trudno myśleć, racjonalnie myśleć, kiedy zależy od tego życie. Własne. Ukochanej córki. Całej ludzkości.

Przekazanie ładunku na Aeon poszło jak po maśle, szybko i bezproblemowo. Pstryk i już byli w drodze do domu. Ale kiedy wyszli z nadprzestrzeni, wiedział, że coś jest nie tak. Trudno zresztą było się nie zorientować. Panikujący klakson, drżące, mrugające czerwone światła, napełniające trzewia lodowatym strachem…

Chwilę trwało, zanim ogarnął i powyłączał te cholerne alarmy. Do tego Różyczka łapiąca go za nogawkę i niemal piszcząca ze strachu:

– Tatusiu, co się dzieje?

A żeby to, do cholery, wiedział.

– Mój skarbie, ufasz mi? Wszystko będzie dobrze, zapewniam!

Sam chciałby w to wierzyć!

Dłuższą chwilę trwało, zanim się zorientował. Co wcale a wcale nie poprawiło jego nastroju. Wręcz przeciwnie – ktoś zawiązał mu jelita na supeł i złośliwie dźgał w nie jakimś szpikulcem.

Bo…

Bo właśnie minęli Księżyc i lecieli w stronę Ziemi.

Pierwsze, co sprawdził, to systemy podtrzymujące życie. Sprawne!

Silniki manewrowe? Sprawne!

Silniki skokowe? Energia wyczerpana, silniki nie nadają się do ponownego użytku!

Komunikacja? Nie działa!

Pozycja? To sprawdzał najdłużej. Szlag, zamiast niedaleko Plutona, znaleźli się niedaleko Ziemi. I cholernie, cholernie mu się to nie podobało.

„Jakoś wyjątkowa wybiórcza ta awaria”, przemknęło mu przez myśl.

Ale w tej właśnie chwili zatrzeszczał głośnik, odzywając się przyjemnym barytonem:

– Jak minęła podróż? Nie musi pan odpowiadać, skoro pan tego słucha, to wiemy, że zakończyła się pomyślnie. Pomyślnie dla nas. Zeromolekułę dostarczył pan tam, gdzie chcieliśmy my, a nie jacyś przypadkowi naukowcy z oenzetokołchozu. Wiemy, co z nią zrobić. Pana sprawą jest tylko dostarczyć ją do stacji Salut-XXVII. Koordynaty jej położenia i parametry kursu ma pan w dołączonych danych. Niestety, tych zmian można dokonać tylko z wnętrza pojazdu, dlatego musieliśmy pana fatygować. A żeby nie zrobił pan nic głupiego, musieliśmy fatygować pana córkę. Trudno, nie dało się tego załatwić inaczej. Do zobaczenia na Salucie! Ma pan dwadzieścia cztery godziny! A gdyby chciał się pan wybrać gdzie indziej, wtedy cóż… „Księżniczka” nie doleci nigdzie. To znaczy – nigdzie w całości. Ale wtedy przecież zeromolekuła trafi w końcu na Ziemię. Chce pan mieć na sumieniu miliardy istnień?

Szczęka opadła mu do podłogi. Jeszcze jej nie podniósł, gdy Róża objęła go ramionami i wyszeptała do ucha:

– Tato, o czym ten pan mówił?

 

***

 

Nie da się jednocześnie uspokajać córki, wymyślać planu uratowania życia ich obojga i roić o zbawieniu całej ludzkości.

Właściwie opcji nie zostało mu wiele. Na statku nie było żadnych kapsuł, tratew ratunkowych czy nawet skafandrów, niczego, co umożliwiłoby przeżycie w przestrzeni. Sprawdził to dokładnie. Nic!

Zostawała sama „Księżniczka”. Ale jej słabiutkie, jak na pojazd wojskowy, silniczki manewrowe pozwalały obracać statek, ewentualnie nadać mu jakieś nędzne przyspieszenie rzędu jednej dziesiątej „g”. Takie przynajmniej narzucono maszynerii ograniczenia.

Jedno go tylko pocieszało – po gruntownej inspekcji statku doszedł do wniosku, że albo tajemniczy rozmówca blefował, albo jego plan zniszczenia „Księżniczki” opierał się tylko na zdalnym spowodowaniu wybuchu paliwa do silników manewrowych. Żadnych materiałów zdolnych zniszczyć cały statek nie znalazł, a miał w tym duże doświadczenie. Znaczy: miał doświadczenie w zakładaniu takich ładunków, ale przecież to na jedno wychodzi, prawda?

Odkrył jednak, że paliwo można, po zerwaniu wszystkich bezpieczników i obejściu założonych blokad, wypalić w jednym, potężnym impulsie. Który uniemożliwiłby plan wysadzenia pojazdu, ale za to rozpędziłby „Księżniczkę” do stu „g” i rozsmarowałby Różę i jego na krwisty dżemik wewnątrz pojazdu.

Był znowu w punkcie wyjścia. Beż żadnych opcji ratunku dla nich obojga.

Rozważał wszystkie możliwości: lądowanie na Księżycu (prawie pewne samobójstwo, do tego „oni” dostaliby molekułę jak na tacy), wejście w atmosferę Ziemi w rozpaczliwej próbie lądowania (pewne spłonięcie w atmosferze plus wyrok śmierci na całą ludzkość, brr!). Zniszczenie molekuły też nie wchodziło w grę: temperatura gazów wylotowych silników była zbyt niska, a supersilnego pola magnetycznego nie można było uzyskać na statku.

Cholera, czyżby naprawdę nie było rozwiązania tej kabały?

Wszystkie możliwe scenariusze, jakie przychodziły mu do głowy, kończyły się śmiercią Księżniczki oraz jego własną, z zagładą życia na Ziemi w bonusie. Nie wierzył, że uwolnioną molekułę uda się poskromić. W końcu dotrze kiedyś na Ziemię, a wtedy… Wtedy czas się po prostu zatrzyma. Dla wszystkich!

Musiał coś zrobić. Jedyne coś, co pozwalało mu ukoić rozedrgane nerwy.

Poczekał, aż córka znowu zniknie w toalecie.

„Zostaną kolejne blizny” pomyślał i roześmiał się chrapliwie do swoich myśli.

„Taaa, zostaną, akurat”.

Nie łudził się przecież. Nawet jeśli dostarczy ładunek na miejsce, nie ma szans, aby on i Róża przeżyli. Świadków takiej operacji nie można zostawić przy życiu. Więc blizny były jego najmniejszym zmartwieniem.

– Tato, pobaw się ze mną!

Różyczka wyraźnie się nudziła. Nie było się czemu dziwić. Kiedy on gryzł palce w bezsilności, ciął przedramiona, ona zwiedziła już cały statek (no, Bogiem a prawdą dużo zwiedzania nie było), wypytała o sens każdego odczytu, jaki pojawiał się na monitorach, a teraz potrzebowała po prostu towarzystwa swego ojca. Czynnego towarzystwa, zabawy, obecności. Czego ten nie mógł jej dać. Nie teraz!

– Pobaw się na razie sama, Księżniczko! Tata ma ważne sprawy na głowie!

 – Boisz się, że umrzemy?

Łagodne spojrzenie szarych oczu prześwietlało go niemal na wylot.

– Co… – niemal się zakrztusił. – Co ty mówisz?

– No przecież nie jestem matołkiem, za jakiego mnie masz. Widzę, że się martwisz, widzę, że w ogóle statkiem nie sterujesz, a na monitorach pełno czerwono mrugających światełek. Nie jestem już mała, nie jestem też głupia, wiesz?

– Tata ma trochę… Trochę problemów.

Przytuliła się do niego.

– Chciałabym już wrócić do domu. Do siebie. Ale, tatusiu – spojrzała mu głęboko w oczy – choćby nie wiem co, pamiętaj, że cię kocham!

Łzy zakręciły mu się w oczach, niemal oślepiły. „No tak, niska grawitacja” – kompletnie bez sensu przemknęło mu przez głowę.

– Różyczko, tata też cię kocha. Ponad wszystko na świecie!

 

***

 

Jednego był pewien – nie odda molekuły nikomu. NIKOMU!

Choćby prosili go o to Chrystus, Budda i Gandhi w komitecie. Nie miał złudzeń. Każda broń w końcu zostaje wykorzystana. Każda!

A po tym, czego dowiedział się o Aeon Secundus, nie było takiej opcji. Musiał ją zniszczyć. I musiał uratować Księżniczkę. A na razie nie wymyślił, jak dokonać ani pierwszego, ani drugiego.

Mózg mu się chyba przeładował. Zdrzemnął się na chwilę. I przyśniło mu się coś dziwnego.

Spacerował po mieście. Pomiędzy nieruchomymi, zastygłymi jakby w stopklatce postaciami. Tu chłopczyk potknął się o krawężnik i jego kolano zbliżało się do chodnika, którego nigdy nie dotknie. Tam para zakochanych chciała zetknąć się ustami, ale pocałunek nigdy nie nastąpi. I tak dalej, i tak dalej… Świat bez czasu.

Szedł przed siebie. Za miastem rozciągało się bezkresne pole, na którym nieruchomo stały dziewczynki. Podlotki, młode kobiety, nastolatki, dziewczynki ledwo z pieluch wyrosłe. O białym, czarnym, czerwonym, żółtym kolorze skóry. Nagle zamieniły się w róże: krwistoczerwone, herbaciane, białe czarne, niebieskie. I wszystkie szeptały: “ratuj, ratuj, ratuj”. Szedł dalej, minął jakieś dziwne postacie – gościa w brudnym chałacie, pochylającego się z nożem nad chłopcem leżącym na kamieniu przypominającym ołtarz, oficera StarTrekowej Gwiezdnej Floty, mówiącego: „ktoś musi podjąć tę decyzję”, Odyseusza i Menelaosa proszących o coś Agamemnona, Małego Księcia ze szklanym kloszem w ręku…

A wszyscy oni mieli twarz Róży. Jego Różyczki.

Spojrzał do góry. Wielka białożółta kula wisiała nad jego głową. Słońce grzało niemiłosiernie, bombardując go swymi promieniami.

Gwałtownie się przebudził i ze świstem wciągnął powietrze do płuc.

Szlag! Myśl.

Kolejne sznyty! Kolejne krople krwi!

Nic nie pomaga!

I zamiast myśleć, jak się wyrwać z tej pułapki, w głowie miał tylko Różyczkę.

Maluszka bekającego na ramieniu, dziewczynkę potykającą się o własne nogi w niezdarnych pierwszych próbach chodzenia, wypowiedziane przez nią słowo „tata”, które napełniło go taką radością i dumą…

Czy dzieci to szczęście? Tego nie wiedział. Wiedział za to, że własne dziecko to coś najpiękniejszego na świecie. Tak, tak, czytał te wszystkie mądrości o ekspansji genów, dbających o własne kopie. Że miłość rodzicielska to proste chemiczne sztuczki, broń genów rozgrywających swoje mikrowojenki z innymi genomami. Co z tego? Wiedzieć a czuć – to zupełnie inne sprawy.

Dla Księżniczki mógł zrobić wszystko. I zrobi!

 

***

 

Już wiedział. Nie chciał sam przed sobą tego przyznać, dopiero sen wszystko uporządkował. Wiedział, jak uratować ludzkość. Wiedział, jak uratować to nieuchwytne coś, co było między nim a córką.

– Różyczko, chodź, tata ci poczyta!

– No wreszcie. Co tak długo? Już wszystko wiesz? I przestaniesz sobie w końcu robić krzywdę?

– Przestanę, obiecuję. I… Wiem. Wszystko już wiem. Jeszcze tylko jedna rzecz. Połknij tę tabletkę. Musisz zasnąć, bo tata będzie wyprawiał trochę dzikich manewrów i nie chciałby, żebyś sobie nabiła jakiegoś siniaka. Dobrze?

– Dobrze, tatusiu.

Wzięła tabletkę, popiła wodą ze szczelnego kubka i umościła mu się na kolanach.

Zaczął czytać.

– Ja też dzisiaj wrócę do siebie.

A po chwili rzucił ze smutkiem: – To znacznie dalej… i droga znacznie trudniejsza…

Czułem, że dzieje się coś niezwykłego. Ściskałem go w ramionach jak małe dziecko, a mimo to miałem wrażenie, że on jakby spada pionowo w przepaść i że nie mogę zrobić nic, aby go utrzymać…

Tu gardło czytającego zacisnęło się tak mocno, że nie mógł już wydusić ani jednego słowa. Łzy ciurkiem kapały na czoło śpiącej dziewczynki.

Położył ją łagodnie w sąsiednim, rozłożonym wcześniej fotelu, otulił delikatnie kocykiem i sięgnął po przygotowaną tabletkę, którą połknął bez popijania.

Jako że wszystkie blokady zerwał już wcześniej, teraz wybrał jedynie obliczony wcześniej kurs, zaprogramował czas startu rakiety i położył się obok dziewczynki.

– Przepraszam cię, córeczko! – wyszeptał i zamknął oczy.

 

***

 

Po dłuższej chwili „Księżniczka” odpaliła silniki i ruszyła prosto w Słońce.

Koniec

Komentarze

Eeee tam :) 

Rdzy bardzo nie czuć, poza kilkoma dość srogimi powtórzeniami, ale wszyscy wiemy, jak bardzo tego nie widać we własnych tekstach. np.

 Pana zadaniem będzie skoczyć w nadprzestrzeni do układu Aeon Secundus, pobrać od naszych naukowców pobraną wcześniej próbkę – a jest właściwie zabezpieczona, zapewniam – i wskoczyć z powrotem do naszego układu.

Sprawa najwyższej wagi państwowej. A, i jeszcze jedna sprawa – do pana należy przywilej wybrania nazwy statku na tę jedną, specjalną podróż?

 

Ten fragment pod koniec, gdzie mnóstwo razy pojawia się słowo “wiedzieć” też trochę przesadzony. Widać, że powtórzenia celowe, ale jak na mój gust jednak za dużo “cukru w cukrze” ;)

 

Ogólnie – bardzo przyjemne opowiadanie. Dylemat, przed którym stanął bohater – no… bardziej się nie dało, współczuję chłopu. Chyba też bym tak wybrał, jako żołnierz miał świadomość, że i tak są już martwi, więc zachował się jak porządny człowiek i uratował ludzkość. 

 

Na moje – wystarczy trochę pogłaskać korektą i spokojnie będzie zasługiwać na bibliotekę. Bo co do tego, że się w niej znajdzie – nie mam wątpliwości ;)

 

Fajnie, że piszesz i żyjesz literacko, bo wcale nie jest źle. A wręcz przeciwnie :) Miło sobie, będąc forumowo niewidzialnym, poobserwować jaki postęp zrobiłeś od czasu pamiętnego “Kuczera” ;)

 

Dzięki Adwent za miłe słowa.

Powtórzenia…

(poprawiłem)

Strasznie odwlekałem napisanie tego tekstu. Początek powstał na początku sierpnia, a potem jakoś tak zeszło, że resztę dopisałem wczoraj i przedwczoraj. Wychodzi brak leżakowania niestety.

Nawet się zastanawiałem, czy publikować, ale stwierdziłem, że muszę się zmobilizować.

Są jeszcze inne braki, które widzę, ale nie będę krytykom podpowiadał :).

I strasznie się zdziwiłem, że ktoś jeszcze Kuczera pamięta.

Jeszcze raz dziękuję!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ze szkarłatnej szramy powoli wytoczyła się rubinowa kropla krwi.

W przymiotniki bogato.

 

Siedział sam, w sali mogącej pomieścić kilkadziesiąt osób. Samotny, wielki, czarny jak bezgwiezdna noc stół, mrowie standardowych, biurowych krzeseł w nijakim szarym kolorze, martwe ekrany na ścianach.

To pewnie tylko moje wrażenie (zresztą tekst jest tak napisany, że nie ma się do czego przyczepić), ale ten fragment brzmi jakby to stół siedział sam.

 

choć aż go korciło, by coś zrobić, coś, co rozładowałoby męczące, złowrogie napięcie

Jeśli to celowe powtórzenie, dałbym przed drugim “coś” kropkę.

 

Przez drzwi w rogu sali zamaszystym i dziarskim krokiem wszedł,

Czy “dziarski” jest koniecznym dookreśleniem do zamaszystego?

Wiem, czepiam się tej wielości przymiotników…

 

Przez drzwi w rogu sali zamaszystym i dziarskim krokiem wszedł, trzymając dosyć cienką aktówkę w ręku, nieznany mu pułkownik.

Poderwał się i zasalutował.

Nieznany pułkownik poderwał się i zasalutował? Bo to sugeruje podmiot.

Ogółem pisanie tak, by nie podawać imienia głównego bohatera, to męczarnia. Dlatego zwykle chociażby się go określa w jakiś sposób, bo podmiot domyślny bywa zdradliwy.

 

– Co pan wie na temat badań na Aeon Secundus? – Zaczął bez ceregieli wyższy stopniem wojskowy.

Zaczął z małej litery.

 

– Nasi specjaliści uznali, iż mimo że wybrano pana z uwagi na dotychczasowy nienaganny przebieg kariery i pewne predyspozycje psychofizyczne, to dysponując potencjalnie najgroźniejszą bronią w Układzie Słonecznym, mógłby pan…

A to nie lepiej właśnie go odizolować od córki, która grałaby rolę zakładnika?

 

powiedział, dziwiąc się słowom, które sam przed chwilą wypowiedział.

Powtórzenie.

 

Na statku nie było żadnych kapsuł, tratew ratunkowych czy nawet skafandrów, niczego, co umożliwiłoby przeżycie w przestrzeni.

Przed “niczego” dałbym kropkę.

 

Takie przynajmniej narzucono maszynerii limity.

Bardzo dziwny jest szyk w tym zdaniu.

Przynajmniej takie limity narzucono maszynerii?

 

Położył ją delikatnie w sąsiednim, rozłożonym wcześniej fotelu, otulił delikatnie kocykiem i sięgnął po przygotowaną tabletkę, którą połknął bez popijania.

Powtórzenie.

 

Byłem ciekawe, co tez przygotował Staruch, bo o ile jest to użytkownik znany i lubiany, to jeszcze nie widziałem jego pisania. I nie zawiodłem się. To jest – ciekawość została zaspokojona.

Tekst jest napisany wprawnie, dobrym stylem bez zbędnego kombinowania. Sama historia… choć już na początku moje zawieszenie niewiary poszło w drzazgi (nie wyobrażam sobie powodów, dla których mieliby kazać mu zabrać córkę na statek), to nie odwiodło mnie to od dalszej lektury. Twist przewidziałem, jak tylko padło w tekście słowo “słońce” – to dobrze i niedobrze. Dobrze, bo był przemyślany i wkomponowany w resztę opowiadania. Niedobrze – bo… poza twistem wiele tu nie było, by zakończyć tę opowieść mocnym akcentem.

Trochę żałuje, że nie rozbudowałeś bardziej relacji ojciec-córka, które w tej historii były kluczem. Postaci miałeś mocno dramatyczne, gdyby je wykorzystać podobnie co krar swoje w “Marsie w trzydzieści dni”, byłaby to do głębi poruszająca historia. A tak to mamy tekst ponad portalową przeciętną, dobrze napisany, ale niewyróżniający się.

Niemniej jednak na bibliotekę zasługuje.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bardzo piękne i bardzo smutne.

Lożanka bezprenumeratowa

W kwestii technicznej: dobrze byłoby wyśrodkować ***.

Zaciekawiłeś, co się dzieje, że znikają ‘obiekty’. Treść jest bardziej w stylu baśni, przyjąłeś taką konwencję, że przymknęłam oko na nieścisłości natury naukowej i nie wnikałam. Nie przeszkadzało mi też, że na rozwiązanie wpadłam wcześniej niż bohater, jedyne co, to odniosłam wrażenie, że wypowiedź córki brzmiała ciut zbyt dojrzale. Ładnie zarysowany problem natury moralnej, ładne nawiązania do “Małego Księcia”.

No i miło Cię widzieć z powrotem :)

Ładne Staruchu. Jeśliś zardzewiał, to tylko trochę. Za to zawartość niezła i nawet w emocje uderzyłeś. Chwali się to.

 

A teraz łapiemy się za papier ścierny i czyścimy rdzę:

 

Przycisnął ostrze do przedramienia. Leciutko przeciągnął z prawa na lewo. Ze szkarłatnej szramy powoli wytoczyła się rubinowa kropla krwi.

W tym pierwszym akapicie coś mi nie zagrało. I trochę myślałem, w czym problem, i wyszło mi, że te trzy zdania brzmią podobnie. Jak się skupisz na wytłuszczonych fragmentach, to one niemalże brzmią jak mantra. Dobrze by było zaburzyć tę melodię. Najłatwiej przez odwrócenie szyku jednego ze zdań.

starał się siedzieć

Aliteracja

Specjalny oddział marines, wyspecjalizowanych w ekstrakcji

Czegoś tu za dużo. Wywaliłbym ten “Specjalny”.

 

Znaczy: miał doświadczenie w zakładaniu takich ładunków, ale przecież to na jedno wychodziło, prawda?

Tu masz dialog z czytelnikiem… imho lepiej by brzmiał w czasie teraźniejszym niż przeszłym.

 

Wreszcie ostatnia kwestia, i chyba największy feler tego opowiadania, który wręcz podcina skrzydła reszcie, to dwa duże infodumpy. Właściwie bloki dialogowe, które nie dość, że nieatrakcyjne w formie, to nienaturalne:

 

Infodump 1:

– Okazało się, że w układzie Aeon Secundus odkryto pewną niezwykle dla nas ciekawą, ale też i groźną molekułę – ciągnął pułkownik. – Jajogłowi nazwali ją cząsteczką zero. Bo sprowadza wszystkie atomy w komórkach ciała, żywego ciała, do stanu o najniższej energii. Jakby je zamrażając. Jakby czas przestawał dla nich płynąć. Natury tego fenomenu jeszcze nie znamy: dlaczego tak? Dlaczego tam? Dlaczego tylko życie? Pytania ważne, ale na potem. Na razie najważniejsze jest sprowadzenie próbki do dalszych badań. Przygotowaliśmy już specjalne laboratorium za orbitą Plutona.

Żołnierz odchrząknął i tłumaczył dalej:

– Pana zadaniem będzie skoczyć w nadprzestrzeni do układu Aeon Secundus, przejąć od naszych naukowców pobraną wcześniej próbkę – a jest właściwie zabezpieczona, zapewniam – i wskoczyć z powrotem do naszego układu. Celem pana misji jest dostarczenie molekuły do naszego laboratorium. Tylko tyle i aż tyle! Tu uwaga: proszę nie manipulować ładunkiem. Molekuła jest praktycznie niezniszczalna. Nie udało nam się jej rozbić za pomocą promieniowania czy bombardowania innymi cząsteczkami. Jedynie kombinacja silnego pola magnetycznego i wysokiej temperatury jest w stanie ją zdekomponować. Ale gdyby przyszły panu do głowy jakieś pacyfistyczne myśli – takie warunki można spotkać tylko w kilku laboratoriach na Ziemi, dwóch na Marsie i jednym na Księżycu. I na jednym statku, który zresztą już straciliśmy. Oraz pewnie w jądrach gwiazd.

 

Infodump2:

– Jak minęła podróż? Nie musi pan odpowiadać, skoro pan tego słucha, to wiemy, że zakończyła się pomyślnie. Pomyślnie dla nas. Zeromolekułę dostarczył pan tam, gdzie chcieliśmy my, a nie jacyś przypadkowi naukowcy z oenzetokołchozu. Wiemy, co z nią zrobić. Pana sprawą jest tylko dostarczyć ją do stacji Salut-XXVII. Dane dotyczące jej położenia i parametrów kursu do niej prowadzącego ma pan w dołączonych danych. Niestety, tych zmian można dokonać tylko z wnętrza pojazdu, dlatego musieliśmy pana fatygować. A żeby nie zrobił pan nic głupiego, musieliśmy fatygować pana córkę. Trudno, nie dało się tego załatwić inaczej. Do zobaczenia na Salucie! Ma pan dwadzieścia cztery godziny! A gdyby chciał się pan wybrać gdzie indziej, wtedy cóż… „Księżniczka” nie doleci nigdzie. To znaczy – nigdzie w całości. Ale wtedy przecież zeromolekuła trafi w końcu jakoś na Ziemię. Chce pan mieć na sumieniu miliardy istnień?

Za dużo tu łopatologii i wykładania kawy na ławę. Za mało gry z czytelnikiem i niedopowiedzeń. Gdybyś te wszystkie informacje, dla fabuły istotne, owszem, rozłożył w czasie, pozwolił je odkryć bohaterowi stopniowo, pozostawił trochę niedopowiedzeń, to ten tekst miałby piórkowy potencjał. I wielka szkoda, że wybrałeś drogę na skróty, bo przecież limit znaków Cię nie ograniczał.

Ten drugi infodump dodatkowo ma taką wadę, że wydał mi się nienaturalny. Zbyt wiele ten szantażysta się tłumaczy, wyjaśnia. Do tego mówi z jakąś taką manierą cwaniaka.

Szkoda, Staruchu, wielka szkoda, bo pomysł miałeś przedni, talentu na wykonanie również Ci nie brakuje, ładnie stworzyłeś tę relację ojciec-córka… zabrakło chyba cierpliwości i takiej chęci dopieszczenia szczegółów.

Nie zmienia to faktu, że tekst udany, satysfakcjonujący i do Biblioteki klikam z przyjemnością.

 

Nie przeszkadzało mi też, że na rozwiązanie wpadłam wcześniej niż bohater,

Tak. W momencie gdy wspominasz o jasnej kuli, to rozwiązanie nasuwa się samo. Ale to dobrze, jak czytelnik zdoła wpaść na rozwiązanie chwilę wcześniej, to ma większą satysfakcję z lektury :) 

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Dziękuję Państwu za lekturę i uwagi.

To może najpierw ogólnie, a potem w szczegółach, dobra?

Infodumpy. W moich ostatnich opkach zagrzebałem moje intencje tak głęboko, że mało kto wiedział, o co w nich chodzi. To tu zastosowałem daleko posunięty kawonaławizm. Zbyt wielki? Być może!

Tempo narracji, a co za tym idzie, chwiejność kompozycji.

Jak już wspomniałem, mam ostatnio problemy z motywacją. Także dlatego milczałem dwa lata. Nie chciało mi się pisać.

Początek tego tekstu powstał w połowie sierpnia. Jest taki “purpurowy”, bo historii miało być znacznie więcej. Chro, masz rację: miało być więcej relacji ojciec-córka. Mignęła gdzieś też okrętowa, eksperymentalna AI. Dopadło mnie jednak lenistwo. I pewne osobiste problemy.

Ale zawziąłem się i chciałem coś w końcu na portal wrzucić. Więc reszta powstała wczoraj i przedwczoraj, z ostatnimi poprawkami dziś rano. Stąd trochę skrótowości w części drugiej opowiadania.

Następne teksty powstaną już (mam nadzieję) normalnie, z odpowiednim leżakowaniem.

To tyle ogólnie.

 

A teraz w szczegółach.

@Gekikara – część poprawiłem, część– nie ;). Nie zgadzam się tylko z proponowanym zapisem “zaczął”, bo według TEGO, “zaczął” to nie czynność ”gębowa”.

Córka na pokładzie. Wyobraziłem sobie, że porywacze chcieli uniemożliwić bohaterowi popełnienie jakiegoś wymyślnego samobójstwa, typu wystrzelenie się w Wenus czy Jowisza. Córka na pokładzie gwarantowała (w mniemaniu porywaczy) przeżycie kapitana. A zarazem i bezpieczeństwo ładunku.

 

@Bella – jakie nieścisłości naukowe masz na myśli? Jakoś specjalnie długo nad podstawami naukowymi tu nie deliberowałem, ale jestem ciekaw, co Ci nie gra?

A dziewczynka i jej “dorosłe” wypowiedzi? Nie mówię, ile ma lat. Ponadto – jeszcze się zdziwisz, jak bardzo nie doceniamy czasem dojrzałości dzieci ;).

 

@Chro – “fatygę” zostawię, bo tak miała brzmieć. Głos z głośnika miał być takim głosem mówiącym: “wyruchaliśmy cię bez mydła i co nam możesz matołku zrobić?”

O pośpiechu już wyżej wspomniałem.

 

Reasumując – zdaję sobie sprawę z niedostatków tego tekstu. Ale to było pierwsze, mikre zwycięstwo nad samym sobą od dłuższego czasu. Będzie lepiej :).

 

Dziękuję Państwu za uwagę (Ambush też, bo niej nie wspomniałem) i konstruktywne uwagi :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

“Jej przedszkole i internat zostały właśnie powiadomione.” – to sugeruje wiek maksymalnie 6 lat :) Plus wcześniejsze wypowiedzi dziewczynki też były “dziecinne”, zgrzytnął mi fragment tej dłuższej rozmowy (od “boisz się, że umrzemy”).

W kwestii naukowych nieścisłości, to sama “molekuła” nie może oddziaływać w opisany sposób, oddziaływania międzycząsteczkowe mają zasięg rzędu rozmiarów atomów. Do efektu takiego jak opisujesz, niezbędne jest promieniowanie. Selektywność w postaci działania na “żywe” też jest wątpliwa – skoro sprowadza atomy do stanu o najniższej energii, to co za różnica, czy te atomy są w ciele żywym czy nie? Na poziomie atomowym, nie ma różnicy. Selektywność mogłaby dotyczyć np konkretnego typu atomów (że np. węgle sprowadza do takiego stanu ‘zamrożenia’ a inne atomy nie ).

Jest też nieścisłość astrofizyczna – skoro do zniszczenia potrzeba warunków panujących w jądrze gwiazdy, to poświęcenie bohatera jest na próżno – do jądra nie doleci, spali się już w koronie.

No właśnie taka sześciolatka była mi w głowie.

I wydaje mi się, że dziewczynka wychowywana w samotności, do tego córka wojskowego – może być czasem nad wiek dojrzała.

Co do dalszych zastrzeżeń – to SF, pamiętasz ;)? Nadprzestrzeń też jest wg obecnego stanu wiedzy niemożliwa. Co nie przeszkadza tworzyć space oper.

Ale dobra: oddziaływanie. Mógłbym wymyśleć pewnie jakieś hipotezy typu – niestwierdzone dotąd oddziaływanie neutrin czy cośkolwiek przenoszone za pomocą “ciemnej energii”. 

Czemu tylko materia ożywiona? Bo jednak czymś się od nieożywionej różni. Zawiera jakiś spiritus movens. Jakieś pole kirlianowskie? Wiesz, że w tych tematach nasze poglądy się dosyć różnią.

Ogólnie na te tematy mogę odpowiedzieć w sposób bardzo naukowy: działa tak, jak działa, bo to obserwujemy (a raczej – zaobserwowali naukowcy na Aeon Secundus). Ale nie wiemy, czemu tak działa (vide czas czy Model Standardowy, jeśli odnosić się do współczesnego stanu wiedzy).

Nieścisłość astrofizyczna. Tu się nie zgodzę. Statek spłonie w koronasferze, owszem, ale nie zeromolekuła. Pisałem, że jest prawie niezniszczalna. Kiedyś tam do jądra powinna dotrzeć. I tamże zostać zniszczona. Zakładając nawet, że jakaś protuberancja ją ze Słońca wyrzuci, zakładałem, że jest na tyle ciężka iż jest to mało prawdopodobne, a jeśli, to po długim czasie. Wtedy już ludzkość powinna mieć już antidotum.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nieścisłość astrofizyczna. Tu się nie zgodzę. Statek spłonie w koronasferze, owszem, ale nie zeromolekuła. Pisałem, że jest prawie niezniszczalna. Kiedyś tam do jądra powinna dotrzeć. I tamże zostać zniszczona. Zakładając nawet, że jakaś protuberancja ją ze Słońca wyrzuci, zakładałem, że jest na tyle ciężka iż jest to mało prawdopodobne, a jeśli, to po długim czasie. Wtedy już ludzkość powinna mieć już antidotum.

 

No nie. Słońce w każdej sekundzie wyrzuca na zewnątrz 5 milionów ton materii z zewnętrznych warstw (tzw wiatr słoneczny), a konwekcja do jądra nie dociera. Imo statek by spłonął a resztki – w tym z próbką – poleciałyby w kosmos.

 

Bo jednak czymś się od nieożywionej różni. Zawiera jakiś spiritus

I gdyby tenże spiritus okazał się antidotum, to by był dopiero twist! 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Bibliotekę klikam z przekonaniem. Twoje połączenie SF i baśni zgrzytało mi czasami konceptem (idea podróży z córką, czuło się w tym koncepcie, niestety, imperatyw narracyjny i poczucie, że fabuła tego wymagała), ale emocjonalnie prowadzisz postacie wiarygodnie, a pisać umiesz dalej (w odróżnieniu ode mnie, ja nie pamiętam, kiedy coś, co nie jest recenzją, napisałam).

ninedin.home.blog

@Ninedin – dziękuję za odwiedziny :)

 

@Bella, @Ninedin – postaram się jutro trochę szerzej odpowiedzieć, bo padam dziś na pysk!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Sprawnie napisane opowiadanie, z niecodziennym pomysłem na "Księżniczkę w opałach". 

Trochę bym się tych sznytów czepiała, ale niech Ci będzie. ;-) Pomysł interesujący – dobry do wyobrażenia i ciekawy: molekuło-wirus/bakteria zatrzymujące czas (zakładam, że żywe, choć i artefakt Obcych by się nadał), hibernujące organizm żywiciela, a poza tym zderzenie: ciepło opisanej relacji i prometejski gest.

Kupiła mnie naturalna narracja. :-)

Jużeś w biblio, więc skarżypyctwo niepotrzebne. xd

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Ja się jeszcze dopytałam męża, który mówi, że do jądra taka próbka nie dotrze, a to czy spadnie w głębsze warstwy czy konwekcja ją wypchnie na zewnątrz to jest ciekawy i nieoczywisty problem, choć mocno hipotetyczny bo przy takiej temperaturze nie ma ciała stałego, wszystko przechodzi w gaz.

@Bella 

Dobra, to zaczynam ;)

No nie. Słońce w każdej sekundzie wyrzuca na zewnątrz 5 milionów ton materii z zewnętrznych warstw (tzw wiatr słoneczny), a konwekcja do jądra nie dociera. Imo statek by spłonął a resztki – w tym z próbką – poleciałyby w kosmos.

I owszem. Ale nie do końca tak to sobie wymyśliłem. Otóż napisałem: “Nie udało nam się jej rozbić za pomocą promieniowania czy bombardowania innymi cząsteczkami”.

Chciałem zrobić zeromolekułę maksymalnie trudną do zniszczenia. I ona w koronosferze nie spłonie, bo jest odporna na takie warunki. Wyobraziłem ją sobie na Słońcu jak pancernik tonący we wrzącej wodzie. Gdyby pancernik był z papieru, to para by go zniszczyła i może poniosła strzępki papieru w górę. Ale moja molekuła jest na to odporna i powinna zatonąć w morzu lekkich pierwiastków. Może do samego jądra nie dotrze, ale do warstwy z wyjątkowo ekstremalnymi warunkami, by ją zniszczyć.

I wiesz – nad backgroundem naukowym specjalnie się nie zastanawiałem. Miało być coś, co da się zniszczyć tylko w sercu Słońca. I takie jest.

 

A ogólnie – pamiętasz, że to SF :)? Ostatnio czytałem “Hail Mary” Weira. Wymyślił takie astrofagi, które są nieprzenikliwe dla każdego rodzaju promieniowania. Niemożliwe? A zabronisz pisarzowi?

Oraz – byłbym ostrożny z mówieniem, że coś jest niemożliwe. Raczej: niemożliwe według naszego obecnego stanu wiedzy. Materiały cięższe od wody toną? Toną! A pancerniki pływają.

Zasadę zachowania energii znasz? Prawo powszechne, uniwersalnie obowiązujące, prawda?

A jednak nie. Przyroda zna sposoby, by ją łamać.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

@Ninedin

zgrzytało mi czasami konceptem (idea podróży z córką, czuło się w tym koncepcie, niestety, imperatyw narracyjny i poczucie, że fabuła tego wymagała)

A mnie się właśnie wydawało, że dorzucenie bohaterowi córki było logiczne i zrozumiałe.

Bo tak. Facet wiezie broń. Potężną. Może mieć jakieś opory. Bez sensu trzymać córkę jako zakładniczkę, bo ojciec może po prostu popełnić jakieś wymyślne samobójstwo, i wtedy na co im Róża?

Dlatego “oni” wrzucili mu córkę na pokład. Żeby nie kombinował. Nie przyszło im do głowy “rozszerzone samobójstwo”. Dla każdego rodzica to byłoby chyba coś niewyobrażalnego. Ale kapitan ma “pewne predyspozycje psychofizyczne”. Akurat takie.

BTW – “Odyseusza i Menelaosa proszących o coś Agamemnona” rozpoznałaś jako wskazówkę dla bohatera ;)?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Hej, hej

Na plus wszystko poza jedną sprawą.

Ogólnie, to dobry tekst, który zyskałby na wydłużeniu, żeby zlikwidować ten infodump z przodu (z drugiej strony odprawy to zazwyczaj infodumpy), sprawnie napisany – widać lekkie pióro, z ciekawym pomysłem, nawet uwzględniając ewentualne problemy z realizmem naukowym.

Zdecydowanie klikałbym

A mankament? Za mało córki. Gra drugoplanową rolę, bardziej jako powód zmartwień bohatera. Myślę, że końcówka zyskałby jeszcze emocjonalnej głębi, gdyby czytelnik bardziej zżył się/polubił tych dwoje.

Mimo to opowiadanie bardzo dobre.

Pozdrawiam

No wszyscy mi mówią, to co już wiem ;)

Czasu mi po prostu zabrakło na napisanie tak, żeby było porządnie.

Jest… znośnie.

Co jak na tak długą przerwę, uważam za swój sukces :).

 

Dziękuję za lekturę, Zanais!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Uważam, że jest lepiej niż znośnie.

Jak na długą przerwę i pisania na ostatnią chwilę, to jest bardzo dobrze!

Staruchu, wiem, dlatego napisałam, że przyjęta przez Ciebie konwencja sprawiła, że przymknęłam oko na naukowe nieścisłości i nie odebrało mi to satysfakcji z lektury :)

Jest dużo lepiej niźli dobrze, nic mnie nie haczyło w narracji, jest dopasowana, naturalna! Co ja mam ostatnio z tą naturalnością? Diabli wiedzą, chyba się popsułam. ;-)

W każdym razie bardzo przyjemnie się czytało! i nie marudzimy, szanowny kolego. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

@Bella

Ufff…

Choć lubię dyskutować pod swoimi tekstami ;). I tak właściwie – zacząłem się zastanawiać, gdzie się wyłącza zawieszenie niewiary. Jak bardzo autor może “przegiąć”? To pewnie indywidualna sprawa odbiorcy, nie?

Ostatnio oglądałem taki film “Ad Astra”. Z Bradem Pittem i Tommy Lee Jonesem. Sposób, w jaki reżyser (a może scenarzysta?) podszedł do grawitacji, pierścieni Saturna, wybuchów w próżni – ranił moje oczy i obrażał te resztki wiedzy, które mi zostały ;). 

 

@Asylum

Zawsze marudzimy! Zawsze można coś zrobić lepiej. Ja na przykład z każdym betaczytaniem coś poprawiam. Zmieniam słowa, szyk, coś dodaję z reguły. I pewnie mógłbym tak wiecznie ;).

Ale miło, że się podobało!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cześć!

 

Na początku rzuciło mi się w oczy sporo przymiotników. Nie znam Twojego stylu, ponieważ to pierwszy z czytanych przeze mnie tekstów Twojego autorstwa, ale taka liczba określeń nieco wybijała mnie z rytmu. Przykładowo:

 

Przez drzwi w rogu sali zamaszystym i dziarskim krokiem wszedł, trzymając dosyć cienką aktówkę w ręku, nieznany mu pułkownik.

 

Mnie się wydaje, że zamaszysty i dziarski to właściwie synonimy, a nawet gdyby takowymi nie były, to i tak z jednego bym zrezygnował (dookreślanie kroku przez aż dwa przymiotniki to chyba za dużo, o ile krok nie jest bohaterem opowieści ;-)).

Później takiego natłoku nie odnotowałem, ale początek, wiadomo, dość istotny. ;-)

 

Potem dziwi mnie takie zdanie:

 

Ten ostatni dowcip jakoś marnie mówiącemu wyszedł.

 

Nie do końca rozumiem sens takiej narracji. Trochę to wciskanie czytelnikowi wrażeń z czytania, przy czym opowiadanie nie bazuje na przebiciu czwartej ściany. ;-)

 

– Nasi specjaliści uznali, mimo że wybrano pana z uwagi na dotychczasowy nienaganny przebieg kariery i pewne predyspozycje psychofizyczne, to dysponując potencjalnie najgroźniejszą bronią w Układzie Słonecznym, mógłby pan…

 

Może tak:

 

– Nasi specjaliści uznali, że choć wybrano pana z uwagi na dotychczasowy nienaganny przebieg kariery i pewne predyspozycje psychofizyczne, to dysponując potencjalnie najgroźniejszą bronią w Układzie Słonecznym, mógłby pan…

 

Tu gardło czytającego zacisnęło się tak mocno, że nie mógł już wydusić ani jednego słowa.

 

Przeskrolowałem komentarze i widzę, że pisane było na szybko, na ostatnią chwilę, ale i tak wyszło dobrze, bo historia jest bardzo intrygująca. Wciąga prawie jak Bagna Biebrzańskie. Pomysł na wysłanie córki w formie zabezpieczenia – świetny. Oczywiście niektóre elementy cechuje skrótowość, ale jest co rozwijać. Generalnie mi się podobało, bo potencjał jest spory. ;-)

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Cześć, FilipieWiju :)

Zacznę od nachalnej autoreklamy – jeśli miałbyś poczytać jeszcze coś mojego, to polecam TO OPKO.

Jestem z niego chyba najbardziej zadowolony. Minimum słów, maksimum przekazu. Szybko przeczytasz – to całe pięć słów :P.

Początek “Róż”, jak czytałeś, powstał najwcześniej. I dlatego jest taki “purpurowy”, barokowy niemal. Bo miałem plany trochę się rozpisać. Ale plany planami, a życie życiem. I musiałem dalej już pędzić do zakończenia, bez przymiotników niemal. Tak mi jakoś wyszło.

Co do “że” – uwaga celna, zaraz poprawię.

A w temacie dowcipu – chciałem zwrócić (nienachalnie, chłe chłe) uwagę czytelnika na to, że warunki panujące we wnętrzu gwiazd (w domyśle: Słońca) mogą molekułę zniszczyć. Taka maluśka podpowiedź!

Dziękuję za lekturę i wizytę :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Dzięki za wyjaśnienia i polecajkę. :D Teraz znam Twój styl znacznie lepiej. Właściwy komentarz zostawię w zareklamowanym tekście.

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Miło powitać Żurorkę :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No, dylemat dałeś bohaterowi paskudny. Ale rozwiązanie przewidywalne. Miałam jednak nadzieję, że jakoś ich uratujesz.

Zastanawiam się, co w tym czasie robiła armia bohatera. Nie zauważyła, że wyłonił się w złym miejscu? Że stracili panowanie nad sterami?

Też mi się wydawało, że Róża w jednym momencie mówi zbyt dojrzale jak na maks sześciolatkę.

Ze szkarłatnej szramy powoli

A szrama to nie jest blizna?

ale za to rozpędziłby „Księżniczkę” do dziesięciu „g” i rozsmarowałby Różę i jego na krwisty dżemik wewnątrz pojazdu.

10 g by rozsmarowało? Wydaje mi się, że tyle jeszcze można przeżyć, o ile nie trwa zbyt długo. Do smarowania jeszcze daleko.

Babska logika rządzi!

Dzięki Finkla :)

 

Armia?

Szukała go za orbitą Plutona. Dlatego dostał tylko 24 godziny.

 

Dzieci?

Jeszcze się zdziwicie ;).

 

Szrama?

No niby tak, ale jakoś mi to pasowało. Zresztą, zobacz TU. I ostatni podany przykład. Chciałem tego słowa użyć w podobnym sensie.

 

10 g?

No tak, pośpiech się kłania. Z tego widać, że mógłbym dołożyć. Ale mogę się bronić tak: paliwa wystarczyłoby na kilkunastominutowe przeciążenie. I wtedy to już dżemik. Pasi?

Ewentualnie zmienię na 100g?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Śmierć tak, ale dżemik jeszcze nie. Za to 100g pewnie już załatwiłoby sprawę.

Babska logika rządzi!

Zmieniłem.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Smutne ale podobało się.

Nie spodobało mi się:

… Różyczka…niemal skamląca ze strachu 

To nie pasuje do późniejszych wypowiedzi dziecka i zachowania.

Jeszcze drobiazg:

Żołnierz odchrz…

Czy nie powinno być : Pułkownik …?

 

Pozdrawiam

 

Cześć Koala :)

“Skamląca” też mi się specjalnie nie podobało, ale nie umiałem znaleźć lepszego słowa i zostawiłem. Ale rzeczywiście to nie pasowało i teraz zmieniłem.

A “żołnierz” w tamtym kontekście znaczyło właśnie “pułkownik”, nie chciałem jednak nadużywać tego słowa. Mogłem mu jakieś nazwisko nadać, ale zależało mi na pewnej bezosobowości bohaterów. A teraz już za późno na takie zmiany.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Powitać Żurora :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, intrygująca była wzmianka o zaginionych kolejno: ekspedycji badawczej, wyprawie ratunkowej i oddziale marines, a dalszy rozwój wypadków zapowiadał równie interesującą kontynuację. I choć rzecz rozgrywa się w bardzo kameralnych warunkach, to problem, z którym kapitan musi się zmierzyć, jest najwyższej wagi. Obecność Róży przydaje opowiadaniu dodatkowego dramatyzmu.

Choć wykonanie mogłoby być lepsze, to nie uważam, Staruchu, abyś zardzewiał. :)

 

Ze szkar­łat­nej szra­my po­wo­li wy­to­czy­ła się ru­bi­no­wa kro­pla krwi. → Ze szkar­łat­nej rany po­wo­li wy­to­czy­ła się ru­bi­no­wa kro­pla krwi.

 

– Pro­wa­dzi­my. A wła­ści­wie – pro­wa­dzi­li­śmy. → Raczej: – Pro­wa­dzi­my. A wła­ści­wie to pro­wa­dzi­li­śmy.

Unikaj dodatkowych półpauz w dialogach.

 

Ten ostat­ni dow­cip jakoś mar­nie mó­wią­ce­mu wy­szedł. → Raczej: Ten ostat­ni dow­cip jakoś mar­nie wyszedł mó­wią­ce­mu.

 

Chwi­lę mi­nę­ło, zanim ogar­nął→ Mi­nę­ła chwila, zanim ogar­nął… Lub: Chwi­lę trwało, zanim ogar­nął

 

Dłuż­szą chwi­lę mi­nę­ło, zanim się zo­rien­to­wał. → Minęła dłuższa chwila, zanim się zo­rien­to­wał. Lub: Dłuż­szą chwi­lę trwało, zanim się zo­rien­to­wał.

 

nie po­pra­wi­ło jego na­stro­ju. Wręcz prze­ciw­nie – ktoś za­wią­zał jego je­li­ta… → Czy oba zaimki są konieczne?

 

I tak dalej, i tak dalej… Świat bez czasu.

Szedł dalej. → Nie brzmi to najlepiej.

 

 – Ja też dzi­siaj wrócę do sie­bie.

A po chwi­li rzu­cił ze smut­kiem: – To znacz­nie dalej… i droga znacz­nie trud­niej­sza…

Czu­łem, że dzie­je się coś nie­zwy­kłe­go. Ści­ska­łem go w ra­mio­nach jak małe dziec­ko, a mimo to mia­łem wra­że­nie, że on jakby spada pio­no­wo w prze­paść i że nie mogę zro­bić nic, aby go utrzy­mać… → Albo piszesz cytat kursywą, albo cytujesz w cudzysłowie. Nie używamy jednocześnie kursywy i cudzysłowu.

 

ze nie mógł już wy­du­sić ani jed­ne­go słowa. Łzy ciur­kiem ka­pa­ły na czoło śpią­cej już dziew­czyn­ki. → Literówka. Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć Staruchu :D

 

Pułkownik, postawny mężczyzna w średnim wieku, z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, o siwiejących skroniach, podszedł do pulpitu, górującego nad stołem i krzesłami.

Siedzę i myślę jakim cudem chop miał skronie na brzuszku :P. Zaproponowałby na abarot:

 

Pułkownik, postawny mężczyzna w średnim wieku, o siwiejących skroniach, i lekko zaokrąglonym brzuszku, podszedł do pulpitu, górującego nad stołem i krzesłami.

 

Dane dotyczące  Koordynaty jej położenia i parametry kursu do niej prowadzącego ma pan w dołączonych danych.

Co by tych danych  za dużo w jednym zdaniu nie dawać ;]. 

 

Fabularnie i stylistycznie – miód malyna :D. Jak nie przepadam za hardym sf, tak przeczytałem z przyjemnością. Trochę mnie zwiodłeś tym Hornicem we wstępie, bo już sobie wyobrażałem tak miłe memu sercu postapo, ale zakończenie wyjaśniło na czym polega nawiązanie. 

 

Gratulacje i powodzenia w konkursie

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Dziękuję Bogini :)

Jednak zardzewiałem, sporo baboli jak na tak krótki tekst ;/. Poprawiłem.

A za sukces poczytuję sobie, że tym razem nie zakopałem sensu opowieści zbyt głęboko, prawda?

 

@Morderca

Tobie również dziękuję za odwiedziny :).

Co do brzuszka i skroni – wydaje mi się, że takie wyliczenie ograniczone przecinkami sugeruje jasno, że dotyczy ono pułkownika a nie jego brzucha.

Co do danych – no tak, brzmi kwadratowo, zaraz to zmienię.

Miło, że rozpoznałeś Hornica :). Co prawda on musiał zdecydować o losie ludzkości, a kapitan tylko o losie swojej córki. Ale czy to rzeczywiście jest “tylko”?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bardzo proszę, Staruchu. :)

Nadal twierdzę, że nie zardzewiałeś, ale jeśli czujesz inaczej, to może wystarczy rozprostować członki i naoliwić się nieco…

Owszem, sens nie jest zagrzebany, jest jasny i czytelny. I byłabym klikała, ale zjawiłam się za późno. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezwykle mi miło, Reg :).

I tak, wewnętrznie się czuję zardzewiały. Ale rozpocząłem proces renowacji.

A klikanie niepotrzebne, wystarczy, że w miarę się podobało.

Jeszcze raz dziękuję!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

I ostatni Żuror zawitał :)

Miło mi!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

No, kurde, tak to bym mogła rdzewieć ;)

Podobało mi się. Aleś mu dał dylemat. Przeczuwałam, że to musi się skoczyć w taki sposób, że ostatecznie będzie szukał sposobu na unicestwienie statku wraz z sobą i Różą. Choć przyznam, że jednocześnie cały czas miałam nadzieję, że ich jednak uratujesz. I to jest taki stan czytelniczy, w którym nie można się oderwać od tekstu :)

Emocje wybrzmiały, czuć jak bohater się szarpie. Córka trochę słabiej pokazana, ale jej postać jest spójna i nie uważam, żeby była nad wiek dojrzała. Dzieciaki widzą i rozumieją więcej niż się dorosłym wydaje i potrafią czasem zaskoczyć zadziwiająco dojrzałymi odzywkami.

Czepła bym się jedynie obecności Róży na pokładzie, trochę to tak wygląda, że znalazła się tam, bo jej tam potrzebowałeś.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Miło ze wpadłaś, Irko!

Podobało mi się

Szczególnie to mnie ujęło w Twoim wpisie ;)

 

A teraz co do szczegółów.

Córka trochę słabiej pokazana

Zdaję sobie sprawę. To wina pośpiechu, bo o córce miało być znacznie więcej. Trochę lirycznie, trochę purpurowo. Czas nie pozwolił. A że się zagiąłem, żeby w końcu coś wrzucić, to tekst jest ciut niedoszlifowany. I tę rdzę na nim widać.

Czepła bym się jedynie obecności Róży na pokładzie

Następna ;). A mnie to akurat wydało się bardzo logiczne – jak zapewnić sobie dostawę przesyłki? Wybrać osobę, na którą będzie olbrzymi “hak”. Jest osoba, jest i hak – Róża.

Ale przecież jaki sens jest trzymać ją jako zakładniczkę? Ojciec może zrobić coś głupiego, i wtedy psu na budę taka zakładniczka.

Otóż przesyłkę i to coś najcenniejszego, “haka”, umieszczamy razem, w jednym opakowaniu (statku). I wtedy mamy pewność, że przesyłka dotrze na miejsce, bo przecież jest razem ze “skarbem”, dzieckiem. Którego ojciec nie ośmieli się skrzywdzić.

Tak, moim zdaniem, mogli myśleć zleceniodawcy tego skoku.

 

Dziękuję za wizytę!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

A co przedszkolny psycholog na uwięzienie niewytrenowanego dziecka w rakiecie?

Babska logika rządzi!

Finkla, nacisk poszedł z samej góry. Jak tu doradcy prezydenta/szefowi sztabu/czy innemu ważnemu dupkowi odmówić?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Następna ;). A mnie to akurat wydało się bardzo logiczne – jak zapewnić sobie dostawę przesyłki? Wybrać osobę, na którą będzie olbrzymi “hak”. Jest osoba, jest i hak – Róża.

Jakby to ująć… Każdy kij ma dwa końce, Ty trzymasz w ręku jeden, i z tego końca to faktycznie ma sens, ale ja patrzę na drugi koniec. A co tam jest? Pytanie, czy na misję wojskową jest sens wysyłać dziecko, zawsze może coś zepsuć, zawsze może się zdarzyć, że żołnierz znajdzie się w takiej sytuacji, jak Twój bohater. Poza tym przecież tego się nie robi, która armia wpadnie na taki “genialny” pomysł? Być może jakaś armia w przyszłości. Hmm, ale tego nie ma w tekście, a skoro nie opisujesz uniwersum, to korzystam z doświadczenia, a ono podpowiada mi, że to idiotyzm.

I druga sprawa – poszedł się paść oddział specjalny, naukowcy mają problemy, cząsteczka jest niebezpieczna… a tatuś się cieszy, że więcej czasu spędzi z córką. A nie powinien się przypadkiem bać, że coś jej się stanie? Nie powinien się zastanawiać, czemu dowództwo w ogóle robi takie rzeczy?

To by się w sumie dało łatwo załatwić. Przypuśćmy, że w przyszłości okazało się, że żołnierze lepiej funkcjonują na dalekich samotnych misjach, gdy mają obok siebie kogoś bliskiego. Przypuśćmy, że stworzono odpowiednie procedury, że takie sytuacje nie są jakimś wyjątkiem, ale regułą. Wystarczy wtedy dodać krótki dialog. Dowódca mówi, że ta misja ma taką to a taką rangę i zostanie w niej wykorzystana taka to procedura – krótko mówiąc lecisz z córką. A czytelnik się nie potyka ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Zanim tu wpadnę z porządnym komentarzem. Staruchu, tego dziecka na pokładzie, moim zdaniem nie obronisz. Pal licho intencje przełożonych, bo to mi wygląda raczej na działanie jakiejś orgnizacji przestępczej a nie dowództwa wojskowego i dziwne, że ani pułkownik (jeśli nie brał udziału w spisku, a jeśli brał, to i tak musiał wiedzieć, że to nie wygląda na regulaminowe działanie armii i podwładny zwyczajnie może odmówić wykonania rozkazu, który dotyczy cywila, dziecka, pozasłużbowych kwestii) ani sam kapitan nie podważyli takiego idiotycznego i niemoralnego pomysłu. Armia wydaje polecenie – weźmiesz własne dziecko ze sobą, będziemy mieli pewność, że czegoś nie odwalisz i dostarczysz towar? Jaka armia tak robi? 

Oczywiście że to jest bez sensu i całe to dowództwo z tym głupim planem wychodzi na idiotów, bo on w Twoim tekście i tak finalnie zabija siebie razem z córką i jeszcze niszczy ładunek. Więc jeśli już jego przełożeni (później wychodzi, że tam i tak działali w tle chyba więksi Złole) chcieli miec pewność, że kapitan niczego nie odwali, a byli zdolni do takich numerów jak wciśnięcie dziecka na pokład statku lecącego do miejsca, gdzie szlag trafił nawet marines, a potem transportującego coś tak niebezpiecznego, że mogło unicestwić ludzkość, to chyba lepiej by jednak było tradycyjnie i zgodnie z uświęconą popkulturową tradycją w takich sytuacjach, trzymać to dziecko jako zakładnika. Ale piszesz w komentarzach tak:

 

Córka na pokładzie. Wyobraziłem sobie, że porywacze chcieli uniemożliwić bohaterowi popełnienie jakiegoś wymyślnego samobójstwa, typu wystrzelenie się w Wenus czy Jowisza. Córka na pokładzie gwarantowała (w mniemaniu porywaczy) przeżycie kapitana. A zarazem i bezpieczeństwo ładunku.

 

Czyli od początku to był plan porywaczy (że niby jakaś frakcja wojskowa z dowództwa? Złole ukryci w szeregach armii?) z tym dzieckiem, a więc tym bardziej tacy Złole zwyczajnie porwaliby to dziecko i trzymali jako zakładnika, starsząc bohatera, że jak nie wróci z ładunkiem to oni to dziecko skrzywdzą. I tłumacznie, że jakby się im zabił i zniszczył ładunek to zostaliby z tym dzieckiem jak Himilsbach, jest bez sensu. Rodzic raczej nie liczłby na to, że jak ich wykiwa to Złole powiedzą: ok, wyprowadził nas w pole, możemy już wypuścić małą. No i po co ta cała szopka? Przecież jeśli wojskowi za tym stali to wystarczyło żeby on przyleciał (bez dziecka) do tego Plutona, a tam ekipa Złoli (siedzących w dozwództwie jak rozumiem) przejmuje od niego statek i ładunek i zabiera do swojej bazy. A jeśli Złole nie mieli takiej władzy, to jak im sie udało wpłynać na dowództwo armii i przekonać je, że zabranie przez kapitana dziecka to świetny pomysł? ("A żeby nie zrobił pan nic głupiego, musieliśmy fatygować pana córkę. Trudno, nie dało się tego załatwić inaczej"). A może to całe dzowództwo to sami psychole i od początku to był ich cel? Ale po co wtedy ta ściema i baza za Plutonem? Nie mogli od razu wysłać swojego człowieka zaufanego/oddanego żołnierza żeby im przywiózł to co chcieli, tam gdzie chcieli?

No i przecież takie samo ryzyko było dla Złoli (co się finalnie okazuje), że on będzie i tak chciał zniszczyć molekułę, nawet gdy wcisną mu dziecko na pokład. No a przecież bohater powienien wiedzieć, że jak molekuła zostanie sprowadzona na Ziemię i być może zniszczy ludzkość to i tak jego dziecko zginie. Tyle, że gdy zgodził się zabrać dziecko na pokład skazał sam siebie na dzieciobójstwo (ok wtedy jeszcze niby nieświadomie). No ale skoro do końca nie znamy zamiarów Złoli ("wiemy co z nią zrobić") to może trzeba było im po prostu dostarczyć tą molekułę i nie zabijać siebie i własnego dziecka? Może do niczego złego by nie doszło? A jeśli by doszło, to dziecko by przynajmniej dłużej pożyło…

Itd. Itd. 

Moim zdaniem motyw wciśnięcia tego dziecka na pokład razem z żołnierzem wysłanym w taką misję, z żadnej strony nie trzyma się kupy. Jak zauważyłem, ten motyw (a na nim zasadza się poniekąd fabuła), mocno zgrzyta części czytelników i to chyba powinno dać trochę autorowi do myślenia.

 

Ps. A to, że boahater bez mrugnięcia zgodził się zabrać w taką misję (wojskową) własne dziecko, to jest tak nieprawdopodobne, że zasługuje na osobny elaborat. Bo chciał pobyć z córką? Nasi żołnierze na misje w Iraku też zabierali dzieci, żeby pobyć z nimi?

Ps.2. Ja wiem, że Złole swoje plany ujawniają dopiero, gdy bohater sprowadza molekułę w pobliże Układu Słonecznego, ale to niczego nie zmienia. 

Po przeczytaniu spalić monitor.

Dużo literek :).

Ale ok.

Jak to widzę (teraz, bo oczywiście story było wymyślone, a background gdzieś tam majaczył; teraz go muszę uszczegółowić).

Dlaczego takie kombinacje z “przesyłką”, można prościej itd?

Z treści wynika, że na początku “władzę” nad molekułą mieli naukowcy, zapewne pod egidą jakiejś międzynarodowej organizacji (stąd ten oenzetokołchoz). Armia zaczęła się nią interesować dopiero po zaginięciu oddziału marines. I, jak to każda armia w każdych czasach, kiedy zobaczyła w niej potężną broń, zapragnęła ją posiadać.

I tu pomiędzy “oenzetokołchoz” i Armię wchodzi nasz bohater. Obie strony patrzą sobie na ręce, są nieufne. Znają się nie od dziś. Przedstawiciele “oenzetokołchozu” żadnego wojskowego jastrzębia na pokład nie wpuszczą, za to Armia za nic nie odda próbki w ręce jakiegoś cywila.

Stąd, kompromisowo, nasz bohater wyznaczony do misji.

 

Dziecko.

Wiecie, dla mnie, jako ojca, taki wybór, jakiego dokonał kapitan, nie mieści się w głowie. Ja bym tak nie postąpił. “A weźcie sobie tę cząsteczkę i zniszczcie świat, kij mi do tego. Mam swoją córeczkę i w dupie was mam”.

Takie, moim zdaniem, jest logiczne wyjście z tej opresji. Bo poświęcenie swojego dziecka na ołtarzu jakiegoś mitycznego “dobra ludzkości” nie mieści się w zasięgu mojego rozumienia. Stąd wskazówki we śnie bohatera: pokazał się tam Abraham ofiarujący Izaaka, Agamemnon składający w ofierze Ifigenię, czy nawet StarTrek (był taki odcinek, w którym aby okazać się dobrym dowódcą, trzeba było poświęcić życie podwładnego i przyjaciela). Na to liczyli Złole. I się przeliczyli, bo jednak bohater ma “specjalne cechy psychofizyczne” i wolał zostać męczennikiem.

Czemu ojciec zgodził się, aby Róża znalazła się na pokładzie? Też tam gdzieś wskazuję, że ojciec i córka długo byli rozłączeni (może wojskowe misje, może bolesny rozwód?). I bohater, nie bacząc na logikę, chce pobyć z córką, popracować nad “więziami”, po prostu popatrzeć na dzieciństwo swojej córki. To naprawdę silny bodziec.

I jeszcze – Róża jako zakładnik w bazie? To właśnie byłoby bez sensu. Straszenie zrobieniem krzywdy ma sens, jeśli jest kogo straszyć. A jeśli kapitan unicestwiłby sam siebie (a Złole biorą to pod uwagę) czyni to całą koncepcję dziecka-zakładnika bezprzedmiotową. 

Ufff…

Tak mi to gdzieś w głowie świtało.

Dziękuję Mr Marasie za lekturę i rozbudowany komentarz :)

 

Oraz, mam nadzieję, że Irki wątpliwości też trochę rozwiałem.

I tak, pewnie, mogłem coś jeszcze rozjaśnić, dodać. Ale: po pierwsze – brak czasu, a po drugie – ja zawsze wolę mniej tekstu niż więcej. I, jak widzisz, sama zbudowałaś teorię, która tłumaczy niektóre rozwiązania w tekście. Mnie pasuje :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Niestety, nie przekonuje mnie takie tłumaczenie, Staruchu ;). Nadal nie mogę uwierzyć w wojskowych, którzy nakazują (bo to nawet nie był rozkaz) podwładnemu zabrać na misję wojskową własne dziecko, a ten wojskowy bez mrugnięcia okiem się na to zgadza. Poza tym wojskowi Złole robią jakąś kosmiczną szopkę, a potem i tak przecież odkrywają karty przed całym światem. I co w sumie się dzieje? Armia zagarnia molekułę dla siebie oszukując bandę naukowców? A co by się stało gdyby armia od razu wysłała swoje siły po molekułę i od razu zabrała do swojej bazy zamiast do stacji naukowej obok Plutona? Naukowcy wysłaliby przeciw wojskowym oddział naukowców-komandosów w białych kitlach i odbili ją? Poza tym oni go jeszcze straszą, że jak coś wykręci, to statek wyleci w powietrze (czyli wtedy sami się pozbędą molekuły… Rzeczywiście super plan i super szantaż…), ale nie potrafią skierować statku tam, gdzie chcą żeby poleciał i trzeba to zrobić z wnętrza (co za nędzną techniką oni dysponują???)…

Nie będę już rozwijał komentarza, napiszę jeszcze tylko, że nie zadbałeś za bardzo o detale, na przykład klasyczna drętwa gadka Złoli, wyjaśniająca ich podstępne zamiary, w której wojskowi zwracają się do podwładnego per pan jak w XIX wiecznej Polsce. [Jak minęła podróż? Nie musi pan odpowiadać, skoro pan tego słucha, to wiemy, że zakończyła się pomyślnie. Pomyślnie dla nas. Zeromolekułę dostarczył pan tam, gdzie chcieliśmy my, a nie jacyś przypadkowi naukowcy z oenzetokołchozu. Wiemy, co z nią zrobić. Pana sprawą jest tylko dostarczyć ją do stacji Salut-XXVII. Koordynaty jej położenia i parametry kursu ma pan w dołączonych danych. Niestety, tych zmian można dokonać tylko z wnętrza pojazdu, dlatego musieliśmy pana fatygować. A żeby nie zrobił pan nic głupiego, musieliśmy fatygować pana córkę. Trudno, nie dało się tego załatwić inaczej. Do zobaczenia na Salucie! Ma pan dwadzieścia cztery godziny! A gdyby chciał się pan wybrać gdzie indziej, wtedy cóż… „Księżniczka” nie doleci nigdzie. To znaczy – nigdzie w całości. Ale wtedy przecież zeromolekuła trafi w końcu jakoś na Ziemię. Chce pan mieć na sumieniu miliardy istnień?]

Może kilka słów ogólnych. Tekst, rzekłbym, filmowy, a autor próbuje podbić stawkę i pocisnąć dramtaurgię hollywoodzkim chwytem z córeczką na pokładzie (co, jak to bywa w Hollywood, za bardzo nie trzyma się kupy), potem idzie w klasyczny motyw poświęcenia/honorowego męczennika ale funduje nam niehollywoodzki niehappyend.

Doceniam próbę wymyślenia takiego nośnego fabularnie motywu (zabranie na pokład córeczki), ale jest on moim zdaniem zbyt naciągany. Opowiadanie napisane jest sprawnie, na jednej nucie, miejscami lekko przeszarżowane (te sznyty) i jak dla mnie zbyt ckliwe w wymowie. Nastrojem i nutą przypomniał mi się od razu tekst Rybaka o rozbitku kosmicznym i zmumifikowanej córeczce z duchami obcej planety w tle. Jest efektownie ale niewiarygodnie, brakuje detali i dopracowania szczegółów. Pewne chwyty są zdecydowanie naiwne – np. gadka wyjaśniająca Złoli. Z Twoich komenatrzy wynika, że miałeś w głowie pełniejszy obraz sytuacji niż to przedstawiłeś czytelnikowi. Miejscami zaobserwowałem dziwny szyk zdania. 

Podsumowując – nawet fajna, oldschoolowa opowiastka w soft-sf anturażu. Ale jednak za dużo w niej zgrzyta, zbyt wiele autor przedstawia w dosłownych infodumpikach (zazwyczaj wkładając je w usta postaci), można to było rozpisać nieco dłużej, pokazując, a nie opowiadając. Na pewno osiągnąłbyś wtedy więcej dramaturgii naturalnie wynikającej z fabuły. 

Kilka luźnych uwag technicznych (nie robiłem klasycznego walcowania na zimno).

 

Nie czekał jednak długo. Przez drzwi w rogu sali zamaszystym i dziarskim krokiem wszedł, trzymając dosyć cienką aktówkę w ręku, nieznany mu pułkownik.

– Spocznij, kapitanie! I proszę usiąść.

Rzucił wyprostowanemu na baczność i salutującemu kapitanowi.

 

– niezręczna narracja. Narrator towarzyszy w tekście kapitanowi, zagląda w jego myśli, chwilę wcześniej jest "nieznany MU pułkownik", a potem "salutującemu kapitanowi" jakby narrator towarzyszył pułkownikowi w tekście.

 

Zaczyna coś tu śmierdzieć!

– dziwny szyk. Coś tu zaczyna śmierdzieć?

 

Co ciekawe, sondy bezzałogowe cały ten czas latają do układu i wracają z niego bezproblemowo.

– po co "ten"? Cały czas wystarczy.

 

– Brzmi jak rutyna i sztampa, panie pułkowniku! – w odpowiedzi próbował zażartować także kapitan.

– "w odpowiedzi próbował zażartować także kapitan" nie brzmi za dobrze.

Po przeczytaniu spalić monitor.

Cześć!

 

Przeczytałem, początkowo z zainteresowaniem, później z coraz większym zdziwieniem. Pomysł ciekawy, choć niby prosty, napisane bardzo przystępnie i tak na lekko, z przymrużeniem oka miejscami. Zastanawiam się tylko, czy to faktycznie jest s-f, czy jednak nie space fiction, bo motywów science nie znalazłem (jak na lata dwudzieste XXI wieku).

Jakieś (bliżej nieokreślone) wojsko, bez łańcucha dowodzenia czy procedur bezpieczeństwa, na totalnym spontanie, oficer godzący się na lot “na zadanie” z własną córką (WHAT!?) i tajemnicza, mordercza cząstka z innego układu, mogąca unicestwić życie na całej planecie. Jedna cząstka, na całej planecie… Takie zaklęcie końca świata ubrane w fizyczną terminologię. Generalnie, realia fizyczne czy astronomiczne są tutaj potraktowane po macoszemu, co mi utrudnia nieco odbiór przekazu.

Przesłanie samo w sobie wartościowe, zachęcające do rozmyślań nad kwestiami mniejszego i większego zła, a także odpowiedzialności.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

MrMarasie – poprawiłem tu i ówdzie ;)

Że nie jest to moje najdoskonalsze osiągnięcie, wiem sam. Ale chciałem w końcu coś tu wrzucić. I zawziąłem się, żeby to zrobić, nawet w ostatniej chwili.

A co do córki – będę miał odmienne zdanie, ok?

 

Krar85 – witam Pana :)!

I tak – wojsko. Nie byłem. Łańcuch dowodzenia? W dzisiejszych (a jeszcze bardziej – przyszłych) czasach? Ważne aby parytet polityczny się zgadzał i wszystkie mniejszości były reprezentowane.

O córce sporo już pisałem.

mordercza cząstka z innego układu

Hmmm… Widział, Pan dedykację na wstępie? James Holden znany? Bo moja cząstka to coś jak protomolekuła, choć znacznie, znacznie mniej groźna.

Generalnie, realia fizyczne czy astronomiczne są tutaj potraktowane po macoszemu

A gdzie, jeśli mogę spytać? Zbyt głęboko co prawda się w jakieś hard SF nie zagłębiałem, ale strasznie chyba nie nakłamałem?

 

I dzięki za lekturę :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Staruchu, bo jak dorosłemu narysujesz węża boa, który połknął słonia, to każdy będzie zrzędził, że ten kapelusz jest strasznie krzywy :D

Łańcuch dowodzenia? W dzisiejszych (a jeszcze bardziej – przyszłych) czasach? Ważne aby parytet polityczny się zgadzał i wszystkie mniejszości były reprezentowane.

Nie dałeś taga humor, a z treści nie złapałem do końca, że to żart. Bo to wojsko pokazujesz trochę jako Gang Olsena, a wojsko – takie wiodące, które ma zdolności operacyjne, chyba nie do końca takie jest.

James Holden znany

Nieznany. Patrzę na to z perspektywy swojej (skromnej) wiedzy o fizyce XX wieku i wygląda to mocno osobliwie. Cząstka może mieć jakąś masę i energię, i oddziaływać z innymi cząstkami. Ale jedna cząstka mogąca wpłynąć wszystkie inne, rozróżniająca, która należy do istoty żywej, jakaś nieznana forma reacji łańcuchowej!? Wszechświat jest w makroskali dosyć jednorodny (z tego co wiemy). Smoki, wróżki i jednorożce są nieco bardziej s-f niż to. Pamiętaj, to tylko moja skromna opinia.

A gdzie, jeśli mogę spytać?

Przykładowo tutaj:

Zostawała sama „Księżniczka”. Ale jej słabiutkie, jak na pojazd wojskowy, silniczki manewrowe pozwalały obracać statek, ewentualnie nadać mu jakieś nędzne przyspieszenie rzędu jednej dziesiątej „g”.

Ok, statek ma silniki manewrowe.

Odkrył jednak, że paliwo można było, po zerwaniu wszystkich bezpieczników i obejściu założonych blokad, wypalić w jednym, potężnym impulsie. Który uniemożliwiłby plan wysadzenia pojazdu, ale za to rozpędziłby „Księżniczkę” do stu „g” i rozsmarowałby Różę i jego na krwisty dżemik wewnątrz pojazdu.

Gdzie wypalić? W silnikach manewrowych. Jeżeli silnik służy do nadawania przyspieszenia rzędu 0.1g, to jak nim wywołać 100g? Silnik to nie armata. Dysza, pompa paliwa, skąd to? No i jaka konstrukcja wytrzyma 100g przez dłuższy czas, konieczny do osiągnięcia dużej prędkości (zejścia z orbity); 100g to bardzo dużo, pojazdy załogowe (w realu) projektuje się do warunków przeżywalnych dla załogi.

Po dłuższej chwili „Księżniczka” odpaliła silniki i ruszyła prosto w Słońce.

W kosmosie rzadko leci się prosto do celu, zwłaszcza, jak brakuje paliwa. Trzeba zejść z jednej orbity i wejść prosto na kolizyjną z innym ciałem niebieskim.

 

To są z jednej strony drobnostki niby, ale z drugiej to ma być s-f, jak rozumiem. Ale pamiętaj, to tylko moja opinia.

 

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Nie dałeś taga humor, a z treści nie złapałem do końca, że to żart

Okej, tak też można :).

Więc potraktuj resztę jako żart.

Ale może nie?

W kosmosie rzadko leci się prosto do celu(…). Trzeba zejść z jednej orbity i wejść prosto na kolizyjną z innym ciałem niebieskim.

A owszem. Kiedy chcę lecieć na Marsa, to w sumie nie wybieram kierunku na Marsa. Ale jakoś tam trafiam, nie?

Pewnie dlatego, kiedy się chcę wybrać do Szczecina – mówię: najpierw jadę na północny zachód, do drogi A1, potem na Wrocław, gdzieś po drodze zatankuję, potem na Gorzów i kolejne tankowanie przed Szczecinem?

Bo bezpośrednio ode mnie na Szczecin nie można :).

 

Wszechświat jest w makroskali dosyć jednorodny (z tego co wiemy)

A pewnie. Dziś.

Kiedyś i próżnia była pusta. Dziś jest wrzącą pianą.

I życie nie mogło “samo” powstać. A jednak.

I białko kinezyny “nie powinno” tak wędrować. A wędruje.

Owszem, mój tekst nie jest naukowy. Ale przecież i SF (w różnych odmianach) jest nienaukowa.

Podróże szybsze niż światło? Niemożliwe! Portale czasoprzestrzenne? Niemożliwe!

 

A jednak…

Więcej jest rzeczy na niebie i ziemi niż się śniło waszym filozofom ;).

Ale pamiętaj, to jest tylko moja opinia :D

 

Pozdrawiam!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Witaj.

 

Baaardzo smutne. Piękne i wyciskające łzy. Słów o wyjątkowej relacji rodzica z dzieckiem nie zrozumie nikt, kto tego nie przeżył. :)

 

Mam pytania:

A, i jeszcze jedna rzecz – do pana należy przywilej wybrania nazwy statku na tę jedną, specjalną podróż? – czy tu ma być znak zapytania? 

„Jakoś wyjątkowa wybiórcza ta awaria”, przemknęło mu przez myśl. – czy tam nie miało być wyrazu “wyjątkowo”?

 

 

Określenie “krwisty dżemik” zadziałało na mnie piorunująco! :)

 

Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

Słów o wyjątkowej relacji rodzica z dzieckiem nie zrozumie nikt, kto tego nie przeżył. :)

 No właśnie. Sam mam trójkę dzieci (już nastoletnich) i nigdy bym ich nie zabrał ze sobą na niebezpieczną, kosmiczną misję wojskową po zabójczą molekułę, oczywiście gdybym był wojskowym. Jako niewojskowy też bym nie zabrał… 

Po przeczytaniu spalić monitor.

MrMarasie – bo je miałeś przy sobie. Tęsknota to wielka siła. 

A misja miała być w stylu InPostu – wziąć, przelecieć, oddać.

Bomby atomowe też się transportuje. Bez większych problemów.

I naprawdę w tym akurat przypadku mnie nie przekonacie :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 No właśnie. Sam mam trójkę dzieci (już nastoletnich) i nigdy bym ich nie zabrał ze sobą na niebezpieczną, kosmiczną misję wojskową po zabójczą molekułę, oczywiście gdybym był wojskowym. Jako niewojskowy też bym nie zabrał… 

Gratuluję Trójki Pociech. Zawsze powtarzam, że to najcenniejsze, co otrzymujemy w życiu: Dzieci. heartsmiley Tylko dla Nich żyjemy.

 

Co do niebezpiecznej wyprawy i narażania Dziecka, zgadzam się z Tobą całkowicie, Mr.Marasie

Mocno zabrzmiał mi fragment z opowiadania o długiej rozłące i potrzebie pobycia z córką Różą choć przez tę wyprawę, że to jakby jedyna szansa spędzenia z nią czasu i przyjęłam taką argumentację. Trudno mi tu zabierać głos w imieniu wojskowego, ojca, pracownika stacji kosmicznych, który – jak rozumiem – nie może w inny sposób poświęcić czasu ukochanemu dziecku. Rzeczywiście jednak zagrożenie było zbyt poważne… 

 

Z drugiej strony, zakończenie przywiodło mi na myśl mit o Ikarze i jego ojcu. Lot, który miał być w zamiarze ojca wybawieniem dla niego i jego syna, skończył się tragedią dla dziecka. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Zardzewiałem.

Ja też.

 

Ciekawy tekst, czuć w nim emocje, zwłaszcza w zakończeniu, które definiuje cały tekst. Akurat słucham “Expanse”, więc dostrzegłem inspirację.

No wreszcie ktoś zauważył :D.

Że moja zerocząsteczka to pikuś w porównaniu z protomolekułą.

Dziękuję Zygfrydzie za lekturę!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cześć,

Komentarz ten został napisany jeszcze przed wstawieniem komentarza z jurorskim obrazkiem, zatem do tego momentu w tekście mogły zajść zmiany, których już nie śledziłem.

Mógłbym opisać Twój tekst jednym słowem: Mało! I będzie to zarówno komplement jak i zarzut.

Świat opisujesz zdawkowo, przy okazji, ale wychodzi z tego dość daleka przyszłość i… no właśnie tu mi zabrakło. Rozumiem, że postawiłeś na zwięzłą historię i nadmiar światotwórstwa mógłby zaszkodzić, ale brak mi zarysu wszystkich stron konfliktu. Do tego brakuje lepszego zarysowania relacji ojciec-córka. To chyba mój największy zarzut, bo też się, mówiąc wprost, na kapitana wkurzyłem, że tak leciutko zgodził się zabrać córkę w podróż. Niestety przez to, że ta relacja była ledwie naszkicowana, całą resztę tekstu byłem raczej zirytowany i nie wszedłem w ich skóry, a tekst chyba miał właśnie stać tą relacją.

Fabuła natomiast wciąga. Cóż, wrzucanie kłód pod nogi bohaterów zazwyczaj działa i tu umiejętnie wykrzesałeś fajne napięcie. Sporo myśli zdążyło przejść mi przez głowę, gdy już wyszedł ten spodziewany-niespodziewany twist. No właśnie – spodziewany, bo coś musiało się stać, ale jednak niespodziewany, bo chyba bardziej oczekiwałem problemów natury technicznej niż wsadzenia na taką minę, w sytuację bez wyjścia. To oceniam na plus. Minusem jest to, że fabuła jest jakby wyrwana z kontekstu, ale na to narzekałem już w poprzednim akapicie.

Motyw konkursowy jest całkiem, całkiem. Księżniczek naliczyłem trzy: Róża, Księżniczka i ludzkość. Tutaj bohater musiał wybierać, którą ratować. Za wybór możemy mu podziękować, choć oczywiście żal, że stało się jak się stało. No ale skurkowaniec sam się o to prosił – nie wybaczę mu.

Masz bardzo fajną narrację, umiejętnie operujesz piórem. Dlatego tu się należy komplement pod słowem „mało”. Obiecuję sobie, że spróbuję pozaglądać do Twoich innych opowiadań, jeśli tylko czas pozwoli. Z drugiej strony tekst sprawia wrażenie, jakby nie odleżał i nie przeszedł głębszej redakcji – kilka babolków jeszcze zostało. Do tego nie jestem fanem wtrąceń przez półpauzy w dialogach. Momentami zmuszało mnie to do wytężenia zwojów mózgowych.

Niemniej jednak była to przyjemna lektura, jeśli można tak mówić o tekście traktującym o takich wydarzeniach. Trochę się zastanawiam, czy dało się z tego wycisnąć więcej, bo z jednej strony proszę się o kolejne informacje, a z drugiej boję się że mogłyby to zabić główną oś historii. Wychodzi na to, że należy uszanować wizję autora, co też niniejszym czynię: dziękuję, Staruchu, za ten tekst ;)

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

O, bardzo miły (w sumie) komentarz :)!

Owszem, tekst był napisany na ostatnią chwilę. Nie tak to powinno wyglądać, ale chciałem w końcu coś “urodzić” po wielomiesięcznym milczeniu.

Udało się. 

Na tyle na razie mnie stać, co i tak uważam za spory sukces!

Dziękuję, Krokusie :)!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Cześć, Staruchu! Bardzo Ci dziękuję za udział w konkursie.

 

Na początek zaznaczę, że bardzo liczyłam w konkursie na kosmiczne ratowanie księżniczki i się doczekałam. Za zaczynasz od tajnej misji, do której bohater zostaje zmuszony i tu niestety miałam pierwszy zgrzyt, bo radość z tego, że zabiera ze sobą córkę na niebezpieczną misję mnie zastanowiła, ale patrząc na to przez pryzmat pierwszej sceny i skłonności bohatera do samookaleczenia zaczęłam się tekstowi bardzo przyglądać, szukając drugiego dna. Nie jestem pewna czy to moja nadinterpretacja, czy też taki miałeś zamiar, ale odniosłam wrażenie, że jest to opowieść niemal psychologiczna okryta jedynie płaszczykiem SF. Cały zamysł misji przewiezienia molekuły był dla mnie nieco zagmatwany, a fakt, że akurat bohaterowi ma się udać to, co nie udało się marines, jakoś mnie nie przekonał. Zakończenie nazwałabym kontrowersyjnym, ale w świetle psychiki bohatera wydaje mi się pasować.

 

Wyróżnienie Alicelli

Stworzyłeś niebanalną kreację głównego bohatera, z jednej strony widzę w nim miłość do córki, ale z drugiej wewnętrzną walkę, która ociera się już o problemy psychiczne. Dla mnie jest to niesamowity pomysł, który zupełnie zmienia odbiór tego opowiadania.

 Hejo, Staruchu. Wbrew Twojej przedmowie, rdzy za dużo tu nie widać.

Muszę przyznać, że trochę naiwne wydało mi się postanowienie na najwyższym szczeblu, że z człowiekiem wyznaczonym do tak odpowiedzialnego zadania ma wybrać się jego córka. Nie kupuję zaprezentowanego wytłumaczenia, sądzę, że to trochę pójście na skróty, podobnie zresztą jak problem, z którym przyszło się zmierzyć bohaterowi – chociaż w sprawach naukowych nie czuję się żadnym ekspertem i staram się na ten temat nie wypowiadać ;)

Poza tymi zastrzeżeniami chciałem napisać, że bardzo przypadł mi do gustu sposób, w jaki budujesz napięcie. Wszystko tutaj pracuje na zbudowanie w czytelniku stanu niepewności i zainteresowania, zaczynając od konstrukcji fabularnej, a kończąc na języku. Dylemat bohatera wydaje się przez to potrójnie dramatyczny, a opowieść śledzi się z zapartym tchem i wywołuje ona emocje. Fajnie i przekonująco ukazałeś relację ojca z córką. Zakończenie bardzo smutne, chociaż muszę przyznać, że również trochę przewidywalne.

Motyw księżniczki niejednoznaczny i dzięki temu uznałem, że fajnie wykorzystany.

Jestem pod wrażeniem, że w tak niewielkiej ilości znaków zdołałeś zamknąć całkiem sporo treści.

Pozdrawiam, dziękuję za udział w konkursie!

Witam szanownych jurorów :)!

Bardzo sympatyczne komentarze, dziękuję.

Odniosę się jeszcze do córki, bo widzę, że to główny zarzut do tego tekstu – dlaczego ojciec zabrał ją ze sobą?

A dlaczego dzieci towarzyszą rodzicom? Nawet tam, gdzie niebezpiecznie? Bo rodzice sobie tego życzą: ojciec Stasia z “W pustyni i w puszczy”, ojciec Tomka Wilmowskiego, książę Leto Atryda zabiera Paula na Arrakis, nawet Roland ciągnie ze sobą Jake’a (choć to nie rodzina akurat).

Dlaczego? Bo uważają, że dzieci są szczęśliwsze z nimi niż bez. Są bezpieczniejsze (tu się akurat ojciec przejechał).

O wojskowych już pisałem – to miało być żelazne zabezpieczenie. Ilu rodziców zdecydowałoby się, jak bohater opowiadania, na taki krok? Moim zdaniem, niewielu!

akurat bohaterowi ma się udać to, co nie udało się marines

A tu znowu czegoś nie wyjaśniłem :(. Naukowcy już zerocząsteczkę opanowali i włożyli do jakiejś lodówki. Ale armia i naukowcy patrzą sobie na ręce, żadna nie chce wypuścić takiej broni/odkrycia z rąk. Stąd pada na niczego nie podejrzewającą, nikomu niepotrzebną sierotkę – kapitana. Będzie  można manipulować, w razie czego będzie na kogo zwalić winę.

Kapitan miał być tylko listonoszem, wygodnym i dla armii, i dla naukowców.

 

Pozdrawiam i zapraszam do innych moich tekstów. Są z reguły lepsze :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Bo chciałem tym opkiem wrócić. Pokazać, ze jeszcze żyję. To najlepsze pisanie, które Wam mogę obecnie zaproponować.

 ;-)

No, weź, w tekście artystycznym – emotka? I to człowiek starej daty? Taki na tranzystorach? :D

 Ze szkarłatnej rany powoli wytoczyła się rubinowa kropla krwi.

Hmmmmmmmm. Purpurowe, ale jest jeszcze coś… nie wiem.

 W końcu miał nad czymś kontrolę.

Hmmm. Pytanie może się wydać nieuprzejme, ale czy masz takie doświadczenia? Bo z moimi to się nie zgadza, to znaczy, może psycholog tak by powiedział, może tak się to interpretuje, ale z perspektywy pierwszej osoby podobne zachowania wyglądają inaczej. Opisujesz to z zewnątrz i na zimno, a chyba chciałeś, żeby to był moment emocjonalny.

 Ulga niemal wcisnęła go w fotel z przeciążeniem równym przelotowemu

To niemal – czy całkiem? Dopisek o przeciążeniu wytrącił mnie z zawieszenia niewiary.

 Nakazał sobie: „a teraz myśl

Hmmmmmmmmmmm.

 , która miała go wprowadzić w szczegóły zadania

Zasadniczo zbędne, zaraz i tak mówisz, że chodzi o misję wojskową.

 Wszak to misja

Nie wiem, jakim człowiekiem jest Twój narrator, ale "wszak"?

 „Nawet gdybyśmy zdobyli wrak UFO, nie byłaby taka tajna”, ironizował w duchu

Hmm. Nie lubię tego słowa "ironizował". Ale może tutaj pasuje, zobaczymy.

 wewnętrzny niepokój

A normalnie, to niepokój tak biega za człowiekiem i podgryza w pięty?

 mrowie standardowych, biurowych krzeseł

Nie wiem, czy krzesła mogą być mrowiem. Ale może i mogą…

 zamaszystym i dziarskim

Mnożysz określniki, żeby wzmocnić kontrast tego wejścia z bezruchem, mam rację? No, nie wiem.

 wszedł, trzymając dosyć cienką aktówkę w ręku, nieznany mu pułkownik

Niezręczny szyk. Wszedł nieznany mu pułkownik z cienką aktówką w ręku.

 – Spocznij, kapitanie! I proszę usiąść.

Rzucił

Paszczowe. – Spocznij, kapitanie! I proszę usiąść – rzucił.

 Pułkownik, postawny mężczyzna w średnim wieku, z lekko zaokrąglonym brzuszkiem, o siwiejących skroniach,

Trochę ten opis na siłę wciśnięty, mógłbyś część dać przy aktówce.

 Secundus? – Zaczął bez ceregieli wyższy stopniem wojskowy.

Tu też paszczą, i wiadomo, o kim mowa: Secundus? – zaczął bez ceregieli.

 A właściwie to prowadziliśmy.

A właściwie, to prowadziliśmy.

 Ekstrakcji obiektów?”, pomyślał. „A nie – ratowaniu ludzi?

Skoro jest broń przeznaczona do likwidacji siły żywej, to ja bym się nie dziwiła.

cały czas latają do układu

Tu kolokwialne "cały czas", "znaczy", a wcześniej żargon.

Okazało się, że w układzie Aeon Secundus odkryto pewną niezwykle dla nas ciekawą, ale też i groźną molekułę

"Pewną" i "dla nas" zbędne. I nie "molekułę", a raczej substancję.

 Bo sprowadza wszystkie atomy w komórkach ciała, żywego ciała, do stanu o najniższej energii.

Ale jakiej energii? Cieplnej, potencjalnej, chemicznej? O co chodzi? Potrzebujesz hibernatora, tak? To po co go obudowujesz takimi dziwnymi rzeczami?

 Żołnierz odchrząknął

Może lepiej "oficer"? Wiem, że oficer to też żołnierz, ale te dwa słowa mają jednak różne konotacje i tu można się potknąć.

 proszę nie manipulować ładunkiem

Znaczy co, nie może go lepiej ulokować na statku? Skąd przypuszczenie, że chciałby go zniszczyć?

 kombinacja silnego pola magnetycznego i wysokiej temperatury jest w stanie ją zdekomponować

Znaczy się, soft SF. No, dobra.

 gdyby przyszły panu do głowy jakieś pacyfistyczne myśli

To by pan nie był żołnierzem, proste. A dywersantem chyba nie jest?

 Ten ostatni dowcip jakoś marnie wyszedł mówiącemu.

Hmm.

 …natomiast postanowiono na najwyższym szczeblu, że poleci pan z córką!

Czemu?

 A po co? – słuchacz zaniepokoił się

A po co? – Słuchacz zaniepokoił się. https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 to dysponując potencjalnie najgroźniejszą bronią w Układzie Słonecznym, mógłby pan…

Taaak, bardzo logicznie. A jak córcia będzie w niebezpieczeństwie? Albo sama je spowoduje (z niewiedzy, głupoty, przekory, złośliwości…)?

 przez chwilę choć będą

Archaiczny szyk: choć przez chwilę będą.

 – Zgadzam się! – powiedział, dziwiąc się słowom, które przed chwilą wyszły z jego ust.

Dwa "się", ale czemu właściwie te słowa go dziwią?

 start jutro o tej samej porze

Hmm. Nie podałby mu konkretnej godziny?

 Jej przedszkole i internat zostały właśnie powiadomione

No, to na pewno coś pójdzie nie tak… Dość sztywne zdanie.

 do pana należy przywilej wybrania nazwy statku na tę jedną, specjalną podróż?

Wyjątkową podróż, i po co pytajnik?

tego życie. Swoje. Ukochanej córki. Całej ludzkości.

Raczej "własne", niż "swoje".

 Przekazanie ładunku na Aeon przeszło jak po maśle

Idiom: poszło jak po maśle.

 drżące, mrugające czerwone światła, napełniające trzewia

Hmmmm. Dużo ąców.

 A żeby to do cholery wiedział.

A żeby to, do cholery, wiedział.

 – Mój skarbie, ufasz mi? Wszystko będzie dobrze, zapewniam!

Nie wiem, mój tatko nigdy tak nie mówił. Po prostu mało to naturalne.

 Dłuższą chwilę minęło

Et tu, Senex… Dłuższa chwila minęła; albo: Dłuższą chwilę trwało.

 Co wcale a wcale nie poprawiło jego nastroju.

Nie poprawiło mu nastroju. Ale w sumie po co Ci to zdanie?

 Pierwsze co sprawdził

Pierwsze, co sprawdził.

 Energia wyczerpana, nie do ponownego użytku!

?

 przyjemnym, męskim barytonem

A jest damski baryton?

 musieliśmy fatygować pana córkę

… ? Zahipnotyzowali ją, żeby przestawiła kurs? To małe dziecko, na litość boską.

Ale wtedy przecież zeromolekuła trafi w końcu jakoś na Ziemię.

Albo "przecież". albo "jakoś", ale nie oba.

roić o zbawieniu całej ludzkości

Dlaczego "roić"? Zresztą nie ma jej zbawiać, tylko nie pozwolić zabić.

 przeżycie w przestrzeni

Aliteracja.

 Takie przynajmniej narzucono maszynerii limity.

Takie przynajmniej ograniczenia narzucono maszynerii. Po co? Dlaczego nie można z niej wyciągnąć 100% ?

 wybuchu paliwa do silników manewrowych

W silnikach.

 to na jedno wychodziło

Raczej: to na jedno wychodzi.

 paliwo można było

"Było" zbędne.

 Różę i jego

Hmm.

 krwisty dżemik

Hmmmmm.

opcji na ratunek

Opcji ratunku.

 pewne spłonięcie w atmosferze plus wyrok śmierci na całą ludzkość, brr!

Skąd ten wniosek? Przecież tajemnicza substancja się nie reprodukuje, a zamknięta jest bezpiecznie?

 z zagładą życia na Ziemi w bonusie

I nie powiedziałeś, że to-to wyłazi z zamrożonego organizmu i grasuje dalej. Tak więc Twój komandos wychodzi na histeryka.

 uwolnioną molekułę uda się poskromić

Fthaghn. To substancja chemiczna, czy kolor z przestworzy?

 Wtedy czas się po prostu zatrzyma. Dla wszystkich!

Po raz enty powtarzam, że nie dałeś powodów, żeby tak sądzić.

 prawdą a Bogiem

 Idiom: Bogiem a prawdą.

 Czego ten nie mógł jej dać.

Mało naturalne.

 No przecież nie jestem matołkiem, za jakiego mnie masz.

Ile ona ma lat?

 choćby nie wiem co

Choćby nie wiem, co.

 tata też cię kocha

A dlaczego mówi o sobie w trzeciej osobie? I to konsekwentnie?

 A po tym, czego dowiedział się o Aeon Secundus, nie było takiej opcji.

Fajnie, a czego się dowiedział? Nie mogłeś tego chociażby zasugerować?

 Mózg mu się chyba przeładował. Zdrzemnął się na chwilę.

Ten mózg?

 Świat bez czasu

Zastygły w czasie, tak. Ale – bez czasu?

 białe czarne

Zniknął przecinek.

 postacie – gościa w brudnym chałacie

Rym.

 pochylającego się z nożem nad chłopcem leżącym

Ogranicz ące, na przykład tak: pochylonego z nożem… Co właściwie chcesz tu pokazać? Ktoś musi podjąć tę decyzję, jasne, ale Abraham – to poświęcenie dziecka i skok wiary, Star Trek – to optymizm, wojna trojańska – nawet nie wiem, bogata symbolika, a Mały Książę? Agape, bezinteresowność, odpowiedzialność… nie wiem, o co Ci chodzi.

 Wielka, białożółta kula

Przecinek zbędny.

 bombardując go swymi promieniami

Hmm. Na pewno purpurowe.

 I zamiast myśleć, jak się wyrwać z tej pułapki, w głowie miał tylko Różyczkę.

Niezgrabne zdanie i kolejny powód, żeby komandosa nie posyłać w misję z dzieckiem. Przykro mi, ale to pomysł zupełnie nieprawdopodobny.

ekspansji genów

O czym, u licha?

 Wiedzieć a czuć to kompletnie inne sprawy.

Wiedzieć a czuć – to zupełnie różne sprawy.

 Dla Księżniczki mógł zrobić wszystko.

Może. Teraz i zawsze.

 między nim a córką

Między nim, a córką.

 No wreszcie.

No, wreszcie.

 wodą ze szczelnego kubka

Zamkniętego chyba?

 Jako że

Jako, że.

 – Przepraszam cię, córeczko! – wyszeptał i zamknął oczy.

… o tym za chwilę.

 

Zdania są dość krótkie, pourywane. Dialogi – nienaturalne. Fabuła w sumie też dość porwana, nie bardzo widzę wynikanie logiczne. Ta cała misja nie ma sensu! Zapewniasz mnie o różnych rzeczach, ale nie mogę ich sobie sensownie ułożyć i w sumie nie wiem, co o tym wszystkim myślę. Epidemia blokad mnie też dotknęła, więc…

 

 

A teraz Cię obsztorcuję. Tak, to w związku z zakończeniem. Poddałeś się. Poddałeś się i napisałeś o tym, i teraz myślisz, że to wszystko usprawiedliwia? Że napisałeś? No, kurtyzana z gołą rzycią, co to ma być? Mam zostać sama? Tak? Wszyscy zamierzacie się poddać, potopić, pozamykać w swoich pokojach, udawać, że jeśli nie mówicie do świata, to tego świata nie ma? Tak?

Poddałeś się.

Pozwoliłeś sobie wmówić, że śmierć jest rozwiązaniem.

Wielkie dzięki. Another one bites the dust.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

O kurka…

Nad resztą pochylę się później, Tarnino.

Ale nad jednym dziś:

Pozwoliłeś sobie wmówić, że śmierć jest rozwiązaniem.

Śmierć rozwiązaniem bywa. Jeśli (jak tu) zapobiega innym, o wiele liczniejszym śmierciom.

I to właśnie (wbrew pozorom), było rozwiązanie optymalne. Z punktu widzenia narratora oczywiście.

”Głowę Kasandry” czytała?

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie czytała. Ale wiesz, do mnie od jakoś tak półtora roku (mamusiu, to tak długo?) bez kija nie podchodź. Wkurza mnie bardzo wiele rzeczy, czasami całkiem losowo: cały dzień spokój, a tu jak ta Hekla huknie…

Śmierć rozwiązaniem bywa. Jeśli (jak tu) zapobiega innym, o wiele liczniejszym śmierciom.

Jasne. Tylko zobacz – nie pokazałeś mi w żaden sposób, że te inne śmierci mogą nastąpić. Światotwórstwo jest tutaj naprawdę bardzo po łebkach, i na tym cierpi Twoja wiarygodność jako autora. Jak mogę być przekonana do słów faceta, który wyskakuje jak filip z konopii i woła – Bach! Nie żyjesz? No, powiedz sam.

A zatem – rozwiązanie mogło być optymalne. Mogło być optymalne tylko subiektywnie. Ale żebym w to uwierzyła, muszę zobaczyć po pierwsze, sytuację bez wyjścia, a po drugie, próby tegoż wyjścia znalezienia. Nie zobaczyłam. Streściłeś je, nawet nie. Powiedziałeś, że były. Nie pokazałeś. Do tego, wybacz, ale naprawdę tanie zagrania na emocjach (jedna z rzeczy, które mnie ostatnio wkurzają szczególnie). No, i sztuczność całej sytuacji. Począwszy od “zabezpieczenia” przed ambicjami władczymi poprzez narzucenie facetowi towarzystwa dziecka (w wieku przedszkolnym!), jakby władca świata nie potrzebował następcy (join me, and we will rule the galaxy together!), a skończywszy na całkowitym braku przewidywania w kwestii terrorystów (jakby nie można było, na przykład, wysłać kilkunastu identycznych statków jako zmyłek), którzy też wypadają jak diabełek z pudełeczka. Po prostu mówią, że coś tam napsuli, i co? I tyle?

Uch, zaraz się znowu nakręcę. Więc masz tu Natalie Portman.

 

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina

Dobra, część poprawiłem, a część nie.

Zatem – do dzieła :)

Hmmm. Pytanie może się wydać nieuprzejme, ale czy masz takie doświadczenia?

Podobne

Nie wiem, jakim człowiekiem jest Twój narrator, ale "wszak"?

Takim, który naczytał się wiekowej literatury (jak ja).

I nie "molekułę", a raczej substancję.

Hmmm…

Wiesz, sugerowałem się (dość mocno) cyklem Expanse. Skoro tam jest protomolekuła, to u mnie może być chyba zeromolekuła?

Ale jakiej energii? Cieplnej, potencjalnej, chemicznej?

To akurat nie było wielką kwestią do rozkminiania, pomysł jest dość luźny. Każdy elektron ma pewne możliwe do przyjęcia stany energetyczne (w atomie). I przyjęcie przez nich uniemożliwia reakcje chemiczne i przepływ prądu np. Czyli formalnie – zastygnięcie cząstki w czasie. Taki miałem pomysł.

Skąd przypuszczenie, że chciałby go zniszczyć?

Dajesz komuś jedyny egzemplarz broni “ostatecznej”. Strach budzi: a) jej użycie; b) jej zniszczenie.

To by pan nie był żołnierzem, proste.

Bo żołnierze nie mają pacyfistycznych myśli? Wręcz przeciwnie!

Taaak, bardzo logicznie. A jak córcia będzie w niebezpieczeństwie? Albo sama je spowoduje (z niewiedzy, głupoty, przekory, złośliwości…)?

Może i nielogicznie. Bo ludzie to przecież automaty i zawsze postępują logicznie.

Nie wiem, mój tatko nigdy tak nie mówił. Po prostu mało to naturalne.

Mnie się zdarzało. A to, zauważ, jest po dłuższym niewidzeniu z córką. Chłop chce podświadomie podkreślić, że jest jej ojcem.

… ? Zahipnotyzowali ją, żeby przestawiła kurs? To małe dziecko, na litość boską.

Wystarczyła jej obecność. Jako bezpiecznika.

Skąd ten wniosek? Przecież tajemnicza substancja się nie reprodukuje, a zamknięta jest bezpiecznie?

Po pierwsze – znasz stuprocentowo bezpieczne zamknięcia? Dwa – eksperymenty będą prowadzone. Trzy – to broń. Znasz broń, której nigdy nie użyto?

Wtedy czas się po prostu zatrzyma. Dla wszystkich!

Po raz enty powtarzam, że nie dałeś powodów, żeby tak sądzić.

Skrótowo napisałem. Jak zwykle :/.

Ale napisałem – sprowadza wszystkie atomy w komórkach ciała, żywego ciała, do stanu o najniższej energii. Jakby je zamrażając. Jakby czas przestawał dla nich płynąć.

W domyśle – wszystkim cząsteczkom, z którymi się zetknie.

I tak – mogłem to rozwinąć.

Ile ona ma lat?

Około sześciu-siedmiu. I na zarzuty, że jest zbyt dorosła lub zbyt niedorosła – mam dzieci. Nawet kilka :P. Zawsze zaskakują!

Choćby nie wiem, co.

https://sjp.pwn.pl/zasady/363-90-A-2-Wyrazy-wprowadzajace-zdanie-podrzedne;629774.html

Fajnie, a czego się dowiedział? Nie mogłeś tego chociażby zasugerować?

Delikatnie zasugerowałem na wstępie. Ale Wam trzeba obuchem w łeb :P

Zastygły w czasie, tak. Ale – bez czasu?

Jeśli jest zastygły, to czas (dla niego) nie płynie . Ergo – czasu wtedy nie ma (subiektywnie).

Abraham – to poświęcenie dziecka i skok wiary, Star Trek – to optymizm, wojna trojańska – nawet nie wiem, bogata symbolika, a Mały Książę? Agape, bezinteresowność, odpowiedzialność… nie wiem, o co Ci chodzi.

Wszystko to są sprawy dotyczące poświęcenia. Izaaka wyłapałaś. Star Trek – był taki odcinek, w którym koniecznym dla przetrwania Enterprise było poświęcenie członka załogi. Wojna trojańska to ogół, a ja daję precyzję – nawiązanie do złożenia ofiary z Ifigenii. Mały Książę nie chciał więzić róży itp

Niezgrabne zdanie i kolejny powód, żeby komandosa nie posyłać w misję z dzieckiem. Przykro mi, ale to pomysł zupełnie nieprawdopodobny.

Ten temat już wałkowałem wielokrotnie powyżej.

ekspansji genów

Ogólnie – o tym, że miłość, a już na pewno ta rodzicielska, jest wynikiem oddziaływania genów, chcących tylko reprodukować się w nieskończoność.

Między nim, a córką.

https://sjp.pwn.pl/zasady/376-Przecinek-a-spojniki-i-a-i-oraz-tudziez-lub-albo-badz-czy-ani-ni;629793.html

No, wreszcie.

https://sjp.pwn.pl/poradnia/haslo/no;9146.html

 wodą ze szczelnego kubka

Zamkniętego chyba?

Zamkniętego też. Ale szczelnego, żeby woda z niego nie wyłaziła w nieważkości.

nie bardzo widzę wynikanie logiczne. Ta cała misja nie ma sensu!

Dla mnie jest to logiczne i sensowne. Z punktu widzenia “góry”. A właściwie – nielogiczne i bez sensu, ale tak działa miłość rodzicielska.

 

I tyle :)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

 Takim, który naczytał się wiekowej literatury (jak ja).

Wiekowym, znaczy :P

 Wiesz, sugerowałem się (dość mocno) cyklem Expanse. Skoro tam jest protomolekuła, to u mnie może być chyba zeromolekuła?

Mmm, tak średnio. Jeśli oni robią błąd, to Ty nie musisz go powtarzać.

 Każdy elektron ma pewne możliwe do przyjęcia stany energetyczne (w atomie). I przyjęcie przez nich uniemożliwia reakcje chemiczne i przepływ prądu np. Czyli formalnie – zastygnięcie cząstki w czasie. Taki miałem pomysł.

Hmm, no, nie wiem. Przemiany chemiczne to jedno, ale są też przemiany fizyczne?

 Dajesz komuś jedyny egzemplarz broni “ostatecznej”. Strach budzi: a) jej użycie; b) jej zniszczenie.

A muszę mu mówić, co mu daję? Przecież facet ma być tylko kurierem?

 Bo żołnierze nie mają pacyfistycznych myśli? Wręcz przeciwnie!

Nie na służbie, panie pułkowniku!

 Może i nielogicznie. Bo ludzie to przecież automaty i zawsze postępują logicznie.

Właśnie… więc może wypadałoby przewidzieć taką możliwość?

 Wystarczyła jej obecność. Jako bezpiecznika.

Dobra, no to jak zmienili ten kurs?

 Po pierwsze – znasz stuprocentowo bezpieczne zamknięcia? Dwa – eksperymenty będą prowadzone. Trzy – to broń. Znasz broń, której nigdy nie użyto?

Dobra, tu masz rację.

I na zarzuty, że jest zbyt dorosła lub zbyt niedorosła – mam dzieci.

No, ja nie mam :) Więc nie mogę się kłócić.

 Choćby nie wiem, co.

A powiedziałam, że to zdanie podrzędne?

 Delikatnie zasugerowałem na wstępie. Ale Wam trzeba obuchem w łeb :P

Oj, delikatny się znalazł :P

 Jeśli jest zastygły, to czas (dla niego) nie płynie . Ergo – czasu wtedy nie ma (subiektywnie).

Nooo… może i tak…

 Star Trek – był taki odcinek, w którym koniecznym dla przetrwania Enterprise było poświęcenie członka załogi.

Chyba było kilka, ale to naprawdę mało konkretne.

nawiązanie do złożenia ofiary z Ifigenii

A ja mam być telepatką, rany julek…

 Mały Książę nie chciał więzić róży

A to nie jest poświęcenie, tylko szacunek dla drugiej osoby. Istnieje poważna różnica.

 Ogólnie – o tym, że miłość, a już na pewno ta rodzicielska, jest wynikiem oddziaływania genów, chcących tylko reprodukować się w nieskończoność.

Ale nie wmówisz mi, że geny "ekspandują".

Między nim, a córką. No, wreszcie.

Uh, consuetudo. Co z tego, że błędne… Mój mózg chce tam mieć przecinek. Nie wiem, dlaczego…

 Ale szczelnego, żeby woda z niego nie wyłaziła w nieważkości.

Którędyś trzeba ją wypić :P

 A właściwie – nielogiczne i bez sensu, ale tak działa miłość rodzicielska.

Tak, ale to nie o miłości rodzicielskiej mówiłam. To misja jest bez sensu.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

@Tarnina

Mmm, tak średnio. Jeśli oni robią błąd, to Ty nie musisz go powtarzać.

Ale gdzie tu jest błąd? Mówienie o molekule, a nie o substancji? Gazy szlachetne np. bardzo niechętnie łączą się w bardziej skomplikowane związki.

Hmm, no, nie wiem. Przemiany chemiczne to jedno, ale są też przemiany fizyczne?

Chemia to wszak też fizyka w sumie ;)? Oczywiście, jakieś przemiany pewnie te ciała przechodziłyby. Ale wrzucenie kulki do studni nie sprawia, że przestaje być kulką, nie?

A muszę mu mówić, co mu daję? Przecież facet ma być tylko kurierem?

To gra “gołębi” i “jastrzębi”. Lepiej, że gość wie co wiezie.

Nie na służbie, panie pułkowniku!

Oczywiście, że na służbie. Czytałem kiedyś wzmiankę o marnej celności strzałów podczas II wojny św. Okazało się, że żołnierze woleli strzelać w powietrze niż do ludzi, zostawiając zabijanie mniej pacyfistycznym kolegom.

Właśnie… więc może wypadałoby przewidzieć taką możliwość?

Oczywiście. Stąd córka na pokładzie. Najsilniejsza znana ludzkości kotwica – miłość rodzicielska.

Dobra, no to jak zmienili ten kurs?

Gość jest specjalistą.

Dobra, no to jak zmienili ten kurs?

Nie musisz. Czasem wujek gugel pomoże. Szczególnie wtedy, gdy coś jest niejasne. Ale i bez znajomości tego detalu da się czytać.

Ale nie wmówisz mi, że geny "ekspandują".

Kurcze, musiałbym znaleźć, gdzie to czytałem. Ekspansja genów – walka między egzemplarzami o panowanie. A właściwie – o możliwość reprodukcji. A my jesteśmy emanacją, ekspresją tych genów.

Którędyś trzeba ją wypić :P

Słomeczka zdaje się :)

Tak, ale to nie o miłości rodzicielskiej mówiłam. To misja jest bez sensu.

I tu się nie zgadzamy.

I tu zakończę :).

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ale gdzie tu jest błąd? Mówienie o molekule, a nie o substancji? Gazy szlachetne np. bardzo niechętnie łączą się w bardziej skomplikowane związki.

Tak, ale pierwiastki też są substancjami. Zasadniczo mówi się o cząsteczkach (po nowemu – molekułach), kiedy chodzi o pojedyncze cząsteczki. A Tobie raczej chodziło o substancję, nie wiem, jak było w Expanse.

 Chemia to wszak też fizyka w sumie ;)?

Tak, a powiedziałam, że nie? Kręcisz :P

 Ale wrzucenie kulki do studni nie sprawia, że przestaje być kulką, nie?

A tu, to już nie wiem, o co Ci chodzi XD

 Lepiej, że gość wie co wiezie.

Dlaczego? Nie wystarczy, że wiezie ważną przesyłkę i niedoręczenie poleci po premii?

 Okazało się, że żołnierze woleli strzelać w powietrze niż do ludzi, zostawiając zabijanie mniej pacyfistycznym kolegom.

Nie wiem, czy to było aż tak przemyślane działanie, ale jak chcesz.

 Oczywiście. Stąd córka na pokładzie. Najsilniejsza znana ludzkości kotwica – miłość rodzicielska.

Ech. A nie pomyśleli na przykład, że wolałby, w razie czego, bronić córki, niż wykonywać ich rozkazy? Gdyby się pojawił taki konflikt?

 Ale i bez znajomości tego detalu da się czytać.

Czytać – tak. A zrozumieć?

 Ekspansja genów – walka między egzemplarzami o panowanie

Aha, czyli wciskasz mi tu błąd w tłumaczeniu. Ekspandować = rozszerzać się, w ostateczności (to można jeszcze odnieść do genów) szerzyć. Geny nie walczą, ponieważ jako cząsteczki chemiczne są do tego niezdolne. Wypieranie ewolucyjne nie na walce polega.

 I tu się nie zgadzamy.

No, to trudno :D

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Jak mnie rap ;)

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Jak mnie rap ;)

Haha, piona! Też nie lubię rapu :)

 

Ostrzegam, że czasami mogę zadawać pytania dotyczące kwestii, które Tobie mogą wydawać się oczywiste. Mam nadzieję, że Cię nie irytują takowe ;) pod poprzednim opowiadaniem pisałeś, że lubisz dyskutować, więc wyjaśniać może też… A jak się uczyć, to od najlepszych, prawda?

 

Więc mam już pierwsze pytanie:

Leciutki grymas przebiegł przez twarz pułkownika. Niezadowolenia? Niepokoju? A może nawet strachu?

Ale odprawa trwała dalej:

– Wyprawa badawcza poszukująca nowych światów (…)

Z czego wynika to wtrącenie? Jeszcze się z tym nie spotkałam. Moim zdaniem rytm i tok powieści na niczym by nie stracił, gdyby z tego zrezygnować. A może jednak by stracił, tylko się nie znam?

 

Skończyłam.

 

Zacytuję Gekikarę:

choć już na początku moje zawieszenie niewiary poszło w drzazgi (nie wyobrażam sobie powodów, dla których mieliby kazać mu zabrać córkę na statek)

Miałam tak samo.

 

Tarnina:

Taaak, bardzo logicznie. A jak córcia będzie w niebezpieczeństwie? Albo sama je spowoduje (z niewiedzy, głupoty, przekory, złośliwości…)?

No właśnie… Przecież dzieci są nieprzewidywalne (ok, dorośli też, ale dzieci jednak bardziej i częściej zaskakują). Więc w tak super ważnej misji towarzystwo dziecka wydaje się dość poronionym pomysłem…

 

Hm, wydaje mi się, że jakbyś bardziej rozbudował to opowiadanko, to może końcówka bardziej by mnie poruszyła.

No i znów aj kent get noł satysfakszyn

 

A może ja po prostu nie lubię tego gatunku, w sensie science-fiction?

 

Nie wiem, próbuję dalej, jeszcze mam parę Twoich opowiadań w kolejce.

Pozdrawiam serdecznie!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Miło mi znowu Panią spotkać :)

 

Wtrącenie. Nie mam wytłumaczenia. Tak mi się napisało i już :P. I pewnie gdzieś to wcześniej widziałem.

 

Córka na pokładzie – będę się jednak upierał, że nie jest to tak nieprawdopodobne, jak mi wmawiacie. Przykład: dlaczego Wilmowski wolał zabierać ze sobą Tomka na niebezpieczne wojaże (Murzyni-morderczy szaleńcy, Indianie-zabójcy, o śmiertelnie groźnych zwierzętach nie wspominając?) zamiast zostawić go w bezpiecznym internacie w Hadze, Londynie czy Paryżu? Bo chciał być z synem, nawet za cenę niebezpieczeństwa.

A już tak całkiem na marginesie – to chyba różnica pokoleniowa. Dzieci z mojego pokolenia nie były jednak tak cieplarnianie chowane, pozwalano im na więcej. Mniejsza kontrola po prostu (nagminnie niebezpieczne zabawy – nożami np, zbawienny brak komórek, ogólnie większa samodzielność). Kto by dziś na to pozwolił?

 

I zapraszam dalej, może w końcu coś Ci przypasuje? Choć opowiadania prezentują różny poziom, co przyznaję bez bicia :P

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

dlaczego Wilmowski wolał zabierać ze sobą Tomka na niebezpieczne wojaże

Bo to są książki o przygodach Tomka?

Dzieci z mojego pokolenia nie były jednak tak cieplarnianie chowane, pozwalano im na więcej.

Ale i nie wpuszczano byle gdzie… powiedziałabym raczej, że to różnica konwencji. Tomki (dawno to czytałam, więc mętnie pamiętam, ale chyba) to były przygodowe historyjki dla chłopaków w wieku Tomka. Niebezpieczeństwa spotykające głównego bohatera to w przygodówce tzw. łasica konieczna, to jest – gdyby nie było łasicy, toby nie było o czym opowiadać. A Twój tekst przygodówką nie jest. Jest filozofowaniem w przebraniu science-fiction. I tak – córka na pokładzie jest, dla Twojej tezy i tego, jak ją podbudowujesz, łasicą konieczną – sęk w tym, że coś słabo tę tezę podbudowujesz…

(”O dowodach sofistycznych” leży w kolejce :D)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

A już tak całkiem na marginesie – to chyba różnica pokoleniowa. Dzieci z mojego pokolenia nie były jednak tak cieplarnianie chowane, pozwalano im na więcej. Mniejsza kontrola po prostu (nagminnie niebezpieczne zabawy – nożami np, zbawienny brak komórek, ogólnie większa samodzielność). Kto by dziś na to pozwolił?

No z tym się zgadzam akurat. Jako dziecko lat 90. biegałam cały dzień po podwórku i wpadałam do domu tylko na obiad. A co się na tym podwórku działo… jak sobie teraz przypomnę, to się dziwię, że w ogóle przeżyłam to swoje dzieciństwo ;p więc podejrzewam, że w Twoich czasach (pewnie dobrze zgaduję, że jesteś jeszcze starszy ode mnie..?) dzieci miały jeszcze więcej luzu i samowolki.

 

Ale i nie wpuszczano byle gdzie…

Nikt nie musiał pozwalać – właziło się tam, gdzie się mogło, ograniczała tylko wyobraźnia ;p

 

Ale zgadzam się z opinią Finkli, że przygody Tomeczka to jednak co innego. Mam wrażenie, że ta córka w Twoim opowiadaniu została wciśnięta na siłę. No, po prostu takie odnieśliśmy wrażenie i już :)

 

Wypatruj mojego komentarza pod “…I RAJ DLA KAŻDEGO”, bo tam się właśnie wybieram :)

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Finkli do tego nie mieszajcie.

Babska logika rządzi!

Finkla jest jak grawitacja – miesza się do wszystkiego ;)

 

Mam wrażenie, że ta córka w Twoim opowiadaniu została wciśnięta na siłę. No, po prostu takie odnieśliśmy wrażenie i już :

A ja mam inne. I na tym poprzestańmy.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Ups, Tarninę chciałam domieszać… pardonsik!

He's telling me more and more | About some useless information | Supposed to fire my imagination | I can't get no! No satisfaction...

Pomyłka freudowska? :)

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Pomyłka freudowska to jest, kiedy zamiast “Kochanie, podaj sól” ktoś powie “ty suko, schrzaniłaś mi życie”. ;-)

Babska logika rządzi!

Głodnemu Finkla na myśli? XD

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Banda kanibali! ;-)

Babska logika rządzi!

Ale najpierw trza Finklę utuczyć!

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Najlepiej tłuczkiem. ;-)

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka