- Opowiadanie: Szatansky07 - Tam, gdzie sowa kwili

Tam, gdzie sowa kwili

W wierzbowym zagajniku, na końcu wydeptanej ścieżki znajdziesz pokrytą pożółkłym igliwiem chatę. Nie należy ona do wiedźm, które zwykle zajmują tego typu posiadłości. Nie mieszka tam oczekujący ofiary demon. Lecz mimo to, nie wolno ci tam podążać. Dlaczego? Ponieważ na jej dachu kwili ogromna sowa...

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Tam, gdzie sowa kwili

Wypadł na ulicę z impetem i ledwo zatrzymał się na pobliskim murku. Z trudem odwrócił się, a ujrzawszy obrys wyrzucającego go mężczyzny, pokazał mu jednoznaczny obsceniczny gest. W odpowiedzi usłyszał jednak tylko trzaśnięcie drzwiami. Ponownie opadł na murek, głośno i głęboko oddychając. Rozejrzał się dookoła. Świat diametralnie zmienił się przez okres jego pobytu w karczmie. Zaszedł szumiącą mgłą, wszystko dookoła stało się niewyraźne, a powietrze poczęło dziwnie chrzęścić mu w przestrzeni między uszami. „Dziwny jest ten świat" – pomyślał i, wydobywszy z siebie nadludzką siłę, oderwał się od kamiennego ogrodzenia.

W całym kompletnie rozmazanym świecie, w zupełnie nieostrym obrazie rzeczywistości, oto przed jego oczyma ukazała się istota, tak wyraźna, tak pełna szczegółów, że wydała mu się nieomalże boska. Zamarł w bezruchu, oglądając każdy centymetr jej figury, zagryzał wargi, gdy przyglądał się jej szczupłym nogom ukrywającym większość swej długości pod piękną, koronkową, niebieską sukienką. Chciał podejść do niej od razu, lecz oto wtedy jego bogini rozpuściła przepięknie pleciony blond warkocz. Sprężyste loki odebrały mu mowę, spowodowały, że na powrót czuł się jak nastolatek, który chciałby wyznać uczucia swej pierwszej dziecięcej miłości.

Przełknął głośno ślinę, biorąc się w garść. Doskonale wiedział, kim jest ów osobnik płci żeńskiej i patrząc na swój wiek oraz doświadczenie życiowe wiedział, jak z takimi kobietami należy się obchodzić. Przeliczył pieniądze, które wciąż uparcie trzymał w ręce i, wkładając je do mieszka przypiętego do pasa, ruszył ku skąpanej w świetle zachodzącego słońca ślicznotce.

– Witaj, maleńka – rzekł, dotykając jej ramienia.

Dziewczyna odwróciła się zaskoczona i delikatnie odskoczyła. Miała wielkie zielone oczy. Uwielbiał, gdy miały je właśnie takie.

– Co tutaj robisz? – zapytał najmilszym głosem, jaki potrafił z siebie wydobyć.

– Ja… – zaczęła nieśmiało. – Zgubiłam się? – zapytała już zdecydowanie słodszym głosem.

– Gdzie twoje koleżanki?

– Schowały się. Albo poszły do domu. – Bez wątpienia droczyła się, odpowiadając na jego pytania.

– O tej porze powinnaś być już w łóżku, dziewczynko – szepnął jej do ucha, obejmując ją ramieniem. – Pozwól, że cię do niego zaprowadzę.

Jasnowłosa, przerażona, z lekkim oporem ruszyła wraz z obejmującym ją mężczyzną. On doskonale wiedział, że nie jest spełnieniem marzeń takich jak ona, ale zdawał sobie sprawę, iż takie jak ona nie mają wyjścia. Więc idą. Podążają wraz z nim pełne wątpliwości, nierównym, nieśmiałym krokiem. Właśnie to lubił w nich najbardziej. To i te wielkie oczy pełne dziwnego lęku.

***

 

„Jeśli chcesz zostać członkiem Dzikiej Dywizji, musisz się wykazać. My twierdzimy, że on jest nieżywy, ty uparcie twierdzisz, że wciąż dycha. Mówiąc krótko, jedź do Danieli Wielkich, znajdź tego chędożonego alkoholika i przyprowadź go. Żywego lub martwego, nieważne. Zrozumiałeś?"

„Zrozumiałem" – odpowiedział w myślach Mursefo, wjeżdżając do Danieli Wielkich. Było to miasto, choć wcale nie tak wielkie, jak mogłoby się wydawać z nazwy. Przynajmniej takim określeniem zostało sklasyfikowane w oficjalnym rejestrze Chanatu Stumbrasolskiego. O tym, iż rzeczywiście stanowi tego typu jednostkę administracyjną, świadczył jednakże tylko i wyłącznie znajdujący się na samym środku wybrukowany plac z dworkiem szlacheckim, umieszczony na rogu budynek na kształt ratusza i dziwna drewniana konstrukcja, kiedyś z pewnością pełniąca funkcję karczmy.

Poza tym kawałkiem miejskiej przestrzeni Daniele Wielkie były przede wszystkim wioską z domostwami rozrzuconymi w typowym dla tego królestwa stylu. Kolejne gospodarstwa znajdowały się dość daleko od siebie. Wynikało to z prostego przeświadczenia, iż ludzie ci za najgorszego wroga uważali swego sąsiada i bynajmniej nie zamierzali żyć blisko niego, ni wchodzić z nim w jakąkolwiek komitywę.

Mursefo w jego misji towarzyszyła rudowłosa Wilija, o której, uciekając w głębi myślowe, czasem zupełnie zapominał, mimo że jej samej usta nieomal się nie zamykały. Choć ona uznawała go za swego ukochanego, on nazywał ją jedynie swoją partnerką. Prawda, o tym, co czują, leżała zapewne po środku i powinna być ujęta zupełnie innymi słowami. Właśnie wjechali na główny plac wielkości podwórza przeciętnego szlacheckiego dworku. Pseudorynek pseudomiasta przywitał ich pseudojarmarkiem – nietłumną tłuszczą dwóch handlarzy.

– Spójrz, misiaczku, jakie piękne futerka! – zakrzyknęła Wilija, z daleka dostrzegając wyroby z lisich futer.

– Nie nazywaj mnie misiaczkiem! – fuknął Mursefo spod maski zasłaniającej mu całą twarz.

– Dlaczego, skoro nim dla mnie jesteś? – Szeroko otwarła oczka, starając się być słodką.

– Człowiek, który zabił setkę osób, jest dla ciebie misiaczkiem? – zapytał ironicznie.

– Niedźwiedzie też czasem zabijają ludzi, a nadal są misiaczkami. – upierała się przy swoim Wilija.

– Tylko wcześniej nie usypiają ich środkiem nasennym…

Podjechali bliżej do dwójki kramarzy. Jeden z nich drzemał, mając przed sobą wystawione wyroby z futer dzikich zwierząt, głównie tych z rodzaju lisowatych. Obok swe podobne produkty, a także żywy drób, sprzedawała babuleńka z chustą na głowie. Przybyli goście zsiedli z koni i wolnym krokiem podeszli do śniącego sprzedawcy. Wilija omamiona pięknem jego towarów poczęła przymierzać poszczególne szale.

– Ładniej mi w takim rudym czy lepiej w brązowym? – zapytała swego ukochanego, otulając się lisim futerkiem.

– Jak przyjechaliście tylko sobie podotykać, to spadać – burknął spod kapelusza wybudzony mężczyzna.

– Jagaił… – rzekł Mursefo głębokim głosem, nachylając się nad stołem.

– Ja Wiłowił, bardzo mi miło! – odrzekł handlarz.

Mursefo westchnął bardzo głośno i ostentacyjnie.

– Po ile taki jeden ogonek?

– Trzy farangi – rzucił kapelusznik jakby od niechcenia. Na stole wylądowała pięciofarangowa moneta z wizerunkiem sułtana Samosa.

– Szukam Jagaiła. Mężczyzny w średnim wieku z charakterystyczną twarzą wyglądającą, jakby mu ktoś ją przeorał dwuskibowym pługiem. – Mursefo nachylił się jeszcze bardziej, tak, żeby jego rozmówca mógł doskonale widzieć jego zimne spojrzenie. – Znasz kogoś takiego?

– W tej wsi nie ma nikogo takiego – odrzekł twardo po chwili zawahania, poprawiając się na pniaku służącym mu za krzesło. – Nie ma takiego człowieka.

– A może lepiej w takim srebrnym? – Przymierzała dalej rudowłosa, nie zważając na toczącą się rozmowę. – Nie wiedziałam, że w Skawii takie żyją.

– Kupię trzy. – Wraz z jego słowami na desce wylądowało kolejne dziesięć farangów. – Gdzie on mieszka?

– Ja… – zająknął się handlarz, głęboko wciągając powietrze. – Ja… naprawdę nie mogę pomóc. Tutaj nie ma żadnego Jagaiła.

– Dzika Dywizja na pewno jest dumna z ludzi tak gorliwie chroniących jej członków – Mursefo wyciągnął sztylet i wbił go w deskę – ale nie mam czasu na dyskusje. GDZIE JEST JAGAIŁ?!

– Ja… naprawdę…

– Nie radziłabym tam iść – wtrąciła się niespodziewanie babuleńka.

– Dlaczego? – zapytał Mursefo, przenosząc na nią wzrok.

– A kupisz ode mnie amulet?

– A nie handlujecie czasem kurami i jajkami?

– Kurza stopka pomaga w wielu sytuacjach – rzekła, tajemniczo się uśmiechając.

Mursefo również uśmiechnął się, choć pod maską i okalającą mu usta chustą nie można było tego ujrzeć. Powolnym krokiem podszedł do handlarki.

– Przed czym ta… kurza stopka miałaby mnie uchronić? – zapytał, patrząc jej głęboko w oczy. Babcia była pewna siebie i odwzajemniła spojrzenie.

– Nie słuchajcie jej! – zareagował szybko handlarz lisim futrem. – Ona plecie, co jej ślina na język przyniesie.

Kobiecina nachyliła się ku zamaskowanemu przybyszowi.

– Sowa na jego dachu kwili – wyszeptała półgłosem, jak gdyby wyjawiała straszną tajemnicę.

– Hah! – zakrzyknęła Wilija opatulona ponownie w rude futro z białą końcówką. – Rzeczywiście, jest się czego bać! W końcu na jego dachu kwili sowa.

– Jak długo ona tam… kwili? – zapytał Mursefo całkowicie poważnie.

– Tydzień, może dwa?

– Szlag! – zaklął donośnie, zaciskając pięść. – Gdzie?

– Do końca wioski, za wielkim dębem ścieżką w lewo, do wierzbowego zagajnika – wyrecytował bardzo szybko handlarz z ogromnym uśmiechem na twarzy. – Teraz już wiem, o kogo chodzi. To co, zapakować trzy futerka czy…?

Mursefo bez słowa podszedł do blatu i sprawnym ruchem ręki zgarnął swoje monety. Jedną z nich obdarował staruszkę, po czym Ostentacyjnie dosiadł swojego wierzchowca.

– Ależ, drogi panie, to ja pokazałem panu drogę!

– Ależ drogi pan nie powiedział mi o sowie – odparł Mursefo, nie odwracając się.

– A futro? – zapytała rozczarowana Wilija.

– Upoluję ci ładniejszego lisa. Niemalowanego na szaro antystaryną.

***

 

Aż do chwili opuszczenia wioski, nie odezwała się słowem. Obserwowała świat dookoła, umyślnie przy tym omijając wzrokiem przestrzeń, zajmowaną przez jej ukochanego. On, aż do dębu, nie obejrzał się za swą partnerką, jak gdyby nawet nie obchodziło go, czy za nim podąża. Nie musiał jednakże tego robić – za plecami słyszał doskonale cichutki tupot końskich kopyt.

Do wielkiego drzewa, które przez mieszkańców Danieli Wielkich uznane było za drogowskaz, dotarli bez problemu. Ścieżkę do wierzbowego zagajnika znaleźli równie łatwo jak muchę w świeżo nalanym piwie. Mursefo zwolnił swego wierzchowca do roboczego kłusu i, obejrzawszy się za siebie, długo spoglądał na Wiliję. Ruchem głowy wymownie wskazywał na ciemny obszar. Wiedziała, że chce ją tu zostawić, lecz ona nie zamierzała tu czekać. Wysoko uniósłszy głowę, z dumą wypisaną na twarzy wyprzedziła go i pierwsza wjechała pomiędzy drzewa.

W tej pradawnej części lasu zdawał się panować zupełnie odmienny mikroklimat. Żar lejącego się z nieba słońca zastępował półmrok, suche powietrze stawało się mokre, a kolorowy letni świat zdecydowanie tracił na nasyceniu i odcieniach. Chata Jagaiła umieszczona na końcu drogi nie znajdowała się zbyt głęboko w szaroburym gaiku. I nie wyróżniała się znacznie od domostw okolicznych mieszkańców – tak samo zbudowana była z ziemi i pozbijanych do kupy desek, choć z racji położenia można by sądzić, iż jest to dom jakiejś wiedźmy, a może i samej Baby Jagi. Może nie bez kozery Jagaił zawierał ją w cząstce swego imienia?

– Ależ ona ogromna! – zakrzyknęła milcząca do tej pory rudowłosa.

Babuszka z rynku rzeczywiście nie kłamała – na dachu domostwa uparcie tkwiła sowa. Nie była jednak ona bynajmniej zwyczajnego, można by rzec, kieszonkowego rozmiaru. Jej wielkość należało szacować mocno ponad format przeciętnego przedstawiciela tego gatunku. Wydawała się tak wielka, jakby miast sowy siedział na dachu górski orzeł.

– Puuuf! – zahuczała niskim głosem, udowadniając tym samym, iż rzeczywiście jest sową. Sądząc po głosie, można było poznać w niej puchacza.

Mursefo patrzył na nią z lekkim przestrachem. Doskonale zdawał sobie sprawę, o czym może świadczyć jej obecność. Doskonale wiedział, co tego typu ptak robi w takich miejscach. Doskonale znał się na tym, czyją domeną jest przybieranie postaci nienaturalnie wyglądających zwierząt.

– Sowa na dachu kwili, umrzeć komuś po chwili – wyrecytował półgłosem przysłowie, zsiadając z konia. Ruchem ręki powstrzymał Wiliję przed tym samym. Fuknęła, dając upust swojej dumie, ale usłuchała go.

Badając bacznie przestrzeń dokoła, podszedł do drzwi. Przez chwilę zastanawiał się, czy zapukać knykciami palców, czy od razu łomotać całą pięścią. Zamiast tego postanowił przyłożyć ucho do drzwi. Miał czulszy słuch niż inni ludzie, jednakże nawet on nic nie dosłyszał przez grube deski. Niezrażony tym obszedł całą chatę wokół, lecz co dziwne nie znalazł żadnego okna, żadnej dziury ani wyłamania, przez które mógłby sprawdzić, czy ktoś jest w środku.

Wróciwszy do punktu wyjścia, począł walić pięścią w drewniane drzwi. Krzyczał i nawoływał, jednakże jego starania nie dawały efektu. Ze środka odpowiadała mu tylko cisza. Zawrócił niezadowolony do swojego wierzchowca. Coś jednak nie dawało mu spokoju. Po plecach ciągle przebiegały mu nieprzyjemne ciarki, a dziwne nerwowe wstrząsy sprawiały, że jego ręce dygotały. Obejrzał się, choć wcale nie chciał tego czynić.

Sowa wciąż siedziała na szczycie strzechy. Miała nieproporcjonalnie wielkie wobec reszty ciała ślepia, ogromne nawet jak na przedstawiciela jej gatunku. Oczy te zaczęły się też diametralnie rozszerzać i, choć Mursefo dzieliło od nich kilkanaście kroków, sowie spojrzenie nagle wypełniło mu cały obraz tak, iż doskonale widział, co znajduje się w jego odbiciu.

Mężczyzna prowadził kogoś, mocno trzymając tę osobę za ramię. „Prowadził" było dość eufemistycznym określeniem – było to ciągłe szarpanie człowieka, który uparcie ma ochotę iść w innym kierunku. Dziewczyna opierała się z całych sił przed wejściem do chaty, lecz nie miała szans z silnym mężczyzną, który dosłownie wrzucił ją do środka, a następnie natychmiast wszedł za nią, z chrzęstem zamykając drzwi od środka.

Wizja urwała się, mimo że wydawała mu się dziwnie znajoma. Dopiero teraz to zrozumiał. Drzwi są zamknięte od środka. A więc ten, kto tam wszedł, nie mógł stamtąd wyjść. Biorąc odpowiedni rozpęd, całym impetem uderzył w drzwi barkiem. Gdy ta próba nie powiodła się, postanowił skorzystać z brutalnej opcji kopnięcia nogą, ale wejście nadal pozostało zamknięte, a drewniana przegroda nawet nie drgnęła. Chatka z błota i mokrych od wilgotnego powietrza desek stała się twierdzą nie do zdobycia.

– Huuuf! – zahuczał ponownie puchacz.

– Ona próbuje ci coś przekazać – rzekła Wilija nudząca się na swej kasztance.

Zamaskowany cofnął się. Z tej pozycji ujrzał, że tuż koło sowy znajduje się sporych rozmiarów dziura, przez którą można wejść do środka. Zastanawiał się chwilę nad powodem powstania otworu, lecz doskonale wiedział, że czasem lepiej na tego typu rzeczami nie dumać. Ciarki ponownie przeszyły jego ciało.

Przez cały czas towarzyszyło mu dziwne przeświadczenie, że nie powinien wchodzić do środka tego budynku. Wiedział jednakże, że będzie musiał to uczynić. Bez mitrężenia wspiął się na dach, po czym ostrożnie ruszył ku kalenicy. Musiał podejść bardzo blisko do demonicznego zwierzęcia. Z dołu sowa wydawała się wzrostu dużego psa obronnego. Tymczasem, gdy Mursefo stanął z nią na równi, dostrzegł zaskoczony, że jest niewiele mniejsza od niego. Nawet nie chciał wiedzieć, jak wielką posiada przy tym rozpiętość skrzydeł. Niestety, chcąc nie chcąc, musiał poznać ogrom jej oczu.

Mężczyzna wszedł pospiesznie do środka. Ciężko oddychając, wziął kaganek do tej pory płonący na stole i począł odpalać kolejne świeczki. Ich ilość w tym pomieszczeniu była przeogromna, nieomalże niezliczona. Znajdowały się na każdej deseczce pełniącej funkcję półki, na nielicznych meblach, skrzyni i stołku, a także poukładane zostały na ziemi i w równym rządku pod ścianami. Jegomość jak widać potrafił zadbać o romantyczny klimat. Gdy całe pomieszczenie stanowiące wnętrze domostwa rozświetliło się nastrojowym światłem, zaczął się rozbierać. Uwielbiał to robić, gdy dziewczyna patrzyła się na niego. Już sama ta czynność powodowała u niego podniecenie. Ta jednakże stała, gdzieś w kącie. Jedynym kącie, do którego nie docierały płomienie świec. Tkwiła tam odwrócona tyłem, jak gdyby znajdowała się tam za karę.

Wizja ponownie urwała się nagle, oczy sowy stały się na powrót normalnych rozmiarów, a wnęka w dachu tak ciemna, że próżno było wypatrywać wnętrza. Mursefo nie chciał tam iść. Ciągle siedziało w jego duszy coś, co starało się go zatrzymać. Coś, co cichutko szeptało mu, że nie powinien tego robić. W tej samej głowie jednakowoż znacznie głośniej krzyczała myśl, że musi to uczynić. Chwytając się jej, wskoczył w czarną przepaść.

Przez chwilę tkwił w ciemności. Jego oczy zdecydowanie lepiej od innych ludzi radziły sobie w mroku, lecz obecnie miał ten sam problem, z jakim borykały się choćby i zwierzęta kotowate. Nie potrafił widzieć w miejscu zupełnie pozbawionym światła. Mrok nie trwał jednakże w nieskończoność.

Świece na powrót zapłonęły, a domostwo ogarnięte zostało ich blaskiem. Mężczyzna już bez ubrań stał przy niej, delikatnie głaskał po szyi, całował za uchem. Uciekała przekornie głową w drugą stronę. Zniecierpliwiony przejechał ręką po jej biodrze, przechodząc w rejony tylne, wymierzył lubieżnego klapsa w pośladek. Ścisnął go przy tym bardzo mocno, wydając głośne westchnienia. Nie mogąc się doczekać, aż jego wybranka przejmie inicjatywę, szarpnął ją za ramię, by ją odwrócić. Uczyniła to, z całą siłą uderzając go w twarz.

Z dziwnym świstem i niebotycznym impetem przeleciał w powietrzu całe pomieszczenie, lądując tuż pod łóżkiem. Z głuchym hukiem uderzył potylicą w deski, z których sklecony był mebel. Mursefo dopiero teraz ujrzał, że dziewczyna jest bardzo niskiego wzrostu, zbyt niskiego jak na dorosłego człowieka. Wyglądała bardziej, jak gdyby była małą dziewczynką. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jest… małą dziewczynką.

– To przez wódkę!

Ogłuszony Jagaił podnosił się z ziemi z szumem w głowie i mocno skaczącym obrazem. Nie wierzył w to, co się wydarzyło. Uznał, iż jest to tylko pijacki omam. Podniósł się na czworaki i w ten sposób ruszył ku dziewczynce, by w ostatniej chwili, jak drapieżnik z sawanny rzucić się na ofiarę. Gdy był już o krok od niej, skoczył. Wylądował bezwładnie w kącie, przecinając powietrze, a nogi zarzuciły mu się na ramiona. Wtedy też dziecko doskoczyło do niego i przeciągnęło pazurami po jego twarzy. Z początku zaczął się śmiać, lecz po chwili poczuł ból. Następnie słodka strużka krwi wpłynęła mu do ust. Odruchowo próbował się wytrzeć, ale to nie dało rezultatu. Cała jego dłoń pokryta była krwią, jak gdyby wsadził ją do wiadra pełnego tej cieczy.

– Kim ty kurwa jesteś?! – zapytał, wypluwając ślinę.

– Mam na imię Amusia – odrzekła mu słodkim głosikiem ośmiolatki – ale trzeba było się o to zapytać, zanim wziąłeś mnie tu zgwałcić! – dokończyła bezdennym, głębokim, rozrywającym bębenki słuchowe głosem demona.

– Pierdolony trefny alkohol Kudłatego – szeptał, wystawiając do niej rękę. – Pierdolony halucynogenny alkohol Kudłatego!

– Naprawdę myślisz, że to alkohol? – zapytała dziecięcym głosem. – Naprawdę sądzisz, że to alkohol mnie stworzył?

Uśmiechnęła się. Jagaił dopiero teraz ujrzał to, co od razu powinno go zniechęcić do jakichkolwiek czynów. Dziewczynka nadal była tylko ośmiolatką o wielkich, można by rzec, sowich oczach, w przepięknej, niebieskiej, koronkowej sukience za kolano. Jej uśmiech natomiast ujawnił, że miała w sobie to, czego nie miały inne dzieci w jej wieku. Dwa rzędy zębów. Chwyciwszy wystawioną dłoń mężczyzny swą drobniutką rączką, bez wysiłku wyłamała ją w łokciu. Mężczyzna wrzasnął z bólu, zwijając się ponownie w kącie.

– Co to za krzyki, kochaniutki? – pytała, podchodząc do niego. – Tutaj nie ma tatusia i mamusi. To ja jestem twoją mamusią! Masz piękne policzki, wiesz?

Początkowo delikatnie głaskała jego skórę na twarzy, by bez uprzedzenia oderwać ją z chrzęstem. Jagaił rozdarł się, odruchowo dotknął policzka. A dokładnie wystającej kości policzkowej.

– Lubisz się bawić, chłopczyku? Bo widzisz… ja uwielbiam zabawy!

Dziewczynka ściągnęła sukienkę. Pomiędzy nogami nie było jednak tego, co miały inne dzieci tej płci. Tam znajdował się organ, którym to on do tej pory krzywdził. Organ nadnaturalnej wielkości, z dziwnymi metalowymi wypustkami przypominającymi tarkę do jarzyn. Z uśmiechem dziecka, które widzi nową zabawkę, podeszła do Jagaiła.

Mursefo zamknął oczy, kuląc się na podłodze. Starał się ze wszelkich sił zapobiec oglądaniu dalszej wizji projektowanej przez demoniczną sowę, lecz coś tkwiące obecnie w jego umyśle uparcie na powrót otwierało jego oczy.

– Patrz, jak pięknie wyglądasz! – szeptała dziewczynka demonicznym głosem, przyciskając twarz mężczyzny do lustra. Mursefo widział, jak rytmicznymi ruchami raz po raz napierała na jego pośladki, jak z jego odbytu lała się strumieniami krew. Słyszał, jak Dywizyjczyk na przemian jęczy i krzyczy – głosami małych dzieci niegdyś krzywdzonych przez niego w tej chacie.

Zamknął oczy ponownie, lecz jego opór był daremny.

– Jak słodko milczysz – stwierdził, demon, wkładając organ do jego ust. – Już nie wołasz swojego taty? Już nie wołasz swej mamusi? KTO JEST TWOIM TATUŚKIEM DZISIAJ?! NO KTO?! – wrzasnęła tak, że z półek poczęły spadać przedmioty i świece.

Metalowy członek, z każdym wyjściem wyciągał z ust Jagaiła resztki zębów. Przez odgryziony policzek doskonale widać było pracę demonicznego prącia.

Mursefo chwycił się za włosy, ciągnąc je tak mocno, jakby chciał je sobie wyrwać. Niestrudzenie walczył ze swymi powiekami, starając się je mieć zamknięte, nie potrafił jednak stłumić duszącego zapachu unoszącego się w powietrzu. Wielu ludziom nie powiedziałby on nic, jednakże zamaskowany mężczyzna znał go aż za dobrze.

– Lubisz świeczki? – zapytał demon głosem dziewczynki. – To doskonale się składa. Dodamy tutaj troszkę romantyzmu.

Iniksolinea. Ulubiona substancja demonów, szczęśliwie dostępna tylko im, w momencie wypełniła całe pomieszczenie. Eliksir cierpienia powodujący, iż nawet przy najmniejszej akcji serca, umysł człowieka wciąż pozostaje przytomny. Do ostatniego uderzenia pompy krwi, ofiara czuje każde cierpienie, każdy pojedynczy ból, do ostatniego tchu bezsłownie modli się o śmierć. Śmierć, która wcale nie nadchodzi szybko.

Akcja przyspieszyła. Mursefo widział, jak demonica szponami, w które zmieniły się jej palce, zdziera skórę z pleców ofiary. Oglądał jak delikatnymi skubnięciami, wyrywa skórę z członka Jagaiła, dokonując zaawansowanego obrzezania, jak kłami rozrywa jego mosznę, zabierając możliwość posiadania potomstwa. Za każdym razem spozierał na ból malujący się na bezzębnej, zalanej krwią twarzy Dywizyjczyka. Słuchał jego spazmów bólu. Wcale nie pomagał tu fakt, iż raz krzyczał jak siedmioletnia Ilinka, raz jak dziewięcioletni Barnuś.

– Twoja zemsta została dokonana, strzygo! – wrzasnął Mursefo, ponownie walcząc z wizją. – Czemu każesz mi to oglądać?!

– Moja zemsta nie byłaby potrzebna, gdybyś kiedyś odważył się zakończyć czyjś żywot – rzekł demon szeptem, brzmiąc tym samym nieco mniej groźnie. – Ludzie nie zasługują na życie. Jeśli kiedykolwiek będziesz mógł zakończyć to wszystko, to całe jątrzące ludzkość skurwysyństwo, nie wahaj się. I tak nikt ci za to nie podziękuje. Prócz świata oddychającego na nowo pełnią życia.

W krótkich obrazkach ujrzał, jak mała dziewczynka z radością obgryza po kolei palce u nóg, następnie ściąga skórę z jego łydek i ud, by końcowo rozpłatać mu brzuch. Oglądał jak strzyga, bawi się organami wewnętrznymi jak młody kot upolowaną, jeszcze żywą myszą. Aż w końcu Mursefo ogarnął mrok. A z tego mroku wyłoniło się dobrze mu znane oblicze Jagaiła. Umęczona twarz Dywizyjczyka w każdej bruździe i zmarszczce miała zastygłe strużki krwi. Jego głowa odłączona była od reszty ciała i owinięta została jego własnymi jelitami. Mursefo długo na nią spoglądał. Aż w końcu Jagaił mrugnął. Po raz ostatni.

– A gdybyś miał jakiś dylemat… to spójrz, jacy ludzie są naprawdę… w środku.

Zamaskowany poczuł, że oto właśnie wizja się urwała. Na powrót wróciła wszechobecna ciemność. Rozejrzał się dookoła i wtedy przeraźliwy, wwiercający się bezpośrednio w synapsy mózgu, wrzask, rozległ się w chacie. Wszystkie deski, którymi zabite były okna, odleciały na kilka metrów, a pomieszczenie zapłonęło jasnością. Mursefo spoglądał wokół siebie, lecz to, co widział, było niczym przy jego przeraźliwych wizjach.

Całe ściany były we krwi, cały pokój śmierdział trupią stęchlizną, cała podłoga kleiła się, a na półeczkach poukładane były dziwne słoiki. W tych słojach znajdowały się zapeklowane wszystkie organy Jagaiła. I wtedy wzrok Zamaskowanego się zatrzymał. Przed nim znajdowała się przepięknie spreparowana czaszka. Czaszka owinięta zgniłymi jelitami.

Drzwi wejściowe praktycznie wyważył, wcześniej podnosząc nieporadnie belkę trzymającą ją od środka. Wypadł na pogródkę, po czym obficie zwymiotował. W jego głowie ciągle pojawiały się strzępki wizji, a smród ponownie naciągnął go na rzyganie. Wilija stała w oddali, starając się opanować wystraszonego wydarzeniami wierzchowca.

– Wszystko w porządku? – zapytała trzęsącym się głosem.

– Tak! – mruknął skrzekliwie Mursefo, kolejny raz wymiotując.

Następnie gwizdnął na swojego wierzchowca, który, gdy tylko do niego podszedł, schylił łeb, by jego pan mógł się podnieść. Z jego juków Zamaskowany wyciągnął pewien flakonik z dziwną substancją oraz krzemień wraz z rozpałką. Biorąc się w garść, wpadł z impetem do budynku i rozlał ciecz po wszystkich meblach, półkach i ścianach. Oddychał głośno. Jego wzrok ponownie zatrzymał się na czaszce. Wziął ją w swe dłonie, a następnie zapalił pochodnię, którą wrzucił do środka domostwa. Huk płomieni już po chwili słychać było w całym wierzbowym zagajniku.

Spojrzał jeszcze raz na dach. Ogień z każdą chwilą zajmował coraz większą jego powierzchnię. Siedząca na kalenicy sowa rozpostarła swe olbrzymie skrzydła. Pod nimi znajdowały się dusze wszystkich umęczonych dzieci niepotrafiących do tej pory odnaleźć drogi w zaświaty. To ich chęć zemsty oraz zadośćuczynienia sprowadziła na świat ją – strzygę. Demona pomsty i rewanżu.

Sowa załopotała kilkukrotnie skrzydłami, wzmagając jeszcze żar płomieni. Następnie odleciała ponad korony drzew. Mursefo wiedział, że mogła zrobić, to już dawno; że jej zemsta zakończyła się już kilka tygodni temu. Zdawał sobie sprawę, że tego typu demonom nie chodzi tylko o sam akt wendetty. Strzyga chciała zostawić wiadomość, znaleźć człowieka, który będzie znał prawdę, tudzież zostanie jej piewcą. A teraz odlatywała ku niebieskiemu sklepieniu. Zamaskowany wiedział, że zabierze te dusze prosto do wyraju. A on chciał tylko wykonać zadanie.

– Co tam się stało? – zapytała Wilija wciąż roztrzęsiona. – Te dziwne odgłosy. Wrzaski! Te wszędzie latające deski… Co się stało? – Mursefo milczał, wsiadając na konia – I PO CO CI TA CZASZKA?!

Mursefo uśmiechnął się. Nie mogła tego ujrzeć, gdyż był zamaskowany, nie mogła wypatrzeć tego z jego oczu, gdyż patrzył w drugą stronę, ale doskonale wiedziała, że na jego ustach zagościł uśmiech. Mężczyzna chwycił czaszkę za dolną żuchwę i skierował w jej stronę.

– „Przyprowadź go! Żywego lub martwego, nieważne" – sparodiował swego dowódcę, ruszając żuchwą. – Czaszka musi go przekonać. Ewentualnie muchy ze zgniłych jelit.

– Jesteś chory! – skwitowała Wilija, próbując opanować oddech.

– Jestem Mursefo! Chędożony, naznaczony pośrednik ludzi i demonów. Witaj w moim świecie, Wilijo. I zawróć, póki jeszcze możesz.

 

Koniec

Komentarze

Cóż, nie najlepiej czyta się opowiadanie, w którym nie wiadomo kim są bohaterowie i co ich sprowadziło do miejsca, gdzie sowa kwili. Rozmowa, którą w myślach prowadzi Mursefo, w zasadzie nic nie wyjaśnia, nie wiem też jaka jest rola towarzyszącej mu dziewczyny, zainteresowanej, jak się zdaje, wyłącznie lisimi futerkami.

Historia rozgrywająca się w chacie, przedstawiona za pośrednictwem wizji których doznał Mursefo, jest pełna okrucieństwa, krwi i flaków, co budzi we mnie raczej niesmak niż jakiekolwiek zainteresowanie.

Nie mogę pozbyć się wrażenia, że Tam, gdzie sowa kwili jest fragmentem większej całości, który został tylko „przystosowany” do bycia samodzielnym opowiadaniem. Szkoda, że tego, kim jest Mursefo, dowiedziałam się z jego ostatniej wypowiedzi, bo wolałabym wiedzieć o tym od początku.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Bardzo źle czyta się tekst pełen błędów i usterek, nadmiaru zaimków, powtórzeń i nie zawsze poprawnie złożonych zdań, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę. Raziły mnie też słowa, które nie powinny znaleźć się w tym opowiadaniu.

 

przed jego oczy­ma uka­za­ła się isto­ta, tak wy­raź­na, tak pełna szcze­gó­łów, że wy­da­ła mu się nie­omal­że boska. Za­marł w bez­ru­chu, oglą­da­jąc każdy cen­ty­metr jej fi­gu­ry, za­gry­zał wargi, gdy przy­glą­dał się jej szczu­płym nogom ukry­wa­ją­cym więk­szość swej dłu­go­ści pod pięk­ną, ko­ron­ko­wą, nie­bie­ską su­kien­ką. Chciał po­dejść do niej od razu, lecz oto wtedy jego bo­gi­ni roz­pu­ści­ła prze­pięk­nie ple­cio­ny blond war­kocz. Sprę­ży­ste loki ode­bra­ły mu mowę, spo­wo­do­wa­ły, że na po­wrót czuł się jak na­sto­la­tek, który chciał­by wy­znać uczu­cia swej pierw­szej dzie­cię­cej mi­ło­ści.

Prze­łknął gło­śno ślinę, bio­rąc się w garść. → Czy wszystkie zaimki są konieczne? Lekka siękoza.

Określenie nastolatek powstało w pierwszej połowie XX wieku i nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

 

Do­sko­na­le wie­dział, kim jest ów osob­nik płci żeń­skiej→ Źle brzmi osobnik płci żeńskiej, skoro na pierwszy rzut oka można poznać, że to kobieta.

Proponuję: Do­sko­na­le wie­dział kim jest owa postać

 

za­py­tał naj­mil­szym gło­sem, jaki po­tra­fił z sie­bie wy­do­być.

– Ja… – za­czę­ła nie­śmia­ło. – Zgu­bi­łam się? – za­py­ta­ła już zde­cy­do­wa­nie słod­szym gło­sem. → Powtórzenie.

Proponuję w pierwszym zdaniu: za­py­tał naj­mil­ej, jak tylko potrafił.

 

szep­nął jej do ucha, obej­mu­jąc ra­mie­niem. – Po­zwól, że cię do niego za­pro­wa­dzę.

Ja­sno­wło­sa, prze­ra­żo­na, z lek­kim opo­rem ru­szy­ła wraz z obej­mu­ją­cym męż­czy­zną. On do­sko­na­le wie­dział, że nie jest speł­nie­niem ma­rzeń ta­kich jak ona, ale zda­wał sobie spra­wę, iż takie jak ona nie mają wyj­ścia. Więc idą. Po­dą­ża­ją wraz z nim pełne wąt­pli­wo­ści, nie­rów­nym, nie­śmia­łym kro­kiem. Wła­śnie to lubił w nich naj­bar­dziej. Tote wiel­kie oczy pełne dziw­ne­go lęku. → Kolejny przykład nadmiaru zaimków.

 

znajdź tego chę­do­żo­ne­go al­ko­ho­li­ka… → Mam wrażenie, że w czasach tej historii jeszcze nie znano pojęcia alkoholik.

 

umiesz­czo­ny na rogu bu­dy­nek na kształt ra­tu­sza… → A może: …umiesz­czo­ny na rogu bu­dy­nek, mogący uchodzić za ratusz

 

Poza tym ka­wał­kiem miej­skiej prze­strze­ni… → Miejska przestrzeń brzmi, moim zdaniem, zbyt współcześnie.

 

Da­nie­le Wiel­kie były przede wszyst­kim wio­ską z do­mo­stwa­mi… → Określenie wioska zupełnie mi nie pasuje do opisu osady z kawałkiem miejskiej przestrzeni

 

że jej samej usta nie­omal się nie za­my­ka­ły. Choć ona uzna­wa­ła go za swego uko­cha­ne­go, on na­zy­wał je­dy­nie swoją part­ner­ką. → Znów nadmiar zaimków.

 

Praw­da, o tym, co czują, le­ża­ła za­pew­ne po środ­ku i po­win­na… → Co się stało ze środkiem, po którym leżała prawda?

Praw­da o tym, co czują, le­ża­ła za­pew­ne pośrod­ku i po­win­na

 

Pseu­do­ry­nek pseu­do­mia­sta przy­wi­tał ich pseu­do­jar­mar­kiem nie­tłum­ną tłusz­czą dwóch han­dla­rzy. → Dwóch handlarzy ma się nijak do tuszczy.

Proponuję: Niby­ry­nek niby­mia­sta przy­wi­tał ich niby­jar­mar­kiem  – zaledwie dwoma handlarzami.

Za SJP PWN: tłuszcza «hołota, motłoch, zgraja»

 

– Niedź­wie­dzie też cza­sem za­bi­ja­ją ludzi, a nadal są mi­siacz­ka­mi. – upie­ra­ła się przy swoim Wi­li­ja. → Zbędna kropka po wypowiedzi. Winno być:

– Niedź­wie­dzie też cza­sem za­bi­ja­ją ludzi, a nadal są mi­siacz­ka­mi – upie­ra­ła się przy swoim Wi­li­ja.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Przy­by­li go­ście zsie­dli z koni… → Przybywający na targ nie są gośćmi, są klientami.

 

wol­nym kro­kiem po­de­szli do śnią­ce­go sprze­daw­cy. → Skąd wiadomo, że sprzedawca śnił?

A może miało być: …wol­nym kro­kiem po­de­szli do śpią­ce­go sprze­daw­cy.

 

choć pod maską i oka­la­ją­cą mu usta chu­s­tą… → W jaki sposób chusta może okalać usta?

Czy aby nie miało być: …choć pod maską i przysłaniającą usta chu­s­tą

 

za­re­ago­wał szyb­ko han­dlarz lisim fu­trem. → Przypuszczam, że miał na straganie wiele futer, więc: …za­re­ago­wał szyb­ko han­dlarz lisimi fu­trami.

 

po czym Osten­ta­cyj­nie do­siadł swo­je­go wierz­chow­ca. → Czym ostentacja zasłużyła sobie na wielka literę?

 

przez jej uko­cha­ne­go. On, aż do dębu, nie obej­rzał się za swą part­ner­ką, jak gdyby nawet nie ob­cho­dzi­ło go, czy za nim po­dą­ża. → Nadmiar zaimków.

 

Do wiel­kie­go drze­wa, które przez miesz­kań­ców Da­nie­li Wiel­kich… → Nie brzmi to najlepiej.

 

Mur­se­fo zwol­nił swego wierz­chow­ca do ro­bo­cze­go kłusu… → Co to jest roboczy kłus?

 

zda­wał się pa­no­wać zu­peł­nie od­mien­ny mi­kro­kli­mat. → Skąd znajomość tego określenia w Twoim opowiadaniau?

 

Oczy te za­czę­ły się też dia­me­tral­nie roz­sze­rzać… → Co to znaczy, że oczy rozszerzały się diametralnie?

Za SJP PWN: diametralny 1. «krańcowo różny» 2. «biegnący wzdłuż średnicy lub przechodzący przez średnicę»

 

wrzu­cił ją do środ­ka, a na­stęp­nie na­tych­miast wszedł za nią, z chrzę­stem za­my­ka­jąc drzwi od środ­ka. → Powtórzenie.

 

Bio­rąc od­po­wied­ni roz­pęd, całym im­pe­tem ude­rzył w drzwi bar­kiem. → Czy na pewno biorąc rozpęd jednocześnie uderzył barkiem w drzwi, czy może raczej: Wziął od­po­wied­ni roz­pęd i całym im­pe­tem ude­rzył w drzwi bar­kiem.

 

gdy dziew­czy­na pa­trzy­ła się na niego. → …gdy dziew­czy­na pa­trzy­ła na niego.

 

Męż­czy­zna już bez ubrań stał przy niej… → Męż­czy­zna, już bez ubrania, stał przy niej…

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie to ubranie.

 

jak dra­pież­nik z sa­wan­ny rzu­cić się na ofia­rę. → Skąd tu nagle sawanna?

 

za­rzu­ci­ły mu się na ra­mio­na. Wtedy też dziec­ko do­sko­czy­ło do niego i prze­cią­gnę­ło pa­zu­ra­mi po jego twa­rzy. Z po­cząt­ku za­czął się śmiać, lecz po chwi­li po­czuł ból. Na­stęp­nie słod­ka struż­ka krwi wpły­nę­ła mu do ust. Od­ru­cho­wo pró­bo­wał się wy­trzeć, ale to nie dało re­zul­ta­tu. Cała jego dłoń po­kry­ta była krwią, jak gdyby wsa­dził do wia­dra peł­ne­go tej cie­czy. → Nadmiar zaimków. Lekka siękoza.

 

zanim wzią­łeś mnie tu zgwał­cić!zanim chciałeś mnie tu zgwał­cić! Lub: zanim wzią­łeś mnie, aby tu zgwał­cić!

 

Na po­wrót wró­ci­ła wszech­obec­na ciem­ność. → Brzmi to fatalnie.

 

I wtedy wzrok Za­ma­sko­wa­ne­go się za­trzy­mał. → Dlaczego wielka litera?

 

Drzwi wej­ścio­we prak­tycz­nie wy­wa­żył, wcze­śniej pod­no­sząc nie­po­rad­nie belkę trzy­ma­ją­cą od środ­ka. → Piszesz o drzwiach, więc: …trzy­ma­ją­cą je od środ­ka.

 

Jego wzrok po­now­nie za­trzy­mał się na czasz­ce. Wziął ją w swe dło­nie, a na­stęp­nie za­pa­lił po­chod­nię… → Zbędny zaimek – czy mógł coś wziąć w cudze dłonie? Czy dobrze rozumiem, że rozpalał pochodnię, mając ręce zajęte czaszką?

 

Sie­dzą­ca na ka­le­ni­cy sowa roz­po­star­ła swe ol­brzy­mie skrzy­dła. → Zbędny zaimek.

 

nie mogła wy­pa­trzeć tego z jego oczu, gdyż pa­trzył w drugą stro­nę… → Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie podobało mi się.

Cześć, Szatansky!

 

Cóż, Twój nick mógł sugerować, że będziesz chciał kogoś torturować, ale jest cienka granica między torturowaniem postaci literackich, a torturowaniem czytelnika. Wiem, że to dość mocne i niemiłe, ale do momentu, w którym pojawiło się prącie-tarka czytałem tekst z zainteresowaniem. Potem niestety do przodu pchała mnie już tylko hmm… no chciałem skończyć czytać, skoro zabrnąłem już tak daleko. 

Sporo było tu niedopowiedzeń, tajemnicy i to było całkiem ok. Niestety kreacja bohaterów na tym nie zyskała, miła towarzyszka zdaje się w ogóle niepotrzebna fabularnie. Kreacja świata jest dość uboga. W ogóle miałem wrażenie, że wrzuciłeś nas w środek wydarzeń bez tłumaczenia co i jak. Trochę to wydaje się być wyrwane z kontekstu.

Technicznie arcydzieło to nie jest, ale nie potykałem się jakoś zanadto. Przeczytałem bez męczarni, ale zauważając niektóre mankamenty. I tu dochodzimy do komentarza Reg, która poświęciła z pewnością sporo czasu na łapankę, którą zupełnie zignorowałeś. Szkoda, bo tekst na pewno zyskałby nieco szlifu. Widzę zresztą, że nie udzielasz się na portalu, nie komentujesz tekstów innych użytkowników. Zatem z mojej strony prośba/rada: poprawiaj wytknięte błędy (a. Twój tekst będzie lepszy; b. nauczysz się lepiej pisać), komentuj teksty innych. To że dwa tygodnie po publikacji masz tylko dwa komentarze to nie do końca przypadek.

Przyczepię się jeszcze do tagów, bo wrzuciłeś takie jak “Wiedźmin” lub “Alkohol”, a nie zdecydowałeś się na “tortury”. Pierwsze dwa bym wyrzucił, trzeci jest w mojej opinii obowiązkowy. Trochę dlatego, że jest mało czytelników, którzy to lubią.

Natomiast jeśli mam napisać podsumowanie, to uważam, że ta historia ma potencjał, ale też Twoje pisanie może pójść w lepszą stronę. Jak to się mówi: potencjał jest.

Powodzenia!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Masz pomysł na tekst. To muszę przyznać.

Jednak za mocno grasz na tajemnicy postaci. Pozostały one niezrozumiałe dla mnie do końca – mają prawo być takie na początku, ale jeśli są takie na końcu, cóż… to oznacza, że nie do końca przejąłem się ich losem, a więc nie za bardzo wczułem się w tekst.

Dosyć sporo tu też opisów przemocy. Z tym trzeba uważać. Przemoc w tekście jest jak przyprawa – dobrze dodana, urozmaica smak. Ale przesadź z nią za bardzo, a dowiesz się, czemu przeosolony i przepieprzonych zup nikt nie je :P

Tak więc to tyle ode mnie po lekturze. Technicznie też jest sporo do poprawy. Chwytaj więc ode mnie przydatne linki:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Z góry proszę o wybaczenie za brak jakichkolwiek odpowiedzi na komentarze. Po prostu w natłoku spraw zupełnie zapomniałem, że udostępniłem tutaj “na próbę” jedno ze swych, muszę przyznać, mniej udanych opowiadań.

 

Tak więc po kolei

@regulatorzy 

Dziękuję za rozłożenie mojego tekstu na czynniki pierwsze. Może rzeczywiście masz rację co do zaimków. Zdecydowana większość jest zbędna. 

 

Co do “roboczego kłusu”, wklejam definicję w Wikipedii (wiem, że to nie najlepsze źródła, ale są też inne, które potwierdzają tę nazwę) “kłus roboczy – naturalny chód konia, w którym koń porusza się rytmicznie i w równowadze, nie wkładając w to większego wysiłku;”

 

Co do słów takich jak “alkoholik” czy “mikroklimat”… Opowiadanie nie jest osadzone w stricte historycznych czasach. Narrator jest wszechwiedzący, dlaczego więc nie mógłby używać słów, które znane są czytelnikowi? 

 

Reszta uwag zostanie przeze mnie wzięta pod uwagę i umieszczę je podczas korekty tekstu.

 

 

Dziękuję za poświęcony czas i chęć przeczytania, a także wyłuszczenia błędów.

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

 

Odpowiadając @Koala75. Jestem świadomy, że nie wszystkim moje opowiadanie będzie odpowiadało.

 

@Krokus.

 

Oczywiście wszystko, co wspomniałeś jest do poprawy i postaram się to niezwłocznie uczynić.

Dopiero odnajduję się na tym portalu, wrzuciłem to opowiadanie “na próbę”, jednak jeśli będę miał więcej czasu (a długie zimowe wieczory dopiero nadchodzą), to postaram się brać bardziej czynny udział w życiu fantastycznej społeczności.

 

Niemniej dziękuję za przeczytanie. Na ten moment chcę wziąć udział w jakimś konkursie organizowanym przez portal i tym samym poprawić swoje postępowanie na tym portalu. :D

 

P.S.

I tak masz rację. To opowiadanie jest wyrwane z kontekstu. Nie sądziłem, że widać to aż tak bardzo. Postaram się poprawić.

No i @NoWhereMan

 

Dziękuję za garść tak niezbędnych linków. Postaram się przejrzeć je wszystkie, by nieco lepiej zrozumieć i odnaleźć się na tym portalu.

 

Dziękuję też za przeczytanie mojego tekstu i opinię. To wiele dla mnie znaczy! Uświadomiło mi to też, jak stary jest ten tekst i jednak przed publikacją mogłem pokusić się o jego poprawę. 

 

Pozdrawiam serdecznie!

Szatansky, dziękuję za wyjaśnienia. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne.

 

Opowiadanie nie jest osadzone w stricte historycznych czasach. Narrator jest wszechwiedzący, dlaczego więc nie mógłby używać słów, które znane są czytelnikowi? 

Ano dlatego, że według czytelnika te sformułowania słabo tu pasują, zwłaszcza że można zastąpić je takimi, które nie wywołają kontrowersji. Jednakowoż to jest Twoje opowiadanie, i będzie napisane słowami, które uznasz za najwłaściwsze.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Sporo bólu, mało całej reszty. Fajny motyw z sową. Ptaszek zrobił swoje, ptaszek może odlecieć. Chętnie dowiedziałabym się więcej o bohaterze. To jakiś rodzaj wiedźmina? Dlaczego dostał zlecenie na akurat tego faceta?

Żar lejącego się z nieba słońca zastępował półmrok

Czyli co zastępowało, a co było zastępowane?

Oczy te zaczęły się też diametralnie rozszerzać

Diametralnie, czyli jak?

Babska logika rządzi!

Nowa Fantastyka