- Opowiadanie: Prorok T2 - Postapo Z. 13 dni [1]

Postapo Z. 13 dni [1]

“Zwy­kła dziew­czy­na w nad­mor­skim mie­ście wy­bie­ra się wraz ze swoją ro­dzi­ną na plażę, prze­cho­dząc przez ulicę widzi pę­dzą­cą ka­ret­kę, ale nie do­strze­ga w niej symp­to­mów ni­cze­go nie­po­ko­ją­ce­go. Tym­cza­sem w mie­ście za­czy­na sze­rzyć się ta­jem­ni­czy wirus, który zmie­nia ludzi w prze­ra­ża­ją­ce mon­stra.” – stresz­cze­nie. 

 

---

 

Przed­sta­wiam pierw­szy roz­dział mojej książ­ki w te­ma­ty­ce po­sta­po­ka­lip­sy zom­bie, która dzie­je się w fik­cyj­nym mie­ście Bia­łych Morw w al­ter­na­tyw­nej rze­czy­wi­sto­ści. Ak­tu­al­nie mam 6 roz­dzia­łów i na bie­żą­co piszę ko­lej­ne. 

Za­strze­gam, że w ko­lej­nych czę­ściach po­wie­ści mogą wy­stę­po­wać frak­cje i wątki zwią­za­ne z po­li­ty­ką, ale jest to tylko i wy­łącz­nie stwo­rzo­ne na po­trze­by tego al­ter­na­tyw­ne­go świa­ta. Nie za­mie­rzam pro­pa­go­wać po­przez książ­kę ja­kich­kol­wiek kon­kret­nych po­glą­dów.

W roz­dzia­łach mogą znaj­do­wać się cza­sa­mi błędy, dla­te­go jest też swo­ista wer­sja “early ac­cess” :) 

Chęt­nie przyj­mę każdą kry­ty­kę do serca, rze­czy zwią­za­ne z ogól­nie po­ję­ty­mi błę­da­mi.

 

Życzę miłej lek­tu­ry!

 

Oceny

Postapo Z. 13 dni [1]

Roz­dział 1. Po­wi­do­ki

 

Z od­da­li wy­ła­nia­ły się ta­jem­ni­cze za­ry­sy bu­dyn­ków, w tym jeden wy­so­ki na pięt­na­ście pię­ter. Bardziej przy­po­mi­nał kon­struk­cje z Du­ba­ju niż hotel kraju środ­ko­wo-wschod­niej czę­ści Eu­ro­py. Od kilku lat obiekt "Perła Bał­ty­ku" cieszył się re­no­mą w kraju i za gra­ni­cą, zaś mia­sto Białe Morwy sta­no­wi­ło po­pu­lar­ny ku­rort wy­po­czyn­ko­wy na Ma­zu­rach, któ­re­mu bliż­sza sta­wa­ła się Afry­ka niż Pol­ska. Eg­zo­ty­ki do­da­wa­ły palmy spro­wa­dzo­ne ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Nie bra­ko­wa­ło rów­nież kamer i ochro­ny. Tego dnia czę­ściej niż zwy­kle sły­sza­no dźwięk syren ka­re­tek po­go­to­wia, spie­szą­cych się do szpi­ta­la św. Ma­te­usza na Gdań­skiej 30. Cie­pło let­nie­go słoń­ca spra­wia­ło, że miało się chęć na ką­piel w morzu. Po­wie­trze wy­peł­niał za­pach gril­lo­wa­nych po­traw, su­ge­ru­ją­cych na­dej­ście ocze­ki­wa­ne­go week­en­du, dodatkowo zakrapianego piwem lub wódką po całym ty­go­dniu ha­rów­ki.

Dziewczyna cze­ka­ła na przej­ściu dla pie­szych, aż wszyst­kie auta prze­ja­dą. Kie­row­cy zje­cha­li na bok, sły­sząc pę­dzą­cy am­bu­lans. Po chwi­li, gdy świa­tło zmie­ni­ło się na zie­lo­ne, lu­dzie mogli bez­piecz­nie przejść na drugą stro­nę drogi, po któ­rej znaj­do­wa­ło się wej­ście na plażę. Część szła w zu­peł­nie innym kie­run­ku, lecz spora więk­szość kie­ro­wa­ła się ku wo­dzie. Za­uwa­ży­ła, że na par­kin­gu stało dużo sa­mo­cho­dów, więc była za­do­wo­lo­na, że nie wy­bra­li się tutaj ina­czej jak pie­szo. Po­de­szła do wej­ścia ze szla­ba­nem, które ob­słu­gi­wał ra­tow­nik. Z od­da­li usły­sza­ła głosy dzie­ci, ba­wią­cych się na pia­sku i śmie­ją­cych. Fale szu­mia­ły ła­god­nie. Ze­szła po drew­nia­nych stop­niach, do­ty­ka­jąc go­ły­mi sto­pa­mi naj­pierw wil­got­ne­go, potem go­rą­ce­go pia­sku.

Plaża była wy­peł­nio­na po brze­gi ludź­mi, wy­po­czy­wa­ją­cy­mi za pa­ra­wa­na­mi, któ­ry­mi osło­ni­li się oni jak śre­dnio­wiecz­ny­mi for­te­ca­mi, któ­rych trze­ba było za wszel­ką cenę bro­nić. Kyrie przy­po­mnia­ła sobie o sprzą­ta­nych przez ra­tow­ni­ków reszt­kach.

Razem z ro­dzi­ną zna­la­zła ide­al­ne miej­sce pod skar­pą. Roz­ło­ży­ła dywan nie­da­le­ko ro­dzi­ców i młod­sze­go ro­dzeń­stwa, po czym wbiła w pia­sek pa­ra­sol, który miał ją chro­nić przed słoń­cem. Od dzie­ciń­stwa cho­ro­wa­ła al­bi­nizm – rzad­ką cho­ro­bę skóry, która po­wo­do­wa­ła bar­dzo jasny kolor cery, a po wy­sta­wie­niu na dzia­ła­nie pro­mie­ni sło­necz­nych skóra ro­go­wa­cia­ła albo prze­cho­dzi­ła póź­niej przez stan za­pal­ny. Dla­te­go tak ważna stała się jej ochro­na, co Kyrie bar­dzo do­brze ro­zu­mia­ła.

Eks­per­ci nie byli zgod­ni, co spo­wo­do­wa­ło taką wadę przy na­ro­dzi­nach, lecz po­sia­da­li stu­pro­cen­to­wą pew­ność, że to rzad­ki fe­no­men na kon­ty­nen­cie eu­ro­pej­skim.

Usły­sza­ła jak ktoś za­wo­łał "duch". Jeden z przed­sta­wi­cie­li ul­tra­na­cjo­na­li­stów za­czął wy­krzy­ki­wać w jej kie­run­ku obe­lży­we in­wek­ty­wy. Przy­po­mnia­ła sobie, że to nie pierw­szy raz, kiedy ze­tknę­ła się z czymś po­dob­nym. Otrzą­snę­ła się po chwi­li, tylko po to, żeby zo­ba­czyć, że męż­czy­zny już nie było.

"A może to tylko mi się przy­wi­dzia­ło?", po­my­śla­ła.

Wy­cią­gnę­ła z to­reb­ki, którą przy­nio­sła ze sobą białą tubkę nie­ozna­czo­ne­go żadną firmą spe­cjal­ne­go logo. Jej oj­ciec, Wło­dzi­mierz, wła­ści­ciel i dy­rek­tor ho­te­lu ry­zy­ko­wał swoją głową i ka­rie­rą, wy­ko­rzy­stu­jąc ko­nek­sje w Mi­ni­ster­stwie Zdro­wia. Szyb­ko po­bie­gła w stro­nę morza, w kie­run­ki la­zu­ro­wej mor­skiej toni, która zda­wa­ła się do niej wołać z od­da­li. Czuła na sobie świe­ży po­wiew po­wie­trza wy­peł­nio­ne­go jodem, który dmu­chał w dwu­czę­ścio­wy ko­stium ką­pie­lo­wy.

– Kyrie, dokąd to?! – za­wo­ła­ła Da­nu­ta Kraft, matka Kyrie.

Dziew­czy­na od­wró­ci­ła się na chwi­lę, uśmie­cha­jąc się ra­do­śnie na myśl o wo­dzie.

– Zo­staw ją – rzekł spo­koj­nie Wło­dzi­mierz.

– Wiesz do­brze, skar­bie, że nasza córka nie może prze­by­wać zbyt długo na słoń­cu, praw­da?

– Sma­ro­wa­ła się?

– Co to ma do rze­czy?

– Ten lek, moja droga, dzia­ła przez dwa­dzie­ścia czte­ry go­dzi­ny, więc nie sądzę, że­by­śmy mieli tutaj tak długo sie­dzieć. Nie po to ry­zy­ku­je swoją ka­rie­rą i głową, żeby miało się to zwró­cić prze­ciw­ko mnie.

– W wo­dzie zmyje z sie­bie wszyst­ko! – za­opo­no­wa­ła gło­śno.

– Ma pra­wie OSIEM­NA­ŚCIE lat! – przy­po­mniał oj­ciec Kyrie. – Niech też ma coś od życia – dodał.

Kyrie pły­wa­ła od czwar­tej klasy, wodę trak­to­wa­ła jak swo­istą te­ra­pię od co­dzien­ne­go gnę­bie­nia w szko­le przez zło­śli­we ko­le­żan­ki. Nagle coś za­mi­go­ta­ło na ho­ry­zon­cie, więc po­pły­nę­ła to spraw­dzić jak naj­szyb­ciej. De­li­kat­ne fale ob­my­wa­ły jej twarz i dłu­gie włosy się­ga­ją­ce do ra­mion. W pew­nym mo­men­cie wszyst­ko uci­chło, nawet mewy la­ta­ją­ce po nie­bie prze­sta­ły wy­da­wać ja­kie­kol­wiek od­gło­sy. Zro­zu­mia­ła, że od­da­li­ła się od mocno od bez­piecz­nej stre­fy.

Sku­pia­ła się na tym, żeby nie uto­nąć. Woda w miej­scu, w któ­rym się ak­tu­al­nie znaj­do­wa­ła była głęb­sza. Po do­tar­ciu na miej­sce nie za­uwa­ży­ła ni­cze­go po­dej­rza­ne­go. Po­sta­no­wi­ła za­nu­rzyć twarz w wo­dzie i zaj­rza­ła w dno. Chłód do­tknął twa­rzy Kyrie, a w ustach miała gorz­ki smak słod­kiej toni. Nigdy nie nur­ko­wa­ła, ale to był ten raz, kiedy mu­sia­ła spró­bo­wać, choć do­sko­na­le wie­dzia­ła, że to tro­chę nie­od­po­wie­dzial­ne.

Oce­ni­ła na oko, że tu­tej­sze dno miało ja­kieś może dwa metry głę­bo­ko­ści. Po ja­kimś cza­sie za­uwa­ży­ła obiekt, który przy­po­mi­nał ludz­kie ciało. Nie chcąc mar­no­wać po­wie­trza, za­nu­rzy­ła sie głę­biej, żeby od­kryć, iż był to męż­czy­zna, któ­re­go ciem­na kar­na­cja na tej głę­bo­ko­ści przy­po­mi­na­ła czerń.

"To pew­nie jakiś cu­dzo­zie­miec…", za­sta­no­wi­ła się.

Na bio­drze nosił lam­par­cią prze­pa­skę, która cał­kiem zbiła ją z tropu, lecz nie za­sta­na­wia­jąc się długo, po­sta­no­wi­ła go wy­cią­gnąć, jeśli sama nie chcia­ła skoń­czyć po­dob­nie.

Ta­jem­ni­czy osob­nik ważył cał­kiem sporo, ha­mu­jąc dziew­czy­nę, ale wkrót­ce po wy­nu­rze­niu się na po­wierzch­nię, udało się go utrzy­mać nad wodą. Kyrie zer­k­nę­ła na niego i do­tar­ło do niej, że sama nie od­ho­lu­je go na plażę, aby udzie­lić mu po­mo­cy. Do brze­gu było parę me­trów. Z da­le­ka sły­sza­ła głosy ludzi, któ­rzy ką­pa­li się w morzu, jed­nak nikt kom­plet­nie nie zwró­cił na nią uwagi.

"To dosyć dziw­ne…", prze­ana­li­zo­wa­ła. "Ro­dzi­ce na pewno za­uwa­ży­li, że już długo mnie nie ma".

Spoj­rza­ła w kie­run­ku wieży ra­tow­ni­ka i za­czę­ła wy­ma­chi­wać ener­gicz­nie prawą ręką, drugą przy­trzy­mu­jąc nie­po­rad­nie to­piel­ca, który pró­bo­wał ją ścią­gnąć z po­wro­tem na dno. Krót­ko po tym do­strze­gła po­stać ubra­ną na czer­wo­no, która bie­gnąc z da­le­ka, wsko­czy­ła do wody, pły­nąc w jej kie­run­ku. Chlu­pot wody sta­wał się coraz bliż­szy.

– Nic ci nie jest? – za­py­tał młody męż­czy­zna w stro­ju ra­tow­ni­ka.

– Nie.

– To do­brze. – Uśmiech­nął się, od­sła­nia­jąc sze­reg zębów. – Po­mo­gę ci go od­sta­wić na plażę.

– Okej.

Do­tar­cie na plażę za­ję­ło im jakiś czas. Kyrie wy­ko­ny­wa­ła in­struk­cje ra­tow­ni­ka do mo­men­tu, gdy upa­dła twa­rzą na pia­sek z wy­cień­cze­nia, z tru­dem usi­łu­jąc zła­pać od­dech.

Usły­sza­ła od­gło­sy li­cze­nia, idące w takt ko­lej­nych uci­śnięć klat­ki pier­sio­wej, Męż­czy­zna pró­bo­wał ra­to­wać nie­szczę­śni­ka. Wy­ło­wi­ła także głosy ga­piów, któ­rzy wy­raź­nie za­in­te­re­so­wa­li się ob­co­kra­jow­cem.

– Pew­nie jest z Afry­ki albo Bli­skie­go Wscho­du – rzu­cił ktoś.

– Kto nosi takie gacie? – dodał inny.

– Czy ktoś we­zwał ka­ret­kę?

– I po­li­cję!

– To pew­nie jakiś ucie­ki­nier z pa­ra­dy w Ber­li­nie.

Ra­tow­nik do­tknął dłoni po­szko­do­wa­ne­go, od­li­cza­jąc se­kun­dy. Nie­ste­ty ura­to­wa­ny z morza to­pie­lec nie miał oznak pulsu, co jasno wska­zy­wa­ło, że nie żył. Męż­czy­zna po­krę­cił głową i wstał od tam­te­go, otrze­pu­jąc ko­la­na z pia­sku.

Od­wró­ci­ła się na plecy, wciąż od­dy­cha­jąc spa­zma­tycz­nie. Pa­trzy­ła pro­sto w słoń­ce, które ją ośle­pia­ło. Po chwi­li uspo­ko­iła od­dech, po­wo­li się pod­no­sząc z ziemi. Miesz­kań­cy, pla­żo­wi­cze i tu­ry­ści w tym tłu­mie za­czę­li jej bić brawo, w od­róż­nie­niu od ra­tow­ni­ka, który choć był wdzięcz­ny, to zgro­mił ją za to, żeby sa­mo­dziel­nie wy­pły­nę­ła w za­ka­za­ne miej­sce.

– Do­brze zro­bi­łaś, że po­wia­do­mi­łaś mnie o tym zda­rze­niu, ale… to było tro­chę bra­wu­ro­we. Zbyt jak na mój gust.

– Prze­pra­szam.

– Dziew­czy­no, co ty sobie my­śla­łaś? – za­py­tał spo­koj­nie, lecz czuć było w jego gło­sie na­ra­sta­ją­cy gniew. – Jeśli uwa­żasz, że coś jest nie tak, to zgłoś to naj­pierw.

– O-oczy­wi­ście.

– Ale muszę jedno przy­znać: Je­steś twar­da. Rzad­ko się zda­rza, żeby inni lu­dzie byli chęt­ni do nie­sie­nia po­mo­cy innym. Gdy­byś tylko bar­dziej my­śla­ła, nada­wa­ła­byś się na ra­tow­ni­ka.

– Dzię­ku­ję.

– Pro­szę. O, idą twoi ro­dzi­ce – stwier­dził, wi­dząc z da­le­ka parę ludzi. – Za­nie­po­ko­ili się twoim znik­nię­ciem.

Ro­dzi­ce Kyrie byli wstrzą­śnię­ci wi­dząc mar­twe ciało i ich córkę, sto­ją­cą obok ra­tow­ni­ka.

– Masz szla­ban! – wrza­snę­ła pa­nicz­nie Da­nu­ta Kraft. W ką­ci­kach oczu miała wi­docz­ne łzy.

– Mamo!

– Da­nu­ta, uspo­kój się i nie rób scen – ode­zwał się Wło­dzi­mierz, zwra­ca­jąc się do żony, po czym prze­niósł wzrok na córkę. – To było dziel­ne, Kyrie, ale matka ma rację.

– Ja… Nie o to mi cho­dzi­ło – od­par­ła przy­bi­ta dziew­czy­na.

– Żad­nej wody przez naj­bliż­sze dwa mie­sią­ce! – za­wo­ła­ła matka.

– Tak, mamo.

– Kyrie, to dla two­je­go dobra. Mo­głaś sobie zro­bić krzyw­dę.

– Prze­cież żyję!

– Wiem – pró­bo­wał ła­god­nie wy­tłu­ma­czyć oj­ciec, jed­no­cze­śnie będąc sta­now­czy. – A co jeśli uto­pi­ła­byś się razem z nim? – Kiw­nął głową w kie­run­ku ciała nie­opo­dal.

– To… To był ostat­ni raz.

– Sły­sza­łaś, Da­nu­ta? – Wło­dzi­mierz zer­k­nął przez ramię. – Ostat­ni raz.

– Mam na­dzie­ję.

 

***

 

Kyrie sie­dzia­ła na kocu, w ocze­ki­wa­niu na po­li­cję, która mu­sia­ła spo­rzą­dzić pro­to­kół ze zda­rze­nia. Z tę­sk­nym wzro­kiem pa­trzy­ła na morze, w któ­rym nadal ką­pa­li się inni lu­dzie. Matka Kyrie sie­dzia­ła na le­ża­ku, czy­ta­jąc jeden ze skan­dy­naw­skich kry­mi­na­łów, któ­rych była ogrom­ną fanką, na­to­miast Wło­dzi­mierz Kraft wy­pa­try­wał funk­cjo­na­riu­szy. Chciał być obec­ny przy prze­słu­cha­niu.

Do jej uszu do­tar­ły dźwię­ki syren, ale nie po­tra­fi­ła ich roz­róż­nić. Wie­dzia­ła, że mi­nę­ła go­dzi­na od in­cy­den­tu. Na ho­ry­zon­cie nadal ni­ko­go nie było widać. Wów­czas ręka za­czę­ła ją dziw­nie swę­dzieć. Spoj­rza­ła na nad­gar­stek, na pra­wej dłoni. Miej­sce wy­glą­da­ło jak za­czer­wie­nio­ne, ale pa­mię­ta­ła, że się sma­ro­wa­ła, więc może po pro­stu coś ją ugry­zło. Nie była pewna.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku, cór­ciu? – spy­tał Wło­dzi­mierz.

– Tak, tato. To nic ta­kie­go.

– Na pewno?… Cho­dzą słu­chy, że jakaś za­ra­za wy­bu­chła w mie­ście, jeśli czymś się za­ra­zi­łaś…

– Wszyst­ko gra.

– To do­brze.

Po­go­to­wie za­bra­ło ciało do kost­ni­cy, Sa­ni­ta­riu­sze umie­ści­li je w nie­prze­źro­czy­stym worku, tym­cza­sem po­li­cjan­ci po­sta­no­wi­li się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej. Z na­ocz­nych świad­ków nikt nie wi­dział ani nie sły­szał o tym męż­czyź­nie wcze­śniej.

Jeden z funk­cjo­na­riu­szy po­sta­no­wił zadać parę do­dat­ko­wych pytań ra­tow­ni­ko­wi, pod­czas gdy drugi skie­ro­wał się do dziew­czy­ny, która wy­ło­wi­ła mar­twe­go to­piel­ca z wody.

– Dzień dobry, pani aspi­ran­cie – po­wie­dział na po­wi­ta­nie oj­ciec dziew­czy­ny.

– Dobry… – mruk­nął gbu­ro­wa­to tam­ten, wy­cią­ga­jąc notes. – Czy mam przy­jem­ność z… ee… Kyrie Da­nu­tą Kraft? – wy­re­cy­to­wał, ba­zu­jąc na in­for­ma­cjach po spraw­dze­niu da­nych w kom­pu­te­rze.

– To ja. – Wsta­ła i po­de­szła bli­żej.

– Mu­si­my zadać parę pytań, to ru­ty­no­we czyn­no­ści przy tego typu spra­wach. Pan na­to­miast – zwró­cił się do Wło­dzi­mie­rza. – jako praw­ny opie­kun musi zo­stać, jako że córka jest jesz­cze nie­peł­no­let­nia.

– Oczy­wi­ście – przy­tak­nął.

– Za­czy­naj­my więc… Pierw­sze py­ta­nie: Ko­ja­rzy pani, bądź znała tego męż­czy­znę?

– Nie.

– Czy w trak­cie trwa­nia in­cy­den­tu zda­rzy­ło się coś… hm… nie­zwy­kłe­go?

– Nie sądzę, że coś ta­kie­go miało miej­sce…

– Dziw­ne te py­ta­nia – wy­pa­lił oj­ciec.

– Czy mógł­by pan nie ko­men­to­wać śledz­twa? – upo­mniał go młod­szy aspi­rant.

– Pro­szę wy­ba­czyć.

– Wra­ca­jąc… Czy męż­czy­zna od­dy­chał, gdy wy­cią­gnę­ła go pani z wody?

– Je­stem prze­ko­na­na, że nie.

– Nie ma pani pew­no­ści?

– Mam… To zna­czy… Prze­pra­szam, je­stem cały czas w szoku. Nie, na pewno nie od­dy­chał.

– Do­brze, to na razie wszyst­ko.

– Panie aspi­ran­cie, czy moja córka jest o coś oskar­żo­na?

– Nie­ste­ty nie mogę udzie­lić ta­kich in­for­ma­cji. Póki co jest tylko świad­kiem.

– Ro­zu­miem.

– Mimo wszyst­ko. – Aspi­rant pod­szedł i uści­snął dłoń dy­rek­to­ra ho­te­lu. – ma pan od­waż­ną córkę.

Po­li­cjan­ci od­je­cha­li w swoją stro­nę, a ro­dzi­na Kra­ftów mogła wró­cić do swo­je­go apar­ta­men­tu w ho­te­lu.

 

***

 

Ka­ret­ka na sy­gna­le pę­dzi­ła pro­sto do szpi­ta­la. W jej wnę­trzu znaj­do­wał się jeden z pa­cjen­tów, trzy­dzie­sto­let­ni miesz­ka­niec ka­mie­ni­cy, gdzie do­szło do po­wsta­nia epi­cen­trum nie­zna­nej za­ra­zy. Agen­cja Bez­pie­czeń­stwa Epi­de­mio­lo­gicz­ne­go i po­zo­sta­łe jed­nost­ki mun­du­ro­we pil­no­wa­ły za­bez­pie­czeń bu­dyn­ku, w celu za­po­bie­gnię­cia wy­cie­ku nie­bez­piecz­ne­go pa­to­ge­nu z jego środ­ka.

Miał za­ło­żo­ny ska­fan­der ochron­ny, aby ustrzec się przed moż­li­wym za­ra­że­niem. Ob­ser­wo­wał on męż­czy­znę le­żą­ce­go na no­szach z dziw­ny­mi wy­pry­ska­mi na ciele, które nie pa­so­wa­ły im do przed­sta­wio­ne­go wcze­śniej opisu cho­ro­by. Prze­niósł wzrok na mo­ni­tor, gdzie wy­świe­tla­ło się tętno i puls. Ma­szy­ny wy­da­wa­ły z sie­bie na­prze­mien­nie piski i cza­sa­mi długi wizg, do­sto­so­wu­jąc się do stale zmie­nia­ją­cych pa­ra­me­trów.

– Sa­tu­ra­cja po­ni­żej sie­dem­dzie­się­ciu pro­cent – po­wie­dział jeden z ra­tow­ni­ków me­dycz­nych.

– Kurwa… A ci­śnie­nie?

W gu­mo­wych rę­ka­wi­cach bar­dzo trud­no było mu zła­pać co­kol­wiek, więc parę razy zda­rzy­ło mu się upu­ścić rękaw. Osta­tecz­nie młody za­ło­żył opa­skę na lewe ramię, gdzie znaj­do­wa­ła się tęt­ni­ca, bie­gną­ca bez­po­śred­nio od serca.

Krót­ki dźwięk po­dob­ny do bzy­cze­nia ozna­czał po­czą­tek po­mia­ru, po czym uspo­ko­ił się .

– Sto pięć­dzie­siąt dzie­więć na sie­dem­dzie­siąt.

– Pod­wyż­szo­ne… Leki na zmniej­sze­nie ci­śnie­nia. Źre­ni­ce?

– Roz­sze­rzo­ne.

– Ech… To podaj mi jesz­cze tem­pe­ra­tu­rę.

Ra­tow­nik wy­cią­gnął urzą­dze­nie po­dob­ne do ska­ne­ra, przy­kła­da­jąc je do skro­ni pa­cjen­ta. Po krót­kim pik­nię­ciu od­po­wiedź po­ja­wi­ła się na ekra­nie.

– Czter­dzie­ści i jeden.

– Nie pier­dol… – Star­szy wie­kiem ra­tow­nik ob­da­rzył swo­je­go młod­sze­go ko­le­gę prze­ra­żo­nym spoj­rze­niem. – Daj mi to.

Cy­fro­wy ekran nie kła­mał, jed­nak star­szy chciał upew­nić się, że urzą­dze­nie dzia­ła­ło po­praw­nie. Po­now­nie przy­ło­żył urzą­dze­nie, które znów pik­nę­ło dając ten sam wynik. Męż­czy­zna długo pra­co­wał już w ra­tow­nic­twie, ale nigdy nie wi­dział cze­goś po­dob­ne­go.

– Za­pisz, że nie żyje – po­le­cił spo­koj­nie.

– A-ale puls… Tętno…

– RÓB, CO MÓWIĘ! – wy­darł się, po czym zro­zu­miał swój błąd: – Wy­bacz, młody, ale taka go­rącz­ka ozna­cza za­zwy­czaj śmierć na miej­scu. Biał­ko ścina się w ta­kich sy­tu­acjach, nie ma szans, żeby mógł żyć.

– A co z ak­tyw­no­ścią mó­zgo­wą?

– Dobry po­mysł, acz nie mamy to­mo­gra­fu.

– Wiesz, co?… Pier­dol to. Nic nie wpi­suj.

– Co to może być? – rzu­cił na głos młody.

– Sam je­stem cie­kaw. A naj­bar­dziej, z któ­re­go la­bo­ra­to­rium to wy­szło.

– Znów epi­de­mia i lock­down, jak w dwu­ty­sięcz­nym dzie­wią­tym?

– Nie wiem, ale coś ta­kie­go nie po­wsta­ło na­tu­ral­nie.

– Wschód?

– Osza­la­łeś. – Ob­rzu­cił go wy­mow­nym spoj­rze­niem. – Ej­bow­cy za­tka­li parę po­ten­cjal­nych plag z tam­tej czę­ści świa­ta, więc nie­moż­li­we, żeby to po­cho­dzi­ło stam­tąd. Ob­sta­wiam Afry­kę.

– Afry­kę? – Młody nie­do­wie­rzał.

– Może mu­ta­cja Eboli albo in­ne­go dzia­do­stwa do­sto­so­wa­ła się do na­sze­go kli­ma­tu…

– Kto wie…

– Pa­no­wie! – krzyk­nął kie­row­ca z przo­du. – Za parę minut bę­dzie­my na miej­scu, więc le­piej się przy­go­tuj­cie.

Młody po­ka­zał pod­nie­sio­ny kciuk do góry razem ze star­szym.

Przy­wi­tał ich widok bu­dyn­ku, w któ­rym mie­ścił się kom­pleks szpi­tal­ny, który w tym mo­men­cie przy­po­mi­nał bar­dziej wię­zie­nie o za­ostrzo­nym ry­go­rze, pil­no­wa­ne przez psy i za­sie­ki. Uzbro­je­ni war­tow­ni­cy no­si­li maski pe-gaz i ka­ra­bi­ny sztur­mo­we.

Kie­row­ca pod­je­chał pod szla­ban, trzy­ma­jąc obie ręce na kie­row­ni­cy. Na­ci­snął przy­cisk, który au­to­ma­tycz­nie ob­ni­żył szybę od jego stro­ny. Był nieco zde­ner­wo­wa­ny. Prak­tycz­nie każdy był pod­da­wa­ny ru­ty­no­wej kon­tro­li, jeśli przy­jeż­dżał z po­dob­ny­mi przy­pad­ka­mi za­ka­żo­nych nową cho­ro­bą, z wy­jąt­kiem osób nie wy­ma­ga­ją­cych ta­ko­wej ho­spi­ta­li­za­cji.

W końcu prze­je­cha­li przez szla­ban na teren pla­ców­ki. Z ka­ret­ki po­mo­gli od­wieźć cho­re­go do środ­ka.

– To wy­glą­da jak z ja­kie­goś filmu wo­jen­ne­go – za­uwa­żył.

– Tyś wojny na oczy nie wi­dział, młody. Oj­ciec opo­wia­dał mi jak kie­dyś to wy­glą­da­ło.

– Jak?

– Bra­ko­wa­ło nam je­dze­nia, wody… Wszyst­kich to­wa­rów de­fi­cy­to­wych. Ru­szy­łeś się w cza­sie go­dzi­ny po­li­cyj­nej, to mo­głeś li­czyć na przy­chyl­ność "pał­ka­rzy".

– To był stan wo­jen­ny! – za­pro­te­sto­wał gło­śno.

– Ow­szem, ale do wojny nie­wie­le bra­ko­wa­ło.

 

***

 

Po po­wro­cie z plaży nie cze­ka­ła na nią prze­rwa. Jak się oka­za­ło póź­niej jedna z po­ko­jó­wek po­in­for­mo­wa­ła dy­rek­to­ra o cho­ro­bie innej pra­cow­ni­cy, stąd trze­ba było ją kimś za­stą­pić. Tego sa­me­go dnia do ho­te­lu przy­le­ciał znany na świe­cie raper z Fran­cji, Sko­wyt, który miał roz­po­cząć od Pol­ski swoją trasę kon­cer­to­wą. W związ­ku z jego przy­by­ciem wszy­scy mieli ręce pełne ro­bo­ty. Wło­dzi­mierz po­pro­sił Kyrie, aby za­stą­pi­ła chorą. Ta zgo­dzi­ła się, bo bar­dzo lu­bi­ła tu­tej­szą pracę.

Prze­mie­rza­ła jedno z pię­ter, od czasu do czasu sprzą­ta­jąc w nie­któ­rych po­ko­jach. Cza­sa­mi zda­rzy­ło się, że ka­za­no jej przyjść po pro­stu póź­niej. Na ko­ry­ta­rzu pa­no­wa­ła okrop­na cisza, mimo że zda­rza­ły się wy­jąt­ki. Mo­zol­nie je­cha­ła wóz­kiem, który do­ty­kał dłoni przy­jem­nym chło­dem. Nagle zni­kąd po­czu­ła cha­rak­te­ry­stycz­ny za­pach moc­nych pa­pie­ro­sów. Smród po­cho­dził z po­ko­ju, który na­le­żał do mał­żeń­stwa Bhro­uglie, rów­nież z Fran­cji, w któ­rym tym­cza­so­wo prze­by­wał dok­tor z WHO.

Kyrie za­pu­ka­ła de­li­kat­nie do drzwi. Po ja­kimś cza­sie nie­zwy­kle pięk­na ko­bie­ta, przy­po­mi­na­ją­ca rzeź­bę z brązu otwo­rzy­ła jej.

– Dzień dobry, pani Ayu – po­wie­dzia­ła. – Sprzą­ta­nie – do­da­ła krót­ko.

– Prze­pra­szam, ale nie je­stem w na­stro­ju.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku?

– Tak… Ja…

Ko­bie­cie zro­bi­ło się słabo. Dziew­czy­na nie przej­mu­jąc się wóz­kiem, chwy­ci­ła ją i po­mo­gła usiąść na brze­gu łóżka.

– Blada jak ścia­na – za­żar­to­wa­ła. – To twoja na­tu­ral­na kar­na­cja?

– Czemu pani pyta?

– Mów mi Aya.

– Czemu py­tasz… Ayu?

– Po pro­stu uzna­łam, że świet­nie pa­so­wa­ła­byś do ja­kiejś re­kla­my ko­sme­ty­ków.

Kyrie za­ru­mie­ni­ła się.

– Wi­dzisz? – Su­per­mo­del­ka uśmiech­nę­ła się. – W czer­wo­nym ci do twa­rzy.

Na ekra­nie włą­czo­ne­go te­le­wi­zo­ra było wy­świe­tlo­ne logo PA­STRY i re­por­ter re­la­cjo­nu­ją­cy wy­da­rze­nie w po­sta­ci ko­lej­nych przy­pad­ków nie­zna­nej za­ra­zy. Po­da­wa­no ko­lej­ne licz­by, a jedną z dziel­nic od­cię­to od resz­ty mia­sta.

– Nie po­win­naś tego oglą­dać – wy­pa­li­ła Kyrie.

– Wiem, ale mój mąż po­je­chał do wa­sze­go miej­sco­we­go szpi­ta­la. Bar­dzo się o niego boję.

– Pan Ade­wa­le jest eks­per­tem od cho­rób eg­zo­tycz­nych. Na pewno sobie po­ra­dzi.

– My­ślisz?

– Jeśli jest tak dobry, jak mówią o nim w po­ło­wie, to na pewno wróci cały i zdro­wy.

– Mam na­dzie­ję, że wiesz, co mó­wisz.

– O nie!

– Coś się stało? – za­in­te­re­so­wa­ła się żona dok­to­ra.

– Zo­sta­wi­łam wózek na ko­ry­ta­rzu!

– Od­cią­gnę­łam cię od obo­wiąz­ków. – Aya po­now­nie ob­da­rzy­ła Kyrie uśmie­chem. – Wy­bacz.

– To nic ta­kie­go. Miło sobie cza­sem po­roz­ma­wiać.

 

***

 

Ogień skwier­czał bar­dzo gło­śno na ze­wnątrz, tra­wiąc wnę­trze ka­ret­ki. Po­jazd ude­rzył w drze­wo, tuż po za­uwa­że­niu przez kie­ru­ją­ce­go prze­chod­nia, który wcale na ta­ko­we­go nie wy­glą­dał. Przy pró­bie omi­nię­cia go, dok­tor Ade­wa­le zbyt mocno skrę­cił na po­bo­cze, roz­bi­ja­jąc się. Oprócz niego było jesz­cze dwóch in­nych me­dy­ków ze szpi­ta­la, któ­rzy ucie­kli, gdy zro­bi­ło się zbyt go­rą­co, aby prze­pro­wa­dzać dal­sze ba­da­nia nad pa­to­ge­nem.

Z od­da­li roz­le­gły się gło­śne strza­ły, prze­cho­dząc w ka­wal­ka­dę el­ka­emów. Wy­czoł­gał się z wraku po­jaz­du na trawę. Obraz w jego oczach roz­my­wał się coraz bar­dziej, jakby wizja świa­ta ucie­ka­ła. Coraz bar­dziej na­si­lał się ból głowy, mogąc wska­zy­wać na po­waż­ne wstrzą­śnie­nie mózgu. Nie był tego w stu pro­cen­tach pe­wien, ale nie wy­klu­czał ni­cze­go. Pod pal­ca­mi miał reszt­ki ziemi wy­mie­sza­ne z krwią. W ustach po­ja­wił się po­smak że­la­za. Dym za­czął in­ten­syw­nie do­cie­rać do jego noz­drzy, jesz­cze bar­dziej po­draż­nia­jąc na­si­la­ją­cy się ból.

Naj­gor­sze przy­szło potem.

Nie sły­szał, że ktoś nad­cho­dził, a jed­nak na chwi­lę od­wró­cił się za sie­bie, na tyle, na ile po­zwa­la­ły mu jego wła­sne moż­li­wo­ści. Uj­rzał on osob­ni­ka w czar­nym stro­ju, dzier­żą­cy ka­ra­bin snaj­per­ski albo coś po­dob­ne­go. Obraz wciąż nie był sta­bil­ny. Nie miał żad­nych na­szy­wek ani cze­go­kol­wiek po­dob­ne­go, co mo­gło­by go umie­ścić w kon­kret­nej armii, bądź or­ga­ni­za­cji. Kim­kol­wiek był, jego za­mia­ry po­zo­sta­wa­ły nie­zna­ne. Ade­wa­le za­czął się czoł­gać coraz in­ten­syw­niej w stro­nę jed­ne­go z drzew. Gdy to zro­bił, ta­jem­ni­cza po­stać znik­nę­ła.

 

pią­tek

 

<>

 

Koniec

Komentarze

Cześć

 

Bardziej Przypominał on konstrukcje z Dubaju niż hotel kraju w środkowo-wschodniej części Europy.

Coś mi w tym zdaniu brakowawszy ;].

 

Od kilku lat obiekt "Perła Bałtyku" posiadał sporą renomę w kraju i za granicą, zaś miasto Białe Morwy stanowiło popularny kurort wypoczynkowy na Mazurach, któremu bliższa stawała się Afryka niż Polska.

posiadał renomę – brzmi jak kwiatek z wypowiedzi rzecznika prasowego KGP, może: cieszył się renomą?

Z drugiej części zdania wnioskuję, że Mazury przeniesiono gdzieś w okolice Grecji, zgadza się?

 

nadejście oczekiwanego weekendu po całym tygodniu harówki, najprawdopodobniej zakrapianego piwem lub wódką.

Tydzień harówki zakrapiany piwem lub wódką – akcja dzieje się w PRLu? 

 

Czekała na przejściu dla pieszych, aż wszystkie auta przejadą

Ta wódka?

 

Kierowcy zjechali na bok, słysząc pędzący ambulans i po chwili, gdy światło zmieniło się na zielone, ludzie mogli bezpiecznie przejść na drugą stronę drogi, po której znajdowało się wejście na plażę.

Brawurowo skonstruowane zdanie. Na pewno chcesz w między jedną kropką a drugą zmieścić tak dużo zupełnie różnych informacji?

 

Część szła w zupełnie innym kierunku, lecz spora większość kierowała się ku wodzie.

Kierowcy na ogół kierują jakimiś pojazdami. Czy to była jakaś wycieczka z PKSu, wyjazd pracowniczy? Dlaczego ci kierowcy idą? Dlaczego idą ku wodzie? Dlaczego tylko w sporej większości? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi :/.

 

Zauważyła, że na parkingu stało dużo samochodów, więc była zadowolona, że nie wybrali się tutaj inaczej jak pieszo.

Ta większość to zauważyła? 

 

Zeszła po drewnianych stopniach, dotykając gołymi stopami najpierw wilgotnego, potem gorącego piasku.

Jeśli na plaży bawią się dzieci, a ty idąc ku wodzie najpierw natrafisz na mokry piasek, a potem na suchy i gorący, to wiedz, że coś się dzieje. 

 

Kyrie przypomniała sobie o sprzątanych przez ratowników resztki.

Końcówki się tu coś nie zgrawszy :P . Ja znam ratowników GOPRu, WOPRu, ale resztki? Kim są ci sprzątani?

 

Na razie tyle. Wrócę niebawem :D

 

pozdro

M.

 

 

 

 

 

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Cześć, Morderco. Przepraszam, że nie odpisałem wcześniej, ale niestety w tygodniu nie za bardzo mam czas, żeby wejść. Dzięki za wykaz błędów, tak jak mówię, to jeszcze nie jest idealna wersja, cały czas nad nią pracuję. Postaram się wkrótce odnieść do pozostałych byków. 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Cześć,

Jak znajdziesz czas, żeby poprawić babole we wstępie, to wpadnę pomordercować dalej :D. Umowa stoi?

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Ok :)

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Cześć, Morderco

Najmocniej przepraszam za opóźnienie, ale ostatnio mam krucho z czasem momentami. Błędy zostały poprawione.

Od kilku lat obiekt "Perła Bałtyku" posiadał sporą renomę w kraju i za granicą, zaś miasto Białe Morwy stanowiło popularny kurort wypoczynkowy na Mazurach, któremu bliższa stawała się Afryka niż Polska.

posiadał renomę – brzmi jak kwiatek z wypowiedzi rzecznika prasowego KGP, może: cieszył się renomą?

Z drugiej części zdania wnioskuję, że Mazury przeniesiono gdzieś w okolice Grecji, zgadza się?

 

nadejście oczekiwanego weekendu po całym tygodniu harówki, najprawdopodobniej zakrapianego piwem lub wódką.

Tydzień harówki zakrapiany piwem lub wódką – akcja dzieje się w PRLu? 

Akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, gdzie Polska jest jednym z lepiej rozwijających się państw. Białe Morwy to fikcyjna miejscowość wzorowana trochę na Trójmieście, a w całości zainspirowana “Dead Island” i tą wyspą. 

 

"Kiedy mówią ci, że masz przestać - pisz, kiedy mówią, że popełniasz błędy - pisz. Po prostu pisz. Pisarz nie jest od zaspokojania cudzych pragnień, lecz od kreowania ich."

Nowa Fantastyka