- Opowiadanie: GalotAnonim - O słuszności teorii spiskowych słów kilka

O słuszności teorii spiskowych słów kilka

Po lekturze opowiadania “Imposterka” traktującego o teoriach spiskowych postanowiłem na złość regulatorom ;) (która “stara się trzymać od teorii spiskowych z daleka) wrzucić swoje stare opowiadanie  w tej tematyce.

W opowiadaniu mamy prześmiewcze spojrzenie na świat, w którym (prawie) wszystkie teorie spiskowe okazały się prawdziwe. W tekście jest dużo nawiązań do internetowej popkultury i związanych z nią zjawisk. Sporo jest także informacji o pracy w międzynarodowej korporacji, co pociąga za sobą używanie specyficznych formułek, wtrętów w języku angielskim, “zangielszczonych” imion etc.  Dla młodszych czytelników, bądź tych, którzy nie mieli wątpliwej przyjemności pracowania w międzynarodowym “corpo”, kilka mniej oczywistych rzeczy wyjaśniłem w przypisach. Opowiadanie jest napisane z dużym przymrużeniem oka, więc nie traktujcie bohaterów i historii całkiem poważnie.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

O słuszności teorii spiskowych słów kilka

Kuba naprawdę lubił swoją pracę. Czerpał przyjemność z wykonywania codziennych, męczących i niejednokrotnie nudnych obowiązków. Jego koledzy z biura wiecznie narzekali na nadmiar zadań, ciągłą presję wyników oraz słabe pensje. Różnymi sposobami próbowali zmienić swoją pozycję w firmie, by wreszcie awansować na lepsze stanowiska. Ale nie Jakub. Kuba był zwyczajnie zadowolony z miejsca, w którym się znalazł i pracy, jaką wykonywał. Zwłaszcza odkąd zszedł z pierwszej linii i ludzie przestali patrzeć na niego z pogardliwą wyższością oraz równie pogardliwym lekceważeniem.

Rzecz jasna, nie wszyscy zmienili swoje nastawienie względem jego osoby. Daleko, oj daleko nie wszyscy. Z punktu widzenia korporacyjnej drabiny ewolucji Kuba wciąż tkwił gdzieś pomiędzy skrzypłoczem, a minogiem, podczas gdy jego zwierzchnicy dawno przeszli do stadium, co najmniej ryb dwudysznych. Jakub nie należał już jednak do firmowego plankton i to go niezmiernie cieszyło. Nie był, co prawda tak szanowany i znienawidzony jednocześnie, jak GM[1], nie był tak lubiany jak dziewczyny z PR[2], ani darzony niemal nabożnym szacunkiem jak pracownicy działu IT[3]. Jednak dzięki zeszłorocznemu awansowi mógł cieszyć się sporą dozą niezależności. Niestety, mimo pewnej autonomii wciąż podlegał pod dział kadr i odpowiadał przed pracującymi tam czarownicami. Tego ostatniego żałował najbardziej, gdyż ze względu na swoje wcześniejsze kontakty z wiedźmami z HaeRów najchętniej spaliłby je wszystkie na stosie razem z ich świętymi protokołami firmowego savoir-vivre.

 

* * *

 

Szefowa kadr świdrowała Kubę spojrzeniem, którego można by z powodzeniem używać do prowadzenia odwiertów naftowych. Na imię miała Pamela. Koledzy z pracy, a tych miała niewielu, zwracali się do niej po prostu Pam. Ona sama preferowała sytuacje, gdy ludzie mówili do niej per Vesper. Dlaczego Vesper? Nikt tego nie wiedział i nikt o to nie pytał, bo i nikogo to specjalnie nie obchodziło. Przynajmniej nie na tyle, żeby dociekać skąd u szefowej kadr zamiłowanie do drinka z powieści Iana Fleminga „Casino Royale”. Większość mówiła na nią po prostu „ta zdzira z HaeRów”. Mniej leniwi do słowa „zdzira” dodawali jeszcze kilka niezbyt pochlebnych przymiotników.

Imię Pamela było podobno bardzo zabawnym żartem rodziców Vesper, którzy na nazwisko nosili Anders. Kuba nie rozumiał tego żartu dopóki nie znalazł w Internecie biografii podstarzałej, amerykańskiej gwiazdy małego ekranu. Oczywiście pierwszym, na co trafił w czasie swoich poszukiwań była sekstaśma blondwłosej aktorki, a sceny z tego nagrania zawsze pojawiały mu się przed oczami, gdy rozmawiał z Pamelą vel Vesper. W żadnym wypadku nie miało to miejsca dlatego, że wiceszefowa kadr przypominała słynną artystkę. Wręcz przeciwnie. Pam Anders nie była ani ładna, ani seksowna. Nie była nawet blondynką. Nie mogła pochwalić się też cieszącymi oko, kobiecymi walorami miss Anderson. Ani żadnymi innymi walorami. Nie wykazywała też zamiłowania do operacji plastycznych. W gruncie rzeczy nie wykazywała zamiłowania do czegokolwiek, co nie było związane z gnojeniem podlegających jej pracowników.

Kuba uważał, że Pam mogłaby się zainteresować chirurgią estetyczną. Kilka machnięć skalpela uczyniłoby prawdziwe cuda z jej nalaną, bezkształtną, wiecznie naburmuszoną twarzą. Pod warunkiem, że byłby to bardzo ostry skalpel, a cięcia poszłyby naprawdę głęboko.

– James – powiedziała Pamela vel Vesper patrząc na niego z kiepsko maskowaną niechęcią. – Wiesz, po co cię tu wezwałam?

Kuba nie wiedział.

Niezależnie od powodu musiał w jej oczach wyglądać na winnego, bo kręcił się nieustannie na krześle i nerwowo ocierał pot, który lał mu się po karku. Akurat to ostatnie nie było jego winą, lecz logicznym następstwem faktu, że w biurze HR panowała prawdziwie tropikalna temperatura. Wszyscy wiedzieli, że jedna z kadrowych, jakaś Dorotka lub Anetka, zawsze łapała przeziębienie od klimatyzacji, więc klima w pokojach HaeRów pozostawała wyłączona. Także w czasie największych upałów. W rezultacie wejście do gabinetu Pameli Anders można było porównać tylko do wizyty we wnętrzu wulkanu. Nawet doniczkowe palmy stojące w korytarzu pod drzwiami usychały z gorąca.

– Dostałam na ciebie kolejną skargę James – powiedziała z naganą Pam.

– Kolejną? – jęknął rozdzierająco Kuba.

– Właśnie tak. Kolejną – mruknęła Vesper, torpedując go wzrokiem i robiąc długie, wymowne pauzy między kolejnymi słowami. – O molestowanie James. Znowu.

– Ale jak? Przecież ja nic nie zrobiłem!

– Z przyczyn oczywistych nie mogę ci powiedzieć, kto złożył na ciebie skargę. Jedyne, co musisz wiedzieć to, że przyszła ona z szóstego piętra. Z szóstego piętra, rozumiesz James? Tym razem to nie są żarty.

– Ale przecież… przecież ja nie znam nikogo z szóstego piętra! – powiedział z przekonaniem Jakub. – Nie byłem tam chyba od roku. Nie rozmawiam z ludźmi z innych pięter. Ja nawet z ludźmi z mojego piętra prawie nie rozmawiam!

– Zgłoszenie dotyczyło wydarzeń na stołówce. Chodzisz na firmową stołówkę?

– Chodzę, tylko, że… hej, Pam, na stołówce jest przecież full monitoring! Nie możesz przejrzeć nagrań z kamer, żeby sprawdzić czy jestem niewinny?

– Oj, James, James…  – Vesper pokiwała z pobłażaniem głową. – Jak ty nic nie rozumiesz. Zapis z monitoringu nie jest żadnym dowodem w kwestii molestowania. Zatrzymałeś się w średniowieczu, kolego. Dzisiaj nie musisz klepnąć kobiety w tyłek, żeby ją skrzywdzić! Wystarczy, że spojrzysz na nią niewłaściwie, a ona poczuje się niekomfortowo. To już jest molestowanie, James! Żadna kamera tego nie uchwyci, ale to jest już molestowanie! Uczucia molestowanej kobiety są tu najważniejsze!

– Dobrze, już dobrze, Pam. – Kuba skurczył się fotelu wbijając wzrok w blat biurka. – Nie krzycz na mnie.

– Musisz uważać jak patrzysz na kobiety, James!

– Przecież ja nie robię nic złego. Nawet nie próbuję zagadywać do dziewczyn, ani nic z tych rzeczy. Pamiętam, co mówiłaś poprzednim razem. Że z moją aparycją próby jakiejkolwiek rozmowy… mogą być źle odebrane.

– Nadal nic nie rozumiesz, James. – Vesper wydęła pulchne wargi wystające z nalanej twarzy niczym dwa tłuste ślimaki pomalowane szminką. – Tu nie chodzi o to, co robisz, ale o to, kim jesteś. O to, jak wyglądasz. Chcesz usłyszeć radę? Zrób coś wreszcie ze sobą! Zmień dietę. Zacznij chodzić na siłownię. Załóż inne cichy, zmień fryzurę. Nie wiem… może zapuść brodę? Brody są ostatnio modne. Dorośnij wreszcie!

Jakub nie skomentował, choć ochotę miał wielką.

Jego dieta w pełni mu odpowiadała. Jadł, co chciał i kiedy chciał. Zamiast pić whisky, Bourbona, czy kraftowe piwa, którymi zachwycali się jego koledzy z pracy, Kuba lubił uwalić się na kanapie i golnąć sobie zwykłego koncerniaka. Czasami dwa. Czasami dziesięć. Różnie bywało.

Jeśli chodziło o siłownię, to był na niej dwa razy w ciągu ostatniego roku, w końcu firma opłacała w połowie karnet. I te dwa razy w zupełności wystarczyły, by więcej tam nie poszedł. Nie podobały mu się ani panienki w leginsach wchodzące na salę tylko po to, by cyknąć sobie fotkę w lustrze, ani hordy metroseksualnych lalusiów zachwycających się mięśniami kolegów, ani zwłaszcza podstarzałe zboki masturbujące się pod prysznicami. W dodatku, po drugiej wizycie dostał grzybicy stóp, bo nieopatrznie stanął bosą nogą na podłodze w szatni.

Swoją fryzurę lubił nie mniej niż dietę. Dzięki ogolonym na łyso włosom nie musiał codziennie myć przetłuszczonych kudłów. Oszczędzał więc i na szamponie i na regularnych wizytach u fryzjera, który za kilka machnięć elektryczną maszynką zwykł wołać sobie równowartość kilkunastu piw. Brodę próbował zapuścić kilkukrotnie. Zawsze kończyło się tekstami w stylu: „zgól ten koper, bo przypomina zapałki powpychane w gówno!”. Jego siostra powiedziała mu kiedyś, że z wąsami wyglądał jednocześnie jak dziecko i jak pedofil, jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało.

A poza tym, Kuba miał już trzydziestkę na karku i czuł się całkiem dorosły. Nie mieszkał z matką, jak niektórzy kumple z biura, co według niego było sporym osiągnięciem.

– Dobrze – powiedział w głębi ducha nie zgadzając się z ani jednym słowem szefowej HR.

– Dobrze to za mało – stwierdziła Pam. – Przekazałam twoją sprawę Tony’emu. Chce się z tobą widzieć. Jak najszybciej.

Kuba pokiwał głową. Nic więcej nie mógł zrobić.

 

* * *

 

Tony mieszkał na siódmym piętrze biurowca. Niektórzy twierdzili, że dosłownie tam mieszkał, bo nikt nigdy nie widział, by kiedykolwiek opuszczał budynek. Lub do niego wchodził.

Stanowisko, jakie Tony piastował w firmie było owiane tajemnicą. Niektórzy twierdzili, że był nawet COO całego regionu, ale daleko nie wszyscy w to wierzyli. Inni przypuszczali, że mógł być CSO, czy też CRO[4]. Znaleźli się też tacy, którzy uważali, że był po prostu GM, ale szczególnie wysokiego szczebla. Nikt nie był pewien, czym zajmował się Tony i przed kim, jeżeli w ogóle przed kimś, odpowiadał. Z powodu legend, które narosły wokół jego osoby niektórzy pracownicy zaczęli przypuszczać, że Tony był Reptilianinem przysłanym prosto z centrali firmy. Jednak Kuba w to nie wierzył. Co prawda w swoim życiu spotkał tylko dwóch Reptilian, ale Tony zwyczajnie nie wyglądał mu na lizardmana. Nie miał w sobie nic z jaszczurki, czy innego gada. Żadnych pionowych źrenic, żadnych łusek wyrastających z ciała, żadnego nosa a la filmowy lord Voldemort.

Jeśli chodziło o podobieństwo do zwierząt, to Tony przypominał Jakubowi misia Koalę. James widział kiedyś mema ze zdziwionym koalą żującym liść eukaliptusa i obraz tegoż torbacza zawsze powracał z odmętów pamięci, gdy patrzył na COO lokalnej filii. Dlaczego? Nie miał pojęcia. W gruncie rzeczy nic nie wskazywało na to by Tony nosił w sobie geny grubiutkich i nieporadnych australijskich misiów. Jego umięśnione ramiona prawie rozsadzały rękawy marynarki, a twarz przypominała oblicze komiksowego herosa. Zgrabny nos, wydatny podbródek, szeroka szczęka pokryta nienagannym, trzydniowym zarostem, zęby tak lśniące, że pomalowane farbą olejną nie mogłyby być bielsze. Tony wyglądał tak, jakby kariera zawodowego modela stała przed nim otworem. To znaczy stałaby, gdyby nie włosy. Bo akurat z czupryną COO natura obeszła się prawdziwie bezpardonowo. Po gęstych blond piórach pozostały jedynie rzadkie kłaki rosnące za uszami i na samym szczycie głowy. Tomek wyraźnie nie mógł się zdecydować czy zacząć golić się na zapałkę, czy wciąż korzystać z zabiegów fryzjerskich i zaczesywać resztki włosów w jakieś przedziwne, samurajskie cebulki.

– James, James, James – powtórzył Tony.

Powtórzył po raz trzeci nawiasem mówiąc, gdyż dokładnie takim stwierdzeniem przywitał Kubę, gdy ten przekroczył próg jego gabinetu. Drugi raz wypowiedział jego imię pompatycznym tonem, gdy wstał z fotela i podszedł do okna by popatrzeć na ulicę przed biurowcem. I dosłownie przed chwilą przywołał na daremno imię Jakuba po raz trzeci, gdy usiadł ponownie na krześle. Cały czas z zamyśloną miną i groźnie zmarszczonymi brwiami.

Siedzący po drugiej stronie biurka James nie odezwał się ani słowem. I to wcale nie dlatego, że był onieśmielony spojrzeniem COO, czy wystrojem jego biura, w którym niepodzielnie rządził motyw żaglowców. Każdy centymetr przestrzeni zajmowały miniaturowe modele jachtów, schematy jachtów, zdjęcia jachtów oraz fotografie Tony’ego w towarzystwie jachtów. Także rozmiary samego biura, w którym mógłby zmieścić się niejeden katamaran, nie robiły na Jakubie wielkiego wrażenia. Po prostu James uznał, że najlepiej nie odzywać się do momentu aż padnie pytanie, na które mógłby udzielić odpowiedzi.

– I co ja mam z tobą zrobić James?

Kuba powstrzymał się od komentarza, że Tony mógłby zaprosić go na jeden ze swoich jachtów, których zdjęcia zaśmiecały ściany biura aż po sufit. A miał prawo przypuszczać, że przynajmniej jedna z łajb należała do szefa filii, ponieważ na co drugim zdjęciu pojawiała się gdzieś sztucznie uśmiechnięta gęba biurowego bossa. Prawdę powiedziawszy, na niektórych fotografiach wszystko, łącznie z samym jachtem było jedynie tłem dla nienaturalnie roześmianej aparycji miejscowego COO.

– Kiedy tak patrzę na twoją ewaluację… – Tony zerknął na stojący przed nim monitor. Kuba dałby się pokroić, że nie było tam absolutnie żadnych danych dotyczących jego osoby, a szef zwyczajnie gapi się na pusty pulpit. Lub obrazki śmiesznych kotków i roznegliżowanych modelek. Zapewne biegających wspólnie po pokładach jachtów. – Cóż James, widać, że zdolny z ciebie pracownik. Sumienny. Oddany firmie. Gdybyś tylko bardziej zaangażował się w samorozwój… może gdybyś wziął udział w szkoleniach na przyszłych menagerów? Kto wie, gdziebyś wtedy zaszedł?

Kuba wiedział, gdzieby zaszedł. Do najbliższego sklepu z bronią. Tylko po to, żeby kupić klamkę i zaraz za progiem walnąć sobie w łeb. Był kiedyś na dwóch, teoretycznie dobrowolnych, szkoleniach przygotowujących do potencjalnego awansu. Musiał pójść, bo zmusił go do tego jego supervisor. Nigdy więcej nie wybrał się na taki kurs. Nigdy. Takiej ilości bzdur i niestrawnej propagandy nie powstydziłyby się politruki z Armii Czerwonej.

– Gdybyś tylko bardziej się postarał – kontynuował COO wpatrzony w monitor – myślę, że awansowałbyś na team leadera w ciągu pół roku. I pewnie na tym byś nie skończył…

Gdyby Kuba został team leaderem skończyłby w najlepszym wypadku w wariatkowie. W najgorszym, przysypany kilkoma warstwami ziemi i granitową płytą nagrobną. Każdego dnia widział, z czym ludzie na tych stanowiskach musieli się mierzyć. James, jako chorobliwy samotnik nie zamierzał babrać się w tym bagnie za żadne pieniądze. Nie bez powodu w firmie mówiło się, że ktoś, kto był supervisorem choćby najmniejszej grupy, ten się w cyrku nie śmieje.

– Jesteś naprawdę obiecującym pracownikiem. Myślę, że firma będzie miała z ciebie pożytek w przyszłości.

Jakub nie podjął tematu, gdyż jego plany na przyszłość ograniczały się do tego, co zje na dzisiejszą kolację i jakim piwkiem tę kolację będzie popijał. W obu przypadkach wybór miał ograniczony do zaledwie kilku opcji, ale wciąż był to jakiś wybór.

– Jeśli jednak dalej będziesz sprawiał takie problemy… – COO zawiesił na chwilę głos, zapewne uważając, że doda to jego wypowiedzi bardziej emocjonalnego wydźwięku. – Nic z tego nie będzie James. Nic.

Kuba wciąż zachowywał milczenie. Nauczył się dawno temu, że przełożonym nigdy nie przerywa się ich wywodów. Nawet, czy może zwłaszcza wtedy, gdy pieprzą takie bzdury, że aż flaki przewracają się od samego słuchania. W trakcie przemowy szefa nie należy się odzywać do momentu, aż padnie pytanie, na które można odpowiedzieć. Nawet wtedy należy ograniczyć się do mówienia tego, co przełożony chce usłyszeć oraz do grzecznego potakiwania.

– Tym bardziej, że to nie pierwszy raz, mam rację? Miałeś już wcześniej problemy na tym polu. Vera oskarżyła cię w zeszłym roku o, cytuję „wysuwanie niewłaściwych propozycji i używanie zwrotów z seksualnymi podtekstami”, mam racje?

Tony nie miał racji. Nie był nawet blisko. Weronika, Product Quality Analyst z siostrzanego działu poprosiła Jakuba, by wprowadził nowego pracownika w podstawowe zasady pracy. Teoretycznie była to jej działka, ale musiała iść na zwolnienie z powodu choroby dziecka. Ponieważ Kuba zajmował wcześniej stanowisko, którego dotyczyło szkolenie, przystał na jej propozycję. Nie przepadał za Verą i dosłownie nienawidził szkolić świeżaków, ale zgodził się. W gruncie rzeczy sam nie wiedział dlaczego. Może po to, by dała mu wreszcie spokój i przestała nagabywać go w stołówce?

Po kilku tygodniach okazało się, że Weronika na żadne zwolnienie nie poszła i normalnie przychodziła do pracy. Plotkowała z koleżankami i przeglądała media społecznościowe, a całą jej robotę odwalał Kuba. Gdy James dowiedział się o wszystkim, postanowił wygarnąć jej w kilku grubszych słowach. Ku jego zaskoczeniu sprytna i przewidująca Vera złożyła na niego skargę do HR, zanim on zdążył poskarżyć się komukolwiek na to, co zrobiła. Czego nawet nie zamierzał robić, bo nie lubił donosicielstwa. W rezultacie poza swoją robotą zupełnie za darmo przez dwa tygodnie wykonywał obowiązki Weroniki, po czym w ramach zapłaty został oskarżony o molestowanie, dostał naganę i obcięcie wszystkich dodatków. Od tego momentu Kuba postanowił, że nigdy nie będzie już uprzejmy dla ludzi. Po prostu nigdy.

– I co ja mam z tobą zrobić James? – Tony wciąż wylewał z siebie potok słów, choć musiał wreszcie zauważyć, że na Jakubie nie robiło to żadnego wrażenia. – Molestowanie i mobbing traktujemy w firmie bardzo poważnie. Jeśli oficjalne oskarżenie wpłynęło do HR to nie mogę go zatrzymać.

COO zamyślił się na moment stukając palcem wskazującym o klawisz myszki. Na tyle głośno, by było to słychać, ale jednocześnie na tyle delikatnie, by nie wcisnąć przycisku.

– Chciałbym ci pomóc James, ale nie wiem jak – kontynuował Tony z fałszywie zatroskaną miną. – To znaczy mam pewien pomysł. Powiedz mi James, pijesz alkohol?

– W pracy? Nigdy – odparł machinalnie Kuba.

– Ha ha ha… Naprawdę zabawne. – COO zaśmiał się sztucznie i z przesadą. Nic tylko cyknąć mu kolejną fotkę na tle jakiegoś jachtu. – Wierzę, wierzę. Słyszałem jednak, że na imprezach integracyjnych potrafiłeś wypić jak nikt inny.

Tu akurat Tony nie minął się z prawdą. Po raz pierwszy odkąd Jakub wylądował w jego gabinecie, szef wszystkich szefów miał wreszcie rację. Faktycznie, na spotkaniach integracyjnych, całych dwóch, na które James dał się wyciągnąć, musiał sobie wypić. Na trzeźwo nie dałby rady wytrzymać w towarzystwie ludzi, których jedynym tematem rozmów po pracy była… praca. Jedynym. Nic tylko plotki o tym, kto kogo wygryzł ze stanowiska, kto ma beznadziejne KPI[5], albo, kto walnął totalny fuck-up, od którego cały projekt się wyłożył. Żeby w przypływie frustracji nie dźgnąć kogoś naprędce zrobionym tulipanem, Kuba musiał ukoić nerwy w alkoholu. A, że jego koledzy z pracy nie wytrzymywali tempa, które narzucił? Cóż, Jakub miał po prostu wprawę. Wieloletnią.

– To prawda? – powtórzył Tony, gdy James nie spieszył się z odpowiedzią.

– Tylko na jednej z imprez był open bar – odparł wreszcie Jakub. – Na drugiej sam płaciłem za drinki. Nie naraziłem firmy na przesadnie wielkie straty. Tak myślę.

COO patrzył na niego przez chwilę w zamyśleniu, a po jego twarzy przemknął grymas rozbawienia. Dla odmiany, całkiem szczerego rozbawienia.

– Też tak myślę. – Potwierdził skinieniem głowy. – Ale nie pytam, żeby dołożyć kolejne przewinienie do twojej kartoteki James. Bez obaw. Pytam, gdyż twoje… zdolności… – Tomek uśmiechnął się półgębkiem zadowolony z doboru słów. – Mogą okazać się przydatne.

– Przydatne? – powtórzył bez zrozumienia Jakub. – Zdolności?

– Dokładnie. W zamian za twoją pomoc, ja mógłbym postarać się by wysunięte przeciwko tobie oskarżenia… by wewnętrzne śledztwo zakończyło się… powiedzmy… brakiem przekonujących dowodów. Co ty na to?

– Nie rozumiem – przyznał szczerze Kuba.

– Jak mówiłem… – Tony oparł łokcie o podpory fotela i złożył pod brodą piramidkę z palców gestem rodem zaczerpniętym z podręcznika dla menagerów. – Nie mogę zatrzymać dochodzenia w sprawie molestowania. Ale mogę delikatnie wpłynąć na prowadzące śledztwo osoby, by wyciągnęły dość łagodne wnioski końcowe. Przyznaj, że to duża przysługa.

– Przyznaję – mruknął ostrożnie Jakub. Miał nieodparte wrażenie, że właśnie podpisuje kontrakt na swoją duszę z diabłem, który wygląda jak zdziwiony koala.

– Właśnie. W zamian za tę przysługę ty pomożesz mi w pewnej kwestii.

– Kwestii? – zapytał podejrzliwie Kuba.

– To bardzo proste. Potrzebuję kogoś, kto potrafi dużo wypić. Ale się nie upić. Proste, prawda?

– W miejscu pracy nie wolno spożywać alkoholu – wyrecytował cicho Jakub.

– James, James, James… – Tony załamał przesadnie ręce. – Na pewnych stanowiskach ludziom wolno więcej niż na innych. Ale nie obawiaj się, nie chodzi mi o żadne libacje w biurowcu. Byłeś kiedyś w Bob czorba?

– Tej bałkańskiej knajpie w centrum?

– Dokładnie to bułgarskiej, ale tak, właśnie w tej.

– Raz w życiu. Może dwa razy.

– Świetnie. W takim razie spotkamy się tam dzisiaj o dziewiętnastej. Możesz ubrać się non-formal, ale niech to będą jakieś porządne ciuchy.

– Ale…

– Żadnego „ale” James. Dziewiętnasta. Bob czobra. Tylko nie bierz własnego samochodu.

Kuba miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, lecz pod wpływem władczego spojrzenia Tony’ego zatrzasnął gębę. Wiedział, że z przełożonymi, zwłaszcza tak wysokiego szczebla, nie należy dyskutować. Zdobył się jedynie na kiwnięcie głową. Podniósł się z fotela i ruszył w stronę drzwi.

– James – rzucił za nim COO. – I nie pij nic wcześniej. Czeka cię pracowita noc.

Kuba i tym razem jedynie pokiwał głową, po czym nacisnął na klamkę.

 

* * *

 

Jakub planował pojechać do centrum tramwajem, ale utknął już w połowie drogi, gdyż miasto sparaliżowała demonstracja pacyfistów. Przeciwko czemu manifestowali? Kuba nie musiał się tego domyślać. Ich pokrzykiwanie słyszał już dwa przystanki wcześniej, zanim wysiadł z wagonu by dalszą drogę pokonać przeciskając się przez tłum protestujących. Kością niezgody po raz kolejny stała się planowana ofensywa przeciwko Nazistom zabunkrowanym na ciemnej stronie Księżyca [6]. Demonstracje, zarówno te popierające interwencję jak i sprzeciwiające się jej, przelewały się przez cały niemal świat. Ich natężenie wzrosło odkąd aresztowano kilku członków Towarzystwa Vril, potajemnie sprzyjających spadkobiercom Rzeszy. Opinia publiczna wpadła w szał, gdy okazało się, że hitlerowscy szpiedzy zasiadali wysoko w kontynentalnych delegaturach Rządu Światowego. Podobno mieli nawet swoich „ludzi” w Bractwie Babilońskim, ale Elon Musk, ambasador Reptilian przy ONZ, stanowczo zaprzeczył jakoby jego łuskowaci bracia współpracowali z Nazistami, o czym dobitnie miała świadczyć pogarda jaszczuroludzi dla teorii o wyższości rasy nordyckiej.

Protesty przybrały na sile po tym, gdy Amerykanie odtajnili dokumenty operacji Highjump potwierdzając przypuszczenia, że prowadzona w latach czterdziestych akcja marynarki wojennej nie miała na celu szkolenie personelu oraz sprawdzenie sprzętu w strefie podbiegunowej, lecz została zorganizowana po to, by uporać się z pozostałościami III Rzeszy w rejonie Neuschwabenland, czyli Nowej Szwabi. Udostępnienie opinii publicznej danych o działaniach Nazistów w Arktyce nie pomogły przekonać ludzi do konieczności inwazji na Księżyc. Dowody na gromadzenie olbrzymiej ilości sprzętu wojskowego, prowadzenie nieludzkich eksperymentów, czy prace nad nowymi rodzajami broni w czasach Nowej Szwabi, nie przekonały zawodowych pacyfistów. Wręcz przeciwnie. Większość krzykaczy zbulwersował fakt, że operacja Highjump mogła odbić się negatywnie na stanie środowiska naturalnego Arktyki. I dokładnie ten sam argument wysuwali w kwestii planowanej ofensywy na Księżycu. Nawet przez chwilę nie przyszło im do głowy, że na Księżycu nie ma żadnego środowiska naturalnego. Poza tym, które spadkobiercy Rzeszy wyhodowali w swoich podziemnych schronach po ciemnej stronie.

Właśnie przez takich idiotów Jakub musiał resztę trasy pokonać piechotą. Ponieważ była już połowa lipca to pocił się niemiłosiernie, pomimo tego, że wylał na siebie dwa opakowania antyperspirantu i dodatkowo łyknął cały blister tabsów hamujących potliwość. W całej sytuacji nie pomagał fakt, że Kuba postanowił ubrać się w miarę kulturalnie, przez co zamiast krótkich spodenek założył na siebie stare jeansy. Spodnie były diablo sztywne, nieustannie zsuwały mu się z tyłka i w dodatku uciskały go w kroczu. Już po przejściu pierwszego skrzyżowania dziękował samemu sobie, że zrezygnował z koszuli z długim rękawem na rzecz powyciąganej podkoszulki polo, którą kiedyś dostał od mamy na święta i zakładał tylko okazyjnie, by sprawić jej radość. Cieszył się, że znalazł w szafie ten jeden wyjściowy ciuch, gdyż jego ulubione bezrękawniki z heavy-black-death-doom-power-speed-viking-folk-fairy metalowymi zespołami średnio nadawały się na kulturalną kolację w restauracji.

Knajpa Bob czobra znajdowała się blisko kulturalnego centrum miasta, ale graniczyła z naprawdę obskurną okolicą. Nie tyle ze względu na same budynki, a bardziej na ludzi, którzy włóczyli się pijani po uliczkach i zaczepiali trzeźwiejszych przechodniów prosząc o poratowanie fajkiem albo o drobne na piwo.

Jakub nie palił, a drobnych na piwo przy sobie nie nosił. Gdy przyszło mu kupować alkohol to wydawał sumy, które wprawiłyby w zdumienie nawet okolicznych pijaczków. Odmawiając po kolei wszystkim żebrakom dotarł pod drzwi knajpy, gdzie drogę zagrodził mu pilnujący wejścia ochroniarz. Gęba umięśnionego cerbera nosiła liczne ślady niedawnej bójki, za to nie nosiła żadnych śladów inteligencji właściwej ssakom naczelnym. Jakub ze swoich poprzednich wizyt w Bob czobra nie pamiętał, czy do pubu wpuszczali bez zaproszenia, a przepychać się z ochroniarzem nie zamierzał. Ponieważ nie posiadał telefonu do Tony’ego, a do dziewiętnastej pozostał jeszcze kwadrans postanowił cierpliwie poczekać przed wejściem. Tym bardziej, że od wizyty w gabinecie przełożonego cały czas dręczyła go myśl, że cała ta sytuacja jest jedynie głupim prankiem przygotowanym przez jego durnowatych współpracowników, którzy ilorazem inteligencji niespecjalnie przewyższali małpoluda stojącego na bramce baru.  

Gdy wybiła wreszcie godzina dziewiętnasta, James postanowił, że zaczeka jeszcze kwadrans i wraca do domu. Spóźniony prawie dziesięć minut Tony podjechał taksówką pod samo wejście, po czym niezgrabnie wygramolił się z samochodu. Ubrany był jeszcze swobodniej niż Kuba, bo jedynie w sandały, beżowe, płócienne spodnie oraz nieco ciemniejszą koszulę z podwiniętymi rękawami. Wyglądał niczym bohater filmów przygodowych, który stara się wtopić w tłum tubylców gdzieś w tropikach. Zdziwiony koala w stroju Indiany Jonesa, tak go widział Kuba. Tyle, że bez kapelusza i skórzanej kurtki.

– Jesteś, świetnie. Długo czekasz? – zagadnął Tony podchodząc do Jakuba.

– Troszkę – odparł James zupełnie bezwiednie ściskając prawicę przełożonego,  jakby to była najzwyklejsza w świecie ręka, a nie dłoń szefa całej miejscowej filii.

– Utknąłem w korku – wyjaśnił COO. – Jakieś protesty znów na mieście.

– Wiem. Też musiałem iść kawałek z buta.

– Idioci mają najwyraźniej za dużo wolnego czasu. – Tony zerknął na zawieszony na ramieniu zegarek, który był zapewne wart więcej niż mieszkanie Jakuba. To znaczy więcej niż kawalerka, którą Kuba wynajmował, bo jakoś nie stać go było na wzięcie kredytu na własne lokum, nawet gdyby zastawił nerkę, bądź inne zbędne narządy. – No nic. Na szczęście mamy jeszcze kwadrans, bo z tamtymi umówiłem się dopiero na wpół do ósmej.

COO, jakby jego słowa wyjaśniały wszystko, obrócił się w miejscu i ruszył pospiesznie w stronę wejścia.

– Tony zaczekaj – zawołał za nim Jakub zdobywając się na odwagę. – Jacy tamci? Co my tu robimy? Co ja tu robię razem z tobą?

Szef miejscowej filii zerknął ponownie na zegarek. Minę miał raczej nietęgą.

– W sumie mamy jeszcze chwilę.

Tomek z kieszeni spodni wyciągnął paczkę papierosów. Odpalił jednego i dopiero po chwili zorientował się, że nie zaproponował szluga Jakubowi. James odmówił, wyraźnie zaskoczony tym, że COO pali normalne fajki. Prawdziwe, pełne tytoniu skręty, a nie beznikotynowe, elektroniczne grzałki, których w biurowcu używali chyba wszyscy poza sprzątaczkami i cieciami z ochrony.

– W Bułgarii znajduje się ujęcie wód mineralnych o nazwie Gorna Banja. – Tony zaciągnął się papierosem w sposób, którego nie można było zinterpretować inaczej niż nerwowy. Kuba widząc zatroskany wyraz jego twarzy był w coraz większym szoku z każdą mijającą sekundą. – Firma będąca właścicielem tego ujęcia to nasi klienci. Chcą przejąć położoną niedaleko drugą rozlewnię, która jest małym, rodzinnym interesem. Oczywiście tamci nie chcą sprzedać swojego dziedzictwa wielkiej, złej korporacji.

COO zaciągnął się papierosowym dymem i podnosząc oczy trafił na mocno sceptyczne spojrzenie Jakuba.

– Wiem jak to brzmi – powiedział. – Uwierz mi, wiem. Jak scenariusz kiepskiego filmu. Żeby było śmieszniej jeden z młodszych członków familii jest gotów przepchnąć sprzedaż przez resztę krewniaków. Ma tylko jeden warunek. Musimy przekonać jego dziadka, najbardziej sceptycznego względem całego przedsięwzięcia. Chryste, James nie patrz tak na mnie, naprawdę wiem jak to brzmi.

– Nie miałem pojęcia, że zajmujemy się takimi rzeczami – wyraził swoje zdziwienie Kuba. – Myślałem, że robimy po prostu help desk.

– Nie zajmujemy się – potwierdził jego domysły Tony. – To znaczy czasami się zajmujemy, jeśli na stole leży duży kontrakt, a nasi specjaliści od IT wyciągną coś kompromitującego na jedną ze stron… a zresztą nieważne. Wiesz jak jest James. Obsługa cyfrowa to w dzisiejszych czasach podstawa i przy sporych transakcjach trzeba przekonać sprzedającego, że kupujący nie doprowadzą do ruiny przedmiotu umowy w ciągu pół roku.

– Nie bardzo rozumiem.

– Nie musisz. Moja w tym głowa, żeby ich przekonać, że ich firma trafi w dobre ręce, a pieniądze, które oferuje nasz klient są jak najbardziej racjonalne.

– W takim razie, po cholera ja ci jestem potrzebny? Nie znam bułgarskiego. Trochę słoweński liznąłem w tym projekcie, który…

– Ty jesteś tu po to, żeby… No więc tak, dziadek, ten którego mamy przekonać, lubi sobie wypić. Naprawdę dużo wypić. Tej ich paskudnej śliwowicy, czy innej przepalanki. Nie da się z nim dyskutować bez zachlewania gęby, co pół minuty. Ktoś musi dotrzymywać mu tempa, gdy ja będę próbował go przekonać do sprzedaży firmy.

Kuba nie miał możliwości skomentowania słów przełożonego, gdyż Tony rzuciwszy papierosem na chodnik, zgniótł go obcasem buta. Następnie przecisnął się obok postawnego ochroniarza i wszedł do środka. James nie miał innego wyjścia, jak podążyć za nim. Tuż za progiem jak spod ziemi wyrósł kelner, który zamienił z COO kilka słów, po czym poprowadził ich obu do stolika w części odsłoniętej kotarą od reszty sali. Szef usadowił się na prostym, drewnianym krześle wskazując Jakubowi miejsce obok.

– Tony, wybacz szczerość, ale dawno nie słyszałem czegoś równie głupiego – powiedział całkiem poważnie James. – Prawdopodobnie nigdy.

– Jestem podobnego zdania. – COO ponownie, a zarazem bardziej stanowczo wskazał Jakubowi miejsce przy stole. – Ale klient chce kupić tę rozlewnię, bo woda pitna to dzisiaj jeden z najcenniejszych surowców. A ja chcę zamknąć tę umowę, bo… co cię będę oszukiwał? Mam obiecany procent ze sfinalizowanej transakcji. Dlatego robię to osobiście.

– Ma sens pytać jak duży jest to procent? – zapytał złośliwie James siadając na wskazanym miejscu.

– Nie ma. I nie licz na to, że coś z tego skapnie dla ciebie. Ty w nagrodę nie zostaniesz wywalony z roboty z wilczym biletem za recydywę w molestowaniu współpracowników.

– Dzięki. – Kuba posłał szefowi mocno sarkastyczny uśmiech.

– A i nie ma za co. – Tony zrewanżował się równie brzydkim skrzywieniem ust.

– Ale wiesz, że te oskarżenia o molestowanie to bzdura, prawda? Te poprzednie zresztą też. Musisz to wiedzieć.

– O tym przekonamy się po zakończeniu oficjalnego śledztwa. – COO nie przestał się kpiąco uśmiechać.

– A może to ty złożyłeś na mnie anonimowo te oskarżenia, żeby zmusić mnie do przyjścia tutaj?

– W detektywa się bawisz? – Tomek posłał mu wściekłe spojrzenie. – Skup się na swojej działce, czyli na chlaniu wódy. Nie musisz za nic płacić, wszystko na koszt firmy. Powinieneś być zadowolony.

– Zasrany dupek – mruknął Kuba, ale tak by jego szef wszystko usłyszał. – Jeśli zamierzasz upić tego dziada i podsunąć mu do podpisania dokumenty to nie wiem, czy taka umowa będzie miała moc prawną.

– Nie zamierzam go upijać, bo to zwyczajnie niemożliwe. – Tony rozłożył na kolanach serwetkę. – Normalni ludzie, gdy sobie wypiją, to w ich żyłach płynie alkohol rozpuszczony we krwi. A ten dziadyga to ma chyba krew rozpuszczoną w alkoholu! Nie przepijemy go, choćby nie wiem co. Po prostu… ja mam strasznie słabą głowę, James. Kilka głębszych i leżę. Ty będziesz z nim sobie towarzysko popijał, a ja będę negocjował. Taki mamy podział ról. I nie masz, co się obawiać. Obaj, zarówno dziadek, jak i wnuczek mówią po angielsku. Pasuje?

Kuba zachował ciężkie, w jego mniemaniu bardzo wymowne milczenie. Tony chyba uznał je za aprobatę, gdyż sięgnął po kartę dań.

– A i jeszcze jedno – dodał po chwili. – Dziadek jest naprawdę przedpotopowy i ma skłonności do wiary w różne bzdury. Teorie spiskowe, sam rozumiesz. Ufoludki, aniołki, Święty Mikołaj, te sprawy. Podobno to dla niego bardzo ważne. Ma prawdziwie zryty baniak pod tym względem. Musisz uważać, żeby nie palnąć przy nim czegoś głupiego.

– Co to znaczy coś głupiego? – zdziwił się szczerze Kuba. – Jak bardzo głupiego? Chryste Panie, jakie teorie spiskowe? Naprawdę? W dzisiejszym świecie?

Tony nie zdążył odpowiedzieć na żadne z jego pytań, gdyż w tej właśnie chwili kotara odjechała na bok, a przy stoliku pojawił się kelner prowadząc dwóch mężczyzn. Obaj byli wysocy, dość tędzy i mocno opaleni. Twarze mieli bardzo podobne, przyozdobione wyjątkowo dużymi nosami oraz czarnymi wąsiskami godnymi bułgarskich carów. Ich ubiór wydawał się niemal identyczny, zwłaszcza ciemnoszare garnitury i porozpinane koszule odsłaniające włochate torsy. Jedyne, co ich różniło to wiek. Młodszy nie przekroczył jeszcze trzydziestki, podczas gdy starszy mógł pamiętać czasy, gdy defilady na placu czerwonym przyjmował któryś ze słynny Reptilian rządzących ZSRR. Leonid Iljicz Breżniew, a może nawet Nikita Siergiejewicz Chruszczow.

– Dobyr den!

– Zdrastvuj.

– Todor Todorov – przedstawił się młodszy ściskając po kolei prawicę Tony’ego oraz Kuby. – Mój dziadek, Bojko Todorov.

– Zapraszamy – COO wskazał im krzesła uprzejmym gestem.

– Czego się panowie napiją na początek? – zapytał pospiesznie kelner. –Kakvo shte piete?

– Slivova rakija – rzucił ostro starszy z Todorovów. – I samo da e naj-dobra!

 

* * *

– To co młody, jeszcze po jednym?

Kuba nie potrzebował jeszcze jednego. Prawdę powiedziawszy nie potrzebował już kilku poprzednich. Owszem, pił alkohol całkiem często, codziennie nawet, ale nie uważał się za alkoholika. Czy to, że człowiek golnął sobie po pracy trzy, cztery browarki… czasami dwanaście, czyniło z niego już nałogowca? Jakub tak tego nie widział. Do silniejszych specyfików niż piwo niespecjalnie go ciągnęło i nie degustował ich przesadnie często. Stąd narzucone przez nestora rodu Todorov tempo wlewania w siebie rakii, okazało się dla Jakuba zabójcze.

W głowie mu szumiało, a wzrok rozjeżdżał się na wszystkie strony. Z rozmowy, jaką od ponad godziny Tony prowadził z młodym Todorovem Kuba niewiele rozumiał. Docierały do niego już tylko pojedyncze słowa. Coś o pakietach dla pracowników, wdrożeniach technologicznych, ujęciach wody. Jeszcze na początku COO pytał Kubę o jakieś oczywiste i bardzo ogólne sprawy techniczne. Prawdopodobnie po to, żeby przekonać Todorovów, że jego obecność przy stoliku ma jakiś sens, poza byciem kompanem do chlania dla nestora rodu. Tymczasem dziadek Bojko nie dość, że wlewał w siebie więcej alkoholu niż Jakub, to cały czas dorzucał swoje trzy grosze do dyskusji Tony’ego z wnukiem, zazwyczaj wyrażając swoją dezaprobatę odnośnie prezentowanych pomysłów.

– Nie zejdziemy poniżej trzydziestu pięciu procent udziałów – rzucił gniewnie dziadek Todorov, po czym nalał śliwowicy do swojej szklanki. I do szklanki Kuby, ku jego bezgranicznej radości. – No młody, pijemy.

James posłusznie zacisnął palce na kubku i uniósł go do ust, choć ochoty nie miał na to najmniejszej.

– Dobra rakija? – zagadał Bojko serdecznym tonem, który różnił się diametralnie od tego, jakim zwracał się do Tony’ego. – Burgas 63. Teoretycznie najlepsza, jaką można dostać w knajpach. Ech, żebyś ty wiedział, jaką rakiję robił mój dziadek, a później mój ojciec… Ech, to były czasy…

– Pewnie – wybełkotał Kuba. – Kiedyś to były czasy! Teraz to ni ma czasów!

– Czasy, właśnie! – żachnął się dziadek. – Wiem, o czym miałem mówić! Słyszałeś o Herbercie Illigu i teorii czasu widmowego?

– Znam jednego Huberta – potwierdził z przekonaniem Jakub. – Hubert… Hubert… Hubert Zbigniew, o! Tak się śmiesznie nazywa!

– Oj tam! – Bojko machnął na niego ręką. – Nie gadaj głupot młody. Herbert, nie Hubert. Herbert Illig odkrył, że w czasie zmiany kalendarza juliańskiego na gregoriański, Otto III, papież Sylwester II i cesarz Bizancjum Konstantyn VII dorzucili do kalendarza prawie trzysta lat. Trzysta lat! A po co to zrobili? Bo chcieli, żeby w historii zapisano ich imiona, jako tych, którzy rządzili w wyjątkowym czasie przypadającym na rok tysięczny. Uwierzysz? Zasrane, narcystyczne kutasy.

– Jednego Sylwestra też znałem – dorzucił bełkotliwie Jakub.

– Nie rozumiesz? – zirytował się dziadek popijając śliwowicy. – Wszystko wskazuje na to, że Illig miał rację. Luki w datowaniu radiomoterycznym i dendrochronologicznym. Brak jakichkolwiek znalezisk archeologicznych pomiędzy siódmym a dziesiątym wiekiem. Jakichkolwiek, rozumiesz?

– Zawsze żartował, że jego imieniny wszyscy tak hucznie obchodzą – dokończył James maczając język w alkoholu. – Ten Sylwester, nie Hubert.

– Ale to i tak nic w porównaniu z tym, co ukrywają w sprawie… – Dziadek zniżył głos do konspiracyjnego szeptu zaciskaj palce na kieliszku. – …Szaraków.

– Szaraków? – zdziwił się Kuba. – Aaaa… znaczy się kosmitów?

– Oczywiście, że kosmitów – burknął Todorov, po czym ponownie wtrącił się w rozmowę Tony’ego z jego wnuczkiem. – Nie mam mowy! Nie wybudujecie nic na zachód od ujęcia. Ten las sadził jeszcze mój pradziadek. Nawet jednego namiotu tam nie postawicie. Ta część nie jest zresztą na sprzedaż!

– Dobrze, w takim razie wykreślmy tę część umowy – zgodził się COO.

– O czym to ja? – dziadek zwrócił się ponownie do Jakuba. – A tak, o Szarakach. Wiesz, kiedy pierwszy raz przybyli na ziemię?

– Miliony lat temu! Jak nic przylecieli z Alfa Draconis razem z Reptilianami – prychnął prześmiewczo Kuba. –Tylko, że David Icke łgał jak z nut o pozaziemskich Reptilianach, bo walił kwasa każdego dnia i zapijał whisky, przez co wyżarło mu mózg do cna. Reptilianie przyznali, że pochodzą od troodontów, więc nie przylecieli z kosmosu i mają takie same prawo do życia na Ziemi, jak my.

– Bzdury pleciesz chłopcze, ale tak ci wmówili, więc nie ma w tym twojej winy. – Todorov golnął sobie śliwowicy. – To Szaraki są tu od zawsze. Słyszałeś o bitwie o Los Angeles w czterdziestym drugim?

– To był balon meteorologiczny – odparł z całą stanowczością James, który kiedyś interesował się historią pierwszej i drugiej Wojny Światowej.

– No jasne – sarknął gniewnie staruszek. – W Roswell też rozbił się balon?

– Dokładnie tak.

– A zeznania pułkownika Blancharda? Raport Guya Hottela dla FBI? Słowem w nich nie było o balonie w Roswell. Powiedzieli wprost, że to było UFO! – Bojko pociągnął rakii. – A Ghost Rockets w czterdziestym szóstym? Szwedom i Grekom też przywidziały się balony meteorologiczne?

– Tego nie wiem. Słyszałem, że za Ghost Rockets odpowiadali Naziści z Nowej Szwabii. Testowali jakieś swoje rakiety, czy coś. – Kuba też łyknął ze szklanki. – A część tych latających spodków, czy to w Los Angeles, czy później to też były maszyny Nazistów. Jak oni nazwali te swoje fruwające spodki z napędem antygrawitacyjnym? Hae.. Heno.. Haunebu? Chyba tak. Czytałem kiedyś wywiad z jakimś Niemcem… Meth miał chyba na nazwisko. Tak, Richard albo Rudolf Meth. I on twierdził, że nadzorował budowę prototypów jeszcze w czasie wojny, w Pradze. A później produkowali je właśnie na Antarktydzie. Znaleźli się nawet tacy, którzy pilotowali te prototypy.

– Naziści, Naziści – burknął Bojko. – Wszędzie tylko tych Nazistów widzicie. Na Antarktydzie, kto? Naziści. Na Księżycu, kto? No oczywiście, że Naziści. Kryzysy ekonomiczne i humanitarne wywołuje, kto? Agenci Towarzystwa Vril, a to przecież też Naziści i w dodatku okultyści. Gdy tylko w telewizji zaczęli cięgiem gadać o złych, krwiożerczych Nazistach, którzy planują przejęcie władzy nad światem, to ludzie zaczęli łykać całą tę propagandę, jak młode pelikany. Nie zareagowali nawet, gdy wyszło na jaw, że rządzą nimi trzymetrowe jaszczurki.

– Przepraszam bardzo – oburzył się Kuba z pijackim zacietrzewieniem. – Reptilianie odkąd ujawnili się pod koniec “Długiej rachuby” nieustannie zaprzeczają, że kiedykolwiek wpływali na ludzkie rządy i państwa. Robili to tylko wtedy, gdy chodziło o obopólne dobro obu ras, jak w ZSRR albo w Chinach.

– Obopólne dobro – parsknął szczerze rozbawiony dziadek. – “Długa rachuba”, kalendarz Majów, kolizja z planetą Nibiru… i co jeszcze? Niezłych bzdur ci nakładli do łba, chłopcze. A nie wspomnieli, że trzynasty b’ak’tun według Majów powinien się skończyć w dwa tysiące dwunastym, a nie w dwa tysiące dwudziestym pierwszym? I to właśnie wtedy skończyła się “Długa rachuba”? Cyferki się Reptilianom pomyliły? Zapomnieli, że powinni się ujawnić kilka lat wcześniej?

– Nie wiem czy to bzdury, skoro nawet Bractwo Babilońskie potwierdziło taką wersję. A to przecież najgorsze antyludzkie skurwiele wśród Reptilian! To oni jedzą ludzkie mięso na kolacje!

– Bzdury, chłopcze. Bzdury.

– Tak? – Kuba machnął gniewnie szklanką, przez co wylał część zawartości prosto na obrus. – Bzdury? To, jaka jest prawda, co? Że to wszystko sprawka ufoludków? Marsjańska twarz? Turbosłowianie? Ukraińskie zombie? Proszę…

– Bzdury, chłopcze. Bzdury – powtórzył ze śmiertelną powagą Bojko. – To wszystko to po prostu jedna wielka mistyfikacja. Prawda jest taka, że…

Kuba nie miał szans dowiedzieć się, jaka jest prawda, gdyż zanim senior rodu Todorov dokończył swoją wypowiedź w knajpie zgasło nagle światło. W tej samej chwili przez zasłonę przedarło się kilka ubranych na czarno postaci. Wszyscy mieli na twarzach kominiarki a w dłoniach broń. Całą masę półautomatycznej broni palnej błyskającej czerwonymi nitkami laserowych celowników. Zanim Jakub zdążył przełknąć łyk śliwowicy, który miał właśnie w ustach, wylądował twarzą na stole prosto w talerzu paprykowego sosu. Na jego dłoniach zacisnęła się plastikowa opaska, po czym ktoś brutalnym szarpnięciem poderwał go na nogi i powlókł w nieznanym kierunku. Drogę w ciemności naznaczyło głośne stukanie butów o posadzkę, niezrozumiałe trzaski krótkofalówek i złorzeczenia. W co najmniej trzech różnych językach.

James miał przez chwilę wrażenie, że wszystko to jest jedynie pijackim majakiem. Że dziadek Todorov spił go do stanu, w którym nie potrafił odróżnić tego, co realne od wytworów własnej wyobraźni.

A później wyprowadzono go przed knajpę, gdzie chłodne powietrze błyskawicznie go otrzeźwiło. Błyski policyjnych kogutów były tak intensywne i nachalne, że prawie dostał od nich ataku apopleksji. Zakręciło mu się w głowie, którą niemal obijał o własne kolana, gdy nieznani napastnicy prowadzili go wzdłuż chodnika. Z całych sił walczył z własnym żołądkiem, żeby nie zwrócić zjedzonej wcześniej kolacji. Niestety, gdy ubrani na czarno mężczyźni pakowali go na tylne siedzenie radiowozu zwymiotował prosto na własne nogi. Oraz buty prowadzącego go człowieka, który skwitował wszystko soczystym i jakże swojskim:

– Kurwa mać!

Później Kuba wylądował w samochodzie, a gdy drzwi się zatrzasnęły odpłynął w niebyt wciąż czując w ustach cierpki smak zjedzonego wcześniej gjuwecza[7], który na czele podlanej rakiją fali, zamiast posłusznie jechać w kierunku jelit, wciąż próbował wydostać się z żołądka na wstecznym biegu.

 

***

 

Z podróży radiowozem i tego, co stało się później Kuba niewiele pamiętał. Może poza tym, że gdy wyciągnięto go z samochodu i prowadzono w nieznane, wymiotował co kilka kroków. Ostatecznie po krótkiej pielgrzymce mrocznym korytarzem, Jakub wylądował w niedużym pokoju wyposażonym w biurko, dwa krzesła oraz szybę, która musiała być lustrem weneckim. Usadzono go przemocą na fotelu, choć nie miał ani siły ani ochoty by stawiać opór. Spinający jego nadgarstki plastikowy pasek zastąpiły normalne kajdanki, które przymocowano do kotwy wystającej z blatu. Później policjanci wyszli pozostawiając go zupełnie samego.

Zamknięty w obcym miejscu próbował pozbierać myśli i przypomnieć sobie, co się właściwie stało. Zanim zdołał cofnąć się pamięcią dalej niż do ostatniej wypitej szklanki śliwowicy, drzwi do pomieszczenia trzasnęły głośno, a po drugiej stronie biurka pojawił się ubrany w czarny garnitur mężczyzna. Wyglądem przypominał nieco agenta Smitha w scenie przesłuchania Neo z pamiętnego filmu rodzeństwa Wachowskich. Może poza tym, że tajniak był starszy niż Hugo Weaving, dużo mniej przystojny i nie nosił przyciemnianych okularów, a zupełnie zwykłe szkła oparte na całkiem wydatnym nosie. Co więcej, zamiast tekturowej teczki, którą mógłby z namaszczeniem rozsznurować, trzymał w dłoni przestarzały tablet. Kuba podejrzewał, że podobnie jak w „Matrixie” urządzenie kryło całe jego dossier, łącznie z najbardziej wstydliwymi szczegółami młodzieńczych lat.

– Zupełnie jak w filmie, co? – zapytał nieudany klon agenta Smitha, ku rozczarowaniu Jakuba głosem pozbawionym choćby śladów brytyjskiego akcentu. – Tylko, że w filmie scenariusz jest tak napisany, żeby główny bohater wykaraskał się nawet z najgorszego gówna. Jednak życie to nie film i nikt nie jest głównym bohaterem. Pomyśl, co się stanie, jeśli nie wykaraskasz się z gówna, w które właśnie się wpakowałeś? A uwierz mi, wpakowałeś się w całkiem głębokie i śmierdzące.

Kuba nie odpowiedział. Przez alkoholowe upojenie scena z filmu Wachowskich tak bardzo wryła mu się w podświadomość, że bał się otworzyć usta, żeby przypadkiem nie okazało się, iż podobnie jak Neo, nie będzie w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa. Agent Smith położył na blacie tablet i przesunął po wyświetlaczu palcem.

– Jakub Zakrzewski – przeczytał z ekranu. – Lat dwadzieścia dziewięć. Kawaler. Zamieszkały przy ulicy Matejki cztery, mieszkania dwanaście. Zameldowany w… Pszczółkach-Szerszeniach? Rany, naprawdę istnieją wsie o tak kretyńskich nazwach? Zatrudniony jak Senior Data Analyst w firmie Banan-sonic LTD. Bez większych zatargów z prawem, jeśli nie liczyć ustawicznego piractwa cyfrowego i udzielania się na mocno podejrzanych forach internetowych. Oraz kilku mandatów za picie alkoholu w miejscach publicznych.

Agent zawiesił głos, po czym obdarzył Kubę mocno karcącym spojrzeniem. Wydawał się niezbyt groźny, może nawet poczciwy i przyjazny. To już Pamela vel Vesper z tym jej świdrującym wzrokiem i kilkoma tłustymi podbródkami, wyglądała bardziej przerażająco.

– Jeśli już mowa o rzeczach, jakie trzyma pan na komputerze panie Zakrzewski… – kontynuował tajniak. – To całe szczęście, że posiadanie takiej ilości chińskich porno-bajeczek jest jedynie powodem do wstydu, ale nie jest karalne. Gdyby było, dostałby pan jak nic dożywocie. A kto wie, może nawet zrobiliby dla pana wyjątek i przywrócili karę śmierci.

James beknął głośno próbując jednocześnie nie porzygać się nosem.

– Wiesz, dlaczego tutaj jesteś Kuba?

– Zwymiotowałem komuś na buty – powiedział poważnie Jakub.

– Tobie wydaje się, że to żart? – zapytał agent, odkładając tablet na stół. – Naprawdę? Rozumiem, że przez alkohol możesz mieć zaburzony odbiór rzeczywistości, ale uwierz mi, to nie jest żart. Sprawa jest bardzo poważna. Bardzo, bardzo poważna. Zostałeś zatrzymany w towarzystwie osób podejrzanych o czynne wspieranie terroryzmu. Wiesz ile grozi za sympatyzowanie z radykałami? Dziesięć lat masz jak w banku. Bez szans na przedterminowe zwolnienie.

– Ja tylko… jadłem kolację.

– Dokładnie. Z osobami podejrzanymi o terroryzm.

– Jaki terroryzm? – Kuba czknął głośno. – Przecież oni butelkują wodę gdzieś w Bułgarii… a może w Mołdawii? Cholera, nie pamiętam. Nie, na pewno w Bułgarii.

– Bojko Todorov jest znany z głoszenia bardzo radykalnych poglądów.

– Radykalnych? W sensie tych o ufoludkach? – zdziwił się James. – Przecież to świr. Cały czas gadał tylko o latających spodkach i podróżach międzygwiezdnych.

– Tak? – dopytał agent z wyraźnym zainteresowaniem. – A co konkretnie mówił?

– Nie pamiętam… coś o Los Angeles. I Roswell oczywiście. I o Rosji, albo o Finlandii… nie, czekaj o Szwecji! Tak, na pewno o Szwecji! I o Nazistach z Księżyca!

– Dobrze, dobrze – powiedział tajniak uprzejmym tonem. – Powoli. Wszystko zdążysz mi opowiedzieć. Zacznijmy od początku. Otóż, ty Kuba niespecjalnie nas interesujesz. Interesuje nas jedynie Bojko Todorov. Prawda jest taka, że…

Złośliwy los po raz kolejny nie pozwolił Kubie poznać prawdy, jakakolwiek by ona nie była. Agent urwał w pół słowa, gdyż w budynku rozbrzmiał alarm przeciwpożarowy. Dosłownie sekundę później ściany pomieszczenia zadrżały, jakby w pobliżu nastąpiło solidne tąpnięcie ziemi. Tajniak wyraźnie zdezorientowany rzucił się w stronę drzwi, jednak nie zdążył wyskoczyć na korytarz. W progu zderzył się z dwoma dżentelmenami, których twarze zasłaniały czarne kominiarki. Jeden z nich zdzielił agenta dłonią zaciśniętą na pistolecie, po czym wepchnął go z powrotem do pokoju przesłuchań. Zamaskowani mężczyźni wyglądali niczym Flip i Flap. Jeden był niezdrowo otyły, a drugi chorobliwie chudy. Obaj mieli na sobie niemal identyczne, flanelowe koszule w kratę, a w dłoniach ściskali przestarzałe, radzieckie pistolety.

Kuba widząc flanelowych komandosów parsknął niepohamowanym śmiechem, po raz kolejny prawie wymiotując nieprzetrawioną kolacją. Tymczasem Flap padł na kolana przy powalonym agencie i zaczął obszukiwać jego kieszenie.

– Spokojnie brachu – zawołał podnosząc wzrok na Jakuba. – Zaraz cię stąd wyciągniemy!

James był zbyt skołowany i wciąż zbyt pijany, by odpowiedzieć coś sensownego poza bełkotliwą akceptacją.

– Szybciej, szybciej – ponaglił towarzysza Flip wyglądając nerwowo na korytarz.

Grubas nie znalazł przy policjancie żadnych kluczy, co skwitował soczystym przekleństwem.

– Nie mamy na to czasu! – mitygował go chudzielec.

Flap podbiegł do biurka, a następnie wycelował pistolet w kotwę podtrzymującą kajdanki.

– Uwaga! – rzucił zupełnie niepotrzebnie, bo Kuba i tak nie miał gdzie się schować.

Strzelanie z broni palnej najwyraźniej nie należało do mocnych stron tłuściocha, gdyż odrzut prawie wyrwał mu pistolet z ręki. W dodatku kula nawet nie musnęła kajdanek tylko trafiła w blat stołu. Szczęśliwie, mebel wykonano z kiepskiej jakości tworzywa sztucznego i pod wpływem kolizji z pędzącym pociskiem rozpadł się niemal na pół. Co prawda Kuba nadal nie dałby rady oswobodzić się z niewoli, ale Flap okazał się prawdziwym siłaczem i chwyciwszy za łańcuch już przy drugiej próbie dosłownie wyrwał kajdanki z pękniętego blatu.

– Szybciej, szybciej! – zawołał z korytarza Flip.

Gdy wybiegli z pomieszczenia, Kuba ponownie niemal się porzygał, choć tym razem nie przez alkohol, a z powodu duszącego odoru. W budynku niemiłosiernie cuchnęło pożarem, lecz nie był to zapach wesoło trzaskającego ogniska. Śmierdziało topiącym się plastikiem, palącymi się tworzywami sztucznymi i parującą izolacją przewodów elektrycznych. Chmury duszących wyziewów unosiły się pod sufitem na podobieństwo wód oceanu mogących w każdej chwili przeobrazić się w targane sztormem fale.

Po kilku minutach wydostali się wreszcie z labiryntu korytarzy i wylądowali w tłumie policjantów oraz cywili obserwujących trawiony ogniem posterunek. Płomienie buchały wysoko z okien na piętrze, a cała okolica tonęła w łunie pożaru oraz świetle błyskających błękitem radiowozów. Flip i Flap ściągnąwszy w pośpiechu kominiarki poprowadzili Jakuba na drugą stronę ulicy. Tam wylądował w ramionach siłacza uzbrojonego w podejrzanie znajomy, a przy tym wielgaśny nochal i równie podejrzanie znajome wąsiska.

– To nie on – zawołał z irytacją Bojko Todorov. – Oczu nie macie?! To nie jest mój wnuk!

– Ale – zająknął się grubas. – Tajniacy go przesłuchiwali! I był zamknięty w…

– Gówno mnie to obchodzi! – wydarł się Todorov. – Wracajcie tam i znajdźcie mojego wnuka! Natychmiast!

Flip i Flap spojrzeli po sobie niepewnie.

– To co z nim? Odstawiamy go z powrotem? – zapytał niepewnie chudzielec.

– Wooooooon! – wrzasnął Bojko, wskazując im palcem płonący komisariat po drugiej stronie ulicy.

Obaj posłusznie, choć z wyraźną niechęcią podreptali w stronę tłumu mundurowych na chodniku.

– Jakub, tak? Dobrze zapamiętałem? – dziadek Todorov zwrócił się do mocno skołowanego Jamesa. – Ładuj się na pakę. Pojedziesz z nami.

Zanim Kuba zdążył zaprotestować silne ręce chwyciły go pod łokcie i dosłownie wrzuciły do przedziału pasażerskiego niedużego busa. James wciaż skuty kajdankami zdołał dotknąć chodnika dosłownie dwa razy. Chwilę po tym, gdy wylądował na tylnym siedzeniu, samochodem wstrząsnęło drżenie spowodowane odpaleniem silnika.

– Zaczekajcie tu na tych idiotów i mojego wnuka – usłyszał podniesiony głos Todorova dochodzący z ulicy. – Spotkamy się na miejscu. Tylko nie odwalcie tu jakiejś kaszany, jasne?! Nie chcę żadnych trupów!

Do kogo skierowane były te słowa i czy ten ktoś odpowiedział nestorowi rodu Todorov, Kuba nie wiedział. Boczne drzwi busa trzasnęły ponownie, po czym samochód ruszył powoli do przodu. Bojko zwalił się ciężko na siedzenie przed Jakubem. Wyglądał na bardzo wyczerpanego. Zapodział gdzieś swoją czarną marynarkę, a jego koszulę znaczyły ślady potu, sadzy oraz drobne kropelki krwi, zwłaszcza wokół kołnierza i mankietów.

– Masz. Dobrze ci zrobi. – W dłoni Todorova zmaterializowała się nagle metalowa piersiówka. – Rakija. Prawdziwa. Domowej roboty. Dużo lepsza niż te szczyny, które piliśmy wcześniej.

Kuba zawahał się na moment. Miał poważne wątpliwości, czy w tej właśnie chwili jakikolwiek alkohol dobrze mu zrobi, a rodzaj, metody produkcji oraz walory smakowe trunku nie miały tu wielkiego znaczenia. Nawet gdyby była to whisky Isabella's Islay warta sześć milionów dolarów za butelkę, James wyrzygałby ją niczym najtańszego jabcoka. Mimo tego przyjął podaną piersiówkę i ostrożnie zamoczył usta. Śliwowica obmyła mu gardło drażniącą język falą. Jakub nigdy nie mógł zrozumieć książkowych opisów dotyczących przyjemnego ciepła, które miało rozlewać się w brzuchu po łyku orzeźwiającej gorzałki. Uważał je za poetycką bzdurę. Wóda za każdym razem zwyczajnie paliła go w gardło i przełyk.

– Nic ci nie jest? – zapytał Bojko z niekłamaną troską. – Nie obili ci tam nerek, czy coś? Nie sadzali cię na odwróconym taborecie?

Kuba pokiwał przecząco głową.

– Nie chciałem cię w to wplątywać. Nie miałem pojęcia, że spróbują mnie zgarnąć. Tak po prostu, w środku miasta. W dodatku tak wcześnie.

– Oni? – James zakaszlał w pieść. – Jacy oni do cholery? Przecież to byli gliniarze! Mówili, że jesteś terrorystą!

– Terrorystą? – powtórzył wyraźnie rozbawiony Bojko. – Dla nich każdy, kto myśli inaczej niż chce władza, jest terrorystą.

– Serio? – Kuba ze złością wyszarpnął manierkę z jego ręki. – Co ty mi tu pieprzysz? Tajniacy mieliby ścigać cię za terroryzm, bo wierzysz w ufoludki i latające talerze? Pogięło cię?!

– A co w tym dziwnego? – uśmiechnął się zagadkowo Todorov. – Albo zaskakującego?

– Wszystko! – wrzasnął James. Choć z powodu przepitego alkoholem i podrażnionego dymem gardła jego głos zabrzmiał jak dziecięcy pisk. – Po cholerę mieliby cię ścigać za wiarę w UFO?!

– Może dlatego, że znam prawdę, którą władze próbują ukryć przed ludźmi?

– Ukryć? Rany boskie! Po cholerę mieliby coś ukrywać? – wściekał się dalej Jakub. – Przecież władze do wszystkiego się przyznały! Wszystkie teorie spiskowe okazały się prawdą! Reptilianie, Naziści na Księżycu, klątwa Kennedych, czarne helikoptery, NWO. Wszystko! Zanim utworzyli Rząd Światowy przyznali się do całego tego gówna, które ukrywali przed opinią publiczną od dziesiątków lat! Nawet HAARP zdecydowali się wyłączyć po tym jak wyszło na jaw, że faktycznie używali go do prób kontrolowania umysłów. A ile odszkodowań wypłacili za reklamy podpoprogowe? Za sterowanie pogodą i ogłupianie ludzi za pomocą chemtrailsów? Ile się naprzepraszali za Iluminatów i Wolnomularzy? I za zakopane pod ziemią maszyny Tesli?

– Pewnie. Ale czy wszystkie teorie potwierdzili? Nie zastanawiałeś się, dlaczego jedne potwierdzili, a innych nie?

– Może dlatego, że jedne były prawdą, a drugie urojeniami foliarzy jadących na ostrych prochach?

– A jaka jest różnica między wiara w UFO, a wiarą w gadające dinozaury? – Bojko obdarzył go ciężkim spojrzeniem. – Gdzie postawisz granicę między tym, co niedorzeczne, a tym, co możliwe?

Kuba golnął sobie z manierki.

– Oooczywiście – zakpił chłopak. – Za chwilę mi powiesz, że służby ścigają cię, bo masz dowody na to, że Ziemia jest płaska i fruwa sobie po kosmosie na skorupie wielkiego żółwia

– Zastanów się Kuba – powiedział dziadek Todorov, patrząc przez szybę na skąpane w deszczu ulice. – Jeśli uda ci się sprawić, że ludzie uwierzą w najbardziej niedorzeczne kłamstwa… w humanoidalne jaszczurki i Nazistów na Księżycu…

– Ej, uważaj z tym gadaniem o kłamstwach – przerwał mu szybko James. – Za chwilę powiesz mi, że zastrzelenie Harambe nie ściągnęło na naszą planetę tych wszystkich kataklizmów, pandemii i wojen, które skończyły się dopiero w zeszłym roku.

– Dobra, akurat przypadek Harambe to najprawdziwsza prawda – przyznał szczerze Bojko. – Ale wszystko inne to wierutne bzdury. Kosmici też.

– Też?

– Oczywiście, że też. Tylko idiota wierzyłby w latające spodki.

– A ta cała gadka w knajpie?

– Gdy kogoś nie znam zawsze zaczynam rozmowę właśnie od tematu UFO, żeby wybadać jak bardzo jest sceptyczny i podejrzliwy, co do oficjalnych wersji. Ty byłeś mocno podejrzliwy kolego. Dało się to wyczuć.

– Masz jakieś dowody na swoje słowa? I nie o kosmitów pytam, bo wszyscy wiemy, że nie istnieją.

– Pomyśl Kuba. Jeśli ludzie uwierzą w tak kretyńskie bzdury, jak Reptilianie i krwiożerczy okultyści spod znaku swastyki, to uwierzą we wszystko. Dosłownie we wszystko! I wszystko można im wmówić. Ekonomia wali się na łeb na szyję? To wina nazistowskich dywersantów. Musimy nałożyć na ludzi nowe podatki? Powiedzmy, że to na wojnę z Nazistami z Księżyca. Światem wstrząsają kryzysy ekologiczne? Powiedzmy, że nasi przyjaciele Reptilianie na pewno wymyślą na to jakiś sposób, więc nie trzeba panikować. I tak dalej i tak dalej.

Jakub zachował milczenie walcząc z przelewającą się w żołądku falą alkoholu i powoli przegrywając tę walkę.

– Tymczasem prawda jest zupełnie inna – skwitował dziadek Todorov.

– To znaczy jaka?

– Nie ma żadnych Reptilian, Kuba. – Bojko łyknął sobie orzeźwiającej rakii. – Nie ma Nazistów na Antarktydzie, ani promieni śmierci Tesli. Programu kontroli umysłów też nigdy nie było. To wszystko bzdury wmówione społeczeństwu, żeby łatwiej było je kontrolować. Największą teorią spiskową jest to, że wszystkie teorie spiskowe to jedno wielkie oszustwo! Prawda jest taka, że chujowo urządziliśmy ten świat i nie bardzo wiemy jak go naprawić, zanim sam się zawali. A życie w kłamstwie, nawet takim, gdzie współpracujemy z dinozaurami, żeby dokopać kosmicznym naziolom, jest dużo łatwiejsze niż zderzenie się z rzeczywistością.

 

[1] GM – ang. general management; stanowisko w korporacji na wysokim szczeblu menadżerskim

[2] PR – ang. public relations; oddział zajmujący się kontaktami zewnętrznymi firmy i dbający o jej dobry wizerunek

[3] IT – ang. information technology; dział firmy zajmujący się obsługa informatyczną

[4] COO, CSO, CRO – najwyższe stanowiska zarządcze w korporacji dotyczące odpowiednio działu operacyjnego (ang. Chief Operating Officer), działu bezpieczeństwa (ang. Chief Security Officer) i działu ryzyka (ang. Chief Rsk Officer)

[5] KPI – ang. Key Performance Indicators; kluczowe wskaźniki wydajności pracy, które dany pracownik lub grupa muszą spełnić.

[6] Wszystkie wspomniane historie i wydarzenia są związane z krążącymi od lat oraz całkiem „świeżymi” teoriami spiskowymi. Wyjaśnianie każdej po kolei byłoby długie, uciążliwe i mogłoby popsuć zabawę tym, którzy o niektórych słyszeli, czy nawet posiadają sporą wiedzę na te tematy. Osobiście zachęcam do samodzielnego wyszukiwania informacji, zwłaszcza o tych niedorzecznych i naprawdę zabawnych teoriach spiskowych.

[7] Gjuwecz – bardzo ogólna nazwa na bułgarski lub serbski gulasz z mięsa, warzyw i ryżu.

Koniec

Komentarze

Po lekturze opowiadania “Imposterka” traktującego o teoriach spiskowych postanowiłem na złość regulatorom ;) (która “stara się trzymać od teorii spiskowych z daleka) wrzucić swoje stare opowiadanie w tej tematyce.

Obawiam się, GalocieAnonimie, że Twój chytry plan „zrobienia mi na złość” raczej się nie powiedzie i na złość mi nie zrobisz, albowiem nie mam zamiaru czytać Twoich opowiadań. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ale to o “zrobieniu na złość” było z puszczeniem oka w formie żartu.

I teraz jest mi przykro :(

I czym zasłużyłem sobie na taką dyskryminację, że akurat moich opowiadań nie? ;)

Ale to o “zrobieniu na złość” było z puszczeniem oka w formie żartu.

Cóż, najwyraźniej Twoje poczucie humoru nie ma wiele wspólnego z moim. :(

 

I teraz jest mi przykro :(

Trudno, będziesz musiał z tym żyć. :(

 

edycja

I co to za dyskryminacja, że akurat moich opowiadań nie? ;)

Żadna dyskryminacja, nie czuj się wyjątkiem – jest wielu użytkowników, których opowiadań nie przeczytałam. 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Najwyraźniej będę musiał. W końcu nie można żartować z tak poważnych spraw.

Gwoli wyjaśnienia – do swojej twórczości zniechęciłeś mnie nie pierwszym zdaniem przedmowy, a reakcją na komentarz pod pierwszym opowiadaniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pod pierwszym? Tym o zabójcach? Rany, przecież ja się tam po prostu nie zgodziłem z Twoim zdaniem. Nie miałem pojęcia, że moja “reakcja” była tam taka straszna. Po prostu mam swoja opinię na temat, o którym dyskutowaliśmy i próbowałem przedstawić na nią jakieś argumenty. Może kiepskie i nie do końca przekonujące, ale jeżeli w istocie takie były to trzeba było mi je wybić kontrargumentami, a nie się obrażać :) Moja twórczość jest żałośnie niskich lotów, ale właśnie dlatego przydałaby mi się opinia ludzi lepiej obeznanych. I nie ma co się do niej zniechęcać :)

Gwoli wyjaśnienia – Twoje zdanie bardzo sobie cenie, także dlatego, że często mam odmienne. Może właśnie dlatego cenię je sobie szczególnie. A mając w pamięci Twoją opinię o “teoriach spiskowych” pozwoliłem sobie na ten lekko zgryźliwy komentarz tutaj w nadziej, że “zrobisz mi na złość” i choć nie lubisz teorii spiskowych to jednak przeczytasz i ocenisz całość. Liczyłem na coś w stylu:

– O nie! Kolejne opowiadanie o teoriach spiskowych! Ale na złość wezmę i przeczytam. Może zmienię swoją opinię o takich historiach.

A po przeczytaniu:

– Nie zmieniłam zdania. Teorie spiskowe są do bani. I to opowiadanie też jest do bani. I tu zaczynamy wyliczać dlaczego:…

 

 

Toś zachęcił tą przedmową…

Mmimo wszystko przeczytałem.

Dość lekko napisane, kilka fragmentów przykuło moją uwagę – jak choćby kolacja z Todorovem, czy scena przesłuchania. Generalnie akcja startuje, wg mnie od momentu spotkania w barze, początek wydał mi się zbyt przegadany. Te opisy biura, marudzenie na feminizm, whistle blowing cz pacyfistów – może lepiej zagrałoby przy narracji pierwszoosobowej, w trzeciosobowej wyglądało dziwnie; z pewnością nie był to bezstronny narrator. Akcja, kiedy już wystartowała dynamicznie poprowadzona z pewną dozą humoru. Za to plus.

W mojej opinii pierwsza cześć (biurowa) słabo łączy się z drugą (pełną akcji) no i brakuje tutaj trzeciej części, bo akcja urywa się bez żadnego rozwiązania. Wygląda mi to na fragment większej całości – pytanie czego oczekujesz od komentujących po lekturze tego tekstu?

Z drugiej strony – możba by przyczepić się do braku fanastyki, która miejscami wygląda jedynie na pretekst do ciągnięcia pseudonarratorskich wywodów o debilach pacyfistach czy kobietach, prześladujących spokojnych mężczyzn fałszywymi oskarżeniami o molestowanie. Za to ode mnie minus, bo nie po to zaglądam na tę stronę, żeby czytać tego rodzaju banialuki (łagodnie rzecz ujmując).

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Cześć!

 

Delikatnie mówiąc, opowiadanie nie zachwyca. Początek sprawia wrażenie opisu do popularnych memów. Jak na tak długi tekst właściwie niewiele się tu wydarzyło. Postaci zdecydowanie przejaskrawiłeś, przez co zamiast rozbawić są po prostu irytujące. Całość kończysz topornym morałem, co też zachwycające nie jest. Rozumiem, że ten tekst miał być żartem, ale nie do końca wyszło. Niestety opowiadanie nie jest fantastyczne i tutaj raczej wielbicieli nie znajdzie. Technicznie nie jest źle, a narrację prowadzisz płynie. Czytałam Twój poprzedni tekst i wiem, że potrafisz napisać dużo lepszą historię.

W przedmowie popełniłeś bardzo nietrafiony żart, zdarza się i najlepszym, to nie koniec świata, ale lepiej jakbyś jednak przeredagował, żeby kolejnych czytelników nie zniechęcać.

Jeśli jeszcze nie czytałeś, to polecam ten poradnik

 

Przeczytałem. Żałuję straconego czasu. Niestety

Nowa Fantastyka