- Opowiadanie: Gretzky - Imposterka

Imposterka

Opowiadanie zainspirowane reakcją ludzi w social mediach na pandemię. Pojawiło się wtedy wiele teorii spiskowych, a ja zadałem sobie pytanie, jaki ciekawy zawód mógłby powstać w wyniku zmian społecznych i wdrożenia zwiększonej kontroli obywateli. Wyszło mi, że imposter, czy raczej imposterka, to właśnie taki zawód przyszłości.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Imposterka

Na szczęście w windzie nie było kamer, więc mogła zdjąć maseczkę. Za pomocą wilgotnego gazika ściągnęła z twarzy filtr refleksyjny zabezpieczający przed zrobieniem jej czytelnego zdjęcia. Zdjęła blond perukę i z siatki rozwinęły się jej naturalne, kasztanowe włosy.

Znów była Anką, chociaż dziś przedstawiała się innym imieniem. Gdy wyszła z windy, zapukała do drzwi spod numeru 23. Na pytanie "kto tam?" odparła krótko:

– Blue.

Otworzyła jej kobieta w średnim wieku. Poddenerwowana.

– Telefon? – zapytała Blue.

– W szufladzie. Tak jak ustalałyśmy – odpowiedziała lokatorka.

– Jak długo masz nadzór?

– Od paru dni. Zostały jeszcze prawie dwa tygodnie, ale muszę dziś wyjść. Matka źle się czuje, wylądowała w szpitalu.

Blue zlustrowała klientkę w przejściu. Po krótkim namyśle zdecydowała.

– Pięćset i masz wolne do wieczora. Pasuje?

– Jasne, oczywiście.

Weszły do środka. Blue od razu zaczęła wypakowywać torbę i rozkładać przybory do makijażu. Klientce kazała usiąść naprzeciwko. Przyglądała się to jej, to swojemu odbiciu w powiększającym lusterku. W końcu wzięła do ręki odpowiednią tubkę, wylała część zawartości na płatek kosmetyczny i zaczęła oczyszczać sobie skórę twarzy.

W tle grał telewizor. Spiker mówił o kolejnych zgonach spowodowanych wirusem. O kolejnych zarażeniach. Liczby w setkach i tysiącach. Ciężarówki wywożące trumny z ciałami.

– Wierzy w to pani? – niespodziewanie zapytała Blue.

– No, wie pani… – zmieszała się klientka. – Moja matka się zaraziła. Była na tej manifestacji przeciwko ograniczeniom. Złapała wirusa. Leży teraz w szpitalu. Mnie kazali zostać w domu, kwarantanna obserwacyjna dla bezpieczeństwa, ale matki stan się pogarsza. Dlatego muszę ją odwiedzić. Dlatego panią mi polecono i się odezwałam… A pani nie wierzy?

– Nie – odpowiedziała krótko Blue. – Wie pani, ja też byłam na tej manifestacji. Mi nic nie jest. Jestem pewna, że pani mamie też dolega co innego. Nie wirus. No bo proszę powiedzieć, widziała pani kiedyś na żywo te ciężarówki z ciałami? Bo ja nie. A maseczki? Minister bez maseczki chodzi i jakoś jemu można, tak? Zresztą, ta cała wirusościema wygląda jak podręcznik z opowiadań dystopijnych. Niewidzialny wróg. Ciągłe zagrożenie i poczucie strachu. Przegrywamy i mamy kolejne ofiary, ale jednak starania rządu są super i jesteśmy najlepsi na świecie. Super sprzeczność! No przyzna pani, że coś tu nie gra, prawda?

– Chyba… Nie wiem… – westchnęła klientka.

Do końca przygotowań już nie rozmawiały. Po kilkunastu minutach efekt prac Blue był zatrważający.

– Wygląda pani zupełnie jak ja! – podsumowała z podziwem klientka.

Odpowiednie podkreślenie kształtu twarzy. Konturowanie. Trochę efektu glow i makijaż był niemal idealny. Blue wyglądała jak siostra bliźniaczka swojej klientki.

W pewnym momencie z szuflady dobiegł dźwięk telefonu oznajmiający potrzebę zalogowania się do aplikacji kontrolnej i przesłania zdjęcia.

– Dobrze – oznajmiła Blue. – Ja zrobię sobie to selfie za panią. Jeśli apka się nie zorientuje, że coś jest nie tak, to patrol policji z okna tym bardziej.

Apka się nie zorientowała i zatwierdziła selfie wykonane przez Blue, uznając ją za inna osobę. Test podmianki klientki został zdany.

– Może już pani iść, proszę tylko nałożyć trochę tego na twarz – powiedziała Blue do klientki.

– Co to?

– Filtr refleksyjny. Jeśli zrobią pani zdjęcie aparatem, pani twarz będzie świecić i będzie pani nie do poznania. Nie będzie też pani widoczna na kamerze, chociaż z tym lepiej uważać i nie kusić losu. I tak musi pani pozostać w maseczce.

– A właśnie, bo jestem od paru dni tylko w domu i… Nie mam maseczki.

– Ehh… Dobra, weźmie pani moją – odparła lekko poirytowana Blue wręczając klientce lekko zużyty kawałek tkaniny. Następnie zamknęła za nią drzwi.

Pozostało czekać na ten patrol, pomachać w oknie i pyk! Kolejne pięć stów w kieszeni.

Tymczasem klientka jadąc windą włożyła maseczkę Blue w woreczek strunowy i schowała do torebki. Wyjęła też własną maseczkę, a po wyjściu z bloku szybko wskoczyła do samochodu.

Po parunastu minutach była przed laboratorium policyjnym. Weszła do środka, przebrała się w kitel, wymieniła grzecznościowe przywitania z innymi pracownikami. Poleciła asystentowi zbadać maseczkę Blue i zidentyfikować materiał genetyczny oraz sprawdzić ją pod kątem obecności wirusa.

– Pani major, myśli pani, że to jedna z tych wywrotowców, co byli na manifestacji?

– Ja to wiem. Przyznała mi się. I jak? Jest wirus?

– Jest. Musi być bezobjawowa, że tak sobie po prostu chodzi po ulicy. Puściłem już do analizy jej ślad genetyczny, za pięć, sześć godzin będziemy wiedzieć jak się nazywa naprawdę.

Major Danuta Kąsny wróciła na korytarz i wyciągnęła telefon. Wybrała numer.

– Halo? Mama? – zaczęła rozmowę. – Jak się czujesz?… W porządku, przyjadę… Wiesz, złapałam kolejną zakałę z tej manifestacji, kto wie, może to właśnie od niej się zaraziłaś… Co?… Wiem, że tam było kilkaset osób, wiem… I naprawdę zamierzam złapać ich wszystkich.

 

***

 

"Nie popełnia przestępstwa, kto w celu przeciwdziałania zagrożeniu wirusowemu narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy"

 

Przeczytana na głos policyjna instrukcja brzmiała gorzej, niż na szkoleniu. Wręcz przerażająco, a jednocześnie w Kamilu pojawiała się jakaś dziwna doza ekscytacji.

Przypomniał sobie, ile to już razy skorzystał z nowego przywileju. Wtargnięcia do domów bez potrzebnego zezwolenia. Konfiskata majątku. Raz nawet przeszło picie na służbie. Wszystko argumentował potrzebą pozyskania informacji o unikających kwarantanny zarażonych, czy osobach łamiących zasady bezpieczeństwa.

Albo teraz, gdy ewidentnie łamali prawo do prywatności przeglądając profile społecznościowe, skrzynki mailowe i konta bankowe niejakiej Anny Zalesi. Imposterka, wpadła w zasadzkę przygotowaną przez panią major. Jej dane dostali dosłownie przed chwilą i już było widać, że dziewczyna jest sprytna.

– Patrz, obrabia tylu klientów, a zero ruchów na koncie – powiedział Kamil do Grześka, partnera z patrolu. – Zbiera tylko gotówkę i musi trzymać ją w jakiejś skarpecie.

Siedzieli teraz obaj w aucie przed blokiem, w którym zorganizowali zasadzkę. W wynajętym mieszkaniu, udająca panią major Danutę Kąskę, czekała jak na odstrzał imposterka Anna. Nie była świadoma tego, że cała sytuacja jest udawana i że to jej ostatnia robota.

Ekran służbowego tabletu zamigotał jasno. Dzwoniła szefowa. Kamil dotknął urządzenia i odblokował je czytnikiem linii papilarnych.

– Dobra panowie – od razu zaczęła pani major. – Mamy już wszystko, czego potrzebujemy. Przypominam plan. Dzwonicie do celu za pomocą aplikacji wirusowej, zapowiadacie się z kontrolą. Najpierw stajecie pod oknem, normalnie, mówicie, że musicie skontrolować bliżej i żeby was wpuściła na górę. Tam dokonujecie aresztowania. Najważniejsze, żeby wszystko wyglądało naturalnie, jasne? Ona nie może się domyślić, że coś jest nie tak. Do końca ma wierzyć w to przedstawienie. Rozumiemy się?

– Tak jest! – odpowiedział Kamil. Grzegorz nie był tak pewien.

– Pani major – zapytał niespodziewanie. – A co jeżeli podczas akcji my sami się zarazimy? Co wtedy?

– Nie popełnia przestępstwa kto w celu przeciwdziałania zagrożeniu wirusowemu narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy – zacytowała kobieta. – Co oznacza, że dopóki wykonujecie dobrze swoją robotę i łapiecie bandytów, wydział wewnętrzny nie siada wam na głowie w żadnej, żadnej sprawie i możecie normalnie chodzić po ulicy.

– Ale pani major – wtrącił Grzesiek – skoro się zarazimy, to chodząc po ulicach to my będziemy roznosić wirusa…

– Grzegorz, czy ja ci mam tłumaczyć jak działają przepisy? – ucięła dowódczyni. – Nie zastanawiaj się nad nie wiadomo czym, tylko rób zadanie. Dostaniesz za to dodatek za pracę w zagrożeniu wirusowym i będziesz zadowolony.

– Tak jest… – mruknął zmieszany policjant i zakończył rozmowę.

Wyszli z auta i zadzwonili na fałszywe konto w rządowej aplikacji do monitorowania osób na kwarantannie. Na ekranie pojawiła się imposterka. Wyglądała wypisz wymaluj jak pani major.

Standardowa rozmowa. Musi pani stanąć w oknie, musimy panią zobaczyć. A potem, że wymagana jest dodatkowa weryfikacja, proszę nas wpuścić. Potem tylko domofon. Numer mieszkania… Nie odbiera. Trzeba dzwonić jeszcze raz… Dalej nic.

– Kamil, dzwoń do niej na apkę jeszcze raz!

– A myślisz, że co robię? Cholera, Grzechu, a co jeśli się połapała?

Musieli szybko wejść do środka. Jak najszybciej. Drzwi na klatkę schodową dało się otworzyć wytrychem, ale żaden z nich nie był w tym na tyle dobry, żeby zrobić to szybko. Można było zhakować zamek, ale nie mieli do tego sprzętu. Najlepiej byłoby drzwi wyważyć, ale tarana też nie mieli, a czekać na jednostkę specjalną nie wchodziło w grę.

Mieli przesrane. Z każdą minutą coraz bardziej.

Kamil chciał przestrzelić zamek. W końcu nie poniósłby za to konsekwencji.

– Czekaj! – powstrzymał go Grzesiek. – Ktoś tam chyba idzie z drugiej strony.

Starsza kobieta nieudolnie schodziła o kulach po ostatnich schodkach klatki. Jeszcze przez drzwi zaczęli ją poganiać, by otworzyła wejście, bo to ważna sprawa policyjna. Wymamrotała coś przez chustę, która służyła jej za maseczkę i w końcu, z niechęcią, wpuściła ich.

Gdy dostali się do środka Kamil pobiegł na górę schodami, a Grzesiek złapał windę. Pierwszy dotarł na siódme.

Wynajęte, podstawione mieszkanie, było otwarte. W środku sporo porozrzucanych ubrań, zostawiony zestaw do make upu, jakieś peruki. Po ściganej imposterce nie było śladu.

– Chrzanić to! – zasyczał Grzesiek. – Chrzanić tę robotę, chrzanić tę całą major i chrzanić ten wydział wewnętrzny!

Kamil nic nie odpowiedział. Zastanawiał się, czy w tej sytuacji też ochronią ich zapisy w instrukcji dla policjantów.

 

***

 

– Mogę ci zadać pytanie? Dlaczego nie wierzysz w zagrożenie wirusowe?

– Nie znam nikogo, kto umarłby na wirusa.

– A dużo masz znajomych?

– Trzy tysiące siedemset…

– Nie! Nie takich z social mediów. Takich prawdziwych. Tych, u których wiesz, co się dzieje, co robią i jak się mają. Z którymi rozmawiasz codziennie, albo prawie codziennie.

– Hmm… Kilku, może kilkunastu. A co?

– A to, że śmiertelność wynosi, w zależności od wydolności służb ochrony zdrowia, od pół do nawet pięciu procent. Oznacza to, że na każde sto osób mogą umrzeć, powiedzmy, trzy. Ty nawet nie znasz stu osób, więc dla Ciebie nie tylko ta liczba jest mała. Ona dla ciebie nie istnieje, bo brak ci zwykłego doświadczenia problemu. Jedyne, co do ciebie dociera to przekaz statystyczny. Informacja medialna o milionach zarażonych, setkach tysięcy zmarłych. Jak masz w to uwierzyć, jeśli nie tylko nie widziałaś nawet kawałka tej tragedii, ale wręcz nie potrafisz sobie wyobrazić tak wysokich liczb. Śmierć jednej osoby byłaby dla Ciebie tragedią, ale śmierć tysięcy to tylko statystyka.

– Parafrazujesz Stalina? Naprawdę do niego mnie porównujesz? Za taką mnie masz?

– Dziecko, nie porównuje Cię do nikogo…

– A choroby towarzyszące?! Nawet jeśli wirus istnieje, w co wątpię, to przecież narażeni są tylko ci, którym już coś dolega. Tylko oni mogą umrzeć. Zawsze jak mówią o czyjejś śmierci, to jest choroba towarzysząca!

– A zastanawiałaś się kiedyś co to w ogóle znaczy? Bo najczęściej oznacza po prostu grzechy młodości. Za dużo słodkich napojów w dzieciństwie zmienia się w cukrzycę. Za dużo jedzenia ogółem i mamy otyłość, nadciśnienie. Spożywanie warzyw z wątpliwego źródła, rosnących na chemii, wywołuje raka i Bóg wie co jeszcze. Wszystko to choroby towarzyszące, a to i tak wierzchołek góry lodowej. Tutaj, w ośrodku, czy jak to mówicie – Wirusolandzie, oprócz takich chorych mamy tez wyrzutków, osoby pobite, bezdomnych, ukrywających się, łącznie lekko ponad dwa tysiące osób. No i mamy też i ciebie.

To prawda, trafiła do Wirusolandu, bo zwyczajnie nie miała innego wyjścia. Gdy cudem udało jej się uciec z zastawionej pułapki policyjnej, przez jakiś czas kluczyła po mieście, starając się unikać wzroku kamer i nosa służb. W końcu jednak, z nadmiaru stresu, zaczęła się dusić i dostała drgawek. Musiała zdjąć z twarzy chustę zasłaniającą twarz. Nie miała nałożonego filtra refleksyjnego, nie zdążyła tego zrobić w trakcie ucieczki, a zatem była widoczna dla każdego, kto w danym momencie obserwował miejski monitoring.

Poddenerwowany umysł szybko wykreślał kolejne opcje kryjówki. Dom, mieszkania rodziny, przyjaciół – odpadały z wiadomych względów. Policja na pewno miała je już obstawione. Nie mogła też pójść do żadnego hotelu. Miała jedynie pięć setek w banknotach po sto, a hotele już od dawna nie przyjmowały standardowych płatności. Poza tym, tam też by ją znaleźli. Jedyną opcją jaką miała był Wirusoland.

Dla wszystkich wokół, Wirusonald był zamkniętą strefą miasta, w której przebywały osoby chore i ciężko chore, u których wykryto wirusa. Dla ludzi takich jak uciekinierka Blue, Wirusoland był gettem, gdzie zsyłano niewygodnych politycznie i biznesowo ludzi, których władza się obawiała. Gdy wysyłali cię do Wirusonaldu, dla wirusosceptyków stawałeś się niemal świętym męczennikiem. Niestety, pamięć o tobie nie trwała długo, a z Wirusolandu i tak nikt nie wracał. Niemożliwe było stamtąd wyjść.

Dało się tam jednak wejść. Wystarczyło poskarżyć się na objawy związane z wirusem, a lekarze byli zobowiązani wpuścić do środka i udzielić pomocy. Oczywiście Blue nie chciała żadnej pomocy, już na pewno nie lekarskiej. Nieprędko jej też było do zostania męczennicą. Wiedziała natomiast, że jeśli uda jej się skryć na noc w Wirusolandzie, to nazajutrz będzie mogła sobie zorganizować jakieś wyjście z tych policyjnych tarapatów.

Symulowała więc na bramce typowe objawy. Nie było to trudne, w zasadzie jej stan poddenerwowania powodował już dreszcze i trudności w oddychaniu. Lekko kręciło się jej w głowie, a nogi w zasadzie też ją bolały. Wystarczyło lekko ubarwić ogólnie złe samopoczucie.

Wpuścili ją do komory przejściowej. Zeskanowali jakimś światłem i przyprowadzili do pokoju przedzielonego wpół ścianą z pleksiglasu. Po drugiej stronie siedział lekarz, który od razu zaczął jej wmawiać, że ma gorączkę. Starszy mężczyzna namawiał ją, by zgodziła się na podanie sobie odpowiednich zastrzyków, a być może na podłączenie do respiratora zanim będzie za późno.

Co to, to nie! Nie zrobią z niej idiotki! Blue zaczęła wyjaśniać lekarzowi, że tak naprawdę to ucieka od pijanego narzeczonego, który wrócił do domu i niespodziewanie zaczął ją atakować. Narzeczony jest policjantem, więc nie mogła uciec na posterunek i dlatego zwiała tutaj. Potrzebowała tylko noclegu gdzieś, może być nawet w portierce, a rano już jej nie będzie i nie narobić żadnych kłopotów.

Lecz rozmowa, ku irytacji Blue, skręciła jakimś cudem we wzajemne przekonywanie siebie nawzajem o tym kto jest chory i tylko udaje, a kto tylko udaje i nie pomaga.

– Scenariusze tej rzekomej pandemii tworzone były na lata przed jej wybuchem! – syknęła Blue. – Dokumenty z konferencji doktorskich są dostępne w sieci!

– Oczywiście, że są – odpowiedział lekarz. – Ale to chyba dobrze, prawda? Co w tym dziwnego, że świat przygotowuje scenariusze, przyszykowuje się na różne tragedie jakie mogą nastąpić. I tak same scenariusze nie sprawdziły się w należytym stopniu i nie przygotowały nas na taki kryzys.

– Oczywiście, że nie! Bo przecież to nie był żaden kryzys! Po solidnej dopłacie na odpowiednie konta zmieniono definicję pandemii tak, by ten wirus do niej pasował!

– Pokaż mi w takim razie punkt w starej definicji, który nie jest spełniony przez sytuację jaką mamy.

– Manipulujecie faktami! A wasze dane o zgonach się nie…

Zakręciło jej się w głowie tak mocno, że na moment zbrakło tchu.

– Dziecko, masz gorączkę. Musimy działać. Pozwól wstrzyknąć sobie leki póki nie ma bezpośredniego zagrożenia życia! Dziecko!? Hej!

Ale Blue już nie słyszała. Oparła się o pleksę i zsunęła na podłogę. Jej oczy wywróciły się do góry tak, że było widać same białka. Straciła przytomność. Zapadła ciemność.

 

***

 

Znasz eksperyment z terroryzowaniem myszy?

Gdy powie się jego nazwę, większość ludzi nie wie o co chodzi, ale gdy zacznie się go wyjaśniać, ludzie często kiwają głowami w zrozumieniu tak, jakby już wiedzieli jakie będą wyniki eksperymentu, albo tak, jakby się wypowiadało wielkie tajemnice życia i ludzkiej psychiki.

Bo eksperyment z terroryzowaniem myszy, to tak naprawdę eksperyment na ludziach. A przeprowadza się go tak.

Najpierw, należy przyzwyczaić myszki laboratoryjne do tego, by nauczyły się sięgać śmiało po przysmaki podawane im do klatki. Gdy będą już na takim poziomie, by nie móc się oprzeć przysmakom, należy podłączyć podłogę do prądu. Ilekroć mysz będzie próbować ugryźć smakołyk, tylekroć będzie rażona wysokim napięciem, acz jedynie do pewnego stopnia bólu, nie tak by uszkodzić, czy zabić. Gryzoń szybko nauczy się, że próbowanie przysmaku powoduje ból, przestanie więc go jeść. Po czasie zacznie unikać i wystrzegać się przysmaku, a potem może nawet zacząć atakować inne myszy, które, nieświadome istnienia zagrożenia, będą chciały same zjeść smakołyk. Mysz sterroryzowana będzie miała tak silnie wyryty w swoim umyśle schemat działania, że zrobi wszystko by uniknąć bólu. Po pewnym czasie można nawet odłączyć prąd, zabrać zagrożenie, a i tak sposób działania myszy pozostanie taki sam. Będzie kierował nią strach.

Tego dziwnego wykładu major Danuta Kąsny słuchała pełna skupienia z domieszką niedowierzania. Gdy prawie dwa tygodnie temu wymknęła jej się z zasadzki imposterka, świat pani major się zawalił. Natychmiast wezwano ją na rozmowę kontrolną i zrobiono pełne badania w zakładzie medycyny pracy. Oczywiście okazało się, że sama jest nosicielką wirusa. Teraz jednak, nie mogła zasłaniać się przepisami. Nieudana akcja nie usprawiedliwiała braku izolacji, a to mogło skutkować tylko przymusowym więzieniem. Ale, ku zdziwieniu Danuty, minął drugi, a nawet trzeci dzień i nikt po nią nie przyszedł. Nie pojawiły się żadne rozkazy. Nic. Zaskoczona, postanowiła wykorzystać okazję, by naprawić błąd i dokończyć śledztwo.

Chciała za wszelką cenę złapać dziewczynę, która ją oszukała. Musiała to zrobić, bo być może to od niej zaraziła się matka Kąsny. A pani major przysięgła sobie, że ktokolwiek posłał jej mamę z wirusem do szpitala, musi za to zapłacić. Na liście miała jeszcze kilkanaście nazwisk, a na jej szczycie jedno – Anna Zalesi, pseudonim Blue.

Niestety, okoliczności nie były aż tak sprzyjające. Danuta szybko odkryła, że zablokowano jej wszelkie dostępy do baz danych i przywileje policyjne. Nie mogła sprawdzić miejskiego monitoringu, nie mogła porozmawiać z sąsiadami z podstawionego mieszania, nawet jej dawni koledzy mieli zakaz komunikowania się z nią. Była w kropce, ale nerwy przyszły dopiero potem. Po tygodniu w stanie zawieszenia dostała telefon z wezwaniem na spotkanie. Wzywającym był sam minister spraw wewnętrznych.

Tego jak przebiegało spotkanie nie mogła przewidzieć. Uzbroiła się w najlepsze argumenty wybraniające ją z wpadki i zrzucające winę na podwładnych. Jak się okazało, na próżno.

Minister, siwy mężczyzna, lecz wciąż z młodzieńczym błyskiem w oku, zaprosił ją do swojego gabinetu. Pomieszczenie okazało się lekko przyciemnione, ale twarz polityka jakimś sposobem oświetlał snop światła, wpadający się z okna. Major wiedziała, że to jakaś zagrywka psychologiczna, nie była tylko pewna jaka.

A minister prowadził wykład o myszach.

– Wyniki eksperymentu sugerowały – kontynuował – że podobne warunkowanie strachem można zrealizować również na ludziach. I rzeczywiście, ciało migdałowate i hipokamp są tymi częściami naszych mózgów, które pracują dwadzieścia cztery godziny na dobę, by analizować potencjalne ryzyka i niebezpieczeństwa, które nas dotykają. Dosłownie karmią się strachem. W zarządzaniu naszym społeczeństwem, trochę to wykorzystaliśmy.

– Co!? – Danutę aż przeszedł dreszcz. – Jak to wykorzystaliście? – Nieświadomie zadała pytanie na głos.

– W zasadzie nie było to planowane od początku, ale pojawiło się z czasem – odpowiedział spokojnie. – Z powodu zagrożenia wirusowego społeczeństwo zaczęło, co naturalne, coraz mniej się gromadzić w przestrzeni publicznej. Ludzie zaczęli unikać tłumów, obawiając się, że mogą coś złapać. Z czasem ta zdroworozsądkowa obawa przerodziła się w irracjonalny strach u pewnych grup społecznych, więc gdy inni, sceptycy, zaczęli wychodzić na ulice protestując, ci strachliwi zaczęli ich nienawidzić.

– Pamiętam – kiwnęła głową Kąsny. – Internet wtedy huczał.

– Potem poszło łatwo. Społeczeństwo samo na sobie wymuszało kolejne obostrzenia. Godzinę policyjną wprowadziliśmy praktycznie bez żadnych sprzeciwów, bo i tak po dziewiątej wieczór nikt już nie chodził po ulicach. Niestety, część internetowych agitatorów nadal działała. My byliśmy już w kolejnym roku walki z wirusem, więc potrzebowaliśmy zmiany strategii. I przyjęliśmy ją. Zmodyfikowaną wersję porozumień lekarskich, według których osoby starsze powinno się izolować i w miarę możliwości leczyć w szpitalach, a osoby młode powinno się zachęcać do wolontaryjnego zarażania się wirusem. Dzięki temu i tak prawdopodobnie przejdą wirus lekko lub bezobjawowo, a naród nabiera odporności stadnej. Ludzie zaczęli się zgłaszać. Produkowaliśmy bohaterów. Jednak naszym celem nie było luzowanie obostrzeń, a pozbycie się niewygodnych komentatorów tak, by każdy był z tego zadowolony. W ten sposób powstały lokalne ośrodki kwarantanny wolontaryjnej.

– Wirusolandy – powiedziała major. Wobec tylu nowych informacji była teraz wpatrzona w oświetloną twarz ministra jak w obrazek. Niby znała historię i przebieg wydarzeń, ale gdy słyszała te rzeczy od ministra, jego opowieść rzucała nowe światło na interpretację faktów.

– Tak, wirusolandy – ciągnął dalej polityk. – Powiedzieliśmy, że w większych miastach wybudujemy malutkie miasteczka dla tych, którzy nie boją się wirusa. Jedyny warunek wejścia do tej oazy wolności w zarażeniu wirusem to wiek poniżej czterdziestego roku życia. I co? Chwyciło jak najlepsza przynęta. Wirusolandy szybko stały się zamkniętymi strefami, gettami, gdzie prędzej, czy później trafiali wszyscy wirusosceptycy i denialiści. W końcu, te strefy zaczęły faktycznie żyć swoim życiem i do wielu z nich nie zaglądają już nawet nasze służby. Wirusolandy stały się zonami niekontrolowanymi i fakt, kto tam raz trafi, ten już stamtąd nie wychodzi.

– Jak… Jak mogło się Wam coś takiego udać!? Jak omamiliście społeczeństwo, że nie protestowało przeciw takim… Faszystowskim praktykom!

– Ehh… Major Kąsny, czy pani mnie nie słuchała? Strach. To nie my omamialiśmy, to strach. To i, chociaż to moja prywatna opinia, powszechne ogłupienie i spadek bystrości umysłów spowodowany niedotlenieniem przez ciągłe chodzenie w nieprawidłowo używanych maseczkach. Tłum nie był zbyt bystry, by się połapać. Ty też się nie zorientowałaś, a podobno jesteś jedną z tych inteligentniejszych w policji.

– Dlaczego pan mi to wszystko mówi?

– Z dwóch powodów. Po pierwsze, to właśnie do wirusolandu w naszym mieście uciekła twoja zguba, Anna Zalesi. Chcemy, żebyś ją tam odnalazła.

– Zaraz! – przerwała kobieta. – Dlaczego teraz, nagle… Dlaczego ja? Skąd macie pewność, że nie rozpowiem w mediach całej prawdy, prawdziwej perspektywy o tym, że zostaliśmy zmanipulowani w podziały społeczne, że rząd traktuje nas jak stado baranów, a wirusa nie ma!

– Nie powiedziałem, że wirusa nie ma! – Podniósł głos minister. – O nie! Wirus jest bardzo, bardzo prawdziwy. Zresztą, proszę pomyśleć o matce. Może nie jest z nią najgorzej, ale wylądowała przecież w szpitalu, czyż nie? A inni, którym zdarza się umrzeć z powodu wirusa? To wszystko prawda.

– Skoro tak, to dlaczego wy wszyscy, politycy, chodzicie bez maseczek? Dlaczego pozwalacie nam, zarażonym policjantom, chodzić po ulicach tak długo, dopóki robimy swoją robotę? Zarażając innych po drodze!? Przy takiej polityce jedyny wniosek to taki, że wirusa nie ma! Że to jedno wielkie kłamstwo!

– I tutaj jest drugi powód dlaczego ci to wszystko mówię i dlaczego to akurat ty jesteś idealną osobą do wykonania tego zadania. Wirus jest prawdziwy, przykro mi. Wiem, że masz obsesję na punkcie zemsty za zarażenie nim twojej matki. To idealnie się składa, że tobie tak na tym zależy, bo my akurat… My mamy lekarstwo. Możemy się leczyć i uodparniać i uleczymy twoją matkę… Jak tylko udasz się do wirusolandu, znajdziesz Annę Zalesi i przyprowadzisz do nas.

Danutą wstrząsnęło. Zalew nowych informacji był niemal nie do zniesienia, a jednocześnie, słuchała ministra jak zahipnotyzowana. Wiedziała, że te wszystkie informacje koniec końców mogły okazać się niezbędne, by już nie popełnić błędu i dokończyć misję jak należy. Zresztą, to chodziło o jej matkę. Jedyne, czego brakowało, by dokończyć tę misterną układankę to…

– W porządku, zgadzam się, ale mam jeszcze jedno pytanie – odezwała się półgłosem. – Dlaczego ta cała Anna jest dla was tak ważna?

– Hmm… – zamyślił się minister. – Pamiętasz tę moją teorię o powszechnym ogłupieniu społeczeństwa? Powiedzmy, że Anna Zalesi jest na to odporna. A do tego jest wyjątkowo bystra i powiedzmy, że niebezpieczna…

 

***

 

Dzieci wesoło wybiegające ze szkoły to taki niecodzienny widok. Podobnie jak zgromadzenia, które nie są protestem, albo samochody z silnikiem Diesla. Ale to wszystko i więcej można było znaleźć w Wirusolandzie.

Major Danuta Kąsny jechała przez ulice zamkniętej zony i wsłuchiwała się w miły pomruk silnika, gdy auto mijało procesje kościelną. Procesja? Kto dzisiaj robi procesje?

W widoku ludzi żyjących tak, jakby wirus nie istniał, było coś dziwnego. Z jednej strony wydawało się to nietypowe, wręcz nienormalne w tej rzeczywistości, z drugiej, wywoływało uczucie podobne do tego, gdy wraca się do rodzinnego domu po długiej nieobecności. Wewnętrzne ciepło. Tęsknota. Nostalgia.

– Musi panią dziwić ten widok – zauważył kierujący samochodem lekarz. Odebrał ją przy wejściu do Wirusolandu. Zrobił badania i wysłuchał jej zlecenia. Ten młody, szczupły mężczyzna o nietypowej, hinduskiej urodzie powiedział, że zna miejsce pobytu Anny Zalesi, imposterki Blue, którą ścigała Danuta. Był na tyle miły, że zaproponował nawet, że ja do niej zawiezie.

– Niestety, to tylko pozorny obrazek – ciągnął dalej doktor. – Wszyscy oni są zarażeni i wkrótce umrą. Nawet ci, którzy tak jak pani są bezobjawowi, gdyby poruszali się poza strefą pewnie mieliby szansę, ale w zamkniętych społecznościach, przy takim tempie mutacji wirusa… No sama pani pewnie wie, że takie normalne życie to tylko chwilowa idylla. Z drugiej strony, wszyscy w Wirusolandzie wybraliśmy życie w wolności, nawet za najwyższą cenę.

Nic nie odpowiedziała. Chwilę jej zajęło wrócić do rzeczywistości i policyjnych spraw.

– Dokąd właściwie jedziemy? Gdzie jest Zalesi? – zapytała w końcu.

– Po drugiej stronie zony jest szpital. Ten gorszy. Gdy Anna do nas przyszła nie była w dobrym stanie. Gorączka, duszności. Nie mamy tutaj całego niezbędnego sprzętu, więc musieliśmy improwizować. Udało się zbić gorączkę i ustabilizować oddech, ale w wyniku podanych leków, ehh… Aż wstyd się przyznać… Anna leży w śpiączce. Wirus wyżera ją od środka. Prawdopodobnie nie zostało jej dużo czasu.

– Wpadła w śpiączkę przez leki? Popełniliście błąd w sztuce lekarskiej?

– Dawniej tak by się to nazywało. Teraz my lekarze, podobnie zresztą jak i policja, i pozostałe służby, jesteśmy zwolnieni z odpowiedzialności jeśli sprawa dotyczy wirusa. To nie przelewki, przy takiej pracy trzeba liczyć się z najgorszym, gdy ludzie chorują.

– A pan? Nie ma pan maseczki?

– Jestem takim samym mieszkańcem Wirusolandu jak wszyscy. Też mam wirusa. A przy okazji jestem lekarzem.

Gdy zajechali pod szpital Danuta zdziwiła się, że taka rudera jeszcze jest w użyciu. Budynek przypominał bardziej nawiedzona kamienicę, niż szpital. Weszli bocznym wejściem. Kolejne zdziwienie. Korytarze szpitala pełne były wejść do izolatek! Większość co prawda pusta, ale w części z nich byli zamknięci pacjenci. Jęczeli z bólu.

Weszli na piętro, a potem prosto długim korytarzem wyłożonym częściowo popękanymi białymi płytkami. Stare, żółte jarzeniówki syczały w powietrzu, a na tle tego dźwięku słychać było stukot stawianych kroków.

Tutaj pacjentów było więcej. Kaszleli przeraźliwie i dogorywali. Doktor wyjaśnił, że nawet w takim miejscu jak Wirusoland, najgorsze przypadki zarażeń trzymane są oddzielnie w izolatkach. Nawet będąc świadomym śmierci, społeczność strefy zamkniętej chciała uniknąć zarażenia ciężką wersją choroby i umierania w męczarniach.

Danucie zrobiło się gorąco.

W końcu dotarli do zamkniętej sali z oszklonymi drzwiami. Za nimi widoczne było łóżko, skryte częściowo za kotarą.

– Tam jest – powiedział lekarz zdejmując coś ze ściany. – Wejść nie można, ale tutaj mam jej kartę, może pani spojrzeć.

Imię i nazwisko, reszta danych, parametry, temperatura, kilka niezrozumiałych wskaźników. Zaraz, jeszcze raz te dane. Imię: Anna, nazwisko: Zalesi, wiek, wzrost, waga, niby wszystko w porządku, a tu? Rodzice. Danuta nie miała wcześniej takich informacji. Matka: Kleo Zalesi, ojciec…

– Muszę wejść do środka! – rzuciła szybko twardym poleceniem.

– Nie można, zbyt ciężki przypadek, zresztą i tak jest w śpi…

– Przypomni pan swoje nazwisko doktorze! – jej głos brzmiał jak rozkaz.

– Ne… Neela… – wydukał jakby przestraszony mężczyzna.

– Doktorze Neela, wywlokę pana z tego kurwidołka i zamknę w klatce bez okien za utrudnianie śledztwa. Otwieraj pan!

Neela drżącą ręką sięgnął do kieszeni i wyjął pęk kluczy. Patrząc jak je przekręca w zamku pani major przez moment pomyślała o jego gładkich i drobnych dłoniach. Dziwne.

Szybko ponownie się skupiła, gdy wparowała do środka. Odsłoniła kotarę. Zalesi leżała na boku, przykryta kołdrą.

– Obudź się, słyszysz?! – rzuciła Kąsny. – Leżysz na boku, nie rób że mnie idiotki, że osoby w śpiączce leżą na boku. Kim jest Twój ojciec? Kim jest Twój ojciec, słyszysz? Wstawaj, cholera!

Pociągnęła i szybkim ruchem ściągnęła kołdrę. Pod spodem leżał manekin.

Pani major usłyszała zamykający się zamek w drzwiach.

– Neela, co robisz? Co to ma znaczyć?! To jakaś zasadzka?! Jesteście w zmowie? Gdzie Zalesi? Gdzie jest Blue?!

Mężczyzna tylko się uśmiechnął, gdy za nim otworzyły się drzwi do izolatek. Na korytarz wyszli ludzie, a jeden z nich niósł butlę z przyłączonym kawałkiem szlaucha ogrodowego. Wetknął końcówkę w małą szczelinę wyciętą na dole drzwi i zaczął wpuszczać gaz.

Pani major podbiegła do szklanego wejścia i walnęła w nie pięściami. Naraz zachłysnęła się gazem, więc odskoczyła, zasłaniając twarz rękawem.

Kolejne osoby pojawiały się zza Neela. Ich twarze, jakby znane, jakby je gdzieś widziała. Były to twarze jej celów. Nieodnalezionych jeszcze osób, które były na protestach z jej matką!

Nie rozumiała, co to wszystko znaczy.

– Zamknęliście nas jak wodę w garnku i podpaliliście gaz – spokojnie powiedział Neela. Jego szare oczy świdrowały Danutę pełnią nienawiści. – Ale teraz się w nas gotuje. Wrze. I kipi. I niedługo wybuchnie, a potem zaleje. Zaleje was wszystkich.

Doktor obrócił się na pięcie i ruszył w stronę wyjścia. Danuta czuła, że stopniowo traci świadomość. Jej otumaniony umysł nie potrafił zrozumieć, co to wszystko ma znaczyć. Patrzyła jak Neela odchodził stawiając jedną szczupłą nogę za drugą i dziwnie ruszając biodrami. Gdzieś nieświadomie do niej dotarło. No tak… Ale czego innego mogła się spodziewać?

 

 

Koniec

Komentarze

Osobliwe bywają teorie spiskowe i staram się trzymać od nich z daleka i pewnie dlatego nie mogę powiedzieć, że Imposterka przypadła mi do gustu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Mi ka­za­li zo­stać w domu… → Mnie ka­za­li zo­stać w domu

 

Mi nic nie jest.Mnie nic nie jest.

 

oraz spraw­dzić ja pod kątem… → Literówka.

 

– Jest. Musi być bez­ob­ja­wo­wa, że tak sobie po pro­stu cho­dzi po ulicy. Pu­ści­łem już do ana­li­zy jej ślad ge­ne­tycz­ny, za 5-6 go­dzin bę­dzie­my wie­dzieć jak się na­zy­wa na­praw­dę.– Jest. Musi być bez­ob­ja­wo­wa, że tak sobie po pro­stu cho­dzi po ulicy. Pu­ści­łem już do ana­li­zy jej ślad ge­ne­tycz­ny, za pięć, sześć go­dzin bę­dzie­my wie­dzieć, jak się na­zy­wa na­praw­dę.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

– Patrz, ob­ra­bia tyłu klien­tów… → Literówka.

 

 -Tak jest! – Od­po­wie­dział Kamil. → Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Didaskalia małą literą. Winno być:

Tak jest! – od­po­wie­dział Kamil.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Naj­le­piej by­ło­by drzwi wy­wa­rzyć… → Naj­le­piej by­ło­by drzwi wy­wa­żyć

Sprawdź znaczenie słowa wywarzyć.

 

 – Chrza­nić to! – za­sy­czał Grze­siek. – Chrza­nić tę ro­bo­tę, chrza­nić tę całą major i chrza­nić ten wy­dział we­wnętrz­ny! → Mam nieodparte wrażenie, że policjant nie chrzaniłby, a raczej klął znacznie dosadniej.

 

– Mogę Ci zadać py­ta­nie?– Mogę ci zadać py­ta­nie?

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Ozna­cza to, że na każde sto osób może umrzeć, po­wiedz­my, trzy. → Ozna­cza to, że na każde sto osób mogą umrzeć, po­wiedz­my, trzy.

 

Nie pręd­ko jej też było do zo­sta­nia mę­czen­ni­cą. Niepręd­ko jej też było do zo­sta­nia mę­czen­ni­cą.

 

do po­ko­ju prze­dzie­lo­ne­go w pół ścia­ną z plek­si­gla­su. → …do po­ko­ju prze­dzie­lo­ne­go wpół ścia­ną z plek­si­gla­su.

 

Po­miesz­cze­nie było lekko przy­ciem­nio­ne, ale twarz po­li­ty­ka była jakiś spo­so­bem oświe­tlo­na sno­pem świa­tła wdzie­ra­ją­cym się z okna. Major była pewna, że to jakaś za­gryw­ka psy­cho­lo­gicz­na, nie była tylko pewna jaka. → Byłoza. Literówka. Powtórzenia.

Proponuję: Po­miesz­cze­nie okazało się lekko przy­ciem­nio­ne, ale twarz po­li­ty­ka jakimś spo­so­bem oświe­tlał sno­p świa­tła, wpadający z okna. Major wiedziała, że to za­gryw­ka psy­cho­lo­gicz­na, nie była tylko pewna jaka.

 

– Wy­ni­ki eks­pe­ry­men­tu su­ge­ro­wa­ły, – kon­ty­nu­ował… → Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

Wobec tyłu no­wych in­for­ma­cji była teraz wpa­trzo­na w oświe­tlo­na twarz… → Literówki.

 

Chwy­ci­ło jak naj­lep­szą przy­nę­ta. → Literówka.

 

dla­cze­go ci go wszyst­ko mówię… → Literówka.

 

je­steś ide­al­ną osobą do zro­bie­nia tego za­da­nia. → …je­steś ide­al­ną osobą do wykonania tego za­da­nia.

 

by do­koń­czyć te mi­ster­ną ukła­dan­kę to… → Literówka.

 

stu­ka­ły ob­ca­sy sta­wia­nych kro­ków. → Czy dobrze rozumiem, że kroki miały obcasy?

 

zdej­mu­jąc coś ze scia­ny. → Literówka

 

Na raz za­chły­snę­ła się gazem… → Naraz za­chły­snę­ła się gazem

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

bardzo ciekawe opowiadanie. Podoba mi się w jaki sposób skomplikowałeś tę historię, wrzuciłeś kilka punktów widzenia, od tytułowej imposterki, przez panią major, ministra na szeregowych policjantach kończąc. Wirus niby jest, ale inny niż myślimy, jest wykorzystywany jako narzędzie manipulacji – wygląda na to, że zarówno wirusosceptycy jak i osoby które ślepo wierzą w pandemiczne zagrożenie mają częściowo rację, albo inaczej – nikt z nich tej racji nie ma. Dodatkowo kilka pomysłów jak może wyglądać nasz system społeczno– prawny, w tym ustawa o braku odpowiedzialności w związku z działaniami podejmowanymi w celu przeciwdziałaniu szerzeniu wirusa – podoba mi się to

 

Ciekawa jest profesja imposterki, osoby podszywającej się pod inne osoby – niby motyw stary jak świat, ale w tych nowych covidowych szatach bardzo przypadł mi do gustu :) Świat przedtawiony nieźle podrasowałeś, dodając aplikacje i kamery śledzące oraz kontrując to sposobami imposterki na obejście tych systemów.

 

Kilka ciekawych twistów – zlecenie dla bohaterki okazuje się pułapką, dalej pozorny upadek imposterki, jej tożsamość (zakładam, że może być córką kogoś wysoko postawionego), w końcu pułapka na panią major oraz zakończenie w stylu buntu uciśnionych.

 

Cóż mogę więcej dodać – podoba mi się, klikam biblioteką, a i zastanowię się czy to opowiadanie nie zasługuje na nominację piórkową.

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Zresztą, ta cała wirusościema wygląda jak podręcznik z opowiadań dystopijnych

Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś rzucił takie sformułowanie w rozmowie z nieznajomym. Bardzo prawdopodobne, że osoba, z która konwersujemy, nas nie zrozumie – a raczej zależy nam na byciu zrozumianym. Jasne, są osoby, które nie dostosowują języka do rozmówcy, ale to zdecydowana mniejszość.

 

Apka się nie zorientowała i zatwierdziła selfie wykonane przez Blue, uznając ją za inna osobę. Test podmianki klientki na inną osobę został zdany.

Powtórzenie.

 

– A właśnie, bo jestem od paru dni tylko w domu i… Nie mam maseczki.

– Ehh… Dobra, weźmie pani moją – odparła lekko poirytowana Blue wręczając klientce swoją maseczkę. Następnie zamknęła za nią drzwi.

Powtórzenia i zbędny drugi zaimek – czyją, jak nie swoją, maseczkę miałaby wręczać? Poza tym musisz zmienić maseczkę na coś innego, by uniknąć powtórzenia.

Swoją droga, opisujesz dystopijny świat, w którym zasady są surowo egzekwowane – i ktoś tam by nie miał maseczki? A ktoś inny odda jedną, jedyną. Nie kupuję tego.

Nawet teraz, w naszych realiach, mam zwykle kilka maseczek przy sobie.

 

Tymczasem klientka jadąc windą włożyła maseczkę Blue w woreczek strunowy i schowała do torebki. Wyjęła też własną maseczkę, a po wyjściu z bloku szybko wskoczyła do samochodu.

A to takie buty. No, no.

Ale zdania troszkę toporne. Przydałoby się to bardziej literacko opisać, by nie powtarzać ciągle “maseczka”. Poza tym ta konstrukcja “Tymczasem…” i “szybko wskoczyła” trochę mnie rozśmieszyła, bo wzbudziła skojarzenia z baśniami dla młodszego czytelnika. Tymczasem zły wilk pobiegł skrótem przez las […] i szybko wskoczył do łózka babci”. To pewnie tylko moje dziwne wrażenie.

 

 tajniackim aucie

Jak Tarnina zobaczy takie określenie w narracji, to cię zje.

 

zamigotał jasnym blaskiem

Może być ciemny blask?

I czy blask może migotać, czy nie jest to po prostu mocne światło? Hmm…

Czemu nie “zamigotał jasnym światłem”. Albo po prostu “zamigotał” – bo wiadomo, że światłem, a czym miałby. A to, że jasne, to chyba nie jakaś niezbędna informacja.

 

Musieli szybko wejść do środka. Jak najszybciej. Drzwi na klatkę schodową dało się otworzyć wytrychem, ale żaden z nich nie był w tym na tyle dobry, żeby zrobić to szybko. Można było zhakować zamek, ale nie mieli do tego sprzętu. Najlepiej byłoby drzwi wywarzyć, ale tarana też nie mieli, a czekać na jednostkę specjalną nie wchodziło w grę.

Czy to nie przypadkiem budynek i mieszkanie z którego wyszła major? I oni nie dostali od niej kluczy/kodów dostępu/nic, by tam wejść? I don’t buy it.

Już nie wspomnę, że w tak dystopijnym świecie policja miałaby pewnie klucze do każdego budynku…

 

Wynajęte, podstawione mieszkanie, było otwarte. W środku sporo porozrzucanych ubrań, zostawiony zestaw do make upu, jakieś peruki. Po ściganej imposterce nie było śladu.

W mieszkaniu nie było kamer? Nie było kamery przed wejściem do mieszkania? Nikt nie śledził tego, co się dzieje, nie był z nimi na słuchawce? …a czemu w ogóle policja nie zadekowała się w mieszkaniu obok, żeby zadziałać szybko?

Rozumiem, ze ta nieudolność policji to tez wyolbrzymienie tego, co mamy obecnie? ;)

 

Wiedziała natomiast, że jeśli uda jej się skryć na noc w Wirusolandzie, to nazajutrz będzie mogła sobie zorganizować jakieś wyjście z tych policyjnych tarapatów.

Jak?

Pytam z ciekawości, czy tekst przyniesie mi odpowiedź. Bo z jednej strony mamy wszechogarniający aparat bezpieczeństwa – jak piszesz, policja dotarła już do jej bliskich i znajomych – a z drugiej Blue jest pewna, że jakoś jej się to upiecze.

 

od razu zaczął jej wmawiać, że ma gorączkę. Starszy mężczyzna od razu namawiał ją,

Powtórzenia.

 

ale twarz polityka była jakiś sposobem oświetlona snopem światła wdzierającym się z okna. Major była pewna, że to jakaś zagrywka psychologiczna, nie była tylko pewna jaka.

Powtórzenia (a w pierwszym literówka).

 

Rozmowa z ministrem jest przeładowana faktami. Troche tym tam coś pokombinował, by powiedziec mniej, a reszte zostawić czytelnikowi.

 

Ciekawe opowiadanie, pomysłowo i umiejętnie wykorzystane wszelkie absurdy współczesności, związane z walka z pandemią, albo z negacja pandemii. Twist nieoczekiwany i udany. 

Tekst wymaga jednak trochę pracy. Styl dość toporny, miejscami wyraźnie kuleje. Fabuła w pierwszej części ciut trzeszczy, co starałem się wylistować. I na koniec – nie wiem, może moje przeoczenie – nie dowiedzieliśmy się, kim był ojciec Anny… i aż mnie ciekawość zżera.

 

Kliknę bibliotekę, ofiarowując ci kredyt zaufania, że poprawisz błędy wskazane w komentarzach.

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Wow!

 

Wrzuciłem pierwszy tekst tutaj, nie licząc na wiele dla dla takiego żółtodzioba i świeżaka jak ja, a tu proszę! Rzeczowe i konkretne komentarze! Gekikara, BasementKey, regulatorzy – dziękuję bardzo! :D

 

Poprawiłem większość rzeczy, które wskazaliście. Zostawiłem te, które wydają mi się lepsze w pierwszej wersji, a ich ocena jest subiektywna. Wydaje mi się, że teraz jest lepiej, ale znając moją nieuwagę i niechlujność to jeszcze coś mi mogło umknąć :P

 

Wielkie dzięki dla Was i wszystkich pozostałych, którzy przeczytali ten tekst. Jest mi niezmiernie miło :)

Gretzky

Zajebiste to jest. Świeże, na czasie, z polotem. Bez literackich popisów, za to płynne i niesamowicie lekkie. Takie pisanie lubię najbardziej.

Przez pierwszą połowę tekstu odnosiłem wrażenie… no świetne to, super, tylko gdzie tu fantastyka? Ale po zakończeniu widzę, że jednak zdecydowanie tu jest. Co prawda bliskiego zasięgu, teoretycznie mogłaby taka sytuacja zaistnieć w niedalekiej przyszłości, ale właśnie… w przyszłości. Do tego socjo-SF to właśnie taki gatunek, że im bliższy rzeczywistości, tym lepiej, o ile dzięki temu porusza. A Twój tekst porusza właśnie dlatego, że jest czytelnikowi bliski, że to nie wydumane problemy przyszłych tysiącleci, a to, co się dzieje teraz, wkrótce, to czym żyjemy, z tym że podkręcone i z lekkim przymrużeniem oka. Bardzo mi się podobało, takiego pisania chcę.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Podjąłeś się bardzo trudnego zadania, bo, tak mi się wydaje, nikt z nas nie wie, w którą stroną skręci świat i w jakiej rzeczywistości znajdziemy się za rok.

Świetny pomysł na imposterkę. To najmocniejszy punkt opowiadania. Do tego mamy bardzo dobry początek. Zaciekawiasz, dobrze prowadzisz akcję, którą przeplatasz naturalnymi dialogami; mamy zwrot i scenę z policjantami, do której się przyczepię. Policjanci założyli, że imposterka będzie na nich grzecznie czekać. No i dlaczego pani major nie postarała się o dodatkowy komplety kluczy, na wypadek gdyby imposterka nie chciała otwierać drzwi?

Opowiadanie bardzo mi się podobało, aż do momentu rozmowy pani major z ministrem. Cały dialog wydał mi się jednym wielkim infodumpem. Mam wrażenie, że napisałeś tę scenę, by przedstawić czytelnikowi, jak funkcjonuje Twój świat. Bo czy w rzeczywistości minister spotykałby się wprawdzie z oficerem, ale jednak zwykłym funkcjonariuszem, na tak dziwnej rozmowie? Potem mamy dialog z kierowcą, też infodumpowy. No i w końcu wraca jakaś akcja, i mamy koniec.

Świetny pomysł, ale moim zdaniem go nie udźwignąłeś. Daje on ogromne pole do popisu, a Ty mi zaserwowałeś trochę zmodyfikowaną wizję świata, przepowiadaną przez pewien margines.

Opowiadanie jest do redakcji. Brakuje przecinków, są literówki, zdarzają się niefrasobliwe zdania i brzydkie powtórzenie, np. czasowników mieć czy być. Mógłbyś też wyjustować tekst.

Trochę narzekałem, ale opowiadanie wyróżnia się na tle innych, nawet bibliotecznych opowiadań i w gruncie rzeczy mi się podobało, choć sądzę, że z pomysłu można wyciągnąć znacznie więcej.

Cześć!

 

Świetny pomysł, gratuluje udanego debiutu na portalu. Z początku bardzo celnie pokazujesz pandemiczne realia – ludzki strach, niepewność i bohaterka, która chce na tym zarobić. Ludzkie to i pomysłowe. Rozmowa z panią major – jak się okazuje, bardzo dobry zwrot akcji – mocno zmienia perspektywę i robi się naprawdę ciekawie. Potem jeszcze “akcja” policji, która nie daje rady w porę dostać się do bloku, no ok… To wyszło bardzo naturalnie i realistycznie, natomiast dalej robi się już nieco “niezwyczajnie” i stereotypowo.

Rozmowa z ministrem filozofem (który minister poświęca czas na rozmowy z major policji, minister to musi stołka pilnować i życia używać, nie ma czasu na takie rzeczy), jakieś getta dla chorych i niewierzących w wirusa, i wreszcie zakończenie, którego ja nie zrozumiałem (kto i co chciał tam osiągnąć?, czemu władza poświęcił panią major?)

Pokazujesz wizję państwa, które wykorzystuje pandemię, by skręcić nieco w stronę totalitaryzmu. Takie dziel i rządź, tylko że bardzo to upraszczasz, bo jedynym motywem jest tu pandemia, a jak pokazuje świat za oknem, polityka jest dużo bardziej wieloaspektowa i samą pandemią raczej despotyzmu nie zorganizujesz. Rozumiem, co chciałeś pokazać, mam wrażenie, ale nieco zbyt to uprościłeś.

Bohaterowie przedstawieni różnie, z początku bardzo sprawnie i przekonywująco, potem robią jednak wrażenie istot odgrywających sceny, by wydobyć tło na pierwszy plan. Na szczęście w końcówce – której nie zrozumiałem do końca – ponownie stają się bardziej naturalni.

Wykonanie całkiem dobre, choć mignęło mi kilka literówek (nie przytoczę, bo większość czytałem na telefonie)

Podsumowując: Pomysł super, wykonanie dobre, w drugiej połowie tekst nieco razi stereotypowością, ale całość wypada nieźle.

 

2P dla Ciebie: Pozdrawiam i Polecam do biblioteki!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Mogę przyznać dwie rzeczy. Pierwsza jest taka, że udało Ci się napisać to w ten sposób, ze nie widać, jakie właściwie masz Ty, jako autor, poglądy na temat pandemii, w której osadzasz akcję (raczej trudno podejrzewać, ze chodzi o inną pandemię) – i to jest atutem. Druga jest taka, że sprawnie przesuwasz akcję naprzód. Niestety, samo opowiadanie trzeszczy w fabule.

Sam temat? Ma tę specyfikę, że trudno o nim pisać, czy choćby o niego zahaczać, żeby odbiór był sensowny. Bo z jednej strony denialiści urośli w siłę (co ciekawe, w przypadku Europy najmniej w Szwecji, pomimo dużej skali zarażeń – tam w statystykach paradoksalnie zaufanie do lekarzy i urzędów wzrosło). Z drugiej – faktycznie w wielu państwach na świecie różne rządy dokonały nadużyć, powołując się na walkę z pandemią. W niektórych faktycznie wykorzystywano zmiany zasad do ograniczania skali zarażeń (ale nie zapowiada się, by zmiany miały być w przyszłości cofane, przykładem może być zmniejszenie formalności przy lokalizacji telefonów w Izraelu, czy udoskonalenie integracji monitoringu miejskiego w Moskwie z systemami rozpoznawania twarzy), w innych w sposób zupełnie abstrakcyjny (w niektórych państwach afrykańskich tak się działo). Poruszać ten temat trzeba umieć i albo nie brnąć w niego zbyt mocno, albo brnąć z bardzo starannie zaplanowaną fabułą, albo zadbać, by nie było to osadzone jeden do jednego w warunkach jednoznacznie kojarzących się z tą konkretną pandemią. Jasne, gdyby była inna, skojarzenia by były i tak, ale jednak odbiór by się różnił.

Oczywiście, nie chodzi o to, żeby w ogóle unikać motywu. Również motywu bieżącej sytuacji. Wiem, ze niektórzy nie lubią, gdy fantastyka komentuje sprawy bieżące, ale imho od tego ona również jest. Tylko tu jednak coś poszło nie tak. Bo wartkość akcji to nie wszystko, a gdy elementy składowe kupy się nie trzymają, to jest problem.

Przykład pierwszy z brzegu:

 

"– Nie popełnia przestępstwa kto w celu przeciwdziałania zagrożeniu wirusowemu narusza obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy – zacytowała kobieta. – Co oznacza, że dopóki wykonujecie dobrze swoją robotę i łapiecie bandytów, wydział wewnętrzny nie siada wam na głowie w żadnej, żadnej sprawie i możecie normalnie chodzić po ulicy."

Czyli co, pani major wierzy w istnienie wirusa, zdaje sobie sprawę z tego, co on robi (jej matka wylądowała w szpitalu), a nagle ta sama pani major sama ma w tyłku temat i staje wyznawczynią teorii spiskowych o tym, że zarażeni przy konkretnych zawodach mogą swobodnie chodzić po ulicy? Przecież to się kupy nie trzyma.

A jakiś czas później ponownie się jej odmienia:

"Musiała to zrobić, bo być może to od niej zaraziła się matka Kąsny"

– czyli znów nie jest denialistką, ale jednocześnie nie bierze pod uwagę, ze może to ona zaraziła? Coś się to wszystko rozłazi.

 

Zresztą niezgodności jest więcej.

Weźmy np. charakteryzatorkę. Pomińmy kwestię tego, dlaczego słowo “impostor(ka)” nie zostało przetłumaczone (to nie jest popularny anglicyzm, tylko po prostu angielskie słowo, do którego dodano polską feminatywę). Skupmy się na scenie jej ucieczki z mieszkania. Podstawione, a szafy pełne ubrań? WTF? A peruki? Ile ona tego ze sobą brała na standardowe jej zdaniem zlecenie? Z walizką tam przyszła, czy jak?

Albo przybycie Anny do wirusolandu:

"Po drugiej stronie siedział lekarz, który od razu zaczął jej wmawiać, że ma gorączkę. Starszy mężczyzna namawiał ją, by zgodziła się na podanie sobie odpowiednich zastrzyków, a być może na podłączenie do respiratora zanim będzie za późno"

– WTF? Na podstawie wstępnego wywiadu od razu, ze pod respirator?

 

Albo chwilę wcześniej:

"a hotele już od dawna nie przyjmowały standardowych płatności"

– w opisanym świecie w opisanych warunkach? Chyba właśnie gotówka zwiększała jej szanse na nocleg poza systemem.

 

"Danuta szybko odkryła, że zablokowano jej wszelkie dostępy do baz danych i przywileje policyjne"

– a to dlaczego, skoro nie była zwolniona, tylko na kwarantannie? Żeby przypadkiem z domu nie pracowała? Zakupy jej dostarczali osobno wyznaczeni urzędnicy czy jak? Powtórzmy: to się kupy nie trzyma.

 

"nie mogła porozmawiać z sąsiadami z podstawionego mieszania"

– telefon i internet też jej zablokowali?

 

"telefon z wezwaniem na spotkanie"

– na kwarantannie dostała wezwanie na spotkanie? Nie telekonferencję. Spotkanie. Bez względu na to, w co wierzyła lub nie, powinno ją to zdziwić. A nie zdziwiło ani trochę. Nie wspominając już o tym, ze sam minister osobiście ją wzywa?

 

A wirusolandy jak ekonomicznie mają się spinać? Nikt do nich nie zagląda, nikt z nich nie wypuszcza, z opisu wynika, ze funkcjonują jak getta z napływem ludzi.

 

Wreszcie: nie wzięła na akcję broni służbowej?

 

No, sam temat nadużyć władzy w sytuacji kryzysu i tworzenia się rozwarstwień społecznych to naprawdę temat ważny i wart poruszania. Także w kontekście pandemii, czy jakichkolwiek innych spraw bieżących. Ale jeśli ktoś chce pisać to od strony poważnej, to jednak nie wystarczy wartość i wspomniana już niewidoczność poglądów autora (za co, powtórzę, gratulacje, to się udało). Dobrze, ze wrzuciłeś tu kilka wątków pokazujących, ze niektóre kwestie idą nie na prostej linii “widzący-niewidzący zagrożenia”, że czasem to jest zupełnie w poprzek, że ktoś próbuje coś ugrać, a ktoś inny może być pośrodku. A jednak mimo tego uproszczenia czasem spore, jednak całość nie tego.

No i pomimo kilku plusów są i liczne słabe strony, więc obecność tych pierwszych nie zmienia faktu, że opowiadanie trzeszczy i się chwieje.

 

No cóż, nominacja jest, ale ja czuję się rozczarowana. Przyznam, że miałam trudny punkt wyjścia do tego opowiadania, ponieważ moja Mama zmarła niecały rok temu na Covid, mimo że nie była pandemiosceptyczką i przestrzegała zasad, więc początek (który skądinąd jest napisany znacznie lepiej od reszty) był dla mnie mocno triggerowy. No i podchodziłam do tego tekstu jak do jeża, zwłaszcza że trochę wyziera z niego pandemiosceptycyzm, aczkolwiek Wilk ma rację, że nie jest to agitka.

Ze względu na nominację dobrnęłam do końca i jakkolwiek widzę tu pewien zalążek pomysłu – samą postać imposterki i tego, jak ktoś taki może funkcjonować w społeczeństwie – to całość pozostawiła mnie wielce nieprzekonaną.

Całość bowiem nie skleja mi się sensownie. Wilk wypisał większość wad fabularnych, z którymi się zgadzam, więc powtarzać zarzutów nie będę, natomiast jak dla mnie niejasne są tak do końca intencje Blue. Twist jest niezły, aczkolwiek dość standardowy, ale jednak działa. Natomiast nie do końca złapałam, jaki jest cel Blue i co tak naprawdę mieliby robić imposterzy, skoro nazywasz ich “zawodem przyszłości”. Do tego zarysowany ledwie spiskowy wątek z ministrem i tak dalej, niestety ten wątek też się trochę rozłazi. Nie do końca załapałam ten niby główny wątek, wydaje mi się on nie bardzo opierać brzytwie Ockhama. No chyba że jednak chcesz tu przedstawić pewną wizję obecnej sytuacji i to jednak jest agitka :(

Na dodatek masz bardzo nieprzekonującą główną bohaterkę. Danuta się snuje, nie ma osobowości, kłody rzucane jej pod nogi to narrative devices, służą konstruowaniu akcji, ale nie tłumaczą się jakoś sensownie w jej obrębie. Tzn. pozbawiasz ją tego, co dla Ciebie, autora, jest wygodne, a nie tego, na co wskazywałaby logika zdarzeń. Albo też dajesz jej to, czego Tobie potrzeba. Tego należy unikać w pisaniu.

Zastanawia mnie także wybór nazwiska “Zalesi”. Sprawdziłam – nie występuje w bazie PESEL. Brzmi bardzo nienaturalnie po polsku, a nie jest tak, że jest naturalne dla jakiegoś innego języka, w każdym razie z tych mi mniej lub bardziej znanych. Oczywiście można nazywać bohaterów dowolnie, Huberath w “Gnieździe światów” poszedł w dość radykalne rozwiązania pod tym względem, ale mnie osobiście to wybijało z lektury.

Wydaje mi się, że z pomysłu, jaki miałeś, dałoby się sklecić solidne political fiction, ale nie wyszło. Szkoda, bo pisanie o pandemii jest nieuniknione, więc trochę zmarnowałeś koniunkturę ;)

 

Technicznie jest też raczej słabo, styl jest dość toporny, musisz nad nim popracować.

Nie robiłam pełnej łapanki, ale trochę wynotowałam:

 

Ty nawet nie znasz stu osób, więc dla Ciebie

Zaimki w literaturze małą literą. Piszemy je dużą wyłącznie w korespondencji, w zwrotach bezpośrednio do adresata (wliczając w to nasze komentarze, gdzie użycie dużej litery nie jest błędem), więc w tekście literackim mogą one wystąpić wyłącznie w przytaczanym dosłownie, jako cytat, liście, mailu, esemesie czy dowolnej innej formie korespondencji. Pisemnej.

 

Poddenerwowany

→ Podenerwowany. [Co najmniej dwa wystąpienia błędu]

 

Wirusonald

Czeski błąd → Wirusoland

 

Dokumenty z konferencji doktorskich

Co to są “konferencje doktorskie”? :O

 

Dziecko, masz gorączkę. Musimy działać. Pozwól wstrzyknąć sobie leki póki nie ma bezpośredniego zagrożenia życia! Dziecko!? Hej!

Hmm.

Ale Blue już nie słyszała. Oparła się o pleksę i zsunęła na podłogę. Jej oczy wywróciły się do góry tak, że było widać same białka.

To ostatnie jest popkulturowym mitem, oczy się tak nie zachowują, kiedy człowiek mdleje.

 

Najpierw[-,] należy przyzwyczaić

Błędów interpunkcyjnych jest trochę więcej, ale nie wyłapywałam wszystkich, bo poza wszystkim nie wiem, jako że jesteś użytkownikiem nowym, czy będziesz poprawiał wskazane Ci błędy.

 

Minister, siwy mężczyzna, lecz wciąż z młodzieńczym błyskiem w oku,

Zastanawiam się, po co ten opis – nie gra on żadnej roli później, a innych postaci tak nie opisujesz, więc się rzuca w oczy, jakby miał być ważny.

 

Danutą wstrząsnęło.

Niepoprawne. Wstrząsnąć musi coś. Albo mogła się poczuć wstrząśnięta, choć stylistycznie byłoby to słabe. “Danutą zatrzęsło” byłoby poprawne, ale znaczy trochę co innego oraz jest bardzo kolokwialne.

 

Nawet będąc świadomym śmierci, społeczność strefy zamkniętej chciała uniknąć zarażenia ciężką wersją choroby i umierania w męczarniach.

Rodzaje gramatyczne się tu poplątały. Społeczność jest rodzaju żeńskiego, więc jest świadomą śmierci, a nie świadomym.

 

Zaraz, jeszcze raz te dane. Imię: Anna, nazwisko: Zalesi, wiek, wzrost, waga, niby wszystko w porządku, a tu? Rodzice. Danuta nie miała wcześniej takich informacji. Matka: Kleo Zalesi, ojciec…

To jeden z wielu przykładów tego, że Danuta nie jest sensownie napisaną postacią, a jej historia to zlepek narrative device. Ważna pani oficer, prowadząca śledztwo, będąca na tropie bardzo poszukiwanej przestępczyni, nie zna jej danych? Oraz albo coś mi totalnie umknęło, albo nijak nie rozumiem, o co chodzi z tym ojcem i czemu to takie ważne.

 

Kolejne osoby pojawiały się zza Neela.

Kolejny problem z nietypowymi nazwiskami. Dalibóg nie rozumiem, po co Ci w Polsce hinduski lekarz, tzn. niech sobie będzie, proszę bardzo, bogowie wszystkich panteonów z nim, ale w literaturze ten wybór nazwiska utrudnia Ci życie. Bo skoro on ma na nazwisko Neela, to dopełniacz tego nazwiska, nijak nie brzmi Neela, ale Neeli. Głupio wygląda? Wybieraj na przyszłość naturalniej się odmieniające nazwiska. Dopóki nie mają być koniecznie znaczące, aluzyjne albo jakoś nie grają w tekście, masz ogromny wybór.

 

Jego szare oczy świdrowały Danutę pełnią nienawiści.

To jest bardzo purpurowe i na dodatek nie po polsku.

 

Patrzyła jak Neela odchodził stawiając jedną szczupłą nogę za drugą i dziwnie ruszając biodrami.

No i jakkolwiek ten twist jest okej, tak tu moja niewiara zawieszona na kołku spadła z hukiem na podłogę. No bo jak to tak? Taka genialna imposterka, a udając faceta lezie jak modelka na wybiegu? Już pomijam, że te szare oczy powinny zwrócić uwagę Danuty, bo w zasadzie tylko tak mogę uzasadnić potrzebę Hindusa – typowymi cechami wyglądu, przez co niepasujące do nich powinny zwrócić uwagę.

 

PS. Jako świeżynka łap portalowy poradnik survivalowy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842

http://altronapoleone.home.blog

Po komentarzach Wilka i Drakainy mnie już bardzo niewiele pozostaje do napisania, bo mogłabym podpisać się pod większością ich uwag ogólnych. Przy poczuciu, że temat jest bardzo ciekawy, pomysł na imposterkę jako zawód – i prawdopodobny, i dość oryginalny literacko, a koncept, powiedzmy, socjologiczno-polityczny – dobrze pomyślany, pozostaję nieprzekonana przez rozwiązania fabularne. 

ninedin.home.blog

– Wszyscy oni są zarażeni i wkrótce umrą. Nawet ci, którzy tak jak pani są bezobjawowi, gdyby poruszali się poza strefą pewnie mieliby szansę, ale w zamkniętych społecznościach, przy takim tempie mutacji wirusa…

Epidemie charakteryzują się niejednorodnym przebiegiem – ktoś jest na początku zakażenia, ktoś zdrowieje, a ktoś pogarsza się i wkrótce umrze. Jeśli getto istnieje od dawna, to ludzie powinni umierać tam codziennie, a nie na zawołanie jakiegoś mglistego “wkrótce”.

 

Doktor wyjaśnił, że nawet w takim miejscu jak Wirusoland, najgorsze przypadki zarażeń trzymane są oddzielnie w izolatkach. Nawet będąc świadomym śmierci, społeczność strefy zamkniętej chciała uniknąć zarażenia ciężką wersją choroby i umierania w męczarniach.

Ciężkość przebiegu zakażenia w przypadku znanych wirusów nie zależy od ilości wirionów, na jakie nastąpiła ekspozycja. Stąd tłumaczenie doktora brzmi dziwnie.

 

Początek jest tutaj wspaniały – twist goni twist, akcja jest wartka i czyta się to całkiem satysfakcjonująco. Wilk wspomniał, że plusem tego opowiadania jest niejednoznaczność pod względem “opowiadania się” po jednej ze stron “sporu”. Z początku może i owszem, ale z czasem, odniosłem wrażenie, że szala mocno przechyliła się w stronę negowania zagrożenia. Negują buntownicy z wirusolandu, negują politycy. Sama policjantka nabiera wątpliwości – choć tego nie jestem aż tak pewien, bo potraktowana jest jako klasyczny plot device, jest bardzo bierna. Dużo lepiej prezentuje się Blue, która też finalnie tryumfuje.

Odniosłem wrażenie, że opowiadanie zostało potraktowane jednostronnie. Mamy polityków, którzy wykorzystują okazję by nadużywać władzę. Okazja, czyli pandemia, jest przedstawiona jako coś w sumie urojonego; niby wielokrotnie pojawia się zapewnienie, że wirus istnieje, że jest śmiertelny i że ludzie na niego umierają, ale ostatecznie nikt nie umiera, a sama Blue w dobrym zdrowiu, mimo zakażenia, dociera do ostatniego akapitu.

Pomysł na zmiany wyglądu uważam za bardzo udany. Tylko właściwie na tym kończą się elementy fantastyczne, które rzuciły mi się w oczy. Wszelkie dystopijne motywy pojawiają się w bliższych lub dalszych obrzeżach negującej pandemię bańki informacyjnej. Nie poczułem tutaj powiewu świeżości, po po prostu powybierałeś sobie wisienki. A szkoda, bo zamiast udawać tutaj neutralność, można było pójść na całość i zaszaleć ze światem przedstawionym.

Technicznie jest dość niechlujnie.

Skądinąd ciekawy był moment, gdy “jedna z nainteligentniejszych” orientuje się, że w śpiączce nie leży się na boku, ale nie orientuje się, że chyba w takim razie obsługa szpitala coś ją wkręca ;P 

Tak sobie myślę, że być może kreacja bohaterki i jej “zawodu” ciekawiej by wyszła bez pandemijnej otoczki. Bo przecież taka historyjka nie potrzebuje wirusa, pandemii. Dlaczego akurat pandemia miałaby skutkować pojawieniem się takiej “profesji”? To chyba jest jedna z tych rzeczy, które najbardziej mi się rozpadają w tym opowiadaniu.

http://altronapoleone.home.blog

– No, wie pani… – zmieszała się klientka. – Moja matka się zaraziła. Była na tej manifestacji przeciwko ograniczeniom. Złapała wirusa. Leży teraz w szpitalu. Mnie kazali zostać w domu, kwarantanna obserwacyjna dla bezpieczeństwa, ale matki stan się pogarsza. Dlatego muszę ją odwiedzić.

Hmm, a jak ona chciała odwiedzić matkę, tak każdy sobie może na zakaźny wchodzić? W czasie pandemii? Już samo tłumaczenie powinno Blue zaświecić czerwone światełko.

Dalej jest coraz więcej nielogiczności. Nikt gliniarzom nie robił testów?

 

Major Danuta Kąsny wróciła na korytarz i wyciągnęła telefon.

Raczej pani komisarz, stopnie policyjne trochę się od lat osiemdziesiątych zmieniły.

 

Przypomniał sobie, ile to już razy skorzystał z nowego przywileju. Wtargnięcia do domów bez potrzebnego zezwolenia. Konfiskata majątku.

Konfiskata majątku?! Trochę poleciałeś po bandzie.

 

Starsza kobieta nieudolnie schodziła o kulach po ostatnich schodkach klatki. Jeszcze przez drzwi zaczęli ją poganiać, by otworzyła wejście, bo to ważna sprawa policyjna. Wymamrotała coś przez chustę, która służyła jej za maseczkę i w końcu, z niechęcią, wpuściła ich.

Te kule miała na wszelki wypadek przy sobie? Pojawiają się, bo Ci pasuje.

 

Po tygodniu w stanie zawieszenia dostała telefon z wezwaniem na spotkanie. Wzywającym był sam minister spraw wewnętrznych.

Minister chce gadać z jakąś policjantką?! A po co?

 

Dla wszystkich wokół, Wirusonald był zamkniętą strefą miasta, w której przebywały osoby chore i ciężko chore, u których wykryto wirusa. Dla ludzi takich jak uciekinierka Blue, Wirusoland był gettem, gdzie zsyłano niewygodnych politycznie i biznesowo ludzi, których władza się obawiała

 

– Tak, wirusolandy – ciągnął dalej polityk. – Powiedzieliśmy, że w większych miastach wybudujemy malutkie miasteczka dla tych, którzy nie boją się wirusa.

To czym w końcu były wirusolandy, bo trochę się te wyjaśnienia wzajemnie wykluczają. Albo wolontariat, albo zsyłka.

 

O ile na początku zastanawiałam się, czy autor wierzy w pandemię, to na końcu nie miałam wątpliwości – nie wierzy. Niby są jacyś chorzy, ale chodzą sobie, nie mają objawów, nie umierają. Wygląda to, jakby pandemia była wymysłem rządzących, by przetestować na ludziach eksperyment psychologiczny.

Podoba mi się pomysł na imposterkę, natomiast sama historia się nie klei. Akurat w takich sytuacjach ludzie mają bardzo wyraziste poglądy na sytuację, co zresztą widać i w internecie, i na ulicach, a tu pani major sama nie wiem, co myśli. Osobista zemsta też bez sensu, skoro nie widzi problemu w tym, że jej podkomendni łażą i zarażają.

Poza tym nie wiem, co właściwie chciałeś opowiedzieć. O czym jest ta historia, bo wątków tu sporo, często do siebie nie pasują. Dużo rzeczy dzieje się, bo chcesz, a nie wynika wprost z fabuły. Jeśli chciałeś opowiedzieć o tym, jak władza ogranicza wolność obywateli, to Ci się IMO nie udało.

 

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Tekst przypomina zlepek wyciągniętych z Internetu poglądów i to kiepsko połączonych logicznie. Nie znalazłam tu ani niczego interesującego ani fantastyki. Nie przekonuje mnie fabuła i kreacja bohaterów, którzy są kompletnie płascy.

Technicznie nie jest źle i masz dość leki styl, mam nadzieję, że niedługo uda Ci się napisać opowiadanie fantastyczne, w którym do tworzenia fabuły wykorzystasz własną wyobraźnię.

Ja jeszcze tylko uzupełnię. O ile początkowo faktycznie odbierałem tekst jako ukrywający opinie autora, to jednak w drugiej połowie faktycznie zbyt głupio został przedstawiony lekarz – zupełnie jakby został wprost wyciągnięty z anegdotek przekazywanych na odra-party.

 

To ja też dorzucę, że Irka wypunktowała coś, co mi też nie stykało:

To czym w końcu były wirusolandy, bo trochę się te wyjaśnienia wzajemnie wykluczają. Albo wolontariat, albo zsyłka.

http://altronapoleone.home.blog

Dziękuję wszystkim za komentarze i za “nominację”. Co prawda, nie wiem do czego ta nominacja i od kogo, mam tylko nadzieję, że jakaś pozytywna :P (po prostu na portal zaglądam raz w tygodniu, a że jestem tu nowy, to mnogość rzeczy jaka się tu dzieje mnie trochę przytłacza :) ).

 

Najbardziej cieszę się z Waszych komentarzy, które naprawdę wiele wnoszą nawet do mojej oceny własnego tekstu, ale i wiele mówią o Was – ludziach, którzy są na forum! Szybki wniosek jaki mam jest taki, że następny tekst będzie bardziej… hmm… fantastyczny :D

 

Jeszcze raz – dzięki! :D

Gretzky

Co prawda, nie wiem do czego ta nominacja i od kogo, mam tylko nadzieję, że jakaś pozytywna :P

To zajrzyj tutu.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Jako kolekcjonerowi teorii spiskowych – bardzo mi się podobało.

Opowiadanie czytało się dobrze, można powiedzieć, że było popularyzatorskie, ale same teorie spiskowe, nie powalają świeżością. Żadnej nowej do kolekcji.

Za to za Wirusoland jako koncepcję – gratulacje.

 

Pozdrawiam,

R.

 

Pokój – szczęśliwość; ale bojowanie Byt nasz podniebny

Bardzo fajny pomysł na nowy, wynikający z pandemii, zawód. Jeden z tych, przy których człowiek się zastanawia “dlaczego sama na to nie wpadłam?”.

Ciekawa fabuła z licznymi twistami. Na plus.

Trochę dziur logicznych, o których już wspomnieli przedpiścy. Skąd lekarz wiedział, że dziewczyna ma gorączkę? Na podstawie obserwacji przez szybę? Bo w ogóle nie wspominasz o pomiarze. Badania na obecność wirusa też nie widać. Chyba że technika poszła do przodu i wystarcza przeskanowanie światłem. Przydałoby się dopracować te potknięcia.

Przekonał mnie stosunek władz do prawa – to coś, co ma ograniczać motłoch, ale przecież nas nie dotyczy. Nie musimy nosić maseczek, nie obowiązuje nas kwarantanna, nasz ból jest lepszy. Smutne, ale prawdziwe.

Jestem na TAK, czyli.

Babska logika rządzi!

Sprawnie napisany, dobrze skomponowany tekst, z kilkoma udanymi twistami (choć ten o ojcu bohaterki niedociągnięty).

Co ciekawe, właściwie nie mam zarzutów natury etycznej, jeśli pominąć finał (ale jesteśmy już dużymi dziećmi i wiemy, że nie zawsze wygrywają ci dobrzy) i niemiłosiernie przerysowaną postać ministra, to reszta wydaje mi się dość wyważona (widzę np. kpinę z uporu, z jakim Anna wypiera ewidentne objawy infekcji). I właściwie do momentu sceny z politykiem kupuję tę historię, sama rozmowa z ministrem wydaje mi się natomiast drętwa („– Co!? – Danutę aż przeszedł dreszcz. – Jak to wykorzystaliście? – Nieświadomie zadała pytanie na głos.”) i okropnie infodumpowa (też to widzisz, skoro próbujesz uciec w „Niby znała historię i przebieg wydarzeń, ale gdy słyszała te rzeczy od ministra, jego opowieść rzucała nowe światło na interpretację faktów.”). Dla kontrastu sposób rozpoczęcia tej sceny (z opowieścią o myszach) uważam za bardzo udany.

Kilka rzeczy wymagałoby doprecyzowania (np. powód, dla którego sceptycy wchodzą do tych wirusolandów, nie wiedząc, co tak naprawdę dzieje się za murami), do tego kilka zgrzytów gramatycznych i zagubionych przecinków. W sumie jednak, jak na tekst niepokojąco zbliżający się do quasi-publicystycznej satyry, której nie znoszę, to opowiadanie zostawia u mnie bardzo dobre wspomnienie.

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka