- Opowiadanie: chalbarczyk - Miejsce miejsca

Miejsce miejsca

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Miejsce miejsca

Każde społeczeństwo ma swoich autsajderów, ludzi wyalienowanych, nieszczególnie cieszących się z codziennego nawadniania upraw kapusty i ogórków. Marzących o wielkich sprawach i odczuwających przemożną potrzebę poświęcania się dla ludzkości. Do takich wyjątkowych jednostek moglibyśmy zaliczyć również Alberta. Albert był filozofem. Przynajmniej tak lubił o sobie myśleć, a większość mieszkańców tej niewielkiej planety – gdyby go w ogóle znała – patrzyłaby na niego z politowaniem.

Planeta nie miała nawet nazwy. W ewidencji figurowała pod numerem 826…itd. Leżała tak daleko od wszelkich szlaków komunikacyjnych i handlowych, że mieszkańcy zwykli mawiać, że umiejscowiona jest bliżej granic wszechświata niż jakikolwiek inny zamieszkały okruch skalny, dryfujący w bezmiarze kosmicznej przestrzeni. Wbrew schematom, którym poddaje się każda społeczność, mieszkańcy stanowili raczej bezbarwną i niewyróżniającą się niczym masę, która ze spokojem, jak co dzień, zajmowała się pracą.

Albert, gdyby miał umysł choć trochę bardziej praktyczny, na pewno zastanawiałby się nad prawami, które rządzą ludzką zbiorowością – ale nie, jego interesowały przede wszystkim wielkie pytania i spekulatywne problemy, a nie jednorazowe i szczegółowe przypadki.

Mieszkańcy planety, wiedli szczęśliwe i nieco puste życie, zagospodarowując kolejne połacie nieprzyjaznej ziemi, budując długie tunele i szklarnie, kopiąc systemy irygacyjne, a także stawiając anteny, które białymi dyskami spoglądały tam, gdzie kończył się wszechświat.

 

Albert zwykł był dzielić ważne sprawy na książki i Oliwię. Oliwia była jego serdeczną przyjaciółką, z którą wspólnie zastanawiali się nad kwestiami, którymi reszta obywateli nie zawracała sobie głowy.

– Czy nasza planeta może opuścić swoją orbitę, jak myślisz?

– Odlecieć?

Przytaknęła.

– Hmm.

Wyobraził sobie, jak planeta odrywa się od środka ciężkości swojego układu i zyskawszy wolność zmierza ku nieznanemu, mknąc w czeluść kosmosu. Powoduje to chwilową ekscytację mieszkańców, bo oto odwieczne pytanie o granice wszechświata ma zaraz doczekać się odpowiedzi. Po niedługim jednak czasie ucieczka słońca z nieboskłonu i chaos gwiezdnych konstelacji, zasiewa w ich umysłach niepokój.

– Przed nami jest noc. Przed nami jest świat – mówią ze strachem i zaciągają szczelnie zasłony.

Planeta zaczyna drżeć, bo żadna z zasad fizyki wielkich obiektów już jej nie ogranicza…

Oliwia pociągnęła go za rękaw koszuli.

– Słuchasz mnie?

– Ach tak. Oczywiście. Planeta nigdy nie zdecyduje się na to – mówi pewnie Albert.

 

Oliwia również zabiera się za ważne pytania. Matce to się nie podoba. Chodzi zła po kuchni, utyskując.

– Daj spokój z tymi książkami (tłucze kotlety). Nikt jeszcze p o ż y t k u nie wyniósł książek. A ilu wyprowadziły na manowce (obtacza w panierce)!

– Boję się, że zostaniesz zatruta przez słowa – Matka wyraża strach, jednocześnie rzucając schabowe na rozgrzaną patelnię.

Ale Oliwia nie zgadza się z matką. Jeśli nie w książkach – to gdzie są mądrość i odpowiedzi? Może dlatego tak lubi przebywać z Albertem, którego uważa za wielkiego intelektualistę i zawsze czuje radosne podniecenie na myśl o ich spotkaniach i wspólnych lekturach. (Być może wpływ na jej nastrój ma także fakt, że Albert jest zabójczo przystojny).

Teraz Oliwia czeka na Alberta. Siedzi w ławce i bębni palcami po blacie. Przed nią leży opasły tom z tajemniczym okręgiem na okładce.

– Posłuchaj tego – mówi, gdy Albert się już zjawia.

 

Miejsce jest granicą rzeczy. Jaki kształt ma rzecz – taki kształt ma miejsce. Jeśli miejscem dla rzeczy i fenomenów jest świat podksiężycowy, to jest on niczym bańka, w której pływają wałki do ciasta, biurka, ołówki, rzeżucha i koniki polne. Jednakże dociekliwy badacz nie poprzestanie na takim trywialnym problemie i zakrzyknie:

– A gdzie jest miejsce owej bańki podksiężycowej?!

Otóż to! Miejsce świata podksiężycowego musi być nieco obłe z góry, aby zmieścił się tu nieboskłon, a u dołu spłaszczone nieco. I jest wszechświatem, ciągnącym się i ciągnącym aż do granic innego nieboskłonu i innego wszechświata.

 

I dopisek na marginesie:

Och, uczony odkrywco! Nie lękaj się przekroczyć granic miejsca! Któż wie, jakie eteryczne byty tam znajdziesz?

 

Oboje wpatrzyli się w tekst z napięciem.

– Albercie, czy ty również myślisz o tym, o czym ja myślę?

– Oliwio, jak najbardziej!

Nie należy się temu dziwić, porozumiewanie się bez słów nie jest bowiem niczym szczególnym w przypadku młodości i obopólnego uczuciowego zainteresowania. Jednak mimo całej swojej książkowej wiedzy i nawet sporego oczytania oboje wydawali się być w tej materii ciemni jak tabaka w rogu.

 

*

 

Planeta posiadała jeden stary kosmodrom, gdzie raz na kilka lat lądował zabłąkany statek, a raz na dekadę przybywał specjalny rządowy wahadłowiec, aby przywieźć dyrektywy na najbliższą dziesięciolatkę i zabrać wypracowaną nadwyżkę produkcji. Właśnie dziś wypadła ta data i delegacja złożona z burmistrza i kilku oficjeli zjawiła się w holu dla przylatujących i cierpliwie czekała na rządową delegację.

Wreszcie przedstawiciele pankosmicznej władzy z własną ochroną wyłonili się z korytarza dla podróżnych i zajęli miejsce na podwyższeniu. Jeden z nich wziął do ręki mikrofon.

– Obywatele! Solidarność rodzaju ludzkiego nigdy nie była tak ścisła i jasna jak w naszej epoce. W najdalszych zakątkach kosmosu…itd. Będziemy więc starać się pracować dla mas. To masy trwają i są podwaliną wszelkiego sprawiedliwego ogólnogalaktycznego ładu. Każdy, kto sprzeciwia się idei postępu…itd. Każda planeta, planetka, zamieszkany odprysk, efemeryczny księżyc i stary glob – wszyscy są zobowiązani do łożenia do wspólnej kasy…itd.

Rozległy się pojedyncze brawa.

Gdyby tylko w mieszkańcach było więcej buntu albo chociaż przekory, nie zgodziliby się na takie protekcjonalne traktowanie.

– Cóż z tego, iż nasza planeta znajduje się d a l e k o? – Mogliby powiedzieć. – Zależy daleko od czego? Środek wszechświata nie jest pewny. Nie zgadzamy się, aby nas marginalizowano!

Tego jednak nie powiedzieli, a wysłannicy rządu międzygalaktycznego, wymieniwszy lepkie uściski dłoni i zabrawszy ze sobą czarne, tajemnicze walizki – wsiedli na pokład wahadłowca – i tyle ich widziano.

Nikt nie zwrócił uwagi na podróżnego, przybyłego tą samą rządową rakietą. Miał spory bagaż, włosy w nieładzie i grymas na twarzy. Rozejrzał się z niesmakiem po hali przylotów.

– Co za dziura – mruknął i poszedł szukać magistratu, a tam Referatu Wdrażania Innowacji i Wynalazków Technicznych.

*

Starszy referent wskazał mu krzesło. Petent przedstawił się.

– Rufin z Aquilii. Chciałbym otworzyć biuro wdrażania. Mam odpowiedni sprzęt i kapitał.

Referent grzecznie milczał, więc Rufin odchrząknął i mówił dalej.

– Dla dobra ludzkości… a więc, dla dobra ludzkości musimy podjąć wszelkie starania, aby czynniki biologiczno-ewolucyjne, które mogłyby zagrozić naszej cywilizacji zostały należycie przebadane, sklasyfikowane i opanowane…itd.

– A dlaczego tutaj? Pan wybaczy, ale nasza planeta jest trochę zaściankowa i obskurancka.

– Bo macie stąd blisko do granicy tego, co jest i tego, co nie jest – odpowiedział Rufin tajemniczo.

 

*

Pierwszym miejscem do którego Albert z Oliwią się udali, aby „przekraczać bez lęku granice” i znaleźć się po drugiej, nieznanej stronie wszechświata, było centrum lotów kosmicznych.

 

Otwarte wtorki, czwartki

od 8 do 15

W sprawach pilnych lądowań dzwonić nr +01763…itd.

 

Albert nacisnął klamkę i weszli do przestronnego pomieszczenia wypełnionego po sufit ekranami, które mrugały bez dźwięku niczym gwiazdy.

– Czy ktoś poleciał kiedykolwiek poza granice, tam, gdzie kończy się bańka naszego wszechświata – Albert pokazał w kierunku północno-wschodnim.

– Ach, interesuje was miejsce? – Kontroler Lotów pokiwał głową.

– Słyszał pan coś o tym?

– Owszem – zachichotał wstydliwie – a nawet mam swój zbiór.

Wyjął z szafki gruby zeszyt A4 i podał młodzieńcowi.

W zeszycie skrupulatnie zostały przyklejone wycinki z gazet, oznajmiające sensacyjnymi nagłówkami, że na planetę spadły nieznanego pochodzenia szklane kawałki sfery. Nie było jednakże wiadomo, czy rozprysły się już wcześniej, czy też po zderzeniu z podłożem.

Drugi wycinek mówił o próbie przedostania się poza północną barierę na eksperymentalnym statku „Speranza 1”. Niestety, kosmiczny żeglarz zaginął w czasie lotu i nie było komu potwierdzić lub obalić teorii o istnieniu przezroczystej i plastycznej formy, w którą wciśnięty jest nasz świat.

– To są naprawdę wstrząsające materiały! – wykrzyknął Albert.

– Powiem to nieoficjalnie. Nie ma zbyt wielkiego zainteresowania lotami w t a m t ą stronę. Zobaczcie sami. Kosmiczna cisza.

Rzeczywiście, z niezliczonej ilości ekranów wyzierała czerń i cisza. Cisza kosmosu.

Albert i Oliwia zamyślili się na chwilę. Również i ich uderzyła obcość pustego miejsca, którego stale było dużo we wszechświecie.

Kontroler, który bądź co bądź przywykł do samotności przestrzeni międzygwiezdnej, chciał jakoś pocieszyć swoich gości. Pogrzebał w portfelu i wyciągnął wizytówkę.

 

Rufin z Aquilii.

Przerzuty przez granice. Łamanie barier.

Eksperymenty. Spedycje. Marketing.

 

– Powodzenia i szerokiej drogi! – Kontroler pożegnał ich nie bez wzruszenia.

Biura Rufina nie było łatwo znaleźć. Musieli przejść przez zatłoczony targ, gdzie wszyscy krzyczeli, wpadali na siebie, a nawet przeklinali. No cóż, na glebie planety 826…itd. udawała się głównie kapusta, więc na placu targowano ogromną jej ilością. To były całe kapuściane pryzmy, między którymi Albert i Oliwia musieli kluczyć jak w labiryncie. Wreszcie stanęli przed niewielkim lokalem, na którego drzwiach wisiał stary plakat, zachęcający mieszkańców do wydajnej pracy i oszczędzania w banku Centrum Starego i Nowego Świata.

– Ach, młodzież! – mlasnął Rufin na ich widok. – Cóż za zrządzenie losu. Młode mózgi!

– Co, proszę?

– Aaa, nic takiego – machnął ręką niedbale – chodźcie za mną.

Trochę zdziwieni takim ciepłym przyjęciem podążyli za Rufinem, który podśpiewywał coś wesoło.

Wewnątrz pomieszczenia umieszczono rzędy komputerowych dysków w olbrzymich szafach oraz stalowe skrzynie z wystającymi plastikowymi rurami, które trochę przypominały odkurzacz. Pośrodku stał dentystyczny fotel z mocno wytartymi podłokietnikami.

Albert przystanął skonsternowany.

– Lecz… w jaki sposób to przekracza granice kosmosu?

– Zaraz zademonstruję.

Rufin mocno popchnął Alberta, który upadł na fotel. W tej samej chwili rzemienie automatycznie przytwierdziły mu ręce i nogi do podłoża.

– Co pan robisz?!

– Ja? Odłączam umysł od ciała!

Oliwia krzyknęła, ale i z nią Rufin sobie szybko poradził. Wykręcił jej ręce do tyłu i wepchnął do dyżurki, przekręcając klucz w zamku.

Maszyneria zawyła. Albert próbował się uwolnić, ale bezskutecznie. Rzemienie trzymały mocno.

Rufin, nie spiesząc się, stanął na stołku i zwrócił do nieistniejącego audytorium.

– Podróże za barierę kosmosu? Przeskok do innego wszechświata? To wszystko mrzonki. Przecież każdy wszechświat ma swój wszechświat, a ten również nie jest pozbawiony swojego, następnego wszechświata, i tak w nieskończoność! Prawdziwa, powtarzam prawdziwa i rzeczywista podróż musi zaprzeczyć prawom fizyki makroświata, zostawić za sobą ograniczenia ciał, przebić się przez powłokę materii, słowem – przejść do innego wymiaru!

– Ależ panie, to niemożliwe!

– Niemożliwe i niemożliwe – rozzłościł się Rufin – co za ograniczone mózgi!

Nie wiadomo, czy Albert był bardziej wstrząśnięty przemocą, której dopuścił się Rufin, czy jego niedorzeczną teorią.

– A jakże, przecież nie ma innego wymiaru!

– Zaraz sam się przekonasz. Twój umysł oddzielony od ograniczającego go ciała i uwolniony z materii, dostrzeże czystą ideę, bezcielesną myśl, przezroczystą powłokę rzeczy!

– Nie mogę tego słuchać. – Albert się wykrzywił w ramach buntu. – Umysł jest wtopiony w ciało jak magma w jądro. Nie może działać bez synaps wczepionych w mózg! To sama istota życia.

– Życie! Życie to tylko chwila.

Rufin energicznie rozpoczął umieszczanie sztucznych sensorów na ciele Alberta.

Tymczasem w tej trudnej sytuacji przez głowę Oliwii przebiegały różne myśli. Może mama miała rację? Może nadmiar wiedzy nie prowadzi do niczego dobrego, a dociekliwość badawcza zmienia ludzi w jednostki niestabilne? I co z Albertem? Na myśl o Albercie jej serce – i tak bijące dosyć szybko – przyspieszyło. Należy spróbować go uwolnić. Wytarła rękawem brud z szyby i przylepiła do niej nos. Jej oczom ukazał się żałosny widok. Albert był w opłakanym stanie, włosy miał rozczochrane, ręce i nogi skrępowane, a Rufin – ten okrutny hochsztapler – przyczepiał do jego głowy przyssawki jedna po drugiej. Rozpoczęło się odliczanie. Pomyślała, że nie jest dobrze, a Rufin za chwilę spełni groźbę i odłączy umysł Alberta od ciała.

Rozejrzała się po składziku.

Tak jak wszyscy inni mieszkańcy planety 826…itd. była przesiąknięta wstrętem do przemocy i adoracją pacyfizmu w każdej postaci. Teraz jednak przytomnie powiedziała sobie:

– Dziewczyno, nie czas na sentymenty.

I chwyciwszy metalowy stołek, rozbiła nim szybę.

Rufin trzymał palce na przycisku „start” i był w rozterce. Czy biec ku Oliwii, która zmierzała z groźną miną w jego stronę, czy czekać, aż na wyświetlaczu pojawi się zero i będzie mógł uruchomić maszynę. Już miał porzucić stanowisko, ale się rozmyślił. Nie dobiegnie, nie zdąży, nie dobie… Oliwia była jednak szybsza i raz dwa znalazła się przy Albercie.

– Jak może być pan tak nieczuły?

Zerwała przyssawki i wyciągnęła wtyczkę z gniazdka. Wszystko ucichło. Chwyciła oszołomionego Alberta za rękę i pociągnęła ku wyjściu.

 

*

 

– Oliwio – rzekł Albert – myślę, że możemy pozostawić nieco tajemnicy w naszym życiu i tak bardzo nie pragnąć wypraw, które mogą okazać się niebezpieczne.

Tym razem trzymali się za ręce, bo ostatnie wypadki nauczyły ich co nieco i odkryli, nie bez zdziwienia, że silny związek z drugą istotą może być równie pociągający, jak problemy egzystencji i kosmosu.

– Dobrze Albercie. Zresztą, mama była przeciwna.

Spacerowali przez jakiś czas w ciszy, kontemplując wschód drugiego księżyca, który zawisł nad nimi jak przerośnięta kapusta.

– Wiesz, wpadła mi w ręce książka o intrygującym tytule: „De generatione et corruptione”. Przypuszczam, że opisuje… – tu zniżyła głos – pulsowanie wszechświata.

– Czy to dzieło nie jest po łacinie? Hmm, w takim razie, musimy zgłębić ten język.

– Ależ tak, Albercie! To samo sobie pomyślałam!

 

Moglibyście się zastanawiać, czy można żyć bez filozofii? Większość mieszkańców planety 826…itd. odpowiedziałaby, że jak najbardziej. Filozofia przecież ujemnie wpływa na postęp, kondycję fizyczną, a czasem nawet na zdrowie obywateli. Tym niemniej, znajdą się wszak i tacy, którzy rozczarowani codziennością kapuścianych pól albo chociażby wypaleni zawodowo, będą otwierać niebezpieczne księgi, nie bacząc na to, czym to się może skończyć.

Koniec

Komentarze

Szewc zabija szewca, bumtarara bumtarara!

 

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Trafiłam na pewną planetę, spotkałam na niej parę młodych ludzi, którzy miast uprawiać kapustę, z zapamiętaniem oddawali się lekturze, by na koniec uczestniczyć w osobliwym zdarzeniu. Cała historia, niestety, niespecjalnie przypadła mi do gustu.

Na pocieszenie wyznam, że bardzo lubię kapustę. ;)

 

W ewi­den­cji fi­gu­ro­wa­ła pod nu­me­rem 826…itd. → Brak spacji po wielokropku. Uwaga dotyczy także kilku przypadków w dalszej części opowiadania.

 

przy­ja­ciół­ką, z którą wspól­nie za­sta­na­wia­li się nad kwe­stia­mi, któ­ry­mi resz­ta… → Czy to celowe powtórzenie?

 

Nikt jesz­cze p o ż y t k u nie wy­niósł ksią­żek.Nikt jesz­cze  p o ż y t k u nie wy­niósł ksią­żek.

Sugeruję dodatkowe spacje, aby słowo napisane rozstrzelonym drukiem nie zlewało się z sąsiednimi.

Uwaga dotyczy także przypadków w dalszej części opowiadania.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaliczone wersy: 1

 

[01] Czy tu się głowy ścina?

[02] Czy zjedli tu murzyna?

[03] Czy leży tu Madonna?

[04] Czy jest tu jazda konna?

[05] Czy w nocy dobrze śpicie?

[06] Czy śmierci się boicie?

[07] Czy zabił ktoś tokarza?

[08] Czy często się to zdarza?

[09] Wojna! Wojna i gniew.

[10] Miłość! Miłość, jak krew,

[11] Zatruta przez słowa.

[12] Życie! Życie to tylko chwila.

[13] Przed nami jest noc. Przed nami jest świat,

[14] Przed nami jest świat. Bez końca!

[15] Jest bezpiecznie, jest spokojnie

[16] Serce tak czyste, oczy powolne

Jest bezpiecznie, jest spokojnie

[17] Usta tak krwawe słowa bezdomne i tylko ten wiatr…

[18] Szewc zabija szewca

[19] Bumtarara, bumtarara

Ooo, a dlaczego jeden wers? Reszta wypadła, może przez przecinek?

Dwa razy sprawdzałem. :P

A ile użyłaś? Wiele z wersów w tej piosence ma przecinek, zapytajnik lub kropkę na końcu. :(

Widzę, że nadal idziesz w tematykę dzieci eksplorujących zakazane rejony.

Niestety, całość jakoś nie uwiodła. Zagrożenie wyglądało na straszliwe, a okazało się, że wystarczy stłuc szybę i wyjąć wtyczkę. Czyli scena skończyła się psyknięciem, a nie wielkim bum.

Nie chce mi się wierzyć, że Rufinowi pozwolono prowadzić takie badania bez żadnego nadzoru. Nikt nie poszukiwał zaginionych… A jeśli dotychczas nikogo nie upolował, to nie był zbyt produktywny.

Ale może to wszystko miało być absurdalne, a ja na siłę szukam logiki.

Babska logika rządzi!

Cześć!

 

Opowiadanie wydaje mi się “niepełne”, miałam wrażenie, że to co najciekawsze, czyli właśnie podróż za granice bańki, zostało pominięte. Trochę za szybko się to wszystko wydarzyło. Nie zrozumiałam też, jakie znaczenie miała scena z delegacją. Początek trochę zniechęca, bo przekonujesz czytelnika, że cała planeta jest nudna.

– Boję się, że zostaniesz zatruta przez słowa[+.] – Matka wyraża strach, jednocześnie rzucając schabowe na rozgrzaną patelnię.

Planeta posiadała jeden stary kosmodrom, gdzie raz na kilka lat lądował zabłąkany statek, a raz na dekadę przybywał specjalny rządowy wahadłowiec, aby przywieźć dyrektywy na najbliższą dziesięciolatkę i zabrać wypracowaną nadwyżkę produkcji.

Ta dziesięciolatka niezbyt tu pasuje. 

– Czy ktoś poleciał kiedykolwiek poza granice, tam, gdzie kończy się bańka naszego wszechświata[+.] – Albert pokazał w kierunku północno-wschodnim.

– A dlaczego tutaj? Pan wybaczy, ale nasza planeta jest trochę zaściankowa i obskurancka.

Trudno uwierzyć, że mieszkańcy planety mówią tak o swoim domu.

– Powodzenia i szerokiej drogi! – Kontroler pożegnał ich nie bez wzruszenia.

A czemu miałby być wzruszony?

Hmm, czytałam i miałam wrażenie, że stawiasz w tym opku na absurd, ale doczytałam do końca i już nie jestem pewna. Właściwie to nie do końca wiem, co przeczytałam.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

To opowiadanie mocno zalatuje “Ferdydurke” Gombrowicza. Oba teksty łączy też jedno. Nie za bardzo rozumiem, o czym one są. 

Na pewno podobają mi się te filozoficzne wstawki. Zarówno ta o tym, co by się stało, gdyby planeta wypadła z orbity, jak i rzeczach, kształtach i miejscach wypadły ciekawie. W końcu też na nich opiera się właściwie cała idea opowieści.

Potem jednak jest trochę dużo chaosu. Jest niby mama, która daje jakieś typowo matczyne rady, jest jakiś statek oraz bardzo stereotypowy burmistrz kosmiczny, który oczywiście żyje tylko z wyzysku. No i gadka o potrzebie buntu. Takie sztampowe i nie wiem, czy potrzebne tej historii. :D

No i w końcu mamy Rufina. Najbardziej absurdalną osobę z całej opowieści, która, jakby nie patrzeć, jako jedyny znalazł sposób na wyjście poza kształt rzeczy miejsca. No i oczywiście do niego musiała trafić nasza główna parka, która oczywiście została przyjęta i oczywiście, że Rufin okazał się szalonym naukowcem. To było nawet ciekawe, choć bardzo oczywiste. Taki przewidywalny absurd. 

No i gdy wydaje się, że nic nas nie zaskoczy, to Oliwia ratuje Alberta i sobie wychodzą, jak gdyby nigdy nic. Porzucają rozszerzanie horyzontów i postanawiają uczyć się łaciny. Zaskakujący absurd.

To opowiadanie jest tak absurdalne, że gdy przeczytałem ostatnie słowo, to nie znalazłem żadnego słowa, którym mógłbym je opisać. Nie wiem, co przeczytałem, nie wiem, co mogę wyciągnąć z tej historii, nie wiem właściwie, jaki cel jest tej opowieści.

 

Trochę irytowały mnie też te wszystkie:

+01763…itd.; 826…itd.; (…) przebadane, sklasyfikowane i opanowane…itd.

 

 Rozumiem, że miały one dodać jeszcze więcej absurdalności, ale za którymś razem stawały się denerwujące.

Tak więc podsumowując:

To był taki przewidywalny, stereotypowy absurd. :D

I chyba brakło troszkę tych cytatów z tekstu piosenki, które powinny być osią napędową historii.

Powodzenia w dalszym pisaniu!

Słowo i poezja czy coś!

W sumie, to mogłabym się podpisać pod komentarzem Irki. Dla mnie było to zbyt absurdalne i pokręcone i nawet nie bardzo wiem, jak to skomentować. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

No, nie wiem.

Ładny język, obrazki też niczego sobie i subtelny humor na plus, ale świata nie ogarniam.

Podejrzewam, że tak sobie to autor zamierzył, ale mi się to nie podoba – znaczy ta

dziwność/płynność/nieokreśloność tego trochę Prachetowskiego świata.

Zakończenie takie, że zacytuję klasyka “oczywisto oczywiste”.

W sumie, piękna forma, mało treści, czytało się dobrze.

 

I jeszcze się czepnę:

Nikt jeszcze p o ż y t k u nie wyniósł książek.

Dlaczego pożytek rozstrzelany i brak “z”?

Jeśli komuś się wydaje, że mnie tu nie ma, to spieszę powiadomić, że mu się wydaje.

Podobało mi się. To opowiadanie jest napisane w sposób, który lubię, ciętym, powiedziałbym wręcz niepokornym językiem, przez co niektóre zdania wywołały uśmiech, inne przyprawiły o zazdrość.

Historia króciutka, bohaterowie przez to siłą rzeczy nie są zbyt skomplikowani, ale mimo to odebrałem ich za wiarygodnych. Przewrotny jest tutaj morał, który zdajesz się przekazywać, to jest, że człowiek nie uczy się na błędach. Myślę, że przystaje to do ciętego języka, jakim spisano ten tekst.

Historia odświeżająca, do łyknięcia na raz, wcale nie prosta, ale odebrałem ją jako satysfakcjonującą. Tylko szkoda, że wers wykorzystany raptem jeden. :<

Jak dla mnie zbyt dużo wątków, z osobna ciekawych, ale razem dających poczucie chaosu.

Bo jest i Arystoteles, jest i koncepcja świata zamkniętego w kryształowej sferze, jest szalony naukowiec, są idealiści zamknięci w szarym życiu.

I może z uwagi na tę mnogość opowieść nie wybrzmiewa tak, jak mogłaby. A zakończenie w postaci nieudanego eksperymentu niestety mnie rozczarowało.

Co do słów piosenki – doceniam wybór :). Cytaty z Siekiery są jednak na tyle specyficzne, że widać je tu niestety wyraźnie. Ich obecność jest dosyć nienaturalna.

 

I obowiązkowe czepialstwo:

 – „Mieszkańcy planety, wiedli szczęśliwe i nieco puste życie” – przecinek za dużo;

– „Boję się, że zostaniesz zatruta przez słowa – Matka wyraża strach, jednocześnie rzucając schabowe na rozgrzaną patelnię” – matka wyraża? Raczej jej słowa;

– „i zabrawszy ze sobą czarne, tajemnicze walizki – wsiedli na pokład wahadłowca – i tyle ich widziano” – to wtrącenie wygląda nienaturalnie;

– „więc na placu targowano ogromną jej ilością” – „targowano”? Może lepiej „handlowano”?;

– „upadł na fotel. W tej samej chwili rzemienie automatycznie przytwierdziły mu ręce i nogi do podłoża” – do jakiego podłoża? Fotel spoczywał w pozycji horyzontalnej na jakimś podłożu?

 – „sztucznych sensorów” – to nie brzmi ładnie.

Pierwsze prawo Starucha - literówki w cudzych tekstach są oczobijące, we własnych - niedostrzegalne.

Nie porwało mnie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka