- Opowiadanie: Haragitanai - Wróć do domu

Wróć do domu

Tym razem bohaterem opowiadania jest młoda dziewczyna, która ma za zadanie wrócić do domu. Jak wiadomo, czasami nie jest to takie proste. 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Wróć do domu

Wraz z kolejnym łykiem piwa, moje myśli nawiedził obraz ojczyma, rozzłoszczonego złamaną przeze mnie obietnicą. Choć nie zamierzałam zrobić nic przeciw jego woli, nękał mnie strach. Wspominałam jego słowa, nakazujące mi pokazać się w domu przed pierwszą w nocy. Transport powrotny zaoferował Marcin. Wierzyłam w to, dopóki nie zobaczyłam, jak wychyla dwa kieliszki wódki pod rząd.

– Co ty robisz? Przecież umawialiśmy się, że mnie odwieziesz?

– I odwiozę – powiedział pewnym siebie głosem.

– Nie pojadę z tobą, jak będziesz pijany.

– Aj tam, od razu pijany. Kilka kieliszków nie znaczy, że będziemy mieli wypadek. Prosta droga, policja tędy nie jeździ. Nic się nie bój – stwierdził, wychylając z kolegami kolejne rozlanie.

Zdegustowana tą wymianą zdań usiadłam na kanapie. Rozmawiałam z Moniką, kiedy w lecącym w tle serwisie usłyszeliśmy wzmiankę o zaginięciu w okolicy. Sprawa dotyczyła dziewczyny z naszego liceum. Wszyscy o tym trąbili. Na ekranie pokazano zdjęcie. Wyglądała przepięknie, zresztą jak zawsze. Rude włosy i zielony kolor oczu, wzmacniany przez szmaragdowy medalion wiszący na szyi.

Zapatrzona w telewizor, nie zwróciłam uwagi, kiedy przysiadł się do nas Tomek.

– Wiesz, jak chcesz to możesz spać tutaj – zaproponował lekko łamiącym się głosem. Zawsze wiedziałam, że mu się podobam.

– Miło z twojej strony, ale muszę wrócić do domu.

Momentalnie przypomniałam sobie groźną minę ojczyma, który przestrzegał, bym przypadkiem nie myślała o zostawaniu gdzieś na noc. Twierdził, że musi wyjść przed pierwszą, a ktoś powinien pilnować chorej matki i małego brata.  

– Odwiozę cię z samego rana. Od teraz nie piję i około szóstej możemy ruszać.

– Dzięki, ale odpada. Zadzwonię do ojczyma. – Wiedziałam, że skończy się to awanturą, ale nie był to pierwszy, a na pewno nie ostatni raz.

Gospodarz skinął głową. Chwilę później pojawił się przed nami Łukasz. Był w naszym wieku, ale chodził do klasy maturalnej w innym liceum. Znał się z Tomkiem niemal od dziecka. Tolerowałam go, chociaż nie lubiłam.

Wgramolił się pomiędzy mnie a Tomka i zaczął coś mówić. Nie słuchałam. Odwróciłam głowę i kontynuowałam rozmowę z Moniką. Zdenerwowało to Łukasza, który chwycił szklankę z wodą i chlusnął nią we mnie. Krzyknęłam i natychmiast wstałam. Złapałam kieliszek czerwonego wina i zrewanżowałam się napastnikowi.

– Ej, co to ma być? – zapytał oburzony chłopak, podrywając się na równe nogi.

– Sam zacząłeś, więc się nie dziw.

– Dobra, dość tego. Łukasz, idź się ogarnij do łazienki. Kamila, chodź dam ci coś do przebrania – zawyrokował władczo Tomek.

Weszliśmy na piętro, gdzie znajdował się jego pokój. Dał mi tam świeżą koszulkę i bluzę.

– Jakby co, to propozycja noclegu jest nadal aktualna. – Wydawało się, że do szczęścia wystarczy mu tylko moje towarzystwo, ale ja znałam takich typków – magików. Najpierw czarują oczami i dobrymi manierami, a potem świerzbi ich, by wyciągnąć różdżkę.

– Raczej nie skorzystam, ale dziękuję – odparłam, szukając chusteczek w torebce.

Tomek skinął głową i wyszedł, dając mi czas na przebranie. Nie minęła minuta, zdążyłam raptem ściągnąć bluzkę, jak do pokoju wślizgnął się Łukasz.

– W takim wydaniu dużo bardziej ci do twarzy, maleńka – rzucił, zamykając za sobą drzwi.

Złapałam bluzę i zasłoniłam się.

– Już nie udawaj takiej wstydliwej. Widziałem jaka jesteś zadziorna. Lubię takie. – Jego gęba rozciągnęła się w szyderczym uśmiechu.

Chwycił mnie za rękę i usiłował przyciągnąć do siebie. Opierając się, odepchnęłam go najmocniej, jak tylko potrafiłam. Wpadł na szafkę. Miałam chwilę, by przeczesać torebkę w poszukiwaniu gazu. Wreszcie poczułam znajomy kształt i energicznym ruchem wydobyłam go na zewnątrz. Strumień cieczy oblał twarz chłopaka, a powietrze przeszył przeraźliwy krzyk.

– Coś ty zrobiła?! Przecież tylko się bawiliśmy – skamlał żałośnie, machając rękami po omacku.

Do pokoju wbiegł Tomek. Widząc czerwoną twarz Łukasza oraz trzymaną przeze mnie niewinną puszkę, złapał się za głowę. Pochwyciłam bluzkę i wyszłam, zbiegając od razu w stronę wyjścia.

– Co tam się stało? Zrobił ci coś? – pytał Tomek, schodząc za mną po schodach.

– Na szczęście nie, ale mało brakowało. Słuchaj, na mnie chyba pora. – Mówiąc to, spojrzałam na zegarek. – Zadzwonię do ojczyma i po mnie przyjedzie.  

– Rozumiem. Może pójdę i zaczekam z tobą?

– Nie trzeba. Nie obraź się, ale mam dość towarzystwa mężczyzn na dzisiaj. 

Pożegnawszy się ze wszystkimi, włożyłam trampki i chwyciłam zielony płaszcz oraz kolorową apaszkę. Choć kwiecień tego roku był bardzo ciepły, to wieczory przynosiły ze sobą przenikliwy chłód.

 

***

 

– Cześć tato. – Łamiącym się głosem zaczęłam rozmowę.

– Cześć. Tylko nie mów, że nie wracasz.

– Właśnie o to chodzi, że nie mam jak.

– Jest przecież autobus, prawda? – zapytał, z wyższością w głosie.

– Wiesz, że nie lubię nimi jeździć.

– Wiedziałem, że tak będzie. Zawsze to samo. A mówiłaś, że jesteś już samodzielna.

– Przepraszam. To się już nie powtórzy.

– Wiem o tym – cedził przez zęby kolejne słowa. – Masz przyjechać autobusem i kropka. Nie chcę tu żadnego mazgajenia. Jeśli nie…

Rozmowa urwała się. Nic więcej nie powiedział. Telefon rozładował się w najgorszym momencie. Obawiałam się, czy nie pomyśli, że to ja się rozłączyłam. Nie pozostało nic innego, jak udać się na przystanek.

Z tego co pamiętałam, ostatni autobus odjeżdżał zaraz po północy. Na myśl o tej podróży robiło mi się słabo. Niemal rok wcześniej właśnie w autobusie zostałam zaatakowana. Gdyby nie pomoc innego pasażera, to nie wiem, jak by się to skończyło. Od tamtej pory noszę ze sobą gaz.

Noc była wyjątkowo ciemna. Dom znajdował się ponad pół kilometra od przystanku. Istniał jednak skrót. Korzystałam z niego niemal za każdym razem. Prowadził przez zagajnik, który pomimo swej niewątpliwej urody posiadał jeden feler – nie był oświetlony. Na szczęście przywykłam już do tego.

Dom Tomka zniknął za drzewami. Gdy tylko wzrok w pełni przyzwyczaił się do otaczającej mnie ciemności, usłyszałam trzaski. Dobiegały z różnych stron. Przypominały odgłosy łamanych gałęzi. Początkowo ciche i w oddali, jednak z każdym kolejnym zdawały się zbliżać. Szybko dotarło do mnie, że aż taka odważna nie jestem. Przypomniałam sobie o sówce, którą nosiłam przypiętą do kluczy. Wydobyłam ją z torebki i przycisnęłam główkę. Oczy miniaturowego ptaka rozświetliły mrok. Nikogo ani niczego niepokojącego nie spostrzegłam. Postanowiłam nie wyłączać jej, aż do momentu, gdy dotrę na przystanek.

Przyśpieszyłam kroku. Wiedziałam, że cel jest coraz bliżej. Niestety droga zdawała się nie mieć końca. Wtem moich uszu dobiegły wyraźne odgłosy kroków. Zdawały się dochodzić z tyłu. Prędko odwróciłam się, oświetlając przestrzeń. Znowu nic. Starałam się iść i nie zważać na przeraźliwe dźwięki. Niemalże kręciłam się w kółko, z wolna przemieszczając naprzód. Zastanawiałam się, czy to przypadkiem nie fantazja płata mi figle. Czułam, jak bluzka klei się do zwilżonych pleców. Zrobiłam kilka kroków tyłem, po czym odwróciłam się na pięcie i ruszyłam pędem przed siebie. Cały czas biegłam. Po chwili zauważyłam mrugające światło latarni.

Pędem wpadłam na wybrukowany chodnik. Zerknęłam za siebie. Nie było tam żywej duszy. Oparłam dłonie na biodrach, lekko się przy tym odchylając. Oddech przychodził mi z trudem. Para kłębami ulatywała z ust, tworząc siwe, różnokształtne obłoki. W świetle latarni zdawały się płynąć w powietrzu niczym meduzy.

Rozejrzałam się wkoło. Wtedy spostrzegłam go na ławce pod wiatą. Nie widziałam, by tam wchodził. Najprawdopodobniej siedział tam już zanim się pojawiłam. Choć nie widziałam jego twarzy, który skryta była w mroku pod kapturem, przepełniała mnie lękiem. Wtem mężczyzna wyprostował się i odwrócił w moim kierunku. Nie potrzebowałam widzieć oczu, by czuć, jak omiata mnie wzrokiem. Para ulatująca z otchłani, w której skryta była twarz, zdradzała przyspieszony oddech. Starałam się nie myśleć, dlaczego dyszał. Czy wynikało to z gonitwy, którą odbył niedawno, za samotną dziewczyną? A może jego umysł zaczął tworzyć chore fantazje z moim udziałem? Oba warianty były fatalne. Uniosłam telefon i zaczęłam przesuwać bez celu palcem po wygaszonym ekranie.

Od czasu do czasu spoglądałam, czy na horyzoncie nie widać autobusu. Ukradkiem zerkałam też na mojego podejrzanego towarzysza. W pewnym momencie podniósł się i ruszył w moim kierunku. Nie wiedziałam co robić. Latarnia mrugała już rzadziej, dzięki czemu łatwiej mogłam mu się przyjrzeć. Wyglądał na około czterdzieści lat. Twarz miał zmęczoną, jednak nie wynikało to z trudów dnia, a raczej z życiowych doświadczeń. Schludny ubiór nie do końca pasował do jego aparycji. Niemniej, jak dobrze by nie wyglądał, nie chciałam, by mnie zaczepiał.

– Cześć skarbeńku. Zdradzisz mi, która jest godzina? – zapytał bez choćby odrobiny zawahania.

– Dochodzi dziesięć po północy. – Strzeliłam. Wiedziałam, że uzna to za zaproszenie do rozmowy. Z drugiej strony, brak odpowiedzi mógłby ściągnąć na mnie jego gniew, a przyznanie się do rozładowanego telefonu było najgorszą z opcji.

– No to spóźnia się, prawda? Też czekasz na autobus? Dokąd jedziesz? – dopytywał zawzięcie.

– Czekam na ojca, powinien zaraz być – skłamałam, licząc, że się speszy.

– No to też się spóźnia – zaśmiał się, ukazując przy tym żółte zęby przeplatane pustostanami po tych już utraconych.

– Zaraz będzie – brnęłam w wymysłach, czując kolejną strużkę potu wijącą się wzdłuż kręgosłupa.

– A dokąd jedziecie? Może mnie podrzucicie, co? Taka miła dziewczyna chyba nie zostawi potrzebującego bez pomocy? – mówiąc to, podszedł krok bliżej i znalazł się już na wyciągnięcie ręki.

– Ojciec zdecyduje, ale raczej nie będzie miał czasu.

– To wysadzicie mnie po drodze. Zawsze będę miał trochę bliżej.

– Zobaczymy. Nie moja decyzja.

Facet skrzywił się i mruknął coś pod nosem. Nie wiedziałam, czy bardziej przykro mu z powodu braku transportu, czy tego, że się opieram.

– Ładny szaliczek. To jedwab? – mówiąc to, wyciągnął rękę w moim kierunku. Odsunęłam się raptownie.  

– Co pan robi?! – wykrzyknęłam, uderzając go w rękę.

– Chciałem tylko dotknąć. Spokojnie, przecież cię nie zjem. – Facet pokręcił głową zirytowany.

Frustracja z obu stron nasilała się. Ukradkiem szperałam w torebce w poszukiwaniu gazu, jednak nigdzie nie mogłam go znaleźć.

Nagle donośny trzask przyciągnął naszą uwagę. Chmura drobno potłuczonego szkła opadła na ziemię. Spostrzegliśmy, że między nami rozbiła się butelka. Zaaferowani sobą nie zauważyliśmy, skąd się wzięła. Fala czerwonej cieczy uderzyła o nasze stopy. Spojrzałam na stojącego przede mną mężczyznę. Krople płynu ściekały nawet po jego twarzy. Po chwili nadleciała druga butelka, tym razem trafiając w niego. Ugiął się, niewątpliwie odczuwając cios. Obejrzałam się za siebie i zauważyłam poruszające się zarośla.

– Tam! Ktoś tam jest! – Wskazałam na krzaki.

Mówiąc to, spostrzegłam postać wychylającą się znad chaszczy. Twarz tę rozpoznałabym chyba wszędzie. Za krzakami z szelmowskim uśmiechem stał Łukasz.

Gdy nieznajomy otrząsnął się, ruszył biegiem w stronę agresora, który momentalnie zaczął uciekać. Obaj zniknęli w bezkresnych ciemnościach. Stałam wpatrzona w mrok, jednak ślad po nich zaginął. Zaczęłam ocierać nogawki z czerwonego wina. Po kilku minutach usłyszałam w oddali przeraźliwe krzyki. Niosły się one w powietrzu, przyprawiając o gęsią skórkę. Po chwili ustały. Zapanowała głucha, bezdenna cisza.

W tym momencie ujrzałam światła. Zbliżał się pojazd, który jechał w interesującym mnie kierunku. Pomimo ciemności, przez które się przedzierał, udało się dojrzeć zarys auta. Nie wyglądał na autobus. Samochód poruszał się niezwykle powoli, co było rzadko spotykane na tej długiej, prostej i odludnej drodze. Auto podjechało na przystanek. Prowadziła je starsza kobieta. Zrobiłam kilka kroków w kierunku okna od strony pasażera.

– Potrzebujesz podwózki? – zapytała, patrząc w moim kierunku.

– Dziękuję, zaraz przyjedzie autobus. – Uśmiechnęłam się do staruszki, po czym ruszyłam w stronę przystanku.

– Wątpię. Minęłam go kilka kilometrów stąd. Stoi na awaryjnych przy drodze.

Tylko tego brakowało. Przeklinałam w głowie chwilę, w której zgodziłam się na dzisiejsze spotkanie.

– Wsiadaj, nie będziesz tak marzła – dodała po krótkiej pauzie.

Zadziwiła mnie jej uprzejmość, a tym bardziej wyczucie sytuacji. Zwykle postąpiłabym inaczej, ale chciałam jak najszybciej trafić do domu, by uniknąć wściekłości ojca. Skinęłam głową i wsiadłam do środka.

– Halo! Proszę zaczekać. Zmieszczę się też? – Z zarośli wybiegł nieznajomy z przystanku. Jego twarz i dłonie były całe czerwone. Nie wiedziałam, czy to krew czy wino, jednak bez znaczenia czym był ubrudzony, nie chciałam by jechał z nami.

– Nie ma miejsca, przykro mi – powiedziała nieznajoma, omiatając wzrokiem pustą tylną kanapę.

Mężczyzna machnął tylko ręką, po czym odszedł w kierunku wiaty.

Byłam pod wrażeniem jej pewności siebie i odwagi. Przede wszystkim jednak, cieszyłam się, że opuszczam ten przeklęty przystanek.

 

***

 

Wnętrze samochodu pachniało dość dziwnie. Pewnie za sprawą licznych choinek zapachowych, rozwieszonych w przynajmniej kilkunastu miejscach. Stężenie mieszających się aromatów aż gryzło w śluzówkę nosa.

– Dziękuję pani bardzo za podwózkę. Kto wie, ile bym tam jeszcze stała.

Pukle siwych włosów opadały na ramiona. Były wyraźnie przetłuszczone i skołtunione. Uwalniające się zza nich fragmenty twarzy ujawniały wysuszoną, niemal popękaną cerę. Palce obejmujące kierownicę wieńczyły różnej długości paznokcie, pod którymi nawet z daleka i w nocy dostrzegałam brud. Te i kilka innych przejawów zaniedbania sprawiły, że wydała mi się w pierwszym odczuciu znacznie starsza niż była w rzeczywistości.  

– Nie ma za co. Taka młoda dama nie powinna włóczyć się sama nocami po lasach. Może nie słyszałaś, ale ostatnio przydarzają się tu okropne rzeczy. Dokąd cię podrzucić?

– Słyszałam i dlatego bardzo dziękuję za pomoc. – Uśmiechnęłam się do kobiety, co ta skwitowała chichotem. – Mieszkam na końcu następnej wioski, ale wystarczy, że zatrzyma się pani koło kościoła. Przejdę się kawałek.  

– Nie będziesz nigdzie łazić po nocy. Odstawię cię pod drzwi. Powiesz tylko, który to dom – odpowiedziała spokojnie nieznajoma. – Chcesz może wody? Weź sobie, jest z tyłu.

Uprzejmie odmówiłam, choć czułam się spragniona.

– Trudno. Jak nie chcesz, to przynajmniej podaj mi butelkę. – Kobieta skinęła głową w stronę tylnej kanapy.

Odwróciłam się i faktycznie, na dywaniku za siedzeniem kierowcy znajdowała się zgrzewka. Wyrwałam z folii małą butelkę. Gdy chciałam ją otworzyć, poczułam na dłoni wilgoć. Zaskoczyło mnie to, ponieważ butelka nie wyglądała na wcześniej otwieraną. Po rozpieczętowaniu podałam ją kobiecie. Ta wypiła dwa skromne łyki, po czym odstawiła flaszkę do uchwytu. Widząc to, zaczęłam odczuwać jeszcze silniejsze pragnienie. Sięgnęłam i wyszarpałam z folii kolejną butelkę. Dłoń znów zrobiła się wilgotna. Wypiłam kilka głębszych haustów. W ustach poczułam cierpki posmak. Coś jakby sok z aronii, jednak roztwór nie posiadał żadnego koloru.

Byłam zmęczona, jednak bałam się przymknąć oko. Nie chciałam przypadkiem minąć domu. Poczułam, że robi się niezwykle ciepło. Rozpięłam płaszcz i zdjęłam apaszkę. Nic to nie dało. Obraz przed oczami rozmywał się. Przetarłam je, ale zdawało się być tylko gorzej. Spojrzałam na kobietę. Ta, skupiona na drodze, nie reagowała. Powieki z każdą sekundą ciążyły coraz bardziej. W końcu dałam za wygraną. Obiecywałam sobie jednak, że nie zasnę. Jechałyśmy dalej. Po odgłosach silników wywnioskowałam, że minęły nas dwa samochody. Oczy w pewnej chwili zaatakował silny snop światła. Nawet z przymkniętymi powiekami raził boleśnie. Pomyślałam, że musi to być stacja benzynowa, która znajduje się zaraz przed granicą mojej wsi. Starałam się co jakiś czas łapać kontakt z otoczeniem, kontrolując, gdzie się znajdujemy. Za każdym razem kwitowane było to zawrotami głowy. W końcu spostrzegłam domy sąsiadów. Rozwarłam ostrożnie powieki.

– Tamten dom z drewnianym płotem. To mój – powiedziałam lekko bełkocącym głosem. Byłam ucieszona z tego co widziałam, pomimo parszywego samopoczucia.

Staruszka siedziała wpatrzona w jezdnię jak zahipnotyzowana. Wydawało się, że pokiwała głową, jednak nie miałam pewności. Przejechałyśmy przed domem. Kobieta nie reagowała. Zaczęłam coraz bardziej grubiańsko domagać się uwagi, ale nic nie pomagało. Wreszcie po kilku dodatkowych kilometrach ocknęła się.

– Daleko ten twój dom? – zapytała podejrzliwym tonem głosu. – Jedziemy i jedziemy, a jego nie widać. Mówiłaś, że to na końcu wsi. Chyba już z niej wyjechałyśmy co?

Siedziałam zdezorientowana. Nie wiedziałam, czy sobie żartuje, czy może przysnęła?

– Już minęłyśmy. Mówiłam który to – odpowiedziałam niezwykle powoli zrezygnowanym tonem. Wiedziałam już, że coś było w tej wodzie. Starałam się jednak nie odpływać. Musiałam się jakoś pobudzić. Splotłam dłonie i wbiłam paznokcie jednej ręki w drugą. Z bólu zagryzłam wargi. Plan wypalił. Adrenalina odgoniła senność.

– Ach, gapa ze mnie. Zaraz zawrócę i cię odwiozę, ale wcześniej muszę zrobić przystanek. Umysł już nie ten co kiedyś i pęcherz tak samo. Chyba nie masz nic przeciw? Dobrze, że jesteś, to przynajmniej popilnujesz auta. Różne typy się tu kręcą – mówiąc to, uśmiechnęła się do mnie i zatrzymała samochód na poboczu.

– Możemy wrócić się na stację. To na pewno lepsze niż krzaki nocą. Przy okazji mnie pani wysadzi.

– Na stacjach nie lubię – nachyliła się w moją stronę – nigdy nie wiesz, kto był przed tobą i co mu dolegało. Wolę takie rzeczy załatwiać na łonie natury. – Szarpnęła drzwi i wyszła na zewnątrz. – Posiedź tu chwilę, skarbeńku, zaraz wrócę. Zamknę drzwi, co by przypadkiem ktoś nie chciał się wpakować do środka. Taki promyczek jak ty pewnie przyciąga facetów.

Patrzyłam na nią jak przez mgłę. Samookaleczenie pozwoliło zapanować nad umysłem, jednak nadal miałam problem z poruszaniem. Z trudem wyciągnęłam rękę w kierunku otwartych drzwi.

– Jeszcze trochę i dołączysz do koleżanki. – Chichocząc, trzasnęła drzwiami i zniknęła w przydrożnych ciemnościach.

Czas mijał, a starsza pani nie wracała. Nie do końca rozumiałam, co miała na myśli przy swojej ostatniej wypowiedzi, jednak zważając na okoliczności, nie mogło to być nic dobrego. Mijały kolejne minuty, a ja stale próbowałam wprawić w ruch swoje kończyny. Szło coraz lepiej i gdy tylko udało się odpiąć pas, postanowiłam się wydostać.

Ogromnym zaskoczeniem okazał się brak klamek w drzwiach od wewnątrz. Fizycznie kiedyś istniały, jednak potem najwyraźniej je wyłamano. Zrozumiałam, dlaczego staruszka wyszła w tak niecodzienny sposób. Poczułam przyśpieszające bicie serca, któremu towarzyszyło uderzenie gorąca. Wyjęłam z kieszeni telefon. Wiedziałam, że był rozładowany, ale może jakimś cudem udałoby się wykrzesać z niego odrobinę energii. Uruchomił się, ale gdy tylko wybrałam numer ojczyma, ekran zgasł. Odetchnęłam głęboko, by nie wpaść w panikę. Rozglądałam się z myślą o znalezieniu jakiejś wskazówki. Tylna kanapa świeciła pustkami, jedynie podłoga usłana była śmieciami, a na środku dywanika z lewej stała rozerwana przeze mnie zgrzewka wody. Widząc je, sięgnęłam po swoją butelkę. Przyglądając się z bliska, ujrzałam maleńką dziurkę w górnej części szyjki. To stąd zwilżenie dłonie, jak również moje otumanienie. „Naćpała mnie albo otruła” – pomyślałam, odwracając się w stronę schowka przede mną. Gdy już miałam go otworzyć, usłyszałam trzaski dochodzące z lasu. Zaniechałam szperania. Nie chciałam, by staruszka zobaczyła, iż jestem zdolna się ruszać. Nikt jednak nie pojawiał się w zasięgu wzroku.

Moją uwagę przyciągnęła osłona przeciwsłoneczna, a dokładniej wystający zza niej jasny rożek papieru. Chwyciłam za nią, a to co tam zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Na całej rozciągłości daszka widniały zdjęcia. Przedstawiały zaginioną dziewczynę. Siedziałam wpatrzona w fotografie. W końcu oprzytomniałam i otworzyłam schowek, do którego chciałam zajrzeć już wcześniej. Początkowo myślałam, że poza kamizelką odblaskową, masywną latarką i kilkoma płytami nic więcej tam nie ma. Gdy jednak podniosłam żółtoseledynowe odzienie, moim oczom ukazał się paralizator i skórzane rękawiczki. Trzeba było uciekać.

Nie mogłam otworzyć drzwi. Wczołgałam się na siedzenie kierowcy i starałam powtórzyć to, co zrobiła staruszka. Drzwi ani drgnęły. Miałam tylko jedno wyjście. Chwyciłam mocno latarkę, zasłoniłam twarz płaszczem i uderzyłam w okno. Nie rozbiło się od razu. Jedynie mocno spękało. Druga próba była skuteczniejsza. Rozejrzałam się pośpiesznie, by sprawdzić, czy dźwięk tłuczonego szkła nie przyciągnął uwagi staruszki. Nadal nie pojawiała się w zasięgu wzroku. Objechałam latarką kontur okna, by usunąć resztki szyby. W większości się udało, jednak chwytając się krawędzi, poczułam przeszywający ból rozcinanej skóry. Zacisnęłam zęby i przeciskałam się przez otwór. Będąc na zewnątrz, skuliłam się na chwilę za samochodem. Chciałam uspokoić oddech, niestety na próżno. Kolejny raz usłyszałam trzask gałęzi. Przytulona do karoserii przeszłam na tył auta. Wyjrzałam zza bagażnika. Nikogo nie widziałam. Buzująca adrenalina dodawała mi sił. Wreszcie podniosłam się i ruszyłam przed siebie.

W ręce ciążyła mi latarka, jednak biegłam, jak szybko tylko mogłam. Obejrzałam się kilka razy za siebie, ale samochód cały czas stał na poboczu. Gdy powoli znikał za horyzontem, ujrzałam zapalające się światła. Auto ruszyło i z piskiem opon zawróciło. Zbliżało się coraz szybciej. Blask niemal pomarańczowych reflektorów zdawał się rosnąć w oczach. Serce dudniło mi w piersi i nie mogłam złapać oddechu. Nie miałam już siły biec. Czułam, jak zwalniam. Przy kolejnym spojrzeniu za siebie niefortunnie potknęłam się o dziurę w asfalcie. Wywracając się, poczułam przenikający ból w biodrze. Nie było jednak czasu na płacz. Wstałam i przebiegłam jeszcze kilka metrów. Moim oczom ukazała się wydeptana ścieżka, ukrytą między drzewami rosnącymi w skrajni drogi. Wbiegłam na nią i w całkowitej ciemności przemieszczałam się pośród gałęzi. Przystanęłam za jednym z pokaźniejszych drzew, by chwilę odpocząć i zobaczyć, czy udało mi się zgubić staruszkę. Warkot silnika był coraz lepiej słyszalny. Światła z każdą sekundą oświetlały większą połać skąpanej w mroku zieleni. W końcu auto minęło wejście na ścieżkę i pojechało dalej. Odetchnęłam z ulgą, odwróciłam się plecami do pnia i osunęłam na ziemię. Dyszałam ciężko, a serce łomotało tak, jakby chciało przebić żebra i wydostać się na powietrze.

Radość, która mi towarzyszyła, nie trwała długo. W powietrzu ponownie słychać było dudniący dźwięk. Moich uszu dobiegł warkot silnika. Początkowo odległy, jednak z każdą sekundą, stawał się coraz wyraźniejszy. Przysłuchiwałam się, gdyż zdawał się brzmieć inaczej niż wcześniej. Po jezdni przejechał autobus. Wstałam momentalnie i wybiegłam na drogę. Zaczęłam krzyczeć i machać, jednak pojazd pojechał dalej. Przeklinając w myślach swoje decyzje, zwiesiłam ręce i obróciłam się. W oddali widać było znajome soczyście żółte światła samochodu. Pędem wskoczyłam do lasu. Auto zatrzymało się po przeciwnej stronie drogi na wysokości wejścia na ścieżkę. Staruszka wysiadła i podeszła do bagażnika. Gdy podniosła klapę, światło oświetliło jej uśmiechniętą twarz. Nachyliła się i wydobyła długi przedmiot. Jednocześnie z wnętrza wypadła bezwładnie wisząca ręka. Staruszka pokręciła jedynie głową i wcisnęła ją z powrotem do środka. Trzasnęła klapą i chwyciła przedmiot w obie dłonie. Wychylałam się zza pnia i wytężałam wzrok, by zorientować się, co staruszka trzyma w rękach. Gdy zrozumiałam, wstrzymałam na chwilę oddech. Kobieta kroczyła dumnie przez drogę ze strzelbą, leżącą na jednym z przedramion.

– Mogłyśmy to załatwić inaczej. Wystarczyło siedzieć i czekać w aucie. Widocznie za mało wypiłaś. Z ostatnią autostopowiczką nie było tyle problemów. – Staruszka przeładowała strzelbę. – Uszanuj mój wiek i nie uciekaj. Skończmy to szybko, bo nie mam ochoty biegać za tobą po lesie.

Wstałam powoli i idąc tyłem, zaczęłam oddalać się od kryjówki. Nagle niefortunnie nastąpiłam na gałązkę. Jej trzask wydawał się niezwykle donośny pośród ciszy, zakłócanej jedynie przez pohukiwanie sów. Staruszka zwróciła głowę mniej więcej w moim kierunku, wymierzyła broń i strzeliła. Podniosłam się i zaczęłam uciekać. Grunt był piaszczysty, co utrudniało bieg. Nie było jednak wyboru, las wokoło stanowiła nieprzepastna gęstwina sosnowego młodnika. Nie zwracałam już uwagi na to, gdzie stawiam stopy. Trzaski i szelesty niosły się w powietrzu. Padł kolejny strzał, a śrut rozpruł gałąź po mojej prawej. Obróciłam się na chwilę i spostrzegłam kobietę biegnącą za mną. Jak na swój wiek, a przynajmniej na to jak się prezentowała, była bardzo sprawna fizycznie.

Po kilkudziesięciu krokach młodnik przerodził się w skryte w mroku, rozległe połacie luźno zalesionego terenu. Zeskoczyłam z drogi i biegłam dalej. Chcąc odsapnąć choć przez sekundę, oparłam się o drzewo. Rozcięta dłoń od razu dała o sobie znać przenikliwym pieczeniem.

Powietrze wypełniało radosne pogwizdywanie psychopatki, podążającej moim śladem. Ruszyłam dalej. Teren zaczynał robić się coraz bardziej zróżnicowany. Czułam pod nogami liczne zagłębienia oraz drobne pagórki. Ponownie odezwało się zmęczenie, jednak tym razem potwierdzone kolką. Wskoczyłam za jeden z większych głazów, by chwilę odetchnąć. Starałam się oddychać przez nos, by nazbyt nie dyszeć. Niestety organizm domagał się zbyt dużych ilości tlenu. Staruszka wyszła z młodnika i przystanęła. Rozejrzała się dookoła, a następnie spojrzała pod nogi. Chichocząc, uniosła głowę i skierowała się w stronę drzewa, przy którym odpoczywałam. Gdy tam dotarła, wskazującym palcem przetarła korę, po czym oblizała go.

– Wiem, że tu jesteś kruszynko. Idę po ciebie.

Nie mogłam uciekać w nieskończoność. Coś trzeba było zrobić. Chwyciłam w dłonie najgrubszą gałąź, jaka leżała w moim zasięgu i wróciłam za głaz. Dręczycielka zbliżała się. Gdy podeszła na wystarczającą odległość, wynurzyłam się zwinnie zza zasłony i zaświeciłam jej prosto w oczy latarką. Otumaniona blaskiem światła strzeliła na oślep, jednak znacznie chybiła. Upuściłam latarkę i ujęłam obiema dłońmi oparty o nogę konar. Zdzieliłam ją najmocniej jak potrafiłam, aż gałąź wypadła mi z rąk. Staruszka padła na usłane mchem podłoże. Na moje nieszczęście nie trafiłam w żadne czułe miejsce. Kobieta po chwili wyprostowała się i uniosła broń. W tym momencie nadleciał kamień, który trafił ją w okolice mostka. Wyraźny grymas bólu wdarł się na jej twarz. Niemal w tym samym czasie skierowałyśmy wzrok w miejsce, skąd rzucono odłamek skały. Rozjaśniał je snop światła, rzucany przez leżącą na ziemi latarkę. Stał tam mężczyzna z przystanku. Jego twarz nadal umorusana była czerwienią, co nadawało mu teraz złowieszczego wyglądu. Cisnął kolejnym kamieniem, jednak staruszka zrobiła unik. Uniosła broń i strzeliła, powalając na ziemię mojego wybawcę.

Ruszyła w jego kierunku, w międzyczasie zerkając na mnie. Chciałam uciekać, jednak ciało odmawiało posłuszeństwa. Stałam jak wryta, przyglądając się poczynaniom wariatki. Stanęła nad mężczyzną i wymierzyła prosto w jego twarz. Mamrotała coś pod nosem, aż przerodziło się to w słyszany już wcześniej chichot. Nagle jej ciało przeszył kawałek stali, którego szpic połyskiwał w niemrawym blasku księżyca. Zza pleców kobiety wychylił się mój ojczym, trzymający w dłoni długi nóż.

– Trudno cię znaleźć. – Pokręcił głową w rozgoryczeniu. – Mieliśmy przecież umowę. – Mówiąc to, ponownie wbił ostrze w plecy kobiety. Puścił jej ciało, które runęło niemal bezwładnie na ziemię.  

Stałam zszokowana, a mój umysł nurzał się w obłędzie. Wreszcie udało mi się przemóc.

– Co tu robisz? – zapytałam, nie mogąc uwierzyć, że widzę go tutaj, teraz i w takim wydaniu.

– Jak to co? Przyjechałem po ciebie.

– Ale skąd wiedziałeś…

– Masz lokalizator w telefonie – odpowiedział na pytanie, nim zdołałam je zadać. – Nasza rozmowa się urwała, jednak wierzyłem, że uda ci się dotrzeć do domu. Sprawdzałem twoje położenie, ale wyglądało to tak, jakbyś cały czas stała przed domem kolegi. Wiedziałem, że padł ci telefon. Po jakimś czasie dostałem odczyt z tych okolic, a to wydawało się podejrzane. Wyjechałem z domu. Zobaczyłem auto na poboczu. Potem podążałem za wystrzałami. – Kończąc zdanie, przetarł rękawem spocone czoło, zostawiając na nim krwistą pręgę. – Jak mogłaś wsiąść do auta obcej osoby. Na dodatek takiej jak ta tutaj. Porozmawiamy w domu. 

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Podbiegłam do leżącego na ziemi mężczyzny. Wyglądało na to, że dostał w bark. Uciskał ranę, krzywiąc się przy tym z bólu.

– Daj, pomogę ci. – Powiedziałam, kładąc dłonie na ranie. – Skąd się tu wziąłeś?

– Wracam tędy do domu. Mieszkam w tamtej chacie. – Mówiąc to, wskazał malutki domek schowany za drzewami.  

– Dziękuję ci za pomoc. Jestem twoją dłużniczką.

Kątem oka obserwowałam ojca, który pochylił się nad kobietą. Wyjął z kieszeni błyszczący przedmiot. Łańcuszek zwieńczony był solidnym owalem. Wtedy przypomniałam sobie, gdzie go widziałam. Był to medalion dziewczyny, która niedawno zaginęła. Ojczym wsunął go jej do kieszeni, mamrocząc coś przy tym pod nosem.

– Co ty robisz? Znasz ją? Skąd to masz?

– Skąd to mam, to już moja sprawa. A ona… Znamy się. Niestety nie przestrzegała zasad gry. Kiedyś ci opowiem.

Wstał z przyklęku i podszedł do mnie.

– Co z nim?

– Krwawi cały czas. Staram się to zatamować. Zadzwoń po pomoc.

– Masz tu moją komórkę i dzwoń. Ja się nim zajmę.

Ojczym uklęknął przy mnie i szeroką dłonią przycisnął całą ranę, do czego ja potrzebowałam obu rąk. Wstałam i zaczęłam wybierać numer. Spostrzegłam jednak, że nie ma w tym miejscu zasięgu.

– Dziękuję ci za uratowanie córki. – Ojczym powiedział te słowa z wyraźną wdzięcznością w głosie, po czym wbił nóż w pierś mężczyzny.

– Coś ty zrobił? – Złapałam się za głowę.

– I tak by nie przeżył. Nikt mu tutaj nie udzieli pomocy, a do szpitala daleko. Poza tym, nie możemy zostawiać świadków.

– Świadków czego? Przecież się broniliśmy.

Mój opiekun nic już nie odpowiedział. Tkwił nad ciałem, ponownie mamrocząc coś pod nosem. Moją uwagę przykuła staruszka, która zaczęła delikatnie przesuwać rękę w kierunku strzelby. „Ta suka jeszcze żyje” – pomyślałam, przemieszczając się w jej kierunku. Uniosła delikatnie broń, a gdy zaczęła szukać palcem spustu, zrzuciłam na jej głowę jeden z większych kamieni, jaki udało mi się znaleźć pod nogami. Ojczym obrócił się, a gdy pojął co się stało, skinął w milczeniu głową. Wstał z ziemi i podszedł do mnie.

– Wracajmy do domu.  

Krocząc w kierunku auta rozmyślałam nad tym co się stało. Głowę miałam zwieszoną. Trochę ze zmęczenia, a trochę z niechęci by tato widział uśmiech rysujący się na mej twarzy.

Koniec

Komentarze

Witaj.

Niesamowita historia! Mroczna, straszna, nie do odgadnięcia aż do samego końca!

Mocno zastanawia mnie jednak, ile jest w niej horroru (jak ją sam nazwałeś), a ile thrillera… 

 

Z technicznych:

Nieszczególnie brzmi mi zdanie:

Wlewając w siebie kolejny łyk piwa, przebiegł mi przez głowę obraz ojczyma… – tak, jakby ten obraz i łyk piwa były podmiotem

… przypomniałam sobie groźną minę ojczyma, który przestrzegał, by przypadkiem nie myślała o zostawaniu gdzieś na noc – literówka

Wiedziała, że prawdopodobnie skończy się to awanturą, ale nie był to pierwszy, a na pewno nie ostatni raz. – też

ukrytą między drzewami rosnącymi w skrajni drogi. – też

Twierdził, że musi wyjść przed pierwszą, a ktoś musi pilnować chorej matki i małego brata.– powtórzenie

tutaj błędny zapis dialogu:

– Coś ty zrobiła. Przecież tylko się bawiliśmy. – Skamlał żałośnie, machając rękami po omacku.

 

Pozdrawiam. 

 

 

Pecunia non olet

Cześć bruce!

 

Dlatego właśnie pisałem, że to taki horror nie horror, ale kategorie są jakie są :) Dałem tag “thriller”, także czuję się rozgrzeszony :)

 

Dzięki za poprawki i opinię :) 

 

Pozdrowienia!

Hej, rozumiem, oczywiście.

Co do poprawek, to tylko drobnostki, sama popełniam masę dużo poważniejszych błędów. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Faktycznie czasem nie łatwo wrócić do domu;)

Dla mnie dostatecznie straszne. 

Czyta się płynnie. 

Lożanka bezprenumeratowa

Cześć Ambush, 

 

dzięki za opinię i za chęć przeczytania ;)

 

Pozdrawiam!

No cóż, Haragitanai, nie przestraszyła mnie ta opowieść. Za dużo w niej podpowiedzi, chaosu, osobliwych zbiegów okoliczności i niewyjaśnionych zdarzeń.

Telewizyjny komunikat o zaginionej uczennicy sugeruje, że to zdarzenie będzie miało znaczenie w najbliższej przyszłości. W trakcie opowieści rozsiewasz wskazówki pozwalające przewidywać przyszłe zdarzenia i mocno się dziwiłam, że dziewczyna tak długo bierze wszystko za dobrą monetę. A najbardziej zdumiało mnie, że wszyscy bohaterowie opowiadania, mimo pozostawienia ich w dość odległych od siebie miejscach, w finale spotykają się w jednym, jakby wyznaczyli sobie miejsce ostatecznej zbiórki. Brakło mi wyjaśnienia, kim była staruszka ze strzelbą i skąd znał ją ojczym dziewczyny – czyżby wchodzili sobie w paradę? W finałowej scenie nie ma Łukasza, ale tłumaczę to tym, że załatwił go wcześniej pan z przystanku.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia i z pewnością zaważyło na jakości odbioru opowiadania.

 

Wle­wa­jąc w sie­bie ko­lej­ny łyk piwa, prze­biegł mi przez głowę→ Gdy wlewałam w sie­bie ko­lej­ny łyk piwa, prze­biegł mi przez głowę

 

Nie zna­li­śmy jej do­brze, ale wszy­scy ko­ja­rzy­li. Głów­nie ze wzglę­du na jej urodę. Nawet na zdję­ciu wy­glą­da­ła prze­pięk­nie, a zie­lo­ny kolor jej oczu… → Nadmiar zaimków.

 

Zła­pa­łam za kie­li­szek czer­wo­ne­go wina… → Zła­pa­łam kie­li­szek czer­wo­ne­go wina

 

za­py­tał obu­rzo­ny chło­pak, pod­ska­ku­jąc na równe nogi. → …za­py­tał obu­rzo­ny chło­pak, podrywając się na równe nogi.

 

Zła­pa­łam za bluzę i za­sło­ni­łam się. → Zła­pa­łam bluzę i za­sło­ni­łam się.

 

Chwy­cił mnie za rękę i sta­rał przy­cią­gnąć do sie­bie. → Chwy­cił mnie za rękę i usiłował przy­cią­gnąć do sie­bie.

 

to nie wiem jakby się to skoń­czy­ło. → …to nie wiem jak by się to skoń­czy­ło.

 

Przy­po­mi­na­ły od­gło­sy ła­ma­nych ga­łę­zi, które wy­wo­ły­wał naj­pew­niej na­cisk wielu ki­lo­gra­mów. → Wielu kilogramów czego?

 

Para kłę­ba­mi ula­ty­wa­ła z moich ust… → Zbędny zaimek – skoro była sama, nie było tam inny innych ust.

 

Stróż­ki płynu ście­ka­ły nawet po jego twa­rzy. → Czy na pewno po twarzy spływały mu kobiety pilnujące płynu?

Pewnie miało być: Struż­ki płynu ście­ka­ły nawet po jego twa­rzy.

Sprawdź znaczenie słów stróżkastrużka.

 

usły­sza­łam w od­da­li prze­raź­li­we krzy­ki. […] Po kil­ku­na­stu se­kun­dach ustą­pi­ły. → Raczej: Po kil­ku­na­stu se­kun­dach ustały.

 

Pukle si­wych wło­sów opa­da­ły na jej ra­mio­na. → Zbędny zaimek – czy mogły opadać na cudze ramiona?

 

Uwal­nia­ją­ce się zza nich frag­men­ty twa­rzy ujaw­nia­ły wy­su­szo­ną, nie­mal po­pę­ka­ną cerę z wie­lo­ma prze­bar­wie­nia­mi. → Czy dobrze rozumiem, że fragmenty twarzy, uwalniając się zza pukli, ujawniały nieciekawą cerę? Zastanawiam się też, czy to wszystko było widać nocą w ciemnym samochodzie?

 

wy­star­czy, że za­trzy­ma się Pani koło ko­ścio­ła. → wy­star­czy, że za­trzy­ma się pani koło ko­ścio­ła.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Ta wzię­ła dwa skrom­ne łyki→ Ta wypiła dwa skrom­ne łyki

Łyków się nie bierze.

 

by przy­pad­kiem nie minąć mo­je­go domu. → Zbędny zaimek – czy interesowałby ją inny dom?

 

My­śla­łem, o za­pro­po­no­wa­niu sko­rzy­sta­nia z to­a­le­ty w domu… → Literówka. Zbędny przecinek.

 

Chwy­ci­łam za osło­nę prze­ciw­sło­necz­ną→ Chwy­ci­łam osło­nę prze­ciw­sło­necz­ną

 

po­śród ciszy, za­kłó­ca­nej je­dy­nie przez cy­ka­nie świersz­czy. → Czy świerszcze cykają w kwietniowe zimne noce?

 

las wo­ko­ło sta­no­wi­ła nie­prze­past­na gę­stwi­na so­sno­we­go młod­ni­ka. → Na czym polega nieprzepastność gęstwiny sosnowego młodnika?

 

i skie­ro­wa­ła się w stro­nę drze­wa, przy któ­rym od­po­czy­wa­łam. → Przed chwilą napisałeś: Wsko­czy­łam za jeden z więk­szych gła­zów by chwi­lę od­sap­nąć. –> kiedy bohaterka zdążyła wyjść zza głazu i przejść do drzewa?

 

Cięż­ko cię zna­leźć→ – Trudno cię zna­leźć

 

– Co tu ro­bisz? – Za­py­ta­łam→ – Co tu ro­bisz? – za­py­ta­łam

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi.

 

Je­cha­łem drogą i zo­ba­czy­łem cię w aucie z tą tutaj. → Czy nocą można dostrzec, kto jedzie w innym aucie?

 

– Dzię­ku­ję Ci za pomoc. → – Dzię­ku­ję ci za pomoc.

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

A ona…Już kie­dyś się spo­tka­li­śmy. → Brak spacji po wielokropku.

 

Oj­czym padł przy mnie na ko­la­na i przy­ci­snął swą ob­szer­ną dło­nią całą ranę… → Zbędny zaimek. Dłoń nie jest obszerna.

Proponuję: Oj­czym uklęknął przy i szeroką dło­nią przycisnął całą ranę

 

Unio­sła broń de­li­kat­nie do góry… → Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć, dzięki za uwagi. 

Większość to najzwyklejsze niedopatrzenia z mojej strony. Zdarza się. 

 

Mam nadzieję, że następnym razem będę w stanie Ciebie/Was przestraszyć.

 

Co do historii kobiety ze strzelbą – opowiadanie jest częścią większej całości i jej wątek jest rozwijany w innych opowiadaniach. Niemniej, nie wydaje mi się, by trzeba było tłumaczyć tutaj kim jest i po co to robi. Podobnie fakt, skąd zna się z ojczymem bohaterki. 

 

No cóż, może następnym razem. 

 

Pozdrawiam serdecznie!

 

Bardzo proszę, Ha­ra­gi­ta­nai, i pozwolę sobie mieć nadzieję, że w przyszłości nie będzie niedopatrzeń z Twojej strony, że we wszystko wejrzysz należycie. ;)

No cóż, będę musiała wziąć na wstrzymanie i poczekać do czasu, aż pozwolisz mi zaspokoić ciekawość, by starsza pani ze strzelbą, a takoż jej związki z ojczymem bohaterki, przestały być dla mnie tajemnicą. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka