- Opowiadanie: d.carster - Psy Aylonu

Psy Aylonu

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Psy Aylonu

Parkujemy pojazd nieopodal stacji benzynowej na Wschodniej Dwunastej, wrzucamy jałowy bieg i czekamy. Tej nocy pogoda wyjątkowo nam nie dopisuje. Wielkie krople deszczu dudnią w blaszany dach nad naszymi głowami, zagłuszając nie tylko charkot wystającego spod maski dziesięciocylindrowego silnika, ale również wypluwane przez głośniki rytmy muzyki electro. Zamiast jednak ściszyć radio albo chociaż zmienić stację na jakąś bardziej przyjazną bębenkom usznym, wolimy trwać w bezruchu zatopieni we własnych wyimaginowanych światach. Nie wiem, o czym myślą pozostali, ale miny mają nietęgie. Trudno się zresztą temu dziwić, w końcu rekrutacja na nasze stanowiska nie bazuje na ocenie wesołkowatości kandydatów ani na szerokości ich uśmiechów. Do radosnych panów z broszur informacyjnych Cybotregu sporo nam brakuje.

Wciskam jeden z guzików na podłokietniku i obserwuję, jak wprawiona w drgania szyba strząsa z siebie strużki wody, tym samym ułatwiając mi nieco widoczność. Mrużę oczy i patrzę w dal. Mimo gównianej pogody, na zewnątrz aż roi się od ludzi. Podczas gdy część aylończyków walczy zaciekle, by nie wypuścić z rąk swych parasoli, niektórzy zdają się w ogóle nie przejmować ulewą i po prostu mkną przed siebie bez żadnej osłony. Gdzieniegdzie, nad większymi skupiskami ludzi, niczym fruwające mechaniczne grzyby unoszą się specjalne antydeszczowe drony. Ponad przeszklonymi wieżowcami od czasu do czasu dostrzec można błyski pojedynczych dryferów – zważywszy na warunki pogodowe, piloci tych maszyn muszą być albo szaleni, albo najzwyczajniej w świecie nie zależy im na życiu. Trzeba oddać tym gościom, że mają stalowe jaja.

Zerkam ukradkiem na swoich kompanów, starając się ukryć niezadowolenie z ich obecności, po czym zamykam oczy. Powinienem tu być sam. Towarzystwo trzech drabów może spowodować wiele komplikacji. Po dwóch latach w końcu dostałem szansę, by z nią porozmawiać i nie zamierzam jej zmarnować. Tylko jak sprawić, by mi na to pozwolili? Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że są tu tylko po to, by mnie pilnować i choć wcale mi się to nie podoba, muszę przyznać, że od strony organizacyjnej doczepienie mi paru smutnych panów było świetnym posunięciem szefostwa. Koniec końców wykonanie operacji stanowi priorytet, a moje emocjonalne zaangażowanie w sprawę Elen mogłoby potencjalnie sporo utrudnić. Sam nie wiem, w jakim stopniu mogę sobie zaufać w kwestii tej przeklętej kobiety. W gruncie rzeczy dziwię się Huffinowi i reszcie kierownictwa, że zgodzili się na moje przewodnictwo w misji. Do teraz nie wiem jednak, jakim cudem dowiedzieli się, że byliśmy ze sobą… blisko. Nie doceniłem potęgi i wiedzy tych ludzi oraz… korposzczurzych plotek. Nie ja pierwszy i nie ostatni. Szkoda tylko, że wszystkie wrażliwe informacje o naszej niefortunnej relacji rozeszły się w ekspresowym tempie po całej firmie.

Któryś z towarzyszy pstryka palcami tuż przy mojej skroni.

– O co chodzi? – pytam zirytowany, przekręcając głowę w stronę Alexa.

– Zasnąłeś – stwierdza brodaty mężczyzna. – Oscar wołał cię ze cztery razy.

– Nie zasnąłem, po prostu się zamyśliłem. – Wyłączam radio.

– Denerwujesz się, co? – zagaduje siedzący z tyłu Oscar. – Niepotrzebnie. To będzie szybka robota. Pif-paf i po sprawie.

Odwracam się. Czarnoskóry zabijaka siedzi za mną z rękami założonymi na piersi i uśmiecha się szyderczo. Górna część jego twarzy pozostaje ukryta pod cieniem rzucanym przez daszek czerwonej bejsbolówki. Milczę. Postanawiam świdrować go wzrokiem do momentu, aż przylepiona nad podbródkiem podkowa zamieni się w wąską, poziomą kreskę. Gdy po kilkunastu sekundach osiągam swój cel, przerzucam wzrok na siedzącego przy nim rudowłosego Jerome’a.

– Ty też uważasz, że się denerwuję?

– Nie wiem, Mike – odpowiada po chwili wyraźnie znużony. – Tak szczerze, to gówno mnie to obchodzi.

– I dobrze.

– Co to miało być? – odzywa się ponownie Oscar. – To spojrzenie. Chciałeś mnie wystraszyć?

– Nie, chciałem, żebyś przestał zadawać głupie pytania.

Patrzę w lusterko, a następnie zerkam na siedzącego za kółkiem Alexa i stwierdzam w duchu, że nie istnieje na świecie żadna ilość unidolarów, która przekonałaby któregokolwiek z przechodniów do przyłączenia się do nas w samochodzie. Bardziej niż agentów największej i najbardziej rozpoznawalnej międzynarodowej korporacji przypominamy raczej bandę najgorszego sortu recydywistów. Nie bez powodu zwykło się mawiać, że jedyną rzeczą różniącą cybosów od zwykłych bandytów jest to, że ci drudzy zwykle nie reklamują się w telewizji i transmiterach. Mimo że nie cierpię uogólnień, coś w tym rzeczywiście może być. Coraz mniej osób docenia robotę, jaką wykonujemy każdego dnia dla tego zapchlonego miasta. Masy podatnych na propagandę ignorantów najzwyczajniej w świecie nie mają pojęcia, ile w rzeczywistości mam zawdzięczają. Siły, które jeszcze do niedawna wspierały naszą działalność, dzisiaj pozostają w stosunku do nas wrogie. A dlaczego? Z powodu kilku drobnych błędów, których po ludzku nie byliśmy w stanie uniknąć? A może z powodu manipulacji, jakiej codziennie dopuszczają się zakłamani dziennikarze i banda węszących za sensacjami pismaków? I pomyśleć tylko, że to nie im, lecz właśnie nam przylepiono łatkę tych, którzy węszą… Psy Aylonu – tak szyderczo określają nas medialne hieny oraz korporacyjne siusiumajtki w drogich garniturach, tkwiące w fałszywym przekonaniu o swojej wyższości nad wszystkim, co tylko pełza po Ziemi. Też mi obelga, znacznie lepiej jest być myśliwskim chartem niż leniwym, wyleniałym kocurem. Tropienie i dopadanie ofiar to nasz chleb powszedni – polujemy, by zaspokajać swe dzikie żądze, a po łowach znikać, wtapiając się w tłum. To droga, którą wybraliśmy i z której niełatwo jest zawrócić. A ludzie? Niech sobie mówią, co im się podoba.

– Recepcjonista coś długo nie daje znaku życia – zauważa Jerome. – A co, jeśli go wyczuła?

– Na jakiej podstawie? – pytam, siląc się na obojętność. – Gość pracuje tam od pięciu lat, więc jeżeli sprawdziła obsługę, w co osobiście nie wierzę, to wie, że nie jest podstawiony. O ile nie trząsł się ze strachu przy wydawaniu jej kluczy i nie wywracał nerwowo oczami, gdy przechodziła obok niego w holu, to raczej nie mamy się czego obawiać.

– Wiesz jak jest, Mike… różne rzeczy się o niej ostatnio gada. Zagraniczni informatorzy…

– Niepotwierdzone plotki. Bajki dla dzieci. – Sprawdzam godzinę. – Wpół do pierwszej. Mówił, że pusto na korytarzach robi się mniej więcej o równej. Poczekamy, nigdzie nam się nie spieszy.

– Mike… – Alex sprawia wrażenie odrobinę zmieszanego. Ze trzech agentów, to on zna mnie najdłużej. – A co jeśli jednak nie uda nam się jej schwytać żywej?

Zaciskam zęby i przełykam ślinę. Mam nadzieję, że nikt tego nie dostrzega.

– Czytałeś polecenie Vermonta. Inne opcje nie wchodzą w grę. Zostawcie to mnie, ja będę z nią rozmawiał.

– Zdaje się, że szef wcale nie określił tego jako warunek konieczny. A co, jeżeli ona wcale nie będzie chętna do rozmowy?

– Wystawia się nam jak na tacy. Jej nagłe ujawnienie się to celowe działanie. Na pewno nie robi tego po to, by teraz nagle uciekać na nasz widok.

– Jaką masz pewność, że jest tak, jak mówisz? – pyta Oscar.

– Ktoś, kto bez problemu umyka wszystkim zmobilizowanym siłom Cybotregu i na prawie dwa lata znika bez śladu, nie pojawia się ot tak bez powodu w Aylonie i nie daje zeskanować sobie twarzy pięcioma różnymi detektorami. Przecież wiedziała, gdzie znajdują się skanery, więc bez problemu mogła ich uniknąć, a mimo to praktycznie pozowała nam do zdjęć. Ponadto, co w mojej ocenie przesądza sprawę, posługiwała się w miejscach publicznych swoimi prawdziwymi danymi, zdając sobie sprawę, że robiąc to, wyświetli się na naszym radarze. Nie mam wątpliwości, że chce, byśmy się do niej zbliżyli. Szefostwo jest tego samego zdania.

– Albo po prostu ma zamiar nas do siebie zwabić, by cię…

– By mnie co? – przerywam Alexowi nieco zniecierpliwiony. – Nie, to bez sensu.

– Czyżby? Wierzysz w to, w co chcesz wierzyć.

Wzdycham.

– Wytyczne są jasne: mamy ją schwytać żywą.

– O nie, nie, nie… – oponuje Oscar. – Chyba ktoś tu niewłaściwie interpretuje polecenia. Ona jest drugorzędnym celem. Numerem jeden jest fant.

– To prawda, ale z martwej kobiety nie wydusisz informacji o tym, gdzie go ukryła – odburkuję, nie chcąc dać za wygraną, choć sam osobiście wątpię w to, by kiedykolwiek rozstawała się ze swoim artefaktem.

– Dowódco, wyluzuj! – Oscar klepie mnie przyjacielsko po ramieniu. – Jeśli uda nam się zabezpieczyć błyskotkę, będziesz mógł porozmawiać z tą panienką do woli i zrobić z nią, co tylko jeszcze chcesz. Na razie jednak nie wiemy nawet, o co jej w ogóle chodzi. Po kiego grzyba wróciła do miasta? Przecież mogła sobie…

Nagle odzywa się nasz operacyjny kordygraf. Na wyświetlaczu wmontowanego w deskę rozdzielczą urządzenia pojawia się numer recepcjonisty. Przykładam palec do ust i akceptuję połączenie.

– Mów.

– W hotelu czysto – rozbrzmiewa niepewny głos mężczyzny. – Kobieta od około dwudziestej nie wychodziła ze swojego apartamentu.

– Dobrze. Jest sama?

– Wydaje mi się, że tak.

– Wydaje ci się, czy jesteś pewien? Widziała się z kimś? Próbowała nawiązać z kimś kontakt?

– Nie, przez cały czas była sama. Na hotelowych aparatach nie zarejestrowaliśmy też żadnych połączeń wykonywanych z jej karty.

– Okej, ilu łącznie macie teraz gości?

– O ile mnie pamięć nie myli, nieco ponad sześćdziesięciu. Jeśli mi pan da kilka minut, to sprawdzę dokładną liczbę…

– Nie trzeba. Dobrze, teraz zrób dokładnie to, co ci powiem. Zamknij główne wejście do hotelu. My wejdziemy od tyłu, tak jak się umawialiśmy. Za dziesięć minut spotkamy się wyjściu ewakuacyjnym. Miej ze sobą kopię jej karty magnetycznej. Każdemu, kogo zobaczysz na korytarzu, masz polecić, by wracał do swojego apartamentu. Zrozumiano?

– Ale, proszę pana, nie mogę tak po prostu zamknąć obiektu, to wbrew regulami…

– Możesz – wcinam mu się w zdanie. – Zaufaj mi, możesz. Do zobaczenia za dziesięć minut. – Rozłączam się.

– No to w drogę! – rzuca wesoło Alex, chwytając za kierownicę.

Usadawiam się wygodniej na fotelu pasażera i zamykam oczy.

*

– Michael, żyjesz? – pyta Elen, nerwowo zerkając przez ramię z kabiny kierowcy.

– Ta, nic mi nie jest – odburkuję, leżąc na podłodze tylnej części vana i kurczowo przyciskając do brzucha owinięty ciemną folią przedmiot. – Nie gap się na mnie, tylko prowadź samochód!

– Bardzo oberwałeś? To nie wygląda dobrze! – Głos jej się łamie. Świadomość, że tak się o mnie zamartwia z jakiegoś powodu działa na mnie pokrzepiająco. Ech, to idiotyczne, że nawet w tak napiętych sytuacjach wystarczy kilka kobiecych słów, by wytrącić mężczyznę z równowagi. Głupie reakcje biologiczne.

Staram się wyrównać oddech, ale trasa, którą przebiegłem z Elen przed zapakowaniem się do pojazdu, nie należała do najłatwiejszych, szczególnie że podczas ucieczki sporym utrudnieniem okazały się świszczące wokół nas pociski wrogów. No nic, całe szczęście, że żyjemy. Spoglądam na ociekający krwią prawy bark i staram się poruszyć zranionym ramieniem. Ku mojemu zdziwieniu okazuje się, że zakres ruchu stawu nie został w żaden sposób ograniczony, a ból wcale nie jest tak odczuwalny, jak wskazuje na to przesiąknięty krwią rękaw. Chwytam palcami miejsce rozdarcia materiału, odchylam wystający fragment tkaniny i… uśmiecham się.

– Wygląda na to, że kula tylko mnie drasnęła. Głupi ma szczęście. Po raz kolejny.

Elen wzdycha i ponownie odwraca głowę w moją stronę.

– To dziwne, biorąc po uwagę fakt, że ładując się do tyłu użalałeś się nad sobą jak mała dziewczynka.

Uśmiecham się jeszcze szerzej.

– Nie mam nic na swoją obronę. A co z tobą? Żyjesz?

– Żyję, Michael, dzięki za troskę…

– Wyślij sygnał do chłopaków i podaj im od razu koordynaty tych gnojków. Niech spuszczą napalm na tę budę.

– Wysłałam zanim w ogóle zdążyłeś o tym pomyśleć. Wszystko już wiedzą.

– Zuch dziewczyna.

– Przez chwilę było gorąco, co?

– To mało powiedziane. Jesteś naprawdę szurnięta. Dlaczego nie chciałaś poczekać na chłopaków? W tym zawodzie wielkie ambicje i nadmierny pośpiech często są przepustką do grobu.

Moje słowa zostają zbyte milczeniem. Nie wiem, którędy jedziemy do bazy, ale prawdę powiedziawszy guzik mnie to obchodzi. Pragnę jedynie odrobinę odpocząć…

– Skoro nic ci nie dolega, to dlaczego dalej leżysz na podłodze?

– Patrz na drogę, bo rąbniemy w jakąś latarnię. – Zrugawszy partnerkę, podnoszę się z ziemi i siadam przy ścianie.

Mimo że trzymany przeze mnie przedmiot owinięto szczelnie nieprzezroczystym tworzywem, to za żadne skarby nie potrafię oderwać od niego wzroku.

– Ciężki jest? – pyta Elen.

– Przecież przed chwilą niosłaś go pod pachą.

– Tak, ale uciekaliśmy, więc byłam zbyt zajęta zamartwianiem się, czy przypadkiem któryś pocisk nie zakończy nagle mojego życia. Wyobraź sobie, że w takich sytuacjach człowiek zwykle nie zwraca uwagi na tego typu detale.

Nie odpowiadam.

– To takie… ekscytujące, Michael, nie sądzisz? To znaczy ten sześcian…

– Tak, to rzeczywiście dziwne uczucie trzymać go na rękach…

– To jak w końcu, jest ciężki czy nie? – ponawia pytanie zniecierpliwionym tonem.

– A coś ty się tak uczepiła jego wagi, co? Ciężki jak diabli. Waży mniej więcej tyle, co ty.

– Świnia! – śmieje się Elen, mocno przekręcając kierownicę. – Nie kusi cię, żeby go rozpakować?

– Kusi – przyznaję zgodnie z prawdą. – I chyba zaraz faktycznie to zrobię.

– Poczekaj! Włączę autopilota i przejdę na twoją stronę.

– Nie, przecież żartowałem. Proszę, nie rób tego, nie ufam auto…

– Już!

– Elen, nie możesz po prostu pocze…

– Nie mogę, przestań już zrzędzić! – odburkuje, odsuwając fotel kierowcy. Podczas gdy automatyczny system naprowadzający wiedzie nas szosami Aylonu, ona zwinnie przeciska się przez dzielące nas okienko i przechodzi do tylnej kabiny. – I o co tyle krzyku?

– Dlaczego tak nieodpowiedzialnie do tego podchodzisz? Nie tylko zresztą do tego. – Czuję się niezręcznie, zwracając jej o to uwagę, ale to silniejsze ode mnie. Cybotreg nazbyt głęboko zaszczepił we mnie swoje formalistyczne podejście do życia.

– Nieodpowiedzialnie? – Nachyla się nade mną i całuje mnie delikatnie w usta. – Dalej uważasz, że jestem nieodpowiedzialna?

– I co ja mam z tobą zrobić, co? – Wzdycham.

– Zamiast przytulać się tak do tej paczki, lepiej zacznij ją rozpakowywać!

– Na jaki adres ustawiłaś autopilota?

– Och, dawaj to! – Elen wyrywa mi z rąk pakunek i zaczyna rozrywać taśmę.

Chwytam ją pewnie za dłoń i przyciągam do siebie.

– To nie może tak dalej wyglądać – oznajmiam nieco ostrzej niż pierwotnie zamierzałem. – Nie mam zamiaru drugi raz patrzeć jak do ciebie strzelają. Spójrz na dzisiejszy dzień… wszystko zaczęło się niewinnie, nic nie wskazywało na to, że przypadkowo dokopiemy się do jakiejś creseekerskiej nory i uciekniemy z niej ze skrzynią. Gdyby nie to, że trafiliśmy na totalnych amatorów, prawdopodobnie byłoby już po nas. Jeśli… jeśli chcesz dalej się ze mną spotykać, nasze życie nie może tak wyglądać. Możesz sobie pracować dalej dla Cybotregu, droga wolna, ale nie pozwolę, byś robiła to w charakterze tajnej agentki. Wiem, że to dopiero początek twojej kariery, ale zrozum, to zbyt niebezpieczne. Na uganianiu się za pudełkami świat się nie kończy.

Czas staje w miejscu. Twarz Elen nie zdradza absolutnie nic, zupełnie tak, jakby jakiś niewidzialna zjawa w ułamku jednej chwili wyssała z niej wszystkie uczucia. Przez dobre piętnaście sekund patrzymy sobie głęboko w oczy, nawet przy tym nie mrugając. W końcu nie wytrzymuję napięcia i wstaję rozeźlony, podpierając się o blaszaną ścianę vana.

– Żałuję, że zacząłem ten temat w tak kiepskich okolicznościach, ale…

– Wiedziałam, że ten dzień w końcu nadejdzie, Michael.

Unoszę brwi.

– Wiedziałaś?

– I szczerze powiedziawszy cieszę się, że to powiedziałeś. Czuję ogromną ulgę, wiedząc że agencja nie zdążyła jeszcze ogołocić cię z resztek uczuć i obedrzeć z człowieczeństwa. – Uśmiecha się.

– Nie… nie jesteś zła?

– Mam być zła o to, że się o mnie troszczysz? Nie bądź głupi.

– Czy ty… czy to oznacza, że zamierzasz zaakceptować mój warunek?

– Oczywiście. Ty jednak kiedyś również będziesz musiał zrezygnować z tego szaleństwa.

– Co?! Nie, nie mogę… – Przerywam, by bardziej przyjrzeć się twarzy partnerki. O nie, ona mówi poważnie. – To jedyne życie, jakie znam! Nie potrafię robić nic innego!

– Michael, nienawidzę tego miasta.

– Co to ma do…

– I dobrze wiem, że ty również go nienawidzisz. Jeszcze kilka lat uganiania się za sześcianami w towarzystwie innych agentów i z człowieka, którego pokochałam nie pozostanie już nic. Nie pozwolę na to. Chcę wyjechać z Aylonu i ułożyć sobie z tobą życie poza nim, rozumiesz? Nie zostanę tu za żadne skarby.

– Zaraz… Pokochałaś? Możesz powtórzyć?

– Prześpij się z tym, co ode mnie usłyszałeś, Michael, a… kiedyś wrócimy do tematu, okej? Nie martw się, od dawna mam wszystko zaplanowane. Tak jakby… Poradzimy sobie, zaufaj mi.

– Jak to…?

– Pomóż mi go rozpakować!

Nie mając innego wyjścia, wykonuję jej polecenie. Po mojej silnej woli nie pozostaje nawet ślad. Niech to, nawet nie zauważyłem, kiedy zostałem wykastrowany. Doprawdy, chyba nigdy nie dałem się nikomu tak owinąć wokół palca. Co gorsza, jest mi z tym dziwnie dobrze.

Spomiędzy potarganych płatów czarnego tworzywa przedzierają się delikatne strużki światła. Oboje jesteśmy coraz bardziej podekscytowani. Mimo natłoku myśli i absorbującego zajęcia udaje mi się jednak zauważyć, że na zewnątrz zrobiło się znacznie ciszej niż przedtem. Czyżbyśmy już dojechali do jednej z kwater? Niemożliwe.

– Dokąd jedziemy? Coś mi tu śmierdzi. Co kombinujesz?

– Niespodzianka – odpowiada Elen, nie przestając odklejać twardego materiału od połyskliwej powierzchni zdobytego przez nas skarbu.

– Ta noc nie skończy się dobrze – stwierdzam gorzko.

W jednej chwili twarz mojej towarzyszki pochmurnieje.

– Obyś się mylił, Michael.

Minutę później sześcienna skrzynia stoi rozpakowana u naszych stóp. Jest tak samo hipnotyzująca jak wszystkie pozostałe, które dane mi było w życiu oglądać. Świecąca nienaturalnym światłem powierzchnia, osobliwe, ledwo zauważalne zmiany odcieni, których za nic w świecie nie potrafiłbym nazwać, kwadratowa, przezroczysta szybka na środku jednego z boków oraz utkwiony pod nią czerwony aktywator… Tak, jest piękna w każdym calu. Na początku kariery w Cybotregu nie rozumiałem ich fenomenu oraz powodów, dla których ludzie gotowi są zabijać, a nawet poświęcać dla nich własne życie, ale teraz… teraz rozumiem. Technologiczne dzieło sztuki. Jedno z dziesiątek dzieci anonimowego człowieka, któremu nadano miano Kreatora. Choć to nie pierwszy raz, gdy mam styczność z eksplorantem, to nigdy nie dane mi było przebywać tak blisko niego i to na dodatek przez tak długi okres czasu. Cóż za dziwna sytuacja. Odnoszę wrażenie, że rzeczywistość zdecydowała się na kilka ulotnych chwil odkleić od nas i pozostawić w na poły sennej wizji; zostajemy sami: ja, kobieta, która właśnie wyznała mi miłość oraz to leżące na podłodze dziwaczne coś, niedające się objąć ludzkim rozumem. Szybka, czerwony aktywator… Czy odważyłbym się przywołać portal? I czy odważyłbym się do niego wejść? Nie, lepiej nawet tego nie rozważać. Wejście do kreacji to jedno, ale przeżycie w jej wnętrzu i wyłowienie fantu to całkiem inna bajka.

Powracam myślami do prawdziwego świata.

Rzucam Elen ukradkowe spojrzenie i wyłapuję w jej oczach coś niepokojącego, czego nie potrafię poprawnie zidentyfikować ani nazwać. Zaczynam się niepokoić. Czyżby ona myślała o tym samym? Niewykluczone.

Samochód zjeżdża w dół, skręca gwałtownie w prawo i zatrzymuje się z piskiem opon. Spoglądam na przednią szybę, ale niewiele przez nią widzę. Wszędzie tylko czerń i rozmazane kontury jakichś obiektów w oddali. A może to tylko plamy?

– Gdzie jesteśmy? – pytam.

– W opuszczonym podziemnym garażu niedaleko wschodniej części Wylęgarni.

– Po cholerę nas tutaj przywiozłaś? Jeśli ktoś zobaczy, że mamy skrzynkę…

– Przestań się mazgaić, Michael, nikogo tu nie ma. Zrobimy sobie krótką przerwę na rozprostowanie kości, siku i… – zerka na mój zraniony bark – …zaopatrzymy ci tę potworną ranę.

– Bardzo zabawne…

– Wyjdź pierwszy, ja poczekam przy eksplorancie i sprawdzę, czy odezwali się z centrali. Nie spiesz się.

– Czy ty przypadkiem nie chcesz mnie tu zostawić?

Elen zakłada ręce na piersi i wywraca oczyma.

– Jak dyskretniej mam ci zakomunikować, że istnieją czynności, które kobiety wolą wykonywać w samotności, a których zaniechanie powoduje spory dyskomfort…

– No dobra, dobra! Już wychodzę. – Przykrywam sześcian podartą folią, otwieram masywną zasuwę tylnych drzwi vana i wyskakuję na zewnątrz wprost w objęcia rześkiego nocnego powietrza. – Spróbuj tylko odjechać beze mnie!

– Głupek! – To powiedziawszy, Elen pokazuje mi język i na powrót zamyka wejście do samochodu.

– Taki się już urodziłem – wyszeptuję sam do siebie, wyciągając pistolet z kabury i rozglądając się po otoczeniu.

Sprawdzam komunikator – zero wiadomości. Dziwne. Nikogo z mojego oddziału nie obchodzi już nawet, czy żyję? Cybosi nie mają uczuć.

To, co wcześniej wydawało mi się konturami jakichś przedmiotów, faktycznie mogło stanowić jedynie rozmazany na szybie brud. Jak okiem sięgnąć podziemny garaż tonie w nieprzeniknionym mroku. Z trudem wyławiam z ciemności znajdujące się trzy metry przede mną poprzewracane pachołki i plamę zaschniętej na ziemi farby, nie mówiąc już o dalszych obiektach. Oprócz dochodzących skądś z zewnątrz cichutkich gwizdów wiatru, nie słyszę kompletnie nic. Teren wydaje się czysty.

Odchodzę na kilka metrów od vana, ostatni raz oglądam się przez ramię, chowam broń do kabury, odpinam pasek od spodni i sikam. Ostatecznie pomysł z postojem wcale nie był taki zły. Po opróżnieniu nabrzmiałego pęcherza spaceruję chwilę po podziemiu, by rozprostować kości, a następnie sprawdzam zjazd, którym dostaliśmy się na parking. Tutaj również czysto. Przechodzę na drugą stronę rozległego skrzydła i staję na krawężniku. Postanawiam odczekać jeszcze chwilę i…

Wtem z wnętrza vana rozbrzmiewa osobliwe huczenie. Odwracam się i dębieję. Z przedniej szyby zaczyna sączyć się zielonkawe światło. Nad dachem samochodu pojawia się krótka seria wyładowań elektrycznych. Czuję falę zimnych dreszczy, spływającą mi po spoconych plecach. Gdy w pełni dociera do mnie znaczenie tych zjawisk, żołądek momentalnie podchodzi mi do gardła.

Elen!

Biegnę przez parking, mając ciężkie serce. Echo moich kroków niesie się po ciemnej przestrzeni wraz z wydobywającym się z auta szumem. Dopadam do drzwi i mocno ciągnę za klamkę, przewidując że będą stawiać opór, te jednak ustępują bez problemu.

– Elen!

Następuję na stopień z wyciągniętymi przed siebie rękoma i prawie tracę równowagę, gdy wylot lufy chłodnego rewolweru cmoka mnie boleśnie w czoło.

– Do tyłu – rozkazuje Elen nad wyraz spokojnym głosem. – No już!

– Co ty robisz? Zwariowałaś? – Zerkam na iskrzącą za się kobietą, lewitującą plamę zieleni. – Wcisnęłaś przycisk?!

Nad błyszczącym eksplorantem unosi się jajowaty portal o nieregularnych krawędziach. Jego czubek muska delikatnie sufit kabiny, nadając magicznemu przejściu wygląd nienaturalnie szerokiego, statycznego płomienia. W powietrzu wyczuć można intensywny zapach, przywodzący na myśl kobiece perfumy. A więc wszystkie podręcznikowe informacje oraz relacje znanych mi świadków w końcu znajdują potwierdzenie w rzeczywistości – gdy brama do kreacyjnego uniwersum zostaje otwarta, z niewiadomych powodów wydziela słodkawą woń. Dlaczego? Oto jedna z wielu tajemnic twórcy skrzyń.

Chcę zbliżyć się do Elen, ale zostaję niespodziewanie poczęstowany soczystym kopniakiem w splot słoneczny. Wypadam z vana i ląduję na plecach, a bolesny kontakt z twardą kamienną posadzką wyciska mi resztki powietrza z płuc. Przed oczyma przelatują mi jasne gwiazdy. Pragnę sięgnąć do kabury, lecz nagła zmiana tonu mojej dręczycielki tymczasowo mnie przed tym powstrzymuje.

– Cholera, Michael, nic ci nie jest? – Staje na krawędzi, wciąż mierząc do mnie z gnata. – Chyba trochę przesadziłam. Wybacz, musiałam.

– Och, nie przejmuj się – cedzę przez zęby, zły na siebie, że dałem się podejść w tak dziecinnie łatwy sposób. – W jakim celu przywołałaś portal?

Elen nie odpowiada. Trzymająca rewolwer dłoń zaczyna drżeć. Nic z tego nie rozumiem.

– Mamy sporo czasu, by wszystko odkręcić. Naciśnij aktywator jeszcze raz. Jeśli się nie mylę, to przejście powinno zniknąć. W teorii szkiełko również się odbuduje. Osobiście nigdy nie widziałem, by ktoś tak robił, ale…

– Michael, zamierzam wejść do kreacji.

Zamieram.

– Nie zostałam agentką Cybotregu, by uganiać się z creseekerami, tylko po to, by samemu stać się jedną z nich. Zdobędę fant, wrócę do ciebie, a później razem uciekniemy z tego miasta. Nie zmarnuję takiej okazji. Liczę, że rozumiesz…

– Oszalałaś! Nie pozwolę ci! To idiotyzm! Znasz statystki, prawda? Wiesz, ile trupów przypada na jeden zdobyty fant?

– Uda mi się. – Zaczyna cofać się w głąb vana.

Gramolę się z ziemi, nie spuszczając z niej wzroku.

– Nie rób głupot, Michael, i tak nie zdążysz. Podjęłam już decyzję.

Kurwa, ona nie żartuje!

– W jakim celu chcesz to zrobić? Co osiągniesz, wyławiając nagrodę?

Wzrusza ramionami.

– Być może odmienię swój świat na leszy.

– Poczekaj! Nawet jeśli ci się uda, to co dalej? Przecież w Cybotregu wiedzą, że… – Milknę. Zamykam oczy. Wszystkie elementy z wolna składają się w mojej głowie w jedną całość. – Od początku dzisiejszej operacji nikomu nic nie zgłaszałaś, prawda? Nikt nie ma o niczym pojęcia… Od jak dawna obserwowałaś grupę tych gamoni? Ty… ty wiedziałaś, że mają kostkę. Ty podstępna…

– Agencja daje wiele możliwości. Cztery lata wspinania się po szczeblach karierowej drabiny… Cztery lata upokorzeń w końcu przyniosły pożądane owoce. Swoją drogą, przepoczwarzenie się z biurowej służki w agentkę specjalną w tak krótkim czasie to całkiem niezły wynik, co?

Robię krok naprzód.

– Za późno, Michael! – Elen niemalże dotyka plecami portalu. – Masz wybór. Pilnuj samochodu i sześcianu, albo skontaktuj się z centralą i na mnie donieś. Pod żadnym pozorem nie dotykaj portalu ani urządzenia, gdy będę wewnątrz.

Nie wiem, co robić. Jak mam ją powstrzymać? Jest coraz bliżej, coraz bliżej…

– Michael…

Patrzę Elen w oczy.

– Kocham cię. Życz mi powodzenia.

– Nie! – wrzeszczę przerażony.

Ale jej już nie ma.

*

Omijamy należącą do właściciela hotelu kopulastą salę konferencyjną, a następnie, korzystając z chwilowego braku ruchu na przeciwległym pasie, przejeżdżamy na czerwonym świetle i ładujemy się do wąskiego zaułka. Alex zatrzymuje samochód dosłownie kilka cali przed kontenerem na odpady. Nie zastanawiając się długo, wszyscy czterej wysiadamy jak na komendę i bez zbędnych słów kierujemy się w głąb alejki. Wielkie krople deszczu smagają nas po twarzach, a grząskie błocko pod naszymi stopami robi wszystko, by wessać nas do podziemi Aylonu. Chłodny wiatr naciera na nas z taką siłą, jakby sama natura pragnęła zakomunikować nam, że nie jesteśmy tu mile widziani.

Drzwi po naszej prawej stronie otwierają się z hukiem, a w ich wnętrzu pojawia się dobrze nam znany niski, wąsaty facio w eleganckim, czerwonym garniturze. Jesteśmy na miejscu.

– Tędy, panowie.

– Zrobiłeś wszystko zgodnie z poleceniami? – rzucam na przywitanie.

– Tak. Drzwi główne zamknięte, korytarze czyste. Kartę magnetyczną mam przy sobie.

– Świetnie, panie Millis – komentuje Oscar, zatrzaskując zamek. – Dobry z pana człowiek.

Nie podoba mi się zachowanie dryblasa oraz to, że w ogóle pozwala sobie na otwarcie gęby do osoby trzeciej, ale postanawiam przemilczeć sprawę i zwrócić mu uwagę w korzystniejszych warunkach. Ruganie podwładnego przy współpracujących podmiotach postronnych mogłoby zaszkodzić reputacji Cybotregu. Coś ewidentnie trzeba będzie z gościem zrobić.

Wyciągam dłoń w stronę recepcjonisty, a on bez zawahania podaje mi klucz z numerem 118.

– Windą na drugie piętro, a później w prawo…

– Wiemy, panie Millis. – Przyglądam się srebrnej karcie. – Proszę sobie pójść do kuchni, zaparzyć herbaty, wziąć do ręki jakąś gazetę i poczekać tu na nas. – Wskazuję głową ustawiony przy ścianie zestaw drewnianych krzeseł.

W tym samym momencie z kuchennego zaplecza na korytarz wychodzi jedna z kucharek lecz na nasz widok wybałusza oczy, zawraca i znika nam z pola widzenia.

– Ile wiedzą pracownicy? – pytam.

Krew odpływa faciowi z głowy.

– Musiałem im powiedzieć, że przyjadą tu służby – tłumaczy się. – Inaczej baby krzątałyby się po hotelu. Gdy nie ma roboty, cały czas wychodzą palić papierosy. Nie mówiłem, że jesteście z…

– Spokojnie, nic się nie stało. Niech ta wiedza im wystarczy. Gdy stąd znikniemy, macie o nas zapomnieć.

Ruszam wzdłuż korytarza. Reszta sfory idzie za mną.

Po chwili docieramy do głównego holu i recepcji. Pusto.

– Oscar, zostaniesz przy wejściu na wypadek, gdyby chciała zwiać. Włącz słuchawkę. – Wskazuję na tkwiącą mi w uchu pluskiewkę.

Ten prycha z niezadowoleniem, ale ostatecznie nie komentuje mojego polecenia, tylko rozsiada się ostentacyjnie na skórzanym fotelu przy bogato zdobionym, mahoniowym kontuarze i zakłada nogę na nogę. Jestem przekonany, że ukryta pod daszkiem bejsbolówki twarz przybrała właśnie złowrogi wyraz.

Rudy Jerome przywołuje windę, w dalszym ciągu sprawiając wrażenie znudzonego całą sytuacją. Z kolei Alex przestępuje z nogi na nogę i gładzi sięgającą mu do piersi brodę, wyciskając z niej krople deszczu. Gdyby teraz ujrzał nas jakiś doświadczony creseeker, od razu zorientowałby się kim jesteśmy.

Ding!

Wsiadamy do windy. Wciskam przycisk z numerem dwa i zamykam oczy.

*

Zaczyna świtać, lecz firmowy van z aktywowanym eksplorantem w dalszym ciągu pozostaje nieuchwytny dla wdzierających się do podziemnej krypty łapsk wschodzącego słońca.

Gdy udało mi się nieco ochłonąć po ekscesie Elen, postanowiłem ukryć pojazd w najbardziej oddalonym od wjazdu zakamarku parkingu, by w razie jakichś niespodziewanych wydarzeń, nie rzucał się on zbytnio w oczy. Na szczęście, jak się okazało, nasz samochód nie był jedynym wozem w tym zatęchłym grobowcu, toteż osadzony na karoserii brud oraz kilka wgnieceń po miotanych w nas wczoraj kulach sprawiły, że nieźle wkomponował się w otoczenie.

Nie potrafiąc znieść natłoku myśli, za wszelką cenę starałem się znaleźć sobie jakieś zajęcie. W pewnym momencie wpadł mi do głowy pomysł, by dla bezpieczeństwa dodatkowo przetrzepać podwozie. Wszystkie pojazdy Cybotregu powinny posiadać wbudowany nadajnik, ułatwiający ich zlokalizowanie w razie problemów. Prędko przekonałem się jednak, że urządzenie z naszego grata zostało usunięte.

Imponujące, ta przeklęta kobieta pomyślała dosłownie o wszystkim, a teraz siedzi sama jak palec w jednym z uniwersów tego jebanego psychopaty. Jak ktoś tak racjonalnie myślący mógł porwać się na coś tak durnego i nieodpowiedzialnego?

Okrążam vana po raz setny i zerkam do środka przez przednią szybę. Portal wciąż unosi się nad błyszczącym sześcianem, co oznacza, że Elen jeszcze walczy. I całe szczęście, oby wywalczyła sobie wyjście na zewnątrz. Dlaczego, do diabła, to zrobiła?

Wykonuję kolejne okrążenie wokół blaszanego diesela, mimowolnie rozkoszując się słodkawą wonią zielonego tworu. Z uwagi na donośne buczenie, wydawane przez portal, musiałem wcześniej zamknąć drzwi, by nikogo tu nie zwabić, dlatego też jedyne, co mogę teraz robić, to orbitować jak kretyn wokół tej przeklętej puszki.

Ile jeszcze mam czekać? Minęło tak wiele godzin…

– Elen, ty skończona idiotko…

*

Ding!

Otwieram oczy i opieram dłoń na wystającej z kabury rękojeści laserowego rewolweru. Wychodzimy i skręcamy w prawo. Ja prowadzę.

Jesteśmy psami Aylonu i właśnie węszymy w poszukiwaniu swej ofiary.

Cel misji: schwytać Elen. Żywą.

Kroczymy bezszelestnie szerokim korytarzem, przyglądając się widniejącym na drzwiach numerkom oraz wkomponowanym we wnęki żywym holoprojekcjom rozmaitych krajobrazów. Uwięzione w ścianach holograficzne dzieła sztuki nawołują nas, byśmy skupili wzrok na lśniących, bezdźwięcznych potokach oraz turkusowych, trawiastych pagórka, lecz my ignorujemy ich wezwania. Takie widoki nas nie rajcują. Wielbiciele piękna rzadko trafiają w szeregi cybosów.

Zerkam przez ramię na idących za mną towarzyszy oraz na przebyty przez nas fragment drogi. Uśmiecham się pod nosem, widząc jak szpecimy czerwony dywan, zostawiając za sobą błotniste odbitki naszych podeszew. Wpuścili zwierzęta na salony, to teraz niech mają. Splendor, przepych i polor to obce nam pojęcia. Nie pasujemy tu. Jesteśmy z innego świata. Jesteśmy psami Aylonu, a psy Aylonu nie zawracają sobie głowy etykietą. Nie przychodzimy, by imponować ludziom elegancją, lecz by wyżreć im mięso ze stołów i nasrać na środku sali bankietowej.

Biorę głęboki wdech i staję przed apartamentem o numerze 118. Podaję kartę magnetyczną Alexowi i odbezpieczam gnata.

Jerome ściska mnie za bark.

– Jesteś pewny, że chcesz tam wejść? – pyta szeptem. – Zrobimy to za ciebie, obiecuję, że nic się jej nie stanie. Po wszystkim będziesz mógł z nią porozmawiać.

Odtrącam jego rękę i daję znak Alexowi, by przyłożył klucz do czytnika.

– Nie bój się, nie dam jej zwiać po raz drugi – srożę się.

Pip-pip!

Drzwi się otwierają. Wyciągam gnata przed siebie i wchodzę.

Czujniki ruchu od razu wyłapują nasze pozycje; blade światło naściennych lamp rozjaśnia pomieszczenie. Jest cicho jak makiem zasiał. Ostrożnie prowadzę towarzyszy do przestronnego salonu. Czysto. Okna pozamykane, wszystkie meble dosunięte do ściany, zero szans na umknięcie naszym spojrzeniom. Rozglądam się przez chwilę, po czym bezgłośnie rozdzielam zadania. Jeden pokój dla mnie, drugi pokój dla Jerome’a, a kuchnia i łazienka dla Alexa. Kiwają głowami. Biorę głęboki wdech i otwieram uchylone drzwi do pokoju. Jasne światło rozlewa się po sypialni nie ukazując niczego podejrzanego. Właściwie to zarówno łóżko, jak i cała reszta obiektów wyglądają na nieużywane. Prześcieradło jest gładkie jak pupcia niemowlęcia, a pościel wciąż leży złożona w kostkę na jednym z krzeseł.

– Kuchnia i łazienka czyste – mruczy Alex do słuchawki.

– Mój pokój też – szepcze Jerome.

– Sprawdźcie gzymsy za oknami i wszystko, co tylko przyjdzie wam do głowy.

Skrupulatnie przetrzepuję sypialnię, a następnie otwieram okno i zerkam na zewnątrz. Szalejąca na dworze wichura niemalże wyrywa mi uchwyty z dłoni. Zrezygnowany zerkam pod łóżko – oprócz uśpionego robota czyszczącego, zaparkowanego przy swojej stacji ładowania, nie ma tu nic.

– Nikogo tu nie ma – mówi Alex.

– Wiem. – Główkuję. – Oscar? Co u ciebie?

– Gówno.

Uśmiecham się pod nosem.

– To dobrze. Zostań tam jeszcze przez chwilę, a my…

– Wysyłaliście do mnie windę?

– Nie, powiedzielibyśmy ci. Może to jacyś goście hotelu?

– Przyjechała pusta. Właśnie teraz się otworzyła.

– Podejdź do niej ostrożnie i sprawdź, czy czegoś w niej nie ma.

Czekam, zerkając na zegarek.

– I co? Oscar, jesteś tam? Oscar?

Cisza.

– Ruszamy.

Spotykamy się w salonie, a następnie wychodzimy na korytarz i biegniemy w kierunku windy. Wciskam przycisk, wskazując spluwą na schody.

– Wy dwaj biegnijcie na dół i zobaczcie, co z nim. Ja powęszę na piętrze.

– No co ty, Mike – protestuje Alex. – Nie zostaniesz tutaj sam. A jak morderca właśnie wlazł do środka?

Ktoś otwiera drzwi i wychodzi ze swojego apartamentu. Starszy facet w niebieskiej piżamce wybałusza oczy, gdy lufy trzech miotaczy zostają skierowane w jego stronę.

– Do pokoju i czekaj tam do rana – mruczy Jerome.

– Lećcie na dół. To rozkaz!

Po chwili napięcia kompani wykonują moje polecenie. Zostaję sam na sam z ciszą i złymi przeczuciami. Przyjeżdża winda. Robię kilka kroków w tył i czekam na rozsunięcie się metalowych paneli.

Ding!

Jest pusta, ale zanim zbliżył się do niej Oscar, również tak było.

– Kurwa, Mike… trup. Poderżnięte gardło!

Milczę. Nie ma we mnie emocji. Dawny Mike byłby zdenerwowany, ale nie ja. Wiele się zmieniło, odkąd mnie wtedy opuściła. Stałem się innym człowiekiem.

– Szefie, jesteś? – Po raz pierwszy słyszę zaniepokojenie w głosie Jerome’a.

Coś się zmienia. Czuję czyjąś obecność.

Naciskam na słuchawkę.

– Jestem. Winda pusta. Pierwsze piętro dalej czyste.

– Dzwonimy po chłopaków? – pyta Alex.

– Mike? Mów, co mamy robić!

– Dzwońcie. Zabezpieczcie parter. Czekamy.

– Jakby coś się u ciebie działo, od razu wołaj!

– Przyjąłem. – Wyłączam mikrofon.

Zamykam oczy i chowam broń do kabury.

– Wiesz, co mogą zrobić z człowiekiem dwa lata cierpienia w samotności? – pytam.

Odpowiada mi głucha cisza.

– Zdaje się, że być może wiesz to nawet lepiej ode mnie, skoro właśnie zabiłaś niewinnego człowieka.

– Nikt nie jest niewinny – rozbrzmiewa dobrze mi znany, kobiecy głos. – Dzisiaj on, a jutro być może my. Czy to ma jakiekolwiek znaczenie?

Otwieram oczy i odwracam się. Przez kilka długich sekund nie widzę przed sobą nikogo, w końcu jednak moja rozmówczyni materializuje się tuż przede mną. Jest inna niż ją zapamiętałem. Bardziej niż dawną siebie przypomina teraz podstarzałą wersję dzikuski, którą ujrzałem po wyjściu z portalu. Jej twarz, niegdyś gładka i pełna kolorów, teraz jest szara i zapadnięta. Błękitne oczy, w głębi których dawniej mógł utonąć każdy mężczyzna, stały się szare i podkrążone, zaś brązowe, gęste włosy miejscami przecinają paski siwizny. Moja dawna Elen wygląda tak, jakby w jakiś magiczny sposób postarzała się o dobre piętnaście lat. No właśnie, magiczny…

– Tęskniłeś?

– Zdaje się, że kobiety, za którą tęskniłem, dawno już nie ma – odpowiadam, choć nie jestem pewny, czy mówię prawdę.

– Nie bądź dla mnie taki surowy – mówi z udawanym smutkiem. – Każdy zasługuje na drugą szansę, czyż nie?

– Posiłki są już w drodze. Będą tu za dziesięć minut – informuje mnie przez słuchawkę Jerome. – U nas dalej czysto, ale jakaś paniusia z kuchni natknęła się na zwłoki i pobiegła z krzykiem do… – Wyciągam urządzenie z ucha i chowam do kieszeni.

– Michael? Moja obecność chyba niezbyt cię uszczęśliwiła.

– Jaki jest twój cel? Po co wróciłaś? Co się z tobą działo przez ten czas?

– Porozmawiajmy w jakimś bardziej ustronnym miejscu. – Wyciąga ręce przed siebie.

Jak to możliwe, że wciąż coś do niej czuję?

– No dalej, Michael, chwyć mnie mocno.

Wykonuję polecenie i oplatam palcami jej smukłe, delikatne dłonie. Widmo creseekerki zaczyna ciągnąć mnie w stronę ściany. Chwilę później sylwetka mojej byłej partnerki z wolna zatapia się w jej wnętrzu. Zanim głowa Elen całkowicie wsiąka w biały tynk, ona sama postanawia obdarować mnie szerokim uśmiechem. Nie odwzajemniam go. Jestem zbyt zdumiony tym, co właśnie się dzieje.

Kobiecy duch znika, a później ja sam zostaję pochłonięty przez ocean czerni.

*

Coś trzaska głośno we wnętrzu vana. Pojazd zaczyna się trząść. Po karku przebiegają mi dreszcze. Zmęczenie spowodowane całonocnym czuwaniem przy sześcianie od razu ustępuje miejsca ekscytacji oraz strachowi. Pospiesznie wstaję z krawężnika i podbiegam do drzwi. Otwieram i wskakuję na stopnie. Przystaję, mrużąc oczy.

Czuję, jak ulatuje ze mnie napięcie.

Elen stara podnieść się z posadzki, lecz przychodzi jej to z wyraźnym trudem. Z jakiegoś powodu nie potrafię przemóc się, by jej pomóc. Brudne, skołtunione włosy lepią się do jej splamionej krwią, wygiętej w grymasie bólu twarzy. W kilku miejscach na ubraniu kobiety widnieją dziwne czarne plamy o średnicy piłki do tenisa. Wyglądają jak przypalenia. Podnoszę wzrok. Następuje seria krótkich wyładowań. Prowadzące do kreacji przejście zasklepia się za plecami świeżo upieczonej eksploratorki. Chwilę później zużyty eksplorant pokrywa się przypominającym patynę nalotem, bezpowrotnie tracąc połysk. Zapach perfum słabnie; gdy mojej szalonej towarzyszce udaje się w końcu wyprostować kolana i utrzymać równowagę, całkowicie się ulatnia.

– Cholera, zrobiłaś to…

Patrzy na mnie pełnym nienawiści wzrokiem. Podchodzę bliżej.

– Odejdź! – wrzeszczy, cofając się w głąb pomieszczenia.

– Elen, wszystko dobrze?

– Wynoś się! – Przywiera plecami do przegrody, oddzielającej nas od kabiny kierowcy. – Odejdź! – Płacze.

– Co oni ci tam zrobili… – szepczę bardziej do siebie niż do niej.

– Stój! Nie zbliżaj się!

Zamieram. Dopiero teraz dostrzegam, że trzyma w dłoni srebrny łańcuszek z czymś na kształt miedzianego breloka – bardzo nietypowego breloka. Przyglądam mu się z nieukrywaną fascynacją. Malutki, owalny przedmiot otacza pięć ruchomych, metalowych pierścieni. Pomiędzy nimi zaś dostrzegam kilka drobnych, różnokolorowych kuleczek. Tajemniczy twór żyje własnym życiem.

Fant… – mruczę pod nosem. Oprócz tego tylko raz widziałem inny egzemplarz, znacznie jednak ustępujący maestrią wykonania gadżetowi trzymanemu przez Elen.

– Jest mój! Ja go zdobyłam, rozumiesz? Nie zabierzesz mi go! Nawet się nie waż.

– Ja… ja wcale nie miałem takiego zamiaru. – Robię krok wprzód. Biedaczka musi być w potwornym szoku.

– Nie zbliżaj się! Jeszcze centymetr i pożałujesz!

Nie słucham.

Zakłada łańcuszek na szyję i zaciska zęby. Sprawia wrażenie obłąkanej. Konsystencja otaczającego nas powietrza zmienia się. Otwieram usta, by coś powiedzieć, lecz emitowana przez Elen energia powala mnie na kolana. Nie potrafię sprzeciwić się wzmożonej sile grawitacji.

– Przestań!

– Jest mój!

Pierścienie oplatające zawieszoną na szyi Elen miedzianą miniplanetę przyspieszają, podobnie jak śmigające wokół nich asteroidy. Fant rozkłada się samoczynnie na wiele skomplikowanych części, ukazując swe wnętrze. Cienkie przewody, okrągłe, złociste tryby oraz przypominające płaty mięsa naszpikowane chipami plastry wtapiają się przez ubranie w klatkę piersiową swej zdobywczyni i znikają, pozostawiając jedynie pusty łańcuszek.

Wszystko cichnie. Elen zamyka oczy. Rysująca się na jej twarzy nienawiść z wolna ustępuje miejsca wyrazowi błogości. Siła przyciągania słabnie, lecz jestem zbyt zszokowany, by się podnieść.

– C-co się dzieje? – dukam.

– Gdybyś tylko…

– Tak…?

– …gdybyś tylko mógł poczuć teraz to, co czuję ja.

– Opowiedz… opowiedz mi…

– Nie. Muszę odejść. Muszę przemyśleć wiele rzeczy. A ty… – Rzuca mi piorunujące spojrzenie. – Ty żyj sobie tu na razie w swoim małym świecie, Michael, i czekaj na mnie.

– Słucham?

– Gdy odzyskasz przytomność, powiesz swoim kolegom z Cybotregu, że samodzielnie zlokalizowaliśmy grupę z sześcianem, a następnie, rządni chwały i zaszczytów, działaliśmy na rzecz jego zdobycia wbrew regulaminowi. Część osób domyśla się prawdy o naszych relacjach, więc nie będą miały one problemów z uwierzeniem ci w to, że chciałeś wesprzeć swoją dziewczynę-karierowiczkę w dążeniu do zawodowego sukcesu. Poza tym, jeśli mnie pamięć nie myli, tego typu brawurowe akcje działy się w firmie już wcześniej. I czy ktokolwiek poniósł tego konsekwencje? No właśnie, nikt. Jesteście nietykalni… Nikt nie rusza psów Aylonu. Tak więc zapamiętaj tę wersję: zdobyliście eksplorant, a następnie ta podła zdzira zdradziła ciebie i twoją ukochaną organizację. Zostałeś wzięty z zaskoczenia i ogłuszony. Z kolei ona weszła do portalu, by zdobyć wymarzoną błyskotkę. Nie będziesz musiał używać zbyt wielu kłamstw, Michael, większość tej narracji pokrywa się z prawdą.

– Jesteś nienormalna! To się nie uda! A co ty zamierzasz zrobić?

– Jeszcze do końca nie wiem. Najpierw muszę zbadać fant, wyczuć go, przetestować jego możliwości… Nie rób takiej smutnej miny, Michael. Wrócę do ciebie. Koniec końców nie kłamałam, gdy mówiłam, że cię kocham. – Przybliża się do mnie.

Wstaję i wyciągam pistolet. Mam ją na muszce. Czy chcę strzelić? Nie. Dlaczego wszystko potoczyło się w taki sposób?

– Nic z tego. Nigdzie nie idziesz. Fanty to nie zabawki! Stój!

Elen dyskretnie porusza dłonią. Nagle trzymany przeze mnie gnat traci cały swój ciężar, przelatuje mi przez palce i bezgłośnie wsiąka w podłogę.

– Co… co ty zrobiłaś? – pytam głupio, wciąż wpatrując się w miejsce, w którym przed chwilą zniknęła broń.

– Do zobaczenia, Michael.

Podnoszę wzrok i instynktownie unoszę przedramię, by sparować cios, ale jest już za późno. Cały mój świat pożera czerń.

*

Przechodzimy przez ściany apartamentów niczym duchy. Materialne przeszkody nie są dla nas problemem – przenikamy je tak jakby stanowiły jedynie holograficzne projekcje. Elen ciągnie mnie za rękę, a ja się nie sprzeciwiam. Za każdym razem, gdy prawa natury ustępują przed mocą kobiety, ogarnia mnie niepokój, że zaraz padnę ofiarą fortelu i do końca życia utknę we wnętrzu którejś z kamiennych ścian, tym razem pozostawiony na śmierć. Paranoiczne wizje napierają na mnie ze wszystkich stron i nie pozwalają w pełni napawać się niesamowitym działaniem fantu. Wszystko dzieje się zbyt szybko.

Kolejne lokum, tym razem bardziej luksusowe od pozostałych. W przedpokoju dostrzegamy damską torebkę oraz dwie pary butów. Wkraczamy bezszelestnie do przestronnej, skąpanej w blasku świec sypialni. Omiatam wzrokiem scenerię. Po podłodze, w morzu czerwonych płatków róż, walają się porozrzucane bezładnie ubrania. Pod baldachimem, otuleni białym kocem, leżą spleceni w uścisku nadzy kochankowie. Opuszczamy śpiącą parę i wchodzimy do salonu. Moja przewodniczka przystaje.

– Trzymaj się mocno – rzuca żartobliwie.

Kiwam głową.

Elen ciągnie mnie za sobą w dół. Przelatujemy przez pierwsze piętro i lądujemy na parterze. Ruszamy przed siebie znanym mi korytarzem. Wzdrygam się, gdy wychyliwszy się zza kolumny, dostrzegam stojącego przy ścianie Alexa.

– Nie bój się, nikt nas nie widzi.

Przechodzimy przez zewnętrzną ścianę hotelu i wychodzimy na dwór akurat w momencie, gdy nad naszymi głowami, na ciemnym niebie rozciąga się wielka błyskawica. Zaczynamy biec. Pokonawszy kilka niewielkich przeszkód, wychodzimy na ulicę. W normalnych okolicznościach lodowato chłodny wiatr oraz lejący się z nieba deszcz zniechęciłyby mnie do wędrówki przez otwartą przestrzeń, ale w obecnej sytuacji umiejętności Elen skutecznie nas przed nimi chronią.

– Dokąd zmierzamy? – pytam.

– To już niedaleko.

Na chodniku mija nas grupa odzianych w płaszcze mężczyzn o znajomych mi twarzach. Nawet nie domyślają się naszej obecności. W tym samym czasie nieopodal nas z góry spadają trzy srebrne dryfery z symbolami organizacji. Psy Cybotregu zmierzają do hotelu wesprzeć Alexa i Jerome’a w walce z niewidzialnym wrogiem… Szkoda tylko, że wróg nie miał zamiaru czekać na ich przybycie.

Nasza mozolna wędrówka przez podtopione ulice Aylonu zdaje się trwać w nieskończoność. Nie wiem, jak długo biegniemy, ani przez ile budynków i stojących na poboczach samochodów przenikamy, by w końcu zatrzymać się przy jednej z obskurnych kamienic na obrzeżach Starego Centrum. Kojarzę tę okolicę.

– To tutaj – informuje mnie Elen.

Wchodzimy na klatkę schodową, a później mkniemy na najwyższe piętro – tym razem nie przebijając się przez kondygnacje, lecz pieszo po schodach, jak zwyczajni śmiertelnicy. Wkraczamy do jednego z opuszczonych mieszkań. Elen wyrywa się z mojego uścisku, zapala naścienną lampę, odsuwa pożółkłe firany i spogląda przez zabrudzoną okienną szybę.

Mimo że nasza podróż trwała długo, to w ogóle nie odczuwam zmęczenia.

– Poznajesz to miejsce?

– Dawne mieszkanie twoich rodziców.

– Masz świetną pamięć.

– Co tu robimy?

– Chowamy się, rozmawiamy. – W dalszym ciągu patrzy przez okno.

– Przejdźmy do konkretów.

– Ach, ty i ten twój pragmatyzm, Michael… – Odwraca się do mnie i podchodzi bliżej. – Podobają ci się moje umiejętności? Nauka właściwego używania fantu zajęła mi długie miesiące i kosztowała… mnóstwo zdrowia. Nie wyglądam już jak miss Aylonu, ale wciąż ci się podobam, prawda?

– Warto było poświęcać wszystko dla tego… czegoś?

– Nie pytasz mnie o poświęcenie wszystkiego, tylko o poświęcenie ciebie, nieprawdaż? Masz mi za złe ucieczkę, ponieważ niczego nie pojmujesz. Przecież sam chciałeś, bym skończyła z Cybotregiem, czyż nie?

– Zrób mi tę przysługę i przestań traktować mnie jak idiotę.

Elen poważnieje.

– Zmieniłeś się, Michael. Czyżby moje dawne obawy o to, że praca w firmie odbierze ci człowieczeństwo, okazały się jednak uzasadnione?

– I to mówi kobieta, która przed chwilą z zimną krwią zamordowała niewinnego mężczyznę…

– Był cybosem, na pewno miał coś na sumieniu.

– Aha, a więc nieczyste sumienie stanowi od teraz wystarczający powód do zabijania? Mnie również zabijesz? Zamierzasz zamordować nas wszystkich tylko dlatego, że działamy w imieniu organizacji?

Kobieta świdruje mnie wzrokiem. Pomiędzy nas wkrada się długa chwila ciszy.

– Ty naprawdę się zmieniłeś, Michael. Powiedz szczerze, czy gdybyś mógł cofnąć czas, to wydałbyś mnie wtedy Cybotregowi, gdy znajdowałam się w kreacji?

– Nie wiem… Nie chcę wiedzieć.

– Ech, skomplikowany z ciebie facet. Gdyby wszyscy byli tacy, jak ty, to świat…

– Spójrz na siebie. Zobacz, co on z tobą zrobił. Po co to wszystko?

– Nie do wiary, naprawdę tylko to cię interesuje? Moje motywacje? Nie zapytasz o świat, który widziałam za portalem? O to, co musiałam wycierpieć, by odebrać swoją nagrodę? Ani nawet o to, czym w rzeczywistości jest ten artefakt?

– Jakoś średnio mnie to interesuje.

– Naprawdę nie dostrzegasz, jakie on daje nam możliwości?

– Nam?

– Ten fant jest… Michael, tego nie da się opisać słowami. Dzięki niemu możemy zmienić świat na lepsze, rozumiesz? Otwórz oczy. Otwórz umysł!

– Co za ironia. Działasz przeciwko Cybotregowi, a nieświadomie powtarzasz rozpowszechniane przez firmę slogany. Zmienić świat za pomocą tego małego mechanizmu? Zejdź na ziemię, Elen. Oddaj go i zapomnij o tych bzdurach. Nie wszystko jeszcze stracone, wciąż możesz zacząć życie od nowa. Pomożemy ci.

– Pomożemy? Oni wyprali ci mózg, Michael… – cedzi przez zęby.

– Posłuchaj mnie…

– Spójrz! – Kobieta zrzuca z siebie skórzaną kurtkę, a następnie rozpina górną część koszuli i podchodzi do mnie. – Podoba ci się to, co widzisz?

– Elen… – szepczę.

Pomiędzy jej piersiami znajduje się cienka, żylasta błona, spod której wychodzą liczne wielokolorowe przewody. Narośl na skórze pulsuje w rytmie nadawanym przez bijące pod nią serce. Nad splotem słonecznym zauważam niewielki jarzący się na niebiesko punkcik. Fant

Jest tak blisko… Zaledwie kilka cali ode mnie.

– Dotknij – mówi cicho, przykładając moją dłoń do swego mostka. – Czujesz?

Zamykam oczy.

– Niesamowite, prawda?

Otwieram powieki w momencie, gdy niebo za oknem przecina błyskawica.

– Chodź ze mną, Michael, zaufaj mi…

Przesuwam dłoń w stronę gardła i patrzę rozmówczyni w oczy.

– Michael, czy ty… czy ty płaczesz?

Zginam palce i aktywuję wmontowane w bransoletę ostrze. Szpikulec przebija krtań Elen nim ta zdąża przybrać swą przenikalną postać. Krew ukochanej tryska mi na twarz i brudzi kurtkę. Creseekerka chwyta się za szyje i odsuwa ode mnie. Z wyrazem niedowierzania na twarzy przewraca się o postawiony na środku pomieszczenia okrągły stolik i upada na plecy. Jej charkot rozdrapuje mi bębenki uszne i przyprawia o dreszcze. Podczas, gdy oswaja się z nadchodzącym kresem życia, ja podchodzę bliżej. Zmuszam się, by na nią spojrzeć. Rysujące się na obliczu Elen niedowierzanie zamienia się w nienawiść, a następnie w strach. W końcu przychodzi po nią śmierć.

Padam na kolana i wbijam ostrze w zakrwawioną narośl. Łzy ciekną mi po policzku, gdy zatapiam rękę w klatce piersiowej dawnej towarzyszki i wydobywam z niej to, co jeszcze dwa lata temu czekało w kreacyjnym uniwersum na swojego odkrywcę. W kontakcie z moją skórą fant traci swój blask, choć scaliwszy się, jego elementy w dalszym ciągu pozostają w ruchu. Chowam zabawkę do kieszeni, czystą ręką wyciągam swój komunikator, włączam go i dzwonię, ignorując informacje o setce nieodebranych połączeń.

– Mike, to ty?! Gdzie jesteś?! – krzyczy kapitan.

– Została unieszkodliwiona – informuję go, pociągając nosem. – Obiekt przechwycony.

– Co?! Naprawdę?! Mike, czy ty… Cholera! Jesteś w hotelu?

– Będę w kwaterze za kilka godzin. Bez odbioru.

– Czekaj, Mike, odbierzemy cię, powiedz tylko, gdzie jes… – Rozłączam się.

Wstaję i podchodzę do rozsuniętej firany. Otwieram okno, by poczuć na twarzy cuchnący oddech Aylonu. Krzyżuję ręce na piersi i pozwalam chłodnemu deszczowi obmyć mi twarz. Spoglądam w dal na pnące się ku niebu masywne wieżowce, oblepione tysiącami neonowych banerów fasady mniejszych budynków oraz tańczące pomiędzy nimi gigantyczne holograficzne projekcje. To miasto jeszcze nigdy nie wyglądało tak ponuro jak dzisiejszej nocy.

– Przepraszam, Elen, musiałem to zrobić. Byłaś zbyt niebezpieczna. Przestałaś być człowiekiem. Ja chyba również.

Otwieram dłoń i spoglądam na tkwiący w niej fant. Wzdrygam się – jestem pewny, że przed chwilą go schowałem.

Artefakt zaczyna się iskrzyć. Jego centralna część przeistacza się przezroczysty, podobny do szafiru kamień. Wirujące wokół klejnotu pierścienie gwałtownie przyspieszają, podczas gdy wielokolorowe kuleczki zatrzymują się w miejscu i transformują w malutkie gwiazdki.

Ten fant… jest taki niesamowity, taki kuszący. A te gwiazdy… takie hipnotyzujące… Nie można oderwać od nich wzroku… Istny cud technologii… Czy aby na pewno jedynie technologii? Tylko geniusz mógł stworzyć coś podobnego.

Wtem przychodzi zrozumienie; doznaję prawdziwego olśnienia. Nagle czuję przepływającą przeze mnie moc magicznego tworu, dostrzegam płynące z niego możliwości… A gdyby tak wykorzystać to urządzenie do czegoś… wielkiego? Może dzięki niemu udałoby mi się… zmienić świat na lepsze?

Przenikam spojrzeniem do wnętrza szafiru i tonę w jego głębi.

Niewyobrażalna potęga zamknięta w mojej dłoni.

Tak wiele możliwości…

 

Koniec

Komentarze

Cześć!

 

Dopiero kolejkuję, postaram się przeczytać do końca sierpnia. Pytanie czysto techniczne: czy opowiadanie jest zrozumiałe bez znajomości powieści “Błyszczące sześciany”?

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Witam!

 

Mam nadzieję, że opowiadanie będzie zrozumiałe bez znajomości książki, a przynajmniej z takim zamysłem je pisałem. Nie będzie jednak tajemnicą, że pewne kwestie pragnąłem pozostawić niejasne, by skłonić potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po powieść.

 

Pozdrawiam!

DC

Nie będzie jednak tajemnicą, że pewne kwestie pragnąłem pozostawić niejasne, by skłonić potencjalnego czytelnika do sięgnięcia po powieść.

No to niezbyt mnie zachęciłeś, ale postaram się przeczytać. Może napisz to trochę bardziej otwarcie w przedmowie, bo nie każdy lubi taką formę reklamy, a powinno to pozwolić uniknąć rozczarowanych czytelników.

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

Parkujemy pojazd nieopodal stacji benzynowej na Wschodniej Dwunastej, wrzucamy jałowy bieg i czekamy.

Czy oni jechali Krazem, że potrzeba ich było kilku żeby wbić na luz?

 

tym samym ułatwiając poprawiając mi nieco widoczność.

Towarzystwo trzech drabów może spowodować wiele komplikacji. Po dwóch latach w końcu dostałem szansę, by z nią porozmawiać i nie zamierzam jej zmarnować.

Trochę brzmi, jakby chciał porozmawiać z komplikacją. Proponuję wbić pomiędzy jakieś neutralne zdanie, żeby pozbyć się nacechowania podmiotu domyślnego w tym drugim.

 

paru smutnych panów było świetnym posunięciem szefostwa

Nie bardzo wiem, czy to panowie posuwali szefostwo, czy na odwrót, ale jeśli to nie miał być akcent humorystyczny to zaproponuję:

 

paru smutnych panów było świetnym posunięciem ze strony szefostwa

 

że zgodzili się na moje przewodnictwo w misji.

Będzie przewodnikiem, czy dowódcą? Bo jeśli to drugie, to zaproponuję dowodzenie misją. 

 

Do teraz nie wiem jednak, jakim cudem dowiedzieli się, że byliśmy ze sobą… blisko.

Z Huffinem, czy z kobietą? 

 

Ze trzech Z trójki agentów, to on zna mnie najdłużej.

 

Ze trzech – brzmi trochę myląco. 

 

a ból wcale nie jest tak odczuwalny, jak wskazuje jakby wskazywał na to przesiąknięty krwią rękaw.

j.w.

 

Na razie zrobię sobie przerwę. Przepraszam, ale ostatnio ciężko mi się skupić :]. Opowiadanie nieźle się zapowiada. Trochę przegadane, jak na mój chamski gust, ale na pewno przeczytam do końca.

 

Wybacz proszę tych parę złośliwości – nie mogłem się powstrzymać ;]. 

 

pozdro

M.

 

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

 Cóż, D.carsterze, przeczytałam Psy Aylonu i ze smutkiem wyznaję, że niewiele zrozumiałam z tej historii, albowiem opisane tu wypadki zostały przedstawione w sposób dość chaotyczny, skutkiem czego gubiłam się w lekturze i kolejności zdarzeń.

Obawiam się, że w moim przypadku Twoja nadzieja, iż dla kogoś, kto nie zna Błyszczących sześcianów, opowiadanie będzie czytelne, okazała się płonna. No i nie zachęciłeś mnie do przeczytania rzeczonej książki.

 

Wiel­kie kro­ple desz­czu dud­nią w bla­sza­ny dach nad na­szy­mi gło­wa­mi… → Zrozumiałe, że dach jest na głowami, więc wystarczy: Wiel­kie kro­ple desz­czu dud­nią w bla­sza­ny dach

 

…za­kła­ma­ni dzien­ni­ka­rze i banda wę­szą­cych za sen­sa­cja­mi pi­sma­ków? → Pismak to też dziennikarz.

Za SJP PWN: pismak pogard. «o dziennikarzu, publicyście, zwłaszcza marnym»

 

Za dzie­sięć minut spo­tka­my się wyj­ściu ewa­ku­acyj­nym. → Pewnie miało być: Za dzie­sięć minut spo­tka­my się przy wyj­ściu ewa­ku­acyj­nym.

 

– To dziw­ne, bio­rąc po uwagę fakt… → Literówka.

 

pod­no­szę się z ziemi i sia­dam przy ścia­nie. → Rzecz dzieje się w samochodzie, więc: …pod­no­szę się z podłogi i sia­dam przy ścia­nie.

 

Czuję się nie­zręcz­nie, zwra­ca­jąc jej o to uwagę… → Uwagę zwracamy na coś, nie o coś, więc: Czuję się nie­zręcz­nie, zwra­ca­jąc jej na to uwagę

 

na do­da­tek przez tak długi okres czasu. → Masło maślane – okres to czas.

Wystarczy: …na do­da­tek przez tak długi czas.

 

za­opa­trzy­my ci tę po­twor­ną ranę. → …­opa­trzy­my ci tę po­twor­ną ranę.

Ran się nie zaopatruje, bo i w co można je zaopatrzyć?

Za SJP PWN: zaopatrzyć 1. «dostarczyć jakiejś osobie, instytucji lub organizacji potrzebne rzeczy» 2. «wyposażyć w odpowiednie urządzenia» 3. «dodać coś do tekstu podstawowego»

 

Zer­kam na iskrzą­cą za się ko­bie­tą, le­wi­tu­ją­cą plamę zie­le­ni. → Chyba miało być: Zer­kam na iskrzą­cą się za ko­bie­tą, le­wi­tu­ją­cą plamę zie­le­ni.

 

wy­ci­ska mi reszt­ki po­wie­trza z płuc. Przed oczy­ma prze­la­tu­ją mi jasne gwiaz­dy. Pra­gnę się­gnąć do ka­bu­ry, lecz nagła zmia­na tonu mojej drę­czy­ciel­ki tym­cza­so­wo mnie przed tym po­wstrzy­mu­je. → Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

tylko po to, by sa­me­mu stać się jedną z nich. → To mówi kobieta, więc: …tylko po to, by sa­mej stać się jedną z nich.

 

Gra­mo­lę się z ziemi, nie spusz­cza­jąc z niej wzro­ku. → Czy dobrze rozumiem, że gramolił się, nie spuszczając wzroku z ziemi?

 

sma­ga­ją nas po twa­rzach, a grzą­skie błoc­ko pod na­szy­mi sto­pa­mi robi wszyst­ko, by we­ssać nas do pod­zie­mi Ay­lo­nu. Chłod­ny wiatr na­cie­ra na nas z taką siłą, jakby sama na­tu­ra pra­gnę­ła za­ko­mu­ni­ko­wać nam, że… → Zaimkoza.

 

Wska­zu­ję na tkwią­cą mi w uchu plu­skiew­kę.Wska­zu­ję tkwią­cą mi w uchu plu­skiew­kę.

 

oraz tur­ku­so­wych, tra­wia­stych pa­gór­ka… → Literówka.

 

na prze­by­ty przez nas frag­ment drogi. → Wystarczy: …na prze­by­ty frag­ment drogi/ korytarza.

Czy tę drogę przebywał też ktoś inny?

 

Elen stara pod­nieść się z po­sadz­ki… → Raczej: Elen stara się pod­nieść z po­sadz­ki…

 

a na­stęp­nie, rząd­ni chwa­ły i za­szczy­tów… → …a na­stęp­nie, żąd­ni chwa­ły i za­szczy­tów

Za SJP PWN: rządny daw. «umiejący dobrze, ekonomicznie gospodarować»

 

mija nas grupa odzia­nych w płasz­cze męż­czyzn o zna­jo­mych mi twa­rzach. Nawet nie do­my­śla­ją się na­szej obec­no­ści. W tym samym cza­sie nie­opo­dal nas z góry… → Czy wszystkie zaimki są konieczne.

 

 Łzy ciek­ną mi po po­licz­ku… → Po jednym policzku?

 

Ar­te­fakt za­czy­na się iskrzyć.Ar­te­fakt za­czy­na się skrzyć. Lub: Ar­te­fakt za­czy­na iskrzyć.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

A mnie się nawet podobało :) Uniwersum obciąłeś do minimum, ale w ten sposób uniknąłeś infodumpów. Muszę przyznać, że w tak okrojonym świecie nawet się nie gubiłam. Cybotreg skojarzył mi się z jakimiś specsłużbami, które dążą do celu na skróty.

Opko jest trochę przegadane, ale nie na tyle, żeby zniechęcić. Zakończenie… w porządku, choć bez łupnięcia. Nie jestem pewna, czy tekst zostanie mi w głowie na dłużej. To raczej opko z tych do obiadu.

Czy zachęciło do sięgnięcia po książkę? No, przynajmniej nie zniechęciło. Szukać specjalnie nie będę, ale jak mi sama wpadnie w rękę, to przeczytam.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Cześć!

 

Przeczytałem i całkiem mi się podobało, choć bez jakiś większych fajerwerków. Zdecydowanie udało Ci się oddać klimat cyberpunkowy, choć nie jest on tu zbyt mroczny czy dystopijny. Albo inaczej: może i jest, ale ja tego nie widzę, bo o otoczeniu wiemy naprawdę niewiele. Klasyczna historia bez większych twistów: mamy intrygę, walkę i bardzo popkulturową wizję “miłości”, która kończy się tu tak samo, jak tego typu “głębokie relacje” w realu (choć nikt nikogo nie zabija dosłownie). To na plus, taka całkiem życiowa przestroga ;-)

Bohatera nie sposób jakoś zbytnio polubić, ale jak dla mnie to nie wada, lubię pisać/czytać o ułomnych/upadłych. Sporo nawiązujesz do psów, ale w zasadzie większość to opisy, niewiele pokazujesz, warto w tej kwestii popracować nad warsztatem. Również słownictwo jest miejscami osobliwe (poniżej wypisałem kilka przykładów)

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że sześciany to takie cyberpunkowe pierścienie władzy, które dają “moce” swym posiadaczom, jednocześnie działając na ich wolę.

Podsumowując: całkiem to niezłe, jak na wprawkę. Czy zachęciło mnie do przeczytania książki? Nie, ale w moim przypadku to niełatwe, bo aktualną listę mam bardzo długą (i nie wiem, czy mi życia wystarczy ;-) ) Nic mnie jakoś szczególnie nie zachwyciło, nie wzbudziło głębszej ciekawości, bo w zasadzie wszystko było mocno klasyczne i bez większych zaskoczeń, a o motywacjach i “świecie wewnętrznym” bohaterów też nie dowiedziałem się zbyt wiele.

 

Rzeczy, które jakoś szczególnie mi się rzuciły.

Parkujemy pojazd nieopodal stacji benzynowej na Wschodniej Dwunastej, wrzucamy jałowy bieg i czekamy.

Nigdy nie słyszałem takiej formy, jak można wrzucić jałowy bieg? To chodzi o wrzucenie “na luz”?

Ze trzech agentów, to on zna mnie najdłużej. → Z trójki agentów, to on zna mnie najdłużej.

Za dziesięć minut spotkamy się wyjściu ewakuacyjnym.

Tu czegoś brakuje.

Odwracam się i dębieję.

Brzmi osobliwie imho.

Cztery lata wspinania się po szczeblach karierowej drabiny… → Cztery lata wspinania się po szczeblach kariery…

Wyciągam dłoń w stronę recepcjonisty, a on bez zawahania podaje mi klucz z numerem 118.

– Windą na drugie piętro, a później w prawo…

Numer słownie imho; i co to za hotel, że pokój 118 jest na drugim piętrze, zazwyczaj na pierwszym są 1xx, na drugim2xx i tak dalej

by dla bezpieczeństwa dodatkowo przetrzepać podwozie.

Tekst trochę jak z pornusa.

Wykonuję kolejne okrążenie wokół blaszanego diesela, mimowolnie rozkoszując się słodkawą wonią zielonego tworu.

Co to jest blaszany diesel?

Jego centralna część przeistacza się przezroczysty, podobny do szafiru kamień. → Jego centralna część przeistacza się w przezroczysty, podobny do szafiru kamień.

Pozdrawiam i życzę powodzenia w promocji książki!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Niepokojące

 

Nowa Fantastyka