- Opowiadanie: MPJ 78 - Dobra cena

Dobra cena

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Dobra cena

Rysiek wpadł do domu w pospiechu godnym krasnoarmisty, który dostrzegł zakład jubilera w szturmowanym mieście.

– Maks, czy ty wiesz, jaka teraz jest dobra cena na złom?

– Wiem i co z tego?

– Możemy szybko zarobić dobre pieniądze.

– Uwierzę, jak zobaczę. – Andżelika, żona Ryśka, a moja starsza siostra, włączyła się do rozmowy.

– Zobaczysz kochanie – zapewniał Rysiek żarliwie. – Tylko bym coś wypił, bo mi w gardle zaschło.

– Jedno karmi – przyzwoliła łaskawie Andżelika.

– Może coś mocniejszego, od tego ciemnego i słodkiego, to zęby się psują – Rysiek igrał z tygrysicą.

– Powiedziałam, że jak jesteśmy w ciąży! Nie ma picia! – Ton głosu i tygrysi błysk w jej oku zakończył dyskusję.

– Mówiłeś coś o złomie. Cena jest dobra, ale skąd go brać? – zapytałem.

– Wiem i pokażę.

– To chodź, jedziemy i sprawdzimy.

– Tylko dopiję – odrzekł Rysiek, sącząc karmi.

 

Wieloletnie doświadczenie nauczyło mnie, że nigdy nie można liczyć zarówno na to, że Rysiek będzie coś pamiętał, jak i na to, że o czymś zapomni. Tłukliśmy się więc żukiem po wertepach w drodze do złomowego eldorado. Na koniec znaleźliśmy się w miejscu cokolwiek dziwnym. Ostrów Mazowiecka tu się kończyła, droga o bliżej nieokreślonym statusie wiodła pomiędzy lasem, a starą bocznicą do miejsc tajnych i poufnych. Tory musiały być tak sekretne, że jakieś trzysta metrów dalej gmina robiąc ścieżkę rowerową pokryła je asfaltem, żeby jeszcze lepiej ukryć ich istnienie.

– To tu. – Rysiek z dumą wskazał torowisko.

– Szwagier, a jak ty chcesz to załadować na naszego żuka?

– Trzeba odkręcić.

– To próbujemy.

 

Próba wypadła negatywnie. Śruby wkręcone w podkłady może nawet jeszcze przed wojną, przy pomocy rdzy zrosły się z podkładkami w jeden organizm i konsekwentnie odmawiały współpracy. Stosując połączenie praw fizyki z zasadą: „gdy nie działa siła, trzeba użyć więcej siły”, przedłużyliśmy rączkę klucza francuskiego rurką. Naparliśmy we dwóch z siłą stada dzików. Coś zatrzeszczało obiecująco. Wykrzesaliśmy z siebie moc Pudziana, a wtedy szczęknęło i wylądowaliśmy w zaroślach dzikiej róży rosnących na nasypie.

– Co jest? – Rysiek usiłował wyplątać się z zarośli.

– Zostaliśmy oszukani – zawyrokowałem.

– Toż złom jest – oburzył się szwagier.

– Ja nie o tym. To nie trzeszczała zachęcająco puszczająca śruba tylko złośliwie pękający klucz.

– To co robimy? – Rysiek usiłował usunąć ze swego słowiańskiego oblicza kolce róży.

– Szyny są długie i ciężkie, tak myślę, że nawet jak je odkręcimy, to nie udźwigniemy.

– Szkoda. – Szwagier wyrwał z nosa ostatni kolec. – Auć.

– Spróbujemy to pociąć.

– Maks, ty to masz głowę.

 

Radość szwagra była, jak to piszą autorzy groszowych powieści, przedwczesna. Tarcza szlifierki zużyła się ekspresowo, ale poza strumieniem iskier nic nie uzyskała. Próbowałem ciachnąć szynę brzeszczotem, ale po pół godzinie machania na jej powierzchni powstała kreska niczym narysowana ołówkiem. Fakt, że piłka nie była pierwszej świeżości, ale za to przyłożyłem się konkretnie i pot lał się ze mnie strumieniami. Rysiek, jak mnie zmienił podszedł do sprawy filozoficznie i raczej głaskał niż ciął. Na dodatek pisk ślizgającego się po główce szyny wyszczerbionego ostrza sprowadził nam na głowę jakiegoś emeryta.

– A wy złodzieje czego tu szukajcie? – Staruszek, wymachując laską, dreptał w naszą stronę.

– Złodzieje? – Rysiek rozglądał się zdziwiony dokoła – pan pokaże, to pomożemy złapać.

– Złodzieje, to wy!

– Proszę nas nie obrażać. Jesteśmy pracownikami instytutu badawczego. Przysłano nas w celu pobrania próbek, tych torów, w celu budowy linii kolejowych przyszłości – skłamałem gładko.

– Przyszła kryska na Matyska. – Dziadek uśmiechnął się złośliwie. – Partacze i papracze przypomnieli sobie o tym torze.

– No właśnie… – zacząłem ostrożnie.

– Panie, te szyny to położyli jeszcze za marszałka, ze specjalnej stali, ani Niemcy ani Ruscy, ani te partacze z peerelu lepszej nie mieli.

– Mówi pan, że…

– To jest taka stal. – Dziadek wszedł mi w słowo. – Że jej nie ruszyły nawet bomby, co Niemce w trzydziestym dziewiątym i Ruscy w czterdziestym czwartym rzucali.

– A czym to nasi cięli, jak kładli? – Usiłowałem zdobyć interesujące mnie informacje.

– I to jest panie najlepsze. – Dziadek uśmiechnął się szeroko. – Przedwojenne inżyniery tak to wykombinowały, że z każdym przejazdem, pociągu, z każdym rokiem, z każdym podgrzaniem tor stawał się bardziej odporny i wytrzymały. Jak go kładli, to szyny dawały się ciąć termitem, ale teraz to może i tego nie wystarczy.

 

Dziadek nadawał jeszcze dobry kwadrans, w ramach programu pod tytułem „Wspomnień czar”. Niestety nie powiedział nic więcej w temacie torów, które miały się stać naszą przepustką do kasy. Wracaliśmy do domu, a było nam wesoło niczym w spadkobiercom w kondukcie pogrzebowym bankruta. W domu Andżelika widząc nasze miny dała nam wykład na temat „Debile, a sprawa Polska”. Po wysłuchaniu każdy z nas poszedł do swojej roboty. To znaczy Rysiek opadł na sofę i gapił się w telewizor, a ja zająłem się kolejną partią bimberku dla naszego chińskiego znajomego.

 

Destylat ciekł do bańki spokojnym strumieniem. Przed chwilą pobrałem próbkę i sprawdziłem walory smakowe, moc i magię produktu. Wszystko było w idealnym porządku, co pozwoliło na podstawienie kolejnej bańki i odstawienie pełnej do innych, czekających już na transport do nowego ośrodka medycznego, który doktor Wo Hi Paj uruchomił w Brazylii. Marcinek, mój siostrzeniec, jeszcze niedawno zakała rodziny, ciągle kujon, ale też na szczęście kombinator ustalił, że aby dotrzeć do Bazylii o czwartej w nocy, to musimy wystartować po ósmej rano. Dochodziła właśnie szósta, a z doświadczenia wiedziałem, że skończę produkcję o siódmej. Nie było więc sensu kłaść się spać. Tym bardziej, że spanie wiązałoby się z wejściem do domu, gdzie istniało ryzyko kontaktu z Andżeliką. Wątpiłem zaś, że testowanie destylatu spotkałoby się z jej zrozumieniem. Brak tego ostatniego mógł zaś oznaczać bliski kontakt z patelnią, kijem od miotły, wałkiem lub innym przedmiotem wykorzystanym w celu wbicia mi do głowy zakazu picia w ciąży. Najgorsze było, że siostra bardzo dosłownie podchodziła do tematu wbijania. Czym tu więc zająć umysł? Może poszukać w Internecie, o jakim termicie do cięcia szyn mówił dziadek? A może pomarzyć o Pati i mnie na bałtyckiej plaży?

– Cześć wujek. – Marcinek pojawił się nagle w chlewiku zaadaptowanym na destylarnię.

– Cześć młody.

– Co robisz?

– Ogólnie pędzę bimber, a moje myśli pędzą niczym gepard po sawannie.

– Kogo gonią? – Marcinek wykazał zainteresowanie.

– Termita zdolnego przeciąć specjalną przedwojenną szynę.

– To chyba zapędziłeś się wujek na bezdroża, bo termity, to takie mrówki, ale nie do końca. Żyją w kopcach, zjadają drzewo i hodują grzyby.

– Dziadek w Ostrowi, wyraźnie mówił, że przed wojną cięli tamte szyny termitem. Może wojsko wówczas przeszkoliło taką mrówę i zamiast drewna, cięła żelazo? Oni mieli różne sposoby, sam widziałem w telewizji jak Szarik czołg prowadził.

– Termitem mówisz? – Siostrzeniec zamyślił się nad czymś i sięgnął po telefon.

– No termitem. Może oni wtedy czymś je karmili, żeby rosły duże jak koty, albo owczarki niemieckie? Wtedy wypuszczali z klatki i dawali szynę do przecięcia?

– Wujek, ty chyba za dokładnie testowałeś nasz destylat. – Marcinek spojrzał na mnie z pożałowaniem. – Termit, o którym mówił ten dziadek to mieszanina tlenku żelaza i tlenku glinu.

– Czego?

– Rdzy i rozdrobnionego na proszek aluminium.

– No i co się z tym robi?

– Miesza z zachowaniem wagi molowej i podpala za pomocą magnezu.

– Młody, wciskasz mi ciemnotę, rdza ma się palić?

– Tak, w ramach reakcji chemicznej i to jednej z tych, które dają najwięcej ciepła, nawet trzy tysiące stopni.

 

Informacje od siostrzeńca przyswoiłem, ale głębszej analizie mogłem jej poddać dopiero po powrocie z Brazylii i porządnym wyspaniu się. Najłatwiej było pozyskać rdzę. Wystarczyło rozłożyć karton i zacząć czyścic siatkę ogrodzeniową za pomocą szczotki drucianej. Aluminium można by pozyskać z puszek, ale wizja ścierania ich pilnikiem wiązała się z poświęceniem na to pracy i dużej ilości czasu, a przecież czas to pieniądz. Potem trzeba by jeszcze nałapać tych moli do wagi i skołować magnes. Te dwie ostatnie czynności wydawały się wyjątkowo niebezpieczne. Mole mogą być w szafach, a te w naszym domu to królestwo Andżeliki. Więcej niż prawdopodobne, że propozycja łowienia tam tych szkodników zostałaby przez nią odebrana, jako obraźliwa. Wszak ona dba o porządek. Obrażanie siostry i to w czasie kiedy homary albo hormony szaleją jej z powodu ciąży, byłoby pomysłem w stylu kamikadze. To samo z pozyskaniem magnesu do podpalenia termitu. Magnesów na lodówce jest co prawda dużo, ale są one przypisane do dzieciarni i zabranie ich wiązałoby się lamentem licznego potomstwa mojej siostry. Na krzywdy realne i urojone swych dzieci Andżela reaguje niczym lwica, a nawet bardziej. Z doświadczenia własnego i obserwacji mogę nawet zaryzykować twierdzenie, że bezpieczniej wędrowcowi iść na spotkanie wilczej watahy, niż wpaść w pazury, tipsy czy jak tam to się nazywa, mojej siostry walczącej z krzywdą jej dzieci.

 

Pomysł cięcia szyn termitem przepadł, ale na szczęście siedząc przed telewizorem trafiłem na „Gwiezdne wojny”. W filmie goście posługiwali się mieczami świetlnymi, które cięły wszystko. To było to, natychmiast ruszyłem do siostrzeńca.

– Marcinek.

– Tak.

– W tych twoich internetach jest może jak przerobić latarkę na miecz jedi?

– Czyżbyś wuju chciał zostać cosplayerem?

– Ki diabeł?

– Artysta tworzący przebrania postaci z mangi, anime, filmów lub komiksów.

– Młody, chcę szyny ciąć, a miecze świetlne świetnie by się do tego nadawały.

– Widzisz wujku, one tak na prawdę nie są świetlne.

– Kruca fuks, co ty mi tu, przecież cały film mówili, że świetlne.

– Czytałem kiedyś opracowanie, w którym autor stworzył teoretyczny model takiego oręża w oparciu o nadprzewodnikowe nanorurki podtrzymujące w polu siłowym plazmę.

– To może się zgadzać, słyszałem, że są plazmy do cięcia metalu. – Przypomniałem sobie fragment programu z Discovery. – Masz taki schemacik.

– Dam co mam, ale…

– Żadne ale, sklecę sobie taki zanim cena na złom spadnie.

– Wujku, ostrzegam, że to był tylko film, a opracowania teoretyczne są oparte na technologii, która nie jest jeszcze dostępna. – Marcinek miał niepewną minę.

– Młody, „Twój brak wiary uważam za niepokojący” – rzuciłem cytat zasłyszany niedawno w filmie.

– To nie brak wiary, to szaleństwo.

– Czymże byłoby nasze życie bez takich szaleństw.

 

Materiały młodego były dalekie od ideału. Weźmy na przykład takie nanorurki, no właśnie nie weźmiemy, bo ich w sklepie metalowym nie mają. „Nic to Baśka, nic to” cytując klasyka. Po prostu użyłem stalowej, bezszwowej, półcalowej. Zasilanie, niby bateria ma wystarczyć, ale nawet trzy paluszki to było mało. To zrobiłem pomniejszoną kopie tego całego gloka co młodemu SKOT-a napędza i poszło. Emiter, niby jak ma się rurkę stalową, to pozornie mógłby okazać się niepotrzebny, ale było dokładnie odwrotnie. Wreszcie po trzech dniach ciężkiej pracy w warsztacie i sześciu dyskretnie wypitych butelkach księżycowej cytrynówki o mocy roboczej sześćdziesiąt procent plus, osiągnąłem sukces. Wyszedłem na podwórko i zacząłem testy. Początkowo obserwował mnie tylko Rysiek. No może nie tak do końca, uniósł jedynie z trudem jedną powiekę, nie przerywając drzemki, którą sobie urządził w kabinie żuka.

– Wujku, co robisz? – Marcinek pojawił się zwabiony sykiem ciętego metalu.

– Sprawdzam miecz świetlny.

– Ale on jest jakiś dziwny.

– Zaraz tam dziwny, po prostu oryginalny. Tamte były dwusieczne, ten jest jednosieczny.

– Ale on dymi?

– Młody, nie dymi, tylko para z chłodnicy ucieka.

– Jaka para? – Marcinek z wyrazem oszołomienia drapał się po głowie.

– Bo to jest tak. W rękojeści masz zasilanie. Nie miałem nanorurki, to dałem stalową i jak się okazało postąpiłem słusznie. Zamocowałem do niej emitery i uzyskałem pomiędzy nimi strumień zapętlonej plazmy. Zauważyłem wtedy, że wszystko się grzeje, więc wlałem do rurki wodę i robi za chłodnicę, tylko trzeba było ją od góry przytkać, by para miała ujście, a woda się nie wylewała.

– To genialne – wyszeptał siostrzeniec.

– Bycie Twardowskim, zobowiązuje. Zaraz wezmę twojego starego i jedziemy po te szyny.

– A druga dostawa dla doktora Wo?

– Zapomniałem. No nic, najpierw napędzimy bimbru naszemu Chińczykowi, zawieziemy go do Brazylii, a za szyny weźmiemy się potem.

– Maks, ty jedziesz do Brazylii? – Pati zbliżała się z podejrzaną miną.

– Służbowo, do tego dbam o bezpieczeństwo i – ściszyłem głos do szeptu – dezynfekuje się wewnętrznie.

– Kotku, weźmiecie mnie ze sobą, i po drodze zatrzymacie się na którejś z tych pięknych plaży, żebym mogła się trochę opalić.

– Kochanie, ale my tam dolatujemy o czwartej rano.

– Nie szkodzi, zaczekamy, aż słońce wzejdzie i mnie trochę podsmaży.

– Dobrze słoneczko. – Pomny poprzednich perypetii z narzeczoną wolałem się od razu zgodzić, niż potem przepraszać.

– Paryż to jest w Brazylii? – Rysiek włączył się do rozmowy.

– Tato, no co ty. – Marcinkowi, aż włos zjeżył się na głowie. – Paryż jest we Francji.

– A to po drodze? – Szwagier drążył temat.

– Powiedzmy, że tak.

– To byście mnie tam podrzucili, a potem zabrali, jak będziecie wracać.

– Rysiu, a co ty chcesz tam robić?

– Bo tego… No do tej pory… Tylko wy dla Andżeliki, a ja też chcę… – Szwagier się przycinał z braku wysokoprocentowego paliwa.

– Dobra tata, weźmiemy cię. – Marcinek, wyraźnie nie miał ochoty na dedukowanie, co też jego ojciec ma na myśli.

 

Przed startem o ósmej okazało się, że Marcinkowy SKOT ma jeszcze jednego pasażera, bo do kompanii dołączyła Malina, koleżanka mojego siostrzeńca. Glok z tyłu zabuczał. Polecieliśmy i w kilkanaście minut znaleźliśmy się nad Paryżem. Jako że zaraz po starcie młody odpalił maskowanie, śmigaliśmy nad nim niewidzialni.

– Tato gdzie cię wysadzić? – Marcinek spojrzał na Ryśka.

– Koło tego ustrojstwa. – Rysiek wyciągnął obrazek z wieżą Eiffla.

– Mówisz, masz. Tylko pamiętaj, z powrotem będziemy tu… – Pytająco spojrzał na Pati.

– Myślę, że przy takim słońcu jak w Brazylii to wystarczy mi godzinka od ósmej do dziewiątej.

– Czyli tak. Zalecimy tam na czwartą, posiedzimy do dziewiątej, doliczmy poślizgi, to tu będziemy, na powiedzmy wpół do drugiej.

– I pięknie – odrzekł Rysiek.

 

Marcinek usiadł na skraju placu. Szwagier założył maseczkę, która przeszła już niejedno. Były na niej ślady brudnych palców, smaru, sosu z kebaba i inne, których nie dało się zidentyfikować, zaciągnął beret na oczy i opuścił pojazd. Dalszy lot do Brazylii przebiegł gładko. Szybko przekazaliśmy dobre sto litrów bimbru doktorowi Wo Hi Paj. Znaleźliśmy malowniczą plażę, gdzie obserwując wschód słońca, zjedliśmy drugie śniadanie. Potem wziąłem się za pomaganie Pati z olejkiem do opalania. Zgodnie z jej prośbą zacząłem od nacierania pleców, ale potem szybko i z zapałem pomagałem jej natrzeć się z drugiej strony, czyli od frontu. Sprzeciwu nie było, więc atmosfera zrobiła się miła i sympatyczna i wtedy zza SKOT-a przybiegł Marcinek.

– Wujku musimy lecieć!

– Ale dlaczego? – Rozejrzałem się dokoła. – Przecież nikogo tu nie ma.

– Ojciec ma kłopoty.

– A ty skąd to wiesz?

– W sieci pokazują na żywo.

– Może nie jego? – Miałem silny opór przed przerwaniem kąpieli słonecznej mojej narzeczonej.

– To patrz!

 

Młody pokazał mi ekran smartfonu. Na nagraniu widać było wieżę Eiffla z przekrzywionym czubem. Poniżej jakiś zamaskowany osobnik z moim mieczem świetlnym z zapałem ciął stalowe kratownice konstrukcji. Chciał nie chciał, trzeba było lecieć. Swoją drogą, to gdyby siostrzeniec zamiast wpatrywać się w telefon zajął się koleżanką… Ach ta dzisiejsza młodzież. Jakieś pół godziny później byliśmy w Paryżu i podchodziliśmy w powietrzu do Ryśka. Pod nami kłębił się tłum gliniarzy, niektórzy nawet próbowali strzelać do męża mojej siostry.

– Szwagier, zgaś go i wskakuj! – wołałem Ryśka, wychylony z włazu.

– O już jesteście?

– Tak i musimy się zwijać, zanim tamci, albo cię złapią, albo zabiją.

Rysiek zgasił miecz i wskoczył na niewidzialny transporter. Chwilę po tym był już z nami wewnątrz, a Marcinek dał moc na maksimum i odlecieliśmy znad Paryża. To pozwoliło mi na zadanie mu zasadniczego pytania.

– Szwagier powiedz mi, coś ty tu robił?

– Złomu chciałem naciąć. Bo wiesz, teraz jest na niego dobra cena.

Koniec

Komentarze

Jak każdą z poprzednich przygód przeczytałem z przyjemnością. W zdaniu Tak i musimy się zwijać, zanim tamci połapią cię zabiją. Się przestawiło :)

No, to taki MPJ-owy standardzik – lekko i zabawnie, ale przecinki robią, co chcą.

– Maks czy ty wiesz jaka teraz jest dobra cena na złom?

Jedno z pierwszych zdań i już brakuje dwóch. Wiesz, jak to zniechęca do lektury i pisania o tej przecinkologii po raz enty?

Literówek też trochę masz.

Babska logika rządzi!

Cześć!

 

Klimat opowiadania nawet mi się podobał, ale niestety fabuła mnie nie wciągnęła. Mankamenty techniczne zdecydowanie utrudniają lekturę.

– Maks[+,] czy ty wiesz[+,] jaka teraz jest dobra cena na złom?

– Uwierzę, jak zobaczę. – Andżelika[+,] żona Ryśka[+,] a moja starsza siostra[+,] włączyła się do rozmowy.

– Zobaczysz kochanie – Rysiek zapewniał żarliwie. – Tylko bym coś wypił, bo mi w gardle zaschło.

– Zobaczysz kochanie – zapewniał Rysiek żarliwie. – Tylko bym coś wypił, bo mi w gardle zaschło.

– Jedno karmi. – Łaskawie przyzwoliła Andżelika.

– Jedno karmi – przyzwoliła łaskawie Andżelika.

– To choć, jedziemy i sprawdzimy.

chodź

– Tylko dopiję – odrzekł Rysiek[+,] sącząc karmi.

Tory musiały być tak sekretne, że jakieś trzysta metrów dalej gmina[+,] robiąc ścieżkę rowerową[+,] pokryła je asfaltem, żeby je jeszcze lepiej ukryć.

Stosując połączenie praw fizyki z zasadą, „gdy nie działa siła, trzeba użyć więcej siły”, przedłużyliśmy rączkę klucza francuskiego rurką.

:

Na dodatek pisk ślizgającego się po główce szyny, wyszczerbionego ostrza sprowadził nam na głowę jakiegoś emeryta.

Staruszek, wymachując laską[+,] dreptał w naszą stronę.

– Złodzieje – Rysiek rozglądał się zdziwiony dokoła. – Pan pokaże, to pomożemy złapać.

– Złodzieje? – Rysiek rozglądał się zdziwiony dokoła – pan pokaże, to pomożemy złapać.

 

Że jej nie ruszył nawet bomby, co Niemce w trzydziestym dziewiątym i Ruscy w czterdziestym czwartym rzucali.

ruszyły

– A czym to nasi cięli[+,] jak kładli?

Dziadek uśmiechnął się tak szeroko.

Wracaliśmy na do domu, a było nam wesoło niczym w spadkobiercom w kondukcie pogrzebowym bankruta.

Termit[+,] o którym mówił ten dziadek to mieszanina tlenku żelaza i tlenku glinu.

Młody, wciskasz m ciemnotę, rdza ma się palić?

mi

– Tak, w ramach reakcji chemicznej i to jednej [+z] tych, które dają najwięcej ciepła, nawet trzy tysiące stopni.

Informacje od siostrzeńca przyswoiłem, ale głębszej analizie mogłem jej poddać dopiero po powrocie z Brazylii i porządnym wyspaniu się.

Obrażanie siostry i to w czasie kiedy homary, albo hormony szaleją jej z powodu ciąży[+,] byłoby pomysłem w stylu kamikadze.

– Młody, „Twój brak wiary uważam za niepokojący”. – rzuciłem cytat zasłyszany niedawno w filmie.

No może nie tak do końca, uniósł jedynie z trudem jedną powiekę[+,] nie przerywając drzemki, którą sobie urządził w kabinie Żuka.

Zauważyłem wtedy, że wszystko się grzeje[+,] więc wlałem do rurki wodę i robi za chłodnicę, tylko trzeba było ją od góry przytkać[+,] by para miała ujście, a woda się nie wylewała.

– Nie szkodzi, zaczekamy[+,] aż słońce wzejdzie i mnie trochę podsmaży.

No do tej pory…

Jako, że zaraz po starcie młody odpalił maskowanie[+,] śmigaliśmy nad nim niewidzialni.

– Koło tego ustrojstwa[+.] – Rysiek wyciągnął obrazek z wieżą Eiffela.

To celowy błąd?

– Mówisz[+,] masz. Tylko pamiętaj[+,] z powrotem będziemy tu… – Pytająco spojrzał na Pati[+,]

– Myślę, że przy takim słońcu jak w Brazylii to wystarczy mi od godzinka od ósmej do dziewiątej.

– Czyli tak. Zalecimy tam na czwartą, posiedzimy do dziewiątej, doliczmy poślizgi, to tu będziemy[+,] na powiedzmy w pół do drugiej.

wpół

Były na niej ślady brudnych palców, smaru, sosu z kebaba, i inne[+,] których nie dało się zidentyfikować, zaciągnął beret na oczy i opuścił pojazd.

O kogo tu chodzi?

Znaleźliśmy malowniczą plażę[+,] gdzie obserwując wschód słońca[+,] zjedliśmy drugie śniadanie.

Na nagraniu widać było wierzę Eiffela z przekrzywionym czubem. 

wieżę

“Eiffela” mogę jeszcze uznać za demonstrację niewiedzy bohatera, ale “wierzy” już nie.

– Szwagier, zgaś go i wskakuj! – Wychylony z włazu wołałem Ryśka.

– Szwagier, zgaś go i wskakuj! – wołałem Ryśka wychylony z włazu.

– Tak i musimy się zwijać, zanim tamci połapią cię zabiją.

Niezrozumiałe.

Bo wiesz[+,] teraz jest na niego dobra cena.

Melduję naniesienie poprawek. 

 

Finklo nie pozostaje mi nic innego jak bić się w piersi albowiem znów przecinkowo poległem. 

 

Ali­cel­lo dziękuję za mrówczą pracę przy wyłapywaniu moich niedociągnięć 

Muszę wyznać, MPJ-cie, że przygody rodziny Twardowskich zaczynają mnie lekko nużyć. Wciąż ci sami bohaterowie przeżywają podobne perypetie, wciąż sączy się bimber i wciąż mamy te same rekwizyty. Jednakowoż podziwiam Twoją inwencję i pomysły na coraz to nowe odcinki serialu.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Tłu­kli­śmy się więc Żu­kiem po wer­te­pach… → Tłu­kli­śmy się więc żu­kiem po wer­te­pach…

 

chcesz to za­ła­do­wać na na­sze­go Żuka… → …chcesz to za­ła­do­wać na na­sze­go żuka

 

….”w ra­mach pro­gra­mu pod ty­tu­łem „Wspo­mnień czar.” → …w ra­mach pro­gra­mu pod ty­tu­łem „Wspo­mnień czar”.

 

ja za­ją­łem się ko­lej­ną par­tię bim­ber­ku… → Literówka.

 

aby do­trzeć do Ba­zy­li o czwar­tej w nocy… → …aby dotrzeć do Brazylii o czwartej w nocy...

 

wią­za­ła się z po­świe­ce­niem na to pracy… → Literówka.

 

Czy­ta­łem kie­dyś opra­co­wa­nie,w któ­rym… → Brak spacji po przecinku.

 

frag­ment pro­gra­mu z di­sco­ve­ry. → …frag­ment pro­gra­mu z Di­sco­ve­ry.

 

urzą­dził w ka­bi­nie Żuka. → …urzą­dził w ka­bi­nie żuka.

 

No do tej pory…. → Po wielokropku nie stawia się kropki!

 

oka­za­ło się, że mar­cin­ko­wy SKOT… → …oka­za­ło się, że Mar­cin­ko­wy SKOT

 

bę­dzie­my na po­wiedz­my w pół do dru­giej. → …bę­dzie­my na, po­wiedz­my, wpół do dru­giej.

 

Na na­gra­niu widać było wie­rzę Eif­fe­la… → Na na­gra­niu widać było wieżę Eif­f­la

 

zanim tamci po­ła­pią cię za­bi­ją. → Chyba miało być: …zanim tamci z­ła­pią cię i za­bi­ją.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

reg wieczorkiem błędy ogarnę. Co do Twardowskich to polubiłem ich i dobrze mi się o nich pisze ;) 

 

 

Wiem, MPJ-cie – zawsze ogarniasz. ;)

A że polubiłeś Twardowskich to można zrozumieć. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ok poprawki naniesione dziękuję za pracę włożoną w wyłapanie błędów. 

 

:) 

 

Wydaje mi się czasem, że znalazłem w nich balans w kreacji bohatera 

Bardzo proszę, MPJ-cie, i pozostaję z nadzieją na coraz ciekawsze kreacje bohatera. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Fajne, choć możliwe, że życiu Twardowskich przydałoby się jakieś trzęsienie ziemi, bo stają się lekko przewidywalni. A takiej rodzinie przewidywalność szczególnie szkodzi ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Moja wina, trudno przeskoczyć wylot na Tytana po gaz do bimbrowania :D 

 

Niestety masz rację chyba dla tego mniej więcej większej połowy tego co o nich napisałem nie opublikowałem, bo mam wrażenie że czegoś tam brak 

:( 

Śmieszne, ciekawe, podobało mi się :) Dywagacje o stworzeniu miecza świetlnego dla mnie najlepsze :)

 

Co do powtarzalności historii, to Pilipiuka opowieści o Wędrowyczu też jadą na jednym schemacie, a ich popularność jest spora.

 

Mam też wrażenie, że pisarsko się rozwinąłeś, MPJ70. Dostrzegam ogromną różnicę, w porówaniu do Twoich tekstów sprzed kilku lat – choć może na złe teksty wtedy trafiałem ;)

 

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Też mam nadzieję, że z czasem następuje poprawa. 

 

niestety przecinki :( 

 

Innych opowiadań o Twardowskich chyba nie czytałem, ale ten tekst w sumie przyjąłem pozytywne. Nie powiem, że był zachwycający i trzymający w napięciu, a jednocześnie sprawił, że się uśmiechnąłem, więc chyba docelowy efekt został osiągnięty.

Szwagry to ważna sprawa i jak szwagry się wezmą, to różne rzeczy mogą być. Rozbawiło mnie tworzenie miecza świetlnego i sposób pokazania różnic pokoleniowych. ;)

Technicznie jest trochę do poprawy, pod względem wymienionych przecinków.

Nadzieje chyba się spełniają, skoro jest ich coraz mniej.

Miś ma nadzieję, że to nie koniec cyklu.

Czytając zakończenie parsknął śmiechem.

Nie wymyślił wcześniej po co Paryż. :D

Za opinię dziękuję, a cykl się pisze ;) 

Nowa Fantastyka