- Opowiadanie: Lara - Cień z przeszłości

Cień z przeszłości

EDYTUJ

Jedno z serii powstających opowiadań o przygodach Agentki Elizy.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Cień z przeszłości

Komendant nawet nie pofatygował się żeby zapukać. Wszedł jak do siebie, z impetem zamykając drzwi. Eliza uniosła brwi w niemym zdziwieniu. Jej palce zawisły nad szklanymi klawiszami.

 – Tak? – zagaiła pozornie uprzejmie. Komendant rozgościł się na jedynym wyświechtanym krześle i spojrzał na Elizę. Spowijała ją chmura dymu z papierosa, przez co wyglądała jakby właśnie wyłaniała się z piekła.

 – Mam dwie sprawy – zaczął komendant. Położył na biurku dwie cienkie teczki. Jedną pożółkniętą ze starości i drugą śnieżnobiałą. – Pierwsza i najważniejsza wznawiamy śledztwo sprzed trzydziestu lat. Wilkołak znowu się pojawił – podał jej zeżółkniętą teczkę. Eliza wzięła ją i otworzyła.

 – Myślałam, że śledztwo umorzono.

– Dziś w nocy odnotowano kolejny atak pasujący do starej sprawy. Jeszcze dzisiaj dostaniesz dokumenty żeby zapoznać się ze sprawą.

 – Myśli pan, że wilkołak hibernował i obudził się na wiosnę – zakpiła.

 – Nie wiem, ale trzydzieści lat temu urządził nam tu jatkę. Nie chcę żeby to się powtórzyło, więc wolę od razu nadać sprawie odpowiedni priorytet.

Dobra, a druga sprawa? – zamknęła teczkę.

Dostaniesz partnera.

Słucham? Nic mi o tym nie wiadomo – potrząsnęła głową z niezrozumieniem.

Najważniejsze, że ja wiem – otworzył białą teczkę. – Obiecujący kadet. Prosto po szkole.

No błagam. Nie potrzebuję jakiegoś strażniczego żółtodzioba w krwawej sprawie sprzed trzech dekad! – wstała z krzesła i oparła dłonie na biurku. – Poza tym nie komendant o tym decyduje, a Rada Najwyższa.

W celu zacieśnienia współpracy między instytucjami Rada Najwyższa postanowiła dać komendantom przywilej wybierania Agentom partnerów spośród Strażników – podsunął jej teczkę.

Na starcie chce pan żebym zawaliła sprawę. Najpierw nadaje pan najwyższy priorytet, a potem przydziela kogoś, kto nigdy nie był w akcji. Czy Pan się słyszysz?

Pani Elizo, ja nie mam co z nim zrobić – oznajmił bezbarwnym tonem. Agentka patrzyła na niego zdziwiona. – Dali mi najlepszego kadeta z rocznika. Nie wiem dlaczego, nie prosiłem o niego, ale nie mogę odmówić przyjęcia. Nie dam go na ulicę, bo mi góra wystosuje odpowiednią reprymendę.

Czyli nie chce pan żeby się nudził – Eliza usiadła i zapaliła kolejnego papierosa. – To synalek jakiegoś bogacza, który myśli, że zbawi świat swoją posługą?

Nie wiem kto to. I wolę na razie nie wnikać.

Daje mi go pan jako mięso armatnie. Wiadomo, że każda akcja może być moją ostatnią.

A myśli Pani, że nasze akcje są inne? – pytanie zawisło w powietrzu. Komendant wstał i podszedł do drzwi. – I jeszcze jedno – odwrócił się. – Proszę ograniczyć palenie w pomieszczeniu służbowym. I wywietrzyć tutaj.

Potrąca mi Pan komendant z wypłaty za wynajem tej klitki – położyła nogi na biurku. – Mogę tu robić co zechcę.

Drzwi nie zdążyły się dobrze za nim zamknąć gdy otworzyły się ponownie. Tym razem z wystudiowanym spokojem. Eliza pozostała w swojej pozie z nogami na biurku. Przybysz nie dał po sobie poznać, że mu się to nie podoba.

Dzień dobry – powiedział cicho. Głos lekko mu drżał. – Nazywam się Filip Neuerbaum. Pan komendant mnie tu skierował – mimo pozornej służalczości głowę trzymał wysoko i patrzył twardo przed siebie.

Agentka Eliza Finder – przedstawiła się. Zmierzyła go wzorkiem. Był wysoki i chudy. Ubrał się jak tajniak na spotkanie z potencjalnym informatorem. Czarne spodnie, marynarka, jasna koszula rozpięta pod szyją. Brakowało tylko okularów przeciwsłonecznych. I Elizie kompletnie ten wizerunek nie pasował do obrazu kandydata na Strażnika. Ci najczęściej przychodzili w wytartych dżinsach i koszulkach. Nonszalanccy w całej postawie, chcący zbawić ten okrutny świat w pojedynkę, ewentualnie z najlepszym kumplem. Ten tu nawet nie wyglądał jakby miał najlepszego kumpla. – Możesz usiąść – papieros w jej dłoni dopalał się powoli, dymiąc niemiłosiernie.

Filip zajął krzesło, na którym wcześniej siedział komendant. Cały czas starał się patrzeć przed siebie. Była to dość wystudiowana poza, przy której starł się pilnować.

Co ci komendant powiedział o pracy ze mną? – zapytała.

Powiedział, że jest wymagająca, niebezpieczna, ale też daje sporo satysfakcji. – Eliza prychnęła aż dym poleciał jej nosem. Przez chwilę wyglądała jak zniesmaczony smok.

Czyli nie powiedział ci najważniejszego – zgasiła papierosa i wstała. Podeszła do okna – Musisz wiedzieć jedno. Nie jestem Strażniczką. Jestem Agentką znacznie wyższych Organizacji. Moje metody znacznie się różnią od waszych – odwróciła się i spojrzała na niego. Wiosenne słońce zalśniło w jego przylizanych brązowych włosach, a szare oczy nadal patrzyły spokojnie.

Słyszałem o Agentach.

Naprawdę? – uniosła brwi. – A cóż takiego słyszałeś?

Że zajmują się dość osobliwymi sprawami, których regularni Strażnicy nie są w stanie rozwiązać.

Pociąga cię to?

Lubię wyzwania.

Ktoś cię przysłał?

Słucham?

Pytam, czy ktoś przysłał cię tu celowo. Albo czy kogoś prosiłeś, żeby tu trafić.

Nie – odpowiedział stanowczo.

Dalszą rozmowę przerwało im pukanie do drzwi. Po chwili do pokoju wtoczył się wózek wyładowany kartonami z aktami.

Puk puk – sympatyczny, wąsaty grubasek popychał wyładowany wózek. – Ktoś tu zamówił sporo akt z archiwum.

No tak – Eliza westchnęła i pomasowała sobie nasadę nosa.

Gdzie ci to zrzucić słońce – jowialny archiwista nie przejmował się napięciem, w które bezceremonialnie wkroczył.

Obojętnie gdzie. I tak nie ma tu za wiele miejsca. – podeszła z powrotem do biurka. Grubasek zaczął rozładowywać wózek pogwizdując cicho. Jak na jego tuszę poruszał się całkiem zwinnie w ciasnych pomieszczeniach. Eliza poczuła się niekomfortowo przy takim zagęszczeniu osób. – Podpisałeś z komendantem jakieś papiery?

Tak. Wszystko powinno być w mojej teczce. – Eliza otworzyła śnieżnobiałą teczkę. Między świadectwami były upoważnienia na dostęp do wszelkiego rodzaju dokumentacji. Nawet tej najbardziej tajnej. Ktoś chciał żeby nowy szybko wziął się do poważnej roboty. Albo ktoś równie szybko chciał się go pozbyć.

Dobra. Mamy pierwszą sprawę. Na razie możesz zostać po swojej stronie biurka – dała mu notes i długopis, wyciągnięte z szuflady. – Twoim zadaniem na dziś będzie zapoznać się z archiwalną dokumentacją sprawy – wskazała kartony z archiwum. Wreszcie wywołała tym jakąś reakcję na twarzy nowego. Filip uniósł brew.

Mam to Pani przygotować do zreferowania? – zapytał całkiem serio.

Nie będzie takiej potrzeby. Znam tą sprawę.

Prowadziła ją Pani? – wypalił patrząc na nią.

Nie jestem aż taka stara – warknęła. Zabrała ze sobą dwie teczki i wyszła z gabinetu.

W sytuacji, gdy w jej gabinecie nagle znalazła się jedna osoba za dużo była zmuszona poszukać przestrzeni dla siebie. Gdzieś w głębi gotowała się z wściekłości. Wszystko wydarzyło się za jej plecami. Może nie była bardzo doświadczonym ani wpływowym agentem, ale i tak stała wyżej niż nie jeden komendant. Szkoda tylko, że nie zawsze mogła to wykorzystać. Oficjalnie jej Agencja prawie nie istniała. Nawet ona sama nie bardzo znała dokładną hierarchię, zakres i sposoby działania. Powiedziano jej tylko tyle ile było potrzebne do bieżącej pracy. Jeżeli zdecydują się ją przenieść, dowie się więcej.

Zjechała do podziemi posterunku. Domyślała się, że Oskar nie będzie zadowolony z jej towarzystwa, ale przynajmniej jego bunkier był większy.

Informatyk jak zwykle był odwrócony tyłem do drzwi windy. Jednak sprytnie rozmieszczone kamery uprzedziły go o niespodziewanej wizycie.

Jeszcze jedna wizyta i pomyślę, że zaczynasz mnie lubić – rzucił na powitanie.

Mam nadzieję, że to tylko stan przejściowy – podeszła do jego komputerów. – A zaczęłabym cię lubić gdybyś tu miał chociaż jedno krzesło.

Wybacz – wskazał swój wózek inwalidzki. – Dłuższe wizyty składasz mi tylko ty, a jesteś wystarczająco twardą babą żeby trochę postać. Stało się coś?

Dali mi partnera – rzuciła mu na kolana białą teczkę. Oskar gwizdnął przeciągle.

Przystojny chociaż?

Spojrzała na niego krzywo.

Chcesz się koło niego zakręcić?

Ja?! O co ty mnie podejrzewasz?! – wykrzyknął oburzony, ale zaraz zaczął się śmiać. Eliza czasami miała problem rozróżnić kiedy żartował, a kiedy mówił poważnie.

Prześwietl mi go.

A sama nie możesz tego zrobić? – otworzył teczkę.

Siedzi w moim gabinecie. Nie będę tego robić gdy siedzi mi przed nosem.

Ciekawe czy komendant obniży ci za to czynsz.

Wolałabym większy gabinet – zaczęła przechadzać się po podziemiach pełnych buczących i migających komputerów. – Twoja kubatura jest całkiem fajna.

Nawet o tym nie myśl – spojrzał na nią zza drucianych oprawek okularów. – Co chcesz o nim wiedzieć? – wskazał na teczkę.

Wszystko – Oskar przewrócił oczami,

To trochę zajmie.

Ja mam czas. Jak mi udostępnisz jeden komputer to robotę też sobie znajdę – pokazała drugą teczkę.

Możesz iść tam – wskazał ciemny kąt z małym komputerem osobistym. Ze wszystkich dostępnych w pomieszczeniu ten miał jedną zaletę. Można było przy nim usiąść na odwróconym do góry dnem metalowym wiadrze.

Dziękuję. Jesteś naprawdę bardzo miły – powiedziała na pół sarkastycznie i rozsiadła się przed komputerem.

Przez dobrą godzinę pracowali w milczeniu. Każdy zajęty swoim zadaniem. Eliza otworzyła otrzymaną od komendanta teczkę. Nie była jakoś szczególnie gruba. Akta sprawy dotyczyły dwóch morderstw, które miały miejsce miesiąc po miesiącu. Powiązano je ze sobą tylko ze względu na podobne obrażenia ofiar. Dwie młode kobiety z rozdartymi gardłami. Wykluczono już udział jakiegoś wyjątkowo wielkiego psa lub dzikiego drapieżnika. Mądrzy znawcy zwierząt zbadali układ zębów i nie pasował on do żadnego znanego gatunku. Do akt dołączono raport wraz z rysunkami.

Ofiary różniły się tak bardzo jak tylko było to możliwe. Jedna z nich pochodziła z dobrego, arystokratycznego domu. Piękna i wykształcona. Została znaleziona nad ranem przez służącą w ogrodzie.

Druga ofiara wychowała się w sierocińcu. Po osiągnięciu pełnoletniości tułała się od jednej podejrzanej pracy do drugiej. Wynajmowała pokoik na poddaszu kamienicy w chyba najgorszej dzielnicy w mieście. Znaleziono ją w jakimś opuszczonym magazynie. Brak konkretnych świadków. Jej sprawa zainteresowała strażników tylko ze względu na sposób w jaki zginęła.

Jednak sprawę przekazano Elizie, bo jakiś domyślny strażnik powiązał ją ze sprawą sprzed trzydziestu lat. Wtedy zginęło o wiele więcej osób, ale sprawcy nie ujęto. Eliza jednak nie podejrzewała, aby był to ten sam zabójca. Trzydzieści lat temu ludzie ginęli tylko w obrębie tej samej dzielnicy, a morderstwa następowały w okolicach pełni. Stąd potencjalnego mordercę zaczęto nazywać Wilkołakiem. Nigdy jednak nie ustalono czy był to prawdziwy Wilkołak, czy tylko ktoś chory psychicznie, kto wymyślił sobie, że jest straszną bestią, która wiedziona żądzą krwi morduje niewinnych ludzi.

Wilkołak mieszkający w mieście musiałby odznaczać się pewną dozą finezji, żeby nie pozostawiać ofiar na widoku. Ten tu morderca albo był nieucywilizowaną bestią, albo w jego działaniach krył się jakiś cel. Elizie na razie trudno było dociec, która ścieżka jest właściwa. Wątpiła czy zeznania rodzin okażą się pomocne.

Rozmyślania przerwał jej cichy skrzyp kółek na betonowej podłodze.

Nic ciekawego nie znalazłem – oznajmił Oskar.

To ty tak twierdzisz. Pokaż co masz – podeszła do jego komputera, gdzie wyświetlało się kilka stron opisu.

Filip Neuerbaum, najmłodszy syn posła Neuerbauma. Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Uczył się raczej dobrze, chociaż bez wybitnych osiągnięć. Parę udziałów w zawodach sportowych z różnym wynikiem.

Studia?

Administracja państwowa. Nic nudniejszego chyba uczelnie nie mają do zaoferowania – skrzywił się. – Potem postanowił pójść do szkoły strażników i skończył ją z wyróżnieniem.

Był karany? Jakieś mandaty? Publiczne picie alkoholu? Imprezy studenckie?

Kompletnie nic.

Tak nudny i szary, że aż podejrzany. Poszukaj jeszcze głębiej. Skoro to syn posła część informacji może być zastrzeżona.

Po co ci to?

On mi się nie podoba.

Bo jest synem posła?

Bo myśli, że od pierwszej sprawy zacznie zbawiać świat.

Tak ci powiedział? – Oskar parsknął śmiechem.

Nie, ale jego postawa o tym świadczy. Muszę coś na niego mieć, żeby go utemperować w odpowiedniej chwili. Liczę na ciebie – poklepała go po ramieniu i ruszyła do wyjścia.

A co za to dostanę?

Pomyśl nad swoją ceną – rzuciła przez ramię.

 

Gdy wróciła do swojego gabinetu w powietrzu wisiała atmosfera frustracji. Filip z zaciętą miną przeglądał stare teczki i notował skrupulatnie. Eliza była ciekawa na co zwróci uwagę.

Mogłeś otworzyć sobie okno.

Słucham? – popatrzył na nią nieprzytomnie. – A tak, nie pomyślałem o tym. Wciągnęła mnie ta sprawa.

Możesz skończyć na dziś. Dokończysz jutro.

Już mi niewiele zostało – powiedział. Eliza znaczącym ruchem postawiła swoją torbę na biurku, jakby szykowała się do wyjścia. – No dobrze.

Notatki możesz wziąć ze sobą. Tylko ich nie zgub gdzieś po drodze. Odpocznij i przeanalizuj je jeszcze raz w spokoju.

Dobrze proszę pani – przytaknął jak wzorowy uczeń.

Eliza odczekała aż pozbiera swoje rzeczy i wyjdzie.

Następnego dnia przyszła wcześniej do biura, żeby w spokoju opracować plan działania. Filip chyba wpadł na ten sam pomysł gdyż pojawił się przed czasem. Eliza zmierzyła go dość nieprzychylnym spojrzeniem gdy stanął w progu jej gabinetu.

Ciekawe co chciałeś robić przed zamkniętymi drzwiami – wydmuchała kłąb dymu z papierosa. – Klucz do tego pokoju mam tylko ja.

Aha – tylko na tyle się zdobył.

Siadaj – rozkazała i zebrała dokumenty, które analizowała. – Ogólne zaangażowanie w sprawę zasługuje na pochwałę, ale bezmyślna nadgorliwość już niekoniecznie.

Chciałem jeszcze raz przyjrzeć się dokumentacji – wydukał wreszcie. – Przez noc miałem kilka refleksji.

Ekstra. Podzielisz się nimi w drodze. Teraz mam jedno zasadnicze pytanie. Przeglądałeś zdjęcia z sekcji ofiar?

Tak, patrzyłem na nie.

Pokaż mi je.

Moment – najpierw otworzył swój kajet, sprawdził coś na liście, a potem bezbłędnie wyciągnął kilka teczek. Eliza otwierała każdą z nich i rozkładała na biurku zdjęcia ofiar. Każda fotografia była zbliżeniem na najistotniejsze rany, które występowały w okolicach szyi i obręczy barkowej. Poniżej położyła zdjęcia aktualnych ofiar. Przyglądała im się chwilę w skupieniu.

Różnią się – powiedziała cicho. Filip przekrzywiał głowę żeby coś dojrzeć na zdjęciach i wiercił się na krześle. Chyba go korciło żeby wstać i obejść biurko, ale nie odważył się na to.

Tak? – zagaił.

Spójrz – wzięła zdjęcie jakiegoś otyłego mężczyzny w podkoszulku i zdjęcie ofiary z magazynu. – W starej sprawie rany są mniejsze i czystsze. Niemniej zadano je w takich miejscach na ludzkim ciele, że ofiara nie miała szans. Szybko się wykrwawiała. W naszej sprawie rany są mocno poszarpane. Ofiara też szybko się wykrwawia, ale robota nie jest tak czysta.

Zabójca dopiero się uczy?

Być może. Albo sprawia mu to perwersyjną przyjemność. Na pierwszy rzut oka nie jest to ten sam osobnik. Chyba że zmienił warsztat pacy, aby nas zmylić.

Czy ofiary są jakoś powiązane ze sobą?

W naszej sprawie jeszcze nic takiego nie wynikło. Musimy obejrzeć miejsca zbrodni. Ubieraj się – zebrała wszystkie papiery i wrzuciła do torby. Filip posłusznie założył płaszcz.

Ku jego zaskoczeniu wskoczyli do nadjeżdżającego tramwaju, który zawiózł ich na samą pętlę.

Zawsze jeździ Pani tramwajami?

A co, niewygodnie – spojrzała na niego z ukosa.

Po prostu się odzwyczaiłem – postawił kołnierz płaszcza gdy zaczęli się zagłębiać w coraz węższe uliczki.

Znaleźli się w dość obskurnej dzielnicy na obrzeżach miasta. W tym miejscu lądowali wszyscy, którym nie powiodło się w centrum. Stracili pracę, rodzinę i dorobek życia, albo po prostu urodzili się w niewłaściwym miejscu i nie było ich stać na nic lepszego niż tani pokoik w kamienicy.

Im bardziej kluczyli, tym budynki były wyższe. Pojedyncze rachityczne drzewka próbowały osłonić brudne podwórka nie tyle przed upałem, co przed niepożądanym wzrokiem obcych. Ulice były puste. Tylko kilka sklepików oferowało swoje mizerne towary niewielu kupującym. Na progu jednego z nich warowało kilka psów, czekając aż im się coś skapnie.

Eliza rozglądała się czujnie. Mimo, że było przedpołudnie w bramach mogły czaić się zorganizowane grupy miejscowych broniących swojego terytorium. Filip szedł za nią. Był spięty, ale raczej nie domyślał się czego można się tu spodziewać. Agentka zerkała na niego co jakiś czas, aby się upewnić że za nią podąża. Albo czy nie ma zamiaru wbić jej noża w plecy.

Do opuszczonego magazynu dotarli na szczęście bez przygód. Strażniczą taśmę już dawno porozrywano. Jej fragmenty smętnie unosiły się na wietrze. Eliza wyciągnęła broń z torby i bez wahania weszła do budynku. W środku najwyraźniej nikogo nie było. Przed wyjściem przeanalizowała rozkład magazynu, więc skierowała się prosto do pomieszczenia, gdzie znaleziono zwłoki.

Od oględzin miejsca zdarzenia minęło już kilkanaście dni, ale od tamtej pory chyba nikt nie odważył się tu wejść. Nadal trzymając broń w pogotowiu podeszła do brunatnej plamy zaschniętej krwi na podłodze. Dookoła walało się mnóstwo śmieci. Opakowania po tanim jedzeniu, puszki i butelki po najgorszych alkoholach. W zaciemnionym kącie stał jakiś mebel, będący kiedyś kanapą. Zapach też nie był zbyt ciekawy. Co prawda woń krwi nadal unosiła się w powietrzu, ale do łask wracał już smród uryny, niemytych ciał i wymiocin. Istna melina.

Eliza zatrzymała się dwa kroki od plamy zaschniętej krwi, która zajmowała prawię połowę podłogi. Spojrzała na ściany. Zaledwie kilka kropel tu i ówdzie. Pomieszczenie było spore, więc rozbryzg mógł nie sięgnąć tak daleko.

Niezła jatka – skomentował Filip. Eliza wzdrygnęła się. Prawie o nim zapomniała. – To wszystko z jednego człowieka? – obszedł ciemną plamę i stanął z lewej strony przełożonej.

I to tylko część – odpowiedziała. – Odsuń się.

Co Pani będzie robić?

Mam trochę super mocy do wykorzystania – skrzywiła się. Filip zmarszczył brwi nie rozumiejąc za bardzo, ale posłusznie się odsunął.

Eliza już od wejścia czuła nietypowe wibracje. Nasilały się w okolicach plamy krwi. Zrobiła jeszcze krok do przodu. Łańcuszek z jej amuletem zaczął się nagrzewać. Zabezpieczyła broń i rozmasowała sobie szyję. Zamknęła oczy. Czuła ciepło rozlewające w jej szyi i głowie. Nieświadomie zrobiła jeszcze jeden krok do przodu. Wtedy uderzyła ją fala smrodu. Słyszała gardłowe warczenie i szarpanie materiału. Ludzkie krzyki dochodziły jakby z oddali. I ten smród. Inny niż ten, który panował kiedy tu weszli. Ten był jakby żywy. Przesycony potem krwią i gniewem. Eliza chłonęła go przez chwilę a potem otworzyła oczy. Zatoczyła się, ale zdołała utrzymać się na nogach. Filip doskoczył żeby ją podtrzymać, ale go odepchnęła i wybiegła z magazynu.

Zatrzymała się dopiero na progu, oddychając głęboko. Po doświadczeniu smrodu zbrodni, powietrze dzielnicy biedoty pachniało prawie jak raj.

Filip ostrożnie wychylił głowę zza drzwi.

Wszystko w porządku? – zapytał. Pokiwała głową, próbując uspokoić oddech. Podszedł do niej ostrożnie, prawie na placach, jakby się obawiał, że pod bluzką schowała bombę.

Eliza sięgnęła po telefon i wybrała numer centrali.

Potrzebuję przewodnika z psem tropiącym w miejscu ujawnienia ciała, dzielnica biedoty, w starym magazynie. Jak najszybciej. I przewodnik ma być w cywilu – dyspozytor z centrali pomilczał chwilę a potem odpowiedział coś trzaskającym głosem. Eliza potwierdziła i zamknęła telefon.

Po co nam pies? – skrzywił się Filip.

Mamy to do czynienia z jakimś rodzajem likantropii.

Z czym?

Likantropia, zamiana człowieka w wilka lub inne pokrewne zwierzę.

Czyli jakiś psychol zabił te kobiety – stwierdził Filip, chociaż twarz mu pobladła.

Nie tym razem. Teraz to już moja działka.

To chyba jakiś żart – jego głos niespodziewanie stał się lekko piskliwy. Do tego doszły nutki paniki.

To nie jest żart – Eliza była śmiertelnie poważna. – Tym się właśnie zajmuję. Nikt ci nie powiedział?

Ta pani mina, tam w środku – drżącą ręką przeczesał ulizane włosy. – Pani coś widziała. To jakieś moce! Czary! – już nie ukrywał, że panikuje.

Mam trochę nietypowych zdolności – założyła ręce na piersi. Obserwowała jak Filip nie może pogodzić się z tym, co przed chwilą usłyszał. Że istnieje świat jakichś nadprzyrodzonych stworzeń, które niekoniecznie są przyjazne ludziom. W tej chwili wyglądał na człowieka, który mocno stąpał po ziemi i w jednej chwili otworzyła się w niej przepaść. Nie wiedział co ze sobą robić. Zaczął chodzić po chodniku w tę i z powrotem. Nie miał zamiaru uwierzyć. – Nikt ci nie powiedział? – powtórzyła wcześniejsze pytanie.

Nikt mi nic nie powiedział.

To jak wypełniłeś deklarację? Co wpisałeś w polu, gdzie widzisz siebie za pięć czy dziesięć lat?

Jaką deklarację? – pytanie o administracyjne rzeczy na chwilę oderwało go od myśli o szalonym wilkołaku.

Też zaczynałam jako zwykły Strażnik. Po szkole trzeba wypełnić górę dokumentów, w tym przedstawić jakiś plan na siebie.

Nic takiego nie wypełniałem. Miałem tylko rozmowę z jakąś komisją. Jak mnie zapytali gdzie chciałbym służyć to powiedziałem, że chciałbym pracować z najlepszymi, żeby się od nich uczyć. I chciałbym po prostu pomóc światu – na chwilę zakrył twarz dłońmi.

Aha – Eliza zastanawiała się kto w tej komisji był takim geniuszem. Bo nie czuła się najlepsza, ani też jakoś szczególnie nie pomagała światu. Tropiła tylko najzwyklejsze pozostałości po starych wierzeniach, które zagrażały niekiedy garstce osób.

A teraz pani mi mówi, że mam się uganiać za jakimś psychopatą, który myśli że potrafi zamienić się w wilka. Nawet nie wiemy czy ten koleś istnieje – Filip nie zdążył się rozkręcić w swoim wywodzie, gdy tuż przy krawężniku zaparkował srebrny samochód. Wysiadł z niego wysoki, przystojny Strażnik, który wyszczerzył się w uśmiechu do Elizy.

Wzywałaś mnie? – zapytał zawadiacko.

Nie koniecznie ciebie Tymoteuszu– skrzywiła się. – Kogokolwiek.

Ale trafiłaś na mnie – niedbałym ruchem otworzył klapę bagażnika. Ze środka wyskoczył wielki kudłaty pies, który z radością przywitał się z Elizą. Agentka kątem oka obserwowała Filipa, który nadal trząsł się od tłumionych emocji.

Przygotujcie się – rzuciła i otrzepała spodnie z psiej sierści. – To może być nieprzewidywalne doświadczenie, szczególnie dla psa.

Jak rozkażesz – Tymoteusz nie przestawał się szczerzyć głupawo. Przywołał futrzaka.

Eliza podeszła do Filipa, tak żeby Tymoteusz nie słyszał jej słów.

Po tym co tutaj znajdziemy masz dwie opcje – mruknęła patrząc mu w oczy. – Możesz wrócić z tym panem na posterunek i poprosić o przeniesienie. Albo zostajesz ze mną do końca tej sprawy.

Mało to pocieszające – mruknął w odpowiedzi.

Przemyśl to. Na razie cię nie znam i nie mogę na tobie polegać. Pomyśl, czy chciałbyś mieć taką osobę za plecami na swojej akcji – wyminęła go i ponownie weszła do magazynu. Przewodnik i pies podążyli za nią.

Eliza prowadziła przez korytarze prosto do miejsca ujawnienia zwłok. Po drodze pies niczego szczególnego nie wywąchał, również swoim zachowaniem nie zasygnalizował żadnego niebezpieczeństwa. Agentka doskonale zdawała sobie sprawę, że Tymoteusz jest zwyczajnym Strażnikiem, który niestety nie miał pozwolenia na dostęp do wszystkich spraw. Zatrzymała się tuż przed drzwiami do kluczowego pomieszczenia.

Wejdziemy teraz na miejsce zbrodni. Pies pewnie wyczuje więcej niż my jesteśmy w stanie. Podejrzewam, że mu się to nie spodoba.

Szukamy jakiegoś konkretnego zapachu? – Tymoteusz trochę spoważniał.

Zapachu sprawcy.

Po tylu dniach wątpię żeby był uchwytny. Nawet najlepszy pies może zawieść w takiej sytuacji.

Nie mogę ci niestety wszystkiego powiedzieć, ale jakiś trop tutaj na pewno został. Jest jeszcze dość silny. Jak twój pies go złapie ma za nim podążyć, obojętnie co się stanie.

No dobrze – Tymoteusz westchnął. Eliza odsunęła się i wpuściła psa.

Pies początkowo ochoczo wszedł do magazynu. Jednak im bliżej miejsca, gdzie wciąż była widoczna krew ofiary, tym bardziej stawał się czujny. Kroki stawiał ostrożniej, ugiął łapy, uszy położył po sobie. Zatrzymał się jakiś metr od plamy krwi i zaczął warczeć. Po chwili warczenie zmieniło się w ujadanie. Tymoteusz, nieco zdezorientowany, mocniej chwycił smycz. Eliza wskazała przeciwległą ścianę. Chciała żeby pies obwąchał jak największą powierzchnię.

Szczekanie zamieniło się w przeciągły skowyt. Pies położył się skulony. Tymoteusz głaskał go po kudłatym łbie, próbując uspokoić. Eliza patrzyła chwilę na przestraszone zwierzę. Musiał złapać trop czegoś znaczniej groźniejszego od siebie.

Możemy iść – rzuciła. Pies jakby na to czekał. Wyskoczył z pomieszczenia jak z procy, bezbłędnie znajdując drogę na zewnątrz. W korytarzu natknęła się na Filipa – Idziesz? – zmierzyła go chłodnym wzrokiem. Tylko skinął głową i poszedł za nią

Na zewnątrz pies wyraźnie się uspokoił. Myszkował w najbliższy zakamarkach. Jednak Tymoteusz patrzył na ulubieńca z troską

Co tam się stało? – zapytał.

Brutalne morderstwo – Eliza nie chciała wdawać się w szczegóły. – Podejmie trop?

Nie wiem – Strażnik pokręcił głową, ale zaczął zachęcać psa do złapania tropu i szukania. W końcu musiał go przekupić psim ciastkiem i obietnicą następnego, by podjął trop.

Zaczęli zagłębiać się w dzielnicę biedoty. Domy były coraz bardziej odrapane i zniszczone przez wandali. Powybijane okna i drzwi straszyły nielicznych przechodniów. Murowane kamienice w końcu ustąpiły miejsca blaszanym magazynom i drewnianym budom. Najwidoczniej było to zaplecze gospodarcze dla całej dzielnicy. Tu przechowywano podejrzane towary i ubijano nielegalne interesy. Nie jeden na pewno stracił tu życie.

Pies przystanął i zaczął drapać w drzwi jednej z drewnianych bud, która robiła chyba za portiernię dla wyjątkowo dużego, ale niskiego magazynu.

To tutaj – stwierdził Tymoteusz. Podrapał psiaka za uszami i dał mu obiecane ciastko.

Wygląda na zamknięte – odezwał się Filip. W portierni nikogo nie było. Obeszli magazyn dookoła, ale nie znaleźli żadnych innych drzwi ani okien.

Tymoteusz właśnie miał skręcać w kierunku portierni, gdzie czekali Eliza i Filip, gdy kątem oka dojrzał jakiś ruch. Chwycił za broń ukrytą pod kurtką, a pies zaczął warczeć. Zza rogu następnego magazynu zerkała na nich mała, ciemnowłosa dziewczynka w wytartej, szarej sukience. Wlepiała ogromne, prawie czarne oczy w psa. Tymoteusz zaczął ostrożnie do niej podchodzić. Mała cofnęła się, ale nie uciekła.

Czy on gryzie? – zapytała cichutko.

Nie. Jest całkiem grzeczny. – Strażnik ukucnął niedaleko małej. – Jak mu powiem nawet się z tobą pobawi – wyciągnął rękę do dziewczynki. – Jak ci na imię?

Sara – odpowiedziała i z wahaniem chwyciła go za rękę. Razem poczochrali miękkie futro na łbie psa. Zwierzak oblizał się zadowolony. – Jest całkiem fajny.

Prawda – kazał psu się położyć tak żeby mała mogła pogłaskać go po grzbiecie. – lubisz psy? – zagaił.

Raczej nie. Tylko tego tu – już śmiało zanurzyła drobne rączki w miękkim futrze.

A jakich nie lubisz?

Tych tam – wskazała głową magazyn, do którego wcześniej zostali doprowadzeni.

Tam są jakieś psy? – zdziwił się strażnik. Nie było słychać żadnego szczekania.

Teraz nie. Wieczorem. Strasznie szczekają i nie mogę spać.

A co jeszcze robią?

Nie wiem. Słyszę jak szczekają i ludzie ponoć przychodzą je oglądać. Tata tak mówi.

Aha. A twój tata też tu przychodzi?

Chyba czasami. Nie zawsze ma pieniądze, więc go nie wpuszczają. Ciebie by wpuścili – zmierzyła go uważnym wzrokiem.

Dzięki – stwierdził. Spostrzegł, że do uliczki weszła Eliza. – Musze już iść. Moja przyjaciółka na mnie czeka. – Sara z żalem oderwała się od psa. Chwilę jeszcze stała zanim nie zniknął za zakrętem.

Dowiedziałeś się czegoś? – zapytała Eliza.

Tak, miejsce ponoć ożywa nocą. Słychać szczekanie i jest tu dużo ludzi.

Trzeba to sprawdzić. Dzięki, że się pofatygowałeś.

Mam nadzieję, że mi się jakoś odwdzięczysz – Tymoteuszowi znów się wyszczerzył.

O nagrodę proś komendanta, nie mnie – ucięła wszelkie zaloty. Podeszli już do budki, o którą opierał się lekko pobladły Filip – Wszystko gra?

Tak, chyba tak – wymamrotał i poluzował krawat. Eliza zapomniała mu wczoraj powiedzieć żeby ubrał się jak człowiek.

Wracamy na komendę.

Następnego dnia Eliza i Filip pojechali zbadać miejsce znalezienia zwłok drugiej ofiary. Pogrążeni w żałobie rodzice Oktawii przywitali ich niezbyt przychylnie. Zapłakana matka nie była w stanie z nimi rozmawiać. Ojciec ofiary nawet nie zaprosił funkcjonariuszy do salonu.

Chcielibyśmy jeszcze raz obejrzeć miejsce, gdzie znaleziono państwa córkę – powiedziała rzeczowo Eliza. Gospodarz zmierzył ją niechętnym spojrzeniem, po czym zaprowadził do ogrodu.

Tu, pod tym drzewem – wskazał niewielką wierzbę płaczącą. Eliza odsunęła zwisające gałązki, na których dopiero rozwijały się drobne listki i podeszła do pnia. Ślady krwi spłukały już wiosenne deszcze. Dziewczyna położyła rękę na pniu i przymknęła na chwilę oczy. Łańcuszek na jej szyi rozgrzał się momentalnie, ale nie tak intensywnie jak podczas wizyty w magazynie. Był ciepły, ale nie parzył. Eliza pociągnęła nosem, ale nic nie wyczuła. Ukradkiem wyciągnęła telefon i zrobiła zdjęcie miejsca pod wierzbą.

Podtrzymuje Pan, że to służąca znalazła Pana córkę? – zapytała, wychodząc spod drzewa.

Tak, macie przecież jej zeznania – odpowiedział mężczyzna.

I, że było to wcześnie rano?

Tak. Świtało dopiero.

A co służąca robiła tak wcześnie w ogrodzie? Chyba powinna zająć się kuchnią.

Lucyna lubiła wcześnie wstawać. Może poszła się przewietrzyć.

Może. Czy któraś z nich lunatykowała?

Córka nigdy, a Lucyna, nie mam pojęcia. Jednak nikt nic nie wspominał.

A ktoś inny ze służby. Luntaykuje, albo ma dziwne skłonności, zainteresowania – Eliza zaczęła się ostentacyjnie rozglądać po ogrodzie.

Nic mi o tym niewiadomo – gospodarz chyba już miał dość ich wizyty.

Możemy porozmawiać z Pana służącą?

Niestety po śmierci córki, Lucyna podupadła na zdrowiu i przebywa w szpitalu. Z tego co wiem nie ma kontaktu z otaczającym ją światem. Bardzo nią to wstrząsnęło.

 Gdyby sobie jednak Pan coś przypomniał albo dowiedział czegoś nowego prosimy o kontakt z posterunkiem.

Oczywiście – mężczyzna odetchnął lekko. Odeszli energicznym krokiem, aby go już nie fatygować.

Nie była Pani zbyt empatyczna – ośmielił się zauważyć Filip, gdy już wyszli za bramę.

Jaka?

Empatyczna, współczująca. Trochę szorstko go Pani potraktowała.

Słuchaj młody – zagrodziła mu drogę i stanęła twarzą w twarz. – Zajmuje się sprawami, o których takim niedowiarkom jak ty nawet się nie śniło. Żyjesz w błogiej nieświadomości co może wyleźć zza światów, a najgorsze twoje wyobrażenie o morderstwie to kulka w łeb w porachunkach gangów, ewentualnie poćwiartowanie. Tu już nie ma miejsca na współczucie, bo jest za późno. W większości przypadków to ofiara albo ktoś z jej najbliższych jest winny.

Jak ofiara może być winna?

Bo nie wierzy w to co ją może ochronić. Wiara w zabobony ściąga nieszczęścia.

Czyli w skrócie, walczy Pani z zabobonami właśnie.

Nazwij to jak chcesz, możesz z tego nawet szydzić, ale nie podważaj moich metod. Bo może te metody uratują ci kiedyś tyłek – odwróciła się i pomaszerowała na przystanek tramwajowy.

Przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Po powrocie do biura jeszcze raz obejrzała zdjęcia wykonane przez ekipę oględzinową.

 

Tajemniczy magazyn znajdował się pod obserwacją Strażników przez tydzień. Ich zadaniem było ustalenie regularności zgromadzeń i ewentualne zdobycie możliwości dostania się do środka. Eliza nie chciała narażać życia kogoś, kto nie ma najmniejszych szans w walce z siłami, z którymi ona walczyła.

Jak się okazało zgromadzenia odbywały się nieregularnie, ale Strażnicy odwalili kawał dobrej roboty i zdobyli wejściówki na najbliższą imprezę.

Eliza i Filip nie weszli jednak jako agenci. Zgodnie z informacjami obserwatorów musieli udawać parę znudzonych bogaczy, szukających nowych wrażeń, albo bogacza i jego metresę. Wybrali drugą opcję. Obojgu im się to nie podobało, ale zgodnie uznali, że ta opcja jest najbezpieczniejsza. Kochanki z reguły są bardziej swobodne od żon, mogą zdobyć więcej informacji. I bardzo niewielu bogaczy zabiera żony na podejrzane schadzki do magazynu w dzielnicy biedoty.

Nieoznakowany służbowy samochód wysadził ich ulicę wcześniej i odjechał. Z kierowcą byli umówieni na telefon. Starali się iść swobodnie i wyglądać jak para zakochanych chociaż sceneria nie sprzyjała amorom.

Eliza ubrała bordową, obcisłą sukienkę za kolano i wysokie czarne szpilki. Ramiona okryła futrzaną etolą, chociaż było jej gorąco z powodu ukrywanych emocji. Makijaż i fryzurę zrobiła jej jedna z sekretarek z posterunku. Agentka tylko siłą wyperswadowała jej pióropusz z pawich piór. Nie chciała specjalnie rzucać się w oczy. Czarna, cekinowa opaska podtrzymywała kunsztowne fale. Stroju dopełniły długie, czarne rękawiczki oraz korale w tym samym kolorze.

Filip nie musiał zbytnio się wysilać. Do swojego garnituru dołożył tylko kapelusz i szeroki płaszcz, pod którym mógł schować broń. Chłopak był blady i mimo starań, żeby zachowywać się nonszalancko, szedł sztywno i co chwila luzował krawat, jakby ten złośliwie cały czas się zaciskał.

Eliza miała szczerą nadzieję, że Filip nie spanikuje i będzie w stanie racjonalnie użyć broni. Jej udało się upchnąć tylko mały nóż do torebeczki, która dyndała jej na ramieniu.

Wolnym krokiem podeszli do budki. Tym razem siedział w niej strażnik, który skrupulatnie sprawdzał wejściówki. Filip podał mu dwa kartoniki, starając się patrzeć na Elizę. Jako bogacz nie powinien zwracać uwagi na byle cieciów.

Nie zapominaj, kto tu dowodzi – warknęła Eliza gdy wchodzili do ciemnego, zadymionego wnętrza.

W środku magazyn wydał się o wiele większy. Eliza zastanawiała się czy to złudzenie, czy ktoś przy tym majstrował. Jej łańcuszek, ukryty przemyślnie pod sporym dekoltem, pozostawał jednak chłodny.

Wnętrze podzielono na dwie części, mniejszą i większą. W mniejszej znajdował się bar i kilkanaście stolików. Większą stanowił ring. Obie części oddzielono drewnianym przepierzeniem obitym grubym materiałem. Nie tłumiło ono jednak hałasu.

Gdzie idziemy ? – zapytał Filip.

Chodźmy się czegoś napić – chwyciła go pod ramię, trochę za mocno jak na kochankę, ale chłopak musiał jak najszybciej wziąć się w garść, żeby nie zaczął wzbudzać podejrzeń.

Podeszli do baru. Eliza usadowiła się na wysokim stołku i założyła nogę na nogę.

Czego się napijesz… kochanie? – Filip usilnie próbował wejść w rolę.

Sama nie wiem – wydęła usta – może czegoś mocniejszego – skinęła na barmana. – Dwa razy whiskey z lodem – Filip na chwilę wytrzeszczył oczy, ale po chwili udało mu się krzywo uśmiechnąć. – Nie bądź taki spięty – położyła mu dłoń na ramieniu i przybliżyła usta do jego ucha. – W drugiej części jest ring. Musisz wypytać barmana. Mi nie wypada – szepnęła.

Na kogo warto dziś postawić? – zapytał na wydechu Filip, gdy barman postawił przed nimi drinki.

No cóż – barman zmierzył ich uważnie. – Dzisiaj półfinały. Ciężki wybór – wziął się za wycieranie szklanki. – Obstawiać można u niego – wskazał głową mężczyznę z zawieszoną na szyi dużą drewnianą skrzynką. Eliza upiła łyk drinka. Alkohol zapiekł ją w gardle. Barman poznał się na nich. Nie dobrze. Filip wziął swoją szklankę i duszkiem wypił całą zawartość. Eliza na chwilę wstrzymała oddech. Chłopak przez chwilę miał zamknięte oczy, poczym wziął przez nos głęboki wdech.

Jeszcze raz to samo – postawił szklankę na barze. Barman chrząknął i spełnił polecenie. Filip rzucił kilka drobniaków na kontuar i chwycił Elizę w talii – chodź. Sprawdzimy na kogo warto wydać pieniądze. – Agentka otrząsnęła się z chwilowego szoku i przywarła do jego boku.

Z takim spustem mógłbyś pić z żołnierzami – stwierdziła. Filip zabrał szklankę.

Paru by się znalazło w mojej rodzinie. – Przez chwilę torowali sobie drogę przez gęstniejący tłum.

Podejdź do gościa od zakładów. Zapamiętaj jak najwięcej nazwisk walczących. Ja się rozejrzę – puściła jego ramię i wmieszała się w tłum.

Lawirowała między stolikami kręcąc niedbale szklanką. Lód grzechotał w alkoholu. Eliza przyglądała się gościom. Wiele eleganckich par, które szukały mocniejszych rozrywek. Nielegalne walki były również świetną przykrywką do prowadzenia o wiele poważniejszych nielegalnych interesów.

Przy jednym ze stolików siedziało kilka kobiet. Każda paliła papierosa w eleganckiej tutce. Rozmowa chyba im się nie kleiła, ale próbowały udawać że się nie nudzą, podczas gdy ich kochankowie dobijają targów w bardziej zacienionych kątach pomieszczenia. Znaczna większość mężczyzn wyglądała na starych wyjadaczy przestępczego światka. Miała nadzieję, że Filip nie zrobi czegoś głupiego. Cały czas się wahała czy zabierać go na tę akcję, ale samotna kobieta w takim miejscu wzbudziłaby jeszcze większe podejrzenia.

Wolnym krokiem zmierzała w kierunku drewnianego przepierzenia. Dostrzegała, że znajdują się na nim schody. Nikt ich nie pilnował, więc weszła na nie zdecydowanym krokiem. Stopnie kończyły się mniej więcej w połowie wysokości i prowadziły na wąski balkonik. Ostrożnie podeszła do balustrady.

Znalazła idealny punkt obserwacyjny. Z tej wysokości widziała cały ring wraz z otaczającymi trybunami. Na razie nic szczególnego się nie działo. Usłyszała skrzypnięcie desek podestu.

Zgubiła się panienka – w niskim męskim głosie słychać było udawane zatroskanie. Spojrzała przez ramię i zatrzepotała rzęsami.

Mój narzeczony kończy dobijać interesy. Za chwilkę tu przyjdzie – zaszczebiotała.

A czy narzeczony się pogniewa jeżeli przez chwilę dotrzymam panience towarzystwa? – nieznajomy podszedł bliżej. Był nieprzyzwoicie przystojny. Marzenie wielu kobiet. Wysoki brunet o opalonej cerze. Ciemne oczy mogły przeniknąć prawie każdą kobietę na wskroś, odkrywając jej najskrytsze pragnienia. Wypielęgnowany zarost, białe zęby i pełne usta zachęcały żeby zacząć go całować tu i teraz. Swobodnie opuszczone ręce w każdej chwili mogły uratować z każdego niebezpieczeństwa. Elegancki garnitur leżał na nim jak ulał.

No nie wiem – Eliza próbowała udawać oczarowaną, ale nieznajomy nie robił na niej większego wrażenia. Spotkała kilku takich typów. Na pierwszy rzut oka przystojny człowiek, a po bliższym kontakcie okazywali się być demonami w ludzkiej skórze.

Nie chcę nic złego panience zrobić. To dość niebezpieczne miejsce i kobieta nie powinna chodzić tu sama. Szczególnie tak śliczna jak – nie odrywając od niej oczu, chwycił jej dłoń i delikatnie ucałował. Eliza gdyby mogła, to przewróciłaby oczami. W zamian za to zachichotała głupawo.

Dziękuję panu.

Interesujesz się walkami? – rzucił przelotne spojrzenie na pusty jeszcze ring.

Och, szukaliśmy z narzeczonym jakiejś ciekawej rozrywki – wydęła usta. – Znajomi polecili nam to miejsce.

Znajomi? – zdziwił się nieco. – Musicie mieć ciekawych znajomych.

To znajomi narzeczonego – machnęła ręką od niechcenia. – Ja tam nikogo nie znam.

To wiele tracą ci co Cię nie znają – komplementy trzymały się go w najlepsze, a Eliza zaczynała już tracić cierpliwość. Ostentacyjnie zerkała na wejście na balkon. Miała nadzieję, że Filip miał na tyle podzielną uwagę, że zarejestrował dokąd poszła.

No nie wiem – westchnęła omdlewająco.

To może zdradzisz mi swoje imię, żebym mógł Cię lepiej poznać.

Kochanie nareszcie – wyswobodziła rękę z uścisku nieznajomego i podeszła do Filipa ledwo ten pojawił się w wejściu. – Już się zaczęłam martwić, że mnie tu zostawiłeś – zrobiła smutną minkę.

Nigdy bym tego nie zrobił – wykrztusił nieco zdezorientowany.

Chodźmy poszukać jakiegoś fajnego miejsca. – Chwyciła Filipa pod ramię i poprowadziła wzdłuż balustrady. Rzuciła tylko krótkie spojrzenie na nieznajomego. – Chcę wszystko widzieć skoro twoi znajomi tak chwalili to miejsce.

Wmieszali się w gęstniejący tłum, ale nie odeszli zbyt daleko, żeby nie stracić dobrego widoku. Eliza miała nadzieję, że wizja „narzeczonego” zniechęci amanta do dalszych zalotów.

Dowiedziałeś się czegoś ciekawego? – zapytała cicho.

Mam nazwiska zawodników, którzy odpadli w poprzedniej rundzie. Zawody są organizowane przez kogoś naprawdę bogatego i potężnego, komu nie przeszkadza, że jest to nielegalne.

To jedna osoba czy jedna organizacja? – Eliza spojrzała na niego kątem oka.

Nikt tego wprost nie powiedział, ale obstawiam, że to jedna osoba.

Eliza zamyśliła się. W mieście było niewiele wpływowych osób z przestępczego światka. Strażnicy pozwalali im funkcjonować bo albo jeszcze na nich nic nie mieli, albo przestępcy byli zbyt dobrze chronieni przez swoje koneksje żeby dać się aresztować. Kojarzyła większość nieuchwytnych szych, ale żadna z nich nie prowadziła nielegalnych walk. Interes zbyt łatwy do wykrycia i mało opłacalny. Chyba, że w mieście pojawił się ktoś nowy.

Na trybunach zaczęli gromadzić się widzowie. Parami i w grupach zajmowali dogodne dla siebie miejsca. Gwar stopniowo cichł. Pogasła większość świateł. Tylko ring pozostawał jasno oświetlony.

Panie i panowie! Witam serdecznie na półfinałach naszych rozgrywek – praktycznie znikąd pojawił się konferansjer. Starszawy, na pół łysy człowieczek ubrany w czarne spodnie, białą koszulę i czarną kamizelkę w paski. Rozległy się brawa. Konferansjer pozwolił im wybrzmieć. – Dziś wyłonimy dwóch najlepszych wojowników, którzy za tydzień staną do walki o najwyższe trofeum. Do walki na śmierć i …życie  W tym turnieju nie ma miejsce dla przegranych. Przypominam, że nadal przyjmujemy zakłady. Drodzy państwo, zaczynajmy – rozległ się gong i brawa rozochoconej publiczności.

Dwóch napakowanych zabijaków wyszło na ring. Stanęli w przeciwległych narożnikach. Eliza przyjrzała im się uważnie. Zwykli ludzie. Nieco przerośnięci i bardziej agresywni, ale ludzie. Żaden z nich nie był mordercą dwóch, albo i więcej, dziewcząt.

Rozpoczęła się walka. Rozgorączkowani kibice dopingowali ulubieńców. Eliza szybko dostrzegła, że walka nie ma żadnych poważniejszych zasad. Liczy się tylko cel, znokautować przeciwnika do nieprzytomności. Nie było żadnych rund ani przerw. Zawodnicy okładali się tak długo, aż jeden z nich w końcu nie padł bez przytomności na deski ringu. Cherlawy sędzia jakimś cudem powstrzymał zwycięzcę przed dalszym masakrowaniem leżącego przegranego. Tłum wrzeszczał i tupał domagając się więcej.

Druga walka zapowiadała się ciekawiej. Przeciwnicy różnili się tak diametralnie jak to tylko możliwe. Jeden z nich był chodzącą górą mięśni napędzaną adrenaliną i pewnie jakimiś prochami wyzwalającymi dodatkową agresję. Drugi za to był szczupłym i niskim, ale dobrze zbudowanym młodzieńcem. Eliza w pierwszej chwili pomyślała, że to pomyłka. Jednak jak tylko zabrzmiał gong młodzik rzucił się do ataku. Od początku chciał uzyskać przewagę dzięki swojej szybkości i zwinności. Nawet mu się to udawało. Jednak wielki osiłek nie pozostawał mu dłużny i kilka razy udało mu się trafić. Młodzieniec po każdym ciosie podnosił się, chociaż widać było, że solidnie obrywał. W końcu chwycił osiłka od tyłu za szyję i zaczął go dusić. Ten zrobił się najpierw czerwony, potem purpurowy, aż zwiotczał i padł na ring. Wśród publiczności rozległo się więcej jęków zawodu niż oklasków. Mało osób uwierzyło w wygraną niepozornego zawodnika.

Sędzia ogłosił zwycięzcę. Ciało nieprzytomnego uczestnika zostało zwleczone z ringu przez jego ekipę. Publiczność jednak nie zamierzała jeszcze wychodzić.

Konferansjer znów wszedł na ring. Machając rękami uciszał tłum.

Szanowni Państwo! – krzyknął, a jego głos poniósł się echem. – To nie koniec atrakcji dzisiejszego wieczoru. Nasi organizatorzy postanowili zrobić Państwu niespodziankę. Przedstawiam kolejnych wojowników – rozłożył ręce w zachęcającym geście. Rozległy się uprzejme oklaski i szepty zaciekawionych widzów. Na ring weszli kolejni walczący.

Eliza złapała się gwałtownie za dekolt. Jej łańcuszek nagrzał się gwałtownie, aż sparzył skórę. Agentka tylko siłą woli powstrzymała się od okrzyku zaskoczenia. Na ring weszły dwa wilkołaki, brązowy i czarny. Wyglądały jak ogromne psy, które nauczyły się chodzić na tylnych łapach. Oba porośnięte gęstym futrem. Z wielkimi łapami mogącymi jednym uderzeniem zabić człowieka. Pyski pełne ostrych kłów i kapiącej śliny.

Część publiczności zaczęła klaskać z zachwytu, część była widocznie przerażona. Kilka kobiet zasłabło i trzeba było je wyprowadzić. Filip zesztywniał i spojrzał na Elizę. Był autentycznie przerażony.

Czy dziś jest pełnia? – to jedyne co był w stanie z siebie wykrztusić.

Nie wiem – Eliza miała pustkę w głowie.

Nawet jeżeli żaden z dwóch wilkołaków na ringu nie był mordercą, to Eliza i Filip czuli, że są blisko mordercy. Wilkołaki były tępione jako jedne z najstraszniejszych potworów, a nawet najmniejsze podejrzenia o wilkołactwo zaraz było kwalifikowane do leczenia. Niewielu z nich biegało sobie luzem, niczym bezpańskie psy. Ktoś musiał je kontrolować, gdyż w swojej wilczej postaci były to bezrozumne potwory ukierunkowane na zabijanie.

Na ring weszło właśnie dwóch nadzorców. Każdy z nich miał gruby bicz i pałkę nabijaną ostrymi kolcami.

Każdy wilkołak otrzymał najpierw kilka uderzeń batem. Potwory rzuciły się na siebie z rykiem. Nadzorcy pilnowali żeby nie pozabijały się nawzajem, ani nie poraniły zbyt szybko.

Eliza szturchnęła Filipa.

Idziemy. Zobaczyliśmy już dość – młodzieniec jednak jej nie słuchał. Pobladły i zesztywniały patrzył na walkę dwóch bestii. – Ocknij się – warknęła i szarpnęła go za łokieć. Odwrócił głowę, ale jego wzrok był pusty. – Idziemy do wyjścia – przejęła inicjatywę i pociągnęła za nadgarstek w kierunku schodów. Miała nadzieję, że Filip z nich nie spadnie.

Na szczęście nie byli jedynymi osobami, którym niespodzianka organizatorów nie przypadła do gustu. Wmieszali się w coraz większy tłum wychodzących osób. Eliza poczuła ulgę gdy zaciągnęła się powietrzem dzielnicy biedoty. Filip szedł siłą rozpędu, ale nie rejestrował tego co się dookoła niego działo. Zaklęła pod nosem i chwyciła go pod ramię.

Gdy już odeszli wystarczająco daleko wyciągnęła telefon i zadzwoniła po kierowcę. Czarne auto czekało na nich jeszcze dwie ulice dalej. Eliza wepchnęła Filipa na tylne siedzenia, a sama usiadła obok kierowcy, każąc wieźć się do biura. Chciała opisać wszystko mając szczegóły w pamięci.

Dyspozytor z nocnej zmiany uniósł brwi na ich widok, ale nie powiedział nic, wracając do lektury swojej gazety.

Eliza zaciągnęła Filipa do biura i zatrzasnęła drzwi. Usiadła przy biurku, wyciągnęła kartkę, długopis i zaczęła notować. Filip potulnie siedział na krześle i martwo wpatrywał się w jakieś punkty na krawędzi biurka.

Ocknij się – Eliza walnęła pięścią w biurko, przerywając pisanie. Filip spojrzał na nią przestraszony. Nadal był w szoku. – Mamy tydzień na zaplanowanie akcji.

Tam były wilkołaki – powiedział cicho.

Były – przyznała. – I co z tego?

One istnieją – teraz przypominał małego chłopca, który znalazł potwora pod swoim łóżkiem. Eliza wypuściła ze świstem powietrze.

Tak istnieją – powiedziała nieco spokojniej. – Mówiłam ci.

A ja nie wierzyłem – zabrzmiało to jak oskarżenie samego siebie.

No nie, ale teraz masz namacalny dowód – wróciła do notowania.

Ja nie wiem… – zaczął po chwili, ale przerwał.

Czego nie wiesz?

Czy dam radę – miał minę jakby miał się zaraz rozpłakać.

Słuchaj – Eliza pomasowała sobie nasadę nosa. – Jesteś w szoku po tym co zobaczyłeś. Jako laik masz do tego pełne prawo. Ale na akcję potrzebuję pewnego człowieka. Jedź do domu prześpij się. Jeżeli nie jesteś pewny zrób rachunek sumienia na kartce. Nie musisz mi tego pokazywać, ale ważne żebyś ty wiedział.

Spróbuję – wyszeptał.

Jak nie będziesz mógł zasnąć idź na piwo z kolegami, ale uważaj na siebie.

Coś wymyślę. Dziękuję – wstał z krzesła. Ruchy miał ociężałe, jakby jego mięśnie zostały częściowo sparaliżowane.

Masz czas do jutrzejszego wieczora. Nie musisz jutro przychodzić do biura – skinął głową i wyszedł.

Eliza dokończyła pisanie notatki i schowała kartkę do zamykanej na klucz szufladki. Dopiero gdy przekroczyła próg mieszkania poczuła jak dopada ją zmęczenie. Zrzuciła szpilki i sukienkę. W samej bieliźnie poszła do łazienki. Gdy spojrzała w lustro od razu zobaczyła cienki ślad po oparzeniu od łańcuszka. Syknęła gdy go dotknęła. Tak nie powinno się dziać. Amulet miał ostrzegać przed wrogami, ale nie powinien ranić osoby, która go nosi.

Zdjęła łańcuszek, oparzenie posmarowała maścią i zanim poszła spać łyknęła tabletki nasenne. To co dziś zobaczyła na pewno nie dałoby jej łatwo zasnąć.

Następny dzień upłynął jej na planowaniu. Jeszcze raz przeanalizowała notatkę, którą sporządziła bezpośrednio po akcji. Dopisała kilka szczegółów. Pomysł miała marny, ale musiała działać. Inaczej jedyny żywy trop zaginie.

Starą sprawę sprzed trzydziestu lat odłożyła na bok. Wydawała jej się niewarta uwagi. W zamian za to wydębiła od Oskara najbardziej dokładną mapę okolicy magazynu i zadzwoniła po wsparcie.

Mimo, że z założenia miała działać samodzielnie, to wśród Strażników istniały przeszkolone grupy, które mogły pomagać Agentom. Byli to ludzie odważni, nie zadający zbyt wielu pytań i posłuszni rozkazom. Eliza mogła na nich polegać. Z dowódcą grupy omówiła taktykę całej operacji, ale nie wyjawiła szczegółów głównego celu. Bo sama go nie znała. Dwa wilkołaki były tylko narzędziami w rękach kogoś potężniejszego. To ją najbardziej martwiło, że nie wiedziała kogo się spodziewać, ale nie mogła dopuścić do kolejnych morderstw.

Po całym dniu planowania udała się do pobliskiej świątyni. Chociaż nie miała siły się modlić. Siedziała w ławce i obracała w palcach swój amulet. Ślad po oparzeniu nadal ją bolał, więc nie chciała go dodatkowo drażnić łańcuszkiem.

Usłyszała szelest materiału. Brat Oswald przysiadł się do niej w ławce.

Potrzebujesz czegoś? – zapytał nie patrząc na nią.

Sama nie wiem – spuściła głowę i zacisnęła łańcuszek w pięści. – Ale błogosławieństwo nie zaszkodzi. – Spojrzeli na siebie.

Coś cię dręczy – bardziej stwierdził niż zapytał.

Mam mordercę do załapania. Mam trop, ale nie wiem kto to jest.

Co to za trop?

Wilkołaki – wzdrygnął się mimowolnie. – Ktoś nimi kieruje. Są za głupie i zbyt niebezpieczne żeby biegać samopas po mieście.

Jak mogę ci pomóc?

Kiedy znalazłam się blisko nich łańcuszek mnie poparzył – otworzyła dłoń, pokazując księdzu kawałek biżuterii. – Jak to możliwe?

Jestem tylko zwykłym kapłanem. Nie mam dostępu do spraw wyższych duchowo. Nie jestem też egzorcystą żeby próbować to wyjaśnić.

Szkoda – mruknęła i schowała amulet do kieszeni. – Proszę o modlitwę w intencji pomyślnego ujęcia mordercy.

Będę się za was modlił – uczynił ręką znak błogosławieństwa. Dotknął czoła, serca, a potem wykonał trzy spiralne ruchy dłonią. Eliza pochyliła głowę i powtórzyła jego gest. Nie żegnając się wyszła ze świątyni.

Tuż przed położeniem się do łóżka dostała wiadomość od Filipa: „Przyjdę jutro”. Bardzo chciałaby się ucieszyć z tej wiadomości, ale nie wiedziała czy chłopak rzeczywiście doszedł do siebie. Znów łyknęła tabletki nasenne i weszła do łóżka.

 

Następnego dnia w biurze przeglądała swoje notatki, próbując przewidzieć jak najwięcej scenariuszy, które mogły pójść niezgodnie z planem. Ciche pukanie oderwało ją od analizowania mapy. Filip wślizgnął się do jej biura, zachowując się jakby ktoś go śledził.

Dzień dobry – powiedział cicho.

Dzień dobry – odpowiedziała, prostując się.

Przyszedłem.

Mam nadzieję, że to będzie powód do radości. Jak się czujesz? – wskazała mu krzesło, żeby usiadł.

Niezbyt dobrze. Ale jeżeli mój udział w akcji będzie konieczny to doprowadzę to do końca – na jego twarzy odzwierciedlała się wewnętrzna walka między strachem a obowiązkiem.

Powiedz mi, dlaczego chcesz zostać Strażnikiem? – zagaiła zupełnie inny temat.

Słucham? – zdziwił się.

Dlaczego postanowiłeś pójść na najlepszą uczelnię dla Strażników?

Chciałem po prostu pomagać ludziom – wzruszył ramionami.

Każdy tak mówi – wyciągnęła papierosa i zapaliła go. – Musiałeś mieć jakieś bardziej osobiste pobudki – wpatrywała się w niego intensywnie, ale na Filipie nie robiło to już wrażenia. – Nie chcesz to nie mów – zaciągnęła się papierosem i powoli wydmuchnęła aromatyczny dym. – Czego się spodziewałeś po pracy jako Strażnik? – jej ton nieco złagodniał.

Że będę łapał złodziei i morderców – odpowiedział bezbarwnie.

Że będziesz łapać ludzi – pokiwał głową. – Masz w ogóle świadomość, że istnieją wilkołaki i inne, nawet gorsze potwory.

Dla mnie to bajki, którymi nianie straszą dzieci, które nie chcą iść spać.

Nianie to bardzo mądre kobiety. Czasem warto ich posłuchać.

Teraz wiem. Moja niania już nie żyje, więc nie mogę jej o nic zapytać.

Moja też – zaciągnęła się po raz ostatni i zdusiła niedopałek w popielniczce. – Fakt, że wielu ludzi nie wierzy w potwory to w zależności od gatunku ich sukces lub porażka. Dla tych, którzy potrzebują wyznawców do funkcjonowania zapomnienie równa się śmierci. Inne dzięki zapomnieniu mogą knuć bardziej złowrogie plany w swoich kryjówkach. Naszym… moim zadaniem jest tępienie zarówno jednych jak i drugich. Paradoksalnie nie możemy wybić ich do nogi, bo wtedy zaburzylibyśmy sferę sacrum. Musimy dbać o równowagę. Jeżeli postanowisz zostać przy mnie, będę mogła opowiedzieć ci więcej.

Nie wiem co mam robić – potarł nerwowo policzek. – Czy mogę zdecydować po tym zadaniu – spojrzał nerwowo na mapę.

Tak. Ale musisz wziąć się w garść na parę dni. Będziemy mieli wsparcie, ale to ludzie od brudnej roboty. My jesteśmy tymi od myślenia.

Tak jest.

Więc plan jest taki – pochyliła się nad mapą. Z każdym jej słowem Filip miał coraz bardziej zaciętą minę. Wyraźnie odetchnął, gdy dowiedział się, że ewentualnie nie będą musieli własnoręczni zabijać wilkołaków. Jednak obecność, szczególnie Elizy, była konieczna, żeby wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Jego rola niewiele różniła się od tej w poprzedniej części dochodzenia. Różnicą była tylko większa ilość uzbrojenia, którą będzie musiał upchnąć gdzieś pod marynarką. Eliza zaleciła mu spędzić kilka godzin na strzelnicy. Postanowił skwapliwie skorzystać z tej rady.

Gdy wychodził z biura Agentki miał mętlik w głowie, ale przecież postanowił, że zostanie w tej sprawie, aż do jej zakończenia. Potem zastanowi się co dalej.

Przed Elizą rysowało się kilka dni napiętego oczekiwania. Wiedziała, że zrobiła wszystko co mogła, ale zdawała sobie sprawę, że to może nie wystarczyć. Zastanawiała się, czy nie poprosić o wsparcie któregoś z mentorów. Byli to Agenci z o wiele większym doświadczeniem i dysponujący większą mocą. Ona sama była raptem na drugim stopniu w hierarchii. Mentorzy mieli wspierać Agentów takich jak ona w trudniejszych przypadkach, dzielić się wiedzą i pomagać w rozwijaniu mocy.

Jednak odkrycie wilkołaków tak ją oszołomiło, że nie przyszło jej do głowy, aby prosić o pomoc z zewnątrz. Skupiła się złapaniu ich dostępnymi środkami. A teraz było już za późno. Mentor nie zdąży dojechać na czas.

 

Na finałową walkę Eliza zrezygnowała z obcisłej kiecki i wysokich szpilek. Założyła czarny kombinezon ze zwiewnego materiału i buty na płaskim obcasie. Filip wyglądał jak znudzony młodzieniec z dobrego domu, a przynajmniej starał się robić takie wrażenie. Nikt specjalnie nie zwracał na nich uwagi. Eliza miała wrażenie, że przyszło jeszcze więcej ludzi niż poprzednim razem.

Pokręcili się chwilę przy barze, a potem weszli na trybuny. Ich zadaniem było znaleźć się jak najbliżej wyjścia na zaplecze. Według obliczeń Oskara, magazyn nie miał części mieszkalnej, całość zajmował ring, więc wszyscy walczący musieli być przywożeni na miejsce.

Zajęli w miarę dogodne miejsca. W powietrzu wyczuwało się agresywne podniecenie. Stawki zakładów wzrastały do zawrotnych sum.

Rozległ się gong. Eliza miała nerwy napięte jak postronki, ale starała się zachować kamienną twarz. Filip był blady, ale minę miał zaciętą. Uważnie obserwował otoczenie, żeby nie przeoczyć istotnych szczegółów, które mogły się później przydać.

Rozległ się. Zwalisty zawodnik od razu przeszedł do ataku na mniejszego przeciwnika, któremu tym razem niezbyt pomagała przewaga zwinności. Po chwili walka zamieniła się w regularną jatkę. Siłacz tłukł przeciwnika aż naokoło tryskała krew. Podniecona publiczność dopingowała agresywne działania. Eliza nie była pewna czy przegrany jeszcze żyje.

W końcu cherlawy sędzia przerwał pojedynek ogłaszając zwycięzcę. Tłum wiwatował na jego cześć. Eliza i Filip również starali się udawać wielki entuzjazm. Zwycięzca zszedł z ringu poklepywany po plecach przez swoich współpracowników. Przegrany nadal leżał rozciągnięty na deskach, poruszając się niemrawo od czasu do czasu. Jednak żył.

Sędzia nieco uspokoił rozochocony tłum.

Panie i panowie – wykrzyknął. – Zgodnie z tym co powiedziano na początku tego turnieju nie ma drugiego miejsca. Może być tylko zwycięzca! – Tłum znów zaryczał z entuzjazmem. – Dlatego organizatorzy mają dla państwa kolejną niespodziankę. – Sędzia wskazał wejście na ring. Eliza odruchowo skuliła ramiona, żeby być mniej widoczną. Na chwilę zapadła cisza.

Szedł powoli na dwóch łapach, nieco ugiętych. Przednie trzymał przed sobą żeby nie stracić równowagi. Jego czarne futro było usiane jakimiś błyszczącymi drobinkami. Wyglądało jak nocne niebo. Eliza prawie się o niego otarła. Gdyby nie fakt, że był potworem uznałaby go za pięknego. Na chwilę przystanął i spojrzał przez ramię. Obnażył zęby. Wyczuł ją. Eliza zdrętwiała. Poczuła, że Filip obejmuje ją ciasno w talii.

Jakaś kobieta, siedząca piętro wyżej krzyknęła cicho i zemdlała. Zrobiło się małe zamieszanie. Wilkołak warknął i wszedł na ring. Za nim weszło dwóch poganiaczy z biczami i łańcuchami, na wypadek gdyby bestia wymknęła się spod kontroli. Chociaż paradoksalnie wilkołak wyglądał mniej barbarzyńsko niż oni. Nie zachowywał się tak agresywanie jak wilkołaki na poprzedniej walce.

Opadł na przednie łapy i powoli, szczerząc kły, zbliżył się do przegranego człowieka. Ten ocknął się i ostatkiem sił podciągnął na łokciu. Nie miał siły krzyczeć, pobladł tylko ze strachu. Wilkołak pacnął go łapą w ramię jak kot, który bawi się myszą. Potem jeszcze raz i znów, jakby chciał żeby człowiek wstał. Tłum zaczął gwizdać i buczeć.

Wilkołakowi nie robiło to różnicy. Szturchał człowieka coraz mocniej i mocniej, aż pazurami rozdarł mu skórę na piersiach. Gdy poczuł krew ryknął i zaczął ją zlizywać. Przerażony człowiek ani nie krzyczał, ani się nie ruszał. Chyba zdążył się pogodzić z faktem, że to jego koniec. Niektórzy widzowie dopingowali wilkołaka, jednak znaczna większość nasyciła już swoje żądze i skierowała się do wyjścia.

Wilkołak zlizał już całą krew. Warknął głucho i wbił zębiska w bark pokonanego człowieka. Ten zwiotczał w jego kłach jak zepsuta zabawka.

Eliza ocknęła się z letargu. Cały czas wpatrywała się w wilkołaka jak zahipnotyzowana. Szturchnęła Filipa, który zamknął oczy, żeby nie patrzeć na makabryczne przedstawienie.

Zanim tłum się przerzedził wskoczyli pod trybunę. Światła stopniowo gasły. Rozległ się ostatni ryk wilkołaka a potem chrzęst łańcuchów. Poganiacze prowadzili potwora za kulisy. Pysk i sierść na brzuchu miał mokre od krwi.

Eliza i Filip wślizgnęli się za nimi na zaplecze. Było ciasne, zadymione i pełne ciemnych zakamarków. Schowali się za jakimś na pół połamanym przepierzeniem. Ich zadaniem było znaleźć wyjście, którym będzie transportowany wilkołak. Wsparcie było rozstawione dookoła budynku, ale nie znali dokładnej lokalizacji celu. Budynek musiał zostać przerobiony na potrzeby walk bez zgody i wiedzy jakiegokolwiek organu administracyjnego.

Siedząc w niepewnej kryjówce usłyszeli donośny plusk wody.

Znowu trzeba będzie śmierdziela wyszorować – narzekał chyba jeden z poganiaczy.

Poczekajmy aż się przemieni, to sam umyje tą swoją piękną buźkę – zarechotał drugi. Znów chlusnęła woda. Wilkołak zaryczał najwyraźniej niezadowolony.

Do tego czasu zasyfi całą klatkę. No dalej odwróć się – znów chluśnięcie. – Dlaczego one po przemianie są takie bezmózgie.

W życiu nie można mieć wszystkiego. Spójrz na siebie.

A niby czego mi brakuje? – stuk odstawianego wiadra.

Ładnej buźki, żeby podrywać śliczne laleczki.

Wolę je zaspokajać tym co mam między nogami. A tam niczego mi nie brakuje – teraz obaj rechotali. Wilkołak rykiem przerwał ich rozmowę. Zaczął się szamotać. W ruch znów poszły łańcuchy.

Patrzcie go jaki dżentelmen. Za karę pójdziesz mokry do klatki. Ruszaj się – rozległ się trzask z bicza.

Eliza spojrzała na Filipa. Ten cały czas się w nią wpatrywał w oczekiwaniu na znak do działania. Odczekali jeszcze kilka sekund i wyślizgnęli z kryjówki. Zaplecze było już puste i śmierdziało rozwodnioną krwią. Ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć, podążali za rykami wilkołaka. Wąski korytarzyk prowadził wprost na małe podwórko. Poganiacze właśnie wyprowadzali podopiecznego. Eliza stanęła w cieniu, po skosie w kierunku drzwi. Filip krok od niej. Nie było już na co czekać. Wyciągnęła przemyślnie przyklejony do ciała sztylecik i rzuciła nie celując specjalnie.

Był to umówiony znak. Sztylecik przeleciał między uszami wilkołaka i wyleciał na zewnątrz. Zanim wbił się w jakąkolwiek powierzchnię błysnął i rozpadł się w opalizujący pył. Filip odbezpieczył rewolwer, drugi podał Elizie. Poganiacze nie zorientowali się, co się właśnie wydarzyło. Dość niemrawo odwrócili się w stronę intruzów.

Jesteście aresztowani w imieniu Kościoła – powiedziała opanowanym głosem. Poganiacze, dwie krzywe pryszczate mordy, najpierw popatrzyli na siebie, a potem wybuchnęli śmiechem.

Ty chcesz nas aresztować – rechotał wskazując na wilkołaka. Bestia najwyraźniej potrzebowała więcej czasu, żeby zrozumieć co się dzieje i chwała Bogu. Eliza modliła się w duchu, żeby wsparcie nie zawiodło. Bez zastanawiania się strzeliła. Trafiła jednego z poganiaczy w ramię. Ułamek sekundy później Filip trafił drugiego w kolano. Obaj padli zwijając się z bólu.

Wilkołak już chyba pojął obraz sytuacji bo powoli zaczął iść ku intruzom.

Celuj w miękkie – warknęła Eliza.

A nie między oczy?

Mają twarde czaszki.

Bestia strząsnęła z siebie łańcuchy i zaryczała. Eliza strzeliła raz i drugi. Nawet poświęcone kule nie robiły na nim zbytniego wrażenia. Wilkołak spiął się do skoku. Eliza wyciągnęła kolejny nóż i rzuciła. Ostrze nacięło skórę na udzie. Potwór jeszcze bardziej rozwścieczony stanął przy Elizie. Filip chciał ją zasłonić, ale odepchnęła go.

Uciekaj! – krzyknęła.

Co tu się dzieje?! – na chwilę wszyscy zamarli. Nawet poganiacze przestali jęczeć. Wilkołak zatrzymał się w pół ruchu. Z zewnątrz dobiegały słabe odgłosy walki. Wsparcie nie dotarło.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna w średnim wieku. Gładko uczesane, ciemne włosy lśniły brylantyną. Twarz miał wąską, podłużną z wypielęgnowaną bródką. Szare oczy patrzyły zimno na intruzów. Gibkie ciało okrywał nienagannie skrojony garnitur.

Odsuń się – mężczyzna warknął, a wilkołak odsunął się od Elizy. – No proszę, kogo my tu mamy – stanął przed nią. – Co słychać u mężusia? – zaniósł się złowrogim śmiechem. Elizę zamurowało. – A tak wybacz. Nie złożyłem ci wtedy kondolencji. Moje najszczersze wyrazy współczucia z powodu śmierci męża – pokłonił się przed nią teatralnie – w tak szczęśliwym dniu ślubu.

Kim jesteś? – wykrztusiła przez zaciśnięte zęby.

Ja? Nikim szczególnym – spojrzał na swoje wypielęgnowane paznokcie. – Mam kilku znajomych tu i tam – machnął ręką niedbale.

Jesteś aresztowany – w Filipa wstąpił bojowy duch.

Ja? – mężczyzna zachichotał. – To wy wtargnęliście na moją posesję bez nakazu. To chyba ja was powinienem zamknąć – pstryknął i wilkołak chwycił Filipa za gardło, unosząc nad podłogę. Chłopak upuścił broń w rozpaczliwej walce o oddech.

Zostaw go! – krzyknęła Eliza i wycelowała broń w mężczyznę.

Bo co? Przecież to Strażnik. A wszystkich Strażników i Agentów Kościoła powinno się zabijać – wpatrzył się w nią intensywnie. – A nie, moment to chyba było jakoś odwrotnie.

Skąd znasz mojego męża? – słyszała jak Filip charczy, ale musiała to wiedzieć.

Spotkaliśmy się parę razy. Też chciał mnie zaaresztować, ale mu się nie udało.

Był Strażnikiem, nie Agentem.

Dla mnie to bez różnicy.

Zabiłeś go – zrobiła krok do przodu.

A gdzież bym śmiał – uniósł wąskie dłonie w pojednawczym geście. – Był naprawdę dobry w tym co robił, ale zaszedł trochę za daleko i trochę nie tam gdzie trzeba. Nic ci nie opowiadał o swojej pracy? – zacisnęła tylko usta. – No tak, byłaś głupiutką arystokratką, która nie znała świata. I nadal nie potrafisz domyślić się niczego, mimo że wszystko masz pod nosem. – Charczenie Filipa ustało. Zemdlał w łapach wilkołaka. Potwór potrząsnął nim jak szmacianą lalką po czym upuścił znudzony. – Sprawdź dokładnie co masz w biurze – poprawił mankiet koszuli i skinął na wilkołaka. Bestia posłusznie podążyła za nim. – Weź te ścierwa – wskazał na poganiaczy. Wilkołak zarzucił sobie swoich oprawców na ramię i wyszedł za tajemniczym mężczyzną.

Eliza upuściła rewolwer i padła na kolana. W uszach słyszała szum krwi, serce waliło jej jak oszalałe, nie mogła zebrać myśli. Nie myślała o mężu od prawie dziesięciu lat.

Podpełzła do Filipa, sprawdziła puls. Żył, ale był nieprzytomny. Ułożyła go w bezpiecznej pozycji. Czuwała dopóki nie pojawiła się grupa wsparcia.

Czysto. Nie strzelajcie – podniosła ręce do góry. Dowódca szybko rozdzielił swoich ludzi i podszedł do Elizy ściągając wełnianą maskę.

Wybacz. Czekali na nas. Nie zdążyliśmy się przedrzeć.

Jakoś daliśmy radę. Jakieś straty?

Kilku rannych, ale wszyscy żyją. A ten tu – wskazała głową na Filipa.

Żyje, ale go lekko poddusili. Wołajcie pomoc medyczną. Ja muszę dostać się do biura.

Nigdzie nie jedziesz. Jesteś strasznie blada. Ciebie też powinien obejrzeć lekarz.

Nie masz takiej władzy żeby mi rozkazywać – spojrzała na niego wilkiem i wstała chwiejnie. – To tutaj – zatoczyła ręką dookoła siebie – to tylko przykrywka, albo wstęp do czegoś większego. Muszę działać. Niech ktoś mnie zawiezie na posterunek bo inaczej pójdę pieszo.

Tak jest – dowódca pokręcił tylko głową.

 

Drżącymi rękami zamknęła drzwi swojego biura. Przekręciła klucz w zamku, aby nikt niepożądany jej nie przerwał. Usiadła ciężko za biurkiem i przypomniała sobie rozmowę z nieznajomym mężczyzną. Wszystko ma pod nosem. Niby co?

Spojrzała na stos pudeł z archiwum, którymi przestała się zajmować. Nie przypominała sobie, aby wśród akt sprawy znalazła choćby jedną wzmiankę o swoim mężu. Ani jeden świadek, ani ofiara, ani nikt z rodzin ofiar. Nawet w zniekształconej wersji.

Niemrawo sięgnęła po pierwsze z brzegu pudło. Jak będzie trzeba przewertuje wszystko jeszcze raz kartka po kartce. Uniosła pokrywę. Dokumenty były schludnie ułożone, na wierzchu leżała karta kontrolna. Albo Filip przeoczył to pudło, albo tak idealnie poukładał dokumenty. Archiwiści będą wniebowzięci.

Spojrzała na kartę kontrolną. Każdy kto wypożyczał to pudło musiał się na nią wpisać. Karta składała się z kilku pożółkniętych arkuszy. Sprawdzała nazwiska policjantów, którzy dołączali do zespołu zajmującego się sprawą. Porównywała daty. Coraz większe luki, aż w końcu przerwa na kilka lat.

Ostatnia kartka była jaśniejsza od reszty. Widocznie dopięta na szybko, a na niej tylko jeden podpis. Zawijasowate „J” i nazwisko Finder. Data wypożyczenia wskazywała na jakieś pół roku przed ich ślubem.

Poczuła, że brakuje jej powietrza. Jej mąż zajmował się tą sprawą tuż przed śmiercią, może nawet przez to zginął.

Tamten mężczyzna nie mylił się. Miała podane wszystko na tacy. Wystarczyło tylko rozwikłać zagadkę. Parsknęła krótkim śmiechem. Była wyczerpana psychicznie. Nie zanosiło się na poprawę.

 

Kiedy znalazła się w mieszkaniu odczuła lekką ulgę. Miękki dywan był jak opatrunek dla stóp. Ograniczona przestrzeń była znajoma i bezpieczna. Mimo późnej pory wzięła gorący prysznic i usiadła na łóżku. Jakoś nie chciało jej się spać. Podeszła do dużej drewnianej szafy. Zanurkowała między wiszące ubrania i z samego dna wyciągnęła sporą intarsjowaną szkatułkę. Przeniosła ją na łóżko i otworzyła.

Dziewięć lat temu chciała się tego pozbyć, ale nie potrafiła. To byłoby jak zabicie części siebie. Nawet gorsze od samobójstwa, bo po śmierci nic już nie czujesz.

Wyciągała po kolei zdjęcia. Te, które zrobili sobie jako pierwsze, aż do tych ostatnich, które fotograf zdążył jeszcze zrobić na ich ślubie. Joachim jako świeżo upieczony oficer Strażników. Jego czarne włosy kontrastowały z jej jasnymi. Zielone oczy patrzyły przenikliwie, ale z czułością. Uwielbiała gdy na nią patrzył. Miała wrażenie, że potrafi dostrzec wszystkie jej pragnienia. Do tego był wielkim optymistą. W każdej sytuacji potrafił dostrzec pozytywne strony. Tak bardzo jej tego brakowało, gdy pogrążała się w chaosie, w który zamieniło się jej życie.

Pod zdjęciami leżał przykurzony biały szalik, pierścionek zaręczynowy i obrączka w ozdobnych pudełkach, kilka zasuszonych kwiatów. Oraz duży, rzeźbiony klucz. Otwierał dom, który mąż podarował jej w prezencie ślubnym. Mimo, że akt własności nadal był na nią, ani razu tam nie była.

Tyle zostało po jej pierwszej miłości. Miała dziewiętnaście lat i była szaleńczo zakochana w oficerze Strażników. Ku niezadowoleniu jej rodziny postanowili się pobrać po niespełna roku znajomości. I wtedy, tuż przed północą, ktoś z pędzącego samochodu strzelił mu w głowę. Wesele zamieniło się w stypę. Eliza w jednym dniu zmieniła się z panienki w żonę, następnie we wdowę.

Westchnęła, przymknęła oczy. Nie chciała tego pamiętać, chciała zapomnieć. Był czas, kiedy jej jedynym pragnieniem była zemsta. Ale śledztwo utknęło, sprawę odłożono na półkę i nie znalazł się nikt, kto byłby w stanie złapać mordercę. A teraz przez chwilę trzymała na muszce prawdopodobnie jednego z winnych. 

Koniec

Komentarze

Laro, błędnie zapisujesz dialogi, co przy tak długim tekście czyni lekturę właściwie niemożliwą. Proponuję, abyś zapoznała się z tym poradnikiem i poprawiła zapis.

Myśli Pan, że wilkołak hibernował i obudził się na wiosnę – zakpiła. –> O fatalnym zapisie dialogów wspomniała już Alicella, a ja dodam, że formy grzecznościowe pan, pani, państwo piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Winno być:

Myśli pan, że wilkołak hibernował i obudził się na wiosnę – zakpiła.

Powtórzę za Alicellą – w obecnym kształcie opowiadanie jest dla czytelnika swoistym koszmarkiem.  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł niczego sobie początek fajny ale w trakcie czytania coraz gorzej nic tu nie trzyma się kupy. Ani świat ani zasady. Sam jestem czytaczem nie pisarzem a z trudem dobrnąłem do końca. Pojedyncze sceny są niezłe. Rozumiem że świat ewoluuje w głowie pisarza w trakcie pisania ale.. może tak coś doradzę jako odbiorca tekstu. Zanim coś napiszesz określ sobie w punktach podstawowe zasady funkcjonowania społeczności tak mniej więcej hierarchię wartości. Bohaterowie mogą zmieniać zasady pod wpływem impulsu lub ewoluować. Policjant z zasadami zwłaszcza młody inaczej reaguje na morderstwo popełnione na jego oczach itp. itd.

Laro – po pierwsze poczytaj sobie o zapisie dialogów. Tekst w obecnym kształcie nie nadaje się do czytania, a na dodatek jest bardzo długi, więc odpadłam po dwóch kwestiach dialogowych.

Druga uwaga techniczna: edytor wstawia tytuł, więc nie musisz go powtarzać w tekście.

http://altronapoleone.home.blog

Np. istnienie istot nadprzyrodzonych i organizacji je zwalczających jest tajne. Wilkołaka nikt nie widział od 30 lat. Z drugiej strony wilkołactwo jest leczone, niby nikt nie wie że istnieją a każdy wioskowy lekarz natychmiast kieruje taki przypadek do terapii. Niby wszyscy wiedzą że istnieją strażnicy ale nikt ni pyta czym się zajmują. Tak to odebrałem. Młody jest najmniej wiarygodną postacią ideowiec walczący ze złem ? Gościu wystawia sobie wilkołaki na ringu. Ludzie sobie normalnie obstawiają zawody, no część się porzygała. Nielegalne zawody są drobnym wykroczeniem a zabójstwa na ringu niczym niezwykłym ok . To po co policja ściga takie drobne wykroczenia jak morderstwa ludzi z marginesu. Jak zacząłem wymieniać, to nie jest tak źle i może jest on logiczny tylko przedstawiłaś go zbyt chaotycznie. Czytało się źle ale jak to poprawić pytanie nie do mnie. Ps. Tekst nie jest najkrótszy jednak przeczytałem jednym ciągiem więc jest w nim potencjał.

Fajnie by było, gdybyś jednak w końcu poprawiła te dialogi, a przynajmniej zaczynała je wszystkie od myślnika. W tej chwili trudno odróżnić dialog od narracji.

Uniwersum Ci się chwieje. Kto właściwie zna prawdę o istnieniu wilkołaków? Jedynie władza i agenci, ale w takim razie agenci powinni być osobną formację, nie mającą nic wspólnego ze strażnikami. A skoro działają razem, to strażnicy powinni wiedzieć o istnieniu wilkołaków. A u Ciebie to ni tak, ni siak. Dlaczego ktoś miałby delegować do współpracy z agentem funkcjonariusza, który nie ma zielonego pojęcia, z kim przyjdzie mu walczyć.

Skoro społeczeństwo nie ma pojęcia o istnieniu wilkołaków, to organizowanie wilkołaczych walk oznaczało by w praktyce wybuch paniki w społeczeństwie. Wyobraź sobie, że idziesz na nielegalną walkę w stylu wolnej amerykanki, a widzisz jakieś monstra, którym żaden człowiek nie sprosta. Połowa poleci na policję, żądając, żeby przywróciła porządek, bojąc się, że jakiś się wyrwie i urządzi jatkę w mieście, w którym nikt już nie będzie bezpieczny.

Chyba że właśnie o to chodzi organizatorom, pokazać, że wilkołaki istnieją, żeby coś tam. Ale w takim razie to nie opko tylko fragment. Zresztą i tak większość wątków w tekście została niepozamykana, jakby to był wstęp do czegoś.

 

Na przyszłość proponuję instytucję bety. Z czym się to je, dowiesz się tutaj.

Polecam jeszcze dwa poradniki: Drakainy, w którym dowiesz się wszystkiego, co istotne dla nowego użytkownika i Finkli, która tłumaczy, co robić, by inni Cię czytali.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Po przeczytaniu (co, z powodów technicznych, było lekką drogą przez mękę) też mam problem ze zrozumieniem, jak działa to społeczeństwo. Niby wilkołaki są nieznane, niby ukryte. A tu sru, pełne walki na arenie, z publiką.

Fabuła też od razu gna przed siebie. Nie wiem, kim jest Eliza, kim są agenci, kto to ten komendant – a tu już misja, już zadanie, już… to brak tu przestrzeni na oddech i zaznajomienie czytelnika z realiami tekstu.

Co do technikaliów… cóż, tu już się wszyscy wypowiedzieli.

Tak więc jest sporo do poprawy, ale nie ma co panikować – bez pracy nie ma kołaczy ;) Chwytaj przydatne linki, które Ci pomogą:

Dialogi – mini poradnik Nazgula: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794

Dialogi – klasyczny poradnik Mortycjana: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Podstawowe porady portalowe Selene: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

Coś o betowaniu autorstwa PsychoFisha: Betuj bliźniego swego jak siebie samego

Temat, gdzie można pytać się o problemy językowe:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/19850

Temat, gdzie można szukać specjalistów do “riserczu” na wybrany temat:

http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/17133 

Poradnik łowców komentarzy autorstwa Finkli, czyli co robić, by być komentowanym i przez to zbierać duży większy “feedback”: http://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842676 

Poradnik Issandera, jak dostać się do Biblioteki ;)

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842782 

Opis funkcjonowania portalu i tutejszych obyczajów autorstwa Drakainy:

https://www.fantastyka.pl/publicystyka/pokaz/66842842 

Powodzenia!

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka