Uważam, że każdy autor fantasy powinien choć raz zmierzyć się z tekstem o smokach. Oto moja pierwsza, może nie ostatnia próba.
Zawieruszył się tu gdzieś wulgaryzm. Jeden.
...ale już mnie z niego wyleczyli.
Uważam, że każdy autor fantasy powinien choć raz zmierzyć się z tekstem o smokach. Oto moja pierwsza, może nie ostatnia próba.
Zawieruszył się tu gdzieś wulgaryzm. Jeden.
...ale już mnie z niego wyleczyli.
Wszyscy mamy niespełnione oczekiwania. Przykładowo, gdy się tu sprowadziłem, liczyłem na spokój, chciałem całymi dniami tułać się po okolicy i obserwować zwierzęta. Gówno wyszło. Wieść się poniosła, że dziadyga z chaty pod Fłudowatą Doliną najlepiej się zna na górskiej faunie. Korzyści też z tego były, o tak! Każdy, kto chciał iść ze mną na włóczęgę, musiał rzucić pełną sakwą. Miałem już nawet wypracowaną trasę oprowadzania.
Takowo było i z tym przybyszem, który późną wiosną konno podjechał pod moją chatę.
– Witajcie.
Przerwał mi rąbanie drew. Stanął w bezpiecznej, w jego mniemaniu, odległości i czekał. Czułem ten duszący zapach fałszu i dumy, przepleciony potem i mydłem. Człowiek z wyższych sfer, szlachcic. Rozbiłem siekierą jeszcze jeden kawałek drewna.
– Witajcie – odparłem.
Postawiłem kolejny kloc na pieńku.
– Eryk, herbu Jawor. – Skłonił się z wyćwiczonym drygiem. – Przybywam z Hirt, z uniwersytetu. Przyrodę badam, gadają, żeś najlepszy przewodnik i tropiciel w okolicy.
Gdy ktoś mówi o sobie, że jest badaczem, to mam wobec niego oczekiwania. Na przykład strój: wygodny, acz nie obdarty, może trochę mieszczański, albo typowy dla włóczykija, z tobołkiem na ramieniu, gotowy do wędrówki. Trudno przypuszczać, że badacz przywdzieje pełną zbroję płytową i szyszak, w lewej ręce będzie trzymać okrągłą tarczę, a w prawej kopię wycelowaną w niebo jak samotny świerk na łące. Cóż, Eryk był dość osobliwym badaczem.
– Waszmość wybaczy ciekawość, ale jak chcecie badać przyrodę?
Błędnie nazywający się badaczem rycerz ruszył rękoma, zastygł na chwilę i dokładnie obejrzał trzymaną broń. Wyglądał, jakby chciał się podrapać po głowie. W szyszaku.
– Może inaczej spytam: jakież to dobrodziejstwa przyrody chcecie ujrzeć?
– Smoki – zaskakująco pewnie i szybko odparł Eryk.
– Smoki? Widzieliście już kiedyś smoka, panie?
Eryk rozpoczął rytuał na nowo: podnosił ręce, próbował chwycić tarczę prawą ręką, przetrzeć cieknący spod hełmu pot karwaszem, podrapać przegrzany łeb. Przerwałem to celnym ciosem siekiery w kloc drewna.
– Ma być duży?
Szyszak skinął twierdząco.
– Taki ziejący ogniem?
Pokiwał.
– I z wielkimi skrzydłami?
Machał głową jak opętany.
– Z kolczastymi wypustkami?
Podskoczył w siodle, aż koń się zatoczył i zarżał poirytowany.
Parsknąłem śmiechem.
– Wy, młodzi, zawsze macie nie wiadomo jakie oczekiwania. – Pokręciłem głową. – Pieniądze masz?
Obejrzał się na bok siodła, nie wiedząc co zrobić z kopią i tarczą. Podszedłem i sam zerwałem przytroczoną sakwę. Zajrzałem do środka. Dobrze się przygotował.
– Już ja wam smoki pokażę. Jutro o świcie w tym miejscu. Tylko, na gruchające zające, zostawcie to żelastwo w gospodzie i stawcie się wygodnie ubrani, bez konia.
~~~~~
Przy mojej chacie zbiegały się trzy drogi. Jedna prowadziła do miasta i karczmy, skąd przychodzili wielbiciele górskich wędrówek i bajania o zwierzach, druga do Fłudowatej, będąca jedyną drogą w pobliżu, prowadzącą w góry, oraz trzecia, z której nikt nie przychodził, ale czasem ktoś tamtędy odchodził i już nigdy nie wracał. Tam właśnie był wielki świat.
Eryk przybył tą pierwszą, ale oczywiście nie ubrał się jak włóczykij. Miejsce zbroi płytowej zajęła lżejsza, ćwiekowana, ręce miał co prawda wolne, ale na pasie, na rapciach, zawiesił długi miecz z jednej strony i kordzik z drugiej. Wyperfumował się przy tym tak, że poczułem cytrynę i kardamon na długo, zanim usłyszałem kroki. O, ho! Południowiec. Będą się z nas wilki śmiać.
Weszliśmy w las wypełniający całą dolną część Fłudowatej Doliny. Szedłem pierwszy, Eryk lekko z tyłu. Wyraźnie słyszałem za plecami każdy jego krok.
Nie chciałem niuchać jak pies na polowaniu, ale trudno było coś wyczuć przez te perfumy. Chociaż, czy ten baran w ogóle by się zorientował? A w Dolinie mieliśmy piękną gamę zapachów tego dnia. Sarny, futrzatki, lisy, skowyjce, wilczaki i wiele, wiele innych, najczęściej takich, których próżno szukać poza Fłudowatą i jej okolicami. Może nawet Eryk poczułby woń dumy, niezależności i wolności, ale zalewał okolicę smrodem perfum, fałszu i mydła. Tak, nawet cytryna i kardamon mogą śmierdzieć, gdy tak jak gorzała do królewskiego balu nie przystają.
Gdzieś w połowie długości Doliny, gdy las przerzedził się, a dookoła wyrastały coraz to większe skały, wyczułem krew. Krew, siłę i wolność. Wilki. Wiatr beztrosko niósł ich zapach, więc pewnie były wszędzie dookoła. Zatrzymałem zdezorientowanego Eryka i się rozejrzałem. Istotnie, patrzyły na nas ze wszystkich stron.
– A teraz będziecie spokojnie stali i pozwolicie się obejrzeć gospodarzom – powiedziałem.
– Jakim gospodarzom, jak tu nawet żadnej chaty nie ma – prychnął butnie.
No tak, szlachcic z włości, pan z południa, za nic ma tutejszych dzikusów z północy. A co dopiero synów lasu? Dla niego las to drewno na palisadę, a skały to przyszły mur obronny, rzeka to szlak handlowy i transportowy, a rzeczone smoki to serce najpiękniejszej szlachcianki na wydaniu. Albo raczej najbogatszej. Od urodzenia służba pewnie grzała mu wodę do kąpieli i pościel do spania. Jedno trzeba mu tylko oddać: i wczoraj, i dziś, zostawił dworską świtę w karczmie, we wsi, a sam poszedł smoka ubić. Okruch honoru w zupie z zarozumialstwa, dumy i strachu.
– Panie, weszliśmy na teren wilków i tutejsze stado właśnie się zastanawia, czy będziemy gośćmi w dolinie, czy w jadłospisie – powiedziałem spokojnym tonem.
Zionęło strachem, który przebił kardamon i cytrynę, czyli zauważył watahę. W jego ręku błysnęło ostrze kordzika, stanął plecami do mnie i ugiął szeroko rozstawione nogi. Kilka wilków warknęło.
„O, nie, panocku, nie będziemy się z nimi bili” – pomyślałem.
Chwyciłem jego uzbrojoną rękę i wykręciłem za plecy. Jęknął zaskoczony.
– Puszczaj broń – wysapałem.
Nie puścił, więc docisnąłem jeszcze mocniej. Palce mu zwiotczały i sztylet spadł na ziemię. Popchnąłem gnojka, aż runął na twarz, a kordzik odrzuciłem na bok.
– Leż i czekaj – warknąłem.
– Ale…
– Posłuchajcie, rycerzu. Nie tyś jest panem na tym dworze, a każdy dwór ma inne zasady. Jedna tylko jest wspólna: szanuj gospodarza. Tutaj gospodarz gościnny, chyba żeś na grabież przylazł. Wtedy się z tobą policzy matula natura i sprawdzisz swe siły, gotowyś?
Patrzył na mnie przestraszony i zdziwiony. Jakże on cuchnął! A przecież mogło być jeszcze gorzej.
– Po co go tu prowadzisz? – odezwał się głos w mojej głowie. Poznałem Ulfrika, pierwszego wśród wilków. Stał na wprost mnie, nie dalej jak czterdzieści łokci.
– Muszę mieć powód – odpowiedziałem w ten sam sposób.
– Musisz? – Podniósł brwi.
– Wiesz, że muszę – odpowiedziałem. – I chcę – dodałem po chwili.
Wilki wpatrywały się w nas w bezruchu. Eryk dyszał, jakby dopiero co wbiegł na Rosochaty Wierch, najwyższy szczyt górujący nad Fłudowatą.
– Bracia wilcy, dajcież spokój, bo mi się jeszcze tu rycerzyk zesra, a wtedy koniec. Węszyć nie będę.
Ulfrik parsknął w mojej głowie, ale pysk mu nawet nie drgnął. Po chwili pierwszy wśród wilków wycofał się w gęstwinę, a w jego ślady poszły pozostałe. Eryk zerwał się na nogi i stanął na tyle blisko, że czułem ciepło jego ciała.
– Gdzieście mnie, dziadzie, wprowadzili?! – krzyknął, stając przede mną, gdy upewnił się, że jesteśmy sami.
– Chcieliście oglądać smoki, to prowadzę was do smoków. Zapłaciliście, toteż każdemu, kto w tym przeszkodzi, jeśli trzeba, mordę obiję. W tym i wam, boście stchórzyli, gdy odwagi było trzeba. Róbcie, co każę, to smoka obaczycie.
Minąłem go, szturchając ramieniem. Odszedłem już dobrych kilkanaście kroków, gdy zdecydował się za mną podążyć.
~~~~~
Dolina szła coraz bardziej stromo w górę, aż płynnie przeszła w skalny stok. Zboczyłem nieco ze ścieżki prowadzącej na przełęcz i stanęliśmy na rozległej skalnej półce.
– No i? – zapytał poirytowany.
– No i jesteśmy.
– No to gdzie smoki?
Nie odpowiedziałem. Patrzyłem mu w oczy, a usta powoli wykrzywiłem w nieszczerym uśmiechu. Cofnął się o krok. Znów śmierdział strachem.
Pulsujące od napięcia powietrze rozerwał wrzask, który można było pomylić z krzykiem orła, aż echo poniosło się po zboczach doliny. Podniosłem rękę na wysokość barku, zamknąłem oczy. Wyczułem nadlatujący zapach dumy i majestatu, na policzkach zatańczył podmuch wiatru, pchniętego wolnością skrzydeł i wtedy ręka ugięła się pod subtelnym ciężarem.
Na przedramieniu przycupnął mi Harpnik Brunatny, osobliwy stwór wielkości jastrzębia. Prostował brązowe, błoniaste skrzydła i potrząsał delikatną, rogatą głową. Nitkowaty ogon zakreślał obszerne łuki za moimi plecami.
Eryk cofnął się o krok. No, tak. Smok zbyt mały, by się chlubić jego ubiciem, a jednocześnie zbyt duże wrażenie, by nie porazić nieustraszonego, rycerskiego serca.
– Ch-ch-chodźmy s-s-stąd! M-m-matka p-p-pewnie j-j-jest w po-po-pobliżu.
– To jest matka – odpowiedziałem, zaglądając stworzeniu tam, gdzie szlachcianki kryją swój najpotężniejszy oręż.
Rycerz zmarszczył brwi i wyprostował się powoli.
– To jest jakiś wypierdek, dziadzie – powiedział z lekkim drżeniem w głosie. – Jeśli myślicie, że wykpicie się tym dziwadłem – rosła jego pewność siebie i ton wypowiedzi – to zaklinam się na swój rycerski honor, że każę cię wypatroszyć jak kurę na niedzielny rosół! – Ciskał kropelkami śliny na wszystkie strony.
– Smoka nigdyście nie widzieli, prawda, panie? – odpowiedziałem spokojnie. – A zastanawialiście się co gad, który strąca trzecią część gwiazd z nieba, ma jeść wśród tych skał? Oczekiwaliście zwalistego ciała, pokrytego pancernymi łuskami, które miałoby wzbić się pod niebiosa, spaść na was w smoczej szarży, byście przebili mu serce mieczem? A tymczasem czymże smok miałby się różnić od orła, oprócz fizjonomii?
Patrzył na mnie ze zmarszczonymi brwiami. Miałem wrażenie, że zębate koła jego rozumu z trudem kruszą ziarna piasku pomiędzy trybami.
– Zróbcie wdech, panie. Poczujecie zapach majestatu, ale nie tego waszego, salonowego, tylko prawdziwego majestatu natury.
Zwróciłem się w stronę zwierzęcia na mej ręce i z zamkniętymi oczami wciągnąłem powietrze.
Najpierw usłyszałem, a potem poczułem jego ruch. Otwarłem oczy w momencie, gdy pięścią zmiótł zwierzę z mojej ręki. Delikatne ciało uderzyło o skały. Eryk wysunął długi miecz z pochwy, chwyciłem go za nadgarstki. Szarpnął się bezskutecznie. Wzmocniłem uścisk, a on jęknął i wypuścił oręż.
– Jakim prawem podnosisz rękę na dziecię matki ziemi?! – wysyczałem mu w twarz. – Jaki masz powód?
Wybałuszył oczy w zdziwieniu i strachu. Nie spodziewał się po dziadydze z chaty pod Fłudowatą Doliną takiej siły.
– Powód masz taki jak zawsze: kaprys. Kaprysem wtrącacie ludzi do więzienia, kaprysem posyłacie ich na wojnę, by tam ginęli w imię kaprysu kogoś, kto mianuje się ich władcą. Nie wiesz, co to znaczy tak naprawdę mieć powód. Nie wiesz, jak to jest, gdy wdowa kradnie bochen chleba i kapustę ze straganu. Ona ma powód: jeśli tego nie zrobi, jej dzieci zmarnieją, obrócą się w zjawy, spłyną do rynsztoku. Ale jeśli ktoś ją złapie za rękę, ty swym kaprysem każesz ją wychłostać, wszystkim dookoła prawiąc, że powód jest znany! Prawo jest prawem! – wykrzyczałem, po czym zbliżyłem do niego swoją twarz. – No chyba że chodzi o prawo do wolności. Nim rządzą prawnicy i kaprys.
Pchnąłem go w stronę skały, o którą uderzył smok. Wyrżnął plecami o kamienną ścianę, aż powietrze z jękiem wypadło mu z płuc. Gdy się ocknął Harpnik Brunatny, którego wcześniej strącił z mojej ręki, przypatrywał mu się z odległości kilku palców. Rycerz od siedmiu boleści wycofał się na czworaka, chaotycznie wymachując kończynami, aż znalazł się w skalnym kącie.
– Myślałeś, że jednym uderzeniem możesz zabić smoka? – prychnąłem i pokręciłem głową. – A wiesz, że smok, by cię zabić, potrzebuje powodu. Takiego prawdziwego powodu, a nie kaprysu. Obrona jest powodem. Obrona siebie lub innego smoka.
Wtedy zobaczył mnie w pełnej okazałości. Spojrzał w górę, na wysokość dziesięciu łokci, skąd patrzyłem na niego żółtymi, gadzimi oczami. Raz po raz wysuwałem rozdwojony język i czułem ludzki pot przesiąknięty strachem.
– A wiesz, jak można zabić smoka? – zapytałem, schylając długą, łuskowatą szyję w jego kierunku. – Nie uwierzysz: musisz mieć powód. Powód, a nie kaprys. Potrafisz to pojąć, ludziku?
Epilog
Zapach siły i wolności kłócił mi się z dźwiękiem kopyt na ubitej drodze. Gdy przybysz zbliżył się do mojej chaty, bogactwo zapachów uderzyło z całą mocą: krew, bez, ryba i jakieś słodko-kwaśne owoce. Ciekawy gość. Podniosłem wzrok znad cerowanej koszuli.
– Witajcie, starcze – przywitał się.
Nie zdradzał żadnych emocji, ale minę przybrał raczej przyjemną.
– Witajcie. Cóż was sprowadza?
– Szlachcica bez życia znaleziono tu, nieopodal. Zwierz jakiś niezwykły go poharatał. Nieduży, ale zapalczywy być musiał. A powiadają, że ów rycerz z wami się w Dolinę wybrał.
Przekrzywił głowę, wpatrując się we mnie uważnie.
Wbiłem igłę w materiał, przeciągnąłem nić.
– Dwa dni nazad był tu jeden. Chciał, by mu smoki pokazać. Dobrze zapłacił.
– Smoki? – zaciekawił się przybysz.
– Smoki.
Gość westchnął, wciągając głośno powietrze i nagle zastygł. Poczuł. Wyglądał na takiego, który wiedział co. Wpatrywał się we mnie czujnie i niuchał jak pies. Albo wilk. Chciał się upewnić. Głupio przyznać, ale jednym okiem szukałem miejsca, gdzie odłożyć cerowaną koszulę, by się nie ubrudziła.
Nagle przybysz zaśmiał się.
– Ci tam, w karczmie, bawią się w najlepsze. Jakieś dziwadło im pana rozerwało, ale grosza na zabawy nie szczędzą. Na mnie też nie szczędzili. Połowę umówionej kwoty z góry dali.
Wyglądało na to, że koszula się nie ubrudzi.
Przybysz sięgnął po sakiewkę i zważył ją w dłoni.
– Mus mi jechać dalej, a karczma nie po drodze. Wdzięczny byłbym, gdybyście zwrócili zaliczkę dworzanom. Pieniądze bywają powodem głupich decyzji.
Rzucił mi trzos, a ja skinąłem głową.
– Przyjdą najwcześniej za dwa dni, tak się umówiliśmy. Gdyby nie przyszli w ciągu tygodnia… srał ich pies – roześmiał się.
Odpowiedziałem uśmiechem.
– Chętnie bym z wami pogawędził, starcze, ale mus mi ruszać dalej. – Skinął w stronę tej trzeciej drogi, tej, z której już nikt nie wraca. – A szkoda. Mówią, żeś najbardziej obeznany w faunie z Fłudowatej.
Skłonił się na pożegnanie i odjechał, hen, w wielki świat. Nigdy nie wrócił, tak jak i nikt nie przyszedł odebrać zaliczki.
Ładny tekst i niegłupi.
Bardzo fajnie by było, gdyby do robienia złych rzeczy zawsze trzeba było mieć powód.
Miło, kiedy smok przeżywa. Ale jak mógł tego małego tak potraktować, łobuz jeden? Należało mu się, powód był.
– Dwa dni na zad był tu jeden.
Nazad łącznie.
Babska logika rządzi!
Witaj, Finklo!
Cieszy mnie twa opinia, a i zbędną spację potraktowałem przyciskiem “delete” (a tak po prawdzie, to “Backspace”, do czego chyba ten przycisk został przeznaczony. No bo w końcu “back” i “space”.
– Hue, hue, hue – roześmiał się autor. Jako jedyny.)
No właśnie: żeby zawsze był powód. Z drugiej strony twoja sygnaturka sugeruje, że powód zawsze się znajdzie ;)
Dzięki za wizytę, klika i komentarz!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
A, to zależy, jak zdefiniujemy babską logikę.
I nie jestem pewna, czy masz powód, żeby brnąć tą drogą. ;-)
Babska logika rządzi!
Nie mam. Nie, tak tylko, wiesz, zagadałem głupio.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
I mi się podoba, fajny tekst i pomysł. :-) A smoki, jak się patrzy! Prawdziwe.
Jest trochę – dla mnie drobiazgów językowych, bardziej słownych niż przecinkowych, do wygładzenia, ale nie dam rady ich już skopiować i wstawić, abyś mógł podumać, czy mam rację, czy nie. W październiku powinnam być "wolniejsza".
srd pzd,
a
PS. A jeszcze jedno, skarżę do biblio.
Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.
Witaj, Asylum!
Cieszę się, że tekst i pomysł przypadły do gustu.
Skoro to “drobiazgi” to i tak dobrze ;) Ale to też info, że może być lepiej :D
Dzięki za wizytę, komentarz i naskarżenie!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć!
Sprawnie skonstruowana opowieść, choć, jak dla mnie, troszkę za dużo tu moralizowania i to takiego czarno-białego. Podobała mi się kreacja głównego bohatera. Najbardziej przypadła mi do gustu rozmowa z wilkami.
Machał głową jak pojebany.
To przekleństwo jakoś mi nie pasuje do konwencji.
– To jest jakiś wypierdek, dziadzie – powiedział z lekkim drżeniem w głosie. – Jeśli myślicie, że wykpicie się tym dziwadłem – rosła jego pewność siebie i ton wypowiedzi – to zaklinam się na swój rycerski honor, że każę cię wypatroszyć jak kurę na niedzielny rosół! – ciskał kropelkami śliny na wszystkie strony.
Wielką literą.
Wszyscy mamy niespełnione oczekiwania. Przykładowo, gdy się tu sprowadziłem, oczekiwałem spokoju, chciałem całymi dniami tułać się po okolicy i obserwować zwierzęta.
W tym przypadku powtórzenie może się bronić, jednak zawsze lepiej (moim zdaniem oczywiście) poszukać zamiennika, gdy to możliwe. A tutaj to możliwe. Może być chociażby: pragnąłem spokoju, liczyłem na spokój itp.
Miałem już nawet wypracowaną trasę oprowadzania. – Hm, coś te słowa nie zgrywają się ze sobą melodyjnie, gdy czyta się je blisko siebie…
Rozbiłem siekierą jeszcze jedno drewko. – Drewko z definicji jest już malutkim kawałkiem drewna, więc czy koniecznym było jeszcze taki kawałek rozbijać?
Waszmość pan wybaczy ciekawość, ale jak chcecie badać przyrodę? – Według mnie za dużo grzybów w barszczu. Po takiej tytulaturze nie ma chyba potrzeby czegoś dodawać. Waszmość wybaczy, tyle.
Machał głową jak pojebany. – Mnie również wydaje się, że słowo średnio pasuje do tego tekstu.
Rycerz od siedmiu boleści przeczołgał się na plecach – Chyba to niemożliwe. Gdyż, jak mówi SJP:
posuwać się naprzód w pozycji na brzuchu, na czworakach.
Cześć, Krokus!
Dobry to tekst, nie ma wątpliwości. Może bez efektu wow, ale naprawdę przyjemnie napisany. Lubię takie lekkie historie, w których nie ma wysilania się na bogowie wiedzą co. Niektóre zdania naprawdę wielce przyjemnie Ci wyszły, a i sam pomysł po prostu fajny.
Co prawda już niemal od samego początku domyśliłem się (po tym, jak czuł ludzki zapach) że dziadyga jest smokiem. Tak więc nie doświadczyłem na końcu żadnego zaskoczenia. Może rzeczywiście minimalnie za dużo tego moralizatorstwa, w szczególności podczas wywodu o powodach. No i nie jestem do końca przekonany, czy epilog był naprawdę potrzebny.
Tak ode mnie jeszcze dodam, że szkoda, iż nie podciągnąłeś tego opowiadania pod synestezyjny konkurs. Trochę znaków byś dopisał, trochę podkręcił pewne aspekty i nadałby się, moim zdaniem.
Idę klikać.
Pozdrawiam!
Witajcie Alicello i Realucu!
Przychylam się do uwag, dziękuję za wyleczenie mnie z tego przekleństwa ;)
Miałem już nawet wypracowaną trasę oprowadzania. – Hm, coś te słowa nie zgrywają się ze sobą melodyjnie, gdy czyta się je blisko siebie…
Z wyjątkiem może tej. Całe szczęście, że dziś z domu pracuję, bo czytałem to już na głos z dziesięć razy i wydaje mi się, że jest ok. Gdyby ktoś jeszcze mógł rzucić na to okiem/słuchem, to byłbym wdzięczny ;)
Z tym moralizatorstwem się zgadzam, wiedziałem, że to będzie trochę nachalne. Jeszcze przemyślę tę kwestię, bo tu będzie trzeba więcej wyczucia, na które brak czasu i uwagi w pracy.
troszkę za dużo tu moralizowania i to takiego czarno-białego.
Czarno-białe w sumie być musi, bo jest subiektywne, z perspektywy Dziadygi.
Lubię takie lekkie historie, w których nie ma wysilania się na bogowie wiedzą co.
No i dziękuję! Cel osiągnięty – taki właśnie miał być “Dziadyga…” :D
Co prawda już niemal od samego początku domyśliłem się (po tym, jak czuł ludzki zapach) że dziadyga jest smokiem.
Nawet nie myślałem, że ktoś mógłby się nie domyślić, albo przynajmniej podejrzewać XD
Epilog jest faktycznie na doczepkę, rozważałem jego obecność w tekście, ale ostatecznie się zdecydowałem i póki co przy nim zostanę ;)
Hmm… powiem szczerze, że nie śledziłem synestezyjnego, bo myślałem, że już dawno po terminie :(
Dzięki za wizytę, komentarze i polecajkę!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie!
Bardzo dobry tekst. W stylu Sapkowskiego (smok przypomina mi Villentretenmertha; mamy drogę, z której się nie wraca; zbliżona stylistyka opowiadania i przekaz ;-)), ale to nie zarzut, ponieważ zaprezentowałeś naprawdę dobrą historię. Wykonanie świetne. Czyta się leciutko.
Z minusów – zbyt dużo dydaktyki zaprezentowanej wprost, ale rozumiem, że miałeś coś do przekazania i chciałeś, aby wybrzmiało to z odpowiednią mocą, więc o ile zwykle mnie to mierzi, to u Ciebie nawet może być. ;-)
Pozdrawiam!
"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski
Witaj, WijuFilipie!
Bardzo dobry tekst. W stylu Sapkowskiego (smok przypomina mi Villentretenmertha; mamy drogę, z której się nie wraca; zbliżona stylistyka opowiadania i przekaz ;-)), ale to nie zarzut, ponieważ zaprezentowałeś naprawdę dobrą historię. Wykonanie świetne. Czyta się leciutko.
U-hu-hu! Miód na moje uszy (czy tam bardziej oczy). Dziękuję! A przyrównanie stylem do Sapka to dość mocny komplement :D W sumie miałem gdzieś w zakamarkach pamięci Borcha Trzy Kawki, ale czytałem to tak dawno, że podobieństwo (oprócz samego bycia smokiem) wyszło niezamierzenie.
zbyt dużo dydaktyki zaprezentowanej wprost
To już sprawka Dziadygi. Tekst poszedł pierwszoosobowo, a staruszek chciał wyrzucić z siebie sporo frustracji. Cóż mi zostało, jak tylko spisać historię?
Dzięki za wizytę i komentarz!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć!
Krótkie i treściwe opowiadanie o ludziach. Klasycznie, ale i ciekawie wykorzystałeś motyw smoka. Koncepcja nieco podobna jak w opowiadaniu “Granica możliwości” A. Sapkowskiego, choć pokazujesz problem z nieco innej (smoczej) perspektywy. Fantasy tu sporo, bo poza Smokami dostajemy jeszcze rozumne wilki oraz smocza magię (a także sporo smoczej filozofii). Sama intryga całkiem mi się spodobała, mam jednak pewne zastrzeżenia do ilości zawartych wskazówek, bo w zasadzie od fragmentu (poniżej) czułem, o co chodzi i jak się to skończy.
Stanął w bezpiecznej, w jego mniemaniu, odległości i czekał. Czułem ten ludzki, duszący zapach fałszu i dumy, przepleciony potem i mydłem.
I tak się właśnie skończyło. Mogłeś trochę z tym poczekać imho, pokazać to subtelniej, tak by chociaż przez 1/3 tekstu czytelnik nie dostawał ewidentnych przesłanek co do tożsamości bohatera.
Napisane bardzo sprawnie i zwięźle, wykorzystując niewiele słów przekazujesz sporo treści, a jednocześnie nie odnosi się wrażenia skrótowości. Na bardzo duży plus imho. O świecie przedstawionym wiemy dokładnie tyle, ile potrzeba, resztę robi wyobraźnia. Przykładowo, bardzo spodobało mi się to zdanie:
Okruch honoru w zupie z zarozumialstwa, dumy i strachu.
Krótkie, ale bardzo celnie opisuje zachowanie szlachcica.
Z technikaliów tylko dwie rzeczy mi się rzuciły:
A przecież mogło jeszcze być gorzej. → A przecież mogło być jeszcze gorzej.
Szyk imho. Może tak lepiej?
Oraz tytuł: czy chata może być pod doliną?
Podsumowując, kawał dobrej roboty! 2P dla Ciebie:
Pozdrawiam i Polecam do Biblioteki!
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
WItaj, Krarze!
Cieszy mnie pozytywny odbiór tekstu. Jak już pisałem Wijowi, miałem to opowiadanie Sapka gdzieś z tyłu głowy (stąd zresztą wpadł do opowiadania epilog), ale też nie celowałem w zbytnie podobieństwo, bo czytałem je dość dawno – w sumie niewiele pamiętam. Muszę je sobie odświeżyć.
Co do wskazówek, to nawet nie celowałem w zwalający z nóg twist, ale usunąłem z wyszczególnionego przez Ciebie fragmentu “ludzkiego”. To nadal nie będzie zbyt subtelne, ale może już nie tak bijące po oczach.
Napisane bardzo sprawnie i zwięźle, wykorzystując niewiele słów przekazujesz sporo treści, a jednocześnie nie odnosi się wrażenia skrótowości.
Od jakiegoś czasu wkręciłem się w szorty, aż ciężko mi teraz przejść na coś dłuższego. Dobrze, że przy okazji jakiś skill poszedł w górę ;)
A przecież mogło jeszcze być gorzej.
Nie no. Ten szyk to koszmarek. Już zmienione.
Oraz tytuł: czy chata może być pod doliną?
Ale mi teraz zabiłeś ćwieka. Chodzi oczywiście o chatę u wejścia do doliny, ale uznałem, że tak jak jest brzmi lepiej. Próbuję znaleźć coś co jest “pod doliną” i… no nie ma Z drugiej strony chata jest poniżej doliny, więc się zgadza. Poważnie to jeszcze rozważę.
Dzięki za wizytę, pozytywny komentarz i polecajkę!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Hej, hej, Krokusie
Bardzo ładne opowiadanie. Jest i mądrze i ciekawie, nie ma przestojów, nie ma nudy. Natomiast najbardziej podobało mi się duże wykorzystanie węchu – to trochę zaniedbywany zmysł. Jeśli chodzi o postać bohatera, to zaskoczenia nie było, ale nie umniejszało to wartości tekstu.
Klikam, bo dobre!
Próbuję znaleźć coś co jest “pod doliną” i… no nie ma
Ciekawe, sam tez poszukam (pretekst, by pojeździć palcem po mapie)
A jak wyjdzie, że nie ma, to może: Dziadyga z chaty u wrót doliny
„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski
Hej,
pierwszy plus za długość, bo lubię krótkie formy, które można szybko przeczytać, zwłaszcza gdy są tak dobrze napisane :). Parę razy się uśmiechnęłam, więc to kolejny plus.
Trochę za dużo tych zapachów, chociaż rozumiem zamysł, ale w pewnym momencie się przejadło (przeczuło? przepachniało?). To w zasadzie jedyny zarzut.
A i no jeszcze to: nie tylko nie zabijamy piesków w opowiadaniach, ale nie krzywdzimy też innych zwierząt. Na szczęście sprawca został szybko ukarany.
Witaj, Zanaisie!
Cieszę się, że przypadło do gustu. Chciałem spojrzeć na świat okiem zwierzęcia (magicznego w dodatku), więc węch wydał mi się dość ważny, przy czym trochę przetrenowałem pisanie innym zmysłem niż wzrok.
Dzięki za wizytę, komentarz i klika!
Witaj, Ashario!
Ha! Ja też jestem fanem krótkich form :D aż mam ostatnio problem, żeby się rzucić na coś dłuższego. Cieszę się, że tekst rozbawił :)
Trochę za dużo tych zapachów, chociaż rozumiem zamysł, ale w pewnym momencie się przejadło (przeczuło? przepachniało?).
Rozumiem odczucia – fakt, dużo tego było. Moim zamiarem było spojrzeć na świat oczami magicznego zwierzęcia, zatem węch chciałem wyprowadzić na pierwszy plan. Jak już tak wystartowałem, to musiałem (w moim odczuciu) konsekwentnie się tego trzymać do końca.
Z drugiej strony, nie przejada nam się opisywanie świata przez zmysł wzroku, prawda ;) a to ponoć węch najsilniej wiąże nas ze wspomnieniami (w tym tekście akurat nie ma to nic do rzeczy) – ale to tylko moje spojrzenie – w żaden sposób nie jakiś do Ciebie wyrzut :) opisałaś jak tekst odebrałaś, a za to zawsze jestem bardzo wdzięczny!
I tak, innych zwierząt też nie krzywdzimy ;)
Dzięki za wizytę i komentarz!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie,
Bardzo ciekawe opowiadanie. W pewnym momencie zacząłem zastanawiać się, czy główny bohater jest smokiem – fajnie, że tak się okazało. :) Były wątki humorystyczne, ale znalazło się też miejsce na morał. Klasyczne fantasy, czyli takie jak lubię. Pozdrawiam!
Witaj, Lupusie!
Może nie klasyczna, ale wizyta czytelnika, jaką lubię: przyszedłeś, przeczytałeś i wystawiłeś pozytywny komentarz :D bardzo Ci dziękuję i cieszy mnie fakt, że się podobało!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Fajny tekst. Krótki, ale treściwy, lekko napisany, ale intersujący :) Bardzo dobrze mi się czytało Twoją historię o smoku. Samo moralizowanie też Ci dobrze wyszło.
Klikam bibliotekę :)
Hej, Katia!
Dziękuję za wizytę, jeszcze bardziej za pozytywną opinię – cieszę się, że się podobało! No i dzięki za klika ;)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Czytałem kiedyś podobny tekst. Nazywał się bodajże Prawo imion, a popełniła go Le Guin, więc spodziewałem się finału, a szkoda, bo językowo Dziadyga to ładny kawałek opowiadania, a bohater soczysty.
Rzeczka nieduża i niegłęboka, choć przebyć ją łatwo, bo tu wszędzie same płycizny, to most na niej. A na moście mytnik z kilkoma zbrojnymi pomocnikami.
Witaj, Jastek!
O! Nie czytałem jeszcze nic od Le Guin, więc podobieństwo wyszło przypadkowo, ale też nie próbuję oszukiwać siebie, ani tym bardziej żadnego czytelnika, że chciałem napisać coś bardzo oryginalnego. Wybacz, że wyszło przewidywalnie ;)
a szkoda, bo językowo Dziadyga to ładny kawałek opowiadania, a bohater soczysty.
A w obliczu powyższych, jest to dla mnie bardzo budująca i ważna opinia.
Dzięki za wizytę i komentarz!
P.S. Miałem już w opowiadaniach Joszka i Jontka. Myślę, że w niedalekiej przyszłości jakiś bohater dostanie też imię Jastek ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Bardzo porządny tekst, w dodatku z ważnym i pięknie podanym przekazem. Moralizowanie może i jest, ale nie wydaje mi zbyt nachalne, wszak mówi o tym smok, a smoki pewne sprawy widzą/ czują nieco inaczej.
Krokusie, gadania dziadygi wysłuchałam z wielką przyjemnością.
A jak wyjdzie, że nie ma, to może: Dziadyga z chaty u wrót doliny
A może: Dziadyga z chaty na skraju doliny
Przerwał mi rąbanie drwa. ―> Przerwał mi rąbanie drew.
Trudno przypuszczać, że badacz przyodzieje pełną zbroję płytową… ―> Trudno przypuszczać, że badacz przywdzieje pełną zbroję płytową…
Za SJP PWN: przyodziać – daw. «ubrać kogoś w coś» przyodziać się – daw. «ubrać się»
…ale ciężko było coś wyczuć przez te perfumy. ―> …ale trudno/niełatwo było coś wyczuć przez te perfumy.
„O, nie, panocku, nie będziemy się z nimi bili” – pomyślałem. ―> Albo kursywa: O, nie, panocku, nie będziemy się z nimi bili – pomyślałem. Albo cudzysłów: „O, nie, panocku, nie będziemy się z nimi bili” – pomyślałem.
Nie wiesz, jak to jest, gdy wdowa kradnie ziemniaki i kapustę ze straganu. ―> Czy w czasach tego opowiadania na pewno znano ziemniaki?
– Dwa dni nazad był tu jeden. ―> – Dwa dni temu nazad był tu jeden.
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Witaj, Reg!
Jak zwykle miło Cię widzieć i jeszcze milej czytać takie opinie o swoim tekście!
A może: Dziadyga z chaty na skraju doliny
Cały czas ta uwaga Krara za mną chodzi. To trochę też zależy jaką dolinę weźmiemy. Przykładowo Dolina Pięciu Stawów Polskich położona jest wysoko, więc stojąc już np. u stóp Wielkiej Siklawy, jesteśmy sporo poniżej Doliny, zatem “pod”. Ja raczej wzorowałem się na mojej ukochanej Dolinie Małej Łąki (choć trochę ją zalesiłem), która może i leży niżej, ale żeby do niej dotrzeć, też trzeba trochę podejść. Zatem jak coś leży niżej to również jest “pod”. Adam Asnyk napisał “Noc pod Wysoką”. Wysoka to szczyt, więc nieco inna sytuacja, ale jednak znów coś jest poniżej, więc jest “pod”. I tak sobie rozmyślam od kilku dni i nie jestem przekonany.
– Dwa dni nazad był tu jeden. ―> – Dwa dni temu nazad był tu jeden.
Tu wydaje mi się zbyt dużo. “Dwa dni temu” by wystarczyło. “Nazad” jest gwarowe, stąd wzięło się w tekście, ale też pochodzi z rosyjskiego. Tłumaczenie “dwa dni temu” na ten język, to właśnie “dwa dni nazad”, więc przy tym zostanę.
Pozostałe poprawki wprowadzone! Z tym ciężko zamiast trudno muszę zacząć intensywnie u siebie walczyć, bo popełniam ten błąd nagminnie.
Dziękuję za wizytę, komentarz, wszystkie uwagi i cieszę się, że gadanie dziadygi było przyjemne!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Krokusie, moje uwagi to tylko sugestie. Opowiadanie jest Twoje i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.
A ja i tak się cieszę, że udało mi się trochę pomóc. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Krokusie, moje uwagi to tylko sugestie. Opowiadanie jest Twoje i będzie napisane takimi słowami, które uznasz za najwłaściwsze.
Tak, znam ten mechanizm, ale jednak włożyłaś w to swoją pracę, którą cenię – nie chciałbym bezrefleksyjnie olać wskazówek ;) No i tłumaczę się też trochę sam przed sobą :P
A ja i tak się cieszę, że udało mi się trochę pomóc. ;)
Jak zawsze! Do zobaczenia następnym razem ;)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Mam nadzieję, że spotkanie z kolejnym opowiadaniem nastąpi niebawem. ;)
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Nie było wielkiego zaskoczenia i chyba większość czytelników tylko czeka na to, kiedy dziadyga ujawni swoją prawdziwą tożsamość. Przynajmniej ta większość, która zna Borcha Trzy Kawki. I nawet zmyłka z małą smoczycą nas nie zwiedzie, chociaż w tym miejscu przez chwilę liczyłem na opowieść o świecie, w którym smoki są rzeczywiście takie piękne, ale małe i liche, a tylko wyobraźnia ludzi uczyniła je wielkimi potworami.
Podczas lektury przypominały mi się również inne opowiadania. Między innymi „Reguła nazwisk” (inaczej „Prawo imion”) Le Guin, a nawet „Mów mu: panie” Dicksona, chociaż tam akurat smoka nie było.
Dla miłośników fantastyki pomysł zatem nienowy, ale mam wrażenie, że nawet specjalnie nie liczyłeś na efekt zaskoczenia, Krokusie. Napisałeś solidny, sympatyczny tekst z pozytywnym (chyba) przesłaniem i taką nieco prostą i niemal ludową mądrością w tle (a także bardziej współczesnym przesłaniem ekologicznym). Jako czytelnik jestem z lektury zadowolony, zwłaszcza, że spisałeś swoją historię sprawnie i gładko. Warsztatowo na naprawdę dobrym poziomie, z dbałością o detale (język lekko stylizowany, uzbrojenie itp.), z pomysłem. Widać też u Ciebie wyczucie gatunku (fantasy), oczytanie i znajomość konwencji.
A teraz powiem coś, na co możesz się oburzyć. Widać tu pewne naleciałości z Sapkowskiego, który odcisnął piętno na polskim czytelniku fantasy i gdzieś tam siedzi z tyłu głowy. Widać (ale tak leciutko) w kreacji świata, języku opowieści, sposobie prowadzenia scen i rozwiązań fabularnych oraz kreacji postaci, takim specyficznym klimacie oraz przesłaniu. A nawet w takich bardziej skojarzeniowych warstwach (…tej trzeciej drogi, tej, z której się nie wraca.). Nie znaczy to oczywiście, że piszesz jak Sapkowski (uwzględniając plusy i minusy pisania „jak Sapkowski”). Piszesz jak Krokus i tego się trzymaj, bo robisz to dobrze.
Oczywiście mam swoje uwagi, ale jako zadowolony czytelnik wspomnę ledwie kilka z nich. Po pierwsze, gadka umoralniająca, czy raczej wykład poglądów i zasad dziadygi, to rzeczywiście elaborat w typie kawa na ławę, krowie na rowie, łopatologia (to umyślna prezentacja, jak można trzy razy to samo powiedzieć bez potrzeby). Po drugie, końcówka (epilog) lekko przeciągnięta i nie wiem, czy na pewno potrzebna (trochę rozmywa puentę). Zresztą również cały rozdzialik o wilkach to także scena tylko ubarwiająca historię, bo fabuły do przodu nie posuwa (ale ok, tam bohater prezentuje swoje podejście do świata i zasad). Po trzecie, główny narrator nieco nienaturalnie opowiada w narracji o samym sobie (skąd patrzyłem na niego żółtymi, gadzimi oczami. Raz po raz wysuwałem rozdwojony język […]) a do rycerza raz zwraca się „panie”, innym razem bezpośrednio itd. Moim zdaniem czasami przesadzasz z „dorzucaniem do tekstu". Czy to przymiotników, czy to powtórzeń słów lub znaczących to samo myśli (Czułem ten duszący zapach fałszu i dumy, przepleciony potem i mydłem. Człowiek z wyższych sfer, szlachcic). Czasem masz chyba za dużo frajdy z opisów ruchu, gestu, zachowań i trochę przesadzasz:
Błędnie nazywający się badaczem rycerz ruszył rękoma, zastygł na chwilę i dokładnie obejrzał trzymaną broń. Wyglądał, jakby chciał się podrapać po głowie. W szyszaku. […] Eryk rozpoczął rytuał na nowo: podnosił ręce, próbował chwycić tarczę prawą ręką, przetrzeć cieknący spod hełmu pot karwaszem, podrapać przegrzany łeb.
A w pewnym momencie wprowadzasz humor jakby z innej bajki i innego klimatu opowieści. Taki lekko kabaretowy.
– Ma być duży?
Szyszak skinął twierdząco.
– Taki ziejący ogniem?
Pokiwał.
– I z wielkimi skrzydłami?
Machał głową jak opętany.
– Z kolczastymi wypustkami?
Podskoczył w siodle, aż koń się zatoczył i zarżał poirytowany.
Inne, przykładowe drobiazgi:
Eryk cofnął się.
– unikajmy “się” na końcu zdania, tutaj dodałbym cokolwiek – o krok, zaskoczony itp.
[…] gdzie szlachcianki kryją swój największy oręż.
– czy określenie „największy” rzeczywiście tu pasuje? Brzmi dwuznacznie/komicznie. Dałbym najniebezpieczniejszy, najgroźniejszy itp.
edit. No i tytuł ciężki do wymówienia. Jaką doliną??
Po przeczytaniu spalić monitor.
Witaj, Marasie!
Dziękuję za bardzo rozbudowaną opinię! Pozwolę się do niej odnieść w kilku słowach:
A teraz powiem coś, na co możesz się oburzyć.
Trudno mnie oburzyć ;) a tu wypada mi raczej przytaknąć, bo od Sapkowskiego zaczynałem i na pewno odcisnął na mnie największe piętno spośród pisarzy, których czytałem. Czytałem go przy tym na tyle dawno, że sporo rzeczy już zapomniałem, ale jednak gdzieś mi tam w głowie siedzą.
Po drugie, końcówka (epilog) lekko przeciągnięta i nie wiem, czy na pewno potrzebna (trochę rozmywa puentę).
Tworząc tekst miałem w pamięci Borcha Trzy Kawki i chciałem dodać tu trochę wiedźmińskiego akcentu, chociażby żeby się później z tej inspiracji nie wykpić. Ale to cenna dla mnie uwaga (zresztą zauważył to już również Realuc).
Czasem masz chyba za dużo frajdy z opisów ruchu, gestu, zachowań i trochę przesadzasz:
To fakt, że przy pisaniu tego było sporo frajdy, dzięki zatem za, może nie wiadro, ale szklankę zimnej wody – będę z tym uważał :)
Eryk cofnął się.
Dam “Eryk cofnął się do tyłu” XD
Brzmi dwuznacznie/komicznie. Dałbym najniebezpieczniejszy, najgroźniejszy itp.
Nie zwróciłem na to uwagi, ale teraz jak już wiem to… no cóż… zmieniam ;)
edit. No i tytuł ciężki do wymówienia. Jaką doliną??
Z gwary góralskiej “fłudowaty” to “wilczy”. To nie pierwsza uwaga w komentarzach odnośnie tytułu, muszę nad tym mocno pomyśleć.
Oczywiście za uwagi, do których się nie odniosłem również dziękuję, jest tu sporo przydatnych spostrzeżeń, dobra lekcja na przyszłość. Mam nad czym myśleć przy kolejnych tekstach.
Lektury Le Guin i Dicksona wpisane na listę “do przeczytania”.
Dzięki za wizytę, cieszę się, że tekst przypadł do gustu, ale też rad jestem ze wszystkich uwag krytycznych – postaram się, by trafiły na żyzną ziemię.
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Witaj, Mort!
Nie no, strzał w tył głowy to faul. Odejmujemy dziadydze punkt.
Cieszę się, że już wydobrzałeś, i że przyjemnie się czytało. Porozmawiam z Panem Smokiem, żeby trochę przystopował, bo faktem jest, że mocno się w tekście zirytował. Stąd mogło wyjść zbyt twardo.
Dzięki za wizytę i komentarz!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
No, kurczę, ależ mi się to podobało. Zacny klimacik, ciutka humoru, świetnie napisane, opowieść niby prosta, ale ma coś w sobie. Jest trochę moralizowania, ale nienachalnego i pasującego do opowieści. Dobre to było, mniam :)
Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!
Witaj, Irko!
No i pięknie! Cieszę się, że smakowało, mam nadzieję, że było też syte ;)
Bardzo dziękuję za wizytę i miłe słowa!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć Krokusie!
Jak dla mnie, tematem opowiadania jest majestat natury, co bardzo zgrabnie i udatnie przedstawiłeś.
Niby to krótka przygoda ze smokiem, ale równocześnie dajesz czytelnikowi odczuć większy świat, z jego klimatem i bahaterami.
To była miła lektura. Pozdrawiam!
Witaj, Chalbarczyczko!
Cieszę się, że tak odczytałaś opowiadanie, bo i owszem, czymże jesteśmy wobec natury? ;)
Niby to krótka przygoda ze smokiem, ale równocześnie dajesz czytelnikowi odczuć większy świat, z jego klimatem i bahaterami.
Zobaczymy, może jeszcze gdzieś się Dziadyga w innych tekstach przewinie, a i Harpnika Brunatnego chętnie bym dorzucił do jakiejś innej historii :D
Bardzo się cieszę, że spędziłaś miło czas, dzięki za wizytę i komentarz :)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dobre opowiadanie z rana jak bita śmietana.
Witaj, Vr!
Ja wolę kawę, ale kiepsko się rymuje ;) ale wnioskuję, że się podobało.
Dzięki za wizytę i komentarz, cieszę się, że przypadło do gustu.
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Cześć, Krokusie,
fajne, lekkie opowiadanie, idealne do połknięcia po dłuższej przerwie od czytania. Misie! Szczególnie rozmiar smoka i uwaga narratora co do tego dosyć oryginalna. Dialogi przypominały mi trochę te wiedźmińskie – bohater też się tak “wymądrza” i bajdurzy. Szkoda tylko, że rycerzyk dosyć stereotypowy. Tu znowu trochę wiedźmińsko, ale to nie przytyk.
Podsumowując, bardzo przyjemny tekst, o pięknym przesłaniu, wygładzony i wypolerowany, nie mam bowiem do czego się przyczepić :P
Powodzenia więc w dalszym pisaniu!
Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!
WItaj, Lano!
fajne, lekkie opowiadanie, idealne do połknięcia po dłuższej przerwie od czytania.
To najsłodszy miód na me uszy, bo takie mną kierowały chęci. Misja wykonana :D
W ogóle opinia miodem spływająca, dziękuję po stokroć!
Powodzenia więc w dalszym pisaniu!
Oj, przyda się, przyda! Zatem i ja Ci tego życzę, może coś na “Księżniczki” skrobniesz, hm? :)
Dziękuję za wizytę i budujący komentarz!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Bardzo przyjemnie się czytało. Lubię smoki. Chętnie coś jeszcze takiego bym przeczytał. Pozdrawiam :)
Cześć, Koalo!
Fajnie, że się podobało, miło mi, że było przyjemnie. Jak napiszę wszystko inne co chcę napisać, to może jeszcze wrócę do Dziadygi. I z drobnymi, ale przemyślanymi korektami do tego tekstu, i do nowych opowiadań, także stay tuned ;)
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Sympatyczne :)
Przynoszę radość :)
Niezawodna Anet przypomniała mi o tym tekście, który – jak pamiętam – zamierzałem skomentować, ale jakoś umknął…
Odrzucił mnie trochę nadmiarem moralizowania: takie uczucie przy lekturze, jak gdyby autor postanowił wtłoczyć mi na siłę szacunek do przyrody. Za to niezła kreacja przewodnika; podejrzewam, że musiałeś coś czytać o pierwszych profesjonalnych przewodnikach tatrzańskich w XIX wieku (Jędrzej Wala starszy, Maciej Sieczka), którzy w razie potrzeby gotowi byli związać klienta i wynieść z gór jak barana. Na jego smoczość zwróciłem może mniej uwagi, jakoś nie wybrzmiała, chociaż doceniam koncepcję przedstawienia jej przez pryzmat zapachów.
I oczywiście miałbym ochotę odnieść się do kwestii “pod doliną”. Bardzo miło, że powołujesz się tutaj na Noc pod Wysoką, mój ulubiony utwór Asnyka, który potrafię wyrecytować z pamięci, ale to jednak inny przypadek. Góra jest wypukłą formą ukształtowania terenu, w naturalny sposób coś może się pod nią znajdować; dolinę definiuje się poprzez otaczające zbocza. W przypadkach jak wspomniane przez Ciebie Pięcistawy czy właśnie Dolina Ciężka pod Wysoką, czyli dolin zawieszonych, możemy znajdować się pod progiem, ryglem doliny, ścianą stawiarską, ale raczej nie pod doliną per se. Kiedy myślisz o czymś podobnym do Doliny Małej Łąki, obniżającej się płynnie ku Rowowi Zakopiańskiemu, tym bardziej – możesz mieć chatę u wylotu, może u ujścia Doliny Małej Łąki, ale nie pod nią (chyba w zdaniu “systemy jaskiniowe pod Doliną Małej Łąki należą do najbardziej rozbudowanych w Tatrach”). Do rozważenia także formy koło, nieopodal doliny – zazwyczaj wiadomo z kontekstu, że chata nie leży gdzieś głęboko w górach, tylko raczej w stronę nizin. Z proponowanych dotychczas wariantów: u wrót doliny chyba tylko w przypadku, gdyby miała rzeczywiście uchodzić w kotlinę podgórską przez bramę skalną jak Kościeliska, ale taka struktura to ewenement bodaj czy nie na skalę światową, w każdym razie enwiki nie wymienia innych dolin o podobnym układzie i sam też sobie nie przypominam; na skraju doliny jest w porządku, ale zrozumiałbym to jako “poza główną osią doliny, tuż pod jednym ze zboczy”.
Dziękuję za lekturę i pozdrawiam!
Świecąca gwiazdka przyciągnęła misia uwagę i z przyjemnością przeczytał opowiadanie drugi raz.
Zdaniem misia nie jest źle takie przesłanie podać ‘łopatologicznie’, ponieważ do coraz większej części młodych potencjalnych czytelników inaczej nie dotrze.
Wow, zagapiłem się, a tu kilka komentarzy wpadło :) Po kolei!
Witaj, Anet!
Niezmiennie, każde “Sympatyczne” mnie cieszy! Dzięki!
Witaj, Ślimaku!
Tatry są mi bliskie, aczkolwiek akurat o przewodnikach tatrzańskich chyba nie czytałem. Cieszę się jednak, że kreacja Dziadygi wyszła dobrze.
Moralizowanie chyba faktycznie weszło za bardzo, tą uwagę przyjmuję z pokorą – muszę się jeszcze wstrzelić z odpowiednią dawką moralizatorstwa w tekstach. Po tym opku chyba przystopowałem i też będę miał w pamięci właśnie to co z tego wyszło i na co zwracasz uwagę :)
Podziwiam za zdolność do wnikliwej analizy z pozoru niewielkiej rzeczy. Przyznam też, że mnie przekonałeś ;) Tytuł się zmieni, ale to już zapewne w nowym roku – zrobię mały remont w kilku moich opkach.
Dzięki za bardzo ciekawy komentarz i lekturę!
Witaj ponownie, Misiu!
Miło Cię znowu widzieć! Jest w tym trochę racji, że przekaz bezpośredni jest teraz “na czasie”, niekoniecznie z powodu tymczasowej mody, a raczej ze względu na tendencje wśród odbiorców… Gdzieś trzeba znaleźć złoty środek ;)
Dzięki za wizytę i zostawienie śladów!
Pozdrawiam!
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.
Dziękuję za miłą lekturę.
Dziękuję za miły komentarz :)
Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.