Głęboko pośród pokrytych gęstym lasem gór Alfheimu, zwanego też Krainą Elfów, żył potworny smok. Tak właściwie, to była smoczyca, ale nikt poza nią nie miał o tym pojęcia.
Dzięki złej sławie rzadko kiedy ją niepokojono. Najchętniej w ogóle nie opuszczałaby pełnego skarbów legowiska w ruinach zamku, jednak czasem musiała zaspokoić głód i pragnienie. Dlatego pewnego wiosennego dnia w południe poczłapała w kierunku płynącej nieopodal rzeki. Brała haust za haustem, słuchając leśnej ciszy, gdy dotarł do niej z daleka czyjś śpiew.
Warknęła rozdrażniona.
“Kto śmie zapuszczać się na moje tereny?!” – pomyślała.
Rozłożyła skrzydła i pofrunęła w stronę dźwięku. Po drugiej stronie rzeki, na drodze biegnącej wzdłuż zbocza, wypatrzyła wóz pełen skrzyń i wesołych elfów. Nieuzbrojone, okazywały odrażającą ignorancję wobec niebezpieczeństw, ale ona już je nauczy.
Jak tylko podleciała bliżej, radość pasażerów ustała. Woźnica pogonił konie a inny elf sięgnął po łuk. Żadna ze strzał nie dosięgła bestii, która wypluła z paszczy kulę ognia. Przerażone konie skręciły ostro w bok, prosto ku zgubie.
Smoczyca wylądowała u stóp zbocza. Zarówno konie jak i elfy leżały martwe wokół roztrzaskanego wozu. Z pootwieranych skrzyń posypały się instrumenty oraz kolorowe kostiumy. Najbardziej obiecująco wyglądał duży kufer, któremu upadek nie otworzył wieka. Oczy smoczycy zabłysły na myśl o kryjących się wewnątrz skarbach. Skrzynię wzięła w przednie łapy a do pyska martwego konia, którym zamierzała się posilić.
Bez dalszego ociągania odleciała do zamku. Pośrodku niegdysiejszej sali tronowej wznosiły się góry złota i drogocennych klejnotów. Nie mogąc się doczekać, aż doda kolejną garść kosztowności do swej kolekcji, smoczyca oderwała pazurem kłódkę.
Z wnętrza wypadły różnej wielkości toboły. Rozczarowanie byłoby większe, gdyby jedna z większych toreb nie okazała się elfką w długim płaszczu z kapturem. Bestia zdążyła zobaczyć przerażone oczy koloru rubinów, nim dziewczyna dosłownie rozpłynęła się w powietrzu.
Zdezorientowana smoczyca do późnego popołudnia szukała po okolicy uciekinierki, lecz nigdzie jej nie znalazła. Ostatecznie, zagniewana i głodna ułożyła się na szczycie najwyższej góry złota. Przeżuwając końskie mięso, doszła do wniosku, że dziewczyna z całą pewnością uciekła w siną dal. Nie była to pocieszająca myśl, bo oznaczała, że dała się oszukać tak nędznej istocie, jak elf.
“Przynajmniej moje skarby są bezpieczne” – pocieszała się.
*
Przez następne dni życie toczyło się dalej swym monotonnym rytmem, a przynajmniej tak uważała smoczyca. Nie dopuszczała do siebie myśli, że dziwne spotkanie mogło coś zmienić, ale tak się właśnie stało.
Była czujniejsza i częściej rozglądała się po kątach. Przede wszystkim jednak miała większe opory przed opuszczaniem zamku. Pod jej nieobecność ktoś mógł przecież się zakraść i zabrać jej skarby. Z drugiej strony musiała się posilać. Bez jedzenia mogła wytrzymać kilka dni, lecz pić musiała codziennie.
Poza tym, kiedy nie spała albo napawała się swym bogactwem, zaczynała wodzić wzrokiem po ruinach niegdyś wspaniałego zamku, a wtedy ogarniały ją smutek, złość i tęsknota za czymś nieokreślonym. Nie miała pojęcia, dlaczego tak się się działo i to irytowało ją najbardziej. Czasem, by dać upust tym niejasnym emocjom, niszczyła wokół siebie siebie wszystko co tylko mogła.
W czasie kolejnego z tych napadów furii, gdy rozszarpywała na strzępy zapleśniały arras, między jednym rykiem wściekłości a drugim usłyszała wołanie innej bestii. Bez zastanowienia wypadła na zewnątrz gotowa do walki.
Czasem nawiedzały ją inne, młodsze smoki, poszukujące miejsca na własne gniazdo. Intruz krążył niebezpiecznie nisko wokół zamku. Smoczyca nie zamierzała oddać mu swego domu, a zwłaszcza skarbów, który tak długo zbierała.
Pofrunęła prosto na przeciwnika. Jej szarża strąciła smoka na ziemię, gdzie zaczęła się z nim szamotać. W ruch poszły zęby, pazury a nawet ogień. Dwa potwory niszczyły wszystko na swojej drodze. Ich ryki mieszały się z jękiem łamanych drzew.
Ostatecznie to smoczyca stanęła triumfalnie nad trupem pokonanego wroga. Po wygraniu prawdziwej walki czuła się znacznie lepiej. Niestety, zadowolenie prysło już w momencie, kiedy zawróciła do zamku. Jej ciało pokrywała gruba, szara łuska. Drugi smok zaledwie podrapał i odcisnął zęby na jej nogach, grzbiecie i szyi. Wyjątek stanowiło miększe od reszty podbrzusze. Tam z rany wypływała krew. Zazwyczaj obrażenia smoczycy szybko się goiły, ale przeciwnik pozostawił w ranie kawałek ułamanego pazura.
Doskwierał jej boleśnie przy każdym kroku. Jakoś doczłpała do legowiska, gdzie padła na zasłaną skarbami podłogę. Ani łapami, ani zębami, czy nawet ogonem nie mogła dosięgnąć rany. W końcu padła ze zmęczenia, bezradnie patrząc, jak krew spływa na złoto.
“Jeśli szybko nie wyciągnę pazura – pomyślała ponuro – wykrwawię się na śmierć.”
Z rozmyślań wytrącił ją szelest monet. Kiedy podniosła wzrok, ujrzała znajome oczy koloru rubinów. Młoda elfka nie miała teraz na sobie płaszcza z kapturem, który wcześniej osłaniał bardzo bladą twarz i białe włosy.
Gdy zrobiła mały krok do przodu, leżąca bestia wykorzystała resztki sił na machnięcie ogonem. Dziewczyna uskoczyła, ale nie uciekła. Zamiast tego wykonywała niemrawe gesty, jakby chciała uspokoić smoczycę. Nie spuszczała też z niej wzroku. Wyraźnie zbierała się w sobie, aby coś zrobić. Zanim ranna zdążyłaby zareagować, rzuciła się do przodu.
Podbrzusze zapłonęło bólem. Smoczyca wiła się, by czym prędzej odrzucić napastniczkę. Po chwili elfka oddaliła się na bezpieczną odległość. Od stóp do głowy była umazana krwią. W wyciągniętych przed siebie dłoniach trzymała długi smoczy pazur.
Smoczyca poczuła, że ból w podbrzuszu ustępuje a rana zaczyna się goić. Elfka zmusiła się do niepewnego uśmiechu, po czym zniknęła w ten sam sposób, jak poprzednio. Jedynie szkarłatne ślady stóp wskazywały, że pobiegła w kierunku wyjścia.
Nawet gdyby w tym momencie odzyskała pełnię sił, smoczyca nie rzuciłaby się w pogoń. Była zbyt skołowana.
*
Następnego dnia rano po ranie pozostało tylko wspomnienie.
Smoczyca opuściła legowisko z postanowieniem, że odnajdzie elfkę. W tym celu udała się w kierunku pochłoniętego przez las miasta. Rzadko kiedy tu przychodziła, bo przyglądanie się zbyt długo i tym ruinom budziło dyskomfort. Pośród krzewów i drzew wystawały omszałe ściany. Zaledwie kilka budowli zachowało dachy. Elfka musiała zamieszkać w którejś z nich.
Po pewnym czasie smoczyca znalazła miejsce wręcz idealne na kryjówkę. Wejście do domu ze wszystkimi czterema ścianami blokowały gęste krzaki. Część gałązek została niedawno ułamana. Wewnątrz, przez otwór okienny, widoczny był znajomy duży płaszcz rozłożony na podłodze i świeży popiół w pozostałościach kominka.
Ukontentowana smoczyca przysiadła w pobliżu. Długo czekała, ale nie zauważyła żadnego ruchu, a wokół szumiał jedynie wiatr i ćwierkały ptaki. Powoli zaczynała tracić cierpliwość.
“No, pokaż się. Wiem, że gdzieś tu jesteś.”
Ledwie uformowała tę myśl w głowie, kiedy gdzieś z bliska dobiegł szelest i pękanie suchych liści.
Zaskoczenie smoczycy nie mogło równać się z szokiem, który ujrzała w czerwonych oczach elfki, kiedy ta wyszła z zarośli. To nie mógł być zwykły zbieg okoliczności. Skupiła wzrok na dziewczynie i uformowała w głowie pytanie:
“Czy ty słyszysz, co myślę?”
Elfka powoli skinęła głową. Jej niezwykłą urodę przyćmiewał brud i podarta sukienka z nieudolnie spranymi, rdzawymi plamami. Smoczyca kojarzyła skądś, że krew jej pobratymców może dać komuś moc rozumienia innych stworzeń.
Sapnęła, bo to odkrycie jedynie komplikowało jej mieszane uczucia wobec dziewczyny. Najprościej byłoby ją po prostu zabić, ale po raz pierwszy miała przed tym opory.
“Co mam z tobą zrobić?” – zapytała.
Elfka stała, zerkając jedynie w stronę swej kryjówki, czym tylko bardziej zdenerwowała smoczycę.
“Nie umiesz mówić?!”
Chwila ciszy, potem energiczne kręcenie głową i uniesienie dłoni. Dziewczyna zaczęła poruszać nimi w sposób, który wydobył z pamięci bestii kolejne pokłady wiedzy, którą nie wiedziała, że posiada. Elfy miały dwa języki, z których jeden nie wymagał słów, jedynie znaków. Jak się okazało, oba znała bardzo dobrze.
“Chcę tu zostać” – przekazała elfka, patrząc pytająco.
Smoczyca wydała z siebie odgłos podobny do prychnięcia.
“Oczywiście! Wy, elfy, nie jesteście bezinteresowne! Coś za coś! Schronienie za ratunek!”
Oburzona elfka zaczęła kręcić głową tak intensywnie, że dostała zawrotów. Kiedy je opanowała, wyjaśniła najlepiej, jak mogła, że nie tym się wczoraj kierowała. Widziała całą walkę i chciała pomóc. Wydawała się szczera w swych zapewnieniach, jednak smoczyca nadal nie była przekonana.
Energiczny ruch ramion sprawił, że dekolt sukienki osunął się na bok, odsłaniając połyskujący łańcuszek.
“Co masz pod spodem?” – zapytała bestia.
Elfka z pewnym ociąganiem wyciągnęła spod zniszczonego ubrania złoty medalion z diamentem. Smoczyca dawno nie znalazła czegoś równie pięknego. Zarówno metal jak i połyskujący w promieniach słońca kamień wzbudzały pożądanie.
Właścicielka położyła naszyjnik na ziemi przed smoczycą. Ta przyciągnęła go ku sobie pazurem.
“Niech ci będzie” – powiedziała. “Możesz zostać w okolicy, tylko nigdy więcej nie zbliżaj się do zamku. Czy zrozumiałaś?”
Elfka nie tylko przytaknęła, ale też dygnęła. Jej uśmiech wyrażał wdzięczność.
*
Po zawarciu umowy smoczyca więcej nie spotkała elfki. Najwyraźniej dziewczyna unikała nie tylko zamku, ale też jego mieszkanki.
“I dobrze” – myślała bestia. W ten sposób mogła wmawiać sobie, że wszystko jest po staremu.
W międzyczasie łagodna wiosna stała się upalnym latem. Aby uniknąć najgorszego skwaru, smoczyca postanowiła pewnego ranka zejść nad rzekę tuż po przebudzeniu. Brzeg z tej strony porastała gęsta trzcina, za wyjątkiem niedużej plaży. Na mokrym piachu widniały świeże ślady drobnych stóp. Ta, która je pozostawiła, uciekła w zarośla.
Nic sobie z tego nie robiąc, smoczyca zanurzyła pysk w wodzie. Piła powoli, tylko pozornie nie przejmując się niczym innym, w tym elfką, która po pewnym czasie wychynęła z trzciny. W rękach trzymała zupełnie mokry płaszcz. Skinęła smoczycy głową na powitanie.
“Pranie?”– ta zapytała w odpowiedzi.
Dziewczyna potwierdziła i zeszła z pola widzenia, by za chwilę pojawić się po drugiej stronie smoczycy, gdzie rozłożyła płaszcz na dużym głazie. Wydawała się chudsza niż poprzednio. Białe kończyny nosiły ślady otarć, siniaków i zadrapań, a jasne włosy przypominały gniazdo.
W najgorszym stanie była jednak sukienka, nadal pokryta śladami smoczej krwi oraz wieloma innymi plamami. W którymś momencie dla większej swobody elfka oderwała dół spódnicy. Dopiero teraz smoczyca zwróciła też uwagę na widoczne pośród zniszczeń blade jedwabie, wstążki, kokardki i falbanki.
“Nie jesteś przypadkiem księżniczką?”
Elfka odwróciła się gwałtownie, ale zaraz ze wstydem opuściła wzrok. Nerwowe poprawianie podartych rękawów, resztek spódnicy i posklejanych kosmyków wystarczyło za odpowiedź.
Smoczyca wypuściła przez zęby powietrze, tym samym tworząc na powierzchni wody masę baniek.
“No proszę. A jak wasza wysokość się zowie?”
Elfka zmarszczyła brwi i uniosła zaciśniętą pięść zwróconą palcami do bestii. Wystawiła dwa – wskazujący i środkowy – po czym znów ukryła je w dłoni.
“Ava? Ładnie. A czemu tu jesteś?”
“Uciekłam” – pokazała elfka.
“Przed czym? Obowiązkami? Może znudziły ci się luksusy?”
Ava stanowczo zaprzeczyła, ale nie podała powodu. Smoczyca mogła wymusić na na niej odpowiedź, ale zrezygnowała. Nie dlatego, że ją to nie obchodziło. Wprost przeciwnie. Jeszcze nigdy nie interesował ją tak żaden elf i czuła się z tym nieswojo.
Piła dalej w milczeniu. Ava usiadła oparta plecami o głaz. Skupiła się na rozplątywaniu kołtunów we włosach, choć czasem zerkała na smoczycę, która próbowała ją ignorować.
Zaspokoiwszy pragnienie, uniosła głowę, kiedy Ava zaczęła machać rękoma, aby zwrócić na siebie uwagę.
“Co?”
Księżniczka ponownie uniosła pięść, wystawiając mały palec i kciuk. Tym drugim ze dwa razy przesunęła po ramieniu drugiej ręki. Tą samą dłonią następnie wskazała smoczycę.
Po chwili niezręcznej ciszy bestia wydała pełen irytacji pomruk.
“Smoki nie mają imion… Bywaj i powodzenia w nowym życiu, księżniczko” – Z tymi słowy odeszła, nie oglądając się za siebie.
Wróciła do zamku, gdzie rzuciła się na górę skarbów. Za pomocą ogona okryła się chłodnym złotem. Przednimi łapami uformowała z reszty górkę, w której zanurzyła pysk. Tego jej było właśnie trzeba, nie towarzystwa wścibskiej elfki.
“Gdybym tylko mogła, nigdy bym was nie zostawiła!”
*
Gdy później otworzyła oczy, pod sobą miała jedynie posadzkę z marmurowych płyt ułożonych w szachownicę. Jej skarby zniknęły.
Ogarnięta strachem rozejrzała po miejscu jednocześnie obcym i dziwnie znajomym. Była to przepiękna sala z białymi kolumnami i witrażami w oknach. Sklepienie zdobiły pomalowane żywymi kolorami płaskorzeźby ukwieconych gałęzi drzew. Na podwyższeniu stał pusty tron godny króla. Po sali krążyli odziani w bogate szaty elfi dworzanie. Nawet słudzy nosili piękne stroje.
Niestety, cudowność tego miejsca nie stłumiła gniewu smoczycy,
“GDZIE SĄ MOJE SKARBY?!” – Od jej ryku popękały witraże.
Elfy rzuciły się do ucieczki. Bestia pognała za nimi, lecz gdy tylko przekroczyła próg głównego wejścia, oślepiło ją potężny blask.
Po tym, jak zniknęły kolorowe plamy, ujrzała słońce na bezchmurnym niebie po drugiej stronie pozbawionego szyb okna. Przekrzywiła łeb, czemu towarzyszył szelest złota.
Sapnęła z ulgą. Rzadko kiedy miewała sny, a jak już to zbyt niewyraźne, by cokolwiek zrozumieć. Ten jednak był inny. Pamiętała każdy szczegół jeszcze długo po przebudzeniu. Co więcej, niektóre z nich zobaczyła na jawie.
Rozpoznała kształt otworów okiennych, rzeźbienia na popękanych kolumnach, puste podwyższenie. Wpadające do sali tronowej światło uwidoczniło pył i rysy pokrywające marmurową szachownicę. Farba odpadła ze sklepienia dawno temu, ale płaskorzeźby pozostały.
*
Ava czekała na nią następnego dnia nad brzegiem rzeki. W ręce trzymała pazur przywiązany do patyka wstążką. Broń własnej roboty, jak również sukienkę, pokrywała niedawno zaschnięta krew.
“Oho. Co upolowałaś?” – spytała smoczyca.
Elfka pobiegła za głaz, skąd z nieskrywaną dumą podniosła zadźganego zająca. Bestia nie sądziła, że dziewczyna posunie się aż tak daleko, by przetrwać.
“Nieźle, mała.”
Kiedy piła, Ava spróbowała oskórować szaraka pazurem. Po kilku nieudanych próbach odpuściła. Zakrwawione ręce umyła w rzece, zerkając przy tym niepewnie na smoczycę. Ona też na nią spoglądała, ale zamyślona.
“Aż tak ci było źle w twym królestwie, że wolisz żyć w dziczy?” – Tym razem nie ukryła w pytaniu drwiny.
Ava przez chwilę ciężko oddychała, po czym uniosła mokre ręce.
Urodziła się jako najmłodsza córka bogatego szlachcica. Niestety, z powodu śmierci matki w połogu, niecodziennego wyglądu i braku zdolności mowy, została uznana za przeklętą. Przez całe życie trzymano ją w ukryciu przed elfami spoza rodzinnego pałacu. Ci natomiast, którzy o niej wiedzieli, traktowali okrutnie. Po wielu zimach postanowiła w końcu uciec, ukryta w kufrze wynajętych na ślub starszego brata artystów.
Smoczyca nie wiedziała, co o tym myśleć.
“Więc naprawdę jesteś tutaj szczęśliwa?” – zapytała.
“Tak” – przyznała elfka bez wahania.
“Skoro tak uważasz, Avo.”
*
Zanim smoczyca zauważyła, jej codzienna monotonia zrobiła się bardziej interesująca. Ilekroć przychodziła nad rzekę, Ava już tam czekała z praniem albo upolowanym zwierzęciem, którym chciała się pochwalić. Z nie mniejszą chęcią dzieliła się też o tym, co porabiała, a smoczyca, ku własnemu zdziwieniu, była tego ciekawa.
Sama też próbowała opowiadać o własnych perypetiach, co jednak okazało się trudne, pomimo bardzo długiego życia. Kochała swoje skarby, jednak nawet ona wiedziała, że nie może w nieskończoność o nich mówić. Pozostawały wyprawy łowieckie i wcześniejsze starcia z intruzami. Z tym szło jej lepiej, choć za każdym razem, kiedy wspominała o zabijaniu elfów, Ava krzywiła się.
Innym razem temat zszedł na najwcześniejsze wspomnienia. Smoczyca zdołała przypomnieć sobie jedynie leżenie na górze skarbów.
“Od zawsze tu byłam” – przyznała. – ”Nie myślę o przeszłości.”
Elfka pokiwała głową wyrozumiale, po czym zaraz opowiedziała o tym, kiedy jako mały szkrab została nakryta na podkradaniu smakołyków z kuchni, za co dostała lanie.
Tak im mijało lato aż nadeszła susza. Z każdym dniem poziom rzeki opadał coraz bardziej. Trzcina i trawa pożółkły, zaś woda nabrała błotnistego smaku.
Zarówno smoczyca jak i Ava bardzo się tym zmartwiły. Żadnej nie odpowiadała wędrówka do źródła daleko od domu. Ta pierwsza każdego wieczoru kładła się z nadzieją, że następnego dnia nie obudzą jej promienie słońca.
Pewnego dnia jej marzenie się spełniło. W otworach okiennych ujrzała szare chmury całkowicie zasłaniające niebo. Miała dobry dobry humor do momentu aż opuściła legowisko.
W pozostałościach muru otaczającego zamek stała zalękniona elfka. Jeszcze nigdy nie podeszła tak blisko.
“Co się dzieje, Avo?”
“Intruz.”
Smoczyca rozłożyła skrzydła.
“Gdzie?!”
Dziewczyna wyjaśniła, że kiedy wcześniej tego ranka zbierała maliny, zauważyła myśliwego z łukiem kręcącego się po polanie na zachód stąd. Na szczęście, on nie dostrzegł jej.
Z doświadczenia smoczyca wiedziała, że elfi łucznik nie mógł błądzić po tych okolicach samemu. Zanim odfrunęła, poleciła Avie, aby zaczekała na nią tam, gdzie zwykle, a w razie czego ukryła się w trzcinie.
Jakieś dwie mile od wskazanego miejsca wypatrzyła ponad drzewami kłębki dymu. Pochodziły z ogniska w obozie, gdzie zastała łucznika jak również paru innych, ledwie wyrośniętych poszukiwaczy przygód. Sądząc po bogatym stroju, jeden z nich był księciem albo innym szlachcicem. Wystarczył głośny ryk, by chojraki wskoczyły na konie. Nawet nie próbowały walczyć.
Goniła ich długo, czasem podlatując bliżej albo niby na ślepo plując ogniem. Mogła całą tę gromadkę zabić od razu, lecz ilekroć to rozważała, w wyobraźni widziała zniesmaczoną Avę. Ostatecznie pozwoliła im odjechać.
Godzinę później wylądowała nad rzeką.
“Po problemie” – oznajmiła, zrzucając na ziemię tobół z płacht namiotów. – “Przegoniłam ich aż za góry.”
Ava odetchnęła z ulgą, następnie wskazała pakunek, przekrzywiając głowę.
“W obozie zostawili mnóstwo rzeczy… Mi one na nic, ale tobie mogą się przydać.”
Elfka wytrzeszczyła rubinowe oczy. Po chwili na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Smoczyca poczuła się niezręcznie, kiedy zaczęła dziękować.
“Lepiej zobacz, co tam jest.”
Ava z ochotą zabrała się za wyciąganie ubrań, futer, broni oraz innych drobiazgów. Najbardziej ucieszył ją nóż myśliwski. Od razu przyłożyła sobie ostrze do kołtunów. Splątane kosmyki jeden po drugim spadały na suchy piach. Niedługo później dołączyły do nich krople deszczu, obwieszczając koniec suszy.
Kiedy mżawka przeszła w ulewę, nad elfką zawisło błoniaste skrzydło.
“Mi deszcz nie przeszkadza” – oznajmiła smoczyca.
*
Wraz z nadejściem chłodniejszych dni smoczyca spała coraz dłużej, a co za tym idzie, więcej śniła.
Bardzo często trafiała do zamku za czasów jego chwały. Obserwowała wystawne przyjęcia, których uczestnicy nosili bajeczne stroje. Najwspanialsze należały do władczyni tych ziem. Młoda królowa o imieniu Perla zachwycała innych szafirowymi sukniami i całym mnóstwem biżuterii. Złoto i klejnoty skrzyły się na jej smukłym ciele oraz w kruczoczarnych włosach.
Smoczyca widziała ją wiele razy, jednak z jakiegoś powodu nigdy nie była w stanie dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.
Po kolejnym takim śnie postanowiła zwierzyć się z nich Avie.
W długich butach, spodniach, nieco za dużej kurtce i ze ściętymi włosami, elfka przypominała chłopca. Słuchała smoczycy zafascynowana, a kiedy tamta zapytała, co o tym sądzi, zamyśliła się. Niepewnie formowanymi znakami przyznała, że Perla to bardzo ładne imię… i że pasuje także do smoczycy.
Bestia prychnęła.
“Już ci mówiłam, że smoki nie mają imion.”
Ava wyciągnęła z kieszeni smoczy pazur. Mimo, że posiadała już lepszą broń, nadal nosiła go przy sobie.
“Nie jesteś jak tamten smok. Jesteś wyjątkowa.”
Smoczyca uniosła z dumą głowę.
“No ba!” – A po namyśle: – “Niech ci będzie. Mogę nosić to imię.”
Z uśmiechem elfka zaczęła kreślić pazurem białe litery na głazie.
“Ava i Perla” – odczytała smoczyca. – ”Ładnie.”
*
Od tamtego czasu sny Perli uległy zmianie. Dostojna królowa, której imię sobie przywłaszczyła, zaczęła pokazywać się z nowej, znacznie gorszej strony. Absolutnie nie znosiła, kiedy ktoś wyglądał piękniej lub posiadał błyskotkę cudowniejszą od posiadanych przez nią. Potrafiła zerwać innej damie diamentowe kolczyki z uszu, byleby tylko ją oszpecić i powiększyć własną kolekcję biżuterii. Na początku smoczyca rozumiała złość i pożądanie królowej, ale z czasem nawet i u niej kolejne występki władczyni zaczęły budzić niesmak.
Równocześnie coraz bardziej martwiła się o Avę. Wielkimi krokami nadchodziła zima. Dla samej Perli mrozy były trudnym okresem, ale elfka zapewniała, że da sobie radę. Nie licząc rzeczy zabranych poszukiwaczom przygód, dziewczyna nie miała wiele do ochrony przed zimnem. Od lata nie nawiedził ich żaden intruz, którego można by ograbić. Smoczyca sama z siebie, poza skarbami, mogła zaoferować jedynie bezużyteczne śmieci.
Zrezygnowana legła pewnego wieczoru na złocie, zastanawiając się, czemu nie może być ono jadalne dla elfów. Wizja Avy, zjadającej monety jak cukierki, zakrawała o bluźnierstwo, ale podsunęła też Perli pewien pomysł. W zamku było mnóstwo pokoi, do których ze względu na swoje rozmiary nie miała dostępu. Elfka mogła w nich nocować a dnie spędzać z nią tutaj na dole, w sali tronowej. Wielki kominek w rogu sali nadal nadawał się do użytku, więc miałaby gdzie się ogrzać.
Smoczyca ufała Avie też na tyle, że mogła wycofać jedyny warunek zawartej wiosną umowy. Nie mogła się doczekać, kiedy powiadomi ją o swej decyzji, jednak gdy następnego dnia dotarła nad rzekę, elfki tam nie było.
“Może niedługo przyjdzie” – pocieszyła się smoczyca i usiadła.
Niestety, długo czekała a Avy ni widu, ni słychu. Perla zaczęła powoli sączyć zimną wodę, lecz nawet po tym, jak zaspokoiła pragnienie, elfka się nie zjawiła.
“Dobra, Avo, koniec zabawy!” – zawołała. – “Słyszysz mnie?! Wygrałaś! Możesz już wyjść!”
Cisza.
Głęboko w trzewiach Perla poczuła chłód, bynajmniej nie z powodu wody.
*
W snach czasem widziała miasto, którego miejsce obecnie zajmował las. Sama znała je jedynie pod postacią ruin. Nie wiedziała, jakie spadło na nie nieszczęście, miała jednak dziwne przeczucie, że odpowiadała za nie chciwa królowa.
Pokręciła łbem. To nie był czas na takie gdybanie! Najpierw musiała sprawdzić, czy Ava jest cała i zdrowa.
Do domu elfki prowadziła oczyszczona ścieżka. Płachty z namiotów zasłaniały okna i wejście. Pod jedną ze ścian leżał stos drewna na opał z siekierką na szczycie. Ava urządziła sobie nawet mały ogródek, jednak jej samej tutaj nie było.
Perla jeszcze nigdy tak się nie bała nawet o swoje skarby. Chodziła po okolicy węsząc i nasłuchując. Zamiast Avy, odkryła świeże ślady wielu butów oraz obce zapachy. Wzburzona wzleciała niemal po same chmury.
W odległej dolinie ujrzała wielkie obozowisko. Pomknęła tam jak strzała, już z daleka przypuszczając ognisty atak na namioty i wozy. W jej stronę poleciały salwy strzał. Części nie dała rady ominąć. Bolało, lecz nie straciła równowagi.
Przynajmniej do czasu, gdy w ruch nie poszły arkbalisty.
Paląc żywcem łuczników, nie uniknęła w porę bełtu, który przebił na wylot prawe skrzydło. Jakoś wylądowała na czterech łapach pośrodku obozu, gdzie zaatakowali ją uzbrojeni żołnierze. Miażdżyła każdego, kto znalazł się w jej zasięgu, lecz było ich zbyt wielu a ona zbyt obolała.
Kątem oka, na granicy obozu zauważyła grupkę próbujących uciec elfów. Pośród nich rozpoznała księcia, którego przegoniła latem. Razem z drugim mężczyzną nieśli nieprzytomną i skrępowaną Avę. Wsadzili ją na konia, którego dosiadł młodzieniec i odjechali.
Perla była za daleko, do tego atakujący zagrodzili jej drogę. Po kolejnym ciosie włócznią świat wokół niej stał się czerwony. Atakowała wszystko ogniem, ogonem i pazurami, dopóki nie padła ze zmęczenia.
*
Kiedy o zmierzchu smoczyca otworzyła oczy, otaczały ją zgliszcza i dziesiątki trupów. Kilka strzał sterczało jej z brzucha… i nie miała nikogo, kto mógłby je wyjąć.
Jakoś wstała, pojękując. Porywacze Avy zapewne uciekli już bardzo daleko, a ona nie miała sił, by ich szukać. Pozostał mozolny odwrót. Ta decyzja zabolała ją bardziej niż jakakolwiek rana. Człapała powoli przez noc, przygnieciona żalem, gniewem i poczuciem winy. Dopiero o świcie dotarła do zamku, gdzie czekały na nią góry złota i klejnotów. Widok skarbów zazwyczaj przynosił jej ukojenie, lecz nie dziś.
“Gdybym mogła, oddałabym was wszystkie, byleby tylko odzyskać Avę.”
Spróbowała zasnąć, ale nawet we śnie je widziała. Wyglądało na to, że pozostaną z nią do końca.
Na szczycie najwyższej góry złota siedziała królowa Perla obwieszona kuriozalną ilością biżuterii. Długie pasma czarnych włosów zasłaniały jej opuszczoną twarz. Kiedy wyciągnęła przed siebie ręce, smoczyca odkryła, że pobrzękujące ozdoby to tak naprawdę kajdany i łańcuchy.
“Jesteś blisko.” – Tak brzmiała wiadomość kobiety, zanim pochłonęła ją góra skarbów.
Pomimo bólu i osłabienia, smoczyca rzuciła się do przodu. Nie przestała rozrzucać złota na boki nawet kiedy uświadomiła sobie, że robi to na jawie. Jeśli miała niedługo umrzeć ranna i samotna, to przynajmniej z wiedzą, co oznaczają jej sny.
Dokopawszy się do podłogi, odkryła dwa zapomniane, odwrócone tyłem do góry obrazy. Pierwszy okazał się popękanym lustrem. Perla jeszcze nigdy nie widziała wyraźnie swego odbicia. W zachowanych w ramie kawałkach szkła ujrzała otoczone szarą łuską bladoniebieskie oko. Było zupełnie niepodobne do oczu napotkanych wcześniej smoków. Za wyjątkiem koloru, przypominało oko Avy.
Zaniepokojona przewróciła drugi obraz – portret królowej z jej snów. Rozpoznała szafirową suknię, kruczoczarne włosy… a także błękitne oczy.
Smoczyca zachwiała się i opadła na podłogę. Ból powodowany przez strzały w brzuchu wydawał się odległy, kiedy gorączkowo porównywała odbicie w lustrze z obrazem.
“Nie, nie, nie… To nie mogę być ja!” – próbowała sobie bezskutecznie wmówić Perla, kiedy zalewał ją strumień odzyskanych wspomnień.
Jako żywo widziała swe kierowane próżnością i chciwością występki. Każdy kolejny był gorszy od poprzedniego, aż w końcu posunęła się za daleko. Na własnym balu urodzinowym zabiła czarodziejkę, która ośmieliła się wyglądać piękniej od niej. Wydając ostatnie tchnienie, kobieta przeklęła chciwą władczynię.
*
Perla szczerze nienawidziła potwora, którym się stała jeszcze zanim została zamieniona w smoka. By dać upust złości, rzuciła się na swój portret, lecz nie mogła nawet zdrapać farby. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie próbuje robić tego pazurami, tylko smukłymi palcami.
Z lustra spoglądała na nią teraz postać niemal identyczna do tej z obrazu. Miała czarne włosy, jasne oczy i szafirową suknię. Brakowało jej tylko dawnego wdzięku i wyglądała na chorą.
Powoli stanęła na nogi. Pod nią leżały strzały, które jeszcze niedawno tkwiły w brzuchu. Ostrożnie poruszała wszystkimi kończynami, by przypomnieć sobie, jak to jest ich używać, a w końcu spróbowała spaceru po zniszczonej sali tronowej
– To moja wina. – Tak brzmiały jej pierwsze słowa wypowiedziane na głos, kiedy stanęła w plamie światła wpadającego przez dziurę w sklepieniu. – To ja doprowadziłam to miejsce do ruiny.
Ruszyła ku wyjściu, skąd roztaczał się widok na pozostałości muru i rosnący za nim las. Jednocześnie widziała też siebie, czy też raczej bestię, którą do niedawna była, siejącą śmierć i zniszczenie w całym królestwie. Smród pożogi, rumor walących się budynków i krzyki ginących w ogniu elfów były zbyt wyraźnie. Nie mogąc dłużej ich znieść, wbiegła z powrotem do zamku.
Poza tym, że odzyskała dawną postać, nic się nie zmieniło. Złamanie klątwy nie przywróciło jej ziemiom dawnej chwały ani życia tym, których zabiła. Nie odzyskała też Avy, swej pierwszej, prawdziwej przyjaciółki.
– Od samego początku wiedziałaś – zwróciła się do niej Perla, jakby dziewczyna była tutaj razem z nią. – Chciałaś mi o tym powiedzieć, a teraz nie możesz zobaczyć, że miałaś rację… a ja nie mogę ci pomóc.
Zaczęła krążyć po sali, dokładnie oglądając porozrzucane wokół migotliwe śmieci. Niczego nie brała do rąk, co najwyżej stopą odsuwała sobie z drogi.
Po czasie, który wydawał się wieloma godzinami, odnalazła wreszcie medalion z diamentem odebrany Avie wiosną. Cieszyła się nim tylko chwilę, zanim stał się częścią wielkiej góry. Nigdy też na dobrą sprawę się mu nie przyjrzała, skupiona tylko na tym, jak cudownie się mienił.
To, co wcześniej wzięła za ozdobną spiralę na rewersie, okazało się wybitym drobnymi znakami zaklęciem. Ten, kto nosił ten medalion, mógł stać się niewidzialny.
Po zawarciu umowy Perla nigdy więcej nie widziała, jak Ava rozpływa się w powietrzu. Nie przejęła się tym, uznawszy, że elfka zrobiła się z tym bardziej dyskretna. Poznanie prawdy sprawiło, że zupełnie się załamała. Zrozumiała bowiem, że z chciwości odebrała przyjaciółce coś, co pomogłoby jej uniknąć porwania przez tego samego księcia, którego ona sama oszczędziła po to tylko, by wrócił z całą armią żądny zemsty.
Perla upadła na kolana, przyciskając medalion do piersi i zanosząc się płaczem. Wkrótce dawna królowa zniknęła i tylko jej szloch niósł się jeszcze długo echem po ruinach zamku.