- Opowiadanie: Vengeance_Is_Mine - Łowca

Łowca

To po­ten­cjal­nie pierw­sza część cyklu, jeśli “zażre” to mam jesz­cze kilka po­my­słów. :)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Łowca

 Mimo przed­po­łu­dnio­wej pory niebo nad wsią było za­ciem­nio­ne. Po­stron­ne­mu ob­ser­wa­to­ro­wi trud­no by­ło­by nawet okre­ślić czy jest to po­wo­dem sil­ne­go za­chmu­rze­nia czy może po pro­stu słoń­ce nie miało ocho­ty za­glą­dać w tę oko­li­cę. Sama wieś też ro­bi­ła wra­że­nie za­pa­dłej. Nikt nie zadał sobie nawet tyle trudu by wy­ło­żyć as­falt na głów­nej dro­dze. Po obu jej stro­nach co rusz doj­rzeć można było jakąś roz­kle­ko­ta­ną, drew­nia­ną cha­łu­pę. Tylko jedna z nich wy­róż­nia­ła się na tle in­nych, za­rów­no jasną ele­wa­cją jak i po­rząd­nym da­chem.

To wła­śnie przed tą cha­łu­pą za­trzy­mał się czar­ny sedan. Wgnie­cio­ny błot­nik, długa rysa na drzwiach i licz­ne otar­cia wy­raź­nie wska­zy­wa­ły, że po­jazd lata swo­jej świet­no­ści ma już za sobą. Z wnę­trza wy­ło­nił się śred­nie­go wzro­stu męż­czy­zna, ubra­ny w czar­ną, skó­rza­ną kurt­kę i prze­tar­te dżin­sy. Ro­zej­rzał się wokół, prze­cze­su­jąc zmierz­wio­ne jasne włosy. Do­oko­ła nie było żywej duszy. Można od­nieść wra­że­nie, że oko­li­ca jest zwy­czaj­nie opusz­czo­na. Ba, nie można było do­sły­szeć nawet ćwier­ka­nia pta­ków czy choć­by cy­ka­nia świersz­czy.

Przy­bysz wziął głę­bo­ki wdech i ru­szył. Za­ło­mo­tał w drzwi.

– Wlazł! – ze środ­ka roz­le­gło się burk­nię­cie.

Męż­czy­zna na­ci­snął klam­kę i wszedł. W cha­łu­pie było jesz­cze ciem­niej niż na ze­wnątrz. Grube kar­mi­no­we za­sło­ny sku­tecz­nie od­dzie­la­ły po­miesz­cze­nie od świa­ta ze­wnętrz­ne­go. Je­dy­ne źró­dło świa­tła sta­no­wił wi­szą­cy na wy­sta­ją­cym z su­fi­tu kablu ży­ran­dol. Przy nie­wiel­kim sto­li­ku pod ścia­ną sie­dzia­ło dwóch tu­byl­ców o gę­bach bla­dych jak sama śmierć, na do­da­tek nie­ska­żo­nych in­te­lek­tem. Jeden z nich, łysy, miał na sobie biały, siat­ko­wy pod­ko­szu­lek, drugi zaś ubra­ny był w gra­na­to­wy T-shirt z trze­ma pa­ska­mi, z czego jeden z nich był w po­ło­wie roz­pru­ty. W dło­niach trzy­ma­li karty. Nie wy­glą­da­li na spe­cjal­nie za­do­wo­lo­nych fak­tem, że prze­rwa­no im roz­gryw­kę.

– Czego tu? – spy­tał łysy

– Soł­ty­sa szu­kam – od­burk­nął przy­bysz.

– Dzi­siaj nie przyj­mu­je. – Ten w gra­na­to­wej ko­szul­ce przy­gła­dził rzad­kie, tłu­ste włosy. – Jak masz do niego jakiś in­te­res, wróć jutro.

– To nie ja mam in­te­res do soł­ty­sa tylko soł­tys do mnie.

– Ta­aaak? – Biały pod­ko­szu­lek nie­dba­le rzu­cił karty na stół i wstał. – A jakiż to in­te­res może mieć soł­tys do ta­kie­go fra­je­ra jak ty?

– Może sam go spy­taj, wsio­wy pa­choł­ku, za­miast mar­no­wać mój cenny czas.

– Jak mnie na­zwa­łeś, mia­sto­wa mendo? – łysy zro­bił dwa kroki w kie­run­ku nie­zna­jo­me­go, za­ci­ska­jąc dło­nie w pię­ści. Za­rów­no on jak i sto­ją­cy za nim to­wa­rzysz spra­wia­li wra­że­nie go­to­wych by rzu­cić się na przy­by­sza. Ten nadal stał spo­koj­nie, po­wol­nym ru­chem wkła­da­jąc ręce do kie­sze­ni kurt­ki.

– Spo­kój tam! – z dru­gie­go po­miesz­cze­nia wy­do­był się głos. Po chwi­li w progu sta­nął jego wła­ści­ciel – lekko przy­gar­bio­ny sta­ru­szek o by­strym spoj­rze­niu.

– Tatko, ale ten…

– Za­mknij gębę – sta­ru­szek prze­rwał ły­se­mu nie­uzna­ją­cym sprze­ci­wu gło­sem. – Mó­wi­łem wam, idio­ci, że go­ścia bę­dzie­my mieli.

– I że to jest niby ten twój…

– Nie żaden mój, kre­ty­nie, żaden mój. To uzna­ny fa­cho­wiec i na­le­ży mu się sza­cu­nek.

Łysy przez chwi­lę pa­trzył na przy­by­sza zmru­żo­ny­mi ocza­mi. Wy­glą­dał jakby miał ocho­tę na­pluć mu w twarz. Zda­jąc sobie jed­nak spra­wę ze sprze­ci­wu ojca wresz­cie spo­kor­niał i po­wró­cił do sto­li­ka.

– Za­pra­szam pana do sie­bie. – Sta­ru­szek wska­zał nie­zna­jo­me­mu pokój za sobą.

W po­miesz­cze­niu było nieco ja­śniej niż w sa­lo­nie, oświe­tla­ła je bo­wiem silna lampa sto­ją­ca na so­lid­nym dę­bo­wym biur­ku. Wciąż jed­nak nie do­cie­ra­ło tu świa­tło z ze­wnątrz – okna rów­nież tu za­sło­nię­te były ko­ta­ra­mi.

– Kow­nac­ki je­stem. Soł­tys. – Sta­ru­szek wy­cią­gnął ku przy­by­szo­wi zgra­bia­łą dłoń. Ten uści­snął ją pew­nie. Gospodarz wska­zał mu skó­rza­ny fotel, sam usiadł na po­dob­nym po dru­giej stro­nie biur­ka. – Prze­pra­szam za tych moich synów, to de­bi­le. Wszyst­ko przez ro­dzi­nę ze stro­ny ich matki… A, zresz­tą nie­waż­ne, nie po to pan się prze­cież tutaj fa­ty­go­wał.

– Mam taką na­dzie­ję. – Nie­zna­jo­my uśmiech­nął się kwa­śno.

– Je­że­li to, co o panu sły­sza­łem jest praw­dą, jest pan dla tej wsi ni­czym wy­ba­wie­nie – po­wie­dział soł­tys, roz­sia­da­jąc się wy­god­nie. – A że opo­wie­ści te po­cho­dzą ze spraw­dzo­nych źró­deł…

– Cie­kaw je­stem z ja­kich.

– Ano, cho­ciaż­by to jak kilka wsi obok zli­kwi­do­wał pan utop­ca. Gdzie in­dziej gniaz­do ghuli. A na pół­noc stąd to ponoć nawet smoka pan zabił.

– Z tym smo­kiem to tro­chę panu na­kła­ma­li. – Łowca uśmiech­nął się, uka­zu­jąc rząd bia­łych zębów. – To nie był żaden smok tylko zwy­kły ba­zy­li­szek, na do­da­tek dość stary i nie­mra­wy. Ale fakt, ostat­ni­mi czasy w tych stro­nach mia­łem nieco ro­bo­ty.

– Wła­śnie dla­te­go wy­da­je mi się pan naj­lep­szą osobą do roz­wią­za­nia na­sze­go ma­łe­go… jakby to rzec, pro­ble­mu.

– A jakiż to pro­blem, soł­ty­sie?

– Za­pew­ne za­uwa­żył pan, że we wsi wszy­scy lu­dzie po do­mach się cho­wa­ją.

– Trud­no to prze­oczyć. Pan i pań­scy sy­no­wie są je­dy­ny­mi ludź­mi ja­kich spo­tka­łem w ciągu ostat­nich kil­ku­na­stu ki­lo­me­trów.

– Istot­nie. – Soł­tys uśmiech­nął się krzy­wo. – Z przy­kro­ścią stwier­dzam, że w la­sach, nie­opo­dal wsi, swoje leże za­ło­ży­ło sobie nic in­ne­go jak wil­ko­łak.

– Wil­ko­łak? – Przy­bysz uniósł brwi. – A skąd to ścierwo u was?

– A skąd mnie to wie­dzieć? – Sta­ru­szek roz­ło­żył ręce w ge­ście bez­rad­no­ści. – Po pro­stu jest i już. Na ludzi po nocy na­pa­da, serca wy­ry­wa. Okro­pień­stwo ja­kieś!

– Cie­kaw je­stem skąd wia­do­mo że to wil­ko­łak? Chce­cie po­wie­dzieć, że ktoś wi­dział go na wła­sne oczy i prze­żył?

– Ano. – Soł­tys ski­nął głową – Jed­ne­mu z chło­pów udało się uciec. Któ­ryś z dzie­cia­ków, gdy to bydlę mor­do­wa­ło jego ró­wie­śni­ków, zdo­łał skryć się w krza­kach. No i jedna dzie­wu­cha cudem prze­ży­ła po tym, jak ten chciał ją… no, wy­ko­rzy­stać gdzieś pod drze­wem.

– Wil­ko­łak gwał­cą­cy dziew­czy­ny? – łowca za­re­cho­tał. – A to ci do­pie­ro, o czymś takim jesz­cze nie sły­sza­łem. Jest pan pe­wien, soł­ty­sie, że nikt panu bajek nie na­wci­skał?

– Ja tylko po­wta­rzam to z czym lu­dzie do mnie przy­cho­dzą. – Soł­tys raz jesz­cze roz­ło­żył ręce. – Fak­tem jest, że coś w tym lesie jest, za­mor­do­wa­ło już kilka osób a te, któ­rym udało się prze­żyć, jak jeden mąż po­wta­rza­ją, że to wiel­kie, owło­sio­ne wil­ko­po­dob­ne stwo­rze­nie.

– No dobra – po­wie­dział przy­bysz po kilku chwi­lach na­my­słu. – Spraw­dzę co się kryje w tych wa­szych la­sach.

– Za­rów­no ja jak i cała wieś bę­dzie­my panu wiel­ce zo­bo­wią­za­ni.

– Zo­bo­wią­za­ni jak zo­bo­wią­za­ni, staw­kę pan zna. I ze zro­zu­mia­łych przy­czyn przyj­mu­ję tylko go­tów­kę.

 

 

Sa­mo­chód zo­sta­wił we wsi. W gę­stym lesie i tak nie by­ło­by z niego wiel­kie­go po­żyt­ku. Uzy­skaw­szy od soł­ty­sa wskazówki, gdzie może napotkać wil­ko­ła­ka łowca udał się tam pie­szo. Po kilku go­dzi­nach mar­szu czuł znu­że­nie, wie­dział jed­nak, że nie ma na co cze­kać. Spę­dze­nie nocy w lesie z gra­su­ją­cym wil­ko­ła­kiem nie wcho­dzi­ło w grę.

W pew­nym mo­men­cie pod jed­nym z drzew za­uwa­żył kształt. Pod­szedł bli­żej, z każ­dym ko­lej­nym kro­kiem upew­nia­jąc się, że prze­czu­cie go nie za­wio­dło. Miał przed sobą ciało kil­ku­let­niej dziew­czyn­ki. Ręce i nogi miała rozrzucone w różne stro­ny, siwą, ubru­dzo­ną bło­tem su­kien­kę zaś pod­wi­nię­tą. Nie spo­sób było po­mi­nąć jesz­cze jed­ne­go istot­ne­go szcze­gó­łu.

– Brak głowy – mruk­nął sam do sie­bie łowca, przy­ku­ca­jąc tuż obok zde­ka­pi­to­wa­ne­go ciała i uj­mu­jąc w dłoń drob­ną rącz­kę. De­li­kat­na koń­czy­na pełna była śla­dów ogrom­nych zębów i za­dra­pań. Pod po­ła­ma­ny­mi pa­znok­cia­mi zo­sta­ły kępki kła­ków. Bro­ni­ła się. W ca­ło­ści tego wi­do­ku coś go za­nie­po­ko­iło. Nie mógł jed­nak sko­ja­rzyć co do­kład­nie.

Wstał i ro­zej­rzał się do­oko­ła, by po chwi­li uj­rzeć wy­sta­ją­cą z jed­ne­go z krza­ków nogę. Po­chy­lił się lekko, przyj­mu­jąc bez­piecz­ną po­zy­cję, po czym ostroż­nie zro­bił kilka kro­ków do przo­du. Za­trzy­mał się na mo­ment, wsłu­chu­jąc w dźwię­ki oto­cze­nia. Nie sły­sząc zu­peł­nie ni­cze­go, szyb­kim ru­chem chwy­cił nogę w ko­st­ce i mocno przy­cią­gnął do sie­bie. Z krza­ków wy­su­nę­ło się ciało do­ro­słe­go męż­czy­zny. Mar­twe­go.

Coraz le­piej, po­my­ślał łowca.

Denat wy­glą­dał jakby w krza­kach leżał do­brych kilka dni. Skórę miał bladą a na twa­rzy ma­lo­wa­ło się prze­ra­że­nie. Łowca po­chy­lił się bli­żej i wtedy to zo­ba­czył. Na szyi męż­czy­zny wi­docz­ne były dwie nie­wiel­kie dziur­ki, ni­czym drob­ne na­kłu­cia.

– To w końcu wil­ko­łak czy wam­pir bo już się po­gu­bi­łem? – Łowca wstał z kucek. – Pan soł­tys de­li­kat­nie plą­cze się w ze­zna­niach…

Nagle usły­szał za sobą szmer. Nie zdą­żył się do­brze od­wró­cić, gdyż coś z ogrom­ną siłą po­wa­li­ło go na zie­mię. Przed ude­rze­niem głową w drze­wo ura­to­wał go tylko re­fleks – w ostat­niej chwi­li odbił się ręką od pod­ło­ża i sko­czył na równe nogi.

Przed sobą uj­rzał ogrom­ne stwo­rze­nie, po­kry­te gęstą, czar­ną sier­ścią. Wiel­kie łapy za­koń­czo­ne miało dłu­gi­mi, za­ostrzo­ny­mi pa­zu­ra­mi. Po­środ­ku ma­syw­ne­go pyska wi­docz­ne były żółte, wil­cze śle­pia. Wil­ko­łak ryk­nął gło­śno, uka­zu­jąc rząd dłu­gich zębów.

Łowca się­gnął do tyl­nej czę­ści spodni, chwy­ta­jąc rę­ko­jeść pi­sto­le­tu.

– Srebr­ne kule zro­bią z tobą po­rzą­dek, śmier­dzie­lu – syk­nął, ocie­ra­jąc ślinę wil­ko­ła­ka z twa­rzy.

Stwór oka­zał się jed­nak szyb­szy niż przy­pusz­czał. Nim łowca wy­cią­gnął broń, wil­ko­łak rzu­cił się na niego z wście­kło­ścią, po raz ko­lej­ny po­wa­la­jąc go na zie­mię. Łowca chwy­cił ly­kan­tro­pa za łeb, sta­ra­jąc się od­da­lić kła­pią­ce śmier­cio­no­śne szczę­ki od swo­jej twa­rzy. Po chwi­li udało mu się wsu­nąć ko­la­no mię­dzy nogi po­two­ra i prze­rzu­cić go za sie­bie. Wil­ko­łak szczek­nął bo­le­śnie. Łowca szyb­kim sko­kiem wstał i wy­cią­gnął pi­sto­let. Wy­ce­lo­wał przed sie­bie i po­cią­gnął spust. Po­twór zdo­łał jed­nak w porę od­sko­czyć. Srebr­na kula z ci­chym trza­skiem wbiła się w drze­wo. Łowca po­now­nie oddał kilka strza­łów, jed­nak stwór za każ­dym razem od­ska­ki­wał na boki, gło­śno przy tym ry­cząc.

Po chwi­li jed­nak szczę­ście opu­ści­ło ly­kan­tro­pa. Tra­fił łapą na błoto, po­śli­zgnął się i upadł. Łowca, wy­czu­wa­jąc swoją szan­sę do­sko­czył do niego, wciąż ce­lu­jąc w łeb wil­ko­ła­ka.

– Twój czas do­biegł końca. – Tro­pi­ciel uśmiech­nął się pod nosem i na­ci­snął spust.

Z pi­sto­le­tu wy­do­by­ło się jed­nak za­le­d­wie ciche klik­nię­cie. Pusty ma­ga­zy­nek.

– Szlag by to…

Łowca nie zdą­żył do­koń­czyć zda­nia, gdyż wiel­ka łapa wil­ko­ła­ka tra­fi­ła go w skroń. Upa­da­jąc, ostat­nim co zo­ba­czył, był wy­sta­ją­cy z gleby ko­rzeń. Po chwi­li przed jego ocza­mi za­pa­dła kur­ty­na ciem­no­ści.

 

Huk, jaki sły­szał we­wnątrz głowy po prze­bu­dze­niu się przy­wo­dził mu na myśl lą­do­wa­nie tur­bo­śmi­głow­ca po­środ­ku Rio de Ja­ne­iro w szczy­to­wym punk­cie kar­na­wa­łu. Nie żeby kie­dy­kol­wiek tam był, po pro­stu tak to sobie wy­obra­żał. Po­wo­li otwo­rzył oczy i ro­zej­rzał się. Znaj­do­wał się w drew­nia­nej, za­ciem­nio­nej cha­cie. Spró­bo­wał się po­ru­szyć, jed­nak szyb­ko spo­strzegł, że jest mocno przy­wią­za­ny do krze­sła.

– Obu­dzi­łeś się wresz­cie, ry­ce­rzy­ku.

Na ogrom­nym łożu w kącie cha­łu­py leżał wil­ko­łak. Wi­dząc, że łowca od­no­to­wał jego obec­ność, wy­szcze­rzył się ob­le­śnie.

– Jakim cudem mó­wisz ludz­kim gło­sem? – z gar­dła łowcy wy­do­by­ło się coś w ro­dza­ju chryp­nię­cia.

– Godne po­ża­ło­wa­nia – szczek­nął po­twór. – Wy­da­wa­ło­by się, że taki z cie­bie słyn­ny łowca a gówno wiesz o wil­ko­ła­kach.

– W życiu bym nie po­wie­dział, że je­stem taki słyn­ny…

– Nie pró­buj mnie cza­ro­wać swoją gadką. Na­praw­dę my­ślisz, że nie wiem kim je­steś?

– Moja sława aż tak mnie wy­prze­dza?

– Ro­ber­ta Wa­gne­ra po­wi­nien znać i bać się każdy. A z tego co mi wia­do­mo nie robi ci róż­ni­cy czy prze­ciw­nik jest po­two­rem czy nie…

– Oszczędź sobie. Po co mnie tu trzy­masz?

– Mia­łem na­dzie­ję, że od­bę­dzie­my sobie jakąś cie­ka­wą po­ga­węd­kę zanim roz­szar­pię cię na strzę­py.

– Więc przejdź od razu do punk­tu dru­gie­go, nie mam ocho­ty na plo­tecz­ki.

– Nie o plo­tecz­ki mi cho­dzi, Wa­gner – wil­ko­łak prze­rwał mu sta­now­czo. – Bar­dziej in­te­re­su­je mnie co kie­ru­je mor­der­cą za­bi­ja­ją­cym na zle­ce­nie. Masz w ogóle ja­kieś skru­pu­ły?

– Po­wie­dział wil­ko­łak, la­tar­nia mo­ral­no­ści, wy­ry­wa­ją­cy serca nie­win­nym lu­dziom.

– Jeśli uwa­żasz, że miesz­kań­cy tam­tej wio­ski są tacy nie­win­ni na ja­kich wy­glą­da­ją to na­praw­dę je­steś głup­szy niż wy­glą­dasz.

Wil­ko­łak po­wo­li wstał i zro­bił kilka kro­ków w kie­run­ku Ro­ber­ta. Ten po­czął za­sta­na­wiać się nad spo­so­bem uciecz­ki z sy­tu­acji. Gruby sznur mocno krę­po­wał zwią­za­ne za opar­ciem nad­garst­ki. Spo­so­bem si­ło­wym na pewno nie by­ło­by szan­sy uwol­nie­nia się. Po chwi­li przy­po­mniał sobie o czymś. We­wnątrz rę­ka­wa kurt­ki ukry­te miał ostrze. Srebr­ne ostrze. Ukry­te oczy­wi­ście na takie wy­pad­ki. De­li­kat­nie po­ru­szył przed­ra­mie­niem. Na szczę­ście ly­kan­trop przed zwią­za­niem nie prze­szu­kał go zbyt do­kład­nie. To była jego szan­sa.

– Nadal nie ro­zu­miem co skła­nia cię do ta­kie­go a nie in­ne­go życia. – Wil­ko­łak stał tuż nad nim. – Dla­cze­go uwa­żasz, że mo­żesz in­ge­ro­wać w de­li­kat­ną rów­no­wa­gę mię­dzy dra­pież­ni­kiem a jego po­ży­wie­niem. Prze­cież taka jest na­tu­ral­na kolej rze­czy. Słab­szy staje się po­sił­kiem dla sil­niej­sze­go…

– Długo bę­dziesz mnie mal­tre­to­wał tą pseu­do­fi­lozo­fią? – Wa­gner de­li­kat­nie na­piął mię­sień. Ostrze po­wo­li wsu­nę­ło mu się do dłoni. Ostroż­nie za­czął prze­su­wać nim po sznu­rze, stop­nio­wo czu­jąc jak węzeł robi się coraz luź­niej­szy. – Za­bi­jam takie dzia­do­stwo jak ty bo moją misją jest chro­nić przed wami po­rząd­nych ludzi…

– Sta­wia­nie słów „po­rząd­ni” i „lu­dzie” w jed­nym zda­niu jest tro­chę na wy­rost, nie są­dzisz? Lu­dzie już dawno prze­sta­li być po­rząd­ni. Po­zja­da­li­ście wszyst­kie ro­zu­my i uwa­ża­cie się za panów świa­ta. Ale wasz czas się koń­czy. Już nie­dłu­go tacy jak ja skoń­czy­my waszą he­ge­mo­nię a wów­czas zo­ba­czy­cie jak to jest na po­zy­cji prze­gra­nych…

– Nie, do­pó­ki ja stoję na stra­ży ludzi.

– Twar­dy je­steś w go­dzi­nie śmier­ci, Wa­gner. – Wil­ko­łak wy­cią­gnął w kie­run­ku łowcy ogrom­ną łapę.

Węzeł w końcu pu­ścił. Ro­bert bły­ska­wicz­nie mach­nął srebr­nym ostrzem, ska­cząc przed sie­bie. Wbi­ja­jąc nóż w wil­ko­ła­ka usły­szał trzask pę­ka­ją­cych żeber. Ly­kan­trop za­kwi­lił cicho, oczy mu się za­szkli­ły.

– Ty… ty… – po­twór za­skom­lał cicho i z ło­mo­tem osu­nął się na pod­ło­gę.

Z rany ob­fi­cie za­czę­ła wy­le­wać się po­so­ka. Wil­ko­łak dy­szał gło­śno, reszt­ka­mi sił pró­bu­jąc zła­pać dech w pier­si. Łowca sta­nął nad nim, szy­ku­jąc ostrze do ude­rze­nia.

– Oni… w tej wio­sce… – za­rzę­ził wil­ko­łak.

– Wiem – od­po­wie­dział Ro­bert, po czym wbił mu nóż pro­sto w serce.

 

 

– Sza­now­ny panie, ufam w pań­skie in­ten­cje i wiem że słowo łowcy nie dym, dla­te­go nie­po­trzeb­nie ta­chał pan ze sobą to… coś. – Soł­tys z gry­ma­sem na twa­rzy pa­trzył na łeb wil­ko­ła­ka, który Wa­gner rzu­cił na biur­ko. Księ­ży­c, rzu­ca­ją­cy swój blask przez od­sło­nię­te okna do­dat­ko­wo spo­tę­go­wa­ł efekt.

– Wo­la­łem unik­nąć nie­po­ro­zu­mień, soł­ty­sie. – Wa­gner strzep­nął nie­wi­dzial­ny pyłek z rę­ka­wa kurt­ki, spo­glą­da­jąc na sto­ją­cych po obu stro­nach ga­bi­ne­tu synów go­spo­da­rza. – Poza tym taki dowód jest cen­niej­szy od słowa nawet naj­bar­dziej praw­do­mów­ne­go czło­wie­ka.

– Może i coś w tym jest – od­po­wie­dział soł­tys, się­ga­jąc do szu­fla­dy biur­ka. Wy­cią­gnął z niej nie­wiel­ka pa­czusz­kę i po­ło­żył przed roz­mów­cą na bla­cie. – Jest tyle, na ile się uma­wia­li­śmy.

– Dzię­ku­ję, soł­ty­sie. – Łowca scho­wał pa­ku­nek do we­wnętrz­nej kie­sze­ni kurt­ki i wstał. – Na mnie już czas.

– Ro­zu­mie­my do­sko­na­le. Nie tylko my po­trze­bu­je­my ta­kich jak pan.

Wa­gner uśmiech­nął się lekko i ru­szył do drzwi. Tuż przed nimi za­trzy­mał się jed­nak i od­wró­cił do Kow­nac­kie­go.

– Jesz­cze jedna spra­wa, soł­ty­sie. W lesie, zanim na­tkną­łem się na wil­ko­ła­ka, zna­la­złem dwa ciała: dziew­czyn­kę z od­rą­ba­ną głową i męż­czy­znę z wkłu­cia­mi na szyi.

Soł­tys spoj­rzał py­ta­ją­co na łowcę.

– Nie mie­li­ście tu ostat­nio pro­ble­mów z wam­pi­ra­mi?

– Nic nam o tym nie wia­do­mo – od­po­wie­dział z ka­mien­ną twa­rzą soł­tys.

– Je­ste­ście pewni? – Ro­bert zmru­żył oczy. – Bo jeśli tak to chyba le­piej bę­dzie jeśli zo­sta­nę tu nieco dłu­żej i nieco się ro­zej­rzę. Tak dla bez­pie­czeń­stwa miesz­kań­ców.

– To… na pewno nie bę­dzie po­trzeb­ne. – Twarz Kow­nac­kie­go nawet nie drgnę­ła. – Mie­li­śmy pro­blem z wil­ko­ła­kiem a skoro zo­stał już zli­kwi­do­wa­ny, pań­ska obec­ność nie bę­dzie tu dłu­żej po­trzeb­na.

– Wy­da­je mi się jed­nak, że le­piej bę­dzie jeśli spraw­dzę to i owo…

Soł­tys bez słowa ski­nął głową w kie­run­ku ły­se­go syna. Ten nie za­sta­na­wia­jąc się sko­czył w kie­run­ku łowcy, chwy­ta­jąc go mocno za ra­mio­na. Otwo­rzył sze­ro­ko usta, uka­zu­jąc dłu­gie kły. Zanim Ro­bert zdą­żył za­re­ago­wać, ten wbił mu szczę­ki w szyję.

– Wy, łowcy, nigdy nie wie­cie kiedy skoń­czyć. – Kow­nac­ki wstał po­wo­li z krze­sła. Drugi z synów uśmiech­nął się. U obu Wa­gner zo­ba­czył wy­raź­nie wam­pi­rze kły. – Prosi się was o jedno a wy od razu cze­pi­li­by­ście się cze­goś in­ne­go. Tak się nie da…

Nagle wam­pir wsy­sa­ją­cy się w szyję Ro­ber­ta krzyk­nął gło­śno i upadł na pod­ło­gę, chwy­ta­jąc się za gar­dło. Po chwi­li krzyk zmie­nił się w do­no­śny ryk, jakby żyw­cem ob­dzie­ra­no go ze skóry. Jego ciało za­czę­ło rzu­cać się w kon­wul­sjach.

– Tatko, co mu jest? – Drugi z synów pod­biegł do brata, z prze­ra­że­niem pró­bu­jąc go uspo­ko­ić.

– Coś ty mu zro­bił? – syk­nął soł­tys, pa­trząc z wście­kło­ścią na łowcę.

– Nadal nie wie­cie soł­ty­sie? My­śla­łem że wła­sną na­tu­rę sami zna­cie naj­le­piej. Nie wie­cie że krew, którą pi­je­cie, musi po­cho­dzić od ży­wych? Ina­czej… – Łowca prze­je­chał pal­cem po krta­ni.

– Ale… tatko… – za­łkał klę­czą­cy na pod­ło­dze wam­pir, pró­bu­jąc uspo­ko­ić ta­rza­ją­ce­go się po pod­ło­dze brata. – Jak to ży­wych? W takim razie kim on…

Z ust ły­se­go wydostał się ostat­ni ryk, po czym ten znie­ru­cho­miał. Sko­nał z ocza­mi wy­cho­dzą­cy­mi z orbit i prze­ra­że­niem na twa­rzy.

– Ty skur­wy­sy­nu!!! – wrza­snął drugi z mło­dych wam­pi­rów wsta­jąc. – Za­bi­łeś mi brata! Teraz ja za­bi­ję cie­bie!

W jednej chwili sko­czył na łowcę, pró­bu­jąc zła­pać go po­tęż­ny­mi ra­mio­na­mi. Wa­gner zro­bił szyb­ki unik, chwy­ta­jąc srebr­ne ostrze, po czym ciął nim gar­dło wam­pi­ra, od­rą­bu­jąc mu głowę. Ta po­to­czy­ła się pod nogi soł­ty­sa, który z prze­ra­że­nia nie był w sta­nie się po­ru­szyć.

– Kim… Czym ty je­steś…? – zdo­łał wy­krztu­sić.

– Jeśli moja krew wam nie wcho­dzi, mu­sisz sobie to do­śpie­wać sam – od­po­wie­dział łowca, idąc w kie­run­ku Kow­nac­kie­go z wy­cią­gnię­tym ostrzem.

– Nie… To nie­moż­li­we! – Na ob­li­czu soł­ty­sa po­ja­wił się jesz­cze więk­szy strach, gdy ten uświa­do­mił sobie z kim ma do czy­nie­nia. – Ty je­steś jed­nym z tych de­mo­nów!

– Nie wy­ol­brzy­miaj­my tego zbyt­nio, soł­ty­sie. Pół czło­wiek, pół nie­umar­ły to jesz­cze nie demon. Cho­ciaż na was to wy­star­czy.

– Ale… ale ja za­pła­ci­łem! Za­pła­ci­łem ci więc mu­sisz mnie zo­sta­wić!

– Za­pła­ci­łeś za to żebym wybił wam kon­ku­ren­cję w po­sta­ci wil­ko­ła­ka. Nie są­dzi­łeś chyba, że mimo to zo­sta­wię was przy życiu.

Tuż przed tym jak Wa­gner wbił srebr­ne ostrze w serce soł­ty­sa, ten krzyk­nął gło­śno, nie pró­bu­jąc nawet ucie­kać. Gdy było już po wszyst­kim, łowca wy­tarł nóż o kar­mi­no­wą za­sło­nę i udał się do wyj­ścia. Otwo­rzył drzwi i sta­nął jak wryty. Przed chatą stały dzie­siąt­ki osób. Męż­czyź­ni, ko­bie­ty, dzie­ci. Nie­wiel­ka grup­ka ob­sia­dła nawet jego sa­mo­chód. Sto­ją­cy w ciem­no­ści nocy tłum robił pio­ru­nu­ją­ce wra­że­nie. Nagle wszy­scy skie­ro­wa­li twa­rze w kie­run­ku Wa­gne­ra i uka­za­li wam­pi­rze kły. Łowca szyb­kim ru­chem dobył zza pasa dwa pi­sto­le­ty na­bi­te srebr­ny­mi ku­la­mi.

– To bę­dzie długa noc.

 

 

Koniec

Komentarze

Po obu jej stronach co rusz dojrzeć można było jakąś rozklekotaną, drewnianą chałupę. Tylko jedna z chałup wyróżniała się na tle innych, zarówno jasną elewacją jak i porządnym dachem.

“Chałup” zbędne, wystarczyłoby “tylko jedna wyróżniała”, albo “tylko jedna z nich”.

Przybysz wziął głęboki wdech i ruszył w kierunku chałupy. Załomotał w drzwi.

Znów chałupa. Wiemy, o którą chodzi, nie trzeba powtarzać.

– Kownacki jestem. Sołtys. – staruszek wyciągnął ku przybyszowi zgrabiałą dłoń. Ten uścisnął ją pewnie. Staruszek wskazał mu skórzany fotel, sam usiadł na podobnym po drugiej stronie biurka.

Pierwszy staruszek z dużej, bo to didaskalia niezwiązane z mową. Powtórzenie w postaci drugiego staruszka.

– Mam taką nadzieję. – nieznajomy uśmiechnął się kwaśno.

Nieznajomy z dużej. Potem też masz z tym problemy, więc polecam poradnik zapisu dialogów.

 

Mam pewien dysonans z czasem opowiadania. Z jednej strony wygląda na współczesność, bo samochody, jeansy i turbośmigłowiec, z drugiej odzywki typu “wsiowy pachołku” i pistolety nabite srebrnymi kulami. Nie wiem, czy nabite to odpowiednie słowo, mi kojarzy się z jednostrzałowcami z dawnych czasów, ale mogę się mylić.

Cóż, wiele fabuły tu nie ma, ale źle też nie było. Trochę zaleciało wiedźminem, trochę Wędrowyczem i Van Helsingiem. Nic mnie nie zaskoczyło, ale też czytało się ok.

Na pewno masz dużo do nadrobienia z interpunkcją – przecinków brakowało w wielu miejscach, no i zapis dialogów.

Źle nie jest.

Pozdrawiam

 

 

Poprawiłem to o czym piszesz powyżej.

Istotnie, teraz wyłapałem kilka wpadek w związku z zapisem dialogów – to co znalazłem, również już poprawiłem.

Co do umiejscowienia akcji – chodziło dokładnie o połączenie współczesności z klimatem Wiedźmina.

Dzięki za przeczytanie i porady.

Pozdrawiam

Cześć.

Wrzucenie wiedźmina do współczesności. Jak to wyszło? Tragedii nie ma, ale szału też nie. 

Tekst niczym się szczególnie nie wyróżnia. Sam fakt pomieszania miecza i pistoletów nie jest niczym nowym. A swego czasu naczytałem się już wystarczająco o wszelakich zabójcach, łowcach i innych zabijakach, więc mam przesyt. Gdybyś jeszcze dodał coś od siebie, a tak to mamy tutaj znane nam poczwary i motywy, nie mówiąc o tym, że sam główny bohater również się niczym nie wyróżnia. Ani sposobem mówienia, ani sposobem bycia, ani wyglądem. Przeciętny zabijaka, jakich wiele spotkałem.

Na plus, że miałeś pomysł, i całkiem nieźle go zrealizowałeś. Zaskoczenia może nie były wbijające w fotel, ale przynajmniej nie było zupełnie liniowo i w pełni przewidywalnie. Interpunkcja trochę kuleję i styl jeszcze trochę niewyrobiony, ale nie jest źle w tej sferze. 

Reasumując, polecałbym spróbować wyjść z obszaru pomysłów, które oscylują wokół mocno utartych szlaków. Zadatki masz, aby zrobić coś bardziej swojego, więc wykorzystaj to. 

Pozdrawiam!

Cześć. Dzięki wielkie za wszelkie uwagi. Mam w głowie parę pomysłów i będę starał się je szlifować tak żeby istotnie wyszło coś bardziej oryginalnego. Pozdrawiam.

Taka sobie opowiastka o łowcy potworów, tym razem podana jako danie nieco uwspółcześnione. Nie czytało się źle, ale do pełnej satysfakcji sporo brakuje.

Wykonanie, niestety, do najlepszych nie należy. Mam nadzieję, Vengeance_Is_Mine, że Twoje przyszłe opowiadania będą ciekawsze i znacznie lepiej napisane.

 

ubra­ny w czar­ną, skó­rza­ną kurt­kę i prze­tar­te je­an­sy. ―> …ubra­ny w czar­ną, skó­rza­ną kurt­kę i prze­tar­te dżinsy.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Do­oko­ła nie było żywej duszy. Można było od­nieść wra­że­nie, że oko­li­ca jest zwy­czaj­nie opusz­czo­na. Ba, nie można było do­sły­szeć… ―> Lekka byłoza. Powtórzenie.

 

ubra­ny był w gra­na­to­wy t-shirt… ―> …ubra­ny był w gra­na­to­wy T-shirt

 

– Łysy przez chwi­lę pa­trzył na przy­by­sza zmru­żo­ny­mi ocza­mi. ―> Zbędna półpauza. To nie jest dialog.

 

– A skąd to ustroj­stwo u was? ―> Wilkołak nie jest ustrojstwem.

Za SJP PWN: ustrojstwo pot. «o jakimś urządzeniu lub mechanizmie, zwłaszcza o takim, o którym niewiele się wie»

 

jak ten chciał ją…no… ―> Brak spacji po wielokropku.

 

Uzy­skaw­szy od soł­ty­sa lo­ka­li­za­cję na­po­tka­nia wil­ko­ła­ka… ―> Raczej: Uzy­skaw­szy od soł­ty­sa wskazówki, gdzie może napotkać wil­ko­ła­ka…

 

Ręce i nogi miała roz­cheł­sta­ne w różne stro­ny… ―> Ręce i nogi miała rozrzucone w różne stro­ny…

Rąk ani nóg nie można rozchełstać.

Za SJP PWN: rozchełstany «niedbale ubrany, rozpięty»

 

Skórę na całym ciele miał bladą… ―> Skoro było widać skórę na całym ciele, to rozumiem, że mężczyzna był nagi.

 

Wy­ce­lo­wał przed sie­bie i po­cią­gnął za spust. ―> Wy­ce­lo­wał przed sie­bie i po­cią­gnął spust.

 

Tra­fił łapą na śli­skie błoto, po­śli­zgnął się i upadł. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

We­wnątrz rę­ka­wa kurt­ki ukry­te miał ostrze. Srebr­ne ostrze. Ukry­te oczy­wi­ście… ―> Czy to celowe powtórzenia?

 

Długo bę­dziesz mnie mal­tre­to­wał tą pseu­do­fi­li­zo­fią? ―> Literówka.

 

usły­szał trzask pę­ka­ją­cych mu żeber. ―> …usły­szał trzask pę­ka­ją­cych żeber.

 

Oni…w tej wio­sce… ―> Brak spacji po pierwszym wielokropku.

 

Wa­gner rzu­cił mu na biur­ko. Świa­tło księ­ży­ca, rzu­ca­ją­ce swój blask… ―> Powtórzenie. Zbędne zaimki.

 

U obu z nich Wa­gner zo­ba­czył… ―> U obu Wa­gner zo­ba­czył

 

Z ust ły­se­go wydał się ostat­ni ryk… ―> Z ust ły­se­go wydostał się ostat­ni ryk

 

W jed­nym mo­men­cie sko­czył na łowcę… ―> W jed­nej chwili sko­czył na łowcę

 

Pół-czło­wiek, pół-nie­umar­ły to jesz­cze nie demon. ―> Pół czło­wiek, pół nie­umar­ły to jesz­cze nie demon.

 

Łowca szyb­kim ru­chem dobył zza pasa dwóch pi­sto­le­tów, na­bi­tych srebr­ny­mi ku­la­mi. ―> Łowca szyb­kim ru­chem dobył zza pasa dwa pi­sto­le­ty na­bi­te srebr­ny­mi ku­la­mi.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć regulatorzy,

dzięki za przeczytanie. Wprowadziłem sugerowane przez Ciebie poprawki i istotnie, nabrało to kolorów.

Tak jak pisałem wyżej, będę kombinował tak żeby w przyszłości wyszło bardziej oryginalnie.

Pozdrawiam!

Bardzo proszę, Vengeance. Miło mi, że uznałeś uwagi za przydatne. Cieszy też Twoja deklaracja, że będziesz starał się o lepszą jakość przyszłych opowiadań. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jestem zmęczony i w mocnym niedoczasie (sobota, dochodzi dwudziesta), bo o północy mija termin wyrobienia się z tekstami z dyżuru. Usiadłem do czytania bez entuzjazmu, uczciwie mówiąc, szukając powodu, by nie czytać dalej.

I wiesz?

Z każdym akapitem byłem ciekaw, co będzie w następnym.

Co do technikaliów, pisz, tak zwyczajnie, pisz i nie przestawaj. Z czasem będziesz coraz lepszy.

Nowa Fantastyka