- Opowiadanie: zaporozec2367 - Strzyga

Strzyga

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Strzyga

Strzyga

 

Wpadający przez szczelinę między deskami w ścianie promień światła oświetlał unoszące się bezładnie w powietrzu drobiny kurzu. Ciosła, młotki oraz dłuta rytmicznie poruszały się na stole ciesielskim bujając się to w jedną to w drugą stronę. Na tym samym stole poruszała się też rytmicznie głowa i tułów młodziutkiej Marysi Makówny. Przygnieciona do powierzchni stołu męską dłonią, Makówna czuła na swoim karku mieszaninę odoru gorzałki, potu i brudu. Nie walczyła już. Nie krzyczała. Nawet nie płakała. Zależało jej tylko by gwałt, którego była ofiarą jak najszybciej się skończył. Upleciony przez matkę warkocz bezładnie zwisał i dyndał wraz z podartą koszulą w rytm całego jej ciała. Oprócz przewracających się ze strony na stronę narzędzi ciesielskich słyszała tylko sapanie i dźwięki kolejnych uderzeń swojego ciemiężyciela o jej pośladki . Marysi Makównie nie było szkoda wybitych zębów, zakrwawionej twarzy czy zdartych do krwi kolan. Rozumiała, że trwa wojna, że żołnierze mają swoje potrzeby. Słyszała też wielokrotnie opowieści o spragnionych weteranach frontowych zmagań. Żałowała tylko, że nie odda swego wianka temu, któremu to przyobiecała, ukochanemu Stasiowi.

***

– Dziękuję kolejny raz. Dobrze nas potraktowaliście i ugościliście choć my nie Polaki. Nakarmiliście i jeszcze daliście prowiant na drogę. Ostańcie z Bohiem sołtysie. Nasi czekają kilka dni drogi stąd.

– Na wojnie każdy żołnierz cierpi. Nie ważne czy Polak, Rusek czy Ukrainiec. Dlatego każdemu pomożemy. Byle naszą wioskę nieszczęścia omijały i nikomu z naszych krzywda się nie działa. Na więcej wpływu tu nie mamy. Z Panem Bogiem. – sołtys Bartosz Andrzejewski , mężczyzna w sile wieku, wyciągnął sękatą dłoń do plutonowego Oleha Klimowa. Ten odwdzięczył uścisk. Wkrótce cała kamanda uzupełnień wojsk carskich znalazła się za rogatkami wioski na trakcie do Kostiuchnówki, a wizyta w Woronkach była dla nich już tylko wspomnieniem.

***

Gorące czerwcowe powietrze roku pańskiego 1916 nie sprzyjało jadącemu konno plutonowi carskich wojsk. Dziurawe i kamieniste wołyńskie drogi, wszędobylskie komary i gorące, gęste niemal stojące w miejscu powietrze – to wszystko skutecznie odbierało ochotę do walki w tym dalekim kraju. Obecnie odbierało przybyszom nawet chęć do podróżowania. W końcu od opuszczenia przyjaznych Woronek mieli za sobą prawie cały dzień jazdy w pełnym słońcu. Zwieszone łby wierzchowców i kołyszące się na nich sylwetki ruskich żołnierzy z przewieszonymi przez plecy karabinami mosina majaczyły na tle zachodzącego za horyzontem słońca.

– Przeklęty kraj! Do czjorta! – siarczyste przekleństwa kaprala Jurija Sjemaka przerwało ciszę docierając do uszu wszystkich członków kamandy. Kamandy to za dużo powiedziane, raczej resztek tego co z niej zostało. Zaledwie ośmiu sołdatów wojsk carskich nie mogło dać wielkiego wsparcia w bitwie, która za kilka dni miała rozegrać się na polach pod wołyńską Kostiuchnówką. Na przekleństwa kaprala Sjemaka pozostali  kamraci zatrzymali swe konie.

– Co się stało kapralu? – zakrzyknął z przodu kolumny dowódca, plutonowy Oleh Klimow.

– Koń zgubił ostatnią z podków i kuleje. Dalej na nim nie pojadę. I tak cierpi ostatnie tygodnie od kiedy tylko zapuściliśmy się w ten zapomniany przez Boha Spasitiela kraj. Tfuuu! – Sjemak splunął na ziemię jakby na przypieczętowanie swoich słów. – Dalej na nim nie pojadę. Zostańmy tu, a jutro odnajdziemy kowala z tej mijanej wioski. Jak ona tam się nazywała?

– Woronki! – wtrącił się starszy strzelec Borys Woronin.

– No właśnie, właśnie tam się wrócimy, podkujemy konia i wrócimy na trakt. No chyba ten jeden dzień wytrzymają nasi bez marnych ośmiu starganych sołdatów, a?

Plutonowy Klimow mimo niechęci musiał zgodzić się na propozycję swoich podwładnych. Tym bardziej, że reszta kamratów również wcale nie spieszyła się by ponownie ryzykować życie w wojnie, której nie rozumieli i nie chcieli.

– Dobrze – niechętnie jęknął Klimow – Dziś prześpimy się w lesie, a jutro wrócimy do Woronek i podkujemy, twojego konia. O jeden dzień nie przyjdzie, a będzie okazja by sobie jeszcze podjeść u sołtysa. Dobry z niego człowiek.

Mimo, że kamandę Klimowa od ściany lasu dzieliło, aż kilkaset metrów ten czuł dziwny niepokój na myśl o nocowaniu w tym miejscu. To dziwne przeczucie nasilało się wraz ze zbliżaniem się żołnierzy do lasu. Nawet najodważniejszego starszego strzelca Woronina, tatarskiego myśliwego, przed samym wejściem między drzewa opanował strach.

– Ten las… ten las wydaje się… chory. – rzucił z zafrasowaną miną Woronin. Na jego słowa pozostali kamraci zaczęli przypatrywać się wykrzywionym konarom drzew. Niektórym nienaturalnie wykrzywionym. Wszyscy członkowie przetrzebionego już plutonu patrzyli się na drzewa w niemym zdziwieniu. Niektórzy próbowali zrozumieć o co Woroninowi chodziło. Ci mniej spostrzegawczy starali się w ogóle dostrzec to co starszy strzelec widzi.

Uhuuu! Uhuuu! – trzepot skrzydeł podrywającego się do lotu puchacza przerwał nostalgiczny moment namysłu towarzyszy broni. Ukazanie się drapieżnego ptaka przestraszyło niektórych szeregowych, a jeden z nich, dwudziestoletni były student literatury z Piotrogordu, Nikołaj Szunin, aż zachwiał się na swojej wychudzonej kobyle. Wywołało to salwy śmiechu i dzięki temu dziwna cisza i niepokój na chwilę zniknęły z serc carskich żołnierzy.

– Hahahaha – najdłużej i najgłośniej śmiał się oczywiście Anton Berezowski – największy osiłek i prześmiewca z całej drużyny, a jednocześnie najbardziej brutalny członek drużyny Klimowa. Opryskliwość, częste pokazywanie swojej lepszości i wyższości nie przysparzało Berezowskiemu sympatii kolegów. – Ptaszka się przestraszyłeś Szunin, a?! Było siedzieć w tych swoich wierszach i innych takich, a nie za wojaczkę się brać.

– Cisza mi tam! – momentalnie opanował towarzystwo plutonowy Oleh Klimow. – Chcemy czy nie musimy dziś przenocować w tym parszywym miejscu. Koń kaprala Sjemaka zaraz okuleje i tyle będzie z pomocy naszym pod tą całą Kostiuchówką. Woronin! Weźcie dwóch ludzi i znajdzie dogodne miejsce na obóz. Zaraz zapadnie zmrok i gówno zrobimy. Berezowski i Szunin na tył kolumny! – rozkazy zostały wydane.

Woronin i dwóch szeregowców powoli wjechali na swoich koniach w wąski trakt w tym dziwnym lesie. On sam jeszcze przekraczając ścianę lasu spojrzał się tylko na powykrzywiane konary i z niepokojem w oczach trzykrotnie przeżegnał się prawosławnym zwyczajem. Podczas gdy żołnierze wjeżdżali kolejno między drzewa w poszukiwaniu noclegu puchacz zatoczył nad lasem kolejne kółko w powietrzu po czym ruszył w kierunku Woronek.

***

Tak będzie i basta! – Maciej Makowski uderzył z całej siły otwarta ręką w drewniany stół, aż wszystkie kufle podskoczyły na raz. – Powiedziałem i słowa nie zmienię.

– Macieju… – zaczął spokojnie Bartosz Andrzejewski lecz jego wypowiedź została brutalnie przerwana.

– Powiedziałem! -tym razem to Maciej podskoczył ze swojego krzesła – To było moje jedyne dziecko. Maria miała iść za Stanisława od Kowalewskich, a teraz tylko do drewnianej trumny pójdzie. I co? Ja dla swojego dziecka mam tę trumnę zrobić? – teraz gniew zamienił się w cichy płacz – Nie daruję skurwielom tego.

Agnieszka, żona Macieja chociaż sama nie potrafiła opanować łez czule przytuliła męża. – Więc niech tak będzie – wyszeptała i zapłakana spojrzała się w stronę Andrzejewskiego.

– Wiesz co masz robić sołtysie. Wezwij ją. Wezwij Wiedzącą. Niech czyni te swoje gusła. Teraz zwrócił się do swojej żony – Marysia do nas wróci. Choć na tę jedną noc.

– Dobrze lecz wiedzcie, że to może potem zaszkodzić nam wszystkim. Wiecie co trzeba będzie zrobić gdy Wasza córka wróci po nocy do ludzkiej postaci. – Andrzejewski upewniał się, a Makowscy milczeli i tylko wymownie patrzyli w jego stronę.

– Bartoszu – zagadnął do wychodzącego z izby sołtysa Maciej Makowski – Jaką postać Wiedząca teraz przybrała?

– Jest sową, Macieju. Puchaczem.

***

– Daj jeszcze trochę tej kiełbasy. Całkiem smaczna ta podwędzana od sołtysa – rzucił do szeregowego Kubałowa wyraźnie zadowolony już kapral Jurij Sjemak.

Dźwięk pękającego w ognisku drewna, szum drzew, lekki przyjemny czerwcowy wiatr niosący zapach sosnowej i świerkowej żywicy. To wszystko sprawiało, że kamandzie Klimowa mogłoby być nawet przyjemnie. Przyjemnie gdyby nie fakt, że byli na dalekich ziemiach swojej ojczyzny przywłaszczonych po roku 1795. Niegdyś te ziemie były polskie i mimo postępującej rusyfikacji i gościnności miejscowych żołnierze Klimowa nie czuli sie tu swojsko . Dla nich te tereny były po prostu obce. Księżyc tej nocy był w całkowitym nowiu lecz płomień ogniska oświetlał skromne obozowisko carskich żołnierzy.

– Trzymaj kamracie – odparł rozluźniony Kubałow – postawny chłopina spod Uralu, który niejednokrotnie okazywał się niezastąpiony dla kamandy Klimowa.

– A wy, Kubałow byliście zdaje się rzeźnikiem w cywilu. – zagadnął pochylony nad ogniskiem i najedzony już Berezowski.

– A byłem. Byłem i jeszcze będę gdy wrócę do swojego batki po wojnie. Najlepszy mój batko jest jak Peczora długa i kręta. Bedzie tam który z was to sam się niech przekona.

– Ha, każdy rzemieślnik chwali swoje rzemiosło – Berezowski nawet teraz nie ustępował w złośliwościach

– Najlepsza! Najlepsza jest! – zarzekał się Kubałow – Najlepsza dziczyzna i jelenina w całej Komi. Mojego batkę nauczył fachu jego batko, a tego jego batko. I z drugiego brzegu Peczory potrafili prosić o nasze wyroby. Z braćmi polowałem nocami, a za dnia z batiuszką sprawialiśmy zwierzynę. Ahhh piękne czasy to były – westchnął Kubałow.

– Piękne bo beztroskie – wtrącił podnosząc się z drewnianego pieńka plutonowy Klimow

– Dowódca napije się z nami – rzucił Sjemak podając butelkę sołtysowego samogonu w stronę Klimowa.

– Nie dziś. I wy też nie szalejcie. Skoro świt wracamy do Woronek, a to dzień drogi stąd. Jeszcze zdaje się, że trzeba podkuć twojego konia kapralu. – wymownie odpowiedział plutonowy

– Spokojnie dowódco. Jeszcze zdążymy na tą parszywą bitwę. Zginąć na niej pewnie też zdążymy – nostalgicznie rzucił Sjemak.

Zapanowała cisza. Nostalgiczne oddechy siedzących przy ognisku tylko potwierdzały, że hipoteza Sjemaka wydaje im się całkiem prawdopodobna. Dobrze wiedzieli ile ofiar i kalek dostarcza przeklęta wojna i cały Front Zachodni. A to wszystko w imię Matjuszki Rasyji. Klimow nie mógł odmówić swojemu kapralowi racji. Gdyby pozwolił ludziom na melancholię morale mogłoby spaść. A do tego dopuścić nie mógł.

– Dajcie tego bimbru – plutonowy wziął całkiem duży łyk po czym przetarł usta rękawem. – Ma cholerstwo kopa… a sołtys mocną głowę skoro może to pić, jop twoja mać.

Żart dowódcy na chwilę rozgonił smutek wśród towarzyszy wojaczki.

– Woronin, zmieńcie Szunina i sprawdźcie pozostałe dwa posterunki. Niech młodzi wiedzą, że nie damy im pospać.

Woronin, żołnierz z tatarską krwią w swoich żyłach, niechętnie wstał z kłody na której siedział. Karny i oddany żołnierz, najlepszy tropiciel z kamandy.

– Nie podoba mi się to miejsce dowódco – powiedział do Klimowa Woronin na tyle dyskretnie by pozostali członkowie tego nie słyszeli.

– Mnie też nie, ale co zrobić. Z resztą sami je wybraliście.

– Nie mówię o tych kilku sążniach panie dowódco. Chodzi o ten las. Wydaje się jakby chory. Tu coś się wydarzyło. Coś złego.

– Cała ta wojna jest zła, Woronin. No już sprawdźcie te posterunki i zmieńcie Szunina. Niech pogra nam trochę na bałałajce. Morale wśród plutonu wzrośnie.

Woronin pokornie udał się w kierunku pierwszego z posterunków. Po kilkunastu minutach dało się słyszeć coraz głośniejsze kroki dochodzące z lasu. To szeregowy Nikołaj Szunin zbliżał się do ogniska. Juz samo pojawienie się jego sylwetki poruszyło zmęczone już nieco towarzystwo.

– Oooooo! Muzykant! – z otwartymi ramionami witał go pijany już Sjemak. Nawet dowódca w duchu ucieszył się z widoku grajka swojej drużyny.

-Zagrajże nam coś. Coś wesołego. Nie jakie smęty.  

Szunin zajął miejsce Woronina, rozsiadł się wygodnie trzymając bałałajkę na kolanach i patrząc w zaciekawione i zniecierpliwione oczy swoich towarzyszy. Widział jak czekają na dźwięk jego instrumentu. Jak bardzo chcą choć na chwilę myślami wznieść się ponad piekło wojny i tułaczki. Piekło, w którym byli od prawie dwóch lat. Chwilę później struny bałałajki rozbrzmiały pośród pogrążonej w nowiu czerwcowej nocy, a Nikołaj Szunin, student z Piotrogrodu, rozpoczął swą pieśń:

 

Wśród dzikich stepów Zabajkala

Gdzie złota szukają wśród gór,

Włóczęga zły los przeklinając

Na plecach tobołek swój niósł.

 

Z więzienia on zbiegł ciemną nocą

Za prawdę – tak długo tam tkwił.

Iść dalej już nie było sposób –

Przed nim rozścielił się Bajkał…

 

Do brzegu Bajkału podchodzi,

Do łódki rybackiej tam wsiadł.

I pieśń bardzo smutną zawodzi,

O domu rodzinnym sprzed lat.

 

A kiedy jezioro przepłynął,

Na brzegu ktoś czekał go rad.

"– Ach witaj mi matko najdroższa,

Czy zdrowi mój ojciec i brat?"

 

" – Twój ojciec już dawno nie żyje,

Kamienny pokrywa go grób.

A brat twój w dalekim Sybirze,

Kajdany mu dźwięczą u nóg."

 

Wśród dzikich stepów Zabajkala

Gdzie złota szukają wśród gór,

Włóczęga zły los przeklinając

Na plecach tobołek swój niósł…

 

– No przecież mówiłem, nie grajże smuty Szunin! – pijany Sjemak znowu zaczął marudzić – Lepiej co skocznego byś zarzępolił na tych swoich skrzypeczkach. Kalinkę ty znajet?

 

– Daj chłopakowi spokój. Umie i grać i śpiewać jako jedyny z nas. – bronił kompana Kubałow

 

– Gra jak gra. Cieszmy się, że w ogóle mamy czego posłuchać – nawet sceptyczny i złośliwy dotąd Berezowski stanął w obronie młodego szeregowego.

 

– Eeeee tam – zamachnął ręką Sjemak i kolejny raz sięgnął po butelkę sołtysowego samogonu. – Brodiaga jest dobra dla starych bab.

 

– Pięknie. Aż łza się w oku kręci. Nasze legiony też mają taką swoją jedną pieśń.

 

Głos nie należał do żadnego z członków kamandy. Za to każdy z nich momentalnie zamilkł i z szeroko otwartymi ustami gapił się w sylwetkę, której zarysy majaczyły w płomieniach ogniska.

 

– Nazywa się O mój rozmarynie – Bartosz Andrzejewski, sołtys Woronek, pojawił się naprawdę znikąd. Jakby zmaterializował się z samego powietrza. Postąpił kilka kroków jakby nigdy nic. Jakby był jednym z członków carskiego plutonu. Rozłożył ręce i zaczął ogrzewać się przy ogniu. Oniemiali żołnierze jeszcze chwilę nie mogli dojść do siebie.

 

– Cccc…Co jest kurwa? – pierwszy przemówił Klimow. – Jak się tu dostaliście zupełnie niepostrzeżenie? Jak, do czjorta, ominęliście straże?

 

– Panie plutonowy, jakby to powiedzieć, mamy swoje stare, dobre sposoby – Andrzejewski odpowiedział na odczepnego po czym uśmiechnął się najserdeczniej jak potrafił.

 

– No to jak Pan sołtys już się do nas pofatygował to może i co ze sobą przyniósł, a? – Jurij Sjemak nadal miał zupełnie inne priorytety.

 

– Niestety panie kapralu, ja w zupełnie innej sprawie – odparł wyraźnie zmartwiony już Andrzejewski. Kiedy wszyscy obecni zamienili się w słuch gość kontynuował – Bo widzicie panowie żołnierze… my Was ugościli, napoili, uszanowaliśmy trud waszej wojaczki choć wy nie nasi.

 

– Doceniamy to. Podziękowaliśmy sobie przecież na odchodne – wtrącił próbujący panować nad sytuacją Klimow.

 

– Ale wzięliście co nie wasze – sołtys zaniżył głos i obrócił się w stronę lasu.

 

– O co wam chodzi, sołtysie? – dopytywał Klimow, a reszta z krowimi spojrzeniami przysłuchiwała się tej dziwnej rozmowie nie wiedząc zupełnie o co sołtysowi chodzi.

 

– No właśnie panowie… jak mam to powiedzieć… o sprawiedliwość mnie chodzi. Mnie i jej rodzicom. – mówiąc to zaczął powoli odwracać się w stronę carskich żołnierzy – Próbowałem ich przekonać, udobruchać. Wstawiałem się za wami lecz byli nieubłagani. Chcą krwi. Chcą zemsty. Chcą sprawiedliwości… Nie mogłem nic poradzić. Przepraszam panowie wojacy.

 

– Ale o co chodzi, sołtysie? – zdążył zadać pytanie Klimow.

 

– O to, że miała piętnaście lat, że była ich jedynym dzieckiem i nie zasłużyła na gwałt i śmierć zadaną przez jednego z was… – zniżonym głosem odparł powoli sołtys Andrzejewski

 

– Że co? Że któryś z moich ludzi? Mówić mi tu, który to zrobił, a już! – krzyczał do swoich Klimow.– Sołtysie, ja osobiście przykładnie ukaram tego skurwiela. No, który to zrobił, a?

 

– Doceniam pana. Jest pan dobrym człowiekiem. Człowiekiem honoru. Szkoda pana oddawać na stracenie. Jednak ONA jest głodna. Bardzo głodna. Żegnajcie wojacy – mówiąc te słowa ponownie odwrócił się w stronę lasu i odszedł między drzewa. 

 

Cisza trwała jeszcze dobre kilka minut. Dopiero pijany Sjemak odważył się przemówić – A to sabaka! Choćby co przyniósł ze sobą.

 

– Ki czjort… Jaka ONA? – Kubałow zadał bardziej sensowne pytanie i rozejrzał sie po twarzach swoich towarzyszy.

 

– Co do cholery? I który z was tam narozrabiał?! Juz ja dojdę prawdy, a wtedy pójdziecie pod sąd wojenny! – Klimow nie krył swej złości. – Sjemak, wy marudzicie cały czas! Nic wam się nie podoba to pewnie chcieliście umilić sobie żołnierski żywot! A wy Berezowski ruchacie wszystko co się rusza! Mam was na oku od dłuższego czasu! Wyjaśnimy to później, ale co do kurwy ze strażami!? Sołtys jak się tu dostał, a? Oni na tych strażach śpią czy jak? Berezowski, sprawdź Szewczenkę. A ty Kubałow, Maksima.

 

Obaj żołnierze chwycili swoje mosiny i pewnie rozpoczęli marsz w stronę wyznaczonych do sprawdzenia posterunków. Ich zadanie jednak zostało szybko przerwane, a wszystko przez jeden przeciągły, piekielny ryk.

 

– Co do chuja? – nawet pijany Sjemak momentalnie otrzeźwiał.

 

Teraz wszyscy zgromadzeni przy ognisku sołdaci stali odwróceni plecami do siebie otaczając w prowizorycznym szyku bojowym palące się ognisko.

 

– Panie plutonowy, co to było? Wilki? NIedźwiedzie? – dopytywał Szunin

 

– Było nie strzelać do tej watahy co ją przed tygodniem my spotkali. Mówiłem ci Berezowski. – Teraz będziemy musieli jeszcze od wilków się odganiać przez pół nocy – obwiniał kolegę Sjemak.

 

– Wilki tak nie wyją – polowałem na te bestie z bratem i batką. – wyjaśnił sytuację Kubałow – To, towarysze… Ten dzwięk… nie należy do żadnego zwierzęcia.

 

– Gotuj broń. – zakrzyknął Klimow – I nie pierdolić mi tu jak stare baby! My carscy żołnierze, a nie…. – jego przemowę przerwało szybkie warknięcie gdzieś niedaleko. Krótkie, głośne warknięcie oraz świst jednego szybkiego cięcia. Jakby ostrym narzędziem.

 

– Co to było? – strach już wyraźnie rysował się na obliczach sołdatów. Potem słyszeli coś jakby kłapanie, mlaskanie. Jakby odgłosy jedzenia, a raczej zjadania czegoś. W tym samym momencie dało sie słyszeć też rżenie uciekających koni.

 

– Kurwa jasna! Zerwały się! – trzeźwy jak skowronek Sjemak doskonale czytał już całą sytuację.

 

Z lasu, na prawo od Woronek dało się posłyszeć kroki. Wszyscy ustawieni w kole żołnierze momentalnie wycelowali swoje mosiny w stronę, z której owe kroki dochodziły. Napięcie opadło gdy zza drzew wyłonił się zziajany szeregowy Szewczenko, wystawiony na czaty na prawej flance.

 

– Szewczenko!? Co jest? Dlaczego opuszczacie posterunek i co się tam dzieje, jop twoja mać!

 

– Plutonowy, melduję…– Szewczenko nie mógł złapać tchu – Widziałem TO… – łapczywymi haustami szeregowy łapał zachłannie powietrze. – TO COŚ zeżarło Maksima. Zeżarło żywcem… Widziałem TO…

 

– Co wy mi tu pierdolicie Szewczenko – Klimow niedowierzał doniesieniom swojego szeregowca. – Co zeżarło? I gdzie są nasze konie? Czy uciekły? 

 

Szewczenko nie odpowiedział. Na jego twarzy rysowało się głębokie przerażenie. Nie ludzkie, a piekielne. W tym momencie nastała cisza. Ustało leciutkie szumienie wiatru, nie dało sie słyszeć żadnych odgłosów lasu. Potem stało sie coś zupełnie niewytłumaczalnego. Płomień ogniska nagle zgasł, po prostu. Teraz widać nie było już zupełnie nic.

 

I wtedy się zaczęło. Płomień wybuchnął trzykrotnie większy. Był tak duży, że języki ognia prawie dotknęły koron sosen otaczających obóz. Po kilku sekundach ogień zmniejszył się do normalnych rozmiarów jednak to zjawisko pozostawiło w obozowisku coś jeszcze. Przed Szewczenką, jedynym ustawionym poza formacją, stał potwór. Wysoki na pięć łokci, z pazurami jak sztylety, mięśniami pulsującymi pod skórą. Potwór stał wyprostowany. Swoimi wielkimi złymi oczyma wpatrywała się w Szewczenkę. Wystawiona na wierzch szczęka ukazywała szereg ociekających śliną i krwią strasznych kłów. Całości potępieńczego obrazu dopełniały długie jasne włosy, jakby niewieście. To była strzyga.

Nogawka spodni Szewczenki momentalnie zaczęła stawać się mokra. Strzyga przyjęła postawę bojową – spięta do skoku już na wszystkich czterech kończynach rozwarła nienaturalnie szeroko swoje szczęki ukazując rząd strasznych zębisk. Jęk, a może pisk, skok, jeden ruch pazurów. Strzyga zniknęła w między drzewami, a klatka piersiowa leżącego po ataku upiora Szewczenki była otwarta i zmasakrowana. Z jej wnętrza wydobywała się para, a połamane i wydarte z ciała żebra  wystawały na sztorc tworząc nieludzki obraz. Szewczenko żył, a raczej jeszcze oddychał. Jego żywot był jednak skończony. 

 

Towarzysze nie zdążyli zareagować, a z powietrza nastąpił kolejny atak. Upiór skoczył na konającego Szewczenkę zgniatając jego głowę i jednocześnie uderzył łapą na odlew w pozostałych. Trafił w Klimowa, który odleciał po ciosie na kilka metrów i uderzył plecami w pień drzewa. Teraz potwór stał naprzeciwko czterech żołnierzy: Berezowskiego, Sjemaka, Kubałowa i Szunina. Strzyga rozpoczęła swoją szarżę miotając uzbrojonymi w pazury łapami prosto na carskich. Pierwszy został trafiony Szunin. Trafiony, ale nie zabity – miał rozcięte prawe ramię. W tym samym czasie Berezowski zachował trzeźwość umysłu. Mimo trzęsących się rąk zdołał przeładować swojego mosina i oddał strzał. Z tej odległości nie dało się nie trafić. Strzyga dostała w plecy. Powoli odwróciła się i spojrzała jeszcze straszniej na Berezowskiego. Postąpiła w jego kierunku jeden duży krok patrząc żołnierzowi prosto w twarz i wydała okropny ryk. Oniemiały Berezowski dosłownie spojrzał śmierci w twarz… pierwszy raz tej nocy. Zbrukany upiorną śliną i strachem, zwykle odważny i pewny siebie, Berezowski nie mógł postąpić nawet kroku do tyłu. Odruchowo próbował przeładować mosina jednak nie mógł tego zrobić. Nawet nie poczuł kiedy stracił ramię. Teraz wisiało bezładnie na ostatnich strzępkach skóry i ścięgien. Spojrzał na nie, potem na strzygę, a ta w ułamku sekundy chwyciła sowimi zębiskami wiszący kikut i bez trudu go odgryzła. Jakby było to pęto kiełbasy, którym tak niedawno zajadał się Berezowski. Odgryzła, pożarła a odcinek poniżej łokcia zwyczajnie wypluła za siebie.  

 

Następnym bohaterem chciał zostać Sjemak jednak ten nie miał tyle szczęścia. Również strzelił i również trafił potwora. Ten jednak wydawał się nie być w ogóle wzruszony kolejnymi dawkami ołowiu. Postąpił jakby nigdy nic w stronę Sjemaka. Tym razem powolnymi ceremonialnymi krokami. Sjemak zdołał w tym czasie przeładować karabin, który… okazał się pusty. To był ostatni nabój w magazynku. Strzyga bez trudu wytrąciła mu broń z ręki. Pochwyciła kaprala za kark i uniosła ponad siebie. Drugą łapą wbiła się w szyję ofiary od strony pleców. Chwilę się szarpała po czym… mięśnie Sjamaka ustąpiły, a potwór w triumfalnym geście uniósł w powietrze wyrwany, pozbawiony mięśni kręgosłup karpala. Jurij Sjemak, syn bednarza z Kazania odszedł z tego świata nie wydając żadnego odgłosu.

 

Strzyga trzymała jeszcze w jednej ręce wyrwany z żywego ciała kręgosłup Sjemaka, a w drugiej jego sflaczałe martwe truchło. Polizała je tylko swoim diabelsko długim językiem i odrzuciła na bok. Miała teraz ważniejsze sprawy do załatwienia. Pewna siebie postąpiła w stronę ostatniego stojącego sołdata – szeregowego Iwana Kubałowa. Rosły i odważny chłop spod Uralu trzykrotnie się przeżegnał w prawosławnym obrządku po czym zawierzając Bohu Spasitielowi i swojej sile… przyjął postawę bokserską. Spojrzał upiorowi w oczy i zaczęło się! Jeden cios strzygi…chybiła. Zamachnęła sie z lewej lecz znów Kubałow był szybszy. Zdołał zrobić unik, pochylić i oddać sierpowym. A że parę w rękach to on miał, a do tego na obie dłonie założył kastety co miał w zwyczaju przy bójkach, strzyga odczuła to uderzenie i aż cofnęła się po nim o krok. Nie mogła sobie jednak pozwolić na takie zabawy. Dopadła Kubałowa tak jak przed chwilą Sjemaka i trzymając za szyję uniosła bez trudu do góry. Język upiora, długi i obleśny dotknął twarzy bohaterskiego Kubałowa. Mimo heroicznej walki ten uralski mocarz nie zdołał wyrwać się z uścisku upiora. Rozwarte szczęki już szykowały się do zadania ostatecznego ciosu. Głowa Kubałowa była już między dwoma rzędami zębisk strzygi kiedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego…

 

Powietrze przeciął metaliczny świst, a strzyga wygięła się z do tyłu. Wygięła się z bólu bowiem w jej plecach tkwił wbity nóż, tatarski nóż. Upiór wypuścił z żelaznego uścisku Kubałowa i zwrócił się ku nowemu przeciwnikowi. Z lasu pewnym krokiem wystąpił starszy strzelec Borys Woronin. Zatrzymał się jeszcze przed przeciwnikiem z piekła rodem. Wyjął turecki kindżał, który zawsze miał ze sobą i ruszył na strzygę niemalże prosząc ją do szaleńczego tańca śmierci. Demon zaatakował pierwszy lecz żaden z szybkich ciosów upiora nie dotarł celu – Woronin w swoich unikach zawsze był szybszy. Tylko znanym sobie sposobem nadążał unikać piekielnie szybkich ataków demona. Cios z lewej, cios z prawej, szarpnięcie od dołu po skosie. Żaden z tych ciosów nie sięgnął odważnego Tatara. Uchylając się przed kolejnym szerokim zamachem strzygi zdołał jeszcze przejechać kindżałem po jej żebrach. Strzyga zawiła przeciągle i z bólu, aż uklęknęła na jedno kolano. To dało Woroninowi czas na wyjęcie z jej pleców pierwszego ostrza, które utknęło tam po jego rzucie. Wyciągnięcie ostrza sprawiło kolejny ból upiorowi. Napastnik z piekła rodem momentalnie obrócił się i mając dość walki zaatakował otwartą dłonią. Woronin tylko na to czekał – wbił nóż w otwartą dłoń strzygi przebijając ją na wylot. I strzyga i Woronin byli teraz zdziwieni i to na tyle, że zdążyli wymienić się spojrzeniami. Tylko przez moment. Strzyga wyrwała rękę razem z wbitym w dłoń ostrzem sztyletu i tym samym wbitym ostrzem zaatakowała Woronina jak nożownik. Dla niego jednak to była tylko woda na młyn. W walce na noże to Woronin akurat się znał. Sparował cios i kolejny raz przejechał drugim ostrzem po boku strzygi. Ta znowu ryknęła z bólu. Teraz obaj przeciwnicy krążyli wokół palącego się jeszcze ogniska patrząc na siebie i próbując przewidzieć kolejne ruchy. Woronin dyszał już ciężko – walka z demonem kosztowała go wiele sił. Strzyga wykorzystała ten moment i wyjęła ze swojej rannej dłoni sztylet Woronina po czym odrzuciła go w dal. Kubałow oraz ranni Szunin i Berezowski przyglądali się nierównemu pojedynkowi człowieka z bestią. Dosyć już tego odpoczynku – Woronin i strzyga ruszyli na siebie w szaleńczym tańcu sztyletu, szponów i pazurów. Ruchy obu przeciwników były tak szybkie, że nie dało się ich w ogóle widzieć. Przecinane co chwila powietrze mówiło wiele o tempie tej walki. Woronin po jakimś czasie stawał się jednak coraz wolniejszy. Nie brakowało mu umiejętności, a sił. I nie ma sie co dziwić – pewnie w tym momencie nikt z całej carskiej armii nie chciałby się mierzyć z tym nożownikiem, ale co innego słowiański demon. I to krwiożerczy demon. W końcu juz nie zadawał ciosów, nie miał na to sił. Jego uniki było co prawda skuteczne lecz wydawało się, że strzyga jest coraz bliżej celu. Potwierdziło to tylko kilka zadrapań na ciele Tatara. W końcu stało się. Nóż Woronina został wytrącony z ręki. Strzyga tylko na to czekała. Teraz jej zębiska zdawały się układać w coś jakby uśmiech. Bezbronny i bezsilny Woronin obojętnie spojrzał w kierunku wypuszczonej broni, a następnie na strzygę. Ich spojrzenia ponownie spotkały się. Potwór wykorzystał swoją szybkość – w mgnieniu oka pochwycił Tatara za szyję, uniósł do góry i… powoli i niemal ceremonialnie włożył całą jego głowę do swojej paszczy. Krzyk lecz krótki. Dźwięk pęknięcia. Spazmatyczne drgawki ciała Woronina nawet po odrzuceniu na bok. Teraz strzyga przeżuwała głowę kompana patrzących na całą scenę Kubałowa, Szunina i Berezowskiego. Pękające kości czaski, rozlewające się między kłami resztki mózgu Woronina i ten beznamiętny wyraz twarzy demona. Jeśli do tej pory towarzysze czuli się przeklęci przez zesłanie na nich strzygi to tym widokiem mogli poczuć się jak prawdziwi potępieńcy.

 

Heroiczna walka Woronina, najodważniejszego człowieka jakiego w swoim życiu spotkali nie zdała się teraz na wiele. Co prawda ugrał on dla nich kilkanaście minut życia lecz teraz byli sami i praktycznie bezbronni. Strzyga upoiła się już zwycięstwem nad jedynym tej nocy godnym niej przeciwnikiem. Jej spojrzenie zatrzymało się teraz na lekko rannym Szuninie i to w jego kierunku zaczęła postępować. Nikołaj Szunin leżał na plecach i odpychając się nogami próbował naiwnie oddalić się od bezlitosnego napastnika. Nie zdołał. Strzyga dopadła młodzieńca i zaczęła wyszarpywać jego wnętrzności. Krzyk Szunina widzącego swoje wyrwane jelita był iście piekielny, potępieńczy. Ucztę strzygi przerwały strzały naganta M1895 trzymanego pewnie w ręce przez Klimowa. Plutonowy odzyskał przytomność po ciosie demona. Drugi, trzeci, czwarty, piąty i w końcu szósty wystrzelony pocisk trafiły w bestię. Podobnie postąpił Kubałow, który teraz strzelał w potwora z rewolweru martwego Sjemaka. Uwaga strzygi skupiła się jednak na plutonowym Klimowie. Strzyga podniosła łapę, pazury zalśniły w bladym świetle pierwszych promieni wschodzącego słońca i … zatrzymały się w powietrzu. To dzielny Kubałow wbił w odsłonięte żebro potwora bagnet ze swojego karabinu. A wbił bagnet głęboko bo, aż na pół ruskiego łokcia. Strzyga obróciła się i uderzyła szeregowego Kubałowa swoimi pazurami wyrywając mu dolną szczękę i rozdzierając szyję. Raniony szeregowy padł do stóp leżącego i konającego Szunina. Tam, rzeźnik z uralskiej Peczory, trzymając się za gardło i patrząc litościwie w oczy swojego rannego kolegi dokonał żywota. Strzyga próbowała jeszcze wyjąć bagnet z ciała lecz zwyczajnie nie mogła go dosięgnąć. Jej nieuwagę znowu wykorzystał Klimow, który uderzył w szczękę potwora z całej siły obuchem topora. Potwór zachwiał się na nogach, z jego paszczy wyleciał nawet jeden kieł. Cofnął się jeszcze kilka kroków, przyjął postawę bojową gotów skoczyć na walczącego do ostatnich sił Klimowa. Ten również przyjął ofensywną pozę i uzbrojony jedynie w rosyjski topór był gotów na śmierć.

 

Wtedy stało sie coś nieoczekiwanego. Pierwsze promienie słońca dotarły do miejsca kaźni oświetlając i Klimowa i upiora. O ile dla plutonowego słońce nie było niczym nowym to potwór zdawał się tego zjawiska nie tolerować. Zaczął ryczeć i zasłaniać się swoimi łapami po czym odwrócił się w kierunku zachodu – tam gdzie promienie wschodzącego słońca jeszcze nie dotarły, po czym… zaczął zwyczajnie uciekać.

 

Klimow nie miał czasu ani chęci na rozważania dlaczego upiór się wycofał. Przyparł teraz do płaczącego Szunina próbującego wkładać swoje jelita z powrotem do brzucha.

 

– Szeregowy! Nikołaj! Będziecie żyć! Słyszycie! Wyciągnę was z tego! – mówiąc te słowa Klimow nie wierzył w nie. Nawet przez chwilę pomyślał, że bezładne babranie się w jelitach Szunina ma sens i że faktycznie można to wszystko jeszcze włożyć do jego jamy brzusznej, zaszyć i postawić kompana na nogi. Płacz Szunina przerwała tę bezpodstawną nadzieję.

 

– To przeze mnie… To ja… Ja to zrobiłem…

 

– Co wy ględzicie Szunin?

 

– Ja… Ona była taka ładna… Przypominała mi – tu Szunin znow wypluł sporą dawkę krwi – Przypominała mi moją ukochaną Nadię. Do tego tak się do mnie uśmiechała. Myślałem, że chce.

 

– To ty?! W życiu bym nie pomyślał, ze mogłeś skrzywdzić tę dziewczynę z Woronek… Prędzej Sjemak albo Berezowski. A właśnie.. Gdzie ten szelma jest? A nieważne.

 

– Ja chciałem tylko na chwilę zapomnieć o wojnie i poczuć się tak jak z moją ukochaną Nadią… Nie chciałem jej skrzywdzić, dowódco. – żewnie tłumaczył się Szunin – Nie chciałem też jej zabić… to był… to był wypadek…

***

– Yyyy! Yyyy! Yyyyyyyyy! …aaaaaaaaa…. – krótkie oddechy gwałciciela zamieniły się w głębokie sapanie oddające jego błogą ulgę i poczucie spełnienia. Wyszedł z dziewczyny, postąpił kilka kroków za siebie po czym upił łyk gorzałki. Dziewczyna osunęła się na deski podłogowe i chwilę leżała. Z jej oczu poleciało kilka łez. Kilka bo nie miała już czym płakać. NIkołaj Szunin wytarł usta w rękaw i cały czas będąc nagim od pasa w dół wskazał butelką na leżącą na deskach Marysię Makównę – Ty! Ty się kurwa ciesz! Żaden z tych wieśniaków z twojej zabitej dechami wsi by cię tak nie wychędożył jak ja! Ty się ciesz krasawica… Żołnierz Cara, Wsieja Rusi Gosudara cię wydupczył. To tak… to jakby Car… a ty i tak nie panimajet głupia… – Szunin upił kolejny łyk gorzałki.

 

Marysia naciągnęła na siebie strzępy ubrań tak by nakryć swoją nagość. O ile to w pewnym stopniu jej się udało o tyle nie mogła zakryć czegoś innego – swojego wstydu. Kochała Stasia, swojego rówieśnika, towarzysza zabaw w czasach beztroskiego dzieciństwa. Ich rodziny, Makowscy i Kowalewscy, byli już nawet po słowie i do ślubu młodych miało dojść za trzy wiosny – po osiągnięciu przez nich dojrzałości. Wszytko układało się jak w marzeniach ich i ich rodzin. Jednak wszystko skończyło się tego czerwcowego wieczora dwa dni wcześniej kiedy Szunin pierwszy raz dostrzegł Marię pracującą w miejscowej karczmie. Gładkie lico, długi słowiański warkocz, głębokie spojrzenie, dekolt odsłaniający już co nie co pomimo młodego wieku Makówny. Młody, spragniony cielesnych uciech szeregowiec nie mógł oprzeć się swoim chuciom. Tym bardziej, że w swoim rodzinnym Piotrogrodzie młody student literatury nie zwykł długo trzymać się jednego kwiatka. Teraz w tym dalekim kraju musiał sobie jakoś rekompensować utracone towarzystwo rozwiązłych dziewcząt Piotrogrodu. Wyposzczony żołnierz zdecydował, że weźmie tę Polkę choćby i siłą.

 

Teraz drapał się po przyrodzeniu i nadal pił – No Poleczko, nooo. Nawet i najlepsza z tych które miałem, Nadia, nie była taka zwarta jak ty. Ładnie, ładnie Poleczko. Nadia byłaby zazdrosna  hahaha – zaśmiał się rubasznie gwałciciel. – A wiedz, że ta Nadia to krasiwa i wiąziuteńka… jeszcze byś trochę umiała skakać i mogłabyś mieć luksusowe życie w Piotrogrodzie, a może i w samem Moskwie. Ale chuj – siedź w tej dziurze Poleczko.

 

Marysia zdawała się nie słyszeć tych obelg. Oparła się na taborecie. Potem podciągnęła się na drewnianym stołku i podnosząc się strąciła z niego instrument, bałałajkę. Głuchy dźwięk upadającego instrumentu wypełnił wnętrze izby. Polka momentalnie podniosła z należną czcią przedmiot lecz było już za późno.

 

– Łooosz ty suko! Jop twoja mać! Moja ukochana, moja miłość jedyna. Bałałajka moja. To ja po to ryzykował razy żeby tylko ten instrument umiłowany wykraść staremu wujowi, żebyś ty mi go poniewierała!? Asz ty suka! – wciąż pół nagi dwudziestoletni Szunin trzymając w jednej ręce butelkę bimbru zamachnął się i z całych sił kopnął Polkę pod żebra. Ta krzyknęła z bólu i upadła na plecy. Leżała teraz bezbronna, a dwudziestolatek zaczął kopać ją gołą nogą. Maria broniła się osłaniając twarz swoimi drobnymi dłońmi.

 

– Moja bałałajkę! Moją bałałajkę tak traktować! – darł się w amoku napastnik

 

– Ja nie chciałam! Ja przepraszam! Już nie chcę! Już nie chcę! – Marysia pokornie przepraszała za swoją niezdarność

 

– Usz ty sabako paskudna – teraz z całej siły grzmotnął w jej głowę butelką trzymaną w ręce tak, że ta pękła. Teraz znowu bił rękoma. Bił z całej siły, aż piana wystąpiła mu na usta. Z wysiłku i bimbru przewrócił się, a Marysia zaczęła w pośpiechu uciekać na czworaka byle dalej od pijanego carskiego żołnierza, który przed chwilą nieodwracalnie pozbawił ją godności, a teraz jeszcze zamęczał jak zwierzę. Jeszcze kilka kroków i będzie za progiem izby, za progiem warsztatu. Zamknie drzwi, zarygluje je i ujdzie z życiem. Marysia jednak poczuła w swojej nodze okropny ból. Taki, którego nie doznała nigdy wcześniej. Jakby rozrywało jej nogę od środka. I rzeczywiście mogła tak się poczuć. Zrozumiała to gdy odwróciła głowę i w swojej lewej nodze, nad piętą dostrzegła wbite ciosło. Narzędzie przecięło skórę, mięśnie, ścięgna i kości. Utknęło w nodze. Krzyknęła kolejny raz i jeszcze szybciej poczęła już teraz czołgać się ku zbawiennym drzwiom warsztatu. Coś jednak zniweczyło jej wysiłki. Nagle pociągnięta, a raczej szarpnięta za wbite w nogę narzędzie znalazła się na środku izby. Bezradna i zrezygnowana już nie uciekała. Nie miała już siły.

 

Kat i oprawca – Nikołaj Szunin, dwudziestoletni student literatury z Piotrogrodu miał w ręku młotek. Niewielki i lekki. Jednak taki w zupełności wystarczył by zmasakrować piętnastoletnią, niewinną dziewczynę. Po kilkunastu uderzeniach w głowę, plecy i klatkę piersiową trzonek młotka złamał się jakby tego dnia samo martwe narzędzie miało powiedzieć: DOSYĆ.

 

Ciało Marysi, jeszcze niedawno jędrne, zachęcające i piękne teraz leżało martwe. Przypominało niedbale oporządzoną zwierzynę, a nie zakochaną, słowiańską piękność i ozdobę wioski. Krew pokryła swoją barwą podłogę warsztatu. Tam gdzie posoka przykryta była cieniem miała barwę szkarłatu. Natomiast tam gdzie przez szczeliny w deskach padało na nią światło dnia była jaskrawo czerwona. Również na takiego samego koloru był teraz warkocz martwej Marysi.

 

Szunin ubrał się, przełożył przez plecy swojego mosina. Nałożył manierkę. Zapiął pasek. Nałożył buty. Wszystkie te czynności wykonał starannie i z pełną powagą. Jako ostatnie podniósł strąconą bałałajkę. Nie otrzepał jej jednak z kurzu, nie sprawdził naciągu strun ani czy po upadku się nie uszkodziła. Chwycił w dłoń jak każdy inny przedmiot i opuścił miejsce kaźni beznamiętnie. Tak jakby wychodził w pole lub w jego przypadku na ulice Piotrogrodu.

***

Klimow nie dowierzał – Ty? Ja bym cię… Ja bym ich wszystkich prędzej oskarżył, a nie ciebie… Byłeś mi jak syn… – z oczu dowódcy popłynęły łzy. – Obiecałem sołtysowi, że podczas naszego pobytu żadnemu z Polaków włos z głowy nie spadnie. Tak miało być. Taka była umowa. A ty? Coś ty narobił? Oni wszyscy… Woronin, Kubałow, Sjemak, Berezowski, Maksim, Szewczenko… to była… oni byli mi jak bracia, jak rodzina. Po Kostiuchnówce mieli nas luzować. Mieliśmy wrócić do domów. Ty wszystko zniszczyłeś potworze. Zadufany egoisto!

Monolog Klimowa został przerwany dwoma strzałami. Padły kilkaset metrów od nich, tak przynajmniej ocenił Klimow. – Któryś z naszych przeżył? A może to polscy partyzanci teraz nas dobiją? – w sumie dowódcy było już wszystko jedno. Przeżywał swój osobisty dramat. Zawiódł się na żołnierzu, którego traktował jak syna.

 

– Zabij. Zabij mnie – resztkami sił powiedział Szunin.

 

Zapłakany Klimow wycelował naganta prosto w leżącego Szunina. Ręka się mu trzęsła. Nie mógł tego zrobić. Mimo występku młodego szeregowca nie przestał kochać go jak syna. Zamknął oczy, zacisnął zęby. Opuścił broń.

 

– Nie. Taki parszywiec jak ty nie zasługuje na łatwą śmierć od kulki. Zapłacisz za chłopaków. Zdychaj i niech cię robale zjedzą. – Klimow odwrócił się, a dyszący coraz ciężej Nikołaj Szunin zdołał tylko wyciągnąć rękę w kierunku odchodzącego dowódcy…

 

– Proszę… zabij mnie… Zabij mnie, słyszysz! Co nie zrobisz tego? Nie masz jaj? Pieprzony żołnierzyk! A tej głupiej Polki mi nie szkoda. I niech się cieszy, że dałem jej to czego żaden Polaczek by jej nigdy nie dał – Szunin teraz nikczemnie się uśmiechał i wyciągnął jaszczurzo język, a szatańskiego obrazu dopełniły jego zakrwawione usta.

 

– Pieprzę ciebie! Pieprzę Cara i ten parszywy kraj! Chętnie wyruchałbym ją jeszcze raz! – złapał kilka oddechów i znowu zaczął krzyczeć w kierunku odchodzącego Klimowa – Zabij mnie! No zabij mnie ty chuju!

***

Zaczynało brakować mu sił. Przebiegał właśnie przez wąski strumyk trzymając się za kikut. Mimo założenia prowizorycznej opaski uciskowej z paska do spodni z każdą chwilą tracił coraz więcej krwi. Jakby nieszczęść było mało czuł i słyszał, że jego prześladowcy są coraz bliżej. Przeskok przez powalony pniak, jeden i drugi. Wzniesienie w lesie, które niesiony adrenaliną bez problemu pokonał. Za wzniesieniem teren jednak stromo się obniżał. Wykorzystał to do nabrania prędkości. Jednak plan się nie powiódł – szybko stracił równowagę, a upadając potoczył się kilkanaście metrów w dół. Porządnie poturbowany Berezowski doczołgał się pomiędzy rosnącymi dookoła paprociami do najbliższego drzewa – ogromnego dębu. Oparty o nie plecami wyciągnął z kabury swój rewolwer naganta. Sprawdził magazynek. Były w nim 3 naboje.

 

– Na trzy sztuki wystarczy – pomyślał. Teraz tylko czekał. Ujadanie stawało się coraz wyraźniejsze. W końcu na wzniesieniu, z którego spadł zobaczył pierwszego wilka. Wkrótce wyłoniły się kolejne osobniki, a za nimi jeszcze następne. Z początku powoli, a później coraz szybciej poczęły postępować w kierunku rannego carskiego żołnierza. Ten nie miał zamiaru czekać, aż kolejne bestie się do niego dobiorą. Podniósł jedyną rękę na wysokość wzroku, wycelował i … pudło. Teraz skupił się jeszcze bardziej. Tak go uczono – po pierwszym strzale drugi oddaj jak najszybciej. Niech przeciwnik Imperium Rosyjskiego wie, że ma do czynienia z szybkim i sprawnym strzelcem. A najlepiej jeszcze celnym strzelcem. Przymierzył, pociągnął za spust. Wilk zaskomlał i padł na ziemię niczym raniony piorunem.

 

– Masz chuju – powiedział triumfalnie Berezowski nawet uśmiechając się. W magazynku miał jeszcze tylko jeden nabój, a wilków wokół niego było co najmniej pięć.

 

 Uniósł kolejny raz rękę z rewolwerem, wycelował, pociągnął za język i …nic. Nagant zaciął się. Wilki wyczuwając, że ich ofiara jest już całkowicie bezbronna zaczęły powoli zbliżać się do Berezowskiego. Powoli, strosząc chyb i szczerząc zęby wyglądały niewiele mniej groźnie niż strzyga, która zabiła jego towarzyszy, a jego samego pozbawiła ramienia. Podchodziły z trzech stron, a ich sylwetki wyłaniały się zza rosnących wszędzie dookoła paproci. Były dwa metry od niego. Metr. Pół. Już czuł ich oddech. Wiedział, że za chwilę, za sekundę wilcze szczęki dorwą go i rozszarpią na małe kawałeczki. Spojrzał śmierci w oczy drugi raz tej nocy. I drugi raz zachował swoją hardość.

 

– Żywego mnie nie dostaniecie! – wykrzyczał wilkowi prosto w pysk po czym kolejny raz zawierzył konstruktorom swojego rewolweru. Tylko to mu zostało. Przyłożył swojego naganta pod szczękę i z zaciśniętymi zębami i zamkniętymi oczami pociągnął za spust…

***

Wyszedł właśnie z lasu. Usłyszał kolejny strzał, trzeci już. Jednak to nie robiło na nim już żadnego wrażenia, nie wywołało żadnych uczuć. Zrezygnowany plutonowy Oleh Klimow szedł teraz z opuszczonymi rękoma przypominając bardziej proszalnego dziada niż dumnego dowódcę wojsk Cara Mikołaja II Aleksandrowicza. Szedł zmęczony. Wydawało się, że posiwiał i postarzał przez te kilka godzin nocnego horroru. Nie myślał już o żadnym raporcie ani o mobilizacji pod Kostiuchnówką dokąd miał zaprowadzić swoich ludzi. Ludzi, którzy właśnie stracili życie w walce. Ale w walce z kim? A raczej z czym? Ze strzygą? Naprawdę? Z pogańskim wymysłem tych głupich Polaków? Sam nie wierzył w to co niedawno się wydarzyło. A przecież widział truchło Sjemaka z raną na całej długości kręgosłupa. Widział śmierć dzielnego Kubałowa. Znalazł bezgłowe ciało Woronina. Widział umierającego Szunina… akurat tego ostatniego nie było mu szkoda. I przede wszystkim widział strzygę. Słowiańskiego potwora , którym w dzieciństwie straszyła go babka. Do tej pory miał to za bajkę. Za ludowe podanie. Teraz jednak wszystko w nim się zmieniło…

 

 W głowie miał pustkę. Przed sobą dostrzegł kij. Dębową gałąź z odchodzącą korą i mchem na niej. Podniósł go i czule chwycił w obie ręce. Popatrzył na kij. Podpierając się na nim począł postępować dalej. Byle dalej od tego przeklętego miejsca. Mimo, że jako jedyny przeżył atak słowiańskiego demona jego życie się skończyło. Zatrzymał się jeszcze na chwilę. Rozejrzał dookoła. Wybrał południe – Kostiuchnówkę. Liczył, że odnajdzie tam to czego teraz najbardziej pragnął – swoją śmierć.

***

Jasność i świt przejęły już na dobre władze nad nocą. Poranna mgła łagodnie unosiła się na łąkami i polami wokół Woronek. Mężczyzna powolnymi krokami zbliżał się do wioski. Na rogatkach czekało na niego dwoje ludzi – kobieta i mężczyzna. Mężczyzna niósł na rękach młodą dziewczynę. Mężczyzna niosący dziewczynę zbliżył się do czekającej pary już na kilka metrów.

 

– Marysiaaa – trwożnie zawołała Agnieszka Makowska po czym z jej oczu poleciały łzy. -Dziecko ty moje – podbiegła do poranionej dziewczyny i zaczęła czule całować ją w czoło.

 

Dziewczyna powoli otworzyła powieki – Mama? – cicho wyszeptała – Mamusiu, to ty?

 

– Moja córuś – Agnieszka Makowska uśmiechnęła się – Co oni ci zrobili? – dodała taksując trzymaną wciąż na rękach swoją córkę.

 

I faktycznie. Marysia była poharatana jak po tureckich torturach. Zdarta skóra, rany, wybite zęby lecąca nadal krew spod żebra. Wydawać by sie mogło, że nikt nie zniesie takich obrażeń jednak ich córka żyła. Żyła, oddychała i stawała się coraz bardziej przytomna. Jakby po ciężkiej pracy w polu odzyskiwała siły lub jakby… rodziła się na nowo. Bartosz Andrzejewski postawił nagą dziewczynę na nogi, a matka natychmiast obdarzyła ją uściskiem. Po chwili dołączył do nich również ojciec, Maciej Makowski.

 

Bartosz Andrzejewski, sołtys wołyńskiej wsi Woronki, był człowiekiem zaradnym. Panował nad wsią, nierzadko rozwiązywał spory, a gdy trzeba było łagodził nastroje wśród ludzi. Bartosz Andrzejewski miał też konszachty z ciemnymi mocami. Mało kto wiedział z jakimi dokładnie i mało kto chciał to wiedzieć. Ludziom starczało, że te czarne siły dzięki powiązaniom Andrzejewskiego były ich obrońcami, a nie ciemiężycielami.

 

Teraz ten sam Andrzejewski patrzył jak Makowscy tulą swoją jedyną córkę. Wiedział i oni wiedzieli, że za chwilę tę rodzinę dotknie kolejna tragedia. Tym razem cicha tragedia. Spojrzenie Macieja Makowskiego przytulonego nadal do swojej żony i córki spotkało się ze spojrzeniem sołtysa. Nie potrzebowali teraz słów. Obaj wiedzieli co się dalej stanie. Andrzejewski mijając rodzinę wręczył w dłoń Macieja nóż. Był to nóż w całości wykonany ze srebra, a takie służyły tylko do zabijania wąpierzy i strzyg by te, po przemianie, nie nachodziły i nie nękały osób bliskich im za życia. Maciej wsunął sobie ostrze do tyłu za pas spodni. Chciał jeszcze przez chwilę nacieszyć się obecnością na tym świecie swojego jedynego dziecka.

Andrzejewski zrobił swoje i w milczeniu opuścił nieszczęśliwą rodzinę. Rozejrzał się po wsi i głęboko lecz ze smutkiem odetchnął. Spojrzał jeszcze na kościół. Na jego kalenicy siedziała sowa. Puchacz.

 

 

Koniec

Komentarze

zaporozec2367 cześć! Przeczytałem twoje opowiadanie! Całkiem fajne. Fachowo opisałeś scenę gwałtu, tak samo “Fatality” widzę, że grałeś w Mortal Kombat :) Scena walki była długa ale całkiem wartko się ją czytało. Był tu też humor :) Miałem co prawda taki moment, że się chwilę nudziłem (to chyba podczas tej walki) ale ogólnie jest OK!

 

Pozdrawiam!

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150 bardzo dziękuję za recenzję i za przeczytania, co prawda nie krótkiego, opowiadania :)

myślę, że tematyka słowiańska jest na tyle ciekawa, że warto w to iść dalej :)

Początkowo czytałam z pewnym zainteresowaniem, ale z czasem opowieść zaczęła mnie nużyć. Mam wrażenie, Zaporożcu, że starałeś się wszystko dokładanie opisać, skutkiem czego po wielokroć podawałeś te same informacje i wzmianki, rozwlekałeś opisy, a to sprawiło, że opowiadanie stało się mocno przegadane.

Jak na mój gust w tej historii jest wiele krwi, flaków, pourywanych kończyn i żywcem pożeranych żołnierzy, a bardzo mało nastroju cechującego horror. Znajduję go tylko na początku tekstu, kiedy żołnierze niechętnie decydują się na nocleg w lesie. Późniejsze wydarzenia to już, moim zdaniem, nie horror, a zwykła rzeź.

Strzygę, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, czyta się bardzo źle – przeszkadzała mi masa błędów, usterek, literówek, powtórzeń, zbędnych zaimków, nie zawsze poprawnie i czytelnie złożonych zdań, że o źle zapisanych dialogach i zlekceważonej interpunkcji nie wspomnę.

Zaporożcu, masz przed sobą sporo pracy, ale mam nadzieję, że kiedy opanujesz zasady rządzące językiem polskim, Twoje opowiadania wiele zyskają.

 

pro­mień świa­tła oświe­tlał uno­szą­ce się… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

ko­lej­nych ude­rzeń swo­je­go cie­mię­ży­cie­la o jej po­ślad­ki . ―> Zbędny pierwszy zaimek. Zbędne spacja przed kropką.

Proponuje: …ko­lej­nych ude­rzeń cie­mię­ży­cie­la o swoje po­ślad­ki.

 

Nie ważne czy Polak… ―> Nieważne czy Polak

 

Z Panem Bo­giem. – soł­tys Bar­tosz An­drze­jew­ski , męż­czy­zna w sile wieku… ―> Z Panem Bo­giem. – Soł­tys Bar­tosz An­drze­jew­ski, męż­czy­zna w sile wieku

Zbędna spacja przed przecinkiem. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Ten od­wdzię­czył uścisk. ―> Chyba miało być: Ten odwzajemnił uścisk.

 

zna­la­zła się za ro­gat­ka­mi wio­ski… ―> Obawiam się, że wioski nie miały rogatek.

Za SJP PWN: rogatka  «niewielki budynek na granicy miasta, gdzie dawniej mieścił się posterunek miejski i gdzie pobierano opłaty wjazdowe»

 

sku­tecz­nie od­bie­ra­ło ocho­tę do walki w tym da­le­kim kraju. Obec­nie od­bie­ra­ło przy­by­szom… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Wszy­scy człon­ko­wie prze­trze­bio­ne­go już plu­to­nu pa­trzy­li się na drze­wa… ―> Wszy­scy człon­ko­wie prze­trze­bio­ne­go już plu­to­nu pa­trzy­li na drze­wa

 

prze­rwał no­stal­gicz­ny mo­ment na­my­słu to­wa­rzy­szy broni. ―> Na czym polegała nostalgiczność momentu namysłu?

Za SJP PWN: nostalgia «tęsknota, zwłaszcza za krajem ojczystym»

 

aż za­chwiał się na swo­jej wy­chu­dzo­nej ko­by­le. ―> Zbędny zaimek – czy jechałby na cudzej kobyle?

 

całej dru­ży­ny, a jed­no­cze­śnie naj­bar­dziej bru­tal­ny czło­nek dru­ży­ny… ―> Powtórzenie.

 

po­wo­li wje­cha­li na swo­ich ko­niach w wąski trakt… ―> Zbędny zaimek, zbędne dopowiedzenie – wiadomo, że są konno. Wjeżdża się na trakt, nie w trakt.

Wystarczy: …po­wo­li wje­cha­li na wąski trakt

 

spoj­rzał się tylko na po­wy­krzy­wia­ne ko­na­ry… ―> …spoj­rzał tylko na po­wy­krzy­wia­ne ko­na­ry

 

pu­chacz za­to­czył nad lasem ko­lej­ne kółko w po­wie­trzu… ―> Zbędne dopowiedzenie – czy puchacz kołujący nad lasem, mógł nie być w powietrzu?

 

Tak bę­dzie i basta! – Ma­ciej Ma­kow­ski ude­rzył… ―> Brakuje półpauzy rozpoczynającej wypowiedź dialogową.

 

aż wszyst­kie kufle pod­sko­czy­ły na raz. ―> …aż wszyst­kie kufle pod­sko­czy­ły naraz.

 

– Po­wie­dzia­łem! -tym razem… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

spoj­rza­ła się w stro­nę An­drze­jew­skie­go. ―> …spoj­rza­ła w stro­nę An­drze­jew­skie­go.

 

Wie­cie co trze­ba bę­dzie zro­bić gdy Wasza córka… ―> Wie­cie, co trze­ba bę­dzie zro­bić, gdy wasza córka

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

nie czuli sie tu swoj­sko . ―> Literówka. Zbędna spacja przed kropką.

 

Ku­ba­łow – po­staw­ny chło­pi­na spod Uralu… ―> Sprzeczność – skoro postawny, to nie chłopina.

 

Ahhh pięk­ne czasy to były… ―> Ach, pięk­ne czasy to były

 

pod­no­sząc się z drew­nia­ne­go pień­ka… ―> Masło maślane – czy pieniek mógł być inny, nie drewniany?

 

zdą­ży­my na par­szy­wą bitwę. Zgi­nąć na niej pew­nie też zdą­ży­my… ―> Zginąć można na wojnie, a Ty piszesz o bitwie, więc: …zdą­ży­my na par­szy­wą bitwę. Zgi­nąć w niej pew­nie też zdą­ży­my

 

No­stal­gicz­ne od­de­chy sie­dzą­cych przy ogni­sku… ―> Na czym polega nostalgiczność oddechów?

 

plu­to­no­wy wziął cał­kiem duży łyk… ―> …plu­to­no­wy wypił cał­kiem duży łyk

Łyków się nie bierze.

 

…skoro może to pić, jop twoja mać. ―> …skoro może to pić, job twoja mać.

 

żoł­nierz z ta­tar­ską krwią w swo­ich ży­łach… ―> Zbędny zaimek – czy mógł mieć krew w cudzych żyłach?

 

Z resz­tą sami je wy­bra­li­ście. ―> Zresz­tą sami je wy­bra­li­ście.

 

Juz samo po­ja­wie­nie się… ―> Literówka.

 

-Za­graj­że nam coś. ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Kaj­da­ny mu dźwię­czą u nóg." ―> Kaj­da­ny mu dźwię­czą u nóg”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

– No to jak Pan soł­tys już się do nas po­fa­ty­go­wał… ―> – No to jak pan soł­tys już się do nas po­fa­ty­go­wał

Formy grzecznościowe piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

my Was ugo­ści­li, na­po­ili… ―> …my was ugo­ści­li, na­po­ili

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

soł­tys za­ni­żył głos… ―> …soł­tys z­ni­żył głos

 

krzy­czał do swo­ich Kli­mow.– Soł­ty­sie… ―> Brak spacji po kropce.

 

przy­kład­nie uka­ram tego skur­wie­la. ―> …przy­kład­nie ukarzę tego skur­wie­la.

 

ro­zej­rzał sie po twa­rzach swo­ich to­wa­rzy­szy. ―> Literówka. Zbędny zaimek.

 

Juz ja dojdę praw­dy… ―> Literówka.

 

Kli­mow nie krył swej zło­ści. ―> Zbędny zaimek.

 

– Panie plu­to­no­wy, co to było? Wilki? NIedź­wie­dzie? ―> Literówka.

 

– To, to­wa­ry­sze… Ten dzwięk… ―> Literówka.

 

My car­scy żoł­nie­rze, a nie…. ―> Wielokropek ma o jedną kropkę za dużo. Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

dało sie sły­szeć też rże­nie… ―> Literówka.

 

co się tam dzie­je, jop twoja mać! ―> …co się tam dzie­je, job twoja mać!

 

Kli­mow nie­do­wie­rzał do­nie­sie­niom swo­je­go sze­re­gow­ca. ―> Klimow nie dowierzał doniesieniom szeregowca.

 

nie dało sie sły­szeć żad­nych od­gło­sów lasu. Potem stało sie coś… ―> Literówki.

 

Teraz widać nie było już zu­peł­nie nic. ―> Raczej: Teraz już zupełnie nie było nic widać.

 

roz­war­ła nie­na­tu­ral­nie sze­ro­ko swoje szczę­ki… ―> Zbędny zaimek.

 

Strzy­ga znik­nę­ła w mię­dzy drze­wa­mi… ―> Strzy­ga znik­nę­ła mię­dzy drze­wa­mi

 

Strzy­ga roz­po­czę­ła swoją szar­żę… ―> Zbędny zaimek.

 

zdo­łał prze­ła­do­wać swo­je­go mo­si­na i oddał strzał. ―> Jak wyżej.

 

stra­cił ramię. Teraz wi­sia­ło bez­ład­nie na ostat­nich strzęp­kach skóry i ścię­gien. ―> Pewnie miało być: …wi­sia­ło bezw­ład­nie na

 

w ułam­ku se­kun­dy chwy­ci­ła so­wi­mi zę­bi­ska­mi… ―> Od kiedy sowy mają zębiska?

Gdybyś nie nadużywał zaimków, nie byłoby literówki. ;)

 

po­zba­wio­ny mię­śni krę­go­słup kar­pa­la. ―> Literówka.

 

Po­li­za­ła je tylko swoim dia­bel­sko dłu­gim ję­zy­kiem… ―> Zbędny zaimek.

 

Jeden cios strzy­gi…chy­bi­ła. ―> Brak spacji po wielokropku.

 

Za­mach­nę­ła sie z lewej… ―> Literówka.

 

Zdo­łał zro­bić unik, po­chy­lić i oddać sier­po­wym. ―> Chyba miało być: Zdo­łał zro­bić unik, po­chy­lić się i oddać sier­po­wym.

 

unio­sła bez trudu do góry. ―> Masło maślane – czy można unieść coś do dołu?

 

Wo­ro­nin w swo­ich uni­kach za­wsze był szyb­szy. ―> Zbędny zaimek.

 

Strzy­ga za­wi­ła prze­cią­gle i z bólu… ―> Strzyga przeciągle zawyła z bólu

 

pierw­sze­go ostrza, które utknę­ło tam po jego rzu­cie. Wy­cią­gnię­cie ostrza spra­wi­ło… ―> Powtórzenie.

 

za­ata­ko­wał otwar­tą dło­nią. Wo­ro­nin tylko na to cze­kał – wbił nóż w otwar­tą dłoń… ―> Jak wyżej.

 

że zdą­ży­li wy­mie­nić się spoj­rze­nia­mi. ―> …że zdą­ży­li wy­mie­nić spoj­rze­nia­.

 

Strzy­ga wy­rwa­ła rękę razem z wbi­tym w dłoń ostrzem szty­le­tu i tym samym wbi­tym ostrzem za­ata­ko­wa­ła… ―> Powtórzenie.

 

W walce na noże to Wo­ro­nin aku­rat się znał. ―> Na walce na noże to Wo­ro­nin aku­rat się znał.

Można znać się na czymś, nie w czymś.

 

Teraz obaj prze­ciw­ni­cy krą­ży­li wokół… ―> Teraz oboje przeciwnicy krążyli wokół

Obaj to dwóch mężczyzn.

 

i wy­ję­ła ze swo­jej ran­nej dłoni szty­let… ―> Zbędny zaimek.

 

Ruchy obu prze­ciw­ni­ków… ―> Ruchy obojga prze­ciw­ni­ków

 

Prze­ci­na­ne co chwi­la po­wie­trze mó­wi­ło wiele o tem­pie tej walki. ―> Co mówiło powietrze?

 

I nie ma sie co dzi­wić… ―> Literówka.

 

W końcu juz nie za­da­wał cio­sów… ―> Literówka.

 

Jego uniki było co praw­da sku­tecz­ne… ―> Literówka.

 

po­chwy­cił Ta­ta­ra za szyję, uniósł do góry i… ―> Masło maślane.

 

pierw­szych pro­mie­ni wscho­dzą­ce­go słoń­ca i … ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

ude­rzy­ła sze­re­go­we­go Ku­ba­ło­wa swo­imi pa­zu­ra­mi wy­ry­wa­jąc mu dolną szczę­kę i roz­dzie­ra­jąc szyję. Ra­nio­ny sze­re­go­wy padł do stóp le­żą­ce­go i ko­na­ją­ce­go Szu­ni­na. ―> Powtórzenie. Zbędny zaimek. Paść do stóp, to inaczej błagać o coś.

Proponuję: …ude­rzy­ła Ku­ba­ło­wa pa­zu­ra­mi wy­ry­wa­jąc mu dolną szczę­kę i roz­dzie­ra­jąc szyję. Ra­nio­ny sze­re­go­wy padł obok ko­na­ją­ce­go Szu­ni­na.

 

pa­trząc li­to­ści­wie w oczy swo­je­go ran­ne­go ko­le­gi… ―> Zbędny zaimek.

 

wy­ko­rzy­stał Kli­mow, który ude­rzył w szczę­kę po­two­ra z całej siły obu­chem to­po­ra. ―> Raczej: …wy­ko­rzy­stał Kli­mow, który obu­chem to­po­ra z całej siły ude­rzył potwora w szczę­kę.

 

Wtedy stało sie coś nie­ocze­ki­wa­ne­go. ―> Literówka.

 

Za­czął ry­czeć i za­sła­niać się swo­imi ła­pa­mi… ―> Zbędny zaimek.

 

po czym od­wró­cił się w kie­run­ku za­cho­du – tam gdzie pro­mie­nie wscho­dzą­ce­go słoń­ca jesz­cze nie do­tar­ły, po czym… –> Powtórzenie.

 

Przy­parł teraz do pła­czą­ce­go Szu­ni­na… ―> Pewnie miało być: Przy­padł teraz do pła­czą­ce­go Szu­ni­na

 

Płacz Szu­ni­na prze­rwa­ła tę bez­pod­staw­ną na­dzie­ję. ―> Literówka.

 

A wła­śnie.. Gdzie ten szel­ma jest? ―> Wielokropkowi brakuje jednej kropki.

 

…żew­nie tłu­ma­czył się Szu­nin ―> …rzew­nie tłu­ma­czył się Szu­nin.

 

– Yyyy! Yyyy! Yy­y­y­y­y­y­yy! …aaaaaaaaa…. ―> Drugi wielokropek ma o jedną kropkę za dużo.

 

To tak… to jakby… Car a ty… ―> Dlaczego wielka litera?

 

tak by na­kryć swoją na­gość. ―> Zbędny zaimek.

 

de­kolt od­sła­nia­ją­cy już co nie co… ―> …de­kolt od­sła­nia­ją­cy już co nieco

 

a może i w samem Mo­skwie. ―> Literówka.

 

pod­cią­gnę­ła się na drew­nia­nym stoł­ku… ―> Zbędne dopowiedzenie – czy istniała możliwość, aby stołek był inny, nie drewniany?

 

 – Ło­oosz ty suko! Jop twoja mać! ―> Ło­ooż ty suko! Job twoja mać!

 

Asz ty suka! ―> ty, suka!

 

wciąż pół nagi dwu­dzie­sto­let­ni Szu­nin… ―> Czy wiek Szunina ma tu znaczenie? Może wystarczy: …wciąż półnagi Szu­nin

 

osła­nia­jąc twarz swo­imi drob­ny­mi dłoń­mi. ―> Zbędny zaimek.

 

Moja ba­ła­łaj­kę! ―> Literówka.

 

Z wy­sił­ku i bim­bru prze­wró­cił się… ―> Przewrócił się z bimbru???

 

nad piętą do­strze­gła wbite cio­sło. ―> Ciosła jest rodzaju żeńskiego, więc: …nad piętą do­strze­gła wbitą cio­słę.

 

Na­rzę­dzie prze­cię­ło skórę, mię­śnie, ścię­gna i kości. Utknę­ło w nodze. ―> Skoro ciosła wszystko przecięła, to jak mogła utknąć w nodze?

 

Kat i opraw­ca – Ni­ko­łaj Szu­nin… ―> Kat i oprawca to synonimy, znaczą to samo.

 

Krew po­kry­ła swoją barwą pod­ło­gę warsz­ta­tu. ―> Raczej: Krew po­kry­ła pod­ło­gę warsz­ta­tu.

 

była ja­skra­wo czer­wo­na. ―> …była ja­skra­woczer­wo­na.

 

Rów­nież na ta­kie­go sa­me­go ko­lo­ru był teraz war­kocz mar­twej Ma­ry­si. ―> Wystarczy: Ta­kie­go sa­me­go ko­lo­ru był teraz war­kocz mar­twej Ma­ry­si.

 

prze­ło­żył przez plecy swo­je­go mo­si­na. ―> Zbędny zaimek.

 

Na­ło­żył ma­nier­kę. ―> Na co nałożył manierkę?

 

Jako ostat­nie pod­niósł strą­co­ną ba­ła­łaj­kę. ―> Jako ostat­nią pod­niósł strą­co­ną ba­ła­łaj­kę. Lub: Na koniec pod­niósł strą­co­ną ba­ła­łaj­kę.

 

– Pie­przę cie­bie! Pie­przę Cara i ten par­szy­wy kraj! ―> Dlaczego wielka litera?

 

Wznie­sie­nie w lesie, które nie­sio­ny ad­re­na­li­ną bez pro­ble­mu po­ko­nał. Za wznie­sie­niem teren… ―> Brzmi to nie najlepiej.

 

wy­cią­gnął z ka­bu­ry swój re­wol­wer… ―> Zbędny zaimek.

 

Były w nim 3 na­bo­je. ―> Były w nim trzy na­bo­je.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

wy­ce­lo­wał i … pudło. ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Przy­mie­rzył, po­cią­gnął za spust. ―> Przy­mie­rzył, po­cią­gnął spust.

 

padł na zie­mię ni­czym ra­nio­ny pio­ru­nem. ―> …padł na zie­mię ni­czym ra­żo­ny pio­ru­nem.

 

za­czę­ły po­wo­li zbli­żać się do Be­re­zow­skie­go. Po­wo­li, stro­sząc chyb… ―> Powtórzenie.

O ile mi wiadomo, chyb mają dziki i łosie, nie wilki.

 

Przy­ło­żył swo­je­go na­gan­ta pod szczę­kę… ―> Zbędny zaimek.

 

z za­ci­śnię­ty­mi zę­ba­mi i za­mknię­ty­mi ocza­mi po­cią­gnął za spust… ―> …z za­ci­śnię­ty­mi zę­ba­mi i za­mknię­ty­mi ocza­mi po­cią­gnął spust

 

wojsk Cara Mi­ko­ła­ja II Alek­san­dro­wi­cza. ―> Dlaczego wielka litera?

 

po­sta­rzał przez te kilka go­dzin noc­ne­go hor­ro­ru. ―> Czy w czasach kiedy dzieje się ta historia, wiedziano co to horror?

 

Sło­wiań­skie­go po­two­ra , któ­rym… ―> Zbędna spacja przed przecinkiem.

 

Pod­pie­ra­jąc się na nim… ―> Pod­pie­ra­jąc się nim… Lub: Opie­ra­jąc się na nim

 

Ja­sność i świt prze­ję­ły już na dobre wła­dze nad nocą. ―> Literówka.

 

Na ro­gat­kach cze­ka­ło na niego… ―> Wsie nie miały rogatek.

 

-Dziec­ko ty moje… ―> Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

– Mama? – cicho wy­szep­ta­łaMa­mu­siu, to ty? ―> Masło maślane – szept jest cichy z definicji. Dlaczego wielka litera?

 

trzy­ma­ną wciąż na rę­kach swoją córkę. ―> Zbędny zaimek.

 

Ma­ry­sia była po­ha­ra­ta­na jak po tu­rec­kich tor­tu­rach. ―> Co to są tureckie tortury?

 

Wy­da­wać by sie mogło… ―> Literówka.

 

przy­tu­lo­ne­go nadal do swo­jej żony i córki… ―> Zbędny zaimek.

 

An­drze­jew­ski mi­ja­jąc ro­dzi­nę wrę­czył w dłoń Ma­cie­ja nóż. ―> An­drze­jew­ski, mi­ja­jąc ro­dzi­nę, wrę­czył Ma­cie­jowi nóż. Lub: An­drze­jew­ski, mi­ja­jąc ro­dzi­nę, wsunął w dłoń Ma­cie­ja nóż.

Wręczamy coś komuś, nie w coś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy bardzo dziękuję za fachową opinię i poświęcony na jej pisanie czas :) przeczytam wnikliwie i wezmę te uwagi na poważnie

 

pozdrowienia ! 

:)

Bardzo proszę, Zaporożcu. :)

Jest mi niezmiernie miło, że uznałeś uwagi za przydatne i jestem przekonana, że dołożysz wszelkich starać, aby przyszłe opowiadania prezentowały się znacznie lepiej. :)

Mam też nadzieję, że może zainteresować Cię ten wątek: https://www.fantastyka.pl/loza/17

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka