- Opowiadanie: Lesnylutek - Halloween w Kukułczym gnieździe

Halloween w Kukułczym gnieździe

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Halloween w Kukułczym gnieździe

I.

Trzydziesty pierwszy października. Po południu. Bardziej pod wieczór.

– Ok, to jest twój identyfikator i karta do drzwi drugiego poziomu. Poziom pierwszy ma tylko profesor, do jego laboratorium i gabinetu – powiedział Rob, wygrzebując dwa plastikowe kartoniki ze stosu śmieci zawalających jego biurko.

– Nawet nie masz pojęcia jak się cieszę, że zgłosiłaś się na ten miesiąc zastępstwa, od roku nie miałem urlopu! – paplał, zerkając dyskretnie na swoją milczącą rozmówczynię.

W oczach Roba – przepoconego, nieogolonego czterdziestopięcioletniego szefa pielęgniarzy o aparycji komputerowego game-maniaka onanisty, stojąca obok zmienniczka jawiła się wręcz zjawiskowo. Rob w ogóle nie miał zbyt dużo do czynienia z prawdziwymi kobietami, a ta tutaj w dodatku była z pewnością wyjątkowa – wysoka, szczupła, o wysportowanej i gibkiej figurze, zdradzanej przez idealnie przylegający fartuch. Wizerunku dopełniały bujne, czarne włosy i wypielęgnowane dłonie. Dziwny był jedynie ten fartuch, sięgający aż do ziemi oraz ciemne okulary, przez które Rob nie mógł dojrzeć oczu, zapewne równie apetycznych jak reszta.

– To szkła fotochromatyczne, mam niestety nadwrażliwość na światło – obiekt jego obserwacji zorientował się zręcznie w sytuacji.

– Aaa, tak… rozumiem, pani Melisso – zmieszał się Rob.

– Wystarczy: Melisso – skinęła delikatnie głową zmienniczka.

“Co za dziwny akcent, to “s”, takie soczyste a zarazem szeleszczące” pomyślał Rob i niby niechcąco rzucił:

– Jesteś z południa?

Melissa ignorując pytanie zmierzyła Roba powłóczystym spojrzeniem.

“Te cholerne ciemne okulary!” zaklął w duchu Rob.

– Co muszę wiedzieć przed podjęciem twoich obowiązków? – zmieniła temat Melissa.

– Tu masz widok na główną salę – Rob wskazał duże okno dyżurki – zaraz tam pójdziemy. Resztę opowiem ci później.

 

II.

Główna sala była obszernym pomieszczeniem, przywodzącym na myśl salę balową sporego dworku, gdyby nie gęsto rozstawione liczne słupy i kolumny. Zza wielkich okien widać było rozświetlony popołudniowym słońcem zadbany park.

W sali panował wielki harmider, wytwarzany przez około dwieście sztuk najróżniejszej maści indywiduów. Część siedziała przy stołach, grając lub zajmując się wszelakiego rodzaju robótkami ręcznymi; niektórzy stali wpatrzeni w ścianę, inni gapili się w powieszony wysoko na ścianie telewizor, byli też biegający oraz zawzięcie ze sobą dyskutujący.

Wzrok Melissy przykuła postać stojącej nieruchomo kobiety w czerni. Jej świdrujące oczy w pozbawionej mimiki twarzy zdawały się przeszywać Melissę na wylot. Obok kobiety w czerni siedział przy stole osobnik o twarzy porytej bliznami, przyciemnionymi starym, wytartym kapeluszem. Wielkimi łapskami o nienaturalnie długich pazurach pocierał o siebie dwa patyki, próbując pewnie wykrzesać z nich ogień. Przy oknach po prawej, na wolnej od stołów podłodze nieletnie dziewczę w białej piżamie i z włosami do pasa siedziało w kręgu usypanym z białej substancji, warcząc na każdego, kto śmiał się zbliżyć do jej rewiru. Najbliższy kręgu stół zajmował mężczyzna w skórzanej masce, zakrywającą dolną część twarzy, z otworami na ustach. Nie zwracając na nikogo uwagi czytał zawzięcie książkę kucharską, cmokając co chwila i oblizując kolejno palce lewej dłoni. Uwagę zwracał również jeżdżący na dziecięcym trójkołowym rowerku po całej sali przebieraniec w masce klauna, zaczepiający wszystkich tym samym zwrotem: „Zagramy w grę?”. Na końcu sali dziwoląg w za dużych ogrodniczkach i ze sterczącymi na wszystkie strony włosami próbował piłą zrobioną z papieru ściąć słup, podtrzymujący część sufitu przy schodach. Co chwilę słychać było wrzaski małego, prawie nagiego potworka łażącego pod stołami i oskarżającego kogoś o kradzież jego skarbu.

– Oto nasz cyrk i nasze małpy! – Rob zatoczył ręką z prawej do lewej niczym Napoleon na polu bitwy, zadowolony z wrażenia, jakie sala wywarła na Melissie.

 

III.

– Jak to możliwe, że są tacy – w miarę – spokojni? Wyglądają na ciekawe przypadki… – Melissa istotnie wydawała się zaintrygowana.

– Aa, to największa tajemnica profesora, dzięki której jako jedyni na świecie dajemy radę z najbardziej beznadziejnymi przypadkami! – Rob dumnie wypiął pierś, jakby to on osobiście był posiadaczem i twórcą owej tajemnicy.

– Świrusy dostają wieczorem specjalną tabletkę, która blokuje coś tam w mózgu, przez co nie mogą świrować, tak jak by mogli i potrafili. A jeśli to z jakiegoś powodu nie zadziała lub zadziała za słabo, na takie okazje mam mój bacik – tu Rob wskazał na czarną pałkę, przypiętą do jego paska.

– Bacik wzmacnia dziesięciokrotnie efekt tabletki i dodatkowo wyzwala elektrowstrząsy. O, właśnie tak – mówiąc to, Rob chwycił „bacik”, ustawił coś na rękojeści i wcisnął czerwony guzik. Jeden z siedzących przy stoliku pacjentów wrzasnął wściekle i padł na podłogę w drgawkach przypominających atak padaczki.

– Dobre, nie? – Rob, wyraźnie zachwycony sobą, zerknął na Melissę.

– Dlaczego to zrobiłeś?! – wysyczała zimnym głosem Melissa.

– Bo mogę – flegmatycznie skwitował Rob – o co tyle hałasu? – Rob wzruszył ramionami, uznając widocznie temat za zakończony.

W tym momencie w sali rozległ się donośny okrzyk: Rob, ty wredna gnido!!

Rob i Melisa jednocześnie odwrócili głowy w poszukiwaniu źródła hałasu i ujrzeli zmierzającego w ich stronę wyraźnie wzburzonego pacjenta, z wyciągniętą w kierunku Roba ręką i utkwionym w nim nienawistnym spojrzeniem.

– O co mu chodzi? – szepnęła Melissa do Roba – i dlaczego ma wymalowane „N” na kombinezonie?

– Bo tak go nazywamy, później ci wyjaśnię – pisnął Rob, chowając się za plecami Melissy i kurczowo ściskając bacik.

– Skończyło się twoje panowanie, ty faszystowska świnio! – wrzeszczał dalej „N” – jutro będziemy świętować wolność i szczać na twój grób! O ile w ogóle będziesz miał jakiś grób! – „N” zachichotał pod nosem i mrugnąwszy nie wiedzieć czemu do Melissy, ruszył w kierunku parku, podskakując, machając rękoma i nadal wykrzykując pod adresem pielęgniarza epitety powszechnie uznawane za niecenzuralne.

– No, jeszcze chwila i bym go popieścił bacikiem! – Rob udał, że nie widzi pogardliwego spojrzenia Melissy – oni są kompletnie odjechani, ale raczej spokojni, nie wiem, co mu dziś odbiło… A to „N” – musieliśmy oznaczyć jego i jego kumpli, nie mogliśmy z nimi dojść do ładu, kto jest kim przy przyjmowaniu do nas.

– Jak to, kto jest kim? – zainteresowała się Melissa.

– No bo patrz, ten „N”, co tam teraz biega po parku i zaczepia innych – jego nazwaliśmy Niedzielny. A teraz zobacz tam, pod ścianą, stoi taki jakby jego klon z literą „P” – jak poniedziałek. Spytasz zapewne, dlaczego poniedziałek… A no dlatego, że koleś uważa, że – uwaga – pochodzi z poniedziałku, choć dziś jak byk w kalendarzu mamy sobotę, trzydziesty pierwszy października, prawda? – Rob zaczął się nakręcać swoją opowieścią, widząc rosnące zdziwienie Melissy.

– „N” uważa, że jest z niedzieli, tamten przy stole po lewej to „Ś” – środowy, obok za kolumną wtorkowy „W” gra w warcaby z piątkowym „Pt”.[1] Mamy ich tu siedmiu, jak siedmiu wspaniałych, kumasz? – Rob zarechotał z obrzydliwym chrząknięciem – ciągle się matoły o coś kłócą, już nawet nie zwracamy uwagi, że się tłuką i chodzą poobijani, zwłaszcza, że na pytanie, kto kogo pobił każdy z nich odpowiada, że on sam. Tylko z innego dnia. Pojeby, no nie?

Mówiąc to Rob podszedł do środowego, który podniósł na niego znad stołu twarz całą w siniakach.

– Kto ci to zrobił? – zapytał Rob.

– Grałem w rugby z poniedziałkowym – odburknął środowy.

– Przecież nie macie piłki do rugby? – zdziwił się Rob.

– Dlatego graliśmy cegłówką. Źle obliczyłem chwyt – środowy ze stoickim spokojem odwrócił się do Roba plecami, uznając rozmowę za zakończoną.

Rob zerknął na Melissę. Uśmiechała się lekko, aż ściskało go w dołku, że nie może teraz zobaczyć jej oczu.

– To by pewnie tłumaczyło, dlaczego piątkowy też ma siniaki, ale już takie bardziej zielone – Melissa ewidentnie bawiła się coraz lepiej.

– Piątkowy! – krzyknął Rob w kierunku pacjenta ze znakiem „Pt” na kombinezonie – kto ci obił gębę?!

Piątkowy podniósł głowę znad warcabów, zmierzył Roba pełnym pogardy spojrzeniem i wskazując palcem na skreślony na swym kombinezonie znak „Pt” i namalowany ręcznie „Sb” wrzasnął:

– Tłumaczyłem ci już dwa razy bałwanie, że teraz JA jestem sobotni!

– A to niby dlaczego? – Rob zdawał się słyszeć o tym pierwszy raz.

– Bo środowy zawsze robi zamieszki i strajki i ja w piątek przez niego jestem nadal w dwudniowej izolatce! A niekoniecznie mi się to podoba!

– No tak… – podsumował Rob, patrząc w kierunku Melissy – masz jeszcze jakieś wątpliwości? Mówię ci, ręce czasami opadają… Dobra, chodźmy do parku, przyda się odrobina świeżego powietrza.

Rob skierował kroki w kierunku otwartych drzwi prowadzących na zewnątrz budynku. Melissa zręcznie uniknęła jego próby chwycenia ją za łokieć i po chwili znaleźli się na pięknym tarasie, zastawionym leżakami dla pacjentów.

Budynek otoczony był wspaniale zadbanym parkiem, bogatym w liczne trawniki, ławeczki, zdobne nasadzenia i okazały staw. Jak okiem sięgnąć widać było pacjentów, wykazujących większą lub mniejszą aktywność. Tu i ówdzie dyskretnie przemykały pielęgniarki w jednolitych białych strojach i czepkach.

Powolnym krokiem dotarli do stawu.

– Co pan robi? – Melissę zainteresował pacjent rzucający do wody kawałki drutu.

– Karmię łabędzie – odparł zagadnięty.

– Ale przecież łabędzie nie jedzą metalu!

– Nie zależy mi żeby jadły – mężczyzna spokojnie kontynuował jednostajne rzuty.

– Ale przecież może im to zaszkodzić, byłoby szkoda! – rzuciła zbita z tropu Melissa.

– Nie zaszkodzi, metal jest cięższy od wody i od razu tonie. – całkiem sensownie rzeczowym tonem wyjaśnił pacjent.

– W takim razie… Nie rozumiem, to po co pan to rzuca?

– Bo lubię karmić łabędzie.[2] 

Temat został wyczerpany. Melissa zerknęła na Roba, który wymownie nakreślił palcem kółko na środku czoła, wskazał na zegarek i porozumiewawczym ruchem głowy skinął w kierunku budynku. Ruszyli z powrotem.

Kilka metrów przed wejściem do budynku Melissę zaczepił pacjent, wymalowany od stóp do głów srebrnoszarą farbą.

– Ma pani może młotek? – zagadnął Melissę.

– Niestety nie… – odrzekła zaskoczona Melissa.

– Szkoda. Boli mnie głowa. – dziwak westchnął i oddalił się w stronę ogrodu.[3]

 

IV.

Po wejściu do sali Rob i Melissa ruszyli w kierunku dyżurki.

– Zaraz mamy porę wydawania wieczornych tabletek. Pokażę ci, jak należy wszystko przeprowadzić – Rob zaczął protekcjonalnym tonem, który szybko zmienił się w obleśne mlaśnięcie: – ale najpierw będę miał dla ciebie niespodziankę! Mówiąc to, Rob bezwiednie oblizał się po spierzchniętych wargach.

– Och, jakie to miłe – „uśmiechnęła się” Melissa – w takim razie ja też będę miała dla ciebie później swoją niespodziankę – ton Melissy przyprawił Roba o miły dreszczyk na całym ciele.

W połowie sali Melissa wychwyciła badawczy wzrok kobiety w czerni, który zdawał się witać Melissę jak starą, dobrą przyjaciółkę.

– Bez problemów przyjmują leki? – zagadnęła Roba Melissa.

– Raczej tak, wiedzą co potrafi mój bacik – Rob poklepał się po biodrze gestem małomiasteczkowego szeryfa – tylko z tymi tygodniowymi bywają czasami problemy. Zdarza im się wmawiać mi, że już brali swoją porcję. Tylko, że w innym dniu! – Rob wyraźnie się rozbawił.

W korytarzu prowadzącym do dyżurki Melissa zwróciła uwagę na stojącego nieruchomo pod ścianą pacjenta z rękoma wyciągniętymi przed siebie.

– A to kto? – spytała szeptem.

– Ten? To Emeryk. Stoi tu już jakiś ósmy rok. Profesor zaczyna się obawiać, że to początki katatonii. Z przyzwyczajenia zaczął wieszać na nim czasami płaszcz i kapelusz.[4]

– Ok, jesteśmy! – Rob konspiracyjnym gestem wskazał na znajdujące się naprzeciwko dyżurki drzwi z napisem „Izolatka nr 3” i dodał: – w zaufaniu pokażę ci nasz najciekawszy przypadek. To jedyny, nad którym profesor nadal się męczy – leki i bacik nie działają w stu procentach i dlatego ten akurat świrus musi być na stałe w odosobnieniu pod specjalnym nadzorem.

– Jeszcze tylko znieczulę kamery i możemy wchodzić – Rob zniknął na chwilę w dyżurce, przełączył coś na pulpicie i wrócił do Melissy – ok, teraz izolatka jest odcięta. Profesor nie pozwala tam wchodzić poza planowymi wizytami terapeutycznymi. Na szczęście udało mi się zmodyfikować moje kody dostępu – Rob dumny z siebie przeciągnął kartę przez czytnik, nacisnął klamkę i uchyliwszy lekko drzwi szepnął: Idziemy!

W małej salce z zakratowanym oknem stało tylko jedno łóżko, na którym przywiązany pasami leżał rosły mężczyzna. Jego długi, czarne włosy okalały śniadą twarz z wydatnym, orlim nosem. Najwyraźniej spał.

Zbliżyli się powoli do łóżka. Rob wyraźnie zawiedziony zerową aktywnością swojej niespodzianki, zwrócił głowę w kierunku Melissy, chcąc szepnąć jej coś do ucha. Dlatego tylko Melissa zauważyła nagle otwarte szeroko oczy pacjenta i instynktownym ruchem szarpnęła Roba w tył, ratując go przed szczękami oszalałego napastnika, które zamknęły się niebezpiecznie blisko lewego policzka Roba. Pielęgniarz rzucił się w kierunku drzwi; potykając się zdążył jeszcze tylko wcisnąć guzik bacika, skutkiem czego będąc już na korytarzu nadal słyszeli ciągły, przenikliwy wrzask ofiary elektrowstrząsów.

– Ożeż w mordę, ale mnie wystraszył! Winnetou pieprzony! – dyszał Rob, ocierając pot z czoła.

– Winnetou? – spytała Melissa.

– Taa, wbił sobie do łba, że jest jakimś wcieleniem jakiegoś tam szamana, Manitou czy takie tam brednie.. Zanim tu trafił, rozwalił podobno pół jakiegoś szpitala, zanim dali mu lek profesora i dostarczyli do nas – Rob powoli się uspokajał.

– A co on tam wykrzykiwał? Te szalony oczy coś chyba chciały ci powiedzieć? – dociekała Melissa.

– Taki tam jego standardowy bełkot: że się odrodził, pomści czerwonych braci i wytłucze wszystkie blade twarze.. kto by tego słuchał na poważnie?

Ruszyli do dyżurki. Przed wejściem do środka Melissa przystanęła w korytarzu i wskazując Robowi przeciwległe pomieszczenie służbowe pracowników rzuciła miękko: To ja tu na chwilę znikam, wiesz: niespodzianka!

Rob wręcz uniesiony tymi słowami wszedł do dyżurki i zaczął przygotowywać wieczorne leki. Podśpiewując pod nosem rozdzielił odpowiednie dawki na wielkiej tacy z wypisanymi nazwiskami pacjentów i rzucił okiem na zegarek.

– Już piętnaście minut! Gdzie ona jest? – zamruczał pod nosem – figle figlami, ale powinna tu być, skoro od jutra ma przejąć moje obowiązki na cały miesiąc!

Zdecydowanym krokiem ruszył do służbówki z zamiarem wyciągnięcia wobec Melissy pierwszych sankcji dyscyplinarnych. Po cichu liczył zarazem na zastanie spóźnialskiej zastępczyni w jakimś seksownym dessous..

Wszedł do służbówki ze zdziwieniem stwierdzając, że u sufitu działa tylko jedna z licznych świetlówek, topiąc pomieszczenie w ponurym półmroku.

– Melissa? Mel? – rzucił w głąb, dziwiąc się, jak słabo i niepewnie zabrzmiał jego głos.

– Mel? Gdzie jesteś? – rozejrzał się dokoła dopiero teraz zauważając, że stoi na grubej folii wyściełającej podłogę. Przeraźliwa myśl przemknęła mu przez głowę, gdy siłą woli krzyknął jeszcze skrzekliwie: Mel, nie wygłupiaj się, gdzie jesteś?

– Jessstem, ssskarbie, cii… – usłyszał bardzo wyraźne „ss” w słowach dobiegających zza jego pleców. Powoli obrócił się i w ciemnym rogu pomieszczenia ujrzał dwoje świecących oczu. Ostatnim co usłyszał był dźwięk spustu jakiegoś urządzenia, poczuł wbijające się w klatkę piersiową elektrody i z jękiem upadł bezwładnie pod wpływem ciosu pięćdziesięciu tysięcy volt, rozchodzącego się po całym ciele. Czuł już tylko, że wszystkie jego mięśnie zamieniły się w betonowe bloki, puściły mu zwieracze i umysł cały czas dręczony potężnym wyładowaniem powoli zapadł się w ciemność..

 

 

V.

Ciało Roba zostało starannie zawinięte w folię, na którą upadło.

Stojąc w dyżurce przy oknie z widokiem na salę, Melissa spokojnym ruchem ścierała z twarzy makijaż. Spod rzuconych na podłogę ciemnych okularów wyjrzały jej opalizujące oczy z pionowymi źrenicami. Zręcznym ruchem przechyliła tacę z lekami, wrzucając całą zawartość do kosza. Pomiędzy zębami jej szerokiego uśmiechu pojawił się zwinny koniuszek rozdwojonego języka.

Spojrzała z czułością na salę i w myślach przemówiła do siebie:

– Śpijcie dziś spokojnie, kochani.. Jutro czeka nas wyjątkowe Halloween…

Kobieta w czerni patrzyła prosto w oczy Melissy.

 

 

Koniec

 

[1] Pomysł postaci z siedmiu dni tygodnia pochodzi z Podróży siódmej, wchodzącej w skład „Podróży gwiazdowych” Stanisława Lema.

[2] Stanisław Lem „Zakład doktora Vliperdiusa”

 

[3] ibidem

[4] c.d. inspiracji z twórczości S. Lema

Koniec

Komentarze

Leśnylutku, na razie tylko rzuciłam okiem i podpowiadam, że kropka w tytule to błąd. Usuń ją.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

Popraw też zapis dialogów – tu znajdziesz wskazówki: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

Sugeruję też, abyś zajrzał do tego poradnika: Portal dla żółtodziobów

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć,

 

nawiązania bardzo fajne, ale sporo tutaj chaosu i można się pogubić. Do tego garść literówek i brak przecinków utrudnia czasem czytanie + wspomniany już wyżej zapis dialogów.

 

A propos dialogów, to szkoda, że pacjenci zostali tak krótko przedstawieni przez Roba. Osobiście wolałabym opis uzupełniony dialogami niż rozmowę, a w zasadzie w dużej mierze monolog pielęgniarza. Może taki był zamysł, ale wydaje mi się, że tekst dużo by zyskał na takim zabiegu. 

 

Zaraz mamy porę wydawania wieczornych tabletek. Pokażę ci zaraz, jak należy wszystko przeprowadzić – Rob zaczął protekcjonalnym tonem, który zaraz zmienił się w obleśne mlaśnięcie:

Jest trochę takich powtórzeń w tekście.

 

Plus za pomysł.

 

 

 

Uwielbiam teksty nieoczywiste. Te z podwójnym dnem, ukrytymi niespodziankami i easter egg’ami do odkrycia. Dlatego taką przyjemność sprawiło mi identyfikowanie poszczególnych pacjentów szpitala. Zamknięta i dość krótka formuła opowiadania nie pozwoliła rozwinąć interesującego wątku samej głównej bohaterki i odpowiedzieć na pytanie, skąd właściwie wzięła się w posiadłości… 

 

Smakowita hissstoria;)

Bardzo dużo błędów.

Za wiele zaimków dzierżawczych.

Za mało przecinków.

Zgadywanka z pacjentami wyśmienita.

 

czyniąc wszelakiego rodzaju robótki ręczne – czyniąc brzmi dziwnie

Lożanka bezprenumeratowa

No cóż, Lesnylutku, opisałeś popołudnie w zakładzie psychiatrycznym, przedstawiłeś kilku chorych, sadystycznego pielęgniarza i mającą go zastąpić zmienniczkę, ale nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. Finał nieco zaskoczył, ale niewiele wyjaśnił.

Wykonanie jest dość niechlujne i pozostawia bardzo wiele do życzenia. Najbardziej przeszkadzały różne błędy i usterki, źle zapisane dialogi i zlekceważona interpunkcja.

 

pa­plał, zer­ka­jąc dys­kret­nie na swoją mil­czą­cą „roz­mów­czy­nię”. ―> Czemu służy cudzysłów?

 

o apa­ry­cji kom­pu­te­ro­we­go game–ma­nia­ka… ―> …o apa­ry­cji kom­pu­te­ro­we­go game-ma­nia­ka

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy.

 

– To szkła fo­to­chro­ma­tycz­ne, mam nie­ste­ty nad­wraż­li­wość na świa­tło – obiekt jego ob­ser­wa­cji zo­rien­to­wał się zręcz­nie w sy­tu­acji. ―> – To szkła fo­to­chro­ma­tycz­ne, mam nie­ste­ty nad­wraż­li­wość na świa­tło.Obiekt jego ob­ser­wa­cji zo­rien­to­wał się zręcz­nie w sy­tu­acji.

Sugeruję, abyś jednak skorzystał z linku, który podałam Ci w pierwszym komentarzu.

 

– Aaa, tak.., ro­zu­miem, pani Me­lis­so… ―> – Aaa, tak ro­zu­miem, pani Me­lis­so

Wielokropek ma zawsze trzy kropki. Po wielokropku nie stawia się przecinka.

 

Co za dziw­ny ak­cent, takie so­czy­ste a za­ra­zem sze­lesz­czą­ce „s”, po­my­ślał Rob i niby nie­chcą­co rzu­cił: Je­steś z po­łu­dnia? ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

Wypowiedź dialogową zaczynamy półpauzą, od nowego wiersza. Proponuję:

Co za dziw­ny ak­cent, takie so­czy­ste a za­ra­zem sze­lesz­czą­ce „s”, po­my­ślał Rob i niby nie­chcą­cy rzu­cił:

– Je­steś z po­łu­dnia?

 

Rob wska­zał na duże okno dy­żur­ki ―> Rob wska­zał duże okno dy­żur­ki.

 

lub czy­niąc wsze­la­kie­go ro­dza­ju ro­bót­ki ręcz­ne… ―> …lub wykonując/ dziergając wszelkiego ro­dza­ju ro­bót­ki ręcz­ne

 

nie­let­nie dziew­czę w bia­łej pi­ża­mie i wło­sach do pasa… ―> Rozumiem że dziewczę było w piżamie, ale nie pojmuję, jak mogła być we włosach?

Pewnie miało być: …nie­let­nie dziew­czę w bia­łej pi­ża­mie i z wło­sami do pasa

 

zaj­mo­wał męż­czy­zna ze skó­rza­ną maską, za­kry­wa­ją­cą… ―> …zaj­mo­wał męż­czy­zna w skórzanej masce, za­kry­wa­ją­cej

 

dzi­wo­ląg w za du­żych ogrod­nicz­kach ster­czą­cych na wszyst­kie stro­ny wło­sach… ―> …dzi­wo­ląg w za du­żych ogrod­nicz­kach i ze ster­czą­cymi na wszyst­kie stro­ny wło­sami, pró­bo­wał

 

kie­ru­ją­ce­go palec wska­zu­ją­cy i nie­na­wist­ne spoj­rze­nie w kie­run­ku Roba. ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Spy­tasz za­pew­ne, dla­cze­go po­nie­dzia­łek .. ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem, któremu zabrakło trzeciej kropki.

Ułomne wielokropki pojawiają się w tekście kilkakrotnie.

 

że koleś uważa, że – UWAGA – po­cho­dzi… ―> Dlaczego wielkie litery?

Unikaj w dialogach dodatkowych półpauz; sprawiają, że zapis staje się mniej czytelny.

 

Bu­dy­nek z ze­wnątrz miał lekko ko­lo­nial­ny cha­rak­ter. ―> Na czym polega lekko kolonialny charakter budynku?

 

Oto­czo­ny był wspa­nia­le za­dba­nym par­kiem, z licz­ny­mi traw­ni­ka­mi, ła­wecz­ka­mi, zdob­ny­mi na­sa­dze­nia­mi i oka­za­łym sta­wem po­środ­ku. ―> Rozumiem że budynek był otoczony trawnikami, klombami i ławeczkami, ale nijak nie mogę sobie imaginować, jak mógł otaczać go staw, będący pośrodku…

 

– W takim razie …. Nie ro­zu­miem, to po co pan to rzuca? ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem. Zbędna czwarta kropka w wielokropku – po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Na kilka me­trów przed wej­ściem do bu­dyn­ku… ―> Kilka me­trów przed wej­ściem do bu­dyn­ku

 

Rob bez­wied­nie ob­li­zał się po swych spierzch­nię­tych war­gach. ―> Zbędny zaimek – czy mógł oblizać się po cudzych wargach?

 

– Och, jakie to miłe – „uśmiech­nę­ła się” Me­lis­sa… ―> Czemu służy cudzysłów?

 

O żesz w mordę, ale mnie wy­stra­szył! ―> Ożeż w mordę, ale mnie wy­stra­szył!

 

– Jess­stem, ssskar­bie, cii … ―> Zbędna spacja przed wielokropkiem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe opowiadanie, zwłaszcza nawiązania :) Czekam na kolejne!

Dziękuję za wszystkie uwagi – dużo jeszcze pracy przede mną:) 

LL

Nie da się ukryć, Lesnylutku, że pracy przed Tobą sporo, ale mam nadzieję, że jej podołasz. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ambush,

cieszę się, że sssspodobał się pomysł:) Kwestie techniczne oczywiście do poprawienia!:) 

LL

Twaróg, Garlic, dziękuję za miłe słowa, cieszę się, że się podobało:) 

LL

Hej, Lutku!

 

W sumie to przeczytałem i… no… jakiś tam morał odczytałem: na każdego cwaniaka znajdzie się większy cwaniak. Jednak motywacja Melissy jest dość mętnie zarysowana, a nawet powiedziałbym że zwlekała z zabiciem Roba tylko po to byś mógł opowiedzieć nam o pacjentach i zarysować postać Roba.

Odnośniki w tekście wyjaśniające skąd się wzięły inspiracje to uczciwa rzecz z Twojej strony, ale wystarczyłoby wspomnieć w przedmowie, że w tekście znajdują się nawiązania do tego, tego i tego. Taka forma zostawiła mnie z (być może błędnym) przeświadczeniem, że po prostu chciałeś w tekście koniecznie nawiązać do takich i takich dzieł, a niestety rozmył się cel napisania samego tekstu. Oprócz tego inspiracją przecież był zapewne film “Lot nad kukułczym gniazdem”, o którym nie wspominasz ani słowem w przypisach. To trąci brakiem konsekwencji.

Kolejne fragmenty tekstu “tytułujesz” rzymskimi liczbami, ale w pierwszych dwóch o tym zapomniałeś.

Było też trochę błędów, ale że większość czytałem na komórce , to łapanki nie będzie.

 

Pozdrawiam i powodzenia w kolejnych tekstach!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus, dziękuję za Twój komentarz. Szczerze, to temu tekstowi nie przyświecał żaden głębszy cel, którego niektórzy próbują się tam doszukać:) Ot, miała być zgrabna, krótka historyjka, pozostawiająca wiele do samodzielnego uzupełnienia przez wyobraźnię każdego czytelnika. Najbardziej cenne są dla mnie uwagi takie jak Twoja, bo to pokazuje, jak różny jest odbiór tekstu przez kolejne osoby: każdy widzi w nim inne plusy dodatnie i plusy ujemne (tak żeby nawiązać do klasyka). Co do motywacji Melissy masz rację, że nie ma o tym ani słowa – ale to zawsze pozostawia furtkę na dopisanie sequela i prequela, czyż nie? Co do uwag technicznych oczywiście chylę czoło i pieczołowicie poprawiam. Dziekuję:) 

LL

Krokus, dziękuję za Twój komentarz. Szczerze, to temu tekstowi nie przyświecał żaden głębszy cel, którego niektórzy próbują się tam doszukać:) Ot, miała być zgrabna, krótka historyjka, pozostawiająca wiele do samodzielnego uzupełnienia przez wyobraźnię każdego czytelnika. Najbardziej cenne są dla mnie uwagi takie jak Twoja, bo to pokazuje, jak różny jest odbiór tekstu przez kolejne osoby: każdy widzi w nim inne plusy dodatnie i plusy ujemne (tak żeby nawiązać do klasyka). Co do motywacji Melissy masz rację, że nie ma o tym ani słowa – ale to zawsze pozostawia furtkę na dopisanie sequela i prequela, czyż nie? Co do uwag technicznych oczywiście chylę czoło i pieczołowicie poprawiam. Dziekuję:) 

LL

Nowa Fantastyka