- Opowiadanie: wieczni - Poszukiwacz

Poszukiwacz

Po­słu­cha­łem rad i po­sta­no­wi­łem wrzu­cić ca­łość naraz, za­miast dzie­lić na czę­ści – mam tylko na­dzie­ję, że roz­miar nie przy­tła­cza ;) 
Pro­szę o wy­ro­zu­mia­łość, to mój de­biut ^^

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Poszukiwacz

Sta­tek za­trząsł się lekko, sy­gna­li­zu­jąc w ten spo­sób za­koń­cze­nie pro­ce­su te­le­por­ta­cji kwan­to­wej. Arks po­wo­li otwo­rzył oczy, przy­sto­so­wu­jąc się do ja­sne­go świa­tła wpa­da­ją­ce­go do ka­bi­ny przez sze­ro­ki wi­zjer. Pul­sa­ro­wa mapa po jego pra­wej wska­za­ła obec­ną po­zy­cję – układ Ma­rve­cian-235 w ga­lak­ty­ce PGC 54221 znaj­du­ją­cej się w Pu­st­ce w Wo­la­rzu. Ozna­cza­ło to, że prze­sko­czył, tak jak pla­no­wał, nie­mal­że pięć ty­się­cy lat świetl­nych.

Znaj­du­ją­ca się przed nim gwiaz­da pa­li­ła się jasno, roz­sy­ła­jąc po­ten­cjal­nie ży­cio­daj­ne świa­tło na wszyst­kie oko­licz­ne świa­ty. Or­fyks od razu po prze­sko­ku podał do­kład­ny skład każ­dej z sied­miu pla­net i czter­dzie­stu ośmiu księ­ży­ców. We­dług ana­li­zy kom­pu­te­ra po­kła­do­we­go na trzech z tych obiek­tów znaj­do­wa­ła się at­mos­fe­ra mo­gą­ca pod­trzy­mać życie – czy to wę­glo­we, czy też krze­mo­we.

– Lą­du­je­my na trze­ciej pla­ne­cie – ode­zwał się Arks ni­kłym gło­sem, od­pi­na­jąc część kabli od po­ty­li­cy. – Anal­te­ja, Ka­ni­me­dia, Kres, Piąty Azyl, Sta­cja Woł­choz, Anal­te­ja, Ri­ment…

– Zga­dza się – roz­legł się syn­te­tycz­ny głos Or­fyk­sa. Arks po­ki­wał głową i wes­tchnął pełen ulgi. Nie­na­wi­dził mo­no­ton­ne­go i uciąż­li­we­go pro­ce­su spraw­dza­nia spój­no­ści wspo­mnień, lecz była to ko­niecz­na for­mal­ność. Po po­twier­dze­niu stanu, od­piął ostat­ni z kabli. Każdy z Po­szu­ki­wa­czy miał swój wła­sny spo­sób na spraw­dze­nie spój­no­ści – w przy­pad­ku Arksa, który nie­wie­le pa­mię­tał już ze swo­je­go dzie­ciń­stwa, było to wy­mie­nia­nie ostat­nio od­wie­dzo­nych sys­te­mów.

– Czas?

– Dwie­ście pięt­na­ście mi­li­se­kund wol­niej niż po­przed­nio, od­chy­le­nie od śred­niej na po­zio­mie pięt­na­stu pro­cent. W nor­mie – od­po­wie­dział szyb­ko i bez wy­ra­zu Or­fyks. Arks po­now­nie po­ki­wał głową. – Jak na­zwiesz pla­ne­tę, na którą się uda­je­my?

– Rea 94.

– Tak na­zwa­łeś po­przed­nią.

– Więc Rea 95. Po­twier­dzam nada­nie nazwy – uprze­dził za­py­ta­nie kom­pu­te­ra po­kła­do­we­go. Prze­jął ster, szy­ku­jąc się na ręcz­ne lą­do­wa­nie na nowo na­zwa­nej pla­ne­cie.

Od od­pa­le­nia na­pę­dów pul­sa­cyj­nych i fo­to­masz­tu do zbli­że­nia się od­po­wied­nio bli­sko do zie­lon­ka­wej at­mos­fe­ry Rei 95 mi­nę­ło nie­speł­na sie­dem minut. Arks wy­ko­nał wszyst­kie pro­ce­du­ry bez­pie­czeń­stwa z od­po­wied­nim na­masz­cze­niem, pa­mię­ta­jąc, że ostat­nia nie­uwa­ga kosz­to­wa­ła go kilka ty­się­cy kre­dy­tów za wy­mia­nę po­szy­cia.

Sta­tek prze­bił się przez gęstą war­stwę chmur, ukazując ka­mie­ni­stą po­wierzch­nię. Ob­le­ciał na na­pę­dzie pul­sa­cyj­nym spory kawał ob­ser­wo­wa­ne­go kon­ty­nen­tu, aż do­tarł do oce­anu. Skła­dał się w dzie­więć­dzie­się­ciu pro­cen­tach z wody, o śred­niej tem­pe­ra­tu­rze dwu­stu osiem­dzie­się­ciu dwóch kel­wi­nów. Ide­al­ne wa­run­ki do po­wsta­nia choć­by naj­prost­szych form życia. Or­fyks au­to­ma­tycz­nie prze­ana­li­zo­wał wy­do­by­wa­ją­ce się ze zbior­ni­ka wody gazy, szu­ka­jąc w nich śladu ja­kie­go­kol­wiek życia.

Nie zdzi­wi­ło Arksa, że wstęp­na ana­li­za wy­ka­za­ła 0,001% szans na ist­nie­nie życia w oce­anie. Mimo tego wy­słał sondę, która bez­gło­śnie wy­strze­li­ła z burty stat­ku i bły­ska­wicz­nie wsu­nę­ła się w taflę wody. Po kilku chwi­lach wró­ci­ła, nio­sąc ze sobą po­twier­dze­nie wy­ro­ku wy­snu­te­go przez Or­fyk­sa – w oce­anie obec­nie nie ist­nia­ło życie i w ciągu ostat­nie­go mi­liar­da lat nie ist­nia­ło. Ark­so­wi po­zo­sta­ło po­wró­cić na or­bi­tę i wy­słać ko­lej­ne sondy na Reę 95a i Reę 96a, dwa księ­ży­ce z po­ten­cja­łem na pod­trzy­ma­nie życia.

Po go­dzi­nie sondy wy­sła­ły pro­stą in­for­ma­cję, moż­li­wą do za­ko­do­wa­nia na dwóch bi­tach – po­dwój­ne zero. Na księ­ży­cach nie ist­nia­ło życie i w ciągu ostat­nie­go mi­liar­da lat nie ist­nia­ło.

Arks po­brał z ko­mo­ry lu­strza­nej stat­ku foton z pa­mię­cią Zie­mi-3 i po raz ko­lej­ny w tym roku obrał pla­ne­tę za cel.

Na Ma­rve­cian-235 nie było oznak życia. Arks, jako Po­szu­ki­wacz był do tego przy­zwy­cza­jo­ny. Ko­lej­ny, po­zba­wio­ny życia układ.

Ko­lej­ny, w któ­rym nie udało mu się zna­leźć śla­dów Boga.

 

***

 

Po­wierzch­nia Zie­mi-3 w ni­czym nie przy­po­mi­na­ła ani po­przed­nich dwóch, ani tym bar­dziej na­stęp­nych czte­rech Ziem. Nowy dom ludz­ko­ści po wej­ściu w Erę Po­szu­ki­wań, gdy upa­dła Unia, nie­gdyś tęt­nią­cy ży­ciem i da­ją­cy schron dwu­dzie­stu mi­liar­dom ludzi, teraz świe­cił pust­ka­mi. We­dług je­dy­ne­go wciąż dzia­ła­ją­ce­go new­slet­te­ra pla­ne­tę na stałe za­miesz­ki­wa­ło kilka mi­lio­nów ludzi – więk­szość sku­pio­na była w N– Tokyo, Alfie i Hy­pe­rio­nie.

Ulu­bio­nym miej­scem Arksa była mała wieś, li­czą­ca czter­dzie­stu miesz­kań­ców, znaj­du­ją­ca się parę ki­lo­me­trów za N– Tokyo. Spo­koj­na, cicha, wręcz me­lan­cho­lij­na oko­li­ca, cią­gle pie­lę­gno­wa­na przez Ogrod­ni­ków. Ark­so­wi nigdy nie nu­dził się widok wierzb, sosen i ban­tru­sów – ga­tun­ków drzew, któ­rych próż­no było szu­kać gdzie in­dziej, a z pew­no­ścią nie na naj­now­szej ite­ra­cji Domu Ludz­ko­ści, Zie­mi-7, cy­ber­for­mo­wa­nej w jedno ogrom­ne mia­sto.

Arks roz­siadł się wy­god­nie na wzgó­rzu, po­śród zie­lo­nych i czer­wo­nych traw, ob­ser­wu­jąc za­cho­dzą­ce bliź­nia­cze słoń­ca. Nie pa­mię­tał już ile razy ob­ser­wo­wał po­dob­ne wy­da­rze­nie w swoim dłu­gim życiu. Mu­sia­ły być ich ty­sią­ce, lecz za każ­dym razem po­ma­rań­czo­wa łuna rzu­ca­na przez dwie gwiaz­dy chwy­ta­ła Po­szu­ki­wa­cza za serce. Kątem oka zo­ba­czył Ogrod­ni­ka wra­ca­ją­ce­go po dniu pracy do domu. Po­ma­chał mu, uśmie­cha­jąc się lekko, a ten mu od­po­wie­dział tym samym. Nigdy nie za­py­tał męż­czy­zny o imię, choć czę­sto go wi­dy­wał w tej czę­ści Zie­mi-3. Tak jak i Arks, był je­dy­nie jed­nost­ką w roz­la­nym po całym Wszech­świe­cie oce­anie ludz­ko­ści. Jed­nym z pięt­na­stu bi­liar­dów ludzi.

Arks wstał i po­wró­cił do Or­fyk­sa. Udał się w po­dróż na drugą pół­ku­lę pla­ne­ty, gdzie jesz­cze pa­no­wał dzień.

 

***

 

No­evu­Pa­ris był cmen­ta­rzy­skiem z be­to­nu. Próbą po­wro­tu do tra­dy­cyj­ne­go stylu życia, który szyb­ko znu­dził się po­szu­ku­ją­cej wra­żeń spo­łecz­no­ści. Gdy ostat­nia ro­dzi­na opu­ści­ła mia­sto, wy­łą­czo­no ba­rie­ry. Nie minął rok, a więk­szość wie­żow­ców ru­nę­ła pod na­po­rem se­zo­no­wych burz i hu­ra­ga­nów. Teraz było to miej­sce opu­sto­sza­łe, cuch­ną­ce śmier­cią.

Po­kład Or­fyk­sa uno­sił się tuż nad szkie­le­ta­mi nie­gdyś dum­nych bu­dow­li. Ulice, wciąż za­wa­lo­ne gru­za­mi i ele­men­ta­mi kon­struk­cyj­ny­mi, wy­da­wa­ły się z tej wy­so­ko­ści być ni­czym pa­ję­cza sieć, roz­bi­ta przez zbyt silny po­dmuch wia­tru (a przy­naj­mniej tak Arks wy­obra­żał sobie pa­ję­czy­ny, na pod­sta­wie ar­chi­wal­nych opi­sów i zdjęć).

W końcu Po­szu­ki­wacz wy­lą­do­wał na szczy­cie jed­ne­go z bu­dyn­ków i roz­siadł się wy­god­nie, po czym po­czął za­sy­sać por­cję żyw­no­ścio­wą. Choć mógł­by wydać kilka kre­dy­tów na „praw­dzi­wy” po­si­łek przy­go­to­wa­ny przez ku­cha­rza – nie chciał. Praw­dzi­we je­dze­nie skoń­czy­ło się kilka ty­się­cy lat temu, teraz te wy­so­ko­ka­lo­rycz­ne tubki były rów­nie praw­dzi­we, co pach­ną­ce, so­czy­ste dania po­da­wa­ne w re­stau­ra­cjach. Róż­ni­ły się je­dy­nie tym, że tubki nie wy­wo­ły­wa­ły pro­ble­mów tra­wien­nych i kosz­to­wa­ły gro­sze.

– Or­fyks, ra­port piąty – po­wie­dział od nie­chce­nia. Wcale nie mu­siał wy­po­wia­dać tych słów na głos – kom­pu­ter i tak prze­słał­by do jego neu­ro­czi­pu wy­ni­ki za­py­ta­nia. So­czew­ki za­dru­ko­wa­ły się nie­bie­skim świa­tłem z listą ostat­nio od­wie­dzo­nych przez Arksa miejsc. Na końcu znaj­do­wa­ło się ze­sta­wie­nie miejsc, w które Po­szu­ki­wacz chciał­by się udać na­stęp­nie. Dwie po­zy­cje były za­zna­czo­ne ciem­niej­szym od­cie­niem. Ktoś Arksa ubiegł i od­krył te świa­ty pierw­szy. Nie­wiel­ka stra­ta, gdyż żaden z nich nie za­wie­rał życia.

– Co pro­po­nu­jesz, Or­fyks?

– Ko­lej­ne sys­te­my w Pu­st­ce w Wo­la­rzu wy­da­ją się być obie­cu­ją­ce. Zgod­nie z Teo­rią Ob­ce­go Im­pe­rium, szan­sa na wy­stą­pie­nie tam życia jest wie­lo­krot­nie więk­sza od wszyst­kich in­nych sys­te­mów Zba­da­ne­go Wszech­świa­ta.

Tak, Teo­ria Ob­ce­go Im­pe­rium, znana też cza­sem jako Hi­po­te­za Wojny. Astro­no­mo­wie, a ra­czej fi­lo­zo­fo­wie, kil­ka­dzie­siąt setek lat temu za­ob­ser­wo­wa­li, że Pust­ka w Wo­la­rzu jest aż na­zbyt pusta. Do­szli do wnio­sku, że coś mogło – nie mu­sia­ło, a je­dy­nie mogło – za tym stać. Obca cy­wi­li­za­cja, a ra­czej wojna mię­dzy co naj­mniej dwoma su­perza­awan­so­wa­ny­mi cy­wi­li­za­cja­mi, która do­pro­wa­dzi­ła do ani­hi­la­cji nie­zli­czo­nej licz­by gwiazd, albo i ca­łych ga­lak­tyk. To było jed­nak w cza­sach, gdy Skala Kar­da­sze­wa miała jesz­cze zna­cze­nie, a ludz­kość nie znała moż­li­wo­ści kry­ją­cych się za Wy­mu­szo­nym Splą­ta­niem.

Arks po raz wtóry wes­tchnął, ob­ser­wu­jąc, drugi raz dzi­siaj, za­chód słońc. Zba­dał już grubo ponad osiem setek obiek­tów – pla­net i księ­ży­ców – lecz wcale nie był bli­żej Celu. Zresz­tą, w po­rów­na­niu do nie­któ­rych Po­szu­ki­wa­czy, któ­rzy po­świę­ci­li całe swoje trwa­ją­ce ty­sią­ce lat życia, jego od­da­nie nie było ni­czym nad­zwy­czaj­nym.

Ludz­kość żyła kie­dyś bez tego, po­my­ślał. Spo­koj­na, zmar­twio­na je­dy­nie prze­ży­ciem ko­lej­ne­go dnia. Za­pra­co­wa­niem na nowy po­jazd, dom, za­pew­nie­niem god­ne­go bytu po­tom­stwu. Nie­któ­re, bar­dziej eks­cen­trycz­ne jed­nost­ki, po­świę­ca­ły swoje życie nauce i pró­bie zro­zu­mie­nia pro­ce­sów, które stały za na­ro­dzi­na­mi i roz­wo­jem Wszech­świa­ta. Teraz jed­nak wy­da­wa­ło się to być od­le­głą le­gen­dą. Mitem o he­ro­sach, któ­rzy w sta­ro­żyt­nych cza­sach to­czy­li bój z wy­my­ślo­ny­mi po­two­ra­mi i bó­stwa­mi. Nauka zo­sta­ła skoń­czo­na. Nie było nic do od­kry­cia.

– Sir, po­zwo­le­nie na prze­ska­no­wa­nie po­bli­ża? – usły­szał w umy­śle głos Or­fyk­sa.

– Cho­le­ra, mó­wi­łem ci, żebyś wię­cej tego nie robił – zde­ner­wo­wał się Arks. Po chwi­li jed­nak uspo­ko­ił się, za­cie­ka­wio­ny od­kry­ciem kom­pu­te­ra. – Co niby zna­la­złeś?

– Po­dej­rze­nie formy życia, sir.

Ktoś inny rów­nież prze­sia­dy­wał w po­bli­żu, od­po­czy­wa­jąc? Nie­moż­li­we – Arks nie zo­ba­czył żad­ne­go in­ne­go po­jaz­du, kom­pu­ter po­kła­do­wy rów­nież nie sta­rał się na­wią­zać au­to­ma­tycz­ne­go po­łą­cze­nia. Ktoś po­sta­no­wił wró­cić do mia­sta, by po­szu­kać kosz­tow­no­ści? Nie było w tym celu, wszy­scy o tym wie­dzie­li. Pa­ser­stwo było trud­ne w re­ali­za­cji i nie­le­gal­ne, a do­dat­ko­wo i nie­opła­cal­ne, gdyby przy­rów­nać ko­rzy­ści do uni­wer­sal­ne­go do­cho­du.

– Do­kład­niej­sza ana­li­za.

Sil­nik stat­ku uru­cho­mił się, kilka świa­teł na bur­cie roz­bły­sło przy­tłu­mio­ną zie­le­nią. Po chwi­li Or­fyks znów się ode­zwał we­wnątrz głowy swo­je­go pi­lo­ta.

– Hi­ber­nant ze­ro­wej ge­ne­ra­cji.

Arks zu­peł­nie nie spo­dzie­wał się ta­kiej od­po­wie­dzi. Hi­ber­nant i to jesz­cze ze­ro­wej ge­ne­ra­cji? Co on robił na pla­ne­cie, która za­sie­dlo­na zo­sta­ła setki lat po zmo­der­ni­zo­wa­niu tej tech­no­lo­gii?

Po­szu­ki­wacz po­dra­pał się po pod­bród­ku. Wes­tchnął, tym razem od nie­chce­nia.

– Pro­wadź, Or­fyks.

Na te słowa pi­lo­ta od stat­ku od­cze­pi­ła się nie­wiel­ka, me­ta­lo­wa sfera. Oko drona roz­świe­tli­ło się nie­bie­ską po­świa­tą, gdy mo­bil­na forma Or­fyk­sa prze­fru­nę­ła na skraj dachu. „Za mną, sir”, zda­wał się mówić tym ru­chem. Arks wstał po­wo­li i zbli­żył się do kra­wę­dzi. Or­fyks wy­świe­tlił na jego so­czew­kach lo­ka­li­za­cję kap­su­ły hi­ber­na­cyj­nej. Po­ło­żo­na była w są­sied­nim bu­dyn­ku, w po­ło­wie jego wy­so­ko­ści.

Arks, ospa­le, zsu­nął się z płasz­czy­zny bu­dyn­ku i po­szy­bo­wał na re­pul­so­rach kom­bi­ne­zo­nu w stro­nę sza­re­go, prze­krzy­wio­ne­go wie­żow­ca. Wle­ciał do wnę­trza przez jedno z pustych okien. Ciem­ność roz­pro­szo­na zo­sta­ła przez au­to­ma­tycz­ne oświe­tle­nie, za­mon­to­wa­ne na ra­mie­niu kom­bi­ne­zo­nu. Or­fyks po­wę­dro­wał w stro­nę lo­ka­li­za­cji kap­su­ły jako pierw­szy, nie cze­ka­jąc nawet na swo­je­go wła­ści­cie­la. Choć Ark­so­wi po­do­bał się jego „typ sa­mo­dziel­ny: 5”, nie­kie­dy irytowała go nadmierna samodzielność kom­pu­te­ro­we­go to­wa­rzy­sza.

Miesz­ka­nie, w któ­rym się zna­leź­li, nie na­le­ża­ło do ty­po­wych dla tego okre­su – po pierw­sze kwa­te­ra była o wiele więk­sza, a ścia­ny ozdo­bio­ne były na ko­lo­ro­wo. Bez­gu­ście, skwi­to­wał w my­ślach Arks. Na ścia­nie do­strzegł sta­ro­mod­ny włącz­nik. Tak, jak ocze­ki­wał, ni­g­dzie nie było in­stant ekra­nów. Pod­szedł do pla­sti­ko­we­go pstrycz­ka i na­ci­snął go. Świa­tło za­mi­go­ta­ło de­li­kat­nie, a jedna z ża­ró­wek na­tych­mia­sto­wo pękła.

Dron za­pro­wa­dził Arksa do po­miesz­cze­nia znaj­du­ją­ce­go się na ty­łach kwa­te­ry. Za czymś, co miało kie­dyś być se­kret­nym drzwia­mi, kryło się jesz­cze jedno po­miesz­cze­nie. Od razu po wej­ściu fo­to­ko­mór­ka wy­kry­ła wcho­dzą­ce­go Arksa i roz­świe­tli­ła pokój przy­ćmio­nym, błę­kit­nym świa­tłem. Jed­no­cze­śnie kap­su­ła, znaj­du­ją­ca się pod prze­ciw­le­głą ścia­ną, roz­bły­sła na zie­lo­no.

– Jakim cudem ta kap­su­ła jesz­cze dzia­ła?

– Wy­kry­łem wła­sne źró­dło za­si­la­nia, sir. Re­ak­tor ją­dro­wy, uran. Po­zo­sta­ło mu pracy na kil­ka­dzie­siąt ko­lej­nych lat.

Arks uśmiech­nął się do sie­bie. Uran ozna­czał, że kap­su­ła była tu bar­dzo, bar­dzo długo. Od cza­sów, gdy ludz­kość uży­wa­ła tak pry­mi­tyw­nych form po­zy­ska­nia ener­gii.

– Więc zga­du­ję, że śpioch ma szczę­ście. Koń­czy mu się po­wo­li czas. Roz­pocz­nij pro­ce­du­rę wy­bu­dza­nia.

– Już, sir. Pro­ces po­trwa… –  Or­fyks zro­bił prze­rwę, co nie­czę­sto mu się zda­rza­ło. – Sześć minut.

Arks za­gwiz­dał. Now­sze ko­mo­ry hi­ber­na­cyj­ne, o ile wciąż uży­wa­ne, mogły wy­bu­dzić użyt­kow­ni­ka w kilka se­kund, jed­no­cze­śnie za­szcze­pia­jąc w jego neu­ro­czi­pie wszyst­kie naj­waż­niej­sze in­for­ma­cje z okre­su hi­ber­na­cji. Kto­kol­wiek był we­wnątrz kap­su­ły za­pew­ne nie był go­to­wy na wy­bu­dze­nie się ze snu. Przez myśl Po­szu­ki­wa­cza przemknęło niewyraźne pytania – “po co to robię”? Wzru­szył jed­nak ra­mio­na­mi, sa­m sobie od­po­wia­da­jąc. Już i tak nic nie ma sensu. Niech cho­ciaż wła­ści­ciel kap­su­ły dowie się, do ja­kich cza­sów się prze­niósł.

Klapa kap­su­ły roz­war­ła się, wy­da­jąc przy tym nie­zno­śny, prze­cią­gły od­głos. Z wnę­trza uniósł się obłok pary – dobry znak. Kap­su­ła au­to­ma­tycz­nie wy­rów­ny­wa­ła ci­śnie­nie, więc wnętrz­no­ści hi­ber­nan­ta nie zo­sta­ły zmiaż­dżo­ne w trak­cie któ­rejś z su­per­bu­rzy.

Po chwi­li kap­su­ła jed­nak za­czę­ła prze­cie­kać – stan­dar­do­wy pro­blem w przy­pad­ku star­szych mo­de­li, zwłasz­cza w przy­pad­ku odłą­cze­nia ca­łe­go bu­dyn­ku z użyt­ku. Cien­ka struż­ka płynu krio­ge­nicz­ne­go spły­nę­ła po pod­ło­dze, resz­ta zo­sta­ła wpom­po­wa­na przez kap­su­łę. Oczom Arksa uka­zał się ta­jem­ni­czy hi­ber­nant – dziew­czy­na, w wieku około dwu­dzie­stu lat. Jej jasna skóra su­ge­ro­wa­ła, że po­cho­dzi­ła z cza­sów, gdy lu­dzie jesz­cze, wbrew lo­gi­ce i bio­lo­gii, dzie­li­li się wła­sno­ręcz­nie na rasy.

Arks pod­szedł szyb­ko do dziew­czy­ny, gdy tyko Or­fyks po­in­for­mo­wał go o wzra­sta­ją­cym ci­śnie­niu jej krwi. Po­ło­żył dłoń na jej ra­mie­niu, a rę­ka­wi­ca kom­bi­ne­zo­nu wpro­wa­dzi­ła do krwio­obie­gu sub­stan­cję uspo­ka­ja­ją­cą.

– Przy­go­tuj pacz­kę wspo­mnień. Nie mam ocho­ty jej tłu­ma­czyć tych ty­się­cy lat, które smacz­nie prze­spa­ła.

– Nie mogę tego zro­bić, sir. Hi­ber­nant nie po­sia­da neu­ro­czi­pu… Ani ja­kiej­kol­wiek innej formy pa­mię­ci cy­fro­wej.

Bar­ba­rzyń­stwo, po­my­ślał Arks. Mózg bez po­sze­rze­nia o do­dat­ko­wą pa­mięć szyb­ko po­pa­dał w sza­leń­stwo, pod na­tło­kiem in­for­ma­cji. Bez neu­ro­czi­pu lu­dzie mo­gli­by pożyć sto, może dwie­ście lat, zanim sta­wa­li się ste­try­cza­ły­mi, bez­u­ży­tecz­ny­mi star­ca­mi. Arks za­czy­nał ża­ło­wać, że wy­bu­dził dziew­czy­nę.

Jej po­wie­ki za­czę­ły się po­wo­li uno­sić, od­sła­nia­jąc zie­lo­ne źre­ni­ce. Re­ago­wa­ła z opóź­nie­niem, otę­pia­le, jakby jesz­cze w pełni się nie obu­dzi­ła – kwe­stia sta­rej ko­mo­ry i środ­ka uspo­ka­ja­ją­ce­go.

– Su­ge­ru­ję za­brać ją na po­kład stat­ku, sir – rzu­cił Or­fyks, nie cze­ka­jąc nawet na py­ta­nie. Arks po­ki­wał je­dy­nie głową ze zro­zu­mie­niem. To była teraz jego po­win­ność. Nawet, jeśli nowe obo­wiąz­ki zwią­za­ne z dziew­czy­ną nie na­pa­wa­ły go opty­mi­zmem, sam mu­siał przed sobą przy­znać, że było to naj­cie­kaw­sze wy­da­rze­nie, któ­re­go do­świad­czył od bodaj pięć­dzie­się­ciu lat. Dobry spo­sób na prze­rwa­nie tej prze­klę­tej mo­no­to­nii.

De­li­kat­nie wyjął pół­przy­tom­ną dziew­czy­nę z kap­su­ły i trzy­ma­jąc ją na ra­mio­nach opu­ścił miesz­ka­nie, uda­jąc się w stro­nę tego samego okna, przez które wle­ciał do kom­plek­su. Kom­bi­ne­zon spra­wiał, że nie­zna­jo­ma była lekka jak piór­ko.

Po chwi­li zna­lazł się z po­wro­tem przy stat­ku. Dron z jaź­nią Or­fyk­sa pod­łą­czył się do burty, a Arks wszedł z dziew­czy­ną do wnę­trza. Za­niósł ją do ma­łe­go po­miesz­cze­nia, peł­nią­ce­go rolę am­bu­la­to­rium i pod­piął do apa­ra­tu­ry pod­trzy­mu­ją­cej życie. Dziew­czy­na do­sta­ła tlen, a jej ci­śnie­nie krwi i ak­tyw­ność fal mó­zgo­wych po chwi­li przy­wró­co­ne zo­sta­ły do pra­wi­dło­we­go funk­cjo­no­wa­nia. Od­waż­niej roz­war­ła po­wie­ki, pa­trząc wprost na Arksa, sie­dzą­ce­go na­prze­ciw­ko niej. Była już w pełni świa­do­ma, lecz wciąż skon­fun­do­wa­na sy­tu­acją, w któ­rej się zna­la­zła.

– Gdzie ja je­stem? – za­py­ta­ła ci­chym gło­si­kiem. Neu­ro­czip od razu roz­po­znał język, któ­rym się po­słu­gi­wa­ła – an­giel­ski sprzed Ery Ko­lo­ni­za­cji. Kilka ko­lej­nych słów było po­trzeb­nych do zro­zu­mie­nia kon­kret­ne­go dia­lek­tu i slan­gu.

– Co jest ostat­nią rze­czą, którą pa­mię­tasz? – za­py­tał Arks neu­tral­nym ję­zy­kiem an­giel­skim. Po­wi­nien być zro­zu­mia­ły dla więk­szo­ści ludzi od ko­lo­ni­za­cji Ame­ry­ki, aż po po­wsta­nie Zie­mi-2.

Dziew­czy­na spu­ści­ła głowę, a gry­mas na jej twa­rzy su­ge­ro­wał wy­tę­żo­ny pro­ces my­ślo­wy. Ekran obok głowy Susan su­ge­ro­wał lekką migrenę.

– Prze­pro­wa­dzi­łam się z ro­dzi­ną na Marsa. Tuż po przy­lo­cie ze­mdla­łam. Dok­tor po­wie­dział mi, że cho­ru­ję na jakąś dziw­ną cho­ro­bę… Na Ziemi wy­stę­po­wa­ła bez­ob­ja­wo­wo, ale nagłe zmia­ny ci­śnie­nia, wy­wo­ła­ne dłu­go­trwa­łym po­by­tem na pla­ne­cie o innym cią­że­niu mogły wy­wo­ły­wać ob­ja­wy, a także przy­spie­szać cho­ro­bę… Ro­dzi­ce opła­ci­li ko­mo­rę hi­ber­na­cyj­ną. Le­kar­stwo miało po­wstać w ciągu na­stęp­nych kil­ku­na­stu lat, ale nie mo­głam tyle cze­kać. Który rok mamy?

Arks nagle zro­zu­miał – dziew­czy­na fak­tycz­nie po­cho­dzi­ła z ge­ne­ra­cji ze­ro­wej, z cza­sów gdy szczy­tem ludz­kiej eks­plo­ra­cji były wy­bra­ne pla­ne­ty Ukła­du Sło­necz­ne­go. Or­fyks pod­po­wie­dział Ark­so­wi, że ta­jem­ni­cza cho­ro­ba była za­pew­ne ze­spo­łem Fa­bro­na-Ro­use’a. Spo­sób le­cze­nia osób przed po­dró­ża­mi mię­dzy­pla­ne­tar­ny­mi znacz­nie róż­nił się od le­cze­nia osób, które takie po­dró­że już od­by­ły. W pierw­szym przy­pad­ku wy­star­czy­ła su­ro­wi­ca, w dru­gim – nie­zwy­kle dro­gie le­kar­stwo, po­zy­ski­wa­ne w wy­ni­ku nie­moż­li­we­go do osią­gnię­cia w tam­tych cza­sach pro­ce­su syn­te­zy. Choć wy­stę­po­wa­nie ze­spo­łu było sto­sun­ko­wo rzad­kie, za­cho­ro­wa­ły na niego ty­sią­ce pierw­szych ko­lo­ni­za­to­rów i ter­ra­for­me­rów. Więk­szość zo­sta­ła jed­nak dawno temu wy­bu­dzo­na i ule­czo­na, o ile kap­su­ły nie zo­sta­ły wcze­śniej wy­łą­czo­ne.

– Sir, zgod­nie z Re­gu­la­cja­mi Pierw­szej Roz­mo­wy z Hi­ber­nan­ta­mi… –  za­czął Or­fyks, lecz Arks szyb­ko prze­rwał mu ge­stem. Oczy­wi­ście ruch dło­nią nie miał żad­ne­go związ­ku z prze­ka­zem in­for­ma­cji wprost do umy­słu Arksa, lecz kom­pu­ter do­sko­na­le ro­zu­miał ten gest.

– Wy­cią­gnij rękę – po­le­cił dziew­czy­nie, po czym przy­sta­wił dłoń do jej nad­garst­ka.

– Ej! – pi­snę­ła, gdy po­czu­ła ukłu­cie igły skry­tej w kom­bi­ne­zo­nie. Arks bez słowa pod­szedł do apa­ra­tu­ry pod ścia­ną i przy­ci­snął dłoń do pul­pi­tu. Po chwi­li wró­cił i po­now­nie ukłuł dziew­czy­nę.

– To twoje długo wy­cze­ki­wa­ne le­kar­stwo. Jak ci na imię? Z któ­re­go roku po­cho­dzisz?

– Susan – od­par­ła, wciąż pa­trząc nie­pew­nie na swo­je­go wy­ba­wi­cie­la. Sta­ra­ła się wy­czy­tać co­kol­wiek z jego mi­mi­ki, lecz Arks, jak nie­mal­że każdy Po­szu­ki­wacz, zachowywał ka­mien­ną twarz. – A który rok mamy obec­nie?

– Dzie­sięć ty­się­cy sto sześć­dzie­sią­ty piąty Ery Po­szu­ki­wa­nia.

Oczy dziew­czy­ny roz­war­ły się jesz­cze sze­rzej.

– Jezu Chry­ste… Prze­spa­łam pra­wie osiem ty­się­cy lat? Ale jak, prze­cież kap­su­ła hi­ber­na­cyj­na…

Po po­licz­kach Susan za­czę­ły spły­wać łzy. Or­fyks za­pew­ne z tru­dem po­wstrzy­mał się od wy­sła­nia do umy­słu wła­ści­cie­la ko­mu­ni­ka­tu w stylu „a nie mó­wi­łem?”, lecz za­miast tego po­in­for­mo­wał go o prze­ana­li­zo­wa­niu kap­su­ły. Nie po­cho­dzi­ła z cza­sów dziew­czy­ny, co ozna­cza­ło, ze agen­cja ubez­pie­czy­cie­la prze­nio­sła ją przy­naj­mniej raz. To tłu­ma­czy­ło­by napęd ją­dro­wy ko­mo­ry.

– Nie mam wy­kształ­ce­nia w wy­bu­dza­niu hi­ber­nan­tów, ale uwierz mi – gdy­bym za­brał cię do kli­ni­ki, po­trak­to­wa­li­by się tam jako za­by­tek. To byłby jesz­cze więk­szy szok. Uzna­łem, że wy­god­niej bę­dzie, jeśli wszyst­ko wy­ja­śni ci druga osoba – Arks pró­bo­wał po­cie­szyć dziew­czy­nę, lecz łzy wciąż wy­pły­wa­ły z ką­ci­ków jej oczu i ka­pa­ły z pod­bród­ka na szary kom­bi­ne­zon.

– Ja za to nie mam wy­kształ­ce­nia psy­cho­lo­gicz­ne­go, ale wiem, że na pewno tak się nie roz­ma­wia z hi­ber­nan­ta­mi – od­par­ła z go­ry­czą w gło­sie.

– Za­cznij­my od tego, że nie masz wbu­do­wa­ne­go czipa. Wedle prawa nie je­steś nawet czło­wie­kiem. Na szczę­ście, jako Po­szu­ki­wacz, mogę ci za­in­sta­lo­wać pod­sta­wo­wy wa­riant… –  Susan pod­nio­sła bły­ska­wicz­nie głowę i od­su­nę­ła się nie­znacz­nie. – To brzmi o wiele groź­niej niż po­win­no, prze­pra­szam za to. Po pro­stu tro­chę ci zaj­mie przy­sto­so­wa­nie się do tej rze­czy­wi­sto­ści.

– Co ty nie po­wiesz?! Osiem ty­się­cy lat… –  zła­pa­ła się za głowę.

– Wła­ści­wie – Arks po­dra­pał się po pod­bród­ku. – To mi­nę­ło tro­chę wię­cej. Mamy Erę Po­szu­ki­wa­nia, nie Naszą Erę.

Dziew­czy­na pa­trzy­ła na męż­czy­znę, zbita z tropu, cze­ka­jąc na dal­sze wy­ja­śnie­nia.

– To z któ­re­go roku je­steś? – za­py­tał Arks, po raz wtóry, z tru­dem ukry­wa­jąc zde­ner­wo­wa­nie.

– Przy­szłam na świat w dwa ty­sią­ce czte­ry­sta ósmym. Dwa­dzie­ścia lat potem mnie za­hi­ber­no­wa­no.

– Od tam­te­go czasu mi­nę­ło o wiele wię­cej czasu niż ci się wy­da­je. Era po Chry­stu­sie skoń­czy­ła się w roku czte­ry ty­sią­ce osiem­set pięt­na­stym. Potem była Era Ko­lo­ni­za­cji, lecz ta skoń­czy­ła się w roku sześć ty­się­cy pięć­set pięć­dzie­sią­tym. Teraz mamy rok dzie­sięć ty­się­cy sto sześć­dzie­sią­ty piąty Ery Po­szu­ki­wań. To ozna­cza, że prze­spa­łaś dzie­więt­na­ście ty­się­cy sto dwa lata.

Dziew­czy­na zwie­si­ła głowę i, co za­sko­czy­ło Arksa, uśmiech­nę­ła się.

– Osiem czy dzie­więt­na­ście ty­się­cy – co to za zna­cze­nie? Mo­gło­by to nawet być sto ty­się­cy. Ocze­ki­wa­łam, że obu­dzę się za kil­ka­dzie­siąt lat, góra sto. A ty mó­wisz, że w mię­dzy­cza­sie roz­po­czę­ła się i za­koń­czy­ła ko­lej­na era… – spoj­rza­ła na nad­gar­stek. – Ale przy­naj­mniej je­stem zdro­wa, praw­da?

Arks po­ki­wał głową. Być może wy­ja­wie­nie jej wszyst­kie­go tego w tak bez­ce­re­mo­nial­ny spo­sób było zbyt lek­ko­myśl­ne? Z dru­giej stro­ny, po­my­ślał, im szyb­ciej do niej do­trze, kiedy się obu­dzi­ła, tym le­piej dla niej. W razie ko­niecz­no­ści może podać dziewczynie po­przez am­bu­la­to­rium ko­lej­ne spe­cy­fi­ki do­pro­wa­dza­ją­ce jej stan psy­chofi­zycz­ny do po­rząd­ku. Naj­waż­niej­sze, by jej jaźń się po­go­dzi­ła z sy­tu­acją.

– Wy­bacz, ale chcia­ła­bym teraz za­snąć. Masz może coś na­sen­ne­go? – za­py­ta­ła ci­chut­ko. Arks wy­cią­gnął rękę i ode­brał z syn­te­za­to­ra go­to­wą pi­guł­kę na­sen­ną o re­ko­men­do­wa­nej sile. Po­mo­że za­snąć Susan w kilka se­kund. Do­pie­ro po chwi­li do­tar­ło do Arksa to, że z per­spek­ty­wy dziew­czy­ny wy­cią­gnął ten lek do­słow­nie zni­kąd – nie szu­kał go, nie spraw­dzał skła­du czy re­cep­ty, więc nie­chęt­nie po­pa­trzy­ła na wy­cią­gnię­tą dłoń z pi­guł­ką.

– Spo­koj­nie, to sper­so­na­li­zo­wa­ny spe­cy­fik.

– Nie ro­zu­miem, co to zna­czy.

– Weź to i gdy się obu­dzisz, wszyst­ko ci wy­ja­śnię.

– Mam spać tutaj? W tym la­bo­ra­to­rium?

– Tak, stół na któ­rym le­żysz ma funk­cję do­sto­so­wy­wa­nia się do śpią­ce­go pa­cjen­ta. Uwierz mi, że nigdy wy­god­niej nie spa­łaś.

Dziew­czy­na po­łknę­ła ta­blet­kę i roz­ło­ży­ła się wy­god­niej. Jak ocze­ki­wał Arks, po chwi­li za­snę­ła, od­dy­cha­jąc gło­śno.

– Or­fyks, czy jest moż­li­wość za­szcze­pie­nia jej wspo­mnień?

– Nie, sir. Je­dy­ny do­stęp­ny na stat­ku model czipu nie po­sia­da funk­cji wgry­wa­nia pa­mię­ci. Je­dy­nie od­czy­ty­wa­nie funk­cji ży­cio­wych i trans­fer da­nych, lecz nie mo­dy­fi­ka­cja kory mó­zgo­wej.

– A gdzieś do­sta­nę od­po­wied­ni?

– W żad­nym le­gal­nym miej­scu, sir. Neu­ro­czi­py muszą być in­sta­lo­wa­ne no­wo­rod­kom, by roz­wi­jać się wraz z wła­ści­cie­lem. Osob­nik Susan jest w zbyt za­awan­so­wa­nym wieku. Czar­no­ryn­ko­we neu­ro­czi­py mają niską sku­tecz­ność, dla­te­go też su­ge­ro­wa­ne jest, by od­sta­wić osob­ni­ka Susan na naj­bliż­szą…

– Po pro­stu pod­łącz jej stan­dar­do­wy czip przez sen.

– Sir, choć nie łamie to bez­po­śred­nio żad­nej Dy­rek­ty­wy, nie uwa­żam, by z mo­ral­ne­go i etycz­ne­go punk­tu wi­dze­nia…

– Po pro­stu to zrób.

Spod su­fi­tu wy­su­nę­ło się ro­bo­tycz­ne ramię, któ­re­go ko­niec od razu po­wę­dro­wał ku szyi Susan.

– Więc będę mu­siał sam jej wszyst­ko prze­ka­zać, co? Ech… Mę­czą­ce to – po­wie­dział, po czym opu­ścił am­bu­la­to­rium. Zajął miej­sce w fo­te­lu i na­kie­ro­wał sta­tek na naj­bliż­sze mia­sto, lecz po chwi­li się roz­my­ślił. Naj­pierw za­bie­rze dziew­czy­nę do któ­rejś z mniej­szych wio­sek. Kom­pu­ter pod­po­wie­dział mu, że od­le­gła o kil­ka­set ki­lo­me­trów wieś Przy­stań Zie­mi-3 za­miesz­ki­wa­na jest przez ponad ty­siąc hi­ber­nan­tów z róż­nych okre­sów. Wśród nich bę­dzie czuła się bez­piecz­niej niż w no­wo­cze­snym mie­ście.

 

***

 

Gdy Susan się wy­bu­dzi­ła, po­pro­si­ła Arksa o skró­to­we opi­sa­nie ostat­nich kilku ty­się­cy lat. Nie prze­rwa­ła mu ani razu w trak­cie pra­wie dwu­go­dzin­ne­go mo­no­lo­gu. Choć Po­szu­ki­wacz sta­rał się wy­ja­śnić wszyst­ko po­wo­li i tak pro­sto, by nawet hi­ber­nant z tak od­le­głej prze­szło­ści zro­zu­miał ogól­ny cha­rak­ter zmian we Wszech­świe­cie, Susan spra­wia­ła wra­że­nie nie­wie­le mniej zbi­tej z tropu niż kilka go­dzin wcze­śniej, gdy ledwo co się wy­bu­dzi­ła.

– Czyż to nie iro­nicz­ne? – ode­zwa­ła się w końcu. – Za moich cza­sów, jak­kol­wiek to brzmi, wszy­scy lu­dzie pa­trzy­li w gwiaz­dy, ma­rząc o przy­szło­ści. A teraz zna­la­złam się w świe­cie, w któ­rym mo­że­cie po­dró­żo­wać z pręd­ko­ścią prze­kra­cza­ją­cą pręd­kość świa­tła. Nie­moż­li­wa do prze­kro­cze­nia ba­rie­ra zo­sta­ła wręcz wy­bi­ta…

– Cóż, nie jest to po­dróż, przy­naj­mniej nie w tra­dy­cyj­nym zna­cze­niu tego słowa. Po­dróż su­ge­ru­je prze­miesz­cza­nie się po cią­głej dro­dze. Wy­mu­szo­ne Splą­ta­nie jest ra­czej formą te­le­por­ta­cji.

– Opo­wiedz mi wię­cej o niej. Po­sta­ram się zro­zu­mieć.

Arks roz­siadł się wy­god­niej na tra­wia­stym wzgó­rzu. Oboje ob­ser­wo­wa­li bliź­nia­cze słoń­ca uno­szą­ce się lekko ponad ho­ry­zon­tem.

– W two­ich cza­sach ludz­kość znała już me­cha­ni­kę kwan­to­wą, praw­da? Wie­dzie­li­ście, czym jest stan splą­ta­nia kwan­to­we­go?

– Z tego, co pa­mię­tam to po­le­ga to na od­czy­ta­niu stanu jed­nej cząst­ki, na przy­kład fo­to­nu, na pod­sta­wie innej, nawet i le­żą­cej na dru­gim końcu ko­smo­su. W moich cza­sach in­ter­net się na tym opie­rał, umoż­li­wia­jąc, nawet jeśli w ogra­ni­czo­nym aspek­cie, nie­mal­że na­tych­mia­sto­wą ko­mu­ni­ka­cję. Jed­nak fi­zy­cy byli zgod­ni, że nie da się tego za­sto­so­wać do więk­szych obiek­tów…

– Od tam­tej pory po­czy­ni­li­śmy spore po­stę­py – Arks uśmiech­nął się sam do sie­bie. – Mój sta­tek wy­po­sa­żo­ny jest w coś, co na­zy­wa­my ko­mo­rą lu­strza­ną. To po pro­stu ładne okre­śle­nie na zbior­nik na wy­ła­pa­ne z prze­strze­ni ko­smicz­nej fo­to­ny. Mogą one zo­stać prze­ana­li­zo­wa­ne i sko­pio­wa­ne, a na­stęp­nie ich stan prze­nie­sio­ny na cały sta­tek…

– Mu­sisz chyba tro­chę zwol­nić, mózg za­czy­na mi pa­ro­wać – od­par­ła dziew­czy­na, krę­cąc gwał­tow­nie głową. Odło­ży­ła pustą pla­sti­ko­wą tubkę na trawę obok kolan.

– Na la­ic­kim po­zio­mie wy­star­czy wie­dza, że moż­li­wym jest splą­ta­nie ze sobą kwan­tu i ma­te­rii. Oczy­wi­ście wy­ma­ga to do­dat­ko­wej ochro­ny dla stat­ku – wy­obraź sobie, co by się stało, gdyby ta kil­ku­to­no­wa kupa złomu prze­nio­sła się o kilka mi­lio­nów lat świetl­nych w ułam­ku se­kun­dy. Prze­cią­że­nie do­słow­nie zmie­ni­ło­by Or­fyk­sa w czar­ną dziu­rę.

– Więc to ozna­cza, że ludz­kość może po­dró­żo­wać gdzie chce i kiedy chce? W do­wol­ne miej­sce Wszech­świa­ta? Ot tak?

– W grun­cie rze­czy – tak. Jed­nak wy­ma­ga to zła­pa­nia od­po­wied­nie­go fo­to­nu. Kie­ru­jąc in­stru­ment na od­le­głą, jasną gwiaz­dę można to w miarę łatwo osią­gnąć. Trud­niej jed­nak z wy­ga­sły­mi gwiaz­da­mi albo zbyt ciem­ny­mi, by nawet naj­czul­sza apa­ra­tu­ra je do­strze­gła. Dla­te­go też mój sta­tek bier­nie wy­ła­pu­je kilka fo­to­nów z prze­strze­ni i je prze­cho­wu­je. Gdy chcę wy­ko­nać skok, Or­fyks ko­piu­je kon­kret­ny foton i prze­no­si jego stan splą­ta­nia na sta­tek. W ten spo­sób mogę „za­cze­pić” się o źró­dło, z któ­re­go po­cho­dzi świa­tło. A od tego pro­sta droga do na­tych­mia­sto­we­go prze­nie­sie­nia się, wy­ko­rzy­stu­jąc pa­mięć fo­to­nu.

– Pa­mięć?

– Tak. Jak się oka­za­ło, każda cząst­ka ener­gii w pe­wien spo­sób pa­mię­ta swoje po­przed­nie po­ło­że­nie. Gdy­bym jed­nak chciał ci przy­bli­żyć spo­sób wy­od­ręb­nia­nia tego z fo­to­nu, mu­sie­li­by­śmy tu spę­dzić wiele dni. A masz za­pew­ne wiele in­nych pytań.

– Tak. Na przy­kład – skąd ty to wszyst­ko wiesz? – za­py­ta­ła z prze­ką­sem. Zu­peł­nie jakby nie do końca do­wie­rza­ła Po­szu­ki­wa­czo­wi. Arks w od­po­wie­dzi po­kle­pał się po karku, gdzie znaj­do­wał się nie­wiel­ki, okrą­gły port pod­łą­czo­ny bez­po­śred­nio do neu­ro­czi­pu w dol­nej czę­ści czasz­ki.

– Każdy czło­wiek przy uro­dze­niu otrzy­mu­je czip, na który uplo­ado­wa­ny jest stan wie­dzy ludz­ko­ści. Nauka nie jest już wy­ma­ga­na, ponad ab­so­lut­ne mi­ni­mum za­pew­nia­ją­ce mó­zgo­wi od­po­wied­ni roz­wój. To, co nie mie­ści się na pa­mię­ci we­wnątrz mojej głowy, mogę bez pro­ble­mu po­brać z sieci. No i naj­waż­niej­sze – czip pełni funk­cję pod­łą­cze­nia do Or­fyk­sa.

Susan spoj­rza­ła na sta­tek. Dla niej to mogła być je­dy­nie me­ta­lo­wa sfera, lecz dla Arksa Or­fyks był przy­ja­cie­lem. Być może i je­dy­nym.

Dziew­czy­na do­tknę­ła się w po­ty­li­cę.

– Czip, mó­wisz? To jest to, co mi za­in­sta­lo­wa­łeś, gdy spa­łam? I mo­żesz mi po­wie­dzieć, czemu się o to nie złosz­czę? We­wnątrz czuję go­rycz, lecz nijak nie mogę jej oka­zać.

– Po­da­łem ci rów­nież środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce. Dzia­ła­ją pew­nie moc­niej niż te za two­ich cza­sów – kom­plet­nie re­gu­lu­ją che­mię w two­jej gło­wie. Kon­tro­lu­ją na­strój.

– Nie py­ta­łam cię o zda­nie…

– W prze­ciw­nym razie mo­gła­byś do­znać szoku i umrzeć. Wo­la­łem nie ry­zy­ko­wać.

Susan po­ki­wa­ła głową, w czym kryło się bar­dzo sub­tel­ne „dzię­ku­ję”. Arks kon­ty­nu­ował:

– I nie, ten czip jest inny niż mój. Neu­ro­czi­py mogą być wsz­cze­pia­ne je­dy­nie no­wo­rod­kom, są od­gór­nie roz­da­wa­ne. Jed­nak jako Po­szu­ki­wacz mam upraw­nie­nie do wy­da­wa­nia star­szej ge­ne­ra­cji czi­pów. Od teraz bę­dziesz roz­po­zna­wa­na jako Oby­wa­tel­ka, lecz nie mogę nijak uplo­ado­wać in­for­ma­cji do two­jej głowy.

– Czy to było… ko­niecz­ne? – za­py­ta­ła, do­ty­ka­jąc się po po­ty­li­cy. Arks uznał za uro­cze próbę wy­czu­cia mie­rzą­ce­go kilka mi­li­me­trów kom­pu­te­ra wsz­cze­pio­ne­go w krę­go­słup.

– Nie, ale w ten spo­sób bę­dziesz mogła od­by­wać po­dró­że. Jeśli nie chcesz, żeby za­war­tość two­je­go mózgu do­słow­nie się wy­ka­so­wa­ła w mo­men­cie skoku z uży­ciem Wy­mu­szo­ne­go Splą­ta­nia, mu­sisz pod­piąć się pod Or­fyk­sa.

– Kim jest Po­szu­ki­wacz?

Arks spoj­rzał na dziew­czy­nę tępo. Ze wszyst­kich pytań to za­sko­czy­ło go naj­bar­dziej. Być może dla­te­go, że nikt z bi­liar­dów ludzi nie miał wąt­pli­wo­ści co do istot­no­ści pracy Po­szu­ki­wa­czy. A ra­czej bez­sen­sow­no­ści ich wy­sił­ku.

Arks, nim od­parł, spoj­rzał za ho­ry­zont. Zbie­rał myśli w gło­wie. Mógł oczy­wi­ście wy­pa­lić po­śpie­szą od­po­wiedź, w zgo­dzie z za­le­ce­nia­mi Or­fyk­sa, lecz wolał po­dejść do roz­mo­wy bar­dziej ludz­ko. Wie­dział, że ten aspekt obec­nej rze­czy­wi­sto­ści dziew­czy­nę może zdzi­wić naj­bar­dziej.

– Dzie­sięć ty­się­cy lat temu do­szło do naj­tra­gicz­niej­sze­go wy­da­rze­nia w hi­sto­rii ludz­ko­ści, a być może i ca­łe­go Stwo­rze­nia – za­czął nie­spiesz­nie, me­lan­cho­lij­nie.

– Stwo­rze­nia? Mia­łam cię ra­czej za czło­wie­ka nauki…

– Wtedy też – kon­ty­nu­ował, jakby nie usły­szał uwagi Susan – do­ko­na­no ostat­nie­go od­kry­cia. Nauka zo­sta­ła skoń­czo­na, nie po­zo­sta­ło już nic. Każda, nawet i naj­mniej­sza za­gad­ka Wszech­świa­ta zo­sta­ła od­kry­ta. Po­zo­sta­ło jed­nak jedno py­ta­nie, które z po­zo­ru nie miało żad­ne­go związ­ku z nauką. Mia­no­wi­cie: dla­cze­go?

– Gdy mó­wisz, że nauka zo­sta­ła skoń­czo­na, co do­kład­nie masz na myśli?

Arks spoj­rzał na Susan pu­stym wzro­kiem. Dziew­czy­nie aż włos zje­żył się na karku.

– Nie ma już na­ukow­ców. Nie ma już badań. Zna­leź­li­śmy każdą cząst­kę ele­men­tar­ną. Wiemy, skąd po­cho­dzi Wiel­ki Wy­buch, wiemy też jak wiel­ki jest Wszech­świat. Znamy pro­ce­sy, które za­po­cząt­ko­wa­ły życie na Ziemi. Je­ste­śmy w sta­nie je nie­mal­że do­wol­nie mo­dy­fi­ko­wać, two­rząc nowe ga­tun­ki i od­twa­rza­jąc stare. Mo­że­my na­giąć każdy świat w ko­smo­sie do na­szej woli. Mimo to, wciąż nie wiemy, dla­cze­go to wszyst­ko ist­nie­je. W two­ich cza­sach ludz­kość nie była re­li­gij­na, praw­da?

– Nie, może co dzie­sią­ty w coś wie­rzył, a więk­szość spo­łe­czeń­stwa otwar­cie de­kla­ro­wa­ła się jako ate­iści. Ten trend miał się tylko utrzy­mać.

– Do­kład­nie. Wraz ze skon­stru­owa­niem pierw­sze­go Roju Dy­so­na wokół Słoń­ca, wszel­ka wiara umar­ła. Sta­li­śmy się Pa­na­mi Wszech­świa­ta. Roz­peł­zli­śmy się po ko­smo­sie, ni­czym mrów­ki za­kła­da­ją­ce ko­lej­ne mro­wi­ska. Zaj­mo­wa­li­śmy każdą pla­ne­tę zdat­ną do życia, a te, na któ­rych wa­run­ki nie do końca nam od­po­wia­da­ły, ter­ra­for­mo­wa­li­śmy. Pa­ra­doks Fer­mie­go stał się Twier­dze­niem Fer­mie­go. We Wszech­świe­cie je­ste­śmy sami i nigdy ni­ko­go nie spo­tka­my. Taka świa­do­mość pa­no­wa­ła w ro­dza­ju ludz­kim dłu­gie lata, aż w końcu nie upa­dła Unia, a lu­dzie nie od­kry­li, że ich życia są tak na­praw­dę puste. Wszy­scy za­da­li­śmy sobie py­ta­nie – dla­cze­go ist­nie­je­my? Nauka nigdy nie mogła tego wy­ja­śnić. Z do­ko­na­niem ostat­nie­go od­kry­cia, ludz­kość do­szła do po­je­dyn­czej myśli… Gdzieś tam musi ist­nieć Bóg. Roz­po­czę­ła się Era Po­szu­ki­wa­nia. Ja, jako Po­szu­ki­wacz, zo­bo­wią­za­łem się, że spę­dzę moje życie na pró­bie od­kry­cia ja­kich­kol­wiek śla­dów po bo­skiej isto­cie, jeśli ta­ko­wa ist­nie­je.

Susan za­nie­mó­wi­ła. Kilka minut zbie­ra­ła myśli, pod­czas gdy oboje sie­dzie­li w kom­plet­nym mil­cze­niu.

– Dzie­sięć ty­się­cy lat mi­nę­ło… A ludz­kość stoi w miej­scu? Jak długo je­steś Po­szu­ki­wa­czem?

– Przy­sze­dłem na świat sie­dem­set pięć­dzie­siąt czte­ry lata temu. Gdy mia­łem czter­dzie­ści lat zo­sta­łem Po­szu­ki­wa­czem.

– Nawet nie mogę sobie wy­obra­zić, jak strasz­ny to musi być los. Spę­dzić tyle lat na szu­ka­niu cze­goś, co rów­nie do­brze może nie ist­nieć…

– Nawet nie zda­jesz sobie spra­wy – prze­rwał jej sta­now­czym, gło­śniej­szym gło­sem. – Każdy zba­da­ny dzie­wi­czy sys­tem nie­sie za sobą niesamowite żniwo emocjonalne. Tak wiel­ką, że nie­któ­rzy muszą od­po­czy­wać po kil­ka­dzie­siąt lat, za­ży­wa­jąc w mię­dzy­cza­sie mak­sy­mal­ną do­zwo­lo­ną ilość spe­cy­fi­ków psy­cho­ak­tyw­nych. Za­my­ka­my się w błęd­nym kole – nie chcąc uda­wać się w każdy wi­docz­ny układ, by nie roz­cza­ro­wać się wie­lo­krot­nie, skru­pu­lat­nie szu­ka­my sys­te­mów, w któ­rych szan­sa na po­wsta­nie życia jest naj­więk­sza. A gdy go tam nie znaj­dzie­my, po­pa­da­my w jesz­cze więk­szą roz­pacz. Lecz po­mi­mo tego, wszy­scy z cza­sem wra­ca­my. Chce­my być tym pierw­szym czło­wie­kiem, który osta­tecz­nie znaj­dzie dowód na ist­nie­nie, bądź nie­ist­nie­nie, Boga. Nawet jeśli ma to ozna­czać dłu­go­let­nie męki.

Susan chcia­ła po­ło­żyć dłoń na ra­mie­niu to­wa­rzy­sza, w opie­kuń­czym ge­ście. Zde­cy­do­wa­ła się tego nie robić, gdyż nie wie­dzia­ła, jak wy­glą­da ety­kie­ta w tych cza­sach.

– Jest jesz­cze jedna rzecz, o którą chcę za­py­tać. Ile żyje teraz ludz­kość? Jak czę­sto lu­dzie się rodzą?

– Górna gra­ni­ca dłu­go­ści życia jest prze­wi­dy­wa­na na kil­ka­na­ście ty­się­cy lat. Póki co naj­star­szy czło­wiek, nie wli­cza­jąc okre­su hi­ber­na­cji, liczy sobie je­de­na­ście ty­się­cy. Z cza­sem nawet naj­bar­dziej za­awan­so­wa­ne le­kar­stwa na roz­wi­ja­ją­ce­go się raka prze­sta­ją dzia­łać i or­ga­nizm nie ma innego wy­bo­ru niż się pod­dać. Jed­nak wielu ludzi i tak de­cy­du­je się nie cze­kać i od razu prze­nieść umysł do Da­tas­fe­ry. Żyją tam je­dy­nie jaź­nią. Co do dzie­ci… po­sia­da­nie ich jest za­ka­za­ne.

– Jak to?

– W two­ich cza­sach an­ty­na­ta­lizm był być może je­dy­nie opcją, teraz jest przy­mu­sem. Zresz­tą, kto chciał­by po­wo­łać nowe życie w takim świe­cie?

 

***

 

Arks po­zo­sta­wił Susan w wio­sce hi­ber­nan­tów. Choć ta po­cząt­ko­wo opo­no­wa­ła, w końcu zde­cy­do­wa­ła się, gdy usły­sza­ła o gar­st­ce miesz­kań­ców po­cho­dzą­cych z końca trze­cie­go ty­siąc­le­cia Po Chry­stu­sie.

W mię­dzy­cza­sie nowe za­ję­cie samo od­na­la­zło Arksa – Or­fyks ode­brał krót­ki, acz tre­ści­wy ko­mu­ni­kat. Po­cho­dził on od jego sta­re­go zna­jo­me­go, Po­szu­ki­wa­cza Kala, i gło­sił „Spo­tkaj się ze mną za 10 go­dzin w R.Yorku”. Arks mógł je­dy­nie ocze­ki­wać, że próba na­wią­za­nia kon­tak­tu z nie­wi­dzia­nym od lat zna­jo­mym mogła ozna­czać tylko jedno – Kal był bli­ski na­praw­dę wiel­kie­go od­kry­cia i szukał u przy­ja­cie­la po­ra­dy, a może i nawet po­mo­cy.

Arks ode­słał wia­do­mość twier­dzą­cą, po czym udał się nie­zwłocz­nie na Zie­mię-7 i za­par­ko­wał w po­łu­dnio­wej czę­ści R.Yorku – gi­gan­tycz­ne­go mia­sta, po­kry­wa­ją­ce­go nie­mal­że cały kon­ty­nent. Po przy­by­ciu na pla­ne­tę Or­fyks od razu pod­chwy­cił lo­ka­li­za­cję Kala – z tak nie­da­le­kiej od­le­gło­ści prze­sy­ła­nie sobie da­nych było o wiele prost­sze. Arks oddał sta­tek do wy­mia­ny po­szy­cia i uzu­peł­nie­nia paliw, po czym udał się do Na­vStor, gdzie znalazł na­mia­ry na kilka upa­trzo­nych sys­te­mów w Pu­st­ce w Wo­la­rzu. Wło­żył za­ku­pio­ne pła­skie osło­ny z gra­we­ro­wa­nym logo agen­cji do kie­sze­ni płasz­cza i ru­szył przed sie­bie, ob­ser­wu­jąc, jak przez mie­sią­ce jego nie­obec­no­ści zmie­ni­ła się dziel­ni­ca. Część neo­no­wych szyl­dów i ho­lo­gra­mów zo­sta­ła wy­mie­nio­na – naj­bar­dziej ukłuło go w serce znik­nię­cie jego ulu­bio­ne­go skle­pu z pa­miąt­ka­mi z Ziemi i Marsa. W miej­scu ma­łe­go lo­ka­lu sprze­da­ją­ce­go przede wszyst­kim ma­gne­tycz­ne i optycz­ne dyski (nie­zwy­kle dro­gie, a i nie­sa­mo­wi­cie awa­ryj­ne), ka­se­ty i skrzęt­nie za­cho­wa­ne, wy­pa­la­ne na pa­pie­rze zdję­cia stał teraz ko­lej­ny lokal sprze­da­ją­cy wszel­kiej maści usłu­gi me­mo­gra­ficz­ne i mo­dy­fi­ka­to­ry wspo­mnień (część z nich za­pew­ne, jak za­zwy­czaj, nie była le­gal­na). 

 Na kwa­drans przed umó­wio­nym ter­mi­nem spo­tka­nia otrzy­mał do neu­ro­czi­pu wia­do­mość od Kala, w któ­rej stary zna­jo­my za­warł lo­ka­li­za­cję baru, w któ­rym mieli się spo­tkać. Sieć twier­dzi­ła, że w lo­ka­lu sprze­da­wa­ne jest wła­sno­ręcz­nie wa­rzo­ne, a nie syn­te­tycz­ne, piwo. Mu­sia­ło więc kosz­to­wać ma­ją­tek, a Arks w ostat­nim cza­sie nie oddał do bazy da­nych zbyt wielu map i ana­liz. Miał szcze­rą na­dzie­ję, że Kal sta­wia.

Pub znaj­do­wał się na -3 po­zio­mie mia­sta, gdzie wiecz­nie pa­no­wa­ły ciem­no­ści. Więk­szość oby­wa­te­li nie miała za­rzą­do­wi pla­ne­ty tego za złe – i tak całe dnie spę­dza­li albo w Da­tas­fe­rze, gra­jąc w gry wideo albo prze­glą­da­jąc cudze wspo­mnie­nia. Arks udał się tam po sta­ro­mod­ne­mu, bez mo­dy­fi­ka­cji in­ter­fej­su so­cze­wek, więc nie wi­dział sztucz­ne­go, wir­tu­al­ne­go nieba. Bu­dyn­ki, jak wszyst­kie po­sta­wio­ne w Erze Po­szu­ki­wa­nia, nie sta­rza­ły się nic a nic.

Całe mia­sto, gdyby na nie spoj­rzeć z lotu ptaka czy stat­ku, wy­glą­da­ło tak samo od setek lat. Róż­ni­ło się je­dy­nie to, komu znu­dzi­ło się pro­wa­dze­nie in­te­re­su w tej czę­ści Wszech­świa­ta.

– Arks! Miło cię wi­dzieć! – Krzyk­nął Kal na po­wi­ta­nie, gdy tylko zo­ba­czył wcho­dzą­ce­go do wnę­trza męż­czy­znę. W lo­ka­lu, po­grą­żo­nym w pół­mro­ku sta­ro­daw­nych lamp LED, sie­dzia­ło jesz­cze kilka per­son. Arks zajął miej­sce obok zna­jo­me­go i wy­wo­łał in­stant ekran z blatu. Wy­brał su­ge­ro­wa­ny tru­nek i ge­stem wy­łą­czył ekran.

Kal z sze­ro­ko otwar­ty­mi ocza­mi pa­trzył na twarz przy­ja­cie­la.

– Zga­du­ję, że masz coś wiel­kie­go? – za­py­tał bez­ce­re­mo­nial­nie Arks. Nie było sensu pytać, co no­we­go wy­da­rzy­ło się w życiu Kala – oczy­wi­stym było, że nie­wie­le poza po­szu­ki­wa­nia­mi.

– I to jesz­cze jak. Je­steś pierw­szą osobą, któ­rej to wy­ja­wiam, ale… –  Upił łyk piwa. W mię­dzy­cza­sie me­cha­nicz­ny kel­ner przy­niósł Ark­so­wi jego kufel. – Od lat pra­co­wa­łem nad czymś. Wy­da­je mi się, że wresz­cie ten wy­si­łek się opła­ci. Może wresz­cie osią­gnę Cel.

Arks prze­chy­lił kufel do ust. Zimny, gorz­ka­wy smak cie­czy go za­sko­czył. Fak­tycz­nie, tu­tej­sze piwo fak­tycz­nie sma­ko­wa­ło jak piwo. Tak jak inne, „ory­gi­nal­ne” pro­duk­ty – sma­ko­wa­ło go­rzej niż syn­te­tycz­ne od­po­wied­ni­ki, czuć było wady i drob­ne nie­do­sko­na­ło­ści.

– To wszyst­ko? – za­py­tał Arks, gdy przy­ja­ciel za­wie­sił wzrok ponad barem. Nie za­mie­rzał sam kon­ty­nu­ować.

– Prze­pra­szam, ja po pro­stu… To jest coś nie­sły­cha­ne­go! Lecz jesz­cze nie mogę ci wy­ja­wić ca­ło­ści, wy­bacz. Obie­cu­ję, że w prze­cią­gu ty­go­dni, może mie­się­cy, do­koń­czę to.

– To? – za­py­tał Arks, coraz bar­dziej za­in­te­re­so­wa­ny. Znał Kala sie­dem­set lat, a nigdy nie wi­dział go tak pod­eks­cy­to­wa­ne­go. Znał po­dob­ne przy­pad­ki – za­zwy­czaj pro­wa­dzi­ły do wy­pa­le­nia się, po czym na­stę­po­wa­ła dłu­go­trwa­ły le­targ wy­peł­nio­ny środ­ka­mi psy­cho­ak­tyw­ny­mi. To jed­nak nie było to, Kal nie był na skra­ju sza­leń­stwa, jego eks­cy­ta­cja fak­tycz­nie była wy­wo­ła­na czymś rze­czy­wi­stym.

– Coś ty zna­lazł, Kal?

Po­krę­cił głową.

– Jesz­cze nie teraz, prze­pra­szam, na­praw­dę.

– Daj mi cho­ciaż jakiś przed­smak.

Kal po­dra­pał się po po­ty­li­cy. Na­my­ślił się chwi­lę, po czym cią­gnął dalej:

– Jakiś czas temu, ja­kieś pięć­dzie­siąt, może sześć­dzie­siąt lat temu skie­ro­wa­łem swój wzrok ku Cen­trum. Uzna­łem, że różne Pust­ki bada zbyt wielu Po­szu­ki­wa­czy, a nikt nie szuka w kom­plet­nie prze­ciw­nym kie­run­ku – miej­scu, gdzie do­szło do Wiel­kie­go Wy­bu­chu.

– Tam nic nie ma, praw­da? Nawet nie może być. Pusta prze­strzeń, wy­peł­nio­na wo­do­rem, bez szans na ufor­mo­wa­nie się ja­kiej­kol­wiek gwiaz­dy.

– Ow­szem, przy­ja­cie­lu. Dla­te­go wła­śnie zde­cy­do­wa­łem się badać Cen­trum. Jeśli nie mo­że­my zna­leźć Boga w miej­scach, gdzie mogło ist­nieć życie, po­szu­kaj­my go tam, gdzie życie nie miało prawa za­ist­nieć.

– Wy­da­je mi się, że nie ro­zu­miem.

Kal uśmiech­nął się.

– Wy­tłu­ma­czę ci to innym razem. W mię­dzy­cza­sie, chciał­bym się czymś po­chwa­lić – odstawił kufel piwa i się­gnął do kie­sze­ni. Wy­cią­gnął z niej mały, przy­po­mi­na­ją­cy dia­ment przed­miot. Dowód Za­sług.

– Do­sta­łem to z oka­zji wy­sła­nia do Agen­cji 5000 zma­po­wa­nych obiek­tów typu Zie­mia.

Arks, bez cie­nia iro­nii, roz­warł sze­ro­ko usta, oka­zu­jąc tym szcze­re zdzi­wie­nie. Sam prze­ba­dał w życiu nie­speł­na ty­siąc, a nie uwa­żał tego za zły wynik. Nie­wie­le star­szy Kal miał już na kon­cie ponad pię­cio­krot­nie wię­cej?

– To robi wra­że­nie. Mu­sia­łeś zbić na tym for­tu­nę.

– Wiesz, jak to jest. Za nie­któ­re sys­te­my pła­ci­li mi­zer­nie, za te w głę­bo­kich Pust­kach o wiele wię­cej – ale po wi­zy­cie w nich czę­ściej mu­sia­łem na­pra­wiać sta­tek. Już bar­dziej się ob­ło­wi­łem roz­pro­wa­dza­jąc fo­to­ny ze­bra­ne w tych miej­scach. Przy oka­zji na­tra­fi­łem też na trzy czar­ne dziu­ry.

– Mu­sia­łeś tak za­ro­bić mi­lio­ny kre­dy­tów… Co za to ku­pisz? Ko­lej­ne kilka po­sia­dło­ści, pa­mią­tek? Może zło­żysz hojny datek na Wszech­kom­pu­ter?

Kal uśmiech­nął się. Był to ich żart, po­wta­rza­ny, w grun­cie rze­czy, od pra­wie trzy­stu lat. Nawet przez taki czas prace nad Wszech­kom­pu­te­rem ru­szy­ły nie­znacz­nie. Sza­co­wa­ny czas prze­pro­wa­dze­nia kom­plet­nej sy­mu­la­cji, a co za tym idzie zma­po­wa­nia ca­łe­go Wszech­świa­ta przez al­go­ryt­my ma­chi­ny, wy­no­sił kilka mi­lio­nów lat. Datki na roz­bu­do­wę Wszech­kom­pu­te­ra cią­gle zwięk­sza­ły jego moc ob­li­cze­nio­wą – cho­ciaż i tak mu­sia­ło­by minąć kil­ka­dzie­siąt ty­się­cy lat cią­głej roz­bu­do­wy, aż prze­pro­wa­dze­nie ta­kiej sy­mu­la­cji mo­gło­by zająć mniej niż życie jed­ne­go czło­wie­ka.

– Po­sta­no­wi­łem prze­zna­czyć te pie­nią­dze na coś znacz­nie bar­dziej istot­ne­go, przy­ja­cie­lu. Ale jak mó­wi­łem – jesz­cze nie czas.

Obaj za­ję­li się pi­ciem piwa, po czym za­mó­wi­li po ko­lej­nym kuflu. Arks do­szedł do wnio­sku, że na­pi­tek wart był swo­jej ceny – ty­go­dnia uni­wer­sal­ne­go do­cho­du.

– Też mam coś cie­ka­we­go do po­wie­dze­nia.

– To opo­wia­daj – od­parł za­sko­czo­ny Kal. Życia Po­szu­ki­wa­czy nie na­le­ża­ły do szcze­gól­nie cie­ka­wych, w któ­rych „coś się dzia­ło”.

– Będąc na Zie­mi-3 wpa­dłem przez przy­pa­dek na opusz­czo­ne­go hi­ber­nan­ta. Ge­ne­ra­cja zero. – Wy­mow­nie przewrócił ocza­mi. – Dziew­czy­na po­cho­dzi z trze­cie­go ty­siąc­le­cia po Je­zu­sie z Na­za­re­tu. Za­hi­ber­no­wa­li ją w cza­sach, gdy Mars do­pie­ro co uzy­skał nie­pod­le­głość.

– Czy­ta­łem o tym kie­dyś. Nie pa­mię­tam tylko, czy to był ar­ty­kuł, czy może po­wieść, ale hi­ber­nan­ci, zwłasz­cza tacy, co prze­sy­pia­ją kilka ty­się­cy lat, nie za do­brze radzą sobie z nową rze­czy­wi­sto­ścią. Albo od razu się pod­da­ją, albo ich re­kon­wa­le­scen­cja może trwać la­ta­mi.

Arks wzru­szył ra­mio­na­mi. Nie pa­trzył na to z tej per­spek­ty­wy.

– Do­brze to znio­sła. Może przez środ­ki uspo­ka­ja­ją­ce i wsz­cze­pie­nie czipu.

Kal spoj­rzał niego po­dejrz­li­wie. „Kto jej ten czip wsz­cze­pił?” zda­wał się pytać wzro­kiem.

– Ta, to moja spraw­ka.

– Arks, w naj­lep­szym przy­pad­ku obe­tną ci do­chód za mie­siąc. W naj­gor­szym dziew­czy­na sta­nie przed…

– Byłem świa­do­my kon­se­kwen­cji, Kal. Dziew­czy­na ma się do­brze, wy­po­czy­wa z in­ny­mi hi­ber­nan­ta­mi. Agen­cje nie mają nic prze­ciw­ko jej Oby­wa­tel­stwu. I nie obe­tną mi do­cho­du, bo już to zro­bi­li.

– Bied­na – za­czął Kal po chwi­li wy­peł­nio­nej nie­zręcz­ną ciszą, prze­ry­wa­ną je­dy­nie szep­ta­mi po­zo­sta­łych klien­tów. – Gdy­bym ja był na jej miej­scu, nie chciał­bym się w ogóle wy­bu­dzić. Albo od razu uciec do Da­tas­fe­ry i od­two­rzyć świat, w któ­rym za­sną­łem.

– Dziew­czy­na sama stwier­dzi­ła, że naj­pierw chce po­zwie­dzać świat. Nad uciecz­ką po­my­śli potem.

 

***

 

Arks wró­cił na Zie­mię-3 po ty­go­dniu. Lą­du­jąc na po­wierzch­ni pla­ne­ty po­czuł nagłe wy­rzu­ty su­mie­nia – do­tar­ło do niego, że prze­niósł ol­brzy­mi cię­żar z sie­bie na miesz­kań­ców wio­ski, w któ­rej zo­sta­wił Susan. To oni mieli się nią zająć i wy­ja­śnić niu­an­se tego świa­ta.

Tym bar­dziej zdzi­wi­ło go, gdy dziew­czy­na, gdy tylko otrzy­ma­ła in­for­ma­cję o po­wro­cie Arksa, wy­bie­gła mu na spo­tka­nie.

– Wresz­cie je­steś.

Arks był kom­plet­nie zbity z tropu. Ocze­ki­wał, że w naj­lep­szym wy­pad­ku dziew­czy­na bę­dzie go uni­kać i skry­wać swoje wy­rzu­ty wzglę­dem niego. Wie­dział, że miesz­kań­cy wio­ski mają do­stęp do słab­szych środ­ków psy­cho­ak­tyw­nych, ale nie są­dził, że te utrzy­ma­ły­by Susan w wy­star­cza­ją­co do­brym na­stro­ju. Po­cząt­ko­wy spo­kój, który wy­ka­zy­wa­ła tuż po wy­bu­dze­niu, nie za­nik­nął, nawet pod wpły­wem osła­bio­nej dawki leków – co ozna­cza­ło, że dziew­czy­na po­go­dzi­ła się ze swoim losem. Ba, być może nawet jej się po­do­bał.

– Wy­cze­ki­wa­łaś mnie?

– Po tym, jak mi coś obie­ca­łeś? Oczy­wi­ście, że tak! – od­par­ła Susan z ty­po­wym dla sie­bie prze­ką­sem w gło­sie.

– O czym ty mó­wisz? Ja ci nic nie…

– Po­dró­że mię­dzy­gwiezd­ne! – nie­mal­że wy­krzy­cza­ła pod­eks­cy­to­wa­na. – Cze­ka­łam na to od mo­men­tu, gdy po­wie­dzia­łeś, że mi coś wsz­cze­pi­łeś we śnie. Ten czip – dzię­ki niemu mogę bez­piecz­nie po­dró­żo­wać do in­nych gwiazd, praw­da?

Arks uniósł jedną brew.

– W twoim sta­nie to…

– Lu­dzie z wio­ski prze­pro­wa­dzi­li na mnie kilka te­stów. Mówią, że mia­łam 9 w skali Ro­el­la, co­kol­wiek to ozna­cza.

Test Ro­el­la był jed­nym z wielu, któ­ry­mi ba­da­no sto­pień przy­sto­so­wa­nia wy­bu­dzo­nych hi­ber­nan­tów. Oceny po­wy­żej 5 ozna­cza­ły pra­wi­dło­wą asy­mi­la­cję, a oceny od 8 wzwyż – pra­wie pełne do­sto­so­wa­nie. Susan, choć za­pew­ne wciąż nie ro­zu­mia­ła wielu aspek­tów tego świa­ta, za­cho­wy­wa­ła się tak, jakby uro­dzi­ła się nie dwa­dzie­ścia, a nie dwa­dzie­ścia ty­się­cy lat temu. Try­ska­ła nawet i więk­szą ener­gią.

– W po­rząd­ku, mogę cię za­brać w po­dró­że mię­dzy­gwiezd­ne – od­parł i za­milkł. Nigdy nie brał pa­sa­że­ra – a już na pewno nie ta­kie­go, który le­ciał­by z nim z cie­ka­wo­ści świa­ta. – Masz ja­kieś kon­kret­ne miej­sce, które chcia­ła­byś zo­ba­czyć?

Arks spo­dzie­wał się jed­nej od­po­wie­dzi, lecz usły­szał coś zgoła od­mien­ne­go.

– Za­bierz mnie do lo­so­we­go ukła­du, gdzieś poza Drogą Mlecz­ną. Na pla­ne­tę, o któ­rej nikt w moich cza­sach nie sły­szał.

Arks otwo­rzył usta, lecz szyb­ko je za­mknął. Ro­zu­miał, dla­cze­go Susan nie po­pro­si­ła go o wy­ciecz­kę do Ukła­du Sło­necz­ne­go. Za­pew­ne sły­sza­ła od hi­ber­nan­tów, co się z nim stało. Zo­ba­cze­nie pu­stej pla­ne­ty, która kie­dyś była dla niej domem, mo­gło­by być zbyt bo­le­sne.

Po­szu­ki­wacz kiw­nął tylko głową i prze­żył ko­lej­ne zdzi­wie­nie, gdy Susan prze­ma­sze­ro­wa­ła obok niego pew­nym kro­kiem, wdra­pu­jąc się na po­kład Or­fyk­sa. Od­wró­ci­ła się tylko do niego i spoj­rza­ła py­ta­ją­co. Nie trać­my czasu, zda­wa­ła się mówić jej mina.

Arks wes­tchnął, lecz rów­nież wszedł na po­kład stat­ku. Mu­siał po­cze­kać jesz­cze jakiś czas na wia­do­mość od Kala, a od­kry­wa­nie nie­zna­nych świa­tów, po­dej­rze­wa­jąc, że ktoś inny już osią­gnął Cel, wy­da­wa­ło mu się bez­ce­lo­we.

Zajął wraz z Susan miej­sce w ka­ju­cie, uświa­da­mia­jąc sobie, że nigdy nie wi­dział ko­go­kol­wiek w fo­te­lu dru­gie­go pi­lo­ta. Susan zgrab­nie za­pię­ła pasy i pod­pię­ła maskę tle­no­wą – znak, że w ocze­ki­wa­niu na po­wrót swo­je­go wy­ba­wi­cie­la prze­stu­dio­wa­ła wszel­kie pro­to­ko­ły i in­struk­cje star­to­we.

Po opusz­cze­niu at­mos­fe­ry Arks po­ka­zał dziew­czy­nie, jak pod­piąć kable za­bez­pie­cza­ją­ce umysł. Ta, z lekką od­ra­zą, wsu­nę­ła złą­cze w port na karku i aż drgnę­ła, gdy Or­fyks na­wią­zał z nią bez­po­śred­nie po­łą­cze­nie.

Otwo­rzy­ła usta w nie­mym wyrazie zdu­mie­nia.

– Or­fyk­sie, tylko nie męcz jej prze­sad­nie swoją pa­pla­ni­ną – pilot ostrzegł kom­pa­na.

– Sły­szysz go w ten spo­sób cały czas? Nawet gdy je­steś poza stat­kiem? – Za­py­ta­ła wresz­cie dziew­czy­na. Arks je­dy­nie kiw­nął głową. Kątem oka do­strzegł, że dziew­czy­na z żywą eks­cy­ta­cją przy­glą­da się przy­rzą­dom ste­row­ni­czym. Naj­więk­sze wra­że­nie zro­bi­ła na niej pul­sa­ro­wa mapa, zło­żo­na z sze­re­gu linii o róż­nych dłu­go­ściach od­cho­dzą­cych od cen­tral­ne­go punk­tu. Na krań­cach wszyst­kich od­cin­ków wid­nia­ło nu­me­rycz­ne ozna­cze­nie.

– Wiesz, czym to jest? – Zanim zdą­żył do­koń­czyć py­ta­nie, dziew­czy­na już ki­wa­ła twier­dzą­co głową.

– W moich cza­sach, gdy wy­sy­ła­li­śmy ja­ki­kol­wiek obiekt w ko­smos, li­cząc, że zo­sta­nie prze­chwy­co­ny przez ob­cych, umieszczaliśmy na nim taką mapę. Za­zna­cze­nie po­zy­cji wzglę­dem pul­sa­rów jest nie­zmien­ne w cza­sie, a same pul­sa­ry – nie­zwy­kle pro­ste do wy­kry­cia.

– Ta, kom­pu­ter po­kła­do­wy na pod­sta­wie tej mapy jest w sta­nie w mgnie­niu oka okre­ślić po­ło­że­nie stat­ku. Jed­nak coś w two­ich cza­sach wie­dzie­li­ście – po­wie­dział z cie­niem iro­nii, otwie­ra­jąc na wy­świe­tla­czu menu ko­mo­ry lu­strza­nej. Wy­brał jeden z naj­tań­szych fo­to­nów, który na pewno nie za­wiódł­by go do pla­ne­ty z ży­ciem. Ba, nie wie­dział nawet, czy układ za­wie­rał w sobie eg­zo­pla­ne­tę. Dziew­czy­na chcia­ła mieć nie­spo­dzian­kę, to niech ją ma.

– Masz spo­sób spraw­dza­nia pa­mię­ci? – za­py­tał Susan. Ta, oczy­wi­ście, od­par­ła, że ma. – Go­to­wa?

Po ko­lej­nym ci­chym „tak”, prze­słał myśl do Or­fyk­sa. Arks od­ru­cho­wo za­mknął oczy i w na­stęp­nym ułam­ku se­kun­dy zna­lazł się gdzieś zu­peł­nie in­dziej. Od­piął część kabli, re­gu­lu­ją­cych ci­śnie­nie, i za­czął pod nosem wy­mie­niać ostat­nio od­wie­dzo­ne ukła­dy. Or­fyks prze­ka­zał mu, że wszyst­ko w nor­mie i może od­piąć ostat­ni prze­wód.

– 144, 233, 377, 610, hmm… 987 i 1597. Tyle chyba wy­star­czy.

– Ciąg Fi­bo­nac­cie­go? Nie sądzę, żeby to była od­po­wied­nio bez­piecz­na forma spraw­dza­nia wspo­mnień.

– Dla cie­bie może i tak, bo masz cho­ler­ny kom­pu­ter kwan­to­wy w mózgu, za­po­mnia­łeś? Ja mu­sia­łam sobie to wszyst­ko po­li­czyć w gło­wie, bez żad­nych wspo­ma­ga­czy – od­par­ła lekko po­iry­to­wa­na Susan. Fak­tycz­nie, Arks tak na to nie spoj­rzał – dziew­czy­na, choć mogła po­bie­rać in­for­ma­cje z sieci w ogra­ni­czo­nym aspek­cie, nie mogła tego robić na po­zio­mie kwan­to­wym. Po­trze­bo­wa­ła do tego fi­zycz­ne­go ser­we­ra na pla­ne­cie.

A teraz znajdowali się kilka mi­lio­nów lat świetl­nych od Zie­mi-3. Ni­g­dzie w pro­mie­niu osiem­na­stu mi­lio­nów lat świetl­nych nie istniała ko­lo­nia ludzi. Naj­bliż­sza sta­cja oddalona była od nich o dzie­sięć mi­lio­nów lat świetl­nych.

Susan, bez py­ta­nia o zgodę, do­tknę­ła ekra­nu z mapą pul­sa­ro­wą i zmie­ni­ła za­kład­kę na mapę ga­lak­tyk. Kilka klik­nięć potem do­sko­na­le wie­dzia­ła, gdzie się znaj­du­ją.

– Praw­dzi­wa ni­cość, praw­da? – Na jej twa­rzy ma­lo­wał się lekki uśmie­szek. Po­przez wi­zjer spoj­rza­ła na od­le­głą, nie­bie­ska­wą kulkę. Mu­sia­ła przy­mru­żyć oczy, tak ośle­pia­jąc był jej blask.

– Sir, Oby­wa­tel Susan nie po­sia­da od­po­wied­niej mo­dy­fi­ka­cji gałek ocznych, które za­pew­ni­ły­by jej ochro­nę przed gwiaz­da­mi neu­tro­no­wy­mi…

– Wiem, za­mknij się – wy­pa­lił Arks i wy­strze­lił z fo­te­la. Po chwi­li wró­cił do Susan z małym pu­deł­kiem w dłoni. Podał je Susan. W środ­ku znaj­do­wa­ła się para so­cze­wek.

– Skąd ty to… Chwi­la, syn­te­za­tor two­je­go stat­ku jest aż tak za­awan­so­wa­ny?

Arks je­dy­nie wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Pro­sta dru­kar­ka 3D. No, załóż zanim ten żar ci kom­plet­nie wzrok wy­pa­li.

Dziew­czy­na po­słu­cha­ła i po­now­nie prze­nio­sła spoj­rze­nie na gwiaz­dę w cen­trum ukła­du. Dzię­ki so­czew­kom mogła się bli­żej przyj­rzeć ja­snej krop­ce, która oka­za­ła się być nie­zwy­kle szyb­ko wi­ru­ją­cą kulką.

– Teraz już wiem, czemu foton pro­wa­dzą­cy tu był tak tani. To cho­ler­na gwiaz­da neu­tro­no­wa. Kie­dyś wy­bu­chła jako su­per­no­wa i pew­nie nic nie zo­sta­ło z jej pla­net.

– Nie­praw­da, sir. Wy­kry­to jedną pla­ne­tę. Znaj­du­je się w od­le­gło­ści pra­wie 97AU od gwiaz­dy. Okres jej obie­gu wy­no­si 675 lat.

– Nie na­zwał­bym tego pla­ne­tą, Or­fyks. Ra­czej za­mar­z­nię­ty ka­mień.

– Wstęp­na ana­li­za wska­zu­je na to, iż po­wierzch­nię pla­ne­ty sta­no­wi płaszcz lodu. Jego gru­bość waha się od 10 do 20 ki­lo­me­trów, sir.

Serce Arksa za­bi­ło tro­chę szyb­ciej. Wszyst­ko wska­zy­wa­ło na to, że pla­ne­ta ta przy­po­mi­na­ła w ogrom­nym stop­niu swo­bod­ne pla­ne­ty – takie, które zo­sta­ły wy­rzu­co­ne ze swo­je­go sys­te­mu. Zimno ko­smo­su i brak at­mos­fe­ry spra­wia­ły, że cała pla­ne­ta za­ma­rza­ła. Jeśli jed­nak znaj­do­wa­ła się tam woda, całe ciało nie­bie­skie sta­wa­ło się swego ro­dza­ju kap­su­łą – pod war­stwą lodu znaj­do­wał się wiecz­nie płyn­ny ocean, ogrze­wa­ny przez jądro pla­ne­ty.

Nie­zmien­ne przez mi­lio­ny, jak nie mi­liar­dy, lat wa­run­ki. Obec­ność wody. Życie nie tylko mogło po­wstać na tej pla­ne­cie – mogło i kwit­nąć.

– Coś się stało? – za­py­ta­ła Susan, gdy do­strze­gła błysk w oku Arksa.

– Wy­bacz, jeśli ocze­ki­wa­łaś tu kilku pla­net, rodem z fan­ta­sty­ki, po­ro­śnię­tych bujną ro­ślin­no­ścią i ol­brzy­mów ga­zo­wych, na któ­rych pada dia­men­ta­mi. Je­dy­na pla­ne­ta w tym ukła­dzie jest za­mar­z­nię­ta, lecz, co może ci się wydać dziw­ne, może wspie­rać życie. Już skie­ro­wa­łem Or­fyk­sa na od­po­wied­ni kurs. Zaraz tam bę­dzie­my.

– Nie ro­zu­miem, czemu tak cię to eks­cy­tu­je – kon­ty­nu­owa­ła Susan, gdy pla­ne­ta stała się wi­docz­na w wi­zje­rze. – Nawet jeśli ma płyn­ny ocean, to co z tego? Nie zba­da­li­ście do tej pory mi­lio­nów ta­kich pla­net?

– Pla­net z wodą? Tak. Pla­net swo­bod­nych? Nie. Są cho­ler­nie trud­ne do wy­kry­cia, bo nie wcho­dzą w żadną in­te­rak­cję ze świa­tłem. Po pro­stu dry­fu­ją sobie przez ko­smos. Ale ta tutaj albo pod­cze­pi­ła się pod gwiaz­dę, albo prze­trwa­ła nową. Tak czy siak – to istny ła­ko­my kąsek dla Po­szu­ki­wa­cza.

– My­śla­łam, że le­ci­my zwie­dzać – dziew­czy­na na­dą­sa­ła się.

– Też tak my­śla­łem, ale nie prze­pusz­czę ta­kiej oka­zji – od­parł Arks, uśmie­cha­jąc się lekko, pod­cho­dząc do lą­do­wa­nia na lo­dzie.

Sta­tek spę­dził ko­lej­nych pięt­na­ście minut pod­cho­dząc do gru­bej war­stwy za­mar­z­nię­tej wody. Ko­niecz­ne było uru­cho­mie­nie wła­snych świa­teł, gdyż w ta­kiej od­le­gło­ści nie­sa­mo­wi­cie jasna gwiaz­da neu­tro­no­wa była je­dy­nie mi­go­czą­cym gdzieś na skle­pie­niu punk­ci­kiem. Laser po ko­lej­nych czter­dzie­stu mi­nu­tach wy­ciął od­po­wied­niej sze­ro­ko­ści prze­rę­bel, w który Arks wy­strze­lił sondę ba­daw­czą. Cały ten czas Susan sie­dzia­ła naj­pierw pod­de­ner­wo­wa­na, potem coraz bar­dziej znu­żo­na. Eks­cy­ta­cja wró­ci­ła, gdy ekran przed pi­lo­tem roz­świe­tlił się, ukazując dane prze­sła­ne przez sondę.

– Tak jak my­śla­łem – rzekł cicho Arks, pa­trząc bez wy­ra­zu na ekran.

– Brak oznak życia? – za­py­ta­ła Susan, choć Arks wcale nie mu­siał jej od­po­wia­dać. Wyj­rza­ła przez wi­zjer, lecz jej oczom uka­zał się je­dy­nie ten nie­wiel­ki skra­wek gra­na­to­we­go lodu, który oświe­tla­ły diody na po­kła­dzie Or­fyk­sa. Dzie­sięć me­trów od nich mógł rów­nie do­brze znaj­do­wać się ho­ry­zont i gra­ni­ca at­mos­fe­ry – lecz nie by­ła­by w sta­nie go nawet do­strzec gołym okiem.

– Więc tak wy­glą­da twoje życie? – do­da­ła po chwi­li, gło­sem prze­peł­nio­nym me­lan­cho­lią. Arks je­dy­nie po­ki­wał głową. Wy­da­wał się ro­zu­mieć roz­cza­ro­wa­nie dziew­czy­ny. Dla niej była to pierw­sze tak wiel­ka po­dróż. Przy­go­da, która mu­sia­ła być pełna zwro­tów akcji i ob­ja­wień. Dla Po­szu­ki­wa­cza był to je­dy­nie ko­lej­ny dzień. Ot, osiem­set któ­ryś re­kord na dłu­giej li­ście pu­stych skał le­wi­tu­ją­cych w prze­strze­ni, które prze­ba­dał.

– Wiesz co – kon­ty­nu­owa­ła, gdy za­czę­li po­wo­li się uno­sić. – Za­sta­na­wia­łam się nad prze­nie­sie­niem do Da­tas­fe­ry.

– Tak szyb­ko?

– W tym świe­cie… nie ma nic dla mnie. Hi­ber­nan­ci mó­wi­li mi, że sta­ra­ją się żyć na Zie­mi-3 tak, jak żyło się kil­ka­na­ście ty­się­cy lat temu. Da­tas­fe­ra umoż­li­wia jed­nak to, jak i wiele wię­cej, praw­da?

W tym mo­men­cie do Arksa do­tar­ło – dziew­czy­na nie chcia­ła ucie­kać od mo­no­ton­ne­go, bez­sen­sow­ne­go życia, jak nie­mal­że wszy­scy de­cy­du­ją­cy się na prze­nie­sie­nie jaźni. Dla niej była to ko­lej­na przy­go­da, którą mo­gła­by prze­żyć. Moż­li­wość po­wo­ła­nia każ­de­go wy­obra­że­nia do życia, po­now­ne­go spo­tka­nia utra­co­nych bli­skich i zwie­dze­nia nie­ist­nie­ją­cych od dawna miejsc…

Arks po­czuł lek­kie ukłu­cie w sercu. Susan czuła emo­cje, do któ­rych on nie był zdol­ny. Do któ­rych nikt z mu współ­cze­snych nie był.

Po­czuł coś, co można by naj­pro­ściej opi­sać jako za­zdrość.

– Nie za­mie­rzasz po­zwie­dzać jesz­cze in­nych pla­net?

– Nie. Boję się, że gdyby mnie to zbyt­nio wcią­gnę­ło, mo­gła­bym zo­stać Po­szu­ki­wa­czem, jak ty.

Arks mógł­by przy­siąc, że w gło­wie dziew­czy­ny po­ja­wi­ło się do­koń­cze­nie tego zda­nia – „a nie chcia­ła­bym żyć przez ty­sią­ce lat, szu­ka­jąc cze­goś, czego nikt zna­leźć nie może”.

W tym mo­men­cie Or­fyks prze­ka­zał mu ode­bra­ny ko­mu­ni­kat. Kal znów chciał się spo­tkać.

Arks po­wró­cił na Zie­mię-3, po­zo­sta­wił Susan w tej samej wio­sce. Nie za­mie­ni­li ze sobą już żad­ne­go słowa – ich sty­ka­ją­ce się od czasu do czasu spoj­rze­nia wy­ra­ża­ły wszyst­ko.

 

***

 

Wia­do­mość od Kala za­wie­ra­ła je­dy­nie lo­ka­li­za­cję, do któ­rej miał się udać Arks. Jak ocze­ki­wał – współ­rzęd­ne do­pro­wa­dzi­ły go do ob­sza­ru, w któ­rym leżał punkt, od któ­re­go roz­po­czął się cały Wszech­świat.

– Co to… –  po­wie­dział do sie­bie Arks, gdy tylko do­strzegł le­wi­tu­ją­cy w prze­strze­ni obiekt. Był wiel­ko­ści po­ło­wy mia­sta, le­d­wie wi­docz­ny w świa­tłach wy­dzie­la­nych przez Or­fyk­sa.

Ko­lej­na wia­do­mość od Kala – mapa struk­tu­ry, z za­zna­czo­nym por­tem. Arks, tro­chę nie­pew­ny, udał się tam i po­sa­dził sta­tek. Za jego ple­ca­mi za­mknę­ła się śluza, a ko­mu­ni­kat Or­fyk­sa gło­sił, że we­wnątrz struk­tu­ry pa­nu­je sztucz­na gra­wi­ta­cja, a at­mos­fe­ra na­da­je się do od­dy­cha­nia bez fil­trów.

Arks opu­ścił sta­tek, na wszel­ki wy­pa­dek bio­rąc ze sobą naj­mniej­sze­go drona. Or­fyks, teraz w for­mie kulki o śred­ni­cy kil­ku­na­stu cen­ty­me­trów, od­dzie­lił się od po­szy­cia stat­ku i po­fru­nął za wła­ści­cie­lem.

Wnę­trze było roz­świe­tlo­ne ro­bo­czy­mi świa­tła­mi, czę­sto uży­wa­ny­mi na pla­cach bu­do­wy. Za wiel­kim po­miesz­cze­niem, han­ga­rem, cią­gnął się po­je­dyn­czy, kręty ko­ry­tarz. „Śmia­ło, śmia­ło”, za­chę­cił go głos Kala trans­mi­to­wa­ny bez­po­śred­nio do neu­ro­czi­pu. Po­szu­ki­wacz je­dy­nie wy­szep­tał prze­kleń­stwo i ru­szył przed sie­bie, nie ro­zu­mie­jąc, gdzie się zna­lazł. I, co gor­sza, jaki zwią­zek z tym wszyst­kim miał Kal.

Ko­ry­tarz był gład­ki, nie od­cho­dzi­ły od niego żadne od­no­gi ani drzwi. Po kilku mi­nu­tach ostroż­nej wę­drów­ki Arks wresz­cie zna­lazł się w pierw­szym po­miesz­cze­niu.

Przed nim, na czymś na wzór most­ka ka­pi­tań­skie­go we frach­tow­cach, stał Kal, zwró­co­ny do go­ścia ple­ca­mi. Teraz oboje wbi­ja­li wzrok w roz­ża­rzo­ną ko­pu­łę znaj­du­ją­cą się przed Kalem. Arks oce­nił, że mu­sia­ła zaj­mo­wać więk­szość me­ga­li­tycz­nej struk­tu­ry, a wi­dzie­li je­dy­nie frag­ment sfery.

– Kal, co to do cho­le­ry…

– Pięk­ne, praw­da? – od­parł Kal, wciąż wpa­tru­ją­cy się w świe­tli­stą ko­pu­łę.

Arks od­piął od pasa broń, usta­wia­jąc ją na ogłu­sze­nie oraz uru­cho­mił do­dat­ko­we osło­ny kom­bi­ne­zo­nu. Na wszel­ki wy­pa­dek.

Zrów­nał się z daw­nym przy­ja­cie­lem. Na jego twa­rzy ma­lo­wa­ła się ra­dość, jeśli nie eks­ta­za. Oczy świe­ci­ły mu nie­wie­le mniej niż ko­pu­ła przed nimi.

– Czym to jest, do cho­le­ry? Wy­ja­śnisz mi wresz­cie?!

– Dzie­ło mego życia, przy­ja­cie­lu. Wy­da­łem na tę ma­chi­nę cały mój ma­ją­tek. Nawet nie wiesz, ile kosz­to­wa­ło mnie utrzy­ma­nie tego w ta­jem­ni­cy, tak długo. Mu­sia­łem wy­ko­rzy­stać każdy kon­takt. Wresz­cie, wresz­cie ją ukoń­czy­łem! Czyż nie jest pięk­na?

Arks ro­zej­rzał się po resz­cie wiel­kiej hali. Tam, gdzie ko­pu­ła sty­ka­ła się ze ścia­na­mi, wi­docz­ne były mi­nia­tu­ro­we re­ak­to­ry, rury z sub­stan­cją chło­dzą­cą i kom­pu­te­ry. Wy­glą­da­ło na to, że to, co nie było świe­tli­stą kulą, było jed­nym wiel­kim sys­te­mem po­łą­czo­nych ze sobą jed­no­stek ob­li­cze­nio­wych.

– Do czego to służy? – W gło­sie Arksa wy­czu­wal­na była teraz nuta stra­chu. Bał się nawet po­my­śleć, do czego jego przy­ja­ciel mógł użyć tej struk­tu­ry. Czy nie mówił przy ich ostat­nim spo­tka­niu coś o wy­peł­nie­niu Celu?

– Kal, mów do mnie! – krzyk­nął na przy­ja­cie­la, teraz już pełen stra­chu.

Ten wresz­cie zwró­cił ku niemu twarz. Po­wo­li, jakby w tran­sie. Ką­ci­ki jego oczu nie­znacz­nie drga­ły. Mimo tego, uśmie­chał się.

– Nie wiem, czy je­stem w sta­nie tego do­ko­nać, Arks… Za­pro­si­łem cię tu, byś był mym gło­sem roz­sąd­ku. De­cy­zja jed­ne­go Po­szu­ki­wa­cza może być nie­wie­le warta, lecz dwóch…

Arks po­trzą­snął Kala za ramię.

– Ty to stwo­rzy­łeś? W jakim celu? Dla­cze­go, ze wszyst­kich miejsc, aku­rat w cen­trum Wszech­świa­ta?!

– Moje dzie­ło jesz­cze nie ma nazwy. Choć za­sta­na­wia­łem się, czy nie ochrzcić je jako Bo­go­bój­ca.

Arks pu­ścił przy­ja­cie­la i od­su­nął się. Mi­mo­wol­nie pod­niósł broń.

– Bogo…bójca?

– Do­my­ślasz się, czym jest ta świe­tli­sta ko­pu­ła, praw­da? – Prze­niósł na nią wzrok. – To ko­mo­ra lu­strza­na. Naj­więk­sza, jaką mo­głem zbu­do­wać. Od lat gro­ma­dzi­ła dla mnie fo­to­ny, z ca­łe­go Wszech­świa­ta. Sprzę­żo­ne z nią kom­pu­te­ry na bie­żą­co ana­li­zu­ją po­cho­dze­nie fo­to­nów, usu­wa­jąc te, które po­cho­dzą z za­miesz­ka­łych świa­tów.

Arksa oblał zimny pot. Za­miesz­ka­łych?

Nagle do niego do­tar­ło. Ta struk­tu­ra…

– Prze­nio­sę stan tych wszyst­kich fo­to­nów na tę struk­tu­rę, Arks. Wszyst­kich naraz. Wy­mu­szo­ne Splą­ta­nie wielu obiek­tów spra­wi, że wszyst­kie przy­cią­gną się w jed­nym mo­men­cie – w kie­run­ku ich środ­ka cięż­ko­ści… Więc tutaj. Całe ukła­dy prze­sta­ną ist­nieć. Pla­ne­ty, które krą­ży­ły wokół nich, przez gra­wi­ta­cję, prze­nio­są się tu wraz z gwiaz­da­mi. Wszyst­kie spło­ną, a potem masa za­ła­mie się pod sobą, two­rząc czar­ną dziu­rę. Arks, Cel wresz­cie zo­sta­nie osią­gnię­ty!

– Co ty bre­dzisz? – za­py­tał Arks gło­sem tak ci­chym, że miał wąt­pli­wo­ści, czy w ogóle go z sie­bie wydał. Słowa Kala miały sens – przy Wy­mu­szo­nym Splą­ta­niu lżej­szy obiekt prze­no­sił się w stro­nę cięż­sze­go. Jeśli jed­nak by użyć pra­wie nie­skoń­czo­nej licz­by obiek­tów o wspól­nym środ­ku masy – cen­trum Wszech­świa­ta – wszyst­kie one prze­nio­sły­by się w to jedno miej­sce. Jed­nak to było nie­moż­li­we, każdy sta­tek po­sia­dał za­bez­pie­cze­nie przed splą­ta­niem wię­cej niż dwóch obiek­tów… Mógł je­dy­nie nadać sobie stan z prze­szło­ści po­je­dyn­cze­go fo­to­nu. Nada­nie całej sta­cji stanu wielu fo­to­nów było fi­zycz­nie moż­li­we, lecz w prak­ty­ce – nie­wy­ko­nal­ne.

– Nawet nie wiesz, ile za­ję­ło mi opra­co­wa­nie tech­no­lo­gii, która ob­ró­ci­ła­by kla­sycz­ne uży­cie Wy­mu­szo­ne­go Splą­ta­nia. Ile za­pła­ci­łem, pie­nię­dzy i czasu, by zna­leźć ludzi, któ­rzy by to dla mnie stwo­rzy­li, poza czuj­nym okiem Agen­cji. Ale wresz­cie mi się udało…

– Jeśli to, co mó­wisz jest praw­dą, uży­cie tej struk­tu­ry znisz­czy­ło­by więk­szość ma­te­rii we Wszech­świe­cie! Nie by­ła­by już wię­cej uży­tecz­na!

Kal po­ki­wał je­dy­nie głową.

– Ow­szem. Jest to jed­nak cena, którą mu­si­my po­nieść, by wresz­cie uwol­nić się od Boga. Od­kry­te i za­miesz­ka­łe sys­te­my ofe­ru­ją miej­sce dla jesz­cze try­liar­dów ludzi. To nie jest pro­blem, któ­rym mu­sie­li­by­śmy się kie­dy­kol­wiek mar­twić. Do czasu, gdy lu­dzie uzy­ska­ją taką li­czeb­ność, wy­star­cza­ją­co wiele ma­te­rii wy­pa­ru­je z wnę­trza tej nowej czar­nej dziu­ry. Wszech­świat się od­ro­dzi, ale jako czy­sta od Boga ener­gia i masa.

– Co to ma niby wspól­ne­go z Bo­giem…

Arks do­pie­ro teraz za­uwa­żył, że po jed­nym po­licz­ku Kala spły­wa łza.

– Nasz Cel jest pro­sty. Zna­leźć dowód ist­nie­nia Boga. Albo dowód prze­ciw­ny – na nie­ist­nie­nie Boga. Jeśli wszyst­kie nie­zba­da­ne świa­ty zo­sta­ną znisz­czo­ne, ślady na obec­ność Boga – lub jej brak – rów­nież zo­sta­ną znisz­czo­ne. Ludz­kość uwol­ni się od tej bez­myśl­nej go­ni­twy! 

Arks chciał ude­rzyć przy­ja­cie­la, za­strze­lić go, krzyk­nąć, iż osza­lał. Ro­zu­miał jed­nak, że w tym, co mówił jego przy­ja­ciel, był sens.

– Jeśli Bóg ist­niał i od­szedł…

– Jeśli to deizm jest od­po­wie­dzią na nasze po­szu­ki­wa­nia, wtedy Boga nie ob­cho­dzi, co się z nami sta­nie. Jeśli za­szył się na któ­rymś ze świa­tów, uciek­nie i albo się nam ob­ja­wi, albo znik­nie na za­wsze. Nie po­zo­sta­nie jed­nak ani ka­mień, który ludz­kość mo­gła­by prze­ba­dać. Ko­niec z Po­szu­ki­wa­niem. Ludz­kość wresz­cie się od­ro­dzi, wolna od tej całej bez­sen­sow­no­ści!

– A jeśli ludz­ko­ści to pa­su­je? Jeśli znik­nię­cie Boga i szans na od­na­le­zie­nie go po­skut­ku­je de­pre­sją całej ludz­ko­ści? Co wtedy? Nie od­bie­rzesz tym je­dy­nie udrę­ki, która prze­śla­du­je ludz­kość, ale i na­dzie­ję!

Kal wes­tchnął.

– Za­pro­si­łem cię tu, byś po­mógł mi zde­cy­do­wać. Jed­nak teraz, zna­jąc twoje sta­no­wi­sko, wiem do­sko­na­le, co po­wi­nie­nem zro­bić.

Arks wy­ce­lo­wał broń w głowę Kala. Wy­łą­czył tryb ogłu­sza­nia.

– Ludz­kość może uciec do Da­tas­fe­ry. Szu­kać tam do­kład­nie ta­kie­go Boga, ja­kie­go ocze­ku­ją. Mity o Nie­bie, Pie­kle, san­sa­rze, oświe­ce­niu – wszyst­kie się speł­nią. Zba­wię ludz­kość od roz­cza­ro­wa­nia, które czeka na nas po wy­bu­do­wa­niu Wszech­kom­pu­te­ra. We Wszech­świe­cie nie ma Boga.

Twarz Kala wy­ra­ża­ła de­ter­mi­na­cję naj­wyż­sze­go stop­nia. Arks nie miał pew­no­ści, że jego przy­ja­ciel już się nie wahał – był zde­cy­do­wa­ny na znisz­cze­nie resz­ty Wszech­świa­ta.

– Nie mo­żesz mówić w imie­niu tych wszyst­kich ludzi. Nie tobie de­cy­do­wać, co sta­no­wi cel ich życia.

– Ależ ja im dam do­kład­nie to, czego ocze­ku­ją! Każdy Po­szu­ki­wacz tkwi w swego ro­dza­ju su­per­po­zy­cji – chce zna­leźć Boga, ale jed­no­cze­śnie nie chce. Obie opcje pro­wa­dzą do wy­ga­śnię­cia celu. Dzie­sięć ty­się­cy lat, po­ko­le­nia stra­co­ne na szu­ka­niu po­wo­du, dla któ­re­go ist­nie­je­my. A jego po pro­stu nie ma. Ja je­dy­nie przy­spie­szam nie­unik­nio­ne. Wy­star­czy, że wy­wo­łam Splą­ta­nie i ludz­kość uwol­ni się od tej męki…

Przez głowę Arksa prze­mknę­ła jedna, je­dy­na myśl. Treść jej była iden­tycz­na z ko­mu­ni­ka­tem, który sły­szał już setki razy, gdy koń­czył ba­da­nie dzie­wi­czych sys­te­mów. Nie.

Po­cią­gnął spust, nie re­agu­jąc na ostrze­że­nie Or­fyk­sa. Ciało jego przy­ja­cie­la padło, bez życia, na me­ta­licz­na pod­ło­gę.

– Wy­sła­no zgło­sze­nie do Agen­cji, sir.

Arks nie czuł zło­ści, żalu. Był nie­po­ko­ją­co spo­koj­ny – zwłasz­cza jak na pierw­sze­go mor­der­cę od wie­ków.

– Or­fyks – po­wie­dział pu­stym gło­sem w prze­strzeń.

– Tak, sir.

– Gdy wró­ci­my na sta­tek, przy­wróć się do stanu fa­brycz­ne­go. Nie mogę po­zwo­lić, by kto­kol­wiek od­czy­tał twoje wspo­mnie­nia. Sama wie­dza o po­sta­wie Kala może być szko­dli­wa.

– Zro­zu­mia­łem, sir. Nie zmie­nia to faktu, że Agen­cja zo­sta­ła za­wia­do­mio­na o po­peł­nio­nej zbrod­ni. Musi się pan udać do naj­bliż­szej…

– Wiem do­sko­na­le, co to zna­czy.

Przed­sta­wi­cie­le Agen­cji będą mu­sie­li od­ku­rzyć nie­uży­wa­ne od lat za­pi­sy praw­ne do­ty­czą­ce ka­ra­nia prze­stęp­ców. Być może wy­mie­rzą mu wyrok – kil­ka­dzie­siąt lat w wię­zie­niu. W tym mo­men­cie dla Arksa naj­istot­niej­sze było jed­nak coś in­ne­go – wciąż obo­wią­zy­wa­ły go pod­sta­wo­we prawa czło­wie­ka, na mocy któ­rych nikt nie może, bez jego zgody, od­czy­tać wspo­mnień z neu­ro­czi­pu.

Jego roz­mo­wa z Kalem po­zo­sta­nie tylko w jego gło­wie, gdy Or­fyks zre­se­tu­je już całą swoją pa­mięć sys­te­mo­wą.

– Or­fyks, masz po­łą­cze­nie z tą… sta­cją?

– Tak, sir.

– Do­brze. Wy­bierz lo­so­wy foton i ustaw te­le­por­ta­cję z opóź­nie­niem dwu­dzie­stu minut. Nie mów mi, gdzie to po­sy­łasz.

– Zro­zu­mia­łem, sir. Agen­cja ocze­ku­je pana na Mer­ku­rio­nie VII za go­dzi­nę. W prze­ciw­nym razie wyślą za panem Eg­ze­ku­to­rów. Pro­szą o sta­wie­nie się z cia­łem.

Arks po­chwy­cił zwłoki i prze­rzu­cił je przez ramię. Udał się do stat­ku. Bez emo­cji wszedł na po­kład i po­ło­żył Kala w am­bu­la­to­rium. Ko­rzy­sta­jąc z upraw­nień Po­szu­ki­wa­cza, póki je jesz­cze miał, wy­ka­so­wał pa­mięć neu­ro­czi­pu Kala. Nie mógł ry­zy­ko­wać, że przed­sta­wi­cie­le Agen­cji do niego zaj­rzą – choć, zgod­nie z pra­wem, po­win­ni od razu wy­ma­zać pa­mięć czipu zmar­łe­go.

– Kurs na Mer­ku­rio­na VII.

Sta­tek, bez ko­men­ta­rza Or­fyk­sa, ru­szył. Pew­nie prze­szedł już reset, więc jego cha­rak­ter wró­cił do „ogra­ni­czo­ny kon­takt: 1”.

Arks ża­ło­wał tylko, że nie po­że­gnał się z Susan. Za kilka dni dziew­czy­na prze­nie­sie się do Da­tas­fe­ry, pod­czas gdy Arks zo­sta­nie osą­dzo­ny.

Może od­bio­rą mu upraw­nie­nia Po­szu­ki­wa­cza, lecz nie po­wstrzy­ma go to przed kon­ty­nu­acją po­szu­ki­wań, gdy od­bę­dzie karę. Może bę­dzie to za dzie­sięć lat, może dwa­dzie­ścia, może nawet i sto. Mimo to – wróci do Po­szu­ki­wań.

Udo­wod­ni Ka­lo­wi, że po­stą­pił słusz­nie.

Koniec

Komentarze

wieczni zaznaczysz gdzie kończył się pierwszy rozdział? Albo lepiej który akapit, bo widzę, że są przerwy. Opowieść mnie zaciekawiła i chętnie dokończę czytać. :)

Jestem niepełnosprawny...

@dawidiq150 po trzeciej przerwie, czyli od fragmentu “Gdy Susan się wybudziła”.

wieczni po przeczytaniu jestem pełen podziwu. Jeśli to twój debiut to naprawdę jesteś bardzo inteligentny i masz talent. Świetne. Czytałem z ogromną przyjemnością. Pomysły, które tu przedstawiłeś są niezwykłe. Prorokuję, że opowiadanie znajdzie się w bibliotece. Pisz dalej, twórz, życzę ci wszystkiego najlepszego :)

 

Pozdrawiam!!!

Jestem niepełnosprawny...

Wybacz, Wieczni, że nie podejmę się oceny Poszukiwacza, ale obawiam się, że nie wszystko co napisałeś, trafiło do mnie. Nie znam się na tym, co dzieje się w kosmosie teraz, a tym bardziej trudno mi pojąć wyimaginowane zdarzenia z tak odległej przyszłości, zwłaszcza że w dużej mierze dotyczą szukania dowodów na istnienie lub nieistnienie Boga.

Przez chwilę miałam nadzieję, na rozwinięcie wątku Susan, ale opowieść ostatecznie potoczyła się w innym kierunku, jak dla mnie, niestety, mało satysfakcjonującym.

Opowiadanie jest dość długie i nie ukrywam, że jego lektura okazała się mocno nużąca.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Sta­tek prze­bił się przez gęstą war­stwę chmur, od­sła­nia­jąc ka­mie­ni­stą po­wierzch­nię. ―> Czy dobrze rozumiem, że to statek odsłonił kamienistą powierzchnię?

 

nie do­tarł do oce­anu. ―> …aż do­tarł do oce­anu.

 

uno­sił się tuż nad szkie­le­ta­mi nie­gdyś dum­nych bu­dow­li. ―> Co niegdyś wprawiało budowle w dumę?

 

Z resz­tą, w po­rów­na­niu do nie­któ­rych… ―> Zresz­tą w po­rów­na­niu do nie­któ­rych

 

Wle­ciał do wnę­trza przez jedną z pu­stych okien­nic. ―> Obawiam się, że przez okiennicę nikt i nic nie może wlecieć. Ponadto okiennica nie może być pusta.

Za SJP PWN: okiennica «ruchoma zasłona w postaci drewnianego skrzydła, zabezpieczająca okno»

 

de­ner­wo­wa­ła go fry­wol­ność kom­pu­te­ro­we­go to­wa­rzy­sza. ―> Czym objawiała się rzeczona frywolność?

Za SJP PWN” frywolny «mający swobodny i żartobliwy stosunek do spraw erotycznych; też: świadczący o takim stosunku»

 

Przez myśl Po­szu­ki­wa­cza prze­mknę­ła nie­wy­raź­na myśl – po co to robię? ―> Brzmi to fatalnie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Wzru­szył jed­nak ra­mio­na­mi, sa­me­mu sobie od­po­wia­da­jąc. ―> Wzru­szył jed­nak ra­mio­na­mi, sam sobie od­po­wia­da­jąc.

 

uda­jąc się w stro­nę tej samej okien­ni­cy, przez którą wle­ciał do kom­plek­su. ―> Nie wleciał przez okiennicę.

 

Za­niósł do ma­łe­go po­miesz­cze­nia, peł­nią­ce­go rolę am­bu­la­to­rium i pod­piął do apa­ra­tu­ry… ―> Czy oba zaimki są konieczne?

 

sie­dzą­ce­go na­prze­ciw­ko jej. ―> …sie­dzą­ce­go na­prze­ciw­ko niej.

 

gry­mas na jej twa­rzy su­ge­ro­wał wy­tę­żo­ny pro­ces my­ślo­wy. Ekran obok jej głowy su­ge­ro­wał, że wy­stą­pi­ła u niej lekka mi­gre­na. ―> Nadmiar zaimków.

 

Arks szyb­ko prze­rwał mu ge­stem ręki. ―> Masło maślane – gesty wykonuje się rękami.

 

Po­szu­ki­wacz, trzy­mał ka­mien­ną twarz. ―> Można trzymać fason, ale nie wiem, jak można trzymać twarz.

A może miało by: Po­szu­ki­wacz, zachowywał ka­mien­ną twarz.

 

łzy wciąż wy­pły­wa­ły z ką­ci­ki jej oczu… ―> Literówka.

 

do niej do­trze, kiedy się obu­dzi­ła, tym le­piej dla niej. W razie ko­niecz­no­ści może jej podać po­przez am­bu­la­to­rium ko­lej­ne spe­cy­fi­ki do­pro­wa­dza­ją­ce jej stan psy­cho-fi­zycz­ny do po­rząd­ku. Naj­waż­niej­sze, by jej jaźń… ―> Nadmiar zaimków.

stan psy­chofi­zycz­ny do po­rząd­ku.

 

Neu­ro­czi­py muszą być in­sta­lo­wa­ne no­wo­rod­ków… ―> Neu­ro­czi­py muszą być in­sta­lo­wa­ne no­wo­rod­kom

 

Arks spoj­rzał na dziew­czy­nę tępym spoj­rze­niem. ―> Brzmi to fatalnie.

Proponuję: Arks tępo spoj­rzał na dziew­czy­nę.

 

a lu­dzie nie od­kry­li, że ich życia są tak na­praw­dę puste. ―> …a lu­dzie nie od­kry­li, że ich życie jest tak na­praw­dę puste.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

Każdy zba­da­ny dzie­wi­czy sys­tem nie­sie za sobą nie­sa­mo­wi­tą opła­tę emo­cjo­nal­ną. ―> Co to jest opłata emocjonalna?

A może miało być: Każdy zba­da­ny dzie­wi­czy sys­tem nie­sie ze sobą nie­sa­mo­wi­ty wydatek emo­cji.

 

Z cza­sem nawet naj­bar­dziej za­awan­so­wa­ne le­kar­stwa na roz­wi­ja­ją­ce­go się raka prze­sta­ją dzia­łać i or­ga­nizm nie ma wy­bo­ru, lecz się pod­dać. ―> Chyba miało być: …i or­ga­nizm nie ma wy­bo­ru, musi się pod­dać.

 

Z resz­tą, kto chciał­by po­wo­łać… ―> Zresz­tą kto chciał­by po­wo­łać

 

i chciał za­czerp­nąć u przy­ja­cie­la po­ra­dy, a może i nawet po­mo­cy. ―> Czy można zaczerpnąć pomocy?

Proponuję: …liczył na po­ra­dy przyjaciela, a może nawet i po­mo­c.

 

po czym udał się do Na­vStor, gdzie udało mu się… ―> Brzmi to nie najlepiej.

 

naj­bar­dziej ukuło go w serce znik­nię­cie jego ulu­bio­ne­go skle­pu… ―> Pewnie miało być: …naj­bar­dziej ukłuło go w serce znik­nię­cie ulu­bio­ne­go skle­pu

 

Róż­ni­ło się je­dy­nie to, komu znu­dzi­ło się pro­wa­dze­nie in­te­re­su w tej czę­ści Wszech­świa­ta. ―> Nie rozumiem tego zdania.

 

odło­żył kufel piwa i się­gnął do kie­sze­ni. ―> …odstawił kufel piwa i się­gnął do kie­sze­ni.

Z odłożonego kufla wyleje się zawartość.

 

Życia Po­szu­ki­wa­czy nie na­le­ża­ły do szcze­gól­nie cie­ka­wych… ―> Życie Po­szu­ki­wa­czy nie na­le­ża­ło do szcze­gól­nie cie­ka­wych

 

Ge­ne­ra­cja zero – wy­mow­nie wy­wi­nął ocza­mi… ―> Na czym polega wywijanie oczami?

Pewnie miało być: Ge­ne­ra­cja zero.Wy­mow­nie przewrócił ocza­mi.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

ciszą, prze­ry­wa­ną je­dy­nie ci­chy­mi szep­ta­mi po­zo­sta­łych klien­tów. ―> Masło maślane – szept jest cichy z definicji.

 

Dziew­czy­na sama stwier­dzi­ła, że naj­pierw chce sama po­zwie­dzać świat. ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Susan zgrab­nie za­pię­ła pasy i pod­pię­ła maskę tle­no­wą… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

Otwo­rzy­ła usta w nie­mym ge­ście zdu­mie­nia. ―> Otwo­rzy­ła usta w nie­mym wyrazie zdu­mie­nia.

Gestów nie wykonuje się ustami.

 

wy­sy­ła­li­śmy ja­ki­kol­wiek obiekt w ko­smos, li­cząc, ze zo­sta­nie prze­chwy­co­ny przez ob­cych, za­wie­ra­li­śmy na nim taką mapę. ―> Literówka. Jak zwiera się coś na czymś?

A może miało być: …umieszczaliśmy na nim taką mapę.

 

A teraz znaj­do­wa­li się kilka mi­lio­nów lat świetl­nych od Zie­mi-3. Ni­g­dzie w pro­mie­niu osiem­na­stu mi­lio­nów lat świetl­nych nie znaj­do­wa­ła się ko­lo­nia ludzi. Naj­bliż­sza sta­cja znaj­do­wa­ła się… ―> Powtórzenia.

 

Je­dy­na pla­ne­ta w tym ukła­dzie jest za­mar­z­nię­ta, lecz, co może ci się wydać dziw­ne, może wspie­rać życie. ―> Co to znaczy, że planeta wspiera życie?

 

wy­ciął od­po­wied­niej sze­ro­ko­ści prze­rę­bel… ―> Czy wyciął tylko szerokość, a długości nie?

A może: …wy­ciął od­po­wied­niej wielkości prze­rę­bel

 

ekran przed pi­lo­tem roz­świe­tlił się, wy­świe­tla­jąc… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: …ekran przed pi­lo­tem rozjarzył się, wy­świe­tla­jąc

 

Dla niej była to pierw­sze tak wiel­ka po­dróż. ―> Literówka.

 

Do któ­rych nikt z mu współ­cze­snych nie był. ―> Do któ­rych nikt z jemu współ­cze­snych nie był.

 

do ob­sza­ru, w któ­rym leżał punkt, od któ­re­go roz­po­czął się… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Teraz oboje wbi­ja­li wzrok w roz­ża­rzo­ną ko­pu­łę… ―> Piszesz o dwóch mężczyznach, więc: Teraz obaj wbi­ja­li wzrok w roz­ża­rzo­ną ko­pu­łę

Oboje to mężczyzna i kobieta. Oboje to także drewniane instrumenty dęte.

 

Ten wresz­cie zwró­cił ku niemu swoją twarz. ―> Zbędny zaimek – czy mógł zwrócić cudzą twarz?

 

Ką­ci­ki jego oczu nie­znacz­nie drga­ły. ―> Czy kąciki oczu mogą drgać?

A może miało być: Ką­ci­ki jego ust nie­znacz­nie drga­ły.

 

Po­cią­gnął za spust, nie re­agu­jąc… ―> Po­cią­gnął spust, nie re­agu­jąc

 

wciąż obo­wią­zy­wa­ły go pod­sta­wo­we prawa czło­wie­ka, na mocy któ­rych nikt nie może, bez jego zgody, od­czy­tać jego wspo­mnień z neu­ro­czi­pu.

Jego roz­mo­wa z Kalem po­zo­sta­nie tylko w jego gło­wie, gdy Or­fyks zre­se­tu­je już całą swoją pa­mięć… ―> Czy wszystkie zaimki są konieczne?

 

W prze­ciw­nym razie wyślą za pana Eg­ze­ku­to­rów. ―> Chyba miało być: W prze­ciw­nym razie wyślą za panem Eg­ze­ku­to­rów.

 

Pro­szą o sta­wie­nie się z cia­łem.

Arks po­chwy­cił ciało mar­twe­go i prze­rzu­cił je przez ramię. ―> Czy to celowe powtórzenie?

Proponuję drugie zdanie: Arks po­chwy­cił mar­twe­go Kala i prze­rzu­cił przez ramię.

 

wró­cił do „ogra­ni­czo­ny kon­takt: 1” . ―> Zbędna spacja przed kropką.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Statek zatrząsł się lekko, sygnalizując w ten sposób zakończenie procesu teleportacji kwantowej.

Hmm, nie żebym się znała, bo się nie znam, ale wydawało mi się, że współcześnie przez teleportację kwantową rozumie się przeniesienie informacji przy pomocy splątania kwantowego. Tyle że nic się fizycznie nie przenosi, kwant A pozostaje w miejscu x, a kwant B w miejscu Y. Zmienia się jedynie ich stan kwantowy. A i to nie jest takie proste. Zakładając nawet, że to się zmieni za osiemnaście tysięcy lat, to pozostaje jeszcze zasada nieoznaczoności, o której chyba zapomniałeś.

 

możliwym jest splątanie ze sobą kwantu i materii.

Hmm, a mnie się wydawało, że materia to po prostu w cholerę kwantów.

 

Mogą one zostać przeanalizowane i skopiowane, a następnie ich stan przeniesiony na cały statek…

Hmm, a co z dekoherencją?

 

– Nie ma już naukowców. Nie ma już badań. Znaleźliśmy każdą cząstkę elementarną. Wiemy, skąd pochodzi Wielki Wybuch, wiemy też jak wielki jest Wszechświat. Znamy procesy, które zapoczątkowały życie na Ziemi. Jesteśmy w stanie je niemalże dowolnie modyfikować, tworząc nowe gatunki i odtwarzając stare. Możemy nagiąć każdy świat w kosmosie do naszej woli. Mimo to, wciąż nie wiemy, dlaczego to wszystko istnieje.

Wszyscy zadaliśmy sobie pytanie – dlaczego istniejemy? Nauka nigdy nie mogła tego wyjaśnić. Z dokonaniem ostatniego odkrycia, ludzkość doszła do pojedynczej myśli… Gdzieś tam musi istnieć Bóg.

Wybacz, ale mnie się to wydaje sprzeczne. Skoro wszystko odkryli, wszystko wiedzą, to – teoretycznie przynajmniej – mogą potwierdzić albo zaprzeczyć istnieniu boga (Specjalnie z małej litery). Poza tym, czy fakt, że coś powstało bez przyczyny i bez celu, przypadkiem, oznacza, że nie ma sensu?

 

Paradoks Fermiego stał się Twierdzeniem Fermiego.

Hmm, ale paradoks Fermiego mówi o cywilizacjach, a nie o życiu jako takim. Jak ma się to do znajdowania przez poszukiwacza kompletnie jałowych planet? W sumie to mógłby być wręcz dowód na istnienia Boga, tego chrześcijańskiego, który stworzył człowieka i wszystkie zwierzęta, w konkretnym miejscu, czyli na Ziemi. Skoro inne planety są jałowe, to przynajmniej ten mit jest zgodny ze stanem faktycznym, a więc może być dowodem na istnienie Boga.

 

Ja, jako Poszukiwacz, zobowiązałem się, że spędzę moje życie na próbie odkrycia jakichkolwiek śladów po boskiej istocie, jeśli takowa istnieje.

Hmm, a czego on właściwie szuka? Denerwuje się, kiedy zalicza kolejne planety pozbawione życia, a więc logicznie rzecz ujmując szuka życia. Tylko co mu to da? W jaki sposób znalezienie na jakiejkolwiek planecie życia, ma być dowodem na istnienie boga. Czy może on szuka boga po prostu? Ale w takim razie, co stoi na przeszkodzie, aby bóg zamieszkał w jakimś gazowym olbrzymie, albo nawet w jakiejś gwieździe? I dlaczego w ogóle ma on być żywym organizmem, a nie na przykład czystą świadomością? I dlaczego szuka go we Wszechświecie? Skoro to bóg stworzył Wszechświat (bo rozumiem, że odeszliśmy już od idei, że bóg stworzył tylko Ziemię) to jako stwórca powinien się znajdować poza Wszechświatem.

 

Był niepokojąco spokojny – zwłaszcza jak na pierwszego mordercę od wieków.

Hmm, ludzkość jest sfrustrowana, zrozpaczona, znudzona i nie ma morderstw? Toż to doskonałe warunki do rozkwitu zbrodni.

 

 

 

Generalnie: nie przekonałeś mnie. Scence takie sobie, filozoficznie też tak sobie. Struktura opka też tak sobie, bo mam wrażenie, że postać Susan wprowadziłeś tylko po to, żeby przekazać czytelnikowi garść informacji. To sprawia wrażenie czegoś niedokończonego. A szczerze mówiąc wątek Susan był najciekawszy.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Nowa Fantastyka