- Opowiadanie: Mariseida - Ostatni ruch ostrzem

Ostatni ruch ostrzem

Ten tekst to mój debiut tutaj, mam nadzieję, że będzie w miarę udany. Nie mam już chyba nic do dodania, co nie zepsułoby niespodzianki przy czytaniu, więc tylko życzę miłej lektury. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Biblioteka:

Użytkownicy IV, Użytkownicy

Oceny

Ostatni ruch ostrzem

Veidan wyciągnął wiadro ze studni. Woda zachlupotała, kilka kropli spadło na cembrowinę – ciemniejsze kropki przypominały mały, istniejący ledwie przez moment gwiazdozbiór. Wkrótce miały wyschnąć, nie pozostawiając żadnego śladu. Mężczyzna odwiązał wiadro i podniósł je, stękając. Jak zwykle w dzień lodu musiał się zmuszać, by nie przerwać pracy w połowie. Jak zwykle wspominał też ciepłą wodę płynącą z kurków w Hima-kar, kamienne domostwo i służbę, zostawioną w innym życiu. Potrząsnąwszy głową, wyrywał się z rozmyślań i przeszedł przez podwórko, kopiąc po drodze kurę, o którą niemal się potknął.

Wszedł do chaty. Niskiej i drewnianej, kiedyś uznałby ją za budę nadającą się tylko dla nieistotnych biedaków. Nigdy nie pomyślałby, że w takim miejscu zamieszka, więcej – że niemal nie będzie go opuszczał.

Pewnie uznałby, że lepiej byłoby umrzeć, niż upaść tak nisko.

Przelał zawartość wiadra do balii stojącej w kącie pomieszczenia. Była do połowy pełna, to w zupełności wystarczało. Zwłaszcza że czekała jeszcze zawartość kociołka. Woda bulgotała w nim już wściekle. Veidan pamiętał doskonale czasy, gdy warzył w nim eliksiry i inne mikstury potrzebne w zaklęciach. Dziś w kotle wrzała najzwyklejsza woda. Przelał ją do balii, i sprawdził, czy temperatura jest już odpowiednia. Wiedział, że powinien być przy tym uważny, nawet bardziej, niż przy przygotowywaniu kąpieli dla małego dziecka. Takie brzdące przynajmniej mogą wrzeszczeć.

Podnosząc się, dostrzegł na półce sztylet. Prosty, o wąskim ostrzu i rękojeści ozdobionej paskiem z masy perłowej. Drobiazg dostatecznie małowartościowy, by mógł go zachować. Czy on zawsze tu leżał? Czy przełożył go przy sprzątaniu, tak że nagle znalazł się na widoku? Veidan nie potrafił stwierdzić, która odpowiedź jest prawdziwa, mimo że wśród monotonnych dni nawet najmniejsze odejście od normy potrafiło zapaść mu w pamięć.

Podniósł nóż. W chacie panował półmrok, błony rozciągnięte w oknach nie wpuszczały zbyt wiele światła, lecz słońce akurat wyszło zza chmur. Słaby blask odbił się w metalu. Jakkolwiek było z tym nożem, popełnił błąd, kładąc go w tym miejscu. Tylko głupie pomysły kłębiły mu się teraz w głowie. Obrócił broń w dłoni. Niedookreślone, a do tego coraz głupsze. Nie powinien tracić na nie czasu.

Odłożył sztylet i skierował wzrok w głąb chaty. Tam, na prostym posłaniu, leżała jego córka. Czarne pukle Isy otaczały jej głowę niczym mroczna aureola. W porównaniu z nimi twarz zdawała się jeszcze bledsza, niczym upudrowana, jak to było wciąż modne w Hima-Kar. Wyglądała, jakby pozowała do obrazu, a nie spała. A już na pewno nie wyglądała tak, jakby od lat nie otworzyła oczu.

Veidan podszedł do niej, spojrzał na stoliczek ustawiony obok łóżka. Stał na nim kryształowy talerzyk, a na nim jedno jabłko. Samotne, małe i krwistoczerwone. Wciąż. Miał nadzieję, że się nie spóźnił, tego dnia wiadra zdawały mu się tego dnia wyjątkowo ciężkie. Czy dopadło go szczególne zwątpienie? A może po prostu się starzał i fizyczna praca sprawiała przez to większą trudność? Miał nadzieję, że to pierwsze. Wiedział, że nie uniknie starości, ale wiedział też, że kiedy nie będzie w stanie opiekować się Isą, nikt go nie zastąpi, a ta myśl sprawiała, że serce mu drżało, ręce mu drżały i nie potrafił zastanawiać się nad niczym innym, jakby ta jedna przerażająca perspektywa zajmowała cały umysł Veidana.

I znów o niej myślał, i znów nie potrafił odsunąć jej od siebie.

Na szczęście lub nieszczęście, jabłko zaczęło gnić. W kilka uderzeń serca pomarszczyło się i pożółkło. Później ciemniało, kurcząc się, aż stało się maleńkie niczym śliwka. Bezgłośnie rozpadło się w proch.

W tym samym momencie Veidan usłyszał w myślach głos, dźwięczny i jasny.

Witaj, ojcze.

– Jestem tu, córeczko – odezwał się nieco ochryple. Rzadko cokolwiek mówił. – Konwalie dziś zakwitły. Ciemne chmury nadchodzą od Estalakt.

Kiedyś myślał, że chwila bez klątwy to błogosławieństwo. Z każdym dniem pojmował lepiej, jak bardzo się mylił.

Masz wieści ze świata, jakiekolwiek? Nic nie wiesz o Maliku?

Wiedział. Wciąż nie zdradził Isie, że Malik poślubił jej dawną przyjaciółkę, Igrit. Po co? Tylko by ją zranił, po czym przeżywałaby zawód i żal, pozbawiona wsparcia.

– Wciąż żadnych wieści.

Rozumiem.

Cierpienie, które słyszał w jej głosie, bolało za każdym razem równie mocno. Chciał jeszcze coś powiedzieć, pocieszyć córkę, ale w tej chwili proch na talerzyku zawirował i wyłoniło się z niego jabłko. Czas minął, klątwa znów działała. Veidan zamknął usta, zamiast mówić cokolwiek pogłaskał rękę córki.

Po czym zaczął ją rozbierać. Nienawidził tego. Nienawidził bezwładności ciała Isy, nienawidził tego, jak poddawało się wszystkim jego ruchom. Nic tak dobitnie nie uświadamiało Veidanowi, że stracił córkę, umarła za życia i zostało im tylko wymienianie paru pustych słów każdego dnia.

Bo cóż miała powiedzieć dziewczyna uwięziona w toni własnego umysłu? Cóż miał powiedzieć jej ojciec?

Veidan podniósł nagą Isę i zaniósł ją do balii. Na zanurzenie w wodzie nie zareagowała najmniejszym drgnięciem. Gdyby jej nie podtrzymywał, zniknęłaby pod wodą.

W tej chwili zorientował się, że dałby radę ją podtrzymywać i sięgnąć po sztylet. Spróbował odsunąć od siebie tę myśl. Przecież co to by była za różnica, czy by ją dał radę przytrzymać, skoro i tak chwilę później umarłaby? Odpowiedź przyszła natychmiast, w końcu Veidan pochodził z jednego z najwyższych rodów Hima-Kar. Jego córka zasługiwała, by umrzeć od stali, a nie topiąc się jak kocię. Umrzeć… Chyba zaczynał szaleć. Nie powinien nawet o czymś takim myśleć. Znajdzie sposób, by odczynić klątwę, w końcu jego próby się powiodą i Isa będzie mogła wieść życie, na jakie zasługiwała.

Nie, nie zaczynał szaleć, raczej budził się z szaleństwa. Już ponad rok szukał antidotum, zaklęcia, które wybudziłoby Isę. Bezskutecznie. Powinien pogodzić się z porażką i podjąć decyzję. A w takich okolicznościach, gdy nie było już nadziei, pozostawało jedno rozwiązanie, śmierć.

Najlitościwsze rozwiązanie. Isa pewnie już od dawna go pragnęła, ale Veidan przymuszał ją do życia, zbyt bojąc się, że ją straci. I jeszcze jedno. Śmierć Isy go uwolni.

Uniósł jedną rękę i sięgnął po sztylet. Zacisnął palce na rękojeści. A może jednak oszalał? Usprawiedliwiał się tylko? Przyłożył ostrze do szyi Isy. To byłoby takie proste, dziecinnie wręcz, ledwie jedno małe pchnięcie, krew barwiąca wodę, śmierć przychodząca do martwej już dziewczyny.

Odsunął sztylet, gwałtownie, tak że omal nie rozciął skóry. Nie mógł tego zrobić. Nie bez jej zgody. Niech zdecyduje sama, przynajmniej na to pozwalała klątwa.

Veidan czekał, sztylet już leżał obok jabłka, jakby miał tylko przekroić owoc. Miarowy oddech Isy poruszał jednym z czarnych loków. Czas zdawał się gęstnieć we wnętrzu chaty, między uderzeniami serca mijały długie, boleśnie ciągnące się chwile. Veidan przeczesał palcami włosy córki. Zdawały się jednocześnie sprężyste i kruche.

To nie on powinien się teraz nimi zachwycać. Isie należał się mąż, może Malik, a może inny mężczyzna. Należały się dzieci, należało się życie.

Gdyby tylko mógł jej to dać. Oddałby tak wiele…

Lecz jeśli to wszystko były tylko miraże…

Podniósł znów sztylet. Zdawał się ciężki, choć przecież pamiętał, że to lekka broń. A teraz ledwo potrafił utrzymać ostrze w dłoni. Drżącej dłoni. Zerknął na jabłko, jeszcze było całe.

Odetchnął głęboko. Powinien zachować spokój, dla dobra córki.

Jabłko zaczęło gnić. Tak jak zawsze, w kilka uderzeń serca rozsypało się w proch.

Ojcze.

Veidan chciał się odezwać, ale nie potrafił otworzyć ust, miał wrażenie, że jego język obrócił się w kamień.

Ojcze?

W głosie Isy pobrzmiewał strach. Veidan w końcu zdołał otworzyć usta, lecz nie wiedział, co właściwie chce powiedzieć. Milczał, tracąc kolejne cenne momenty, przesypujące się niczym piasek w klepsydrze.

Tato!

– Iso, czy ty… Czy…

Nie potrafił tego powiedzieć. Przyłożył jej znów sztylet do gardła, wiedział, że wyczuje zimno stali.

Tato… Co ty… Nie! Błagam, nie!

Nie odsuwał sztyletu, najpierw przez krótki moment, który dałoby się usprawiedliwić oszołomieniem. Potem przez jeszcze chwilkę. I jeszcze kilka uderzeń rozszalałego, dudniącego serca.

Nagle dotarło do niego, co właśnie czyni. Uniósł sztylet.

I wbił go we własne ciało.

Isa krzyknęła.  

Koniec

Komentarze

Ciekawy, dający do myślenia debiut portalowy. Najpierw, jak zwykle, łapanka błędów, potem uwagi do treści. Błędów zresztą nie bardzo wiele, tekst bardzo przyzwoicie zredagowany, zwłaszcza jak na początkującą…

Potrząsnął głową, wyrywając się z rozmyślań i przeszedł prze podwórko, kopiąc po drodze kurę, o którą niemal się potknął.

Dla lepszego uwidocznienia następstwa czasów przydałoby się napisać Potrząsnąwszy głową, wyrwał się z rozmyślań…, w słowie przez zjadło “z”.

Nigdy nie pomyślałby, że kiedyś w takim miejscu zamieszka, więcej – że niemal nie będzie go opuszczał.

Kwestia gustu, ale chyba lepsze stylistycznie byłoby owszem zamiast więcej.

Przelał zawartość wiadra do balii, stojącej w kącie pomieszczenia.

Przecinek dopuszczalny formalnie, ale niezbyt przydatny, skoro to pierwszy opis tego przedmiotu – raczej definiujesz niż doprecyzowujesz. Gdyby była jedna balia, o której wiemy już od dawna, a teraz stała w kącie pomieszczenia, przecinek bym postawił.

Zwłaszcza, że czekała jeszcze zawartość kociołka.

A tu przecinek niedopuszczalny – grup “mimo że, chyba że, zwłaszcza że” i podobnych nie dzielimy przecinkiem. Zresztą sam pomysł umieszczania złożonego spójnika przyczyny na początku zdania jest mało przekonujący.

nawet bardziej, niż przy przygotowywaniu kąpieli dla małego dziecka.

Ponownie błędny przecinek – spójnik niż wydzielamy przecinkiem tylko wtedy, gdy wprowadza zdanie podrzędne.

jak to było wciąż modne w Hima-Kar.

Wcześniej pisałaś Himakar – trzeba się zdecydować.

Leżał na nim kryształowy talerzyk, a na nim jedno jabłko.

Na ogół przyjmuje się jednak, że zastawa stoi na stole. Dwukrotne na nim to także uchybienie stylistyczne.

A może po prostu się starzał, i fizyczna praca sprawiała przez to większą trudność?

Przecinek przed “i” w najlepszym przypadku słabo uzasadniony.

Wiedział, że nie uniknie starości, (…) zajmowała cały umysł Veidana.

Rozbij może to zdanie na kilka krótszych?

Witaj, ojcze.

Zapis kursywą sugeruje, że bohaterka nie mówi, tylko posługuje się jakąś formą telepatii. Tylko czemu w takim razie “usłyszał głos, dźwięczny i jasny”?

Ciemne chmury nadchodzą od Estalakt.

Jest jakiś dobry powód, aby nie deklinować tej nazwy miejscowej?

w tej chwili proch na talerzyku zawirował, i wyłoniło się z niego jabłko.

Przecinek absolutnie nieuzasadniony.

dałby radę ją podtrzymywać, i sięgnąć po sztylet.

Patrz wyżej. A może … sięgnąć po sztylet, podtrzymując ją?

Znajdzie sposób, by odczynić klątwę, w końcu jego próby się powiodą, i Isa będzie mogła wieść życie, na jakie zasługiwała.

Ten przecinek przed “i” można obronić, ponieważ fragment “w końcu jego próby się powiodą” może – choć nie musi – być rozumiany jako wtrącenie. Niemniej nie zalecałbym go.

pozostawało jedno rozwiązane, śmierć.

Czasem rozwiązuję krzyżówki lub sudoku, śmierci mi się jeszcze nie udało. Chyba miało być rozwiązanie.

Niech zdecyduje sama, przynajmniej na to pozwalała klątwa

Klątwa nie pozwoliła Ci postawić kropki na końcu zdania?… Trochę się znam na łamaniu klątw interpunkcyjnych, jeżeli dokładniej opiszesz problem, postaram się temu zaradzić.

Ciekawa rzecz, ostatni akapit zdaje mi się perfekcyjnie dopracowany – nie mogę dostrzec błędów, choć jest tu kilkoro sprawniejszych korektorów ode mnie i może coś wychwycą.

 

Teraz w sprawie fabuły. Może nie jestem najwłaściwszą osobą do oceny, znam się na tym niewątpliwie słabiej niż na warstwie językowej, ale uwagami się podzielę.

Przede wszystkim doceniam dbałość o realia. Noszenie wody ze studni, błony w oknach, kury plączące się po podwórzu – namacalny klimat ubogiej wiejskiej samotni. Chociaż dobrze kopnięta kura zapewne nadawałaby się już tylko na rosół.

Cały tekst skupia się na uczuciach i przemyśleniach Veidana, na jego popadaniu w desperację lub szaleństwo, i rozumiem, że właśnie tak go zamierzyłaś – jako studium psychologiczne opieki nad nieuleczalnie chorą osobą w magicznej otoczce. Nie czuję się na siłach oceniać, na ile dobrze to wyszło, jest tu na portalu kilka osób znacznie bardziej kompetentnych ode mnie w tym zakresie. Brakuje mi natomiast, nawet przy takim zamyśle literackim, nakreślenia szerszego tła. Myślę, że czytelnik chciałby się dowiedzieć, co zrujnowało Veidana i zmusiło go do samotnej wyprowadzki na wieś, co było przyczyną rzucenia klątwy (i przez kogo), jakie próby jej zdjęcia podejmował (i dlaczego zawiodły).

Drobne wątpliwości co do logiki tekstu: bohater wraca do chaty i wie, że się nie spóźnił, ponieważ na talerzyku leży jabłuszko. Gdyby się spóźnił i chwila słabości klątwy upłynęłaby już, na talerzyku także leżałoby jabłuszko… Ostatnia scena: większość prób zasztyletowania się w ogóle nie skutkuje śmiercią, ale zasztyletowanie się tak skutecznie, aby nie zdążyć nawet usłyszeć krzyku towarzyszącej Ci córki, jest po prostu fizycznie niewykonalne. A ten krzyk ma zapewne sugerować, że w tym samym momencie klątwa pękła lub została zdjęta? I jakie w takim razie miałoby być przesłanie tego opowiadania?

 

Nie zrozum mnie źle – staram się zwracać uwagę głównie na błędy i słabości, bo z tego autor tekstu odniesie (przy odrobinie szczęścia) największą korzyść, ale ogólnie uważam debiut za wysoce obiecujący. Jeżeli wena Ci dopisze, z chęcią zapoznam się z następnymi próbami!

Pozdrawiam,

Ślimak Zagłady

Wszedł do chaty. Niskiej i drewnianej, kiedyś uznałby ją za budę nadającą się tylko dla nieistotnych biedaków. Nigdy nie pomyślałby, że kiedyś w takim miejscu zamieszka, więcej – że niemal nie będzie go opuszczał. 

Trochę rażące powtórzenie. 

 

Zwłaszcza, że czekała jeszcze zawartość kociołka. Woda bulgotała w nim już wściekle. Veidan pamiętał doskonale czasy, gdy warzył w nich eliksiry i inne mikstury potrzebne w zaklęciach. Dziś w kotle wrzała najzwyklejsza woda.

Piszesz cały czas o jednym kociołku, więc chyba w nim?

 

Tylko głupie pomysły kłębiły mu się teraz w głowie. Obrócił broń w dłoni. Niedookreślone, a do tego coraz głupsze. Nie powinien tracić na nie czasu.

A może lepiej zamienić kolejność?

Tylko głupie pomysły kłębiły mu się teraz w głowie. Niedookreślone, a do tego coraz głupsze. Nie powinien tracić na nie czasu. Obrócił broń w dłoni.

 

 

Veidan zamknął usta, zamiast mówić cokolwiek pogłaskał rękę córki.

Po czym zaczął ją rozbierać.

Zaczęcie nowego akapitu od słów Po czym jest bezsensu. Albo daj to jeszcze po przecinku w poprzednim, albo zwyczajnie napisz od nowego: Zaczął ją rozbierać.

 

Niech zdecyduje sama, przynajmniej na to pozwalała klątwa

Brak kropeczki.

 

Cześć, Mariseido.

Całkiem zacny debiucik. Stawiasz tutaj na emocje, na ciężkie i gęste emocje, ale ja akurat takie lubię. Dramat ojca dobrze opisany. W ogóle nieźle i płynnie piszesz, także pozostaje tylko czekać na dalsze Twoje poczynania tutaj.

Minimalnie rozczarowała mnie końcówka. Wiedziałem, że jej nie uzdrowi (taki happy end byłby najgorszym z możliwych!) ale myślałem jednocześnie, że znajdzie jakiś złoty środek. Że może zjednoczą się w jakiś sposób. Wiem, że miał trudno, ale samobójstwo to takie pójście na łatwiznę i pełny egoizm w tej sytuacji. Najgorszy z możliwych wyborów. Bo przecież chwilę wcześniej nie dopuszczał myśli, że może go zabraknąć, a tu zostawia córkę samą, ze świadomością tego, co uczynił. To nie zarzut tylko osobiste przemyślenia.

Reasumując: Zgrabny koncepcyjnie szort, który potrafi wzbudzić emocje, a to bardzo cenię. Zgłoszę opowiadanie do biblioteki więc ode mnie na dzień dobry, na dobry początek, pierwszy kliczek :)

Pozdrawiam!

Ślimak Zagłady 

Dziękuję za obszerny komentarz! 

Z większością błędów nie mam jak dyskutować, jestem wdzięczna za ich wskazanie i na pewno je popoprawiam. 

Zapis kursywą sugeruje, że bohaterka nie mówi, tylko posługuje się jakąś formą telepatii. Tylko czemu w takim razie “usłyszał głos, dźwięczny i jasny”?

Faktycznie, miałam na myśli telepatię, uznałam, że zapis dostatecznie to sugeruje, ale chyba rzeczywiście lepiej byłoby dodać do usłyszał “w myślach”. 

 

Ciekawa rzecz, ostatni akapit zdaje mi się perfekcyjnie dopracowany – nie mogę dostrzec błędów, choć jest tu kilkoro sprawniejszych korektorów ode mnie i może coś wychwycą.

A to ten fragment pisałam wpół śpiąc o drugiej w nocy… Może powinnam robić tak częściej.

 

Cieszę się, że przedstawienie realiów wyszło. W kwestii klątwy zależało mi, by nie było jasne, czy Isa skończyła klątwą przez to, że sama się wpakowała w jakieś kłopoty, czy z winy Veidana. Dlatego nie chciałam przybliżać okoliczności je rzucenia. Podobnie zakończenie, opcja, że śmierć Veidana złamała klątwę miała być jedną z możliwych interpretacji. Możliwe że trochę przesadziłam z tymi wszystkimi niewiadomymi, nie chcąc popaść w wyjaśnianie zbyt wielu rzeczy. 

Co do wątpliwości logicznych – pełna racja, będę musiała przerobić zarówno motyw z jabłkiem w końcówce, jak i ten nieusłyszany krzyk. 

Miło mi, że debiut ostatecznie jest obiecujący, mam kilka pomysłów na dalsze teksty, więc za jakiś czas powinny się kolejne pojawić. 

Realuc

Dziękuję za wskazanie błędów. A już myślałam, że raz udało mi się uniknąć powtórzeń… 

Cieszę się, że spodobało Ci się opisanie emocji w opowiadaniu, bo właśnie na tym mi najbardziej zależało i na nich najbardziej się skupiałam. Rzeczywiście zakończenie wyszło ponuro, ale niestety to ono było pierwszym pomysłem, jaki miałam przy pisaniu i do końca pasowało. Ale rozumiem w pełni, że mogło rozczarować, sama wolę szczęśliwsze zakończenia. 

I dzięki za zgłoszenie do biblioteki, naprawdę nie spodziewałam się, że pierwsze pojawi się tak szybko. 

Meriseida witaj na portalu!!! Pamiętam jak to jest być “nowym” :) Na pewno będzie mnóstwo komentarzy od różnych osób.

 

Mi opowiadanie się nawet spodobało. Było parę ciekawych pomysłów. Np. z tym jabłkiem. 

Jeśli chodzi o warsztat to mam z nim problemy więc nie dam rady się na ten temat wypowiedzieć :)

 

Pozdrawiam! Czekam na dalsze Twoje opowiadania!!!

 

Jestem niepełnosprawny...

Hej.

Całkiem przyjemny debiut, ale styl wydaje się jeszcze trochę chropowaty. W oczy głównie rzucają się powtórzenia, o czym już o tym wspominano wcześniej. Można to wyeliminować bawiąc się domyślnym podmiotem.

Np.

Tam, na prostym posłaniu, leżała jego córka. Czarne pukle Isy otaczały jej głowę niczym mroczna aureola.

A można np. tak: Tam, na prostym posłaniu, leżała jego córka. Czarne pukle otaczały głowę Isy niczym mroczna aureola.

Itp, itd. Do dopracowania. :)

Powodzenia przy następnych publikacjach.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Meriseida przed publikacją czytaj sobie tekst na głos, wtedy widać gdy coś koliduje. Wspaniała rada! :)))

Jestem niepełnosprawny...

dawidiq150 

Dziękuję za komentarz, już jestem mile zaskoczona odzewem, nie spodziewałam się, że tyle osób zobaczy ten tekst. 

 

Zalth

Ech, powtórzenia, moja zmora… Nadal pracuję nad ich wyeliminowaniem, teorię już kojarzę, jest gorzej z zastosowaniem w praktyce. 

Cześć!

Nie bardzo wiem, jak to ocenić, bo temat wybrałaś sobie bardzo trudny i emocjonalny, a to oznacza dużo wyższą poprzeczkę warsztatową i niestety, w moim odczuciu, nie podołałaś temu wyzwaniu. Sugeruję, abyś na początek spróbowała nieco prostszych tematów.

Podajesz nazwy obcych krain, ale one nic czytelnikowi nie mówią, więc są tylko wypełniaczem. Historia opiera się na motywie klątwy, ale bez jakiegokolwiek wyjaśnienia. Dużo miejsca poświęcasz opisowi czynności, a elementy istotne dla fabuły tylko sygnalizujesz. Technicznie piszesz nieźle, ale nadużywasz zaimków. 

Veidan wyciągnął wiadro ze studni. Woda zachlupotała, kilka kropli spadło na cembrowinę – ciemniejsze kropki przypominały mały, istniejący ledwie przez moment gwiazdozbiór. Wkrótce miały wyschnąć, nie pozostawiając żadnego śladu.

Mnie taki początek natychmiast zniechęca do czytania. Jestem widać mało wrażliwa, bo krople wody na murze mnie nie zachwycają, podobnie jak odkrycie, że woda wyparuje. 

Jak zwykle w dzień lodu musiał się zmuszać, by nie przerwać pracy w połowie.

Czym jest dzień lodu? Czy to oznacza, że jest zimno? Jeśli tak, to czy wspomniane wcześniej krople wody tak szybko wyparują?

Przykro mi, ale, w moim odbiorze, tekst jest przerostem formy nad treścią. Jest ciężki temat, skomplikowane zdania, dużo wielokropków i nowych akapitów, lecz nie czuć emocji. Brakuje fabuły i kreacji świata. O bohaterach też niewiele wiadomo, więc trudno się przejąć ich losem.

Żeby nie było jednak tak, że tylko marudzę, to powiem, że sposób pomiaru czasu rozmowy Veidana z córką za pomocą rozsypującego się jabłka jest ciekawy. Na pewno masz wyobraźnię, która pozwoli Ci na pisanie coraz lepszych opowiadań. 

Hej, Mariseida!

 

Mam wrażenie, że trochę za dużo uwagi poświęciłaś na “tu i teraz”, a może przydałoby się trochę przybliżyć sytuację ogólną: skąd klątwa? Dlaczego z dobrego domu wylądował w wiejskiej chacie? Chociaż ogólny rys dałby tutaj większą relację z bohaterem.

Ostatecznie na bohatera się wkurzyłem: samolubny gnojek, zostawił córkę bez opieki. Tak czy siak, zabił ją, z tym że teraz będzie umierać powoli. Brr… sytuacja nie do pozazdroszczenia, ale… no wkurzyłem się na niego.

Było trochę potknięć, ale scrollując komentarze już widziałem, że ktoś się za nie wziął (czytałem na komórce, nie miałem jak zapisać).

Ostatecznie wychodzę trochę przybity (bo sam temat takie jest) i wkurzony na bohatera, ale przedstawienie wiejskiej chatki na uboczu było całkiem ok. Na pewno jeszcze trochę pracy przed Tobą, ale widać błękit ;)

Powodzenia przy następnych tekstach!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Alicella

Właściwie planowałam na początek lżejszy, humorystyczny tekst, ale pomysł okazał się mieć dość ponure konsekwencje. Ostatecznie uznałam, że na start już lepsza tragedia niż tragikomedia. 

Nazwy obcych miejsc i krain faktycznie stanowiły tutaj bardziej easter egg niż worldbuilding (większość nazw własnych odnosi się do śniegu i lodu w różnych językach), w tak krótkim tekście nawet się nie porywałam na stworzenie świata, chciałam się skupić tylko na postaci i jej sytuacji. Dzień lodu miał być tutaj odpowiednikiem dnia tygodnia, nie pomyślałam, jak łatwo może być błędnie zinterpretowany.

Najbardziej mi szkoda, że nie ma w tekście dla ciebie emocji, bo to na nich mi najbardziej zależało. Mam nadzieję, że następnym razem jeśli trafisz na mój tekst, będziesz miała lepsze odczucia. 

 

Krokus

Fakt, skupiłam się na sytuacji tu i teraz, głównie dlatego, że sporą część informacji na temat przeszłości chciałam pozostawić w kategorii domysłów. Możliwe, że aż za dużo, coraz bardziej dochodzę do wniosku, że na przyszłość jednak parę faktów przydałoby się zdradzać. 

Mam nadzieję, że następnym razem jeśli trafisz na mój tekst, będziesz miała lepsze odczucia.

Są na to duże szanse :). Powodzenia w pisaniu. 

 

Króciutka scenka skupiona na przemyśleniach Veidana, przystępującego do kąpieli dotkniętej klątwą córki, zakończona nagłą decyzją samobójstwa. Czy ten desperacki czyn wyzwolił Isę?

Brakło mi informacji, kto i dlaczego rzucił klątwę na dziewczynę. Wzmianki o świecie i przeszłości budzą ciekawość, ale jej nie zaspokajają, więc pozostaje niezrozumienie sytuacji. Zastanawiam się też, dlaczego Veidan popełnił samobójstwo, skoro jeszcze przed chwilą tak bardzo się obawiał, że kiedyś córka zostanie sama.

Opisana scenka przypomina mi całkiem współczesne sytuacje, kiedy ktoś opiekujący się pogrążonym w śpiączce bliskim – dzieckiem, współmałżonkiem czy rodzicem, musi stale trwać na posterunku i nie może poświęcić swojego życia, aby zbudzić śpiącego. Nie może też w żaden sposób kontaktować się ze śpiącym, bo jabłko przy jego łóżku zawsze jest świeże i rumiane…

Mariseido, przykro mi to mówić, ale nie bardzo wiem, co miałaś nadzieję opowiedzieć.

 

po­wi­nien być przy tym uważ­ny, nawet bar­dziej, niż przy przy­go­to­wy­wa­niu… ―> Czy to celowe powtórzenie?

 

Słaby blask odbił się w me­ta­lu. ―> Blask nie może być słaby, albowiem jest mocny i jaskrawy z definicji.

 

tego dnia wia­dra zda­wa­ły mu się tego dnia wy­jąt­ko­wo cięż­kie. ―> Dwa grzybki w barszczyku.

 

W tym samym mo­men­cie Ve­idan usły­szał w my­ślach głos, dźwięcz­ny i jasny.

Witaj, ojcze. ―> Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać głosy w głowie: Głosy w głowie, telepatia

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

regulatorzy

Chciałam zostawić kilka dróg do interpretacji tego tekstu, ale najwyraźniej chcąc zostawić wszystkie otwarte, dałam zbyt mało wskazówek, by każdego z czytelników na którąkolwiek naprowadzić. Chyba porwałam się na trochę zbyt duże wyzwanie jak na start z krótszą formą. 

Dziękuję za wskazanie błędów! 

Bardzo proszę, Mariseido, i pozostaję z nadzieją na kolejne, coraz lepsze opowiadania. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć 

 

Miał nadzieję, że się nie spóźnił, tego dnia wiadra zdawały mu się tego dnia wyjątkowo ciężkie.

Tylko by ją zranił, po czym przeżywałaby zawód i żal, pozbawiona wsparcia.

Coś się rozjechawszy w edycji ;]

 

Sama scena ciekawa. Widać, że stoi za nią głębsza, wielowątkowa historia. Sprytnie prowokujesz czytelnika do snucia domysłów ;]. Opisy plastyczne, solidnie zbudowana atmosfera. 

Gratuluję dobrego debiutu portalowego ;].

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Chyba niczeego nowego nie napiszę. Brakuje mi kontekstu, szerszego opisu świata. Końcówka, ech, trudno zrozumiała, bo właściwie ocena postępowania Veidana zależy od kontekstu właśnie. Czego dokładnie dotyczyła klątwa, czy można ją było złamać, a ściślej, czy mógł ją złamać zabijając siebie? Bo jeszcze przed chwilą martwił się, co się stnie z córką, kiedy go zabraknie, a w następnej odebrał sobie życie.

Minimalizm jest korzystny, ale przesada już nie ;)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

MordercaBezSerca

Dziękuję za komentarz! Cieszę się, że debiut był udany.

 

Irka_Luz

Właśnie taki był koncept, by zostawić spore pole do interpretacji, również w kwestiach, które zaważają na ocenie bohatera, ale rozumiem, że mogłam zostawić pole aż za duże. Mimo to dziękuję za lekturę i opinię.

Właściwie nie mam nic ciekawego do dodania – też chciałabym wiedzieć, co to była za klątwa, w jaki sposób ojciec stracił majątek i wylądował w wiejskiej chacie.

Dylemat interesujący, ale rozstrzygnięcie wydało mi się zbyt nagłe.

Nieprzytomna dziewczyna + jabłko => pomyślało mi się o Śnieżce, ale poszłaś inną drogą.

Babska logika rządzi!

Ciekawa historia z niesamowitym zakończeniem. 

Bardzo chętnie dowiedziałabym się więcej na temat przeszłości Veidana i Isy. 

Zrozumiałam, że poświęcenie ojca uratowało/wyzwoliło córkę.

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka