- Opowiadanie: RogerRedeye - Starość wiedźmina II

Starość wiedźmina II

Opo­wia­da­nie na­pi­sa­łem na ogło­szo­ny w 2016 r. kon­kurs re­dak­cji “Nowej Fan­ta­sty­ki” do­ty­czą­cy opo­wie­ści, zwią­za­nych z sagą Sap­kow­skie­go o wiedź­mi­nie Ge­ral­cie.  Tekst od­padł był... Wró­ci­łem do niego cał­kiem przy­pad­ko­wo, zaj­mu­jąc się ko­rek­tą innej pracy li­te­rac­kiej. W pierw­szej wer­sji “Sta­ro­ści wiedź­mi­na” było jesz­cze sporo li­te­ró­wek, ale, co znacz­nie waż­niej­sze, nie zo­sta­ły do­brze przed­sta­wio­ne psy­cho­lo­gicz­ne mo­ty­wa­cje bo­ha­te­rów. No, ale wtedy, przy pi­sa­niu na kon­kurs, nie dys­po­no­wa­łem nad­mia­rem czasu.

To nie jest na pewno kla­sycz­ny fan­fik, ra­czej chyba an­ty-wiedź­min i w sumie, so­len­nie prze­strze­gam, na­praw­dę po­nu­ra opo­wieść  Ale opi­sa­na sy­tu­acja mogła się Ge­ral­to­wi  i Ja­skro­wi przy­da­rzyć, bo świat, ich świat, zmie­niał się, a oni nie­uchron­nie się sta­rze­li, a nawet wiedź­mi­ni ule­ga­ją po­spo­li­tym na­ło­gom...

Żeby po­pra­wio­na wer­sja nie ob­ra­sta­ła ku­rzem  na dysku, mimo wielu wahań, po­sta­no­wi­łem ją tutaj opu­bli­ko­wać.

Język opo­wie­ści świa­do­mie ar­cha­izo­wa­ny.

Miłej lek­tu­ry, za­pra­szam.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Starość wiedźmina II

 

– Nie mamy nic lep­sze­go, tylko tę śmier­dzą­cą smołą go­rza­łę? – Ge­ralt bek­nął. – Odro­bi­ny słod­kie­go wina, kapki przej­rza­łej śli­wo­wi­cy? Cał­kiem ze­szli­śmy na psy…  

Ja­skier wes­tchnął cięż­ko. Za­sta­na­wiał się, czy wiedź­min na­praw­dę ro­zu­mie, o czym mówi. Ge­ral­to­wi po­ło­wa za­war­to­ści pu­cha­ru wy­star­cza­ła na jeden łyk, a wła­ści­wie ły­czek. Potem na­le­wał sobie ko­lej­ną miar­kę. I tak do wie­czo­ra, gdy walił się w łoże, pi­ja­ny w sztok. A ostat­nio kładł się spać coraz wcze­śniej, zaraz po po­łu­dniu. W ciągu dnia wy­pi­jał gą­sior trun­ku. I coraz czę­ściej zda­rza­ło się, że żądał na­stęp­ne­go.

– Zo­sta­ła nam tylko oko­wi­ta – za­uwa­żył fleg­ma­tycz­nie stary bard. – Wiele krusz­cu trze­ba wydać na wina i przed­nie miody. Na­praw­dę sporo… Nasz wspól­ny trzos od dawna zieje pust­ką. Nie mamy sre­bra, bra­ku­je kaszy, zje­dli­śmy ostat­nie gnaty pa­dłej krowy, któ­rej część ła­ska­wie od­stą­pi­li nasi są­sie­dzi, zwy­kli kmie­cie.

Prze­rwał na chwi­lę. Zbli­ża­ło się już po­łu­dnie. Ja­skier przy­po­mniał sobie, ze po­wi­nien zająć się przy­go­to­wa­niem Ge­ral­ta do wy­stę­pu. Przy­go­to­wa­niem wiedź­mi­na i tru­chła strzy­gi, tkwią­ce­go w za­snu­tej  pa­ję­czy­na­mi kącie nie­wiel­kiej izby.

Bu­dzą­ca obrzy­dze­nie twarz ostat­nie­go z po­two­rów, zgła­dzo­nych przez Ge­ral­ta, miała taki wyraz, jakby ta czło­wie­czo­po­dob­na isto­ta pil­nie przy­słu­chi­wa­ła się roz­mo­wie.

– Wy­gód­ka za cha­łu­pą pełna po brze­gi, strze­cha prze­cie­ka, a ty ma­rzysz o winie! – po chwi­li cią­gnął Ja­skier z ki­pią­cą w gło­sie zło­ścią. – Jeść nie mamy co! Do­brze cho­ciaż, że dziś jar­mark. Wy­stą­pi­my, coś do trzo­sa wpad­nie, spyżę też otrzy­ma­my.

Bard szarp­nął stru­nę lutni, spraw­dza­jąc, czy in­stru­ment do­brze brzmi. Po­gar­dli­wie prych­nął.

Ge­ralt od dawna żył już tylko wspo­mnie­nia­mi, coraz bar­dziej męt­ny­mi. Przy­po­mi­na­niem sobie daw­nych cza­sów i tego, czego do­ko­nał. To sta­no­wi­ło zaj­mu­ją­cą jego umysł po­cie­chę by­to­wa­nia w roz­wa­la­ją­cej się cha­łu­pin­ce na pod­gro­dziu zamku ko­me­sa Ty­mo­te­usza i opróż­nia­niem ko­lej­nych flasz trun­ku. Je­dy­ną ra­do­ścią sta­re­go już wiedź­mi­na  były wy­stę­py na tar­gach. Na drew­nia­nym po­de­ście, to­czo­nym przez kor­ni­ki, przed­sta­wiał scenę walki ze strzy­gą. Ja­skier śpie­wał pie­śni, ze swadą snuł hi­sto­rię krwa­we­go star­cia, a na ko­niec ob­cho­dził ga­wiedź, trzy­ma­jąc ka­pe­lusz w dłoni. Sy­pa­ły się mie­dzia­ki, cza­sem srebr­ni­ki, z po­do­bi­zną wład­cy kasz­te­lu, od kilku lat jed­nak coraz mniej ob­fi­cie. Chło­pi wo­le­li dawać jajka, bru­kiew i reszt­ki nie­sprze­da­nych pło­dów ze swo­ich za­go­nów.

Nie­kie­dy Ge­ralt przez sen wspo­mi­nał ostat­nią ko­bie­tę, którą ko­chał całą duszą. Szar­pał się wtedy, mio­tał, jakby o coś wal­czył. Cza­sa­mi szlo­chał.

Po­rzu­ci­ła go dawno temu. Nigdy o niej nie mówił i za­bro­nił Ja­skro­wi, teraz współ­miesz­kań­co­wi nędz­nej sa­dy­by, wy­ma­wia­nia jej imie­nia. Zaraz po tej roz­łą­ce na­ro­dził się po­ciąg Ge­ral­ta do opróż­nia­nia butli go­rza­ły. Już nie ustą­pił i z każ­dym ro­kiem się zwięk­szał, a wiedź­min bez­wol­nie mu się po­da­wał.

Ja­skier so­czy­ście splu­nął na po­le­pę.

– Naj­gor­sze, że tru­chło tej po­czwa­ry za­czę­ły żreć ja­kieś ro­ba­czy­ska. – To­wa­rzysz Ge­ral­ta po­dra­pał się po reszt­kach siwej czu­pry­ny, oka­la­ją­cej łysą głowę. – Dziu­ry po­ro­bi­ły się jej nie­mal na wylot. Jak, spo­zie­ra­jąc na taki ze­schły ze­włok z otwo­ra­mi, lu­dzi­ska uwie­rzą, że strzy­gi wy­szar­py­wa­ły wnętrz­no­ści, krew wy­pi­ja­ły ze sma­kiem? Po­że­ra­ły żyw­cem ojców i dzia­dów pod­da­nych ko­me­sa? Nijak…

Szkla­ne gałki zmu­mi­fi­ko­wa­ne­go ciała strzy­gi, ła­ska­wy dar dawno zmar­łe­go bal­wie­rza, wiel­bi­cie­la Ge­ral­ta, zda­wa­ły się wpa­try­wać w brud­ny pu­char wiedź­mi­na. Zręcz­nie osa­dzo­ne w pu­stych oczo­do­łach, po­ma­lo­wa­ne mi­ster­nie przez Ja­skra, jesz­cze teraz spra­wia­ły wra­że­nie tę­czó­wek i źre­nic żywej isto­ty.

– Ale, je­że­li tru­chło znisz­cze­je ze szczę­tem, cóż po­cznie­my? – kon­ty­nu­ował Ja­skier ze smut­kiem. – Przyj­dzie umie­rać… Strzyg już dawno nie ma, wy­bi­łeś wszyst­kie. A tę opo­wieść od lat po­ka­zu­je­my, pra­wie wszy­scy znają ją na pa­mięć. Coś no­we­go trza wy­my­ślić!

Ro­go­wym grze­bie­niem za­czął prze­cze­sy­wać dłu­gie włosy na nie­kształt­nej czasz­ce po­two­ra. Wy­jąt­ko­wo do­brze się za­cho­wa­ły.

– Coś uro­kli­we­go, po­ra­ża­ją­ce­go, za­pie­ra­ją­ce­go pro­sta­kom dech w pier­si. A ty tylko wiń­sko i oko­wit­kę byś chlał!

Z całej siły wal­nął pię­ścią w stół. Tak mocno, że syk­nął z bólu.

– Praw­dę ci po­wiem – za­koń­czył. – Słusz­nie rze­kłeś, że zsze­dłeś na psy. Z wiel­kie­go wiedź­mi­na zro­bi­ło się wiel­kie pi­ja­czy­sko. Co mnie przy tobie jesz­cze trzy­ma? Chyba głu­pia li­tość…

Ge­ralt trzę­są­cą się dło­nią wlał do kie­li­cha sporo go­rzał­ki. Męt­ne­go płynu o wy­raź­nie sza­ra­wej bar­wie. Po­cią­gnął łyk.

Po­trzą­snął głową i sta­ran­nie wy­tarł wargi.

– Strzy­gi ubi­ja­łem na kopy… – Prze­cią­gle czknął dwa razy. – Nic trud­ne­go, miały jeno kły w szczę­kach moc­nych jak gra­nit i dłu­ga­śne pa­zu­rzy­ska u rąk i stóp, po­dob­ne zę­bi­skom wi­wer­ny. Mocne i ostre, ale trza było tylko uwa­żać, zanim pal­ców się nie od­sie­ka­ło. Pro­sta ro­bo­ta, zwy­kły miecz wy­star­czał.

Uśmiech­nął się krzy­wo i czule po­gła­dził tru­chło po czu­pry­nie.

– Wy­glą­da­ły okrop­nie, więc lu­dzi­ska srali ze stra­chu na widok tego masz­ka­ro­na, a one to wy­ko­rzy­sty­wa­ły – cią­gnął z nutą tę­sk­no­ty w gło­sie. – Jak krwi już sporo uto­czy­ły, człek słabł, więc zaraz ła­ko­mie zja­da­ły go żyw­cem. Zo­sta­wał tylko szkie­let i czasz­ka. Nawet je lu­bi­łem, bo wdzięcz­ni kmie­cie suto mnie ob­da­ro­wy­wa­li.

Dopił resz­tę za­war­to­ści pu­cha­ru.

– Ech, szko­da, że kilku nie oszczę­dzi­łem… – Grube palce wiedź­mi­na po­pra­wi­ły uło­że­nie ko­smy­ka wło­sów na czole strzy­gi. – Żal… Ży­li­by­śmy w do­stat­ku…

Ja­skier już nie słu­chał, zbie­rał do gar­nusz­ka sadzę z ko­mi­na.

Raz na czte­ry nie­dzie­le przy­pa­dał dzień jar­mar­ku. Przy­by­wa­li lepsi kupcy, kmie­cie z oko­licz­nych wio­sek, ko­wa­le, bed­na­rze, szew­cy i ko­ło­dzie­je roz­sta­wi­li licz­ne stra­ga­ny. Wła­ści­wie wszy­scy otwo­rzy­li je już wcze­snym ran­kiem, pil­nie ra­chu­jąc, ileż zbio­rą monet, bi­tych w nowej men­ni­cy Ty­mo­te­usza. Na­le­ża­ło przy­go­to­wać Ge­ral­ta do ode­gra­nia sceny za­rżnię­cia strzy­gi po mor­der­czym star­ciu: uczer­nić brwi, po­kryć po­licz­ki kar­mi­nem, wy­że­bra­nym u są­siad­ki. Ogo­lić, żeby nie wy­glą­dał jak pro­szal­ny dziad, wy­cią­ga­ją­cy rękę po datek. Sa­me­mu się przy­go­to­wać do speł­nie­nia roli opo­wia­da­cza, lut­nię do­stro­ić, pie­śni nowe i stare cho­ciaż tro­chę prze­ćwi­czyć.

Ge­ral­to­wi od dawna dy­go­ta­ły dło­nie, wiec na widok brzy­twy krę­cił głową i na­tych­miast wy­chy­lał kie­li­sze­czek go­rza­łecz­ki.

Ja­skier mu­siał tez do­ko­nać naj­waż­niej­sze­go: wlać do gar­dła to­wa­rzy­sza dzban wy­sta­łej ma­ślan­ki, potem drugi, aż w końcu Ge­ralt wy­rzy­ga wszyst­ko. Trze­ci wiedź­min pił już sam, do­brze ro­zu­mie­jąc, że wtedy wy­trzeź­wie­je.

Stary lut­ni­sta po­trząsnął głową.  

– Tyle za­bie­gów, tyle sta­rań, żeby ze­brać chudy trzo­sik mar­nych mie­dzia­ków – mru­czał pod nosem. – Tyle kła­nia­nia się, czap­ko­wa­nia, przy­mil­nych uśmie­chów, żeby nie zdech­nąć z głodu. I żeby Ge­ralt na­stęp­ne­go dnia znowu się­gnął po ulu­bio­ny na­pi­tek.

Wa­le­nie w drzwi prze­rwa­ło roz­my­śla­nia barda. Uchy­lił zmur­sza­łą okien­ni­cę i wyj­rzał na ze­wnątrz.

Za­ję­ci roz­mo­wą, nie usły­sze­li rże­nia kilku koni i cięż­kich stąp­nięć nie­spo­dzie­wa­nych gości: wy­glą­da­ją­ce­go do­stoj­nie wy­so­kie­go męż­czy­zny w po­zła­ca­nej kol­czu­dze i sutym płasz­czu z atła­su, i kilku ro­słych pa­choł­ków w prze­szy­wa­ni­cach i heł­mach, z mie­cza­mi u pasa.

 

***

 

– Je­stem Fulko, bur­gra­bia ko­me­sa Ty­mo­te­usza. – Ton głosu przy­by­sza  w błysz­czą­cym ema­lią rynsz­tun­ku brzmiał wy­nio­śle. – Ależ tu chlew… Który z was jest Ge­ral­tem? Dla ja­sno­ści: tym, kto pod­da­nym prze­świet­ne­go ko­me­sa przed­sta­wia opo­wie­ści z życia tego człe­ka?

Kry­tycz­nym spoj­rze­niem ob­rzu­cił wnę­trze izby, po­le­pę po­kry­tą ob­gry­zio­ny­mi ko­ść­mi, od dawna nie­wy­cie­ra­ny blat stołu, nie­za­sła­ne łoża.

Widok tru­chła strzy­gi przy­wo­łał uśmiech na jego twa­rzy.

Bur­gra­bia i czte­rech to­wa­rzy­szą­cych mu ro­słych knech­tów pra­wie wy­peł­ni­li nie­wiel­ką izbę. Jeden ze zbroj­nych trzy­mał na ra­mie­niu spory tobół.

– Ogar­nij­cie się tro­chę… – Fulko po­gar­dli­wie prych­nął. – Tyś za­ba­wiasz po­spól­stwo jako Ge­ralt?

Dłoń w rę­ka­wi­cy z pięk­nie wy­pra­wio­nej skóry wska­za­ła wiedź­mi­na.

– Jako żywo… – Ge­ralt wes­tchnął. – Uro­dzi­łem się w Riwii, tam na­uczy­łem się fachu wiedź­miń­skie­go. I nie pieprz mi, capie w je­dwab­nych gat­kach, żem jest jakąś po­płu­czy­ną po naj­lep­szym wiedź­mi­nie na świe­cie. Ano, wszyst­ko, co mo­głem wybić, wy­bi­łem, a z cze­goś trze­ba żyć, więc po­ka­zu­ję swoje do­ko­na­nia tym, który pra­gną je zo­ba­czyć.

Kaszl­nął ochry­ple i splu­nął. Zrzu­cił le­żą­cą na ławie pe­ru­kę z koń­skiej grzy­wy, po­rwał przy­kry­tą nią rę­ko­jeść mie­cza i jed­nym, płyn­nym ru­chem przy­sta­wił za­koń­cze­nie szty­chu do gar­dła przy­by­sza. Klin­gę szpe­ci­ły licz­ne wżery i wgłę­bie­nia, płaz po­kry­wa­ły mysie bobki, jed­nak broń nadal wy­glą­da­ła na ostrą.

I taką była: od czasu do czasu wiedź­min rych­to­wał swój oręż w nie­od­le­głej kuźni. Z wy­sił­kiem na­ci­skał pedał, ob­ra­ca­ją­cy ka­mień szli­fier­ski.

Oszczę­dzał oseł­kę kra­sno­lu­dów, bo zo­sta­ła mu ostat­nia.

Nie­mal rów­no­cze­śnie bur­gra­bia wy­cią­gnął z po­chwy pu­gi­nał i przy­ło­żył do szyi Ge­ral­ta, tam, gdzie pul­so­wa­ła tęt­ni­ca.

Przez chwi­lę w mil­cze­niu pa­trzy­li sobie w oczy. Żaden nie spu­ścił wzro­ku.

– Zwra­cam cześć… – Głos przy­by­sza za­brzmiał iro­nicz­nie. – Spo­koj­nie, lu­dzie!

Pod­niósł dłoń, ha­mu­jąc swo­ich to­wa­rzy­szy, któ­rzy już wy­cią­gnę­li mie­cze z po­chew.

– Wie­rzę ci, że rze­czy­wi­ście wiedź­mi­nem je­steś, a nie po­spo­li­tym uda­wa­czem – cią­gnął, lekko się uśmie­cha­jąc. – Jed­nak mu­sia­łem to spraw­dzić. Po­zwól, że przy­naj­mniej tę kupę zmur­sza­łych desek do­pro­wa­dzę do ładu.

Tu­li­chem zgar­nął wszyst­ko z blatu na po­le­pę, po­zo­sta­wia­jąc tylko gą­sio­rek z reszt­ką go­rzał­ki, pustą szkla­ni­cę i ko­biał­kę pełną orze­chów.

– Zo­staw­cie dary ko­me­sa! – Fulko kla­snął w dło­nie. – A potem wyjdź­cie! Tyś, mnie­mam, jest Ja­skier? Mo­żesz słu­chać. Przy­dasz się nam, po­eci­no. Nie­złe rymy ukła­dasz.

Roz­siadł się na zydlu i wy­god­nie wy­cią­gnął nogi.

Zbroj­ny umie­ścił na stole pę­ka­ty worek. Za­brzę­cza­ło szkło.

– Pan wiel­ce roz­le­głych ziem, zna­mie­ni­ty komes Ty­mo­te­usz… – z em­fa­zą roz­po­czął Fulko. Nie do­koń­czył. 

– Od­puść sobie, człe­ku, te ty­tu­ły – bez­ce­re­mo­nial­nie prze­rwał mu Ge­ralt. Znowu bek­nął. – Mów, z czym przy­by­łeś. Cóż tam Tymek wsa­dził do środ­ka?

Palce wiedź­mi­na roz­plą­ty­wa­ły rze­mien­ny supeł, ścią­ga­ją­cy grube sukno pa­kun­ku.

Bur­gra­bia uśmiech­nął się krzy­wo. Obok worka wy­lą­do­wa­ła sa­kiew­ka. Było widać, że jest do­brze wy­pcha­na.

– Po­słu­chaj mnie uważ­nie – pod­jął po chwi­li na­my­słu. – Lu­dzi­ska nadal przy­cho­dzą na twoje od­gry­wa­nie hi­sto­rii z daw­nych cza­sów, a to dziw­ne… Bar­dzo dziw­ne. Po­win­no im skrę­cać be­be­chy, tyle razy już wi­dzie­li jedno i to samo, a jed­nak nie… Co nieco gro­sza za­wsze sypną, i dzię­ki ich hoj­no­ści nie zde­chłeś jesz­cze z głodu gdzieś pod pło­tem.

Palce męż­czy­zny w atła­so­wym płasz­czu wy­stu­ka­ły wolny rytm, jakby nad czymś teraz się za­sta­na­wiał.

– Nie bar­dzo cie­bie już roz­po­zna­ją, jed­nak­że wie­dzą, że ich chro­ni­łeś – kon­ty­nu­ował nie­śpiesz­nie. – Spra­wie­dli­wość wy­mie­rza­łeś, stwo­ry okrop­ne za­bi­ja­łeś. Byłeś ich bo­ha­te­rem, wiemy o tym. Dzie­cia­ki z lu­bo­ścią bawią się w szlach­to­wa­nie po­two­rów, a tego, kto czę­sto wy­gry­wa, na­zy­wa­ją twoim imie­niem…

Za­milkł na chwi­lę. Ude­rze­nia kłyk­ci za­brzmia­ły do­no­śniej.

– Niby nic wiel­kie­go, wspo­min­ki daw­nych cza­sów – cią­gnął tak samo wolno, jak po­przed­nio – a jed­nak pa­rę­dzie­się­ciu do­ro­słych skur­wie­li za­ło­ży­ło brac­two two­je­go imie­nia i za­żą­da­ło po­wro­tu do daw­nych cza­sów. Zna­leź­li wielu ko­mi­li­to­nów… I ko­lej­nych na­śla­dow­ców. Wszy­scy gniją już w lo­chach.

Ge­ralt nie słu­chał uważ­nie. Usta­wiał przed sobą wy­cią­gnię­te z wora za­la­ko­wa­ne butle i fla­sze. Za­tarł dło­nie z ucie­chy.

– Ja­skier, ponad dwa tu­zi­ny tych do­bro­ci, a le­d­wie na­po­czą­łem ten róg ob­fi­to­ści! – krzyk­nął ra­do­śnie. – Nie leń się, od­szpun­tuj jeden i na­le­waj!

Bard wzniósł ręce, ge­stem oka­zu­jąc za­do­wo­le­nie z nie­spo­dzie­wa­ne­go daru.

– Na dole spo­czy­wa wę­dzo­na szyn­ka, su­szo­ne mię­si­wo, psze­nicz­ne chle­by do­brze wy­pie­czo­ne. I inne jadło, wolno się psu­ją­ce – wy­li­czał z uśmie­chem bur­gra­bia. – W końcu sobie pod­je­cie. A trzo­sik rów­nie zacny…

Po­kle­pał skó­rza­ny mie­szek.

– Wszyst­ko tak w uzna­niu na­szych chwa­leb­nych za­sług? – Ja­skier spraw­nie wy­cią­gnął za­tycz­kę z szyj­ki naj­więk­sze­go gą­sio­ra. – Ge­ral­cie, po jed­nym kie­li­chu i zbie­ra­my się! Dzię­ki ci, prze­świet­ny panie! Jak to wino cud­nie pach­nie!

Z uśmie­chem roz­anie­le­nia mocno po­cią­gnął nosem.

– Ostat­nie wasze igrce przed bed­na­rza­mi, ko­ło­dzie­ja­mi, płat­ne­rza­mi, zie­la­rza­mi i po­zo­sta­ły­mi za­cny­mi pod­da­ny­mi na­sze­go ko­me­sa. – Fulko czub­kiem szty­le­tu sta­ran­nie czy­ścił pa­znok­cie. Ton głosu nagle stward­niał. – Sporo ich przy­by­wa… Do­my­śla­my się, czemu. Pra­gną przy­po­mnie­nia sobie prze­szło­ści. Wi­dzisz, Ge­ral­cie, stary mo­czy­mor­do, sta­łeś się re­li­kwią z tę­sk­no­tą wspo­mi­na­nych mi­nio­nych lat. Ją­drem dziw­ne­go oporu…

Dłu­gie kłyk­cie Fulka po­now­nie ude­rzy­ły w stół.

– A zatem – bur­gra­bia strze­lił teraz pal­ca­mi – od na­stęp­nej środy ktoś inny przej­mie twoje za­da­nie. Ktoś do­brze przy­go­to­wa­ny. Ktoś, kto po­ka­że to samo, co ty, Ge­ral­cie, tyle, że bę­dzie miał na imię Ty­mo­te­usz. Po­ka­że mło­dość na­sze­go ko­me­sa, nie wszyst­kim znaną. Coraz licz­niej­si nasi pod­da­ni winni do­brze poj­mo­wać, kto nimi włada: ten, kto wy­zwo­lił ich z oko­wów stra­chu, zabił wro­gów. I słusz­nie potem ze­brał splen­do­ry, które lu­dzi­ska sami mu ofia­ro­wa­li w po­dzię­ce. Jemu i jego wier­nym to­wa­rzy­szom.

Gość uśmiech­nął się sze­ro­ko, po­ka­zu­jąc równe, nie­ska­la­nie białe zęby. Nie bra­ko­wa­ło ani jed­ne­go.

– Czyż nie dla­te­go zwą go Krwio­pij­cą? – Ja­skier przez dziu­rę w ple­cach wsa­dził do środ­ka tru­chła strzy­gi dwa grube kije, żeby usztyw­nić ciało. – Za­iste, wszy­scy ko­cha­ją i czczą ko­me­sa Ty­mo­te­usza… Pew­nie krew po­two­rów chłep­tał, gdy któ­re­goś ubił?

Oczy barda nagle bły­snę­ły.

– Nie pomnę, panie, ile ich było – cią­gnął wolno – ale lu­dzi­ska pra­wią, że gdy inni, tacy jak Ge­ralt, mir czy­ni­li, Ty­mo­te­usz wło­ści zgar­niał i da­ni­ny na­kła­dał… Jed­nak pew­ni­kiem kilka stwo­rów prze­klę­tych zgła­dził i krwi ich się ożło­pał, stąd miano takie nosi. I stąd jego sługi przy­wdzie­wa­ją atła­so­we płasz­cze, warte ze dwie wsie.

Bard ro­ze­śmiał się szy­der­czo. Żwawo za­brał się za uczer­nia­nie brwi Ge­ral­ta, Po­zo­sta­wa­ło jesz­cze ogo­le­nie to­wa­rzy­sza, a potem wtar­cie kar­mi­nu w po­licz­ki i czoło.  

– Dwa razy wy­po­wie­dzia­łeś słowo z ludz­ką po­so­ką zwią­za­ne, dwa razy… – Głos Fulka przy­po­mi­nał sy­cze­nie żmii. – Pierw­szy i ostat­ni. Pa­mię­taj o tym, bo trze­cie, głup­cze, sta­nie się chwi­lą two­jej śmier­ci. Ty­mo­te­usza zwą No­wa­to­rem, nie­kie­dy Es­te­tą, a nie Krwio­pij­cą.

Bur­gra­bia przy­glą­dał się uważ­nie Ja­skro­wi, ten jed­nak zmil­czał.

– Ty i Ge­ralt zaj­mo­wa­li­ście się daw­niej za­ję­cia­mi, przy­zna­ję, szla­chet­ny­mi. Taak… – pod­jął Fulko po chwi­li. – Chwa­leb­ny­mi, a za­ra­zem głu­pi­mi. Inni, w tym nasz wiel­ki komes, dbali o coś znacz­nie waż­niej­sze­go. Targi i jar­mar­ki fun­do­wa­li, spro­wa­dza­li mi­strzów bie­głych w sztu­ce ob­rób­ki drew­na i me­ta­li, nawet cza­ro­dziej­ki na­kło­ni­li, by swoją sztu­kę na po­lep­sze­nie zdro­wia pod­da­nych skie­ro­wa­ły. Nie­wdzięcz­ny trud… Teraz słusz­nie Ty­mo­te­usz ko­rzy­sta z pew­nych przy­wi­le­jów.

Bard na końcu ję­zy­ka miał ką­śli­wą uwagę, że Ty­mo­te­usz łupi wszyst­kich, aż miło, jed­nak znowu zmil­czał. Fulko i czte­rech zbroj­nych roz­pra­wi­li­by się z nim i Ge­ral­tem w oka­mgnie­niu. Gdyby wiedź­min był młod­szy, dałby sobie radę ze słu­żal­ca­mi Krwio­pij­cy.

Gdyby miał ze dwa dzie­siąt­ki lat mniej, nie chlał go­rza­ły i piw­ska od rana do wie­czo­ra i prze­stał żyć wspo­mnie­nia­mi – z go­ry­czą po­my­ślał bard. – Gdyby

Zręcz­nie osa­dził na zmierz­wio­nej czu­pry­nie wiedź­mi­na pod­nie­sio­ną z po­le­py pe­ru­kę. Barwą i ob­fi­to­ścią sier­ści przy­po­mi­na­ła lwią grzy­wę.

– Jeśli wiedź­miń­ska pro­fe­sja chwa­leb­ną była, lecz mimo tego głu­pią, cze­muż Ty­mo­te­usz pra­gnie wejść w moją skórę? – Mil­czą­cy do tej chwi­li Ge­ralt, za­ję­ty sma­ko­wa­niem ru­bi­no­we­go płynu w szkla­ni­cy, nie­spo­dzie­wa­nie prze­mó­wił. – Czemu? Ob­ja­śnij mi, ła­skaw­co.

Z za­do­wo­le­niem mla­snął ję­zy­kiem, pew­nie z uzna­niem kwi­tu­jąc smak wina.

– Bo lu­dzie w więk­szo­ści są wła­śnie głupi. – Fulko wzru­szył ra­mio­na­mi. Wes­tchnął, jakby tłu­ma­czył spra­wę naj­oczy­wist­szą w świe­cie. – A dur­niom na­le­ży po­ka­zy­wać drogę. Cią­gle wspo­mi­na­ją dawne dzie­je. Jak się to im do­brze żyło, gdy danin nie uisz­cza­li, trak­tów nie bu­do­wa­li, pańsz­czy­zny dla dobra wszyst­kich nie od­ra­bia­li.

Nie­spo­dzie­wa­nie za­śmiał się, jakby coś go nie­zwy­kle roz­ba­wi­ło, a potem otarł z po­wiek łzy roz­ba­wie­nia.

– Komes po­sta­no­wił wska­zać im, że kie­dyś i on był wiedź­mi­nem, jed­nak­że szyb­ko zro­zu­miał, że po­dą­ży inną drogą. Dobrą dla niego i po­zo­sta­łych. Ro­zu­miesz, Ge­ral­cie, ty stary pryku? Dawny wiedź­min Ty­mo­te­usz jest teraz na­szym ko­cha­nym ko­me­sem, No­wa­to­rem i Es­te­tą. Głu­pie bajdy ucich­ną. A je­że­li ty bę­dziesz pa­trzył, jak przed­sta­wia­na jest opo­wieść o prze­wa­gach Ty­mo­te­usza, i krzy­czał: „Ty­mo­te­usz! Ty­mo­te­usz! Wo­jow­nik wiel­ki, lu­dzie, ileż dobra mu za­wdzię­cza­my!”, tego wie­czo­ra ktoś cię od­wie­dzi i nową sa­kie­wecz­kę wrę­czy. Twoja ru­de­ra stoi ledwo parę staj od zamku. Ro­zu­miem, że się zga­dzasz? Nie masz wyj­ścia…

Bur­gra­bia znowu pod­jął czysz­cze­nie pa­znok­ci. Uważ­nie wpa­try­wał się w twarz wiedź­mi­na. Teraz, gdy zdo­bi­ła go bujna pe­ru­ka, wy­glą­dał znacz­nie mło­dziej.

Cze­kał na od­po­wiedź.  

Ge­ralt czknął prze­cią­gle.

– A co mam gadać, gdy nowe da­ni­ny ogło­si? – Wiedź­min wy­rwał z nosa kilka ster­czą­cych wło­sków. Obej­rzał je uważ­nie: były cał­kiem siwe. – Ka­fta­ny, płasz­cze z atła­su, zbro­je po­zła­ca­ne są eks­pen­sem wiel­kim… Łupi wszyst­kich jak pi­jaw­ka, ot co, ten twój do­bro­czyń­ca i zba­wi­ciel.

Po­marsz­czo­na twarz daw­ne­go za­bój­cy po­two­rów wy­ra­ża­ła jedno uczu­cie: po­gar­dę.

Wolno po­ki­wał głową.

– Cóż cię to ob­cho­dzi? – Bur­gra­bia prych­nął i wzru­szył ra­mio­na­mi. – Raz na czte­ry nie­dzie­le ktoś do­star­czy taki sam wór ob­fi­to­ści. Sa­kie­wecz­kę nie tak czę­sto, jed­nak i ją pod­rzu­cę, gdy cię znowu na­wie­dzę. Szyb­ko tę budę zbu­rzysz, zacne do­misz­cze wznie­siesz, ze dwie włóki ziemi do­ku­pisz, pa­rob­ków naj­miesz… Żebyś tylko wszyst­kie­go nie prze­pił.

Fulko wstał. Naj­wy­raź­niej zbie­rał się do wyj­ścia.

– Ostat­nie przed­sta­wie­nie, Ge­ral­cie z Riwii. – Głos Fulka znowu stward­niał. – A je­że­li się roz­my­ślisz, wiedz, że nie­ba­wem ktoś znaj­dzie twoje ciel­sko z dziu­rą w brzu­chu. Tru­chło strzy­gi weź­mie­my… Zanim nie przy­go­tu­je­my cze­goś no­we­go, jesz­cze się przy­da.

– Któż bę­dzie Ty­mo­te­uszem? – z cie­ka­wo­ścią za­py­tał Ja­skier. Dał Ge­ral­to­wi kuk­sań­ca, żeby w końcu się ru­szył. – Prze­cież nie sam komes?

– Pew­nie, że nie! – Czło­wiek w po­zła­ca­nej kol­czu­dze ro­ze­śmiał się ru­basz­nie. – Mamy spo­sob­ne­go człe­ka: mim, li­no­sko­czek, kręci się jak fryga… Gadać po­tra­fi spraw­nie i tak do­no­śnie, że wszy­scy go usły­szą. Po­stu­rę też ma od­po­wied­nią.  

Pięk­ne zęby bły­snę­ły w sze­ro­kim uśmie­chu.

–Ty też, po­czci­wi­no, za­ro­bisz kilka gro­szy – Fulko otu­lił się płasz­czem. – Na­pisz parę bal­lad o czy­nach ko­me­sa Ty­mo­te­usza, a nie po­ża­łu­jesz… Do­brze, że­ście się zgo­dzi­li, moi lu­dzi­ko­wie. Z cze­goś trze­ba żyć, a teraz mię­si­wa, chle­ba i oma­sty wam nie za­brak­nie.

Bur­gra­bia po­cią­gnął nosem. Potem drugi raz. Skrzy­wił się.  

– Ge­ral­cie, w końcu wymyj swoje sfla­cza­łe ciel­sko – rzu­cił na po­że­gna­nie, po­pra­wia­jąc pas ze złotą klam­rą. – Śmier­dzisz… Cuch­niesz potem, gów­nem i sta­rzy­zną. Mój pan, wiel­ki komes, wiel­ki bo­ha­ter, kąpie się raz na dwie nie­dzie­le! Ob­my­wa trudy spra­wo­wa­nia władz­twa w kry­sta­licz­nie czy­stej wo­dzie są­sied­nie­go je­zio­ra. A i w zamku ko­rzy­sta, tak jak ja, z wanny.

Naj­wi­docz­niej Ful­ko­wi za­schło w gar­dle, bo po­cią­gnął spory łyk li­kwo­ru wprost z gą­sio­ra. Z uzna­niem po­ki­wał głową.

– Po­zbądź się nie­czy­sto­ści, bo trud­no znieść ten fetor – rzu­cił. – Na­stęp­nym razem do darów do­ło­żę mydło. Pew­nie wiesz, że komes spro­wa­dził parę setek my­dla­rzy, trud­nią­cych się fa­bry­ka­cją tego spe­cy­fi­ku. Cóż za wspa­nia­łe, nowe czasy!

W gło­sie bur­gra­bie­go za­brzmiał nie­uda­wa­ny za­chwyt.

– Nie­ba­wem gnidy, pchły i wszy odej­dą w za­po­mnie­nie! – dodał po chwi­li za­sta­no­wie­nia, otwie­ra­jąc drzwi. – Cóż za nowy, wspa­nia­ły ład stwo­rzył Ty­mo­te­usz! – po­wtó­rzył. – Wy też znaj­dzie­cie w nim miej­sce, cho­ciaż je­ste­ście już zde­chla­ka­mi. Nawet o ta­kich dbamy…

 

***

 

Ścią­gnię­ta twarz wiedź­mi­na zna­mio­no­wa­ła od dawna obce mu uczu­cie: za­sta­no­wie­nie. Nagle po­trzą­snął głową, jakby jego prze­my­śle­nia nie­zbyt mu się po­do­ba­ły.

– Gdzież ten Krwio­pij­ca, prze­klę­ta strzy­ga w ludz­kiej skó­rze, ob­my­wa swoje za­tłusz­czo­ne ciel­sko? – Ge­ralt wy­cią­gnął z ko­biał­ki naj­więk­szy orzech i oglą­dał go uważ­nie. – Ja­skier, wiesz? Wska­żesz mi to miej­sce.

Bard zda­wał się nie słu­chać. Nucąc pod nosem, pie­czo­ło­wi­cie usta­wiał w kącie tru­chło strzy­gi. Upo­rząd­ko­wał  włosy na gło­wie po­two­ra.

– Nad po­dziw udany jar­mark! – Ra­do­śnie za­tarł dło­nie. – Jużem dumał, że marne ochła­py nam do kosza wpad­ną, a tu nie! Ob­fi­ty połów. Mnie­mam, że to moje nowe pie­śni spra­wi­ły takie wra­że­nie…

Ge­ralt nie zwra­cał uwagi na słowa poety. Z uwagą oglą­dał sko­ru­pę orze­cha.

Ty­mo­te­usz gdzieś z da­le­ka spro­wa­dzał sa­dzon­ki no­wych ro­ślin i drzew. Na­ka­zał ich siew i ko­rzy­sta­nie z plo­nów. Sam dawał dobry przy­kład, w cie­niu gaju drzew orze­cho­wych ob­my­śla­jąc nowe po­sta­no­wie­nia, któ­rym nada­wał, jak to okre­ślał, formę edyk­tu. Po­słań­cy pil­nie uczy­li się potem ich tre­ści, by nie­ba­wem szpar­ko wy­ru­szyć w drogę. Przy war­ko­cie bębna ob­wiesz­cza­li ko­lej­ne na­ka­zy ko­me­sa, a coraz licz­niej­sze za­stę­py zbroj­nych pil­no­wa­ły, aby wie­śnia­cy i miesz­cza­nie wpro­wa­dza­li w życie coś no­we­go, prze­mie­nia­ją­ce­go ich życie na lep­sze, czyli ko­lej­ny kon­cept Ty­mo­te­usza.

Nie trze­ba było wiele wy­cią­gnąć z miesz­ka, aby pły­nąć z nur­tem zmian. Drzew­ko orze­cho­we kosz­to­wa­ło ledwo kilka cien­kich krąż­ków sre­bra, a pręd­ko rosło i ob­fi­cie owo­co­wa­ło je­sie­nią. Ge­ralt też, bluź­niąc pod nosem, wy­su­płał z chu­de­go trzo­si­ka garść sre­bra. Szcze­rze przy­zna­wał, że orze­chy mają wy­bor­ny smak, do­brze na­py­cha­ją brzuch, a szyb­ko roz­wi­ja­ją­ce się drze­wa dają sporo cie­nia i ochło­dy od skwa­ru. Ko­śla­we ścia­ny cha­łu­py po­kry­ły też pędy krze­wu, zwa­ne­go wi­no­ro­ślą. Komes ła­ska­wie sku­py­wał so­czy­ste owoce, a jego naj­mi­ci sprze­da­wa­li potem wiele ro­dza­jów trun­ków.

Do czasów objęcia władztwa przez nowego komesa wino sprowadzono z odległych krain, było rzadkością, kontentowano się miodem pitnym i różnej maści okowitami i gorzałkami, niejednokrotnie podejrzanej konduity. Teraz błyskawicznie się upowszechniało.

Jaskier cichcem, tak jak i inni, skrycie pędził z zielonych kulek zacny trunek i mieszał z okowitą, by polepszyć jej smak. Prędko szła wtedy do głowy. Za te występki karano surowo, chłostą, zakuciem w dyby i pokaźną grzywną.

Orzech gło­śno trza­snął, a ułom­ki sko­ru­py po­le­cia­ły na po­le­pę.

– Nadal mam dło­nie i palce silne ni­czym szczę­ki har­pii… Nadal każ­de­mu grdy­kę zgnio­tę w oka­mgnie­niu. Zna­ko­mi­cie. – W gło­sie wiedź­mi­na za­brzmiał ton głę­bo­kie­go na­my­słu. – Nic się nie zmie­ni­ło…

Pew­nym ru­chem wy­rwał z dziur­ki nosa kłę­bek si­wych wło­sków. Chrząk­nął z za­do­wo­le­niem.

– W jed­nym, Ja­skier, przy­znam słusz­ność Ful­ko­wi. W jed­nym… – Ko­lej­ny orzech zmie­nił się w brył­kę zmiaż­dżo­nej sko­ru­py i miąż­szu. – Na­resz­cie zro­zu­mia­łem, że wresz­cie muszę się obmyć. Po­zbyć war­stwy śnie­dzi, mułu, brudu, ka­la­ją­cych moją skórę, duszę i umysł, zwłasz­cza ten ostat­ni… Dnia­mi i no­ca­mi roz­tkli­wia­łem się nad sobą, nad swoją sa­mot­no­ścią i nędzą, a nie do­strze­głem, że po­ja­wi­ły się nowe po­two­ry, sto­kroć gor­sze od tych, które ubi­ja­łem. I to wtedy, gdy na progu tej budy sta­nę­ła sta­rość.

Ja­skier obo­jęt­nie wzru­szył ra­mio­na­mi. Po­gła­dził łysą głowę. Z uśmie­chem na twa­rzy za­ło­żył pe­ru­kę Ge­ral­ta. Z uwagą prze­glą­dał się w ułom­ku lu­stra, wi­szą­cym na ścia­nie.

– Teraz mnie się nada, i to bar­dzo – wy­ja­śnił w od­po­wie­dzi na zdzi­wio­ne spoj­rze­nie wiedź­mi­na. – Ostat­ni jar­mark z na­szym udzia­łem… Po raz ostat­ni Ge­ralt przy­po­mi­nał stare dzie­je… Jed­nak­że nie Ja­skier, mój dobry człe­cze, pi­ja­czy­no i zra­mo­la­ły pryku! Nie Ja­skier, bard wiel­ki i wszyst­kim znany! Nie ja!

Po­pra­wił uło­że­nie grzy­wy z koń­skiej sier­ści. Po­marsz­czo­ną twarz roz­świe­tlił uśmiech za­do­wo­le­nia.

– Fulko po­wie­dział mi, ja­ke­śmy już ze­bra­li datki, że wiel­ki nasz komes za­ma­wia u mnie tuzin pie­śni, sła­wią­cych jego wie­ko­pom­ne czyny – z dumą ob­wie­ścił bard. – Pra­gnie też, abym prze­niósł się do kasz­te­lu i tam uczył wy­bra­nych mło­dzian­ków sztu­ki ry­mo­pi­sa­nia i gra­nia na lutni. Stwo­rzę szko­łę, poj­mu­jesz to!? Może i aka­de­mię wiesz­czy, po­etów i graj­ków pod świa­tłą opie­ką na­sze­go wład­cy, no­wa­to­ra i es­te­ty Ty­mo­te­usza.

Mocno pla­snął w dło­nie.

– Jadło trzy razy dzien­nie, a co czte­ry nie­dzie­le mały trzo­sik za moje trudy – za­koń­czył. – W końcu do­cze­ka­łem opie­ki na stare lata. Do­ce­nił moje za­słu­gi i ta­len­ty nasz wiel­ki komes, do­ce­nił…

Nalał sobie kie­lich mał­ma­zji i wy­chy­lił dusz­kiem.

– Tobie nie na­le­wam, bo zaraz schlasz się jak, nie przy­mie­rza­jąc, świ­nia – ob­wie­ścił, pijąc ko­lej­ną por­cję li­kwo­ru. – Jed­nak i ty otrzy­masz so­wi­te pro­fi­ty: wór darów co czte­ry nie­dzie­le, mie­szek… Cóż za szczę­ście, że Ty­mo­te­usz za­dbał o nas!

W dzięk­czyn­nym ge­ście wzniósł ręce, jakby się mo­dlił.

– Je­że­li ktoś jest świ­nią, to ty – Ge­ralt uśmiech­nął się skąpo. – Sprze­da­łeś się za kaszę z oma­stą i dzban cien­ku­szu dzien­nie… Za pa­rę­na­ście krąż­ków mie­dzi i brązu bę­dziesz wy­si­lał mó­zgow­ni­cę, aby spło­dzić coś, w co lu­dzie i tak nie uwie­rzą. Przy­naj­mniej nie wszy­scy. Znajdź mi sza­fi­ro­wą oseł­kę do broni kra­sno­lu­dów! Chyba jej nie sprze­da­łeś za jakiś marny grosz? 

Bard po­krę­cił prze­czą­co głową.

Wes­tchnął.

– Ge­ral­cie, cóż za­mie­rzasz? – spy­tał z wa­ha­niem. – Nie­spo­dzie­wa­nie wszyst­ko po­czę­ło się do­brze ukła­dać! Nie ze­psuj tego, co ofia­ru­je nam Ty­mo­te­usz, czło­wiek no­wych cza­sów, es­te­ta i no­wa­tor.

Tym razem Ge­ralt jed­no­cze­śnie zgniótł na mia­zgę trzy orze­chy.

– A nie­daw­no przy­po­mi­na­łeś, że ten my­dłek jest krwio­pij­cą… – Ge­ralt z na­my­słem po­tarł nos. – I jest. Jest ni­czym strzy­ga, żło­pią­ca krew, on i jego wa­ta­ha sług, łu­pią­cych ludzi bez li­to­ści. I jesz­cze ka­żą­cych im za to hymny po­chwal­ne piać. Inne czasy, tyle, że po­two­rów nie ubyło, bo przy­by­ły nowe. Ciało zmie­ni­ły, ale krew chłep­czą spraw­niej od po­przed­nich. Wina się na­pi­jesz?

Ja­skier po­śpiesz­nie pod­su­nął kie­lich.

Cios dłoni wiedź­mi­na ściął szyj­kę gą­sio­ra z gru­be­go szkła, jed­ne­go z darów Fulka, jakby ude­rzy­ło ostrze mie­cza, ku­te­go w ja­ski­niach kra­sno­lu­dów.

– Znacz­nie istot­niej­sze jest jed­nak coś zu­peł­nie in­ne­go – cią­gnął po chwi­li. – Ty­mo­te­usz znisz­czył mój świat… Świat, w któ­rym żyło się pro­sto, wal­czo­no ze sobą, ale za­bój­ców po­two­rów wszy­scy czci­li, a wielu ko­cha­ło… Wielu mnie uwiel­bia­ło. Zmie­nił go w wiel­ki targ, na któ­rym on naj­wię­cej zy­sku­je, targ ist­nie­nia tylko dla na­py­cha­nia sobie trzo­sa srebr­ni­ka­mi. Ob­ró­cił w proch mój i twój świat, wy­obra­żasz to sobie!? Ten twór­ca mydła musi po­nieść za­słu­żo­ną karę, może wtedy po­wró­cą dawne czasy… Chyba ubiję tego po­two­ra.

Po­ki­wał głową, jakby po­twier­dzał nie­daw­no pod­ję­tą de­cy­zję.

– My­śla­łem, że nigdy już nie znaj­dę za­ję­cia. – Ge­ralt po raz pierw­szy od dawna uśmiech­nął się sze­ro­ko. – My­li­łem się… Ostat­nia praca, a potem mo­że­my go­dzi­wie od­po­czy­wać.

Nagle za­my­ślił się.

– Po­trze­bu­ję ma­ślan­ki, naj­spo­sob­niej­sza by­ła­by cała stą­giew, może nawet wię­cej. – kon­ty­nu­ował zde­cy­do­wa­nie. – Przez dwa dni wy­rzy­gam z sie­bie wszyst­ko, co mnie zbru­ka­ło. Wy­rzu­cę to, co skrę­po­wa­ło, znie­wo­li­ło, po­kry­ło duszę ca­łu­nem nie­mo­cy… Znowu stanę się daw­nym Ge­ral­tem…

Mocno ude­rzył w lichy stół pal­ca­mi, gru­by­mi ni­czym młode, ale do­brze już wy­ro­śnię­te pędy dębu, wy­bi­ja­jąc śpiesz­ny rytm.

Ja­skier przy­glą­dał się to­wa­rzy­szo­wi ze zdzi­wie­niem. Wy­glą­dał tak, jak ran­kiem, a jed­nak było w nim coś in­ne­go. Coś zu­peł­nie no­we­go.

Po chwi­li stary bard zro­zu­miał isto­tę zmia­ny. Teraz, nie­spo­dzie­wa­nie, przy­mglo­ne oczy Ge­ral­ta od­zy­ska­ły dawny blask.

Spora garść dużych orze­chów trza­snę­ła w uści­sku pię­ści wiedź­mi­na.

Ja­skier w jed­nej chwi­li zro­zu­miał, że już nic nie zmie­ni po­sta­no­wie­nia Ge­ral­ta. Po­czuł żal: nie­spo­dzie­wa­na pro­po­zy­cja Fulka ozna­cza­ła spo­koj­ne, do­stat­nie życie, takie, ja­kie­go od dawna pra­gnął, może nawet do kresu jego ży­wo­ta. Była darem nie­bios. A że mu­siał­by schle­biać Ty­mo­te­uszo­wi i giąć się w ukło­nach… Nie byłby on pierw­szy i może nie ostat­ni, a Ja­skro­wi wy­my­śla­nie po­chlebstw nie spra­wia­ło trud­no­ści.  

Ja­skro­wi nagle mi­gnę­ła myśl, że mógł­by jesz­cze bar­dziej za­skar­bić sobie łaski ko­me­sa, zdra­dza­jąc mu za­miar wiedź­mi­na i stać się wtedy jego za­ufa­nym to­tum­fac­kim. Ale zaraz ją po­rzu­cił, bo wie­dział, że do końca życia nie mógł­by spać spo­koj­nie wie­dząc, że wydał to­wa­rzy­sza na okrut­ną kaźń. Pew­nie śni­ła­by mu się każ­dej nocy.

Cięż­ko wes­tchnął. Nie po­zo­sta­wa­ło nic in­ne­go, jak po­rzu­cić pięk­ne ma­rze­nia i na dobre i złe, w nędzy, nadal to­wa­rzy­szyć Ge­ral­to­wi.

A jed­nak duszę barda przez długą chwi­lę nadal prze­peł­niał smutek.

 

***

 

Czy­sta ni­czym krysz­tał toń je­zio­ra lekko fa­lo­wa­ła w po­dmu­chach ła­god­ne­go wie­trzy­ku. Tylko kilka wą­tłych trzcin nie­opo­dal brze­gu psuło wra­że­nie wspa­nia­łej har­mo­nii prze­zro­czy­ste­go prze­stwo­ru wody, nie­ska­la­ne­go nawet cie­niem brudu żół­te­go pia­sku stran­du i wy­nio­słej wy­so­czy­zny po­tęż­nych drzew, oka­la­ją­cych roz­le­wi­sko. Ta kępka ro­ślin nie po­zwa­la­ła ko­me­so­wi na do­zna­nie aż do końca wspa­nia­łe­go prze­ży­cia es­te­tycz­ne­go tam, gdzie się kąpał. Po­le­cił wy­ci­nać brzyd­kie na­ro­śle, jed­nak stale od­ra­sta­ły. W końcu nie­przy­no­szą­cy skut­ku mozół ogra­ni­czo­no do dba­nia, aby pas żół­tych łodyg zbyt­nio się nie po­sze­rzał.

Tylko w tym miej­scu nie było widać dna.

W głębi ducha Ty­mo­te­usz przy­zna­wał, że, mimo pew­nych wi­do­wi­sko­wych nie­do­stat­ków, chyba kocha to ciche miej­sce. Nie tylko po­zwa­la­ło na czę­sto czy­nio­ne ablu­cje: da­wa­ło chwi­lę wy­tchnie­nia od na­wa­łu zajęć. Umoż­li­wia­ło też spo­koj­ne prze­my­śle­nie tego, co jesz­cze za­mie­rzał wpro­wa­dzić.

Ty­mo­te­usz roz­dzie­wał się po­wo­li. Za­wie­sił pięk­ny ka­ftan z je­dwa­biu na sto­ja­ku, a ciżmy z sa­fia­nu uło­żył na stole, przy­nie­sio­nym przez asy­stu­ją­cych mu zbroj­nych z nie­od­le­głej szopy. San­da­ły cze­ka­ły obok.  

Tutaj nigdy nie zdej­mo­wał no­ga­wic. I pasa z ja­ta­ga­nem, nową bro­nią, spro­wa­dza­ną z od­le­głych krain. Wcale nie dla­te­go, że oba­wiał się o swoje życie. Ro­zu­miał, że jego wiel­ka misja nie wszyst­kim się po­do­ba, ale coraz czę­ściej są­dził, że więk­szość pod­da­nych po pro­stu go kocha. Czę­sto wspo­mi­nał o tym Fulko. Wła­śnie dla­te­go ko­me­so­wi pod­czas wy­praw nad je­zio­ro to­wa­rzy­szy­ło le­d­wie kilku zbroj­nych.

Po­wo­dem był ro­sną­cy brzu­szek. Nie cier­piał jego wi­do­ku. On, Es­te­ta i No­wa­tor, ze zwa­łem sadła pod pier­sia­mi? Czy­nił, co mógł, aby schud­nąć, jed­nak te wy­sił­ki nie przy­no­si­ły do­brych skut­ków.

Dolną część ciała szo­ro­wał na zamku, w zło­tej wan­nie.

Z roz­ko­szą za­nu­rzył się po pas w wo­dzie. Na­grza­na słoń­cem, ni­czym ła­god­ny bal­sam przy­jem­nie pie­ści­ła ciało. Po­szło w ruch mydło. Ty­mo­te­usz z za­pa­łem sma­ro­wał nim tęgie ra­mio­na, barki i pę­ka­ty brzuch. Ob­my­wał tors i ra­mio­na, mo­czył białą kost­kę w wo­dzie i znowu na­cie­rał skórę.

Jedna z trzci­nek zda­wa­ła się po­ru­szać. Zmie­rza­ła w jego kie­run­ku.

Ty­mo­te­usz wbił w nią zdzi­wio­ny wzrok. Wi­dział tylko ją i war­stew­kę my­dla­nej piany.

Wy­smu­kła ro­ślin­ka była coraz bli­żej.

Naj­pierw z toni ni­czym ata­ku­ją­cy wodny wąż wy­nu­rzy­ła się ręka Ge­ral­ta, do­pie­ro póź­niej głowa. Jakiś wo­do­rost zwie­szał się nad uchem wiedź­mi­na. Dłoń uchwy­ci­ła szyję ko­me­sa, a palce za­ci­snę­ły się na gar­dle. Po chwi­li druga pięść też oplo­tła tcha­wi­cę.

– Odejdź! – Ge­ralt wy­pluł z ust struż­kę wody. – Wynoś się naj­da­lej, jak mo­żesz, ty i twoja wa­ta­ha zbó­jów i krwio­pij­ców! Sta­łeś się złem i za­śmie­ci­łeś wszyst­ko, czy­ścio­chu, bo zmu­szasz ludzi do życia w gnoju i ha­ro­wa­nia dla za­spo­ko­je­nia two­ich za­chcia­nek. Wtedy wrócą dawne czasy… Odejdź, daję ci wybór, cho­ciaż ni­ko­mu jesz­cze nie oka­za­łem ta­kiej łaski.

Wy­pusz­czo­ne przez ko­me­sa mydło znik­nę­ło w wo­dzie.

– Odejdź! – po­wtó­rzył z na­ci­skiem wiedź­min. – Oca­lisz życie i może po­wró­ci stary świat.

Na­cisk pal­ców ze­lżał. Ge­ralt cze­kał na od­po­wiedź.

Ty­mo­te­usz wiele czasu spę­dzał na ćwi­cze­niach w sztu­ce po­słu­gi­wa­nia się orę­żem. Miał też chwi­lę na za­sta­no­wie­nie.

Nie za­sta­na­wiał się długo. Wi­dział przed sobą twarz sta­re­go czło­wie­ka o si­wych wło­sach i pło­ną­cych gnie­wem oczach. Znał ją, bo kilka razy z ukry­cia oglą­dał wy­stę­py wiedź­mi­na. Ten fu­riat nie mógł być wiel­kim za­gro­że­niem. Ge­ralt w końcu po­ka­zał swoje praw­dzi­we ob­li­cze sza­leń­ca i skry­to­bój­cy. Bę­dzie o czym ukła­dać pie­śni… Bę­dzie można śpie­wać bal­la­dy, jak wiel­ki Ty­mo­te­usz po­ko­nał kogoś, kto u kresu życia zszedł na złą drogę.

Za­nu­rzo­na w wo­dzie pra­wi­ca wy­szarp­nę­ła ja­ta­gan.

Komes nie zdą­żył nic wię­cej uczy­nić. Palce Ge­ral­ta za­ci­snę­ły się, a kark Ty­mo­te­usza trza­snął ni­czym zgnia­ta­na sko­ru­pa orze­cha.

Ge­ralt, wy­plu­wa­jąc resz­tę wody z płuc, z wy­sił­kiem zmie­rzał do brze­gu. Cze­ka­nie na ko­me­sa i od­dy­cha­nie w za­nu­rze­niu przez pustą trzci­nę mocno go zmę­czy­ło.

Są­dził, że jest już po wszyst­kim. Trup Ty­mo­te­usza ła­god­nie ko­ły­sał się na wo­dzie, z prze­krzy­wio­ną na bok głową. Wy­da­wa­ło się, że komes nadal po­dzi­wia pięk­no kra­jo­bra­zu, bu­dzą­ce­go w nim tak silne prze­ży­cia es­te­tycz­ne.

Wiedź­min mylił się.

Pierw­szy na­tarł Fulko, po­zo­sta­ją­cy w pew­nym od­da­le­niu, żeby nie prze­szka­dzać ko­me­so­wi w ablu­cjach. Biegł z krzy­kiem, wzno­sząc miecz.

Za­sło­na – po­my­ślał Ge­ralt. – Teraz za­sło­na. I zaraz potem cios, tam, gdzie go się nie spo­dzie­wa. Wiem, gdzie.

U pasa miał za­wie­szo­ny kord. Spa­ro­wał cię­cie, a druga dłoń wbiła szty­let w brzuch bur­gra­bie­go, w roz­cię­cie kol­czu­gi u dołu, uła­twia­ją­ce cho­dze­nie i do­sia­da­nie wierz­chow­ca. Po­cią­gnę­ła ostrze do góry, roz­ci­na­jąc je­li­ta, a potem prze­krę­ci­ła, tnąc w bok.

Ge­ralt, gosz­cząc nie­daw­no bur­gra­bie­go, do­brze mu się przyj­rzał. Jeden rzut oka wy­star­czył, aby od­kryć słabe miej­sce pięk­ne­go rynsz­tun­ku, pew­nie ro­bio­ne dla wy­go­dy zna­mie­ni­tych dwo­rzan.

Z ust Fulka chlu­snę­ły żółć i krew. Rzę­żąc, padł na ko­la­na.

Ge­ralt nie wahał się. Jeden cios kordu wy­star­czył, aby głowa na­past­ni­ka po­to­czy­ła się po zło­ci­stym pia­sku.

Po­ru­sza­ją­cy się za bur­gra­bią czło­wiek z to­po­rem nawet nie za­uwa­żył, że pierś roz­orał mu pu­gi­nał, rzu­co­ny przez wiedź­mi­na w pa­rok­sy­zmie na­głe­go przy­pły­wu nie­ludz­kiej, wiedź­miń­skiej siły. Nawet nie do­strzegł, że umie­ra.

Dwóch po­zo­sta­łych knech­tów, ma­ją­cych chro­nić Ty­mo­te­usza, ucie­kło pędem, z trwo­gą oglą­da­jąc się za sie­bie. Kie­ro­wa­li się w stro­nę kasz­te­lu.

Wol­nym kro­kiem Ge­ralt po­szedł za nimi.

 

***

 

Wiedź­min ze ścią­gnię­tą twa­rzą pa­trzył na dwo­rzysz­cze Ty­mo­te­usza.

Kasz­tel pło­nął ni­czym do­brze na­sy­co­na ży­wi­cą po­chod­nia. Ka­mien­ne mury trwa­ły nie­wzru­szo­ne i nie­wraż­li­we na żar, jed­nak ze wszyst­kich otwo­rów okien­nych bu­cha­ły ję­zo­ry ognia. Na­nie­sio­no wiele wią­zek chru­stu, żeby ze szczę­tem znisz­czyć sie­dli­sko po­two­ra. Tak teraz na­zy­wa­no zamek, nie­daw­no bę­dą­cy przed­mio­tem za­chwy­tu.

Lu­dzie świę­to­wa­li. Tań­czy­li na dzie­dziń­cu oko­lo­nym ar­ka­da­mi w nie­po­ha­mo­wa­nym wirze ra­do­ści. W bla­sku pło­mie­ni czci­li śmierć ko­me­sa i wy­gna­nie jego to­wa­rzy­szy. Nie­wiel­kiej garst­ki, bo za­le­d­wie pa­ru­na­stu oca­la­ło z rzezi. Nagi trup Ty­mo­te­usza wi­siał na blan­ku głową w dół. Prze­nie­sio­no ciało znad je­zio­ra, po dro­dze zdzie­ra­jąc wszyst­ko z ocie­ka­ją­ce­go wodą trupa. Grupa nie­do­rost­ków, re­cho­cząc z ucie­chy, ob­rzu­ca­ła zwło­ki nad­gni­ty­mi grusz­ka­mi i po­mi­do­ra­mi. Parę lat temu nie­daw­ny wład­ca na­ka­zał spro­wa­dzić krzacz­ki tych wa­rzyw, a za każdy po­bie­rał so­wi­tą opła­tę. Ktoś wsa­dził w otwar­te jak do krzy­ku usta garść orze­chów.

Tłum wrzesz­czał, kla­skał w dło­nie, sza­leń­czo się cie­szył. Kil­ku­na­stu ludzi nadal pa­stwi­ło się nad cia­ła­mi cza­ro­dzie­jek, roz­ry­wa­jąc je na strzę­py. Inni z dumą po­ka­zy­wa­li atła­so­we ka­fta­ny i sa­fia­no­we ciżmy, zdar­te z tru­pów za­tłu­czo­nych ma­czu­ga­mi dwo­rzan. W wielu miej­scach pięk­ne tka­ni­ny szpe­ci­ły czer­wo­ne plamy. Po­zo­sta­li, wzno­sząc ra­do­sne okrzy­ki, krę­cąc się w tanie szczę­ścia, cich­cem prze­li­cza­li grube krąż­ki sre­bra, zgar­nię­te pod­czas łu­pie­nia skarb­ca Ty­mo­te­usza.

– Nikt i nic wam już nie po­mo­że, wy­wło­ki! – wrzesz­cze­li ci, któ­rzy ćwiar­to­wa­li trupy cza­rodziejek. Ocho­czo szy­ko­wa­li stos. – Żadne gusła, za­klę­cia, moce ta­jem­ne! Słu­żyłyście po­two­ro­wi! Ty­ra­no­wi! Spo­tka­ła was za­słu­żo­na kara, prze­klę­te gnidy!

Ze śmie­chem go­nio­no nagie dwór­ki ko­me­sa. Prze­ka­zy­wa­no je z rąk do rąk, aby chęt­ni mogli na­sy­cić swoja chuć. Ję­cza­ły i pła­ka­ły, ale nikt nie zwra­cał uwagi na ich za­wo­dze­nia. Ude­rze­nia kijów pręd­ko zmu­si­ły ko­bie­ty do po­kor­ne­go pod­da­nia się lo­so­wi.

Od­bi­ja­no stą­gwie pełne wina. Mał­ma­zja lala się stru­mie­nia­mi.

– Ty­mo­te­usz try­um­fu­je… – Ge­ralt cięż­ko wes­tchnął. – Ja­skier, chodź­my stąd, nic tu po nas.

Otu­lił się opoń­czą z li­che­go sukna. Od paru lat wiedź­min na­rze­kał na ła­ma­nie w ko­ściach i po­czu­cie zimna, więc nawet latem przy­wdzie­wał to marne okry­cie. Przy­niósł je bard w nie­spo­dzie­wa­nym prze­ja­wie tro­ski o zdro­wie przy­ja­cie­la.

– Dzię­ki tobie wy­gra­li­śmy! Tylko dzię­ki tobie! – żach­nął się Ja­skier, jed­nak po­słusz­nie po­drep­tał za wiedź­mi­nem. – Po­słu­chaj tylko!

– Komes Ge­ralt! Ge­ralt ko­me­sem!

Ktoś po­now­nie wzniósł okrzyk, który roz­legł się zaraz po zwy­cię­stwie, po­wta­rza­ny teraz przez setki gar­deł. Skan­do­wa­nie na­ra­sta­ło, wzmac­nia­ło się, ogar­nia­ło wiel­ki po­dwo­rzec, brzmiąc jak grzmot zbli­ża­ją­cej się burzy.

Za­pło­nął pierw­szy stos z cia­ła­mi kilku cza­ro­dzie­jek.

– Lwio­wło­sy Ge­ralt na­szym wład­cą! Lwio­wło­sy na ko­me­sow­ski sto­lec! Gdzież nasz zbaw­ca? Szu­kaj­cie go!

Wiedź­min uśmiech­nął się krzy­wo. Dło­nią wiel­ką jak że­la­zne za­koń­cze­nie rydla prze­gła­dził reszt­kę si­wych wło­sów na gło­wie. Nadal zle­pia­ła je krew, uto­czo­na w boju ze zbroj­ny­mi Ty­mo­te­usza.

Kaszl­nął i splu­nął. Plwo­ci­na w bla­sku ognia bły­snę­ła czer­wie­nią.

Ge­ralt już od dawna na­rze­kał na płuca. Coraz czę­ściej cięż­ko od­dy­chał.  

– Zo­bacz tylko, co się dzie­je… – Wiedź­min zwol­nił kroku. Byli już na pu­stym teraz pod­gro­dziu. – Ty­mo­te­usz wszyst­ko zmie­nił, czasy i lu­dzie też już się zmie­ni­ły. Wszyst­ko bez­pow­rot­nie się prze­isto­czy­ło… Mój czas tutaj skoń­czył się, wresz­cie to zro­zu­mia­łem.

Słowa prze­rwał ochry­pły ka­szel.

– Za­bi­łem go. Potem za­rą­ba­łem Fulka i jesz­cze kilku – cią­gnął Ge­ralt. – Po­pro­wa­dzi­łem szturm na kasz­tel, bo lu­dzie tego chcie­li i dałem z sie­bie wszyst­ko… Ale to Ty­mo­te­usz po­śmiert­nie zwy­cię­żył, mimo, że jego trup zdobi zam­ko­wy mur.

Szli w stro­nę swo­jej cha­łu­py. Po­ru­sza­li się wolno, stąp­nię­cia­mi sta­rych ludzi, zmie­rza­ją­cych do nędz­ne­go sie­dlisz­cza, które w po­żo­dze na­głych zmian nie­spo­dzie­wa­nie ja­wi­ło się jako dobre przy­tu­li­sko.

– Ge­ralt ko­me­sem! Lwio­grzy­wy panem zamku! Po­now­nie go wznie­sie­my jako dar!

Jesz­cze sły­sze­li w od­da­li po­wta­rza­ną przez wie­lo­gło­so­wy chór gło­sów frazę, ukła­da­ją­cą się me­lo­dyj­ny za­śpiew, brzmią­cą jak hymn na cześć wiedź­mi­na.

– Spa­lić trupa Ty­mo­te­usza! Spa­lić tru­chła jego to­wa­rzy­szy! Niech scze­zną! Komes Ge­ralt nas po­chwa­li, gdy wróci!

Wiedź­min po­krę­cił głową. Ro­zej­rzał się uważ­nie.

Aż po wid­no­krąg w wielu miej­scach w niebo biły słupy czar­ne­go dymu, roz­świe­tla­ne bla­skiem ognia. Pło­nę­ły ty­mo­te­uszo­we for­ta­li­cje i sta­ni­ce, gęsto opla­ta­ją­ce jego zie­mie. Bunt roz­lał się z nie­po­skro­mio­ną siłą, ni­czym wez­bra­ne wody po­wo­dzi, nisz­czą­ce wszyst­ko, co stało na ich dro­dze.  

Ru­szy­li w mil­cze­niu.

– Już nie mogą obyć się bez kogoś, kto bę­dzie nimi wła­dał… – Ge­ralt wró­cił do po­przed­nie­go wątku roz­mo­wy. Chrząk­nął.  

Po­now­nie ze zdzi­wie­niem po­krę­cił głową. Znowu kaszl­nął.

– Ge­ral­cie, mu­sia­łeś go zabić? – Ja­skier prze­rwał ko­lej­ną chwi­lę ciszy. – Ty­mo­te­usz uosa­biał nowy ład, ale czy za­słu­żył na śmierć? Chwac­ko się spi­sa­łeś, tak jak drze­wiej by­wa­ło… Ale czy po­trzeb­nie?

– Dałem mu wybór. Mógł odejść. Nie sko­rzy­stał i się­gnął po szty­let. – W gło­sie Ge­ral­ta za­brzmia­ło zmę­cze­nie. – Są­dzi­łem, że się wy­stra­szy… Fulko przy­sko­czył z mie­czem do mnie. Jego głowa po­to­czy­ła się po pia­sku… Potem wpa­dłem w szał, dawny wiedź­miń­ski szał. Trze­wia dru­gie­go tez ska­la­ły to pięk­ne miej­sce. Nadal wpraw­ny w tym je­stem… Trze­ba umieć za­bi­jać, a ja to po­tra­fię.

Cięż­ko wes­tchnął, a potem nagle uśmiech­nął się.  

– Resz­ta ucie­kła, więc ru­szy­łem za nimi – kon­ty­nu­ował wolno. – Ze­bra­ła się ciżba. Nagle po­ja­wi­ły się widły, cepy, młoty… Utłu­kli resz­tę zbroj­nych, ro­ze­rwa­li ciała na strzę­py. Za­cho­wy­wa­li się ni­czym wście­kłe wilki… Byłeś tam prze­cież…

Ja­skier po­ki­wał głową.

– Cóż teraz po­cznie­my? – za­py­tał z wa­ha­niem. – Lu­dzie nie dadzą ci spo­ko­ju. Lwio­grzy­wy Ge­ralt, zbaw­ca Ge­ralt! Komes Ge­ralt!

Wiedź­min po raz ko­lej­ny przy­sta­nął.

– Wy­wę­dru­je­my da­le­ko. – Usta uło­ży­ły się w zmę­czo­ny uśmiech. – Dziw­ne, chcia­łem, aby uczy­nił tak Ty­mo­te­usz, a teraz sami mu­si­my iść precz… My, zwy­cięz­cy! Ci, któ­rych wy­zwo­li­łem, ocho­czo pra­gną na­ło­żyć sobie nowe jarz­mo nie­wo­li… Nie­po­ję­te.

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– Osią­dzie­my gdzieś na ru­bie­żach – kon­ty­nu­ował z na­my­słem – i znowu bę­dzie­my po­ka­zy­wać opo­wie­ści o wiedź­mi­nie. Pew­nie też tę nową. Na­pi­szesz nowe bal­la­dy, a lu­dzie sypną sporo gro­sza­ków i sre­bra.  I może cze­goś wresz­cie się na­uczą.

Twarz Ja­skra roz­pro­mie­ni­ła się w uśmie­chu. 

– By­ło­by cu­dow­nie! – Ra­do­śnie za­tarł dło­nie. – Wiel­ki bard Ja­skier śpie­wa pieśń o wy­zwo­le­niu ludu! Sypie się sre­bro i złoto! Znowu za­czy­na się życie, które tak lubię! Już myślę o nowej opo­wie­ści! – wy­krzyk­nął z pasją.

Na­brał tchu, pew­nie pra­gnąc jesz­cze coś po­wie­dzieć.

– By­ło­by pięk­nie, gdy­byś tylko tyle nie chlał… – nie­spo­dzie­wa­nie za­koń­czył znacz­nie ci­szej. – Gdy­byś wresz­cie prze­stał pić…

Oczy Ge­ral­ta nadal przy­po­mi­na­ły prze­zro­czy­stą toń je­zio­ra, jesz­cze nie­ska­la­ną krwią Ty­mo­te­usza. Przez tę­czów­ki wolno prze­su­nął się cień za­my­śle­nia.

– Ostat­nie za­da­nie, chyba naj­trud­niej­sze… Po­ko­nać wła­sną sła­bość. Ostat­nia praca, cho­ciaż może znowu okażę się po­trzeb­ny…. – Wiedź­min uśmiech­nął się. – Je­stem już tylko sta­rym czło­wie­kiem, jed­nak­że po raz ko­lej­ny, jak zwy­kle, zwy­cię­żę. Prze­ko­nasz się, przy­ja­cie­lu. Jesz­cze jedno…

Twarz wiedź­mi­na przy­bra­ła wyraz sku­pie­nia. Głę­bo­ko na czymś się za­sta­na­wiał.

– Jesz­cze jedno czeka cie­bie i mnie – pod­jął, gła­dząc się ma­chi­nal­nie po po­licz­ku, oszpe­co­nym starą bli­zną. – Wi­dzisz, nasz świat bez­pow­rot­nie od­szedł. Łu­dzi­łem się, są­dząc, że wróci. Już nie wróci. Mu­si­my zna­leźć miej­sce w nowym, a to bę­dzie znacz­ne trud­niej­sze od ścię­cia łba wi­wer­nie albo roz­sie­ka­nie brzu­cha har­pii…  

 

***

 

Mieli cał­kiem nie­da­le­ko do swo­jej sa­dy­by, po­ło­żo­nej nie­opo­dal bram­nej wieży. Na piasz­czy­stym go­ściń­cu, przy­tu­lo­nym do wału, są­sie­dzi, bie­da­cy, tacy jak Ge­ralt, już świę­to­wa­li. Roz­sta­wio­no stoły, rzad­ko ja­da­ne mię­si­wo pie­kło się na rusz­tach, opróż­nia­no be­czu­łecz­ki pod­łe­go trun­ku.

Nikt nie zwró­cił uwagi na dwie syl­wet­ki, prze­my­ka­ją­ce się bo­kiem, zmie­rza­ją­ce do cha­łu­py, skry­tej wśród kil­ku­na­stu mocno już wy­ro­słych drzew orze­cho­wych.

Na pod­wa­le do­tarł już okrzyk, wzno­szo­ny na dzie­dziń­cu kasz­te­lu. Po­wta­rza­no go w prze­rwach po­mię­dzy ta­na­mi, opróż­nia­niem ko­lej­nych pu­cha­rów i sma­ko­wa­niem pie­czy­ste­go. 

– Ge­ralt ko­me­sem! Ge­ralt na­szym wład­cą! – skan­do­wa­no w rytm wa­le­nia pię­ścia­mi w ławy. – Wy­zwo­li­ciel niech pa­nu­je!

Wiedź­min uśmie­chał się z po­li­to­wa­niem, znowu sły­sząc swoje imię, grom­ko wy­wrza­ski­wa­ne.

– Szy­kuj­my wózek, ła­duj­my na niego spyżę i przy­odzie­wek – za­de­cy­do­wał, gdy we­szli do środ­ka do­misz­cza. – Nie za­po­mnij o sza­fi­ro­wej oseł­ce!

Wór Fulka stał po­środ­ku izby, pra­wie już wy­próż­nio­ny. Ota­cza­ły go pięk­ne wy­glą­da­ją­ce gą­sio­ry i fla­sze, nadal pełne. Ge­ralt przez ostat­nie dni, zgod­nie z przy­rze­cze­niem, pił tylko ma­ślan­kę i wodę.

Nę­cą­ce za­pa­chem i sma­kiem wy­kwint­ne jadło za­po­bie­gli­wy Ja­skier uło­żył w spi­żar­ni. Sta­ran­nie ją za­my­kał, bo tego po­po­łu­dnia, gdy ich cha­łu­pę od­wie­dził bur­gra­bia, w obej­ściu po­ja­wił się bez­dom­ny pies. Nie chciał odejść.

Cią­gle bez­i­mien­ne zwie­rzę nie­spo­dzie­wa­nie oka­za­ło się przy­dat­ne. Oczy­ści­ło po­le­pę z ob­gry­zio­nych kości, ze­schnię­tych na wiór sko­rek chle­ba i nie­do­je­dzo­nych kro­mek, zże­ra­jąc je ze sma­kiem.

Ja­skier nawet nie spo­strzegł, kiedy Ge­ralt wy­cią­gnął kord. Ko­lej­ne ciosy cięż­kiej klin­gi szat­ko­wa­ły wy­peł­nio­ne li­kwo­ra­mi butle, zmie­niać je w stosy ka­wał­ków szkła.  

Pies uciekł do kąta, skom­ląc nie­spo­koj­nie.

– Roz­pra­wi­łem się też i z tym. Na­resz­cie… – Ge­ralt wy­tarł ostrze o połę płasz­cza. – Ru­szaj­my, nic tu już po nas. Chodź­my, nim mnie wy­wle­ką i usa­dzą tam, gdzie nie za­mie­rzam sie­dzieć. 

Ja­skier w mil­cze­niu po­ki­wał głową. Do pier­si tulił naj­więk­szy gą­sior. Zdą­żył go po­rwać, zanim wiedź­min znisz­czył resz­tę flasz.

Usta barda po­ru­sza­ły się bez­dź­więcz­nie. Pew­nie w przy­pły­wie na­tchnie­nia szu­kał dźwięcz­nych rymów do strof bal­la­dy o kre­sie nie­wo­li, na­rzu­co­nej przez Ty­mo­te­usza. Pie­śni o ze­rwa­niu oko­wów stra­chu i dniu gnie­wu ludzi, cie­mię­żo­nych przez Krwio­pij­cę.

Pie­śni o wiel­kim czy­nie Ge­ral­ta.

 

***

 

Dwie po­sta­cie cią­gnę­ły po do­brze ubi­tym trak­cie lichy wózek, wy­peł­nio­ny to­boł­ka­mi. W dło­niach dzier­ży­li dy­szel i żywo o czymś roz­ma­wia­li. Z boku mar­nie zbi­tej skrzy­ni na ko­łach ster­cza­ło dziw­ne tru­chło o dłu­gich wło­sach, przy­po­mi­na­ją­cych grzy­wę lwa.

Nie­na­oli­wio­ne pia­sty prze­raź­li­wie skrzy­pia­ły.  

Jedna z syl­we­tek otu­li­ła się su­kien­nym płasz­czem, skry­wa­ją­cym wi­szą­cy u pasa długi kord. Druga dźwi­ga­ła na ple­cach za­wi­niąt­ko, z któ­re­go star­cza­ły gryf lutni i szyj­ka szkla­ne­go na­czy­nia, pew­nie gą­sior­ka.

To­wa­rzy­szył im spory pies o ku­dła­tej sier­ści. Wpla­ta­ło się w nią kilka ostów, więc, gdy wę­drow­cy za­trzy­my­wa­li się, aby tro­chę od­sap­nąć, czło­wiek, ma­ją­cy oręż u boku, zręcz­nie je usu­wał. Potem czule gła­skał czwo­ro­no­ga.

Zwie­rzak wy­glą­dał na szczę­śli­we­go. Mer­dał ogo­nem i fu­czał, oka­zu­jąc za­do­wo­le­nie. Wi­dząc stada kru­ków, wron i swo­ich po­bra­tym­ców, szar­pią­cych trupy naj­mi­tów Ty­mo­te­usza, war­czał i jeżył sierść.

Za­sty­głych w bez­ru­chu ciał le­ża­ło wiele. De­spe­rac­ką uciecz­ką z plą­ta­ni­ny uli­czek grodu ko­me­so­wi ofi­cja­li­ści pró­bo­wa­li ujść śmier­ci. Nada­rem­nie. Bez­li­to­śnie ści­ga­ni, stali się stra­wą dla ptac­twa i zdzi­cza­łych psów.  

Dziw­ni wę­drow­cy szpar­ko zmie­rza­li przed sie­bie, tam, gdzie w niebo jesz­cze biły dymy do­pa­la­ją­cych się straż­nic Ty­mo­te­usza. Wy­ło­żo­ny ka­mie­nia­mi go­ści­niec zmie­niał się w piasz­czy­stą dro­ży­nę, wio­dą­ca poza ty­mo­te­uszo­we zie­mie.

Szli raź­nym kro­kiem ludzi, z uf­no­ścią ocze­ku­ją­cych nowej przy­szło­ści. Wy­glą­da­ło, że ta nie­śpiesz­na pe­re­gry­na­cja wlała w ich ciała nowe siły.

Nie pa­trzy­li na boki. Po pro­stu zmie­rza­li na­przód.

I ani razu nie obej­rze­li się za sie­bie.  

 

5 lipca 2021 r. Roger Re­deye

 

Jako ilu­stra­cję wy­ko­rzy­sta­łem fotos z jed­nej z gier kom­pu­te­ro­wych, po­świę­co­nych wiedź­miń­skiej sadze.

Koniec

Komentarze

RogerRedeye przykro mi ale nie specjalnie mi się spodobało twoje opowiadanie. Może jest inteligentne ale brakuje mu “tego czegoś” co było w opowiadaniach, które bym polecił. Warsztatowo niestety nic nie powiem bo się nie znam :)

 

Pozdrawiam.

Jestem niepełnosprawny...

Ano, tak często bywa… Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Pozdrówka.

Cześć!

Przykro mi, Roger, ale nie dałam rady przeczytać do końca. Za dużo tu obrzydliwości (bekania, plucia, rzygania i wyrywania włosów z nosa). Czemu tak bardzo upodliłeś Geralta? Dotrwałam do końca drugiej sceny, więc tylko do tego mogę się odnieść. Początek jest typowo informacyjny, a dialogi między postaciami wyszły sztucznie. Skoro obydwaj żyją tak od lat, to nie ma powodu, aby Jaskier wiedźminowi tłumaczył wszystko dokładnie. Mam takie wrażenie, że pomysł miałeś ciekawy, ale przesadziłeś z “menelowatością”, która przesłoniła pozostałe aspekty tej historii.

A dlaczegóż nie ma powodu, żebym tłumaczył, skoro Geralt tym się nie interesuje? Interesują go tylko wspomnienia i wóda w każdej postaci, jak na razie… A Jaskier, bard i poeta, jest jednakowoż praktyczny i mówi o oczywistościach, które Geralta kompletnie nie interesują. Czhybiony zarzut, jak sądzę.

A w słowie wstępnym ostrzegałem, że opowieść nie będzie przyjemna… I nie jest. Jest chyba mocno turpistyczna.

A Geralt po prostu stoczył się na dno… I to właśnie na początku opisuję. Tak mogło być, czemu nie, bo to nie jest lukrowata proza Sapkowskiego, z całym szacunkiem dla autora sagi.

Dzięki za komentarz.

Pozdrówka.

Dość ponura historia. Prawdopodobna, niestety. Trochę zgrzytnął mi Jaskier gderający nie gorzej od starej żony. Mocno się musiał zmienić do tej roli.

Chyba wielcy bohaterowie nie powinni dożywać starości… Szkodzi na wizerunek.

Orzechy stanowią taki obcy dla bohaterów gatunek? I winorośl? To z czego wcześniej robili wina?

Skąd tam się nagle wzięły czarownice?

Tyś, mniemam, jesteś Jaskier?

Za dużo grzybków. Tyś jest albo ty jesteś.

Mocno uderzył w lichy stół palcami, grubymi niczym wyrośnięte gałęzie dębu,

Geralt zmienił się w olbrzyma?

Babska logika rządzi!

Z palcami faktycznie przesadziłem… Odpowiednio poprawię. Chodziło mi po prostu o to, że Geralt nadal ma bardzo grube i mocne palce, co zresztą później wykorzystuje.

Tyś jest – chyba tak, także do poprawienia. Spojrzę, jak tam Doroszewski podaje, ale myślę, że jednego grzybka usunę.

Czarownice po prostu już były. To nie jest bardzo dokładna egzemplifikacja świata Sapkowskiego.

Z czego robili wina? Proste: z owoców winogron, sprowadzonych przez Tymoteusza. Geralt na początku wspomina o przednim miodzie. Wódę, gorzałę, okowitę etc. wytwarzano i dawniej, przed Tymoteuszem, no więc Geralt je sobie popijał, ale jakość tych trunków była bardzo różna, co wynika z tekstu. Podobnie jest z orzechami, myślę, że włoskimi. To też wynika wyraźnie z tekstu, że sprowadził je Tymoteusz, bo, po prostu, taką miał fanaberię. I zarabiał na ich rozpowszechnianiu.

Fakt, ponura opowieść, a że prawdopodobna… Ano tak, i i bardzo mocno idzie w poprzek mitu, stworzonego, bardzo zresztą udanie, przez Sapkowskiego.

Dzięki za przeczytanie i komentarz. 

PS. Oba zwroty już poprawiłem. Przy okazji: ktoś inny może się zdziwić, że Geralt uderzeniem dłoni ścina szyjkę gąsiora. Niesłusznie: to jest jedno z ćwiczeń członków rosyjskiego Specnazu.

Teraz dopiero zorientowałem się, że w moim tekście jest mowa o czarodziejkach… Były w sadze Sapkowskiego i odgrywały w niej ważną rolę.

Sprawa wina, myślę, jest teraz jasna, bo dodałem dwuzdaniowy akapit.

Czy to miało być na konkurs, który zaowocował antologią: Wiedźmin. szpony i kły? Jeśli tak, to w sumie nie dziwię się, że Ci się nie udało. Weszły opka raczej podtrzymujące chwałę Geralta ;)

Przyznam, że średnio lubię fanfiki, ale tu zapunktowałeś realizmem. Brzydko się Wiedźmin zestarzał, obaj zresztą. Stracił wyczucie, pojmowanie świata. Mam wrażenie, że piszesz nie tylko o wiedźminie. Generalnie po takich zawieruchach, jakie były udziałem Geralta, trudno się ludziom odnaleźć w zwyczajnej rzeczywistości. I to Ci się udało ładnie pokazać. I za to właśnie kliczek :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Chyba tak, nie pamiętam. Nie spodziewałem się w tym konkursie nawet drobnego sukcesu, no bo w sumie ten tekst to anty-wiedźmin. Zresztą, słusznie się nie spodziewałem, bo pamiętam, że w redaktorskiej recenzji napisano mniej więcej tak: Geralt menelem? No nie…

Nie takiego ujęcia postaci oczekiwano…

Teraz, patrząc na ten tekst, zauważam ze zdziwieniem, ze ma on bardzo wiele ogólnych odniesień do obecnej sytuacji w naszym tak pięknie kwitnącym kraju… Ale nie będę rozwijał tego tematu.

Po prostu – to nie jest baśń, tylko realistyczne, a może nawet naturalistyczne opowiadanie o złej starości znanej postaci, traktowanej powszechnie jako bohater. Tak bywa…

Dzięki za przeczytanie, ocenę teksu i komentarz.

Pozdrawiam.

PS. Przy okazji zaproszę czytelników do przedostatniego publikowanego tutaj opowiadania, dla odmiany dziejącego się w pewnie nieodległej przyszłości, czyli “Rabusia i kobiety czasów zarazy”.

Link → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26552

Witam!

Ach, fajnie jest znów poczytać sobie teksty na Fantastyce, mięsisty komentarz zostawić, znów usłyszeć ten, jakże miły dla ucha, zgrzyt zębów wkurzonego autora, poczuć swąd palonych piór…

Ekhm, do rzeczy.

Jestem pewien, że czytałam poprzednią wersję tekstu, ale pamiętam ją słabo; tekst nie chwycił, chyba nawet nie dotarłem do zakończenia. Jest więc obecna postać opowiadania dla mnie świeżą – nieskażoną problemami reboota, czyli wtórnością i brakiem wyjścia naprzeciw wygórowanym wymaganiom, wynikającym z sentymentu do oryginału. 

Znaczy – czytało się przyjemnie :-) 

Tekst jest porządny, solidnie napisany, bez zgrzytów, kłujących me niewyrobione, czytelnicze ucho. Oko. Archaizmy zastosowane prawidłowo – budują klimat i budzą skojarzenia z wiedźmińskim pierwowzorem. Zresztą, doświadczonym autorem jesteś i z niejednej klawiatury już siódme kurze wydmuchiwałeś, więc nie dziwota, że opowiadanie wyszło Ci językowo i stylistycznie bardzo dobrze. 

No i podoba mi się pomysł na przekaz – stary, zmenelały wiedźmin jako symbol nostalgii za (no właśnie, nostalgii za, czy nostalgii do – nie mogę tego zapamiętać :-)) na wpół mitycznymi "dawnymi czasami", kiedy to wszystko było lepsze, jako przyczynek zrywu przeciwko Polskiemu… Tfu, to jest, chciałem napisać – Nowemu Ładowi; zrywu tyleż bezsensownego, co zgubnego w skutkach. No, może nie dla bohatera, który jednak dzięki całej hecy obudził się ze śmiertelnego, pijackiego marazmu. Tylko on tu coś ugrał, wszak świat nie zmienia się przecież na gorsze, to starcze, zasnute bielmem tęsknoty oko takim go widzi. A że w ogóle się zmienia to fakt, z którym nie da się walczyć…

Niejednoznaczność postaci to mocna strona tekstu. Trudno czuć sympatię do Geralta i Jaskra, z kolei antagonista, Tymoteusz, choć przedstawiasz go raczej nieprzychylnie, na zwykłego złola też nie wyszedł. Fakt, robotniczo-chłopską krwawicą się żywi, obszarnik jeden, lud pracujący miast i wsi (głównie wsi) wyzyskuje, ale postęp napędza, innowacje wprowadza, które będą owocować jeszcze długo po jego śmierci…

Ale.

Tekst jest okropnie przegadany. Poświęcasz mnóstwo czasu i miejsca na opis (bardzo dobry i obrazowy, a jakże) pożałowania godnej kondycji bohaterów, dublujesz ów opis słowami Jaskra, który przez kilka tysięcy początkowych znaków ględzi, jak fatalnie wygląda sytuacja, a potem jeszcze wprowadzasz Fulka, który po raz trzeci, apiać od nowa, że ongiś wiedźminowi była chwała, a teraz jest chała i tak dalej. Aż mam ochotę zębami zgrzytnąć: "Tak, wiem! Czytam o tym od dwudziestu minut, przestań ględzić i do rzeczy, Fulko (Autorze)!" Fulko rzeczywiście przechodzi wnet do rzeczy, ale robi to bawiąc się w socjologa i psychologa, szczegółowo nakreślając nastroje społeczne, fatalną sytuację Geralta i Jaskra (a jakże!) działania Tymoteusza i owych działań motywy, oraz mniej i bardziej dalekosiężne plany władyki. Po co? Aż tyle trzeba, by przekonać rozpijaczonego ramola, by siedział cicho i we względnym dostatku uprawiał orzechy? Czy może po to, by czytelnik miał pełny obraz sytuacji?

Wierz mi, to drugiej jest zupełnie niepotrzebne, wystarczająco wiele można wynieść z wydarzeń i opisów, których przecież nie skąpisz. Rozsądny czytelnik nie potrzebuje aż takiej łopatologii, a większość gadania bohaterów o łopatologię niebezpiecznie się obija. Czego niechlubnym ukoronowaniem jest Geralt, wygłaszający przaśne morały:

My, zwycięzcy! Ci, których wyzwoliłem, ochoczo pragną nałożyć sobie nowe jarzmo niewoli…

Rozumiem, że chciałeś dobitnie podkreślić przekaz oraz jasno przedstawić motywacje i sposób myślenia bohaterów, ale przegiąłeś. Ten skądinąd udany tekst mógł być naprawdę dobry, gdyby dokonać solidnych cięć, przede wszystkim na rozmemłanej tkance niepotrzebnej gadaniny.

Bo do scen dynamicznych nie mam zastrzeżeń – jest mocno, konkretnie i plastycznie, trochę jakby bardziej gore, niż u Sapkowskiego, ale to pasuje do ponurego klimatu całości. Opisy… Okej, tu też czasem przesadzasz. Ot, choćby kąpiel Tymoteusza – Geralt napada kąpiącego się faceta, do postaci owego pasowałoby, gdyby ten się aktywnie bronił. A do tego potrzebna jest broń. Więc starasz się uzasadnić i uprawdopodobnić sytuację, w której komes ma tę broń przy sobie. Tracąc czas i energię na wymyślanie i opisywanie tego, iż Tymoteusz wstydzi się brzuszka, więc nie całkiem się rozbiera, więc ma do czego przypasać ostrze, więc może mieć ową broń… Faktycznie, czytelnicy portalu uwielbiają czepiać się każdej pierdoły, ale obsesyjne wyjaśnianie każdego zjawiska i pomysłu w tekście razi sztucznością. Takie czasy i realia, panie, że bez kindżała do jeziorka ani rusz, bo jak nic jakiś utopiec wyskoczy, albo, co gorsza, rusałka. Co mnie obchodzi, na czym sobie facet kosę zawiesi.

Krótko mówiąc – cięcia sporo pomogłyby opowiadaniu. I jeszcze jedno, ale o tym później, bo telefon mi pada i muszę dodać komentarz, inaczej przepadnie…

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

No, już jestem :-)

Podsumowując – niezły tekst, dobry językowo, nienachalnie archaizowany, klimatyczny, z ciekawym pomysłem i interesującym przekazem. 

Ale powinien być, moim zdaniem, znacznie krótszy, mniej przegadany oraz nie tak jasny i oczywisty. Nie jestem fanem niedomówień, ale fajnie jest, gdy czytelnik może trochę pomyśleć nad treścią :-)

Aha, no i ten drobiazg, o którym wcześniej zapomniałem:

Wiedźmin się tak szybko nie starzeje. Ja wiem – Twoje opowiadanie, Twój Geralt i tak dalej. Ale korzystasz z konkretnej, znanej postaci o określonych cechach, umieszczasz akcję w konkretnym, stworzonym już dawno świecie. Więc Geralt powinien osiągnąć plugawą jesień życia zdecydowanie później, niż Jaskier. 

Niby pierdoła, ale przez całą lekturę mnie uwierało :-)

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Dzięki za przeczytanie i szczegółowy komentarz.

Problem, ale nie dla mnie, polega na tym, że saga o wiedźminie to stara już opowieść. Więc pewne sprawy należało wyraziście wypunktować. A Fulko po prostu wyjaśnia, o co mu chodzi, i to szczerze. Widać, że kompletnie lekceważy Geralta, ale ten jest mu niespodziewanie potrzebny. Jemu, Tymoteuszowi… Z tekstu wynika, że Fulko jest człowiekiem inteligentnym i dobrze rozumie pewne procesy społeczne. Czemu nie? Tymoteusz też nie jest zwykłym oprychem i Fulko też nim nie jest. Ciekawe, że oni naprawdę wierzą w swoje idee. A że przy okazji się bogacą? To jest znane zjawisko, bo władza deprawuje…

To nie jest wcale przegadane opowiadanie, bo musiałem wyraziście zarysować postwiedźminowski świat. I to zrobiłem. Inaczej miałbym zarzut, że opowieść jest co nieco niejasna.

Czy Jaskier jest młodszy, czy nie, nie ma to żadnego znaczenia. Upłynęło już wiele lat, a jeden jest już bardziej stary, drugi tylko mniej stary, i tyle. Z tekstu zresztą wynika, że w tej parze Jaskier jest siłą sprawczą, jeżeli idzie o przeżycie obu bohaterów, czyli o to, żeby nie umarli z głodu.

Pozdrawiam.

PS. Zamiar, dobrze zauważony, że w tym opowiadaniu nie ma tak do końca negatywnych i pozytywnych bohaterów, był świadomy. Dobrze podkreśla to Jaskier w rozmowie z Geraltem, podając pozytywne cechy działań Tymoteusza. Ale faktem jest, ze w sumie tekst to anty-wiedźmin, chyba, jak na razie, jedyny.

Czy Jaskier jest młodszy, czy nie, nie ma to żadnego znaczenia.

To nie tak, chodziło mi o to, że jedną z cech wiedźmińskiej mutacji było spowolnienie procesu starzenia. W czasie, gdy Jaskier byłby dziadkiem, Geralt wciąż nie posunąłby się mocno :-) 

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Thargone – ależ nie… I dodatkowo wcześniej zarzucasz mi, że opowieść jest przegadana. Nie, bo świat wiedźminowski już nie istnieje i dawne reguły w nowym świecie, stworzonym przez Tymoteusza i jego towarzyszy już nie obowiązują . Bardzo wyraźnie wspomina o tym Geralt i to jest jego główny zarzut w stosunku do Tymoteusza: komes zniszczył jego ukochany świat, w którym Geralt był wielbiony i stworzył wielki targ. Coś mi się zaczyna wydawać, że jeszcze trochę za mało wstawiłem opisu… Mówi też o tym wcześniej z niekłamaną dumą Fulko, tak przy okazji wsadziłem w jego usta znany tytuł powieści jednego z twórców fantasy.

Scena zabicia Tymoteusza został przemyślana. Komes to nie potwór z czasów młodości wiedźmina, tylko zwykły człowiek, więc Geralt stosuje prostą metodę ukrycia się w wodzie, skądinąd znaną z “Potopu”. Prostą, ale skuteczną. A że Tymoteusz wstydzi się swojego pękatego brzuszka? No bo pewnie ten esteta i nowator chciałby zachwycać wszystkich swoim wyglądem… Po prostu jest próżny.

Ciekawa dyskusja.

Pozdrówka.

 

Witaj Rogerze,

 

z wielką przyjemnością przeczytałem Twój tekst. Historia, w moim przekonaniu, wyśmienicie napisana pod kątem językowym (sposób wysławiania się postaci, kontrukcja narracji) oraz precyzyjnie skontruowana.

Temat starości oddany realistycznie, nie sposób nie zastanowić się nad tym, że można wygrać z potworami, czarną magią czy największymi władcami fantastycznego świata, ale z czasem się nie wygra. W tym kontekście, te wspomniane wyżej, “obrzydliwości” są bardzo na miejscu, starość nie jest piękna ani łatwa i taki sposób jej oddania jak Ty to uczyniłeś jest, w mojej opinii, na miejscu. Dodatkowo pomimo starości, wielu lat doświadczenia wiedźmin nadal jest odmieńcem, nadal nie rozumie mechaniki otaczającej go społeczności, a może nawet rozumie jeszcze mniej niż kiedyś.

Mimo wszystko jednak tekst nie jest pesymistyczny. Sprawność Geralta w posługiwaniu się mieczem oraz jego nieustępliwość “moralna” są czymś stałym, mimo wszystko on w jakiś sposób zwycięża. Nie jest to zwycięstwo jakiego oczekiwał i jak sobie je wyobrażał, ale jednak on ciągle żyje, a jego przeciwnicy nie – to o czymś świadczy. Jeszcze pod koniec nieźle mnie przestraszyłeś tym wątkiem objęcia przez Geralta pozycji komesa, jednak Geralt zrobił to co zawsze robił, kiedy sytuacja wymykała my się spod kontroli, cichcem się ulotnił. I dobrze.

Między innymi dlatego Twój tekst dobrze się wpisuje w przygody wiedźmina – niezmienny zestaw cech Geralta, który problemy rozwiązuje mieczem, próbuje czynić dobrze, choć nie zawsze mu to wychodzi, a na koniec idzie dalej, szukać kolejnych potworów (może po raz ostatni, a może tak tylko gada).

Dobra robota, Rogerze, szkoda, że ktoś tam przy tworzeniu antologii nie poznał się na tym utworze ;)

Pozdrawiam!

Che mi sento di morir

Dzięki za przeczytanie i komentarz, który czytałem z niekłamaną przyjemnością. Ja się nie dziwię, że redakcja “NF” spostponowała ten tekst. Bohater sagi, heros, na starość żyje tylko wspomnieniami, coraz bardziej mętnymi, i chleje wódę… Całe szczęście, że opiekuje się nim Jaskier, który znajduje sposób na utrzymanie ich obu: występy na targach i jarmarkach. Z Geralta robi się, przynajmniej na początku, pospolity aktorzyna, określmy to tak, uliczny, zbierający datki….

Ale faktem jest, co słusznie zauważyłeś, że Geralt pozostaje sobą, Jaskier także. I to ujawnia się w dalszym ciągu opowieści.

Z redakcjami różniście bywa… Podobnie jest z czytelnikami: tutaj odbiór tego opowiadania jest bardzo zróżnicowany, ale wcześniej sądziłem, że tak właśnie będzie..

Dla zainteresowanych czytelników tekst, który ukazał się drukiem w nieistniejącej już “OkoLicy Strachu: → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/20953

Komentarze nadal milę widziane.

Serdecznie pozdrawiam.

Wpis będzie króciutki.

Solidne, interesujące opowiadanie! Dalszy ciąg przygód Wiedźmina i Jaskra napisany w klimacie, z plastycznymi scenami akcji, tudzież scenerią.

Ładnie uchwycony pełen realizm. :-)

Czy jest anty-wiedźmińskie, no, nie wiem. W warstwie przygodowej, disnejowskiej być może, acz duch wiedźmiński pulsuje w tym opku, i wierność, i los, i bezwzględność.

Trochę się dziwię, dlaczego nie zostało przyjęte, może z powodu występujących wtedy literówek, bo chyba nie realizmu, braku księżniczek i postaci "superhero".

 

Trochę przegadane – dla mnie – w częściach: relacja Jaskra z Wiedźminem i może jeszcze minimalnie przy gawiedzi, ale musiałabym się baczniej przyjrzeć, a nie opiniować tak na szybko. Zgodziłabym się w tym względzie z Thargonem.

 

Skarżypytuję, naturalnie. :-)

Logika zaprowadzi cię z punktu A do punktu B. Wyobraźnia zaprowadzi cię wszędzie. A.E.

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Nie, na pewno nie chodziło o literówki. Wtedy poszedł mi Word i musiałem awaryjnie korzystać z Open Office, i wyszło to masakrycznie. Ale, przesyłając tekst, lojalnie ostrzegłem, że sporo jest w nim literówek, i zaraz otrzymałem odpowiedź, że nie ma to znaczenia.

Być może, tekst nie jest to końca antywiedźminowski, tyle, że chyba nikt nie pokusił się o przedstawienie starości Geralta i tego, że stał się pijakiem… Nie za bardzo plasuje się to w sztafażu opowieści o Geralcie. Ale tak, Geralt się wewnętrznie nie zmienił, tylko zestarzał i popadł był w alkoholizm. Starałem się to pokazać.

Ciekawe, co by było, gdyby tak Sapkowski przypadkowo przeczytał ten tekst… Ale oczywiście nie przeczyta.

Serdecznie pozdrawiam. 

No, kawał wciągającej historii. Można było “brudniej” i wyszło by to opowiadaniu na lepsze, ale jeśli całość była pisana pod konkurs wiedźmiński, to konieczność wtopienia się w styl sagi robi swoje.

Ciekawa rzecz – byłem mocno przekonany, że Fulko ugrywa tu swoje, a okazało się, ze nie (chociaż… W sumie jeśli był pewien przewagi nad Geraltem, to to nadal niewykluczone).

Na pewno ciekawie wyszło to, ze pokazałeś, ze komes wierzył w swoje, a nie był tylko wyrachowany.

Na pewno całość podobała mi się na tyle, że w moim odczuciu pod względem odczuć czytelniczych jest dość blisko za tymi tekstami, które z tego konkursu dostały się do druku. Co prawda są pewne drobiazgi techniczne, ale one lektury nie psuja, wymienię je na końcu tylko dla formalności. Sam pomysł upadłego i podnoszącego się Wiedźmina robi tu robotę.

Klik do biblioteki tak.

Ale jest pewno ale.

Tekst na pewnym poziomie bardzo mi przypomina stare opowiadanie ze “Złotego Smoka”, bodajże Mazurowskiego. Być może skojarzenie niesłuszne, bo z tamtego tekstu niewiele już pamiętam oprócz ogólnych wrażeń, ale te wrażenia właśnie bardzo tu się zespalają. To nie był fanfic, tekst był znacznie brutalniejszy w wymowie, główny motyw (obalenie osoby sprawującej lokalnie władzę) i tego konsekwencje (reakcje ludności na obalenie potwora) wprowadzony w inny sposób (zresztą wstęp to już w ogóle inna historia). No coś innego, a jednak pamięć od razu to przywołała i zestawiła (i to jest dość ciekawe, bo taki motyw występuje w wielu historiach i wielu konwencjach, chociażby w serii komiksowej “Cygan”, a jednak w pozostałych przypadkach głowa tego nie “zestawia” obok siebie).

Nie zrozum mnie źle – to nie jest sugestia wzorowania, ani wypominanie wady, czy coś, bo podobieństwo motywów to rzecz w pełni naturalna, a tu sprawę wykonałeś po swojemu i to wykonałeś dobrze. Na tyle dobrze, że tak naprawdę z zakresu “fanficowego” to tu tylko imiona postaci zostały. Opowiadanie jest po prostu dobre i tyle, podoba się. A tamtego tekstu być może nigdy nie widziałeś (a nawet jeśli, to powtórzę, wykonanie zupełnie inne).

Pozostaje jeszcze kwestia oceny w kontekście nominacji piórkowej. No więc tekst uważam za mocną bibliotekę. Klik i w ogóle. Chciałbym częściej czytać opowiadania tego typu. Natomiast co do pióra… Szło nawet w dobrym kierunku, ale brakło mi wspomnianego “brudu”, który temu konkretnemu opowiadaniu nadałby ogromnej dozy wiarygodności i jakiegoś takiego mroku człowieczeństwa, potężnie wbijając całość w cytat z wiedźmina o tym, że potwory znikną, a ludzkie s…syny pozostaną. Choć też, jak wspomniałem, zdaję sobie sprawę, ze konkurs swoje wymuszał.

Tak więc choć opowiadanie bardzo dobre, klik tak, to do pióra dam nie. Choć jak wiadomo, moje oceny piórkowe częściej idą po nietach, więc niekoniecznie się tym przejmuj :)

Dzięki za kawałek dobrego tekstu!

 

Uwagi ogólne.

 

"Strzyg już dawno nie ma, wybiłeś wszystkie"

– one trochę inaczej powstawały w tym universum.

 

"Raz na cztery niedziele"

– nie pamiętam, ale czy w tym universum był "nasz" podział dni tygodnia?

 

"– Odpuść sobie, człeku, te tytuły – bezceremonialnie przerwał mu Geralt. Znowu beknął. – Mów, z czym przybyłeś. Cóż tam Tymek wsadził do środka?"

– dobre i wiedźmińskie takie :D

 

"dwa dziesiątki lat"

Czy to celowa stylizacja czy jednak do poprawy?

 

"Wiedźmin wyrwał z nosa kilka sterczących włosków. Obejrzał je uważnie: były całkiem siwe"

– toć i w młodości był siwy.

 

"kosztowało ledwo klika"

– kilka

 

"Geralt, wypluwając resztę wody z płuc, z wysiłkiem zmierzał do brzegu"

– yyyy… Nałykał się wody? Toć miał słomkę po to, by tego uniknąć. Nie wspominając już o tym, że tak rześko by nie krzyczał do komesa, gdyby dostała mu się woda w płuca. I "wyplucie" też by nie wystarczyło.

 

"Niewielkiej garstki, bo zaledwie parunastu ocalało z rzezi"

– do przeredagowania.

 

"– Nikt i nic wam już nie pomoże, wywłoki! – wrzeszczeli ci, którzy ćwiartowali trupy czarodziejek. Ochoczo szykowali stos. – Żadne gusła, zaklęcia, moce tajemne! Służyliście potworowi!"

– czarodziejki, więc służy*ły*

 

"Ostatnie zadanie, chyba najtrudniejsze… Pokonać własną słabość. Ostatnia praca, chociaż może znowu okażę się potrzebny"

– jeśli to celowe nawiązanie do tytułu "ostatniego życzenia", to ciekawie wyszło.

 

"weszli do środka domiszcza. ."

Ta druga kropka zbędna.

 

"5 lipca 2021"

– no, konkurs był troszeczkę wcześniej ;)

 

 

No i moje sztandarowe komentarze z kategorii “nadmiarowe spacje” (stety niestety widzę je, drobiazg techniczny, ale trochę wybija z rytmu):

 

Nadmiarowe spacje (edytor komentarzy je wycina, ale w tekście są, jak dasz ctrl+f i dwie spacje, to znajdziesz):

"Wiele kruszcu trzeba"

"w zasnutej pajęczynami"

"w brudny puchar"

"– Jak krwi już sporo utoczyły"

" Palce mężczyzny w atłasowym płaszczu"

"Niewdzięczny trud… Teraz słusznie"

"Bard na końcu języka"

"Tymoteusz łupi wszystkich"

"Fulko wstał"

"– Niebawem gnidy"

"Uporządkował włosy na głowie potwora"

"możemy godziwie odpoczywać"

"wody, nieskalanego"

"ablucje: dawało chwile"

"kaftan z jedwabiu na stojaku"

"swoje życie. Rozumiał"

"że pierś rozorał"

"– Poprowadziłem szturm"

"Pewnie też tę nową. Napiszesz nowe ballady"

"własną słabość. Ostatnia praca"

"sądząc, że wróci"

"– Rozprawiłem się też"

"fuczał, okazując zadowolenie"

"Nadaremnie. Bezlitośnie"

 

Brak spacji:

"–Ty też"

"–Tymoteusz zniszczył"

 

Nadmiarowa spacja i brak spacji:

"rzucił. –Następnym"

 

Zbędne wcięcie przed akapitem:

" – Myślałem, że nigdy"

 

Dzięki za przeczytanie i obszerny komentarz.

W ogóle nie czytałem wymienionego opowiadania. Niestety, autora też nie kojarzę… Pewnie, że mógłbym zrobić ten tekst jeszcze “brudniejszy”, ale już to, że Geralt na początku beknął dwa razy, wzbudziło niechęć czytelniczki. Nie doczytała, niestety, a ja to doskonale rozumiem.

Bardzo świadomie wplotłem a tekst zwroty, wzięte z naszego dawnego języka, teraz już praktycznie nie stosowanego. Do nich należy niedziela jako miara czasu, teraz tydzień. Ale to takich zwrotów należy też “tulich”, bardzo stare określenie miecza.

Tak, negatywni bohaterowi nie są do końca tacy negatywni, a to też zabieg świadomy. Oni wierzą w to, co robią, uważają swoje poczynania za słuszne i przynoszące ludziom korzyść. I Fulko należy do takich właśnie ludzi. A że się przy okazji dorabiają? Uważają, że im się to należy. Teraz też tak mamy…

Naturalnie poprawię jeszcze kilka błędów technicznych.

Pozdrawiam.

Przeczytałem i bardzo mi się spodobało.

Stylistycznie ładnie dopracowane, nie odbiega znacząco of oryginałów AS-a, do tego pozostawia taki cudownie gorzki posmak.

Wiedźmin co prawda nieco inny, taki bardziej zagubiony, przegrany, w ślepej uliczce. Choć to wcale nie zarzut. Taki miałeś pomysł i świetnie udało Ci się go zrealizować.

To ogólne wrażenia z lektury.

W kwestii oceny mam jednak z tym opowiadaniem problem. Jest to fanfiction, nie musiałeś budować głównych postaci, ani świata, a mogłeś się skupić tylko na własnym pomyśle i wątku. Trudno przez to oceniać, ile w tym tekście jest Twojego, a ile Sapkowskiego. Bo korzystasz z jego zasobów, korzystasz z faktu, że czytelnik zna już przeszłość i charakter Geralta, i to właśnie sprawia, że opowiadanie ma wydźwięk taki jaki ma.

Jaki miałoby wydźwięk, gdybyś opowiedział te samą historię z zupełnie nieznanymi postaciami?

Może warto zrobić eksperyment i podmienić Geralta i Jaskra na inne osoby. Wtedy się okaże, czy Twoja historia się wybroni, czy jednak robi wrażenie raczej dzięki znanym i lubianym bohaterom.

 

Swego czasu miałem przyjemność czytać antologię opowiadań wiedźmińskich pisanych przez fanów (możliwe, że właśnie na ten nabór pisałeś pierwowzór).

Porównując Twoje opowiadanie z tamtymi tekstami, mogę uczciwie przyznać, że mogłoby się śmiało w tamtej antologii znaleźć, bo poziomem nie odbiega od publikowanych tam tekstów, a niektóre wręcz przewyższa.

 

Moja ocena: 5.25/6.

"Wolność polega na tym, że możemy czynić wszystko, co nie przynosi szkody bliźniemu naszemu". Paryż, 1789 r.

Wielkie dzięki za komentarz, jeszcze się do niego odniosę. W kilku komentarzach pojawiła się chyba wątpliwość, czy faktycznie “Starość wiedźmina” była tekstem wysłanym na konkurs. Jak najbardziej, a konkurencja była naprawdę spora…

Link –> https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/15880

Wykaz tekstów, podany przez malakha, jest w komentarzach trochę dalej. Postaram się jeszcze znaleźć ocenę redakcyjną tekstu, bo takowa się pojawiła na tej stronie, jako że każdy nadesłany tekst otrzymał notkę z oceną.

W sumie stare dzieje…

Pozdrówka. 

PS. Jak już znalazłem wątek, dalsza sprawa była prosta. Ocena mojego tekstu w tym wątku → https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/16987

Nota bene, w notce chyba przypadkowy błąd w tytule, bo to jest “Starość wiedźmina”, a nie “Starość Geralta”. Zdarza się.

Powtórzę, że jednakowoż nie mam pretensji, jako że podobne oceny pojawiały się i teraz. Każdy inaczej ocenia tekst, jednym bardzo się podoba, drugim wcale. Bywa…

A jeżeli idzie o datę… To prawda, konkurs był dawno temu, ale ten tekst został poprawiony, o czym pisałem w przedmowie, głównie jeżeli idzie o przedstawienie psychicznych motywacji bohaterów i usunięcie literówek. Nie jest tożsamy z tekstem konkursowym, więc wprowadziłem aktualną datę. Powoli poprawiam spacje. 

Uff!

Witajcie ponownie,

 

wróciłem, żeby jeszcze wtrącić swoje trzy grosze.

 

Ciekawe jest, że tekst spotkał się z uwagami: z jednej strony, że za dużo w nim brudu (choćby we wskazanej wyżej ocenie NF – ”Geralt żul!”) a z drugiej strony za mało. Dla mnie proporcje są odpowiednio wyważone, choć pewnie to kwestia gustu.

 

Fanfiction akceptuję jeżeli wnosi coś do znanej już historii i jestem przekonany, że ten tekst spełnia to krytetium i to na kilku płaszczyznach. Bohaterowie są tacy sami, ale jednak inni (choćby przez odwrócenie ról – Jaskier opiekuje się Geraltem i brzemię starości), język jest wg mnie inny niż u AS (te archaizmy robią drobotę) no i mamy taki trochę motyw exegi monumentum, sławy, opowieści, która przerasta samych bohaterów, która jest czymś czego pożąda sam komes. Ten motyw sławy jest pewnie tak stary jak sama literatura.

 

Czy jest to historia w pełni uniwersalna, czy obroniła by się bez znanych bohaterów? Być może nie. Albo przynajmniej nie w pełni. Ale co by się stało, gdybyśmy w miejsce Geralta i Jaskra podstawili, np. Luke’a Skywalkera z R2D2? Albo He-mana z duszkiem Orko?

 

W głosowaniu piórkowym jestem na tak.

 

Pozdrawiam!

BK

Che mi sento di morir

Chróścisko – niby tak z tym wykorzystaniem świata wiedźmińskiego, a jednak w sumie wcale nie… W tym konkursie musiał wystąpić Geralt , no i u mnie też wystąpił. Ale ten świat jest już zupełnie inny, odmienny od świata Sapkowskiego, po prostu to już świat postwiedźminowski, świat zwykły, nieciekawy, powszedni… Trzeba było go wykreować i opisać, i to jest kanwa tej opowieści. Przy okazji w sposób naturalny Geralt się zestarzał, no i popadł był w alkoholizm. A to znane zjawisko. W sumie najbardziej szeroko opisałem starość Jaskra i jestem zadowolony z przedstawienia tej postaci, człowieka próżnego, ale zapobiegliwego, myślącego o realiach życia i jednak, mimo wszystko, mimo wahań, wiernego Geraltowi. To już pisałem – ten Geralt to inny już Geralt, chociaż w głębi ducha pozostaje tym samym herosem, dla którego sensem życia jest walka i zabijanie. Zresztą gorzko mówi o tym, że trzeba umieć zabijać, a on nadal jest w tym wprawny.

Tak to wygląda z mojego punktu widzenia.

 

BasementKey – miło, że nie zmieniłeś zdania. A z tym bywa różnie , bo często ponowne czytania tekstu zmienia ocenę. Tutaj jest tak, w tym opowiadaniu, że koniecznie musiał wystąpić Geralt. No więc dodałem mu to towarzystwa Jaskra, i po prostu zadałem pytanie: co by stało się, gdyby ich dawny świat rozsypał się, przestał istnieć, a oni obaj mocno się zestarzeli. I starałem się dać odpowiedź. 

W sumie jestem też zadowolony z postaci Fulka, człowieka nowych czasów, ale wcale nie zwykłego rzezimieszka i pospolitego cwaniaka, w dodatku człowieka inteligentnego, i do końca wiernego Tymoteuszowi. Chyba nieźle wyszła ta postać.

Pozdrówka

PS. W sadze Geralt był białowłosy, a miedzy bielą a siwizną jest jednak różnica… Nadto wiedźmin z upływem lat niestety co nieco wyłysiał.

Przeczytałam w sumie w czterech podejściach (nie z powodu nudy, ale braku czasu), więc łapanka jest tylko z tych kawałków, które czytałam na kompie – drugiego i czwartego ;) Nie, żeby było dużo do łapania, ale zawsze się coś znajdzie.

 

Na wstępie powiem tak: to jest kawał solidnej fantasy i bardzo udane nawiązanie do świata, postaci, a nawet stylu Sapkowskiego. Całkowicie wyobrażam sobie AS-a piszącego w taki sposób o starym Geralcie. Jest to bardzo udany, niebanalny fanfik. Ładnie zderzasz stare z wymyślonym – zgodnie z tym, co sobie możemy o świecie Geralta wyobrazić – nowym. To wyszło bardzo dobrze.

Co więcej, to jest historyjka, którą moim zdaniem dałoby się napisać poza tym uniwersum, choć oczywiście w jego obrębie ma ona dodatkowe znaczenia, smaczki i tak dalej. Lepiej się tłumaczy fabularnie, lepiej wybrzmiewa gorycz tego tekstu.

Jest to historyjka, której dałabym piórkowego TAK-a, gdyby była osadzona w innym uniwersum…

Wróć.

No właśnie. Czy na pewno?

Czy ta opowieść wybroniłaby się jako piórkowa, gdyby nie bohaterowie i świat, oraz czytelnicza wiedza o przeszłości bohaterów, ich poglądach, ich obyczajach?

To miałaby szanse być nadal niezła fantasy, zwłaszcza gdyby podkręcić te elementy, które w obecnej formie czytelnik sam sobie uzupełnia na podstawie znajomości opowiadań i sagi o Wiedźminie.

Ale to nie jest autonomiczna opowieść fantasy i dlatego nie mogę zagłosować na TAK.

Nie mogę, bo nie wiem, za czym bym głosowała: Twoją fabułą czy bohaterami, światem i nastrojem Sapkowskiego? Kto powinien to piórko dostać? Zwłaszcza że nawet fabuła tak naprawdę bardzo wiele zawdzięcza temu, co wiemy o świecie wykreowanym przez Sapkowskiego i jakkolwiek miałaby szanse się obronić w innym… i tak dalej.

Nie wiem, dlaczego opowiadanie nie znalazło się w wiedźmińskiej antologii, uważam, że jest lepsze od kilku, które się tam znalazły. Szkoda, że go tam nie ma, stanowiłoby ładną kodę historii Geralta. Na dodatek z elementem nadziei i mrugnięcia okiem o sequelu w finale.

 

Do czepiania się wiele tu nie ma, ale jednak.

 

 

jednym[-,] płynnym ruchem

Jeden jest “płynny ruch”, nie wyliczasz cech ruchu.

 

płaz pokrywały mysie bobki

Usiłowałam to sobie wyobrazić. Rozumiem, że chcesz tu pokazać, jak rzadko Geralt dobywa broni, ale samo wsuwanie jej do pochwy powinno te bobki usunąć, zwłaszcza że one łatwo wysychają. Ślady po bobkach – jak najbardziej, ale z samymi bobkami chyba jednak przesadziłeś.

 

Uderzenia kłykci zabrzmiały donośniej.

Długie kłykcie Fulka ponownie uderzyły w stół.

Zasadniczo kłykieć to wypustka, wyrostek kostny, a nie palec czy paliczek:

https://sjp.pwn.pl/slowniki/k%C5%82ykie%C4%87.html

Być może chodziło o knykieć:

https://sjp.pwn.pl/sjp/knykiec;2471730.html

Wiem, wikisłownik podaje, że to synonimy, ale mam wrażenie, że się myli. Bardziej jednak ufam PWN.

 

Kolejne ciosy ciężkiej klingi szatkowały wypełnione likworami butle, zmieniać je w stosy kawałków szkła.

Szatkowanie kojarzy mi się z jarzynami itp., niekoniecznie produktami spożywczymi, ale czymś, w co klinga łatwo wchodzi, że tak powiem. Szkło się raczej roztrzaskuje itp.

 

poza tymoteuszowe ziemie

→ Tymoteuszowe, bo należące do Tymoteusza, a nie do niego podobne

 

Szli raźnym krokiem ludzi[-,] z ufnością oczekujących nowej przyszłości.

To “oczekującej” mnie razi razem z “z ufnością”. Z ufnością to się w przyszłość raczej spogląda.

 

Wyglądało, że ta nieśpieszna peregrynacja wlała w ich ciała nowe siły.

Chcesz troszkę archaizować, ale peregrynacja mogłaby oznaczać długą wędrówkę, a nie po prostu to, że idą.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za komentarz. Ano, opowieść jest autonomiczne, tyle, że osadzona w realiach świata związanego z sagą o wiedźminie. Związanego, bo to jest jednak już inny świat… To jest już świat Tymoteusza.

A w tekście nigdzie nie ma, że w domu Geralt trzymał miedz w pochwie… Leżał sobie na ławie, z rękojeścią i pewnie częścią głowni przykrytą peruką. I pewnie dlatego po prostu czasami obsrywały go myszy.

Pozdrówka.

I pewnie dlatego po prostu czasami obsrywały go myszy.

W tej sytuacji bobki tym bardziej odpadały :P

 

Co do autonomii świata… Czy jeśli napiszesz opowieść osadzoną w Śródziemiu Czwartej Ery, wymyślając pewne szczegóły tego świata, to tworzysz autonomiczny świat? Moim zdaniem nie i dlatego świat Tymoteusza, mimo że wymyślony przez Ciebie, jest jednak literacką kontynuacją świata, który stworzył Sapkowski, a więc tworem o w najlepszym razie ograniczonej autonomii w ramach szerszego bytu. Galicja w ramach Austro-Węgier ;)

 

To wszystko nie zmienia faktu, że opowiadanie jest dobre.

http://altronapoleone.home.blog

Motyw starości superbohatera wcale nie taki oryginalny, ale zawsze przejmujący. Do tego gorzki finał, bardzo w wiedźmińskiej konwencji.

Odbiłem się od stylizacji, generalnie przesadzonej (chwacko się spisałeś, tak jak drzewiej bywało) momentami wysilonej (wiele kruszcu trzeba wydać), patetycznej (Geralcie, cóż zamierzasz?), z błędami gramatycznymi i stylistycznymi (Tyś zabawiasz, znamionowała uczucie), niepotrzebnie przeciekającej z dialogów do narracji (by szparko wyruszyć w drogę).

Dziwne rzeczy w tym świecie dzieją się z winem, które najpierw jest czymś, co Geralt wspomina z lepszych czasów, a potem okazuje się być nowinką, tak wielką, że i słowo ‘winorośl” jest wymieniane, jako coś wymagającego wytłumaczenia. Do tego, jako synonim dla wina używasz „małmazji”, która jest nazwą własną, zniekształconym „malvasia” pochodzącym od konkretnego szczepu. To tak, jakbyś pisał, że Geralt pił Sauvignon blanc, czy Pinot noir, co burzy immersję w fantastycznym świecie.

Fajnie wykorzystałeś opozycję brud/czystość i sam motyw kąpieli, choć już symboliczna walka Geralta z nałogiem pachnie tanią antyalkoholową agitką.

Tu nie wiem, co się podziało:

To stanowiło zajmującą jego umysł pociechę bytowania w rozwalającej się chałupince na podgrodziu zamku komesa Tymoteusza i opróżnianiem kolejnych flasz trunku.

A to, naprawdę dobre:

Dwa razy wypowiedziałeś słowo z ludzką posoką związane, dwa razy… – Głos Fulka przypominał syczenie żmii. – Pierwszy i ostatni.

Drakaino – ależ oczywiście, że świat wiedźmina wymyślił i stworzył Sapkowski… Tyle, że jeżeli umownie przyjąć , iż opisywał Austro – Węgry, to bez Galicji. Galicja jest pokazana w tym tekście, inny kraj, inni ludzie, odmienne stosunki społeczne. To naprawdę tak trudno zrozumieć? To wcale nie znaczy, że mój opis jest doskonały, ale na pewno nie wtórny, tylko, po prostu, odmienny .

Z mieczem chyba mamy sprawę wyjaśnioną. Nota bene albo też według dawnej tradycji notabene bardzo często Geralt jest pokazywany z mieczem bez pochwy, noszonym na plecach. Zdaje się, że zapoczątkował to Mel Gibson w filmie “Waleczne serce”, ale, być może, tego rodzaju sceny bywały i wcześniej. Geralt na starość nie był porządnicki (ładne, stare określenie), co pogardliwie w pierwszym rozdziale kwituje Fulko, rzucając zgryźliwą uwagę ”Ależ tu chlew…”. Miecz bez pochwy leżał sobie był na ławie, niekiedy Geralt go ostrzył, a myszy i może też szczury go pewnie nocami obsrywały… I tyle.

Coboldzie – dzięki za komentarz, przeczytałem z uwagą. Jeżeli idzie o język opowieści i język dialogów, oceny są podobne, jak przy ocenie całości tekstu. Jednym bardzo się ten język podoba i uważają narracje za atut opowiadania, drugim nie. A dlaczegóż to Jaskier nie powinien mówić czasami patetycznie? Jest bardem, poetą, dawnej określilibyśmy, ze rymopisarzem, a Fulko mówi, ze poeciną, ale docenia talent Jaskra. W inkryminowanej scenie Jaskier nagle orientuje się, że te piękne perspektywy po występie mogą całkiem po prostu się nie ziścić, wziąć w łeb, jako że Geralt planuje coś zupełnie innego. Więc używa patetycznego zwrotu, to prawda, ale jest przecież poetą, mówi i tworzy językiem wysmakowanym, poetyckim, i to dla niego jest język naturalny. Chybiony zarzut, jak sądzę.

Tak w ogóle obserwuję banalizację naszego języka i jego upraszczanie, i to na siłę. Całkiem niedawno aż brzęczało w mediach od zwrotu “odporność stadna”. Całe szczęście, że teraz mówi się już o “odporności populacyjnej”, chociaż wydaje mi się, że jeszcze lepszym określeniem byłaby “odporność społeczna”. Ludzie to nie stado baranów, owiec, krów, wołów albo wilków, chociaż, znowuż, przy wilkach właściwsze byłoby określenie “wataha wilków”. Anglicyzmy zalewają nasz język, upraszczany aż do bólu…

Ten typ języka stosuję dość często, a przykładem może być stare opowiadanie “Jastrząb”, chociaż faktem jest, że długo ten tekst dopracowywałem.

“Jastrząb” tutaj → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/5575

Interesujące dla mnie jest to, że w tym bardzo starym tekście nadal mam dwóch czytelników w kolejce. Ale jedna czytelniczka portalu już nie odwiedza, a szkoda.

Komentarze przy “Jastrzębiu” nadal mile widziane.

Pozdrówka.

To naprawdę tak trudno zrozumieć?

Rogerze, napisałam Ci, że opowiadanie jest dobre i powinno było znaleźć się w antologii wiedźmińskiej. Tam było jego miejsce. Uzasadniałam to, że nie zagłosuję na TAK na piórko, bo piórko jest wyróżnieniem dla autora portalowego za jego własną twórczość. To oczywiście jest Twoje opowiadanie, można przyjąć nawet, że kawałek świata, który opisałeś, jest Twój autorski (aczkolwiek pozostaje pytanie, czy funkcjonowałby tak samo z punktu widzenia czytelnika bez świata Sapkowskiego?), niemniej całość funkcjonuje w obrębie świata Sapkowskiego i nic dziwnego, skoro opowiadanie zostało napisane na konkurs fanfiction. Nie widzę w tym nic złego, ale też nie widzę tu materiału na portalowe piórko. Jeskowowi też bym na tej samej zasadzie odmówiła. Naprawdę tak trudno to zrozumieć?

 

myszy i może też szczury go pewnie nocami obsrywały

A czy ja napisałam, że nie? Kwestionuję tylko przyczepienie na stałe do gładkiej stali (a wiedźmiński miecz chyba z najlepszej wykonany) wysuszonych mysich kup. Mogą być ich resztki, mogą być ślady, może być ubrudzony, może być nawet obsrany przez muchy. Ale obraz, który mi pokazałeś, to te suche bobki przyklejone w kiściach do tego miecza, mimo że się go nosi, rusza, noszony na plecach ociera się o ubranie i tak dalej. Rzecz nie dzieje się w domu Geralta, gdzie nieruszany od kilku lat miecz mógłby rzeczywiście być pokryty dowolnymi warstwami kurzu i brudu. Po prostu ten obraz do mnie nie przemawia i już. W całym opowiadaniu jest dbałość o szczegóły, ten szczegół uderzył mnie po oczach jako mało prawdopodobny, a że sam lubisz się czepiać szczegółów, to powinieneś zrozumieć, o co chodzi.

 

dawnej określilibyśmy, ze rymopisarzem

“rymopisem” konkretnie

 

brzęczało w mediach od zwrotu “odporność stadna”. Całe szczęście, że teraz mówi się już o “odporności populacyjnej”, chociaż wydaje mi się, że jeszcze lepszym określeniem byłaby “odporność społeczna”

Sam przymiotnik “stadny” w odniesieniu do ludzi nie jest błędny, bo to nie anglicyzm ale metafora/porównanie. W uprawniony sposób mówimy o reakcji stadnej (syndrom zbiorowego myślenia). W odniesieniu do odporności “populacyjna” jest oczywiście lepsze, bo “stadna” konotuje właśnie ten specyficzny rodzaj bezmyślności. Natomiast “społeczna” byłoby błędne, bo chodzi o odporność fizyczną, organizmu, a nie mentalną. Odporność społeczną moglibyśmy wykształcić na poglądy antyszczepionkowców na przykład, ale nie na wirusa.

http://altronapoleone.home.blog

Dzięki za komentarz. Czasu co nieco brak, jednakowoż studiuję z uwagą. Jak już przestudiuję, coś pewnie w tym komentarzu dopiszę.

Pozdrówka.

ale jest przecież poetą, mówi i tworzy językiem wysmakowanym, poetyckim, i to dla niego jest język naturalny.

Trafna uwaga. Tylko, że właśnie takie smaczki giną w nadmiarze stylizacji i kiedy czytelnik nie jest pewien, czy autor mówi poważnie, czy puszcza oko. Kiedy w Shreku królewna pyta “Zali wżdy?”, to wszyscy wiedzą, o co chodzi. Podobnie w oryginalnym Wiedźminie – pojedyncze trafne słowa w dialogach robiły całą robotę.

 

Drakaino – chyba warto przypomnieć, co oznacza wyraz “stadny” według Doroszewskiego.

Link → http://doroszewski.pwn.pl/haslo/stadny/

Odporność stadna” w stosunku do ludzi to był/jest taki dziwoląg językowy, moim zdaniem, że głowa mała.

Dziennikarze i dziennikarki, ale nie tylko, bo także wirusolodzy i epidemiolodzy, stosują z upodobaniem kolejny potworzasty zwrot, mianowicie “wyszczepiony”. Brr… Mamy dopiero taki to a taki procent ludzi wyszczepionych i jeszcze daleko nam do odporności stadnej… Ja cię kręcę… Wygnać, wypędzić, wywalić, wyłuskać, wybrać, ale nie wyszczepić. Czyli co, wygnać ze szczepu? Zaszczepionych, i wszystko jasne jak słońce w zenicie w pogodny dzień. 

Kończąc temat miecza i bobków mysich: widać, że nie masz działki i jakieś altany. Po prosty zaschły na klindze/głowni i do niej przywarły. Geralt nie zwracał na to uwagi, pewnie przy ostrzeniu bobki usuwał, ale myszy albo szczury ponownie robiły swoje, i tyle. Nie wiedzę w tym nic dziwnego ani nieprawdopodobnego.

Coboldzie – wydaje mi się, że w tym opowiadaniu stylizacja językowa/archaizacja nie jest wysilona ani przesadna. Dialogi nie są prowadzone językiem sztucznym. Nie ma, na przykład, wyrazu “azaliż”. Więcej, są zwroty bardzo współczesne, nad użyciem których od początku się zastanawiałem. Takim wyrazem jest “skurwiel”, wypowiedziany przez Fulka, zresztą sąsiadujący z wyrazem “komiliton”, niewątpliwie już archaicznym. Ale to znowuż jest kwestia indywidualnej oceny, czy dawnej stosowanych zwrotów/ wyrazów nie ma zbyt wiele.

Pozdrówka.

Mylisz się. Mam domek letni w górach i na doświadczeniu stamtąd opieram uwagi o bobkach.

http://altronapoleone.home.blog

Znaczy się, mamy różne doświadczenia z gryzoniami. Zdaje się, że Geralt kompletnie nie zwracał na nie uwagi, takoż Jaskier, ale to inny kraj/kraina i zupełnie inne czasy, chociaż w sumie zaskakująco, w pewnych elementach, podobne do nam współczesnych alias obecnych.

Pozdrówka.

Piórkowo będę na TAK, mimo że mam uwagi – stylizacja też wydaje mi się chwilami lekko przesadzona, za dużo jej IMHO, a i postać Tymoteusza przerysowana w tym, jak jest zła. Ja sama pewnie wolałabym władcę-tyrana przekonanego, że niesie dobro i pokój za cenę, no cóż, wiadomą (w sumie podobałoby mi się rozwinięcie na serio,a nie jako motywu z propagandy komesa, tego motywu, że kiedy wiedźmini tłukli strzygi, podobni Tymoteuszowi zakładali targi i sprowadzali rzemieślników) – ale to tylko ja i moje własne czytelnicze febliki, bo postacie jako takie kreujesz umiejętnie i trafnie. To jest zresztą jeden z powodów, dla których jestem na TAK, bo na przykład kreacjami postaci przywódcy i jego dworzan udowadniasz, że dajesz sobie radę i bez protezy pt. bohaterowie i świat Sapkowskiego. Plus – ja akurat do fanfiction stosunek mam pozytywny, zwłaszcza że podział między tym “odtwórczym” i za to krytykowanym, a tym akceptowanym na literackich salonach (czytaj: np. nagradzanym Hugo i Locusem) czasami opiera się m.in. na tym, czy pierwowzór jest już w wolnym dostępie, czy nie. Loża dała kiedyś piórko za bardzo dobry fanfik do opowiadań o Sherlocku Holmesie, możemy i za Wiedźmina :D

ninedin.home.blog

Ninedin  – dzięki za przeczytanie i komentarz. Ciekawy wyraz “feblik”, znany mi, ale nie wykorzystywany. Muszę go gdzieś użyć.

O stylizacji i archaizacji języka już pisałem w komentarzach: dla jednych to spory atut tekstu, dla innych jest ona nadmierna. Język się zmienia, co jest oczywiste i nieuchronne, to, co dawniej było normą, teraz staje się czymś z lekka albo mocno przesadzonym.

Zastanawiałem się nad poszerzeniem opisu działań Tymoteusza, ale uznałem, że tekst byłby wtedy za bardzo rozwlekły i to, o czym mówi Fulko w drugim rozdziale, jest wystarczające. Na pewno ani Tymoteusz, ani Fulko nie są jednoznaczni. Na pewno nie są zwykłymi tyranami albo sługami tyrana, a tym bardziej pospolitymi oprychami. Oni mają ideę stworzenia innego i zarazem lepszego świata… Jak wielu w historii. Ale specjalnie podkreśliłem wahania Jaskra, który, mimo wszystko, rozumie, że poczynania Tymoteusza wcale nie są tak do końca złe.

Kontrapunktem dla działania Geralta jest opis zachowania tłumu po zdobyciu kasztelu. Nic nowego, to się zdarzało po wielokroć, i Geralt słusznie mówi o tym z goryczą.

Moim zdaniem, pewnie, że opisywany świat i bohaterowie znacznie wykraczają poza ramy, nakreślone przez Sapkowskiego, ale to kwestia oceny.

Brałem udział w “Sherlockliście”|, ale chyba w wymienionym przez Ciebie konkursie nie. Przy okazji link do tego” sherlocklistowego” tekstu → https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/6472

Bardzo podobał się gwidonowi, który, jak pamiętam nominował go do piórka. Dawne dzieje…

Może zerknij w “White Creek” w wolnej chwili.

Pozdrawiam.

Nie zapomniałam, obiecuję, że najpóźniej w weekend będzie tutaj mój piórkowy komentarz :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Już nie warto, dawno po herbatce… Ale dzięki za pamięć. Notabene albo też, jak teraz ustalono, nota bene, chyba jest już po “Herbatce u Heleny”, a wielka szkoda. Przykre.

Pozdrówka. Pogoda całkiem do kitu, niestety.

Bardzo prawdopodobnie to pokazałeś. Moje uznanie. RR trzyma poziom. :)

Podziękować, podziękować…

A sprawdzę przedstawione twierdzenie doświadczalnie. Wysłałem dwa teksty do dwóch magazynów drukowanych. Myślę, że przynajmniej jeden powinien zostać przyjęty. Może nawet oba?To są bardzo różne opowieści, w sensie przedstawianego świata i bohaterów. Ale, znając dobrze fakt, że jednym tekst się może spodobać, a innym wcale, co widać m.in przy tym opowiadaniu, czekam na wyniki, czyli powiadomienia.

Dzięki za komentarz. Czytałem z przyjemnością.

Pozdrówka,

Już nie warto, dawno po herbatce… Ale dzięki za pamięć.

Nie wiem, czy warto, ale trzeba. Komentarz Ci się należy :) I wybacz, że tak późno, z reguły udaje mi się wyrobić przed ogłoszeniem wyników, ale tym razem parę rzeczy poszło nie tak, i nie wyszło.

Klikłam na Biblio i klikłabym znowu, bo mi się Twoje opko zwyczajnie podobało, bo odczytałam go jako opowieść o ludziach, którzy przeżyli przełom, a ten ich dojechał, bo smutno i naturalistycznie opisujesz starość, bo to jest opko, które mi się dobrze czytało.

Jeśli chodzi o Piórko, to tutaj zaważyły minusy pisania fanfików. Generalne minusy. To się wydaje niby łatwiejsze, nie trzeba wymyślać uniwersum, ani bohaterów, ale z drugiej strony dostajesz ściśle określony świat i ludzi, którzy mają określone charaktery. A Ty jeszcze sobie utrudniłeś sprawę, wybierając głównego bohatera sagi Sapkowskiego. I, o ile kupuję alkoholizm i ogólne stoczenie się Wiedźmina, tak nie kupuję morderstwa. Bo to co on na końcu zrobił, to było zwykłe pospolite morderstwo z ukrycia na dodatek. I nawet to, że dał mu chwilę na reakcję niczego nie zmienia. IMO to nie jest Gerald.

Jako autor masz oczywiście prawo do twórczej interpretacji postaci, ale to jednak fanfik i mam poczucie – pozwól, że posłużę się metaforą z pratchettowego świata Dysku – że to znalazłam się w innej nogawce spodni. Niby spodnie te same, ale… Coś uwiera, coś nie pasuje. O ile nie przeszkadzało mi to kliknąć (tym bardziej, że wyobraziłam sobie minę Sapkowskiego, czytającego Twoje opko, a złośliwiec ze mnie), tak zaważyło przy głosowaniu na Piórko.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Notabene albo też, jak teraz ustalono, nota bene, chyba jest już po “Herbatce u Heleny”, a wielka szkoda

Hm? Strona działa?

 

Wilku-zimowy, portal istnieje, ale… Ale nie działa część literacka i pozostałe, z tym wyjątkiem, że na portal dostają się tylko administratorzy. HelenaChaos zamieściła onegdaj “Herbasencję”, ale nie można jej skomentować, bo nie można się zalogować… W ogóle niczego nie można skomentować i niczego zamieścić. Nie ma dawniej zamieszczonych tekstów… Czyli faktycznie i praktycznie portal nie działa, a ten stan trwa już chyba dwa miesiące z małym okładem. I tutaj właśnie, na tym portalu, HelenaChaos stwierdziła, że już serio zastanawia się nad przyszłością portalu, czyli nad jego dalszym istnieniem. Nie dziwię się…

Irko_Luz, już pisałaś o tym. Wszystko jasne jak słońce w zenicie w pogodny dzień.

Dzięki za komentarze.

Pozdrówka.

Koala75, jeden wynik już mam – wysłana opowieść ukaże się niebawem, bo jeszcze we wrześniu. A nie byłem wcale przekonany, że akurat ten e-zin ją przyjmie. Nieźle.

Jeszcze zostają dwie, bo wysłałem jednak w sumie trzy opowiadania w różne miejsca i ciekaw jestem odpowiedzi: kolejna na pewno niebawem.

Pozdrawiam.

PS. No i okazuje się, ż drugi tekst takoż został przyjęty i ukaże się drukiem w wielce szacownym zbiorze. Trzeci – zobaczymy.

Nowa Fantastyka