- Opowiadanie: Mordoc - Najważniejszy atrybut maga

Najważniejszy atrybut maga

Opowiadanie składa się z dwóch części.

Pierwszą (9k – 10k znaków) można potraktować jako zamkniętą całość i skończyć czytanie w przypadku niezadowolenia z lektury. Momentem podziału są znaki  “*      *      *”

Chciałem stworzyć krótszy tekst, ale pomysł i wena nie pozwoliły :(

 

Postarałem się wyciągnąć wnioski od poprzedniego razu, dlatego mocno ograniczyłem opisy i spróbowałem trzymać się klasycznej konwencji.  

 

Zapraszam do czytania i krytyki (bądźcie delikatni :D)

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Najważniejszy atrybut maga

Ciemność, wilgoć i walające się wszędzie zwłoki zbłąkanych śmiałków. Trudno znaleźć na świecie miejsce mniej nadające się na przyjęcie pożegnalne, niż jaskinia ostatniego smoka. Ale dlaczego najlepsza drużyna królestwa miałaby się przejmować takimi drobiazgami?

Przewodził jej rycerz w ciężkiej zbroi, tuż za nim podążał zwinny łotrzyk, a pochód zamykała młoda łuczniczka razem z wiekowym magiem. Czyli klasyczna czteroosobowa drużyna zgodna z wytycznymi królestwa. To właśnie ostatni z wymienionych bohaterów chciał przejść w stan spoczynku w wielkim stylu. A jaki wyczyn bardziej nadawałby się na zwieńczenie wspaniałej kariery, niż położenie kresu smoczemu gatunkowi?

Nim jednak doszło do wyczekiwanej bitwy, trzeba było przedrzeć się przez hordy goblinów i szczuroludzi. Walka była dość długa, ale nie należała do trudnych. Zbrojny miażdżył wrogów tarczą i gwiazdą północną, a złodziejaszek siekał sztyletami. Obaj urządzili sobie konkurs na ilość zabitych, więc łucznika była bezrobotna. Mag natomiast utrzymywał kulę oświetlającą okolicę i wykrywał pułapki. Dlatego to właśnie jemu wszyscy członkowie ekspedycji dziękowali po bezpiecznym dotarciu do leża skrzydlatego gada.

– To będzie trudne zadanie – ostrzegł wszystkich starszy człowiek.

– Daj spokój, najgorsze za nami, teraz zabawa. Ale jak się boisz, to sam załatwię bestię i potem po prostu się opowie jak było trudno i jak wielki był w tym twój udział – powiedział wilczy zwierzoczłek oblizując swoje sztylety.

– To niehonorowe, Ulmar! – oburzył się rycerz, unosząc zasłonę hełmu. – Po tylu latach, powinieneś wiedzieć, że Abelard nie zbudował swojego autorytetu na kłamstwie! I na pewno tym razem także chce mieć satysfakcję z wykonania misji, a nie ze zbierania laurów.

– Oj Steve, o ile dobrze pamiętam, ostatnim razem w honorowym pojedynku na pięści, Czempion Chaosu omal nie odciął ci głowy – zaśmiała się elfka poprawiając kołczan.

– Nie przypominaj mi o tym podstępnym draniu, Thania! – zdenerwował się zbrojny.

– Skończyliście? Krew goblinów powoli zaczyna stygnąć, a moje sztylety nie lubią jak jest im zimno.

– To lepiej okryj je kocykiem, bo chcę wiedzieć, co Abelard ma do powiedzenia – oznajmiła Thania.

– Tak, wiem, że dużo gadam, ale wolę mieć pewność, że misja zakończy się powodzeniem – zaczął czarodziej, więc pozostali umilkli kierując wzrok na niego. – Są trzy rzeczy, które mnie niepokoją. Po pierwsze zrobiliśmy tu niezły hałas, a wróg smacznie śpi. Po drugie cała komnata jest oświetlona pochodniami, podczas gdy smoki doskonale widzą w ciemnościach. Dlatego to ewidentna pułapka.

– A co z trzecią wątpliwością? – spytał Steve.

– Łuska smoka jest koloru czarnego, a w archiwach nie ma zbyt wielu wzmianek na ten temat. Owszem na przestrzeni lat pojawiały się przesłanki o ciemnych smokach, jednak nikt nie opisał jaką mocą dysponowały – wyjaśnił Abelard.

– Czyli istnieje szansa, że… – zaczęła łuczniczka.

– Że to jeden i ten sam smok – dokończył mag.

– Bestia niepokonana od zarania dziejów, podjarałem się! – powiedział Ulmar.

– To jaki jest plan i na co w szczególności powinniśmy uważać? – spytał Steve.

– W komnacie jest na tyle dużo miejsca by smok mógł swobodnie poruszać się w powietrzu.

– A więc będzie poza naszym zasięgiem – zmartwił się rycerz.

– Wystarczy dorwać go zanim odleci – powiedział z uśmieszkiem łotrzyk.

– Standardowo może zionąć ogniem – kontynuował wywód czarodziej. – Największym problemem jest jednak jego umiejętność specjalna. Skoro przetrwał tyle lat, to musi być naprawdę niebezpieczna. Możliwe, że potrafi kontrolować terytorium, dlatego spodziewajcie się, że zarówno podłożę jak i ściany jaskini będą przeciwko nam. Te pochodnie też są tu nie bez powodu. Jednak najbardziej obawiam się, że wróg może posiadać atrybuty wszystkich smoków.

– Jak się będzie zmieniać w ciecz, jak te niebieskie, to się wkurzę – wtrącił Ulmar.

– Jakkolwiek silny by nie był, będę na bieżąco ustalał strategię, a w najgorszym wypadku użyję zwoju teleportacji.

– Tego, co podpisywaliśmy własną krwią? – spytała łuczniczka.

– Tak, tego samego.

– Ile to już lat minęło, a my wciąż nie mieliśmy okazji by go zużyć – zauważył zbrojny.

– Pamiętam, straciłem wtedy więcej krwi, niż podczas jakiejkolwiek walki – powiedział łotrzyk.

– A wszystko dzięki temu, że mamy mądrego maga – powiedziała elfka.

– Mądrość to po prostu cecha czarodziejów, więc nie jestem wyjątkiem. Poza tym każdy z nas w równym stopniu zapracował na sukces drużyny.

– Już nie bądź taki skromny – powiedziała kobieta.

– My tu gadu gadu, a śpioch czeka, więc lepiej rzuć ten swój czar wykrywania pułapek i wbijamy – ponaglił zwierzoczłek.

– Gwoli ścisłości zawsze na wszelki wypadek używam dwóch czarów. Pierwszy to znana wam świetlna bryła energii, którą zanurzam w podłożu, by odtworzyć jego kształt. Drugi polega na wzmocnieniu słuchu i nasłuchiwaniu dźwięków cząsteczek magii odbijanych od terenu. To na wypadek, gdyby ktoś zamaskował pułapki w kształcie pasującym do otoczenia – wyjaśnił, a elfka ponownie go skomplementowała, zwracając uwagę na roztropność i ostrożność. Uśmiechnął się tylko, po czym przeszedł do działania, lecz nie wykrył żadnych sideł czy zapadni.

Dlatego zachowując wcześniejszą formację bohaterowie weszli na teren komnaty. Chwilę później smok otworzył oczy i wyszczerzył się.

– Dłużej się nie dało? Jak zaczęliście sobie urządzać pogaduszki i prawić komplementy, to myślałem, że się nie doczekam i umrę z nudów. A taka śmierć byłaby słaba, bo tak jak zauważyliście, ja Blazenoir żyję już od wielu tysiącleci.

– Czyli za długo – powiedział łotrzyk.

– Możliwe, ale to już wina nieudolności moich wrogów… Nie chcę przedłużać, bo wy wystarczająco się wlekliście, więc przejdę do rzeczy. Mądry magu, na pewno chodzi ci po głowie pokojowe rozwiązanie lub jakiś kompromis. Wiedz jednak, że żadną z tych opcji nie jestem zainteresowany. Nadal mam zamiar jeść ludzi i z tobą nie będzie inaczej. Zwłaszcza, że mięso przepełnione energią magiczną smakuje najlepiej. A teraz pozwól, że zapytam, czy zwój, o którym wspominaliście, wykorzystuje atrybut światła? – spytał Blazenoir, ale Abelard nie odpowiedział, więc smok splunął na bohaterów słupem czarnych płomieni.

Steve natychmiast zasłonił sojuszników tarczą, a czarodziej wzmocnił ją magiczną barierą. Dlatego wszyscy wyszli cało z ataku. Na ich twarzach malowało się jednak zdziwienie, które nie umknęło uwadze jaszczura.

– No tak, nie widzieliście nigdy czarnych płomieni, ale to nic dziwnego. W końcu jestem jedynym smokiem dysponującym atrybutem ciemności – po tych słowach gad zaśmiał się złowieszczo, a z całego pomieszczenia zniknęło światło. Abelard próbował użyć magii by zwiększyć widoczność, ale bezskutecznie. Bezkresna czerń spowijająca jaskinię pochłaniała nawet najmniejsze promyki i iskierki jasności.

"Niedobrze, nie możemy użyć zwoju teleportacji, więc pozostaje walka lub klasyczna ucieczka. Jednak korytarze jaskiń najeżone są pułapkami, a nie jestem w stanie zlokalizować wszystkich moim dźwiękowym wykrywaniem. Do tego niewykluczone, że gdzieś czają się wrogowie, których nie pokonaliśmy. Aczkolwiek samo wycofanie się do jaskini nie byłoby takim głupim pomysłem" – rozmyślał mag, gdy po chwili usłyszał huk daleko za plecami. Zorientował się, że smok właśnie uderzył w strop by zasypać głazami jedyną drogę ucieczki. Dlatego teraz trzeba było podjąć szybką decyzję na temat strategii.

– Rzuciłem na was Lusi, Namilię i Kochankę, więc jesteście odporni na ataki fizyczne. A teraz pora zastosować formację Róża! – polecił, a jego towarzysze rozbiegli się we wszystkich kierunkach.

Blazenoir natychmiast poleciał w stronę lekko ubranej elfki. Nie wiedział, że Abelard na to liczył, gdyż wzmacniając słuch chciał namierzyć pozycję wroga. Jednak bestia poruszała się całkowicie bezszelestnie, więc plan zawiódł. Smok zionął ogniem w kierunku Thanii, ale płomienie odbiły się i trafiły w niego. Jednak wyszedł z tego bez szwanku.

– Przykro mi, ale jak każdy smok jestem odporny na ogień, więc pokonanie mnie moją własną bronią nie wchodzi w grę. Jednakowoż winszuję inteligencji. Raz że mnie sprowokowałeś do użycia ognia, a dwa, że nazywasz taktyki i zaklęcia nazwami, które nic nie mówią wrogom, ale kojarzą się sojusznikom. Podejrzewam, że nazwa Róża pochodzi od róży wiatrów i polega na rozbiegnięciu się we wszystkich kierunkach. Lusi to pewnie magia odbijająca, bo od lustra. Ale czym może być Namilia i Kochanka? – analizował smok, lecz po chwili zamilkł i się przemieścił.

– Wracajcie! Podążajcie za moim głosem – krzyknął mag, więc wszyscy członkowie drużyny ruszyli w jego stronę. Od przodu nadbiegała elfka, z boku rycerz, a z kierunku pleców zmierzał łotrzyk. To właśnie tego ostatniego chciała pożreć bestia. Czarodziej wyczekał właściwego momentu, a następnie odwrócił się w jej stronę by posłać potężną falę mrozu. – Poznaj Moją Byłą – powiedział w momencie, gdy ciało Blazenoira zaczęło zmieniać się w bryłę lodu i runęło z łoskotem na ziemię.

– Teraz rozumiem kochanka jest gorąca, więc chroni przed zimnem, a Namilia to zaklęcie namierzające. Gdy zaatakowałem elfkę cząsteczki czaru przyłączyły się do płomieni, a następnie wraz z nimi odbiły w moim kierunku. Zaprawdę wielki z ciebie mag i strateg. Śmierć z twojej ręki to dla mnie zaszczytne zakończenie życiowej tułaczki – powiedział smok, a chwilę później zamarzła jego głowa, czego dowodem był powrót światłą do komnaty. 

– Czy ktoś jest ranny? – spytał Abelard.

– Nikt – odpowiedzieli wszyscy jednocześnie.

– W takim razie odetnijcie mu głowę. Raz że wolę mieć pewność, że nie żyje, a dwa może być z niego ładne trofeum.

– Najlepszy mag królestwa zawsze myśli o wszystkim – podsumowała z uśmiechem łuczniczka.  

Dzięki zaklęciu zmniejszającemu, bohaterom udało się zmieścić do jednego worka zarówno ciało smoka, jak i wszystkie nagromadzone przez niego skarby. Przez tysiąclecia nazbierało się ich bardzo dużo, więc herosi wrócili do królestwa z rekordową liczbą łupów.

Na miejscu na cześć Abelarda wyprawiono przyjęcie, na którym sam król zachwycał się dokonaniami maga zwieńczającymi jego już i tak wspaniałą karierę poszukiwacza przygód. Dlatego bohater przechodząc w stan spoczynku otrzymał miano najinteligentniejszego maga w historii.

 

* * *

 

Kilka dni po przejściu Abelarda na emeryturę, pozostali członkowie drużyny zostali wezwani przed obliczę króla. Był to dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku.

– Znane są mi wasze problemy – zaczął monarcha. – Jako najlepsza drużyna królestwa, macie swoją renomę, więc trudno wam znaleźć maga spełniającego standardy. Zwłaszcza, że zastąpić Abelarda jest bardzo trudno. Dlatego postanowiłem pomóc, zwracając się do władz Akademii Magii. Tam wskazano mi pierwszorocznego, który już teraz posiada o wiele większą ilość energii magicznej, niż wasz były towarzysz. W dodatku to syn rektora, więc talentu na pewno mu nie brakuje. Przed wami Charles James Cavendish – zakończył władca, a w komnacie pojawił się ubrany w drogie szaty młodzieniec o szlachetnych rysach.

– Dziękuję za to wyróżnienie, z pewnością udowodnię, że na nie zasługuję. Na początek pragnę przełamać lody, więc zaznaczam, iż pomimo mojego szlacheckiego pochodzenia, śmiało można się do mnie zwracać Charlie – powiedział, a król odchrząknął sugerując, że jeszcze nie skończył.

– Metodę sprawdzenia Charlesa pozostawiam wam, dlatego w doborze misji macie wolną rękę.

Bohaterowie ukłonili się, a następnie opuścili komnatę królewską by udać się do karczmy.

– Pozwoliłam sobie zrobić przegląd dostępnych zleceń i uznałam, że to będzie najwłaściwsze na początek – powiedziała Thania kładąc na stole papier ze szczegółami zadania.

– Poziom średni?! Kpisz sobie?! Takie coś, to ja robię z zamkniętymi oczami – oburzył się Ulmar.

– To na przetarcie, żeby Charlie mógł się z nami zgrać – wyjaśniła.

– Dobra, niech stracę.

– Ten nekromanta, to pewnie mocarz? – spytał Cavendish. – Sam go pokonam jednym czarem, a wtedy zobaczycie, że możemy chodzić na misje trudne.

– Jest raczej słaby, tak jak jego armia. Problemem może być liczebność. Dlatego ta misja nie należy do łatwych, ale my ją taką uczynimy – wyjaśnił z dumą Steve.

– Mamy do wyboru dwie drogi Las Zgniłej Zieleni okupowany przez orków oraz Sępi Wąwóz, w którym prawdopodobnie natkniemy się na bandytów. Tym razem zajęłam się wszystkim, ale dotychczas za wybór misji i rozeznanie odpowiedzialny był Abelard, więc chciałabym, żebyś się zaczął do tego przyzwyczajać. Na początek podejmij decyzję, którą drogą pójdziemy – wyjaśniła łuczniczka.

– Jako bohaterowie sprawiedliwości, nie możemy pozwolić by na trakcie panoszyli się plugawi bandyci!

– I to mi się podoba! – podekscytował się rycerz, a łotrzyk tylko wzruszył ramionami.

– Skoro nie ma obiekcji, to spotkajmy się o świcie przy północno-zachodniej bramie – powiedziała Thania, a następnie wręczyła Charliemu dwa zwoje. – To lista nazw, które stosował Abelard w celu zmylenia wrogów. Postaraj się do jutra ich nauczyć. A tutaj masz zaklęcie teleportacji grupowej, pod którym musisz się podpisać własną krwią by zadziałało.

Po naradzie rozeszli się do domów, by równo ze wschodem słońca wyruszyć na wyprawę. Kroczyli śmiało wąwozem, aż w oddali wypatrzyli około trzydziestu rozbójników celowo blokujących drogę.

– Głupcy, nie wiedzą z kim mają do czynienia – powiedział zbrojny szykując się do starcia podobnie jak łotrzyk, który z szaleństwem w oczach oblizał swe sztylety.

– No dobrze, to nasza pierwsza wspólna walka. Chłopaki sobie poradzą. Moim zadaniem jest eliminować tych, którzy spróbują zajść ich od tyłu, a ty po prostu skup się na wzniesieniu bariery i ewentualnym leczeniu ran – wyjaśniła elfka, ale jej słowa nie trafiły do maga.

"Jeśli ich pokonam, to na pewno zaimponuję drużynie" – pomyślał, a następnie wystrzelił magiczny pocisk w kierunku bandytów. Eksplozja była na tyle potężna, że żaden z wrogów nie miał prawa przeżyć. Skutkiem ubocznym było jednak naruszenie formacji skalnej i zasypanie dużego obszaru wąwozu.  

– Co ty robisz idioto?! – rozsierdził się zwierzoczłek.

– No co, przecież pokonałem wszystkich wrogów.

– Tak, ale też odciąłeś nam drogę! Słyszałeś ty w ogóle o pracy zespołowej?!

– I po co te nerwy, Ulmar? Charlie na pewno chciał dobrze, tylko po prostu spanikował – powiedział Steve.

– Na szczęście nie uszliśmy daleko, więc możemy zawrócić i pójść przez las. Ale następnym razem wystrzegaj się tego typu samowolki – skarciła maga Thania.

– W porządku – odpowiedział Cavendish, więc pozostali wybaczyli mu popełniony błąd i po jakimś czasie razem wkroczyli do Lasu Zgniłej Zieleni. Nie musieli długo czekać na atak orków.

– Tym razem walkę zostaw chłopakom – poleciła elfka, więc młody człowiek skinął głową. Ulmar i Steven od razu zabrali się za siekanie wrogów. Poszło by im całkiem sprawnie, gdyby nie fakt, że zielonoskórym goiły się rany.

– Co jest?! To na pewno orkowie, a nie małe trolle? – zdziwił się Ulmar.

– Możliwe, że w pobliżu jest jakiś szaman, ale Thania na pewno by go wypatrzyła – zauważył Steve.

– W tym plemieniu nie ma szamanów – powiedziała elfka.

– To może nasz mag odwalił znowu jakiś numer – powiedział zwierzoczłek.

– Nie, ja tylko dla waszego bezpieczeństwa rzuciłem Grubą Lelę – wyjaśnił zaglądając w notatki.

– Co?! Rzuciłeś obszarowe leczenie? My nawet nie jesteśmy ranni!

– Może jednak powinniśmy się wycofać? – zaproponowała kobieta.

– Nie ma mowy, ja jeszcze nigdy nie porzuciłem misji! Wystarczy odcinać lub miażdżyć wrogom łby, dopóki zaklęcie tego idioty się nie skończy! – wykrzyknął Ulmar, a następnie z pomocą Stevena, wprowadził plan w życie.

Z racji, że wycięcie w pień orków się przedłużyło, bohaterowie pod mroczne zamczysko nekromanty dotarli pod wieczór.

– Zaczyna zmierzchać, więc nieumarli zyskują na sile – powiedziała Thania.

– Mam to gdzieś. Dla mnie to i tak płotki, pod warunkiem, że ten pseudo mag wróci do domu – powiedział zwierzoczłek.

– Nie mogę się na to zgodzić. Zgodnie z dyrektywą królewską w skład drużyny muszą wchodzić cztery osoby o konkretnych rolach, wśród których jest mag. W dodatku w trakcie trwania misji, nie można zmieniać składu. Dlatego albo wszyscy idziemy dalej albo rezygnujemy – wyjaśnił rycerz, a łotrzyk prychnął.

– Będzie dobrze, po prostu nie lecz wrogów i nie używaj destrukcyjnych czarów w zamkniętej przestrzeni – poleciła Thania, więc Charlie skinął głową, a Ulmar dobrał się do zamka i po chwili wpuścił towarzyszy do budynku.

Czekał na nich pusty, ciemny korytarz do momentu kiedy Cavendish rzucił potężny czar kuli światła. Wtedy ujrzeli surowe, kamienne wnętrze. 

– Może jeszcze słońce wyczaruj! Teraz na pewno wiedzą, że tu jesteśmy – zirytował się zwierzoczłek.

– To wolicie iść po ciemku? – spytał mag.

– Nie, ale do oświetlenia drogi wystarczy o wiele słabsze światło – powiedziała łuczniczka, więc czarodziej zmniejszył intensywność magicznej latarni. – Rzuć czar wykrywający pułapki.

– Dobra już… Nie ma tu żadnych.

– W takim razie rzuć na nas magiczną barierę i wyczaruj lewitującą drogę – poleciła kobieta.

– A co jest nie tak z tą? – spytał wskazując na posadzkę.

– To że skoro nie ma komitetu powitalnego, to znaczy że twoje wykrywanie pułapek działa do dupy i zaraz się w jakąś wpakujemy – powiedział łotrzyk.

– Pojdę przodem – oznajmił zbrojny stawiając stopę na magicznym moście wyczarowanym przez Charliego. Pozostali podążyli za nim.

Magiczna kładka kończyła się na końcu korytarza przy rozwidleniu, więc czarodziej musiał wyczarować następną. Nim to uczynił, bystry wzrok elfki wypatrzył w oddali żywy szkielet.

 Gdy nieumarły zauważył bohaterów, natychmiast rzucił się do ucieczki.

 Cholerny zwiadowca! – krzyknął Ulmar i już chciał gonić za wrogiem, ale Thania go powstrzymała.

– Nie zapominaj o pułapkach! – skarciła towarzysza.

– Zajmę się tym – powiedział Charlie rzucając w stronę szkieletu jakiś szybko lecący czar, jednak trafienie celu nie wywołało żadnego skutku. – Nie musicie dziękować.

– Niby co zrobiłeś? – spytał zwierzoczłek, a mag ponownie zajrzał do notatek.

– Potęgę krawcowej – odpowiedział z dumą, a Thania chwyciła się za głowę.

– Nie róbcie takich min, bo już jest poprawa! Rzucił całkiem dobry czar. Sam kiedyś dostałem z tych igieł, więc wiem, że potrafią wleźć nawet w najmniejszą szczelinę w zbroi – powiedział rycerz.

– Jeśli ktoś na szkielety rzuca zaklęcie powodujące krwawienie, to jest to dalekie od całkiem dobrego! – zirytował się łotrzyk. – Chodźmy lepiej dalej.

Zamek okazał się bardzo gościnny, gdyż bohaterowie po drodze do sali władcy nie spotkali więcej przeciwników. Dopiero na miejscu zastali starszego, obłąkanego mężczyznę w towarzystwie nieumarłych.

– Gratuluję dotarcia aż tutaj, wasz mag musi być całkiem niezły w wykrywaniu pułapek – powiedział, ale bohaterowie postanowili tego nie skomentować, więc nekromanta kontynuował. – Niestety tutaj wasza przygoda dobiegnie końca, ponieważ…

– Niedoczekanie! – krzyknął Charlie nie pozwalając dokończyć wrogowi zdania, a następnie posłał w jego kierunku jakiś fioletowy czar.

– Co tym razem zrobiłeś? – spytał Ulmar z rezygnacją w głosie.

– Będziecie ze mnie dumni. Zapamiętałem, że szkielety w nocy stają się silniejsze, więc rzuciłem w nie Słabe chuchnięcie.

– Chyba Wątły Powiew – powiedział rycerz.

– No tak, zwał jak zwał – zaśmiał się mag.

– Ty idioto, zastosowałeś gaz osłabiający w zamkniętej przestrzeni, i to na potworach, które nie mają płuc! – wściekał się łotrzyk.

– Chłopaki, chyba mamy kłopoty – powiedziała elfka wskazując na szkielety łączące się w wielkiego, kościanego golema. Ulmar i Steven od razu rzucili się na niego, ale byli zbyt osłabieni, więc potwór złapał ich i rzucił na podłogę.

– Moi drodzy goście, niebawem dołączycie do mojej kolekcji. Niestety nie zapewnie wam zbyt miłych posadek, ponieważ jesteście zbyt niegrzeczni. Najpierw włamaliście mi się do domu, a potem nawet nie wysłuchaliście, co mam do powiedzenia. Dlatego z przyjemnością oddeleguję wasze zwłoki do sprzątania latryn – powiedział nekromanta z dziką satysfakcją w oczach.  

Łuczniczka widząc jak jej towarzysze zbierają srogi łomot od golema, postanowiła odciągnąć maga od pola bitwy aż do skraju komnaty.

– Chcesz, żebym walnął w niego kulą ognia? – spytał.

– Nie ma mowy! Narazisz życie chłopaków. Masz ze sobą ten zwój, który ci dałam?

– Ten co go miałem podpisać krwią?

– Tak, zrobiłeś to?

– Oczywiście.

– To wyciągnij go, rozwiń i użyj na nim swojej energii magicznej.

– Wedle życzenia – powiedział i wykonał polecenie.

Z magicznego przedmiotu rozbłysnęło złote światło i po chwili czwórka bohaterów znalazła się w sali tronowej. Zastali na miejscu osamotnionego władcę, który najwidoczniej z nudów przyglądał się swojej podobiźnie na jednym z obrazów. Teraz jednak ze zdziwieniem skierował swój wzrok na przybyszy.

– Jak mam rozumieć to wtargnięcie do zamku w dodatku o tak późnej porze? – spytał.

– Najmocniej przepraszamy, Abelard skonfigurował zwój teleportacji w taki sposób by przeniósł nas do królewskiej komnaty. Był zdania, że jeśli nasza drużyna nie poradzi sobie z misją, to będzie to zagrożenie, o którym niezwłocznie należy powiadomić waszą wysokość – wyjaśniła elfka.

– Na złotą koronę! Czyli chcesz powiedzieć, że pojawił się potężny wróg, który zagraża naszemu królestwu? – spytał z przejęciem władca.

– Nie, wasza wysokość – zaczął zwierzoczłek. – Nie pojawił się wróg zagrażający królestwu, tylko naszej drużynie. Mag, z którym przyszło nam zmarnować czas, nie tylko nie pomógł w misji, ale w niej przeszkodził!

– To prawda, to pierwszy raz, kiedy nie udało nam się wykonać zadania – powiedział rycerz.

– Nie wspominając, że było to zlecenie rangi średniej – dodała łuczniczka.

– Czy to prawda, Charles? – spytał władca.

– Nie! To, co mówią, to wierutne kłamstwa. Starałem się jak mogłem, a oni nie potrafili tego docenić. To oni nie umieją wykorzystać mojego potencjału! A ja sam pokonałem bandytów w kanionie i to jednym atakiem!

– Wystarczy, teraz wiem już wszystko. Możecie odejść – polecił monarcha, a gdy bohaterowie opuścili komnatę, zwrócił się do Charliego – Okryłeś wstydem mnie, swojego ojca i cały nasz ród, dlatego byś nauczył się pokory i współpracy przydzielam cię do najgorszej drużyny królestwa. A ja się jeszcze rozmówię z moim bratem. Ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość by nie załatwiać niczego po znajomości.

– Ale wuju, przecież dobrze wiesz, że jestem najwspanialszym magiem. Przecież nie ma drugiego z tak wielką ilością energii magicznej.

– Najważniejszym atrybutem czarodzieja nie jest ilość magii, tylko inteligencja.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Trudno znaleźć na świecie miejsce mniej nadające się na imprezę emerytalną – O ile tekst nie ma być parodią czy czymś w tym stylu, to takie współczesne określenie na samym początku razi dość mocno.

 

Obaj urządzili sobie konkurs na ilość zabitych, więc łucznika była bezrobotna. – coś nie teges.

 

Mag natomiast utrzymywał kulę oświetlającej okolicę i wykrywał pułapki. – oświetlającą

 

Po drugie cała jaskinia jest oświetlona pochodniami, podczas gdy smoki doskonale widzą w ciemnościach.

Kawałek wyżej piszesz o magicznej kuli, która rozświetla okolicę. Po cóż zatem owa kula, skoro cała jaskinia jest oświetlona pochodniami?

 

– Bestia niepokonana od zarania dziejów, podjarałem się! – powiedział Ulmar. – Znowu określenie wielce niepasujące.

 

– Pamiętam, straciłem wtedy więcej krwi, niż podczas jakiejkolwiek walki – powiedział łotrzyk – kropki brak. 

 

– My tu gadu gadu, a śpioch czeka, więc lepiej rzuć ten swój czar wykrywania pułapek i wbijamy – ponaglił zwierzoczłek. – Ponownie czuję się, jakby bohaterami byli współcześni nastolatkowie.

 

Uśmiechnął się tylko, po czym przeszedł do działania, lecz nie wykrył żadnych sideł czy zapadni.

chwilę później:

Jednak korytarze jaskiń najeżone są pułapkami, a nie jestem w stanie zlokalizować wszystkich moim dźwiękowym wykrywaniem.

No to w drodze do głównej komnaty ze smokiem nie było żadnych pułapek, a w bocznych korytarzach jest ich pełno? Toż to zaprzeczenie wszelkich gier RPG! No i skąd nagle wie o tych pułapkach, skoro wcześniej żadnych nie wykrył?

 

…czego dowodem był powrót światłą do komnaty. – literówka.

 

Pierwszą (9k – 10k znaków) można potraktować jako zamkniętą całość i skończyć czytanie w przypadku niezadowolenia z lektury.

Mordocu, pozwól że skorzystam z Twej propozycji i zakończę lekturę na pierwszym fragmencie. 

Dlaczego?

Bo wszystko jest tu tak do bólu ograne, że zęby zgrzytają podczas czytania :( Zaznaczam, że moja opinia jest zupełnie subiektywna, więc nie bierz jej mocno do siebie. Fakt jest jednak taki, że mamy tutaj wszystko to, czego nie powinno być w ciekawej i oryginalnej historii. Stereotypową do granic możliwości drużynę, zlecenie na smoka, happy end rodem z najbardziej oklepanych high fantasy. 

Za każdym razem, gdy zaczynam czytać tego rodzaju tekst, mam nadzieję, że ten okaże się parodią lub czymś w tym stylu. Niestety, pisałeś chyba na poważnie.

Trochę Cię rozumiem, gdyż pewnie wielu z nas zaczynało od tego typu klasycznych historii fantasy. Zważ jednak na to, że jeśli chcesz się rozwijać, powinieneś spróbować przełamać schematy. Fantastycznych drużyn polujących na smoki było już miliony, więc może warto następnym razem zastanowić się, czy Twój pomysł jest rzeczywiście warty opisania.

 

Na osłodę dodam, że widać, iż starasz się pisać poprawnie. Styl jest bardzo prosty i niewyrobiony, ale do szlifowania zdatny. No i tutaj nawet udało Ci się sprawić, że się uśmiechnąłem:

Poznaj Moją Byłą – powiedział w momencie, gdy ciało Blazenoira zaczęło zmieniać się w bryłę lodu i runęło z łoskotem na ziemię.

 

Pozdrawiam!

Cześć!

 

Opisałeś właściwie dwie prawie identyczne scenki, polegające na walce drużyny z wrogiem. Całość infodumpami stoi i trudno tu powiedzieć o jakiejkolwiek kreacji świata czy bohaterów. Opowiadanie przypomina opis walki z RPG, której głównymi elementami są zastosowane eliksiry. Mnie ten tekst nie zainteresował.

Dialogi wyszły Ci bardzo nienaturalnie, bo wypowiedzi są skierowane do czytelnika, a nie do postaci. Wypowiedzi smoka, w których analizuje, czym akurat oberwał, są trudne to przebrnięcia. Opisy nie są napisane w sposób plastyczny i pobudzający wyobraźnię czytelnika. Króla określiłeś tak: Był to dobrze ubrany mężczyzna w sile wieku. Taki lakoniczny opis nic nie wnosi. Zwróć uwagę, aby opisując wygląd postaci, skupić się na czymś charakterystycznym, nietypowym. 

Pierwszy akapit wskazywał na tekst humorystyczny i dobrze się zapowiadający, ale potem to wrażenie szybko zniknęło. Ten tekst miałby potencjał, gdybyś poszedł w stronę parodii, ale w obecnej formie nie porywa. Obydwie scenki spinasz stwierdzeniem, że mag oprócz mocy musi jeszcze myśleć i nie jest to wniosek zaskakujący.

Niestety, lektura nie zachwyciła. Tekst jest najeżony błędami, a fabuła nie oferuje (moim zdaniem) niczego, co pozwoliłoby to zrekompensować. Nie wątpię jednak, że warto dalej próbować i rozwijać się. W tym celu omówię najpierw niedociągnięcia redakcyjne, potem może przejdę do zagadnień konstrukcji tekstu – na tyle, na ile potrafię…

 

Ciemność, wilgoć i walające się wszędzie zwłoki zbłądzonych śmiałków.

Chyba jednak zbłąkanych?

Trudno znaleźć na świecie miejsce mniej nadające się na imprezę emerytalną, niż jaskinia ostatniego smoka.

Przecinek przed niż nieuzasadniony, kiedy nie wprowadzasz zdania podrzędnego. Wolałbym też formę “gorzej nadające się”, ale to raczej kwestia gustu. Przy okazji, warto wiedzieć, że impreza w realiach epoki oznaczałaby raczej “zagrożenie, niebezpieczną przygodę”.

Ale dlaczego najlepsza drużyna królestwa miałaby się przejmować takimi drobiazgami?

Ale dlaczego zaczynać zdanie spójnikiem bez palącej potrzeby?

A jaki wyczyn bardziej nadawałby się na zwieńczenie wspaniałej kariery, niż położenie kresu smoczemu gatunkowi?

Ponownie zbędny przecinek przed niż.

Zbrojny miażdżył wrogów tarczą i gwiazdą północną

Czym?! Jeżeli masz na myśli “morgenstern”, poprawnym tłumaczeniem jest gwiazda zaranna, ale istnieje wyżej uszu odpowiedniejszych w polszczyźnie określeń na ten i zbliżone rodzaje broni: wekiera, nasiekaniec, kropacz, kiścień, masłak, cep bojowy (trzy pierwsze z kulą kolczastą na stałym trzonku, trzy ostatnie na łańcuchu, w przypadku masłaka typowo w charakterze głowni wystąpi barania żuchwa oddzielona od reszty barana). Jako ciekawostkę przypomnę jeszcze flamandzkie maczugi typu “dzieńdoberek” (goedendag).

Obaj urządzili sobie konkurs na ilość zabitych, więc łucznika była bezrobotna.

Łuczniczka. I możesz mi wierzyć, że dobra łuczniczka (znam jedną czy dwie) zdziesiątkuje albo i zósemkuje oddział goblinów, zanim reszta drużyny w ogóle wejdzie w kontakt bojowy.

Mag natomiast utrzymywał kulę oświetlającej okolicę

Oświetlającą.

Ale jak się boisz, to sam załatwię bestię i potem po prostu się opowie jak było trudno i jak wielki był w tym twój udział

Znów bezsensowne rozpoczęcie zdania od spójnika – w pewnych przypadkach można to uzasadnić, ale na ogół jest uważane za uchybienie stylistyczne. Przecinek przed jak było trudno niezbędny, wchodzi zdanie podrzędne (o czym się opowie?).

powiedział wilczy zwierzoczłek oblizując swoje sztylety.

Jeżeli nawet przecinek przed oblizując nie jest ściśle wymagany, na pewno by się przydał.

Po tylu latach, powinieneś wiedzieć, że Abelard nie zbudował swojego autorytetu na kłamstwie!

Pierwszy przecinek intonacyjny, nieuzasadniony systemem formalnym – w poezji czasem się tak robi dla wskazówki recytacyjnej, w prozie nie ma powodu.

Oj Steve

Po wyrazie oddającym okrzyk zawsze przecinek, z wyjątkiem o przed wołaczem (o mój Boże).

ostatnim razem w honorowym pojedynku na pięści, Czempion Chaosu omal nie odciął ci głowy

W honorowym pojedynku na pięści jest strukturą słabo podrzędną i właściwie nie ma powodu oddzielać jej przecinkami, ale jeżeli już chcesz, to z obu stron. A może w ogóle przenieść to na koniec zdania?

a moje sztylety nie lubią jak jest im zimno.

Przecinek przed jak. Gdy byłoby tu jeszcze lepsze.

– Tak, wiem, że dużo gadam

Twoim zdaniem, ten fragment pasuje stylistycznie do wiekowego mędrca?

Po pierwsze zrobiliśmy tu niezły hałas, a wróg smacznie śpi. Po drugie cała jaskinia

Przecinek po “po pierwsze”, “po drugie”.

Owszem na przestrzeni lat pojawiały się przesłanki o ciemnych smokach

Przecinek po “owszem”. I bardzo gorąco radzę sprawdzić, czym tak naprawdę jest przesłanka.

– Bestia niepokonana od zarania dziejów, podjarałem się! – powiedział Ulmar.

Jest dużo sposobów na pokazanie, że bohater – w porównaniu do swojego towarzystwa – cechuje się luźnym stosunkiem do etykiety. Jeżeli mowa o realiach zbliżonych do średniowiecznych, wciskanie mu w usta współczesnej gwary młodzieżowej należy do najgorszych z tych sposobów.

– W komnacie jest na tyle dużo miejsca by smok mógł swobodnie poruszać się w powietrzu.

Przecinek przed “by”.

– Wystarczy dorwać go zanim odleci – powiedział z uśmieszkiem łotrzyk.

Postawiłbym przecinek przed “zanim”.

zarówno podłożę jak i ściany jaskini

Chyba miałeś na myśli podłoże.

okazji by go zużyć

Znów przecinek przed “by”.

– Pamiętam, straciłem wtedy więcej krwi, niż podczas jakiejkolwiek walki – powiedział łotrzyk

Ponownie nieuzasadniony przecinek przed “niż” i brak kropki na końcu zdania.

Gwoli ścisłości zawsze na wszelki wypadek używam dwóch czarów.

Przecinek przed “zawsze”.

Dlatego zachowując wcześniejszą formację bohaterowie weszli na teren komnaty.

Warto wydzielić przecinkami wtrącenie “zachowując wcześniejszą formację”.

bo tak jak zauważyliście, ja Blazenoir żyję już od wielu tysiącleci.

Napisałbym: ponieważ – jak już zauważyliście – ja, Blazenoir, żyję już od wielu tysiącleci. On się przedstawia, nie definiuje, więc trzeba wydzielić przecinkami (porównaj: Ja mistrz! Ja mistrz wyciągam dłonie!). Przy okazji: naprawdę Blazenoir? Blaze-noir? “Czarna Pożoga” w chorobliwej anglo-francuskiej mieszaninie, u smoka starszego niż obydwa języki? Też nie umiem wymyślać imion, ale to żadne usprawiedliwienie.

Zwłaszcza, że mięso przepełnione energią magiczną smakuje najlepiej.

Grup “mimo że, chyba że, zwłaszcza że” i podobnych nie dzielimy przecinkiem.

 

Przepraszam, ale chyba brakuje mi czasu i sił, aby kontynuować łuskanie błędów – w najogólniejszym sensie zapewne widzisz, o co chodzi: nauka zasad interpunkcji, uwaga przy redakcji tekstu i kilkukrotne czytanie tego, co się napisało, sprawdzanie w słownikach słabo sobie znanych słów i wyrażeń, zastanowienie nad realiami opisywanej epoki (choćby była zmodyfikowana na potrzeby fantastyki).

 

A teraz w sprawach fabularnych… Oczywiście widzę zamysł parodiowania “typowej” literatury fantasy, ale nie można tym wszystkiego wytłumaczyć. Powiedzmy, że od biedy bronią się stereotypowe postaci, choć lepiej byłoby obmyślić własne, różniące się subtelnie od tych stereotypów i podkreślające ich słabości. Natomiast ze spójnością logiczną tekstu jest po prostu źle. Popatrzmy…

Dlaczego uczony radośnie przykłada rękę do destrukcji ginącego gatunku i nie pokazujesz nawet śladu związanej z tym refleksji ekologicznej? Dlaczego obciążony kodeksem honorowym rycerz miałby pojedynkować się na pięści, czynność charakterystyczna dla plebejuszy? Dlaczego po drodze do jaskini trzeba przebijać się przez jakieś hordy (bezpośrednia okolica leża wielkiego drapieżnika bywa raczej niezamieszkana)? Dlaczego zabicie wiekowego smoka jest tak proste, jak użycie zaklęcia zamrażającego, i dlaczego czarodziej nie zrobił tego podczas czczej gadaniny przed walką? Dlaczego król osobiście decyduje o składzie drużyny bohaterów? Dlaczego – skoro nie mają autonomii w tak podstawowej sprawie – mogą z kolei sami wybierać zlecenia i kto je dzieli na poziomy (życie to nie gra komputerowa)? Dlaczego rozbójnicy siedzą w wąwozie i “celowo blokują drogę”, zamiast przebywać powyżej i – choćby przypadkowo, na celowość nie nalegam – zrzucać na podróżnych ciężkie przedmioty w rodzaju głazów, pni drzew, kotłów z wrzącą wodą lub nielubianych towarzyszy? Dlaczego gaz osłabiający najwyraźniej nie działa na łuczniczkę i maga (elfkę jeszcze rozumiem, może mieć odmienny metabolizm, ale chłopak…)? Dlaczego rektor akademii nagle okazuje się bratem króla, choć wcześniej nie było o tym żadnych wzmianek (i rzeczywiście byłaby to bardzo nieprawdopodobna sytuacja w realiach zbliżonych do średniowiecznych)?

I na końcu… istniała jeszcze szansa, aby w znacznej mierze ocalić to opowiadanie, gdybyś cynicznie pokazał, jak król degraduje drużynę i wynosi na piedestał swojego nieudanego bratanka. Zamiast tego mamy nieprawdopodobną psychologicznie samokrytykę i nachalnie wciśnięty morał… Naprawdę myślisz, że ktoś ma ochotę czytać o tym, jak to inteligencja zawsze triumfuje nad siłą, a nepotyzm jest organicznie zły? XIX-wieczna literatura dydaktyczna robiła to dużo subtelniej, a też nie jest lubiana.

 

Podkreślam jednak – może nie jestem odpowiednią osobą do takiej sumarycznej oceny, może mi brakować kwalifikacji i umiejętności, ale wierzę, że widzę u Ciebie zapał i potencjał. Prawdopodobnie wkrótce nauczysz się pisania zajmujących opowiadań. Najważniejsze są pomysły i zdolność kreacji świata, technikalia przy odrobinie wysiłku można opanować.

Pozdrawiam i życzę weny!

Realuc

O ile tekst nie ma być parodią czy czymś w tym stylu, to takie współczesne określenie na samym początku razi dość mocno.

Początek miał być właśnie nieco żartobliwy.

 

oświetlającą?

Mój błąd, wcześniej to zdanie inaczej brzmiało i się wkradła literówka, dzięki za wyłapanie.

 

Kawałek wyżej piszesz o magicznej kuli, która rozświetla okolicę. Po cóż zatem owa kula, skoro cała jaskinia jest oświetlona pochodniami?

Źle się wyraziłem, chodziło mi o to, że sama komnata smoka jest oświetlona pochodniami. Poprawiłem słowo jaskinia na komnata, teraz powinno być zrozumiale :)

 

No to w drodze do głównej komnaty ze smokiem nie było żadnych pułapek, a w bocznych korytarzach jest ich pełno? Toż to zaprzeczenie wszelkich gier RPG! No i skąd nagle wie o tych pułapkach, skoro wcześniej żadnych nie wykrył?

Chodziło mi o to, że w komnacie bossa nie ma pułapek, a w korytarzach były, więc je ominęli.

 

Bo wszystko jest tu tak do bólu ograne, że zęby zgrzytają podczas czytania :( Zaznaczam, że moja opinia jest zupełnie subiektywna, więc nie bierz jej mocno do siebie. Fakt jest jednak taki, że mamy tutaj wszystko to, czego nie powinno być w ciekawej i oryginalnej historii. Stereotypową do granic możliwości drużynę, zlecenie na smoka, happy end rodem z najbardziej oklepanych high fantasy. 

Druga część zupełnie nieco inna, można powiedzieć, że to coś w deseń odbicia lustrzanego? Albo bardziej przeciwieństwa. Pierwsza część to swego rodzaju wprowadzenie, więc jeśli aż tak bardzo nie odrzucają Cię inne rzeczy w moim stylu, to spróbuj drugiej części, nie jest oklepana :) (Edit: po tym co piszą inni, może jednak jest)

 

 

Pierwsza część ma na celu pokazanie jak bardzo Abelard jest inteligentnym magiem, a druga jak potężny mag (ale głupi) może zepsuć dość proste zadanie.

 

Alicella

Opisałeś właściwie dwie prawie identyczne scenki, polegające na walce drużyny z wrogiem.

Celem tekstu było zestawienie jak ważna jest inteligencja maga. Pierwszy czarodziej słynął ze swojego myślenia, analiz, przemyślanych strategii, planów awaryjnych, a drugi był po prostu lekkomyślny i głupi. Dlatego pointą opowiadania jest, że najważniejszym atrybutem maga jest inteligencja.

 

Opisy nie są napisane w sposób plastyczny i pobudzający wyobraźnię czytelnika.

Ostatnio zostałem skarcony za przydługie opisy, więc najwidoczniej popadam ze skrajności w skrajność. Dzięki za uwagę, spróbuję wyciągnąć z tego środek.

 

Ślimak Zagłady

Czym?! Jeżeli masz na myśli “morgenstern”, poprawnym tłumaczeniem jest gwiazda zaranna

Tak o to mi chodziło, dzięki za synonimy, podmieniłem na “wekierę”

 

Twoim zdaniem, ten fragment pasuje stylistycznie do wiekowego mędrca?

Wykłócać się nie będę, ale starsi ludzie przebywający wśród młodzieży, często przyjmują ich nawyki słowne.

I bardzo gorąco radzę sprawdzić, czym tak naprawdę jest przesłanka.

Zmieniłem “przesłanki” na “pogłoski”

 

Przy okazji: naprawdę Blazenoir? Blaze-noir? “Czarna Pożoga” w chorobliwej anglo-francuskiej mieszaninie, u smoka starszego niż obydwa języki? Też nie umiem wymyślać imion, ale to żadne usprawiedliwienie.

</3

 

Dlaczego uczony radośnie przykłada rękę do destrukcji ginącego gatunku

To po prostu mag zwalczający potwory dla dobra swojego gatunku. Zresztą smok zanegował jakiekolwiek pokojowe rozwiązanie. 

 

Dlaczego obciążony kodeksem honorowym rycerz miałby pojedynkować się na pięści, czynność charakterystyczna dla plebejuszy?

Chociażby żeby pokazać, że nawet bez użycia broni jest wspaniały.

 

Dlaczego po drodze do jaskini trzeba przebijać się przez jakieś hordy

Fakt, głupio wyszło, miałem w zamyśle, że smok i te mniejsze potworki są jego sługami albo przynajmniej żyją w symbiozie.

 

Dlaczego zabicie wiekowego smoka jest tak proste, jak użycie zaklęcia zamrażającego, i dlaczego czarodziej nie zrobił tego podczas czczej gadaniny przed walką?

Trudność polegała na walce w ciemności, która objęła cały teren. Normalnie czarodzieje w takich sytuacjach używają zaklęcia rozświetlającego, ale w tym przypadku nie działało.

Zaklęcie zamrażające musiał przygotować (wiem, że niejasno o tym wspomniałem w tekście), a po drugie trafienie smoka nie jest takie proste, dlatego Abelard wyczekał momentu, gdy wróg będzie rozpędzony, a w dodatku blisko, więc nie zdąży zareagować. Niestety zapomniałem też wspomnieć, że e mag na ten czar zużył dużą ilość energii magicznej, więc pudło oznaczałoby porażkę.

 

Dlaczego król osobiście decyduje o składzie drużyny bohaterów?

Chciałem to jakoś uprościć, ale zamysł był taki, że tego typu formacja jest najskuteczniejsza (według ustaleń królestwa). 

 

i kto je dzieli na poziomy

 

Choćby uczeni, którzy mają wiedzę na temat świata, znają rasy istot i ich występowanie, dlatego mogą ustalić, czy będzie to długa wyprawa, obfitująca w walki z silnymi potworami, czy też słabszymi.

 

Dlaczego rozbójnicy siedzą w wąwozie i “celowo blokują drogę”, zamiast przebywać powyżej i – choćby przypadkowo, na celowość nie nalegam – zrzucać na podróżnych ciężkie przedmioty w rodzaju głazów, pni drzew, kotłów z wrzącą wodą lub nielubianych towarzyszy?

Chciałem trochę skrócić i przyspieszyć, dlatego ominąłem scenę zawalania drogi i otaczania podróżnych.

 

Dlaczego gaz osłabiający najwyraźniej nie działa na łuczniczkę i maga (elfkę jeszcze rozumiem, może mieć odmienny metabolizm, ale chłopak…)?

Gaz osłabiał fizycznie, a że oni nie walczyli, to po prostu… zapomniałem wspomnieć o tym jak na nich działa :(

 

Dlaczego rektor akademii nagle okazuje się bratem króla, choć wcześniej nie było o tym żadnych wzmianek (i rzeczywiście byłaby to bardzo nieprawdopodobna sytuacja w realiach zbliżonych do średniowiecznych)?

Po prostu chciałem wpleść motyw, że Charlie dostał posadę w dużym stopniu po znajomości.

 

Dziękuję bardzo za przeczytanie całości i rzeczową analizę mojego opowiadania. Również pozdrawiam :)

Odpowiadasz mi:

Początek miał być właśnie nieco żartobliwy.

oraz ślimakowi:

Wykłócać się nie będę, ale starsi ludzie przebywający wśród młodzieży, często przyjmują ich nawyki słowne.

Nasze zarzuty trochę się pokrywają, gdyż dotyczą używania potocznych sformułowań w niepasujących momentach oraz, co mnie bardziej osobiście razi, używania słów współczesnych, niepasujących w żadnym stopniu do opisywanych przez Ciebie realiów. I żartobliwość nie ma tutaj nic do rzeczy. Może wciąż być żartobliwie, gdy zamienisz słowo impreza na biesiada.

Pisząc tekst w pewnej konwencji choć trochę powinniśmy trzymać się pewnych granic, aby nie wyszło śmieszne nie wiadomo co.

 

W wielu odpowiedziach podkreślasz: chodziło mi to, myślałem o tym itd. Skoro czytelnicy mają wątpliwości, znaczy że nie wyrażasz się jasno. Ćwicz ten aspekt, bo to, co autor ma w głowie podczas pisania, a to co w rzeczywiście przekaże w treści, to dwie różne sprawy.

 

Pierwsza część ma na celu pokazanie jak bardzo Abelard jest inteligentnym magiem, a druga jak potężny mag (ale głupi) może zepsuć dość proste zadanie.

Ok, rozumiem zamysł opowiadania, które ma celu uświadczenie w przekonaniu, iż to inteligencja jest ważną cechą maga. Ale nadal ani to odkrywcze, ani ciekawe. A przynajmniej w tak podanej formie.

impreza na biesiada.

A gdybym użył słowa “przyjęcie”? Biesiada kojarzy mi się z przesiadywaniem i jedzeniem, a miałem na myśli coś w deseń eventu/wydarzenia.

 

Pisząc tekst w pewnej konwencji choć trochę powinniśmy trzymać się pewnych granic, aby nie wyszło śmieszne nie wiadomo co.

Rozumiem, postaram się zwracać na to uwagę w następnych tekstach.

 

W wielu odpowiedziach podkreślasz: chodziło mi to, myślałem o tym itd. Skoro czytelnicy mają wątpliwości, znaczy że nie wyrażasz się jasno.

Zauważyłem i się staram to zmienić, ale na chwilę obecną bezowocnie :(

 

Ćwicz ten aspekt

Masz może jakieś rady jak to osiągnąć?

 

Ale nadal ani to odkrywcze, ani ciekawe.

Rozumiem. Mam w głowie pomysł na następne opowiadanie, więc tym razem będzie bardziej oryginalne :)

A gdybym użył słowa “przyjęcie”? Biesiada kojarzy mi się z przesiadywaniem i jedzeniem, a miałem na myśli coś w deseń eventu/wydarzenia.

 

Podałem tylko przykład. Chodzi o to, że w realiach, które opisujesz, nikt nie powiedziałby: chodź, idziemy na imprezę! Tylko przykładowo: chodź, idziemy na ucztę! Używaj sobie słów jakich chcesz, tylko myśl o tym, czy one pasują.

 

Masz może jakieś rady jak to osiągnąć?

Odpowiem banałem: pisz oraz czytaj. Albo lepiej odwrotnie: czytaj i pisz. A jeśli chodzi o skuteczne przekazywanie własnych myśli do treści, to czytaj napisane przez siebie zdania na spokojnie, z dystansem, zastanawiając się przy tym, czy jest to zrozumiałe dla przeciętnego czytelnika, który w Twojej głowie nie siedzi.

 

Rozumiem. Mam w głowie pomysł na następne opowiadanie, więc tym razem będzie bardziej oryginalne :)

Oby tak właśnie było ;)

 

Rozumiem, dziękuję za rady :)

Cześć!

 

Przeczytałem i ciśnie mi się gdzieś w głowie myśl, że to coś na kształt stenogramu z przebiegu gry komputerowej. Oto 4. (lub 5., nie byłem pewien miejscami) bohaterów przedziera się przez hordy pomniejszych potworów celem zmierzenia się z bossem. Ataki specjalne, rozmowy podczas walki, atmosfera D&D.

W pierwszej części mag wykazuje się bystrością umysłu, w drugiej już inny mag daje się poznać jako niedojrzały, zarozumiały i pyszny. Alle i tak wszystko dobrze się kończy i nie będzie potrzeby odpalać od save’a :-)

Napisane w mocno młodzieżowy sposób imho. O bohaterach nie dowiadujemy się zbyt dużo, nie licząc magów. Ich wzajemne relacje również pozostają nierozpoznane. O świecie również nie za wiele. Morał jest, ale jak na tak długi tekst to trochę mało. Zwłaszcza, że jest on pokazany wielokrotnie w trakcie teksu.

 

Pozdrawiam!

 

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Dzięki za opinię Krar85.

Z mojej strony to w pewnym stopniu była próba napisania sztampowego opowiadania, żeby wybadać grunt. Ostatnio zostałem skrytykowany za zbyt rozległe opisy wyglądu bohaterów, więc chciałem zobaczyć, czy moja nowa wizja tego aspektu będzie właściwa, czy też nie.

 

Następne dwa opowiadania, które mam w planach będą o wiele bardziej oryginalne :)

Jak czytałem przypominały mi się gierki, nad którymi kiedyś przed kompem traciłem długie godziny. Dobieranie balansu drużyny do danych misji itd. Pewnie dla tego sentymentalnie na to patrzę, aczkolwiek bossowie w stylu tego smoka raczej obiecywali, że ….. No zrobią kuku drużynie. 

 

 Drugi mag był “zabójczy” a morał też sprawił że się uśmiechnąłem 

 

 

MPJ 78

Dziękuję za komentarz, cieszę się, że moja grafomania się na coś przydała poprawiając Ci humor i wywołując sentyment :)

Jest tu pomysł, ale IMO niewykorzystany. Poszedłeś po najmniejszej lini oporu i pokazałeś dwie akcje, jedną z dobrym magiem, drugą z marnym. Tylko co z tego wynika, poza oczywistym stwierdzeniem, że jakiś zespół jest tak dobry, jak jego najsłabszy członek. Trzeba było trochę pokombinować, dodać jakóś intrygę, kogoś kto chce upupić tę konkretną drużynę. Pokazać, jak walczą o to, by pozostać w czołówce. A tu nic. Właściwie nawet nie wiadomo, co z drużyną będzie dalej.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz

dzięki za komentarz i przeczytanie moich wypocin, na pewno wezmę sobie te uwagi do serca i przy pisaniu kolejnych tekstów będzie ciekawiej. Postaram się ;)

 

Poszedłeś po najmniejszej lini oporu

 Jest okazja, że ode mnie też się można czegoś nauczyć. Poprawna forma to “iść po linii najmniejszego oporu”. 

 Jest okazja, że ode mnie też się można czegoś nauczyć. Poprawna forma to “iść po linii najmniejszego oporu”.

Fakt, biję się w piersi i postaram zapamiętać :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Fakt, biję się w piersi i postaram zapamiętać :)

Cieszę się, że się do czegoś przydałem :)

Po przeczytaniu pierwszej części, miałem ochotę napisać, że to nie opowiadanie, tylko scena. Na końcu pojawił się morał, więc Twoja historia jest “o czymś”. To dobrze. Można dyskutować, że porwało, albo nie porwało – to rzecz gustu. Mój mówi: nie. Ale głównie z powodu tego, że opisujesz, a nie pokazujesz i to w najmniej lubiany przeze mnie sposób, czyli ustami bohatera. 

Niemniej, na Twoim miejscu pisałbym dalej.

Cześć, ManeTekelFares!

Dzięki za opinię. Od siebie tylko napiszę, że to opowiadanie było swego rodzaju eksperymentem. Postanowiłem napisać coś sztampowego wręcz oklepanego i jednocześnie wprowadzić poprawki na podstawie wniosków wyciągniętych po poprzednim opowiadaniu.

Zapraszam do przeczytania S.M.L. – tam jest o wiele bardziej oryginalnie i konwencja jest zupełnie inna.

Niemniej, na Twoim miejscu pisałbym dalej.

Dzięki za zachętę :D

Nie należę do osób, które łatwo się poddają, a i pomysłów w sumie też na chwilę obecną mam kilka, więc zapewne jeszcze natkniesz się na mój nick w poczekalni :)

Pozdrawiam :) 

Nowa Fantastyka