Schodzi teraz po szerokich schodach, po czerwonym dywanie. Do mnie, właśnie do mnie. Słyszę pomruk zachwytu za moimi plecami. Tłum zgromadzony w kościele jest oczarowany jej urodą. Nic dziwnego, jest taka piękna, aż oczy bolą od patrzenia. Cała w bieli i koronkach, promieniejąca i jasna. Wyśniona, wymarzona panna młoda.
A mnie przez głowę przelatuje tylko jedna myśl: nigdy nie miałem szczęścia do kobiet.
***
– Wszyscy chłopcy to dzikusy. – Moja matka kręciła głową z dezaprobatą, kiedy wracałem do domu z rozbitym nosem lub dziurą w nowych spodniach. – Wszyscy faceci to bestie! – Przewracała oczami z niesmakiem, kiedy mój ojciec wracał nad ranem pijany, ze śladami szminki na kołnierzu. Cóż, trudno mu się dziwić, w okolicznych wioskach było mnóstwo ładnych i chętnych kobietek, dla których randka na sianie z panem zamku (niezbyt dużego i nadgryzionego zębem czasu, ale jednak co zamek to zamek) była jak złapanie Pana Boga za nogi. Moja mama natomiast do najpiękniejszych nie należała.
Kiedy miałem osiem lat, którejś nocy ojciec po prostu nie wrócił z jednej ze swoich eskapad. Krążyły plotki, że uciekł z córką młynarza do wielkiego miasta, gdzie oboje zaczęli życie na nowo. A może zjadły go wilki, które tamtej zimy rozzuchwaliły się wyjątkowo i stadami podchodziły aż pod samą bramę zamku. Nigdy nie dowiedziałem się prawdy o jego dalszych losach. Jedno było pewne: po zniknięciu ojca moja mama zdziwaczała na dobre. Zamknęła się w sypialni i śpiewała całymi nocami psalmy, aż któregoś dnia pod zamek podjechał powóz z pobliskiego szpitala. Doktorzy zapakowali mamusię w biały kaftan i wywieźli. Zostałem sam. Jeśli nie liczyć całej masy służby na czele z ochmistrzynią i majordomusem. Ci co prawda byli tak zajęci opłakiwaniem smutnego losu mych rodziców, że niewiele miałem z nich pożytku.
No i jeszcze ta nieszczęsna czarownica… Tłumaczyłem jej jak komu dobremu, że mam tylko jedenaście lat i dopóki mama nie wróci, nie mogę przyjmować gości. Proponowałem, że opłacę jej pokój w gospodzie w najbliższej wiosce, ale jak się baba uprze… Ona chciała nocować na zamku i już! W końcu odwróciła się na pięcie, wysyczała coś o nieznośnych, rozpuszczonych bachorach i rzuciła na mnie czar. A kiedy ochmistrzyni próbowała stanąć w mojej obronie, ta wariatka zamieniła ją w imbryk. No i potem już poszło… Czarownica, śmiejąc się histerycznie, zamieniła całą służbę w różne sprzęty domowe. Najgorzej miał nasz nadworny specjalista od drobnych napraw i kanalizacji, z którego zrobiła chodzący i mówiący wychodek. Mówię wam, takie coś nawet jedenastolatka może cofnąć do okresu moczenia się w łóżko.
Na koniec czarownica stwierdziła, że mimo wszystko okaże łaskawość i da nam jeszcze jedną szansę. Muszę tylko rozkochać w sobie jakąś uroczą dziewuszkę, którą również pokocham szczerą i prawdziwą miłością. I w dodatku zrobić to, zanim ostatni płatek z róży rosnącej na krzaku w ogrodzie opadnie.
– Pani, co jest, przecież to dzieciak jeszcze! Co pani, jakieś pedofilskie związki chce promować? – zdenerwował się majordomus Trybik, aż mu wskazówki zadygotały z nerwów.
– No dobra, ma na to dziesięć lat. Do dwudziestych pierwszych urodzin – zgodziła się wspaniałomyślnie wiedźma i zniknęła z zamku oraz mojego życia. I bardzo dobrze, bo magii i histerycznych starszych kobiet miałem już serdecznie dosyć.
Cóż, trzeba było pogodzić się ze smutną rzeczywistością. Na szybkie odczarowanie szansy nie miałem. Ochmistrzyni i majordomus zgodnie stwierdzili, że w tym wieku mam się skupić na nauce, a nie myśleć o dziewczynach. Patrząc zresztą w lustro na moją facjatę – pełną pryszczy, porośniętą rzadkimi włoskami tu i ówdzie, z małymi oczkami o opadających jak u smętnego spaniela powiekach – stwierdziłem, że dużo szans u kobiet i tak nie mam.
No i sobie żyliśmy spokojnie. Nauczyłem się za potrzebą chodzić za krzaczki w ogrodzie oraz nie zaglądać w nocy do kredensu, gdzie w strasznym ścisku spały talerze i filiżanki. Czułem się trochę dziwnie, siadając na fotelach i krzesłach. Jedne jęczały, że jestem strasznie ciężki i aż poręcze je bolą, a inne po prostu… jęczały. No ale jakoś dało się żyć, nawet jeśli w końcu zacząłem siadać i sypiać na podłodze jak zwierzę.
Mijały lata i moja służba coraz bardziej zaczęła naciskać, że przydałoby się znaleźć jakąś panią domu… Ale skąd niby miałem im ją wziąć? Możecie sobie wyobrazić, że do Bestii nie przychodzi zbyt wiele zaproszeń na podwieczorki zapoznawcze. Kamerdyner-świecznik zaproponował mi coś dziwnego, jakiś Tinder w komórce, ponoć najnowszy krzyk mody i szansa dla samotnych. Wszyscy jednak przesuwali mnie w lewo.
Aż pewnej burzowej nocy pojawił się on. Szalony wynalazca mieszkający nieopodal. Czy szalony to nie wiem, ale pijany w trzy d… No, bardzo pijany. Próbowaliśmy ułożyć go do snu w jednej z komnat, ale kiedy zwymiotował do szafy, od czego dostała biedaczka spazmów (wychodek uciekł i ukrył się w ogródku, czemu się wcale zresztą nie dziwiłem), przenieśliśmy wynalazcę do przytulnego i małego, a przede wszystkim pozbawionego sprzętów pokoiku w lochach. Tam zapadł w pijacki sen, mamrocząc coś o ślicznych córkach na wydaniu i problemach z posagiem.
Następnego ranka obudził mnie dziki lament i kobiece krzyki. Podskoczyłem na równe nogi przerażony, że to powróciła czarownica, albo, co gorsza, moja matka. Ale nie, przy wejściu stała i zawodziła osóbka zdecydowanie od mojej matki młodsza i ładniejsza. Za to równie głośna.
– O mamusiu, o losie! Mój biedny tatulek! Cóżeś mu zrobił potworze! Nie wolno ci go więzić! Ja się nie zgadzam!
– No dobrze, to może go zbierzesz jakoś i… – zaproponowałem uprzejmie, ale panienka weszła mi w słowo.
– Na pewno mogę coś zrobić, abyś się zlitował i zmienił zdanie! Wszystko, co tylko zechcesz… – dziewczę oblizało sugestywnie wargi i przybliżyło się. Cofnąłem się w popłochu na schody.
– Ee… No, tak w ogóle, to jakbyś mogła posprzątać w szafie…
– Wiem już! – dziewczyna wykrzyknęła radośnie – zostanę tu zamiast mojego ojca, aby umilać ci twą samotność, Bestio!
Już chciałem zaprotestować, ale pani Czajnik wylała mi strumyk wrzątku na stopę.
– Pamiętaj o klątwie! – syknęła.
– Ee… No dobrze, niech będzie. A możesz mi umilać tę samotność odrobinę ciszej? I najlepiej jakbyś nie wchodziła do moich komnat, cenię odrobinę prywatności… – powiedziałem, czując, że stoję na przegranej pozycji.
No i zaczęło się. Ani się obejrzałem, a staruszek wymaszerował rześkim krokiem z lochów prosto za bramę, a Bella (bo tak kazała się nazywać, wydymając dumnie usta i trzepocząc rzęsami) przejęła w posiadanie cały zamek. Miałem poczucie, że już nigdzie nie ma dla mnie miejsca. Wieczorami odstawiała jakieś tańce ze sztućcami, namiętnie i masowo dokarmiała ptaki, przez co wszystkie gargulce na dachu były, za przeproszeniem, obsrane po uszy. W dodatku narobiła koszmarnego bałaganu w bibliotece.
– Panie, pamiętaj o klątwie, zaproś ją na jakiś romantyczny obiad – podpowiadał z naciskiem majordomus Trybik.
– Jaki romantyczny, codziennie jemy razem i w dodatku wyjada wszystkie najlepsze kąski – odpowiedziałem z żalem, bo Bella apetycik miała, że hoho.
Traf chciał, że panna to usłyszała i strzeliła focha.
– Jeszcze mi zaraz wypomnisz, że robię się gruba! – wybuchnęła płaczem, wskoczyła na konia i pojechała w ciemny las.
– No i krzyżyk na drogę – mruknąłem, ale pani Czajnik zabulgotała groźnie.
– Dobrze, dobrze, pojadę po nią. – Wiedziałem, że nie mam szans w starciu z rozzłoszczonymi kobietami. Zwłaszcza tak gorącymi jak pani Czajnik.
Wyruszyłem za Bellą. Oczywiście tej fujarze udało się wjechać w środek jedynego chyba w promieniu stu kilometrów stada wilków. I w dodatku spadła z konia. Nie miałem wyboru, musiałem wkroczyć do akcji. Walka była zacięta i nie wiadomo, jak by się skończyła, gdyby Bella nie wyciągnęła nagle spod sukni pistoleciku i nie postrzeliła kilka wilków. Całkiem nieźle strzelała jak na dziewczynę. Szkoda tylko, że w ferworze walki trafiła i mnie.
Następne, co pamiętam, to leżałem w komnacie zamku, a Bella, pani Czajnik i reszta służby krzątała się wokół mnie.
– Ach, panie, uratowałeś mi życie – słodko wyszeptała Bella. – Zabiłeś tyle wilków! A wiesz, co to znaczy?
– Że mam przechlapane u ekologów i zaraz zaczną się pikiety u bram zamku? – odszepnąłem jej trochę mniej słodko.
Bella spojrzała na mnie dziwnie.
– Że moje życie należy do ciebie – powiedziała z naciskiem. – Ja cała należę do ciebie i możesz zrobić ze mną, co chcesz. – Osunęła się wdzięcznie na łóżko.
– Ałaa! – wrzasnąłem, bo na nowo zabolała mnie rana. – Świetnie, cieszę się bardzo. A czy mogłabyś teraz dać mi trochę pospać? Proszę…
Pani Czajnik gwizdnęła ostrzegawczo.
– A potem zrobię z tobą, co chcę. Obiecuję. Jak tylko trochę odpocznę – dodałem pospiesznie.
Bella wyszła jakby obrażona. Nigdy nie zrozumiem kobiet…
***
Mijały dni. Moja rana z wolna się goiła. Za to Bella jakby straciła entuzjazm do śpiewów i karmienia ptaszków, natomiast smętnie i znacząco wzdychała po kątach.
– Powinieneś, panie, zapytać, co jej jest – powiedział z naciskiem majordomus.
– Bello, co ci jest? – zapytałem z rezygnacją.
– Ach, myślałam, że nigdy nie spytasz! – Spojrzała na mnie z wyrzutem, przyłożyła dłoń do falującej piersi i wybuchnęła płaczem. – Tak tęsknię za moim tatuśkiem!
– Hmm… Myślę, że możemy temu zaradzić. Weź sobie konia ze stajni i jedź do niego. Zwalniam cię z twojej obietnicy – rzekłem wspaniałomyślnie.
Bella patrzyła na mnie z otwartymi ustami.
– Oczywiście, będę za tobą bardzo tęsknić, i w ogóle – dodałem pospiesznie – ale jestem gotów na to poświęcenie dla twojego szczęścia. Czułbym się fatalnie, oddzielając cię od ukochanego ojca.
Bella nadal spoglądała na mnie uważnie. Wyglądała niemal tak, jakby w jej głowie obracały się małe trybiki.
– Ja też za tobą będę tęskniła, panie – powiedziała. – Błagam cię zatem, daj mi na pożegnanie to zaczarowane lusterko, abym mogła w nim oglądać twoją twarz.
– Co? Dobrze, nie ma sprawy. – Odkąd w zamku pojawiło się wi-fi, przestałem kompletnie korzystać z tego magicznego bubla. – Bierz i jedź, moja piękna!
Pani Czajnik i majordomus Trybik byli niepocieszeni, ale ja napawałem się ciszą i w spokoju zabrałem się do robienia porządku w bibliotece. Właśnie ustawiałem książki Pratchetta w porządku alfabetycznym, stwierdzając że zgrozą, że Bella wypaćkała połowę stron „Koloru magii” czekoladkami, gdy pod oknami usłyszałem wrzawę.
– No i co tym razem? – westchnąłem poirytowany i wyjrzałem. Pod bramą zamku kłębił się wściekły tłum z widłami i pochodniami
– Mogłem się tego spodziewać – jęknąłem i wyszedłem na balkon, aby załagodzić konflikt.
– Słuchajcie, to było niechcący z tymi wilkami! – zacząłem tłumaczyć, ale jakiś czarnowłosy młodziak z wielkim łukiem wrzasnął:
– Do ataku!
W moją stronę poszybowały kamienie. Postanowiłem strategicznie wycofać się do środka. Rozpoczęła się zacięta bitwa. Wierzyłem głęboko w siłę furii zirytowanych sprzętów domowych, więc zdecydowałem po prostu im nie przeszkadzać. Rzeczywiście, sądząc po odgłosach z dołu, radzili sobie z napastnikami całkiem nieźle. Właśnie wróciłem do porządkowania książek na półkach, kiedy drzwi biblioteki otworzyły się z trzaskiem i do środka wpadł młodzieniec z łukiem.
– Giń, Bestio! Zasługujesz na śmierć za pohańbienie najpiękniejszej i najbardziej niewinnej panny w okolicy!
– Przepraszam, o co chodzi? – Zmarszczyłem brwi.
– Umieraj, potworze! – wykrzyknął i napiął łuk.
– Tylko nie w tę półkę, to białe kruki! – ryknąłem i rzuciłem się do ataku, bo krzywo wypuszczona strzała poleciała prosto w pierwszą edycję „Gry o tron”. Zaczęliśmy się przepychać. Udało mi się wyszarpnąć łuk temu wariatowi, ale wyciągnął zza pazuchy nóż. Tego było już za dużo, więc posłałem go jednym celnym sierpowym na ziemię. Niestety dosłownie na ziemię, kilkadziesiąt metrów w dół, bo wyleciał przez okno biblioteki.
– Cały witraż do wymiany! I to w moje urodziny! – jęknąłem.
W drzwiach stanęła Bella.
– Ukochany, całuj mnie szybko, ostatni płatek róży opada! – wykrzyknęła dramatycznie. – Ja cię odczaruję!
– Całuj ją, głupcze! – krzyknęła pani Czajnik.
– Gorzko, gorzko! – zaintonowały wszystkie sprzęty, które wyszły cało z potyczki na dole. Nigdy nie umiałem radzić sobie z presją społeczną. Chwyciłem Bellę w objęcia i wycisnąłem całusa na jej różanych usteczkach..
***
No i oto jestem. Czekając na dole schodów na moją pannę młodą. Prezentuje się naprawdę ładnie, muszę to przyznać. Moja służba też wygląda całkiem nieźle w ludzkiej postaci. Za to ja, niestety… Cóż, powiedzmy tylko, że coś się to odczarowanie nie udało w moim przypadku. Zostałem brzydki jak noc.
Moja narzeczona zapewniała co prawda, że w niczym jej to nie przeszkadza. „Przynajmniej nie będę się musiała martwić o twoją wierność” – powiedziała ze złośliwym chichotem. Cóż, wolałem to uznać za nieszkodliwy żart narzeczeński.
Wesele było huczne. Jej ojciec upił się jak zwykle i zwymiotował na dekolt krawcowej, która wcześniej była szafą. Biedaczka nie miała do mojego teścia szczęścia.
Nurtowało mnie jedno pytanie i postanowiłem zadać je mojej świeżo poślubionej żonie, kiedy wieczorem układaliśmy się do snu.
– Bello, skąd właściwie ci wieśniacy wiedzieli, że tu jestem? I co ten młody… jak mu tam było? Gaston? Bredził o pohańbieniu jakiejś niewinnej dziewicy?
Na twarz mojej pięknej wypełzł całkiem nieładny uśmiech.
– Więc jednak nie jesteś taki głupi, na jakiego wyglądasz… – prychnęła – oczywiście, że pokazałam mu ciebie w magicznym lusterku. Łatwo uwierzył, że taki potwór jak ty trzymał mnie tu siłą. Biedny wioskowy głupek, był taki we mnie zakochany… Ale ja zawsze miałam większe ambicje, niż zostać jakąś bidną żonką myśliwego, wychowywać bandę bachorów i klepać z nimi biedę w chacie pośród lasów!
Zrobiło mi się zimno.
– Więc zaplanowałaś to wszystko od samego początku – powiedziałem cicho.
Bella zaśmiała się perliście.
– Oczywiście! Pan zamku to pan zamku, nawet jeśli jest niezbyt urodziwy. Jednak zdawałeś się być tak niezainteresowany moimi wdziękami… Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jak wieśniacy cię zabiją. Przynajmniej mogłabym ubiegać się o część spadku w ramach odszkodowania za straty moralne. Ba, może nawet zamieszkałabym w zamku z moim Gastonikiem. Cóż, biedny głupiec okazał się gorszym strzelcem, niż przechwalał się w gospodzie. Ale w sumie, i tak wyszło na moje, czyż nie? – Bella zdjęła z głowy śnieżnobiały welon i rzuciła mi zwycięski uśmiech.
– I ty tak mi to na spokojnie mówisz? – Czułem narastający gniew.
– Och, głuptaku, a cóż ty mi możesz zrobić? – Bella wyglądała na naprawdę zadowoloną z siebie. – Nadal jesteś tylko Bestią. A ja Piękną. Komu uwierzą, jeśli pójdziemy i opowiemy im swoje wersje wydarzeń? Może nawet kiedyś napiszą o nas bajkę… Ostatecznie, czyż to nie jest romantyczna historia?
Jak wspominałem, nigdy nie miałem szczęścia do kobiet. I może nie jestem geniuszem intelektu, ale wiem, kiedy przegrywam. Uśmiechnąłem się do mojej prześlicznej żony i grzecznie wycofałem się do swojej biblioteki.
Zresztą do wszystkiego można się przyzwyczaić. Niektórzy chcieliby żyć jak w bajce. Podejrzewam, że za ileś lat uznają mnie za szczęściarza. Mam zamek i piękną żonę. I młodego, przystojnego ogrodnika, który coraz częściej ćwiczy w ogrodzie strzelanie z łuku, ku radości kibicującej mu stale Belli.
Ale o tym, co zapewne zdarzy się dalej, nikt już nie napisze bajki.