- Opowiadanie: Mordoc - Gardenville

Gardenville

Edit: Wprowadziłem poprawki,  więc teraz nie powinno brakować wyrazów w treści.

 

To moje drugie opowiadanie na stronie. Po dość dziwnym tekście “Najgorszy z najgorszych” (https://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/26818), postanowiłem napisać coś bardziej normalnego, żeby nie powiedzieć sztampowego.  Wyszedł mi dość długi potworek, ale może będą tacy, którzy dobrną do końca. Zapraszam zatem do czytania i dzielenia się opiniami :)

 

PS

To jest skrócona wersja opowiadania “Gardenville”. Prawdopodobnie udało się dokonać zabiegu bez uszczerbku na treści. Starą wersję  zgodnie z zaleceniami usunąłem :) 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Gardenville

Nocą w blasku księżyca, przez las przedzierał się dwudziestoletni młodzieniec. Lekki wiatr smagał bujną, brązową czuprynę, a ogień pochodni odbijał się w błękitnych oczach rozświetlając radosną twarz. Tę zdobił szeroki uśmiech i równe, zadbane zęby.

Strój chłopaka nie zdradzał pochodzenia, gdyż szara tunika, luźne spodnie w tym samym kolorze i czarne buty za kostkę nie były trudno dostępnymi towarami. Podobnie jak skórzany plecak. Inaczej było w przypadku młota.

Kunszt oręża zawarto w solidności i prostocie. Trzonek poza wcięciami zapobiegającymi wyślizgnięciu, nie posiadał żadnych zdobień, ale był wykonany bardzo równo. Tak jak głownia o kształcie prostokątnej bryły zaokrąglonej w narożnikach. Na niej widniał symbol kowadła z wielką literą S na środku.

Młodzieniec spoglądał właśnie w stronę wyłaniającego się miasta, gdy zauważył ruch w gęstwinie. Natychmiast się zatrzymał, dobył broni i spoważniał. Z uwagą się rozejrzał i nasłuchiwał. Ale nie usłyszał nic prócz szelestu liści. Dlatego uznał, że to wyobraźnia. Odetchnął z ulgą i chciał ruszyć dalej, gdy nagle z mroku wyłoniła się wielka sylwetka o pokracznym kształcie.

Gdyby nie refleks, pazury monstrum rozszarpałyby chłopakowi szyję. Ale nie był słabeuszem. Po uniku rzucił plecak oraz pochodnię i ruszył do szarży. Energicznie zamachnął się młotem i bez problemu trafił w okolice czegoś, co mógłby nazwać głową. Nie przyniosło to efektów, więc teraz bestia atakowała, a jej ofiara się uchylała.

Raz za razem szpony zahaczały o unoszące się bezwładnie ubranie, mijając skórę właściciela o milimetry. Było tak do momentu, gdy podróżny zaatakował. Tym razem zmienił taktykę. Zamiast silnego uderzenia wyprowadził kilka słabszych, ale szybszych i celniejszych. Młot świszczał w powietrzu nieprzerwanie atakując cel. Ale nadal nie przynosiło to pożądanych skutków. Głownia i trzonek przenikały przez mroczny kształt jak przez dym, nie wyrządzając szkody. Dlatego podróżny mógł jedynie skupić się na unikach.

 Z każdą minutą zmęczenie i głód dawały mu się we znaki, więc zaczął godzić się z najgorszym scenariuszem. Choć umysł tracił nadzieję, ciało wciąż unikało ataków. Z czasem jednak bardziej mozolnie i z mniejszą gracją. Aż w końcu przy jednym odskoków bohater poczuł ból. Szpony dosięgły go, zostawiając potrójny, krwisty ślad na brzuchu.

Upadł na ziemię, oczekując śmierci. Wtedy w ciemnościach zauważył kolejny kształt. Nie przyjrzał się niewyraźnej sylwetce nieznajomego, bo jego uwagę przykuło uszkodzone ostrze topora. Zanim stracił przytomność zauważył, że zraniło bestię.

 

* * *

 

Obudził się rankiem w sali szpitalnej wypełnionej dwoma rzędami łóżek. Wszystkie posłania prócz jego były wolne.

Na krześle obok siedział mężczyzna. Około trzydziestki, blada cera, czarne włosy związane w kitkę, odsłonięte czoło, wygolone boki, pogodne zielone oczy i gęsta broda spleciona w warkoczyki. Właśnie te szczegóły rzuciły się w oczy rannemu.

– Alison Carter – przedstawił się nieznajomy, wyciągając przed siebie umięśnione ramię.

– Roger Wander – odpowiedział i ścisnął dłoń nowo poznanego. Teraz zwrócił uwagę na jego niecodzienny strój. Składał się z niebieskiego T-shirtu z logiem przedstawiającym "MV", luźnych jeansów oraz czarnych trampków. Jednak najistotniejszym szczegółem dotyczącym Alisona był oparty o krzesło topór. Ten sam, który zranił tamtą maszkarę. – Dzięki za wczoraj.

– Nie ma o czym mówić. Miałbym cię na sumieniu.

– A tak właściwie co to było? – próbował poderwać się z łóżka, ale Carter go powstrzymał.

– Musisz odpoczywać, a przynajmniej do czasu wizyty lekarza. Może nie czujesz ran, ale to nie znaczy, że się magicznie zagoiły. Choć jestem pod wrażeniem działania tamtej rośliny – wskazał palcem na stojące na parapecie doniczki. Z każdej z nich wyrastały po cztery czerwone, zagięte liście tworzące układ o kształcie krzyża. – Regenacea, czy jakoś tak. Przydatna. Widziałem jak pielęgniarka starła na papkę i nasmarowała ci rany. Po chwili grymas bólu zniknął, a widzę, że także regeneracja tkanek została przyspieszona. Ciekawe czym jeszcze Gardenville mnie zaskoczy.

– Gardenville? – powtórzył Wander.

– Miasto, w którym się znajdujemy. A co do twojego pytania. To był demon. Agresywna bestia i niestety rozumna. Do tego trudna do ubicia, bo odporna na zwykłe ataki. By ją pokonać trzeba specjalnych technik lub broni wykutej w smoczym ogniu. Takiej jak moja – wskazał na oręż. 

– Czyli ubiłeś maszkarę?

– Niestety nie. Uciekła gdy tylko zorientowała się, że jestem w stanie.

– I dobrze, przynajmniej będę mógł się zrewanżować – powiedział Roger szczerząc się.

– Czy ja nie mówiłem, że powinieneś odpoczywać?

– Oj tam. Powiedz lepiej, skąd masz takie wyczesane wdzianko? – spytał i dopiero teraz zwrócił uwagę w co sam jest ubrany. Miał na sobie jedynie spodnie i opatrunki.

– Mówi ci coś nazwa Modeville?

– Nie.

– To miasto słynące z przemysłu odzieżowego. Można tam dostać najlepszej jakości tkaniny i oryginalne stroje.

– Stamtąd pochodzisz?

– Nie. Ja urodziłem się w Marist, największym mieście portowym Królestwa Centralnego.

– Brzmi fajnie, nie to co moje nudne Talium.

– Słynne metalowe miasto, słyszałem o nim. Czemu twierdzisz, że jest nudne?

– Bo dookoła jest tylko metal i nudni ludzie. Wyobraź sobie, że jesteś w moim wieku i żyjesz w świecie, w którym twoi rówieśnicy nie mają żadnych marzeń i zainteresowań. Dwadzieścia lat a zamiast cieszyć się młodością, uganiają się za babami, robią dzieci, a resztę czasu wypełniają pracą. Musiałem się stamtąd wyrwać, bo nie ma tam nikogo, kto byłby prawdziwym sobą. Wszyscy dopasowują się do miasta i są jak wyroby tego samego kowala.

– Jeśli tak na to spojrzeć, to Marist nie jest lepsze. Tam pracuje się głównie przy rozładunku towarów lub wypływa w morze na połów. A największą atrakcją jest przypłynięcie statku handlowego z Cesarstwa Wschodu.

– Więc pewnie dlatego się stamtąd zwinąłeś.

– I tak i nie. W dużym stopniu to kwestia mojego charakteru. Jestem raczej lekkoduchem, który nie potrafi nigdzie zagrzać miejsca. I tak sobie podróżuję, czasem z wiatrem, czasem pod, czasem do konkretnych miejsc lub w konkretnym celu, a czasem po prostu idę przed siebie ciesząc się, że każda chwila mnie zaskakuje nieznanym.

– Głębokie. A jak tu trafiłeś? Bo ja to się w sumie zgubiłem. Błąkałem się po lesie, aż skończyło mi się jedzenie i w końcu obudziłem się w tym łóżku – wyszczerzył się Roger, a Alison lekko uśmiechnął.

– Słyszałem pogłoski o kowalu wykuwającym oręż w smoczych płomieniach, więc liczę, że naprawi mi topór.

– Zaraz, jeśli wykuwa w smoczych płomieniach, to smok też gdzieś tu jest?

– Zgadza się.

– To grubo. Myślisz, że istnieją na tym świecie też inne rozumne stwory? Smoki, demony to wiem, ale w bajkach jest mowa choćby o krasnoludach, elfach czy goblinach.

– Cóż, w trakcie podróży zdążyłem zwiedzić niemal cały świat, ale w żadnym z krajów nie spotkałem się z innymi rasami niż zwykle. Ale niewykluczone, że gdzieś daleko istnieją krainy, do których sposobu dotarcia jeszcze nie odkryto. Więc nie trać nadziei, bo może akurat tobie się uda.

– Fajnie by było… A tak w ogóle wracając do twojego topora. Nie wolałbyś nowego? I w sumie czemu nie poprosisz o pomoc tego, który go wykuł?

– To pamiątka przekazywana z pokolenia na pokolenie, więc nie ma pewności, że jej twórcy żyją. Niestety akurat w moich rękach uległa uszkodzeniu. Więc to ujma na honorze, którą od jakiegoś czasu próbuję naprawić.

– Mogę o coś spytać?

– Pytaj.

– Na czym tak załatwiłeś to ostrze?

Alison westchnął ciężko.

– Walczyłem z przeciwnikiem przewyższającym mnie o kilka klas. Gdy próbowałem zablokować jedną z jego technik, ostrze skończyło w takim stanie jak widzisz.

– I co wtedy zrobiłeś? – spytał Wander z przejęciem, a Carter ponownie westchnął.

– Podkuliłem ogon i uciekłem.

– Widzę, że pacjent się obudził – powiedziała stojąca w drzwiach tęga, starsza kobieta o nieco męskich rysach twarzy. Miała na sobie zielony pielęgniarski fartuch i chodaki w tym samym kolorze. Po przekroczeniu progu sali od razu podeszła do łóżka Rogera i wręczyła mu słoiczek z ciemnoróżową substancją. – Niech smaruje rany, to się szybciej zagoją.

– To jest ta cała regeneracjaea? Nie stać mnie – powiedział.

– Ta maść złociutki nazywa się regenacea. A co do kosztów, to leczenie ran otrzymanych w starciu z potworem finansuje miasto. Tak zarządził burmistrz i nic mi do tego. Jednak odradzam wychodzenia nocą. Chyba, że ktoś jest na tyle głupi, by próbować sił z tym paskudztwem. Wtedy zapraszam ponownie, a jak nie do nas, to na cmentarz. Miejsce się znajdzie – zakończyła wywód rechocząc.

– A czy pacjent może już swobodnie chodzić, czy raczej powinien odpoczywać?

– Jak dla mnie, to on może nawet tańczyć i nic mu się nie powinno stać. No chyba, że za partnerkę wybierze sobie tę nocną marę – rzuciła przez ramię i wyszła.

Roger natychmiast się zerwał i założył ubranie. Jego poszarpana tunika nadawała się do wyrzucenia, więc wyciągnął z plecaka identyczną, tylko w białym kolorze. Po spojrzeniu na nią przeniósł wzrok na rozmówcę.

– Szpitale zawsze kojarzyły mi się z bielą, a tutaj widzę wszystko zielone.

– Tak, w końcu Gardenville nosi miano zielonego miasta.

– To wszystko inne też tak pomalowane?

– Wyjdziemy na zewnątrz, to zrozumiesz.

Po opuszczeniu szpitala, bohaterowie odetchnęli świeżym powietrzem i nacieszyli oko bujną roślinnością dominującą w krajobrazie miasta. Roiło się tu od przydrożnych drzew owocowych i małych zagajników. Były także ogródki zapełnione po brzegi warzywami. Zaraz za nimi znajdowały się pokryte gęsto bluszczem domy. Z jakichś przyczyn na ich drzwiach widniały malowidła przedstawiające płomienie. W miejscach, w których nie było budynków rozpościerały się łąki bogate w wielokolorowe kwiaty i zioła o rozmaitych właściwościach. Gdzieś pośrodku znajdowało się także wiele mniejszych sadzawek pokrytych niekiedy zieloną rzęsą lub lilią wodną. Przepływały tutaj także niewielkie strumyki, będące odnogami szerokiej rzeki, nad którą bawiły się dzieci i wypoczywali dorośli.

Ratusz miejski, podobnie jak szpital, nie był porośnięty. Od prostokątnej przychodni, odróżniały go szpiczaste wieżyczki i liczne zdobienia w postaci malowideł, przedstawiających wielokolorowe kwiaty. Miejsce to nazywano Zielonym Domem, bo właśnie tutaj mieszkał i pracował burmistrz. 

Nim Roger chwycił za klamkę, zza drzwi gmachu wyłoniła się ładna, młoda kobieta o ciemnej karnacji. Ułożenie jej cienkich, czarnych dredów przypominało hełm. Spod niego wyglądały radosne brązowe oczy, a na każdym z policzków miała wytatuowany biały kieł. Jej bujny biust owinięty był jakimś zielonym płótnem, natomiast brzuch lekko zarysowany mięśniami pozostawał odsłonięty. Poniżej linii pępka znajdowała się spódniczka z rozcięciem. Była z identycznego materiału, co góra stroju. A sandały z brązowej skóry.

Atrakcyjność kobiety natychmiast przyciągnęła spojrzenia Rogera i Alisona. Zauważyła to, więc uśmiechnęła się zalotnie i puściła oczko, a oni się zaczerwienili.

Prawie przeoczyliby szare, pręgowane zwierzę o gabarytach tygrysa, na którym siedziała trzymając skórzaną torbę.

Za nimi szedł szczupły mężczyzna. Jego głowę skrywał brązowy kaptur, a twarz biała maska z otworami ocznymi o ostrych kształtach. Szyję miał opatuloną szarym szalem, a tors brązowym kubrakiem z długim rękawem. Jego spodnie, skórzane kamasze i rękawiczki z pazurami były w tym samym kolorze. Innym szczegółem była czerwona peleryna na jedno ramię.

– Co to za jedni? – spytał Wander odprowadzając nieznajomych wzrokiem.

– O ile to mężczyzna, to na jego temat nie wiem więcej od ciebie. A co do kobiety, to szamanka z Imperium Południa.

– I oni tam tak sobie jeżdżą na tygrysach?

– Głównie szamani jakieś pakty mają ze zwierzętami, czy coś. Poza tym to nie tygrys, tylko kot.

– Kot? Słyszałem, że lwy i tygrysy to duże koty, ale zwyczajne koty są mniejsze.

– Zwyczajne tak, ale na południu istnieje kraina wielkich bestii. Tam wszystkie zwierzęta są o wiele większe.

– Świat jest niesamowity. Będę musiał się tam kiedyś wybrać.

– Tylko się nie zgub znowu, bo blisko to nie jest.

Chwilę później weszli do ratusza. Standardowo wystrój był utrzymany w odcieniach zieleni. Idąc krótkim korytarzem, mijali zamknięte pomieszczenia, aż dotarli do otwartego. Był to pokój z biurkami. Tylko jedno było zajęte.

Siedział za nim barczysty, równo ogolony mężczyzna w wieku około pięćdziesiątki. Jego czarne zazwyczaj zaczesane do tyłu włosy, teraz opadały częściowo na twarz. A podkrążone oczy o szarych tęczówkach zdradziły symptomy przepracowania, kiedy skierowały się na odwiedzających. Mężczyzna natychmiast poprawił kołnierzyk koszuli i wyprostował się na krześle.

– Pan jest tu burmistrzem? – spytał Roger.

– Jak widać – odpowiedział wskazując na złotą tabliczkę z napisem "Burmistrz Gardenville William Iris".  

– Zawsze tu tak pusto? – drążył Wander.

– Odkąd ludzie zaczęli masowo wyjeżdżać z miasta lub barykadować się w domach. Wszystko na moich barkach, więc tylko czekałem, aż nie będę się wyrabiał, ale wiedzą panowie, co? Bez tych obiboków wszystko funkcjonuje o wiele sprawniej! No nic, rozgadałem się, to co panów sprowadza? Czyżby chęć rozprawienia się z potworem? Sprawa tajemniczych zniknięć? A może rzekome podziemie narkotykowe? La Fleur za rozwiązanie każdej z tych spraw płaci więcej niż miasto jest w stanie. A no tak, nie znają go panowie. To najbogatszy mieszkaniec Gardenville. Więc się szarogęsi i dąży do władzy. Próbował przekupić mieszkańców by na niego głosowali, ale ludzie mają jeszcze trochę oleju w głowie. W każdym razie twierdzi, że incydenty niszczą mu interes i oferuje trzydzieści tysięcy lotosów za każde zlecenie. Chociaż wy pewnie wolicie walutę królestwa. To będzie około dziesięciu tysięcy złotych koronic. Ja jako burmistrz dorzucam ledwo trzy procent tej sumy.

– Tak szczerze, to chciałem zapytać, czy znalazłby się tutaj jakiś nocleg i normalna praca, bo jestem spłukany.  

– Ja tak jak kolega szukam noclegu, ale mam pieniądze.

– Ach tak, miałem prawo się łudzić. No trudno. Pytajcie u kowala. Jego żona wyjechała z dzieciakami do rodziców. A on biedny został, bo z czegoś musi ich utrzymywać. Ja szczerze mówiąc sam już nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Zacząłem poważnie rozważać ofertę Królestwa Centralnego by oddać miasto pod ich władzę. Kiedyś to było nie do pomyślenia. Gardenville świetnie sobie radziło, nasze interesy kwitły, a gdy pojawili się jacyś bandyci, to zbieraliśmy się w kilku chłopa i przepędzaliśmy łotrów. A teraz co? Ludzie znikają, jakieś maszkary biegają po ulicach, a do tego narkomani. To już ponad moje siły.

– A czy to prawda, że tutejszy kowal przekuwa broń w smoczym ogniu? – spytał Alison.

– W smoczym ogniu? – powtórzył Iris. – Nie mam pojęcia, kto i w jakim celu rozsiewa te plotki. Jeszcze tego by brakowało, by w moim mieście panoszyło się jakieś smoczysko. Ci przed wami też o to pytali i dostali tę samą odpowiedź. Tu nie ma żadnego smoka! A przynajmniej ja żadnego nie widziałem. Ale może o czymś nie wiem i okaże się, że ta nocna mara i smok, to to samo paskudztwo.

Po wysłuchaniu tyrady burmistrza, bohaterowie podziękowali, a następnie udali się do kowala.

Poznali jego dom po szyldzie z symbolami kowadła i młota. Ten spory, parterowy budynek także był cały w roślinach.

Po zapukaniu, drzwi otworzył muskularny mężczyzna po czterdziestce. Cechowały go gęste, rozczochrane blond włosy, zatroskane brązowe oczy i bujny zarost. Stał boso, ubrany jedynie w krótkie, czarne spodenki, dlatego widoczne były rozbudowane ramiona i spory brzuszek.

– W czym mogę pomóc? – spytał.

– Dowiedzieliśmy się, że ma pan wolne pokoje – powiedział Alison.

– Coś się znajdzie, zapraszam. Macie jakieś imiona? – spytał kowal i udał się w głąb mieszkania., więc poszli za nim.

– Ja jestem Roger Wander.

– Ja Alison Carter, a pan?

– Basil… Po prostu Basil. Darujcie se tego pana.

Znajdowali się w surowym kilkupokojowym mieszkaniu pomalowanym na szaro. Zgodnie z poleceniem gospodarza zasiedli przy dębowym stole na skórzanej kanapie, kiedy on sam udał się do kuchni po szklanki i dzbanek z sokiem jabłkowym.

– Mam też pomarańczowy, ale wolę ten.

– Nie spodziewałbym się tu cytrusów – powiedział Carter.

– Lata temu sprowadzali, sadzili i eksperymentowali z całą masą tego ustrojstwa. Teraz mamy tu odmiany roślin z całego świata. Na niektóre mam alergię, więc w moim domu ich nie ma. Nieważne. To co was sprowadza do tej kolebki vegetarianizmu?

– Czyli nikt nie je tu mięsa? – zdziwił się Roger.

– Niezupełnie. Po prostu mnogość i różnorodność roślin spowodowała oparcie przemysłu na nich. Mogę rzec, że kotlety rosną na drzewach i prawie będę mieć rację.

– Ja zabłądziłem, a teraz szukam miejsca do spania i pracy, bo jestem spłukany – wyjaśnił Wander.

– Ja podobnie, ale mam pieniądze. Chciałbym też naprawić topór – Alison zademonstrował oręż. – Jest wykuty w smoczych płomieniach.

– Też słyszałem te pogłoski. Niestety nie mowa o mnie, więc nie pomogę. Ale możecie zostać tyle czasu ile potrzebujecie. Wody, żarcia i łóżek nie brakuje, w przeciwieństwie do towarzystwa.

– Jesteś pewien, ja w każdej chwili mogę zapłacić.

– Też nie chcę być darmozjadem.

– Pieniędzy nie chcę. Robicie mi przysługę, że mam do kogo gębę otworzyć. Ale jeśli macie wyrzuty sumienia, to możecie pomóc mi w kuźni. Co do jakiejś fuchy, zapytajcie u La Fleura… O właśnie o wilku mowa – powiedział Basil, wskazując palcem na sklep ze słodyczami.

Był to budynek pomalowany na wiele kolorów. Nie porastały go żadne pnącza, a nad drzwiami wisiał szyld przedstawiający uśmiechnięty kwiatek. Poniżej widniał napis "Słodycze La Fleur".

Z wozu, który przyjechał chwilę wcześniej, wysiadł mężczyzna przebrany za postać z logo. Po chwili zaczął śpiewać.

 

Słodycze La Fleur rozkwitają w ustach

Słodycze La Fleur są we wszystkich gustach

Słodycze La Fleur różne smaki mają

Słodycze La Fleur szczęście ludziom dają!

 

Po chwili do sklepu ustawiła się kolejka rodziców, a ich dzieci pobiegły przytulić śpiewającą maskotkę.

–Jak tylko zabrzmi ta okropna piosenka, ludzie biegną na zbity pysk – westchnął kowal. – Powiedz mi Roger, bo tak patrzę na twój młot, byłeś kiedyś w Talium?

– Stamtąd pochodzę.

– No proszę. Nie ma to jak urodzić się w mieście najlepszych kowali, by z dziełem genialnego Smitha przyjechać, do miejsca, z którego ja najchętniej bym się wyrwał.

– To co cię tu trzyma?

– Między innymi brak konkurencji. Nieważne. Powiedz lepiej, czy ludzie w Talium też przebierają się za grudki żelaza lub pluszowe młoty i śpiewają durne piosenki by sprzedać towar?

– Nie, tam wszystko jest raczej prostolinijne.

– Całe szczęście. Chyba bym nie zdzierżył, gdyby kowal, którego podziwiam, odstawiał takie cyrki.

– Jeśli masz na myśli mojego sąsiada, to jest zrzędą, ale ludzie go szanują.

– Czyli wielki Smith jest twoim sąsiadem, dobrze wiedzieć. Później wypytam o szczegóły. Teraz leć za wozem, bo skończyli rozładunek. Tak trafisz na posiadłość La Fleura.

 

* * *

 

– Nie musiałeś iść ze mną – powiedział Roger.

–La Fleur może coś wiedzieć na temat kowala i smoka – odpowiedział Alison, a jego towarzysz skinął głową.

Podążając za wozem dotarli pod wielką bramę na skraju miasta. Jej metalowe zdobienia przedstawiały kwiaty i liście. Były także malowidła symbolizujące płomienie. Za wysokim ogrodzeniem rozpościerała się ogromna posiadłość wypełniona żywopłotami w kształcie zwierząt.

 Po rozmowie z personelem w zielonych uniformach, wpuszczono bohaterów na teren budynku. Wewnątrz kręciło się jeszcze więcej pracowników. Wszyscy byli ubrani tak samo.

 Wander i Carter zostali zaprowadzeni do jadalni i tam czekali. Siedząc w wygodnych fotelach obitych skórą, podziwiali malowidła przedstawiające krajobrazy i portrety członków rodu La Fleur. Aż w końcu obecnością uraczył ich gospodarz.

Wyglądał na młodzieńca choć nie była to kwestia wieku, a trybu życia i przede wszystkim możliwości finansowych. Jego długich blond włosów, zaczesanych do tyłu, pozazdrościłaby niejedna księżniczka. A prawdopodobnie większość z nich uległaby głębi błękitnych oczu.

Ubiór mężczyzny także nie należał do pospolitych. Purpurowy, skrojony na miarę surdut podkreślał szczupłą sylwetkę, a wystający biały kołnierzyk dodawał elegancji. Spodnie miał wykonane z tego samego materiału, co górną część ubioru. Jego buty były równo pozszywane ze skóry, którą uprzednio ubarwiono purpurą i polakierowano.

Krótko po panu domu, w pomieszczeniu pojawił się lokaj w zielonym garniturze. Rozstawił porcelanę z ciastem, nalał herbaty do filiżanek i pospiesznie wyszedł zamykając drzwi.

 – Witam szanownych panów w moich progach. Jak zapewne się domyślacie jestem Pierre, dziesiąty potomek rodu La Fleur – powiedział miło brzmiącym głosem. – Pragnę poznać panów godność.

– Roger Wander.

– Alison Carter.

– Miło mi. Czy to prawda, że poszukują panowie pracy?

– Niezupełnie. Ja szukam pracy, a kolega informacji o smoku i kowalu – odpowiedział Roger.

– Obecnie nie mam braków w personelu, ale są zlecenia, za które hojnie wynagrodzę. Gdyż żaden z moich ludzi nie był skłonny się ich podjąć.

– Zgaduję, że chodzi o to podziemie narkotykowe i demona – zasugerował Alison. – Słyszeliśmy co nieco od burmistrza.

– A on słyszał ode mnie, więc jego informacje są z drugiej ręki. Zresztą jemu chyba nie zależy na rozwiązaniu tych spraw tak jak mnie. Najchętniej oddałby miasto pod rządy Królestwa oczekując, że się wszystkim zajmą. A ja jestem innego zdania. Od dziesięciu pokoleń moja rodzina tutaj mieszka i jeszcze nie było kryzysu, z którym miasto by sobie nie poradziło. Gdyż mój ród od zawsze stał na straży porządku. Dlatego także ja postanowiłem wziąć odpowiedzialność na swoje barki. Wybory wprawdzie przegrałem, ale wolę, żeby rządził nami obecny burmistrz niż Królestwo. Nieważne. Politykę zostawmy, a przejdźmy do kluczowych spraw. Czy chcą panowie poznać szczegóły wydarzeń, które spędzają sen z mych powiek?

– To zależy, czy jest sens opowiadać wszystko. Jeśli chodzi o demona, to ja bez odpowiedniej broni nie jestem w stanie go zranić – zaczął Wander.

– A moja jest uszkodzona, więc zadaje zbyt małe rany. Ostatnio uciekł już po pierwszym ataku – wyjaśnił Carter.

– Tą sprawą narkotyków w sumie mógłbym się zająć, ale nie jestem dobrym detektywem – kontynuował Roger.

– Ja podejrzewam, że mają na terenie miasta laboratorium alchemiczne. Bo gdzieś muszą przygotowywać towar – zasugerował Alison.

– To dobrze, że mają panowie swoje przemyślenia na różne tematy. A co do laboratorium, to poleciłem burmistrzowi przeszukać wszystkie domy. Niechętnie to zrobił, ale w żadnym nic nie znalazł. A z racji, że nie sądzę by był zamieszany, to podejrzewam, że nora jest gdzieś w lesie. Niestety to nie na moją głowę. Ostatnio nie sypiam zbyt dobrze, więc wiele szczegółów umyka mej uwadze. Dlatego istnieje szansa, że jeśli podzielę się z panami wiedzą, to może razem na coś wpadniemy. Pytanie tylko, czy są panowie zainteresowani tą historią… Zwłaszcza, że jest dość długa.

 – Niech pan opowiada, mamy czas – zasugerował Roger, a Alison skinął głową.

– Dobrze zatem. Moja rodzina od wielu pokoleń zajmuje się produkcją słodyczy. Fabryka znajduje się pod posiadłością, jednak początki, których nie mam prawa pamiętać były inne. Ale nie chcę opowiadać o rzeczach, których nie byłem świadkiem. Ale można poprosić o archiwa miejskie. Powinna być tam opisana historia mojego rodu. Ja przejdę jednak do tego, co mnie dotyczy. W długiej historii mej familii, zdarzył się moment, kiedy przestało nam się powodzić. Sprzedaż zaczęła spadać, a źle kierowana firma przynosiła straty. Duża była w tym zasługa nieumiejętnego zarządzania przez mojego ojca. Dlatego pewnego dnia, gdy miałem dwadzieścia parę lat, wziął większość oszczędności i razem z matką wyjechał w świat, zostawiając mnie samego z tym wszystkim. Prognozy nie były zbyt dobre, więc miałem dwie opcje. Poddać się, wyprzedając większość majątku lub zaryzykować i spróbować nowych rozwiązań. Ambicje kazały mi wybrać drugą możliwość. To właśnie ja wymyśliłem by stworzyć nowe smaki i przeprowadzać ankiety wśród mieszkańców, badając opinie. Gdy noty były wysokie, produkt trafiał do kanonu sprzedaży. Pan Kwiatek i piosenka, którą śpiewa to także moje pomysły. Niektórym wydawały się dziwne, ale dzieciakom się spodobały, więc był to kolejny sukces. Zacząłem nawet wyprawiać specjalne przyjęcia, żeby jeszcze bardziej przekonać mieszkańców. Nie tylko mogli potańczyć, ale także spróbować kolejnych produktów. A jeśli komuś zasmakowały, to mógł od razu kupić całą paczkę. I interes się kręcił, więc pod moimi rządami, firma stanęła na nogi. Jednak niedługo po tym zaczęły się schody, gdyż pojawił się demon. Nocami biegał po mieście porywając ludzi, więc ograniczono wychodzenie z domów… Nawet w dzień. Spadła zatem sprzedaż moich słodyczy, a i przyjęć nie mogłem wyprawiać. Przerażeni ludzie zaczęli także opuszczać miasto, a turyści omijali je szerokim łukiem. Z demonem próbował uporać się jeden tajemniczy wojownik, ale nieskutecznie. Musiałem zatem sam coś wymyślić. Przejrzałem księgozbiory i wysłałem ludzi do innych miast by uczynili to samo. Aż w końcu odkryłem, że demon poluje tylko w nocy, bo boi się światła. W tym także ognia, nawet symbolicznego. Wówczas wyprodukowałem farbę i namalowałem na swojej bramie właśnie płomień. Okazało się to skuteczne, więc wszyscy mieszkańcy poszli moim śladem. A ja się cieszyłem, bo nie dość, że rozwiązałem problem bestii, to przy okazji zarobiłem na farbie. Wtedy zaczęły się kolejne problemy. Gdy potwór nie mógł znaleźć domostwa, do którego mógłby się włamać, zaczął głośno wyć i ryczeć. Przez to nikt nie mógł zmrużyć oka. Ponownie wziąłem sprawy w swoje ręce, produkując nauszniki. Ich konstrukcja opierała się na nonfluktusie. Takiej roślinie, której struktura tłumi wszelkie wibracje i fale w tym także dźwięki. Kiedy cieszyłem się, że ludzie zostaną w mieście i tylko ograniczą wychodzenie, pojawiły się nowe kłopoty. Ktoś zaczął wykorzystywać mój patent przeciwko mnie. Włamuje się do domów porywając oszczędności, a nawet samych mieszkańców. Dlatego w chwili obecnej jestem w kropce. O ile skonstruowanie nauszników nie było takie skomplikowane, o tyle stworzenie drzwi niemożliwych do sforsowania już wykracza poza moje możliwości. Zatem jedyna nadzieja w ujęciu bandytów. A jeśli chodzi o smoka i kowala, to te pogłoski są w jakimś stopniu moją winą. Wyczytałem, że demona jest w stanie zabić oręż wykuty w smoczym ogniu. Powiedziałem o tym współpracownikom, a oni rozpowiedzieli dalej. Jedna z osób widzących demona stwierdziła, że jest podobny do smoka. Aż wreszcie ktoś oba fakty połączył i stąd wzięła się historia o smoku i kowalu, który przetapia broń w jego płomieniach. Dlatego nie łudzę się, że ktoś pokona potwora, ale liczę, że uda się przynajmniej zrobić porządek z bandytami. O narkomanach sam nie wiem, co myśleć. Zaczęło się od tego, że ludzie brali demona za omamy wywołane psychotropami. Później o dziwo faktycznie zauważono jakieś otumania wśród pojedynczych osób. Co gorsza niektórzy uparcie twierdzą, że nie ma żadnego podziemia narkotykowego, a najbardziej uzależniającą rzeczą w tym mieście są słodycze. Nawet na temat alkoholu nikt tego nie mówi. Czasem odnoszę wrażenie, że wszyscy robią mi na złość. No ale trudno. To z grubsza wszystko, co miałem do powiedzenia. Czy zatem panowie chcieliby o coś dopytać?

– Na chwilę obecną myślę, że musimy się po prostu rozejrzeć – zasugerował Alison. – Rozumiem, że minionej nocy, gdy przybyliśmy do miasta, demon nie ryczał, zgadza się?

– Prawda, wczoraj było wyjątkowo cicho. Zapewne uciekł do swojej kryjówki. Gdyby udało nam się  ją namierzyć, to moglibyśmy się wybrać większą grupą za dnia by spalić potwora i jego leże.

– W porządku, nie mam więcej pytań, a ty? – spytał Carter Wandera.

– Ja również.

– Rozumiem, dziękuję zatem panom za poświęcony czas. Proszę informować mnie na bieżąco o wszystkich swoich spostrzeżeniach i odkryciach. Razem na pewno coś wymyślimy.

 

* * *

Po powrocie do domu kowala, Alison zabrał się za trening fizyczny, a Roger pomógł gospodarzowi w jego fachu. Kiedy Basil skończył pracę, Wander był wolny, więc przyłączył się do Cartera.

Gdy zapadł wieczór wszyscy trzej udali się do łóżek ulokowanych w osobnych pokojach.

Posłanie Rogera było tak ustawione, że kiedy leżał na plecach, widział okno. Zasłaniając je miał dość nieprzyjemne myśli. Wyobrażał sobie, że budzi się w nocy i pierwszym co widzi jest pysk demona. Te wizje długo mu towarzyszyły, dlatego miał problemy ze zaśnięciem. Odnosił wrażenie, że gdy uchyli zasłonkę i wyjrzy za okno, to potwór będzie się za nią czaił. Nie założył nauszników i nie słyszał ryków bestii, a mimo to wstał by rozwiać swoje obawy. Chwycił delikatnie szarą tkaninę i odchylił ją o kilka milimetrów.

Nie tego się spodziewał. Ujrzał mężczyznę w masce, agresywnie wymachującego rękami w stronę uciekających osób w czarnych płaszczach. Wyglądało to jakby próbował ich rozszarpać, mimo że znajdowali się w sporej odległości. O dziwo uciekinierzy krwawili i padali jakby ranieni niewidzialną energią. Wander zastanawiał się, czy to na pewno jawa.

Jednemu udało się uciec, ale biegł na tyle szybko i nerwowo, że spadł mu kaptur. Cała sekwencja trwała może kilka sekund. Po niej zamaskowany, jakby kierowany przeczuciem, spojrzał w stronę okna, za którym znajdował się Roger. Chłopak pospiesznie się ukrył, upadając na podłogę. Sparaliżowany strachem nie ruszał się przez dobrych kilka minut. Potem czołgając się udał do Alisona.

Carter był dość czujny, więc  natychmiast się obudził, gdy tylko Wander wpełznął do pomieszczenia.  

– Pozabijał ludzi ten w masce od tej kobiety na kocie! Niewidzialnymi atakami! – powiedział chaotycznie Roger, lecz towarzysz zrozumiał i spokojnie odpowiedział.

– Czyli do problemów Gardenville trzeba dodać mordercę. Chyba że od początku to on stał za tymi zniknięciami. Zapewne nie bez powodu nosi maskę. Mógł być w mieście o wiele wcześniej i dłużej od nas, badając grunt. Pewnie upozorował swój wyjazd i wrócił w masce. Słyszałem, że szamani odprawiają różne rytuały, więc niewykluczone, że niekiedy potrzebna jest żywa ofiara. Prześpij się, stanę na warcie, a rano udamy się do La Fleura.

 

* * *

 

Alison, Basil i Roger jedli o poranku śniadanie, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Kowal otworzył i wpuścił do domu mężczyznę pochodzącego z Cesarstwa Wschodu. Zdradzały go cechy wyglądu charakterystyczne dla tamtego rejonu. Długie czarne włosy, nieco skośne oczy, żółtawy odcień skóry, a także młody wygląd utrudniający sprecyzowanie wieku.

Na głowie miał trójkątny słomiany kapelusz, a ciało okrywał czerwonym kimono ze wzorem w tygrysy. Na bose stopy założył drewniane geta, a przy boku nosił katanę.

– Czy to tu jest kowal, który przekuwa broń w smoczych płomieniach? – spytał spokojnym wręcz obojętnym tonem.

– Nie sądzę, żeby ktoś taki w ogóle przebywał w tym mieście – odpowiedział Basil.

– Rozumiem – odpowiedział nieznajomy i nie czekając na pozwolenie rozejrzał się po mieszkaniu, aż trafił do kuźni. Pozostali protestując udali się za nim. Obcokrajowiec ich zignorował.

Kiedy znalazł się w pomieszczeniu docelowym, wyciągnął ostrze z futerału i w ułamku sekundy wykonał nim niezliczoną ilość wymachów w powietrzu. Następnie schował broń i wyszedł. W momencie, w którym tsuba jego oręża stuknęła w górną część pochwy, cały wystrój kuźni, w tym także kowadła i wyroby rzemieślnicze, rozsypał się w drobny mak. – Wolę nie ryzykować. Dopóki smok nie zostanie zabity, będę regularnie co miesiąc wracać by powtórzyć dzisiejszy zabieg aż do skutku – były to kolejne słowa, które samuraj wypowiedział z ogromną obojętnością. W innym nastroju był jednak Roger.

– Ty draniu! – wycedził przez zęby, dobył młota i rzucił się wściekle na nieznajomego. Uderzał w niego raz za razem, jednak nie przynosiło to żadnych efektów. Zupełnie tak jakby broń odbijała się od niewidzialnego pancerza.

– Do was nie mam żadnego interesu, więc lepiej sobie daruj, bo tylko się spocisz. Chociaż… – Po chwili obywatel Cesarstwa spojrzał na Alisona. – Rekwiruję twój topór – rzekł wyciągając dłoń w stronę Cartera, a ten tylko spuścił głowę i bez słowa oddał broń.

– Co ty robisz?! – zdziwił się Wander. – Pozwolisz mu tak po prostu odejść z pamiątką rodzinną?!

– Widziałeś, co potrafi! – odpowiedział zdenerwowanym głosem. – I tak by mi go zabrał siłą, a przy okazji także życie. Cenię historię mojego rodu, ale nie na tyle by ginąć na marne.

– Jeszcze nam za to zapłaci!

– Odpuść – powiedział kowal. – Dobrze się stało. Ta kuźnia była jedyną rzeczą, która trzymała mnie w tym parszywym mieście. Teraz po prostu mogę zabrać oszczędności i stąd wyjechać. Ale nie martwcie się. Możecie tu mieszkać, a jak ruszycie dalej, to burmistrz jakoś zagospodaruje to miejsce.

– Ja tak tego nie zostawię. Kim w ogóle był ten człowiek i dlaczego tak zależy mu na śmierci smoka? – dopytywał Wander.

– Jeden z Siedmiu Zabójców Wschodu – odpowiedział kowal.

– Co?! Czyli takich jak on jest jeszcze sześciu? – zdziwił się Roger.

– Najczęściej mówi się o siedmiu, ale ich liczba zależy od szoguna, pod którego podlegają. W każdym razie jest to elitarny oddział wojowników wypełniający misje specjalne dla swojego kraju. Za ich siłą stoją lata wyrzeczeń i morderczych treningów, ale pozycja społeczna i liczne przywileje rekompensują im to wszystko. Każdy z nich zna sekretne techniki, których niewtajemniczeni nie są w stanie zobaczyć. Wyjątkiem są ci, którzy trzymają w rękach oręż wykuty w smoczym ogniu. Dlatego Cesarstwu tak bardzo zależy na eksterminacji smoków i zniszczeniu broni powstałej przy ich pomocy – wyjaśnił Basil.

– Widzę, że sporo wiesz na ten temat. Jeśli to ty jesteś tym kowalem od smoczego oręża, to wystarczy, że wykujesz go dla nas, a zrobimy porządek z demonem – zasugerował Alison, a kowal się zaśmiał.

– Gdybym to był ja, to całe miasto byłoby wyposażone w taką broń i już dawno nie byłoby żadnego demona – wyjaśnił.

Bohaterowie czując zawód po porażce natychmiast udali się do posiadłości La Fleura. Liczyli, że dzięki nocnym obserwacjom, przynajmniej jedną sprawę uda się zakończyć powodzeniem. Gospodarz ponownie ugościł ich w jadalni, tym razem czekoladowymi ciastkami i herbatą. Wówczas podzielili się spostrzeżeniami.

– Teoria o zamaskowanym mordercy brzmi jak domysły, więc odpuśćmy sobie ten temat do czasu, aż będzie wiadomo kto kryje się pod maską. Obecnie najbardziej interesuje mnie mężczyzna w kapturze. Czy widział pan jego twarz wystarczająco wyraźnie by ją opisać?

– Może te latarnie ze święcących roślin nie dają widoczności jak za dnia, ale gdybym spotkał gościa na ulicy, to bez trudu bym go poznał – wyjaśnił Roger.

– Rozumiem, zawołam ludzi by sporządzić portret pamięciowy – powiedział Pierre, po czym wstał. – Ciekawostka te tak zwane świecące rośliny nazywają się Luminalia – po tych słowach wyszedł. Bohaterowie wykorzystali ten czas na dokończenie poczęstunku.

Gospodarz długo nie wracał, a kiedy to uczynił, miał ze sobą obstawę około trzydziestu uzbrojonych mężczyzn. Widok ten zaskoczył gości.

– O co tu chodzi, po co ta broń? – spytał Roger.

– Przykro mi to mówić, ale niestety wiedzą panowie za dużo, dlatego zmuszony jestem uciszyć… was.

Alison nawet się nie zastanawiał, tylko doskoczył do najbliższego z wrogów by sprezentować solidnego kopniaka i wyrwać z rąk młot. Następnie rzucił zdobyty oręż Rogerowi, samemu dobierając się do przeciwnika z toporem. Ten miał więcej czasu na reakcję, więc zaatakował. Zwinny Carter był na to gotowy. Bez trudu wykonał unik, po którym chwycił wroga za ramie i przerzucił za siebie, odbierając broń.

Wander nie zwlekał. Gdy zacisnął palce na stalowej rękojeści, rzucił się by poczęstować wrogów głownią młota. Dwójka towarzyszy była o wiele lepiej zaprawiona w boju, więc po kilku minutach siedmiu wrogów leżało na ziemi. Nie wiadomo jak to starcie by się skończyło, gdyby nie pojawił się niespodziewany gość.

Bez jakichkolwiek konsekwencji doskoczył do zgranego duetu, a następnie uderzeniami w głowy, powalił na marmurową posadzkę. Nieuwaga nie była powodem nagłej porażki, ale wrodzone cechy adwersarza, przez którego przenikała broń.

Po otrzymanym ciosie byli nieco oszołomieni, ale nie potrzebowali wiele czasu by zorientować się z czym mają do czynienia.

Ogromny łeb nietoperza, skrzydła wielkiej sowy, a do tego ciało jaszczura. Tak prezentował się stojący na dwóch nogach demon.

– Związać ich! – rozkazał La Fleur, więc personel posłusznie wykonał polecenie. Bohaterowie nie stawiali oporu, ponieważ przystawiono im ostrza do gardeł.

 

* * *

 

Znajdowali się w podziemiach w czarnej komnacie z ołtarzem. Stał na nim złoty kielich. Z krawędzi czary wyrastały zęby.

 – Dziś w nocy przeprowadzimy rytuał, w którym będziecie mieć zaszczyt uczestniczyć. Być może ciało jednego z was będzie kompatybilne – powiedział Pierre.

– O czym on gada? – spytał Wander.

– Prawdopodobnie w tym pucharze jest zaklęty kolejny demon, więc by go przywrócić do życia należy dostarczyć odpowiednią liczbę ofiar albo wystarczająco wytrzymałe ciało, nad którym przejmie kontrolę i samemu zacznie polować. Aż do uzyskania prawdziwej formy – wyjaśnił Carter.

– Widzę, że jesteś całkiem dobrze poinformowany. Ale to ci w niczym nie pomoże – powiedział La Fleur. Następnie zabrał naczynie i wyszedł z pomieszczenia zamykając drzwi na klucz. Alison odczekał kilka minut, po czym uwolnił siebie i Rogera.

– Wow, wymiatasz! Jak to zrobiłeś? – spytał.

– Lata wprawy – odpowiedział Carter. – A teraz posłuchaj, bo to co musisz zrobić nie będzie proste i ci się nie spodoba.

– Jeśli chodzi o brawurowe zadanie specjalne, to możesz na mnie liczyć.

– Cieszę się, a teraz słuchaj. Nie ma opcji, żeby nam obu udało się stąd uciec. Jeśli pobiegniemy razem, to ludzie La Fleura nas spowolnią, a demon dopadnie. Wtedy nie będzie już drugiej szansy.

– Jeśli chcesz robić za przynętę, to równie dobrze ja mogę nią być.

– Prawidłowo zrozumiałeś mój plan, ale nie ma czasu na kłótnie. Już podjąłem decyzję, bo nadaję się do tej roli o wiele lepiej. Ze względu na doświadczenie. Dlatego jak odciągnę uwagę potwora, to ty pognasz ile sił do miasta. Tam zbierzesz mieszkańców i powiesz, że to La Fleur za wszystkim stoi. Ludzie prawdopodobnie uzbroją się w pochodnie i ruszą na demona.

– A jak masz zamiar się stąd wydostać?

– Bez obaw, dla mnie to chleb powszedni – odpowiedział Alison, po czym zbliżył się do zamku i otworzył drzwi. Zrobił to na tyle szybko, że Roger nie zdążył nawet podejść by podejrzeć jak mu się to udało.

– Nie zostawili strażnika? – zdziwił się.

– Pewnie zakładali, że bez klucza nie wyjdziemy. Zresztą musiałby nas pilnować sam demon, a pewnie ma inne sprawy na głowie. Ale to nie nasze zmartwienie. Liczy się to, że miałem kilka asów w rękawie i jesteśmy wolni. Rada na przyszłość. Niektóre informacje warto zachować dla siebie bez względu na to czy komuś ufasz, czy nie. No dobrze łatwiejszy etap mamy za sobą, teraz trudniejszy. Gdy dojdziemy do końca schodów, pobiegnę korytarzem w lewo. Ty odczekaj aż strażnicy ruszą w pościg, a następnie udaj się w prawo. Dotrzesz do holu głównego, czyli do wyjścia. Nie gwarantuję, że nie spotkasz na swojej drodze wrogów, ale chyba sobie poradzisz. Demon skupi uwagę na mnie, bo ja pójdę po głowę La Fleura – wyjaśnił plan, z dziką satysfakcją w oczach.

– To załatw go i przeżyj, aż nie wrócę z odsieczą!

– Tanio skóry nie sprzedam – zapewnił. Następnie popędził schodami w górę, na końcu kierując się w lewo. Tam łatwo minął pierwszego strażnika. Drugi próbował go powstrzymać, ale został powalony na ziemię jednym ciosem. W pościg ruszyli wszyscy, którzy widzieli zajście.

Roger nie wiedział, co było dalej, gdyż stracił towarzysza z oczu. Odczekał chwilę, aż zaalarmowane osoby przebiegną, a następnie ruszył w prawo ile sił w nogach. Gnał długim korytarzem i dopiero po kilkudziesięciu metrach natknął się na pierwszego wroga. Nie zatrzymywał się, tylko naskoczył z pełnym impetem uderzając jego czaszką o twardą posadzkę. Dźwięk poniósł się echem, więc spodziewał się towarzystwa. Odebrał nieprzytomnemu miecz i ruszył przed siebie. Za rogiem już czekała dwójka adwersarzy. Młotnik i topornik.

Wander wyskoczył i zamachnął się od góry na pierwszego, ale on sparował atak rękojeścią. Wtedy drugi spróbował odciąć uciekinierowi dłonie. Bohater puścił miecz i cofnął ręce. Następnie podstawił rywalowi stopę i chwytając za ramię pociągnął w bok. Wprawiony własnym zamachem adwersarz z pomocą Wandera potoczył się dalej i wpadł na ścianę. Nim zdążył się pozbierać, jego kompan postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Bohater miał jednak wystarczająco dużo sprytu i po uniknięciu głowni młota, poczęstował napastnika kopniakiem w krocze. "Na wojnie nie ma zasad" – pomyślał. Następnie wyrwał młot, ogłuszył jego właściciela, a w stronę nacierającego topornika kopnął miecz. Zrobił to z takim wyczuciem, że ostrze wsunęło się pod stopę rywala, gdy ten stawiał krok. Wróg chwilowo się zachwiał, ale udało mu się utrzymać równowagę. Te ułamki sekund wystarczyły Rogerowi na "usypiający" atak młotem.

Pognał dalej, aż dotarł do holu. Przy drzwiach kręciło się kilku mężczyzn, więc walka nie była dobrym pomysłem. Wander wiedział jednak, że jeśli nie ma wyjścia, to trzeba je zrobić samemu. Rozpędził się w kierunku wrogów, a gdy dobyli broni, szykując się do sparowania ataku, skręcił w kierunku okna. Wystawił głownię młota przed siebie i osłaniając twarz wolną ręką, wyskoczył przebijając się przez szkło. Obejrzał się przez ramię by sprawdzić, czy ktoś podąża jego drogą, jednak nikt się nie zdecydował. Zamiast tego otworzyły się drzwi i to przez nie wypadł pościg. Roger cisnął w tamtym kierunku młot by spowolnić adwersarzy i jednocześnie pozbyć się zbędnego balastu.  

Po dobiegnięciu do zamkniętej bramy, musiał poświęcić trochę czasu by wdrapać się na górę. Zmalał dystans między nim a wrogami, gdyż posiadali klucze. Już prawie go złapali, ale się wyrwał. Wtedy przewaga liczebna straciła na znaczeniu, ponieważ atrybutem branym pod uwagę nie była siła, tylko szybkość. W tej dziedzinie to bohater miał o wiele lepsze wyniki.

Po dotarciu do miasta był cały zdyszany, jednak wykrzesał z siebie resztki sił i krzyknął.

– TO LA FLEUR JEST WSZYSTKIEMU WINNY! To on stoi za zniknięciami ludzi i to on ukrywa demona!

– To bardzo poważne oskarżenie, jesteś pewien swoich słów młody człowieku? – spytała starsza kobieta, która tak jak pozostali mieszkańcy wyszła po chwili na ulicę. 

– Tak, widziałem to na własne oczy – odpowiedział.

– A gdzie się podział Alison? – spytał kowal.

– Poświęcił się, żebym uciekł i wszystkich poinformował, ale może jeszcze zdążymy go uratować.

– Nie wiem, co o tym myśleć.

– Ja tym bardziej, kto by się spodziewał – mruczeli pod nosem różni mieszkańcy.

– Ludzie, tu się nie ma co zastanawiać! Bierzcie pochodnie, widły, wałki do ciasta, czy co tam macie na chacie i ruszajmy wymierzyć draniowi sprawiedliwość! To on nam zabrał bliskich, więc my mu odbierzmy całą resztę! – wykrzyknął z werwą jakiś starszy pan.

 

* * *

 

Kiedy tłum z pochodniami wyruszył w kierunku posiadłości La Fleur, do Rogera podszedł zakapturzony mężczyzna. Poklepał go po plecach, a następnie wręczył błyszczącą broń. Wyglądała jak połączenie młota z toporem, gdyż jedną stroną głowni można było ciąć, a drugą miażdżyć.

– Najpierw odetnij głowę, następnie ją zmiażdż, a wtedy rozwal mu serce – powiedział tajemniczy człowiek, a następnie zniknął gdzieś między budynkami. Wander nie miał czasu by przemyśleć kim był nieznajomy, gdyż musiał gonić oddalającą się grupę ludzi.

Po dotarciu na miejsce, mieszkańcy Gardenville nie czekali na powitanie, tylko zdewastowali bramę i weszli na teren posiadłości wściekle wykrzykując nazwisko gospodarza. Zamiast niego przed zgromadzonymi pojawił się demon. Wtedy zaczęli wymachiwać pochodniami, ale nie przyniosło to żadnego skutku. Ku zdziwieniu tłumu wszystko przenikało przez potwora.

– Nie wiem, skąd pomysł, że jestem podatny na ogień – zakpiło monstrum, a wszyscy dopiero teraz zdali sobie sprawę, że opierali się na słowach La Fleura. – Ale skoro i tak już o wszystkim wiecie, to zostaniecie złożeni w ofierze – zarechotała bestia i rzuciła się do ataku. Przerażeni mieszkańcy próbowali się cofać i chronić twarze, ale nic by to nie dało, gdyby nie Roger.

Wyskoczył z tłumu w kierunku rozpędzonego potwora, a następnie odciął mu skrzydło. Demon odruchowo próbował wzbić się w powietrze, ale jego osamotniona pierzasta kończyna pozwalała jedynie dokonywać wyższych i dalszych skoków. A to nie wystarczyło by zbiec. Zranione miejsce regenerowało się za wolno, więc stwór porzucił plan ucieczki zmieniając nastawienie na bojowe.

Z tak dużą agresją wymachiwał pazurami i ogonem, że bohater musiał skupiać się początkowo na unikaniu i parowaniu. Dopiero po jakimś czasie przyzwyczaił się do ruchów wroga. Teraz blokując ataki ustawiał broń w taki sposób by bestia sama raniła się o wystawione ostrze. Im dłużej trwała walka, tym większą miał wprawę, więc także wzrastała ilość zadawanych obrażeń.

Kiedy potwór zorientował się, że stracił kilka palców, ponownie spróbował ucieczki. Planował wskoczyć na dach rezydencji by znaleźć się poza zasięgiem adwersarza. Wtedy drogę zagrodził mu mężczyzna w masce. Machnął ręką, a bestia jakby przecięta kilkoma ostrzami, rozpadła się na kawałki. Zamaskowany minął jej ciało i zbliżył się do Rogera.

– Od kogo dostałeś tę broń? – spytał. – To dla mnie bardzo ważne.

Nieznajomy nie uzyskał odpowiedzi, gdyż na jego plecy rzucił się demon, który na połączenie rozerwanych tkanek potrzebował mniej czasu niż na odtworzenie całych kończyn.

– Uważaj! – krzyknął Wander, a obcy bez trudu uniknął szarży bestii. Ta z kolei napatoczyła się na ostrze. Tym razem bohater pozbawił potwora głowy, którą po chwili zmiażdżył zgodnie z otrzymanymi wskazówkami. Następnie od góry do dołu rozpołowił korpus i zgniótł serce. 

Dwójka mężczyzn wpatrywała się teraz w truchło bestii. Żaden z nich nie był pewien, czy monstrum za chwile nie powstanie tak jak wcześniej. Tak się nie stało. Zamiast tego bohater poczuł ból w różnych miejscach ciała, więc wypuścił młot z rąk, osuwając się na ziemię.

– Roger! Jesteś cały?! – krzyknął Alison wybiegając zza żywopłotu w kształcie psa. Mieszkańcy Gardenville ciekawi wyjaśnień także się zbliżyli.  

– To ja tu się o ciebie martwię, a ty tak sobie wybiegasz zza krzaków – odpowiedział.

– Próbowałem dorwać La Fleura, ale demon był cały czas przy nim, więc uciekłem i zmniejszyłem liczbę wrogów. Ale niestety nie mam dobrych wieści. Jesteś w stanie walczyć?

– Chwyciły mnie jakieś skurcze, ale jeśli przeciwnikami będą ludzie, to chyba dam radę.

– Niestety nie jest tak kolorowo. La Fleur podał swoim podwładnym jakiś narkotyk. Nie dość, że zdziczeli, to jeszcze stali się potężniejsi. Miałem okazję walczyć z jednym i ledwo dałem radę. Więc pomyśl sobie jak silna jest ich grupa lub co gorsza armia. A to nie koniec złych wieści. Dzięki temu narkotykowi jedno z ciał stało się na tyle mocne, by być kompatybilne z demonem.

– Cholera z drugim demonem może być ciężko.

– Niestety trzeba go pokonać w pierwszej kolejności, gdyż leczy pozostałych. Wezmę twoją broń i się tym zajmę. Wy ewakuujcie stąd ludzi i opóźniajcie wrogów – polecił Carter podnosząc oręż Rogera.

Wtedy na balkonie rezydencji, pojawił się gospodarz. W milczeniu obserwował jak dzikusy, które wybiegły właśnie z budynku, zmierzają w stronę zgromadzonych osób. Niektórzy z Gardenvillczyków chcieli zostać i walczyć, inni wpadli w panikę, a próbując uciec, przepychali innych. Po chwili dopadły do nich sługi La Fleura i zapanował chaos. Ludzie zaczęli się tłoczyć, walczyć i wzajemnie tratować. Roger i zamaskowany stali zdezorientowani w jednym miejscu. Jedynie Alison wiedział, jak postępować. Swobodnie i spokojnie spacerował między szamoczącymi się osobami, aż w końcu znalazł się przy kowalu. Następnie ogłuszył go i zarzucił sobie na ramię.

– Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Wander próbując zbliżyć się do Cartera, ale przez panujące zamieszanie, nie było to możliwe.

– Nieco się sprawy pokomplikowały, więc czy jesteś pewien, że możesz sobie pozwolić na pogawędkę ze mną? – spytał Alison znikając gdzieś w tłumie.

– Jak mogłeś tak potraktować Basila po tym wszystkim, co dla nas zrobił?! – wściekał się Roger, ale nie uzyskał odpowiedzi. Wtedy pojawiła się szamanka z ogromnym kotem.

– Ricardo, wyeliminuj tych w zielonych mundurach. Ogłusz i zostaw przy życiu ilu zdołasz. Ja się zajmę ochroną normalnych osób – wyjaśniła.

– Dobra – odpowiedział, po czym ruszył do boju.

– A co ja mam robić? – spytał Wander, obserwując jak zdziczali ludzie wściekle nacierają na niewidzialne przeszkody. Do czasu aż nie tracą głów od ataków Ricardo.

– Trzymaj się blisko mnie – odpowiedziała kobieta.

 

* * *

 

Kiedy Alison wniósł kowala do ratusza, zastał burmistrza w opłakanym stanie. Był posiniaczony, pozbawiony oka, ucha oraz kilku palców. Tym, który się nad nim pastwił był samuraj ze wschodu.

– Mógłbyś być bardziej dyskretny, jego wrzaski słychać w całym mieście – powiedział Carter.

– Uznałem, że skoro wszyscy poszli na wycieczkę, to nie muszę się wstrzymywać. Zwłaszcza, że jest strasznie małomówny.

– Skąd w ogóle pewność, że coś wie?

– To on dał twojemu koledze broń. A ty co masz?

– Kowala, który podejrzanie dużo wiedział na nasz temat. Ale mam też to – wskazał na fiolkę z zielonkawą cieczą.

– Sok ze szpinaku?

– Widzę, że poczucie humoru ci dopisuje. To serum prawdy.

– Ciekawe, czym jeszcze zaskoczą mnie tutejsze roślinki?

– Dowiesz się jak pokażę ci laboratorium alchemiczne.  

– A jak działa to całe serum? – spytał człowiek w kimono, przypatrując się zawartości naczynia.

– Powoduje tylko że nie można kłamać, dlatego mam tu jeszcze drugi specyfik, który otumania do tego stopnia, że nie jest się skłonnym do buntu i milczenia. Podobno wymieszanie tych substancji powoduje, że niektóre składniki się zneutralizują, więc trwają prace nad miksturą wywołującą oba efekty. Jednak jeśli się po kolei poda przesłuchiwanemu obie ciecze, to powinny zadziałać – wyjaśnił Alison i ocucił kowala, którego wzrok natychmiast skierował się na burmistrza.

– Co oni ci zrobili, William?! – wykrzyknął.

– Spełniłem tylko jego życzenie – odpowiedział spokojnie samuraj, ale Basil nawet na niego nie spojrzał.

– Carter, ty draniu, tak mi się odwdzięczasz po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiłem!

– No i masz, przecież mówiłem, że jestem skłonny zapłacić za nocleg i wyżywienie. Zresztą nadal to podtrzymuję. A tak poza tym, to nie nazywam się Alison Carter. Ale jak komuś zależy, to nadal może mnie tak nazywać. Jednak gwoli ścisłości używam pseudonimu Agent i jestem członkiem zabójców wschodu. Dlatego jeśli wchodzę w jakieś relacje, to robię to tylko i wyłącznie dla kraju, a nie z przyczyn osobistych jak chociażby ze sympatii. W przypadku twoim i tamtego młokosa nie było inaczej.

– Mój pseudonim to Ostrze jakby ktoś pytał – wtrącił samuraj.

– Mam gdzieś wasze ksywki, ale wiedzcie, że choćbyście mnie torturowali, to i tak nie dostaniecie tego, co chcecie!

– Nie, nie. Ja i mój kolega mamy inne metody zdobywania informacji. On opiera się na przemocy, a ja mimo iż jestem silniejszy, wolę używać intelektu. Ale dość gadania – powiedział Agent, a po tym jak niewidzialna siła rozwarła usta Basila, wlał do nich najpierw zieloną ciecz, a po chwili pomarańczową. – Sprawdźmy, czy działa. Jak się nazywasz?

– Basil Iris.

– Co cię łączy z burmistrzem?

– To mój brat.

– Czy jesteś smoczym kowalem?

– Nie.

– Kto nim jest?

– Mój brat.

– Czy wiesz, gdzie ma swoją kuźnię?

– Nie.

– Czy wiesz, gdzie jest smok?

– Nie.

– Warto zaopatrzyć się w zapas tych mikstur, to wszystkie przesłuchania będą szybkie, łatwe i przyjemne. Teraz przejdźmy do drugiego – oznajmił Agent i w analogiczny sposób wlał Williamowi zawartość obu mikstur kontynuując przesłuchanie. – Jak się nazywasz?

– William Iris.

– Czy jesteś smoczym kowalem?

– Tak.

– Gdzie jest twoja kuźnia?

– Pod domem.

– Czy jest tam smok?

– Tak.

– Jak się tam dostać?

– Podwodną jaskinią w rzece albo korytarzem w mojej piwnicy.

– Gdzie dokładnie znajduje się wejście do tego korytarza?

– W piwnicy, pod starą komodą, pod klapą w podłodze.

 

* * *

 

 – Dobra robota – powiedziała szamanka w trakcie wiązania pokonanych. – Zapomniałam cię pochwalić za wykończenie demona. Ricardo ta sztuka się nie udała . 

– Ej, pokonałbym go – odpowiedział mężczyzna w masce.

– Spokojnie kotku, tak się tylko z tobą droczę.

– Mówiłem, że nie lubię jak mnie tak nazywasz – powiedział, ale kobieta zignorowała jego słowa, zwracając się w stronę Wandera.

– Jestem Aisha, a ty złociutki jak się zwiesz?

– Roger Wander.

– Ładnie, a teraz Roger skarbie posłuchaj, bo mam prośbę. Ja udam się za La Fleurem i rozejrzę w laboratorium, a ty pomóż Ricardo. A raczej przypilnuj go. Wydaje się nieśmiały, lecz potrafi wyjść z niego niezły brutal. Ale niektóre kobiety to kręci.

– Aisha! – oburzył się zamaskowany. Szamanka zachichotała i się oddaliła, więc nastała niezręczna cisza.

"O co go tu zagadnąć" – pomyślał Wander. Po chwili spytał.

– Sądzisz, że tu naprawdę jest smok?

– Raczej tak – odpowiedział Ricardo, próbując uciąć temat oddalając się, ale Roger poszedł za nim.

– A myślisz, że istnieją jeszcze jakieś inne rasy rozumne? Takie jak syreny, zwierzoludzie i trolle?

– Nie ma takiej opcji, a teraz się ucisz, bo chcę zadać tym ludziom pytania.

– Dobrze, o co tyle hałasu? – spytał, a mężczyzna w masce westchnął.

– Rządy waszego szefa upadły, więc jesteście skazani na moją łaskę. Odpowiadajcie na pytania albo skończycie w podobnym stanie jak reszta. A teraz gadać, jaki był dokładny plan działania La Fleura? – spytał, a przerażeni ludzie zaczęli się przekrzykiwać.

– Ty wyglądasz na dobrze poinformowanego, więc mów – polecił brodatemu mężczyźnie około czterdziestki.

– Dobrze. La Fleur wszystko zaplanował po spotkaniu demona w podróży. Napuścił go na miasto i by zarobić na farbie wymyślił bajkę o malowanym ogniu, a potwora namówił by udawał. W analogiczny sposób sprzedano nauszniki. Kiedy już wszyscy sypiali z zatkanymi uszami, rozpoczęły się włamania do domów. Okradano i wstrzykiwano mieszkańcom narkotyk, który wywoływał otumanienie i podatność na hipnozę. Wtedy śpiewano im piosenkę, która miała działać jak przełącznik wywołujący chęć zakupu słodyczy. La Fleur chciał doprowadzić do sytuacji, w której wszyscy kupowaliby jego produkty. Przeddzień wyborów chciał dodać do nich kolejny rodzaj narkotyku. By zakodować ludziom w świadomości swoje nazwisko i wygrać. Gdyby zyskał władze, mógłby przebudować miasto według własnego uznania by jeszcze lepiej ukrywać interesy i powiązania z demonami. To im w ofierze składał zaginionych ludzi. Oczekiwał, że przywróci do życia tę drugą bestię, a wtedy będzie mógł szukać kolejnych by podbijać miasta i rozbudowywać swoje imperium. Jednym to odpowiadało, inni bali się pisnąć choćby słowem, więc machina działała. – wyjaśnił, więc zamaskowany odpuścił sobie dalsze przesłuchania.

Po jakimś czasie, wróciła Aisha ze związanym gospodarzem rezydencji.

– Przypuszczam, że wszystko tutaj się wyjaśniło, więc osądzenie tego pana zostawiam wam – powiedziała.

 

* * *

Agent i Ostrze dotarli do piwnicy, przesunęli komodę, więc ukazała im się klapa w podłodze. Otworzyli ją i zeszli w dół po drabinie. Znaleźli się w wąskim, ciemnym korytarzu, na końcu którego migało światło. Ruszyli w jego kierunku. Po kilkunastu metrach stanęli przed wejściem do ogromnej jaskiniowej komnaty.

U progu znajdował się kilkumetrowy uskok. Były także wykute z kamienia schody. Zeszli po nich by znaleźć się na płaskim gruncie. Cały teren oświetlony był pochodniami, a na środku stały kowadło i stół z przyborami rzemieślniczymi. Na końcu jaskini rozpościerało się turkusowe, przezroczyste jezioro. Tuż przy nim wylegiwał się wielki, niebieski smok.

Gdy jego złote oczy spojrzały na przybyszy, rozłożył skrzydła i się przeciągnął. Następnie ruszył pokryte łuską ciało i się wyprostował. Stanął na dwóch nogach jak człowiek i uniósł nieco ogon by łatwiej utrzymać równowagę.

– Co was do mnie sprowadza? – spytał basowym, majestatycznym głosem.

– Przyszliśmy zakończyć twój żywot – odpowiedział Agent.

Jego towarzysz nie zwlekał. Popędził przed siebie dobywając katany. Pokrył ostrze czerwoną energią, widoczną dla obecnych. Następnie wyskoczył na smoka tnąc poziomo jego szyję. Po chwili wylądował, obrócił się na pięcie i schował broń. Jednak niewzruszony jaszczur stał jak wcześniej. Po chwili otworzył paszczę pełną ostrych kłów i wystrzelił poziomy słup ognia. Ten rozbił się o niebieską ścianę energii. Samuraj zorientował się w sytuacji, więc odskoczył w stronę sojusznika.

– Jednak nie zadziałało – powiedział obojętnie.

– Gdyby nie ja, byłbyś przypieczony – odrzekł towarzysz.

– To jak go pokonamy, skoro qi na niego nie działa? – odpowiedział ignorując słowa Agenta i z dużą obojętnością osłaniając się czerwona aurą przed kolejnym zionięciem smoka.

– Twoja ignorancja i lekkomyślność zawsze mnie zaskakiwały – opowiedział Alison, swobodnie unikając ataków smoka. – Niebieskie smoki są niczym ciecz i potrafią kontrolować swój kształt, więc ty go nawet nie trafiłeś – w momencie mówienia uchylał się przed ogonem.

– Podobno koty są jak woda, bo przyjmują kształt naczynia do którego wejdą, ale o smokach nic takiego nie słyszałem – odrzekł odchylając się do tyłu przed pazurami.

– Lepiej się nie odzywaj, a walkę zostaw mi – powiedział Agent i zablokował płomienie ścianą energii. Następnie powiększył ją by otoczyć i zamknąć jaszczura w kulistym więzieniu. Bestia próbowała szarpać, drapać i pluć ogniem, ale bezskutecznie. Carter wzmocnił celę, zwiększając ilość swojej qi. Następnie zacieśnił obszar odbierając stworzeniu wszelką przestrzeń.

– Czyli można go udusić – powiedział Ostrze.

– Tak, ale mi zależy na czasie – odparł. Następnie z wewnętrznych ścian więzienia wypiętrzył kolce, które przebiły ciało smoka uwalniając czerwoną krew.

Po chwili musiał przerwać egzekucję, gdyż w jego kierunku pomknęły fale zielonej i brązowej energii. Uniknął ich, a uwolniona bestia upadła na ziemię ledwo dając oznaki życia. Ricardo, Aisha i ogromny kot zbliżyli się do jaszczura i napastników.

– Widzę, że śmierć smoka nie jest wam na rękę. A może uda nam się dobić interesu? – spytał Alison. Szamanka nie odpowiedziała, tylko Spokojnie zbliżyła się do jaszczura by go obejrzeć.

– Ricardo, zajmij się nimi – poleciła. Po chwili uderzyła zieloną energią w sklepienie by odcięć się od pozostałych. Ostrze pognał w jej stronę. Zamaskowany próbował go powstrzymać, ale to samo z nim uczynił Agent. Aisha ze smokiem, chowańcem i samurajem znalazła się po jednej stronie kamiennej blokady, a Ricardo z Alisonem po drugiej.

– Odsuń się, to zabiję smoka i będzie po sprawie. Nie mam interesu do ciebie – powiedział Ostrze znudzonym głosem, ale szamanka tylko prychnęła. Chwilę później kot otoczony zieloną energią skoczył w stronę wroga, a on błyskawicznie zamachnął się kataną. Wyprowadzone cięcie w postaci czerwonej aury, przybrało kształt tygrysa. Kiedy doszło do zderzenia wielkich kotów, ten z energii się rozpadł, a na różnych częściach ciała drugiego pojawiły się płytkie rany cięte i kłute. 

– Hektor! – krzyknęła Aisha.

– A więc tak go nazwałaś, ciekawe. Chyba nie muszę tłumaczyć, że jest ranny tam, gdzie moja qi przebiła się przez twoją? Ani wyjaśniać, że szermierze słyną z dodawania efektu ostrości do aury? Może gdybyś walczyła zamiast myśleć o opatrzeniu smoka, to twój zwierzak by nie ucierpiał? – powiedział bez emocji.

– Doigrałeś się – wycedziła przez zęby, a po chwili jej ciało pokryła zielona powłoka, która na czubkach palców dłoni i stóp uformowała się w pazury. Kobieta ruszyła do natarcia. Płynnie przechodziła z jednej pozycji do drugiej, doskakując i drapiąc. Poruszała się z kocią gracją, ale jej oponent ze znudzeniem blokował wszystko kataną pokrytą qi.

– Widzę, że kicia pokazała pazurki. Jak u kolegi. Wszyscy szamani tak robią? – spytał, ale zamiast odpowiedzi dostał serię ataków. – Chyba cię przeceniłem, twój futrzak sobie lepiej radził. Ale w końcu to samiec, a ty jesteś słabą kobietą nadającą się do rodzenia dzieci lub zarabiania ciałem.

Z każdym słowem Ostrza, gniew szamanki wzrastał, aż w końcu zatraciła się w walce, atakując niemal na oślep. Przez to on ledwo nadążał z blokowaniem i unikami.

W pewnym momencie uchylił się przed ciosem i wyskoczył do przodu, wymijając rozjuszoną kobietę. Wówczas zamachnął się, wyprowadzając cięcie w postaci fali energii wymierzonej w smoka. Aisha nie miała czasu, więc zablokowała atak przenosząc energię, która otaczała kota. Czerwone światło zderzyło się z zielonym rozpryskując i niwelując wzajemnie. Mężczyzna spodziewał się kontrataku, więc odskoczył. Miał teraz po prawej stronie obie bestie, a po lewej kobietę.

– Draniu! Chciałeś wyprowadzić mnie z równowagi i uśpić moją czujność!

– Przecież mówiłem, że chcę zabić smoka, a nie ciebie.

 

* * *

 

– Rogera nie wzięliście? – spytał Agent.

– Dlaczego miałbym ci odpowiadać? – odrzekł Ricardo.

– Punkt dla ciebie. Zgaduję, że kazaliście mu zająć się kowalem i jego bratem lub odpocząć. Swoją drogą, wiedziałeś, że skurcze, kiedy wypuścił młot to była moja sprawka? Teraz widziałbym twoją reakcję i wywnioskował odpowiedź, ale twoja maska wszystko utrudnia. Niebawem ją zerwę by zobaczyć w twoich oczach porażkę.

– Jesteś irytujący – podsumował spokojnie zamaskowany. Następnie zamachnął się, wyprowadzając dystansowy atak pazurami. Pięć ostrych strumieni brązowej energii pomknęło w kierunku Alisona, który zasłonił się niebieską qi. Atak Ricardo przebił się przez zaporę, ale zmienił częściowo kierunek, więc tylko skaleczył policzek wroga. Wtedy wokół niego zaczęła gromadzić się aura by po chwili przekształcić się w niezliczoną ilość ramion. Ich pięści niczym pociski zaczęły wystrzeliwać w stronę zamaskowanego. Ale on z większą prędkością wymachiwał dłońmi pokrytymi brązową mocą, blokując i rozcinając sztuczne kończyny adwersarza.

Po jakimś czasie zyskał przewagę, a Carter się bronił. Wycofywał się, stawiając przed sobą ściany qi, ale Ricardo je bez trudu niszczył. W końcu włożył w uderzenie dość mocy by przebić barierę i rozerwać brzuch oponenta.

– Teraz rozumiem, twoje techniki nie są zwykłym qi – powiedział Agent osuwając się na ziemię. Zamaskowany nie odpowiedział, tylko pognał w stronę kamiennej barykady.

 

* * *

 

Hector i Aisha stali przed smokiem pokryci zieloną powłoką, naprzeciwko siebie mieli Ostrze w otoczeniu sześciu tygrysów z aury. Kiedy kot rzucił się do ataku, jedna z czerwonych bestii zastąpiła mu drogę. Zwierzęta ponownie się zderzyły, a to sztuczne rozpadło się całkowicie w przeciwieństwie do prawdziwego, którego ciało nadal chroniła magiczna otoczka.

– Widzę, że wyciągnęłaś wnioski i użyłaś więcej energii do ochrony pupila. Jesteś pewna, że masz jej wystarczająco by sobie na to pozwolić? – spytał samuraj swoim obojętnym tonem. Po chwili trzy tygrysy rzuciły się na Aishę przewracając ją. – Czyżbyś zapomniała, że nie muszę opierać się tylko na efekcie ostrości? Moje kociaki mogą być także ciężkie – w trakcie mówienia, jedna z bestii rzuciła się w kierunku smoka, a druga w stronę Hektora. Przed jaszczurem pojawiła się zielona ściana, więc to o nią rozbił się atak Ostrza. Kota kobieta ochroniła pogrubiając jego osłonę.

Wtedy jedna z bestii przebiła się przez aurę szamanki zatapiając kły w ramieniu. Aisha krzyknęła z bólu, a samuraj pozostał niewzruszony. – Zdaje się, że nie powinnaś też zapominać o bronieniu siebie. Myśl racjonalnie. Musisz dzielić energię na trzy w różnych proporcjach. Jeśli rozłożysz ją równo, to zakładając, że mamy podobną jej ilość, wystarczy, że użyję dwie trzecie mojej, a odbiorę jedno z żyć. To ty wybierasz które. Jeśli będzie to smok, dam sobie spokój z dalszą walką. Jeśli twój zwierzak, to stracisz bliskiego kompana, co źle wpłynie na twoją psychikę i siły witalne. A jeśli będziesz to ty, to nikt nie obroni smoka i Hektora, który po twojej śmierci zapewne rzuci się bezmyślnie na mnie.

– Ile czasu dajesz mi do namysłu?

– Słyszałem, że szamani potrafią przyspieszyć regenerację energii absorbując ją z otoczenia. Chyba nawet samą qi nazywacie energią natury. Więc czasu nie masz wcale – podsumował samuraj. Po chwili wir zielonej mocy wyrzucił tygrysy w powietrze. Niewiele później kobieta odskoczyła w tył by znaleźć się przy smoku i kocie. Następnie przy użyciu energii wyciągnęła bandaż z torby i zrobiła prowizoryczny opatrunek. Wtedy z większości jej ciała zniknęła zielona powłoka. Występowała jedynie na dłoniach i stopach z dodatkiem pazurów, a także poniżej linii pleców w postaci ogona. Hektor zbliżył się do smoka, kryjąc się z nim za plecami szamanki.

Ostrze wysłał wszystkie tygrysy, ale kobieta ich uniknęła, więc rozbiły się na ścianie energii za jej plecami.

"Wygląda na to, że skupiła się na obronie. Będąc bliżej jest w stanie szybciej przesyłać energię, a zgrupowanie zwierząt obok siebie sprawia, że może chronić oba naraz. Wzmocniła stopy by nie tracić przyczepności i szybkości na kamiennym gruncie. Skoro zrezygnowała z ochrony reszty ciała, to musiała skupić większość qi w pazurach. Ogon zapewne służy jej do zachowania równowagi, więc zwiększenia zwinności. Pytanie, co powinienem zrobić? Czekać aż Agent wygra z tamtym facetem i we dwóch pokonać szamankę. Czy pospieszyć się i ruszyć mu z odsieczą?" – analizował samuraj. Po chwili zaczął działać. W powietrzu wokół niego pojawiła się niezliczona ilość czerwonych kolców.

– Użyję twojej taktyki. Małe, ale mocne i szybkie obiekty – powiedział. Następnie zrobił kilka kroków by zbliżyć się do celu, a szamanka wycofała się jeszcze bardziej. Teraz niemal swoim ciałem osłaniała dwa stworzenia.

Kiedy samuraj wystrzelił pociski, kobieta utworzyła przed sobą barierę. Tym razem nie była to płaska ściana, a struktura składająca się z kilku narożników, o różnych kątach rozwarcia. Ustawiła jeden za drugim kantami skierowanymi do agresora. Układ ten sprawiał, że nawet jeśli kolce przebijały się przez kilka warstw, to w końcu i tak trafiały na element osłony, który był dla nich jak tor delikatnie zmieniający trajektorię lotu. W skutku pociski roztrzaskiwały ściany skalne, mijając cel.

Samuraj po raz pierwszy wyglądał na zirytowanego, a jego broń zaczęła pokrywać ogromna ilość czerwonej energii. Wyglądało to tak jakby w nadchodzący atak chciał włożyć całą swoją moc. Zaszarżował, szykując się do wyprowadzenia sztychu, wtedy Aisha rzuciła się w jego stronę, skacząc w powietrze by stamtąd zaatakować.

– Blefowałem – powiedział beznamiętnie, a aurę z katany przekształcił w wielką paszczę tygrysa próbującą pożreć kobietę w locie. Ta jednak użyła swej energii jak schodka by się odbić i uniknąć ataku. Wtedy znowu pojawiły się czerwone bestie, próbujące ją dopaść.

Z kocią gracją manewrowała między nimi, aż znalazła się przy wrogu. Samuraj natychmiast wyprowadził sztych przebijając jej bok. Nie był jednak świadom, że celowo dała się zranić. Zorientował się dopiero, gdy próbował cofnąć miecz. Ułamki sekund, które stracił by spojrzeć na zadaną ranę, a następnie zielona aurę oplatającą i blokującą jego broń, wystarczyły. Przez ten krótki czas był zupełnie odsłonięty. Szamanka to wykorzystała. Machnęła pazurami i przebiła się przez powstałą naprędce czerwoną osłonę oraz gardło wroga. Spojrzał na nią z uznaniem i upadł.

Aisha także nie była w stanie ustać, dlatego osunęła się na kolana i przeszła do pozycji siedzącej. "Wybacz Ricardo, nie dam rady ci pomóc" – pomyślała. Jej rana była zbyt poważna by walczyć.

 

* * *

 

Mężczyzna w masce już miał odkopywać gruz, gdy instynktownie się odwrócił. Zobaczył Alisona wbijającego sobie demoniczny puchar w ciało. Po krótkiej chwili ślady jakichkolwiek obrażeń zniknęły, a oczy Cartera przybrały błyszczący srebrny kolor. To wszystko trwało ułamki sekund, więc pierwszym, który wyprowadził atak był Agent. Wystrzelił pocisk energii w kierunku wroga, ale ten odskoczył. Wtedy kula mocy zawróciła roztrzaskując maskę Ricardo.

– A widzisz? Mówiłem, że ją zniszczę. Dzięki mocy demona nie tylko zyskałem regenerację, ale także wzrosło moje panowanie nad qi. La Fleur zaoferował mi ten kielich w zamian za darowanie życia. Wziąłem go trochę od niechcenia z myślą, że może w Cesarstwie znajdą mu zastosowanie. A tu proszę okazał się moją ostatnią deską ratunku. Sądziłem, że demonowi uda się przejąć kontrolę nad moim ciałem, więc nie podejrzewałem, że wyniknie z tego tyle profitów. Podobnie jak nie spodziewałem się, że będziesz tak wyglądać – powiedział Alison przyglądając się futrzastej głowie rysia o ludzkich gabarytach. W tym samym czasie ogromną ręką z aury skruszył bronie wykute w smoczym ogniu. – Wiedziałem, że nie jesteś zwykłym szamanem, ale nie przypuszczałem, że okażesz się zwierzoczłekiem. Czy jak tam się nazywa wasza rasa, bo zakładam, że jest was więcej. A może jesteś ostatnim co czyni cię zagrożonym gatunkiem?

– To nie twoja sprawa – odpowiedział Ricardo. Chwilę później chwyciło go ogromne ramie i zaczęło zgniatać. Zwierzoczłek pokrył ciało brązową powłoką, próbując stawiać opór. Skupił większość energii w rękach i nogach rozpychając się by zyskać choć trochę miejsca.

– Ciekawe, ile wytrzymasz? Założę się, że zużyłeś lwią część mocy, podczas gdy ja mam jej obecnie więcej niż na początku.

– To miło z twojej strony, że się pochwaliłeś przewagą. Pozwól, że zapytam. Czy wszyscy zabójcy ze wschodu są tacy gadatliwi? W ten sposób odreagowujecie jakieś traumy z dzieciństwa? – po tych słowach Ricardo zmienił się w rysia, a jego ubrania dopasowały się do ciała. W zwierzęcej formie był o wiele mniejszy, więc z łatwością wyślizgnął się z uścisku i popędził w kierunku wyjścia.

– Gadatliwość zależy od charakteru i nie odreagowujemy traum w ten sposób. Owszem doświadczyliśmy rzeczy po których inni mieliby problemy z psychiką, ale dlatego to my jesteśmy w elitarnym oddziale. Nie oni – odpowiedział wodząc wzrokiem za uciekającą zwierzyną. – Niech zgadnę dzięki zmniejszeniu gabarytów wzrosła twoja zwinność i szybkość, a zmalało zużycie energii, więc moc ci się szybciej odnawia? – spytał, lecz nie otrzymał odpowiedzi. – Wybornie, skoro dobrowolnie dezerterujesz z pola bitwy, to mogę zająć się zabiciem smoka.

Kiedy ryś zniknął z pola widzenia, Agent ruszył spokojnym krokiem w stronę barykady. Miał na uwadze, że może zostać zaatakowany i tak się stało. Dystansowy atak pazurami pomknął w jego stronę, więc postanowił odskoczyć. Energia trafiła w podłoże żłobiąc cztery równoległe rynny jak po grabieniu.

– Jak rozumiem będziesz co chwilę uciekał by zaatakować w momencie, w którym się odwrócę? Niegroźny, ale irytujący – po tych słowach Carter wystrzelił pocisk w sklepienie nad wyjściem. Nim spadające kamienie je zablokowały, Ricardo zdążył wrócić. Wtedy Alison wytworzył kilka wielkich ramion zakończonych głowicami młotów i przystąpił do ataku. Uderzał z ogromną siłą próbując trafić zwinnie odskakującego wroga i krusząc podłożę.

W skale zaczęły pojawiać się większe i mniejsze pęknięcia, a jej fragmenty zaczęły wypiętrzać się ku górze. Na drodze rysia pojawiały się kamienne bryły blokujące drogę i głębokie wyrwy w gruncie, które tylko czekały aż wpadnie.

Zwinny zwierzoczłek radził sobie jednak dobrze w tych warunkach. Dlatego Carter postanowił skrócić grę na czas. Wytworzył pokrytą kolcami ścianę ciągnącą się od jednego boku jaskini do drugiego, a także od podłoża do sklepienia. Następnie niczym taranem zaczął przepychać wszystko co spotkał na drodze.

Kiedy Ricardo wycofywał, Agent zaczął zaginać formację po bokach próbując wziąć przeciwnika w kleszcze. Wtedy ryś ukrył się w częściowo zawalonym korytarzu.

Fala energii pognała za nim rozsadzając tunel. Dlatego bohater znalazł się na otwartej przestrzeni otoczony przez aurę wroga. Nim kuliste, kolczaste więzienie go zmiażdżyło, przyjął humanoidalną formę i zaatakował dystansowo pazurami. Użył prawie całej energii by przebić się przez niebieską ścianę i przeciąć wroga na kilka części. Wtedy kolce wbijające się w jego ciało osłabły, choć Alison żył.

– Od mocy straciłeś czujność. Powinieneś wiedzieć, że zwiększając powierzchnię, zmniejszasz gęstość. Musiałem tylko poczekać aż uda mi się zregenerować wystarczającą ilość energii by starczyło na pokonanie cię i dobicie – wyjaśnił Ricardo.

– Rozumiem, czyli jestem sam sobie winien. Ale powiedz, czy wszyscy przedstawiciele twego gatunku są tacy silni? – spytał Carter.

– Na tle zwykłych obywateli prezentuję się nie najgorzej, natomiast wśród wojowników, jestem jednym ze słabszych – odpowiedział.

Już miał wykończyć wroga, kiedy zauważył, że jego rany przestały się goić, ciało zaczęło mocniej krwawić, a on sam umarł. "Widocznie opętany przez demona nie posiada wszystkich jego mocy" – pomyślał. W martwym ciele Alisona nie wyczuwał jakichkolwiek śladów demona, więc mógł uporać się blokadą.

Kiedy to zrobił, w pierwszej kolejności w oczy rzuciły mu się zwłoki samuraja, a następnie bandaże pokrywające ciała Aishy i Hektora. Oboje wyglądali na mocno zmarnowanych, w przeciwieństwie do smoka, który doszedł do siebie.

 – Rzuciłabym ci się na szyję i porządnie poczochrała grzywę, ale wszystko mnie boli – powiedziała szamanka.

– No tak, fakt, że tego nie lubię nigdy nie był dla ciebie wystarczającym argumentem – odpowiedział, a ona przymrużyła oko i wyciągnęła język. Zwierzoczłek przewrócił oczami i zwrócił się w stronę smoka uprzednio ukłoniwszy. – W końcu się spotykamy, to dla mnie zaszczyt szlachetna istoto, nazywam się… – nie zdołał dokończyć, gdyż jaszczur zaczął się śmiać.

– Czasy, w których smoki były szlachetnymi istotami dawno minęły. Teraz jesteśmy zwykłymi, aczkolwiek rzadkimi stworzeniami. A co do zaszczytu, to ja go właśnie dostępuję, rozmawiając z przedstawicielem rasy, której nigdy nie miałem okazji spotkać, a może właśnie dzisiaj stałem się pierwszym smokiem, który dostąpił takowego zaszczytu. Powiem tylko, że nazywam się Lagoon i przepraszam, że wszedłem ci w słowo. A teraz już się zamykam – wyjaśnił smok szczerząc się szeroko.

– Nie ma sprawy, ja…

– I jeszcze dziękuję za ratunek. Koleżance już podziękowałem – wtrącił smok, a szamanka zachichotała widząc niezadowoloną minę towarzysza.

– Nazywam się Ricardo, przybyłem tu, ponieważ szukam sposobu na powrót do domu.

– Rozumiem, ale nie wiem, czy będę w stanie pomóc. Jak już mówiłem nigdy nie widziałem przedstawicieli twojego gatunku. Ale spróbuję coś doradzić. Opowiedz jak się tu znalazłeś?

– Pamiętam, że pływałem w ramach treningu. W pewnym momencie zagapiłem się i wpłynąłem na terytorium pewnego wrednego wieloryba. Wtedy wciągnął mnie wir. Po chwili zostałem wyrzucony w powietrze i ponownie znalazłem się w wodzie. Po wypłynięciu odkryłem, że jestem zewsząd nią otoczony. Na horyzoncie nie było nic innego, więc udałem się w losowym kierunku. Ale nic się nie zmieniało. Aż opadłem z sił, ponownie wciągnął mnie wir i straciłem przytomność. Gdy się obudziłem, leżałem na brzegu morza, a ta kobieta stała nade mną – wskazał na Aishę. – Wtedy zorientowałem się, że jestem w innym świecie.

– Pewnie próbowałeś przepłynąć to morze w drugą stronę?

– Przepłynąłem je we wszystkich kierunkach, ale na marne. Od Aishy wiedziałem, że to cały czas jej świat. Poszukiwałem także wirów i innych prądów morskich, ale zawsze kończyło się tak samo. Dlatego liczyłem, że albo ty będziesz wiedzieć, albo dasz mi namiary na tego słynnego czarodzieja.

– Niestety rozczaruję cię. Jedyne co mogę zrobić, to spotkać się z innymi smokami i dać wam znać jeśli któryś by coś wiedział. Sami jednak nie zaprzestawajcie poszukiwań – powiedział smok, po czym odczepił od swojego ciała dwie łuski i wręczył po jednej Ricardo i Aishy. – Zachowajcie je, to łatwo was znajdę.

– W porządku, dziękuję za chęć pomocy – powiedział zwierzoczłek, a smok wyszczerzył się, po czym wskoczył do wody.

– Przekażcie Williamowi, że będę go odwiedzać – zabrzmiały ostatnie słowa jaszczura, nim stracili go z oczu.

Ricardo wzruszył ramionami, po czym podszedł do skały by w kilka chwil wyciosać sobie nową maskę. Wziął też od Aishy bandaże i po chwili jego dzieło było gotowe, a twarz zasłonięta.

– Zbierajmy się, nic tu po nas – powiedział naciągając kaptur.

– Moment! Nie uważasz, że powinieneś mnie zanieść w ramionach do szpitala?

– Na pewno masz przy sobie wszystko co potrzebne, a twoje umiejętności medyczne są na wyższym poziomie niż tutejszych lekarzy.

– Eh, za grosz w tobie romantyzmu – westchnęła. – A co z Rogerem? Chcesz się z nim pożegnać? A może powinniśmy go zabrać ze sobą?

– Nie.

– Dlaczego? Boisz się, że będę poświęcać mu więcej uwagi niż tobie?

– Już twoje towarzystwo jest wystarczająco kłopotliwe samo w sobie. A poza tym obecnie jest za słaby.

– No dobrze, będziemy tylko my dwoje tak jak lubisz kotku – powiedziała szamanka chwytając towarzysza pod ramię.

– Nie nazywaj mnie… a zresztą. Czuję, że dzięki tobie jestem bliżej powrotu do domu, więc korzystaj póki możesz. Niebawem się rozstaniemy.

– A może udam się tam z tobą?

– Mowy nie ma!

 

* * *

 

Epilog

 

Minęło kilka godzin oczekiwania, aż na korytarz wyszła pielęgniarka, więc Roger i Basil natychmiast się zerwali.

– I jak z moim bratem? – spytał kowal drżącym głosem.

– Operacje się udały. Ucho i palce przyszyto z powodzeniem. Może nie od razu, ale po rehabilitacji powinien być zdolny nimi ruszać. Palcami znaczy się. Nie wiem jak było z jego talentem do ruszania uszami, więc niczego nie gwarantuję – zarechotała kobieta. Po chwili spoważniała. – Niestety oka nie udało się uratować.

– Nikt nie oczekiwał niemożliwego – powiedział Basil.

– A czy można go odwiedzić? – spytał Roger.

– Można o ile nie śpi. Korytarzem do końca i po prawej. A, dajcie mu ten list. To od tej babeczki z Południa – wyjaśniła pielęgniarka, wręczając wiadomość.

 Dwójka mężczyzn podziękowała, a następnie złożyła wizytę burmistrzowi, który aż tryskał humorem.

– Arrr towarzysze! – wykrzyknął.

– Co to ma niby znaczyć? – spytał Basil.

– Tak chyba mówią piraci – zasugerował Roger.

– Dokładnie, bo ja jestem niczym prawdziwy pirat. Nie mam oka, a mogłem mieć hak zamiast ręki.

– Chyba jest jeszcze w szoku – powiedział kowal.

– Nie w szoku, tylko w dobrym nastroju – wyjaśnił William. – To mała cena za porządek w mieście. Wreszcie zero potworów, zaginięć ludzi, a przede wszystkim koniec intryg La Fleura!

– Właśnie, co z nim będzie? – spytał Wander.

– Zostanie wysłany do międzynarodowego więzienia w Stronghold, a jego majątek w ramach rekompensaty zajmie miasto.

– Jeśli jesteśmy przy rekompensacie, to co mam zrobić za to, że zawiodłem pana zaufanie.

– Kiedy?

– Pozwoliłem by mi odebrano pański młot.

– Ja tu myślę nad nagrodą i jak duży pomnik ci postawić, a ty się martwisz głupotami. Nie ma demona, nie ma problemu.

– Pan żartuje z tym pomnikiem?

– W życiu nie byłem bardziej poważny. Nie cieszysz się?

– Cieszę, będę miał czym się pochwalić wnukom, ale nie wiem, czy zasługuję.

– Posłuchaj. Problemy trawiące od lat nasze miasto minęły. Wreszcie można wychodzić z domów i spać spokojnie. Nie tylko wszyscy przestaną wyjeżdżać, ale wrócą ci, którzy nas opuścili. Możliwe też, że pojawią się nowi. Powinni wiedzieć, co działo się pod ich nieobecność i komu zawdzięczają możliwość powrotu. Dlatego ty i tamta dwójka zasługujecie na najwyższe wyróżnienie.

– A właśnie, zapomniałbym! Mam od nich wiadomość.

Gdy Roger wręczył burmistrzowi list, on zmarszczył brwi, odpakował i zaczął czytać. Po chwili wszystko było dla niego jasne.

– Napisała, że pokonali tych ze Wschodu i się zbierają z miasta. Jest też wzmianka o Lagoonie… Znaczy się smoku, ale to już raczej informacja do mnie.

– Nawet się nie pożegnali – westchnął Taliumczyk.

– Nie martw się. Dzięki temu cała nagroda twoja.

– Co?! – zdziwił się młodzieniec. – Jest pan pewien?

– Absolutnie – uśmiechnął się burmistrz.

– To jakie masz plany? – spytał kowal.

– W sumie jeszcze nie wiem. Możliwe, że zostanę tu ze dwa, trzy dni, a potem ruszę dalej ku przygodzie – wyszczerzył się Wander. – A ty jak?

– Zmieniłem zdanie. Tu od zawsze był mój dom, więc skoro moja rodzina może wrócić, to i ja się nigdzie nie wybieram. Chyba że w przyszłości do Talium – mrugnął Basil.

– Jak mnie odwiedzisz, to załatwię ci miejsce do spania, choćbym miał oddać własne łóżko.

– Trzymam za słowo! – zaśmiał się Basil. – Zostań jeszcze trochę, to poznasz moją rodzinę.

– Chętnie, a w przyszłości przyjadę przedstawić swoją.

– To jesteśmy umówieni!

 

Koniec

Komentarze

Mordocu, polecałbym zdecydować się na którąś wersję opowiadania. Jak rozumiem, to jedna i ta sama historia, tylko wersja 2.0 została skrócona i przycięta?

Zgadza się. Dowiedziałem się, że powyżej 80k znaków nikt nie przeczyta, więc skróciłem. Możliwe, że trochę słownictwo ucierpiało, ale historia jest zachowana, więc starą wersję skasuję. Zostawiłem ją, bo nie byłem pewien jak tego typu sprawy są rozwiązywane na forum, ale teraz wszystko jasne :)

Witaj.

Na razie tylko wstępnie:

Z technicznych:

uznał że to wyobraźnia. – brak przecinka

podróżny mógł jedynie skupić się unikach. – brak części zdania

Wszyscy dopasowują się do miasta i są wyroby tego samego kowala. – styl

ktoś jest na tyle głupi by próbować sił – brak przecinka

Poniżej linii pępka znajdowała spódniczka z rozcięciem. – brak części zdania

pręgowane zwierze – literówka

peleryna na jedno ramie. – też

Ci przed wami też o to i dostali tę odpowiedź. – brak części zdania.

Warto pod tym kątem przejrzeć i poprawić od początku do końca cały tekst.

 

 Teraz nieco o treści.

Widać rzeczywiście, że mocno skracałeś. Część zdań oraz akapitów jest urwana. Ogólnie pomysł, intryga Agenta, bestie, walka i magiczne sprawy przypadły mi do gustu.

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Dzięki za opinię Bruce :)

Poprawki naniesione.

Także pozdrawiam :D

Dziękuję, wzajemnie. :)

Pecunia non olet

Mordocu, przykro mi to mówić, ale Gardenville, w obecnym kształcie, raczej nie nadaje się do czytania. Mam wrażenie, że skracając opowiadanie usunąłeś pewne fragmenty, niespecjalnie troszcząc się o czytelność tego, co pozostało po cięciach. Starałam się być dzielna i brnęłam przez tekst, ale w końcu dałam za wygraną i zakończyłam lekturę na rozmowie z burmistrzem. Skoro Ty nie uznałeś za stosowne przeczytać opowiadania po przeróbkach, ja nie widzę powodu, aby się z nim teraz męczyć.

Dodam jeszcze, że nie bardzo umiem wyobrazić sobie świat na tyle współczesny, że nosi się w nim dżinsowe spodnie i trampki, można usłyszeć wzmiankę o narkomanach, a jednocześnie w lasach i w mieście grasują potwory, ludzie walczą toporami wykuwanymi w smoczym ogniu i oświetlają sobie drogę pochodnią.

 

W akom­pa­nia­men­cie nocy i bla­sku księ­ży­ca… ―> Noc i blask księżyca nie są akompaniamentem.

 

Kunszt orężu za­war­to w so­lid­no­ści i pro­sto­cie. ―> Kunszt oręża za­war­to w so­lid­no­ści i pro­sto­cie.

 

Mło­dzie­niec spo­glą­dał wła­śnie w stro­nę wy­ła­nia­ją­ce­go się mia­sta, gdy za­uwa­żył ruch w gę­stwi­nie. ―> Jest noc, młodzieniec jest w gęstym lesie, więc jak może widzieć miasto?

 

Nie przy­nio­sło to efek­tów… ―> Ilu efektów się spodziewał?

 

teraz be­stia ata­ko­wa­ła, a zwie­rzy­na się uchy­la­ła. ―> Czy dobrze rozumiem, że młodzieniec jest zwierzyną?

 

Raz za razem szpo­ny za­ha­cza­ły o uno­szą­ce się bez­wład­nie ubra­nie… ―> Co to znaczy, że ubranie unosiło się bezwładnie? Lewitowało?

 

luź­nych je­an­sów oraz czar­nych tramp­ków. ―> …luź­nych dżinsów oraz czar­nych tramp­ek.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Z każ­dej nich wy­ra­sta­ły… ―> Chyba miało być: Z każ­dej z nich wy­ra­sta­ły

 

Ucie­kła gdy tylko zo­rien­to­wa­ła się, że je­stem w sta­nie. ―> W jakim był stanie?

 

Wszy­scy do­pa­so­wu­ją się do mia­sta i są wy­ro­by tego sa­me­go ko­wa­la. ―> Raczej bez sensu.

A może miało być: Wszy­scy do­pa­so­wu­ją się do mia­sta i są jak wy­ro­by tego sa­me­go ko­wa­la.

 

prze­niósł wzrok na roz­mów­ce. ―> Literówka.

 

na­cie­szy­li oko wsze­la­ko pa­nu­ją­cą ro­ślin­no­ścią. ―> Co to znaczy, że roślinność panowała wszelako?

 

po­kry­te gęsto przez zie­lo­ne pną­cza blusz­czu. ―> Masło maślane – bluszcz jest pnączem, więc wystarczy: …po­kry­te gęsto blusz­czem.

 

nie­wiel­kie stru­my­ki, bę­dą­ce od­no­ga­mi ob­szer­nej rzeki… ―> Rzeki nie bywają obszerne.

 

Od pro­sto­kąt­nej bryły z pa­cjen­ta­mi… ―> Czy dobrze rozumiem, że szpital to inaczej prostokątna bryła z pacjentami?

 

Jej czar­ne włosy zo­sta­ły sple­cio­ne w cie­niut­kie dredy two­rząc układ przy­po­mi­na­ją­cy hełm. ―> O ile mi wiadomo, dredów nie splata się. Włosy, niezależnie od fryzury, nie stworzą układu.

 

Po­ni­żej linii pępka znaj­do­wa­ła spód­nicz­ka z roz­cię­ciem. ―> Kolejne kulawe danie pozostawiające mnie z pytaniem, czego szukała i co o znajdowała spódniczka?

 

prze­oczy­li­by szare, prę­go­wa­ne zwie­rze… ―> Literówka.

 

biała maska z ostro za­ry­so­wa­ny­mi otwo­ra­mi na oczy. ―> Co to znaczy, że otwory były ostro zarysowane?

 

czer­wo­na pe­le­ry­na na jedno ramie. ―> Literówka.

 

–O ile to męż­czy­zna… ―> Brak spacji po półpauzie.

 

Chwi­lę póź­niej zna­leź­li się we­wnątrz ra­tu­sza. ―> Czy dobrze rozumiem, że w ratuszu znaleźli się za sprawą magii? A może miało być: Chwi­lę póź­niej weszli do ra­tu­sza.

 

Męż­czy­zna na­tych­miast po­pra­wił koł­nie­rzyk ko­szu­li i wy­pro­sto­wał się na sie­dze­niu. ―> A może: Męż­czy­zna na­tych­miast po­pra­wił koł­nie­rzyk ko­szu­li i wy­pro­sto­wał się na krześle.

 

– Odkąd lu­dzie za­czę­li ma­so­wo wy­jeż­dżać z mia­sta i ba­ry­ka­do­wać się w do­mach. ―> Czy dobrze rozumiem, że ludzie, którzy wyjeżdżali z miasta, barykadowali się w domach?

 

więc tylko cze­kam, aż nie będę wy­ra­biał… ―> Czego nie miał zamiaru wyrabiać?

 

za roz­wią­za­nie każ­dej z tych spraw płaci o wię­cej… ―> Jeszcze jedno ułomne zdanie.

Pewnie miało być: …za roz­wią­za­nie każ­dej z tych spraw płaci o wiele wię­cej

 

ofe­ru­je trzy­dzie­ści ty­się­cy Lo­to­sów za każde zle­ce­nie. ―> Dlaczego wielka litera?

 

To bę­dzie około dzie­się­ciu ty­się­cy Zło­tych Ko­ro­nic. ―> Jak wyżej.

 

Ah tak, mia­łem prawo się łu­dzić. ―> Ach tak, mia­łem prawo się łu­dzić.

Ah to symbol amperogodziny.

 

zbie­ra­li­śmy się w kilku chło­pa i prze­pę­dzi­li­śmy ło­trów tam. ―> Raczej bez sensu – tam to znaczy gdzie?

 

Ci przed wami też o to i do­sta­li tę od­po­wiedź. ―> Kolejne zdanie bez sensu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Skoro Ty nie uznałeś za stosowne przeczytać opowiadania po przeróbkach

Przeczytałem.

Dodam jeszcze, że nie bardzo umiem wyobrazić sobie świat na tyle współczesny, że nosi się w nim dżinsowe spodnie i trampki, można usłyszeć wzmiankę o narkomanach, a jednocześnie w lasach i w mieście grasują potwory, ludzie walczą toporami wykuwanymi w smoczym ogniu i oświetlają sobie drogę pochodnią.

W świecie fantasy wszystko jest możliwe, przykładem może być chociażby manga i anime One Piece.

 

Jest noc, młodzieniec jest w gęstym lesie, więc jak może widzieć miasto?

Wystarczy, że jest bliżej brzegu lasu, a miasto jest oświetlone.

 

“Co to znaczy, że ubranie unosiło się bezwładnie? Lewitowało?”

Jak bohater odsuwa się, to luźne ubranie przez ułamek sekundy pozostaje w tej samej pozycji, co było, a dopiero po chwili podąża za ruchem.

 

 

Czy dobrze rozumiem, że młodzieniec jest zwierzyną?

Tak

 

W jakim był stanie?

– Czyli ubiłeś maszkarę?

– Niestety nie. Uciekła gdy tylko zorientowała się, że jestem w stanie.

 

W domyśle, że jest w stanie ubić maszkarę

Co to znaczy, że roślinność panowała wszelako?

Że rośliny zdominowały krajobraz

 

Rzeki nie bywają obszerne.

Z linku, który podesłałaś: “«zajmujący duży obszar”

 

Czy dobrze rozumiem, że ludzie, którzy wyjeżdżali z miasta, barykadowali się w domach?

A czy postać nie może czegoś na szybko powiedzieć? Ludzie to ogólne określenie, więc jedni wyjeżdżają inni się barykadują.

 

 

Czego nie miał zamiaru wyrabiać?

Język postaci “już nie wyrabiam”. Jest nawet taka piosenka https://spiewnik.wywrota.pl/oddzial-zamkniety/juz-nie-wyrabiam

 

oferuje trzydzieści tysięcy Lotosów za każde zlecenie. ―> Dlaczego wielka litera?

Żeby było wiadomo, że to waluta, a nie roślina

 

zbieraliśmy się w kilku chłopa i przepędziliśmy łotrów tam. ―> Raczej bez sensu – tam to znaczy gdzie?

W początkowej wersji było “tam gdzie pieprz rośnie”, w finalnej miało być samo “przepędzaliśmy łotrów”

 

Ilu efektów się spodziewał?

Zranienie bestii, ogłuszenie, zabicie

 

Czy dobrze rozumiem, że szpital to inaczej prostokątna bryła z pacjentami?

Tak, chciałem w ten sposób w skrócie opisać wygląd szpitala.

 

Podejrzewam, że jak czytałem drugi raz, to mój umysł sobie wszystko dopowiadał, spróbuję znowu przeczytać. 

 

Obawiam się, Mordocu, że Twoje odpowiedzi niczego mi nie wyjaśniły. Mam wrażenie, że skoro Ty wiesz co piszesz, albo czego nie dopisujesz, to zakładasz, że czytelnik też powinien to wiedzieć. A to, niestety, tak nie działa. Czytelnik nie ma wglądu do Twoich myśli i tekst napisany tak jak Gardenville, raczej nie zachęca do lektury.

 

edycja

Bądź uprzejmy sprawdzić w słowniku znaczenie słowa wszelako.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mordoc:

Podejrzewam, że jak czytałem drugi raz, to mój umysł sobie wszystko dopowiadał, spróbuję znowu przeczytać. 

 

Prawdopodobnie tak było, jak sam piszesz. Ja mam ten sam problem z własnymi tekstami: wiele treści zachowuję dla siebie, dopowiadam sobie pisząc, a przecież Czytelnicy nie wiedzą o nich i nie mogą ich znać. Wierz mi, warto nad tym popracować. Mówię to z własnego doświadczenia. Portal daje świetne wskazówki, są tutaj Osoby naprawdę doskonale zorientowane, jak pisać należy, aby czytelnik zrozumiał całość. :)

Pozdrawiam serdecznie i życzę Ci powodzenia. :)

Pecunia non olet

Dowiedziałem się, że powyżej 80k znaków nikt nie przeczyta, więc skróciłem.

… do 79 i 1/2k :-)

To tak nie działa. Portalowa legenda głosi, że ludzie publikowali tu powieści i zdaje się, czasem ktoś to czytał.

Ale rzeczywiście długie teksty cieszą się słabym zainteresowaniem. Przyczyny upatrywałbym jednak w mitycznym życiu pozaportalowym. Ponoć istnieje. Są użytkownicy, którzy znikają z portalu na wiele miesięcy. Niektórzy nie wracają, inni po latach, często odmienieni.

W skrócie: aby przeczytać długi tekst, trzeba poświęcić temu sporo czasu i czytelnik ma nadzieję, że nie będzie to czas stracony. Długi tekst musi być naprawdę świetnie napisany i wciągający od samego początku, bez błędów językowych i logicznych.

Przeczytałem komentarze pod tekstem i mimo pełnego zaufania do @regulatorzy, postanowiłem zacząć czytać.

wyłoniła się wielka sylwetka o groteskowym kształcie.

… i tu skończyłem.

https://sjp.pwn.pl/slowniki/groteskowy.html

Mając świadomość, że tekstu jest jeszcze wiele, nie chce mi się zastanawiać, jak wygląda groteskowy kształt. To była kulka z naklejonym trójkącikiem i dwiema nóżkami? Czy były na dole kulki, a może tam, gdzie miała być głowa?

W tym miejscu, mój umysł zadziałał tak: pewnie jeszcze sporo takich „zagwozdek”. Być może niesprawiedliwie oceniłem – ale ludzie tak mają.

Porada.

Zachęcam do pisania krótszych – znacznie krótszych – tekstów. Tak do 10k. Wtedy amatorów czytania szortów do kawy znajdzie się więcej. Więcej też przeczytasz wskazówek.

A, i jeszcze jedno.

Skoro Ty nie uznałeś za stosowne przeczytać opowiadania po przeróbkach, ja nie widzę powodu, aby się z nim teraz męczyć.

Weź to sobie do serca. 

Dzięki Bruce :)

 

 ManeTekelFares

Dowiedziałem się, że powyżej 80k znaków nikt nie przeczyta, więc skróciłem.

… do 79 i 1/2k :-)

To tak nie działa.

Któryś z użytkowników pod poprzednią wersją mi napisał, że teksty powyżej 80k nie obejmują dyżurnych.

 

Mając świadomość, że tekstu jest jeszcze wiele, nie chce mi się zastanawiać, jak wygląda groteskowy kształt. To była kulka z naklejonym trójkącikiem i dwiema nóżkami? Czy były na dole kulki, a może tam, gdzie miała być głowa?

Nie wziąłeś pod uwagę, że jest ciemno i bohater za wiele nie widzi? To zabieg, żeby czytelnik sam sobie wyobraził właśnie cokolwiek, ponieważ każdy ma swoje własne lęki i inaczej jego wyobraźnia wizualizuje podejrzany szelest w lesie. W dalszej części wygląd potwora jest opisany szczegółowiej.

 

 

Weź to sobie do serca. 

Napisałem wyżej, że po edycji przeczytałem tekst, ale mój umysł sam sobie dopowiadał jak powinno być i przez to przeoczyłem różne rzeczy.  

 

To, że nie wchodzą w grafik dyżurnych to jedno, a drugie, co napisałem w poprzednim komentarzu. Wiesz, prawda jest taka, że dyżurni zobowiązani są skomentować połowę tekstów z dyżuru. Powtórzę, popróbuj z szortami.

Wprowadziłem poprawki. Wywaliłem nadmiarowe wyrazy i dodałem brakujące, a także uwzględniłem sugestie. Raczej niczego nie pominąłem.

 

Dziękuję wszystkim za pomoc i opinie.

Szczerze mówiąc odpadłam w momencie spotkania z szamanką na olbrzymim kocie :(

Generalnie mam wrażenie przedobrzenia. Wszystkiego nieco za dużo. Weźmy opisy, na początek dajesz opis wyglądu chłopaka, potem jego ubioru i wreszcie młota. A po co tak dokładnie?

Wprowadzasz kolejnego bohatera i też zaczynasz od opisu ubioru. Swoją drogą dżinsy i trampki nieco wybijają z lektury, bo średnio pasują do młota i pochodni. W pokoju pojawia się pielęgniarka i znowu opis stroju. Atrakcyjna kobieta – opis stroju, jej towarzysz – to samo. Do tego opisy miasta, budynków itd, itp. Stanowczo za dużo tego.

Twoje opko jest dłuuugie, trzeba poświęcić trochę czasu na jego przeczytanie, ale jeśli raz za razem natkam się na niepotrzebne opisy, to… cóż, pasuję.

Z innej beczki: Młot jest raczej ciężki i nie wyobrażam sobie zadawania nim szybkich, krótkich uderzeń.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Irka_Luz

chciałem obdarzyć kluczowe postacie unikalnym wyglądem i stąd ich szczegółowy opis. A w przypadku pielęgniarki dodałem kreację świata by ukazać klimat miasta.

 

Co do młota, to jest fantasy, więc bohater może być wystarczająco silny, by nim szybciej wymachiwać.

 

Co do trampków, dalej jest opisane, że są nabyte w mieście, które słynie z mody i ubrań, więc jest o wiele kroków do przodu w rozwoju tej dziedziny. Poza tym uwzględniłem, że jest to dość niecodzienny strój , a z mojej strony jest to zabawa konwencją, bo jaki jest sens w utartych schematach?

…z mojej strony jest to zabawa konwencją, bo jaki jest sens w utartych schematach?

Mordocu, w utartych schematach zasadniczo wszystko ma ręce i nogi, a w Twojej opowieści mamy groch z kapustą i pomieszanie wszystkiego ze wszystkim, skutkiem czego nic się tu kupy nie trzyma i, moim zdaniem, nie można tego tłumaczyć chęcią zabawy konwencją, czy wyjściem poza utarte schematy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

chciałem obdarzyć kluczowe postacie unikalnym wyglądem i stąd ich szczegółowy opis.

I naprawdę sądzisz, że czytelnik wszystkie te opisy zapamięta?

 

Co do młota, to jest fantasy, więc bohater może być wystarczająco silny, by nim szybciej wymachiwać.

Fantasy nie oznacza, że wszystko wolno, świat musi być spójny, bohaterowie przekonujący. Jeśli któryś ma jakieś nadzwyczajne cechy, to skądś się musiały wziąć.

 

Co do trampków, dalej jest opisane, że są nabyte w mieście, które słynie z mody i ubrań, więc jest o wiele kroków do przodu w rozwoju tej dziedziny.

Tu nie chodzi o modę, a możliwości technologiczne.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Regulatorzy

Irka-Luz

Polecam zajrzeć do mangi/anime “One Piece”. Tam bohaterowie są silniejsi niż w rzeczywistym świecie, obok siebie występują postacie, które ubierają się współcześnie jak również tradycyjnie (np. samuraje z epoki Edo), ponadto są miejsca, w których nawet żyją dinozaury i nikt się autora nie czepia o to, że stworzył swoje własne uniwersum z własnymi prawami, zasadami i pomieszaną konwencją. 

 

Ja tak samo nie opisuję wydarzeń, które dzieją się chociażby w Polsce, tylko w świecie stworzonym od zera, a skoro to fantasy to tym bardziej mogę dodać oryginalności tworząc choćby niebieska trawę, zielone pustynie czy niebo w ciapki bordo. 

 

A co do technologii, to opisałem różne minerały i rośliny, które mają specjalne zastosowania, pozwalające obejść współczesną technologię, nie mówiąc o tym, że ona także może w tym świecie istnieć. W świecie, w którym istnieje magia, nie trzeba przejmować się technologią.

Cóż mogę powiedzieć, Mordocu, kiedy widzę, że jesteś zdecydowany pisać po swojemu. W końcu to Twoja twórczość i skoro tak to sobie wykoncypowałeś, pisz jak Ci w duszy gra, choćby i bez większego sensu i poszanowania logiki.

 

Polecam zajrzeć do mangi/anime “One Piece”. 

Nie, Mordocu, nie namówisz mnie ani na mangę, ani na anime. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy

choćby i bez większego sensu i poszanowania logiki.

Od tego momentu Twój komentarz brzmi jak czysta złośliwość. 

 

Nie, Mordocu, nie namówisz mnie ani na mangę, ani na anime. :(

Szkoda, Japończycy są bardzo kreatywnymi autorami. Zwłaszcza Eichirou Oda ma zaplanowane w swojej twórczości wszystko od początku do końca, dlatego jego świat jest bardzo spójny pomimo że mocno odbiega od standardów świata rzeczywistego.

 

Ale generalnie nie namawiam, chciałem po prostu w obronie mojego uniwersum podać przykład serii, która bije rekordy popularności i sprzedaży głównie dlatego, że jest oryginalna.

Od tego momentu Twój komentarz brzmi jak czysta złośliwość. 

Zastanawiam się, Mordocu, na podstawie czego wysnułeś taki wniosek – w którym miejscu mojej wypowiedzi znajdujesz jakąkolwiek złośliwość?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pisząc o braku sensu i logiki. Światy fantasy mają własną logikę i własny sens, więc nie można napisać, że ich nie mają nawet jeśli są oparte o prawa działające inaczej niż w świecie rzeczywistym. Zabrzmiało to dla mnie jak “rób co chcesz, nawet jeśli tworzysz gówno, to nic mi do tego”,  ale może jestem przewrażliwiony, więc jeśli Twoje intencje były inne, to przepraszam.

Mordocu, napisałam tylko to, co napisałam i nie było w tym żadnego innego ukrytego znaczenia. Bardzo się dziwię, że w mojej wypowiedzi znalazłeś sugerowane treści, ale cóż, nie mam żadnego wpływu na to, co myślisz, czytając komentarze.

I owszem, przeczytany fragment opowiadania zupełnie nie przypadł mi do gustu, a przyczyniły się do tego zarówno fatalne wykonanie, jaki i dostrzeżone nielogiczności, tudzież sytuacje, w których nie dopatrzyłam się większego sensu.

Ty twierdzisz, że wszystko w tekście jest OK, bo taki świat sobie wymyśliłeś i tego się trzymasz. Masz do tego prawo.

I to już wszystko. Uważam, że dalsza wymiana zdań będzie stratą czasu, bo jestem przekonana, że każde z nas pozostanie przy własnym rozumieniu świata fantasy.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Mordoc!

 

Wszedłem w opowiadanie, patrzę na długość: prawie 80k. To jest 1/5 książki. Książkę czytam tydzień lub dwa. Zatem na Twoje opowiadanie musiałbym poświęcić circa dwa dni.

Czytałem “Najgorszy z najgorszych” – było tam dużo błędów, technicznie sporo niedoróbek.

Zatem miałbym poświęcić dwa dni na przeczytanie czegoś, co prawdopodobnie jest słabo wykonane? Nope. I’m out. Wolę poczytać książkę, na to i tak mam mało czasu, zatem wolę by był wykorzystany odpowiednio.

A z drugiej strony patrząc, jeśli napisałeś tekst i ktoś Ci pisze: tego i tamtego nie zrozumiałam, to i tamto jest słabe, to bierzesz to na klatę, patrzysz i analizujesz dlaczego tak się stało. Nie tłumacz się, bo jak weźmiesz “W pustyni i w puszczy” i nie spodoba Ci się jak Staś traktuje Nel, to Henio nie pojawi się nagle obok i nie powie “ej, ty to źle rozumiesz”. Lepiej zapytaj osobę, która ocenia tekst “Hej, czego zabrakło?”.

Naprawdę spróbuj napisać coś krótkiego. Wyznacz sobie limit 10k, żeby to był szort. Więcej osób przeczyta, więcej skomentuje, a jeśli to będzie dobre, to może nawet wyrobisz sobie markę sprawnego operatora słowa pisanego. Bo w tej chwili jak zobaczę kolejny tekst, którego autorem jest Mordoc, to chyba ten tekst ominę.

Szkoda, Japończycy są bardzo kreatywnymi autorami. Zwłaszcza Eichirou Oda ma zaplanowane w swojej twórczości wszystko od początku do końca, dlatego jego świat jest bardzo spójny pomimo że mocno odbiega od standardów świata rzeczywistego.

Nie czytałem opowiadania z wyżej wymienionych powodów, ale patrząc na komentarze, tu chyba sam wbiłeś sobie nóż w plecy. Spójny świat jest bardzo ważny, więc jeśli ktoś wykonuje ciężkim młotem krótkie i szybkie uderzenia, to musisz nam to wyjaśnić. Inaczej spójność tracimy. Odpowiedź, że to fantastyka i można wszystko niestety jest w tym przypadku naciągana. Owszem, wszystko możesz, ale musisz to logicznie uzasadnić.

Jeśli Ci się uda, to nikt nie zarzuci, że piszesz wbrew logice.

Ja podsunę zatem jedno słowo: pokora. Zrób z nim co chcesz.

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w następnych tekstach!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Krokus zawsze mogę założyć konto i się nie zorientujesz, że to moje opowiadanie ;)

 

A tak nieco bardziej poważnie, to w sumie napisałeś na pół strony komentarz o niczym. Opowiadania nie czytałeś i powtórzyłeś to, co napisali inni, więc w sumie dlaczego miałoby mi zależeć na tym, żebyś akurat Ty czytał moje teksty?

Nowa Fantastyka