- Opowiadanie: Marcin.M - Wizjer

Wizjer

Pierwszoosobowa historyjka z założenia nawiązująca do klasycznych “strasznych historii”.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

NoWhereMan, katia72, Użytkownicy IV

Oceny

Wizjer

Nigdy nie umiałem zasnąć w nowym miejscu. Nawet na wakacjach, choćbym był zmęczony podróżą i niemalże usypiał na stojąco, po położeniu się do łóżka sen nie nadchodził. Nie rozbudzałem się, o nie. Po prostu nie potrafiłem zasnąć, mimo zmęczenia.

Tak było i tym razem. Marzyłem o przeprowadzeniu się do tego mieszkania, świeżo po remoncie. Stary blok, ale w porządnej okolicy. Na klatce schodowej czysto. Sąsiedzi, o ile zdążyłem zauważyć, głównie staruszkowie. Nie przeszkadzało mi to. W porównaniu z dresiarzami i codziennie imprezującymi studentami, mogło stanowić miłą odmianę. Zwróciłem na to uwagę nawet wtedy, około pierwszej w nocy, gdy nie mogłem spać. Panowała niemal idealna cisza. Nikt nie puszczał muzyki, nie krzyczał, nawet nie brał prysznica. Wydawało się, jakby wszyscy mieszkańcy bloku spali. Wszyscy, oprócz mnie.

Spodziewałem się tego. Miałem wymyślone zajęcia, mające pomóc mi zabić czas do rana. Później wystarczyło wypić mocną kawę i przeżyć jakoś dzień. Kolejnej nocy zwykle zasypiałem już bez najmniejszego problemu. Czytałem więc książkę, a kiedy poczułem, że na to jestem już zbyt zmęczony, założyłem słuchawki i postanowiłem rozpakować chociaż część zalegających pudeł. Muzyki jak zwykle, słuchałem najgłośniej, jak się dało. Moja ulubiona składanka metalowych klasyków ze Spotify dudniła mi w uszach, gdy składałem kolejne koszulki i spodnie, układając je na równe sterty. Głośna muzyka pomagała mi działać energicznie, jednak po chwili się zreflektowałem. Był środek nocy. Może trochę za głośno przestawiałem kartony i wysypywałem ich zawartość? Głupio byłoby zdenerwować sąsiadów od razu po wprowadzeniu.

Zdjąłem słuchawki i nasłuchiwałem przez chwilę. Poza rytmem muzyki, słyszalnym na odległość, ale bardzo cichym, nie słyszałem nic. Kontynuowałem więc układanie swoich rzeczy i słuchanie metalowych kawałków, będąc już jednak ostrożniejszym. Po chwili wydawało mi się, że słyszę pukanie do drzwi. Głośność ustawiłem tak, że nie słyszałem absolutnie nic, było to więc niemal niemożliwe, ale i tak postanowiłem się upewnić. Może ktoś zapukał akurat w przerwie między głośniejszymi riffami? Przyciszyłem i podszedłem do drzwi. Wizjer nie miał żadnej osłonki. Nachyliłem się do niego i spojrzałem. Na klatce schodowej było ciemno. „Halo?” – spytałem cicho. Nikt mi nie odpowiedział.

Stwierdziwszy, że musiałem się przesłyszeć, poszedłem za potrzebą do łazienki, znajdującej się naprzeciw drzwi wejściowych. Gdy spuszczałem wodę, tym razem wyraźnie usłyszałem dzwonek do drzwi. Ktoś wcisnął go na krótką chwilę, sekundę ledwie, ale byłem pewien, że dzwonek wybrzmiał. W pośpiechu opłukałem ręce i podszedłem do drzwi. Już miałem otworzyć, kiedy coś mnie tknęło. Sprawdziłem godzinę na telefonie. Druga osiemnaście. Kto składał mi wizytę o tak później porze? Profilaktycznie postanowiłem spojrzeć przez wizjer. Ponownie, widziałem jedynie ciemność. Wcisnąłem w telefonie pauzę, by lepiej słyszeć i ponownie, tym razem trochę głośniej zapytałem: „Kto tam?”. Tym razem również nie usłyszałem odpowiedzi. Wydawało mi się za to, że słyszę czyjś oddech. Nerwowe, szybkie sapanie. Wyglądałem przez „Judasza” i nasłuchiwałem. Wtedy właśnie klamka zaczęła powoli opadać. Ktoś naciskał ją od zewnątrz! Dotarło do mnie, że ktokolwiek to był, stał tuż za drzwiami. Nie widziałem go, gdyż nie zapalił światła, ale prawdopodobnie stałem z nim niemalże oko w oko. Dzieliła nas jedynie dość stara warstwa drewna, której nie ufałem w stu procentach w takim wypadku. Upewniłem się, czy na pewno zamknąłem drzwi.

Nie jestem dumny z tego co zrobiłem. Powinienem był pewnie zawołać bardziej stanowczo. Jestem w końcu facetem, może otworzyć i skonfrontować się z… Nie, to głupia myśl. Powinienem był jednak zadzwonić na policję, to na pewno. Zamiast tego chwyciłem pęk kluczy, który poprzedniego dnia otrzymałem od właściciela. Wyszukałem ten pasujący do drzwi sypialni. W pośpiechu poszedłem do kuchni. Wybrałem najdłuższy i najsolidniejszy nóż, po czym pospiesznie ruszyłem w celu zamknięcia się za dodatkową parą drzwi i oczekiwania na nastanie poranka. By dotrzeć do sypialni musiałem jednak ponownie przejść obok drzwi wejściowych. Klamka ponownie była na górze. Może ktokolwiek mnie nachodził, już sobie poszedł? Nie byłem tego jednak pewien i odczuwałem ogromny niepokój na myśl zbliżenia się do tych drzwi. Ściskając nóż w prawej dłoni i klucze w lewej, posuwałem się w kierunku sypialni stąpając jak najciszej. Nie przewidziałem, że gdy idę w ten sposób, telefon wysunie mi się z kieszeni dresów. Nie zdążyłem zareagować. Smartfon z hukiem spotęgowanym nocną ciszą trzasnął o kafelki. W reakcji klamka drzwi wejściowych znowu poruszyła się powoli w dół i znowu do góry. Przerażony, kopnąłem telefon tak, że szorując po podłodze wpadł do pokoju, a ja w pośpiechu za nim. Nie dbając już o ciszę trzasnąłem drzwiami i zakluczyłem je.

Resztę nocy spędziłem kuląc się ze strachu pod kołdrą, z nożem pod jedną ręką i telefonem pod drugą. Nic więcej się nie stało. Gdy zrobiło się całkiem jasno, wyszedłem i stanąłem w przedpokoju. Mimo, że był już ranek, nadal bałem się wyjrzeć przez wizjer. Po chwili zadumy usłyszałem jednak kogoś schodzącego z góry z psem. Pomyślałem, że to moja szansa i zerknąłem. Dziewczyna z dorodnym owczarkiem niemieckim na smyczy schodziła schodami. Przed moim mieszkaniem nie było nikogo. Już bez noża w ręku wyszedłem przed drzwi i rozejrzałem się. Nic nadzwyczajnego, ale gdy spojrzałem na zewnętrzną stronę moich drzwi, dostrzegłem pionową rysę, mniej więcej na wysokości mojej twarzy. Mógłbym przysiąc, że nie widziałem jej tam poprzedniego dnia, poza tym, nawet wyglądała na świeżą.

Zrobiłem sobie moją upragnioną kawę i jako, że był ciepły poranek, wyszedłem z kubkiem w ręku zapalić na balkonie. Raczyłem się na zmianę złotym marlboro i czarnym, gorącym napojem. Mój balkon był brudny, jakby poprzedni lokator nigdy go nie mył. Wszędzie pozasychane ptasie odchody, liście, pajęczyny i niewiadomego pochodzenia plamy. Czekało mnie tutaj dużo pracy. Widok na osiedle nie zachwycał, ale nie miałem co narzekać. Tutaj byłem na trzecim piętrze. W poprzednim miejscu, gdy winda jak zwykle nie działała, bywałem zmuszony wdrapywać się na siódme. Przez chwilę poczułem spokój i satysfakcję z nowego miejsca zamieszkania, które prawie pozwoliły mi zapomnieć o nocnych ekscesach. Prawie.

Pociągając nosem wyczułem przedziwny zapach, a właściwie odór. Skojarzył mi się z kurczakiem, którego zdarzyło mi się otworzyć przed sprawdzeniem, że termin zdatności do spożycia minął miesiąc temu. Kątem oka zauważyłem sąsiada na balkonie po prawej stronie. Smród dochodził z tamtej strony. Nieco krępy, wyraźnie starszy pan przyglądał mi się z ponurą miną. Przez kraty balustrady widziałem, że miał na sobie tanie, gumowe klapki, które nosił do szarych skarpet. Ubrany był też w uprasowane w kant szare spodnie i koszulę w czarno-czerwoną kratę, która ewidentnie najlepsze lata miała już za sobą. Nie wiem, jak długo tam stał. Nie przywitał się, nie wydawał najmniejszego dźwięku. Po prostu lustrował mnie spojrzeniem, które wydawało mi się może nie nienawistne, ale na pewno nieprzyjemne.

– Dzień dobry! – zawołałem kiwając uprzejmie głową.

Nie otrzymałem odpowiedzi. Staruszek po prostu odwrócił się i wszedł z powrotem do mieszkania, zamykając za sobą drzwi. Odór zniknął razem z nim.

Do południa rozpakowywałem swoje rzeczy i planowałem, gdzie je poukładam. Dopiero gdy przed godziną trzynastą zaburczało mi w brzuchu przypomniałem sobie, że nie mam nic do jedzenia. Ruszyłem się więc do sklepu, by kupić sobie śniadanie. Wracając z siatkami pełnymi zakupów usłyszałem wołanie: „Arni! Arni, stój! Noga!”.

Widziany wcześniej na klatce owczarek niemiecki okrążył mnie błyskawicznie i z wystającym ozorem naskoczył na mnie. W pierwszej chwili się przestraszyłem, ale szybko dostrzegłem, że psiak nie miał złych zamiarów. Postawiłem siatki na chodniku i schyliłem się do niego, jedna ręką głaszcząc go pod brodą, a drugą przytrzymując za obrożę, by już nie uciekał. Po chwili, w której zdążyłem zostać oblizany po twarzy, dobiegł wołający za psem właściciel. Brodaty facet, może pod trzydziestkę, mniej więcej w moim wieku.

– Arni! – zagrzmiał groźnie do owczarka, zapinając mu smycz. – Ciebie to tylko na chwilę z oka spuścić! Jezus, przepraszam pana najmocniej. – zwrócił się już do mnie.

– Nic się nie stało. – odparłem. – Lubię psy.

– Bydle słucha tylko mojej dziewczyny, ja nad nim kompletnie nie panuję. Jeszcze raz najmocniej przepraszam. Grzesiek. – przedstawił się wyciągając rękę.

– Mateusz. – uścisnąłem jego dłoń. – Dopiero się wprowadziłem.

– To masz niezłe powitanie. – zaśmiał się. – Jeszcze raz przepraszam.

Wsiedliśmy razem do windy.

– Mieszkasz pod dziesiątką? – zagadnął, gdy wysiadałem, a sam jechał wyżej.

– Ta… Skąd wiesz?

– Strzelałem, bo wiem, kto mieszkał tam wcześniej. Bez przerwy był tam jakiś melanż.

– Cóż… – nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Nigdy nie lubiłem smalltalków z nowo poznanymi ludźmi. – Ja postaram się być trochę ciszej. W razie czego, przynajmniej was zaproszę. – uśmiechnąłem się.

– Koniecznie! – odwzajemnił uśmiech.

Pożegnaliśmy się i Grzesiek z Arnim pojechali wyżej, a ja oparłem siatki o ścianę i zacząłem szukać kluczy w kieszeniach. Zanim je znalazłem usłyszałem dźwięk dobiegający zza drzwi sąsiada, którego widziałem na balkonie. Prawie na pewno był to odgłos opadającej klapki od wizjera. Dobiegł mnie dużo delikatniejszy, ale wyraźny odór, który czułem przy spotkaniu sąsiada na balkonie. Skrzywiłem się. Rozumiałem, że niektórzy starsi ludzie mogą specyficznie pachnieć, ale to była przesada. Jeśli się to nie zmieni, pomyślałem, że będę musiał z nim o tym szczerze porozmawiać. Zwróciłem uwagę na nazwisko, widniejące na drzwiach. „K. W. Dylkowscy”.

Po obiedzie nadal miałem dużo do zrobienia. Takie rzeczy jak balkon zostawiłem na koniec, ale również reszta pomieszczeń wyglądała na sprzątaną w pośpiechu i niestarannie. Dzień mijał mi na odkurzaniu, myciu podłóg, ścieraniu kurzy i innych porządkach. Na dźwięk pukania do drzwi aż podskoczyłem. Z obawą podszedłem zobaczyć w wizjerze, kto to. Na całe szczęście zobaczyłem brodate oblicze Grześka. Otworzyłem mu z westchnieniem ulgi.

– Wszystko gra? – spytał. – Wyglądasz, jakbyś zobaczył ducha.

– Tak… Jestem zmęczony. Sprzątanie i tak dalej. Faktycznie, jakby ciągle tu melanżowali.

– Spoko… Słuchaj, jeszcze raz przepraszam za Arniego, masz tu coś na lepszy początek mieszkania.

To powiedziawszy wręczył mi butelkę po spirytusie, wypełnioną klarownym, żółtawym płynem.

– Nalewka? – zapytałem uśmiechając się.

– Cytrynówka mojego dziadka. Zawsze go proszę o przynajmniej jedną, gdy go odwiedzam. Mówię ci, świetna rzecz. Możesz spożytkować sam, ale oczywiście nie obraziłbym się, gdybyś…

– Skończę tu ogarniać. – oczywiście, zgadłem, o czym mówił. – Rozpakuję się do końca i w ogóle… I w najbliższych dniach się umówimy.

– Super! No, to nie przeszkadzam. W razie czego mieszkam na szóstym, pod dziewiętnastką. To na razie.

– Wielkie dzięki za nalewkę i naprawdę, nic się nie stało. – powiedziałem na pożegnanie.

Zrobiło mi się bardzo miło. Włożyłem nalewkę do lodówki. Takim prezentem na pewno nie gardziłem.

Rozległ się dzwonek do drwi. Tym razem sądząc, że to Grzesiek o czymś zapomniał, entuzjastycznie popędziłem do drzwi i od razu otworzyłem je na oścież. Ale to nie Grzesiek stał za nimi. Zamiast niego zobaczyłem mojego sąsiada z mieszkania obok. Był ubrany identycznie, jak ostatnio. Na jego twarzy widniał ten sam złowrogi grymas. Zamarłem. Trochę dlatego, że kompletnie się go nie spodziewałem, a trochę dlatego, że z bliska wyglądał… Przerażająco. Po chwili konsternacji otworzył usta, wydając z siebie dziwne ni to charczenie, ni pomruk. Miał tylko kilka krzywych, niemal czarnych zębów. Z jego ust wydobywał się znany mi już smród, tym razem dużo silniejszy.

Zatrzasnąłem i zamknąłem drzwi. Nie do końca wiem dlaczego aż tak się go przestraszyłem. Byłem dorosłym facetem wcale nie mniejszym od niego. Było w nim coś, co sprawiało, że na samą myśl o nim czułem niepokój. To, co wydarzyło się później upewniło mnie, że dobrze zrobiłem.

Klamka moich drzwi powoli opadła i z powrotem się podniosła. Czyżby to mój sąsiad, Dylkowski, jak głosił napis na jego drzwiach, odwiedził mnie zeszłej nocy? Wyjrzałem przez wizjer i od razu cofnąłem się gwałtownie. Staruszek stał z okiem tuż przy wizjerze, jakby wpatrując się w nieprzeniknioną z jego strony soczewkę „Judasza”. Możliwe, że w nocy, gdy wyglądałem w ciemność, również stał z twarzą tuż przede mną. Zmroziło mnie na tę myśl.

Usłyszałem pojedynczy odgłos skrobnięcia, jakby ktoś szybko przejechał ostrym przedmiotem po powierzchni drzwi. Powoli zbliżyłem się i spojrzałem przez wizjer jeszcze raz. Nie zobaczyłem już nikogo. Sąsiad zniknął. Nie słyszałem, by otwierał lub zamykał drzwi do siebie. Otworzyłem i rozejrzałem się. Nigdzie go nie widziałem. Smród znacznie zelżał, był teraz ledwo wyczuwalny. Na moich drzwiach pojawiła się druga, głęboka rysa, tuż obok pierwszej. Ponownie usłyszałem odgłos odkładanej osłonki od wizjera. Czyli zarysował mi drzwi i wrócił do siebie? Nienawidziłem takich sytuacji, starałem się być raczej bezkonfliktowym człowiekiem. Wtedy jednak, mimo wcześniejszego przerażenia, wezbrał we mnie gniew. Nie będzie mi jakiś szalony staruch niszczył drzwi do dopiero co wynajętego mieszkania. Ruszyłem prosto do niego i zapukałem stanowczo, a raczej załomotałem pięścią. Zero odzewu. Powtórzyłem pukanie, już spokojniej. Znowu nic. Żadnego dźwięku, szmeru nawet. Zdenerwowany wróciłem do siebie. Paradoksalnie uspokoiłem się trochę. Wyglądało na to, że to po prostu jakiś obłąkany staruszek. Następnym razem zamierzałem po prostu zadzwonić na policję.

Kolejny dzień upłynął mi na kończeniu porządków i odpisywaniu na maile z pracy. Kilka razy byłem zapalić na balkonie. Spoglądałem wtedy co i raz na prawo, spodziewając się strasznej postaci stojącej na nim nieruchomo, ale staruszek się nie pojawił. Raz, czy dwa spojrzałem też przez wizjer w przypadkowym momencie, gdy po prostu obok niego przechodziłem. Miałem wrażenie, że nagle zobaczę sąsiada gapiącego się na mnie z nosem przyciśniętym do drzwi. Nic takiego jednak nie miało miejsca.

Zastanawiałem się, czy powinienem podjąć jakieś kroki w związku z zachowaniem pana z mieszkania obok. I tak jednak wyjeżdżałem wieczorem na jakiś czas. Nagła sprawa rodzinna. Postanowiłem, że jeśli wrócę a podobna sytuacja się powtórzy, wtedy się wkurzę i zrobię coś z tym wariatem.

Przed wyjazdem zapukałem też do Grześka. Przeprosiłem go, że muszę przełożyć nasze spotkanie i wyjaśniłem naturę wyjazdu. Obiecałem, że również przywiozę nalewkę produkcji mojego ojca i jak tylko wrócę skosztujemy obu.

Nie było mnie dokładnie sześć dni. Sześć, jak się okazało spokojnych dni, podczas których prawie zapomniałem o historii z sąsiadem, której nikomu nawet nie opowiedziałem. Jednak gdy wracałem, wysiadłem z windy i stanąłem przed mieszkaniem, zamarłem. W miejsce dwóch rys, które znajdowały się na drzwiach, gdy wyjeżdżałem, ziała teraz sporej wielkości dziura. Miejsce wyglądało na wydrapane na wylot. Poszedłem do Grześka. Otworzyła mi jego dziewczyna, Kinga, ale Grzesiek również był w domu i gdy usłyszał co się stało, od razu zszedł ze mną.

– O, łał. – wydał z siebie, gdy zobaczył o czym mówię. – Jeśli chcesz, możesz przespać się u nas, dopóki tego nie naprawisz.

– Dzięki, chyba po prostu zamknę się na klucz w sypialni.

– Jak uważasz. Jest to jakiś pomysł. Kurczę, współczuję, straszne. Masz jakiś pomysł, kto mógł to zrobić?

– Nie, nie mam. – odparłem po chwili zastanowienia, samemu nie chcąc wyjść na wariata, ani też fałszywie oskarżać sąsiada, jeśli okazał by się niewinny. – Słuchaj, mam pytanie…

– Wal śmiało.

– Wiesz coś może o lokatorach z jedenastki?

– Oho… No właśnie. To jeszcze bardziej creepy zbieg okoliczności. Do niedawna mieszkał tam stary gbur, Waldemar Dylkowski…

– Jak to „mieszkał”? – przerwałem mu.

– Jakoś dzień po twoim wyjeździe była afera. Przyjechała policja, rodzina płakała… Straszne rzeczy. Okazało się, że Dylkowski zmarł dobre miesiące temu, może wcześniej! Nie miał za dobrego kontaktu z dziećmi, więc nikt o tym nie wiedział. Leżał przez cały czas w mieszkaniu. Dopiero jak jego córka przyjechała w odwiedziny i weszła swoim kluczem, znalazła go w fotelu… To musiało być straszne. Współczuję jej czegoś takiego.

Zmroziło mnie. Nie, to jakiś żart. Musiał być to w takim razie inny facet… Ale jak… Na balkonie…

Starając się nie dać po sobie nic poznać, pożegnałem się z Grześkiem. Gdy tylko on wszedł do windy, a ja włożyłem klucz do swoich drzwi, od strony mieszkania najwyraźniej świętej pamięci Dylkiewicza, dobiegł mnie cichy, charakterystyczny dźwięk opadającej klapki wizjera.

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Opowiadanie jest dobrze poprowadzone, czytelnik mimowolnie szybko utożsamia się z głównym bohaterem, śledzi jego działania, myśli i emocje, wraz z nim przeżywa niepokój i strach, a także zastanawia się nad tym, co słyszy czy też widzi w nowym domu. :)

Tekst przypomina mi obejrzany przed ok. 40-oma laty horror w telewizyjnym sobotnim kinie nocnym; niestety, nie kojarzę tytułu, natomiast jeśli chodzi o fabułę, to dwie nowe lokatorki były ciągle nawiedzane przez innych lokatorów, wyłącznie starszych ludzi, pozornie przesympatycznych i miłych, uparcie uprzykrzających im tamtejszy pobyt. Oczywiście zagadkowe zbrodnie także miały miejsce. :)

Twoja opowieść nie dostarcza odpowiedzi na wszystkie pytania i zagadki, nie wyjaśnia każdej tajemnicy. Jest w niej sporo mroku, niepewności, przerażającego zła oraz czającego się, dziwacznego zagrożenia względem głównego bohatera. 

Bardzo wciągający horror, gratuluję. :)

 

Z technicznych pojawiają się czasem literówki.

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Marcinie, zadbałeś o należyty nastrój i dziwne wydarzenia mające miejsce podczas pierwszej nocy Mateusza w jego nowym mieszkaniu i miałam nadzieję, że na stukach i pukach, tudzież ruchach klamki się nie skończy, że może będę świadkiem czegoś strasznego, ale ku memu rozczarowaniu już nic więcej się nie wydarzyło.

Natomiast rano, kiedy chłopak wyszedł na papierosa i poczuł paskudny smród dochodzący z balkonu obok, a potem zobaczył osobliwego sąsiada, nabrałam uzasadnionych podejrzeń, że za ścianą nie mieszka nikt żywy. Nie mogę tylko wykoncypować, dlaczego Dylkiewicz porysował drzwi Mateusza, a na koniec wydłubał w nich dziurę.

Czytało się nieźle, ale wykonanie mogłoby być lepsze.

 

Wy­glą­da­łem przez „Ju­da­sza” i na­słu­chi­wa­łem. ―> Wy­glą­da­łem przez ju­da­sza i na­słu­chi­wa­łem.

 

od­czu­wa­łem ogrom­ny nie­po­kój na myśl zbli­że­nia się do tych drzwi. ―> …od­czu­wa­łem ogrom­ny nie­po­kój na myśl o zbliżeniu się do drzwi.

 

trza­sną­łem drzwia­mi i za­klu­czy­łem je. ―> Raczej: …trza­sną­łem drzwia­mi i zamknąłem je na klucz.

 

Dziew­czy­na z do­rod­nym owczar­kiem nie­miec­kim na smy­czy scho­dzi­ła scho­da­mi. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Po schodach szła dziew­czy­na z do­rod­nym owczar­kiem nie­miec­kim na smy­czy.

 

Zro­bi­łem sobie moją upra­gnio­ną kawę i jako, że był cie­pły po­ra­nek… ―> Zbędny zaimek.

Wystarczy: Zro­bi­łem sobie upra­gnio­ną kawę i, jako że był cie­pły po­ra­nek…

 

na bal­ko­nie po pra­wej stro­nie. Smród do­cho­dził z tam­tej stro­ny. ―> Powtórzenie.

Proponuję drugie zdanie: Właśnie stamtąd dochodził smród.

 

Przez kraty ba­lu­stra­dy wi­dzia­łem, że miał na sobie… ―> Aby, będąc na balkonie, dostrzec przez balustradę coś na sąsiednim balkonie, należałoby pierwej kucnąć, a to wydaje mi się zbędne, bo sąsiedni balkon i tak jest widoczny. No, chyba że miałeś na myśli kratę oddzielającą balkony, ale wtedy to nie była balustrada.

 

Ru­szy­łem się więc do skle­pu, by kupić sobie śnia­da­nie. Wra­ca­jąc z siat­ka­mi peł­ny­mi za­ku­pów… ―> Ru­szy­łem więc do skle­pu, by zrobić zakupy. Wra­ca­jąc z pełnymi siat­ka­mi

Skoro bohater nie miał w domu nic do jedzenia, potrzebował go znacznie więcej, niż tylko na śniadanie.

 

schy­li­łem się do niego, jedna ręką głasz­cząc go pod brodą… ―> Literówka. Czy oba zaimki są konieczne? Literówka.

 

– Cie­bie to tylko na chwi­lę z oka spu­ścić! Jezus, prze­pra­szam pana naj­moc­niej. – zwró­cił się już do mnie. –> Zbędna kropka po wypowiedzi. Ten błąd pojawia się w tekście wielokrotnie. Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Dzień mijał mi na od­ku­rza­niu, myciu pod­łóg, ście­ra­niu kurzy i in­nych po­rząd­kach. –> Ścieranie kurzu to też odkurzanie.

Wystarczy: Dzień mijał mi na od­ku­rza­niu, myciu pod­łóg i in­nych po­rząd­kach.

 

nie­prze­nik­nio­ną z jego stro­ny so­czew­kę „Ju­da­sza”. –> …nie­prze­nik­nio­ną z jego stro­ny so­czew­kę ju­da­sza.

 

Po­now­nie usły­sza­łem od­głos od­kła­da­nej osłon­ki od wi­zje­ra. –> Osłonkę wizjera odsuwa się, a gdy się ją puści, opada. Nie wydaje mi się, aby można ją odłożyć.

Proponuję: Po­now­nie usły­sza­łem od­głos opadającej osłon­ki wi­zje­ra.

 

córka przy­je­cha­ła w od­wie­dzi­ny i we­szła swoim klu­czem… –> Jak wchodzi się kluczem?

Pewnie miało być: …córka przy­je­cha­ła w od­wie­dzi­ny i otworzyła swoim klu­czem

 

a ja wło­ży­łem klucz do swo­ich drzwi… –> Raczej: …a ja otworzyłem kluczem swoje drzwi… Lub: …a ja wło­ży­łem klucz do zamka moich drzwi

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cześć!

Dobrze stworzyłeś klimat grozy, choć na końcu spodziewałam się nieco ostrzejszej reakcji bohatera na wieść, iż sąsiad nie żyje. Fragmenty opisujące codzienne czynności można by nieco skrócić, a w zamian dołożyć więcej informacji o bohaterze, bo im postać jest bliższa czytelnikowi, tym bardziej udziela się atmosfera strachu. 

Hej, Marcinie!

 

Przyjemne, jeśli tak można powiedzieć o horrorze ;) stracha mi nie napędziłeś, ale jakiś taki niepokój był. Historia jest spójna, ciekawie poprowadzona.

Można mieć ewentualnie wątpliwość, że nikt nie zauważył wydrapanej, albo powstającej stopniowo, dziury przez tych kilka dni.

Nieco ugryzła mnie też “nagła sprawa rodzinna” – wybrzmiało, jakbyś tłumaczył się w pracy, albo dalekiemu znajomemu, a tutaj chcemy przecież się zżyć z bohaterem, wiedzieć co u niego.

Ale pomimo uwag podtrzymuję, że opowiadanie udane – mi się podobało.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Hej. Wkroczyłeś tym tekstem w bardzo ciekawe rejony swoistej metafizyki mieszkania w bloku, a to bardzo ciekawa przestrzeń do rozgrywania takich własnie psychologiczno-horroropodobnych opowieści, w ktorych odnajdzie się i siermięga peerelu i odległe echa “Dziecka Rosemary”. Słowem swojski sandbox, znany masie ludzi z autopisji. To na duży plus. A na minus? Sam nie wiem. Narrację prowadzisz poprawnie, ale chciałoby się tu odrobiny fajerwerków, feelingu, którym odmalujesz wewnętrzne przeżycia bohatera, kilku choć fraz, wbitych czytelnikowi do głowy ze skutecznościa enkawudzisty eksterminującego w katyńskim lesie… dobra, zapędziłem się. Chiało by się po prostu więcej. W warstwie fabularnej także operujesz oszczędnie. Skręciłeś w kierunku opowieści z dreszczykiem, ale jakiś podkład przeżywanych przez bohatera przygód dał by czytelnikowi więcej. Dlaczego martwy sąsiad powrócił? Co oznacza to skrobanie do drzwi i tak dalej. W pewnym momencie lektury zdałem sobie slrawę, że już nam o tym nie opowiesz i emocje siadły. Ale o i tak wstrzeliłeś się tym tekstem w moje upodobania. Pozdrawiam.

Witam wszystkich i bardzo dziękuję za przeczytanie i skomentowanie. Bardzo mi miło, że znalazło się coś, co się podobało oraz jestem bardzo wdzięczny za krytykę. Widzę, że jest nad czym pracować. Pozostaje nie ustawać w wysiłkach. Dzięki bruce, regulatorzy, Alicella, Krokus, Michał Pe. Bardzo doceniam.

Pozdrawiam wszystkich.

Bardzo proszę, Marcinie, i czekam na kolejne straszne historie. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I ja bardzo dziękuję, życzę Ci powodzenia i pozdrawiam serdecznie. :)

Pecunia non olet

Podoba mi się nastrój tego opowiadania. Muszę przyznać, że zakończenie odrobinę mnie zawiodło, spodziewałam się czegoś mocniejszego i bardziej mrożącego krew w żyłach :) Niemniej jednak czytałam z przyjemnością.

 

Pozdrawiam serdecznie!

No, klimacik jest, czytało się dobrze, tylko mam wrażenie niedokończenia. Mateusz odkrył kim jest sąsiad i co dalej. W tym momencie historia dopiero się zaczyna. Będą ze sobą walczyć? Jak? Kto wygra? A może Mateusz szybciutko się wyprowadzi? Czemu sąsiad niszczy mu drzwi, czegoś szczególnego od niego chce? Jest mnóstwo kierunków, w których Twoja historia może pójść, a Ty ją po prostu zakończyłeś. Czytelniczo czuję się niedopieszczona.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Budujesz bardzo fajny klimat. Mateusz odkrywa kolejne elementy, po czym odkrywa tajemnicę i… koniec. Powiem szczerze, że zostawiłeś mnie z lekkim poczuciem niedosytu, bo tę historię można ciągnąć dalej. Jeśli taki był Twój zamiar – to gratuluję :)

Technicznie tekst okej, czasem coś zgrzytnęło.

Podsumowując: porządny koncert fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jak też pociągnęłam bym tę historię dalej, bo myślę, że jest tego warta. Udało Ci stworzyć nastrój grozy, fajnie budujesz napięcie. Na plus również konstrukcja głównego bohatera, w którego wyjątkowo łatwo się wczuć. 

Przeczytałam z przyjemnością i ode mnie kolejny biblioteczny kliczek :)

Marcinie, udało Ci się opowiadanie :) Często na portalu bywa tak, że tekst oznaczony jako horror wcale nim nie jest i zdarza mi się pozostawać z uczuciem rozczarowania, ale Twoje dzieło daje radę. Fajnie opisałeś bohatera i zgodzę się z Katią, że bardzo łatwo wejść w jego buty. Początki w nowym mieszkaniu, nawiązywanie relacji z sąsiadami, rozpakowywanie kartonów, wizyta w sklepie – wszystko to, bardzo swojskie, zakłócone nagle tajemniczymi i niezbyt przyjemnymi wydarzeniami, wypada naturalnie, fajnie, a czytelnik tym mocniej odczuwa niepokój. Miło byłoby przeczytać opowiadanie w wersji rozwiniętej ;)

W warstwie technicznej – przejrzałbym tekst jeszcze raz pod kątem zaimków i powtórzeń (na przykład tutaj: Poza rytmem muzyki, słyszalnym na odległość, ale bardzo cichym, nie słyszałem nic.), ale musisz mi wybaczyć, nie robiłem łapanki. Niedzielny wieczór :D

Również polecę opko do Biblioteki.

Pozdro!

Hej, wielkie dzięki za pozytywny odzew, bardzo się cieszę, że się podobało Kitty, Irka_Luz, NoWhereMan. Szczególnie dziękuję katia72AmonRa za polecenie do biblioteki, bardzo mi miło. 

Co do zakończenia i niedopowiadania wielu wątków, tak, było to celowe i wiem, że nie każdemu przypadnie do gustu. Mógłbym pewnie napisać je dłuższe i z pewniejszym zakończeniem, albo nad czym się zastanawiam, napisać drugą część. Doszło by pewnie do umawianego spotkania przy kieliszku Mateusza z Grześkiem, który opowiedziałby bohaterowi co nieco o zmarłym sąsiedzie. Coś, co Dylkiewicz robił za życia pokrywałoby się na przykład ze skrobaniem dziury w drzwiach. Zdarzyło by się więcej konfrontacji Mateusza z upiorem. Boję się jednak, że zabiłbym tę niepewność, która buduje klimat, a im więcej informacji o Mateuszu bym zawierał, tym coraz bardziej mógłbym rozmywać tę możliwość wczucia się w niego. Być może napiszę kontynuację, ale pewnie nie w następnej kolejności.

Jeszcze raz wszystkim dziękuję, odzew na moją “twórczość”, czy to pochlebny, czy krytyczny, bardzo dużo dla mnie znaczy.

Ładny klimacik, lekko horrorkowy. Jak na rasowy horror, to za mało szkód – bohaterowi właściwie nic się nie stało.

Mam koncepcję, że sąsiad zszedł z powodu poprzednich lokatorów, a teraz próbuje się mścić, nie zauważywszy zmiany. Ciekawe, czy pogrzeb coś poprawi.

Babska logika rządzi!

Fajna opowieść. Może nie jeżąca włosów na głowie, ale napisanie jej w pierwszej osobie pozwala poczuć ten niepokój.

 

Dzieliła nas jedynie dość stara warstwa drewna, której nie ufałem w stu procentach w takim wypadku.

Darowałabym sobie “w takim wypadku”.

Dziewczyna z dorodnym owczarkiem niemieckim na smyczy schodziła schodami.

Trochę powtórzenie osoby z psem.

 

Dobiegł mnie dużo delikatniejszy, ale wyraźny odór, który czułem przy spotkaniu sąsiada na balkonie.

Zmieniłabym na podczas spotkania i darowałabym sobie sąsiada.

 

Okazało się, że Dylkowski zmarł dobre miesiące temu, może wcześniej!

Kilka dobrych miesięcy, bo dobre miesiące brzmią jakby im się dobrze żyło;)

 

Lożanka bezprenumeratowa

Nowa Fantastyka