- Opowiadanie: dantes - Piekło Co. Ltd.

Piekło Co. Ltd.

Wiem, że się spóźniłem na konkurs, ale chciałem to opowiadanie opublikować.

Jednocześnie proszę pamiętać, że to tylko forma literacka, a autor traktuje sprawy piekła bardzo poważnie.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Biblioteka:

Finkla

Oceny

Piekło Co. Ltd.

Małe, srebrzyste pudełko mieściło się w dłoni. Było przyjemnie chłodne, a do tego idealnie bezosobowe. Na pierwszy rzut oka nie miało żadnych znaków szczególnych. Ludzie końca XX wieku powiedzieliby, że jest bardzo praktyczne i dobrze zaprojektowane. Mężczyzna w czarnym garniturze, czarnej koszuli na srebrne spinki i czarnych rękawiczkach uniósł prostokąt, trzymając go w dwóch palcach. Płomienie rzuciły na przedmiot nieregularne blaski. Na moment zdawało się, że pudełko stało się żywym kawałkiem metalu.

– A więc tak wygląda to cudo… – powiedział, gładząc się długimi palcami po brodzie. – I mówisz, że to będzie przełom? Niczego o podobnej mocy nie wprowadziliśmy wcześniej na rynek?

– Nigdy.

– A narkotyki?

– Są zbyt ostentacyjne, a poza tym łatwo je rozszyfrować, co ułatwia profilaktykę i utrudnia działania marketingowe. Od kiedy na rynku dostępny jest haszysz i znane są jego właściwości, trzeba naprawdę wiele naiwności i pychy, żeby dać się złapać w tę sieć. Pewną nadzieję – niski, chudy człowiek poprawił okulary i skrzywił się – choć oczywiście nie lubię tego słowa, można było mieć w stosunku do metamfetaminy. W pewnym momencie naziści zaczęli ją jednak łykać jak cukierki i nasz plan się zawalił. Nawet postaci fabularne, ale przedstawiane jako trochę szlachetne w książkach i filmach – tu chudzielec uniósł palec – się ich wystrzegają. Don Vito Corleone…

– Wolał hazard – elegant przerwał wykład, a jego rozmówca zamrugał.

– Granie rzeczywiście potrafi opętać, ale ryzyko nie pociąga wszystkich i niewielu może sobie pozwolić finansowo na balansowanie na krawędzi.

– Wyuzdany seks?

– No tak. Dupa zawsze rozpala wyobraźnię… Czy mogę? – Niższy mężczyzna wyciągnął rękę, a elegant oddał mu pudełko i poprawił sygnet z białego złota, który zawsze, jak się zdawało jego właścicielowi, prezentował się niedoskonale. – Dzięki temu wynalazkowi seks jest zawsze pod ręką. Samogwałt? Można w każdej chwili

Obaj mężczyźni przez dłuższą chwilę wpatrywali się w prostokątny przedmiot. W końcu wyższy puknął w niego palcem.

– O, to sam wymyśliłem i widzę, że się przyjęło. Mammonie, zdaje się, że to produkt, par excellence, doskonały – elegant otarł usta chusteczką.

Niski mężczyzna uśmiechnął się pod nosem i rozejrzał po sali. Siedzieli w najdalszym, najciemniejszym rogu, ale przecież nie byli sami. Ostrożności nigdy za wiele, bo przecież brudne sztuczki, podstępy, kłamstwa i zdrady to w ich środowisku był chleb powszedni. Demon zniżył głos do szeptu.

– To nie tylko pożądliwość. To siedem grzechów głównych, zamkniętych w estetycznym wnętrzu. Chciwość? W ramach prac rozwojowych dodamy kupowanie za pomocą tego pudełka. W każdej chwili będzie można zrealizować swoją zachciankę. Do tego dojdzie obmowa, oszczerstwo, marnowanie czasu, potrzeba akceptacji i możliwość niemal niekontrolowanego znieważania. A poza tym i to jest w tym wszystkim najlepsze, otoczymy go splendorem po to, żeby dodatkowo podsycić ludzką próżność, a to przecież twój ulubiony grzech, Azazelu. To małe pudełeczko zapewni ci zwycięstwo w wyborach. Diabły oszaleją na jego punkcie.

Azazel oparł brodę na dłoni i patrzył na swojego rozmówcę. Na jego ustach błądził ledwie zauważalny uśmiech. Drugą ręką bawił się leżącym na stole pudełkiem.

– Masz talent do intryg, Mammonie. A to nie przysparza sprzymierzeńców. Ludzie powiedzieliby: będziesz kiedyś wisiał, ale że to dla demona żadna groźba, to powiem: będziesz kiedyś klęczał. – Azazel poprawił włosy i strzepnął z idealnie czarnej marynarki jakiś niewidoczny pyłek. – Jak to w ogóle działa?

– To taki malutki komputer. Nie będę cię zanudzał szczegółami. No, może powiem tylko, że system operacyjny…

Azazel zasłonił oczy ręką.

– Już żałuję, że zapytałem. Wiesz, jak nie znoszę tych wynalazków. Nudzi mnie to. Wolę działać instynktownie i czasami chciałbym, żeby wszystko było tak proste, jak wtedy w raju, kiedy ludziom wystarczył zakazany owoc i szeptanie do ucha. A właśnie – demon obrócił pudełeczko. – Co tu robi rysunek nadgryzionego jabłka?

– To… taki żarcik. Nikt z ludzi nie weźmie tego serio.

Azazel oddał pudełko rozmówcy.

– Schowaj to w najciemniejszym kącie, użyjemy go w odpowiedniej chwili. Zwycięstwo musi być moje. Teraz wreszcie nadszedł odpowiedni czas i nie zniosę kolejnego, przeciętnego czarta, który będzie mi wydawał rozkazy.

***

W przedsionku centralnej siedziby piekła panowało zamieszanie. Diabły kręciły się tu i tam po wielkim, przeszklonym lobby, popijając drinki (trzeba pielęgnować drobne słabostki) i rozmawiając. Dawno nie było takiego zgromadzenia demonów w królestwie ciemności. Upadłe anioły zazwyczaj pracowały na powierzchni. Teraz świat mógł na moment odetchnąć, bo okazja była szczególna. Poprzedni konsystorz sprawozdawczo-wyborczy miał miejsce tysiąc lat temu. Wiele złego się przez ten czas wydarzyło, więc było o czym porozmawiać i poplotkować. Dziś Lucyfer, ustępujący z urzędu po dwóch kadencjach, miał złożyć sprawozdanie i przedstawić sylwetki kandydatów. Na nowe millennium trzeba było wybrać kogoś, kto da złu nowy rozpęd.

Behemoth nie znosił takich oficjałek. Najwyższym wysiłkiem wolnej woli wbijał się wtedy w bordowy frak, do którego i tak zakładał znoszone, granatowe jeansy, trampki za kostkę oraz żółty cylinder. Długą brodę układał w warkoczyk, który przewiązywał aksamitną, czarną tasiemką. Taką samą wiązał kucyk na wiecznie zmierzwionej czuprynie. Lubił łamać zasady i mieszać style. Służbiści patrzyli na niego z politowaniem, a eleganciki z wyższością. Wzruszał ramionami i tylko dziwił się, że jego koledzy sami nie podążają za wskazówkami, których tak chętnie udzielają ludziom. Podkręcił głośniej muzykę w słuchawkach i wszedł na salę obrad – obowiązki członka rady nadzorczej wzywały.

Zajął miejsce w siódmym rzędzie, w którym z zasady nikt nie chciał siadać, ale że zyskał opinię dziwaka, więc się tym nie przejmował. Miał przynajmniej sporo wolnego miejsca. Laseczkę ze złotą gałką położył na prawo, cylinder na lewo, wyciągnął nogi i przymknął oczy. Z drzemki, w którą już prawie zapadał, wyrwały go brawa.

Na podwyższeniu zebrał się cały zarząd, wszystkie piekielne znakomitości. Wszyscy czekali na Lucyfera. Wszedł, jak zwykle on udając, że nie widzi wyrazów zachwytu i uwielbienia. Patrzył prosto przed siebie, lekko ponad głowami całego zarządu. Przywitał się ze wszystkimi, nawet z Samaelem, którego starał się unikać od czasów drugiej wojny niebieskiej.

– Teraz się zacznie… – mruknął Behemoth, który nie lubił technicznych do bólu, nudnych przemówień swojego szefa.

Lucyfer uniósł prawą dłoń i pozdrowił wiwatujące tłumy, a potem położył ją na sercu i skłonił głowę. Fałszywa skromność to był jedyny grzech, na jaki sobie publicznie pozwalał ten służbista i technokrata.

Teraz zaczął się pokaz slajdów, które opisywały ostatnie tysiąc lat czynienia zła. Było się czym pochwalić, to była udana kadencja: pełna wojen, herezji, zarazy, głodu, nierówności społecznych, zamętu. Na chwilę Lucyfer zatrzymał się przy podziale chrześcijaństwa, co było jego konikiem, a potem przeskoczył od razu do wojny trzydziestoletniej. Oświecenie podsumował krótkim zdaniem, wychwalającym pod niebiosa demokrację. Końcówkę kadencji miał naprawdę imponującą. To wtedy narodziły się: komunizm, nazizm i faszyzm ze wszystkimi swoimi okropieństwami, a dodatkowo dziki kapitalizm w pełni wykorzystał swój potencjał. Na ostatnim slajdzie wyświetlona została liczba potępionych. Behemoth próbował doliczyć się zer, ale ciągle się mylił.

– Dzięki programowi masowych aborcji na życzenie udało się zrealizować plan zatracania dusz ze sporą nadwyżką. Oddaję swojemu następcy piekło w dobrej kondycji i z optymizmem patrzę w przyszłość. Teraz to wy, szanowni udziałowcy zdecydujecie, komu powierzycie stanowisko Księcia Ciemności na kolejne tysiąc lat – Lucyfer uniósł ręce, a tłum diabłów zaczął bić brawo.

Absolutorium dla zarządu w tej sytuacji było formalnością. Prawdziwe emocje miał dostarczyć wybór następcy. Kandydatów było, zgodnie z tradycją 666, ale tak naprawdę w wyborach liczyło się tylko kilka imion. Od jakiegoś czasu wspominano o Mefistofelesie, który miał wielkie ambicje, był sprawnym administratorem i budował swoje stronnictwo. Był Marbas, wielce zasłużony przy epidemii dżumy oraz AIDS, ale nudny i przewidywalny. W pewnym momencie pojawił się też Azazel. Najpierw szeptano o nim po cichu, ale w pewnym momencie plotki nabrały mocy i cech prawdopodobieństwa.

Nie było w tym nic dziwnego. Ten utracjusz i zakochany w sobie bubek nie cofnąłby się przed niczym, byle tylko wreszcie zdobyć władzę, którą chciał wyrwać Lucyferowi już tysiąc lat temu. Trudno było tylko przewidzieć, jaki program zaproponuje, by zdobyć funkcję prezesa zarządu. Behemoth był pewny, że będzie to coś lekkiego, łatwego i przyjemnego. Coś, co przy minimum wysiłku da zniewalające efekty. Szatani od zawsze chętnie pielęgnowali lenistwo, więc taki trik zapewniłby sukces Azazelowi. To z kolei, oznaczałoby dla Behemotha ciężkie tysiąc najbliższych lat, bo panowie szczerze się nie znosili, co w piekle, rozplotkowanym do granic, nie było tajemnicą.

Na razie przemawiał Marbas, który roił coś o jakiejś epidemii, atomizowaniu i antagonizowaniu społeczeństw, wzbudzaniu poczucia strachu i zamkniętych świątyniach. Wszystko miał rozpisane na lata miesiące, a nawet dni. Nie miał szans porwać tym elektorów. Behemoth podkręcił muzykę i zza przymkniętych powiek obserwował Azazela. Siedział w pierwszym rzędzie, w swoim nienagannie skrojonym garniturze. Założył nogę na nogę i udawał, że słucha konkurenta. Był piekielnie spokojny.

***

Oklaski słyszał jak przez mgłę. Widział, co się dookoła niego dzieje, ale jeszcze tego nie rozumiał. Czuł się ogłuszony, oszołomiony. Bał się? Azazel stał na podeście i trzymał w rękach srebrny przedmiot. „Grzech dostępny od ręki”, „wrota do zatracenia”, „deprawacja dzieci” – to wszystko wciąż dźwięczało Behemothowi w uszach, kiedy dookoła wiwatowano. Wydawało się, że tą prezentacją, tym srebrzystym pudełeczkiem, zapewnił sobie zwycięstwo w głosowaniu. Pierwsze lizusy zbiegły się pod scenę, aby nie dać się nikomu wyprzedzić w gratulacjach. Demon sięgnął po laseczkę i cylinder. Powolnym krokiem, po raz pierwszy od dawna przygnębiony, zaczął iść ku wyjściu zastanawiając się, co może zrobić, żeby nie dopuścić do zwycięstwa Azazela, które zwiastowały dla niego kłopoty. Czasu do wyborów nie zostało wiele. Raptem kilka dni według ziemskiego kalendarza.

Zamyślony, dał się porwać rozentuzjazmowanemu tłumowi, który wciąż falował. Azazel sunął niczym filmowa gwiazda, otoczony przez fanów. Ściskał ręce, tu i ówdzie rzucił jakiś żart. Jego przyboczny, Mammon, gdzieś się zawieruszył. Behemoth przesunął laseczką cylinder na tył głowy, chciał się wycofać, ale popchnięty przez tłum stracił równowagę. Było już za późno. Stanął oko w oko z Azazelem.

Nagle zrobiło się cicho. Może w piekle nie było ani miłości ani przyjaźni, ale o nieporozumieniach tych dwóch krążyły legendy. Patrzyli na siebie w milczeniu, a wszystkie diabły na nich.

– Behemoth… – Azazel otrząsnął się pierwszy z zaskoczenia. Wyciągnął dłoń w czarnej rękawiczce.

– Bądź pozdrowiony, cezarze – Behemoth zrobił głupią minę i udał, że nie widzi wyciągniętej ręki.

Znów zapadła kłopotliwa cisza.

– Czego znów słuchasz, Behemocie? – Azazel poprawił spinkę przy mankiecie koszuli?

– A czegóż mógłbym? Mojej ulubionej kapeli. Zazwyczaj puszczam ją sobie w trakcie przemówień, jednak dla ciebie zrobiłem wyjątek. Znakomita prezentacja, szczerze winszuję – Diabeł zgiął się w teatralnym ukłonie. Azazel zmrużył oczy.

– Panowie i panie – Azazel skłonił się w stronę Lilith i Abbadony. – Wybaczcie nam, dawno się nie widzieliśmy. Spotkamy się na imprezie integracyjnej. Bądźcie łaskawe przyprowadzić kilka sukubów.

Wziął Behemotha pod ramię i poprowadził długim korytarzem, rozdając kurtuazyjne uśmiechy. Kiedy zostali sami, nachylił mu się do ucha.

– Wiedz, że kiedy już zostanę prezesem zarządu, to cię zniszczę – syczał. – Skończysz jako najpodlejszy diabeł, mieszając w kotle, w którym siedzi Judasz. Będziecie sobie mogli porozmawiać. O tak! Mogłem zostać Księciem Ciemności już tysiąc lat temu, ale twoja nieudolność przekreśliła moje szanse… A może to nie była zwykła nieudolność?

Behemoth stanął pod ścianą i oparł dłonie na laseczce.

– Podobno obowiązuje domniemanie niewinności. Sam nawet podpowiedziałeś to Rzymianom. Masz jakieś dowody na te oszczerstwa?

– Śmierdzisz zdrajcą z daleka. Dowody się znajdą. Wydział wewnętrzny już tego dopilnuje.

– Zdrajca? To w piekle jak komplement.

Azazelowi drgnęła ręka, ale w porę się pohamował.

– Masz mnie za głupca? Wydałem ci wyraźne rozkazy. To Kefasa miałeś doprowadzić do rozpaczy, załamania i samobójstwa. A Ty… ty… – Azazel przysunął się do Behemotha – Pozwoliłeś, żeby on spojrzał Tamtemu w oczy. To mu dało nadzieję na przebaczenie, durniu.

Behemoth odsunął się pół kroku i poprawił poły fraka.

– Oczywiście. Tylko, że akurat wtedy na dziedzińcu pojawił się ten dzieciak Jan, czego nie było w twoim planie, a mnie wytrąciło z równowagi.

Azazel wycelował palec w drugiego demona.

– Panowie… przyjemności nas wzywają – Belial, który starał się udawać przyjaciela wszystkich, pojawił się nie wiadomo skąd, jak zwykle już gotowy na orgię – Zapraszam!

Azazel uśmiechnął się.

– Racja. Dokończymy później.

– Z radością – Behemoth skierował się ku wyjściu. – Niedługo od was dołączę. Muszę się tylko trochę ogarnąć.

Schował się w bocznym korytarzu, zamknął oczy i włożył ręce do kieszeni. Nasłuchiwał. Kiedy upewnił się, że nikogo nie ma w pobliżu, zdjął cylinder i wyjął z niego małą karteczkę. Mammon ruszył na ziemię – odczytał. Nie było na co czekać. Widocznie Azazel chciał uruchomić swój plan, nawet nie czekając na wynik wyborów.

Behemoth wyszukał w kieszeni spodni kulkę, która pod wpływem jego dotyku się rozżarzyła. Diabeł włożył sobie przedmiot w usta i wyciągnął ręce. Płomień przenikał go całego, wypełniał głowę, oczy, palce. Wydostawał się przez usta, ogarniał frak i skrzydła. Płomień unosił Behemotha, rozrywał i z powrotem scalał, aż wreszcie wciągnął go w siebie.

***

Ulice wszystkich, wielkich metropolii są bardzo do siebie podobne. Brud, niebezpieczeństwo i czający się za każdym rogiem grzech, pod każdą szerokością i długością geograficzną wyglądają tak samo. Porównywalna jest skala obojętności na cierpienie i prawdopodobieństwo tego, że trafi się na złego człowieka, w złym miejscu, a policja i tak nie zdąży przybyć.

Behemoth się rozejrzał. W bramie siedział jakiś narkoman, kilka metrów dalej prostytutka czekała na pierwszego tego wieczora, klienta. Nastolatkowie słuchali głośno muzyki, a powinni już być w swoich pokojach. Może nie chcieli wracać do domu, bo z okna na drugim piętrze dochodziły odgłosy dzikiej awantury. Słuchał przez moment wyzwisk. Nie po to tu jednak przybył. Musiał szybko znaleźć jakiegoś geniusza informatycznego, a trafił na obrzeża Los Angeles.

Skierował się do najciemniejszej bramy. Przeszedł przez długi dziedziniec, a potem trafił do ogrodu. Na końcu stał parkan, porośnięty dzikim winem. Pchnął drzwi. Po drugiej stronie stała gromada ubranych na czarno ludzi, z wymalowanymi twarzami i pochodniami w dłoniach. Trochę się tym krępował, ale dla efektu rozwinął skrzydła i uniósł się w powietrze. Zebrani padli na ziemię.

– Witaj, Ojcze wszelkiej nieprawości. Witaj, Cieniu który niszczy… – zaczął mężczyzna, który zamiast pochodni miał w ręku długi kostur, zwieńczony jakimś kamieniem.

– Dzięki, darujmy sobie powitania, bo czasu mam mało. Zrobiliście to, co wam rozkazałem?

– Zrobiliśmy.

– Kogo znaleźliście?

– To student Uniwersytetu Stanforda.

– Gdzie go znajdę?

Mężczyzna z kosturem wysunął drżącą dłoń, w której trzymał zwinięty pergamin.

– Nie można było prościej? – Behemoth wziął zwój i uniósł się ponad korony drzew.

***

Na kampusie Uniwersytetu Stanforda panowała cisza. Tylko z jednego akademika dobiegała głośna muzyka. Chris Cornell zawodził właśnie „Spoonman”, kiedy Behemoth stanął pod drzwiami budynku. Tym razem przybrał postać zwykłego człowieka. Nie lubił taniego efekciarstwa i wolał dostosować strój do okoliczności. Cylinder jednak zostawił, bo źle się czuł bez nakrycia głowy. Otworzyła mu dziewczyna w okularach i bardzo obcisłej podkoszulce.

– Szukam Aleksandra.

– Jest zajęty, ale można zostawić towar u mnie. Przekażę mu.

– Proszę?

– Nie handlujesz?

– Chciałem tylko wejść i porozmawiać.

Dziewczyna wydmuchnęła kłęby dymu i odsunęła się od drzwi. Diabeł powinien być zadowolony, widząc obściskującą się w kącie parę oraz pijanego w sztok chłopaka, który leżał na podłodze po środku tańczącego tłumu. Zamiast tego Behemoth nabierał wątpliwości, czy robi słusznie, angażując w swój plan ludzi. Przeszedł przez mieszkanie, depcząc po drodze puszki i rozgniatając butelkę. W jednym z pokoi siedział chłopak, wpatrzony w monitor komputera. Wydawał się niewzruszony wobec łomoczącej z głośników muzyki.

– Aleksander?

Chłopak nie oderwał wzroku od ekranu, ale gestem nakazał milczenie. Demon stał i patrzył na przesuwające się kolumny cyfr. Po chwili chłopak opuścił dłoń i odwrócił się.

– Kto pyta?

– Możesz mi mówić Benji. Mam dla ciebie pewną propozycję, która uczyni cię sławnym i bogatym.

– Gadasz jak prawdziwy diabeł, albo przedstawiciel handlowy.

– To w gruncie rzeczy jedno i to samo…

– Piekło nie istnieje – chłopak odchylił się na oparciu i splótł ręce na brzuchu. Najwyraźniej brakowało mu poczucia humoru.

– Wiem, że nasz marketing działa bardzo dobrze i nie będę cię nawracał, bo to bez sensu. Chciałem pogadać o interesach. Sprawa dotyczy komputerów, więc czegoś, na czym się znasz.

– Możesz przyjść jutro do biblioteki, po godzinie 16. Będę miał pół godziny. Teraz nie mogę, bo z zasady nie rozmawiam na imprezach.

Behemoth westchnął. Łatwiej byłoby wykorzystać wolną wolę człowieka, ale skoro nie dało się współpracować inaczej, to postanowił go lekko przymusić. Dziewczyna, która właśnie stanęła w progu, upuściła piwo, kot się zjeżył i uciekł z pokoju, a światło lekko przygasło, kiedy demon włożył dłoń w usta Aleksandra i wyciągnął tamtędy jego serce.

– Oddam niebawem – powiedział, uchylając cylindra i chowając bijące serce do kieszeni. Jedno pstryknięcie palcami i w mieszkaniu czas się zatrzymał.

***

Diabeł w szarym prochowcu stał przy oknie, za którym rozciągał się widok na spaloną ziemię, pokrytą popiołem i pogrążoną w wiecznym półmroku. Westchnął i pokręcił głową. Nie lubił roboty w dziale kontroli wewnętrznej.

– Mammonie, opowiedz jeszcze raz wszystko, co pamiętasz.

– Pamiętam tylko, że siedziałem jak zwykle przy biurku. Udoskonalałem produkt, który Azazel przedstawił na konwencji.

– Co to było?

– Drobne poprawki w oprogramowaniu, czyli trudniejsze instalowanie kontroli rodzicielskiej… – Diabeł popatrzył na swojego wspólnika, który założył ręce na piersiach i tylko słuchał.

– Co się stało potem?

– Potem oślepił mnie blask, a w uszach zaczęła mi dźwięczeć muzyka Jana Sebastiana Bacha. Straciłem zupełnie kontrolę nad sobą. Czułem, że ktoś tutaj jest. Była też jedna… dusza ludzka. To wszystko.

– Musimy zabezpieczyć to urządzenie i jego dokumentację. Niestety, wygląda na to Azazelu, że twój cudowny przedmiot został zdekonspirowany i przedostał się w jakiś sposób do ludzkiego świata, a my mamy problem, bo w piekle jest zdrajca.

***

Wiało jak zwykle, jakby się ktoś powiesił – tak, że głowę chciało urwać. Chmury ograniczały widok, dla zwykłych śmiertelników, niemal do zera. Tlenu nie było prawie wcale. Behemoth widział wprawdzie wszystko i nie miał problemów z oddychaniem, ale i tak nie mógł się przestać dziwić, że zawsze muszą się spotykać na szczycie K2. Winił za to powszechną wśród aniołów skłonność do przesady, efekciarstwo i uwielbienie teatru. Odruchowo spojrzał na zegarek, co było bez sensu, bo piekielne wskazówki zawsze wskazywały północ.

– Witaj… – Anioł jak zwykle zjawił się bezszelestnie i nie wiadomo skąd.

– Michał – Behemoth kłonił się wodzowi niebiańskich zastępów, uchylił cylindra. – Nadal nie chcesz zmienić miejsca spotkań? Może chociaż raz Muzeum Watykańskie, albo gdziekolwiek indziej, gdzie jest choć trochę przyjemniej?

Po chwili stali już przed rzeźbą, ukazującą śmierć Laokoona i jego synów.

Behemoth usiadł na ławce, oparł dłonie na gałce laseczki. Pokręcił głową widząc, że rozmówca częstuje go migdałami.

– Powiedz mi – Michał przełknął porcję bakalii w cynamonie – po co to w ogóle zrobiłeś?

– Musiałem zareagować. Azazel był bardzo bliski zwycięstwa, a to oznaczałoby dla mnie, dla nas kłopoty. On mnie nienawidzi i chciał mnie zacząć śledzić.

Wódz niebieskich zastępów pokręcił głową.

– Czy nienawiść to coś szczególnego w piekle? Miałeś tylko raportować, a nie działać na własną rękę.

– Nie było czasu…

– O tym, czy jest czas, czy go nie ma nie decydujesz ty. Zapamiętaj to raz na zawsze… Myślisz, że zrobiłeś dobrze? W wyborach zwyciężył Marbas, więc za jakiś czas wywoła na świecie globalną pandemię. Ludzie dostali do rąk wynalazek, tego…

– … Androida… – Behemoth zwiesił głowę.

– … Androida, który i tak by do nich trafił, więc w tej sprawie specjalnie niczego nie poprawiłeś. Poza tym, skąd wiesz, co byłoby lepsze?

Siedzieli przez chwilę w milczeniu, patrząc na tłumy turystów, przechodzących przed antyczną rzeźbą.

– To co teraz będzie?

– Nic – Michał wzruszył ramionami. – On sobie poradzi w każdej sytuacji.

Behemoth się wyprostował.

– Naprawdę nic nie wie o mojej misji?

– On wie wszystko.

– To po co ja tam siedzę już tyle lat?

– Najwyższy… On jest samą Miłością, a ta czasami bywa ślepa. Jest tak zakochany w ludziach, że pewnych rzeczy może nie chcieć widzieć. Bierzemy to na siebie.

– Pójdę już. Powiedz mi tylko, co z tamtym prawdziwym Behemothem?

– A co ma być? Pilnują go moi żołnierze i czeka na koniec świata – Michał przytrzymał swojego towarzysza. – Natanaelu, powodzenia.

Koniec

Komentarze

Tak poza konkursem:

 

Opowiadanie przeczytałem. Komentarz będzie dopiero po wynikach konkursu (chociaż tekst nie będzie brany pod uwagę) ;)

Piekło jest złe z definicji, a zasiedlające je diabły zła tego kwintesencją, więc nie mogę oprzeć się wrażeniu, Dantesie, że poszedłeś trochę na łatwiznę i przedstawiłeś zło stare jak świat, pełne knucia, podstępów i zadawnionych animozji, nieco uwspółcześnione akcją wyborczą i pewnym wynalazkiem.

Czytało się nieźle, choć wykonanie mogłoby być lepsze.

 

czar­nej ko­szu­li na srebr­ne spin­ki… ―>> Raczej: …czar­nej ko­szu­li ze srebrnymi spinkami

 

uniósł pro­sto­kąt, trzy­ma­jąc go w dwóch pal­cach. ―> Piszesz o pudełku, a prostokąt jest figurą płaską. Pewnie miało być: …uniósł sześcian/ sześcianik, trzy­ma­jąc go w dwóch pal­cach.

 

Na mo­ment zda­wa­ło się, że pu­deł­ko stało się… ―> Przez mo­ment zda­wa­ło się, że pu­deł­ko stało się

 

Można w każ­dej chwi­li ―>> Brak kropki/ innego znaku interpunkcyjnego na końcu zdania.

 

– O, to sam wy­my­śli­łem i widzę, że się przy­ję­ło. Mam­mo­nie, zdaje się, że to pro­dukt, par excel­len­ce, do­sko­na­ły – ele­gant otarł usta chu­s­tecz­ką. ―> – O, to sam wy­my­śli­łem i widzę, że się przy­ję­ło. Mam­mo­nie, zdaje się, że to pro­dukt, par excel­len­ce, do­sko­na­ły.Ele­gant otarł usta chu­s­tecz­ką.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

ku­po­wa­nie za po­mo­cą tego pu­deł­ka. […] oto­czy­my go splen­do­rem po to… ―> Piszesz o pudełku, które jest rodzaju nijakiego, więc: …oto­czy­my je splen­do­rem po to

 

To małe pu­de­łeczko za­pew­ni ci… ―> Masło maślane – pudełeczko jest małe z definicji.

 

za­kła­dał zno­szo­ne, gra­na­to­we je­an­sy… ―> …za­kła­dał zno­szo­ne, gra­na­to­we dżinsy

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Długą brodę ukła­dał w war­ko­czyk… ―> Warkoczyków nie układa się, warkoczyki się zaplata, więc: Długą brodę zaplatał w war­ko­czyk

 

Praw­dzi­we emo­cje miał do­star­czyć wybór na­stęp­cy. ―> Praw­dzi­wych emo­cji miał do­star­czyć wybór na­stęp­cy.

 

zza przy­mknię­tych po­wiek ob­ser­wo­wał Aza­ze­la. ―> …i spod przy­mknię­tych po­wiek ob­ser­wo­wał Aza­ze­la.

 

Na­sto­lat­ko­wie słu­cha­li gło­śno mu­zy­ki… ―> Na­sto­lat­ko­wie słu­cha­li głośnej mu­zy­ki

 

leżał na pod­ło­dze po środ­ku tań­czą­ce­go tłumu. ―> …leżał na pod­ło­dze, pośrod­ku tań­czą­ce­go tłumu.

 

– Mo­żesz przyjść jutro do bi­blio­te­ki, po go­dzi­nie 16. ―> – Mo­żesz przyjść jutro do bi­blio­te­ki, po go­dzi­nie szesnastej.

Liczebniki zapisujemy słownie, zwłaszcza w dialogach.

 

Be­he­moth kło­nił się wo­dzo­wi nie­biań­skich za­stę­pów… ―> …Be­he­moth ukło­nił się wo­dzo­wi nie­biań­skich za­stę­pów

Za SJP PWN: kłonić się «pochylać się lub opadać»

 

– … An­dro­ida… – Be­he­moth zwie­sił głowę. ―> Zbędna spacja po wielokropku.

 

– … An­dro­ida, który i tak… ―> Jak wyżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Jeśli chodzi o sam pomysł, to wydało mi się zabawne, gdyby “zły” przegrał ze “złym”, który tak naprawdę był dobry, ale traktowaliśmy go jako “złego” jedynie z tytułu miejsca, w którym się znalazł.

Chciałem napisać coś w klimacie “Dobrego omenu” i w pierwszej wersji historii współdziałanie Behemotha oraz anioła było ściślejsze, jednak od tego odszedłem.

Dziękuję za wszelkie uwagi techniczne i redakcyjne.

“Kłonienie się” to tylko literówka :)

Bardzo proszę, Dantesie. Miło mi, że mogłam się przydać. Mam też nadzieję, że kolejni czytelnicy właściwie odbiorą Twoje intencje. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hej, Dantes!

 

Kilka uwag:

Ludzie końca XX wieku powiedzieliby, że jest bardzo praktyczne i dobrze zaprojektowane.

Ci ludzie raczej powiedzieliby “WTF?!”. Przypominam, że przy premierze pierwszego iPhone’a wszyscy dookoła kpili, że “nikt nie kupi telefonu bez klawiatury”. To uwaga absolutnie poza odbiorem tekstu ;) po prostu trochę mam styczności z innowacjami w technologii.

 

Można w każdej chwili(+.)

No na dobrą sprawę i bez tego można w każdej chwili ;)

 

– Co tu robi rysunek nadgryzionego jabłka?

A tu się uśmiechnąłem – fajnie związałeś sznurki.

 

Z drzemki, w którą już prawie zapadał, wyrwały go brawa.

Tu logiczny zgrzyt, bo jeszcze przed chwilą podkręcał muzykę w słuchawkach, zatem jak usłyszał brawa?

 

Wszedł, jak zwykle on(+,) udając, że nie widzi wyrazów zachwytu i uwielbienia.

Nie jestem pewien, ale wg. mnie powinien tu być.

 

żeby nie dopuścić do zwycięstwa Azazela, które zwiastowały dla niego kłopoty.

zwiastowało

 

Azazel poprawił spinkę przy mankiecie koszuli?

Kropka na końcu zamiast zapytajnika.

 

jak zwykle już gotowy na orgię(+.) – Zapraszam!

Kropka na końcu, albo późniejsze “zapraszam” małą literą.

 

kilka metrów dalej prostytutka czekała na pierwszego tego wieczora,(-,) klienta.

Chyba niepotrzebny przecinek.

 

a to oznaczałoby dla mnie, dla nas(+,) kłopoty.

To wtrącenie, tu też postawiłbym przecinek.

 

Asem interpunkcji nie jestem, także ostatnie trzy uwagi przyjmij sceptycznie :)

 

Jak już napisała Reg, jak bierzesz na tapet piekło, to musisz się zmierzyć z bardzo oklepanym tematem. A jak temat oklepany, to trzeba go ugryźć baaardzo oryginalnie. Przykładem niech będzie “Siewca wiatru” Kossakowskiej, przedstawiany często jako jej najlepsza książka, ale patrząc na opinie, to wiele osób zmęczyła, właśnie poprzez takie, a nie inne, chwycenie tematyki. A fakt jest faktem, że wykonanie jest na bardzo wysokim poziomie.

Także wybierając tę drogę, stawiasz sobie poprzeczkę na bardzo wysokim poziomie. O ile czyta się Twoje opko przyjemnie i płynnie, to jednak trudno o satysfakcję po lekturze.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Dzięki Krokusie za przeczytanie, komentarz i uwagi. Kiedy ten pomysł wpadł mi do głowy, to całe szczęście nie myślałem o brzemieniu, jakie na siebie wkładam :) Tworząc Azazela myślałem o postaci ks. Bogusława Radziwiłła z “Potopu”, zwłaszcza scenie, gdy przyznaje się Kmicicowi do niecnych zamiarów. Behemoth – trochę może Jack Sparrow? Generalnie “natchnieniem” był “Dobry omen”.

Kto wie, może jeszcze się z tą tematyką zmierzę, mając w głowie Twoje sugestie? :)

Cześć, dantes!

 

Moim zdaniem opowiadanie jest nierówne. Chyba też nie do końca się mogłeś zdecydować, co chcesz przekazać albo być może ja nie byłem tego w stanie, w ten gorący dość dzień, prawidłowo odkodować.

Sporo dialogów oceniam jako rozwleczonych. Pojawią też, szczególnie na początku, opisy będące sztuką dla sztuki. Niewiele jest fragmentów, gdzie pokazujesz – wszystko jest raczej wyłożone na tacy. Przykładowo konflikt między Azazelem a Bohemotem narrator wkłada nam łopatą do głowy (i to aż dwa razy), a przecież był potencjał na sprytne zarysowanie ich wzajemnej niechęci. Tego mi chyba zabrakło najbardziej. Zmęczył mnie również nadmiar szatańskich bohaterów.

Mimo wszystko nie czytało się najgorzej, ponieważ technicznie jest w porządku. Były też momenty uśmiechu, a to zawsze poprawia ocenę. ;-)

 

Pozdrawiam!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

Witaj.

Ubawił mnie niezwykle ten świat piekielno-niebiański, pełen wzajemnych oszustw i krętactw. Okazuje się, że wszędzie wszyscy mają swoich szpiegów i nikt nie powinien nikomu w pełni ufać. Spryt, przebiegłość, cynizm – one kierują obecnie światem. 

Doskonałe poczucie humoru zasługuje na odrębne brawa. :)

 

Z technicznych jest nieco do poprawy, ale zauważyłam, że wskazano Ci już te usterki.

 

Pozdrawiam. ;)

Pecunia non olet

FilipWij, dziękuję za lekturę :) Rzeczywiście, w trakcie pisania historii trochę zmieniałem jej koncepcję. Z jednej strony miało to być lekkie, a z drugiej – nie chciałem bagatelizować spraw, bądź co bądź poważnych. Dzięki za uwagi warsztatowe – przemyślę sobie to opowiadanie raz jeszcze, zwłaszcza pod kątem relacji między bohaterami i tego, jak je pokazywać. Cieszę się, że choć trochę rozbawiło :)

 

Bruce, bardzo dziękuję za przeczytanie i cieszę się, że trafiłem w poczucie humoru. Mnie samego bawiło pisanie niektórych rzeczy, a to nie zawsze jest miarodajne :)

 

Pozdrawiam,

dantes

Napisać dobrze zabawny tekst, to nie lada sztuka. Pisz więcej, bo masz potencjał! :)

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Cóż zrobić, jeśli się nie spodobało :) W moim pierwszym opowiadaniu, które tutaj opublikowałem, działo się “za dużo”, więc muszę jakoś fabułę wypośrodkować.

Miało być lekko i trochę z przymrużeniem oka (choć nie twierdzę, że tak się udało, bo dowcip mógł być tak lekki jak kafar). Do Apple’a nic nie mam. Ot, skojarzyło mi się, bo pisałem o piekle i smartfonie, który ma być okazją do grzechu.

A mnie do pisania trudno zniechęcić.

 

Pozdrawiam :)

dantes

Cześć!

 

Smartfon wymysłem szatana powiadasz i wybory w piekle… Jakoś mnie to nie porwało. Akcji niewiele, za to dygresji i filozofii całkiem sporo. Po lekturze nie jestem pewny, czy jest to tekst “na lekko” czy też “na poważnie”. Podział chrześcijaństwa, wojny i pandemia, wszystko plan piekła, no tak, a ludzie, jak zwykle płyną z prądem zmian, a Bóg nic nie robi, bo przecież wszystkich kocha i dał wolną wolę…

Nie znam motywacji bohaterów, nie wiem, co chcą osiągnąć. Bechemot znajduje jakiegoś Aleksandra, któremu zabiera serce, zgubiłem się. Kto, co, po co? Rozumiem, że ma to coś wspólnego z applem i googlem, ale zbyt mało w tym siedzę, by złapać aluzje.

 

Jakoś mocniej poraziły mnie stwierdzenia:

Ulice wszystkich, wielkich metropolii są bardzo do siebie podobne. Brud, niebezpieczeństwo i czający się za każdym rogiem grzech, pod każdą szerokością i długością geograficzną wyglądają tak samo.

Z tym się zdecydowanie nie zgodzę. Polskie miasta są inne od miast w Europie Zachodniej, Moskwa jest jeszcze inna, w Stanach, Meksyku czy na dalekim wschodzie jest jeszcze inaczej. Nie wiem czemu, ale mam wrażenie, że to zdanie w pewnym sensie napędza jakiś taki lęk przed rzeczywistością.

– Najwyższy… On jest samą Miłością, a ta czasami bywa ślepa. Jest tak zakochany w ludziach, że pewnych rzeczy może nie chcieć widzieć. Bierzemy to na siebie.

Nie wiem jakiej odmiany chrześcijaństwa dotyczy taka wizja, ale nigdy o takiej nie słyszałem. Bóg tak zakochany, że czegoś nie widzi…?

 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cześć,

 

bardzo dziękuję za czas poświęcony na przeczytanie i skomentowanie. Ciężko mi się odnieść do tego, co się komu podoba, a co nie. Jeśli chodzi o motywacje bohaterów – być może zarysowałem je zbyt słabo i to mój błąd warsztatowy.

Co do opinii/wątków filozoficznych:

metropolie – według mnie zło jest wszędzie takie samo i nawet, jeśli prostytutka lub narkoman wyglądają inaczej w Moskwie lub Miami, albo siedzą w innym miejscu, to trafili tam z “uniwersalnych” przyczyn.

Bóg jest Miłością – to tylko opinia Michała, który w opowiadaniu chce “poprawiać” Boga. To też pewna figura/obraz. Przecież ludziom często się wydaje, że Bóg czegoś nie widzi i chcą to zrobić po swojemu :)

 

Pozdrawiam,

dantes

A mnie się nawet podobało.

Smartfon jako diabelski wynalazek to nie jest nowy pomysł (wydaje mi się, że już kiedyś czytałam tu na portalu tekst z podobnym motywem), ale nie lubię swojego ustrojstwa, więc jestem gotowa przyklasnąć. Wybory i końcowy twist bardziej mi przypadły do gustu.

No, popatrz, a w “Mistrzu i Małgorzacie” ci dwaj ze sobą współpracowali. ;-)

Odruchowo spojrzał na zegarek, co było bez sensu, bo piekielne wskazówki zawsze wskazywały północ.

Jeśli w piekle mają bezużyteczne zegarki, to skąd taki odruch?

Babska logika rządzi!

Przepraszam, że dopiero odpisuję, ale byłem na urlopie i szwendałem się po górach :)

Cieszę się, że się podobało. Jakoś tak wyszło mi, że zarówno korporacja, jak też sama procedura wyborcza i demokracja, to przejawy działania ciemnych sił ;) Do zwariowanego antydiabła najbardziej pasowało mi właśnie imię Behemoth, chyba właśnie pod wpływem “Mistrza i Małgorzaty”.

A co do odruchu – przyznaję z pokorą, że nie potrafię logicznie tego wytłumaczyć…

Nie no, nie jest tak źle z czasem odpisywania. Zazdraszczam szwendania. :-)

Babska logika rządzi!

Przyjemnie się czytało :)

Przynoszę radość :)

Dzięki, to dla mnie najważniejsze :)

Nowa Fantastyka