- Opowiadanie: ośmiornica - Grobowiec Królów

Grobowiec Królów

Mapa odnaleziona wśród ksiąg zakonu Martwej Bogini wskazuje drogę do zaginionego Grobowca Królów. Trzech śmiałków, skuszonych wizją ukrytych skarbów, wyrusza w drogę. 

Jednak nie wszystkie miejsca powinny zostać odkryte, a historie – zapamiętane.

 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Biblioteka:

Irka_Luz, Finkla

Oceny

Grobowiec Królów

 

Veara dotknęła palcami jego twarzy, wpatrując się w czarne jak noc oczy – niespotykane u ludzi, lecz tak typowe dla mrocznych elfów. Królowie Avalonu musieli mieć wśród swych przodków kogoś z jej rasy. Teraz widziała w jego spojrzeniu ten sam smutek i strach, które i ją przepełniały. O których chciała zapomnieć choć na chwilę. 

Isaia oparł czoło o jej. Bez słów. Nie zostało już nic więcej do powiedzenia. W nadchodzącej bitwie nie mieli szans na zwycięstwo. I choć byli najeźdźcami w tej krainie, nie mieli dokąd wrócić. Ich świat przestał istnieć, a ten, który napotkali, zawzięcie bronił swej ziemi przed obcymi. Pozostał im jedynie wybór, czy zginąć z mieczem w ręku, czy bez.

Dziewczyna poczuła chłód na wspomnienie bogini chroniącej ten świat zmaterializowanego wierzenia zamieszkującego go ludu. Była tak potężna. Jak mieli z nią walczyć, skoro nie mogli się nawet zbliżyć?

Została im już tylko ta jedna noc. Veara bała się świtu. Bała się o siebie, ale jeszcze bardziej bała się o niego. Wodziła palcami po skórze Isaii, starając się zapamiętać każdy szczegół jego twarzy, zachować w sercu, wyryć go w duszy. Nigdy nie sądziła, że będzie w stanie zakochać się w człowieku.

Na krawędzi zagłady wszystkie podziały przestają mieć znaczenie” – pomyślała, przywierając ustami do jego warg. 

 

***

 

Książeczka biegł, przeciskając się pomiędzy przechodniami i sapiąc głośno. Nie był stworzony do biegania. Do tego gwarnego miasta i krętych uliczek też nie. Jego królestwo stanowiła zakonna biblioteka i jej stare, zakurzone księgi. Jedyne, czego zawsze pragnął, to cisza i dotyk pożółkłych stronic. 

Przynajmniej tak wydawało mu się do niedawna. Do momentu, kiedy odkrył starą mapę i poczuł zew przygody. Buzująca w żyłach krew nie pozwalała mu więcej skupiać się na księgach, więc pędził teraz na pulchnych nogach, przyciskając do piersi schowany pod kubrakiem manuskrypt. 

Miał nieprzeparte wrażenie, że śledzą go oczy wszystkich mijanych przechodniów. Że każdy z nich był świadom przestępstwa, którego się dopuścił. Gdyby mógł, przyspieszyłby jeszcze bardziej, ale uliczka zaczęła piąć się ostro pod górę. W efekcie musiał zwolnić. 

Mieczyk i ten jego zezowaty złodziej pewnie już na mnie czekają – pomyślał, zmuszając obolałe mięśnie do wysiłku. Dotarłszy wreszcie do obskurnej karczmy „Pod Wesołym Szkieletem”, musiał oprzeć dłoń na murze, żeby chwilę odsapnąć. Gdy w końcu przeszedł przez próg, uderzył go kwaśny smród niemytych ciał, kiepskiego tytoniu i podobnego do szczyn piwa. Odruchowo machnął ręką, próbując pozbyć się sprzed oczu fajkowego dymu. 

– Czego tak w przejściu stoi i łapą macha? – Dobiegł go nieprzyjemny głos. Stojące za szynkwasem babsko pracowało w tym miejscu, odkąd tylko chłopak sięgał pamięcią. Czasem zastanawiał się, czy szkielet z szyldu tawerny nie jest jednym z tych, które upiorna kobieta poupychała we własnej szafie. 

Skulił się i ruszył w głąb w przepełnionej dymem sali. Miał wrażenie, że palą go ukryte przy skórze karty. Rozejrzał się nerwowo, dostrzegając w końcu zawalistą sylwetkę przyjaciela, siedzącego samotnie przy stoliku pod ścianą. Ruszył w jego stronę i z ulgą osunął się na krzesło. Nogi miał jak z waty. Pewnie będą go jutro bolały po tym nietypowym dla niego wysiłku.

– Cześć, Książeczka, masz to? – zapytał Mieczyk z przejęciem. 

Chłopak pokiwał głową i zmarszczył brwi.

– Nie uważasz, że powinniśmy już zmienić te głupie przezwiska? Jesteśmy już dorosłymi ludźmi sukcesu, szanowanymi obywatelami – zauważył.

– Nie wiem, czy akolitę z zakonu czczącego Martwą Boginię można nazwać człowiekiem sukcesu. W końcu kto normalny wyznaje boga, który dał się zabić? Zaciągają tam każdą fujarę, która nie ma lepszego pomysłu na życie – szydził Mieczyk.

Książeczka wydął wargi i spuścił wzrok. Poczuł się dotknięty uwagami przyjaciela. Był szczęśliwy wśród zakonników, którzy szybko się na nim poznali i pozwolili pracować w Wielkiej Bibliotece. Niczego więcej nie pragnął od życia.

– Jesteś niesprawiedliwy – burknął w odpowiedzi. – Ja ci nie wypominam, że zostałeś giermkiem rycerza z obsranym gołębiem w herbie.

– To sokół – poprawił go szybko Mieczyk. W jego głosie nie było jednak słychać głębszego przekonania.

– Do tego nie ma grosza przy duszy, a jego jedyny koń, to jakaś stara, wychudzona szkapa – wymieniał bezlitośnie akolita zakonu Martwej Bogini. 

– Ale jest prawdziwie pasowany! – Barczysty chłopak wypiął dumnie pierś, a na jego policzki zaczął napływać rumieniec gniewu. – Nie waż się znieważać…

Zamilkł na widok przybrudzonego kufla z piwem, postawionego gwałtownie przed jego nosem.

– Nie zamawiałem – bąknął.

– Jak nie pije, to wynocha – wydarła się karczmarka.

Mieczyk skurczył się momentalnie i schował głowę w ramionach.

Pewnie nie ma czym zapłacić – prychnął w duchu Książeczka. Rycerz pasowany od siedmiu boleści.

– Nie zamawialiśmy, ale chętnie wypijemy – wtrącił się pośpiesznie.

– No! Tylko rozliczcie mi się tu zaraz, bo ja takich gagatków jak wy to aż za dobrze znam. Co to chleją bez umiaru, a potem cichaczem wymknąć się próbują – zrzędziła, wyciągając wielką jak bochen łapę po pieniądze. 

Akolita wyłuskał pospiesznie z kieszeni kilka miedziaków i podał kobiecie. Baba prychnęła jeszcze ostrzegawczo i odwróciła się na pięcie.

Ludzie sukcesu nie powinni spotykać się w takim miejscu – pomyślał Książeczka. Mimo wszystko miał sentyment do tej karczmy. Znajdowała się niedaleko sierocińca, w którym obaj się wychowywali i to tutaj po raz pierwszy skosztowali piwa.

– Wracając do tego, o czym mówiłeś wcześniej – zaczął – myślę, że czas, abyśmy zaczęli używać naszych imion albo znaleźli sobie jakieś lepsze przezwiska.

– Zostaliśmy właśnie poszukiwaczami skarbów! Jako tacy musimy mieć ksywki. Ale co do zmiany to masz rację, możemy o tym pomyśleć. Ja mógłbym nazywać się na przykład Czarnym Sokołem albo Niezłomnym…

Mieczyk zamyślił się głęboko, mamrocząc do siebie pod nosem. Co jakiś czas proponował nowe nazwy – co jedną to głupszą.

 – Twardy Miecz, Czarny Rycerz… albo Zakuty Rycerz… O mam: Zakuty Twardy…

Książeczka patrzył na niego z niedowierzaniem i rosnącym przestrachem. 

– Wiesz co… chyba jednak lepiej będzie, jak zostaniemy przy tym, co jest – stwierdził z przekonaniem. Nagle podskoczył, czując na ramieniu czyjąś dłoń. Obejrzał się płochliwe i rozluźnił, widząc szczurzą twarz Oczka. 

– Udało się? – zapytał dyskretnie złodziej, wbijając jedno oko w akolitę, a drugie w giermka. 

– Tak – odszepnął Książeczka i rozejrzał się wokół. Kiedy upewnił się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, wyciągnął spod kubraka stare, pożółkłe kartki i podał kamratowi.

Złodziej usiadł szybko i zaczął przeglądać zapiski, jedną gałkę oczną mając utkwioną w mapie, a drugą śledząc ludzi na sali. Akolita obserwował go z podziwem.

On naprawdę ma wszystko na oku – westchnął z lekką zazdrością. Ciekawie, czy potrafiłby czytać dwie książki naraz?

– Jesteś pewien, że to prawdziwa mapa do zaginionego Grobowca Królów? – zapytał złodziej, patrząc na boki. 

– Tak – odparł Książeczka, gapiąc się na jego nos. Złodziej zawsze go onieśmielał. Przy tym jego rozbieżnym zezie nigdy nie był pewny, w które oko powinien patrzeć. – Jest zapisany w pradawnym języku mrocznych elfów. Spędziłem wiele czasu, żeby go rozszyfrować.

– Musisz mi tylko wyjaśnić, jak manuskrypt może być zagubiony, skoro znalazł się w bibliotece? – zapytał Oczko, przybierając profesjonalną minę i wyraźnie akcentując każde słowo. Pochylił się przy tym, przysuwając twarz do coraz bardziej zdenerwowanego akolity. Wciąż spoglądał na boki.

– Leżał w innym dziale – wyjaśnił pospiesznie Książeczka.

Brwi Oczka powędrowały w górę.

– Noo, był w bibliotece, ale ktoś wetknął go w jakąś inną księgę i pewnikiem o niej zapomniał. – Zmieszany akolita czuł, że od wpatrywania się w nos rozmówcy sam zaczyna mieć zeza, tyle że zbieżnego. – W dziale z bestiariuszami – dodał. 

Kiedy skończył mówić, doznał chwilowego przebłysku intuicji. Naszła go niespodziewana myśl, że być może ta mapa wcale nie znalazła się tam przypadkowo. Szybko jednak puścił ją w niepamięć.

– Jeśli macie rację, możemy się nieźle obłowić. Ryzyko jest niewielkie, lokalizacja nieopodal… Co mi tam, wchodzę w to – oznajmił Oczko, odsuwając się. Uniósł kufel piwa, zasłaniając wykrzywiające się w cwaniackim uśmieszku usta.

Książeczka wymienił szybkie, pełne satysfakcji spojrzenia z Mieczykiem. Na ich twarzach pojawił się wyraz ulgi i ekscytacji.

– To kiedy wyruszamy? – wykrzyknął rozradowany Mieczyk.

 

***

 

Zastępy wrogów zdawały się rozciągać aż po horyzont. Veara poczuła bolesny ucisk w sercu. Smutek i żal chłostały duszę. Ilu dziś zginie? Czy w ogóle ktokolwiek z nich przeżyje?

Zerknęła w stronę ludzkiej armii. Z daleka widziała Isaię. Nie powinien się tak odznaczać. Zdawała sobie jednak sprawę, że widok króla na czele oddziałów podnosi jego żołnierzy na duchu. Króla… Isaia nigdy nie miał nim zostać, ale wszyscy z jego rodu zginęli, podobnie, jak większość ludzi, którzy wyruszyli przez bramę. Nie miał wyboru. Nikt z nich go nie miał. 

Jesteśmy dziećmi umierającego świata”.

Veara obserwowała go, jak galopował wzdłuż linii wojsk, przemawiał do nich, dodawał odwagi. Przed nimi musiał być silny, przed nią nie. Wiedziała, że był przerażony. Że rozdziera go rozpacz. Tak, jak i ją. 

Uniósł miecz. Słońce odbiło się w przeklętym ostrzu. Takim samym, jakie posiadał kuzyn dziewczyny, jakie niósł przy sobie król krasnoludów i władca jasnych elfów. Jedyna broń mogąca uśmiercić boga. Po jednej dla każdej z ras Avalonu. Jak jednak zadać cios, skoro nie można się nawet zbliżyć do wroga? Musieli próbować i ginąć, próbując. Nic innego im nie pozostało. 

Veara rozejrzała się po twarzach otaczających ją towarzyszy, żegnając się z nimi. Nie wszyscy przeżyją ten dzień. Możliwe, że nikomu z nich nie uda się tego dokonać.

Rozległy się dźwięki rogów. Zjednoczone armie ruszyły na wroga. Wpierw powoli, stopniowo nabierając prędkości. Zgrzyt stali, tętent kopyt, wojenne okrzyki ludzi, pieśń bijąca z gardeł krasnoludów. Elfie wojska przemieszczały się w ciszy.

 

***

 

Książeczka tuptał za towarzyszami, zostając coraz bardziej w tyle. Pot ściekał mu do oczu, a przyspieszony oddech palił w płucach. Ciężar bagażu gniótł ramiona. Słońce paliło niemiłosiernie.

– Zwolnijcie trochę – wyrzęził.

– Książeczka, weź ty się zlituj. Przecież dopiero co przekroczyliśmy mury miejskie. Przed nami cały dzień marszu, a ty już niedomagasz. – Załamał ręce Mieczyk.

Łatwo było mu mówić. Sam, odkąd odrósł od ziemi, trenował, machając patykami imitującymi broń. Zawsze wszędzie go było pełno. Akolita wolał za to zaszyć się gdzieś z książką, niż niepotrzebnie nadwyrężać.

Może ta wyprawa była jednak błędem – jęknął w duchu. Po co mi te wszystkie skarby, skoro mam pod opieką całą bibliotekę?

– No nie mogę. Za szybko idziecie – wystękał. 

Jak na złość w tym samym momencie wyprzedziła go zgięta wpół starowinka z wiązką chrustu na plecach.

Mieczyk nie skomentował. Uniósł tylko brew z szyderczym uśmieszkiem. 

Oczko za to, lustrując bacznie skraj drogi, skupił się na rozwiązaniach.

– Co żeś zapakował do tej swojej konopianki? – zapytał. 

Akolita z zazdrością zerknął na skórzane plecaki towarzyszy i zrzucił wiklinowy kosz na ziemię. 

– Same najpotrzebniejsze rzeczy – wyjaśnił. 

Złodziej spojrzał na niego z powątpiewaniem i zerknął do środka.

– Księgi? – syknął, wyciągając grube tomiszcza.

– Anooo… bo gdybym miał problem z tłumaczeniem elfickiego, to tutaj są ciekawe przekłady…

– W trzech księgach?

– No druga, żeby się trochę pouczyć, jak znajdę czas…

– A ta trzecia, z obrazkami. To też do nauki? – zakpił Oczko.

Książeczka nic nie odpowiedział, za to oblał się krwistym rumieńcem.

Kiedy znów ruszyli w drogę, oddychał już normalnie. Dwaj towarzysze spędzili ładną chwilę na analizowaniu dokładnie wykonanych rycin. Pomimo że ich zachowanie było iście żenujące, Książeczka nie narzekał. Zdążył w tym czasie odpocząć. Na szczęście Mieczyk z Oczkiem zaoferowali pomoc i wrzucili do swoich plecaków po jednej z ksiąg. Akolita wolałby co prawda pozostać w posiadaniu tej z obrazkami, którą wziął Oczko, ale wolał to przemilczeć. Konopianka stała się zdecydowanie lżejsza.

 

***

 

Krew, brzęk stali i jęki konających. Bitwa zamieniła się w zupełny chaos. Ziemia pokrywała się trupami. Veara z trudem nadążała z parowaniem ciosów. Pot i łzy zalewały jej oczy. Znów potknęła się na zwłokach martwego towarzysza. Opadając na kolano, zasłoniła się mieczem. Zacisnęła zęby, czując siłę uderzenia. Gdy przeciwnik składał się do kolejnego ciosu, błyskawicznie zaatakowała. W rozpłatanym brzuchu dostrzegła wnętrzności. Wstała. Gdzieś z przodu zamajaczył jej Isaia. Wciąż żył, wciąż walczył. Jak długo jeszcze?

Kolejny cios, kolejny przeciwnik. Zasłona, atak. Potworny zgrzyt wyginanej zbroi. Ktoś z jej bliskich znów zwalił się z jękiem na ziemię. Zamrugała, pozbywając się łez. 

Triumfalne wycie wyrwało się z gardeł wrogów. Ostatnia nadzieja prysła. Bogini przybyła, wezwana modlitwą swych kapłanów. Złota zbroja błyszczała w słońcu, długa włócznia siała śmierć. Wystarczył jeden zamach, żeby zetrzeć pierwszą linię natarcia. 

Veara czuła wzbierającą w duszy rozpacz. Rozpacz zmieniła się w przerażenie, gdy konnica Isai ruszyła z odsieczą walczącym krasnoludom. Jego jasna zbroja i biały ogier były doskonale widoczne na tle okutych w czerń żołnierzy.

Dziewczyna zacisnęła szczęki, zagryzła wnętrze policzka. Ból pozwolił się skupić. W ostatniej chwili odbiła topór wymierzony w jej hełm. Z krzykiem zaatakowała. Krew wroga obryzgała twarz. Na jego miejscu było już kilku kolejnych. Zastawa, cięcie, stal zderzająca się ze stalą. Zmęczone mięśnie drżały, płuca paliły. 

Veara wykonała szybki unik, poprowadziła poziome cięcie. Ostrze wbiło się w kark napastnika. Dziewczyna pozwoliła sobie na szybkie spojrzenie w stronę Isai. W tej samej chwili bogini zadała cios. Biały rumak odleciał w tył wraz z jeźdźcem i całą grupą atakujących. Za nimi opadła na ziemię czerwona wstęga krwi. 

Wrzask rozpaczy wyrwał się z gardła dziewczyny. Serce, rozrywane cierpieniem, przeszył potworny ból. Czerwona mgła przesłoniła oczy. Veara uniosła się w strzemionach i zaczęła siec mieczem we wściekłym szale. Nic już nie miało dla niej znaczenia. Nic jej już nie zostało. Nic nie powstrzymywało. Zniknął cały strach, została jedynie furia.

Dziewczyna spięła konia i ruszyła w stronę wojsk Isai. 

„On musi wciąż żyć, musi!”

Ktoś krzyczał jej imię, lecz Veara nie słuchała. Szybkimi ruchami miecza rąbała sobie drogę. Nie miała szansy się przebić, ale nie zwracała na to uwagi. Jej świat skurczył się do napierających wrogów i nieruchomej, jasnej plamy pośrodku morza krwi i czerni. 

Nagle widok Isai został jej przysłonięty. Przed dziewczyną wyrósł ogromny wojownik. Zielona skóra napinała się na umięśnionym ciele, z paszczy wystawały długie kły, a z oczu wyzierała wściekłość. Veara zablokowała opadający topór, ale siła ciosu wysadziła ją z siodła. Zderzenie z ziemią wycisnęło powietrze z płuc, w głowie zawirowało. Próbowała się podnieść, wiedząc, że nie zdąży. Wiedząc, że to koniec. 

Koniec jednak nie nadchodził. Wielki wojownik zwalił się na ziemię, z pierzastą strzałą tkwiącą w oku. Część oddziału musiała podążyć za nią. Dziewczyna zgrzytnęła zębami. W swej rozpaczy i szaleństwie naraziła ich na śmierć. Zerwała się na nogi i nie zważając na ból poobijanego i poranionego ciała ruszyła do ataku.

W końcu, z pomocą towarzyszy, udało jej się przebić. Uklękła koło Isai. Potężne cięcie rozpłatało brzuch konia oraz biodro i bok jego jeźdźca. Veara ściągnęła hełm ukochanego. Mężczyzna uchylił lekko powieki, obrzucił ją nieprzytomnym spojrzeniem. Oddychał płytko, z wyraźnym trudem, a na jego ustach pojawiała się krwawa piana. 

Dziewczyna poczuła wzbierające łzy. Podświadomie zdawała sobie sprawę, że Isaia umiera, że nie pozostało mu zbyt dużo czasu. Nie potrafiła jednak odrzucić nadziei. Zaparła się z całej siły, wyciągając jego nogę spod martwego konia. Pochyliła się, żeby pomóc mu wstać, lecz w tym samym momencie obryzgały ją krople ciepłej krwi. Odwróciła się. Ze zgrozą dostrzegła obojętne spojrzenie bogini. Jej nieludzka twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Była jak maska. 

Veara zerwała się na nogi, dobywając broni, lecz momentalnie poleciała w tył. Potężny zamach świetlistej włóczni wyrzucił w powietrze ciała elfich wojowników – jej przyjaciół, członków rodziny, towarzyszy. Jeden z nich wpadł na nią, odrzucając z niewyobrażalną siłą. 

Dziewczynę na moment zamroczyło. Kiedy znów odzyskała ostrość widzenia, uniosła się na przedramieniu, opierając na czyichś zakrwawionych zwłokach. Z przerażeniem dostrzegła kroczącą w jej stronę boginię. 

Veara myślała, że już nie potrafi się bać. Że nie ma już nic do stracenia. Myliła się. W beznamiętnych oczach dostrzegła swoją śmierć, a strach zmroził jej duszę. Istota kroczyła, unosząc włócznię, a każdy krok rozgniatał zalegające na ziemi zwłoki. Szkarłatna posoka pokrywała złotą zbroję, płynęła po ziemi. Dziewczyna miała wrażenie, jakby czas stanął w miejscu, tak samo jak stanęło jej serce, niemogące pompować krwi. Nie była w stanie się poruszyć. Mogła tylko patrzeć rozszerzonymi ze strachu oczyma. 

Blask słońca odbił się w opadającej włóczni, oślepił dziewczynę. Cichy jęk przerażenia zlał się niespodziewanie z potwornym wrzaskiem boskiej istoty. Czas znów ruszył z miejsca. 

 

***

 

– Jeszcze parę dni wędrówki, a zrzuciłbyś ten brzuszek i pokochał życie w drodze – zawołał wesoło Mieczyk.

– Szczerze wątpię – wymamrotał Książeczka, w najmniejszym stopniu niepodzielający entuzjazmu przyjaciela. Musiał jednak przyznać, że widok był piękny. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, malując złotą barwą las, wstęgę drogi i ciągnące się po horyzont pola.

– Jesteś pewien, że to odpowiednie miejsce? – zapytał z powątpiewaniem Oczko, jednym okiem lustrując zarośnięty drzewami i krzakami pagórek, a drugim wpatrując się w akolitę. 

– To jedyne wzgórze na południe od Silves. Z tych zapisków wynika, że miasto wybudowano na północ, dwa dni drogi od miejsca, gdzie rozegrała się bitwa. Króla pochowano ponoć pod wzgórzem, nieopodal miejsca, gdzie poległ – wyjaśnił akolita, przyglądając się poniszczonym fragmentom manuskryptu.

– Trochę dziwne, że nie pochowali go gdzieś przy zamku – Mieczyk podzielił się z pozostałymi jedną z rzadkich u niego refleksji.

– Może mieli takie zwyczaje? No wiesz, żeby był bliżej swoich poległych towarzyszy? – zastanawiał się Książeczka.

– Co to w ogóle była za bitwa? – zaciekawił się Oczko.

– Nie mam pojęcia, to było strasznie dawno temu. Może z tysiąc lat nawet. – Akolita uniósł manuskrypt, demonstrując nadpalone miejsca. – Niestety ta część zapisków została zniszczona.

– To chyba marne szanse, że zachowały się w tym Grobowcu jeszcze jakieś skarby – zmartwił się Mieczyk.

– Wcale nie. Ponoć chroniła go silna magia, a potem nastały wojny ras. Miasta przechodziły z rąk do rąk, księgi palono. Zapomniano o tym Grobowcu i o tym, gdzie się znajduje.

– A ta magia… – Mieczyk zaciął się na chwilę. Nie przepadał za magią ani za niczym, czego nie można było pokonać z mieczem w dłoni. – Ta magia to jeszcze wciąż tam jest?

– Żadna magia nie działa przez tysiąc lat – stwierdził Oczko z pewnością w głosie. 

Oczko był specjalistą; wiedział, co mówi. Dlatego wtajemniczyli go w całą sprawę.

– Czyli nic, tylko szukać wejścia – ucieszył się Mieczyk. 

– Teraz? Zmrok już za pasem. Może się prześpimy i jutro będziemy próbować – zasugerował Książeczka. 

Czuł w tym miejscu dziwny niepokój. To pewnie świadomość bliskości grobowca. Stary czy nie, grób to grób i akolicie nie uśmiechało się sterczeć tu po zmroku.

– I tak nie mógłbym zasnąć – stwierdził Mieczyk i ruszył w stronę pagórka. 

Oczko podążył za nim, nie oglądając się na Książeczkę.

Mam nadzieję, że za szybko nie znajdą tego wejścia – pomyślał akolita. 

Postanowił skorzystać z tego, że towarzysze trochę się oddalili i zrobić to, czego jego jelita domagały się już od dłuższego czasu. 

Zmarszczył brwi, gdy poczuł na wypiętym tyłku chłodny powiew.

Zimno – pomyślał. Pewnikiem noc się już zbliża.

Rzeczywiście robiło się coraz później. Jaskółki śmigały nisko, a komary wyfrunęły na żer. Akolitę przeszedł nieprzyjemny dreszcz, więc czym prędzej dołączył do towarzyszy.

– Czego mam szukać? – zapytał, kiedy zbliżył się do Oczka.

– Prawdopodobnie nie mamy szans na otworzenie wejścia, ale po tylu latach skała wokół powinna zwietrzeć i prawdopodobnie porobiły się w niej szczeliny – wyjaśniał złodziej, rozgarniając na bok krzaki. – Jeśli będziesz blisko, powinieneś poczuć chłodniejszy powiew powietrza.

– Och, właśnie przed chwilą coś takiego poczułem – zdziwił się Książeczka.

– Gdzie? – zapytał Oczko, prostując się gwałtownie. 

– No, tam poniżej, kiedy poszedłem w krzaki – bąknął akolita, rumieniąc się nieznacznie.

– Prowadź – zarządził złodziej i gwizdnął na Mieczyka.

Chwilę później byli na miejscu.

– Obsrałeś Grobowiec Królów – odezwał się zimno Oczko, patrząc na swój but i Książeczkę jednocześnie. – Jestem pewien, że nie ominie cię kara.

– Klątwa królów? – jęknął akolita.

– Mówiłeś, że żadna magia nie działa po tysiącu lat? – zapytał niepewnie Mieczyk.

Złodziej obrzucił go złym spojrzeniem prawego oka i zaczął wycierać w trawę podeszwę buta. Giermek wolał nie dopytywać więcej. Zamiast tego wyciągnął brzeszczot i zabrał się do ścinanie krzaków. Gdy skończył, ich oczom ukazała się niewielka szpara w skale.

– Nie przeciśniemy się – zauważył Mieczyk.

– No co ty nie powiesz – parsknął Oczko i zdjął swój plecak. – Od tego macie mnie – stwierdził, prezentując z dumą alchemiczne preparaty.

 

***

 

Dziewczyna dostrzegła Isaię wbijającego miecz w bok bogini. 

Jak on zdołał się podnieść?”

Magiczne znaki płonęły na ostrzu, które coraz bardziej zagłębiało się w ciało istoty. Veara patrzyła, niedowierzając. Czyżby mogli jednak zwyciężyć? Czyżby wciąż mieli szansę na przeżycie? 

Do wrzasku bogini dołączył inny skowyt bólu – ludzki. Cała radość i nadzieja opuściły dziewczynę w jednej chwili. Ze zgrozą obserwowała Isaię, jak odgina się konwulsyjnie w tył, jak miota, próbując oderwać dłonie od głowni miecza. Zobaczyła blask bijący od jego postaci, ogień buchający z oczu i ust, czarny dym zasnuwający ciało. Mężczyzna płonął żywcem, spalany ogromną energią, którą zaklęty miecz wyciągał z bogini. 

Nagle istota zgięła się i odwróciła w stronę Isai. Jej usta poruszały się, jakby coś do niego mówiła, po czym wydobyła z siebie przerażający wrzask. Wrzask odbierający wolę i rozum, wdzierający się na dno duszy. 

Veara skuliła się, zamykając oczy i zatykając uszy. Nie wiedziała, jak długo tak trwała. Gdy znów była w stanie unieść głowę, po bogini i człowieku pozostał jedynie czarny, falujący dym. Oczy dziewczyny zaskrzyły się, a w gardle wezbrał szloch. Opadła na ziemię, łkając. 

Wokół nadal toczyła się bitwa. Veara musiała przełknąć łzy i znów ruszyć do walki. Zacisnęła dłoń na rękojeści miecza, zepchnęła rozpacz na dno serca. Uniosła się i wtedy to zobaczyła. Czarny dym zaczął gęstnieć, przybierając ludzką sylwetkę, zbliżoną wzrostem do Isai. Jednak to, co się z niego wyłoniło, nie było nim. Zapłonęły czerwone ślepia, a powietrze przeszył pełen wściekłości, zwierzęcy warkot. Wiatr rozwiał resztki dymu, ukazując oblicze bestii. Wyglądało przerażająco. Jakby ktoś siłą naciągnął ludzką skórę na zwierzęcą czaszkę. Z otwartej paszczy wystawały kły, palce zmieniły się w ostre szpony. Bestia zawyła i zaczęła zabijać.

 

***

 

 

– Ten huk nawet umarłego potrafiłby obudzić – stwierdził Mieczyk, kiedy pył opadł i przestało im dzwonić w uszach.

– Weź nie kracz – burknął Książeczka, zaglądając niepewnie w wyrwę w skale. 

Utworzona przez Oczko dziura wiała chłodem i mrokiem. Zachodzące słońce malowało na niebie krwawą przepowiednię, a cienie wydłużały się złowieszczo. Książeczka czuł, jak z każdą chwilą opuszczają go resztki odwagi. Wziął głęboki oddech i powoli wypuścił powietrze, starając się pozbyć skręcającego kiszki niepokoju. 

Nie ma się czego bać – wmawiał sobie. Ten grobowiec jest tak stary, że nie powinno zostać nawet śladu po kościach… A po duchach? Albo upiorach? Przecież nie pomyśleliśmy wcześniej o upiorach!

– Może jednak zaczekamy do rana? – bąknął. – Rano będzie więcej widać.

– Czy rano, czy w nocy w środku będzie tak samo ciemno – prychnął Oczko. 

No tak, złodziej znał się na rzeczy.

– Dobrze, że już się wysrałeś, inaczej narobiłbyś w gacie – zażartował Mieczyk na widok bladej twarzy przyjaciela.

Książeczka obrzucił go urażonym spojrzeniem. Od zawsze jednak wiedział, że natura poskąpiła przyjacielowi rozumu, a oddała w mięśniach. Dlatego od myślenia był Oczko. Niestety złodziej szykował właśnie pochodnie, nie czekając na kolejny dzień.

– To wygląda jak wejście do podziemnej jaskini – zawołał rozentuzjazmowany Mieczyk, wkładając głowę w środek dziury.

– Nie ma na co czekać. Hałas mógł kogoś zaciekawić i ściągnąć nam na głowę konkurencję – zauważył Oczko. 

Książeczka zaciskał mocno dłoń na pochodni. Zanim całkiem pochłonął go mrok, przystanął na chwilę i obrócił się w kierunku wpadających z zewnątrz promieni słońca.

Nagle spojrzał na znajdujący się przy wejściu fragment chodnika. Były na nim wyżłobione liczne rysy. Chłopak zmarszczył brwi. Podszedł bliżej, chcąc się przyjrzeć. Pochylił się i przejechał palcem po wyżłobieniu. 

Wygląda jak ślady po pazurach – pomyślał. Po jego plecach przebiegł zimny dreszcz. Jeszcze bardziej zapragnął stąd wyjść.

– Idziesz wreszcie? – dobiegł go zirytowany głos Mieczyka.

Może dostało się tu jakieś zwierzę i próbowało się wydostać przez tę szczelinę? – zastanawiał się Książeczka, ruszając z ociąganiem za towarzyszami.

 

***

 

Veara w milczeniu przyglądała się bestii. Istota warczała i wyła, miotając się w furii. 

– Nic innego nie możemy zrobić.

Dziewczyna odwróciła się, słysząc głos stojącego obok Enlora. Kiwnęła mu głową. Na więcej nie potrafiła się zdobyć. W oczach kuzyna dostrzegła smutek i żal. Jako jeden z nielicznych zdawał sobie sprawę z tego, co łączyło ją z Isaią.

– Nikt z magów nie potrafił cofnąć klątwy. Lepiej byłoby dla niego, gdybyśmy mogli go zgładzić. Niestety nawet zaklęte miecze nie są w stanie tego dokonać. Po prostu odradza się wolniej. Może gdybyśmy mieli jego własną broń; tę, którą zranił boginię…

– Wciąż jej nie odnaleziono? – zapytała zduszonym głosem, znowu wpatrując się w bestię. Gula w jej gardle rosła coraz bardziej, oczy szczypały. Przyłożyła dłonie do piersi.

Nie sądziłam, że serce może tak bardzo boleć".

Enlor pokręcił głową. 

– Być może została zniszczona i przepadła wraz z tą, którą zabiła. A może zabrali ją wrogowie? Nie powinnaś jednak żywić nadziei. Szanse są zbyt małe.

Stali razem z w ciszy zakłócanej jedynie wrzaskami potwora. Blask ognia odbijał się w jego czerwonych ślepiach, wyłaniał z mroku długie kły. 

Veara nie mogła oderwać od niego wzroku. Trwała tak nieruchomo, nieświadoma upływającego czasu. W pewnym momencie poczuła dłoń zaciskającą się na jej ramieniu.

– Już czas – odezwał się cicho Enlor. 

Veara przetarła napływające łzy. W oczach bestii nie pozostało nic ludzkiego. Gdyby było inaczej, nie potrafiłaby porzucić jej w tym miejscu. Odwróciła się, choć była to dla niej najtrudniejsza rzecz, jaką zrobiła w życiu. Odchodziła z wrażeniem, że traci go po raz drugi.

 

***

 

Od dłuższego czasu przeciskali się wąskim przejściem w trzewiach ziemi. Migające płomienie nie dawały zbyt wiele światła. Było go jednak wystarczająco, żeby dostrzec nienaturalnie regularne ściany korytarza. Oczko też zwrócił na to uwagę i przejęty zawołał:

– Ten chodnik musiał być zrobiony przez człowieka. Trafiliśmy w odpowiednie miejsce.

Książeczka wcale nie podzielał jego radości. Czy tylko w nim coraz bardziej narastał niepokój? To miejsce miało w sobie coś dziwnego. Coś bardzo mrocznego. Akolita stopniowo nabierał przeświadczenia, że wcale sobie tego nie wmawiał. 

Wtem dostrzegł ruch na granicy wzroku. Jego serce zaczęło bić jak szalone, mięśnie się spięły. Chłopak stanął, nie mogąc wykonać kroku. Bardzo powoli odwrócił głowę. Przy ziemi sunęła smuga ciemnego dymu.

Nie wiedziałem, że te pochodnie tak kopcą – pomyślał, wypuszczając głośno powietrze. Z ulgi zakręciło mu się w głowie. Byli tu sami. Nic innego nie miało prawa żyć w tym mrocznym korytarzu. W jaskini, która przez stulecia pozostawała zamknięta. Prawda?

A duchy i upiory? – Książeczka wzdrygnął się i potruchtał za pozostałymi.

Miał wrażenie, że szli przez całą wieczność, zanim korytarz skończył się w niewielkiej sali. 

– Cholera, nic tu nie ma – zaklął Oczko. Rozglądał się z niedowierzaniem dookoła. Zamiast złota i skarbów znaleźli tylko wilgoć i kamienie. – Ktoś musiał być tu przed nami.

– Ale przecież wejście było zamknięte – zauważył z rozczarowaniem Mieczyk.

– Musieli znów je jakoś zamknąć. Dla niepoznaki. Po tym jak wynieśli wszystkie kosztowności. – Złodziej grzmotnął pięścią w ścianę. – Przecież nikt nie wrzucałby zwłok swojego króla do pustego grobu pod jakimś cholernym pagórkiem pośrodku niczego. Jeśli nie chcieli budować mu krypty na zamku, po prostu by go zakopali albo spalili i tyle.

Książeczka nic nie mówił. W głębi duszy czuł ulgę. Raczej nie chciałby nic stąd wynosić. Miał wrażenie, że to miejsce jest jakieś złe. Przeklęte.

Jego wzrok padł na koniec sali. Zmarszczył brwi, widząc rysy w skale, podobne do tych, jakie zauważył przy wejściu.

– Zobaczcie – zawołał. 

Oczko i Mieczyk podeszli do niego z nową nadzieją.

– Wygląda jak ślady pazurów – stwierdził akolita.

Giermek prychnął rozczarowany, złodziej pokręcił głową.

– Pewnie wpadło tu jakieś zwierzę. – Mieczyk machnął lekceważąco ręką.

Tylko dlaczego drapało właśnie tutaj? 

Książeczka miał już dosyć tego miejsca. Wzdrygnął się, widząc zbierający się w kącie, czarny dym. 

Te pochodnie faktycznie nieźle kopcą. Ciekawe, dlaczego wszystko zbiera się w jednym miejscu? – pomyślał. Postanowił nie wspominać już o tym towarzyszom. Znowu będą na niego fukać.

– Możemy już iść? Nic tu nie ma – zapytał zamiast tego.

– Idź, jak chcesz. Ja się jeszcze rozejrzę – odparł Oczko, wodząc wokół swym bystrym wzrokiem.

– A ty? – Akolita obrzucił Mieczyka błagalnym spojrzeniem.

– Przestań w końcu jęczeć. Skoro już tu jesteśmy, to wszystko dokładnie zbadajmy – zdenerwował się giermek. – Jak ci tak śpieszno, to idź sam. Pewnikiem zaczyna się już ściemniać, więc możesz przygotować obozowisko. Nazbieraj chrustu, rozpal ognisko…

– Przygotuj kolację – dorzucił Oczko.

Książeczka zadreptał niepewnie w miejscu. Nie chciał zostawać w pustym grobowcu ani chwili dłużej, jednak samotny powrót też mu się nie uśmiechał. 

Towarzysze nie zwracali na niego więcej uwagi, chodząc wzdłuż ścian. Opukiwali je i szukali tajnych przejść lub zamurowanych pomieszczeń. Akolita rozejrzał się ostatni raz i spostrzegł, jak czarny dym zafalował.

Wydaje mi się, czy jeszcze zgęstniał? Dziwne…

Znów zerknął w stronę towarzyszy. Nie wyglądało na to, żeby mieli szybko zrezygnować. Westchnął ciężko.

– To idę – rzucił. 

Odpowiedziało mu tylko niewyraźne mruknięcie Mieczyka. Książeczka obrócił się z ciężkim sercem i ruszył w stronę wylotu korytarza. Ogień oświetlił sunącą nim ciemną smużkę. Dołączyła do gromadzącego się w kącie dymu. Książeczka odprowadził ją wzrokiem, wzdrygnął się. Przez chwilę miał wrażenie, że mrok gęstnieje w tym miejscu, przybierając kształt ludzkiej sylwetki.

To tylko złudzenie – stwierdził, przyglądając się uważniej. Zaczynam tutaj wariować.

Pokręcił głową, zacisnął dłoń na pochodni i ruszył przed siebie. Pomimo oświetlającego mu drogę płomienia miał wrażenie, jakby zagłębiał się w jądro mroku. Ciało mrowiło go nieznośnie, a brzuch zaczął lekko pobolewać. Czuł się jeszcze w miarę dobrze, póki słyszał głosy towarzyszy. Im dalej jednak, tym stawało się straszniej. Był sam w tym przeklętym miejscu, w zapomnianym grobowcu.

Duchy i upiory – pomyślał. Na pewno gdzieś tu są.

Ciemność stała się jeszcze bardziej przytłaczająca. Książeczka odnosił wrażenie, że napiera na niego ze wszystkich stron. Że jest on samotną wyspą oświetlaną migoczącym płomieniem pośrodku morza mroku. Zrobiło mu się nagle gorąco i duszno. Nie mógł złapać oddechu. Czując nagły zawrót głowy, wystawił rękę w bok. Natrafił na ścianę. Jej zimna, chropowata powierzchnia otrzeźwiła go, dała punkt odniesienia. Wziął głęboki wdech i powoli wypuścił powietrze.

Weź się w garść. Nikogo tutaj nie ma.

Po chwili lęk nieco zelżał. Książeczka znów ruszył niepewnym krokiem przed siebie. W ciszy słyszał tylko własny, chrapliwy oddech i szuranie butów. Wciąż czuł strach, ale nie paraliżował go tak, jak wcześniej. 

Wariuję – przekonywał sam siebie. 

Szedł, przesuwając palcami po ścianie. Czuł się przez to odrobinę pewniej. Droga w stronę wyjścia dłużyła się niesamowicie. Jakby nigdy już miał nie wydostać się na zewnątrz. Lęk zaczął narastać – zimny, irracjonalny lęk, ściskający gardło, duszący znów bijące szaleńczo serce. Wdech, wydech. 

Muszę stąd wyjść. Jak najszybciej.

Przyspieszył. Ciemne ściany znów zdawały się na niego napierać, dusić. Zaczął czuć ból w piersi i nieprzyjemną suchość w ustach. I wtedy doleciał do niego krzyk. Wrzask bólu i przerażenia. Nieludzki skowyt jednego z jego towarzyszy. Książeczka stanął, sparaliżowany. 

Nie, nie, nie, nie… To-to-to ty-tylko moja wyobraźnia… To to się nie dzieje naprawdę!

Kolejny wrzask i urwany szloch. W nagłej ciszy wybrzmiał zwierzęcy warkot. Książeczka zaskamlał przez zduszone gardło. Gdzieś tam rozległ się chrobot pazurów o kamień. Był coraz głośniejszy. Zbliżał się. Akolita wciąż nie mógł się poruszyć. Dopiero warczenie zbliżającej się istoty wyrwało go z transu. 

Odwrócił się, zaczął biec. Tak szybko, jak tylko potrafił. Wyrywający się z ust szloch zagłuszył na chwilę zbliżający się coraz bardziej zgrzyt szponów i tętent łap. 

Książeczka nigdy w życiu nie mknął tak szybko, jak teraz. Z trudem łapał oddech. Paliło go w gardle, dusiło w piersi, ale parł przed siebie. Potykał się co chwila na nierównym podłożu, obijał o ściany. Nie zważał na to. Byle dalej, byle szybciej. 

Gdzieś z przodu zamajaczyło wyjście. Niebo wciąż szarzało. Noc nie zapadła jeszcze zupełnie. Powiew wieczornego powietrza dodał nadziei. Jeszcze tylko kawałek, jeszcze tylko trochę. Wściekły warkot za plecami. Noga poślizgnęła się na kamieniu. Książeczka stracił równowagę, wpadł na ścianę. Odbił się od niej i dał susa w stronę wyjścia. 

Udało się. Był na zewnątrz. Księżyc świecił blado, a na niebie pokazały się już gwiazdy. Książeczka po raz pierwszy odważył się spojrzeć za siebie. Czerwone ślepia, paszcza pełna zębów. 

Krzyk chłopaka urwał się, gdy z jego rozszarpanego gardła chlusnęła krew.

 

 

Koniec

Komentarze

Historia ciekawa. Choć dla mnie cytaty ze starodawnej księgi trochę za długie.

Postacie mają swoje cechy i zapadają w pamięć.

No i końcówka przerażająca.

 

 

 

Poniżej trochę uwag i czepiań;)

 

Jak mieli z nią walczyć, skoro nie mogli się nawet zbliżyć?

Niejasne.

 

Bała się świtu. Bała się o siebie, ale jeszcze bardziej bała się o niego.

Bałoza????

 

Książeczka biegł, przeciskając się pomiędzy przechodniami i sapiąc głośno. Nie był stworzony do biegania.

 

Do tego gwarnego miasta i krętych uliczek też nie.

To nie jest zdanie, trzeba je dołożyć do poprzedniego.

 

Że każdy z nich był świadom przestępstwa, którego się dopuścił.

 

Raczej jest niż był

 

Wiem, że to Twój świat ale ksywka jakoś mi nie pasuje? Może lepiej przydomek, miano?

 

Jesteś pewien, że to prawdziwa mapa do zaginionego Grobowca Królów? – zapytał złodziej, patrząc się na boki. 

 

Albo mapa grobowca, albo mapa prowadząca do grobowca.

 

Lożanka bezprenumeratowa

Dziękuję za komentarz i czepianie, choć nie z każdym się zgodzę ;)

Tekst kursywą nie jest cytatem z księgi tylko osobnym wątkiem, dziejącym sie około 1000 lat wcześniej. Cieszę się, że zakończenie było przerażające :)

Zaiste, oto lekcja, którą każdy powinien sobie wziąć do serca – bacz gdzie defekujesz, gdyż może to być ostatnie, co w życiu zrobisz :D

Aby opowieść posiadała walory edukacyjne, musi nieść z sobą przesłanie… Jakiekolwiek ;)

Cześć!

 

Opowiedzianą historię określiłabym jako dobrą. Początek jest intrygujący, ale wraz z rozwojem akcji moje zainteresowanie słabło. Tak naprawdę za dużo zdradzasz w przedmowie ;). Od momentu zamiany Isai w potwora reszta wydarzeń jest już oczywiste. Zakończenie jest rozczarowujące, bo trzej przyjaciele znaleźli mapę, poszli szukać skarbu (chyba, bo właściwie ich motywacja nie jest dla mnie jasna) i zginęli. Nie wiem, czy wysadzenie wejścia wiązało się z uwolnieniem bestii, bo skoro potwór mógł zmieniać się w dym, to i tak wydostałby się przez szczelinę. Sam sposób odnalezienia manuskryptu wydaje się mocno naciągany. 

Dobrze udało ci się pokazać relacje między bohaterami, choć są oni stereotypowi. Książeczka ma nadwagę i jest nieśmiały, Mieczyk wysportowany, ale niezbyt inteligentny, Oczko sprytny. Nie mówię, że te stereotypy trzeba całkowicie odwrócić, ale dobrze byłoby trochę namieszać :). Zez Oczka pojawia się niemal przy każdej wzmiance o tej postaci i nie jestem pewna, czy dobrze rozumiesz, jak postrzegają świat osoby z tego typu przypadłością. Wydaje mi się, że taka poważna wada wzroku dyskwalifikuje Oczko jako złodzieja, bo tak naprawdę notorycznie zderzałby się z przedmiotami, nie mając możliwości poprawnej oceny odległości. Ludzie z zezem mają problem z głębią widzenia, bo mózg ignoruje obraz z jednego oka. 

Veara i Isaia są właściwie pokazani tylko przez pryzmat miłości. Jako czytelnik nie jestem w stanie odnieść się do ich osobowości. Sceny z przeszłości nie wywołały we mnie żadnych emocji, ponieważ uczucie między bohaterami jest stwierdzeniem faktu. Nie wiem dlaczego się w sobie zakochali ani dlaczego to ukrywali. Zgadzam się z Ambush, że wstawki z przeszłości można spokojnie skrócić, zwłaszcza trzecią scenę. 

O kreacji świata trudno cokolwiek powiedzieć, bo właściwie jej nie ma. Jestem przeciwniczką rozwlekłych opisów, ale fantasy wymaga choć zarysowania miejsc akcji. Zaznaczasz jedynie fragmenty historii świata, przez co brak w kreacji spójności. Była jakaś wojna, jakiś umierający świat, jacyś bogowie, różne rasy, ale w całość się to nie spina. 

Technicznie dramatu nie ma, ale mogłoby być lepiej. Wskazana walka z zaimkozą i powtórzeniami. Poza tym ani razu w didaskaliach dialogowych nie użyłaś “powiedział”, postaci tylko burczą, jęczą, stękają, wtrącają itd., a nawet prychają w myślach ;). To nie jest dobry zabieg i częsty błąd osób, które przygodę z pisaniem rozpoczynają. “Powiedział” nie jest złe i nie należy z niego rezygnować. Warto też didaskalia usunąć, jeśli wiadomo z narracji, która postać się wypowiada. Jeśli postać woła lub krzyczy to wypowiedź powinien kończyć wykrzyknik.

Przed publikacją następnego opowiadania polecam Ci skorzystanie z bety. Część problematycznych kwestii wyłapałam. 

Królowie Avalonu musieli mieć wśród swych przodków kogoś z jej rasy. Teraz widziała w nich tylko ten sam smutek i strach, które i ją przepełniały. 

Tu się gubi podmiot, bo zdanie brzmi tak, jakby w królach widziała smutek.

 

W nadchodzącej bitwie nie mieli szans na zwycięstwo. Przegrywali.

Skoro nie mieli szans na zwycięstwo to wiadomo, że przegrywali. 

Jego królestwo stanowiła zakonna biblioteka i jej stare, zakurzone księgi.

Zaimek zbędny

 

Pewnie będą go jutro bolały po tym nietypowym dla niego wysiłku.

Zaimek zbędny

– Cześć, Książeczka, masz to? – zapytał Mieczyk przejętym głosem. 

Trudno, aby głos był przejęty. Może lepiej “zapytał z przejęciem”.

Niczego więcej nie pragnął od życia.

Pragnie się czegoś. Proponuję “Niczego więcej w życiu nie pragnął”. 

– Jesteś niesprawiedliwy – burknął w odpowiedzi. – Ja ci nie wypominam, że zostałeś giermkiem rycerza z obsranym gołębiem w herbie.

– To sokół – poprawił go szybko Mieczyk. W jego głosie nie było jednak słychać głębszego przekonania.

– Nie waż się znieważać…

– Jak nie pije, to wynocha – wydarło się babsko obsługujące tawernę.

Skoro w herbie był sokół, to już nazwanie go gołębiem jest obraźliwe, więc dodanie jeszcze, że był obsrany to przesada i to kompletnie nielogiczna, bo gołębie obsrywają wszystko dookoła, ale nie siebie. Czy oni znajdowali się w porcie? Tawerna to gospoda portowa.

– Jesteś pewien, że to prawdziwa mapa do zaginionego Grobowca Królów? – zapytał złodziej, patrząc się na boki. 

Bez “się”.

 

– Możesz mi tylko wyjaśnić, jak manuskrypt może być zagubiony, skoro znalazł się w bibliotece?

Powtórzenie.

Nikt z nich go [+nie] miał. 

Słońce odbiło się w jego przeklętym ostrzu.

Zbędny zaimek.

Nie wszyscy przeżyją ten dzień. Może nawet nikt.

Skrót myślowy. 

 

Rozległ się dźwięk rogów. Jeden, drugi, kolejne.

Jedne dźwięk kilku rogów? To wyliczanie zbędne. 

 

Uniósł tylko brew z szyderczym uśmieszkiem na ustach.

Końcówka zbędna.

Akolita wolałby co prawda pozostać w posiadaniu tej z obrazkami, którą głabnął Oczko, ale wolał to przemilczeć.

Gwara nie powinna pojawiać się w narracji trzecioosobowej. 

Ból pozwolił jej się skupić. W ostatniej chwili odbiła topór wymierzony w jej hełm. Z krzykiem zaatakowała. Krew wroga obryzgała jej twarz.

Zaimkoza. Problem z “jej” występuje w kilku miejscach.

Potężne cięcie rozpłatało brzuch konia i bok jego jeźdźca.

Trudni sobie wyobrazić to cięcie. Bruch konia i bok jeźdźca znajdują się dość daleko. Zbędny zaimek.

przyglądając się popalonym fragmentom manuskryptu.

Popalonym? Chyba nadpalonym.

Książeczka stracił równowagę, zachwiał, wpadł na ścianę.

Skoro stracił równowagę to wiadomo, że się zachwiał. 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu :)

Alicella dziękuje, że chciało ci się ten tekst przeczytać i tak dokładnie przeanalizować.

Co do "powiedział" w didaskaliach to słyszałam sprzeczne opinie. Czasem go używam, a czasem, gdy znajdę lepiej pasujący zamiennik, nie.

Wada Oczka nie pomaga mu w pracy i jest on genialny złodziejem tylko w oczach przyjaciół. Jego zez jest podkreślany ze względu na perspektywę Książeczki, który po prostu zwraca na nią za każdym razem uwagę.

Postacie są stereotypowe, ale czy to błąd? Osobiści lubię niektóre stereotypy i nie szukam na siłę oryginalności. W herbie znajduje się niezidentyfikowane ptaszydło bardziej przypominające gołębia niż sokoła. No i ten gołąb nie był obsrany – to tylko złośliwość ze strony Książeczki.

“ Możesz mi tylko wyjaśnić, jak manuskrypt może być zagubiony, skoro znalazł się w bibliotece?”

Zastanawia mnie czepianie się poprawności w dialogach. To rozmowa pomiędzy ulicznikami. Oczko nie ma zbyt wielkiego zasobu słownictwa.

Dym nie mógł przedostać się przez szczelinę, ponieważ grobowiec był też chroniony magią – było to wspomniane. Z biegiem lat zaklęcie znacznie osłabło i kiedy panowie wywalili w nim dziurę, stwór mógł się wydostać. 

Gwara nie powinna pojawiać się w narracji trzecioosobowej. Nie do końca zgadzam się z tym stwierdzeniem. Oczywiście dotyczy ono narratora wszystkowiedzącego, ale dążę raczej (choć z różnym skutkiem) do narracji personalnej.

Jeszcze raz dziękuję za poświęcony czas i pomoc. :)

 

Co do "powiedział" w didaskaliach to słyszałam sprzeczne opinie. Czasem go używam, a czasem, gdy znajdę lepiej pasujący zamiennik, nie.

Opinie zawsze będą różne, więc proponuję, abyś przeczytała parę poradników napisanych przez ekspertów i na tej podstawie wyrobiła sobie zdanie. 

Postacie są stereotypowe, ale czy to błąd?

Nie rozpatruję tego w kategorii błędu, tylko przyciągnięcia uwagi czytelnika, jeśli postaci mają cechy stereotypowe, to wzbudzają mniejsze zainteresowanie.

Zastanawia mnie czepianie się poprawności w dialogach. To rozmowa pomiędzy ulicznikami. Oczko nie ma zbyt wielkiego zasobu słownictwa.

Stylizacja w dialogach pozwala na dużo, ale akurat to powtórzenie nie podkreśla niedoboru słownictwa Oczka, właściwie nie widać między bohaterami żadnej różnicy w tej kwestii. Zastanawiam się teraz, czy wypowiedzi Książeczki nie powinny się wyróżniać bogatszym językiem, skoro chciałaś zróżnicować ten aspekt, a on przecież był bibliotekarzem.

Nie do końca zgadzam się z tym stwierdzeniem. Oczywiście dotyczy ono narratora wszystkowiedzącego, ale dążę raczej (choć z różnym skutkiem) do narracji personalnej.

Zawsze możesz się nie zgadzać z opiniami czytelników. Zastanów się tylko, dlaczego Książeczka miałby się posługiwać gwarą poznańską ;). 

Co do “powiedział” wierzę, że eksperci mają różne zdania, ale dla mnie jest ono bardzo oschłe, beznamiętne. Stosując zamienniki, jestem w stanie pokazać więcej emocji.

Jeśli chodzi o dialogi, to cóż, chyba faktycznie masz rację. Mylę naturalizm z naturalnością.

A co do gwary, to czemu miałabym nie stosować jej w mowie pozornie zależnej, jeśli jest zrozumiała dla ogółu czytelników? Wydaje mi się, że ubarwia wypowiedź.

Cześć, ośmiornico,

opowiadanie mocno nierówne. Fragmenty pisane kursywą są gorsze (dosyć sztampowe), ale bardziej klimatyczne, a te normalne są dużo ciekawsze fabularnie, lecz bez emocji i jakiegokolwiek klimatu. Trudno więc ocenić mi ten tekst. Osobiście skróciłabym sceny z przeszłości na rzecz teraźniejszości.

Trochę zgadzam się z Alicellą odnośnie “powiedział”. To znaczy ja też niezbyt lubię to słowo, ale czasem należy go użyć, bo inaczej osiągasz cel odwrotny do zamierzonego – zamiast nasycania tekstu emocjami, bledną one, bo wydaje ci się, że to wystarczy. Żeby dodać emocji, charakteru i klimatu samo “wymruczał”, “wyszeptał” itp. nie wystarczy. Poza tym to konkretyzowanie traci swoją wartość przez nadużycie. Wyobraź sobie, że postać nieustannie jedynie mówi, a tu nagle “charczy”, “rzęzi” lub “parska” – to zwraca uwagę.

Takie przynajmniej jest moje zdanie i ponieważ nie jest to błąd, pisz jak lubisz ;) Po prostu czasem to bezosobowe i suche “powiedział” pozwala lepiej skupić się na samym sensie wypowiedzi.

Samo opowiadanie nie jest złe, po prostu momentami nudne, ale polubiłam tych trzech muszkieterów.

 

 

Złodziej usiadł szybko i zaczął przeglądać zapiski, jedną gałkę oczną mając utkwioną w mapie, a drugą śledząc ludzi na sali. Akolita obserwował go z podziwem[+.]

On naprawdę ma wszystko na oku – westchnął z lekką zazdrością. – Ciekawie, czy potrafiłby czytać dwie książki na raz?

“naraz”

 

– Jeszcze parę dni wędrówki, a zrzuciłbyś ten brzuszek i pokochał życie w drodze – zawołał wesoło Mieczyk[+.]

 

 

Powodzenia w dalszym pisaniu!

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Dziękuję za uwagi i komentarz. Te dwa wątki miały się zupełnie różnić klimatem. Takie zrobiłam założenie pisząc, choć do końca nie jestem pewna, czy nie wyszedł z tego trochę dziwny koktajl. 

Zgadzam się z twoimi uwagami co do “powiedział” i nie uważam, żeby zamienniki miały wystarczyć jako wyraz emocji w tekście, chociaż są pomocne. Nie unikam tego słowa z założenia. Kiedy myślę, że brzmi dobrze w danej wypowiedzi, stosuję go, kiedy wydaje mi się, że coś innego pasuje lepiej, pozbywam się go bez skrupułów. 

Cóż, opowiadanie przeczytałam bez przykrości, ale i satysfakcji nie zaznałam, albowiem opisano już wiele wypraw po skarby, które nie skończyły się dobrze dla ich uczestników.

Początkowo miałam jeszcze nadzieję na pewne interesujące rozwiązania, ale od chwili gdy poszukiwacze znaleźli się w drodze, nie wydarzyło się nic zajmującego i nawet dym snujący się w jaskini nie robił wielkiego wrażenie, bo pozwalał się domyślić, jaki będzie finał opowieści.

Zgadzam się z wcześniej komentującymi, że opisy wydarzeń sprzed milenium są zbyt długie, rozwlekle i poza tym, że usprawiedliwiają obecność smug dymu w grobowcu, przeistaczających się na koniec w czerwone ślepia i paszczę pełną zębów, nie wnoszą zbyt wiele do całej historii.

Wykonanie, co stwierdzam z prawdziwą przykrością, pozostawia bardzo wiele do życzenia.

 

Isaia oparł czoło o jej. ―> Niby wiem, o co chodzi, ale zdanie brzmi jakby było niedokończone.

 

pę­dził teraz na swo­ich pulch­nych no­gach… ―> Zbędny zaimek – czy mógł pędzić na cudzych nogach?

 

Do­tarł­szy wresz­cie do ob­skur­nej Ta­wer­ny „Pod We­so­łym Szkie­le­tem”… ―> Dlaczego wielka litera? Dlaczego tawerna – w opowiadaniu nie ma najmniejszej wzmianki, że rzecz dzieje się w mieście portowym.

 

smród nie­my­tych ciał, kiep­skie­go ty­to­niu… ―> Skąd w tym świecie mieli tytoń? Owszem, ówcześni mogli mieć fajki i kurzyć jakieś zioła i inne substancje, ale nie tytoń.

 

Sto­ją­ce za barem bab­sko… ―> W czasach tego opowiadania nie było barów.

Proponuję: Sto­ją­ce za szynkwasem bab­sko

 

Sku­lił się i za­głę­bił w prze­peł­nio­ną dymem salę. ―> Obawiam się, że w salę nie można się zagłębić.

 

sie­dzą­ce­go sa­mot­nie przy sto­li­ku pod ścia­ną. ―> W dawnych karczmach nie było stolików – roztrzaskano by je podczas pierwszej burdy. W karczmach ustawiano duże i ciężkie stoły i takież ławy.

 

Ru­szył w jego stro­nę i z ulgą osu­nął się na krze­sło. ―> W dawnych karczmach nie było krzeseł, z tych samych powodów, dla których nie było stolików.

 

– Nie uwa­żasz, że po­win­ni­śmy już zmie­nić te głu­pie ksyw­ki? ―> Słowo ksywa/ ksywka, jako zbyt współczesne, nie ma racji bytu w tym opowiadaniu.

Proponuję: – Nie uwa­żasz, że po­win­ni­śmy już zmie­nić te głu­pie przezwiska?

Słowo ksywka pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie, a nie powinno.

 

Je­ste­śmy już do­ro­sły­mi ludź­mi suk­ce­su… ―> Pojęcie człowiek sukcesu, też jest współczesne i nie pasuje do tego opowiadania, a, niestety, pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszym ciągu tekstu.

 

wy­dar­ło się bab­sko ob­słu­gu­ją­ce ta­wer­nę. ―> Można obsługiwać gości w karczmie/ tawernie, ale nie można obsługiwać karczmy/ tawerny.

 

to tutaj po raz pierw­szy skosz­to­wa­li smaku piwa. ―> Można skosztować potrawę lub napój, aby poznać ich smak, ale smaku skosztować się nie da.

Proponuję: …to tutaj po raz pierw­szy skosz­to­wa­li/ posmakowali piwa.

 

Mie­czyk za­my­ślił się głę­bo­ko, mam­ro­ta­jąc do sie­bie pod nosem. ―> Raczej: Mie­czyk za­my­ślił się głę­bo­ko, mamrocząc do sie­bie pod nosem.

 

Co jakiś czas wy­krzy­ki­wał ja­kieś nazwy… ―> Brzmi to fatalnie.

 

– Udało się? – szep­nął kon­spi­ra­cyj­nie zło­dziej… ―> Obawiam się, że w czasach tego opowiadania, jeszcze nie wiedziano, co to konspiracja.

Proponuję: – Udało się? – zapytał szeptem zło­dziej

 

On na­praw­dę ma wszyst­ko na oku – wes­tchnął z lekką za­zdro­ścią. – Cie­ka­wie, czy po­tra­fił­by czy­tać dwie książ­ki naraz? ―> Druga półpauza jest zbędna.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Wy­ja­snisz mi tylko wy­ja­śnić, jak ma­nu­skrypt może być za­gu­bio­ny… ―> Dwa grzybki w barszczyku, a jeden grzybek z robaczkiem literówkowym.

Pewnie miało być: Musisz mi tylko wy­ja­śnić, jak ma­nu­skrypt może być za­gu­bio­ny

 

ze sro­gim pro­fe­sjo­na­li­zmem wy­pi­sa­nym na twa­rzy. ―> Na czym polega srogość profesjonalizmu?

 

wy­pi­sa­nym na twa­rzy. Po­chy­lił się przy tym, przy­su­wa­jąc twarz do… ―> Powtórzenie.

 

oznaj­mił Oczko, od­su­wa­jąc się i od­chy­la­jąc na krze­śle. ―> Tam nie było krzeseł.

 

Uniósł kufel piwa w to­a­ście… ―> Uniesienie kufla z piwem nie jest toastem.

 

Uniósł w górę miecz. ―> Masło maślane – czy mógł unieś miecz w dół?

Wystarczy: Uniósł miecz.

 

Cię­żar na ple­cach gniótł w ra­mio­na. ―> Co on niósł? Jak ciężar niesiony na plecach może gnieść ramiona?

 

a ty już nie do­ma­gasz. ―> …a ty już niedo­ma­gasz.

 

wy­prze­dzi­ła go jakaś zgię­ta w pół sta­ro­win­ka… ―> …wy­prze­dzi­ła go zgię­ta wpół sta­ro­win­ka

 

Oczko za to, lu­stru­jąc bacz­nie po­bo­cza drogi… ―> Obawiam się, że w czasach kiedy dzieje się to opowiadanie, drogi nie miały poboczy.

Proponuję: Oczko za to, lu­stru­jąc bacz­nie skraj drogi

 

– Co żeś za­pa­ko­wał do tej swo­jej ko­no­pian­ki? – za­py­tał. Ako­li­ta z za­zdro­ścią zer­k­nął na skó­rza­ne ple­ca­ki to­wa­rzy­szy i zrzu­cił wi­kli­no­wy kosz na zie­mię. ―> Skoro to był kosz z wikliny, to dlaczego mówi o nim konopianka? Konopie wykorzystuje się do pozyskiwania włókien, nie do plecenia koszy.

Konopianka pojawia się także w dalszej części tekstu.

 

po­zo­stać w po­sia­da­niu tej z ob­raz­ka­mi, którą głab­nął Oczko… ―> Czy tu aby nie miało być: …po­zo­stać w po­sia­da­niu tej z ob­raz­ka­mi, którą gab­nął Oczko… Choć, moim zdaniem, zdecydowanie lepie brzmiałoby: …po­zo­stać w po­sia­da­niu tej z ob­raz­ka­mi, którą wziął/ zabrał Oczko

 

Ko­no­pian­ka stała się zde­cy­do­wa­nie lżej­sza. ―> Na pewno konopianka?

 

Ako­li­ta uniósł w górę ma­nu­skrypt… ―> Masło maślane.

 

za­cho­wa­ły się w tym Gro­bow­cu jesz­cze ja­kieś skar­by… ―> Parę zdań dalej piszesz: Za­po­mnia­no o tym gro­bow­cu i o tym… –> Dlaczego raz wielka, a raz mała litera?

 

– Je­stem tak pod­eks­cy­to­wa­ny, że i tak nie zasnę! – stwier­dził Mie­czyk… ―> Nie brzmi to zbyt wiarygodnie w ustach Mieczyka.

 

gdy jego wy­pię­ty tyłek owiał chłod­ny po­wiew. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: …gdy na wy­pię­tym tyłku poczuł chłod­ny po­wiew.

 

wy­cią­gnął brzesz­czot i za­brał się za ści­na­nie krza­ków. ―> …wy­cią­gnął brzesz­czot i za­brał się do ścinania krza­ków.

 

za­trzy­mał się na chwi­lę i ob­ró­cił się w kie­run­ku… ―> Raczej: …za­trzy­mał się na chwi­lę i ob­ró­cił w kie­run­ku… Lub: …przystanął na chwi­lę i ob­ró­cił się w kie­run­ku

 

Po­szedł bli­żej, chcąc się przyj­rzeć. ―> Chyba miało być: Pod­szedł bli­żej, chcąc się przyj­rzeć.

 

Szan­se są zbyt nie­wiel­kie. ―> Raczej: Szan­se są nie­wiel­kie. Lub: Szan­se są zbyt małe.

 

Blask ognia od­bi­jał się w jego czer­wo­nych śle­piach, rzu­cał cie­nie na dłu­gie kły. ―> Blask nie rzuca cieni, cienie rzucają przedmioty, które znajdą się na drodze blasku/ światła.

 

nie da­wa­ły zbyt dużo świa­tła. Było go jed­nak wy­star­cza­ją­co dużo, żeby do­strzec… ―> Powtórzenie.

Proponuję: …nie da­wa­ły zbyt dużo świa­tła. Było go jed­nak wy­star­cza­ją­co, żeby do­strzec

 

Oczko też zwró­cił na to uwagę i za­wo­łał prze­ję­tym gło­sem… ―> Przejęty był Oczko, nie jego głos.

Proponuję: Oczko też zwró­cił na to uwagę i przejęty za­wo­łał

 

Przy pod­ło­dze su­nę­ła smuga ciem­ne­go dymu. ―> Ktoś tam położył podłogę?

Proponuję: Przy ziemi su­nę­ła smuga ciem­ne­go dymu.

 

Cho­le­ra, nic tu nie ma – za­klął Oczko. ―> Skąd Oczko znał to przekleństwo?

 

pod ja­kimś cho­ler­nym pa­gór­kiem… ―> Jak wyżej.

 

To­wa­rzy­sze nie zwra­ca­li na niego wię­cej uwagi, cho­dząc wokół ścian. ―> Obawiam się, że chodzenie wokół ścian jest niemożliwe.

Proponuję: To­wa­rzy­sze nie zwra­ca­li na niego wię­cej uwagi, cho­dząc wzdłuż ścian. Lub: To­wa­rzy­sze nie zwra­ca­li na niego wię­cej uwagi, obcho­dząc pomieszczenie wokół.

 

ści­ska­ją­cy mu gar­dło, du­szą­cy jego znów bi­ją­ce sza­leń­czo serce. ―> Czy zaimki są konieczne?

 

Ksią­żecz­ka po raz pierw­szy obej­rzał się za sie­bie. ―> Masło maślane – czy mógł obejrzeć się przed siebie?

Proponuję: Ksią­żecz­ka po raz pierw­szy spojrzał za sie­bie. Lub: Ksią­żecz­ka po raz pierw­szy obej­rzał się.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Uf, trochę się tego zebrało, dzięki. Odnośnie konopianki, nie chodzi tutaj o konopie tylko odmianę wikliny – wierzbę wiciową, zwaną potocznie konopianką. Robiono z niej właśnie takie kosze, noszone jak plecaki.

Fajny pomysł, choć trochę rozjechały się proporcje. Sporo czasu poświęcasz bitwie z przeszłości i temu, jak król stał się monstrum, a zbyt mało przygodom Książeczki, Mieczyka i Oczka. Przydałoby się im trochę utrudnić zadanie.

Humor fajny, charaktery bohaterów nieco stereotypowe, ale nieźle przedstawione.

Popraw babole, wskazane przez Reg, to kliknę.

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Uf, trochę się tego zebrało, dzięki. 

Bardzo proszę, Ośmiornico. Mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą napisane zdecydowanie lepiej.

I dziękuję, że otworzyłaś mi oczy na wierzbę wiciową. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Irka_Luz

Grobowiec jest prequelem do innego opowiadania, które tutaj wrzuciłam – Klątwy Istnienia. Obie historie są moim sposobem na spisanie nowego pomysłu, którym nie mogę się w tej chwili zająć. Może za pół roku rozwinę je w dłuższe opowiadanie, gdzie jednym z głównych bohaterów zostanie przydymiony wampir z zakończenia. Stąd pewnie te dziwne proporcje pomiędzy wątkami. Wrzuciłam to w takiej formie, ponieważ byłam ciekawa, czy historia ma jakoś potencjał, a każdy komentarz podsuwa mi nowe pomysły. Babole poprawione. ;)

 

Zgadzam się w wielu kwestiach z przedpiścami – też bym skróciła te fragmenty sprzed millenium. Są patetyczne, wprost ze sztampowego fantasy. Ciągnęły mi się przy lekturze.

Przygoda trzech odkrywców z bożej łaski wypada o wiele ciekawiej – to nie wyidealizowane postacie z kronik i eposów, tylko normalni ludzie, do tego niespecjalnie dobrzy w swoich fachach.

Chyba zbyt wcześnie zdradzasz naturę króla pogrzebanego w grobowcu – przez to nie ma zaskoczenia.

Babska logika rządzi!

Dziękuję za uwagi, wezmę je pod uwage przy kolejnym opowiadaniu :)

Szczególnie podobał mi się klimat. Epicki, beznadziejny, na przemian z radosnym, beztroskim. To nadawało ciekawy kontrast. Długi czas nie wiedziałam jak te wątki się połączą, co ciągnęło mnie dalej ^^ Pomysł super, czytało się miło ;D

Gruszel dzięki, dzięki xD

ośmiornica proszę, proszę xD

Nowa Fantastyka