- Opowiadanie: MPJ 78 - Serce z kamienia

Serce z kamienia

Są opowiadania, do których inspiracje trafia się przypadkowo. W tym przypadku opowiadanie jest oparte na faktach autentycznych choć niektóre zdarzenia, osoby i sytuacje zostały dodane, a inne usunięte aby prawda nie była aż tak szokująca dla odbiorców. ;)

 

Opowiadanie jest z cyklu rodzinki Twardowskich a czas i miejsce że wydarzyło się pomiędzy wydarzeniami z  Najlepszy przyjaciel dziewczyny  a  Po dwóch stronach płotu 

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Serce z kamienia

 

 

(Inspiracja opowiadania po wyciągnięciu z ziemi, umyciu, wysuszeniu) 

 

Szklarnia to brzmi dumnie. Kiedyś, za czasów PRL posiadacze szklarni zwani podówczas „badylarzami” stanowili forpoczty kapitalizmu. Od tego czasu dużo wody upłynęło w Bugu, ale że te unijne nowe pomysły, coraz bardziej przypominają stare kiepskie czasy, to też postanowiłem ją sobie i rodzince sprawić. Rysiek odmówił współpracy, albowiem orzekł, iż ma alergię na prace ziemne. Czort z nim, jeszcze przyjdzie w łaski jak wypędzę bimber ze swojskich pomidorów.

Szklarnia to koszt. Na szczęście w tym kraju wszystko idzie załatwić okazyjnie, jeśli się tylko pokombinuje. Raz czy dwa przejechałem się naszym żukiem kiedy ludzie wystawiali gabaryty i zaopatrzyłem się w kilkanaście okien. Ileś tam szyb zostało nam po tym jak robiliśmy wymiany, gdzieś rozbieraliśmy zniszczoną szklarnię, z której zostały nam kątowniki i rurki. Poszła w ruch spawarka na prądzie od Kamieńczyka, bo tam i tak nikt od lat nie mieszka. Chwila moment powstała konstrukcja może nie najpiękniejsza, ale za to solidna.

Pozostało doprowadzać do niej wodę. Szło nawet łatwo, aż do momentu w których osiągnąłem ścianę szklarni. Wówczas okazała się, że idealnie na drodze wykopu jest kamień. Próbowałem go obkopać z jednej strony, próbowałem z drugiej, aż zmacałem się niemożebnie. Zastanawiałem się co z tym fantem zrobić, aż przyszedł Rysiek.

– Maks, co tak medytujesz, lumbago ci strzeliło?

– Szwagier. Nic mi nie strzeliło, tylko mam problem z kamieniem.

– Co? – Rysiek popatrzył na mnie z zaskoczeniem.

– Kamień leży na drodze węża – wyjaśniłem.

– Połóż szlauch na wierzchu i po sprawie.

– Za płytko, przy kopaniu czegokolwiek będzie ryzyko, że się go szpadlem przetnie.

– To jak to zrobisz?

– Może puszczę go z boku?

– Maksiu, toż jak ten kamień urośnie, to ci tego węża zgniecie i woda nie dopłynie.

– Kamienie w ziemi nie rosną. No co ty?

– Tak, to w takim razie dlaczego on taki obły i skąd tu tyle drobnicy dokoła?

– Nie wiem – przyznałem szczerze.

– On w ziemi rósł i tak jak kartofel jeszcze miał te małe.

– Myślisz?

 

Rysiek skinął głową i uznając, że spełnił rolę menadżera, kierownika robót i doradcy koncepcyjnego w jednym, wobec czego udał się do domu. Głaz co prawda nie wyglądał na takiego, co by rósł, ale co jeśli szwagier miał rację? Trzeba było dziada wyciągnąć lub rozkruszyć. Rozbity ma mniejsze kawałki byłby prostszy do wywalenia. Pomknąłem po młot. Trochę trwało zanim mogłem z nim wrócić triumfalnie do szklarni. Pociągnąłem też bimberku z piersiówki w celu zwiększenia mocy i przywaliłem, raz, drugi, trzeci. Czwarte uderzenie trochę nie weszło, kamień miał się dobrze, za to musiałem wybierać szkło z rozbitej szyby. Przypadek ten wymusił zmianę koncepcji. Głaz należało wyciągnąć z ziemi. Tylko jak skoro po pierwsze dźwig nie zmieści się w szklarni, dwa nie mamy dźwigu. Znów pociągnąłem łyk „ducha puszczy” niestety nie pomogło.

– Wujek nad czym tak rozmyślasz? – Marcinek zajrzał do szklarni.

– Jak podnieść kamień nie mając dźwigu.

– Helikopterem – zaproponował rezolutnie chłopak.

– Odpada, nie zmieści się pod szklarnią.

– Twórcy Stonehenge podnosili menhiry stosując dźwignię i podkładając małe kamyki by unosić duże.

– Bez sensu. Przecież potem musiałbym te wszystkie małe kamienie wyjąć z dołu. To już lepiej byłoby go pociągnąć jak rzepkę z bajki.

– Jak chcesz wujek.

 

Marcinek ulotnił się natychmiast po tych słowach. Podejrzewałem, że siostrzeniec chciał uniknąć bycia kimś na dokładkę przy wyciąganiu rzepki, to znaczy kamienia. Słoneczko popatrzyło przez szyby szklarni, alkohol zaczął działać i doznałem olśnienia. Przypomniałem sobie film o tym jak Egipcjanie budowali piramidy ciągnąc kamienie po rampach. Oczywiście pomysłu nie można było przenieść tak jeden do jednego. Co prawda temperatura pozwalała by bez ryzyka przeziębienia stanąć na kamieniu w stroju składającym się z ręcznika owiniętego w pasie i z T-shirta założonego na głowę w stylu a'la faraon, nawet dałoby się zorganizować jakiś kawał węża ogrodowego w charakter bata, ale nie dysponowałem dwudziestu burłakami do ciągnięcia skały. Nie darmo jednak Twardowskim rozum dano. Rampę wykopałem w stronę wejścia. Na zewnątrz zaparkowałem żuka, omotałem kamień linką, wsiadłem za fajerę i z ruszyłem z okrzykiem:

– Wio Ramzesie!

 

Silnik warczał z wysiłkiem. Czarne spaliny buchnęły z rury wydechowej i innych nieszczelności tłumika. Koła buksowały trochę po miękkiej ziemi, ale powoli, powolutku kamień opuścił swoje leże. Wyciągnąłem go przed szklarnię, a potem dumny z sukcesu dokładnie mu się przyglądałem. Kształtem, to najbardziej przypominał piernik toruński, albo taki spłaszczony kartofel. Zastanawiałem się właśnie jak go rozwalić na mniejsze, gdy usłyszałem krzyk:

– Maks! – Andżelika, nadciągała oznajmiając swoje przybycie z wdziękiem burzy.

– Widzisz siostra, co wydobyłem z ziemi.

– Coś ty zrobił?!

– Usunąłem kamień, żeby pomidory mogły lepiej rosnąć.

– Ja cię zamorduję! – Żądza krwi na jej twarzy kazała mi potraktować jej groźby serio.

– Ale za co?

– Idioto! Rozjechałeś tym gruchotem moje rabatki.

– Naprawię – obiecałem by ratować sytuację.

– Prędze cię pod nimi zakopię!

 Krzycząc to, Andżelika złapała stojący opodal szpadel. Próbowałem się wycofać, ale potknąłem się o linkę. Straciłem równowagę i padając wyrżnąłem głową w kamień. Ogarnęła mnie ciemność.

 

W nocnym mroku jedyny jasny punkt przyciągał mnie jak magnes. Przy ognisku gość o wyglądzie małpoluda okładał duży kamień mniejszym. W przerwach podskakiwał dokoła i walił się w klatę porykując dziwnie.

– Ja słyszałem, że po śmierci widać światełko w tunelu, ale spodziewałem się, że niebo trochę inaczej wygląda – stwierdziłem.

– Ty nie być w niebie. – Małpolud zwrócił się w moja stronę.

– Ale to chyba nie piekło, bo nie ma kotłów? – zapytałem ostrożnie.

– To nie być piekło. To być paleolit.

– Może nie uważałem do końca na religii, ale po śmierci się tam nie trafia.

– Ty głupi. Ty nie umarł.

– Przerzuciło mnie w czasie?

– Ty trochę przeskoczył w czasie, ale nie cały.

– To co tu się dzieje?

– Og robić czary i musieć ciebie wezwać.

– Fajnie, ale co ja mam z tym wspólnego?

– Ty chcieć wszystko popsuć.

– Nie rozumiem.

– To prosta być. Ja robić talizman. Ty chcieć go rozbić.

– Talizman?

– Ta kamień to wielka talizman.

– Faktycznie, swoje to on waży.

– Lekka jest. Ty nie mieć krzepa. – Małpolud popatrzył na mnie krytycznie.

– Czekaj. Skoro to paleolit, a ja jestem współczesny, to nic nie mogę ci popsuć. Bo dzieli nas kilka tysięcy lat.

– Ty głupi. Ty mój potomek. Ja cię ściągnąć z czterdzieści tysięcy roków do przodu.

– No to tym bardziej nic nie rozumiem.

– Ty słuchać i pamiętać. Ja długo nie mieć szczęścia w miłość. Ja przynieść Ryka kwiaty. Ona mówić. Nie jeść kwiaty. Ona obrazić się. Ona iść polować na mamuty. Tam być tygrys, długi ząb. Ryka nie jeść mamut. Tygrys długi ząb jeść Ryka.

– Przykre – rzekłem ze smutkiem.

– Mało szkoda. – Og machnął ręką. – Ona już i tak stara być. Ona mieć szesnaście lat.

– I teraz robisz jej nagrobek?

– Ty głupi. Ja robić wielka talizman miłości. On zrobić, że Maka zostać moja i rodzić mi dużo dzieci. Czar objąć moje dobre potomki. Czar objąć moje głupie potomki.

– Czyli jak nie rozwalę tego kamienia, to moja dziewczyna mnie nigdy nie rzuci.

– Ty wreszcie załapać. – Małpolud wyraźnie się ucieszył.

– W sumie fajny pomysł, z tym kamiennym sercem.

– Ty głupi. To nie serce. To wypięta dupcia. Og zrobić, dowód co o Maka myśleć.

– Nie żebym cię, pouczał, ale wierz mi, lepiej dziewczynom mówić, że to serce.

– Ty możeć mieć racja. Ja ci dać w nagroda dar. Ty móc umieć wszystko zrobić.

– Fajnie, to znajdę metodę by wrócić do swoich czasów.

– Nie trzeba. Ja ciebie odesłać.

 

Poczułem w ustach smak bimbru. Otworzyłem oczy. Zamiast Oga i ogniska zobaczyłem Wystraszoną Andżelę, Ryśka, oraz starszą część ich dzieciarni w osobach Marcinka i Marysi. Głowa bolała mnie jak po trzydniowym piciu bimbru zapijanego piwem i winem. Westchnąłem i zamrugałem.

– Maks żyjesz? – Rysiek próbował wyjaśnić mój stan.

– Daj jeszcze łyka, a ci odpowiem.

– Nie jestem pewien czy przy wstrząsie mózgu wolno pić alkohol. – Marcinek, patrzył na mnie z powątpiewaniem.

– Spoko to nie wstrząs, ale nasz pradziadek Og przeniósł mnie w przeszłość.

– Maksiu. – Andżelika delikatnie dotknęła mojego czoła. – Nasz pradziadek nazywał się Lucjan. Ty bredzisz.

– Jest dobrze. Pamiętam, że Lucjan to nasz pradziadek, ale Og to taki pradziadek pradziadków, taki ostateczny pradziadek – dodałem wyjaśniając.

– To może mu polejemy na rozjaśnienie pamięci? – Rysiek wysunął bardzo rozsądną propozycję.

– To, to, to…

– Widzicie, wujek zaciął się. – Marysia patrzył na mnie ze strachem.

– Nie zaciąłem, tylko…

– Leż wezwiemy pogotowie a potem Rysiek rozwali ten kamień. – Andżela postanowiła działać.

– Nie! Absolutnie nie!

– Ale co nie? – Marcinek zainteresował się tematem.

– Nie rozwalajcie kamienia.

– Ale dlaczego?

– Bo to pierwsze serce z kamienia.

– Dobrze wujku. – Siostrzeniec poklepał mnie po ramieniu. – Nie wezwiemy pogotowia i nie rozwalimy kamienia.

– Serio? – Rysiek się zdziwił.

– Tato nie słyszałeś, że wariatom trzeba ustępować.

– Zobaczymy… – Andżelika dotknęła kamienia i na chwilę się zawiesiła. – Faktycznie trochę przypomina serce i świetnie by pasował do mojej rabatki z różami.

– Kochanie, ale nie ma siły by go ruszyć. – Rysiek nieśmiało protestował.

– I tak Maks zdemolował mi grządki, więc zaciągniesz go żukiem na miejsce. Tylko delikatnie żeby go nie poobtłukiwać.

– Dokładnie tak – dodałem.

– Maks. – Andżelika pochyliła się nade mną i szeptem dodała. – Masz szczęście, że tym kamiennym sercem Oga, które dostała Maka nie ściemniałeś.

 

 

Koniec

Komentarze

Pod ostatnim Twoim tekstem się rozpisałem, tym razem tego jednak nie uczynię, gdyż widzę dokładnie te same błędy, które nagminnie popełniasz. Interpunkcja z kapelusza, wiele literówek i ogólne niechlujstwo. Co do treści: Niby fajny ten motyw z kamieniem-talizmanem, jednak mam wrażenie, że nie zdołałem pojąć wszystkiego na tyle, aby z lektury być zadowolonym. A ostanie zdanie to już w ogóle wprawiło mnie w zagubienie. Ale dziś mam przytlumiony umysł więc nie wykluczam, iż to tego faktu sprawka. Luźna forma i taki swojski miejscami styl pisania na plus. Gdyby Twoje teksty były bardziej dopracowane na kilku płaszczyznach, może nawet polubiłbym Twardowskich. Pozdrawiam

Literówki czy przecinki to mój nieustający problem od lat 

To opowiadanie podobało mi się mniej niż pozostałe. Konwencja ta sama ale mniej mnie śmieszy.

Dużo błędów.

Rozbity ma mnisze kawałk(i)

Dalej “mnisze kawałki”.

 

Pozdrawiam

Ambush

Lożanka bezprenumeratowa

Zgadzam się z Realuciem – za dużo literówek. Do Twojej szalejącej interpunkcji już się przyzwyczaiłam… Czytałeś toto po napisaniu i odleżakowaniu?

Ale pomysł sympatyczny.

Rozbity ma mnisze kawałki byłby prostszy do wywalenia.

A co mają mnisi do kamienia?

nie dysponowałem dwudziesty burłakami

Odmiana liczebników woła o pomstę do nieba.

Babska logika rządzi!

Czytałem, nawet dwa tygodnie sezonowałem przed zamieszczeniem :( ,

 

Zakładając tutaj konto liczyłem, że znajdę opowiadania odbiegające w różnoraki sposób od konwencji stosowanej w szeroko rozumianej fantastyce, no i nie zawiodłem się XD

Daje się zauważyć, że wykopawszy kamień, szybko wymyśliłeś stosowną historyjkę i rzeczone znalezisko uczyniłeś jej punktem centralnym, dzięki czemu Maks odbył wędrówkę w czasie, a rodzina Twardowskich doświadczyła czegoś nowego i nawet nie musiała korzystać ze SKOT-a Marcinka. ;)

 

i za­opa­trzy­łem się kil­ka­na­ście okien. ―> …i za­opa­trzy­łem się w kil­ka­na­ście okien.

 

Znów po­cią­gną­łem łyk „Ducha pusz­czy”… ―> Znów po­cią­gną­łem łyk „ducha pusz­czy”

 

sta­nąć na ka­mie­niu ze stro­jem skła­da­ją­cym się… ―> …sta­nąć na ka­mie­niu w stroju skła­da­ją­cym się

 

i z t-shir­ta za­ło­żo­ne­go na głowę… ―> …i z T-shir­ta za­ło­żo­ne­go na głowę

 

nie dys­po­no­wa­łem dwu­dzie­sty bur­ła­ka­mi… ―> …nie dys­po­no­wa­łem dwu­dzie­stu bur­ła­ka­mi

 

Żądza krwi na jej twa­rzy kazał mi… ―> Literówka.

 

An­dże­li­ka zła­pa­ła za sto­ją­cy opo­dal szpa­del. ―> …An­dże­li­ka zła­pa­ła sto­ją­cy opo­dal szpa­del.

 

ale pon­ta­łem się o linkę. ―> Wiem że pontał to ozdobny klejnot, ale nie wiem, co Maks zrobił o linkę?

A może miało być: …ale potknąłem się o linkę.

 

Wes­tchną­łem i za­mru­ga­łem po­wie­ka­mi. ―> Zbędne dopowiedzenie.

Wystarczy: Wes­tchną­łem i za­mru­ga­łem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zaraz poprawię, sorry że tak późno 

Lepiej późno niż wcale. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wreszcie naniosłem te poprawki jeszcze raz sorki

Fajne. Miś ciekaw kolejnego. 

Nowa Fantastyka