Powrót łowczyń budził – jak zawsze zresztą – olbrzymie emocje w bazie Uszoz.
Nikogo nie zaskoczyło, że i tym razem dywizjon 06 doskonale wykonał powierzone zadanie. Na dodatek dzielne dziewczyny nie poniosły prawie żadnych strat.
Tiss, która już drugi POS (sezon bojowy) dowodziła oddziałem 06, zręcznie wyskoczyła z kabiny.
Jej maszynę, bezpiecznie osadzoną na lądowisku, otoczył personel techniczny. Profesjonalne zespoły podłączały węże pomp do zbiorników i dokonywały przeglądu poszczególnych urządzeń.
Tiss znała siebie na tyle, że wiedziała, iż przed kolejnym lotem na pewno wpadnie do hangaru, żeby upewnić się, że zrobili wszystko jak trzeba. Teraz jednak ruszyła w stronę kantyny.
Powroty z akcji zawsze nieco mieszały jej w głowie.
Opuszczając maszynę, czuła się niekompletna i odarta z czegoś istotnego.
Z drugiej strony przepełniało ją szczęście i poczucie dobrze spełnionego obowiązku. Widziała też, jakie robi wrażenie na wizzach zgromadzonych dokoła lądowiska.
Personel naziemny i zwiadowcy czekali na powrót jednostki 06 tylko po to, aby na nią popatrzeć.
Łowczynie generalnie cieszyły się powodzeniem u płci przeciwnej, a dowódczynie były wyróżniane na każdym kroku, ale Tiss była tylko jedna.
– Witaj piękna! – krzyczeli głośno zgromadzeni.
– Dzięki tobie rośniemy!
– Twoje skrzydła – naszą chwałą!
Słysząc ten gwar, uśmiechała się lekko, niekiedy odpowiedziała komuś na ukłon, lub pozdrawiała uniesieniem czułka. Niemniej unikała okazywania emocji. Naturalnie czuła się szczęśliwa, a podniecenie bitewne wciąż jeszcze wibrowało w jej drobnym ciele. Była przecież dowódczynią łowczyń, nie mogła wdzięczyć się do tłumu, czy w jakikolwiek inny sposób okazywać słabości. Zdawała sobie sprawę, że jest bystrzejsza, silniejsza i bardziej wytrzymała niż większość z nich. A może nawet niż wszyscy…
Jej spokój, a nawet wyniosłość budziły powszechny szacunek w bazie i pozwalały skutecznie budować karierę.
X
Kończyła się pora rosy, kiedy pojawiła się w kantynie. Ze wszystkich stron słyszała swoje imię. Do wspólnego biesiadowania zapraszały ją łowczynie z różnych jednostek i młodziutkie kursantki, a toasty na jej cześć wznosili nawet co śmielsi zwiadowcy.
Do stolika zaprosiła ją również z pięknym uśmiechem Ziza – służbowo dowódczyni dywizjonu B2, prywatnie wieloletnia koleżanka i towarzyszka lotów.
Jeszcze w zeszłym POS na pewno by się do niej przysiadła, bo w tamtym czasie były serdecznymi przyjaciółkami. Wiele osób z ich otoczenia nie mogło tego zrozumieć, gdyż tak wiele je dzieliło. Tiss była nakierowaną na sukces perfekcjonistką, a Ziza płochą bałaganiarą. Pierwsza zaliczała kolejne sprawności, a druga kolejnych zwiadowców. One jednak zawsze powtarzały, że potrafią pięknie się różnić.
Znały się w zasadzie od zawsze, lubiły swoje towarzystwo i nie miały przed sobą żadnych sekretów. Z czasem różnice urosły, a piękna przyjaźń nieco wyblakła. Wciąż okazywały ją publicznie, ale nie odczuwały już potrzeby częstych spotkań, dyskusji, czy zwierzeń. Teraz Tiss żałowała, że kiedyś tak wiele jej wyznawała.
Obecnie dwie młode, ambitne dowódczynie realizowały własne plany i nie chciały marnować czasu na to co zbędne. Dlatego posłała Zizie całusa, a potem usiadła samotnie przy barze, pod flagą z zachodzącym słońcem – herbem społeczności wizzów.
Sącząc porcję cudownie chłodnego eliksiru, odpoczywała, spoglądając przelotnie na błękitną taflę jeziora za oknem i czasem na drzwi. Znajomy gwar, zapach koiły ją i dodawały sił.
Co pewien czas zerkała na zawieszony pod sufitem ekran, prezentujący kluczowe dla istnienia bazy wskaźniki. Odczyty poziomu eliksiru w poszczególnych zbiornikach zmieniały się nieustannie. Słupki obniżały się i rosły. Na przykład w tej chwili zbiornik AB sygnalizował niebezpiecznie niski, choć jeszcze nie alarmowy poziom, za to 0 jak zawsze świecił się na zielono.
Eliksir był dla wizzów pokarmem, źródłem energii, paliwem i lekarstwem. Oczywiście, eksplorowali też inne zasoby, ale bez “płynu życia” baza nie mogłaby funkcjonować.
– Twoje skrzydła naszą chwałą! – Razz, potężny zwiadowca ze srebrzystą tarczą i długimi odnóżami, zajął miejsce obok niej. – Przy takich łowczyniach idea dorośnięcia nie wydaje się mrzonką.
– Witaj – szepnęła, pochylając zalotnie czułki. – Robię tylko to, co do mnie należy. Poza tym, ty chyba wyprzedzasz nas wszystkich w rośnięciu…
Mimo że przez cały czas starała się nie spuszczać z oczu drzwi kantyny, Razz i tak ją zaskoczył.
Cóż, tak właśnie działają zwiadowcy – pomyślała.
Razz był o głowę wyższy od pozostałych zwiadowców. Przebywając z nim, Tiss każdą komórką odczuwała pierwotną, magnetyczną moc. Nie potrafiła wytłumaczyć, czy oszałamiało ją jego mocne ciało, czy reagowała na feromony, dość że przy Razzie brakowało jej tchu.
Pewnie zresztą nie była jedyną dziewczyną, która za fasadą chłodu i wyniosłości, skrywała namiętność i głód uczuć.
– Misja za misją, lot za lotem. Jesteś tak zajęta, że prosty zwiadowca nie może nawet zaprosić cię na kolację – westchnął teatralnie, dając znak barmanowi.
– Widzisz Razz, mnie kompletnie nie interesują prości zwiadowcy – mruknęła od niechcenia, sącząc powoli eliksir – ale dla ciebie znajdę czas.
– W takim razie porywam cię natychmiast!
– Muszę się odświeżyć, bo biorę udział w kongresie.
– Nie bądź taka skromna! Nie mów „biorę udział”! Lepiej powiedz „jestem tam ważną prelegentką” – poprawił ją. – To może po kolejnej akcji?
– Wtedy będę tylko twoja – musnęła go zmysłowo czułkiem. Rzuciła na ladę zapłatę i opuściła kantynę.
X
Budowała karierę metodycznie i wytrwale. Na wykładach i kursach organizowanych przez kierownictwo bazy, regularnie dzieliła się doświadczeniem z młodszymi rocznikami wizzów.
Cierpliwie omawiała rodzaje źródeł, miejsca występowania i czynniki wpływające na ich zagęszczenie oraz użyteczność. Szeroko i wnikliwie analizowała niebezpieczeństwa grożące łowczyniom podczas przelotów, akcji, jak i powrotów z obciążeniem. Zdradzała też sposoby unikania wypadków i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. Mimo młodego wieku jej wiedza nie ograniczała się jedynie do zagadnień związanych z konkretnymi typami łowów, a wykłady cieszyły się ogromnym powodzeniem. Chętnych było zawsze o wiele więcej niż miejsc. Tiss często powtarzała, że “przeładowania” towarzyszą jej zarówno podczas transportu eliksiru, jak i w trakcie dzielenia się wiedzą.
Nie stroniła też od polityki, utrzymując ścisłe relacje z radykalnymi Drakami i biorąc udział w spotkaniach i mityngach.
Wizzowie żyjący w bazie od zawsze byli podzieleni na dwa obozy. Linie podziału widać było w Radzie Starszych, wśród dowódców, uczonych, a nawet pomiędzy kapłanami Zachodzącego Słońca.
Ugodowi Ambrozjanie – jak chociażby Ziza – byli zwolennikami absolutnego oszczędzania źródeł. Wspierający ich naukowcy szukali rozmaitych możliwości ograniczania zużycia eliksiru. Twierdzili, że zbytnia kosumpcja szkodzi, zarówno środowisku, jak i samej społeczności. Apelowali do znudzenia o skromność i oszczędność. Zachęcali do efektywnego wykorzystaniu posiadanych zasobów, ale też do minimalizowania potrzeb. Zwolennicy Ambrozjan chcieli, by Wizzowie wykorzystywali przede wszystkim składniki roślinne, a eliksir traktowali jako substancję specjalną. Promowane przez nich hasło brzmiało: „Odmów sobie dziś, by starczyło dla tych, co przyjdą jurto!”
Drakowie mieli zupełnie inne poglądy. Pragnęli zdobywać i przetwarzać jak najwięcej eliksiru. Chętnie cytowali słowa mitologicznego Vlada Wspaniałego „źródeł nam nie braknie”.
Powtarzali też legendę o słynnym herosie, który choć wywodził się spośród filigranowych wizzów, zdołał, pozyskując ogromne ilości eliksiru, osiągnąć wzrost prawdziwego olbrzyma. Vladowie – ojciec i syn – byli odważni i bezlitośni, zaledwie w ciągu dwóch pokoleń dorośli, czyli wielokrotnie zwiększyli swoje fizyczne rozmiary. Starego Vlada zwano smokiem – drakiem, stąd zresztą nazwa stronnictwa.
W legendach, których młodzi wizzowie uczyli się w szkole, Vlad bezwzględnie opróżniał kolejne źródła, pozbawiając je energii i nie troszcząc się o ich dalsze losy. Wielu spośród Draków marzyło o powrocie czasów mitycznej wspaniałości i potęgi plemienia. Robili wszystko by wzmocnić swój lud fizycznie i duchowo. Najważniejsze było dla nich dorośnięcie, czyli wzrost poszczególnych osobników i wzmocnienie sił życiowych społeczności. Zamierzali, choć wielu się z nich wyśmiewało, osiągnąć stopniowo wzrost równy źródłom, czyli istotom, z których pozyskiwali eliksir.
Chcieli pochłonąć świat, za nic mając ekologię.
Tiss czciła Vlada, wierzyła w dorośnięcie i w ciężką pracę. Zamierzała być największa i najbardziej łakoma ze wszystkich, którzy osiągną przeobrażenie. Robiła wszystko by jeszcze w tym POS dostać się do Rady Starszych i mieć większy wpływ na losy plemienia.
Choć się do tego nie przyznawała, marzyła by posiąść samodzielnie całą władzę.
Chciała być nowym Vladem. To był jej wielki sekret, który nieopatrznie wygadała kiedyś Zizie.
X
Wystąpienie Tiss na konferencji okazało się, jak zawsze, ogromnym sukcesem.
Przed udaniem się na spoczynek, Tiss wpadła jeszcze na moment do hangaru. Sprawnie przejrzała serwisowe checkpointy. Potem z lubością przytuliła głowę do twardego, chitynowego poszycia samolotu.
Maszyna była jej bronią oraz źródłem dumy i siły. Czuła się z nią zespolona zarówno fizycznie, jak i duchowo.
– Wszystko jest OK – szepnęła szczęśliwa. – Jesteśmy doskonali i możemy osiągnąć wszystko, o czym tylko zamarzymy! Czekaj na mnie cierpliwie.
Wracając do kwatery łowczyń, z dumą obserwowała potężną bazę, której częścią była. Każde lądowisko otaczały zatopione w zieleni hangary, zbiorniki pełne zasobów i budynki socjalne. Całość oplatała misterna pajęczyna rurociągów transportujących życiodajne płyny.
Wizzowie doskonale potrafili łączyć najnowsze zdobycze techniki z naturą. Ich baza była pełna zieleni i przyjazna dla jej mieszkańców.
X
Podczas ceremonii religijnej ku czci Zachodzącego Słońca dowódczynie wszystkich dywizjonów zajmowały wyjątkowe miejsca, dokładnie na wprost loży Rady Starszych.
Sztandar przedstawiający wsiąkającą w ziemię czerwoną kroplę słońca wisiał w centralnej części świątyni, aby wszyscy zgromadzeni mogli patrzeć na niego, czerpać z niego siłę i poczucie jedności.
Trwały modły o pomyślność najbliższych misji, o dostatek i bezpieczeństwo.
Zgromadzeni powstali i zaśpiewali jednym głosem fragmenty starodawnego eposu o Vladzie:
Blask słoneczny wsiąka w ziemię
Kropla życia wnika w nas
Będzie wzrastać nasze plemię
Nigdy się nie skończy czas
Skrzydła niosą nas gdzie słońce
Lot nasz będzie wiecznie trwać
Zasiedlimy świata końce
Po kres kresów wizzom trwać.
Jak zawsze w tej podniosłej chwili dowódczynie uniosły i splotły pierwsze odnóża. Zgromadzeni w świątyni wizzowie wszystkich stanów z entuzjazmem powtórzyli ten gest.
Tiss zerknęła na stojącą obok niej Zizę i mocniej ją uścisnęła. Chociaż dowódczyni B2 reprezentowała pacyfistycznych Ambrozjan, cieszyła się w bazie opinią sprawnej liderki. Wciąż lubiła jej poczucie humoru i doceniała niebanalną urodę, która powszechnie burzyła spokój zwiadowców.
Ziza również uścisnęła ją mocno i szepnęła:
– Podobno Rada rozważa twoją kandydaturę. Radość wypełnia mnie jak po udanym ssaniu.
– Dzięki skarbie. Cieszę się, że moje starania zostaną docenione. Mam nadzieję, że wkrótce po mnie ty też zostaniesz wybrana. Zasługujesz na to, jak mało kto, a Radzie potrzeba nowej energii!
Kiedy opuszczały sanktuarium w szpalerze stłoczonych obywateli bazy, obserwowała z rozbawieniem, jak Ziza wdzięczy się do zgromadzonych i wygina kusząco swój jasny, pięknie cętkowany odwłok.
Ona nigdy nie dorośnie – przemknęła jej myśl. – Chyba jednak nie nadaje się do kierowania ludem. Jest na to zbyt płocha… Loty godowe z byle kim, byle gdzie. Cóż z tego, że może faktycznie jest najpiękniejszą łowczynią z naszego pokolenia. Marnuje potencjał i swoje jajeczka. Nigdy nie zostanie matką superwizzów! Aby rządzić i zwyciężać trzeba mieć umysł i ducha!
Rozbawienie zniknęło w momencie, gdy zrozumiała, że dowódczyni B2 nie spuszcza oczu z Razza. To właśnie jego chciała skusić swoim doskonałym ciałem.
Na moc Vlada Wspaniałego! Nienawidzę tej pustogłowej larwy! – szepnęła w myślach Tiss.
Jej oczy zabłysły srebrzystym blaskiem gniewu, ale niemal natychmiast zgasły.
Doskonale wiedziała, że starsi obserwowali i oceniali zachowanie poszczególnych jednostek, a zwłaszcza tych, wobec których mieli jakieś dalsze plany. Okazywanie braku opanowania mogło zaważyć na całej jej dalszej karierze.
Uniosła głowę i nadała swoim rysom maskę wyniosłej obojętności, mimo że jej zranione serce łkało.
On na nią patrzy! Gapi się na nią jak idiota. I ma tę głupawą minę zakochanego zwiadowcy! A przecież miał być tylko mój! Mieliśmy wzlecieć razem i stworzyć coś wyjątkowego!
Przecież mimo, że oddaliły się od siebie nieustannie liczyła na lojalność Zizy. Jednak dla tamtej liczyło się tylko zdobywanie serc kolejnych zwiadowców, przechwałki w kantynie i czubek własnego odwłoka.
– To chyba sprawiedliwe – mruknęła mijając ją była przyjaciółka. – Ty wzmocnisz Draków w Radzie, a ja z Razzem powołam na świat dorodne i piękne potomstwo! Wszystkie będą mi zazdrościć! To chyba uczciwy układ?! Dla ciebie władza, dla mnie miłość. Nie zdradzę nikomu twoich wielkich planów i małych sekretów, ale należy mi się za to jakaś nagroda!
Tiss nie odezwała się ani słowem.
Żebyś pękła podczas misji! – pomyślała. Jeszcze pożałujesz tego, ty w skrzeku kąpana hadro!
X
Podekscytowany tłum odprowadzał łowczynie do samych maszyn, zagrzewając je gromkimi okrzykami do nadchodzącego zadania.
– Wyciśnijcie ich jak berberys!
– Chmarą w nich, chmarą!
Tym razem jednak Tiss nie śmiała się z tych żartów. Nie czuła podniecenia, ani dumy. Czerwony, jak zachodzące słońce, gniew wypełnił całe jej drobne ciało i nie pozwolił słyszeć, ani czuć niczego innego.
Nie słyszała nawet brzmiącego z lotniskowych megafonów słynnego przeboju popwizz “Złamałam kłujkę, już nie wdam się w bójkę”.
Wsiadła do maszyny, spokojnym głosem wydała rozkazy, po czym skoncentrowała się na zaplanowanym zadaniu.
Łowczynie uniosły się drżącą chmurą. Przeleciały ponad bazą i pomknęły nad lśniącą taflą jeziora daleko na wschód.
Niebo miało zachwycającą barwę eliksiru z lodem. Od jeziora wiała lekka bryza, która nieco łagodziła panujący dokoła upał. W powietrzu unosiła się zmieszana woń dymu, nektaru niezliczonych kwiatów i istot będących źródłami.
Na brzegu jeziora zgromadziły się setki źródeł, jakby przybyły tu i pokornie czekały na moment złożenia ofiary. Kręciły się tam duże, małe, wielobarwne jak kwiaty, kuszące smakowitym zapachem i niemal całkiem bezbronne.
Doskonale wyszkolone oddziały nadlatywały w zwartym szyku, każdy dywizjon z innej strony. Osiadały na właściwe źródła, pobierały eliksir i wracały do bazy.
Dywizjon 06 zawisł w powietrzu. Dowodząca nim Tiss obserwowała całość zdarzeń z góry, chcąc upewnić się, że jej plan nie zawiedzie. Po chwili wydała ostatnie rozkazy i zapikowała, ciągnąc za sobą kilka oszszo zdyscyplinowanych towarzyszek.
Uderzyła w starannie wybrane miejsca. Realizując jej misterny plan dziewczyny z 06 wprowadziły lekkie zamieszanie w pobierające z dywizjonu B2.
Niektóre z tamtych (te już napite i ociężałe) odleciały do bazy, inne przesuwały się popychane przez towarzyszki. Za to Ziza w towarzystwie wybranych podkomendnych przefrunęła, by dobrać się do najobfitszych rejonów źródeł. Przysiadały pod głowami źródeł i w miękkich zgięciach ich odnóży.
Tiss syknęła sama do siebie:
– Złodziejka mężczyzn i tania efekciara! Nie zasługujesz, by mieć z nim młode!
Wzniosła się gwałtownie, a jej podwładne posłusznie powtórzyły jej manewr.
Źródła, choć zasadniczo były dość powolne i niezbyt bystre, posiadały jednak pewien spryt.
Kiedy gęsta chmara łowczyń pokazała się tuż przed ich oczami, zaczęły nerwowo oklepywać ciała.
– Stefan! Wyciągnij off – wrzasnął jeden z osobników.
Przewidując rychły atak chemiczny Tiss, bez wahania pociągnęła swój oddział w górę.
Ziza i jej najbliższe towarzyszki, mimo że były szkolone na okoliczność ataków chemicznych, nie zdążyły się już wycofać.
Zginęły zmiażdżone lub może zagazowane, dość, że wszystkie poległy na polu chwały.
X
Powrót łowczyń budził – jak zawsze zresztą – olbrzymie emocje w bazie Uszoz.
Nikogo nie zaskoczyło, że dywizjon 06 wykonał doskonale powierzone zadanie.
Kiedy Tiss opuściła swoją maszynę, Razz już na nią czekał.
– Straciłam ją! Ziza zginęła! – krzyknęła dramatycznie, tuląc się do niego.
– Tak, już słyszałem. To wielka strata dla społeczności – szepnął, muskając ją delikatnie czułkiem.
– Czuję się ogromnie winna… mój manewr. Chciałam wygrać, chciałam być najlepsza, a ona… one.
– Wszystkie ryzykujecie dla społeczności! – powiedział z mocą. – Dzięki Wam rośniemy!
– Wiem, ale i tak bardzo mi jej żal!
– Rada już czeka! Mają dla ciebie doskonałe nowiny.
Tiss z wrażenia aż odebrało mowę. Oparła odnóże o jego tarczę i milczała poruszona.
Dokoła tłum wiwatował i skandował hasła pełne podniosłych słów, ale ona usłyszała tylko zmysłowy szept wybranka:
– Zizę zastąpi z pewnością nowa, świetna dowódczyni. Ciebie nie zastąpiłby nikt. Dla mnie jesteś jedyna. Chcę wzlecieć z tobą nad jezioro! Pragnę tylko ciebie Tiss.
XXX
POS – należy dosłownie tłumaczyć jako pięć oszszo ssań. To liczba lotów łowczyń, która zamyka jeden sezon.
Oszszo – liczba 347 – podstawowa jednostka miary w bazie Uszoz.
Vlad Wspaniały – bywał zwany również Drakiem. Pogłoskami o innych przydomkach absolutnie nie należy się przejmować!