- Opowiadanie: silvan - Inne niebo

Inne niebo

Witam wszystkich!

Serdecznie przedstawiam moje trzecie opowiadanie. Jego szkic już istniał jakiś czas i nieco go przeobraziłem, coby dopasować do konkursu.

Jest mi też niezmiernie przykro z powodu limitu :D

Mam nadzieję, że zawarłem jednak wszystko, co niezbędne dla zrozumienia.

Korzystam z “okienka” zawodowego na tę wrzutkę. Ostatnio nosi mnie po świecie, zwykle bez dostępu do internetów ;(

 

W opowiadaniu chciałem pokazać, jak czasem ciężko ocenić, czy coś jest dobrem, czy coś jest złem.

Ponadto granica bywa niezwykle cienka i łatwa do przekroczenia.

Życzę miłej lektury.

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Inne niebo

TiRed obserwował wejście do ruin, ale od dwustu uderzeń serc nic podejrzanego się nie wydarzyło.

Jak widzę, odwagę zostawiłeś w osadzie. Szkoda, że nie mnie. Długo zamierzasz tu sterczeć? – zapytało Quri.

TiRed nie odpowiedział. Po chwili otrzepał się z pustynnego piasku i ruszył w stronę grobowca.

Zaskakujące! Myślałam, że podwiniesz macki i…

Nosiciel przestał zwracać uwagę na utyskiwania Quri. Pierwszą pułapkę, cieplną, spostrzegł zaraz za wejściem. Wyzwoloną. Obok leżał szkielet piaskowego lwa. Ostrożnie przestąpił nad resztkami i ruszył dalej.

Kopnij go! Kopnij! Pokaż, że to my tu rządzimy!

Po otwarciu trzeciego oka ciemność przestała być przeszkodą dla TiReda. Tyreńczyk schodził w głąb ruin, aż dotarł do krzyżujących się korytarzy.

To koniec. Trzy drogi. Nie dasz rady. Bez mapy? Bez takiego przewodnika jak ja? Zaraz! Ty masz takiego przewodnika, jak ja! Co za przypadek! Co za szczęście!

Ruszył prosto, w dół.

Kolejna pułapka nie była zbyt wymyślna. Potykacz. Ostrożnie przestąpił nad stalową, pordzewiałą już linką.

Jestem pod wrażeniem! Twój intelekt, siła, zręczność, krzywe plecy i… Z prawej!

TiRed zareagował błyskawicznie, gdy tylko w tonie Quri pojawiła się zmiana i odskoczył. Ze szczeliny runął na niego piaskowy lew. Z pleców Nosiciela wystrzeliły dwie czarne macki, jakby z dymu. Jedna rozpłaszczyła się, tworząc barierę, od której stwór się odbił. Druga trafiła w locie opadające zwierzę i z mocą cisnęła nim o mur.

Trzasnęły kości, krew trysnęła, a lew wydał głuchy jęk. I skonał, zmieniając się w piach.

Zapomniałeś, że piaskowe lwy zawsze chadzają parami? Nie. Spokojnie. Nie dziękuj. To przecież tylko jakiś setny raz, gdy ratuję ci…

– Zamknij się już! – warknął Tyreńczyk, chowając macki. – Każdemu przysięgnę, że kapłani łżą! To żadna symbioza, grzybie! Jesteś pasożytem!

Quri umilkło, obrażone. Nienawidziło, gdy nazywano je grzybem.

Nosiciel westchnął i poszedł niewielkim korytarzem, gdy przepaść przecięła drogę do widocznego już celu. TiRed rozpostarł ramiona, a cztery potężne, długie macki pojawiły się za nim, tworząc wielkie X. Tyreńczyk stał chwilę, jakby chciał się pokazać wszelkim zagrożeniom i zmusić je do ucieczki samym wyglądem.

W końcu skierował dłonie ku górze jaskini, a Quri chwyciło stalaktyty, wgryzło się w skałę. Chwyt za chwytem, przeniosło go na drugą stronę po wznoszącym się stropie. Tyreńczyk spojrzał w dół. Daleko. Puścił się, kierując ręce ku ziemi. Ramiona grzyba uderzyły w posadzkę, a TiRed dostojnie opuścił się przed ostatnią przeszkodą.

Zaparł się dwoma mackami w podłożu, a pozostałe skierował przed siebie. Wielkie kamienne wrota komnaty grobowej ustąpiły pod potężnymi uderzeniami Quri. Wewnątrz niewielkiej komnaty nosiciel spostrzegł jedynie otwarty sarkofag.

– RaBeni się mylił… Wszystko wzięło w łeb – rzekł cicho.

To niemożliwe – szepnęło Quri. – Już po nas.

TiRed przez grzeczność nie zaprzeczył.

 

*

 

– Panie… – Żołnierz skinął głową przed dowódcą. Rozpoznał go jedynie po zielonym hełmie pancerza. W lustrzanym froncie dostrzegał wyłącznie własny, szary hełm. Posłaniec łapał się na tym, że w odbiciu widzi odbicie, w którym widzi odbicie… Nieskończoność…

– Baczność! – warknął dowódca. – Twoje zachowanie przestało mi się podobać, ale o tym później. Raport!

Przybyły zadrżał. Powinien bardziej się pilnować. Nie przy nim, nie przy…

– Przybyło wsparcie, jesteśmy gotowi.

– Doskonale! – Zielone lustro przestało wpatrywać się w żołnierza. Ten odetchnął niezauważalnie. – Już niedługo pozbędziemy się tutejszych klanów. – Dowódca kierował słowa bardziej do siebie. – Zdobędziemy wzmacniacz. Ale damy mu jeszcze trochę czasu. Może się uda. Wtedy… – Naraz spojrzał na posłańca, który wyprężył się służbiście. – Odmaszerować!

 

*

 

RaBeni oddychał z trudem. Droga ku świątyni z każdym dniem wydawała się dłuższa i trudniejsza. A to po prostu on był coraz starszy. I robiło się coraz goręcej. Oba serca waliły nierówno, duże pod gardłem, a małe w podbrzuszu. RaBeni, wyrównując ich bicie, obserwował osadę. Pustynna Ostoja, niegdyś jedno z największych skupisk w Tyrenii, obecnie chyliła się ku upadkowi. Jak cała Tyrenia. Jak cały świat.

Westchnął, podejmując podróż. Mijał niewielu Tyreńczyków, jeszcze mniej w wieku młodym. Wszyscy kłaniali się mu z szacunkiem. Większość drewnianych chat stała pusta. Część pobratymców zginęła w wojnach, a część opuściła Ostoję, podejmując ryzykowną wędrówkę na północ, w poszukiwaniu chłodu i wody. Wszystko na nic. RaBeni to wiedział. Istniała tylko jedna, niewielka szansa na przetrwanie.

W świątyni skierował się do zbioru. Tylko w księgach znajdzie pocieszenie. Młody akolita otworzył przed nim drzwi. Był jednym z trzech tutejszych nosicieli, którzy przetrwali wojnę.

RaBeni sięgnął po historyczne dzieło starożytnych kapłanów i na długo się zaczytał.

– Myliłeś się, kapłanie.

Tyreńczyk nie poruszył się, choć serca ponownie straciły synchronizację. W jego wieku to śmiertelnie niebezpieczne.

– Wróciłeś – rzekł w końcu, odkładając księgę. Obrócił się do przybysza i otworzył oko na czole.

TiRed stał w kącie pomieszczenia. Nosiciel miał wyjątkowo podłużną głowę. Patrzył na niego czujnie wszystkimi oczami. Jedno kolano miał wygięte w przód, drugie w tył. Pozycja gotowości. Lewa ręka zgięta w łokciu o dwie ćwierci koła, tak, że dłoń wystawała mu z tyłu, nad ramieniem. W prawej ręce, z dwoma rzędami czterech przeciwstawnych palców, trzymał ozdobną okładkę księgi. Samą okładkę.

– Wróciłem – odrzekł TiRed. – Ale z niczym. Ktoś mnie uprzedził.

– Niemożliwe – wyszeptał kapłan. – Kto jeszcze mógł znać miejsce spoczynku arcykapłana Quri, RoTabene? Przecież odkryliśmy to wspólnie tutaj!

– Nie wiem. Ale czekało tam kilka niespodzianek. Ostatnia przy sarkofagu wybuchła mi w twarz. Gdyby nie Quri… Zamknij się!

Kapłan zachichotał.

– Co powiedziało?

– Że jesteś starym dziadem i nie powinno cię to interesować! I że jest samicą.

Roześmiali się jednocześnie. Quri siebie uważały za samców lub samice, ale Tyreńczycy zawsze traktowali grzyba bezosobowo.

RaBeni szybko spoważniał.

– Czyli cała wyprawa na nic. Tyle czasu.

– Tak. Ktoś przede mną otworzył wrota, wyciął księgę z okładki i zabrał namnażacz.

W zapadłej ciszy niemal słychać było bicia czterech serc.

RaBeni westchnął, odkładając księgę.

– Chodź za mną. – Ruszył w stronę Korytarza Historii.

Gdy stanęli przed pierwszym obrazem, kapłan spojrzał na nosiciela.

– Pamiętasz?

Przybycie. Nasi przodkowie zasiedlili to miejsce. Nie wiemy, skąd się tu wzięliśmy, ale Przybycie miało miejsce.

– A to dzieło?

Pierwsza Symbioza, setki wymian temu. Spotkanie z Quri… Milcz, grzybie! My też żałujemy, że nie podpaliliśmy wtedy całego lasu!

– Trafiliśmy na niezwykłego pasożyta. – Kapłan z trudem utrzymał powagę. – Pożerał emocje do tego stopnia, że nikt nad tym nie panował. Niektórzy oszaleli, bo nic nie czuli. Mordowali bez mrugnięcia okiem, nawet własne rodziny. Wbrew nazwie, daleko wtedy było do symbiozy. Całe wymiany zajęła nam modyfikacja grzybni, aby stała się posłuszna.

– Wtedy Tyreńczycy podbili większą część świata.

– Tak. Tu mamy Zatrucie. – RaBeni wskazał inny obraz.

– Najgorsze, co mogło wystąpić. Po tym Quri stało się złośliwe.

– Niestety, nie doceniliśmy grzyba. – Kapłan się uśmiechnął. – Mutował w nieznane nam sposoby. Nowe, niebezpieczne odmiany pojawiły się bardzo szybko. Do tego Quri się rozrosło i spowszedniało tak, że prawie każdy podbity klan stworzył nosicieli. Zwykle szalonych. Był to czas największych wojen, jakie widział świat. Nie mieliśmy wyjścia.

– Zatruliście rośliny, a one powietrze. W ciągu kilku wymian zginęło całe Quri i nosiciele na świecie. Poza kilkoma ziarnami, jakie zachowaliście. Musieliście ratować akurat pyskatą odmianę?

– Namnażacze, nie ziarna. A oto Wieszczenie. – Starzec, ignorując przytyk, podszedł do kolejnego obrazu.

– Tak. Zapowiedź zagłady naszej rasy. An–De–On.

– Wiesz, co to znaczy?

TiRed milczał chwilę.

– Nigdy nie dopuściłeś mnie do starożytnego języka.

– To znaczy „Zaświeci Niebo”. Na obrazie widać jasną plamę. Dwa z trzech naszych słońc świecą coraz mocnej. Świat zmienia się w pustynię. Pamiętasz, co było po Wieszczeniu?

– Wojny. Klany, zamiast się zjednoczyć, zaczęły walczyć o zasoby.

– Tak. Tyrenia, kolebka cywilizacji tego świata, upadła w kilkadziesiąt słonecznych wymian. Najpotężniejsi nosiciele, nawet o dwunastu mackach, stanęli do walk. Wybiliśmy się.

– Wiem, starcze! Patrząc na Pustynną Ostoję widzimy ostatni obraz: Nędza i rozpacz! Świat zmierzający ku zagładzie. Bez wody, bez roślin. Coraz więcej piasku. Wysłałeś mnie na gorące południe. Miałem zdobyć namnażacz i księgę, mówiącą, jak go użyć. Po co? Co to miało zmienić?

Kapłan spojrzał badawczo na dawnego ucznia.

– Namnażacz znacząco przyspiesza wzrost grzyba…

– Quri mówi, że sam jesteś grzybem.

– Poza tobą mamy dwóch nosicieli. Gdyby każdy z was dysponował chociaż pięcioma dłuższymi mackami, moglibyśmy spróbować przeprawy przez Przepaść Północną. Być może uratowalibyśmy nasz lud. Niestety, obecnie nie jesteście w stanie pokonać rozpadliny.

– Co teraz? Skoro nie możemy?

– Nic. – Starzec się zasmucił. – Wszelkie znaki wskazują, że An–De–On nadejdzie w ciągu najbliższych dni. Nie pojmuję tego!

– Quri pyta, jak możesz nam przewodzić, skoro niczego nie rozumiesz. Mówi, że chętnie przejmie twoją rolę. W czym rzecz?

– Słońca świecą coraz mocniej, fakt, ale to długotrwały proces! Nie wiem, dlaczego wszystkie znaki się zgadzają, że „to już”. Być może ma z tym coś wspólnego ostatni obraz, którego nikt nie potrafi zrozumieć. Jasna i czarna plama. Jasność identyczna, jak na Zaświeci. Ciemność jak… – RaBeni się zawahał. – Spotkałem kiedyś wieszcza Le–Ro–Pa, który nazwał to Spotkaniem.

TiRed milczał, ale po chwili uśmiechnął się łagodnie, ukazując długie, niebieskie i ostre zęby.

– Czegoś mi nie mówisz, kapłanie. Coś wiesz. O co ci chodzi? Co jest za Przepaścią?

– Chłód i woda. – RaBeni zamilkł.

– Twoja sprawa – rzekł cicho TiRed. – Całe życie wskazywałeś mi drogę. Pytam: co teraz?

– Powinniśmy uciec – szepnął starzec. – Nie przejdziemy przez rozpadlinę, ale na chłodnej północy są jaskinie, dokąd uciekła część naszych. Pomóż nam przy ewakuacji, TiRedzie. Nie poradzimy sobie bez ciebie. Tyle od ciebie zależy!

– Pójdziesz z nami?

Spojrzenie kapłana stwardniało.

– Moje miejsce jest tutaj, ja nie zamierzam…

– Albo idziemy wszyscy, albo macką nie kiwnę, aby komukolwiek pomóc.

Kapłan spoglądał na niego podejrzliwie.

– Przecież ja ledwie żyję. Do czego mnie potrzebujesz?

– Tyreńczycy w ciebie wierzą. Twoje modlitwy pomogą setkom nie mniej niż moje Quri. Ci co zostali, to najbardziej uparta część naszego klanu. Bez ciebie nikt stąd nie ruszy.

Po chwili wahania starzec skinął głową.

– Jeśli moja obecność ma pomóc, niech tak się stanie.

 

*

 

TiRed wspierał pobratymców. Wielu z nich nie wierzyło w zagrożenie, ale słuchało kapłana. Przeniesienie dobytku całego życia było niemożliwe. Brali rzeczy niezbędne, głównie zapasy wody i żywności. Większość rogatego bydła musieli pozostawić, podobnie jak juczne zwierzęta. Jeden garbaty orteg mógł nieść większość pakunków rodziny, ale potrzebował dużo więcej wody.

Niemal wszyscy Tyreńczycy posiadali sześcionogie kotałki, niewdzięczne zwierzęta o czterech uszach i dwóch grzbietach, które uwielbiały figle, głaskanie i drapanie, nie dając nic w zamian, poza okazyjnym łapaniem szkodników. TiRed nie rozumiał tego uczucia, ale pozostali nie chcieli się rozstać z pupilami.

Nosiciel westchnął. Już pięciokrotnie pomagał ściągać kotałki z dachów domostw i drzew. Poza tym przeniósł setki pudeł i pakunków. Gdyby nie on i pozostali nosiciele, Ostoja stałaby w miejscu.

Ale ty jesteś dobry! – powiedziało Quri. – Ale mógłbyś być dobry beze mnie? Jestem zbyt potężna na bycie dobrą dla kotałków.

TiRed nie słuchał. Wiedział, że może liczyć na grzyba. Zawsze go ostrzeże, pomoże, obroni. Nie zawiedzie i wykona każde polecenie. Westchnął i spojrzał w niebo, wprost w palące słońca.

I wtedy Quri w nim wierzgnęło.

Uważaj!

W powietrzu wezbrał huk. Z nieba spadało coś płonącego. Coraz więcej Tyreńczyków wskazywało tajemniczy obiekt. Niektórzy zaczęli krzyczeć i uciekać, ale część patrzyła, jak urzeczona.

„Niemożliwe! To za szybko!” – pomyślał zrozpaczony TiRed. – „Nie tak miało być!”

Po nieskończenie długiej i jednocześnie krótkiej chwili zasyczało i ciemny, nieco większy od tutejszych chat kształt uderzył w ziemię w centrum Ostoi, jednak dużo wolniej, niż się zapowiadało. W jednej ze ścian pojawił się otwór, z którego wyskoczyło kilkanaście postaci, przypominających Tyreńczyków.

– Tu de left, tu de left!

– Szilds redi! Lejsers redi!

– Fajer! Fajer et łil!

Z dziwnymi okrzykami istoty rzuciły się do ataku. Wokół nich zaczęły rozbłyskiwać światła. Każdy trafiony Tyrenin padał. Starcy i młodzi.

– Potwory! An–De–On nadeszło! – krzyczał ktoś, uciekając, ale zaraz runął, trafiony światłem w plecy.

Straż klanu zaatakowała. Szczęknęły kusze, w ruch poszła broń biała. Jednak ataki odbijały się od pancerzy napastników, rozbłyskujących niebieskawo. Nawet cieplne włócznie, rozgrzewające się tym bardziej, z im większym oporem miały do czynienia, nie były w stanie przebić tarcz.

Spóźnił się! TiRed czuł wściekłość, jakiej nawet Quri nie mogło mu zabrać. Wyrzucił ręce na boki, a macki wystrzeliły z pleców. Wbiły się w podłoże i uniosły go. Nosiciel zaczął przemieszczać się z prędkością przekraczającą możliwości wyścigowych ortegów. W pobliżu napastników zeskoczył na ziemię, przeturlał się.

W prawo!

Wbił jedną z macek w pobliską chatę i odciągnął się w bok, gdy skierowano w niego broń. Rozpłaszczył drugie ramię przed sobą i wszystkie światła zniknęły w czarnym dymie.

Przeciwnicy zawahali się tylko na chwilę.

– Kil him, kil him nał!

Promienie światła uderzały w osłaniającą go mackę, ale nic nie mogły mu zrobić, podobnie, jak bełty i miecze strażników nie wyrządzały szkody potworom w kulistych hełmach.

To trochę łaskocze, wiesz? – sarknęło Quri. – Chyba nie chcesz, abym umarła ze śmiechu? Więc rusz się i coś zrób!

TiRed zaparł się dwoma mackami w podłożu, objął czarnym ramieniem załadowany wóz i cisnął go w napastników. Potworny ciężar rozbił ich tarcze, rozrzucił. Jeden pechowiec zginął przygnieciony ładunkami.

Nosiciel wskoczył między przeciwników. Zawirował, rozrzucając dwie macki jak najszerzej. Trzy istoty zostały zmiecione. Słyszał ich krzyk. Odbił się od ziemi, przeskakując nad pozostałymi. Z góry zobaczył, jak do walki dołączają pozostali nosiciele.

Naprzemiennie osłaniał się przed światłem i atakował. Napastnicy byli nieustępliwi, nie znali strachu. Do chwili, gdy chwycił jednego z nich w dwie macki i rozdarł. Dziwna, czerwona krew i wnętrzności zabarwiły ziemię, a TiRed cisnął resztkami ciała w przeciwników. Wtedy wrzasnęli.

Za to cię lubię. Za twoje poczucie humoru. Padnij!

TiRed przetoczył się między napastnikami, którzy zaatakowali czymś przypominającym miecze ze światła. Jeden przeleciał mu nad głową. Tyreńczyk poderwał się, wybił za pomocą grzyba w górę. W najwyższym punkcie gwałtownie rozpostarł macki.

Miał wrażenie, jakby czas zwolnił. Widział podziw pobratymców, gdy tak na dwa uderzenia serc zawisł na niebie. Wskazywali go mimo paniki. Przypominał im bohaterów z dawnych lat, mimo, że jego Quri było wielokrotnie mniejsze i krótsze. Nawet wrogowie zapatrzyli się na niego. Błąd!

Lądując przyszpilił mackami dwóch napastników. Wili się z bólu, gdy powoli spływał na ziemię w chwale Quri. Choć żołnierze skupili się głównie na nim, to zauważył, jak jeden z pozostałych nosicieli padł, trafiony światłem w plecy.

Warcząc, uderzył wroga. Jego tarcza zabłysła, Quri poczuło opór, ale przeszło. Przebity mężczyzna zwisł bezwładnie na wznoszącej go macce.

Drugiego TiRed chwycił za nogę i zacisnął Quri. Krzyk. Uniósł i grzmotnął ofiarą o chatę, burząc ją. Podniósł jeszcze innego trupa z ziemi i szedł tak w stronę ostatnich atakujących, trzymając demonstracyjnie ciała, osłaniając się czwartą macką.

Drugi nosiciel zabił jednego z napastników w chwili, gdy TiRed cisnął w nich trzema ciałami. Nieprzyjaciel upadł, wtedy wreszcie strażnicy przebili jego tarczę energetyczną cieplnymi włóczniami. Ostatni wróg wycelował w TiReda, ale nie zdążył. Cztery macki chwyciły cztery kończyny. Przeciwnik wrzasnął.

Cztery, to moja ulubiona liczba! Podziel go na cztery!

– Skończ już – mruknął TiRed uspokajając się. Trzepnął jednym ramieniem napastnika w głowę.

Hełm spadł, odsłaniając dziwną, bladą twarz. Z małego, sterczącego nosa sączyła się czerwona krew. Obcy miał tylko dwoje oczu. Były otwarte. Nieruchome.

Obok nosiciela stanęło kilku strażników. Przyglądali się wrogowi. Choć inni wyglądali nieco podobnie, to stawy kolanowe i łokciowe zginały im się tylko w jedną stronę. Jeden z Tyreńczyków dźgnął zwłoki włócznią. Inny sięgnął po jego broń, za pomocą której z taką sprawnością…

TiRed uniósł się w powietrze za pomocą Quri i rozejrzał. Kilkaset ofiar. Samców i samic. Starych i młodych. Ledwie wyklutych. To nie tak miało wyglądać!

Wśród narastających wiwatów zaczął się przemieszczać. Tyreńczycy skandowali jego imię. Krzyczeli, że pokonał ich zgubę.

Po kilkuset krokach TiRed opadł koło kapłana. RaBeni wyglądał na przerażonego, ale sprawnie wznosił piaskowe modlitwy, ratując rannych. Jednak na widok nosiciela szerzej otworzył oczy.

– An–De–On nadeszło. Czy to koniec? Kim oni są?

TiRed nie odpowiedział. Patrzył na nauczyciela.

– Pomogłeś nam – rzekł RaBeni. – Na bogów, pomogłeś! Myślisz, że zwyciężyliśmy? Myślisz…

Przerwał mu wzbierający grzmot. Spojrzeli w niebo. Ujrzeli tam setki spadających kapsuł, identycznych, jak ta wciąż dymiąca, w centrum osady.

A niebo przesłonił przeogromny kształt. Jeszcze nigdy nie widziano czegoś tak wielkiego. Obiekt przypominał żelazny dysk ze szklanym środkiem, który naraz rozbłysnął światłem tak jasnym, że nawet trzy słońca wydały się blaknąć.

Tyreńczycy przestali wiwatować. Zgroza sprawiła, że umilkli. Niektórzy szlochali, część podjęła ucieczkę.

– An–De–On. Zaświeci Niebo. Przegraliśmy – szepnął kapłan. – Chociaż nas nie zdradziłeś, jak podejrzewałem, jednak przegraliśmy. Nie rozumiem tylko…

W tym momencie macka Quri owinęła się wokół gardła kapłana i uniosła go. RaBeni sapnął zaskoczony. Chwycił duszącego go grzyba i spojrzał w przerażającą, wściekłą twarz TiReda.

– Dlaczego chciałeś mnie zabić? – syknął nosiciel.

 

*

 

– Generale Anderson! – Żołnierz zasalutował przed dowódcą. Był pewien, że zginie, gdy przekaże wieści. Głos mu drżał. Jego poprzednik został wysłany na planetę z resztą… – Melduję, że nasz elitarny oddział… został pokonany.

Dowódca zdjął zielony hełm. Na posłańca, co zaskakujące, spoglądała całkiem życzliwa twarz siwowłosego dziadka, kochającego swe wnuki. Żołnierz jednak nie pozwolił sobie na pomyłkę. Wiedział, że zaraz umrze.

– Widziałem. – Głos generała był spokojny. Zadowolony. O co chodzi? – Ciekawiło mnie, co miejscowi potrafią. Choć oddział Alfa poległ chwalebną śmiercią, moje oczekiwania się potwierdziły.

Do kajuty wbiegł kolejny posłaniec. Anderson cenił osobiste spotkania ponad rozmowy za pomocą interkomów. Lubił „oddziaływać” na podkomendnych.

– Generale – żołnierz lekko dyszał – desantowaliśmy dwieście pięćdziesiąt oddziałów Beta. „Londyn” jest także na pozycji. Laserowe działo uzbrojone, w dziesięcioprocentowej gotowości do strzału w miejsce oporu. Tylko… – W głosie przybysza pojawiła się niepewność. – Tylko jeden z obcych macha flagą Anglii.

Anderson się uśmiechnął.

 

*

 

– Dlaczego?! – krzyknął Tyreńczyk do trzymanego w górze RaBeniego.

Obok wylądował drugi nosiciel, spoglądając gniewnie na TiReda. Dwie macki Quri wystrzeliły w jego stronę, jednak TiRed był szybszy. Jego dwa ramiona przechwyciły zbliżającą się śmierć, a ostatnia przybrała kształt grotu. Dwukrotnie przebiła młodego kapłana, trafiając w serca w podbrzuszu i w gardle.

Nosiciel zacharczał, wypluł błękitną krew i padł. Strażnicy Pustynnej Ostoi zaatakowali, ale TiRed nie miał litości. Trzy macki chwytały, miażdżyły i dźgały niemal bez udziału woli. Gdy padło kilka trupów, reszta rozbiegła się w popłochu. Tyreńczyk poderwał kapłana i umknął na trzech ramionach, zatrzymując się przed świątynią.

– Puść… – wycharczał RaBeni.

Nosiciel posłuchał i postawił starca, ale nie puścił gardła.

– Mów!

– Nie zabijaj mnie!

– Mów!!!

– Le–Ro–Pa wiedział. Wiedział, że zdradzisz! – Kapłan w końcu odzyskał głos. – Że wychowam ucznia, który wyróżni się opanowaniem Quri, jak na te czasy. Zabronił nauczać starożytnego języka, gdybyś trafił na namnażacz. Nakazał mi się przygotować. Aby cię zabić.

– To ty spenetrowałeś grobowiec RoTabene! To ty zabrałeś księgę i namnażacz. I to ty zastawiłeś tamte pułapki! Wysłałeś mnie tam na całe słoneczne wymiany, licząc, że zginę! Dlaczego?!

– Bo wiem, czyje Quri zderza się z jasnością na „Spotkaniu”! Teraz mam pewność! – W głosie kapłana pojawiła się siła. – Kim oni są?!

– Nazywają się ludźmi. – TiRed spojrzał w niebo na coraz jaśniejszy dysk. – A ty sprowadziłeś na nas zagładę! Jesteś zły, rozumiesz? Twój egoizm, wyższość i poczucie wiedzy o przyszłości zgubiło nas!

– Ja? Ja jestem zły?!

– Tak! Niczego nie rozumiesz, starcze! Próbujesz ratować świat, który nie ma przyszłości! On umiera! Nie widzisz tego? Oni udowodnili, że nie jesteśmy w stanie go uratować! Jeszcze kilkadziesiąt wymian i zniknie woda, a reszta z nas wyrżnie się w walce o nią! Ale nasz świat nie jest jedyny! Są ich tysiące! Ludzie pokazali mi to!

– Jak się spotkaliście? Zawierzyłeś wrogowi?

– To bez znaczenia! Oni obiecali, że zobaczę inne niebo! Że przetransportują nas tam, dzięki czemu przeżyjemy! Że dostaniemy cały, nowy świat! Ja dostanę cały świat! Za jeden namnażacz, którego potrzebują do własnych wojen! Jedna grzybnia za pokój! A ty ukryłeś go przede mną. Gdzie on jest?! – Nosiciel potrząsnął RaBenim.

– Jesteś głupcem, TiRedzie – stęknął kapłan. Serca biły coraz mniej równo. – Jak chcesz przeżyć na tym jakimś innym świecie? Jak długo ich znasz? Dlaczego w ogóle im wierzysz?

– Obiecali mi, że będę mógł zabrać tyreńskie samice i młodych! Ilu zechcę! Rozumiesz? Porwaliście mnie z innego klanu! Myślałeś, że się nie dowiem? Że się nie zemszczę?! Zrobiłeś ze mnie nosiciela i skazałeś na wieczny pobyt z głosem w głowie! Twoja religia zabroniła mi zbliżeń i potomstwa! Ustaliłeś całe moje życie! Ale ja się nie zgadzam! Opuszczę to umierające miejsce! Gdzie masz ziarno?!

Quri ścisnęło szyję kapłana. RaBeni zacharczał. TiRed skoczył z nim w powietrze. Wylądował wśród uciekinierów, zadeptując jednego kotałka. Chwycił dwóch młodych Tyreńczyków i jedną samicę. Podniosły się błagalne krzyki. Młody niezdarnie machał rękami i patrzył na nosiciela z niemą prośbą. Chwilę temu go podziwiał.

TiRed skręcił mu kark.

– Ty potworze! Morderco! – RaBeni wierzgnął się i zapłakał.

– Szybko, starcze! Albo zabiję wszystkich! – warknął nosiciel.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi o spotkaniu?

– Zbyt wierzysz. Nigdy nie zgodziłbyś się oddać Quri! Nie chciałeś go oddać nawet innym klanom! Gdzie ziarno?! Mogę zabijać ich bez końca!

Głowa płaczącej Tyrenki została zmiażdżona. RaBeni szlochając, wskazał jedną z większych chat. TiRed w pośpiechu cisnął ostatnim młodym. Nie widział, jak drobne ciałko uderza w kamień, jak pęka kręgosłup i rozlewa się krew. Zerwał dach, rozbił ściany. Kapłan zaprowadził go do ukrytego przejścia, prowadzącego do świątyni. Tam odnaleźli ziarno.

– Teraz zdradź mi – rzekł lodowatym głosem nosiciel – co jest za Północną Przepaścią!

 

*

 

– Wstrzymać ogień i oddziały Beta! Niech wracają do kapsuł i ewentualnie ich bronią! – krzyknął Anderson do interkomu.

Żołnierze spoglądali na niego osłupiali.

– Zrozumiałem, generale – rzekł odpowiedzialny za laserowe działo pułkownik, jego przyjaciel. – To ten którego spotkałeś cztery lata temu?

– Tak.

– Jak wy w ogóle się zrozumieliście?

Anderson się uśmiechnął.

– Żądza władzy i chciwość to uniwersalne języki. Rozumieliśmy się doskonale – odparł generał, po czym spojrzał na posłańców. – Nie zabijemy ich. Być może dostaniemy to, na czym nam tak zależało. Zaaranżujemy drugie spotkanie. I zobaczymy, czy dotrzymamy słowa.

 

*

 

TiRed spoglądał na rozpościerającą się przed nim dżunglę z drzewa przerastającego go dziesiątki razy. Gęstwina zachęcała do użycia Quri, do przemieszczania się w szaleńczym tempie, jak robił to już od jednej wymiany.

Źle. Oni mówili: dwa ziemskie lata.

Spojrzał w górę, ale gęste chmury zapowiadały kolejną burzę i deszcz. Nie miał szans dojrzeć jedynego słońca, jakie świeciło nad tym całkowicie innym niebem. W dole pod nim była praktycznie przepaść. Grzyb zabierał strach. I wyrzuty sumienia.

Radość i ekscytacja przebijały się jednak przez zobojętnienie! Przechytrzył starca!

Tysiące głosów. Ptactwo. Owady. Tak tu inaczej! Ta dżungla żyła, pełna setek zwierząt, z których część była śmiertelnie niebezpieczna. Zginęło już dziewięciu Tyreńczyków i ośmiu ludzi.

Zeskoczył. Spadał między olbrzymimi konarami, gdzieniegdzie odbijał się za pomocą Quri, w końcu złapał powykręcaną gałąź. Wyrzuciło go w powietrze, a on przeleciał między drzewami. W locie strącił małe, rude zwierzątko z wielką kitą, które z piskiem poleciało w dół. Nosiciel zaśmiał się, okręcił wokół pnia, skierował macki w dół i grzmotnął z nimi w ziemię, spowalniając lądowanie.

Czerwony kurz uniósł się w inaczej pachnące powietrze. Tyreńczyk patrzył chwilę zafascynowany, po czym ruszył po ofiarę, a gdy ją odnalazł, wgryzł się w drobne ciałko.

To wiewiórczak, czy jakoś tak – rzekło Quri. – Smakuje ci? Powinieneś spróbować ludzkich dzieci. Ponoć smakują jak kurczak.

– Skończ – mruknął TiRed, idąc w stronę osady. – Nigdy nie jadłem kurczaka.

Spróbuj dziecka. Podobno są najlepsze. Zaraz po mnie.

Gdy TiRed stanął przed grodem Tyrenia, schował Quri. Straże otworzyły mu wrota. Ludzie i Tyreńczycy padli na kolana. Król wkroczył do swego miasta, zamieszkałego obecnie przez ponad ośmiuset Tyreńczyków i pięciuset ludzi.

– Królu – dopadł go Alfred, człowiek. Był lokajem i zoologiem, ale niegrzecznie przepchnął się przed jego samice. – Niestety, kolejny raz nie udało się skrzyżować naszych kotów z waszymi kotałkami i…

Macka wystrzeliła z pleców TiReda i uderzyła lokaja w twarz, łamiąc mu kark. Zgromadzeni zaszlochali i wbili czoła w czerwonawą ziemię.

– Zawiodłeś mnie po raz trzeci, Alfredzie. Twój następca zrobi to lepiej! Mój lud pragnie więcej kotałków!

Jesteś taki ludzki. Podnieca mnie to.

TiRed czule przywitał samice i ruszył do lokalnej świątyni.

– Mów, Tyreńczyku! – rzekł król do kłaniającego mu się kapłana.

Młodzieniec zadrżał, ale z dumą wyciągnął przed siebie pojedynczą, malutką mackę Quri. Pierwszą, którą udało im się wyhodować.

– Panie, miałeś racje. Notatki kapłana Quri pomogły rozwinąć mi własną grzybnię – rzekł cichutko, mając nadzieję, że kapryśny mistrz go nie zabije. – Starożytnego języka jeszcze całkowicie nie rozgryzłem, ale potwierdziłem słowa RaBeniego za pomocą odczytów z ludzkich skanerów.

– Północna Przepaść?

– Tak. Rzeczywiście, pełno tam zatrutych roślin, zabijających Quri.

Ostatnie słowa RaBeniego były więc kłamstwem. Nie znalazłby tam ratunku. Gdyby udało się im tam dotrzeć, gdyby weszli między tamtą roślinność, Quri i nosiciele umarliby, a ludzie nie dostaliby grzyba w swoje ręce. Nie doszłoby do rozmów. I wtedy nie ulitowaliby się nad Tyreńczykami. Nikt by nie przeżył.

TiRed westchnął, gdy przypomniał sobie pierwsze spotkanie z Andersonem. Oszołomili go jakimś gazem, ale i tak zabił dwunastu jego ludzi, zanim go obezwładnili. Po długich próbach porozumienia i przetrzymywania w niewoli zobaczył swój świat z wysokości. Pustynia. Wszędzie. Tylko na północy malowało się nieco zieleni.

Tak bardzo kusiło go, aby tam wylądować. Później, po ataku na Ostoję także. Ale nie ufał namowom kapłana.

TiRed uśmiechnął się. Tak. Nosicielowi udało się przechytrzyć starca i spełnić swoje pragnienia. Przetrwał zagładę, uznano go za wybawiciela, miał w końcu samice!

Skończ mędrkować. Nudzę się. Zajmij mnie czymś, bo zacznę śpiewać. A wiesz, że nie umiem.

– Jak moje dzieci?

– Panie, one… nie wyglądają dobrze. Są skażone Quri. Umierają w boleściach. Stare prawa zabraniały…

– Nie przestanę! I jeszcze raz usłyszę o zabranianiu, a nabiję cię na pal – syknął Nosiciel, aż kapłan się przygarbił. TiRed odetchnął. – Czy opracujemy własny namnażacz?

– Może dzięki ludzkim urządzeniom się uda. Ale nadal potrzebujemy odpowiednich roślin jako wstępnej pożywki dla grzybni. Do tej pory tylko jedna się nadała.

– Zdobędę ją. Nie przerywaj pracy. – TiRed wyszedł na zewnątrz.

Wszyscy, którzy go zobaczyli, padli na twarz.

Piękny zwyczaj!

Tyreńczyk uśmiechnął się ponuro, po czym wyrzucił ramiona w bok, a cztery potężne macki Quri wyrosły. Nosiciel pozwolił się podziwiać.

Ale się gapią! Jakby ci ptak na plecy nasrał.

– Jestem tu bogiem! – warknął TiRed, ruszając.

Chwytał mackami dachy budynków, słupy, nieliczne pnie, przemieszczając się w stronę wielkiego ostrokołu. Przeskoczył nad nim z łatwością. Nie rozumiał tłumaczeń Andersona, ale był tu dwukrotnie lżejszy niż na swoim świecie.

Ponownie wspiął się na wielkie drzewo. Patrzył. Ten świat go kusił. Czekał na niego. Niebezpieczeństwa, skarby, tajemnice. A tych ponoć tu nie brakowało.

Podobno za pomocą lunet można było ujrzeć stąd rodzimy świat ludzi. Zmienili go tak bardzo, że musieli z niego uciekać, ale opanowali technologię, pozwalającą zmieniać inne światy w miejsca nadające się do zamieszkania.

TiRed rozejrzał się po mrocznej, wszechobecnej dżungli, ponoć nieprzebytej i niezbadanej. Jej gwałtowny rozrost zaskoczył ludzi. Było w niej coś przejmującego grozą. Niegdyś czerwona, pustynna planeta, teraz tętniła życiem. Anderson obiecał, że spróbują uratować świat Tyreńczyków, ale zanim to nastąpi, muszą tu przetrwać dziesiątki lat. Do tego czasu nosiciel rozwinie swoje Quri. A Anderson jeszcze zacznie mu służyć.

TiRed uśmiechnął się złowieszczo. Otworzył trzecie oko, wyciągając macki Quri.

– Groza, to ja.

Tyreńczyk ruszył w głąb dżungli.

Koniec

Komentarze

 

Witam Jurora – i dzięki za lekturę :)

Bogaty świat, interesujący. Inność obcych jest nieco monotonna, bo polega głównie na zwielokrotnieniu różnych narządów (jaki sens mają dwa grzbiety?). Ale połączenie z symbiontem fajne, widowiskowe. Chociaż nie zgadnę, jak takie coś mogło wyewoluować.

Imię głównego bohatera uparcie czytałam jako “zmęczony”. Tak miało być?

Babska logika rządzi!

Dzięki za lekturę i klika :) Rzeczywiście, mogło być tyci bardziej różnorodnie, ale dwa grzbiety akurat mają wielki sens: można drapać kotałka aż na dwóch grzbietach jednocześnie = 2x więcej przyjemności ;) Cieszy mnie, że świat się spodobał. Nad tym pracuję w ostatnich opowiadaniach. Imię tak, trochę celowo, choć nie ma w tym jakiegoś niezwykle głębokiego dna ;p Za to niektóre inne mają ;)

No, przyjemność większa, ale dwa grzbiety oznaczają dwa tułowia, a po co dodatkowy organizmowi? Wymaga żarcia, jak będzie go mało, to zostaną przy życiu tylko te gatunki, które mają po jednej sztuce.

Babska logika rządzi!

Hej, hej

Podobało mi się. Ciekawe światotwórstwo i ciekawy bohater. Co prawda, nieco trąciło Venomem – nie wiem, czy specjalnie, czy nie – ale opowiadanie broniło się samo. Wprowadzenie na scenę ludzi mnie zaskoczyło, ale dodało głębi. Fabularnie spodziewałem się, że bohater zostanie przez ludzi zdradzony, ale taka końcówka, nie dość, ze zgodna z założeniami konkursu, to ma też swoje uzasadnienie – w końcu ludzie mogą chcieć poznać i wykorzystać grzyba w swoim konflikcie.

Zgadzam się z Finklą, co do dwóch grzbietów. Też mnie to zatrzymało. (Kotałek kojarzył mi się z pieseł).

Subiektywnie, kręciłem nosem na fragment w Korytarzu Historii. Mam uczulenie na ekspozycję w typie “jak zapewne, wiesz…”, a TiRed myślę, że znał większość pokazanych tam informacji i kapłan też o tym musiał wiedzieć. Powtarzam, to subiektywne.

An–De–On to rozumiem Armageddon. RaBeni kojarzył mi się tylko z Rabin.

Oczywiście, klikam i pozdrawiam.

 

Cześć, Silvan :)

Czy niechęć TiReda do kotałków manifestuje podobne uczucie, jakim Autor darzy analogiczne stworzenia z naszej planety? :D

Interesujący pomysł i fajnie zaprezentowany świat. Pierwsza część troszkę mnie zaczęła nużyć, zwłaszcza ta mało zrozumiała rozmowa o przeszłości Tyreńczyków, ale potem było już tylko lepiej. Scena walki wyszła całkiem dobrze, chociaż w niektórych momentach trochę odarłbym ją ze zbyt kwiecistego słownictwa, dzięki czemu zyskałaby na dynamice. Zwrot akcji odnośnie TiReda, który tłumaczył jego motywacje i dotyczył dotychczasowego, niezbyt satysfakcjonującego życia był dla mnie zaskoczeniem i uważam, że to nie do końca dobrze. Mam wrażenie, że nic wcześniej nie zwiastowało w najmniejszym nawet stopniu czegoś takiego (oprócz wzmianki, że RaBeni nigdy nie dopuścił TiReda do starożytnego języka).

Bardzo fajny pomysł na życie w symbiozie z grzybem ;)

Czy planeta, na której założono gród Tyr(a)enii to Mars?

Polecę do Biblioteki, za interesujący pomysł, fajny świat oraz całkiem niezłe wykonanie. Poniżej moje uwagi – ufam, że któraś do czegoś Ci się przyda :) Kilka z nich to po prostu zwykłe czepialstwo i marudzenie.

 

TiRed zareagował błyskawicznie, gdy tylko w tonie Quri pojawiła się zmiana i odskoczył.

Zmiana pojawiająca się w czyimś głosie brzmi jakoś tak nie tenteges i trochę kulawo. A może po prostu TiRed zareagował błyskawicznie – odskoczył, gdy tylko wyczuł zmianę w tonie Quri.

 

Lustrzany front odbijał jego własny, szary hełm. Posłaniec łapał się na tym, że w odbiciu widzi odbicie, w którym widzi odbicie

Ok, wiem, że powtórzenia w drugiej części są zupełnie zamierzone, ale wcześniej też masz to nieszczęsne odbijanie :D Może W lustrzanym froncie nie dostrzegał niczego, oprócz swojego własnego, szarego hełmu. Czy coś takiego, moja propozycja też kuleje xd

 

RaBeni oddychał z trudem. Droga ku świątyni z każdym dniem wydawała się dłuższa i trudniejsza.

Za dużo trudu. Może RaBeni oddychał ciężko. Droga…

 

Jedno kolano miał wygięte w przód, drugie w tył. Pozycja gotowości. Lewa ręka zgięta w łokciu o dwie ćwierci koła, tak, że dłoń wystawała mu z tyłu, nad ramieniem.

Tu wyginanie, tam zginanie :D Proponuję Jedno kolano miał wykręcone w przód, drugie w tył. (…) Lewa ręka…

 

I, że jest samicą.

Który ze złych, fałszywych bogów podszepnął Ci, aby postawić tu przecinek? :D

 

W zapadłej ciszy niemal słychać było bicia czterech serc.

Czysto subiektywna uwaga, przestawiłbym trochę słowa. W zapadłej ciszy było niemal słychać bicie czterech serc.

 

albo ja macką nie kiwnę, aby komukolwiek pomóc.

Skasowałbym to ja.

 

Wielu z nich nie wierzyło w zagrożenie, ale byli posłuszni kapłanowi. Przeniesienie dobytku całego życia było niemożliwe.

Widzę w tym fragmencie dwa problemy. Po pierwsze, powtórzenie. Po drugie, w pierwszym zdaniu podmiot to wielu z nich, a potem że byli posłuszni kapłanowi. Zmieniłbym w sposób następujący: Wielu z nich nie wierzyło w zagrożenie, ale słuchało kapłana…

 

Jednak ataki odbijały się od połyskujących lustrzano pancerzy napastników, rozbłyskujących niebieskawo.

W ogóle zrezygnowałbym ze słowa lustrzano. Moze tak: Jednak ataki odbijały się od połyskujących pancerzy napastników, wydzielających (?) niebieskie refleksy. Moja sugestia to też ch… z grzybnią (sic!), ale trzeba coś pokombinować.

 

Nawet cieplne włócznie, rozgrzewające się tym bardziej, z im większym oporem miały do czynienia, nie były w stanie przebić tarcz.

Nie brzmi to najlepiej, długie i mało zrozumiałe. Może coś w stylu Nawet ciepłe włócznie, osiągające temperaturę odpowiednią do przecięcia czegokolwiek, nie były w stanie przebić tarcz. Nie wiem, naprawdę. Albo rozbić na dwa zdania :P

 

Drugi nosiciel zabił jednego z napastników w chwili, gdy TiRed cisnął w nich trzema ciałami. Jedna z istot upadła, wtedy wreszcie strażnicy przebili jej tarczę osobistą cieplnymi włóczniami

Najpierw jeden z napastników, potem jedna z istot. Może po prostu Istota upadła…

Tarcza osobista – w mojej opinii brzmi trochę dziwnie :D

 

Choć inni, wyglądali nieco podobnie, jednak stawy kolanowe i łokciowe zginały im się tylko w jedną stronę.

Po pierwsze, pierwszy przecinek jest zbędny. Przeredagowałbym tak: Choć inni wyglądają nieco podobnie, to stawy kolanowe i łokciowe zginały…

 

Obiekt przypominał żelazny dysk ze szklanym środkiem, który naraz zaczął się jarzyć światłem tak jasnym, że nawet trzy słońca wydały się blaknąć.

A może po prostu: Obiekt przypominał żelazny dysk ze szklanym środkiem świecącym tak mocno, że nawet trzy słońca wydały się blaknąć.

 

I zobaczymy(+,) czy dotrzymamy słowa.

TiRed spoglądał na czającą się przed nim dżunglę z drzewa przerastającego go dziesiątki razy.

Nie jestem do końca przekonany, czy dżungla może się przed kimś czaić :D Może na rozpostartą przed nim dżunglę?

 

Spadał między olbrzymimi konarami, gdzieniegdzie odbijał się za pomocą Quri, w końcu złapał za powykręcaną gałąź

Łapiemy coś, nie za coś.

 

Tyreńczyk patrzył chwilę zafascynowany, po czym ruszył po ofiarę, a gdy je odnalazł, wgryzł się w drobne ciałko.

Chyba ją, bo ofiarę.

 

– Królu – dopadł go Alfred, człowiek. Był jego lokajem i zoologiem, ale niegrzecznie przepchnął się przed jego samice

Za dużo zaimków. Ten środkowy bym po prostu skreślił, a co do pierwszego – zagadnął Alfred, człowiek. Może w takim guście.

 

Tyreńczyk uśmiechnął się ponuro, po czym wyrzucił ramiona w bok, a cztery potężne macki Quri pojawiły się. Nosiciel pozwolił się podziwiać.

Siękoza. Uśmiechnął się ponuro → przywołał na twarz ponury uśmiech

macki pojawiły się → macki wyrosły mu z pleców (czy z czegoś tam)

 

Czekał na niego, jego niebezpieczeństwa, skarby, tajemnice.

Może Czekał na niego ze swoimi niebezpieczeństwami, skarbami i tajemnicami.

 

Pozdrawiam, ufam, że masz przyjemny weekend ^^

 

Bogowie!!!!!!!!!!!

Będę płakać.

Taki długi komentarz dodałem i zniknął ;(

 

W dużym skrócie zatem, wrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrrr!

 

 

Finklo, Zanaisie, Amonie:

 

No, przyjemność większa, ale dwa grzbiety oznaczają dwa tułowia, a po co dodatkowy organizmowi? Wymaga żarcia, jak będzie go mało, to zostaną przy życiu tylko te gatunki, które mają po jednej sztuce.

Zgadzam się z Finklą, co do dwóch grzbietów. Też mnie to zatrzymało. (Kotałek kojarzył mi się z pieseł).

Czy niechęć TiReda do kotałków manifestuje podobne uczucie, jakim Autor darzy analogiczne stworzenia z naszej planety? :D

Nie ;P

Uwielbiam koty. Mam 3.

Uważam, że są niezwykłe i tajemnicze. Leniwe.

Boskie.

Jakiś czas temu dwa z nich ulokowały mi się na nogach i je głaskałem.

I jakoś tak śmiesznie się powyginały, że wyglądały trochę jak kot o dwóch grzbietach i czterech uszach :P

Proszę, wybaczcie mi zatem – nie mam rozsądnych argumentów poza tym, że to zwyczajnie słabość autora do kotów :P

 

 

Zanais:

Dzięki za Twój czas.

Co prawda, nieco trąciło Venomem – nie wiem, czy specjalnie, czy nie – ale opowiadanie broniło się samo.

Kurczę, nie specjalnie. Żaden ze mnie fan marveli / dc-sów, czy jak im tam.

Nie wiem, co tam się dzieje, nie zaczytywałem się w komiksach, itd.

Ale jak napisałeś, to bardziej nawet śmierdzi mi dr Octopusem.

Chwalmy Pana, że broni się to opko.

Podobieństwa nie są zamierzone.

 

Wprowadzenie na scenę ludzi mnie zaskoczyło, ale dodało głębi. Fabularnie spodziewałem się, że bohater zostanie przez ludzi zdradzony, ale taka końcówka, nie dość, ze zgodna z założeniami konkursu, to ma też swoje uzasadnienie – w końcu ludzie mogą chcieć poznać i wykorzystać grzyba w swoim konflikcie.

Tak. I ludzie chcą mieć kogoś, kto zna Quri, coś o nim wie, żyje z nim w symbiozie, itd. W razie czego zdradzić i zabić zawsze zdążą ;)

 

 

Subiektywnie, kręciłem nosem na fragment w Korytarzu Historii. Mam uczulenie na ekspozycję w typie “jak zapewne, wiesz…”, a TiRed myślę, że znał większość pokazanych tam informacji i kapłan też o tym musiał wiedzieć. Powtarzam, to subiektywne.

Słusznie kręcisz nosem.

Początkowo było tak, że TiRed (znał historię) do Komnaty wchodził po raz pierwszy. Miał za zadanie dopasować obrazy do historii, przy tym nieco je opisywał.

W ramach zwięzłości zrezygnowałem z tego.

 

An–De–On to rozumiem Armageddon. RaBeni kojarzył mi się tylko z Rabin.

50% zgodności ;)

To akurat podwójne połączenie.

 

An-De-On to i Armageddon, ale i AnDersOn :)

 

RaBeni to deeeeelikatne nawiązanie do Beniego z Mumii.

Beni udawał przyjaciela O’Connela, jak RaBeni.

(No i uwielbiam ich niektóre dialogi:

– Wróciłeś z pustyni z nowym przyjacielem?

– Nie mam przyjaciół poza tobą!

[i rzut krzesłem] :D

 

Dzięki za klika!

 

 

Amon:

O Boże, o kurdę :D

 

Dzięki za łapankę!

Dobre 80% zasadne. Wiem, że to słabe tłumaczenie, ale spieszyłem się, aby zdążyć wrzucić pracę w tym okienku, inaczej mógłbym się nie wyrobić, albo nie byłbym w stanie zareagować na feedback.

 

Pierwsza część troszkę mnie zaczęła nużyć, zwłaszcza ta mało zrozumiała rozmowa o przeszłości Tyreńczyków, ale potem było już tylko lepiej.

Dla mnie świat musi mieć głębię.

Nie może istnieć sobie – ot, tak po prostu, bez pewnego uzasadnienia dla tego, co się dzieje.

Mam nadzieję, że nie przesadziłem i znużenie było akceptowalne :)

 

Scena walki wyszła całkiem dobrze, chociaż w niektórych momentach trochę odarłbym ją ze zbyt kwiecistego słownictwa, dzięki czemu zyskałaby na dynamice.

Hm, hm, a gdzie tam kwieciste słowa?

W walkach z kolei staram się oddać nie tylko “ruchy”, ale i częściowo emocje, jakie jej towarzyszą, ale to zwykle w pewnym skrócie.

 

Zwrot akcji odnośnie TiReda, który tłumaczył jego motywacje i dotyczył dotychczasowego, niezbyt satysfakcjonującego życia był dla mnie zaskoczeniem i uważam, że to nie do końca dobrze. Mam wrażenie, że nic wcześniej nie zwiastowało w najmniejszym nawet stopniu czegoś takiego (oprócz wzmianki, że RaBeni nigdy nie dopuścił TiReda do starożytnego języka).

Dodaj do tego rozmowę TiReda z RaBenim, pełną niedopowiedzeń i nieszczerości. Coś tu śmierdziało od początku.

Nienawidzę prowadzić czytelnika za rączkę i rzucać miliona tropów.

Później słyszy się: “no tak, dokładnie takiego końca się spodziewałem, nic zaskakującego” :P

 

Czy planeta, na której założono gród Tyr(a)enii to Mars?

Oczywiście :)

A i układ gwiazd rodzimych dla TiReda też pewnie dałby się odnaleźć ;)

 

Polecę do Biblioteki, za interesujący pomysł, fajny świat oraz całkiem niezłe wykonanie.

Dzięki, choć – jak widać, wykonanie to tak, no :P

Za szybko :P

 

PS. A co do fałszywych bóstw…

Nie mam bogów, poza Tobą :D

[i czekam na krzesło] :D

 

 

Powiadasz, że kochanego kociego ciała/grzbietu nigdy za wiele? ;-)

Babska logika rządzi!

Tak, Finklo :P

Może zabiera to nieco wiarygodności, ale czymże byłby świat bez kotałków? ;)

 

 

 

PS.

Pozostaje jeszcze jedno imię do rozszyfrowania.

Podpowiem, że o wieszcza chodzi ;)

Jeśli dobrze pamiętam, to przy wieszczu miałam skojarzenia ekologiczne – zniszczyli świat, rozwalili klimat…

Babska logika rządzi!

Imię Le-Ro-Pa – osobne nawiązanie. Humorystyczne :P Rozwikłam później :)

Cześć silvan :)

 

Przeczytałem już przedwczoraj, ale na komentarz jakoś nie starczyło mi czasu ani weny.

 

Podobało mi się. Opowieść ma dobre tempo, całkiem ciekawe światotwórstwo i jest nieźle napisana. Motyw grzyba i jego skilli śmierdzi jednak na kilometr symbiontami z rasy Klyntar, stworzonymi przez Knulla w uniwersum Marvela (Venom Carnage, Toxin, Riot itd.). Nie jest to jednak zarzut, bo te skille grzyba łatwo mi było dzięki tej analogii zwizualizować. Kolejne elementy wspólne z symbiontami to nie tylko macki i umiejętności, ale również karmienie się emocjami, żerowanie na właścicielu i nawet sposób w jaki rozmawiają z nosicielem, więc jesli nawet nie inspirowałes się świadomie, to wyszedł Ci tekst, który – gdyby był opublikowany oficjalnie w jakiejś antologii na przykład – byłby targetem dla prawników Marvela ;)

Trochę mnie zbiła z tropu ta zdrada protagonisty, bo jakoś nie zauważyłem jej wcześniejszych oznak i cały czas się zastanawiałem podczas lektury, w jaki sposób objawi się to “dobrze być złym” – kto będzie tym złym i dlaczego będzie mu dobrze. Ale to w sumie na plus, bo mnie zaskoczyłeś.

A jedynym poważnym zastrzeżeniem jakie mam do Twojego tekstu jest infodumpowość rozmowy TiReda z RaBenim. Męczył mnie ten fragment, bo strasznie rzucało się w oczy to, że próbujesz pokazać w ten sposób jaki jest świat opowiadania, o co w nim chodzi i dlaczego tak, a nie inaczej.

Ale mimo to uważam, że to całkiem dobre, nieźle napisane opowiadanie, które moge polecić do biblioteki.

 

Pozdrawiam serdecznie

Q

Known some call is air am

Hej, Silvan!

 

Mięsista fantastyka, oj, mięsista. Wycieka jak mielona łopatka wieprzowa z elektrycznej maszynki do mielenia :D Sci-fi to nie mów klimat, ale ostatnio trochę się tego naczytałem i muszę powiedzieć, że Twoje mi się podobało. Szczególnie w kontekście samego konkursu, gdzie chwilami myślałem, czy to nie TiRed będzie tym “najźlejszym”, a Anderson.

 

Nie spodobał mi się dialog TiRed – RaBeni, bo wręcz promieniował ekspozycją, a sama scena wyglądała, jakby dwóch koksów szło przez korytarz i klepało się nawzajem po tyłeczkach.

 

Świetnie i obrazowo natomiast jest przedstawiona Quiri na TiRedzie. W każdym akapicie, gdzie występuje, choć jest to dla mnie coś zupełnie nowego, to było spójne i przekonujące.

 

Także, podsumowując, dziękuję za dobrą historię!

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Outta,

 

witam Cię u mnie :)

 

Podobało mi się. Opowieść ma dobre tempo, całkiem ciekawe światotwórstwo i jest nieźle napisana.

Dziękuję bardzo.

 

Motyw grzyba i jego skilli śmierdzi jednak na kilometr symbiontami z rasy Klyntar, stworzonymi przez Knulla w uniwersum Marvela (Venom Carnage, Toxin, Riot itd.)

olejne elementy wspólne z symbiontami to nie tylko macki i umiejętności, ale również karmienie się emocjami, żerowanie na właścicielu i nawet sposób w jaki rozmawiają z nosicielem

Cholera jasna, z Marvela znam i lubię pierwszego IronMana i pierwszych Avengersów >< Ale ogólnie filmów zbytnio nie oglądam. Pogrubionych słów nie znam, nie kojarzę… :/ Nie miałem pojęcia, że i one emocjami się żywią, itd. Dramat.

O uszy / oczy Venom mi się obił, ale kompletnie nie tak sobie wyobrażałem Quri.

Finalnie, po słowach Zanaisa, stwierdzam, że moja wizja była najbliższa dr Octopusowi, o którym zwyczajnie zapomniałem.

Spróbowałem nadrobić i trochę pojutubować o Venomie. Jego obecność jest inna, zapewnia pancerz, pokrycie ciała, zdolności siły i inne. Dodatkowo wydaje się być agresywny, nawet głos ma taki, jakby kto nożem dno starego garnka drapał. U mnie to nie tak wygląda (przynajmniej w moim wyobrażeniu :P) Quri jest raczej sarkastyczne / cyniczne. Nie ma własnej, samodzielnej postaci, nie może się oddzielić, nie może robić, na co ono ma ochotę (tymczasem – z tego, co widzę, to raczej Venom kieruje poczynaniami swojego nosiciela, ale może to pobieżna ocena).

Kurczaki, no wielka szkoda, bo żywiłem z tym światem i historią kilka planów, tymczasem chyba szkoda czasu, skoro aż tak mocne skojarzenia się pojawiają ;/

 

Trochę mnie zbiła z tropu ta zdrada protagonisty, bo jakoś nie zauważyłem jej wcześniejszych oznak i cały czas się zastanawiałem podczas lektury, w jaki sposób objawi się to “dobrze być złym” – kto będzie tym złym i dlaczego będzie mu dobrze. Ale to w sumie na plus, bo mnie zaskoczyłeś.

Jak pisałem wcześniej, nie przepadam za prowadzeniem za rączkę. Czytałem tu kilka tekstów, gdzie roiło się od komentarzy w stylu: “tak czułem, tego się spodziewałem, mało zaskakujące” :P

 

A jedynym poważnym zastrzeżeniem jakie mam do Twojego tekstu jest infodumpowość rozmowy TiReda z RaBenim. Męczył mnie ten fragment, bo strasznie rzucało się w oczy to, że próbujesz pokazać w ten sposób jaki jest świat opowiadania, o co w nim chodzi i dlaczego tak, a nie inaczej.

Dzięki za info.

Miało wyglądać to tyci inaczej, ale pewnie i tak nie obroniłoby się.

Fakt, chciałem pokazać tu i historię, ale i fakt, że w świecie obecna jest jakaś sztuka.

 

Ale mimo to uważam, że to całkiem dobre, nieźle napisane opowiadanie, które moge polecić do biblioteki.

Dzięki raz jeszcze za klika, mimo wrażenia chamskiego plagiatu pomysłu (przysięgam, nie, noł, noł)!

 

 

 

Krokus,

 

dzięki i Tobie za poświęcony czas.

 

Mięsista fantastyka, oj, mięsista. Wycieka jak mielona łopatka wieprzowa z elektrycznej maszynki do mielenia :D

Już wiem, od kogo uczyć się porównań :D

 

Sci-fi to nie mów klimat, ale ostatnio trochę się tego naczytałem i muszę powiedzieć, że Twoje mi się podobało. Szczególnie w kontekście samego konkursu, gdzie chwilami myślałem, czy to nie TiRed będzie tym “najźlejszym”, a Anderson.

Cieszy mnie brak oczywistości. Trochę tak miało być. Nie chciałem przedstawiać jednego ZŁOLA i opisywać, jak to coraz straszniejsze rzeczy wyczynia.

O każdym z trzech bohaterów można powiedzieć, że był trochę zły – RaBeni, TiRed i Anderson.

Finalnie ktoś wygrywa, ktoś przegrywa.

 

 

Nie spodobał mi się dialog TiRed – RaBeni, bo wręcz promieniował ekspozycją, a sama scena wyglądała, jakby dwóch koksów szło przez korytarz i klepało się nawzajem po tyłeczkach.

Jeszcze powiedz mi, że myślisz o pewnym memie z pączkiem xD

Nie no, zrozumiałem żaluzję. Zarzut spójny od Czytelników, więc i niezwykle cenny – wezmę to sobie do serca.

 

Świetnie i obrazowo natomiast jest przedstawiona Quiri na TiRedzie. W każdym akapicie, gdzie występuje, choć jest to dla mnie coś zupełnie nowego, to było spójne i przekonujące.

Bardzo mnie to cieszy, dziękuję.

No i cieszę się, że nie miałeś (lub przemilczałeś :P) dziwne zbieżności z marvelem :P

 

Silvan

 

No i cieszę się, że nie miałeś (lub przemilczałeś :P) dziwne zbieżności z marvelem :P

Nie, nie miałem żadnych zbieżności. Znaczenie może mieć fakt, że cała moja wiedza o Marvelu kończy się na stwierdzeniu “Marvel istnieje” ;) trochę się już łamię i może coś wkrótce obejrzę, a wtedy wrócę tu i znajdę wszystkie powiązania. Wszystkie.

 

Kurka, a komentarz pisałem po meczu (a do meczu wiadomo: piwko musi być) i widzę, że potwierdza starą, dobrą zasadę: “Pisz po pijaku, poprawiaj na trzeźwo”.

 

Pozdrawiam!

Nie zabijamy piesków w opowiadaniach. Nigdy.

Mam nadzieję, że nie przesadziłem i znużenie było akceptowalne :)

Jasne, że było akceptowalne – inaczej nie byłbym zadowolony z lektury :D Miałem tylko delikatny przesyt, odrobinę za dużo, ale patrząc po komentarzach, jestem w mniejszości.

 

Dodaj do tego rozmowę TiReda z RaBenim, pełną niedopowiedzeń i nieszczerości. Coś tu śmierdziało od początku.

Nienawidzę prowadzić czytelnika za rączkę i rzucać miliona tropów.

Później słyszy się: “no tak, dokładnie takiego końca się spodziewałem, nic zaskakującego” :P

Wiesz co, przemyślałem to sobie i uważam, że idealnie byłoby to wszystko wypośrodkować. Wiadomo, że nie można prowadzić czytelnika za rączkę i tłuc go po łbie łopatą. Wyszedłeś więc ze słusznego założenia, tyle że w mojej opinii zabrakło trochę tropów, które jakkolwiek uzasadniłyby tę zdradę. Miałem wrażenie takiego “królika z kapelusza” :P Osobiście nie chciałbym wszystkiego przewidzieć już na samym początku opowiadania, ale chciałbym poczuć, żeby tak ważne wydarzenie nie było znikąd :D

Ale to tylko marudzenie. Opowiadanie jest naprawdę dobre i czytało się super ^^ Daję szczerze znać o swoich przemyśleniach w nadziei na to, że uznasz feedback za cenny! 

Pomyślności,

Amon

Boskie rady są nie tylko cenne ale wręcz i boskie :) I nie sądzę, abyś był w mniejszości. Zapisane, zanotowane. Podziękowawszy!

Cześć!

 

Świetne opowiadanie, miałem sporo frajdy z czytania. Zastanawiam się, czy to bardziej fantasy, czy s-f, ale fantastyki nie brakowało. Napisane przyzwoicie, bez większych zgrzytów wybijających z rytmu. Dużo akcji i nieoczekiwanej zmiany perspektywy. Pomysłowe sceny walki. Uwaga, ziemianie atakują ;-) Bardzo fajnie zarysowałeś złożony świat i położenie bohatera “umierającego” pod trzema słońcami. Dobry pomysł z tymi obrazami, naturalnie pozwolił przekazać “nudną” historię czytelnikowi. Motyw z pasożytem trochę przypomina mi Cyfral z Pana Lodowego Ogrodu, a moce “protagonisty Jedi – w zderzeniu tarczy i miecza z bronią wiązkową. Ale tworzy to zgrabna całość imho.

Z rzeczy, które jakoś zwróciły moja uwagę:

Mam trochę problem z bohaterem. Z jednej strony bardzo dobrze pokazałeś jego motywacje i pragnienia, i jest to spójne. Tylko jakoś umknęło mi, jak on wygląda. Na podstawie zawartych opisów nie mogę go sobie wyobrazić dokładnie. Ma to i swoje dobre strony, bo każdy może postawić na swoją wersję, ale jak wchodzę w nowy świat, to łatwiej mi, kiedy “widzę” delikwenta oczyma wyobraźni.

Trochę razi mnie też zachowanie najeźdźców. Lądujemy, wyskakujemy, strzelamy. Dowódcę, który robi takie rzeczy albo by odwołali, albo by zginął z rąk własnych podwładnych imho. Generalnie, w wojnie ofensywnej kariera dowódcy, który bezsensownie poświęca ludzi zazwyczaj nie trwa długo. Chyba rozumiem, co chciałeś tym pokazać, ale wyszło trochę karykaturalnie imho.

Spodobał mi się natomiast humor, szczególnie ten z kotami. Również dialogi po lądowaniu przyjemnie wypadły. I ta dżungla na marsie… Jeszcze tylko Elona tam zabrakło :D

 

Z rzeczy edycyjnych tylko to jedno mi się rzuciło:

Cale wymiany zajęła nam modyfikacja grzybni, aby stała się posłuszna.

Czy tu nie powinno być „Całe”?

 

3P dla Ciebie: Pozdrawiam, Polecam do biblioteki i Powodzenia w konkursie!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Jeeeejku!

Jaki miły komentarz!

Dzięki Ci, krarze, za Twój czas.

I klika.

 

Zastanawiam się, czy to bardziej fantasy, czy s-f, ale fantastyki nie brakowało.

Miałem ochotę na mały miks :)

 

Uwaga, ziemianie atakują ;-)

Ha, tak!

Kurczaki, no czemu my jesteśmy takimi ludźmi do bicia? Zawsze to nas napadają. A niechże, do diabłów stu, to my kogoś w końcu przeskoczymy technologicznie i nakopiemy do tyłka.

 

Dobry pomysł z tymi obrazami, naturalnie pozwolił przekazać “nudną” historię czytelnikowi.

O! To ciekawa opinia, tak różna od kilku innych. Jak widać – to prawda. Co Czytelnik – inny odbiór.

Miałem nadzieję, że historia świata sama w sobie okaże się na tyle ciekawa, że ten fragment będzie interesujący. Odbiór – jak widać – jest mieszany.

 

Motyw z pasożytem trochę przypomina mi Cyfral z Pana Lodowego Ogrodu, a moce “protagonisty Jedi – w zderzeniu tarczy i miecza z bronią wiązkową. Ale tworzy to zgrabna całość imho.

Cyfral była bionicznym wzmacniaczem, kimś bez własnej woli, do chwili… Ale co tam będę spoilował :]

 

Mam trochę problem z bohaterem. Z jednej strony bardzo dobrze pokazałeś jego motywacje i pragnienia, i jest to spójne. Tylko jakoś umknęło mi, jak on wygląda. Na podstawie zawartych opisów nie mogę go sobie wyobrazić dokładnie.

Mam nieco problem z opisami wyglądu, to fakt.

Nie chciałbym też tłumaczyć się limitem – uwierz mi, że i tak się postarałem :P Mogło być gorzej :P

 

Trochę razi mnie też zachowanie najeźdźców. Lądujemy, wyskakujemy, strzelamy. Dowódcę, który robi takie rzeczy albo by odwołali, albo by zginął z rąk własnych podwładnych imho. Generalnie, w wojnie ofensywnej kariera dowódcy, który bezsensownie poświęca ludzi zazwyczaj nie trwa długo.

Tyci tak. Ogólnie racja, ale – po pierwsze, nie wiemy, jaką władzą dysponował Anderson.

Po drugie – jak może ktoś zauważył (ale to nie było takie łatwe do wyłuskania po wycięciu kilku informacji) – oddział Alfa – i owszem, był elitarny, ale raczej były to osoby niesubordynowane w jakiś sposób.

Masz jednak rację, tak istotna informacja nie powinna pozostać wyłącznie w formie szczątkowej.

 

Spodobał mi się natomiast humor, szczególnie ten z kotami.

O Jezusku, balsam na me serce! :D

Cieszę się, że doceniłeś humor – i kotałki :P

Przy Wartowniku zarzucano (a przynajmniej sugerowano) nadmierną powagę.

Chciałem tu zostawić ciężki klimat, ale jednocześnie nieco go przełamać.

 

I ta dżungla na marsie… Jeszcze tylko Elona tam zabrakło :D

Przecież to on tę dżunglę załatwił :D

 

 

Z rzeczy edycyjnych tylko to jedno mi się rzuciło:

Cale wymiany zajęła nam modyfikacja grzybni, aby stała się posłuszna.

Czy tu nie powinno być „Całe”?

Oczywiście, oczywiście :) Poprawione.

Dzięki raz jeszcze za klika :)

Cholera jasna, z Marvela znam i lubię pierwszego IronMana i pierwszych Avengersów >< Ale ogólnie filmów zbytnio nie oglądam. Pogrubionych słów nie znam, nie kojarzę… :/ Nie miałem pojęcia, że i one emocjami się żywią, itd. Dramat.

Klyntar to ciekawa rasa, ponieważ kiedy pierwszy raz łączy się z nosicielem, wiele zależy, kim ów nosiciel jest. Pierwszym nosicielem symbiontu Venoma na ziemi był spider man. Venom karmił się tym co było w Peterze złe, ale SPidey miał na tyle silną wolę, że sprzeciwiał się brutalności symbiontu, a finalnie się go pozbył. Potem przejął go Eddie Brock, a że i pan Brock i symbiont mieli żal do Spider Mana, zaczęli na niego polować i tak dalej. Na przykład “dziecko” Venoma, Carnage, połączył się pierwotnie z psycholem mordercą, więc Carnage jest wyjątkowo brutalny, z kolei inny symbiony – Toxin – połączył się z praworządnym, dobrym gliniarzem, więc nie karmi się negatywnymi, a pozytywnymi emocjami; co ciekawe, jest uważany za najsilniejszy symbiont. To są informacje dotyczące Earth-616, czyli głównego universuma Marvela, którego MCU jest wyłącznie jedną z wersji istniejących w multiwersum. W filmach po temacie Klyntar fabuła się wyłącznie ślizga.

 

Finalnie, po słowach Zanaisa, stwierdzam, że moja wizja była najbliższa dr Octopusowi, o którym zwyczajnie zapomniałem.

Dock Ock, powiadasz? No w sumie może być, ale nadal bardziej przypomina Venoma :)

 

(tymczasem – z tego, co widzę, to raczej Venom kieruje poczynaniami swojego nosiciela, ale może to pobieżna ocena).

Nie, to nie tak działa. Poczynania Venoma muszą być mniej więcej zbieżne z naturą nosiciela. Jeśli Venom złączyłby się z, powiedzmy, Kapitanem Ameryką, to podejrzewam, że bardzo szybko by się rozdzielili – konflikt charakterów uniemożliwiłby symbiozę. Symbionty potrafią również przejmować pewne umiejętności nosiciela, i tak Venom ma po Spider-Manie w spadku umiejętność strzelania sieciami. Charakter młodego symbionta może więc również zależeć od pierwszego nosiciela, nie jestem tego do końca pewien, ale przykład Toxina zdaje się to potwierdzać. Nawet charakter Venoma, który w swojej serii chronił niewinnych, tak jak Peter Parker, to potwierdza – różnica taka, że Eddie Brock to nie był miły i łagodny koleś, więc po połączeniu z nim Venom nie certolił się ze złoczyńcami, zwyczajnie ich zabijając, na co nie godził się Peter, kiedy nosił symbiont.

 

Kurczaki, no wielka szkoda, bo żywiłem z tym światem i historią kilka planów, tymczasem chyba szkoda czasu, skoro aż tak mocne skojarzenia się pojawiają ;/

Nie rób pan dramy :) Po lekkim przemodelowaniu, albo uwypukleniu istotnych różnic, można będzie mówić o inspiracji, ale nie o plagiacie, więc nie bój nic, to się da zrobić. I nawet wypada, bo – jak wspominałem wcześniej – fajne światotwórstwo i jest ciekawie.

 

Pozdrawiam serdecznie :)

Q

 

Known some call is air am

TiRed obserwował wejście do ruin, ale od dwustu uderzeń serc nic podejrzanego się nie wydarzyło.

Ilu serc? I to suma uderzeń, czy średnia dla każdego serca? 

…pewnie się zaraz okaże, że bohater ma kilka serc, ale jako zdanie otwierające jest to ciut niejasne. 

 

A bohater to jakiś amerykański raper czy po prostu zmęczony? 

 

Jak widzę, odwagę zostawiłeś w osadzie. Szkoda, że nie mnie. Długo zamierzasz tu sterczeć?

Dobre! 

 

Pierwszą pułapkę, cieplną, spostrzegł zaraz za wejściem. Wyzwoloną.

W sensie, że cieplna to rodzaj pułapki i już wcześniej ktoś ją uruchomił (ten lew)? Niby wszystko zrozumiałem, ale przydałoby się to zręczniej ubrać w słowa. 

 

TiRed zareagował błyskawicznie, gdy tylko w tonie Quri pojawiła się zmiana i odskoczył.

Żonglujesz w tym zdaniu. Nie lepiej: TiRed zareagował błyskawicznie i odskoczył, gdy tylko w tonie Quri pojawiła się zmiana? 

Bo tak to nie dość, że wyszło niezgrabnie, to wydaje się, że reakcja i odskakiwanie to były dwie różne czynności. 

 

Druga trafiła w locie opadające zwierzę i z mocą cisnęła nim o mur

Nadmiarowa informacja, można wykreślić, tempo na tym skorzysta. 

Bo w końcu skoro cisnęła nim, to wiadomo, że trafiła. I podmiotu powtarzać nie trzeba, bo jest w poprzednim zdaniu. 

 

… ale się zrobiłem czepialski, to przez przerwę od portalu. 

 

wydał głuchy jęk. I skonał

Czemu dzielisz to na dwa zdania? 

 

poszedł niewielkim korytarzem

Nosiciel to ośmiornica? Czy ośmiornica może iść? Czy do chodzenia potrzebne są nogi, czy macki wystarczą? W sumie widziałem filmiki z ośmiornicami biegającymi na mackach po dnie morza… 

 

Puścił się, kierując ręce ku ziemi. Ramiona grzyba uderzyły w posadzkę, a TiRed dostojnie opuścił się przed ostatnią przeszkodą

Powtórzenie. 

Poza tym nie wiem do końca, co on zrobił w tej scenie. 

 

Zaparł się dwoma mackami w podłożu, a pozostałe skierował przed siebie. Wielkie kamienne wrota komnaty grobowej ustąpiły pod potężnymi uderzeniami Quri. Wewnątrz niewielkiej komnaty nosiciel spostrzegł jedynie otwarty sarkofag

Powtórzenia. 

I jak zaparl się, to raczej o podłoże – ale też mi jakoś słabo brzmi. 

 

Naraz spojrzał na posłańca, który wyprężył się służbiście

Konstrukcja sugeruje, że użyłeś tego słowa jako przymiotnika, a to rzeczownik. 

 

I robiło się coraz goręcej

Co to za maniera rozpoczynania zdań od "i"? 

 

– Niestety, nie doceniliśmy grzyba. – Kapłan się uśmiechnął. – Mutował w nieznane nam sposoby. Nowe, niebezpieczne odmiany pojawiły się bardzo szybko. Do tego Quri się rozrosło i spowszedniało tak, że prawie każdy podbity klan stworzył nosicieli. Zwykle szalonych. Był to czas największych wojen, jakie widział świat. Nie mieliśmy wyjścia

Cała scena, której kawałek zacytowałem, wypadła bardzo infodumpnie – i wcale nie dlatego, że podajesz informacje na raz, ani nie dlatego, że w formie dialogu, ale dlatego, że ten dialog prowadzą dwie postaci, które doskonale znają historię swojej rasy. I nie ma fabularnego uzasadnienia, by to robiły. Robią to tylko dla czytelnika.

Co innego jakby np. mistrz przepytywał akolite z historii, wtedy ok, scena byłaby wiarygodna. 

 

Jeden garbaty orteg mógł nieść większość pakunków rodziny, ale potrzebował dużo więcej wody.

Powtórzenie. 

I więcej od kogo/czego? 

 

Jednak ataki odbijały się od pancerzy napastników, rozbłyskujących niebieskawo

To pancerze rozbłyskują niebieskawo, czy napastnicy? 

 

podobnie, jak bełty i 

Zbędny przecinek. 

 

Potworny ciężar rozbił ich tarcze, rozrzucił

Zbędne. Nie precyzuje opisu, a psuje tempo. I dwa zdania potem masz "rozrzucając" czyli przy okazji wyeliminujesz powtórzenie. 

 

Trzy istoty zostały zmiecione. Słyszał ich krzyk. Odbił się od ziemi, przeskakując nad pozostałymi. Z góry zobaczył, jak do walki dołączają pozostali nosiciele.

Powtórzenie. 

 

Drugi nosiciel zabił jednego z napastników w chwili, gdy TiRed cisnął w nich trzema ciałami.

Parada liczebników. :P

 

A niebo przesłonił przeogromny kształt

To jest niepotrzebne. 

 

TiRed spoglądał na rozpościerającą się przed nim dżunglę z drzewa przerastającego go dziesiątki razy.

Brzmi tak, jakby ta dżungla była zrobiona z drzewa. 

 

a cztery potężne macki Quri wyrosły

Aż się prosi coś dopisać, zdanie wydaje się urwane. Może: wyrosły z jego pleców? 

 

– Groza, to ja

Zbędny przecinek. 

 

Bardzo spodobało mi się to opowiadanie.

Świetne swiatotworstwo. Udało ci się zbudować intrygujące universum, a opowiadanie jest doskonale wyważone między wykorzystaniem elementów przedstawionych i pozostawieniem przestrzeni do dociekań. 

Polubiłem duet głównych bohaterów, przypasował mi twist i chociaż to zło TiReda jest moim zdaniem przerysowane w drugiej połowie tekstu, to uważam to za udany zabieg. 

Zakończenie mnie usatysfakcjonowalo.

Dodatkowy plus za to, że kapłan, ten dobry w tekście, sprowadziłby na swój lud zgubę, a TiRed, ten zły, ocalił ich (abstrahując od tego, jakiej jakości to życie). 

"Odpowiedz najpierw na jedno ważne pytanie: czy umysł istnieje?" - Golodh, "Najlepsze teksty na podryw, edycja 2023"

Silvanie, stworzyłeś osobliwy świat i zasiedliłeś go szczególnymi istotami. Wyszło to ciekawie i malowniczo, a i problemy, z którymi przyszło zmierzyć się Tyreńczykom, przedstawiłeś całkiem interesująco – akcja toczy się żwawo, zaskoczeń nie brakuje. No i jest tu zło, dużo zła.

Dzięki Quri, choć to tylko grzyb, a właściwie grzybowa, wkradło się do opowiadania nieco całkiem fajnego humoru.  

Kocham wszystkie koty, więc polubiłam też kotałki. ;)

Jestem pewna, że poprawisz usterki, więc zgłoszę Inne niebo do Biblioteki.

 

– Tak. Za­po­wiedź za­gła­dy na­szej rasy. An–De–On. ―> – Tak. Za­po­wiedź za­gła­dy na­szej rasy. An-De-On.

W tego typu połączeniach używamy dywizu, nie półpauzy. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu kilkakrotnie.

 

W po­wie­trzu wez­brał huk. ―> Wezbrać to nasilić się, zwiększyć – czy to znaczy, że wcześniej huk trwał, ale był mniejszy?

A może: W po­wie­trzu rozbrzmiał huk.

 

„Nie­moż­li­we! To za szyb­ko!” – po­my­ślał zroz­pa­czo­ny TiRed. „Nie tak miało być!” ―> Zbędna półpauza po didaskaliach.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać myśli: Zapis myśli bohaterów

 

Ra­Be­ni wierz­gnął się i za­pła­kał. ―> Można wierzgać, gwałtownie machając nogami, ale nie można wierzgać się.

Proponuję: Ra­Be­ni szarpnął się i za­pła­kał.

 

Ka­płan za­pro­wa­dził go do ukry­te­go przej­ścia, pro­wa­dzą­ce­go do świą­ty­ni. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Ka­płan za­pro­wa­dził go do ukry­te­go przej­ścia, wiodącego do świą­ty­ni.

 

TiRed spo­glą­dał na roz­po­ście­ra­ją­cą się przed nim dżun­glę z drze­wa prze­ra­sta­ją­ce­go go dzie­siąt­ki razy. ―> Czy dobrze rozumiem, że to była dżungla z jednego drzewa?

Proponuję: TiRed, z drze­wa prze­ra­sta­ją­ce­go go dzie­siąt­ki razy, spo­glą­dał na roz­po­ście­ra­ją­cą się przed nim dżun­glę.

 

Nie miał szans doj­rzeć je­dy­ne­go słoń­ca, jakie świe­ci­ło nad tym cał­ko­wi­cie innym nie­bem. ―> Nie miał szans doj­rzeć je­dy­ne­go słoń­ca, które świe­ci­ło na tym cał­ko­wi­cie innym nie­bie. Albo: Nie miał szans doj­rzeć je­dy­ne­go słoń­ca, które świe­ci­ło nad tym cał­ko­wi­cie innym światem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie rozumiem dlaczego to się znalazło na półce Humor w bibliotece. Jakiś nowy fantastyczny rodzaj humoru ?

@Outta,

 

dzięki za rozbudowane wyjaśnienia :) Może się zainteresuję.

I pomyślę, jak sensownie uwypuklić różnice.

Albo po prostu je uwypuklę, bez nadmiernego zainteresowania :P Jeszcze okaże się, że jak to poznam, to porzucę temat :P

 

 

 

@Geki,

 

kurczaki, dzięki za pouczającą lekcję pokory. Przejrzę uwagi i odniosę się do nich.

Tymczasem:

 

Bardzo spodobało mi się to opowiadanie.

Świetne swiatotworstwo. Udało ci się zbudować intrygujące universum, a opowiadanie jest doskonale wyważone między wykorzystaniem elementów przedstawionych i pozostawieniem przestrzeni do dociekań. 

Wielkie dzięki! Takie słowa od Ciebie napawają mnie dumą!

 

 

Cała scena, której kawałek zacytowałem, wypadła bardzo infodumpnie – i wcale nie dlatego, że podajesz informacje na raz, ani nie dlatego, że w formie dialogu, ale dlatego, że ten dialog prowadzą dwie postaci, które doskonale znają historię swojej rasy. I nie ma fabularnego uzasadnienia, by to robiły. Robią to tylko dla czytelnika.

Co innego jakby np. mistrz przepytywał akolite z historii, wtedy ok, scena byłaby wiarygodna. 

Taaak. Masz rację i nie tylko Ty o tym wspominasz.

Z grubsza – wspominałem o tym wcześniej – MIAŁO BYĆ TAK, że TiRed Komnatę Historii widzi pierwszy raz, tak jak obrazy. I RaBeni prosi go o dopasowanie historii do obrazu.

W ramach walki z rozwlekiwaniem (czytaj – zmógł mnie limit :P) zrezygnowałem i podałem to w najprostszej formie. I to słabo strawnej.

 

Polubiłem duet głównych bohaterów, przypasował mi twist i chociaż to zło TiReda jest moim zdaniem przerysowane w drugiej połowie tekstu, to uważam to za udany zabieg. 

Może odrobinę jest przerysowany. Miało to sprawiać pozory nieporadności.

 

Zakończenie mnie usatysfakcjonowalo.

Dodatkowy plus za to, że kapłan, ten dobry w tekście, sprowadziłby na swój lud zgubę, a TiRed, ten zły, ocalił ich (abstrahując od tego, jakiej jakości to życie). 

O, dzięki Ci, żeś to zauważył.

Bardzo o to mi chodziło :)

Dziękuję za mnóstwo cennych uwag, opinię i Twój czas!

 

 

@Reg,

 

Miło Cię u mnie widzieć :) Dziękuję, że znalazłaś czas.

Czekałem z niecierpliwością w Wartowniku, tymczasem doczekałem się tu :D

 

Silvanie, stworzyłeś osobliwy świat i zasiedliłeś go szczególnymi istotami. Wyszło to ciekawie i malowniczo, a i problemy, z którymi przyszło zmierzyć się Tyreńczykom, przedstawiłeś całkiem interesująco – akcja toczy się żwawo, zaskoczeń nie brakuje. No i jest tu zło, dużo zła.

Twoja opinia jest dla mnie bardzo satysfakcjonująca.

Cieszę się, że zło tu widać :) Miałem nieco obaw, czy będzie odpowiednio “zauważalne” :)

 

Dzięki Quri, choć to tylko grzyb, a właściwie grzybowa, wkradło się do opowiadania nieco całkiem fajnego humoru.  

Ha! To teraz ja się uśmiałem :D

 

Kocham wszystkie koty, więc polubiłam też kotałki. ;)

#teamkotyikotałki

:D

 

Jestem pewna, że poprawisz usterki, więc zgłoszę Inne niebo opowiadanie do Biblioteki.

Bezwarunkowo!

Dziękuję za klika – i choć już w Bibliotece jestem, poprawię bezwzględnie już jutro :)

Mam jeszcze sporo wskazówek od Gekiego, więc jest co robić.

 

 

 

@Koala75,

 

cokolwiek masz na myśli, dzięki – że zajrzałeś :)

 

 

 

I ja się cieszę, Silvanie, że było Ci miło i że zdołałam Cię rozbawić. ;)

 

Cze­ka­łem z nie­cier­pli­wo­ścią w War­tow­ni­ku, tym­cza­sem do­cze­ka­łem się tu :D

Niniejszym donoszę, że Wartownik też się doczekał. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Niezłe światotwórstwo, ciekawi mieszkańcy. Symbioza z Qurim musiała być ciężka dla nosiciela, ale zaowocowała całkiem niezłym humorem. Trochę mnie zaskoczyła nagła zdrada TiReda, najpierw walczy z Ziemianami, a potem nagle zaczyna walczyć ze swoimi. Owszem, są tam myśli, że to nie tak miało wyglądać, ale myślałam, że chodzi o ich ucieczkę. Ciutkę za długo trzymałeś karty przy orderach.

Nie zmienia to jednak faktu, że podobało mi się :)

Chciałabym w końcu przeczytać coś optymistycznego!

Fajny towarzysz z tego Quri, jego/jej/[?] wypowiedzi stanowiły przyjemny, humorystyczny element.

Interesujący świat, z głębią. Wprowadzenie ludzi wyszło całkiem zgrabnie i sensownie.

Historia niezła, na zdradach i tajemnicach stoi.

Gdy stanęli przed pierwszym obrazem, kapłan spojrzał na nosiciela.

– Pamiętasz? 

Przy tym fragmencie musiałem zrobić “oh noł, infodamp is koming!” ;)

Całościowo wypada bardzo dobrze, zasłużona biblioteka.

Cześć!

Ciekawe opowiadanie, napisanie lekkim stylem. Podobała mi się osobowość Quri. 

deviantart.com/sil-vah

Hail Discordia

Cześć, silvan!

 

Przede wszystkim spodobał mi się wykreowany świat. Wydał mi się spójny i bardzo interesujący.

Historia rozwijała się płynnie, aczkolwiek odczułem przesyt informacji zaserwowanych w obu dialogach pomiędzy kapłanem i TiRedem. Gdyby stanowiło to fragment powieści, pewnie by się obroniło. A tak, to ociupinkę za dużo. ;-) Zakończenie było satysfakcjonujące, chociaż zła osobowość TiReda ujawniła się dość nagle.

Wykonanie jest niezłe. Nie dostrzegłem fajerwerków, ale niewiele mi też zgrzytało. Te kotałki trochę infantylne (mam na myśli samą nazwę). ;-)

 

Każdy trafiony Tyrenin padał. – czy jednak „Tyreńczyk”? ;-)

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia w konkursie!

"Kozy mają mnie w nosie, a psy na ogonie." T. Rałowski

To jest opinia, którą napisałem przed wrzuceniem obrazka potwierdzającego przeczytanie. Nie śledziłem tego, czy w tekście zachodziły później jakieś zmiany. Nie czytałem komentarzy innych użytkowników przed spisaniem własnych uwag.

[wyedytowane]

Dziękuję pięknie za udział w konkursie, życzę miłego dnia ;)

Cześć :) Lekko się czyta. Nawet nie zauważyłem, kiedy dobrnąłem do końca. Postać Quri bardzo ciekawa i intrygująca. Ogólnie naprawdę mi się podobało! Pozdrawiam.

Miałeś niewątpliwie wizję pełną rozmachu. Obcy świat, kończyny wyginające się w dwie strony, grzyb-symbiont, troje oczu, dwa serca… Do tego starodawne przekazy i konszachty z „obcymi”, którymi okazują się ludzie. Przyznam, że na papierze wygląda to całkiem imponująco. Niestety, do realizacji jestem przekonana dużo mniej.

Może zacznę od świata. Doceniam to, że unikałeś dokładnych opisów obcej rasy, starałeś się stopniowo odsłaniać i wyjaśniać kolejne elementy. Jednak to wrażenie u mnie runęło, kiedy w połowie musiałam przebijać się przez długą i kompletnie nielogiczną – z punktu widzenia postaci – ekspozycję w formie dialogu. Spotkał się jeden z drugim i opowiadają sobie historię świata, którą obaj doskonale znają… Nie ma żadnego powodu, dla którego mieliby to robić. Na dodatek za mało, moim zdaniem, zostało z tego świata w Twojej głowie. Wolałabym więcej obrazów zamiast historii, bo obrazy powinny towarzyszyć przez całą lekturę i zostać jeszcze jakiś czas po jej zakończeniu, a wykład o historii wylatuje z głowy wraz z ostatnim zdaniem.

Charaktery postaci – mam tu na myśli głównie TiReda – wydały mi się niespójne. Podczas wspomnianej już ekspozycyjnej rozmowy z kapłanem główny bohater co i rusz wtrąca, co Quri do niego mówi. Tyle, że on jej przecież nie lubi, może nawet nie znosi – takie wrażenie odnosiłam do tej pory. W początkowych scenach każe jej się zamknąć, nazywa ją grzybem i myśli o niej bezosobowo, choć ta uważa się za samicę. To czemu mówi na głos to, co ona wtrąca do jego prywatnej rozmowy? Znaczy, domyślam się, czemu: bo chciałeś mieć więcej humoru w tekście.

No właśnie, humor. Moim zdaniem niezbyt szczęśliwie wyważony. Kotałki sprawiają, że nie wiem, czy podchodzić do tekstu z całkowitą powagą, czy może jednak traktować z przymrużeniem oka. Moment lądowania „ufo”, czyli ludzkich żołnierzy, też odebrałam raczej humorystycznie, co chyba nie było Twoim zamiarem.

Podobał mi się pomysł na grzyba żyjącego w symbiozie z nosicielami, choć przyznam, że nie mogłam powstrzymać się przed wyobrażaniem sobie głównego bohatera jako takiego bardziej „obcego” Doktora Octopusa ze Spider-mana. „Macka” osobiście wydaje mi się mało trafnym określeniem, sprawia wrażenie raczej nazwy zastępczej nadanej przez kogoś spoza tej rasy.

Realizacja tematu konkursowego rozhuśtała się dopiero w drugiej połowie tekstu, trochę jakbyś przypomniał sobie, że wypadałoby do niego nawiązać ;) To, niestety, też odbyło się w formie suchej ekspozycji i, co gorsza, zwykłej deklaracji. Dopiero w ostatniej scenie widzimy faktyczne dowody na to, że mamy do czynienia ze złolem. Poza tym – happy end jest, a więc wymogi spełnione.

Technikalia pozostawiłam na sam koniec, bo prawie do niczego się nie przyczepiłam w trakcie lektury. Parę razy mi tylko mignęło, że postawiłeś niepotrzebnie przecinek przed „jak”. Napisane solidnie, choć jak wspominałam, na mój gust mało obrazowo. Niektóre zdania sprawiały mi trudność ze zrozumieniem, na przykład „Lewa ręka zgięta w łokciu o dwie ćwierci koła, tak, że dłoń wystawała mu z tyłu, nad ramieniem” – póki nie wiedziałam, że potrafią wyginać stawy w drugą stronę, nie miałam pojęcia, co próbujesz mi tym zdaniem przekazać.

deviantart.com/sil-vah

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka