- Opowiadanie: Doomanji - Udane spotkanie

Udane spotkanie

Witam,
Jest to moje pierwsze opowiadanie, które odważyłem się zamieścić publicznie. Liczę na konstruktywną krytykę i mam nadzieję, że komuś przypadnie do gustu.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Udane spotkanie

 – Nie, nie, nie, nie! Przecież wam tłumaczyłem, że nie możemy wystawić tak dużo ozdób – krzyczał na swoją służbę zdenerwowany Eon – Przecież kiedy nasz gość zobaczy te wszystkie girlandy, kwiaty… Ech… Powiedz mi – Skierował frustrację na najbliższego chłopaka – W jaki sposób miałbym cokolwiek wynegocjować, kiedy już na wejściu widać jak bardzo mi zależy i jak bardzo go potrzebuję? Zabierać mi to wszystko z powrotem do magazynku. Na rany Chrystusa, przecież nie dosłownie wszystko, coś musi zostać… – załamał ręce widząc jak służba zaczęła zbyt dosłownie wykonywać polecenie.

– Ależ hałasujesz mój drogi – do głównej sali weszła jego małżonka, Estera – i chyba za bardzo się przejmujesz. Pozwól, że ja się zajmę dekoracjami, a Ty swoimi planami, hmm? – Uśmiechnęła się uroczo. Eon westchnął i przytulił ją delikatnie.

– Nie powinnaś się przemęczać, nie w tym stanie – Spojrzał na jej brzuch. Była w zaawansowanej ciąży.

– O mój stan się nie martw – Położyła mu rękę na policzku – Wszystko jest w porządku. Ifryda bada mnie codziennie, więc możesz być spokojny.

– Wiem, wiem. Jest świetną medyczką… Ale do tego strasznie martwię się tym spotkaniem. Wiesz, że musimy z nim podpisać umowę i to na jak najlepszych warunkach. On nie może pomyśleć, że nie mamy już alternatywy i wszystko leży w jego rękach, bo nas oskubie… Że też trafiło nam się złoże w tak trudno dostępnych górach…

– Gdy jutro przyjedzie ten cały Bragadorf to oczaruję go tak, że będzie ci jadł z ręki – zaśmiała się – No już, uciekaj stąd i przygotuj się na rozmowę – to powiedziawszy odprawiła go ruchem dłoni, a sama podeszła do służby i zaczęła coś tłumaczyć.

Eon westchnął cicho patrząc na swoją żonę. Taka piękna, długie blond włosy modnie splecione z tyłu głowy, promienny uśmiech przywodzący na myśl ciepły wschód słońca, a do tego jest matką jego dziecka, dziedzica von Derau. Wielokrotnie mówiła mu, że ma wrażenie, iż będzie to chłopiec. Silny i uparty, sądząc po tym jak kopie i stara się dokuczać w brzuchu. O niczym innym nie marzył i dziękował Bogu za takie szczęście. Za taką kobietę. Nigdy nie zapomni gdy zobaczył ją pierwszy raz: szła sama przez targowisko, trzymajac w jednej ręce koszyk z warzywami, w drugiej zwitek materiału. Stał jak wryty, wpatrzony w nią niczym w obraz. Najpiękniejszy obraz. Wtedy ona skierowała na niego swój wzrok i uśmiechnęła się, Boże, jak ona się uśmiechnęła! Mimo tego kim był i jak dobrze wyglądał (przystojny, wysoki, kruczo-czarne włosy i gładko ogolona twarz), czuł się przez nią onieśmielony. Zaczął iść w jej kierunku, nie mogąc nawet zebrać myśli co powiedzieć, gdy do niej podejdzie. Kiedy otwierał usta, by coś z siebie wydukać, ona nagle straciła równowagę potrącona przez kogoś w tłumie. Doskoczył do niej, łapiąc ją w ostatniej chwili i w tym krótkim momencie gdy ich twarze były tak blisko… Już wiedział. Wiedział, że nie wypuści jej z rąk już nigdy. Do dziś pamięta doskonale tamten dzień, gdy się niemal przewróciła. Zupełnie tak jak teraz… JAK TERAZ! Wrócił do rzeczywistości szybciej niż strzała trafia w swój cel. Trzymała się za głowę i zatoczyła się, ale tym razem w ostatniej chwili złapał ją jakiś sługa. W kilku długich susach doskoczył do niej.

– Ester! Co się stało, wszystko w porządku? – Zaczął nerwowo wyrzucać z siebie słowa, ale gdy zobaczył, że ma otwarte oczy i spojrzała na niego, odetchnął z ulgą – Trzymam cię, co się dzieje?

– Zrobiło mi się ciemno przed oczami i zasłabłam… – powiedziała marszcząc brwi, jak gdyby przypominała sobie z trudem jak się znalazła w tej pozycji – Ale chyba już mi przeszło. Pomóż mi wstać – wsparła się na jego ramieniu.

– Odprowadzę Cię do Ifrydy, niech cię zbada.

– Już mnie dziś badała i wszystko było w porządku – zaprotestowała – Po prostu na chwilę położę się w swojej komnacie i będzie dobrze. Nie panikuj – rzuciła, po czym wyrwała się z jego rąk i odeszła trzymając się za głowę. Eon gestem kazał słudze iść z nią, a sam ruszył do Ifrydy. Zatrzymał go jednak na placu przed pałacem jeden z żołnierzy.

– Panie, przyjechał konny jeździec, prosi o rozmowę z Tobą.

– Niech poczeka, mam ważniejsze sprawy na głowie – wyminął go.

– Ale Panie… Mówi, że nazywa się Bragadorf. Likabian Bragadorf.

Eon stanął jak wryty. Dzisiaj?? Miał być jutro… A człowiek ten słynie ze swojej punktualności i słowności. Coś tu jest nie tak…

– Prowadź. I wyślij kogoś po Ifrydę, niech się zajmie Esterą, tym razem porządnie!

 

Koło bramy, w towarzystwie wartownika, rzeczywiście stał jeździec. Ale Eon nigdy nie pomyślałby, że mógłby to być ktoś bogaty czy wpływowy. Stary płaszcz, z wyraźnymi dziurami po molach, poplamiony kaptur na głowie, koń brudny i zmęczony, jakby galopował przez bagna wiele godzin bez odpoczynku.

Gospodarz podszedł ostrożnie, witając się jak nakazuje etykieta. Mężczyzna zdjął kaptur ukazując twarz. Szczupły, w kwiecie wieku z delikatnym zarostem, bystre oczy w kolorze stali, szelmowski uśmiech.

– Witaj i proszę wybacz mi to zaskoczenie – mówił szybko, głos miał mocny i dźwięczny – Środki ostrożności, wszystko wyjaśnię, gdy porozmawiamy na spokojnie. Likabian Bragadorf, miło mi.

– Eon von Derau, witaj w moich skromnych progach. Nie widzieliśmy się wcześniej, więc skoro już mowa o środkach ostrożności…

– Rozumiem doskonale, o co chodzi – przerwał mu Likabian, po czym pokazał sygnet na palcu – To mój rodowy sygnet, kształt powinieneś rozpoznać.

Rzeczywiście był to symbol Bragadorfów, lecz Eon wciąż nie czuł pewności. Nie wypadało jednak kazać gościowi czekać, tak więc zaprosił go do środka i rozkazał służbie przygotować kąpiel i czyste ubrania.

 

***

 

Mężczyzna po odświeżeniu wyglądał dużo lepiej. O wiele bardziej majestatycznie jak przystało na kogoś o jego pozycji. Zasiedli do kolacji tylko we dwóch.

– Dziękuję za zaproszenie i przyjęcie mimo nieplanowanej zmiany terminu – zaczął Likabian – Mam nadzieję, że nie pokrzyżowałem innych planów.

– Nie, nie, spokojnie. Byliśmy gotowi na pańskie przybycie już wcześniej.

– Widzę, wspaniałe dekoracje. Schlebia mi to – uśmiechnął się – Widać w tym kobiecą rękę… A propos, gdzie małżonka, jeśli wolno spytać? Nie dołączy do nas?

– Niestety mimo szczerych chęci nie dziś. Źle się poczuła i z zalecenia mojego jak i medyka powinna odpocząć.

– Ach, tak… Wiem coś o tym. Pamiętam gdy moja Elaize była brzemienna… Ha ha, ciągle coś się działo. A to zachcianki, a to przeszkadzało jej drzewo za oknem, które kazała ściąć natychmiast tylko po to, by następnego dnia kazać posadzić tam cokolwiek, bo okropnie przeszkadzała jej nagła pustka… Bywały dni, gdy wolałem nie wracać i tygodniami jeździłem w interesach i na kontrole kopalni, byle tylko odetchnąć… Ale gdy już urodziła… – uniósł oczy do góry i zrobił rozmarzoną minę – Ach, najpiękniejszy dzień mojego życia…

– Tak… – powiedział gospodarz bardziej do siebie niż do niego – Od jakiegoś miesiąca śpi w osobnej sypialni, bo przeszkadza jej moja obecność. Kobiety… – westchnął i obaj wypili zamyśleni.

– Ciężko z nimi żyć, ale bez nich w ogóle nie byłoby po co – uśmiechnął się Bragadorf, na co von Derau przytaknął mu bez chwili zawahania.

– Powiedz mi – Eon zmienił temat po chwili ciszy – dlaczego taka maskarada? Przyjazd dzień wcześniej?

– Człowiek z moją pozycją musi myśleć o wszystkim. Nieuczciwa konkurencja nie śpi. Ktoś mógłby chcieć mnie napaść i okraść, a może nawet się mnie pozbyć. Dlatego czasem wolę wyjechać po cichu wcześniej, a moja kareta wyrusza później, zabierając ze sobą całą uwagę. Skoro już o tym mowa, jutro koło południa powinna tu być. Przyjedzie nią mój doradca wraz ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami – nagle wyraz jego twarzy się zmienił i spojrzał poważnie w jego oczy – Słyszał pan co się wydarzyło w Gremalce dwa dni temu? Łowcy czarownic spalili na stosie kobietę, która rzekomo była wiedźmą. Widziałem na własne oczy, bo akurat się tam zatrzymywałem. Oni nie zabili jej tak po prostu. O nie. To nie są ludzie, lecz potwory. Torturowali ją. Okropnie i boleśnie. Miała odcięty język i dłonie, żeby nie mogła czarować. Wyłupili jej też oczy, żeby uroków nie rzucała samym spojrzeniem… A na koniec spalili ją na środku rynku, przy uciesze ludzi… Nigdy nie zapomnę tego co tam widziałem. Nie ma pan pojęcia jaki dźwięk wydaje pozbawiona języka kobieta, która pali się żywcem… – Cały zaczął się trząść – Chciałbym zapomnieć, ale nie mogę. Jak można robić takie rzeczy? – miał łzy w oczach, które szybko wytarł.

– Ja… Nie mam odpowiedzi… – Odpowiedział szczerze zaszokowany Eon - Nie słyszałem o tym jeszcze, ale zapewniam też, że na moich terenach nic nikomu nie grozi. Nie jestem z tych, którzy ślepo wierzą w każdą bzdurę, której nie da się udowodnić ani obalić. Żadni łowcy czarownic nigdy się tutaj nie pojawili i mam nadzieję, że tak pozostanie. Bo na pewno nie stałbym spokojnie i nie patrzył jak na moim własnym terenie, ktoś dopuszcza się takiej zbrodni.

Długo milczeli. W końcu von Derau wziął łyk wina i odezwał się:

– Co do samego spotkania. Twój doradca, Jarof, to znana osobistość. Służył radą już twojemu ojcu i krążą plotki, że gdyby nie on, imperium kopalniane Bragadorfów nie miałoby dziś takiego rozmachu. Bez umniejszania zasług twoich i twojej rodziny – dodał szybko.

– To prawda, prawda. Ale niestety mam przykrą wiadomość. Jarof odszedł kilka dni temu. Najbardziej lojalny ze wszystkich ludzi, jakich znam – wyraźnie posmutniał.

– Och, to przykre… Nie wiedziałem – Skłamał Eon. Doskonale o tym wiedział. Informacja zakrawająca o tajną, lecz dotarła do niego, dzięki Esterze. Nie myślał, że może mu się przydać, a jednak. Chciał upewnić się, że rozmawia z prawdziwym Likabianem, a nie kimś, kto się pod niego podszywa – Moje szczere kondolencje.

– Dziękuję – skinął głową – Wysoko postawił poprzeczkę, ale jego następca, Daramir, nie jest amatorem i dobrze się sprawuje. A właśnie… Zapomniałbym bez niego nad uchem – powiedział i wyciągnął niewielką szkatułkę – Przywiozłem prezent dla Twej małżonki. Nie ma jej dzisiaj, lecz liczę, na to, że jutro do naszego oficjalnego spotkania poczuje się lepiej i go założy – podał szkatułkę słudze, który podał Eonowi.

– Dziękuję bardzo w jej imieniu, to… – Urwał, gdy otworzył podarek. W środku znajdował się złoty naszyjnik z ogromną różą z czerwonego kamienia. Wyglądał pięknie i na pewno cena była do tego piękna adekwatna. Podniósł wzrok znad szkatułki i widząc śmiech Bragadorfa uświadomił sobie, że wciąż ma otwarte usta. Szybko się ogarnął i odchrząknął – To zaiście wspaniały podarek, Estera będzie zachwycona i na pewno założy go na jutrzejsze spotkanie. Jeszcze raz dziękuję. To z twoich kopalń?

– Ha ha, ależ jakich moich. Ja tylko świadczę usługi, nie posiadam kopalni na własność. Posiadam za to najlepszych fachowców w tej dziedzinie i najbardziej doświadczone zespoły górnicze po tej stronie łańcucha Nimiratów. Co zresztą na pewno wiesz, w końcu po to tu jestem – rzucił winogrono w powietrze i trafił sobie prosto do ust, po czym dumny z siebie wrócił wzrokiem na rozmówcę – ale wszelkie rozmowy na temat intresów chciałbym zostawić na jutro, kiedy to mój doradca już tu będzie.

– Oczywiście, w pełni się z tym zgadzam. Zresztą to dopiero na jutro planowane było spotkanie, więc w dobrym guście będzie tego nie zmieniać.

Rozmawiali o mniej ważnych sprawach jeszcze długo. Służba kilkukrotnie zmieniała dzban z winem, aż w końcu udali się na spoczynek.

 

Eon przed snem poszedł do sypialni żony, by osobiście dać jej podarek od Bragadorfa i porozmawiać. Był wyraźnie przejęty jutrzejszym dniem.

– O mój Boże… Jest przepiękny! – Wzięła szkatułkę do rąk – Musi być wart majątek… Chciał żebym go jutro założyła? Ha, jak tylko go założę to już nigdy go nie zdejmę! – Oczy świeciły jej się jak dziecku – Te zdobienia, te płatki… Wydają się tak delikatne, a mimo to solidne i twarde. Piękny…

– Tak, piękny… Ale skoro bez problemu oddał taki okaz, to aż strach pomyśleć czego zażąda za swoje usługi – Powiedział zmartwiony Eon.

– Nie przejmuj się na zapas. Jutro będę przy tobie i pomogę jak tylko będę mogła. Już czuję się doskonale, Ifryda stwierdziła, że piłam za mało wody i stąd zasłabnięcie. Ale jutro będę w pełni sił, damy radę. Razem. Jak zawsze – Przytuliła się do niego. Eon uśmiechnął się i pocałował jej włosy.

– Kocham Cię.

– A ja kocham Ciebie – przez chwilę patrzyli sobie w oczy, pocałowali się i zaczęli się śmiać. Usiadła mu na kolanach i siedzieli tak długo, przytuleni – Koniecznie muszę jutro ubrać tę czerwoną suknię, którą zamówiła dla mnie twoja mama. Mam nadzieję, że się zmieszczę… – Pomasowała się po okrągłym brzuchu, a Eon położył na nim dłoń.

– Już niedługo będzie nas więcej. Nie mogę opisać jak bardzo się cieszę… Zmieniłaś moje życie na lepsze, każdego dnia zakochuję się w Tobie bardziej i… – Estera uciszyła go kładąc mu na ustach palec.

– Jest już późno kochany, Zobaczysz mnie jutro z najpiękniejszym naszyjnikiem na szyi i zrobisz interes życia. A teraz – wstała i pocałowała go w czoło – Dobranoc.

Eon uśmiechnął się i posłusznie wyszedł. Nie było sensu się jej sprzeciwiać. W drzwiach jeszcze raz popatrzył na swoją żonę, westchnął.

– Nigdy nie mogę się na Ciebie napatrzeć. Dobranoc piękna.

– Dobranoc kochany.

 

Wrócił do swojej komnaty i długo myślał co zrobić i jak ma rozmawiać z człowiekiem, który może zażądać zapłaty w wysokości połowy wydobytych surowców, a on nie miał nic, czym mógłby zbić te cenę… Myślał o tym długo, ale w końcu zasnął. Lecz sny miał dziwne i nie spokojne, uciekał przed czymś, albo kogoś gonił? Sam nie był pewny dlaczego w ogóle biegnie.

 

***

 

Obudził się wcześnie rano, lecz nie za wiele pamiętał. Stanął w oknie, patrząc na wschodzące słońce i uśmiechał się widząc budzące się do życia miasto. Wartownicy otwierali bramy, kupcy wyjeżdżali w drogę robiąc miejsce kolejnym, którzy przyjadą z daleka. W oddali ujrzał karetę, światło odbijało się od niej niczym od złotego lustra. Wciągnął szybciej powietrze. Kareta Baragadorfów. Tak szybko… Rany, od wczoraj stwierdził, że jest na przegranej pozycji. Liczył na to, że rano wpadnie na jakiś genialny pomysł jak zyskać najwięcej, lecz skoro już są blisko to nic z tego. Szybko się ubrał i zbiegł po schodach, by na doradcy też zrobić dobre wrażenie. W końcu… To on będzie podsuwał pomysły Likabianowi i być może postanowi nie wysuwać cen nie z tej Ziemi… Być może…

 

Eon stanął na środku placu czekając na karetę. Gdy podjechała, zauważył na niej symbol Bragadorfów, taki sam jak na sygnecie Likabiana. Rzuciło mu się w oczy coś jeszcze. Ewidentnie konie są zbyt zmęczone jak na tak wczesną godzinę. Jechali przez noc? Dziwne, przecież nie musieli się tak spieszyć, skoro mieli być w południe.

Drzwi otworzyły się i wysiadł z niej niski, młody mężczyzna. Pomógł wysiąść ze środka kobiecie, ubranej raczej skromnie w podróżną suknię i kapelusz nie zwracający specjalnej uwagi. Za nią wyszedł chłopiec, miał na oko 6 lat. Na końcu opuścił karetę drugi mężczyzna, ten był ubrany w lekki płaszcz, drogi i ładny. Eon stał jak wryty nie rozumiejąc do końca dlaczego tyle ludzi przyjechało karetą, skoro Likabian mówił tylko o doradcy.

– Witam, Eon von Derau, pan musi być Daramir, doradca Bragadorfów, o którym słyszałem – uśmiechnął się i skłonił na powitanie ostatniemu z wysiadających.

– Słucham? – oburzył się mężczyzna – Jak pan może mylić mnie z moim pracownikiem?

Eon nie wiedział już kompletnie, co się tutaj dzieje. Stał tak na placu, przeskakując wzrokiem pomiędzy nimi wszystkimi, aż w końcu zaśmiał się:

– Ha ha, dobry żart na powitanie, aż sam zwątpiłem… – Przerwał, nie widząc pożądanej reakcji u żadnego z nich. Patrzyli po sobie zdziwieni i z lekkim niesmakiem. Eonowi mina zrzedła – Zaraz, zaraz… To kim pan jest?

– Likabian Bragadorf oczywiście – odpowiedział urażony mężczyzna w płaszczu – przecież byliśmy umówieni na spotkanie.

– Nie, to nie możliwe, przecież przyjechał wczoraj… Sam… Konno… Kwestia bezpieczeństwa… – wybąkiwał słowa z coraz mniejszym przekonaniem – Kareta miała przyjechać dzisiaj z doradcą, tak aby w razie napadu nic nie groziło głowie rodu Bragadorfów… – Eon stał tam blady i kompletnie nie wiedział czego jest świadkiem.

– Czy pan jest pijany? Zawsze podróżuję razem z moją rodziną, nigdy nie odstępują mnie nawet na krok. Wczoraj rzeczywiście zostaliśmy napadnięci, dlatego ostatni fragment podróży chcieliśmy przebyć jak najszybciej, ale skradziono mi tylko sygnet rodowy, więc nie…

– CO?! – Wrzasnął blady jak ściana Eon – Co takiego?! To znaczy, że kto jest teraz w pałacu?! – Rzucił się pędem do środka krzycząc – STRAŻ! STRAAAAŻ!!

Wbiegli przez główne wejście i pędzili korytarzami do sali sypialnianej gościa. Drzwi były zamknięte od środka, więc szybko je wyważyli. W pokoju nie było nikogo.

– O co tutaj chodzi… Co się dzieje…? On wczoraj… – jego serce zatrzymało się, gdy przypomniał sobie co od niego i dla kogo dostał. Wyszeptał imię żony i rzucił się pędem do jej pokoju. Usłyszeli przeraźliwy krzyk kobiety. Służka wybiegła im naprzeciw płacząc:

– Ona… Ona…

Pchnął zapłakaną kobietę na bok i biegł dalej. Poczuł zapach, który napełnił go przerażeniem. Zapach dymu i spalenizny. Wbiegł przez uchylone drzwi i w jednej chwili świat się zatrzymał. Na środku pokoju leżała Estera w czerwonej sukni. Na szyi miała naszyjnik z czerwoną różą, która teraz błyszczała i mieniła się kolorami, niczym kryształ wrzucony do ogniska. Łańcuszek był rozgrzany do białości i przetapiał się przez ciało kobiety jak przez masło. Była martwa. Eon zawył z bólu straty i złapał naszyjnik, by go zerwać, po czym wrzasnął jeszcze głośniej. Kamień wypalił mu we wnętrzu prawej dłoni kształt kwiatu róży. Kryształ zaczął syczeć i sypać iskrami na boki, zapalając suknię w ułamku sekundy. Zrozpaczony Eon starał się ugasić płomienie, ale nie potrafił. Ogień wzmagał się i zajął już cały materiał. Strażnicy wbiegli do środka i spróbowali zadusić płomienie, lecz róża pękła, rozlewając po ciele kobiety jeszcze większą falę ognia. Podmuch gorąca odrzucił ich, a Eonowi poparzył ręce i twarz. Odsunął się od niej i wrzeszczał tak długo, ile tylko miał siły w płucach, po czym rozkaszlał się i wrzeszczał dalej, waląc pięściami w podłogę. Strażnicy próbowali wyciągnąć von Derau z tego pomieszczenia, lecz on wyrywał im się i przez łzy patrzył jak płonie miłość jego życia wraz z nienarodzonym dzieckiem. Jego krzyk było słychać w całym pałacu i dopiero bicie dzwonów go zagłuszyło.

 

***

 

Samotny mężczyzna jechał konno wzdłuż lasu. Powoli, nie spieszył się. Nagle jego uszu doszło bicie dzwonów. Westchnął i zatrzymał konia. Bardzo powoli rozpinał koszulę, ukazując kilka szeregów pionowych blizn na klatce piersiowej. Krótkie, białe, proste kreski odznaczały się na ciele. Zamknął oczy i palcem powoli zaczął przesuwać po nich, licząc je. Uśmiechał się do wspomnień, które się z nimi wiązały. Gdy doszedł do ostatniej, trzydziestej piątej, otworzył oczy. Wyjął kamienny nóż i jednym szybkim cięciem zrobił kolejną bliznę w szeregu. Trzydzieści sześć. Jęknął – bardziej ze szczęścia niż bólu. Schował nóż, wyjął pojemnik z jakimś płynem, zanurzył w nim palec, po czym przesunął nim wzdłuż nacięcia na ciele. Jęknął – bardziej z rozkoszy niż bólu. Po chwili zaśmiał się i zaczął nucić:

 

Ogień Boga oczyszcza,

Przepowiednia się ziszcza.

Ostatni diabelski wrzask…

Zgasł kolejnej wiedźmy blask.

 

Wyjął kawałek szmatki i starł krew. Świeża rana była już zabliźniona. Zdjął sygnet rodowy Bragendorfów z palca, zawinął w ten kawałek materiału i wyrzucił w krzaki na skraju lasu. Odjechał w kierunku wschodzącego słońca, uśmiechnięty i zadowolony ze spełnionego obowiązku.

Koniec

Komentarze

Cześć.

Na wstępie powiem, że widać, iż to Twoje pierwsze publikowane opowiadanie, gdyż zawiera sporo charakterystycznych przy początkowych publikacjach błędów. Styl również jest niewyrobiony, jednak muszę rzec, że czytałem o wiele gorsze i gorzej napisane teksty. A przede wszystkim, miałeś pomysł. 

Źle zapisujesz dialogi. Tutaj masz przykładowy portalowy poradnik:

https://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/2112

Co do treści. Jak wspomniałem, miałeś pomysł. Końcówka nawet mnie zaskoczyła, ale to chyba przez przytłumiony umysł, bo w zasadzie można się jej było domyślić. Jeno problem w tym, że wyskakuje trochę z kapelusza. ¾ tekstu wieje odrobinę nudą. Momentami miałem wrażenie, że czytam harlekina. Przygotowania do podpisania umowy związanej z wydobyciem jakiegoś kruszcu oraz miłosne gruchania bohaterów nie były czymś, co zaciekawiłoby mnie i sprawiło, że czytałbym tekst z zaciekawieniem. Czytałem, bo dyżur. 

Dlaczego akurat łowca wybrał tę kobietę? Dlaczego była uważana za wiedźmę? Zabrakło mi jakichkolwiek poszlak w tych kwestiach. 

Reasumując: Miałeś pomysł, zakończenie uszłoby, jednak całość podana w nieco nudnawej formule, a i strona techniczna pracy wymaga. Jak na pierwszy tekst uważam jednak, że jest z czego rzeźbić. Tak więc chwytaj dłuto w dłoń i wyrabiaj waćpan rękę, aby kiedyś dzieła twe opiewali bardowie najznamienitsi.

Pozdrawiam!

 

Styl pisania – mimo drobnych potknięć – robi pozytywne wrażenie. Gawędziarski i klimatyczny, ale pozbawiony zbędnych fajerwerków. Ładnie zgrywa się z gatunkiem fantasy. Fajnie wypada też stopniowa zmiana tonu – od domowego zacisza i intymności do tragizmu, niepokoju, bicia dzwonów i czegoś… nadprzyrodzonego?

Teoretycznie powinno tu być dużo więcej przecinków. Zgaduję, że mogłeś z nich zrezygnować, aby nie szatkować zanadto tekstu, niech żyje artystyczna wolność :) Może warto wykorzystać myślniki do zapisywania – na przykład – wtrąceń w zdaniach?

 

Pozdrawiam :) 

Po pierwsze: bardzo dziękuję za porady, zwłaszcza co do dialogów. Myślę, że następnym razem uda mi się nie popełniać więcej takich błędów. Co do tego, że zaczyna się długo i nudno… Chciałem u czytelnika zbudować swego rodzaju sympatię do Eona i Ester, tak aby zakończenie uderzyło bardziej. Niestety w trakcie tworzenia nie pomyślałem o tym jak będzie się to czytało, więc dziękuję, warto zwrócić na to następnym razem uwagę.

Po drugie: miło mi, że uważacie to za nienajgorszy tekst, a mój styl za dający nadzieję na przyszłość. Planuję pisać częściej, żeby się wyrobić, bo w głowie zawsze miałem masę pomysłów na historie, ale obok nich także opory przed przelewaniem tego “na papier”. A przecinki były moim problemem odkąd pamiętam. Nigdy nie mam 100% pewności czy powinienem go postawić czy nie i robię to “na czuja”.

Po trzecie: jestem fanem zwrotów akcji i historii, które nie wszystko dają podane na tacy i niejako zmuszają do zastanowienia się nad tym co, jak i dlaczego, jednocześnie dając małe podpowiedzi ukryte w tekście. Chciałem tutaj zrobić dokładnie coś takiego i próbowałem zainstalować gdzieniegdzie subtelne wskazówki co do tego co się wydarzy, jak np. słowa żony o “oczarowaniu go tak, że będzie ci jadł z ręki”, czy historia ich poznania się, która była bardzo wygodnie zgrana w czasie, wspomnienie o łowcach czarownic podczas rozmowy gospodarza z gościem, lub znów słowa żony, że “nigdy nie zdejmie naszyjnika, gdy już go założy”. Zapewne, tak jak mówicie, przez brak doświadczenia nie do końca się to udało.

Jeszcze raz dziękuję i pozdrawiam :)

Przyznaję, nie wyłapałem wszystkich poszlak (nie miałem wtedy czasu na przeczytanie tekstu drugi raz), przez co trochę niepoprawnie dopowiedziałem sobie brakujące elementy historii. Przycinam mój poprzedni komentarz, żeby nie mieszać ludziom w głowach – nie jestem przecież czarownicą. Ale czy na pewno? ;)

Poszlaki są rozmieszczone – według mnie – pomysłowo i całkiem sensownie. Zmyliła mnie natomiast końcówka. Ostatnia scena przywodzi mi na myśl religijny fanatyzm, wątpliwą poczytalność lub… coś w rodzaju opętania? Końcówka mówi: patrz na niego, nie na NIĄ. Może to wszystko było Twoją intencją, ale mnie, czytelnika, zbiło z tropu.

Jeśli nie zamierzasz już wprowadzać większych zmian w opowiadaniu, może dodaj w przedmowie komunikat w stylu “czytać bardzo uważnie”? :D

Styl trochę szwankuję, widać, że jest to dzieło osoby początkującej. Fabuła poprawna, niektóre sceny trochę rozwleczone, brakuje też jakichkolwiek emocji w na początku i w środku tekstu. Niektóre poszlaki trochę za bardzo uwydatnione (chyba, że taki był zamysł), przez co wiedziałem mniej więcej czego się spodziewać na końcu, ale mimo wszystko twist mnie nawet zaskoczył i za niego plus.

Brakuje mi wyjaśnienia, dlaczego akurat ta kobieta została uznana za wiedźmę. To dałoby jeszcze lepszy efekt – gdyby bohater zorientował się, że jego ukochana ukrywała przed nim drugą tożsamość i parała się potajemnie magią. Dziwi też fakt, że bohater wie dobrze o śmierci doradcy, co miało być wielkim sekretem, a nie wie, że Bragadorf porusza się razem z rodziną i daje się dość łatwo zmanipulować. Tu też brakuje jakichś wyjaśnień.

W każdym razie opowiadanie w porządku. Nie powala, ma niedociągnięcia, ale daje nadzieję na naprawdę fajne teksty w przyszłości. Pisz, czytaj, ucz się.

Mimo pewnego przegadania i sporej dawki ckliwości w początkowej części opowiadania, czytałam je ze sporym zainteresowaniem.

Osobnik z sygnetem oczekiwanego gościa od razu wydał mi się podejrzany i zastanawiałam się, co nim kierowało, ale taki finał nie przyszedł mi do głowy. Brakło mi wytłumaczenia, dlaczego Ester? Nic nie wskazywało, by była czarownicą. Brakło mi także wyjaśnienia, kim tak naprawdę był mężczyzna, który zjawił się w pałacu Eona. Co prawda wyjaśniłeś nieco w komentarzach, ale nie ukrywam, że wolałabym dowiedzieć się wszystkiego z tekstu.

Nie opuszcza mnie też wrażenie, że to nie jest skończone opowiadanie, że pozwoliłeś mi przeczytać zaledwie fragment czegoś większego i pewnie stąd tyle niedomówień.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia – najbardziej przeszkadzały w lekturze różne błędy i usterki, nadmiar wielokropków, a także źle zapisane, mnogość zaimków, powtórzenia, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

Doomanji, przed Tobą sporo pracy, ale mam nadzieję, że kolejne opowiadania będą coraz ciekawsze i zdecydowanie lepiej napisane.

 

– Nie, nie, nie, nie! Prze­cież wam tłu­ma­czy­łem, że nie mo­że­my wy­sta­wić tak dużo ozdób – krzy­czał na swoją służ­bę zde­ner­wo­wa­ny Eon – Prze­cież kiedy nasz gość zo­ba­czy te wszyst­kie gir­lan­dy, kwia­ty… EchPo­wiedz mi – Skie­ro­wał fru­stra­cję na naj­bliż­sze­go chło­pa­ka – W jaki spo­sób miał­bym co­kol­wiek wy­ne­go­cjo­wać, kiedy już na wej­ściu widać jak bar­dzo mi za­le­ży i jak bar­dzo go po­trze­bu­ję? Za­bie­rać mi to wszyst­ko z po­wro­tem do ma­ga­zyn­ku. Na rany Chry­stu­sa, prze­cież nie do­słow­nie wszyst­ko, coś musi zo­stać… – za­ła­mał ręce wi­dząc jak służ­ba za­czę­ła zbyt do­słow­nie wy­ko­ny­wać po­le­ce­nie. ―> – Nie, nie, nie, nie! Prze­cież wam tłu­ma­czy­łem, że nie mo­że­my wy­sta­wić tak dużo ozdób – krzy­czał na służ­bę zde­ner­wo­wa­ny Eon. – Prze­cież kiedy nasz gość zo­ba­czy te wszyst­kie gir­lan­dy, kwia­ty… ech… po­wiedz miskie­ro­wał fru­stra­cję na naj­bliż­sze­go chło­pa­ka – …w jaki spo­sób miał­bym co­kol­wiek wy­ne­go­cjo­wać, kiedy już na wej­ściu widać jak bar­dzo mi za­le­ży i jak bar­dzo go po­trze­bu­ję? Za­bie­rać mi to wszyst­ko z po­wro­tem do ma­ga­zyn­ku. Na rany Chry­stu­sa, prze­cież nie do­słow­nie wszyst­ko, coś musi zo­stać… – Za­ła­mał ręce, wi­dząc jak służ­ba za­czę­ła zbyt do­słow­nie wy­ko­ny­wać po­le­ce­nie.

Tu znajdziesz wskazówki, jak zapisywać dialogi: https://fantazmaty.pl/pisz/poradniki/jak-zapisywac-dialogi/

 

Po­zwól, że ja się zajmę de­ko­ra­cja­mi, a Ty swo­imi pla­na­mi, hmm? ―> Po­zwól, że ja się zajmę de­ko­ra­cja­mi, a ty swo­imi pla­na­mi, hmm?

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie. Ten błąd pojawia się w opowiadaniu wielokrotnie.

 

trzy­ma­jac w jed­nej ręce ko­szyk… ―> Literówka.

 

Wtedy ona skie­ro­wa­ła na niego swój wzrok… ―> Zbędny zaimek – czy mogła skierować cudzy wzrok?

Proponuję zwyczajnie: Wtedy ona spojrzała na niego

 

wy­so­ki, kru­czo-czar­ne włosy… ―> …wy­so­ki, kru­czoczar­ne włosy

 

czuł się przez nią onie­śmie­lo­ny. Za­czął iść w jej kie­run­ku, nie mogąc nawet ze­brać myśli co po­wie­dzieć, gdy do niej po­dej­dzie. Kiedy otwie­rał usta, by cośsie­bie wy­du­kać, ona nagle stra­ci­ła rów­no­wa­gę po­trą­co­na przez kogoś w tłu­mie. Do­sko­czył do niej, ła­piąc w ostat­niej chwi­li i w tym krót­kim mo­men­cie gdy ich twa­rze były tak bli­sko… Już wie­dział. Wie­dział, że nie wy­pu­ści jej z rąk już nigdy. ―> Zaimkoza.

 

– Ale Panie ―> – Ale panie

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

roz­ka­zał służ­bie przy­go­to­wać ką­piel i czy­ste ubra­nia. ―> …roz­ka­zał służ­bie przy­go­to­wać ką­piel i czy­ste ubra­nie.

Ubrania wiszą w szafie, leżą na półkach i w szufladach. Odzież, którą mamy na sobie, a także ta, którą mamy zamiar włożyć to ubranie.

 

W końcu von Derau wziął łyk wina… ―> W końcu von Derau wypił łyk wina

Łyków się nie bierze.

 

A wła­śnie… Za­po­mniał­bym bez niego nad uchem… ―> Co to znaczy?

 

To za­iście wspa­nia­ły po­da­rek… ―> To za­iste wspa­nia­ły po­da­rek… Lub: To ­iście wspa­nia­ły po­da­rek

 

Po­sia­dam za to naj­lep­szych fa­chow­ców w tej dzie­dzi­nie… ―> Mam za to naj­lep­szych fa­chow­ców w tej dzie­dzi­nie

 

roz­mo­wy na temat in­tre­sów chciał­bym… ―> Literówka.

 

Oczy świe­ci­ły jej się jak dziec­ku… ―> Oczy świe­ci­ły się jej jak dziec­ku

 

– Ko­niecz­nie muszę jutro ubrać tę czer­wo­ną suk­nię… ―> W co chce ubrać suknię???

Sukni, ani żadnej odzieży, nie ubiera się! Suknię można włożyć, założyć, ubrać się w nią, przywdziać ją, wystroić się w nią, ale nie można jej ubrać!

Za ubieranie sukni grozi sroga kara – trzy godziny klęczenia na grochu, w kącie, z twarzą zwróconą ku ścianie i z rękami w górze.

 

Zo­ba­czysz mnie jutro z naj­pięk­niej­szym na­szyj­ni­kiem na szyi… ―> Nie brzmi to najlepiej.

Proponuje: Zo­ba­czysz mnie jutro w naj­pięk­niej­szym na­szyj­ni­ku

 

Lecz sny miał dziw­ne i nie spo­koj­ne… ―> Lecz sny miał dziw­ne i niespo­koj­ne

 

może po­sta­no­wi nie wy­su­wać cen nie z tej Ziemi… ―> Dlaczego wielka litera?

 

Drzwi otwo­rzy­ły się i wy­siadł z niej niski, młody męż­czy­zna. Po­mógł wy­siąść ze środ­ka… ―> Nie brzmi to najlepiej.

 

chło­piec, miał na oko 6 lat. ―> …chło­piec, miał na oko sześć lat.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

nie wi­dząc po­żą­da­nej re­ak­cji u żad­ne­go z nich. ―> W tym towarzystwie jest kobieta, więc: …nie wi­dząc po­żą­da­nej re­ak­cji u nikogo z nich.

 

CO?! – Wrza­snął blady jak ścia­na Eon – Co ta­kie­go?! To zna­czy, że kto jest teraz w pa­ła­cu?! – Rzu­cił się pędem do środ­ka krzy­cząc – STRAŻ! STRA­AAAŻ!! ―> Czy Eon krzyczał wielkimi literami? A może dla podkreślenia krzyku wystarczą wykrzykniki:

Co?!!!wrza­snął blady jak ścia­na Eon. – Co ta­kie­go?! To zna­czy, że kto jest teraz w pa­ła­cu?! – Rzu­cił się pędem do środ­ka krzy­cząc: – Straż!!! Straaaż!!!

 

Ogień wzma­gał się i zajął już cały ma­te­riał. ―> To nie ogień zajmuje materiał, to materiał zajmuje się ogniem.

Proponuję: Ogień wzma­gał się, płonęła już cała suknia.

 

jed­nym szyb­kim cię­ciem zro­bił ko­lej­ną bli­znę w sze­re­gu. ―> Blizna to ślad po zagojonej ranie. Nożem można się skaleczyć, ale nie można zrobić nim blizny.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka