- Opowiadanie: ToMysz - Linia 117

Linia 117

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Linia 117

Pod koniec marca, w słoneczną środę, w samo południe, wszedł do autobusu linii sto siedemnaście człowiek w ciężkim zimowym palcie z przedziwną lampą, która, gdyby nie abażur zdradzający jej prawdziwą funkcję, wyglądałaby raczej jak wieszak na ubrania. Była to stara PRL-owska lampa, którą ów mężczyzna wiózł do swojej pracowni aby ją odnowić i sprzedać z zyskiem.

 

Owym człowiekiem był średnio zadowolony z życia, można by rzec, że raczej nieszczęśliwy jegomość, który pragnąc zostać w życiu artystą, pił zdecydowanie za dużo alkoholu. Pił go aby nadać swemu życiu magii i niesamowitości, bo bez niego było ono przeraźliwie samotne i pełne niedostatku. Nie dostrzegał on oczywistych zależności, że to właśnie uzależnienie uniemożliwia mu prawdziwy kontakt z innymi, czy odnalezienie osoby, którą mógłby pokochać, a świat w którym żyje pełen jest równie nieszczęśliwych i samotnych osób. Więc zamiast zostać wybitnym artystą, został ubogim pijakiem, który czasem podejmował się renowacji mebli z PRL-u nadając im drugie życie.

Dokładnie tak jak tej lampie, która przez swoją pokraczną konstrukcję przypominała raczej wieszak na ubrania. A to, co nadawało jej właściwy wygląd był abażur, który potrącony przez któregoś z pasażerów spadł z łoskotem na podłogę. Jako, że stan umysłu, w którym znajdował się niedoszły artysta uniemożliwiał podejmowanie dobrych i przemyślanych decyzji, postanowił schylić się po abażur, nie odstawiając lampy, której długość wynosi około metra sześćdziesięciu centymetrów.

Tym samym, końcówką lampy, tą samą, która sprawiała wrażenie wieszaka, popchnął Panią Natalię, która wracała ze szpitala dziecięcego na ulicy Niekłańskiej.

W tym miejscu należy wtrącić, że miało to miejsce w czasie, gdy autobus linii sto siedemnaście jeszcze jeździł z Gocławia na Wilanów, będąc najdłuższą linią miejską w Warszawie.

 

Pani Natalia wracała z oczami pełnymi łez, bo wracała od swojej chrześnicy, którą zapewne widziała po raz ostatni w życiu. Dziewczynka cierpiała na nieuleczalną chorobę i należało spodziewać się najgorszego. Śmierć mogła nadejść w każdym momencie. W związku z tym Pani Natalia czuła się jak podczas złego snu, z którego nie sposób się obudzić. Nikt, kto nie przeżył równie tragicznej straty, prawdopodobnie nie będzie w stanie sobie wyobrazić w jakim stanie znajdowała się Pani Natalia w tym momencie. Całości dramatyzmu dodawał fakt, że dziewczynka oddała Pani Natalii swoją ukochaną rybkę, bojownika imieniem Ryszard.

Ryszard żył całe życie w szklanej kuli, która leżała na kolanach Pani Natalii. Ryszard cierpiał z tego powodu, ponieważ żadne stworzenie nie powinno być same w tak małej i nie ciekawej przestrzeni. A Bojownik jest bardzo aktywną rybą. Nie była to jednak zła wola rodziców dziewczynki, ani jej samej, a nieuczciwych i zachłannych sprzedawców, którzy gonieni chęcią zysku, doradzają takie nieludzkie rozwiązania.

 

Popchnięta lampą Pani Natalia potrąciła szklaną kulę, która zsunęła się z jej kolan uderzyła w podłogę i rozsypując się na drobne kawałeczki, niczym lustro z baśni o królowej śniegu. Tym samym woda, która do tej pory służyła Ryszardowi chlusnęła na współpasażerów. On sam zaś wylądował na brudnej podłodze pośród kawałków szkła.

 

Jedną z pasażerek oblanych wodą ze stłuczonej kuli była Marzena. Wracała ona ze spotkania ze swoją przyjaciółką, a może właściwej byłby powiedzieć byłej przyjaciółce, która uwiodła jej byłego już chłopaka. Marzena pojechała do niej aby wygarnąć jej swoje żale, wywrzeszczeć złość, która od tygodnia tkwiła jej w gardle i uniemożliwiając jej normalność, cokolwiek by przez nią rozumieć. Wracała do siebie do domu, czyli mieszkania, w którym mieszkała ze swoją współlokatorką, którą do dziś również uważała za przyjaciółkę.

Jak się jednak okazało podczas rozmowy, mającej być kłótnią, która jednak kłótnią się nie okazała, jej współlokatorka o wszystkim wiedziała.

Więc w momencie, gdy woda z kuli Ryszarda oblała jej materiałowe buty i spodnie, złość Marzeny eksplodowała. Zaczęła wydzierać się na Panią Natalię. Wyzywać ją od nieodpowiedzialnych kretynek. Użyła jeszcze wielu innych epitetów, których nie warto tu przytaczać.

 

Gdy Marzena zaczęła krzyczeć, Pani Natalia zupełnie straciła nad sobą panowanie i rozpłakała się w głos, wyrzucając w i tak już gęste od krzyku powietrze, jeszcze gęstszy szloch. Na co zareagował niedoszły artysta na kacu i Misiek, student leśnictwa w Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, który wracał z rozmowy rekrutacyjnej, w restauracji Polskiej.

Skacowany sprawca zamieszania, zaczął się tłumaczyć i przepraszać, mówić że to jego wina, uspokajać Marzenę. W ogólnym zamieszaniu na niewiele się to zdało. Misiek zaś zaczął uspokajać Panią Natalię. Oczywiście nie znał prawdziwej przyczyny jej rozpaczy, więc mówił, że nic się nie stało, żeby się uspokoiła i tego typu podobne banały.

 

Chaos zaczął się powiększać, do awantury dołączali się kolejni pasażerowie, jedni krzyczeli, inni próbowali uspokoić sytuację. W końcu aby zapanować nad wirem wydarzeń i harmidrem wzajemnych oskarżeń, krzyków i uspokajań, które były równie skuteczne jak, polewanie wodą płonącego tłuszczu, interweniować musiał kierowca.

Był nim prosty facet o imieniu Paweł, były taksówkarz warszawski, który z niejednego pieca chleb jadł i niejedną awanturę przeżył. Dość dodać, że jego nader brzuchata postura nie zdradzała jego wojowniczej przeszłości, którą spędził w bojówkach Legii. Korzystając więc ze swojego doświadczenia, przyhamował na tyle ostro, aby wszyscy zaangażowani w awanturę musieli skupić się na skutkach, które jasno wynikają z zasady zachowania pędu i aby nie pacnąć na podłogę musieli poszukać poręczy. Gdy towarzystwo zmuszone do reakcji nieco przycichło, Paweł zatrzymał autobus na przystanku otworzył drzwi i grzecznie poprosił aby pijak, Pani Natalia, Marzena, i jakiś człowiek w średnim wieku, który nie przypadł mu do gustu, a do wzajemnych krzyków dołączył w ostatnim momencie, opuścili autobus. Stwierdził, że nie pojedzie dalej, jeśli wymienione osoby nie opuszczą autobusu on wezwie policję i będzie czekał na ich przyjazd. Oczywiście policji wzywać nie zamierzał.

 

Do Pani Natalii niewiele docierało, zalewała się łzami i jedyne co dostrzegła to pomocne ramię Miśka, który poczuł się w obowiązku pomóc kobiecie w takim stanie. Pomoc ta okaże się nader owocna, gdyż wskutek tego zajścia zostali kochankami.

Marzena w wielkim wzburzeniu, nieświadoma tego, że korzysta z okazji do rozładowania swojej złości, wyrzucała epitety na każdego, kto choćby ośmielił się na nią spojrzeć. Nie dyskutując jednak z kierowcą, opuściła autobus i niemal od razu złapała taksówkę. Taksówkarz nie został jej kochankiem, a ona nie mogąc sobie poradzić ze skalą zdrady, która ją dotknęła wyjechała do Trójmiasta, w którym zakochała się w byłym młodzieżowym mistrzu polski w boksie.

 

Niedoszły artysta, który w gruncie rzeczy był tylko pijakiem, poszedł na piechotę niosąc pod pachą lampę, która wyglądała jak wieszak. Jego życie trwało w tym alkoholowym zawieszeniu jeszcze kilka lat, a wszelkie wieści o nim się urwały. Prawdopodobnie zmarł przedwcześnie na marskość wątroby. Nie zostawiając nic wartościowego po sobie poza kilkoma odrestaurowanymi meblami z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych.

Mężczyzna w średnim wieku, stwierdził, że on nie będzie nigdzie wychodził i z damskim fochem usiadł mrucząc pod nosem, że to niedorzeczność. Dwa miesiące później dostał udaru i umarł.

Paweł widząc, że przedstawienie się skończyło a jego interwencja się powiodła, z nieskrywaną satysfakcją ruszył w kierunku mostu Poniatowskiego skąpanego w jasnym popołudniowym słońcu.

To słońce wdarło się również do autobusu, padając na mokrą podłogę pełną kawałków hartowanego szkła, które chwilę temu było kulą, w której mieszkała ryba o imieniu Ryszard. Ten zaś w dramatycznych próbach zaciągnięcia życiodajnej wody, otwierał swój pyszczek w ostatnich przedśmiertnych ruchach. Gdyby nie fakt, że scena była przygnębiająca, można by rzec, że wyglądało to przepięknie.

Śliczny granatowo-czerwony bojownik leżał bowiem na skrzących się od słońca kawałkach szkła, które leżały na mokrej czarnej podłodze. Więc całość była surrealistycznym obrazem, skąpanym w opalizujących barwach tęczy i wypełniona diamentowymi błyskami z przepięknym Ryszardem z otwartym pyskiem.

Ryszard nie był jedynym zapomnianym w tym całym zdarzeniu, tuż obok Pani Natalii siedział Rafał, który nie zwracał uwagi na to całe wydarzenie, siedział pochłonięty czarnymi myślami o odebraniu sobie życia, w zasadzie jechał do mieszkania na Stegnach, w którym mieszkał, z myślą o wejściu na dach bloku i skoczenia z niego. Miał nawet napisane listy w plecaku, które przygotował dla najbliższych.

Cała ta awantura nie była w stanie wyrwać go z jego samobójczych planów i rozmyślania nad nimi. To już nie miała znaczenia, nic dla niego nie miało znaczenia.

Jego depresja rozwijała się powoli, zupełnie niewidoczna dla jego rodziny i znajomych. Nie dzielił się nią z nikim, nie opowiadał, że nie czuje sensu życia, że nic nie wydaje mu się atrakcyjne. Po prostu coraz częściej zamykał się w domu, coraz rzadziej wychodził aby spotkać się ze znajomymi.

Jednak jaskrawe światło skrzące się feerią barw spowodowało, że spojrzał w tym kierunku i dojrzał Ryszarda, walczącego o życie.

Przez chwilę przyglądał się rybie, patrząc na tą scenę jak na to czym była, czyli zupełnie przepięknym surrealistycznym obrazem. Ten obraz był pierwszą rzeczą która zachwyciła Rafała od miesięcy, patrzył i czuł jak łza spływa mu po policzku. Jednocześnie uświadomił sobie, że piękny Ryszard zaraz się udusi. Tak się składało, że Paweł właśnie wracał ze swojej byłej pracy, z której właśnie się zwolnił. Gdy wychodził z biura jego przejęta koleżanka wręczyła mu jego pojemniki na jedzenie, które zostawił w kuchni. Zupełnie zobojętniony Rafał wziął je i schował do plecaka tuż obok butelki wody, którą woził ze sobą od kilku dni i wciąż zapominał ją wyjąć.

 

Schylił się więc, rozpiął plecak i wyjął najgłębszy z pojemników; nalał do niego wody, a następnie podnosząc Ryszarda z podłogi wrzucił go do niego.

Tym samym ratując rybę i siebie przed śmiercią.

 

 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Opowiadanie z pogranicza komedii i tragedii. A zatem odebrać je mogę jako tragikomedię i mam nadzieję, że się nie pomyliłam. Wątki dramatyczne przeplatają sią z tak śmiesznymi, że nie sposób ani ciągle płakać ani też bez przerwy śmiać się podczas lektury. 

Sama przed laty opublikowałam skromny tekst konkursowy, także tytułując go numerem linii autobusowej, tyle że pasażerami były wampiry.laugh

W Twoim opowiadaniu pasażerowie to zwyczajni, szarzy, nudni ludzie bez wyrazu. Z pozoru, rzecz jasna. Ponieważ jeździłam od niepamiętnych czasów, codziennie przemierzając autobusami setki kilometrów, doskonale wiem, jak ważny jest spokój, panujący podczas jazdy oraz – ile znaczy niezakłócony niczym spokój kierowcy. Temu zwaliło się sporo na głowę, lecz z czystym sumieniem można każdego pasażera usprawiedliwić, ponieważ z perspektywy przeżyć każdy miał prawo tak się zachować, co nie zmienia faktu, że kierowca Paweł wyszedł z siebie i stanął obok. Dosłownie i w przenośni. laugh

 

Z technicznych znowu trochę byłoby do poprawy, lecz moim zdaniem spokojnie dotrzesz do tych usterek sam.

 

Pozdrawiam. :)

 

Pecunia non olet

Cześć!

 

Widzę, że to Twoje kolejne opowiadanie dzisiaj (z niedzieli). Jak wrzucasz swoje pierwsze utwory, to warto nie robić tego jednego dnia ciurkiem, tylko wrzucić jeden i poczekać na komentarze. Pozwala to często unikać powielania błędów i w dłuższej perspektywie podnosi jakość opowiadań.

Historia obyczajowa, bez fantastyki, za to ze sporą dawką humoru. Wykonanie utrudnia niestety odbiór całości, choć czasami dodaje uroku.

 

Z rzeczy edycyjnych (a jest tego trochę):

Pod koniec marca, w słoneczną środę, w samo południe, wszedł do autobusu linii sto siedemnaście człowiek w ciężkim zimowym palcie z przedziwną lampą, która, gdyby nie abażur zdradzający jej prawdziwą funkcję, wyglądałaby raczej jak wieszak na ubrania.

Bardzo długie to pierwsze zdanie i sporo w nim “w”.

Owym człowiekiem był średnio zadowolony z życia, można by rzec, że raczej nieszczęśliwy jegomość, który pragnąc zostać w życiu artystą, pił zdecydowanie za dużo alkoholu.

Powtórzenie. Przekreślone zbędne imho. Co innego miałby pić?

Nie dostrzegał on oczywistych zależności, że to właśnie uzależnienie uniemożliwia mu prawdziwy kontakt z innymi, czy odnalezienie osoby, którą mógłby pokochać, a świat,(+) w którym żyje pełen jest równie nieszczęśliwych i samotnych osób.

Kolejne bardzo długie zdanie. Powtórzenie i brakujący przecinek imho.

Więc zamiast zostać wybitnym artystą, został ubogim pijakiem, który czasem podejmował się renowacji mebli z PRL-u nadając im drugie życie.

Coś tu jest nie tak.

A to, co nadawało jej właściwy wygląd był abażur, który potrącony przez któregoś z pasażerów spadł z łoskotem na podłogę. → A tym, co nadawało jej właściwy wygląd był abażur, który potrącony przez jednego z pasażerów spadł z łoskotem na podłogę.

Oraz powtórzenie.

W tym miejscu należy wtrącić, że miało to miejsce w czasie, gdy autobus linii sto siedemnaście jeszcze jeździł z Gocławia na Wilanów, będąc najdłuższą linią miejską w Warszawie.

Co to ma do rzeczy?

Pani Natalia wracała z oczami pełnymi łez, bo wracała od swojej chrześnicy, którą zapewne widziała po raz ostatni w życiu. Dziewczynka cierpiała na nieuleczalną chorobę i należało spodziewać się najgorszego. Śmierć mogła nadejść w każdym momencie. W związku z tym Pani Natalia czuła się jak podczas złego snu, z którego nie sposób się obudzić. Nikt, kto nie przeżył równie tragicznej straty, prawdopodobnie nie będzie w stanie sobie wyobrazić w jakim stanie znajdowała się Pani Natalia w tym momencie. Całości dramatyzmu dodawał fakt, że dziewczynka oddała Pani Natalii swoją ukochaną rybkę, bojownika imieniem Ryszard.

Ryszard żył całe życie w szklanej kuli, która leżała na kolanach Pani Natalii.

Panią Natalię warto by jakoś urozmaicić. Oraz logika, jakie przeżycie straty, kiedy pacjent jeszcze żyje?

Popchnięta lampą Pani Natalia potrąciła szklaną kulę, która zsunęła się z jej kolan uderzyła w podłogę i rozsypując się na drobne kawałeczki, → Popchnięta lampą Pani Natalia potrąciła szklaną kulę, która zsunęła się z jej kolanuderzyła w podłogę, rozsypując się na drobne kawałeczki,

Jedną z pasażerek oblanych wodą ze stłuczonej kuli była Marzena. Wracała ona ze spotkania ze swoją przyjaciółką, a może właściwej byłby powiedzieć byłej przyjaciółce, która uwiodła jej byłego już chłopaka.

Powtórzenia. I logicznie coś tu zgrzyta.

 

Dobra, póki co tyle, bo mnie żona goni. Jutro postaram się wpaść ponownie i dokończyć. Przydałaby się beta, bo jest nad czym pracować. Ale nie łam się, czytaj i poprawiaj, nie od razu Kraków (lub Warszawę) zbudowano.

 

Pozdrawiam!

 

 

 

I dalej:

Marzena pojechała do niej aby wygarnąć jej swoje żale, wywrzeszczeć złość, która od tygodnia tkwiła jej w gardle i uniemożliwiając jej normalność, cokolwiek by przez nią rozumieć. → Marzena pojechała do niej aby wygarnąć jej, wywrzeszczeć złość, która od tygodnia tkwiła jej w gardle uniemożliwiając normalne funkcjonowanie.

Może tak lepiej.

Wracała do siebie do domu, czyli mieszkania, w którym mieszkała ze swoją współlokatorką, którą do dziś również uważała za przyjaciółkę.

3 x do; masło maślane

Może lepiej: Wracała do domu i współlokatorki, którą dotąd uważała za przyjaciółkę.

Jak się jednak okazało podczas rozmowy, mającej być kłótnią, która jednak kłótnią się nie okazała, jej współlokatorka o wszystkim wiedziała.

Nie rozumiem zdania.

Więc w momencie, gdy woda z kuli Ryszarda oblała jej materiałowe buty i spodnie, złość Marzeny eksplodowała. → Więc gdy oblała ją woda z rozbitej kuli, Marzena eksplodowała.

Gdy Marzena zaczęła krzyczeć, Pani Natalia zupełnie straciła nad sobą panowanie i rozpłakała się w głos, wyrzucając w i tak już gęste od krzyku powietrze, jeszcze gęstszy szloch. → Gdy Marzena zaczęła krzyczeć, Pani Natalia zupełnie straciła nad sobą panowanie i rozpłakała się w głos, wyrzucając w i tak już gęste od krzyku powietrze, jeszcze gęstszy szloch.

Powtórzenie

Oczywiście nie znał prawdziwej przyczyny jej rozpaczy, więc mówił, że nic się nie stało, żeby się uspokoiła i tego typu podobne banały.

Powtórzenie. To zdanie brzmi dziwnie, zwłaszcza końcówka.

 

Hmmmm, tu w prawie każdym zdaniu jest co robić imho. Chyba, że to celowe…

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

No cóż, ToMyszu, opisałeś specyficzne zajście, które wydarzyło się w autobusie, ale tak po prawdzie, to nie bardzo wiem, co miałeś nadzieję opowiedzieć. W dodatku brakło fantastyki.

Linia 117 jest napisana bardzo źle, ale ponieważ nie odpowiadasz na komentarze i nie poprawiasz usterek, łapankę ograniczyłam do zaledwie kilku uwag.

 

Pił go aby nadać swemu życiu magii i nie­sa­mo­wi­to­ści, bo bez niego było ono prze­raź­li­wie sa­mot­ne i pełne nie­do­stat­ku. Nie do­strze­gał on oczy­wi­stych za­leż­no­ści, że to wła­śnie uza­leż­nie­nie unie­moż­li­wia mu praw­dzi­wy… ―> Nadmiar zaimków.

 

po­pchnął Panią Na­ta­lię… ―> …po­pchnął panią Na­ta­lię

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy si do kogoś listownie.

 

Pani Na­ta­lia wra­ca­ła z ocza­mi peł­ny­mi łez, bo wra­ca­ła od… ―> Brzmi to fatalnie.

 

Ry­szard żył całe życie w szkla­nej kuli… ―> Jak wyżej.

 

żadne stwo­rze­nie nie po­win­no być same w tak małej i nie cie­ka­wej prze­strze­ni. ―> …żadne stwo­rze­nie nie po­win­no być samo w tak małej i niecie­ka­wej prze­strze­ni.

 

A Bo­jow­nik jest bar­dzo ak­tyw­ną rybą. ―> A bo­jow­nik jest bar­dzo ak­tyw­ną rybą.

 

Wra­ca­ła ona ze spo­tka­nia ze swoją przy­ja­ciół­ką, a może wła­ści­wej byłby po­wie­dzieć byłej przy­ja­ciół­ce, która uwio­dła jej by­łe­go już chło­pa­ka. Ma­rze­na po­je­cha­ła do niej aby wy­gar­nąć jej swoje żale, wy­wrzesz­czeć złość, która od ty­go­dnia tkwi­ła jej w gar­dle i unie­moż­li­wia­jąc jej nor­mal­ność, co­kol­wiek by przez nią ro­zu­mieć. ―> Zaimkoza. Powtórzenia.

a może wła­ści­wej byłby po­wie­dzieć byłą przyjaciółką

 

ob­la­ła jej ma­te­ria­ło­we buty i spodnie… ―> Co to znaczy, żer buty i spodnie były materiałowe?

 

mło­dzie­żo­wym mi­strzu pol­ski w bok­sie. ―> …mło­dzie­żo­wym mi­strzu Pol­ski w bok­sie.

 

pa­trząc na scenę… ―> …pa­trząc na scenę

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka