Halina przejęła sklep w spadku po śmierci męża. Zbyszek, przekonany o opłacalności tak karkołomnej inwestycji, miesiąc przed śmiercią przeznaczył większość wspólnych oszczędności na zakup ogromnych ilości kolorowych fatałaszków.
Sklep był mały, dopiero co założony, i miał stanowić dodatkowe źródło dochodu. Zbyszek, jako bardziej obeznany ze sprawami finansowymi, zamierzał go prowadzić jednoosobowo, szczególnie że ona nie miała bladego pojęcia o handlu. Los zdecydował jednak inaczej.
Na pewno dużym ułatwieniem był fakt działalności jedynie online, w internecie. Dawał Halinie możliwość pracy w sklepie głównie nocami, gdyż za dnia próbowała jakoś utrzymać rodzinę, ogarnąć dom, opłacić wszystkie zaległe podatki oraz pozałatwiać kwestie związane ze śmiercią męża. A tych było co niemiara.
Portal, na którym Zbyszek wystawił dziecięce ubrania, pobierał makabrycznie wysoką prowizję. Z pewnością pozytywem był fakt, że nie trzeba było codziennie otwierać sklepu o określonej godzinie i użerać się z kapryśnymi klientami dotykającymi towarów spoconymi dłońmi. To były te dobre strony. Niestety, pojawiły się i złe.
Dwa dni przed Wigilią kurier przywiózł kolejne trzy paczki. Zwroty. Niby normalna rzecz, czasem się przecież zdarzały, choć ostatnio jakby nieco częściej, ale po spojrzeniu na nie Halinie na moment zaparło dech. Wszystkie były paczkami pobraniowymi, wielkogabarytowymi. Nie licząc samych materiałów na opakowanie tych rzeczy tak, aby nie uległy zniszczeniu w transporcie, opłata za pobranie wyniosła bardzo dużo, a firma przewozowa akurat nie tak dawno podwyższyła drastycznie ceny wszystkich przesyłek.
Odbiorca, jak się okazało, ta sama osoba, z nieznanych powodów odmówiła ich przyjęcia. Widać było po śladach oraz pieczątkach i napisach na naklejonych etykietach, że kilkakrotnie podejmowano bezskuteczne próby ich dostarczenia, rzucając paczkami po zmoczonych, zaśnieżonych miejscach.
Tych ubrań na pewno nikt już nie zakupi jako nowe, pełnowartościowe, a takimi przecież jeszcze do niedawna były.
Załamana kobieta zdecydowała, że tym razem nie zostawi tak sprawy i będzie interweniować. Zbyt wiele pieniędzy straciła ostatnio przez podobne zwroty. Zadzwoniła najpierw do kupującego, który wreszcie odebrał. Głos młodego mężczyzny wyrażał zaskoczenie połączone z niezadowoleniem, kiedy wyjaśniła mu powód rozmowy.
– Nie wiem, o czym pani mówi, ale sprawdzę i oddzwonię.
Odczekała cztery godziny, starając się zająć domowymi obowiązkami i wykonując inne połączenia, po czym ponownie wybrała jego numer.
– Kobieto, zbliżają się święta! Wszyscy życzą sobie zdrowia i szczęścia. Nie masz większych problemów? – zapytał zdenerwowany.
– Obiecał pan, że się dowie i oddzwoni. – Udawała, że nie usłyszała niegrzecznego tonu. – Czy mogłabym poznać powód nieodebrania tylu zamówionych paczek?
– No, dowiedziałem się, tylko zadzwonić nie zdążyłem. Jestem zajęty – prawie wrzasnął do słuchawki. – Paczki nie zostały odebrane.
– Tyle wiem. To ja pana o tym poinformowałam. Po co je pan kupował?
– To nie ja. Byłem za granicą i dopiero dziś wróciłem do kraju. Ktoś inny logował się i skorzystał z moich danych. – Ton głosu wcale nie brzmiał przekonująco.
– W jakim celu?
– Pojęcia nie mam!
– A zatem nie poznam powodu nieodebrania tylu zamówionych przez państwa paczek?
– Nie.
– Czemu?
– Co za ludzie! – krzyknął znowu ze złością. – O co ci chodzi, wariatko?! O głupie kilkanaście złotych? Bo chyba więcej taka paczka nie kosztuje, co? Mogę ci je oddać! Zadowolona?! – dodał z szyderstwem. – Toż to skandal! – Rzucił słuchawką.
Halina westchnęła ciężko i wybrała numer odbiorcy paczki, jaki odczytała na stronie portalu sprzedażowego. Był inny, zatem najprawdopodobniej, jeśli wierzyć poprzedniemu rozmówcy, to ta druga osoba logowała się na cudze konto podczas internetowych zakupów.
W telefonie usłyszała roześmiany głos młodej kobiety, droczącej się ze śmiejącym w tle mężczyzną.
– Cii… to ona! Tak, słucham? – dodała, udając powagę.
– Dzień dobry. Rozmawiałam już z kupującym, panem Markiem Nowakiem, ale on twierdził, że nie wie o niczym. Sugerował, abym spytała panią, Maję Kowalską, bo to pani logowała się na jego konto, aby dokonać zakupu, wskazując siebie jako odbiorcę. Czy to pani zamówiła tydzień temu w naszym sklepie ubrania dziecięce na łączną kwotę dwóch tysięcy siedmiuset złotych w trzech przesyłkach pobraniowych, kosztujących w sumie dodatkowo prawie sto złotych?
– Aha – potwierdziła tamta.
– Czy mogłabym poznać powód odmowy odebrania ich od kuriera?
– Wie pani, to nie tak – zaczęła kłamliwie dziewczyna, z trudem tłumiąc śmiech. – Zamówiłam dla dziecka na święta i Nowy Rok. Kurier mnie nie zastał, a potem to już nie wiem, czemu nie przywiózł ich ponownie.
– Pytałam w firmie przewozowej. Powiedziano mi, że kurier przywoził je pod wskazany adres kilkakrotnie i za każdym razem zastawał odbiorcę, lecz konsekwentnie nie zgadzała się pani na zadeklarowane wcześniej opłacenie i przyjęcie paczek.
– Cóż, ani nie potwierdzę, ani nie zaprzeczę – wygłosiła rozbawiona dziewczyna.
– Rozumiem, że pani nie jest już zainteresowana tym zakupem?
– Powiedziałam chyba wyraźnie, że to na święta, nie?! – stwierdziła opryskliwie Maja. – Kupiłam w międzyczasie ładniejsze, więc tamte mi niepotrzebne – dodała jeszcze złośliwie i zakończyła rozmowę.
Halina na moment chwyciła się za serce i zaczęła szybciej oddychać, patrząc na trzy porozrywane, zwrócone przesyłki. Potem przeniosła wzrok na spakowane starannie ubrania, w których Zbyszek utopił wszystkie ich oszczędności. Jak tak dalej pójdzie, zamiast liczyć zyski, będziemy ponosili same straty – pomyślała.
Uspokoiła się dopiero po jakiejś godzinie.
***
– Chodź tu do mnie, stęskniłem się… – powiedział, mrużąc oczy.
Maja ze śmiechem przytuliła się do jego ramienia.
Był wigilijny ranek i za oknem sypał obficie śnieg. Telefon wyrwał ją z półsnu, w jaki zaczęła z przyjemnością zapadać.
– Dzień dobry – usłyszała głos starszej kobiety.
Przez moment wydawało jej się, że kiedyś go już słyszała, ale nie miała czasu, aby zastanowić się dłużej.
– Dzień dobry. O co chodzi? – zapytała ze śmiechem, bo Marek namiętnie całował jej szyję.
– Czy pani na pewno nie chce tych przesyłek? – głos nieznajomej wydawał się drętwy i bez wyrazu.
– Dasz mi wreszcie spokój z tymi paczkami, chora jędzo?! – zawołała rozwścieczona do telefonu. – Odwal się ode mnie!
– Proszę tak się do mnie nie zwracać. Mogłabym być pani babką! – powiedziała starsza kobieta z cieniem groźby.
– Wypad! – krzyknęła Maja, zrywając się z łóżka.
Marek, zorientowawszy się, kto dzwoni, wyrwał z ręki dziewczyny telefon.
– Odwal się, stara wariatko, bo popamiętasz! – zawołał do słuchawki.
– Coś pani powiem, Maju… – kontynuowała spokojnie Halina.
– Czekaj, dam głośniej… – Marek rozbawiony nacisnął stosowny przycisk.
– Urocza ta pani jasnowłosa, błękitnooka dziewczynka, Zuzia – powiedział powoli głos kobiecy. Brzmiał lodowato i złowrogo.
Oboje popatrzyli po sobie, przestając się uśmiechać.
– Co takiego?
– I chłopczyk też ładnie się zapowiada – mówiła z szyderstwem. – A to dopiero pierwszy miesiąc. Już wybrała pani imię. Mateusz, prawda? Śliczne imiona dla ślicznych dzieci.
– Chłopczyk? Jesteś w ciąży? – zapytał szeptem zszokowany Marek.
– Miałam ci powiedzieć podczas uroczystej wieczerzy dziś wieczorem – powiedziała z niepewnym uśmiechem Maja, równie zaskoczona słowami nieznajomej.
– Tak… – brzmiał dalej głos z telefonu. – Wesołych świąt zatem życzę i dużo zdrowia dla maluchów, bo z pewnością będzie im teraz bardzo, bardzo potrzebne!
– Co?! Coś ty powiedziała, jędzo? – zawołał rozwścieczony Marek, widząc bladą twarz dziewczyny, ale właścicielka sklepu zakończyła rozmowę.
– Niech ją szlag! – krzyknęła rozjuszona Maja i rzuciła z całą siłą telefonem, rozbijając go o ścianę. – Skąd ona wiedziała o ciąży? I o płci? I o wybranym imieniu? Wczoraj zrobiłam test, nie byłam jeszcze u żadnego lekarza, to dopiero pierwszy miesiąc. Dopiero miesiąc… – powtarzała, jak w transie.
Zanim zdążyli ochłonąć, usłyszeli cichy płacz dochodzący z pokoiku Zuzi. Pobiegli tam.
Dwulatka stała w łóżeczku, cała zalana krwią. Trzęsące się ciałko było sine. Przerażona Maja doskoczyła do córeczki, biorąc ją ostrożnie na ręce i zawołała do partnera:
– Dzwoń po karetkę!
Podnosząc córkę, poczuła nagle silny, przeszywający ból. Krzyknęła i mimowolnie upuściła płaczącą Zuzię na dywan, łapiąc się za brzuch. Wrzask małej to ostatnia rzecz, jaką pamiętała. Upadając, straciła przytomność.
***
Obudziła się w szpitalu. Była noc. Obok na sąsiednim łóżku spał ktoś, miarowo oddychając. Z sąsiedniej sali dobiegały kobiece łkania.
Maja próbowała się podnieść lub chociaż poruszyć, ale przeszywający ból brzucha uniemożliwił to, nie wspominając o spętanych kroplówkami rękach. Kilkakrotnie bezskutecznie starała się wezwać pielęgniarkę. Wołaniem zbudziła jedynie niezadowoloną sąsiadkę, która demonstracyjnie zakaszlała, wstała, zapaliła światło, włożyła niedbale szlafrok i wyszła, zamykając za sobą szczelnie drzwi.
Po kilkunastu minutach wróciła, po czym położyła się, a zaraz za nią przybyła młoda pielęgniarka.
– Jak się pani czuje? – zapytała Maję, dotykając jej czoła.
– Boli mnie – wyszeptała, płacząc. Łzy spływały na poduszkę.
– Musi pani teraz odpoczywać.
– Co z dzieckiem?
– Spokojnie, rano porozmawia pani z lekarzem.
– Ja muszę wiedzieć teraz! – krzyknęła nagle, unosząc głowę.
Pielęgniarka ciężko westchnęła.
– Dziecko straciła pani, podnosząc córkę. Nie powinna pani dźwigać niczego ciężkiego, przecież pani wiedziała, że każda kolejna ciąża będzie zagrożona. Lekarz, prowadzący poprzednią, uprzedzał panią jeszcze tu, w szpitalu.
Maja zaczęła głośno płakać. Nagle uświadomiła sobie, że nie wie nic o dziewczynce.
– Gdzie jest Zuzia?
– Proszę wypoczywać.
– Niech mi pani powie, co z córką!
– Tata jest przy niej.
– Marek?
Pielęgniarka kiwnęła głową i szybko wyszła, gasząc światło.
Maja nie mogła spać. Ciągle myślała o telefonach tamtej kobiety i jej słowach dotyczących dzieci. Wyobrażała ją sobie jako starą, szkaradną wiedźmę, stojącą przy bulgoczącym kotle niczym bajkowa Baba Jaga.
Świt przyszedł późno. Było Boże Narodzenie.
Obchód lekarski odbył się szybko, ponieważ każdemu z personelu szpitala spieszyło się po nocnym dyżurze do domu.
Maja dowiedziała się tylko, że dziecko straciła już wcześniej, kiedy upadła i zemdlała. Marek wezwał pogotowie, lecz najpierw zajęto się ratowaniem małej. Potem do szpitala zabrano i ją. Teraz miała czekać na zabieg.
Tymczasem koło południa kobietę z sąsiedniego łóżka odwiedzili krewni. Śmiali się i całowali ją, gratulując świetnie rozwijającej się ciąży i patrząc z politowaniem na leżącą obok dziewczynę, która nadal była sama.
Wypytywane pielęgniarki odpowiadały niechętnie, nikt nie chciał udzielić jej informacji o córce ani partnerze. Próbowała zasnąć. Pytała sama siebie, czy to możliwe, aby nagle ich szczęśliwą rodzinę zniszczył jeden telefon od nieznajomej. Czy to jej klątwa zakończyła radość świąteczną, która jeszcze kilkanaście godzin wcześniej panowała w ich domu? Czy w ogóle realnym jest takie zdarzenie? A może to obłęd, w jakim znalazła się po upadku?
W drugi dzień świąt Maję czekał zabieg operacyjny oczyszczenia, jak nazwał go dyżurujący lekarz, prowadzący jej poprzednią ciążę. Po nim samopoczucie było coraz gorsze. Wpadła w jakieś odrętwienie.
Szukając telefonu przypomniała sobie, że zniszczyła go. Nie pamiętała numeru do Marka, bo niedawno go zmienił. Nie wiedziała, jak skontaktować się z kimkolwiek bliskim. Pytała personel o Zuzię, ale powiedziano jej tylko, że córka została zawieziona do szpitala dziecięcego.
***
Po tygodniu Maja dostała wypis. Zdawkowe słowa na kartce papieru wskazywały na jednoznaczną przyczynę poronienia.
Dostawszy się do domu taksówką, ze zdumieniem zobaczyła otwarte drzwi wejściowe. Weszła niepewnie. Marek spał na łóżku, odwrócony plecami do drzwi. Obok na mocno poplamionym dywanie leżało chyba z dwadzieścia butelek po piwie i wódce. Wszędzie śmierdziało alkoholem i potem.
Kroki Mai zbudziły go na tyle, że odwrócił głowę.
– O, jesteś – wymamrotał.
– Czemu nie byłeś u mnie? – powiedziała zszokowana z pretensją w głosie.
– Co? – zapytał, jakby nie rozumiejąc.
– Straciłam syna! – powiedziała, płacząc. – Nie pojawiłeś się tam ani razu! Jak mogłeś?! To przecież było także twoje dziecko!
– Serio? – zapytał, podnosząc się lekko i patrząc na nią z wyrzutem. – Moje?
– Jak możesz w ogóle o to pytać? – powiedziała, siadając na krześle i płacząc.
– Nie wiem, co mam myśleć. Nic mi nie powiedziałaś.
– Przecież chciałam. Przysięgam ci, że i Zuzia, i Mateuszek… Zaraz. Gdzie jest Zuzia?! – Rozejrzała się nagle z przestrachem.
– Jest na OIOM-ie. Jak powiedział ordynator: Na tym etapie niczego więcej zrobić nie możemy.
– Na… Na OIOM-ie?! Co się stało? – Podbiegła do niego i zaczęła szarpać za ramiona.
– Krwotok wewnętrzny i wstrząs mózgu. Powiedziano mi, że to tętniak. Zasłabła i dodatkowo uderzyła się podczas upadku.
Maja opadła bezwładnie na łóżko obok siedzącego Marka.
– To niemożliwe. Przecież Zuzia nie miała tętniaka – wyszeptała cicho.
– A jednak.
– Muszę do niej jechać!
– Nie ma sensu. Byłem przy niej przez kilka dni. Stan krytyczny, lekarze dają jej najwyżej parę godzin. Nie poznaje już nikogo.
– To ta kobieta – powiedziała nagle zdecydowanym głosem. – Musimy ją odnaleźć. Prosić o cofnięcie uroku. Ona rzuciła klątwę na naszą rodzinę!
– Odbiło ci? Nie bądź śmieszna! Nie ma czegoś takiego, jak klątwa! – popatrzył na nią, jak na obłąkaną. – To nie średniowiecze!
– Opowiadała o Zuzi, jakby ją widziała. Znała wybrane imię nienarodzonego dziecka. A nawet płeć. Wiedziała o nim, choć nikomu nie mówiłam o ciąży. Powiedziała, że zdrowie będzie dzieciom teraz bardzo potrzebne. Sam to słyszałeś. Jej głos. Mści się za swoje przeklęte paczki! Musi być złym duchem.
– Czy ty siebie słyszysz? Złe duchy są w bajkach, nie w życiu! – krzyknął, spoglądając na nią zimnym wzrokiem.
– Daj mi swój telefon!
– Po co?
– Tam jest zapisany ten numer. Zadzwonię do niej.
Zanim zdążył zareagować, Maja pochwyciła komórkę Marka, leżącą na pobliskiej szafce.
– Oddawaj! – Rzucił się ze złością.
Popatrzyła na niego oburzona, odwróciła się i zaczęła szukać numerów z zapisanych rozmów.
– Dziwne… – przeglądała szybko pamięć w telefonie, przesuwając palcami wers za wersem. – Wszystkie rozmowy i numery sprzed Wigilii są wykasowane.
– Niemożliwe. – Wziął telefon. – A nawet gdyby tak było, jakie to ma znaczenie? Nie ma czegoś takiego, jak klątwa! – powtórzył mocnym głosem.
– Znajdę ją. – Maja podbiegła do komputera. – Kupowałam ubranka dla Zuzi kilka tygodni temu. Muszą być zapisane te dane.
Szukała gorączkowo przez ponad pół godziny.
– Wszystko zniknęło. – Spojrzała na Marka z wyrazem oszołomienia na bladej twarzy. – Jakby ten zakup nigdy nie doszedł do skutku. Jakby tego sklepu ani moich trzech zamówień wcale nie było. Nic nie rozumiem. Gdybym tylko mogła raz jeszcze skontaktować się z tą kobietą… Prosić o szansę… Oddałabym wszystko, aby móc jeszcze raz zobaczyć te paczki. – Zaczęła znowu płakać.
Nagle zadźwięczał telefon chłopaka. Marek odebrał:
– Tak, słucham? Tak, to ja. Przy telefonie. – Mężczyzna chwilę nasłuchiwał, po czym zamarł i wbił oczy w partnerkę. – To ze szpitala – powiedział do niej załamanym głosem, ocierając pojawiające się błyskawicznie łzy. – Zuzia…
***
Maja obudziła się zdenerwowana. Dzwonek wyrwał ją z koszmaru. Schodząc na dół, czuła dziwne mdłości. Nie zdążyła jednak zastanowić się nad tym dłużej, bo zobaczyła stojącego w otwieranych drzwiach kuriera, trzymającego pod pachami trzy pokaźne paczki.
– Ostatnia szansa, pani Kowalska. W przypadku odmowy odbioru i opłacenia przesyłek, dziś wrócą do nadawcy.
Dziewczyna spojrzała nieprzytomnie na adres:
Halina Leśniewska
Ubranka dla Milusińskich
i numer telefonu.
– Biorę! – krzyknęła, zaskakując tonem nawet siebie.
Nagle popatrzyła uważniej na kuriera. Nad prawą kieszenią służbowego stroju zauważyła napis CZAS.
– Pan chyba jest tu pierwszy raz, prawda? Nasz stały dostawca wygląda inaczej.
– Rzeczywiście. – Starszy pan uśmiechnął się i spojrzał w oczy zdezorientowanej dziewczyny. – Los dał ci wyjątkową szansę, Maju – powiedział, poważniejąc. – Tylko jeden raz w życiu. Nie zmarnuj tego. Wiemy o tym tylko my dwoje, nikt inny – dodał szeptem.
Kobieta znieruchomiała i spoglądała niepewnie na staruszka, który znowu przybrał pogodny wyraz twarzy i układał starannie przesyłki na progu.
– Mamo, kto to? – Zaspana Zuzia wybiegła z pokoiku i w piżamce schodziła ze schodów.
– Zuziu, moja kochana! Pan przywiózł ci śliczne ubranka. – Zapłakana Maja próbowała wziąć ją na ręce, jakby chciała zatrzymać jak najdłużej tę chwilę, nie wierząc jeszcze w nieprawdopodobne szczęście, które otrzymała.
– Ejże, ostrożnie, pani mamo – powiedział słodko stojący za córeczką Marek, podnosząc dwulatkę na swe barczyste ramiona. – Proszę nie zapominać o drugim potomku! – dodał żartobliwie.
Maja dotknęła brzucha. Był większy. Zamknęła oczy i z ulgą powiedziała szeptem:
Dziękuję!