Nikogo to nie obchodzi
Szpital w porze odwiedzin pełen był zatroskanych rodziców, zmartwionych małżonków i dzieci nie mogących usiedzieć na miejscu. To świetnie. Pielęgniarki nie kłopotały się zadawaniem pytań, kiedy obchodziłem piętro po piętrze. Nawet mnie nie zauważały – stałem się jedną z dziesiątek twarzy pojawiających się i znikających z zasięgu wzroku.
– Nie teraz, mama rozmawia – kobieta idąca z naprzeciwka zdyscyplinowała chłopca, którego ciągnęła za sobą. Ramieniem przyciskała telefon do policzka. Dzieciak jedną dłonią uczepił się matki, a w drugiej trzymał lizaka.
Kiedy ich minąłem, lizak zniknął z jego ręki i pojawił się w moich ustach, zanim dzieciak w ogóle się zorientował. Prosty akt codziennego zła poprawił mi humor i dodał pewności. Nikt nie zareagował, wszyscy zajęci byli swoimi problemami, albo udawali, że nic nie widzą.
Postępujący uczciwie myślą, że gdy tylko złamią zasady, zostaną naznaczeni piętnem. Że ludzie odsuną się od nich jak od trędowatego, że będą wytykani palcami. Nie czystość serca, tylko wstyd i strach prostują kręgosłupy moralne.
Zresztą, dzieciakowi strata wyjdzie na dobre. Uniknie próchnicy i na pewno będzie lepiej pilnować swoich rzeczy. W tamtej chwili tylko jęczał i szlochał, próbując wskazać mnie poirytowanej matce, ale na próżno, bo już skręciłem w boczny korytarz.
– Pani go uciszy, tu ludzie czekają! – zawołała emerytka w fioletowym berecie siedząca pod jednym z gabinetów.
Zaczęło się, pomyślałem rozbawiony.
Choć tak naprawdę zaczęło się dużo wcześniej.
Jak dobrze być złym
Był dwudziesty trzeci września. Chudy, przygarbiony urzędnik pocztowy w spranej błękitnej koszuli z przykrótkimi rękawami trudził się, by odnaleźć paczkę, a facet w okienku czekał, bębnił palcami o blat i klął pod nosem, jak to poczta schodzi na psy.
Urzędnik drugi raz przeszukał wszystkie kąty. Bez skutku. I sam zaczął kląć pod nosem na swój los. Ten urzędnik to ja sprzed sześciu miesięcy.
– Nie możesz znaleźć? Może czas zrobić porządek na zapleczu? – kierownik specjalnie mówił tak głośno.
– Pewnie któryś listonosz wziął przez pomyłkę – odparłem, ale tamten już stanął w okienku, już zaczął przepraszać za to, że moje szukanie tak długo trwa i prosić, by mężczyzna wrócił po południu.
Zawsze mi to robił.
W zasadzie powinienem być mu wdzięczny.
Sprawdzałem paczki jedna po drugiej, wszystkie, bez względu ma rozmiar, pewien, że nie znajdę tej, której szukam. I rzeczywiście, nie znalazłem jej. Za to znalazłem inną, którą jakimś cudem wcześniej musiałem ominąć. To, co pierwsze rzuciło mi się w oczy, to brak znaczka. Później zauważyłem, że nie ma też adresata, a w miejscu adresu nadawcy ktoś wpisał tylko trzy słowa: Biuro Zła Codziennego.
Powinienem oddzielić ją od pozostałych, potem pokazać kierownikowi, żeby mógł wciskać mi kit o tym jak ciężko pracuje, a musi marnować czas na niezaadresowane przesyłki. Dobrze wiedziałem, co się wtedy stanie. Gdy tylko zamkną się drzwi, otworzy paczkę i jeśli będzie w niej cokolwiek wartościowego – zabierze to dla siebie. W innym wypadku zawartość wyląduje w koszu.
Miałem lepszy pomysł.
*
Do końca zmiany nie mogłem przestać myśleć o przesyłce.
Padało. Silnik samochodu znów nie odpalił, więc kopnąłem gniewnie w oponę i zostawiłem grata na parkingu. Kurczowo ściskając ukrytą pod płaszczem torbę, by przypadkiem ulewa nie zniszczyła jej zawartości, ruszyłem na przystanek.
Zająwszy jedyne wolne miejsce w autobusie obok pochrapującego menela w fioletowym szaliku, walczyłem z pokusą, by już teraz otworzyć przesyłkę. Czułem jednak na karku podejrzliwe spojrzenia ludzi za mną, śledzących każdy mój ruch. Teraz wiem, że to absurd, ale wtedy byłem innym człowiekiem.
Dopiero gdy przekręciłem klucz w zamku i oparłem się o frontowe drzwi, bezpieczny we wnętrzu wynajmowanego mieszkania, pozwoliłem sobie na rozpakowanie przesyłki.
„Jak dobrze być złym – podręcznik dla początkujących” informował napis na okładce książki.
Zmarszczyłem brwi, przerzuciłem parę pierwszych stron. Wydawało się, że to nic specjalnego, ot, kolejny dziwny poradnik mający na celu wyciągnięcie kasy z kieszeni ludzi marzących o lepszym i szczęśliwszym życiu. Cisnąłem książkę na stolik i – nieco zawiedziony – zdjąłem płaszcz, a potem przeszedłem te cztery kroki dzielące przedpokój od kuchni kawalerki, by zagrzać wodę na herbatę.
Pojemnik był pusty. Ani jednej torebki.
No tak, miałem zrobić zakupy.
Zakląłem, nalałem sobie kranówki i padłem na kanapę. Tak się złożyło, że książka leżała tuż przede mną, więc sięgnąłem po nią z braku lepszego zajęcia.
„Czy potrafisz sam dać sobie własne zło i własne dobro, i swoją wolę zawiesić nad sobą jako prawo?” – cytat był początkiem przydługiego wstępu wypełnionego przypisami do niemieckich filozofów. Ciężkawe jak na piątkowe popołudnie, więc przewertowałem kilka stron, aż dotarłem do pierwszego rozdziału.
„Na początek, drogi czytelniku, chcielibyśmy przedstawić kilka głównych zasad dotyczących korzystania z podręcznika. Przede wszystkim nie omijaj rozdziałów. Każdy jest etapem na twojej drodze i bez odpowiedniego przygotowania istnieje ryzyko, że przerwiesz lekturę i zaprzepaścisz to, co już udało ci się uzyskać. Co najważniejsze – nie zaglądaj na ostatnią stronę przed czasem”, krzyczała do mnie książka pogrubioną czcionką, więc nie mogłem postąpić inaczej i od razu przeskoczyłem na koniec.
„Jeśli przeniosłeś się tutaj w trakcie lektury, to chcemy złożyć ci najszczersze gratulacje! Oto pierwsza, mamy nadzieję, że nie ostatnia, zasada, którą złamałeś. Sam przyznaj jakie to było uczucie?”
Zaśmiałem się w duchu. Niby oczywista, do bólu ograna socjotechnika, a jednak zadziałała.
„Idziemy o zakład, że jesteś uczciwym, szanującym przepisy obywatelem, który nigdy nie ukradł batonika z marketu”.
Żebyście wiedzieli, pomyślałem. Czy tak łatwo było odgadnąć rys psychologiczny przeciętnego czytelnika poradników? Miałem kilka w swojej biblioteczce, więc może znajdowałem się w grupie docelowej, pomyślałem wówczas, bo jeszcze nic nie wiedziałem o podręczniku – teraz, z perspektywy czasu, jestem przekonany, że to nie był zwykły przypadek.
„Teraz pomyśl, jak wielu znasz uczciwych i przykładnych? Czy któryś z nich dostał coś od losu w zamian? A co z tymi, którzy na co dzień postępują tak, jak im się podoba, nie zważając na takich jak ty – czy otrzymali zasłużoną karę?”
To musiała być jakaś neuropsychologiczna sztuczka, może coś w kolorze i kształcie czcionki, może zapach papieru albo zaszyty między wierszami przekaz podprogowy, ale sugestia była tak mocna, że zobaczyłem przed oczami swojego przełożonego, który uśmiecha się arogancko.
„Więc teraz nie czekaj, tylko idź do sklepu i weź tego batonika!”
– Już lecę – prychnąłem i odłożyłem książkę na stół.
Włączyłem telewizor, przerzuciłem kilka kanałów nie znajdując niczego interesującego, a potem zerwałem się z miejsca, zarzuciłem płaszcz i wypadłem z mieszkania, jakbym miał jakieś niecierpiące zwłoki plany.
Najbliższy sklep był tuż za rogiem.
Za pierwszym razem tylko wszedłem i rozejrzałem się po półkach, ganiąc siebie za to, że w ogóle rozważałem tak głupi pomysł. Zawróciłem w połowie drogi do mieszkania, ale drugie podejście skończyło się na tym, że kupiłem paczkę fajek, chociaż rzuciłem palenie już tydzień temu. Wyszedłem na zewnątrz, zapaliłem jednego, potem następnego, potem zwymyślałem sobie od tchórzy.
Kiedy po trzeciej próbie wracałem do domu, przeżuwając kęs orzechowo-czekoladowej masy, czułem się jakbym odkrył nieznany wcześniej smak.
Tylko zapomniałem o herbacie.
Wszyscy są tacy sami
Zwiedzałem szpitalne korytarze od pół godziny, gdy trafiłem na chirurgię ogólną. Tak jak na innych oddziałach i tu nikogo nie było w recepcji. Chwała wiecznym niedostatkom personelu i przeładowanym grafikom pielęgniarek.
Zajrzałem do pierwszej z brzegu sali – podwójny pokój, w jednym łóżku staruszka, w drugim też staruszka, obydwie do siebie podobne jakby odciśnięte z tego samego wzorca wiekowych cierpiętnic. Pierwsza spała, druga otoczona była krewnymi.
Następna sala, kolejna i jeszcze jedna – podobny widok. Ludzie odbici na kalce, prowadzący takie same życia, przestrzegający tych samych reguł, tak samo ubrani, z takimi samymi wyrazami twarzy.
W piątej było zajęte tylko jedno łóżko, a na nim kobieta z kołnierzem stabilizującym kark, rękoma i jedną nogą w gipsie. Obok, na parapecie, stał wazon z kwiatami. Fioletowe tulipany. Lubię ten kolor. Mam wrażenie, że towarzyszy mi na każdym kroku. Podszedłem i wyjąłem bukiet.
Po przeciwnej stronie korytarza znalazłem tę, której szukałem.
– Alicja – wyszeptałem jej imię, podchodząc do łóżka.
Leżała nieprzytomna, podpięta do aparatury. Oddychała przez maskę. Ranę na klatce piersiowej skrywały bandaże. Alicja nie wyróżniała się urodą, ale i mnie nie sprawiało przyjemności spoglądanie w lustro. Nie miało to żadnego znaczenia.
Jak patrzeć, by nie być wypatrzonym
Kiedyś myślałem, że ludzie stają się źli pod wpływem traumatycznych przeżyć, trudnego dzieciństwa, albo choroby psychicznej. Może i tak jest. Moje życie nie wyróżniało się niczym szczególnym, dzieciństwo było równie kiepskie jak u większości tego pokolenia, chorób nie zdiagnozowano. Miałem za to podręcznik.
Pierwsze zadania i rozdziały przywodziły na myśl dziecinne figle albo proste złośliwości. Traktowałem je jak wyzwania. Niektóre były tylko punktami do odhaczenia na liście. Inne stanowiły prawdziwą przyjemność. Kiedy dodałem środka na przeczyszczenie do pocztowego dystrybutora wody, a kierownik napełnił z niego kubek, ledwo powstrzymałem triumfalny śmiech.
Okazało się, że małe codzienne zło jest przede wszystkim świetną zabawą.
Nieraz zaskakiwała mnie szczegółowość wskazówek, co robić by nie dać się złapać – całkiem jakby ktoś opisał miejsca, które znałem i ludzi, których spotykałem. Im więcej zadań wypełniłem, tym bardziej chciałem zaliczyć kolejne. Podręcznik wciągnął mnie bez reszty, zawładnął moimi myślami. Nie liczyło się nic innego, tylko kolejne zadanie.
Ale nie zawsze wszystko szło dobrze.
Czasem gryzło mnie sumienie. Wtedy wracałem do rozdziału „Jak nie myśleć o innych” i czytałem go raz po raz, aż milkły oskarżycielskie głosy w mojej głowie. Ważne było, by potrafić usprawiedliwić przed sobą każdy czyn. „To tylko drobiazg", „na biednego nie trafiło", „sam się prosił", „nie ja, to kto inny" i tak dalej – podręcznik zawierał wymówkę na każdą okazję.
Kilka razy musiałem uciekać. Szybko sporządziłem w głowie mapę najlepszych kryjówek, nieznanych przejść oraz ślepych uliczek i dziękowałem losowi za nakaz noszenia maseczek, na który narzekałem przez ostatnie cztery lata.
Banda łysoli w dresach pobiła mnie do nieprzytomności, kiedy próbowałem jednemu z nich zwędzić portfel. Efekt – dwa tygodnie bólu, nauczka na przyszłość by rozsądniej wybierać cele, zapis na kurs samoobrony i scyzoryk stale goszczący w kieszeni płaszcza. Nie zdał się na wiele, gdy kolejnym razem sprawy poszły źle.
Miałem ukraść samochód. Przygotowałem się dobrze, ćwiczyłem na własnym aucie otwieranie go bez kluczyków i uruchamianie silnika przez krótkie spięcie. Podręcznik zalecał, by na pierwszy raz wybrać stary model, bez tony elektroniki. Nie przestrzegł jednak, by nie wybierać klasyków z drogimi felgami i płomieniami wymalowanymi po bokach. Facet zastał mnie gmerającego przy zamku i od razu sięgnął po broń. Nie byłem specjalnie wierzący, ale jeśli nie Bogu miałbym dziękować za to, że właśnie wtedy schyliłem się po wytrych, który wypadł mi z rąk, to komu?
Uciekłem. Schowałem się w śmietniku niedaleko mojego bloku i wypatrywałem przez dobrą godzinę, czy nikt mnie nie śledzi. Nie śledził. Wyszedłem, otrzepałem ubranie z odpadków i wróciłem do domu z postanowieniem, że kończę z tym. Wziąłem książkę i najpierw chciałem ją wyrzucić, ale coś mnie powstrzymywało. Jakaś niewidzialna siła nie pozwalała zwolnić uścisku, kiedy stanąłem przed zsypem na śmieci. Ukryłem ją głęboko na samym dnie szafy i postanowiłem o wszystkim zapomnieć.
Wtedy trafiłem na kolejną przesyłkę.
*
– Wojtek, posortujesz paczki? Wczoraj przed końcem były tłumy.
To nowa kierowniczka. Przysłali ją po aferze z dystrybutorem. Dostaliśmy szesnaście skarg. Nielicho.
Nowa dla odmiany była uprzejma, ale i tak skończyło się na tym, co wcześniej. Polecone, ekonomiczne, ponad gabaryty, priorytety, wszystkie przerzucałem we właściwe dla nich miejsca, aż natrafiłem na taki sam pakunek co przed czterema miesiącami. Od razu wiedziałem, co to. Ten sam papier, takie same wymiary i waga. Rzut okiem na nadawcę i nie było wątpliwości. Biuro Zła Codziennego.
Czym ono właściwie jest? Dziwne, ale wcześniej w ogóle mnie to nie interesowało!
Szybko coś innego przykuło moją uwagę.
Miejsce na dane adresata było zapełnione.
*
Nacisnąłem przycisk obok drzwi, ale nie usłyszałem dzwonka. Zerknąłem jeszcze raz na paczkę – adres się zgadzał. Zapukałem. Nic. Spróbowałem jeszcze raz.
– Kto tam? – odezwała się kobieta po drugiej stronie.
– Pani Alicja Wolniewicz? Mam dla pani przesyłkę.
Chwila ciszy. Potem dźwięk odsuwanej sztaby zamka i skrzypienie otwieranych drzwi. W progu stanęła trzydziestolatka z przetłuszczonymi włosami i w brudnym dresie. Prawie wyszarpała mi pakunek.
– Pokwitować?
– Nie trzeba – odpowiedziałem i drzwi już miały się zamknąć, ale zdołałem je przytrzymać. – Ale gdyby chciała pani…
– Dziękuję. – Alicja pchnęła mocniej i zaryglowała drzwi.
– Dostałem taką samą książkę. Jeśli chcesz porozmawiać… zostawię swój numer telefonu – wołałem, pukając raz po raz, aż otworzyły się drzwi na końcu korytarza i wyjrzała z nich kobieta w fioletowym szlafroku. Ulotniłem się.
Nie zostawiłem kartki z numerem.
W domu nie mogłem przestać myśleć o Alicji. Wyglądała nędznie. Na pewno musiała być już na samym dnie… Paczka była zaadresowana do niej. Dlaczego? Adres był spoza rewiru naszej poczty. Jak tam trafiła? W książce powinien być numer telefonu wydawnictwa.
Wygrzebałem podręcznik z szafy i zerknąłem na pierwszą stronę. Nic. Żadnego numeru, zero adresu. Był za to spis treści – dziwne, że wcześniej go nie zauważyłem – ale nie obejmował całej książki. Kończył się kilka stron za miejscem, na którym skończyłem.
„Jak patrzeć, by nie być wypatrzonym” brzmiał tytuł ostatniego wymienionego rozdziału.
*
Obserwacja to zajęcie, któremu trzeba oddać się bez reszty. Nie ma miejsca na pracę, na sen, na spokojny posiłek – w każdej minucie każdej godziny trzeba być skupionym na celu. Poznać jego rytm dnia, ulubione miejsca, znajomych, krewnych, mocne strony i – przede wszystkim – słabości. W ten sposób wejdziesz z obiektem w bliższy związek.
Od tego zaczął się rozdział i trochę mnie to przeraziło. To zadanie było… złowieszcze. Niepodobne do wcześniejszych. A jednocześnie pozwalało mi bliżej poznać Alicję. Czułem, że przynależymy do jednej grupy, że to nas łączy. Od lat byłem sam i nawet nie planowałem tego zmieniać, ale w tamtej chwili, gdy znalazłem drugi egzemplarz podręcznika, coś się zmieniło.
Przez tydzień nie mogłem się zdecydować. Czytałem rozdział, odkładałem książkę z niesmakiem albo chowałem ją do szafy, po czym znów wyjmowałem. Kiedy już podjąłem decyzję, przeszedłem do układania planu.
*
Czternasty lutego. Dzień zakochanych. Tę datę wybrałem na początek obserwacji. Zaparkowałem pod blokiem Alicji około drugiej w nocy. Na dworze panował mróz, który zapuszczał swoje macki do rozgrzanego wnętrza auta, a gdy zgasiłem silnik, wziął mnie w swoje objęcia i tylko termos z gorącą kawą był dla mnie ratunkiem. Wokół brak żywej duszy. Dopiero po godzinie, kiedy – już przemarznięty – główkowałem, jak opróżnić pęcherz nie wychodząc z samochodu, samotny wędrowiec w fioletowej kurtce pojawił się opodal. Nie zwrócił na mnie uwagi i poszedł dalej, a ja czekałem, próbując zachować czujność. Nic przecież jeszcze nie wiedziałem o Alicji, więc istniało ryzyko, że prześpię moment jej wyjścia.
Cóż, porządne zło wymaga poświęceń.
Światło w oknie mieszkania zapaliło się przed czwartą, kiedy byłem w trakcie batalii z opadającymi powiekami. Ten widok natychmiast mnie rozbudził i w jednej chwili wszystkie pomysły, co robić dalej, wypadły mi z głowy, więc zaświeciłem latarkę i sięgnąłem po podręcznik. Odpowiedź była prosta i taka sama dla większości pytań: czekać. Okazało się, że to całe prześladowanie jest równie nudne co wędkarstwo.
W ciągu dziesięciu dni dowiedziałem się, że Alicja nie pracowała, kupowała tanie żarcie, nikt jej nie odwiedzał i ona nikogo nie odwiedzała, w ogóle rzadko wychodziła z domu, a jeśli już, to nocą lub nad ranem, by wykonywać zadania. I była w tym świetna. Szła jak burza przez kolejne rozdziały i obserwowanie jej dawało mi nie mniej satysfakcji, co bycie w centrum wydarzeń.
Później złapałem zapalenie płuc i musiałem przerwać obserwację. Druga naczelna zasada podręcznika mówiła, by nade wszystko przedkładać własne dobro. Jeśli tracisz przewagę, uciekaj, tylko zapamiętaj twarze swoich wrogów. Niestety, w tym przypadku wrogiem okazała się zima dziesięciolecia.
Śnieg ustąpił, nim udało mi się pozbierać i wyprosić jeszcze tydzień lipnego zwolnienia za symboliczną opłatą. Zaparkowałem blisko wcześniejszego miejsca, zgasiłem silnik i czekałem. Czekałem, czekałem, aż prawie nastał ranek, ale Alicja nie opuściła mieszkania. Żyjąc jeszcze chorobowym rytmem, nie miałem sił opierać się zmęczeniu, więc przymknąłem oczy. Tylko na chwilę, chwileczkę, parę sekund, jeden, dwa… Obudziło mnie pukanie w szybę. Po drugiej stronie okna zobaczyłem twarz Alicji.
– Stalkujesz mnie, prawda? – zapytała, nie oczekując odpowiedzi.
Nikt cię nie rozpozna
W sali Alicji nie było wazonu, więc kwiaty złożyłem na pościeli, tuż obok jej dłoni. Była nieprzytomna, nie zareagowała, kiedy chwyciłem ją za rękę.
– Kiepsko wyglądasz – wyszeptałem, przysiadłszy na skraju łóżka. Poprawiłem kosmyk opadający na jej czoło.
Na korytarzu wybuchło zamieszanie. Pojawiły się pielęgniarki, łóżko na kółkach z terkotem przejechało przez korytarz, a za nim kolejne. Ostatnimi czasy szpitale miały co robić.
Podszedłem do telewizora, wrzuciłem monetę i włączyłem odbiornik, by sprawdzić co mówią w lokalnych wiadomościach.
– Chyba ci to nie przeszkadza? – zapytałem. Alicji nawet nie drgnęła powieka.
– …pięć osób zostało rannych. – Prezenterka prowadziła właśnie relację i choć nie usłyszałem początku, mogłem się domyślić, że mówiła o niedawnych wydarzeniach. – Jeden z mężczyzn zginął na miejscu, dwaj z ciężkimi ranami postrzałowymi zostali przewiezieni do szpitala. Jest z nami w studio komendant stołecznej policji, komisarz Remigiusz Prońko. – Kamera zrobiła najazd na gładko ogolonego łysola, którego twarz była tak okrągła, że przypominała tarczę księżyca. – Panie komisarzu, to już czwarte podobne wydarzenie w ostatnich dniach. Jak skomentuje pan ten wzrost przestępczości?
– Na tę chwilę policja nie łączy ze sobą poszczególnych incydentów i prowadzi oddzielne postępowania w każdej ze spraw. Nie mamy podstaw, by sądzić, że są one w jakikolwiek sposób powiązane, a ich zbieżność w czasie traktujemy jako przypadkową koincydencję.
– Nic nie wiecie – prychnąłem.
– Policja apeluje jednak – kontynuował komisarz – by w ciągu najbliższych dni w miarę możliwości nie opuszczać swoich mieszkań po zmroku, nie pozostawiać dzieci bez opieki, przynajmniej, dopóki część poszukiwanych przestępców nie zostanie złapana.
– Przypominamy – wtrąciła się prezenterka, a twarz policjanta została zastąpiona przez nagranie z kamer jednej ze stacji benzynowych – jeżeli ktokolwiek rozpoznaje sprawców wczorajszego napadu, proszony jest o kontakt z policją. Rysopis przestępców to: kobieta, biała, szczupła, około trzydziestki, blond włosy; mężczyzna, szczupły, biały, około trzydziestki, blond włosy. Jeżeli ktokolwiek posiada informacje…
Wyłączyłem telewizor, uśmiechając się do siebie.
Nagranie było takiej jakości, że nie rozpoznałaby mnie nawet własna matka. Zresztą nie było takiego ryzyka, już trzy lata minęły, odkąd udali się z ojczulkiem na wieczny odpoczynek.
Jak zrobić komuś krzywdę
– Nic nie wiesz? Naprawdę nic? Nie interesowało cię to? Po prostu wykonywałeś po kolei zadania? Serio?
Mogłem tylko wzruszyć ramionami.
Okazało się, że Alicja nie tylko w szalonym tempie wypełniała zadania. Każdą wolną chwile poświęcała na próby dowiedzenia się czegokolwiek o Biurze Zła Codziennego. Niewiele jej to dało, więc liczyła na mnie, co nieuchronnie prowadziło do rozczarowania.
– Nic się nie działo z twoim? – zapytała, wyciągając książkę w czarnej okładce. – Na tyle dziwnego, by zacząć się zastanawiać?
– Nie – skłamałem.
– Pokaż swój podręcznik – nie poprosiła, rozkazała. – No pokaż.
– Masz własny – odparłem, ściskając okładkę. Jeszcze nie sięgnąłem po szklankę kranówki, którą mnie poczęstowała.
– Po prostu rozłóż go na stole. Porównamy je. Przecież niczym nie ryzykujesz!
Zrobiłem to, czego chciała, chociaż wcale nie miałem na to ochoty. Zdjęło mnie absurdalne uczucie, że przez to przestanie towarzyszyć mi szczęście przy wykonywaniu zadań z kolejnych rozdziałów, albo stanie się coś jeszcze gorszego.
– Mój to wydanie czterdzieste siódme, a twój… – Otworzyła podręcznik na pierwszej stronie.
– Sprawdzałem, nie ma tam nu…
– Dwudzieste pierwsze – dokończyła, wskazując informację u dołu kartki.
Przecież przeglądałem ją kiedyś, nic takiego nie było tam napisane! Wyrwałem jej swój egzemplarz i otworzyłem spis treści. Wyglądał tak, jak wcześniej. To mnie uspokoiło.
– Myślisz, że co to oznacza? Jest jeszcze czterdziestu pięciu ludzi z podręcznikiem? Albo więcej? – drążyła Alicja.
– Nie wiem. Muszę iść. – Już miałem wstawać, kiedy złapała mnie za rękę.
– Zaczekaj, proszę.
Co to za uczucie? Dlaczego nie mogłem się jej sprzeciwić?
– Zobacz, jak wygląda mój spis treści. – Odwróciła swój podręcznik, tak, bym lepiej widział. Pod rozdziałem o stalkingu miała jeszcze trzy inne wpisy.
– Widocznie jakiś błąd w druku.
– Nie! Wcześniej ich nie było. Pojawiają się stopniowo. Sprawdź, otwórz swój na stronie dwieście trzydziestej siódmej, zobaczysz, że będzie pusta – zaproponowała, a kiedy nie zareagowałem, spróbowała zrobić to sama.
– Nie! – krzyknąłem odrobinę za głośno. – Nie chcę!
Alicja zabrała dłoń z mojej dłoni. Zapadła cisza. Mimo to, nie wstałem do wyjścia.
– Nie rozumiesz – zacząłem. – Obawiam się, że jeśli zobaczę, jeśli sprawdzę i tam nic nie będzie… to zwariuję… albo gorzej, już nic tam się nie pojawi. Dlatego robię zadanie po zadaniu i…
– Co wieczór szukam w darknecie jakichkolwiek informacji o Biurze – przerwała moje wyznanie, rozpoczynając własne. – Natrafiłam na kilka postów, ale ktoś szybko je usuwa. Później już ci ludzie się nie odzywają. Raz udało mi się skopiować wiadomość. Ktoś napisał, że gdy wykona się wszystkie zadania, zadzwoni do ciebie pracownik Biura. Podał nawet numer telefonu. Próbowałam się tam dodzwonić.
– I jak?
– Nikt nie odbiera. Jeśli chcesz, podam ci ten numer. – Spojrzała mi w oczy, a ja wiedziałem, że nie blefuje. – Ale musisz pomóc mi przy kolejnym zadaniu, ok?
Przytaknąłem, a potem się pieprzyliśmy.
*
Plan był prosty.
Odczekać, aż jeden z pracowników wyjdzie na przerwę. Zrobić kilka rundek po okolicy, by sprawdzić czy w pobliżu nie ma radiowozów ani żadnych ciekawskich oczu. Ja podjeżdżam pierwszy, tankuję, wchodzę do środka, płacę – to ważne dla zachowania pozorów – zamawiam hot-doga i czekam. Mam założoną maseczkę, ale to częsty widok, ludzie wciąż pamiętają pandemię.
Alicja podjeżdża druga. Wychyla się przez okno samochodu, rzuca cegłą w okno tuż przy kasjerze. Jeśli szyba jest mocna, rzuca drugą.
Facet woła dziewczynę z zaplecza i wybiega z budynku. Ja w tym czasie obrabiam kasę. Jeśli dziewczyna mnie zauważyła, używam gazu. Jeśli facet ma zamiar wrócić, kolejna cegła trafia w niego.
Uciekam, Alicja jedzie w moim kierunku i wskakuję do auta. Porzucamy je przy parku, idziemy razem do stacji metra. Ściągamy kurtki i wciskamy je do torby, wyjmujemy drugie, innego koloru, i zdejmujemy maski. Samochodami się nie przejmujemy, w końcu i tak je ukradliśmy.
Jasne, plan miał wiele luk, ale byliśmy pewni, że się uda.
I udało się, jak cholera.
Kiedy wracaliśmy przez park, każde bogatsze o kilka stów, czuliśmy się jak bohaterowie hollywoodzkiego filmu. Alicja złapała mnie pod ramię, śmialiśmy się, patrzyliśmy na nieliczne gwiazdy, widoczne mimo świateł miasta. Przytuliłem ją i wtedy wyczułem przedmiot, który miała wciśnięty za pasek.
– Skąd to masz? – zapytałem, pobladły, bo w jednej chwili zrobiło się poważnie. – Po co ci broń?
– To na wypadek, gdyby coś poszło nie tak.
– Chyba oszalałaś, to jest… – zamilkłem, bo zbliżał się do nas nocny biegacz.
Kiedy był już przy nas, wyciągnął nóż, pchnął Alicję pod żebra, wyrwał jej torbę i uciekł. W środku były tylko kurtki. Zauważyłem, że z kieszeni kamizelki wystaje mu książka w czarnej okładce. Nawet nie myślałem go gonić.
Alicja upadła, zaczęła krztusić się krwią, więc zamknąłem jej usta. Przecież wiedziałem, co chce powiedzieć. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem po pomoc. Nie czekałem aż przyjadą. Trzecia naczelna zasada podręcznika mówiła, by nie mieszać się w cudze problemy.
*
Bezpieczny poczułem się dopiero wtedy, gdy zamknąłem frontowe drzwi mojego mieszkania na obydwa zamki i zasłoniłem wszystkie okna. Nie pokusiłem się o zapalenie świateł, choć to był irracjonalny strach, przecież nikt mnie nie śledził. Może już wtedy coś we mnie się zmieniło, że to nie w świetle, ale w ciemności czułem się pewniej. Sięgnąłem po małą latarkę, którą nosiłem w kieszeni. Nią oświetliłem drogę do salonu. Podręcznik leżał na stoliku, całe szczęście tej nocy nie zabrałem go ze sobą, choć ciężko przychodziło mi się z nim rozstawać.
Machinalnie otworzyłem spis treści, a gdy zerknąłem w dół, serce zabiło mi szybciej. Lista rozszerzyła się o cztery rozdziały. „Jak szybko zarobić”, „Jak zdobyć zaufanie” i „Jak zrobić komuś krzywdę” znałem z podręcznika Alicji. Pierwszy już zaliczyłem, nazwy pozostałych przekreślono. Nie zastanawiałem się dlaczego, bo ważniejsza była nazwa ostatniego z nich: „Jak dostać się do Biura”.
Nie myślałem już o tym, co wydarzyło się dzisiejszej nocy. Zacząłem czytać.
Nie możesz się wycofać
Kiedy tak patrzyłem na Alicję – znajdującą się u progu śmierci, nieświadomą, bezbronną – dostrzegłem w niej pewne piękno. Pogładziłem czule jej włosy, poprawiłem pogniecioną pościel i ułożyłem jej ręce na brzuchu, splecione tuż nad kwiatami.
– Myślałaś, że wszystko potoczy się inaczej? – zapytałem, patrząc na jej zamknięte powieki. – Myślałaś, że się nie dowiem? I nie dowiedziałbym się. Miałaś dobry plan. Ufałem ci do samego końca. Gdyby nie podręcznik, nadal bym ci ufał, nawet mimo wątpliwości… Ale teraz wszystko jest jasne. Wiem, czemu wypatrzyłaś mnie wtedy w aucie. Obserwowałaś mnie. Zgrywałaś potrzebującą pomocy i dałaś się przelecieć, żebym ci ufał. Nie wiem, kogo zastrzeliłaś, ale to też musiałaś przećwiczyć. A na końcu, kiedy już wykorzystałaś mnie podczas napadu, wystarczyło mnie zabić, tak? Po to była ci broń! Jedno zadanie i Biuro miało odezwać się do ciebie! Ty suko! – Plunąłem jej w twarz. Nie poruszyła się, jakby już była martwa.
– Radzę się pospieszyć. Niepotrzebne było to zamieszanie z lizakiem. Nadgorliwy ochroniarz, snujący niespełnione marzenia o pracy w policji, przejrzał monitoring i skojarzył cię z nagraniem ze stacji. Zaraz po ciebie przyjdą.
Odwróciłem się nerwowo. Zobaczyłem mężczyznę w garniturze i fioletowych butach. Stał tuż za mną. Nie usłyszałem, jak wchodził. W dłoni trzymał staromodny, okrągły zegarek.
– Kim jesteś? – zapytałem, ale przecież to było oczywiste. – Jesteś z biura, tak?
Mężczyzna przytaknął.
– Jeśli masz zamiar zrobić to, o czym myślałeś, to lepiej się pospiesz.
– Czym się zajmujecie? Co to za Biuro?
Mężczyzna skrzywił się i pokiwał głową.
– Nie czytałeś wstępu? Zło jest stałym i koniecznym elementem ludzkiego życia. Motorem postępu, katalizatorem zmian. Bez wojen nie byłoby lotów w kosmos, bez cierpienia nie byłoby sztuki, bez nieszczęść nie byłoby wzniosłych idei, bez rewolucji świat nie mógłby się zmienić na lepsze. Obecnie brakuje wojen, cierpienia i nieszczęść. Tym się właśnie zajmujemy. – Odwrócił się, nasłuchując kroków dobiegających z oddali. – Musisz się zdecydować. Stawialiśmy na Alicję, ale w świetle okoliczności… Awansowałeś walkowerem, to się prawie nie zdarza. Jeśli to zrobisz, zabiorę cię stąd. Jeśli nie, dostaniesz niewielki wyrok, niedługo wyjdziesz i wrócisz do zwyczajnego życia. Ale musisz wybrać teraz.
Dobrze jest być złym. Ale kiedy przekroczy się granicę, już nie można przestać. Podręcznik ostrzegał przed tym. Czerwoną czcionką na końcu ostatniego rozdziału. Jeśli przejdzie się na drugą stronę, trzeba wyzbyć się wszelkich zahamowań, w innym wypadku straci się wszystko.
Wiedziałem o tym.
Mogłem wybaczyć Alicji. Koniec końców nie strzeliła do mnie. Wzięła broń, ale nie zrobiła tego. Gdybyśmy spalili podręczniki, spróbowali być razem… To miało szansę się udać.
– Jestem gotów – powiedziałem, wyłączając aparaturę podtrzymującą Alicję przy życiu. Tłumaczyłem sobie, że dla niej to akt łaski.
Jak być złym – lepiej
Tłum napiera na policjantów, tworzących mur oddzielający protestujących od gmachu rządu. Ludzie niosą transparenty i wykrzykują hasła będące znakiem sprzeciwu wobec przegłosowywanych poprawek do konstytucji, które mają ograniczyć swobody obywatelskie i wprowadzić stałą godzinę policyjną.
Jestem częścią tego tłumu. Staram się stanąć na palcach i wypatruję swoich. Fioletowy szalik. Fioletowa kurtka. Fioletowy beret. Wszyscy są na pozycjach. Poprawiam fioletową czapkę i rzucam cegłą. Obrywa policjant w drugim szeregu. Inni wyciągają pałki, próbują klinem wbić się w protestujących, by mnie dorwać. Ludzie wokół nie wiedzą co robić. Kolejne cegły nadlatują z kilku stron. Jeden z mundurowych strzela w górę. Rzucam w niego drugą cegłą.
Zaczyna się chaos.
Właśnie tak powinno być. Pierwszy rozdział podręcznika „Jak być złym – lepiej: kurs dla zaawansowanych” uczy, że zniszczenie jest wstępem do tworzenia.
Policjanci są już o krok, gdy wyciągam zegarek. Nic już tu po mnie, więc naciskam przycisk z boku tarczy i obejmuje mnie fioletowa poświata. Pora znikać.