- Opowiadanie: Tenser - Stalą i Złotem

Stalą i Złotem

Jest to fragment większego dzieła, wprowadzający tego konkretnego bohatera

Oceny

Stalą i Złotem

Inskrypcja nad bramą głosiła ,,Stalą i złotem”. Tak brzmiała dewiza Melhoru, królestwa leżącego na północy Atoru, między Górami Złotymi a Morzem Amchańskim; Tomas zawsze lubił wypowiadać w głowie te słowa. Przypominały mu o tym, skąd pochodzi i gdzie jest jego miejsce.

 Gwardziści pilnujący bramy patrzyli na niego z zainteresowaniem, zastanawiając się zapewne, kim on jest. Sądząc po ich twarzach, coś im się przypominało, ale sami jeszcze o tym nie wiedzieli. Dopiero po dłuższej chwili jeden z nich zrobił wielkie oczy i zniknął za bramą, by kogoś wezwać.

Nie trwało to długo. Po niecałej minucie wrota otworzyły się szeroko, a w progu stanęła młoda, dwudziestoparoletnia kobieta. Nosiła zbroję ze srebrnych, podłużnych łusek, przy boku miała miecz, a na plecach wisiał jej kołczan pełen strzał z czerwonymi lotkami. Poza tym miała krótkie, rozpuszczone, czarne włosy, przez co na pierwszy rzut oka można by ją pomylić z mężczyzną (zapewne dlatego, że w jej formacji zwykle służyli właśnie mężczyźni).

– Książę – dziewczyna ukłoniła. – Cieszę się, że wróciłeś.

– Witaj, Meris – odparł Tomas, kładąc ręce na piersi. – Nic się nie zmieniłaś, ani ty, ani ten pałac. O, tamte dwie blanki wciąż są popękane, komuś kiedyś spadną na łeb.

– Wejdź, proszę – Meris udała, że nie usłyszała tej uwagi.

Dziedziniec pałacu był duży, ułożony z ogromnych, prostokątnych płyt. Na środku placu znajdował się malunek przedstawiający wyblakły już nieco herb królestwa: dwa czerwone miecze skrzyżowane na czarnym tle. Akurat musiała być zmiana warty, ponieważ wszędzie kręciło się mnóstwo gwardzistów; niemal każdy z nich, gdy tylko patrzył na Tomasa, robił się nerwowy i odwracał wzrok.

Nie inaczej było ze służbą. Stajenny, który akurat czyścił brązową klacz, zaczął to robić jakby szybciej. Jego pomocnicy udali, że nagle mają coś do zrobienia wewnątrz stajni i się tam ukryli. Grupa murarzy, która naprawiała pęknięcie z prawej strony fasady, zakończyła przerwę i wzięła się do pracy. Jeden z królewskich ministrów – rozpoznawalny po czarnym wamsie ze złotymi zdobieniami – przyspieszył kroku i wszedł w pierwsze lepsze drzwi.

– Jak to dobrze, że wszyscy się cieszą na mój widok – skomentował Tomas.

– Minęły dwa lata – przypomniała Meris.

– A jakie to ma znaczenie?

– Krążyły różne plotki. Mówiono, że nie żyjesz. Wielu w to uwierzyło, więc zachowują się tak, jakby zobaczyli ducha.

– Niewątpliwie.

Nie było w nim przedsionka, frontowe, pozłacane wrota prowadziły bezpośrednio do sali tronowej – długiej hali z wysokimi, kolorowymi oknami po bokach, gwiaździstym sklepieniu z namalowanymi freskami i wielkim witrażem naprzeciwko wejścia. Po obu stronach, jakieś dziesięć metrów nad podłogą, znajdowała się galeria, skąd rodzina królewska obserwowała oficjalne uroczystości. Podtrzymywały je wysokie, kręte kolumny wykonane z jakiegoś błyszczącego minerału. Przy podstawie każdej z nich stał gwardzista ubrany tak samo jak Meris. Wszyscy mieli przy sobie włócznię i tarczę.

Tomas przeszedł po sali tronowej na sam przód, gdzie stał tron. Był tak ogromny, że siedząca na nim osoba mogłaby się na nim położyć. Jego twórca chciał, by o konkretnej porze dnia światło z witraża padało w taki sposób, że cień tronu kończył się przy wejściu. Królowi, który zamówił tron, spodobał się pomysł. Tomas kilkukrotnie był świadkiem tego, jak jego ojciec wysłuchuje poddanych skąpanych w mroku – nie udzielał wtedy reprymendy, ani nie wymierzał kary, ale chciał, by stojący przed nim poczuli się niepewnie, tak na wszelki wypadek.

Teraz trwały tam prace. Niewolnicy układali stoły, rozwieszali na galerii flagi, na sufitach podwieszali ozdoby. Widać było, że szykuje się przyjęcie.

Tomas domyślił się, gdzie spotka ojca – wiedział, że najwięcej czasu spędza w ogrodzie. Tak mu się tam podobało, że kazał zbudować sobie altanę, do której przeniósł niemal cały swój gabinet. Nierzadko zdarzało się, że tam spał. Wielu zastanawiało się, czemu król tak lubi to miejsce, jednak Tomas znał odpowiedź. Roksa lubiła tu spacerować – pomyślał.

– Jakiś rok temu była przebudowa tej fontanny pośrodku ogrodów – powiedziała Meris. – Jego Wysokość kazał ją zburzyć i postawić mniejszą, skromniejszą.

– Czemu? Mój ojciec nie ma w zwyczaju niczego zmieniać…

I to w każdym sensie – dodał w myśli Tomas.

– Jego Królewska Mość na pewno miał ważny powód.

– Na pewno.

Po drodze mijali kolejnych niewolników, którzy nieśli kolejne stoły, a także gliniane wazy z kwiatami, ozdobne figurki, obrusy, krzesła i pojemniki w kształcie beczek z charakterystycznym symbolem narysowanym na szczycie: paterą ze zwisającymi winogronami. Jeden ze sług najwyraźniej rozpoznał Tomasa, ponieważ z wrażenia upuścił pojemnik; ten stłukł się, a wino rozlało się po korytarzu.

– To malihijskie wino – stwierdził Tomas, nie zatrzymując się. – Napoczyna się je na specjalne okazje. Co jest tą okazją tym razem?

– Przybycie nowego ambasadora Imperium – odparła Meris. Jej głos zadrżał, gdy wypowiadała słowo ,,Imperium”.

– Nowego? – Tomas zaśmiał się lekko. – No tak, poprzedni pewnie nie dość chwalebnie mówił o Jimenie. I pewnie wraz z najbliższymi zniknął bez śladu? Teraz leżą w jakimś rowie.

Meris nie odpowiedziała na tę zgryźliwą uwagę. Wiedziała, że Tomas Aklam nienawidzi Imperium i wcale mu się nie dziwiła.

Wreszcie dotarli do ogrodu. Na początku jego istnienia trwały tu wielodniowe turnieje, bankiety i występy artystów ze wszystkich stron świata, aż w końcu Aruvar Aklam uznał, że jest to zbędny wydatek; zamknął ogród, nakazał ściąć drzewa, wypalić ziemię i zbudować harem, który służył pięciu następnym pokoleniom monarchów. Dopiero przed stu laty król Hartim Aklam postanowił skasować budynek wzniesiony przez przodka i na nowo założyć ogród, tym razem o wiele wspanialszy i lepiej zorganizowany niż pierwotnie.

Nie żałował pieniędzy na stworzenie małych jeziorek, zasadzenie rzadkich roślin i sprowadzenie dużej ilości zwierząt. Poza tym miał obsesję na punkcie fontann – wzniósł ich ponad pięćdziesiąt, przy czym każda wyglądała zupełnie inaczej. W dawnych czasach niektórzy ,,lepsi” niewolnicy mieli za zadanie przebierać się w eleganckie ubrania, a następnie spacerować, rozmawiać i śmiać się, aby nadać temu miejscu bardziej naturalnego charakteru.

– Wasza Wysokość – powiedziała Meris, rozglądając się za władcą.

Król siedział na ławce w alejce łączącej dwa jeziora. Był pochłonięty czytaniem jakiejś książki. Gdy usłyszał dźwięk kroków, podniósł wzrok. Widok Meris zdziwił go nieco, lecz wtedy spojrzał na osobę, która z nim szła. Próbował zachować spokój, ale nie wytrzymał: wypuścił książkę z rąk, wstał, podbiegł do syna i rzucił mu się na szyję.

– Tomasie… – szepnął mu. – Wróciłeś.

– Wróciłem – potwierdził Tomas, obejmując ojca.

– Nie spodziewałem się – dodał król. – Bogowie wysłuchali moich modlitw.

– Panie, ja…

– Nie. Nie mów tak do mnie. Nie jestem twoim panem. Jestem twoim ojcem.

– To nieprawda.

– Jestem twoim ojcem, a dopiero potem twoim królem.

– Wasza Wysokość – wtrąciła Meris. – Muszę wracać do swoich spraw. Przygotuję wszystko do wieczora.

Król usiadł na ławce, wskazał dłonią, by Tomas zajął miejsce obok niego.

– Minęło tyle czasu – stwierdził Arias Aklam, wpatrując się w syna.

– Dokładnie dwa lata, dwa miesiące i szesnaście dni – doprecyzował książę. – Ojcze… Wtedy… Powiedzieliśmy sobie za dużo. Nie przerywaj, proszę, musimy o tym porozmawiać. Byłem wściekły i w gniewie krzyknąłem wiele rzeczy, których teraz żałuję. Przepraszam.

– Nie mam ci czego wybaczać, synu – powiedział król, kładąc rękę na ramieniu Tomasa. – Ja też byłem wściekły, nie myślałem rozsądnie. Twoi bracia…

Zapadła chwila ciszy. Całkiem długa.

– …oni powinni być tutaj z nami – dokończył, ocierając oczy ręką. Udawał, że coś mu wpadło, ale Tomas wiedział, że to nieprawda. – Ale ich nie ma i trzeba się z tym pogodzić. A czy ty się pogodziłeś? Przez te dwa lata?

– Dużo się nauczyłem – rzekł Tomas. – Jak dla mnie oni nigdy nie zginęli. Są razem z nami, choć ich nie widzimy. Przez te dwa lata zdarzały się trudne sytuacje na mojej drodze, ale zawsze czułem obecność Aleksandra i Eliona. Jak wtedy, gdy byliśmy mali i bawiliśmy się w żołnierzy. Przy nich czułem się bezpieczny. A Roksa…

Znów zapadła cisza, dłuższa niż poprzednia.

– Też czuję jej obecność – dokończył. – Ona, jak nikt inny, potrafiła mnie rozbawiać. Rozumiała mnie.

– Tak – dodał król. – Była taka jak wasza matka. Zawsze widziała w ludziach tylko to, co dobre. Ale to przeszłość, a my musimy pomyśleć o przyszłości. Arcykapłan Ruuz dał mi dużo otuchy, dużo rad, by zapomnieć o bólu. Modlitwa, post, to wszystko mi pomaga. Nadal nie jestem spełniony, ale bogowie mają naszą rodzinę w opiece.

– Cieszę się – odpowiedział zimno Tomas.

Był pewien, że gdy spotka się z ojcem, pojawi się temat jego rodzeństwa, ale nie spodziewał się, że nastąpi to tak szybko. Nie spodziewał się też, że jego ojciec pozwoli się zmanipulować kapłanom i będzie próbował zapomnieć o dawnych ranach. Szczególnie to ostatnie bolało Tomasa.

– Masz rację, to już przeszłość – powiedział książę. – I trzeba myśleć o przyszłości.

– Tak – zgodził się monarcha. – Ta przyszłość jest dość niepewna. Pewnie nie wiesz, co mam na myśli?

Tomas zaprzeczył ruchem głowy.

– W Eridu wybuchły dziesiątki buntów. Oddziały, które stały w fortach na granicy z nami, zostały wysłane na południe, by zdławić rebeliantów. Imperator zbiera armię, by się z nimi rozprawić, a niedługo i nasze oddziały pójdą go wspomóc. Raz jeszcze udowodnimy, że jesteśmy przyjaciółmi Imperium.

– Ponoć mamy nowego ambasadora.

– Meris ci powiedziała? Tak, nazywa się Florian Varguez. Jest ponoć krewniakiem samego Jimena. Chce złagodzenia napięć, jakie się zrodziły po ostatnich walkach na granicy, dlatego wysłał kuzyna w geście dobrej woli. Poza tym będzie pośrednikiem, gdy wywiążemy się z umowy i wesprzemy Imperium w walce.

– Rozumiem, że skoro wróciłem, to ty odeślesz mnie do Erigradu jako symbol zaufania?

– Złośliwy jak zawsze, co? – zażartował władca. – Nie, nie poślę cię do Erigradu.

I na tym skończył się temat. Oboje wiedzieli, że jeśli któryś z Aklamów udaje się do Erigradu, już z niego nie wraca.

– A generałowie? – spytał Tomas. – Jak oceniają pomysł wsparcia Eriduryjczyków?

– Niechętnie, ale ostatecznie go poparli – odparł król. – Gdy ruszą za Góry Złote, z pewnością zauważą mądrość w tej decyzji, tak mówi arcykapłan.

– Rozumiem.

– Dzisiaj odbywa się przyjęcie powitalne na cześć ambasadora, nie może cię zabraknąć!

– W takim razie powinienem się przygotować. Jak widzisz, trochę zarosłem. Nie pogardziłbym brzytwą i mydłem.

– Twoja dawna komnata jest pusta, możesz się do niej znów wprowadzić.

– Dziękuję. Do zobaczenia wieczorem.

Komnata Tomasa mieściła się na wyższym piętrze, tuż obok niewielkiego, wewnętrznego dziedzińca, gdzie książęta i młodzi chłopcy wzięci na wychowanie ćwiczyli szermierki pod okiem swoich nauczycieli. Pomieszczenie było duże, w kształcie owalu, z wypukłym dachem ozdobionym złotymi i srebrnymi liniami. Przy podwójnym łóżku z baldachimem czekała już wanna z gorącą wodą.

Nim jednak Tomas do niej wszedł, obejrzał się w lustrze. W ciągu ostatnich dwóch lat bardzo rzadko miał okazję spojrzeć na swoje wyraźne odbicie. Urosła mu broda, włosy wydłużyły się co najmniej trzykrotnie, przez co musiał je wiązać w kucyk. Ponadto jego twarz, wcześniej delikatna i zarumieniona, zrobiła się sucha, twarda i naznaczona licznymi urazami.

Pierwszą rzeczą, jaką Tomas zrobił, było skrócenie zarostu. Następnie przyciął włosy, ale nie było to takie proste jak początkowo sądził. Odłożył nożyczki, rozebrał się i wszedł do wanny. Przyjemne ciepło ogarnęło jego ciało. Oparł się, odchylił głowę, zamknął oczy i po raz pierwszy od dawna zrelaksował.

Po chwili poczuł, jak czyjeś ręce dotykają jego ramion. Nie otworzył oczu, ponieważ nie musiał – znał ten dotyk. Później jego usta zbliżyły się z ustami kobiety.

– Meris – wyszeptał.

Wyglądała tak, jakby chciała go całego objąć, ale z trudem się powstrzymywała. Wiedziała, że musi panować nad swoimi emocjami, że ich związek musi pozostać tajemnicą. To, że nie widziała Tomasa od dwóch lat, nie było żadną wymówką.

– Tęskniłam – powiedziała delikatnie.

– Ja też – odparł książę.

Meris przeszła na bok wanny, uklęknęła.

– Ja też tęskniłem – powtórzył Tomas. – Nawet nie wiesz, jak mi cię brakowało.

– Bałam się, że cię stracę – odpowiedziała dziewczyna. – Że przestaniesz mnie kochać albo o mnie zapomnisz.

– Nie mógłbym. Zresztą nie musiałaś się martwić, twoi ludzie cały czas za mną jeździli.

– Ale ty często im uciekałeś.

Przed dwoma laty, gdy Tomas pokłócił się ze swoim ojcem, wyjechał niemal natychmiast, bez żadnej zapowiedzi. Meris, która już wtedy była dowódczynią królewskiej gwardii, wysłała pięciu swoich najlepszych ludzi w ślad za księciem. Mieli go obserwować i donosić do stolicy o jego obecności, a w razie potrzeby pomagać mu.

Otrzymywała raporty co tydzień, ale rzadko przekazywała je królowi. Po pierwsze, przez kilka miesięcy Arias Aklam nie chciał nawet słyszeć o swoim synu, a po drugie, domyślała się, że Tomas nie chciałby, aby jego ojciec cokolwiek o nim wiedział.

– Nie podobało mi się, że ktoś mnie śledzi – powiedział książę. – Tym bardziej, że twoi ludzie nawet nie trudzili się, aby ukryć swoją obecność. Mimo wszystko gratuluję im tego, że odnajdywali mnie, gdy zdawało się to niemożliwe.

– Czytałam o tym – Meris się uśmiechnęła. – Czy to prawda, że wyskoczyłeś ze szczytu dwudziestometrowej wieży wprost do oceanu?

– To nie był ocean. I na pewno nie było to dwadzieścia metrów, ale tak, musiałem uciekać, gdy lord Orkensire oskarżył mnie o zhańbienie swojej córki. Przyznaję, spojrzałem na nią parę razy, ale nic poza tym.

– Mogę cię o coś spytać?

– Oczywiście.

– Dlaczego wróciłeś? – spytała.

Nie spodziewał się takiego pytania.

– Przecież wiesz – odparł.

– Tak, ale dlaczego teraz?

– Bo wszystko jest już gotowe.

Tomasowi wydawało się, że dostrzegł w oczach Meris zwątpienie. Nie – pomyślał w głowie – Ona nie wątpi. Ona jedna mi ufa. A ja ufam tylko jej. Uśmiechnęła się ponownie, wyjęła jego rękę z wody i czule pocałowała.

– Niech więc tak będzie.

Po czym wstała, poprawiła zbroję, wyrównała kołczan, po czym ukłoniła się i wyszła.

Tomas jeszcze przez dłuższą chwilę leżał w wannie, rozkoszując się gorącą wodą. Gdy ta zaczęła już stygnąć, chwycił leżący na podłodze dzwonek i nim zadzwonił. Wtedy do komnaty weszło dwóch niewolników, rozpoznawalnych po dwóch małych, żelaznych kolczykach wbitych w płatek ucha i jego górną część, połączonych cieniutkim łańcuszkiem. Sądząc po bliznach, uszy mieli przekłuwane co najmniej trzykrotnie.

Książę wstał, wyszedł z wanny. Jeden z niewolników miał już przygotowany ręcznik, którym owinął Tomasa, a następnie zrobił dwa kroki do tyłu, cały czas będąc z ukłonie. Jego kolega chciał wziąć ubranie, które leżało na łóżku, ale Tomas mu zabronił.

– Nie jestem takim łamagą, że nie potrafię się sam ubrać – powiedział. – Jeśli chcesz się przydać, to przynieś mi kartkę, pióro i trochę atramentu. Migiem, to nie minie cię nagroda.

Niewolnicy nie dali tego po sobie poznać, ale na pewno byli zdumieni: nigdy żaden pan nie zwracał się do nich z innego powodu, niż po to, aby wydać polecenie. Zapewne myśleli, że się przesłyszeli albo że Tomas sobie z nich zadrwił. Mimo to nie mogli zlekceważyć wyraźnego polecenia.

Chłopak, któremu książę zlecił przyniesienie papieru i pióra, wrócił po dwóch minutach. Tomas podszedł do biurka, nakreślił szybko parę słów. Następnie odnalazł w kieszeni spodni mały, pobrzękujący woreczek, z którego wyjął cztery monety i wręczył po równo niewolnikom. Ale nie to najbardziej ich zaskoczyło. Książę wyjął jeszcze malutki kluczyk, przyłożył do ich uszu i odpiął wbite w małżowiny kolczyki.

– Jesteście wolni – powiedział Tomas. – Powiedzcie, że was wyzwoliłem. No co tak patrzycie? Do widzenia.

Jeden z niewolników chciał wyjść, ale drugi momentalnie się rozpłakał i padł do stóp melhorskiego księcia, dziękując i wznosząc głośne modły o błogosławieństwo dla miłosiernego księcia.

– Dobrze już, dobrze – skomentował od niechcenia Tomas.

Gdy tamci wyszli, przebrał się w przygotowane wcześniej ubrania. Czekał na niego elegancki, czarny kaftan zapinany na klamry, ciemne spodnie i wysokie buty ze srebrnymi zapięciami. Dopiero, gdy miał na sobie już cały strój, przypomniał sobie o włosach, które powinien ściąć. Wziął nożyczki i ponownie spróbował się ostrzyc, co tym razem mu się udało.

 Do wieczornej uczty, na którą nie miał najmniejszej ochoty iść, pozostało jeszcze kilka godzin. Tomas postanowił pospacerować po pałacu i zobaczyć, czy coś się zmieniło. Wątpił w to, gdyż wiedział, że jego ojciec nie przepada za zmianami. Poza tym musiał jeszcze zanieść wiadomość, którą chwilę wcześniej napisał.

Okazało się, że się bardzo pomylił. Przed dwoma laty na ścianach znajdowały się napisy w staromelhorskiej mowie, a także malunki przedstawiające przeróżne sceny, nieczęsto bardzo kontrowersyjne jak choćby zbiorowa orgia przedstawiona nad wejściem do pałacowej kaplicy. Na korytarzach stały wtedy też posągi herosów oraz legendarnych bohaterów, popiersia królów i pomniki zasłużonych królestwu Melhorczyków – teraz były albo zasłonięte, albo zabrane, a w ich miejsce pojawiły się brzydkie wazony, poplamione talerze lub trofea w dziwacznych kształtach.

Przeszedł przez salę tronową, gdzie ustawiono już stoły, nakryto je białym obrusem, postawiono złote świeczniki, niewolnicy rozkładali talarze i sztućce. Wiadomym było, że mało kto będzie ich używał, ale tego wymagała tradycja, którą sztucznie wprowadzono przed pięćdziesięcioma laty. Ponadto przy ścianach stanęły już stoiska z alkoholami i drobnymi przekąskami.

Tu również zmienił się wystrój: posągi kobiet służące jako kolumny podtrzymujące galerie zostały zamienione na zwyczajne, okrągłe słupy, bogato zdobiony dach i gwiaździstym sklepieniu zastąpił płaski, poziomy sufit pomalowany na biało, a posąg Merfhalda Walecznego – legendarnego założyciela Melhoru, którego podobizna stała za tronem, zniknęła. Tomas zdziwił się, że dopiero teraz to dostrzegł.

Praca trwała w najlepsze, dlatego mało kto zwrócił uwagę na przechodzącego Tomasa. Ponieważ plotki na temat jego przybycia i tak już dotarły do wszystkich pracujących i mieszkających w pałacu, ci, którzy akurat nie zajmowali się przygotowaniami, uważnie obserwowali księcia. Wiedzieli, że jeśli wrócił do domu, to nie bez powodu.

Po dwudziestu minutach Tomas stwierdził, że nie ma sensu dalej oglądać pałacu, ponieważ im dalej się zapuszczał, tym mniej mu się podobało w jego dawnym domu. Jednak paradoksalnie z ulgą odkrył, że to, co powinno się zmienić, pozostało, na przykład mur dookoła pałacu, który wciąż wymagał remontu, schody we wschodniej części, na których wciąż łatwo się było poślizgnąć i złamać nogę czy obrazy wywieszone w Korytarzu Artystów, które nadal były dla niego brzydkie.

Tomas poszedł do biblioteki – mieściła się w oddzielnym budynku, w sporej wieży zbudowanej na planie ośmioboku. Od centralnego punktu odchodziły, niczym promienie, duże, masywne regały, na których znajdowały się najpopularniejsze pozycje. Na ścianach wyłożonych półkami, roiło się od grubszych i starszych dzieł, z których większości nikt nigdy nie przeczytał. Jednak największe i najcenniejsze zbiory o wartości historycznej znajdowały się na najwyższym piętrze, do którego wstęp był tylko za pisemną zgodą króla.

– Halo? Kto idzie?

Biblioteką opiekował się Yasan. Był bardzo starym, zgarbionym człowiekiem, który widział tylko na jedno oko, prawie niczego nie słyszał i ledwo się ruszał. Cechowała go jednak wielka mądrość. Krążyła plotka, że zna na pamięć wszystkie książki w bibliotece, ale nigdy tego nie udowodniono.

– To ja, Tomas Aklam – powiedział głośno i powoli książę.

– Jaka masakra? – Yasan nadstawił ucha.

– Ech, że jeszcze ci się chce tu pracować.

– Co?! Nie słyszę!

Tomas zrozumiał, że nic w ten sposób nie wskóra. Dlatego podszedł do mężczyzny i pokazał mu się. Yasan natychmiast zorientował się, kto przed nim stoi i ukłonił się, przez co jego głowa zdawała się dotykać podłogi.

– Jak się czujesz? – spytał książę.

– Słucham?

– Gdzie mogę znaleźć ,,Księgę Historyczną” Indisa Carby?

Yasan nadal nie usłyszał, co przekonało Tomasa do tego, że nie ma sensu dłużej tu siedzieć. Przed dwoma laty też trudno było się porozumieć z opiekunem biblioteki, ale wtedy było to jeszcze możliwe. Tomas, nie czekając na pomoc, której zresztą i tak nie potrzebował, podszedł do regału z działu historycznego, przesunął drabinę zamontowaną na metalowych ramach i zdjął z drugiej półki opasłe, zakurzone dzieło, które było w Melhorze pierwszą książką do historii.

Gdy wychodził, Yasan zaczął mówić do siebie, zapewne przekonany, że książę jest obok niego i z zainteresowaniem czeka na jakąś opowieść. Tomas ukłonił się grzecznie starszemu człowiekowi, po czym skierował się do wyjścia. Jednak przy drzwiach, tuż nad podłogą, znajdowała się niewielka, prawie niewidoczna szpara, z której dobiegał chłodny powiew powietrza; Tomas wyjął zapisaną wcześniej kartkę, wsunął ją, po czym opuścił bibliotekę.

Mijały kolejne godziny. Książe miał wielką ochotę, by coś zjeść, ale nie chciał ryzykować, że dostanie coś nieświeżego, co uniemożliwi mu obecność na uczcie. Dowiedział się przy okazji, że bal jest teraz organizowany nie tylko z powodu mianowania nowego ambasadora, ale również z powodu powrotu ukochanego syna.

Jakie wzruszające – skomentował w myśli Tomas.

Gdy tylko zaczęło się ściemniać, do pałacu zajechali pierwsi goście. Byli to jacyś arystokraci, których Tomas nigdy nie widział. Stał ze złożonymi rękoma, oparty o jedną z kolumn, obserwował wszystkich wchodzących i zauważył, że mało kto nosi ciemne ubrania, czyli takie, które jeszcze pięć lat temu były najbardziej popularne.

Oprócz arystokracji zjawili się kupcy, bardowie, kuglarze i czarownicy z Dalekiego Południa, prezentujący się jako bardzo odlegli krewni księcia Arrgestera czy Reyorina. Przybyli też wysłannicy z krain leżących jeszcze dalej na południe, z Vissanu, Artehoru i Królestwa Lodowej Cieśniny. W ich przypadku wymyślny strój nie był niczym niezwykłym.

Fenomenem była natomiast obecność młodzieży, a nawet małych dzieci, które przyprowadziła ze sobą samotna baronowa w wyzywającej, fioletowej sukni z bardzo głębokim dekoltem.

Dzieci wykorzystały pierwszą lepszą okazję do wyrwania się spod opieki dzieci i ruszyły do stoiska ze słodyczami. Stojący tam niewolnik nie wiedział, jak zareagować. Tomas postanowił mu pomóc: zawołał go gestem dłoni, po czym polecił, by ten sprowadził pięciu swoich kolegów.

– Mam dla was ważną misję – powiedział krótko.

Tomas wrócił pod kolumnę i dalej obserwował wlewający się na salę tłum. Po jakimś czasie zamachy wielu perfum zmieszały się i wypełniły salę. Mężczyznom to przeszkadzało, ale kobietom nie. Aby nieco zabić czas pozostający do oficjalnego rozpoczęcia uczty, książę przeszedł się między gośćmi, aby ich posłuchać. Tych, którzy próbowali go zaprosić do rozmowy, otwarcie zignorował.

– Ponoć już trzech generałów otwarcie wypowiedziało posłuszeństwo królowi – powiedział jeden z nielicznych gości, którzy nosili na sobie czerń.

– A zarządca Cavenis kazał wtrącić do lochu wszystkich imperialnych kupców i mieszkańców – dodał inny, rozpoznawalny po czarnej, krzaczastej brodzie.

– Na dodatek wszystko odbyło się równolegle z wielką manifestacją nienawiści mieszkańców Cavenis do wszystkiego, co imperialne. Oj, nowy ambasador będzie miał pełne ręce roboty już od początku swojego urzędowania.

– Jego Wysokość ceni pokój i nie pozwoli, by ta sytuacja zagroziła dobrym relacjom między naszymi krajami.

Jakbym słyszał dyplomatę – pomyślał Tomas, przechodząc nieco dalej. Tam trwała bardzo ciekawa konwersacja dwóch kobiet w wymyślnych kreacjach.

– …a ona mówi, że lepsze będą te bawełniane.

– Naprawdę?

– Słowo daję, tak powiedziała. Myślałam, że jak jedwab staniał, to ona się skusi też na nowy szal, ale zdecydowała, że w tym roku lepsza będzie bawełna.

Tomas przeszedł się po całej komnacie, aż wreszcie zatrzymał koło stolika z alkoholem. Wziął dwa kieliszki wina, wypił duszkiem, wzbudzając oburzenie stojącej obok pary. Zgadywał, że to znowu jacyś baronowie. Miał ochotę jeszcze bardziej ich oburzyć i pokazać im język, ale uznał, że to przesada i powinien zachować jakąś powagę.

Mężczyzna, łysy jegomość o aparycji pomidora, miał przypiętą spinkę, być może z symbolem swego rodu, ale przy takiej kolorystyce wamsu trudno było się jej przyjrzeć. Jego małżonka przypominała pomarszczoną żabę i co jakiś czas wydawała nawet podobny dźwięk. Oboje fuknęli i udali się bliżej środka komnaty.

– Panie?

Książę obrócił się i zobaczył sześciu niewolników, o których prosił.

– Słyszeliście zapewne o dwójce waszych kolegów, którzy dziś uzyskali wolność? – spytał, natychmiast uzyskując potwierdzenie. – Wam też zwrócę wolność, jeśli zrobicie coś dla mnie. Kiedy dam wam znak, po kryjomu zwabicie te dzieci do jakiegoś schowka i zamkniecie na klucz.

Niewolnicy spojrzeli na siebie.

– Panie, my…

– Nie bójcie się, jestem synem króla, obronię was, chociaż wątpię, by była taka potrzeba.

Tamci ukłonili się i zajęli miejsca po drugiej stronie sali, skąd mieli dobry widok na tron, przy którym swoje miejsce miał Tomas. Jednak rozpoczęcie uczty się wydłużyło. Wszyscy goście zdążyli już przybyć; powoli głównym tematem ich rozmów było to opóźnienie. Książę uznał, że musi sprawdzić, co się stało, dlatego poszedł do komnaty swojego ojca, ale dotarł tam akurat wtedy, gdy król wychodził. Nie był sam.

– Jesteś, dobrze – powiedział Arias Aklam. – Przedstawiam ci Floriana Vargueza, nowego ambasadora Imperium.

Florian Varguez nie wyglądał na Eriduryjczyka. Był wysoki i bardzo szczupły, miał jasną cerę, lekko rude włosy, ciemne oczy i lekki zarost. Nosił drogi, turkusowy kaftan ze złotym pasem biegnącym od szyi wzdłuż rąk. Gruby, skórzany pas był ozdobiony złotem i rubinami, zaś na dłoni nosił dwa pierścienie z olbrzymimi brylantami. Na widok Tomasa uśmiechnął się, ukłonił, na co ten zareagował grzecznym skinieniem.

– Coś się stało? – spytał książę.

– Małe problemy z lojalnością moich oficerów – wyjaśnił król. – Musieliśmy to przedyskutować z panem ambasadorem.

– Ale na szczęście udało nam się ustalić zadowalające rozwiązanie.

– Posłałem Meris, żeby się wszystkim zajęła. Chodźmy.

Herold stuknął laską w podłogę i ogłosił przybycie króla oraz nowego ambasadora. W ostatniej chwili przypomniał sobie również drugą okazję, z jakiej – przynajmniej oficjalnie – zorganizowano ucztę, czyli powrót księcia, ostatniego syna Ariasa Aklama. Gdy wypowiedział słowo ,,ostatniego”, wszyscy wymownie na siebie spojrzeli. Oj, człowieku, nawet nie wiesz, co zrobiłeś – pomyślał z uśmiechem książę.

Po przemowach, przedstawieniu prezentów i oficjalnych grzecznościach wszyscy kontynuowali zabawę w swoim rytmie. Najwięcej ludzi stało przy stole z mahilijskim winem i przekąskami. Kilka par zdążyło już czmychnąć do komnat w korytarzu.

Tomasowi przyjęcie nie podobało się już od początku, ponieważ goście zbyt szybko się upili, a poza tym nie przybył nikt z generałów, co w kraju z tak wojskową tradycją było olbrzymim nietaktem. Cała uroczystość nabrała też bardzo zagranicznego charakteru, gdzie zgromadzeni chodzą, jedzą, piją i nie robią nic poza tym. W dawnych czasach co chwila ktoś chciał się pojedynkować, czy to na miecze, czy to na rzucanie noży, czy to na ilość wypitego wina.

Miało to swój urok.

– Oto mój syn – powiedział Arias do wszystkich. – Mój najukochańszy syn, Tomas.

Tomas pamiętał, jak kiedyś jego ojciec mówił to samo o swym pierworodnym, Aleksandrze. Wtedy zgromadzeni krzyczeli ,,wiwat!” i wznosili toast, a teraz wznieśli kielichy i mruknęli coś cicho. Po chwili wszyscy zaczęli szeptać między sobą.

Przyjęcie się rozpoczęło. Ludzie wrócili do przerwanych rozmów, choć teraz zmienili temat i zaczęli rozmawiać o Tomasie. Ci, którzy coś o nim wiedzieli, opowiadali tym gorzej poinformowanym, a ci, którzy nie wiedzieli właściwie nic, rozpuszczali plotki. Książę zastanawiał się, ile razy już życzono mu śmierci. Przypadkowo zlokalizował małżeństwo, które fuknęło i od niego odeszło – stali teraz zdezorientowani, próbując się uśmiechnąć i udawać, że nic się nie stało.

– Nigdy o tobie nie słyszałem, ambasadorze – powiedział w końcu książę.

– To zrozumiałe, dopiero niedawno mnie, że tak powiem, wypuszczono – Florian Varghez zaśmiał się. – Szkoliłem się pod okiem mego ojca w dyplomacji, ponieważ sam przed jakiś czas reprezentował Imperium w Arrgeforcie, na dworze księcia Bunalaka. Ale najlepszą nauką jest praktyka. Imperator widocznie usłyszał o mnie i postanowił mnie sprawdzić. Jestem bardzo zadowolony, że mi zaufał.

– Mam nadzieję, że dobrze się będziesz u nas czuł – odpowiedział król. – Gdybyś czegoś potrzebował, po prostu powiedz.

– Oczywiście – zgodził się Florian z uśmiechem. – A ty, książę, ponoć sporo podróżowałeś. Mogę wiedzieć, gdzie bywałeś? Może w Imperium?

– W Imperium też – powiedział Tomas. – Zwiedziłem miasta portowe należące do Gildii Pięciu, byłem w Orkensire, Igristar, w Erigradzie również, ale tylko przez jeden dzień. Większość czasu spędzałem albo w mniejszych miejscowościach, albo w drodze.

– W Erigradzie? Na bogów, trzeba było dać znać, godnie byśmy cię ugościli!

– Nie wątpię.

Ambasador zdawał się być zdumiony tą odpowiedzią, najwyraźniej nie wyczuł ironii. Rozmowę przerwało przybycie artystów. Byli to połykacze ognia, którzy występowali w objazdowym cyrku. Zaproszenia do pałacu nie chcieli i nie mogli odrzucić, byli tego świadomi. Grupa liczyła cztery osoby, dwóch mężczyzn i dwie kobiety, z czego każdy jej członek wypluwał z siebie inny kolor płomieni.

– Nasz ogień nie gaśnie – szepnął Tomas.

– Skąd znasz te słowa, książę? – zdziwił się ambasador. – To dewiza Starego Imperium, która wydawała się zapomniana. 

– Odwiedziłem znajomego, który zajmuje się odczytywaniem starych dokumentów – odparł Tomas. – Zna Alvina Ertegena, od niedawna rektora Wydziału Historii Uniwersytetu Imperialnego, który podobno przekonał imperatora do tej nominacji w zamian za przechowywane od wieków dzieła astronomów ze Starego Państwa.

– Interesowałeś się, książę, obecnymi wydarzeniami – zgadł ambasador.

– Akurat byłem w okolicy, dużo się tam o tym mówiło – dodał książę.

– Co to mogło oznaczać? – spytał Arias Aklam. – ,,Nasz ogień nie gaśnie”, tak?

– Ogień to symbol wieczności – wyjaśnił Tomas, prześcigając ambasadora. – Eridu to z kolei Wieczne Imperium, jak je niektórzy nazywają. A to, że nie gaśnie, oznacza pewnie tyle, że nie przemija.

– Znaczenie mogło być inne, jak to w symbolach – dodał ambasador. – Ale tak, to wydaje się być najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie.

Tomas uśmiechał się przez cały czas; spojrzał, niby niezamierzenie, na zebranych gości. Część z nich była pochłonięta występem połykaczy ognia, którzy ustawili się w linii i zaczęli przekazywać sobie płomienie z ust do ust, zaś większość plotkowała, patrząc w stronę króla. To musiało być dla nich szokujące: książę, który nienawidzi Imperium, rozmawia z jego ambasadorem i najwyraźniej dobrze się bawi.

Ciekawe, czy ktoś w to uwierzy? – spytał sam siebie książę.

– To bardzo ciekawe – mówił król, podnosząc kielich w stronę niewolnika, by ten go uzupełnił winem. – Co jeszcze udało się odnaleźć?

– W Mey Ardik, mieścinie niedaleko Erigradu, znaleziono pewne napisy naścienne, które z pewnością pochodzą z czasów Starego Imperium – opowiedział Florian, wyraźnie zadowolony. On też spodziewał się, że melhorski następca tronu zacznie jakąś kłótnię, a tymczasem nic takiego nie miało miejsca. – Znaleziono je w rezydencji pewnego arystokraty, podczas renowacji. Nasi naukowcy odczytali je, to była lista wszystkich imperatorów do czasu Arkeana, wraz z latami panowania, co potwierdziło nasze przypuszczenia, że władali właśnie w tych okresach. Nie byliśmy tego pewni.

– Ja z kolei słyszałem – rzekł Tomas – że w Athein, po drugiej stronie Gór Złotych, natrafiono na bardzo stary grobowiec, gdzie znaleziono interesujące rzeczy. Ekspedycję, tak na marginesie, prowadził profesor Peterov, profesor Uniwersytetu Imperialnego i przy okazji twój wuj, ambasadorze.

Florian Varguez uśmiechnął się lekko i skłonił głową na potwierdzenie, lecz nie udało mu się ukryć zaskoczenia. Nie spodziewał się, że melhorski książę będzie tak dobrze powiadomiony.

– I co z tym grobowcem? – spytał król, zajadając się winogronami.

– Był w połowie pusty – odparł jego syn. – Wejście znajdowało się kilka metrów pod ziemią. Jednak z powodu trzęsienia ziemi ściany popękały, zasypały schody, a wszystko zostało zapomniane na wiele dziesięcioleci.

– Nikt nie pamiętał, gdzie te schody są?

– W Arthein było do tej pory jedenaście poważnych trzęsień ziemi, ale badania zwłok zawalonych gruzem wskazują, że do zdarzenia doszło jakieś czterysta lat temu. A wtedy miasto nawiedziło największe trzęsienie w dziejach. Było tak potężne, że liczące dwadzieścia dwa tysiące mieszkańców miasto zamieniło się w stertę kamieni. Zginęła ponad połowa ludzi.

– Byłem kiedyś w Arthein – powiedział ambasador, biorąc łyk wina. – Do dziś mieszkający tam ludzie przestrzegają dzieci, by były ostrożne, bo taka tragedia się może powtórzyć.

– Tak czy inaczej, z samej rezydencji rodziny Auretamo, do której należał grobowiec, zostało niewiele – dokończył Tomas. – Jest prawdopodobne, że wszyscy, którzy wiedzieli o tych katakumbach, zginęli. Wiedza zaginęła. Profesor Peterov wykorzystał magiczne sondowanie, to pozwoliło wykryć duże komnaty pod powierzchnią ziemi.

– Uniwersytet Imperialny słynie z wydziału magii – dorzucił ambasador. – Profesor szczęśliwie nie musiał daleko szukać pomocy w wyprawie.

– No tak – mruknął król. – Ale nadal nie wiem, jaki to ma związek z tym drzewem genealogicznym, o którym wspominał pan ambasador.

– Profesor Peterov odczytał napisy na grobach – rzekł książę. – Na każdym z nich było krótsze lub dłuższe epitafium. Według tych zapisów drzewo genealogiczne z Mey Ardik jest niepoprawne.

– Co jest niepoprawnego?

– Na przykład lata panowania imperatorów, pozmieniane kolejności, dokonania jednego władcy przypisywane innemu…

Ambasador zmarszczył brwi. Odłożył kielich z winem, pomuskał się po brodzie. Mruknął na znak, że szuka odpowiedzi.

– Ostatnie nagrobki pochodzą sprzed czterystu lat – podsumował.

– Mniej więcej – potwierdził Tomas.

– Czterysta lat temu w Imperium rządziła dynastia Akebonów – zaczął ambasador. – To boczna linia dynastii, z której wywodzi się obecny imperator, Jego Wysokość Jimen. Akebonowie prowadzili coś w rodzaju wewnętrznej wojny o władzę z prawowitymi spadkobiercami Eridu, dlatego trudno powiedzieć, kto tak właściwie władał. A poza tym ród Auretamo mógł mieć własne przekonania polityczne, a to mogło wpłynąć na zapiski na grobach.

– Akebonowie – powtórzył król. Sądząc po jego głosie był bardzo zaciekawiony historią. – Czy jeszcze żyją?

– Nie – odparł zdecydowanym, zimnym tonem Tomas. – Ostatniego przywódcę, Calcusa, pokonał imperator Indir. Pokonał dwudziestokrotnie mniejsze siły pod Igristar, a niedobitków kazał ścigać i poddać torturom. Nieliczni, którzy przeżyli trzy dni kaźni, zostali wbici na pal wzdłuż traktu do Tullites.

– To było wieki temu, inne czasy, inna sytuacja. Trwała wojna. – przekonywał Florian.

– Ale to Indir zaczął tradycję wbijania na pal zdrajców lub przeciwników politycznych w Imperium – rzucił wyniośle Tomas. – Więźniowie nie mają prawa nawet do procesu. Umierają w męczarniach, podczas tortur.

– Zdrajcy zasługują na karę.

– Ale nie na taką. Inny przykład: złodziejowi przed ucięciem dłoni łamią najpierw wszystkie palce, potem miażdżą kości, a na koniec zrywają paznokcie. Nie mówcie, ambasadorze, o karze. Ja widziałem takich ludzi, którzy konają na słupach. Powoli wykrwawiają się. Nie mogą się poruszyć, bo to tylko zwiększa ból.

– W Eridu karą za zdradę jest śmierć – odparł spokojnie ambasador. – Bolesna śmierć. To kara, która ma nauczyć innych, żeby nie popełniali takich samych błędów. W Imperium wierzymy, że lepiej jest zapobiegać, niż leczyć.

Tomas głęboko westchnął, zastanawiając się, czy ambasador celowo użył tego powiedzenia w kontekście Melhoru, czy był to tylko przypadek. Florian Varguez coś jeszcze mówił, ale Tomas był skupiony na czymś innym: niby od niechcenia zerknął w na boczną ścianę pomieszczenia. Stojący tam niewolnicy odczytali sygnał i zaczęli powoli zwabiać dzieci. Ich rodzice niczego nie zauważyli.

– Twarde prawo, ale prawo, tak? – spytał książę. – Zresztą, jakie prawo? Prawem jest Jimen, wasze wiecznie świecące słońce majestatu.

Ani król, ani Florian Varguez nie wiedzieli, jak zareagować, jednak ten drugi zrobił się blady. Nastała chwila milczenia; ambasador musiał się zastanowić, czy walczyć o dobre imię swojego władcy już pierwszego dnia służby, czy tym razem odpuścić? Ale jeśli by odpuścił, to jeden z jego współpracowników, zapewne agent wywiadu, złoży odpowiedni meldunek do Erigradu, a tam imperator podejmie niezdrową dla Floriana i jego bliskich decyzję.

Cisza nie umknęła też uwadze gości, którzy przerwali plotkowanie i spojrzeli w stronę króla. Króla, który zaczął się pocić. On też ma dylemat – pomyślał Tomas. – Ale się nie zmieni. Cała sytuacja trwała najwyżej parę sekund. Jedynie cyrkowcy wypluwający zielony i fioletowy ogień zwrócili uwagę na coś, co umknęło uwadze innych, czyli na bicie dzwonu gdzieś w oddali.

– To ja się pójdę przejść.

Tomas nie chciał się denerwować, a na widok ojca i ambasadora tylko przypominał mu powody, dla których wyjechał; na dodatek bolało tak samo jak wtedy, gdy do pałacu dotarła wiadomość o śmierci Aleksandra i Eliona, braci Tomasa. Takie dni się pamięta – pomyślał książę, wspominając tamte wydarzenia. Było dość chłodno, w portowej części miasta wybuchł pożar, a od strony morza wiał silny wiatr, co zawsze zwiastowało złe wieści – faktycznie, posłaniec przybył statkiem. Gdy ogłosił, że następca tronu i jego młodszy brat zginęli, w sali tronowej zapadła cisza, którą po chwili przerwali generałowie wrzaskami i głośnym domaganiem się odwetu. Damy dworu i szlachcianki zaczęły płakać, podobnie jak niektórzy rycerze. Dla wszystkich był to szok. Wtedy król Arias wstał z tronu i bez słowa wyszedł, zaś Tomas wyciągnął mieszek, wręczył posłańcowi i nakazał przesłać wiadomość do imperatora. ,,Ciesz się swoim zwycięstwem, bo nie znasz dnia ani godziny, gdy dosięgnie cię moja zemsta” – tak miał powiedzieć poseł. Tomas już nigdy więcej go nie spotkał, więc nie wiedział, czy dostał jakąś odpowiedź.

Przed frontowym wejściem zgromadziło się wielu gości, wszyscy byli pochłonięci rozmową, częstowali się też winem i owocami, które rozdawali niewolnicy. Na widok księcia albo przestali mówić, albo szybko zmienili temat na bardziej neutralny; nikt też nie zwrócił szczególnej uwagi na bicie dzwonu, który ostatecznie zamilkł.

– Kolega też się musiał przewietrzyć, co? – spytał mężczyzna w fioletowym dublecie, stojący przed pomnikiem koło schodów prowadzących do centralnych wrót. W ręku trzymał coś drewnianego, z czego wylatywał dym.

– Do mnie mówisz… kolego? – spytał książę, nie odwracając wzroku. – Kim jesteś?

– Durcan Dortweed herbu Wieża.

– Nie jesteś rycerzem, tylko trzecim synem barona Dortweed z Palca Bogów.

– No proszę, kolega obeznany w sprawach rodowych – Durcan Dortweed nie ukrywał podziwu. – Ale to, że nie jestem rycerzem, nie zmienia faktu, że w herbie mamy wieżę. Mamy też inne rzeczy.

Na przykład trzystu zbrojnych na wypadek wezwania przez Jego Wysokość – dopowiedział w myśli książę. 

– A ty, kolego? – spytał Durcan, wkładając drewniany przedmiot w usta. Po chwili go wyjął, a z nosa wyleciał gęsty dym.

– Thego Nessvarth, syn lorda Nessvartha z Nessau.

Tomas podał to nazwisko, bo zauważył, że nie było nikogo z tej rodziny, co go akurat nie dziwiło; ród Nessvarth miał w zwyczaju pożyczać pieniądze od kogo się tylko dało, a potem ich nie zwracać, dlatego mówiono o nich Fałszerze. Ostatecznie członkowie tej rodziny mieli tak kiepską reputację, że mało kto chciał wchodzić z nimi w jakiekolwiek układy, mimo posiadania dużych terenów rolnych na północy.

– Jeśli chcesz mnie nakłonić na pożyczenia ci pieniędzy, to niestety muszę odmówić – powiedział Durcan.

– Nie jest ostatnio tak źle, dziękuję – mruknął Tomas, szczerząc zęby.

– A tak z ciekawości, co macie w herbie?

– Lisa w koronie. Trochę trudniej to namalować niż wieżę.

Syn barona Dortweeda zaśmiał się, podszedł do księcia, wyjął z torby zawieszonej przez ramię drugi kawałek drewna.

– Może się skusisz, przyjacielu – zaproponował. – Fajka, nowinka z południa, można sobie puszczać kółka, gdy akurat nie dzieje się nic ciekawego, tak jak teraz. W Nar-Kael spotkałem kupca, który oferował tytoń w różnych smakach, ale tyle sobie za niego policzył, że mógłbym równie dobrze wynająć cały statek dla siebie i opłynąć Ator.

– Czyli nie tylko szlachcic, ale również podróżnik – zauważył Tomas, delikatnie biorąc fajkę.

– A co mam robić? – Durcan wzruszył ramionami, po czym włożył do fajki księcia trochę tytoniu i zapalił. – Nie jestem spadkobiercą, więc mam mniej obowiązków, a moja narzeczona to jeszcze dziecko, więc do ożenku zostało kilka miesięcy. Jeżdżę zatem po świecie, bo jak nie teraz, to kiedy?

– Mhm, a co ja mam z tym zrobić?

– No, wciągnąć do płuc.

Pierwszy wdech był najgorszy: dym drapał go od środka, dusił, dlatego ten zaczął gwałtownie kasłać i wypuszczać truciznę, którą się zaciągnął. Nie miał ochoty spróbować drugi raz, ale za namową Durcana się zmusił. Przyznał, że już po paru wdechach dym coraz mniej mu dokuczał.

– Ponoć przyjechał książę – powiedział Tomas, spoglądając swojemu kompanowi w twarz.

– A tak, coś słyszałem – odparł tamten.

– Chyba będzie awantura – ciągnął książę, próbując się nie uśmiechać. – Sporo tu imperialnych, a syn króla za nimi nie przepada. Zresztą nie ma się co dziwić.

– Tu jest sporo eriduryjskich psów? – żachnął się Dortwood. – To niech książę pojedzie do Cavenis lub Maynis. Tamtejszy rynek jest już całkowicie zalany produktami z południa, a rada miejska nie widzi w tym problemu. Rada kontroluje straż, więc nikt nie ośmieli się powiedzieć złego słowa, żeby nie narobić sobie kłopotów, a radni tymczasem szastają pieniędzmi na prawo i lewo, tylko pytam się, skąd je mają?

– Och, drogi kuzynie – powiedziała kobieta w czerwonej sukni z odsłoniętymi ramionami. Tomas widział ją wśród gości, ale nie wiedział, kto to jest. – Znowu zajmujesz się sprawami, które cię nie dotyczą.

– Witaj Mirando – Durcan skłonił się kobiecie. – Thego, to Miranda de Vallard, żona…

– Wiem – przerwał mu Tomas. – Przykro mi z powodu twojego męża.

– Nie szkodzi – Miranda jedynie lekko podniosła powieki. – Mam dopiero dwadzieścia dwa lata, a już dwukrotnie zostałam wdową. Co jeden mąż, to gorszy. Co tak przewracasz oczami, Durcan, żenuje cię moja szczerość?

– W sumie tak.

– Może się napijemy – zaproponował Tomas, dając znak niewolnikowi odpowiedzialnemu za trunki, by przyniósł wino. – Ja również cenię sobie szczerość. Szczerość ponad wszystko. Dzięki niej łatwiej jest coś planować.

– Widzisz, kuzynie? – mruknęła z wyższością Miranda. – Weź przykład ze swojego przyjaciela… mogę chyba tak o was mówić, prawda?

– Wydaje mi się, że tak – odparł książę; akurat niewolnik przyniósł kieliszki i dzban z winem. – No to wypijmy za nowego ambasadora.

– A niech będzie za niego.

Wypili toast, po czym wrócili do rozmowy:

– Durcanie, mówisz bardzo otwarcie o tym, że w Cavenis panują imperialni – zauważył Tomas. – Nie boisz się, że ktoś na ciebie doniesie?

– O ile wy nie doniesiecie, to nie – odparł szlachcic. – A zresztą, kto by mnie wyłapał, skoro wszyscy tak myślą i nikt specjalnie się nie przejmuje takim mówieniem.

– Naprawdę? Kto na przykład?

– Nie wiem dokładnie, ale takie sytuacje się zdarzają, to żadna tajemnica. Królowi to wszystko jedno, czy mówią o nim dobrze, czy źle.

– Rozpacza za swoimi dziećmi…

– Rozpacza? Dobre sobie! Wierzy, że to wszystko jego wina i musi przepraszać Imperium za to, że dwójka jego dzieci nie żyje, a być może i trójka.

– Być może książę Tomas zaprowadzi z powrotem porządek – powiedziała Miranda, biorąc kolejny łyk wina. – Teraz, gdy wrócił, na pewno wiele się będzie musiało zmienić, w końcu jest to następca tronu.

– Zabawne – dodał Durcan. – Jest najmłodszym synem króla, a mimo to korona przypadnie jemu. Zaprawdę, dziwnie los plącze nam ścieżki. Chociaż, skoro on jest trzecim synem, a ja również, to może pewnego dnia i ja stanę się baronem Dortweed?

– Zawsze miałeś bujną wyobraźnię – Miranda zachichotała.

– Nie śmiej się ze mnie.

– Nie śmieję. Ale wiesz co, może pójdziemy się przyjrzeć księciu… Chyba go nie widziałeś jeszcze, prawda?

– Nie widziałem – wyznał Durcan. – A co?

– Nic, tak tylko mówię – odparła kobieta. – Idź do środka i nałóż mi trochę ryb. Król może i oszczędza na wielu sprawach, ale ryby tu zawsze są wyborne.

Gdy Durcan odszedł, Miranda zbliżyła się do Tomasa i powiedziała cicho:

– Panie, to dla mnie zaszczyt. Nie mogłam się powstrzymać, by zażartować z mojego kuzyna. To się dopiero zdziwi, gdy pozna prawdę.

– Owszem, zdziwi się – powiedział książę. – Powinienem już wracać, pewnie mój ojciec się już nie cierpliwi. Dziękuję za twoje towarzystwo, pani.

– Proszę, mów mi po imieniu, książę. To będzie dla mnie zaszczyt.

– Jak sobie życzysz, Mirando.

Tomas wypił całe wino w kieliszku, szkło postawił na schodach. Wrócił do pomieszczenia, gdzie połykacze ognia skończyli już swój występ i przerzucili się na przeciąganie nieistniejącej liny. Skądkolwiek pochodzili ci cyrkowcy, mieli talent do swojego zajęcia – wszystkie ruchy wyglądały niezwykle realistycznie.

Alkohol zrobił swoje, ponieważ goście nie mówili już o przybyłym księciu, a o rzeczach absolutnie codziennych, które ze znanych tylko sobie powodów zdecydowali przedyskutować. I tak kobieta w szmaragdowej sukni z norkami na szyi opowiadała o futrze, które powstawało miesiąc, by ta mogła spokojnie popłynąć do Aroganu i tam spędzić czas w chłodzie.

Były też przypadki, gdy rozmówcy podnosili ważne tematy: rupka arystokratów dyskutowała na temat wypierania produktów melhorskich przez imperialne w Cavenis i innych nadmorskich miastach. W innym miejscu znany rycerz, Torddar Cztery Palce – nazwany tak po tym, jak nie trafił toporkiem w cięte na opał kawałki drewna i uciął sobie palec wskazujący, zachwalał się przed kobietami, że swoim mieczem udało mu się ściąć trzy głowy naraz i w ten sposób wypełnić śluby; po chwili dodał, że jeśli wybuchnie kolejna wojna, znów złoży przysięgę, ale tym razem na ścięcie pięciu głów.

Tomas podszedł do stolika z alkoholami, nalał sobie malihiskiego, potem wypił do dna i znów napełnił. Rozejrzał się, wszyscy byli już pijani i roześmiani. Jedynie ambasadorowi Eridu oraz monarsze nie było do śmiechu – stał przy nich jeden z gwardzistów i coś szeptał władcy na ucho. Florian Varguez na pewno próbował podsłuchiwać, jednak jeśli nie był wampirem ani Kolonizatorem – nie miał prawa usłyszeć tej rozmowy.

Wyglądało to tak, jakby zdarzyło się coś złego.

– Pan wybaczy – do księcia podszedł ktoś przypominający kupca z Dalekiego Południa. Ten jednak nie miał ubrań w pstrokatych kolorach ani kapelusza w paski, zapewne w obawie o to, że ktoś z Melhoru go za to zlinczuje. – Mieliśmy się chyba spotkać.

Czy ktokolwiek mi się przyjrzał, gdy ojciec mnie przedstawiał – spytał z rezygnacją książę.

– Chyba zaszła pomyłka – powiedział.

Kupiec wziął kieliszek, nalał sobie wina z Vansion i rzekł prawie szeptem:

– Ładna pogoda. W zeszłym roku o tej porze padał deszcz.

– Że co? Może i padał, co mnie to obchodzi? Kim jes…

– O, pan wybaczy, właśnie dostrzegłem lorda Xartena, muszę z nim koniecznie porozmawiać.

Kupiec oddalił się błyskawicznie, zostawiając nalane chwilę wcześniej wino. Tomas wzruszył ramionami, wziął jego i swój kieliszek, a potem ruszył w stronę swojego miejsca. Akurat wtedy król wstał i poszedł gdzieś w głąb pałacu.

– Coś się stało? – zapytał Tomas.

– Chyba nie – odparł z fałszywym uśmieszkiem Florian Varguez. – Książę, musisz koniecznie spróbować tej pieczeni, jest wyborna.

– Wierzę na słowo, ale przez dwa lata jadłem dużo skromniej, więc nie jestem przyzwyczajony do wystawnych dań.

– Nie tęskniłeś za niczym?

– Oczywiście, że tęskniłem. Za pałacem, za dobrym jedzeniem i piciem, a także za ojcem, ale z czasem się przyzwyczaiłem. Przy okazji czegoś się nauczyłem.

– Tak? – ambasador się zainteresował. – Czego?

– Że człowiek nie docenia pozornie błahych rzeczy, które tak bardzo ułatwiają życie, a na co dzień ich nie dostrzegamy. Choćby takie lustro albo widelec.

Gdy siostra Tomasa – Roksa – miała wyjść za następcę tronu Imperium, ten zażartował, że mimo dobrej partii poślubi kogoś z dzikiego kraju, który Melhorczycy dopiero co nauczyli korzystać z widelca. Dziewczyna niespodziewanie zaśmiała się, a skończyła dopiero po kilkunastu sekundach. To było jedno z najwspanialszych wspomnień Tomasa dotyczących siostry – gdy ta była naprawdę radosna.

Akurat wtedy wrócił król i cała radość księcia nagle zniknęła, jednak nie dał tego po sobie poznać.

– Coś się stało? – zapytał.

– Alarm w Domu Zaufanych, ale to tylko ćwiczenia – odparł monarcha, siadając. – Będę musiał napomnieć Kharmalda, żeby mnie uprzedzał, nim postanowi zaczynać ćwiczenia.

Z bocznych drzwi wyszło sześciu niewolników, którzy kiwnęli głowami na znak, że wykonali swoją misję. Po chwili podszedł do nich jeden z ludzi Meris i kazał iść za sobą, gdzieś w głąb pałacu; wyglądali na przejętych, ale nie mieli żadnego wyboru.

I wtedy pojawił się znak, na który Tomas czekał od dłuższego czasu: na dziedzińcu przed pałacem zjawił się oddział żołnierzy, którzy mieli ze sobą białą flagę. Zbrojni z gwardii ambasadora również to zauważyli i się zdziwili, dlatego dwóch z nich poszło sprawdzić, co się dzieje, jednak szybko tam nie doszli, ponieważ pijani goście na siłę blokowali ich i namolnie zachęcali do wzięcia udziału w zabawie.

Jaka to była zabawa – nikt nie wiedział. Jedyne, co się działo, to podziwianie zwinnego młodzieńca, który trzymał drewniany kij i wyczyniał z nim przeróżne akrobacje: stawał na nim, wieszał się na nim, gdy ten znajdował się pionowo, okręcał go dookoła szyi, nie korzystając z rąk i tym podobne.

– Ambasadorze, zadam ci pytanie – powiedział Tomas, ciesząc się w duchu.

– Słucham.

– Jak można być takim skurwysynem?

Arias nie powstrzymał się i wypluł wino, które akurat pił, po czym spojrzał z niedowierzaniem na syna.

– Słucham? – Florian Varguez aż wstał z wrażenia.

– Tomasie, opanuj się… – król rozpaczliwie próbował załagodzić sytuację.

– Pytam poważnie – Tomas nie przejął się błaganiem ojca. – Twoją żonę, Eilę, z którą byłeś przez siedem lat i którą niewątpliwie kochałeś, bez żadnego sprzeciwu oddałeś Jimenowi do jego haremu, bo tego mu się zachciało.

– To kłamstwo!

– Och, wybacz, raczej ją sprzedałeś. Bo w ramach zapłaty dostałeś posadę tu, w Melhorze, choć nikt cię tu nie zapraszał.

– Ty dwulicowy…

– Jak ty się odzywasz do mojego syna? – warknął władca, czym bardzo zaskoczył swojego syna. Jednak po chwili spytał go oziębłym głosem: – Skąd o tym wiesz?

Gdzieś w oddali znów zabiły dzwony – tym razem wiele, a nie jeden.

Tomas miał nie lada ubaw widząc, jak twarz Floriana robi się biała jak kreda. Jego przyboczni zgromadzili się wokół niego, tak samo jak gwardziści wokół króla i księcia. Obie grupy stały w bezruchu, aż do pałacu wszedł eriduryjski żołnierz, którzy szepnął coś ambasadorowi do ucha, po czym stanął za nim.

– Wasza Miłość – powiedział Florian. – Widzę, że ciężkie są moje początki w tej placówce. Dostałem wieść, że tłum ludzi zgromadził się przed imperialną ambasadą i obrzucił ją kamieniami. Straż jest na miejscu i nie reaguje. Czy możesz mi to wyjaśnić? Pragnę przypomnieć, że są to działania zaczepne, które…

– Na bogów, zawrzyj gębę! – przerwał mu Tomas. – Nie ma niczego do wyjaśniania. Ludzie obrzucają ambasadę kamieniami, a o północy mają ją podpalić.

Ambasadora zasłonił jeden z imperialnych, sięgnął ręką po miecz. Wtedy książę wyjął ukrywany dotychczas w rękawie nożyk i przejechał nim po szyi Eriduryjczyka. Krew trysnęła na podłogę, Florian krzyknął przeraźliwie, podobnie jak król, który zażądał od syna opanowania. Ale było już za późno. Drugi z przybocznych Vargueza wyciągnął broń i zamachnął się, ale nie zdążył nic zrobić, ponieważ w jego szyi sterczała już strzała z czerwoną lotką.

Meris, która stała z tyłu, trafiła idealnie. Po chwili miała już przygotowaną drugą strzałę. Wszyscy w sali, którzy mieli broń, wyciągnęli ją, ale więcej było gwardzistów melhorskich.

– Synu – rzekł król Arias, który z trudem mógł złapać równowagę. – Dla twojego dobra nakazuję cię osadzić w lochu. Meris!

Ale Meris nie zareagowała na rozkaz władcy. Ani ona, ani żaden z gwardzistów. Monarcha miał powtórzyć swoje słowa, lecz wtedy drzwi się otwarły, a do pomieszczenia wbiegł zdyszany, pokryty pyłem żołnierz.

– Panie… Pałac Zaufanych… Płonie.

– Co? Jak to? Kto…

– Ja.

W przejściu pojawili się żołnierze. Na ich czele stał jednak mężczyzna, który żołnierzem nie był. Miał na sobie ciemną szatę ze skórzanym pasem pokrytym srebrnymi runami. I jak każdy ze swojej formacji, nosił pierścień w kształcie węża z dwoma pyskami, z których jeden połyka drugi.

Goście byli zbyt pijani, by zrozumieć, co się dzieje; myśleli, że to kolejny fragment jakiegoś przedstawienia czy spektaklu, dlatego śmiali się, rozmawiali głośno, a niektórzy nawet zaczęli śpiewać i klaskać.

– Hemes? – zdumiał się król. – Mój Zaufany? Co to ma znaczyć?

– Aresztuję cię, Wasza Była Wysokość – odparł Zaufany.

– Jak to? – król odłożył kielich z winem, przetarł oczy. – Jestem twoim władcą i rozkazuję.

– Już nie.

– Ojcze, w imieniu królestwa odbieram ci władzę – ogłosił Tomas. – Od teraz ja jestem władcą.

– Co? To niemożliwe, ja…

– Możliwe, ojcze. Przejrzyj na oczy. Cholera, Hemes, możesz uciszyć tych tutaj?

Hemes potarł ręce, wyszeptał zaklęcie, a potem mocno klasnął. Hałas odbił się echem o wszystkie ściany, co tylko go wzmocniło – było to tak głośne, jakby piorun uderzył w sam środek sali. Jednak zamierzony efekt został osiągnięty – wszyscy zamilkli i spojrzeli na przód komnaty, niektórzy wciąż z zasłoniętymi uszami.

– Ojcze – kontynuował Tomas. – niestety dałeś się sprzedać Imperium, choć masz tyle samo powodów, by je nienawidzić, co ja. I to cię zgubiło.

– A jakie powody ma prawowity król, by nienawidzić Imperium Eridu? – syknął Florian.

– Nie wiesz? No cóż, może warto ci to powiedzieć. Tobie i wszystkim tu obecnym. Kiedyś, nie tak dawno temu, miałem dwóch starszych braci, Aleksandra oraz Eliona, a także młodszą siostrę Roksę. Tworzyliśmy szczęśliwą rodzinę. Gdy podrośliśmy, ojciec uznał, że powinniśmy założyć swoje rodziny, ale nie chciał nam wybierać, w który ród chcemy się wżenić, dlatego dał nam wolną rękę w tej sprawie. By nas zachęcić, powiedział, że ten, kto znajdzie najlepszą partię, zostanie spadkobiercą tronu. I ten konkurs bez wątpienia wygrała Roksa, która ze wzajemnością pokochała Romena, brata twojego imperatora. Romen był starszy, więc zgodnie z waszym prawem to on miał zostać władcą. Brzmi świetnie, dwa wielkie i potężne kraje połączone przez małżeństwo, jednak Jimen się zbuntował i przegnał brata, którego los do dziś pozostaje nieznany. Zamordował malutkiego bratanka i zmusił moją siostrę do ożenku ze sobą; gdy ta nie mogła dać mu następcy, zamknął ją gdzieś. W Melhorze zawrzało. Jimen, którego pozycja była jeszcze słaba, zagroził, że jeśli zaatakujemy, to Roksa umrze. Mój ojciec niestety w to uwierzył i nie zgodził się na wojnę.

Wszyscy milczeli.

– Bardzo kochał Roksę, która przypominała swoją żonę, moją matkę. Nie chciał jej narażać. Powoli stawał się lennikiem Jimena, a w dowód lojalności i dobrych chęci posłał korpus ekspedycyjny z Aleksandrem i Elionem na czele, by pomóc w tłumieniu buntów. Ci zginęli w bitwie, gdy, o dziwo, nie mogli liczyć na wsparcie twego władcy. Ja pokłóciłem się z ojcem i od dwóch lat jeździłem po Atorze, ale żyłem tym, by tu wrócić i zrobić to, co należało.

– To… – wystękał ambasador. – To jest wojna!

– Owszem, wojna. Ale zanim wieść dotrze do Erigradu, minie trochę czasu, a tymczasem nasza armia dojdzie daleko w głąb waszych granic. Jutro rano pod stolicą zjawi się najwspanialsza armia na świecie. Będziesz mógł ją sobie obejrzeć, ambasadorze. Nie zabiję cię, ale nie dlatego, że nie mam ochoty. Mam wobec ciebie inne plany. Zabrać go. Drodzy goście, dziękuję wam za obecność, ale przyjęcie dobiegło końca. Żegnam was!

Po paru minutach goście i artyści opuścili salę, żołnierze zabrali Floriana Vargueza i jego przybocznych do lochu, a następnie zabezpieczyli pałac. Gdy Meris poinformowała Tomasa, że wszystko potoczyło się zgodnie z planem, ten zwrócił się do swojego ojca.

– Zaczekaj na mnie w swojej komnacie. Zaraz przyjdę.

Przyszedł po paru minutach, gdy przebrał się w zbroję, w której było mu zdecydowanie wygodniej. Arias stał na balkonie, wiele metrów nad dziedzińcem. Wyglądał na spokojnego.

– Co ze mną? – spytał.

– Jak to: co? Nie zabiję cię. Ale to będzie prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie.

– To dobrze. Naprawdę chcesz prowadzić wojnę?

– Tak.

– Ale jej nie wygrasz. A poza tym… Synu, gdy imperator się dowie, to… Roksa, ona…

– Nadal nie rozumiesz? – Tomas robił się powoli znudzony tłumaczeniem wszystkiego jak dziecku. – Roksa nie żyje, zrozumiałem to już dawno! Bo niby po co miałaby żyć? Przez te dwa lata bardzo mnie kusiło, by pojechać i spróbować ją uwolnić i może dać się przy okazji zabić, ale uznałem, że wtedy nie dokona się zemsta. Bo tu chodzi o zemstę, a powodów jest mnóstwo.

Arias spojrzał na niego, nawet lekko się uśmiechnął. Chciał położyć dłoń na policzku nowego władcy, lecz ten odsunął twarz.

– I co teraz? – zapytał.

– Teraz ty nauczysz się latać.

Tomas schylił się, chwycił ojca za nogi, podniósł i wyrzucił za barierkę. Arias Aklam krzyknął, machał rękami, próbując się czegoś złapać, lecz na próżno – po chwili jego zwłoki leżały kilkanaście metrów niżej, na dziedzińcu, w wielkiej, krwawej plamie.

– Powiedziałem, że cię nie zabiję. Ale nie powiedziałem, że nie zrobi tego upadek z wysoka. 

Koniec

Komentarze

Witaj.

Na razie jedynie część, potem wrócę z komentarzem doczytanego ciągu dalszego. :)

Tekst interesujący jeśli chodzi o fabułę i okoliczności powrotu syna, tajemniczych zgonów jego rodzeństwa oraz dziwnej przemiany ojca-króla po wpływem kapłanów.

Wracam po lekturze całości…

Mroczna, przerażająca historia królewskiej rodziny… I ta zbrodnia na samym końcu. Prawdę powiedziawszy, Tomas nie wydawał się być aż tak okrutnym. Robił to z zimną krwią, jakby przywykł do bycia takim. Przytłaczające jest to, jak szybko szczęście i sielanka bliskich sobie osób mogą zmienić się w pasmo klęsk, ciosów, udręk, morderstw, a także wzajemną niechęć i odrazę. 

 

Z technicznych:

dziewczyna ukłoniła. – wydaje mi się, że tak nie można napisać

Nie było w nim przedsionka, frontowe, pozłacane wrota prowadziły bezpośrednio do sali tronowej – nie jest jasnym, w czym nie było przedsionka

Po obu stronach, jakieś dziesięć metrów nad podłogą, znajdowała się galeria, skąd rodzina królewska obserwowała oficjalne uroczystości. Podtrzymywały je wysokie, kręte kolumny wykonane z jakiegoś błyszczącego minerału. – tu podobnie: CO podtrzymywały?

siedząca na nim osoba mogłaby się na nim położyć. – powtórzenie

Po drodze mijali kolejnych niewolników, którzy nieśli kolejne stoły – też

Po czym wstała, poprawiła zbroję, wyrównała kołczan, po czym ukłoniła się i wyszła. – też

Okazało się, że się bardzo pomylił – też

, otwarcie zignorował.

– Ponoć już trzech generałów otwarcie wypowiedziało…– też

I pod kątem takich powtórzeń warto sobie prześledzić cały tekst

cały czas będąc z ukłonie.

Oboje wiedzieli, – Obaj (rozmawiają dwaj mężczyźni)

Nieco mnie dziwi, że książę przed kąpielą nie potrzebował nikogo i – jak sam piszesz – z trudem próbował ogarnąć przydługie włosy, a potem nagle po kąpieli skorzystał z pomocy aż dwóch niewolników do podania ręcznika

niewolnicy rozkładali talarze i sztućce

Książe miał wielką ochotę,

Dzieci wykorzystały pierwszą lepszą okazję do wyrwania się spod opieki dzieci i ruszyły

 

 

Pozdrawiam i życzę powodzenia. :)

Pecunia non olet

Cześć,

Nie bierz tego do siebie, ale ciężko przebrnąć przez Twój tekst :]. Jest sporo podstawowych błędów:

 

– masa niepotrzebnych zaimków, 

Gwardziści pilnujący bramy patrzyli na niego z zainteresowaniem, zastanawiając się zapewne, kim on jest. Sądząc po ich twarzach, coś im się przypominało, ale sami jeszcze o tym nie wiedzieli. Dopiero po dłuższej chwili jeden z nich zrobił wielkie oczy

 

- źle zapisane didaskalia, 

– Książę – dziewczyna ukłoniła. – Cieszę się, że wróciłeś.

– Witaj, Meris – odparł Tomas, kładąc ręce na piersi. – Nic się nie zmieniłaś, ani ty, ani ten pałac. O, tamte dwie blanki wciąż są popękane, komuś kiedyś spadną na łeb.

– Wejdź, proszę – Meris udała, że nie usłyszała tej uwagi.

– zgubione podmioty,

Jeden z królewskich ministrów – rozpoznawalny po czarnym wamsie ze złotymi zdobieniami – przyspieszył kroku i wszedł w pierwsze lepsze drzwi.

– Jak to dobrze, że wszyscy się cieszą na mój widok – skomentował Tomas.

– Minęły dwa lata – przypomniała Meris.

– A jakie to ma znaczenie?

– Krążyły różne plotki. Mówiono, że nie żyjesz. Wielu w to uwierzyło, więc zachowują się tak, jakby zobaczyli ducha.

– Niewątpliwie.

Nie było w nim przedsionka, frontowe, pozłacane wrota prowadziły bezpośrednio do sali tronowej

Widać, że włożyłeś w historię masę pracy i serca, ale te niedociągnięcia zniechęcają do lektury. Obawiam się, że niewielu czytelników dobrnie do końca. 

Proponuję poćwiczyć warsztat na krótszych fragmentach. Sam zobaczysz, że nauka pójdzie wtedy szybko. Łatwiej będzie wyłapać błędy i je skorygować. Przy tekstach na kilkanaście, albo kilkadziesiąt tyś znaków trzeba mieć naprawdę dużo samozaparcia :D. 

 

pozdrawiam i życzę powodzenia

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Chyba faktycznie warto popracować na mniejszych formach, żeby doszlifować warsztat techniczny, bo jest to jednak tak samo ważne jak fabuła. Ale cieszę się, że ogólnie jest sens próbować :) Dzięki za komentarze

Zawsze jest sens próbować :]. Jesteś już bliżej niż dalej. Trochę pracy i będzie całkiem nieźle. Jeśli się zdecydujesz na shorta, lub fragment do 1000 słów, to chętnie pobetuję. Tylko wymyśl jakiś fajny temat o walkach na topory, pływaniu drakkarem albo lataniu na smoku :P. 

 

pozdro

M.

kalumnieikomunaly.blogspot.com/

Nowa Fantastyka