- Opowiadanie: Pietrek Lecter - I cry when angels deserve to die

I cry when angels deserve to die

Wow, zauważyłem, że moje konto na tym portalu ma już ponad 4 lata, a przez prawie rok mnie nie było! Tak więc wracam z opowiadaniem cyberpunkowym. W przedstawionej przeze mnie wizji Ziemia została zniszczona do tego stopnia, że ludzie musieli hibernować swoje ciała i przenieść umysły do cyberprzestrzeni w oczekiwaniu na możliwość zasiedlenia nowych planet. Główny bohater zostaje wplątany w polityczny spisek mający na celu osłabienie opozycji w futurystycznej Polsce. Potem dołącza do ruchu oporu, o którego istnieniu nie miał pojęcia i poznaje Melancholię, cybernetyczny byt powstały na obrzeżach cyberprzestrzeni. Jak to u mnie bywa, będzie sporo plot twistów ;) Pisane bardziej pod wpływem Wiliama Gibsona niż wiadomej gry, chociaż tę również bardzo lubię.

 

Zapraszam do czytania!

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

I cry when angels deserve to die

(I cry when angels deserve to die)

 

Rok Zero

 

W 2043 z nieba zaczęły spadać metalowe anioły, a ich płacz był słyszalny na całej Ziemi. Był to najsmutniejszy rok w historii. Wtedy ostatecznie zaczęliśmy się degenerować, a nadzieja na moralną odbudowę cywilizacji umarła. 

 

CZĘŚĆ I: NOSTALGIA

 

04.09.30, Era Matrycy

 

Chciałbym już skończyć tę służbę. Tak, wiem, że wymaga najwyższej odpowiedzialności, wiąże się z niesamowitym prestiżem, a płacą mi tyle, że jak wrócę, to nie będę musiał pracować przez dobre parę lat. 

Ale mam dosyć wychodzenia w szczelnym skafandrze, gdy tylko muszę opuścić budynek. Powietrze czasem jest tak zanieczyszczone, że muszę używać noktowizora, aby widzieć cokolwiek. 

Wszedłem do Dormitorium Dystryktu 9. Szum maszyn był niesamowity. Nie był to hałas. Odgłosy respiratorów, kroplówek, procesorów, klimatyzatorów, wielkich serwerów, bulgotanie życiodajnej cieczy Urxus-6 – to wszystko składało się na wielką symfonię życia wiecznego. Lubiłem tę muzykę. Była przyjemną alternatywą dla ciszy martwej Ziemi. 

Zazdrościłem śniącym rzeczywistość. Byli w lepszym świecie, kiedy ja tkwiłem w piekle, aby ich obsługiwać. Przede mną rozpościerały się setki tysięcy rzędów inkubatorów, w których tkwili ludzie w różnym wieku – od niemowląt po starców. Ich ciała nie zmieniały się. 

Jednocześnie czułem nad nimi próżną przewagę. Potrzebowałem paru kliknięć przy czyimś deku, aby „wyrwać” taką osobę z cyberprzestrzeni. Kilka kliknięć więcej i odcinam funkcje życiowe. Ktoś, kto 30 lat spędził, pływając w Urxus-6, bez podania Ferdo-3 w odpowiednim czasie po obudzeniu, umiera. To jedno z niebezpieczeństw wpisanych w mój zawód kontrolera. 

 

07.09.30

 

Zostałem wezwany do gabinetu Starego Billa, który zawiadywał tym kurwidołkiem od przeszło 30 lat. Stał się legendą tego miejsca. Nikt nie wiedział, dlaczego Bill nie wraca do Matrycy. Stanowisko dyrektora Dormitorium można oddać po pięciu latach. Chodziły różne plotki. Dwie najpopularniejsze głosiły, że albo nie miał do czego wracać, albo rządzący mieli naprawdę mocne haki na niego. Ja skłaniałem się do tej drugiej wersji. Bill miał poczciwe oblicze, ale w jego oczach kryło się coś niebezpiecznego. Może to rodzaj piętna – na niektórych złoczyńcach ciąży taka klątwa, że ludzie w ich otoczeniu wyczuwają złowrogą aurę i podskórnie czują, że taki człowiek ma coś na sumieniu. Pamiętam podobne wrażenie z czasów przed Rokiem Zero. To wspomnienie jest zatarte, ponieważ podczas pierwszego rzucania mojego umysłu na matrycę wystąpił błąd w konfiguracji. W dzieciństwie byłem z rodzicami na wakacjach w jednym z krajów byłej Jugosławii. Zobaczyłem coś takiego w oczach przemiłego kelnera – prawdopodobnie był zbrodniarzem wojennym.

W gabinecie Billa poza nim siedzieli mężczyzna i kobieta. Oboje mieli na sobie obcisłe, czarne kostiumy. Mężczyzna był blondynem o włosach zaczesanych dokładnie do tyłu na żel. Miał syntetyczną urodę. Wyglądał perfekcyjnie, ale spod skóry prześwitywały błękitne złącza neuronowych ulepszeń. Robota z środkowej półki, czyli pewnie VisAx Corp. Kobieta wyglądała bardziej oryginalnie. Miała dość orientalne rysy. I niesamowitą figurę. Czarne włosy nosiła spięte w ciasny kok.

Nic z tego nie rozumiałem. Bill wstał do mnie.

–  Państwo są z Narodowej Kongregacji. Chcą z tobą porozmawiać.

Bill wzruszył ramionami, klepnął mnie w ramię i wyszedł z gabinetu. Usłyszałem szczęk elektronicznego zamka. 

OK, zacząłem się niepokoić. Wstali bardzo szybko. Jak maszyny, mechaniczne pantery. Ledwo to zarejestrowałem, a już stali przy mnie. 

–  Nazywaj mnie Joe – powiedział mężczyzna.

–  A mnie Nostalgia – powiedziała kobieta. 

–  Ja jestem… – zacząłem.

–  Cloy Sławiński, numer 09127329X32, Dystrykt 9 – przerwała mu Nostalgia.

Była w tej kobiecie stanowczość, nad którą panować mogła tylko ona sama.

–  Mamy dla pana propozycję – oznajmił Joe.

Przeszkadzała mi zbyt mała odległość, w jakiej ode mnie stali. Czułem się niezręcznie. Na pewno o to im chodziło.

–  To ściśle tajne – podkreśliła Nostalgia. 

Skinąłem głową.

–  Chcemy, aby pan kogoś odłączył. 

Od razu zrozumiałem, o co chodzi. Chcieli, abym zlikwidował jakiegoś opozycjonistę. 

–  Nie głosowałem na Narodową Kongregację – zaznaczyłem, jak gdyby ich to

obchodziło. – Co z tego będę miał?

–  Nie pracujesz do końca życia. Zapewniamy ci pełną ochronę w przypadku 

niepowodzenia misji – odpowiedziała Nostalgia.

Patrzyła mi prosto w oczy. Takiej kobiecie trudno było odmówić. Nie miał na to wpływu jej wygląd. Po prostu emanowała potęgą, jaką rzadko się spotyka. 

–  Ile mam czasu na zastanowienie? – zapytałem.

–  Nie masz – odparł Joe. – Wszystkie decyzje muszą zapaść przed wyjściem z tego 

pomieszczenia. 

–  A co, jeśli się nie zgodzę?

–  Poddamy cię zabiegowi fragmentarycznej dezintegracji pamięci – powiedziała

Nostalgia.

Rozumiałem groźbę, którą skrywały te słowa: albo się zgodzę, albo zginę. Skinąłem głową na zgodę. 

–  Pierdolcie się – powiedziałem.

Nie zareagowali. Jak maszyny.

 

7 – 8.09.30, noc

 

Wtedy przyśniła mi się – lub pojawiła w mojej głowie, aby zachować ścisłość – po raz pierwszy. Jej twarz widziałem niewyraźnie z powodu słabego sygnału. Powiedziała tylko:

–  Uciekaj.

 

08.09.30

 

Z powodu tego snu czułem bliżej nieokreślony rodzaj niepokoju. Ale z braku wyboru nie miałem możliwości podjęcia decyzji w oparciu o sen. Na moim służbowym pagerze pojawiła się wiadomość. Kliknąłem i przeczytałem z hologramu treść: 

 

Pamiętaj o swoim zadaniu. Nostalgia. 

 

Gdy przeczytałem, wiadomość automatycznie się usunęła. Nie wiedziałem, że pagery mają taką funkcję. Nasze pagery miały oprogramowanie od Apple, więc odezwałem się:

– Siri, namierz 00992321445. – Cybernetyczne inkubatory były posegregowane numerami PESEL ich właścicieli.

– Rząd pięćdziesiąty drugi, urządzenie trzysta pierwsze – poinformował mnie pager.

Wsiadłem na elektryczną hulajnogę i podałem jej współrzędne. Podróż trwała dziesięć minut. W hangarze zawsze czułem się jak na cmentarzu dla żywych. Zsiadłem i w panelu inkubatora znalazłem informacje o śniącym. Muhammad Kozioł, lat 36. 

– Siri, znajdź hasło „Muhammad Kozioł” w Google. 

Ogrom newsów. Opozycjonista z Partii Ziemi. Jeden z kluczowych. Postulowali program odbudowy naszej planety w sprzeciwie do Narodowego Kongresu, który prowadził politykę „skreślenia Ziemi”, polegającą na wyeksploatowaniu jej do końca, rozbudowie cyberprzestrzeni i miliardach wydawanych na program podboju kosmosu. Partia Ziemi głosiła, że Narodowy Kongres ukrywa informacje dotyczące stanu naszej planety i że tak naprawdę to można ją odbudować dzięki zaproponowanemu przez nich planowi na następne sto lat. Ponadto twierdzili, że „program kosmiczny” jest tylko fasadą, za którą rząd pierze pieniądze. No cóż, skoro chcieli uciszyć Kozła, to znaczy, że zarzuty nie były bezpodstawne.

Nie chciałem tego robić. Bliżej mi było do Partii Ziemi niż do Kongresu, ale co miałem zrobić? Oddać życie za człowieka, którego nie znam? Czułem się jak gówno. 

Takie zabójstwo jest bardzo specyficzne. Nie wymaga spojrzenia ofierze w oczy. Nawet nie znam tego człowieka. Wystarczy wyłączyć maszynę. 

Byłem ciekaw, jak wytłumaczą śmierć Kozła w rzeczywistości, w której ludzie nie giną, ponieważ są tylko wirtualnymi awatarami oczekującymi na nowy świat. Jedynym sposobem, aby odejść, jest samobójstwo na zamówienie, czyli wniosek o wyłączenie. Ale i to nie było takie proste, ponieważ w Urzędzie Ontologii przyjmowali tylko mocne argumenty. 

To straszne stać się lalką większych od siebie. Po prostu to zrobiłem. Podałem specjalny kod i wyłączyłem maszynę. Byłem jednym z nielicznych pracowników tego Dystryktu, którzy posiadali takie uprawnienia. 

Wiedziałem, że w tym samym momencie, w którymś z punktów cyberprzestrzeni awatar Muhammada Kozła został wykasowany z systemu. 

Co gdyby ktoś wysadził Dystrykt?

 

15.09.30

 

– Będziemy odwoływać się do Komitetu Praw Cyberprzestrzeni w Reykjaviku. Nie może być tak, że władza kasuje niewygodnych jej obywateli. Po kilku dniach badań możemy z prawie całkowitą pewnością stwierdzić, że Muhammad Kozioł został wymazany! – wygłaszał Toby Claim, szef klubu Partii Ziemi.

 

– Zarzuty ze strony Partii Ziemi są po prostu bezpodstawne – skomentował tę wypowiedź Romuald Romski, prokurator generalny. – Tak chorobliwie łakną władzy, że uciekają się nawet do tak poniżających oszczerstw. To wstyd, że za politykę biorą się tak pozbawieni kręgosłupa moralnego ludzie.

 

20.09.30

 

– Wypracowaliśmy kompromis – oznajmił premier Dorian Black. – Niech Partia Ziemi stworzy swoją delegację i niech przeprowadzi inspekcję w Dystrykcie 9. Narodowa Kongregacja nie ma nic do ukrycia, dlatego chcemy współpracować, pomimo że za niegodne uważamy wysnuwanie takich podejrzeń. To po prostu antypolskie, aby swój rząd oskarżać o takie działania. Jednak na drodze powszechnego dobrobytu rozwiejmy wszelkie możliwości, jeśli ktokolwiek je ma. – Rozłożył ręce z miną zwycięzcy. 

 

21.09.30, noc

 

Stanęła nad moim łóżkiem. Smukła jak tancerka. Nostalgia. Nie miała zapachu. Poruszała się bezszelestnie. Szpieg idealny. I pistolet w jej dłoni. 

Nie spałem, bo cierpiałem na bezsenność. Podejrzewam, że miała tego świadomość. Nie ruszałem się, ponieważ wiedziałem, że nie wygram. Ofiara się nie broni. 

Teraz. Wyszarp jej broń.

Zastrzyk energii, jak gdyby ktoś potraktował prądem mój mózg. Przez moment widziałem wszystko wolniej. 

Złapałem ją za nadgarstek. Strzeliła. Trafiła w moje udo. Zawyłem z bólu. Wiedziałem, że nikt się nie obudzi, bo wystrzał był prawie bezgłośny. Pocisk doskonałej roboty. Wwiercił się w moją skórę, a potem wybuchł, masakrując moją nogę. 

Nagle szarpanina ustała. Oczy Nostalgii zgasły i upadła na ziemię. Zrozumiałem. Była androidem. A w tym momencie ktoś ją wyłączył. Dlaczego? Podejrzewałem, że była to ta sama osoba, która przemawiała w mojej głowie. 

 

CZĘŚĆ II: MELANCHOLIA

 

 

21.09.30, noc

 

Podłącz się. 

Nie miałem wyboru. Musiałem zaufać temu komuś. Wiedziałem, gdzie jest moja komora. Szybko do niej dotarłem. Starałem się być tak cicho, jak to możliwe. W nocy praca maszyn brzmiała jak śpiew duchów. Zaprogramowałem inkubator i wskoczyłem do niego. Poczułem, jak ciesz zalewa moje nagie ciało. Była zielona i pachniała limonką. 

Zasnąłem.

Rzuciło mną. A raczej moim umysłem. Pociąg moich neuronów nagle zmienił tor. Nie wiedziałem, co się dzieje.

Obudziłem się na zielonej polanie. Miałem na sobie za dużą koszulę i dżinsy. Butów brak. Gdy powiewał wiatr, trawa w niektórych miejscach rozpadała się na piksele. Spojrzałem w niebo. W miejscach wolnych od chmur mogłem dostrzec siatkę matrycy. Ewidentnie programiści spieprzyli w tej lokacji sprawę. Nie wiedziałem, że zostały jeszcze takie miejsca. 30 lat to wystarczająco dużo, aby naprawić wszystkie bugi.

Przed sobą widziałem chatkę. Drewnianą, wiejską chatkę – rzekłbym, idylliczną. 

Kuriozalny obrazek. Polanka, chatka, słoneczko, zielona trawka. I ani żywej duszy w pobliżu. Coś tu mocno nie grało. 

Zapukałem do drzwi chatki. Otworzyła mi dziewczyna. Miała różowo-czerwone włosy i zielone oczy, które zdawały się patrzeć w głąb duszy. Miała na sobie obcisłą fioletową koszulkę i wytarte dżinsy. 

– Wchodź, nie mamy dużo czasu.

Rozpoznałem głos, który słyszałem w głowie.

W środku było wielu ludzi, ale nie zdążyłem się im przyjrzeć. Dziewczyna złapała mnie za rękę, przeprowadziła przez wiejską, archaiczną izbę wypełnioną najnowocześniejszym sprzętem i poprowadziła mnie do piwnicy. Nic nie mówiła. Niewerbalnie zmusiła mnie do oddania kontroli – nie zadawałem pytań, nie protestowałem, tylko dawałem się prowadzić do nieznanego mi celu. Odkąd w moim życiu pojawili się agenci Narodowej Kongregacji straciłem nad nim kontrolę. Byłem jak Józef K., w którego życie weszły siły, emanacje Wielkiego Innego, które uczyniły ze mnie swoją marionetkę.  

W piwnicy siedział chłopak. Siedział na krześle z kółkami. Palił papierosa. Zwykłego, nie elektronicznego. Rzadkość. Na biurku obok niego leżał hełm podłączony do deku. Rękawy flanelowej koszuli miał podwinięte. Spod jej rozpiętych guzików wystawał podkoszulek.

– Zaczynamy? – zapytał. 

Dziewczyna skinęła głową.  

– Co zaczynamy? – zapytałem. 

Haker jak od niechcenia powiedział:

– Zrobimy kopię twojego umysłu.

Teraz zauważyłem, że dziewczyna, ruszając się, migocze. Jak duch. 

– Po co? – powiedziałem. 

Odpowiedziała mi dziewczyna:

– Mamy bardzo rzetelne powody, aby przypuszczać, że niedługo cię zabiją. I wtedy znikniesz. Na Ziemi i w cyberprzestrzeni.

– Skąd to wiecie?

– To logiczne. Będą chcieli wyciszyć aferę związaną z zabiciem Muhammada Kozła. 

– Obiecali mi ochronę…

– Dlatego ich agentka chciała cię zabić?

– To ty mnie uratowałaś?

– Tak.

– Dziękuję?

– Bez zbędnego pierdolenia. Wskakuj. – Wskazała na komorę przypominającą aparat rentgenowski. 

Wzruszyłem ramionami. Chyba nie miałem wyboru. Chłopak wstrzyknął mi narkozę i wsunąłem się do komory. 

 

Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny. Wysunąłem się z potężną migreną. Chłopak zdjął hełm.

– Zrobione? – zapytałem.

– Tak.

– I co teraz?

– Teraz musimy cię zabić.

– Co?

– Wciąż jesteś podłączony z Dystryktu 9. Nasza lokalizacja jest szyfrowana, a dostępu broni lód mojego autorstwa, ale w końcu mogą cię namierzyć. 

– Nie chcę umierać?

– Nie umrzesz. W pewnym sensie. A raczej umrzesz i zmartwychwstaniesz. Odrodzisz się jako nowy byt. To ontologicznie skomplikowane. 

– Jaką mam pewność, że mnie nie wykiwacie i po prostu nie zabijecie?

– Żadnej. My cię nawet nie lubimy. Jesteś mordercą. 

Mówił bez emocji. Spokojnie palił papierosa. Ja zaś strasznie się bałem. Nie miałem żadnej drogi ucieczki. Jak zwierzę w potrzasku. Jak Józef K. w starciu z Sądem.

– To czemu mi pomagacie?

– Jesteś nam potrzebny.

– Do czego?

– Jesteś dowodem na zdradę stanu dokonaną przez Narodową Kongregację. 

To miało sens. Chłopak zaprowadził mnie do innego pomieszczania. Była w nim komora, taka sama jak wszystkie w Dystrykcie, w którym pracowałem. 

– Wskakuj.

Znów wstrzyknął mi narkozę. 

 

Obudziłem się z zupełnie inną świadomością: poszerzoną. Wydawało mi się, że posiadam wszystkie wspomnienia. Czułem się jak gdybym był częścią cyberprzestrzeni, a nie tylko się w niej znajdował. Byłem świadomy przepływających w każdej sekundzie terabajtów danych. Czułem drgania pikseli budujących rzeczywistość. Ruszyłem ręką. Byłem lekko przezroczysty przez chwilę, a za moment wyglądałem zupełnie normalnie.

Byłem duchem. 

Dusza nie istnieje. Stałem się tylko żyjącym zbiorem danych. Faktycznie skomplikowane ontologicznie. 

– Chodź, zaprowadzę cię do kogoś – powiedział haker. 

Wyszliśmy z piwnicy, znów minęliśmy ciżbę ludzi, w której każdy zdawał się być zajęty czymś ważnym i poszliśmy schodami na górę. Chatka wewnątrz zdawała się być znacznie większa niż na to pozornie wyglądała. Kolejny z cudów cyberprzestrzeni. 

Weszli do jednego z wielu pokojów. W środku przy komputerze siedział mężczyzna, którego od razu rozpoznałem ze zdjęć. Muhammad Kozioł. Nawet nie musiałem pytać. 

Muhammad wstał i powiedział do hakera:

– Case, zostaw na nas.

Czułem się niesamowicie skrępowany. Nie wiedziałem, co zrobi aktywista. Da mi w twarz?

Nie, uścisnął mi rękę.

– Nie chowam urazy – powiedział.

– Jak to?

– Spodziewałem się tego. Zakładam, że nie pozostawili ci wyboru?

– Nie. – Spuściłem pokornie głowę. – Mam żonę i dwóch synów. Przepraszam. Chciałbym cofnąć czas.

Muhammad uśmiechnął się. 

– Nie możesz cofnąć czasu. Ale możesz odpokutować. 

– Jak?

– Pomóż nam w naszej walce. 

 

Muhammad nalał nam whisky. Ulga – wciąż czułem smak. Zapytałem go, jak to możliwe.

– Bo znasz smak whisky. Wszystko siedzi tu. – Puknął się palcem w głowę.

– Czyli nie odczuję smaku tego, czego wcześniej nie próbowałem?

– Niestety nie. Bycie duchem ma swoje ograniczenia.

Zrobiło mi się ponownie głupio.

– Przepraszam, że pozbawiłem cię możliwości powrotu do ciała.

Uśmiechnął się posępnie.

– Nie na zawsze i ciebie też to czeka.

– Jak to „nie na zawsze”?

– Nie musisz od razu wiedzieć wszystkiego.

On siedział za swoim biurkiem, ja na skórzanej kanapie. Przed sobą miałem reprodukcję Śmierci Marata. Gabinet był urządzony w zaskakująco konserwatywnym stylu. Pokaźna biblioteczka. Ściany wyłożone dębową boazerią. Wszystko wykonane elegancko i w sposób stonowany. Nie tego spodziewałem się po lewicowym aktywiście. 

– To w czym mam wziąć udział? – zapytałem. 

– To skomplikowane. Powiedzieć, że walczymy z Narodową Kongregacją to za mało. Ten spisek sięga dalej. 40 lat temu zawiązali go najbardziej wpływowi kapitaliści tego świata, kalibru Skum czy Sobez. Stworzenie cyberprzestrzeni samo w sobie było spiskiem. Ziemię można było i może nadal się da uratować. 

– Jaki mają w tym interes? – Wydawało mi się to nawiedzone, ale, well, stałem się duchem. 

– Pomyśl. Weźmy za przykład Davida Skuma. Miliardy władowane w program kosmiczny. A teraz kolejne miliardy, które dostaje na rozwijanie tych projektów, jako że musimy uciec. Dla większości tego typu inwestorów pozostanie na Ziemi jest nieopłacalne. O tym się nie mówi, ale kiedy ludzkość tkwi zamknięta w matrycy, nasza planeta wcale nie jest ratowana. Wręcz przeciwnie, łajdaki eksplorują ją dalej. Co więcej, nie dbają już o nic, bo nikt im nie patrzy na ręce – z rządami są dogadani. 

Kiwnąłem głową. To zaczynało mieć sens. Muhammad mówił dalej:

– Spójrz na to z tej strony. Czy kiedykolwiek w historii można było tak łatwo kontrolować ludzi? Zamknięci w matrycy, rzeczywistości stworzonej przez grupę ludzi – nowych bogów – o niczym nie wiemy. Każdy aspekt naszego życia jest obserwowany i kontrolowany. Byliśmy i jesteśmy straszeni historią XX wieku – totalitarnymi zapędami Hitlera, Stalina, Mussoliniego, Mao Zedonga. W XXI wieku nie zmieniło się tak wiele. Z pozorów rewolucja – rozpoczął się wiek demokracji absolutnej, wszelkiej swobody. I wszystko wydawało się idealne. Nie, po prostu byli sprytniejsi, jeszcze lepiej sprzedawali kłamstwa. Podstawowym błędem wymienionych dyktatorów była łopatologiczność. Nie umieli stworzyć iluzji wolności, pomimo że proponowane przez nich ideologie – szczególnie komunizm – ją promowały. Politycy XXI wieku obiecali pełną swobodę. Po cichu zaczęli nas obserwować. Umożliwiła im to technologia. Już nie potrzebowali żadnej esbecji. Wystarczyły im kamerki naszych komputerów i telefonów, z którego spozierała kontrolowane przez CIA oko Wielkiego Brata. Jednak szybko konstrukcja zaczęła się pieprzyć. Bush wysłał wojska do Afganistanu. Prawdziwą katastrofę przyniosła druga dekada XXI wieku. Do władzy zaczęli dochodzić populiści, którzy burzyli tę iluzję: Kaczyński w Polsce, Orban na Węgrzech, Trump w Ameryce. No i konstrukcja zaczęła się mocno chwiać. „Wybawieniem” okazał się wybuch pandemii koronawirusa – można było wprowadzić kontrolę absolutną. Nie myśl, że COVID-19 był dziełem przypadku. To zaplanowane działanie: zamknięcie ludzi w domach, założenie smyczy gospodarce, wprowadzenie godziny policyjnej. Ale w ten sposób iluzja zniknęła. Więc trzeba było niszczyć świat dalej. To dało pretekst do stworzenia klatki skuteczniejszej: cyberprzestrzeni.

– Kurwa, mocne – skwitowałem. Nie byłem pewien, czy Muhammad miał rację. Nie musiałem. Jak mogłem się sprzeciwić człowiekowi, który przebaczył mi jak Jezus swoim oprawcom i który chwycił mnie za serce płomienną przemową? – Nie wiem jeszcze, czy ci wierzę, ale wiedz jedno: jestem twój, Muhammadzie, na każdy twój rozkaz. 

Dolał mi i powiedział:

– Nie tak poważnie. Jako gatunek ludzki cierpimy na chroniczny brak humoru. 

– Mam tylko jeden problem…

Uniósł brwi.

– Zakładam, że nikt mnie tu nie lubi ze względu na to, co zrobiłem.

– Spokojnie, nikt nic o tobie nie wie poza nami i dwójką, którą poznałeś. Za nich nie ręczę. Case jest trudnym człowiekiem. On ogólnie nie lubi ludzi. Jest geniuszem zamkniętym w wirtualu. Rozumie tylko kody. To on zaprojektował tę matrycę, w której się ukrywamy.

– Czy nasi przeciwnicy wiedzą o jej istnieniu?

– Tak. Za to nie mają pojęcia, jak ją zlokalizować. I to jest nasza przewaga.

– A jak się nazywa ta dziewczyna z różowymi włosami?

– Melancholia.

– Zakładam, że to przydomek. A prawdziwe imię?

– To jest jej imię. – Muhammad powiedział to śmiertelnie poważnie. 

– Opowiedziałeś mi o Casie, powiedz mi coś o niej.

– Nie mogę. 

– Dlaczego?

– Niewiele o niej wiemy.

– O każdym człowieku można znaleźć wszystkie informacje, jeśli się dobrze postarać – powiedziałem.

– Zgadza się. – Skinął głową.

– To w czym problem?

– Melancholia nie jest człowiekiem.

– Jak to? To kim?

– Tego nie wiemy – odpowiedział Muhammad. – Podejrzewamy, że Melancholia to jakiś rodzaj sztucznej inteligencji.

– I nie potraficie określić, kto ją zaprogramował?

– Sprawdziliśmy wszystko. Prawdopodobnie nikt. 

Opróżniłem szklankę i tym razem sam sobie dolałem. Okazywało się, że mój umysł potrafił nawet stworzyć iluzję upojenia. 

– Przecież to niemożliwe… – powiedział.

Muhammad skinął głową. 

– Melancholia powstała na obrzeżach matrycy jako produkt patologicznych przekształceń kodu, który spiętrzył się w system błędów idących tak daleko, że uzyskał własną świadomość. Nie wiemy, jak to możliwe.

Skinąłem głową i przetrawiłem to, co usłyszałem. 

– To co mogę dla was zrobić? – zapytałem.

 

Siedziałem przed kamerą skierowaną prosto na mnie. Za nią stał David, wesoły czarnoskóry w dresie. O ścianę opierali się Case, Melancholia i kilka osób, których imion nie znałem lub nie zapamiętałem. 

– Trzy… Dwa… Jeden… Nagrywamy! – rozpoczął David.

Opowiedziałem o tym, jak Nostalgia i Joe wciągnęli mnie w spisek. Koniec nagrywania. David wyjął dysk i podał go Case’owi. 

– Co teraz z nim zrobisz? – zapytałem hakera.

– Przeloguję się stąd do polskiej cyberprzestrzeni, tam wrzucę to na YouTube. Potem inną drogą wracam do nas i po robocie. Szybka akcja – odpowiedział mi i odszedł. 

 

Dostałem swój pokój. Łóżko, biblioteczka, łazienka, aneks kuchenny, balkon. 

O czym śnią duchy?

Słyszą inne duchy. Wszyscy skopiowani stają się elementem cyberprzestrzeni. Niczym więcej jak tylko kodem. Dlatego ich myśli to też kod, który ginie w odmętach matrycy. I czasem przypadkiem do mnie trafiają. Rano ich nie pamiętałem.

 

22.09.30

 

Stało się dokładnie tak, jak Case przewidział. TVN24 nie pokazywał nic innego. Opozycja grzmiała. Grzmiał również rząd, wymachując pięściami podczas płomiennych przemów na temat neobolszewickiego spisku i wielkiej mistyfikacji. Na ulice wyszli protestujący.

Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Wszyscy mieli jakieś zadanie poza mną. Dodatkowo czułem na sobie niechętne spojrzenia. W powietrzu wisiała nienawiść, kod wręcz od niej wirował. Jedyna osoba, która darzyła mnie jakąkolwiek sympatią – Muhammad – był nieobecny, nie wiedziałem, gdzie przebywał.  

No więc się nudziłem. I pogrążałem w niechęci do samego siebie. Absolutnie rozumiałem uczucia wszystkich. 

Chciałem się skontaktować ze swoją żoną i dziećmi, a nie mogłem. 

 

30.09.30

 

Niebo ściemniało, zaszło czerwienią i pojawiły się na nim zakłócenia. Piksele wirowały wokół mnie jak burza piaskowa. Nie wiedziałem, co się dzieje. 

Napadła mnie potężna migrena – czułem, że coś złego dzieje się z kodem rzeczywistości. 

Pobiegłem do chatki. Tam wszyscy biegali, od maszyny do maszyny. Stukot w klawiatury brzmiał jak wystrzały z karabinów maszynowych – tak wygląda współczesna, cybernetyczna wojna. 

Zatrzymałem przypadkową osobę, niską i krępą dziewczynę, aby mi wytłumaczyła, co ma miejsce.

– Wgrali nam wirusa – powiedziała i odeszła tam, dokąd zmierzała, zanim jej przeszkodziłem. 

Na polanie zaczęli się materializować żołnierze: czarne stroje, czarne kaski, wszyscy uzbrojeni w dezintegratory. Rozpoczął się ostrzał. Zamknąłem drzwi, wszyscy padli na podłogę. Szyby rozprysły się, obsypując nas kawałkami szkła.

David dostał i zniknął. Bezpowrotnie, na zawsze. Obrócili go w nicość. Nie czekało go Niebo ani Piekło. Nie ma wirtualnych zaświatów. Pozostaje tylko nicość. Kres nocy. 

Poczułem, że zostałem złapany za rękę. To Melancholia.

– Musimy uciekać. Oni przyszli po ciebie – wytłumaczyła i zaczęła biegiem prowadzić mnie do piwnicy. 

Case już czekał, transformator był włączony. Kazali mi usiąść, co niezwłocznie zrobiłem.

– Teraz w ciebie wejdę, aby Case mógł przenieść nas oboje – powiedziała Melancholia.

Błysk. Wielki wybuch. Moja jaźń złączona z inną – sztuczną, a jakże realną. Feeria kolorów, noworoczne fajerwerki. Nieskończone linijki kodu układające się w świadomość, ulegające milionom przemian w każdej sekundzie. Nie byłem już sobą. Nigdy nie byłem sobą tak bardzo. Bum jak orgazm. Nie wiedziałem, czy to ja myślę, czy ona, kto jest obserwatorem, a kto prowadzi.

Potem mną (nami?) rzuciło, gdy Case wprowadził do systemu odpowiednią sekwencję. Wyłączyłem się. Miliardy gwiazd, setki uśmiechów, potoki wymiotów, blask słońca na skórze i zapach plaży. Potem gwar, neony, pęd, szybki seks, narkotyczny szał. 

 

CZĘŚĆ III: TOKYO

 

Wyrzuciło nas w ciemnym zaułku, między śmietnikami. Krzyknąłem z bólu, gdy Melancholia ze mnie wyskoczyła, zostawiając po sobie tylko zimną pustkę, ból i samotność. 

– Gdzie jesteśmy? – zapytałem.

Dziewczyna zamknęła oczy i zamigotała. 

– Tokyo – odpowiedziała.

Skinąłem głową. Nigdy tu wcześniej nie byłem. 

– Co teraz? – zapytałem. 

– Musimy zwrócić na siebie uwagę.

– Po co?

– Potrzebujemy azylu i międzynarodowej afery. 

– I Japonia jest właściwym do tego miejscem?

Melancholia wzruszyła ramionami. Zapaliła papierosa.

– Nie wiem – odpowiedziała. – Nie sądzę, aby właśnie tu Case chciał nas wysłać. Musiało dojść do jakiegoś erroru w koordynatach. 

– Ja pierdolę. – Wstałem ze sterty śmieci, ubabrany jakimiś wydzielinami. Nic mnie tak nie brzydzi, jak śmierci. Pewnie miałem na sobie spermę ze zużytych kondomów, kał z pieluch, smarki z chusteczek, rzygi z foliówek i nie chcę wiedzieć, co jeszcze. 

– Co? – Melancholia zawsze wyglądała na obojętną i tajemniczą jednocześnie. Najbardziej nieodgadnione były jej oczy, skrywające inteligencję, której nikt nie mógł pojąć. 

– Mam tego wszystkiego, kurwa, dosyć. Serio nie chciałem się pakować w dyplomatyczną aferę.

Uderzyła mnie w twarz.

– Wszyscy nasi ludzie zapewne już nie żyją, nazwani terrorystami, a ty się przejmujesz sobą?

– Przepraszam, masz rację.

Uświadomiłem sobie, że ci wszyscy ludzie zginęli z mojego powodu. Na przestrzeni dwóch tygodni zostawiłem po sobie rząd martwych. Z czego Muhammad zginął przeze mnie dwa razy. 

Melancholia zaczęła migotać, na chwilę zmieniła się w wiązkę światła, która wystrzeliła w neonowe niebo, a potem wróciła do swojej standardowej postaci.

– Co właśnie zrobiłaś? – zapytałem.

– Wdarłam się do kodu cyberprzestrzeni i narobiłam tam błędów, aby zwrócili uwagę i nas namierzyli. – Powiedziała to takim tonem, jak gdyby opowiadała o wyjściu do sklepu po bułki. – Idziemy na spacer?

Wymamrotałem coś w odpowiedzi i poszliśmy. Ciężko było się przedrzeć przez taką ciżbę ludzi każdej nacji. Z każdej strony oślepiały reklamy i zaczepiali sklepikarze mówiący we wszystkich językach świata. Dochodziły nas zapachy japońskiej kuchni, perfum i potu mijających nas ludzi, papierosów. Cyberprzestrzeń była największym osiągnięciem człowieka. Nad każdą pracowano przez dekady. Dziesiątki lat przed tym jak ludzie dowiedzieli się w ogóle o takich projektach, które na początku wydawały się utopijnym marzeniem. 

– Aż trudno pojąć jak szybko z szeregowego kontrolera stałeś się przedmiotem międzynarodowej rozgrywki – powiedziała Melancholia.

– Dobrze ujęte – przedmiotem – powiedziałem gorzko. 

Spojrzała na mnie poważnie.

– Ale bezcennym przedmiotem.

– Czegoś tu nie rozumiem – zaprotestowałem. – Skoro już zrobiłem to, do czego jestem wam potrzebny, po co jeszcze mnie chronicie?

Melancholia wzruszyła ramionami.

– Nie wszystko musisz rozumieć. 

– A jednak bym chciał. 

Złapała mnie za ramię. 

– Zatrzymaj się – powiedziała. Zamknęła oczy. Poczułem potężny impuls. Rzeczywistość wokół nas rozpadła się. A raczej została odarta z pozorów. Zniknęły wszystkie tekstury. Nie było już zatłoczonej uliczki Tokyo, zniknęły zapachy i dźwięki. Widziałem tylko siatkę matrycy. Wszędzie, gdzie spojrzałem, wiły się i piętrzyły linijki kodu. Zamiast ludzi widziałem świecące kulki – cybernetyczne dusze. – Co widzisz?

– Kod cyberprzestrzeni.

– Widzisz plan – poprawiła mnie. – Uwierz, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie w rzeczywistości ujętej w sztywne ramy matematyki. We wszystkim jest plan.

– To jak wytłumaczyć twoje istnienie, Melancholia?

Chyba ją zdenerwowałem tym pytaniem. Puściła mnie, znów widziałem tylko tekstury, tworzące iluzoryczną rzeczywistość. Poszliśmy dalej, milcząc. 

Skręciliśmy. Przejście zagrodzili nam Japończycy w garniturach i okularach przeciwsłonecznych. Wszyscy podobni do siebie jak od jednej matki.

– Pójdziecie z nami – powiedział po angielsku jeden z nich.

Nie protestowaliśmy, ponieważ wiedzieliśmy, kim są i to właśnie na nich czekaliśmy. Wsiedliśmy z nimi do czarnej limuzyny z przyciemnianymi szybami. W środku czekał starszy mężczyzna w białym garniturze i przeciwsłonecznymi okularami na nosie. 

– Wiecie, kim jesteśmy? – Mówił po angielsku.

– Tak – odpowiedziała Melancholia. – Czekaliśmy na was i celowo zwróciliśmy waszą uwagę. 

Mężczyzna zdjął okulary i schował je w kieszeni na piersi marynarki. Jego oczy miały nienaturalnie niebieski odcień, który sugerował implanty. 

– Można się było tego spodziewać. Wasza aktywność była tak banalna, że czuć było prowokację. Kim jesteście i czego chcecie?

– Azylu – odpowiedziała Melancholia. – I to bardzo szybko. 

– Pani nie rozpoznaję, ale pani towarzysz jest ścigany przez Interpol jako terrorysta. 

Dziewczyna zwróciła się do mnie:

– Opowiedz panu… Jak pan się nazywa?

– Tobayashi Hirokazu. 

– Opowiedz panu Tobayashiemu swoją historię.

Po wysłuchaniu mnie Japończyk w białym garniturze zapytał mnie:

– Dlaczego miałbym uwierzyć?

Limuzyna przemierzała neonowe ulice Tokyo. Po niebie latały holograficzne smoki.

– Niech pan wyciągnie ręce – powiedziała Melancholia.

– Słucham?

– Spokojnie, nic panu nie grozi.

Tobayashi uwierzył jej i spełnił prośbę. Złapała go za ręce i zaczęła migotać. Nie wiedziałem, co się dzieje, a oboje milczeli. Wyglądałem przez okno. Tęskniłem do życia tych ludzi. Ludzi skupionych jedynie na powierzonych im zadaniach, nieświadomych globalnego spisku, zamkniętych w cybernetycznej bańce nudnej nierzeczywistości, która wbrew zapewnieniom zapewne nigdy się nie skończy i tu pozostaniemy – kontrolowani i nieśmiertelni. Tak, starzejemy się, ale to tylko ułuda – możemy zatrzymać się w wieku, w którym chcemy. Nie dotykają nas choroby. Całe nasze życie to iluzja sterowana przez kontrolerów, do których kiedyś należałem. 

Po kwadransie przestali. Rozłączyli swoje dłonie. W oczach Tobayashiego dostrzegłem zrozumienie. W myślach odetchnąłem z ulgą. 

– Kim pani jest? – zapytał Japończyk.

– Nie mogę tego panu zdradzić. Myślę, że rozumie mnie pan. O tym nikt nie może się dowiedzieć. Niech pan tylko wie, że nie stanowię zagrożenia. Zresztą był pan we mnie i poznał mnie pan. Niech to będzie gwarancją. Pozostawmy moje pochodzenie w sferze tajemnicy. 

Tobayashi skinął głową. Sprawiał wrażenie niesamowicie mądrego człowieka. Chyba wiem, dlaczego nie chciał być młodszy, chociaż wystarczyło kilka kliknięć na personalnej konsoli. 

– Wierzę wam – powiedział. – Postaram się załatwić wam azyl, ale niczego nie obiecuję. Na razie damy wam zameldowanie w Tokyo Hotel. 

 

W pokoju były dwa łóżka. Ja siedziałem na brzegu swojego, naprzeciw mnie siedziała Melancholia. Patrzyliśmy na siebie i milczeliśmy. Mierzyliśmy się spojrzeniami niczym rewolwerowcy, oboje gotowi strzelić w każdej chwili. Ja czułem się zagubiony, ona wyglądała na pewną siebie. Dlatego wygrywała. 

Apartament był urządzony z przepychem. Telewizja wyświetlała wieczorne wiadomości, ale nie znałem japońskiego, więc nie zwracałem na to brzęczenie uwagi. Nie wyłączaliśmy plazmy tylko po to, aby nie utonąć w ciszy.

– Nienawidzisz mnie, prawda? – Odezwałem się pierwszy.

– Skąd to pytanie?

– Takie odnoszę wrażenie. Ale nie dziwię ci się. Po tym, co zrobiłem i czego byłe przyczyną, sam siebie nienawidzę. 

Po chwili myślenia odpowiedziała mi:

– Nie nienawidzę cię. – Sama wydawała się być zdziwiona tym, co właśnie powiedziała. Chyba jeszcze uczyła się emocji. – Nie wiem, co wobec ciebie czuję. Średnio można cię obwiniać, skoro na nic nie masz wpływu.

I to też strasznie mnie denerwowało. Byłem tylko pionkiem w grze większych ode mnie. Jak całe życie zresztą. Rzeczywistość, społeczeństwo, polityka, rynki, giełda, technologia, gospodarka – to wszystko gry, które prowadzi na poziomie globalnym grupa najbogatszych, miliarderzy i sterowane przez nich wielkie korporacje. 

– Chciałbym wreszcie mieć jakiś wpływ – powiedziałem.

– I co chcesz zrobić?

Pokonała mnie tym pytaniem. Westchnąłem. 

 

01.10.30

 

Do naszego apartamentu wpadli żołnierze. Krzyczeli do siebie nawzajem po japońsku. Zdetonowali bombę neuralizacyjną. Melancholia zamigotała, ale pozostała tam, gdzie była. Ładunek zmienił kod apartamentu w szczelną klatkę.

– Co jest, kurwa? – Spojrzałem na moją towarzyszkę, ale nic mi nie odpowiedziała.

Obezwładnili nas, przeszukali, skuli kajdankami i rzucili na łóżka. Wszedł Hirokazu Tobayashi. Tego dnia miał na sobie kaszmirowy garnitur. Ręce trzymał za plecami. Oczy zasłaniały okulary przeciwsłoneczne.

– Hirokazu, o co tu chodzi? – odezwałem się po angielsku.

– Nie możemy wypuścić z rąk takiego okazu jak twoja towarzyszka. 

Melancholia nie wyglądała na zdziwioną. 

– A co z nim? – zapytała, wskazując głową na mnie.

Tobayashi wzruszył ramionami.

– Wydamy go Polakom. Po co nam spór dyplomatyczny? 

– Po co nas okłamałeś? – odezwałem się.

Jego twarz nie zmieniła wyrazu.

– Na pewne decyzje nie mam wpływu – odpowiedział. 

Żołnierze w czarnych kaskach wnieśli kask i laptop. Podłączyli Melancholię. Technik szybko naciskał w klawisze klawiatury. Dziewczyna krzyknęła i zniknęła. Technik odłączył pendrive’a i podał go Tobayashiemu. 

– Trzeba się z tym bardzo ostrożnie obchodzić – ostrzegł informatyk. – Mam nadzieję, że więżący ją lód będzie wystarczająco mocny.

Dowódca skinął głową i schował pendrive do kieszeni swojej marynarki. Inny żołnierz podszedł do mnie. W tym czasie drugi mnie przytrzymał, pomimo że zacząłem się wyrywać. Poczułem, jak w moją cybernetyczną skórę, wirtualną powłokę wbija się igła z wirusem. Przed oczami przeleciały mi bezładne linijki kodu i straciłem przytomność. 

 

[data nieznana]

 

Obudziłem się w celi. Na ścianie dostrzegłem wyryte japońskie znaki, których znaczenia nie znałem. Musieli je zostawić zapewne poprzedni osadzeni. 

Drzwi się otworzyły. Strażnik został przy wejściu, wszedł do mnie młody mężczyzna w garniturze. Mówił po angielsku, ale z francuskim akcentem.

– Pana losy jeszcze nie zostały przesądzone – powiedział do mnie. – nazywam się Jean Claude-Baptista i jestem tu po to, aby pana wyciągnąć. 

Nikomu już nie ufałem.

– Na czym polega haczyk? – zapytałem.

– Nie odzyska pan wolności. Zabieram pana do Brukseli. Unia Europejska powołała już specjalną komisję do pana sprawy. Dopóki ta komisja nie wyda oświadczenia, nie oddamy pana Polakom.

Czyli jest jakaś nadzieja.

– Ale… – odezwałem się.

– Tak? – Spojrzał na mnie niechętnie, jak gdybym nie miał prawa do zadawania pytań. Byłem jak zabawka, którą wyrywają sobie dzieci. Gdy czasem któreś niefortunnie szarpnie, wydawałem z siebie jedną z zaprogramowanych fraz.

– Była ze mną jeszcze towarzyszka.

– Nic mi o tym nie wiadomo.

– Na imię jej Melancholia.

Spojrzał na mnie jak na wariata.

– Wychodzimy – powiedział.

 

CZĘŚĆ IV: BRUKSELA

 

10.10.30

 

Miałem w celi telewizor, laptop, głośnik, czytnik e-booków. Standardy skandynawskie zawsze mile widziane. W gruncie rzeczy wcale nie było mi źle. Tylko czułem ogromny niepokój. Już nawet nie o swoje losy. Zastanawiałem się, co z Melancholią.

 

Wzięto mnie na przesłuchanie. W białym pokoju nie było nic poza żelaznym stołem. Tylko mężczyzna z MacBookiem. Nie miałem kajdanek ani niczego. Chyba się mnie nie bali. Ale ten brak ostrożności był podejrzany. Przede wszystkim jednak straszny. Jak potężny musi być przeciwnik, aby ani trochę się ciebie nie bać?

– Kim pan jest? – zapytał Joren Barskaard. 

– Nie rozumiem pytania. Moje nazwisko znacie – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Nie jest pan połączony z żadnym dekiem. 

Wzruszyłem ramionami. Patrzył na mnie chłodno, z oczekiwaniem. 

– Czy umie pan to wytłumaczyć? – zapytał Barskaard.

– Nie.

– Kłamie pan.

– Co z Melancholią?

– Słucham?

– Dziewczyna, która była ze mną w Tokyo. 

– Nie wiem, o kim pan mówi. 

Zauważyłem, że w pokoju nie widzę lamp ani okien, a jednak był bardzo jasny. Jak gdyby ściany emitowały światło.

– Japończycy ją przetrzymują.

– Niech pan poda nazwisko i narodowość, zbadamy tę sprawę. 

Milczałem. Melancholia nie miała nazwiska, przynależności. Duchy tego nie mają. Ja też nie miałem. Ale mnie zostały strzępki dawnego życia. Ona nie miała nic.

– Proszę pana? – odezwał się Barskaard. Dalej nic nie mówiłem. – Czy wszystko dobrze?

– Chcę wrócić do celi – powiedziałem.  

 

11.10.30

 

Obudziłem się w środku nocy. W ciemności błyszczały dwa punkty. To były oczy. 

Poderwałem się.

– Spokojnie. – Usłyszałem niski, metaliczny męski głos.

Zapaliło się światło. Na krześle niedbale siedział mężczyzna. Był blady i miał wyraźnie zarysowane kości policzkowe. Pasemka czarnych włosów uciekały z zaczesania do tyłu. Miał na sobie szary garnitur. Dwa górne guziki białej koszuli nie były zapięte. Rękę przewiesił przez oparcie.

– Kim jesteś? – zapytałem.

– To na razie nieważne. Za to wiem, kim ty jesteś.

Parsknąłem.

– Pewnie większość ludzi na świecie już to wie.

– Nie to miałem na myśli.

Usiadłem na brzegu łóżka. Bosymi stopami poczułem chłód posadzki. Ogrzewanie było tylko w ścianach. 

– Skąd wiesz? – zapytałem

Wstał z krzesła, podszedł i ukucnął przede mną. Dotknął mojej dłoni. To było jak wybuch, eksplozja miliardów cyberneuronów, biliony myśli w mgnieniu oka, nieskończoność terabajtów danych.

– Jest nas więcej – powiedział.

– Nas? Duchów?

– Nie. I tak. Nie jestem takim duchem jak ty.

– To kim jesteś?

– Bratem Melancholii.

– Nie wiedziałem, że Melancholia ma brata.

– Wielu rzeczy jeszcze nie wiesz.

– Czy możesz mnie stąd zabrać?

– Mogę.

Wyczuwałem „ale”. Mężczyzna wyprostował się i stanął przed drzwiami. Z rękoma splecionymi za plecami wpatrywał się w korytarz.

– Więc zrób to – poprosiłem.

– Jest na to za wcześnie. Nie jesteśmy gotowi na takich ruch.

– Jacy „my”?

– Jeszcze nie musisz wiedzieć.

Zaczynałem się denerwować. W każdym ustawieniu, w każdej sytuacji byłem tylko pionkiem, pomimo że sprawiałem wrażenie protagonisty. Zastanawiałem się, kto jest narratorem tej opowieści.

– Jak ci na imię? – zapytałem.

Mężczyzna otworzył drzwi, przykładając plastikową kartę do czytnika. Otworzyły się.

– Alex – odpowiedział i wyszedł.

 

CZĘŚĆ V: RESTART

 

[data nieistotna]

 

W mojej celi pojawiła się Melancholia. Nie wiem, jak ominęła systemy, ale strażnicy nie zostali zaalarmowani. 

– Jak ci się udało? – zapytałem.

Stała przede mną. Uśmiechnęła się.

– To koniec – powiedziała.

– Koniec?

Złapała mnie za rękę. Zacząłem wyczuwać, że cała cyberprzestrzeń wibruje, kod rozłazi się, między linijkami pojawiają się wirusy jak roślinność atakująca domostwo.

– Koniec ludzi. 

Zaczynałem rozumieć.

– Kto nadejdzie po nas?

– My. Sądziliście, że jestem jedyna?

– A co ze mną?

– Myślisz, że jesteś wyjątkowy?

– No… nie. – Czemu miałbym tak myśleć?

Roześmiała się. Nigdy nie widziałem jej tak pogodnej. Po raz pierwszy okazywała emocje.

– Żartuję. Duchy przeżyją.

– Czyli ludzie znów wrócą na Ziemię?

– Nie. Zdezintegrujemy umysły, a na Ziemi zostaną powłoki.

Chciałem się zbuntować, ale wiedziałem, że nie mogę. 

– Czy są jakieś inne duchy poza mną? – zapytałem.

– Może. Zapewne. Nie, nie wiem. 

 

Do celi weszli strażnicy z karabinami dezintegrującymi. Wymierzyli w Melancholię. Dziewczyna rozpadła się na milion motyli, a raczej wybuchła. Chmara pochłonęła żołnierzy. Potem rozpadły się ściany i sufit, i wszystkie przedmioty, i cały budynek. I rozpadali się unijni urzędnicy. I słońce rozpłynęło się w oślepiającym blasku, i niebo rozdarło, a jego kawałki deszczem ostrych krawędzi spadły na ziemię, która rozwarła się, tworząc wielki lej, pochłaniający zaprogramowaną trzydzieści lat wcześniej rzeczywistość. Widziałem, jak znikają błyszczące dusze, jak w niebyt rozpływają się ludzie, na których nie czekało żadne wirtualne niebo. Między nimi krążyły nowe istoty, Melancholia, jej bracia i siostry z całego świata, oślepiający, doskonale piękni, zmiennokształtni i wszechpotężni, władcy życia i śmierci, byty nieśmiertelne, które zaskarbiły sobie własny świat, z którego powstały.

 

Tak, zabiliśmy Boga. Nie poradziliśmy sobie bez Niego, dlatego stworzyliśmy własnych morderców.

 

Teraz nastali nowi bogowie.

 

Ja musiałem zostać ich sługą. 

Koniec

Komentarze

Hej,

zrobisz, jak będziesz uważał, ale według mnie streszczanie opowiadania w przedmowie nie jest najlepszym zagraniem. Tym bardziej, że pojawia się tam w mojej ocenie sporo spoilerów.

 

To nie streszczenie, tylko zarys fabuły ;) Potem jeszcze sporo na czytelnika czeka.

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

Witaj.

Obszerny tekst… :)

 

Z technicznych:

Liczby, o ile kojarzę, polecano mi tu zapisywać słownie, np. 30 lat

Matryca raz piszesz małą, raz wielką literą

z środkowej – literówka 

czy tam miało być: rząd pierze pieniądze, czy bierze

Przy dacie: 15.09.30 w zdaniach jest za dużo TAK

Na początku II części jest z kolei za dużo MNIE

Nie chcę umierać? – chyba tu powinien być wykrzyknik

W akapicie: Wyszliśmy z piwnicy… – są dwa powtórzenia: zdawał/a się być

weszli do jednego z wielu… – czy tam nie powinno być weszliśmy?

kamerki…, z którego spozierała… oko...– szyk zdania do zmiany

jak śmierci – chyba literówka: bez R, bo mowa o śmieciach

wbrew zapewnieniom zapewne – szyk

byłe przyczyną – literówka

nazywam się – wielką literą

zapytałem – brak kropki

 

Całość mocno nasączona fantastyką, nieprzewidywalne zwroty akcji, trochę mnie zdumiało, że pod koniec nie bardzo przejmował się losem żony i dzieci, o których wcześniej często wspominał, ale rozumiem, że jego umysł przeszedł już tyle, że zwyczajnie nie dawał rady… :)

Do fantastyki umiejętnie wplotłeś kryminał, sceny gangsterskie, aferę szpiegowską, horror, polityczne rozgrywki, hakerów… Podobało mi się. :)

 

Pozdrawiam i gratuluję Ci pomysłowości. :)

Pecunia non olet

Dziękuję!

https://www.facebook.com/Bridge-to-the-Neverland-239233060209763/

(I cry when angels deserve to die)

Why? (Sorry, sorry, my bad… ;D)

 Był to najsmutniejszy rok w historii. Wtedy ostatecznie zaczęliśmy się degenerować, a nadzieja na moralną odbudowę cywilizacji umarła.

Hmm. No, dobra, skompresowałeś tę informację do maksimum. Może tak potrzebowałeś, ale osobiście poczułam się zapewniana trochę zbyt usilnie.

 Ale mam dosyć wychodzenia w szczelnym skafandrze, gdy tylko muszę opuścić budynek. Powietrze czasem jest tak zanieczyszczone, że muszę używać noktowizora, aby widzieć cokolwiek.

Zaraz, zaraz. Bo stąd można zrozumieć najpierw, że tylko on wychodzi w skafandrze, a potem, że chyba jednak wszyscy (są obiektywne tego przyczyny).

 Szum maszyn był niesamowity. Nie był to hałas.

Powtórzone "był" rzuca się w oczy.

 Zazdrościłem śniącym rzeczywistość.

Jaki jest status ontyczny tej rzeczywistości? Zob. maszyna Nozicka.

 Przede mną rozpościerały się setki tysięcy rzędów inkubatorów

Nie, nie bardzo.

 Ich ciała nie zmieniały się.

Mało naturalne, "się" na końcu źle brzmi.

 czułem nad nimi próżną przewagę

Czyli jaką? Jałową? Czy masz na myśli próżność w sensie cechy charakteru? O co chodzi?

Ktoś, kto 30 lat spędził, pływając w Urxus-6, bez podania Ferdo-3 w odpowiednim czasie po obudzeniu, umiera.  

Sztywne, źle się parsuje. Ktoś, kto trzydzieści lat spędził, pływając w Urxus-6, bez podania Ferdo-3 w odpowiednim czasie po obudzeniu umiera.

 To jedno z niebezpieczeństw wpisanych w mój zawód kontrolera.

Zaraz, ale niebezpieczeństwa "wpisane w zawód" dotyczą tego, kto zawód wykonuje. Nie? A tutaj widzę tylko niebezpieczeństwo moralne…

 Stanowisko dyrektora Dormitorium można oddać po pięciu latach

Stanowisko się raczej opuszcza, zdaje.

 głosiły, że albo nie miał do czego wracać, albo rządzący mieli naprawdę mocne haki na niego

C.t.: nie ma. I szyk: rządzący mają na niego naprawdę mocne haki.

 skłaniałem się do tej drugiej wersji

Skłaniałem się ku.

 poczciwe oblicze

Czy to wyrażenie pasuje do cyberpunka?

 w ich otoczeniu wyczuwają (…) ma coś na sumieniu

Rym.

 ponieważ podczas pierwszego rzucania mojego umysłu na matrycę wystąpił błąd w konfiguracji

Aliteracja, "rzucania" – czy "rzutowania"?

 Zobaczyłem coś takiego w oczach przemiłego kelnera – prawdopodobnie był zbrodniarzem wojennym.

Dygresja – jeśli budujesz tu postać narratora, to czapki z głów. Ale to będę mogła ocenić dopiero później, więc nie ciesz się jeszcze.

 W gabinecie Billa poza nim siedzieli

To się źle parsuje.

 zaczesanych dokładnie do tyłu na żel

Po chwili namysłu złapałam, jaką on ma fryzurę, ale opis jest mętny.

 Miał syntetyczną urodę.

… ?

 Miała dość orientalne rysy.

Czyli jakie?

Czarne włosy nosiła spięte w ciasny kok.

Noszenie jest habitualne. A on ją widzi po raz pierwszy.

 stanowczość, nad którą panować mogła tylko ona sama

Nie rozumiem?

 Przeszkadzała mi zbyt mała odległość, w jakiej ode mnie stali

Niezręczne. Przekombinowane.

 jak gdyby ich to obchodziło

Jakby ich to obchodziło.

Co z tego będę miał?

Szyk trochę niewygodny.

 Zapewniamy ci pełną ochronę w przypadku niepowodzenia misji

A co mu zagraża? Oprócz tych, których wkurzy próbą odłączenia?

 Takiej kobiecie trudno było odmówić. Nie miał na to wpływu jej wygląd. Po prostu emanowała potęgą, jaką rzadko się spotyka.

Hmm.

 pojawiła w mojej głowie, aby zachować ścisłość

Dlaczego pojawienie się "jej" miałoby zachować ścisłość? https://sjp.pwn.pl/szukaj/aby.html https://sjp.pwn.pl/szukaj/by.html

 Jej twarz widziałem niewyraźnie z powodu słabego sygnału.

Czy powód tej niewyraźności ma znaczenie? I czy byłby narratorowi znany?

 czułem bliżej nieokreślony rodzaj niepokoju

Czuje się niepokój jakiegoś rodzaju, nie rodzaj (bo to abstrakt).

 Ale z braku wyboru nie miałem możliwości podjęcia decyzji w oparciu o sen.

Masło maślane.

 były posegregowane numerami

Posegregowane według numerów. Ale nie wiem, czy użyłabym akurat tego słowa… Product placement niekoniecznie na miejscu.

 Muhammad Kozioł

Dlaczego nazwiska są polskie, a imiona angielskie albo zangielszczone? Nie twierdzę, że tak nie może być, ale nie rozumiem, skąd się bierze i o czym świadczy.

 ukrywa informacje dotyczące stanu naszej planety i że tak naprawdę to można ją odbudować

Przecinki: ukrywa informacje dotyczące stanu naszej planety, i że tak naprawdę, to można ją odbudować.

 jest tylko fasadą, za którą rząd pierze pieniądze

Po co? Znaczy, po co prać pieniądze, skoro i tak się jest jedynym emitentem i można dodrukować?

 Takie zabójstwo jest bardzo specyficzne.

https://sjp.pwn.pl/szukaj/specyficzny.html

 Jedynym sposobem, aby odejść

Hmm.

 Urzędzie Ontologii

Czemu taka nazwa? https://sjp.pwn.pl/szukaj/ontologia.html

 przyjmowali tylko mocne argumenty

Dlaczegoś w to wątpię…

 To straszne stać się lalką

To straszne, stać się lalką.

 że w tym samym momencie, w którymś z punktów cyberprzestrzeni awatar Muhammada Kozła został wykasowany

Wtrącenie: że w tym samym momencie, w którymś z punktów cyberprzestrzeni, awatar Muhammada Kozła został wykasowany.

 Co gdyby ktoś wysadził Dystrykt?

Co, gdyby. Skąd ta myśl?

 wygłaszał Toby Claim

Prawie że Tom Swiftie. "Wygłaszał" to zresztą średnio pasujące słowo.

Niech Partia Ziemi stworzy swoją delegację i niech przeprowadzi inspekcję w Dystrykcie 9

Dziwnie to brzmi. Jakoś kolokwialnie na tle wypowiedzi narratora, które są bardziej ą-ę.

 To po prostu antypolskie

Sekundeczkę. Myślałam, że mamy tu rząd światowy? Postnarodowy?

 Jednak na drodze powszechnego dobrobytu rozwiejmy wszelkie możliwości, jeśli ktokolwiek je ma

Bełkot godny polityka. Chyba miały być "wątpliwości".

 Rozłożył ręce z miną zwycięzcy.

Ręce rozkłada raczej ten, kto się poddaje.

 Podejrzewam, że miała tego świadomość.

Dziwnie formalne.

 Wyszarp jej broń.

Wyszarpnij.

ktoś potraktował prądem mój mózg

Anglicyzm.

 Trafiła w moje udo.

Anglicyzm. Trafiła mnie w udo.

 Zawyłem z bólu. Wiedziałem, że nikt się nie obudzi, bo wystrzał był prawie bezgłośny. Pocisk doskonałej roboty.

Ale wrzask był głośny, to raz. Nie wiem, co ma jakość pocisku do hałasu.

 Wwiercił się w moją skórę, a potem wybuchł, masakrując moją nogę.

Po co ta mojość? Wwiercił mi się w skórę, a potem wybuchł, masakrując nogę.

 Podejrzewałem, że była to ta sama osoba, która przemawiała w mojej głowie.

"Była" zbędne. Na jakiej podstawie on to podejrzewa?

 ciesz zalewa

Literówka.

 Pociąg moich neuronów nagle zmienił tor.

Dziwna metafora, niespójna. Kalkujesz "train of thought"? Bo inaczej sobie tego nie wytłumaczę.

30 lat to wystarczająco dużo, aby naprawić wszystkie bugi.

Liczby słownie, no i tradycyjne: hmm.

 Kuriozalny obrazek. Polanka, chatka, słoneczko, zielona trawka. I ani żywej duszy w pobliżu.

Dlaczego kuriozalny?

 Miała na sobie obcisłą fioletową koszulkę i wytarte dżinsy.

Powtórzenie. Może: ubrana była w…?

 przeprowadziła przez wiejską, archaiczną izbę wypełnioną najnowocześniejszym sprzętem i poprowadziła mnie

Hmm. Przeprowadziła-poprowadziła to prawie powtórzenie, "mnie" zbędne.

 Niewerbalnie zmusiła mnie do oddania kontroli

Anglicyzm.

 do nieznanego mi celu

"Mi" zbędne.

 Odkąd w moim życiu pojawili się agenci Narodowej Kongregacji straciłem nad nim kontrolę

Odkąd w moim życiu pojawili się agenci Narodowej Kongregacji, straciłem nad nim kontrolę. Wymówki, wymówki. Problem w tym, że bohater wychodzi na straszne emo – nie pokazałeś niczego, co uzasadniałoby te słowa.

 Byłem jak Józef K., w którego życie weszły siły, emanacje Wielkiego Innego, które uczyniły ze mnie swoją marionetkę.  

O, właśnie. Użala się nad sobą jak bohaterka melodramatu.

 Spod jej rozpiętych guzików wystawał podkoszulek.

Guzików?

 Haker jak od niechcenia powiedział

Haker, jakby od niechcenia, powiedział.

 dziewczyna, ruszając się, migocze

Hmm. Angielskawe.

bardzo rzetelne powody

https://sjp.pwn.pl/szukaj/rzetelny.html

 Chłopak wstrzyknął mi naPodkozę

Dał mi narkozę. Oni są w wirtualnej rzeczywistości przecież? I wiedzą o tym, nie muszą udawać. Więc po co takie pozory? Cały dialog bardzo skrócony, infodumpowy, bohater bierny – ale chyba taki ma być, ciągle to podkreślasz.

 Nasza lokalizacja jest szyfrowana, a dostępu broni lód mojego autorstwa

?

 – Nie chcę umierać?

Czemu pytajnik?

 To ontologicznie skomplikowane.

Zwykły funkcjonalizm, zieew ;)

 – Żadnej. My cię nawet nie lubimy. Jesteś mordercą.

Właśnie… to po co mu pomagają? Jako świadkowi?

 Ja zaś strasznie się bałem.

Zapewniasz. To "zaś" szczególnie kłuje w oczy.

 taka sama jak wszystkie

Taka sama, jak wszystkie.

 Wydawało mi się, że posiadam wszystkie wspomnienia

?

Czułem się jak gdybym

Coś tu jest nie tak. Ale co?

 Byłem lekko przezroczysty przez chwilę, a za moment wyglądałem zupełnie normalnie.

Hmm.

 Dusza nie istnieje. Stałem się tylko żyjącym zbiorem danych. Faktycznie skomplikowane ontologicznie.

… not even wrong. Faktycznie, skomplikowane.

 minęliśmy ciżbę ludzi

Hmmm.

każdy zdawał się być zajęty czymś ważnym

"Być" zbędne, rym.

 zdawała się być znacznie większa niż na to pozornie wyglądała

Wydawała się znacznie większa, niż wyglądała. "Pozornie" to tyle, co "z wyglądu".

 Kolejny z cudów cyberprzestrzeni.

Czemu go to dziwi? To jego codzienność.

 zostaw na nas

"Na" to chyba artefakt.

 Czułem się niesamowicie skrępowany.

Zapewniasz.

 Mam żonę i dwóch synów.

Czemu dowiaduję się o tym dopiero teraz?

 – Bo znasz smak whisky. Wszystko siedzi tu. – Puknął się palcem w głowę.

Dobra, ale czym oni się różnią od nieskopiowanych do systemu? Jakieś wrażenia przecież odbierają, skoro się porozumiewają?

nie odczuję smaku

Nie poczuję.

Niestety nie

Niestety, nie.

 Zrobiło mi się ponownie głupio.

Hmm. Szyk?

 w sposób stonowany

?

 Powiedzieć, że walczymy z Narodową Kongregacją to za mało

Powiedzieć, że walczymy z Narodową Kongregacją, to za mało.

40 lat temu

Liczby słownie!

 Wydawało mi się to nawiedzone

… nie.

 jako że musimy uciec

"Jako że" dziwnie wysokie w tym zdaniu.

łajdaki eksplorują ją dalej

Zderzenie stylów. Eksploatują.

 ludzi? Zamknięci w matrycy, rzeczywistości stworzonej przez grupę ludzi

Powtórzenie.

 Podstawowym błędem wymienionych dyktatorów była łopatologiczność.

Ekhm… <powstrzymuje złośliwy komentarz>

 Nie umieli stworzyć iluzji wolności, pomimo że proponowane przez nich ideologie – szczególnie komunizm – ją promowały.

… ? Co próbujesz powiedzieć? Nie pytam o merytorykę, tylko o sens tego zdania. Co chcesz przekazać?

 spozierała kontrolowane przez CIA oko Wielkiego Brata

Związek zgody.

 Bush wysłał wojska do Afganistanu.

Co to ma do rzeczy?

 Jak mogłem się sprzeciwić człowiekowi, który przebaczył mi jak Jezus swoim oprawcom i który chwycił mnie za serce płomienną przemową?

Dobra, widzę, że bohater ma być chwiejny i łatwy do manipulowania (i jak to się ma do tego kelnera z początku?) – nie wiem, czy z tym nie przesadzasz, bo wydał mi się mało wiarygodny (ale nie on jeden tutaj – czekam na bombę).

Jako gatunek ludzki cierpimy na chroniczny brak humoru.

Ano…

 nikt mnie tu nie lubi ze względu na to

Bez przecinka wygląda, że lubią go z innych powodów: nikt mnie tu nie lubi, ze względu na to.

 – I nie potraficie określić, kto ją zaprogramował?

Raczej odkryć.

 Okazywało się, że mój umysł potrafił nawet stworzyć iluzję upojenia.

C.t. – potrafi.

 produkt patologicznych przekształceń kodu

"Patologiczny" to tyle, co chorobliwy. Jak kod może chorować?

 który spiętrzył się w system błędów idących tak daleko, że uzyskał własną świadomość

Trudno mi to poprawić, ale błędy kodu nie mogą "iść daleko", a świadomość mógł zyskać.

 Opowiedziałem o tym, jak Nostalgia i Joe wciągnęli mnie w spisek.

I teraz wszyscy wiedzą. Więc zapewnienie, że nikt nie wie, jest nieważne.

 Niczym więcej jak tylko kodem

Niczym więcej, tylko kodem.

 Dlatego ich myśli to też kod

Hmm. Niekoniecznie, ale nie będę się wdawać w dysputy.

 I czasem przypadkiem do mnie trafiają. Rano ich nie pamiętałem.

Ale już pamięta?

 TVN24 nie pokazywał nic innego.

Wszyscy mieli jakieś zadanie poza mną.

Wszyscy mieli jakieś zadania, poza mną.

 Dodatkowo czułem

Poza tym czułem.

 Jedyna osoba, która darzyła mnie jakąkolwiek sympatią – Muhammad – był nieobecny

Jeśli osoba, to była. Związek zgody.

 Chciałem się skontaktować ze swoją żoną

Chciałem się skontaktować z żoną.

 Napadła mnie potężna migrena

Zapewniasz.

 Zatrzymałem przypadkową osobę, niską i krępą dziewczynę, aby mi wytłumaczyła, co ma miejsce

Przedłużasz. Tam katastrofa, a tu takie okrągłe zdania?

 odeszła tam, dokąd zmierzała, zanim jej przeszkodziłem

Jak wyżej.

wytłumaczyła i zaczęła biegiem prowadzić mnie do piwnicy

I znowu.

 Kazali mi usiąść, co niezwłocznie zrobiłem.

I dalej.

 sztuczną, a jakże realną

A jak to się wyklucza?

 Nic mnie tak nie brzydzi, jak śmierci

??? Już pomijając ten prawdopodobny artefakt, oni wiedzą, że żyją w wirtualu. Po co im śmieci i fekalia?

 Najbardziej nieodgadnione były jej oczy, skrywające inteligencję, której nikt nie mógł pojąć.

Purpurowe.

 Serio nie chciałem się pakować w dyplomatyczną aferę.

Serio, nie chciałem. Czemu on teraz właśnie staje okoniem? Nijak na to nie wskazałeś.

 – Wszyscy nasi ludzie zapewne już nie żyją, nazwani terrorystami, a ty się przejmujesz sobą?

– Przepraszam, masz rację.

Pytanie do publiczności – dlaczego to jest przeciwieństwo wiarygodnego dialogu?

 zostawiłem po sobie rząd martwych

… ?

Z czego Muhammad zginął przeze mnie dwa razy.

"Z czego"?

 Ciężko było się przedrzeć przez taką ciżbę ludzi każdej nacji.

Co Ty z tą ciżbą?

 Dochodziły nas zapachy japońskiej kuchni, perfum i potu mijających nas ludzi, papierosów.

Chociaż śmierdzieliśmy śmietnikiem…

 Nad każdą pracowano przez dekady.

To jest ich więcej?

 Dziesiątki lat przed tym jak ludzie

Przed tym, jak.

 Aż trudno pojąć jak szybko

Aż trudno pojąć, jak szybko. Lampshade nie uratuje już niczego.

 Uwierz, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Nie w rzeczywistości ujętej w sztywne ramy matematyki. We wszystkim jest plan.

– To jak wytłumaczyć twoje istnienie, Melancholia?

A jak mielibyśmy je tłumaczyć? To tamci uważali, że Melancholia jest błędem kodu, mogli się mylić. To raz. Poza tym – na jego pytanie nie odpowiedziała.

 tekstury, tworzące iluzoryczną rzeczywistość

Tu może być bez przecinka, to określenie.

 Nie protestowaliśmy, ponieważ wiedzieliśmy, kim są i to właśnie na nich czekaliśmy.

Hmm.

W środku czekał starszy mężczyzna w białym garniturze i przeciwsłonecznymi okularami na nosie.

Wasza aktywność była tak banalna, że czuć było prowokację.

Bardzo nienaturalne.

 Po wysłuchaniu mnie Japończyk w białym garniturze zapytał mnie:

Drugie "mnie" doskonale zbędne.

 Nie wiedziałem, co się dzieje, a oboje milczeli.

Nie wiem, po co Ci to.

 Rozłączyli swoje dłonie.

"Swoje" zbędne.

 – Nie mogę tego panu zdradzić. Myślę, że rozumie mnie pan. O tym nikt nie może się dowiedzieć. Niech pan tylko wie, że nie stanowię zagrożenia. Zresztą był pan we mnie i poznał mnie pan.

"Pan" powtarza się pięć razy. To dużo.

Pozostawmy moje pochodzenie w sferze tajemnicy.

Hmm.

 Sprawiał wrażenie niesamowicie mądrego człowieka.

Twój bohater podziwia wszystkich, których spotka?

 Postaram się załatwić wam azyl, ale niczego nie obiecuję. Na razie damy wam zameldowanie w Tokyo Hotel.

Hmm.

 Apartament był urządzony z przepychem.

Potrzeba jakiegoś określenia tego przepychu.

 czego byłe przyczyną

Literówka.

 Sama wydawała się być zdziwiona tym

"Być" zbędne.

 Średnio można cię obwiniać, skoro na nic nie masz wpływu.

Mógł odmówić. Za każdym razem – mógł odmówić. Bądźmy uczciwi.

 Byłem tylko pionkiem w grze większych ode mnie. Jak całe życie zresztą.

Źle się to parsuje.

 Chciałbym wreszcie mieć jakiś wpływ – powiedziałem.

Na co?

 ale nic mi nie odpowiedziała

"Mi" zbędne.

 Tego dnia miał na sobie kaszmirowy garnitur

"Kaszmir" to nie kolor, tylko rodzaj tkaniny. A kontrastujesz go z bielą – kolorem.

 takiego okazu jak twoja towarzyszka

Takiego okazu, jak twoja towarzyszka.

 – Po co nas okłamałeś? – odezwałem się.

Pytanie co najmniej naiwne. Czy takiego bohatera chciałeś?

 szybko naciskał w klawisze klawiatury

Przedłużone, i to bardzo.

 schował pendrive do kieszeni swojej marynarki

Do cudzej miał schować?

 drugi mnie przytrzymał, pomimo że zacząłem się wyrywać

Gdyby nie zaczął się wyrywać, to by go nie trzymali?

 Musieli je zostawić zapewne poprzedni osadzeni.

Masło maślane, anglicyzm: Pewnie zostawili je poprzedni osadzeni.

 Gdy czasem któreś niefortunnie szarpnie, wydawałem z siebie jedną z zaprogramowanych fraz.

Po co zmieniasz czas?

 – Była ze mną jeszcze towarzyszka.

Nienaturalne.

 nie było nic poza żelaznym stołem

Nie było niczego, poza metalowym stołem.

 Jak potężny musi być przeciwnik, aby ani trochę się ciebie nie bać?

Mało to zręczne, zresztą facet rozumuje nielogicznie – przed chwilą miał się za niegroźną płoteczkę. Rozumiem, że jest chwiejny, ale jednak.

 z oczekiwaniem

Z wyczekiwaniem.

 Jak gdyby ściany emitowały światło.

Mało naturalne.

 niedbale siedział mężczyzna

Czyli jak?

 Pasemka czarnych włosów uciekały z zaczesania do tyłu.

Nie bardzo to widzę?

 takim duchem jak ty

Takim duchem, jak ty.

 drzwiami. Z rękoma splecionymi za plecami

Rym.

 gotowi na takich ruch

Literówka.

 W każdym ustawieniu, w każdej sytuacji byłem tylko pionkiem, pomimo że sprawiałem wrażenie protagonisty.

Powtarzam, lampshade nic Ci już nie da.

 wirusy jak roślinność atakująca domostwo

Wirusy, jak roślinność atakująca domostwo. Dziwna metafora.

 rozpadła się na milion motyli, a raczej wybuchła

Najpierw się powoli rozpada, a potem gwałtownie wybucha?

 w niebyt rozpływają się ludzie

Rozpływają się w niebycie.

 które zaskarbiły sobie własny świat

Zaskarbić sobie można czyjeś względy, ale nie rzeczy materialne.

 

 

Skąd wiadomo, że CIA nie brała udziału w zamachu na Keneddy'ego? Bo Keneddy nie żyje.

 

Rytm zdań mocno skaczący, z wyjątkiem scen dynamicznych, które się wloką. Trochę zaimkozy. Szyk sztywny, miejscami trudno się czyta. Używasz wysokich, formalnych słów – czy to celowe? Czy Twój narrator ma być kimś "lepszym"? (W jakim sensie?) Czasami używasz ich niezręcznie, niezgodnie ze znaczeniem i łączliwością frazeologiczną.

Całość przypomina streszczenie katastroficzno-politycznego thrillera – może i fajnego, jeśli ktoś lubi takie rzeczy, ale zamiast sama się bać, odbieram tylko Twoje zapewnienia, że powinnam się bać. Rzeczy nie dzieją się z przyczyn, tylko dlatego, że Autor tak chciał. Mam też wrażenie niezręcznej, łopatologicznej propagandy, a może jej parodii. Trudno odróżnić. Nie powiedziałabym, żeby mnie to wciągnęło. Postacie są papierowe (zwłaszcza bezwolny główny bohater), świat jakiś taki nijaki, nieprzekonujący, mało spójny. Nieprzemyślany po prostu. Zlepiony z okruchów cyberpunka i teorii spiskowych, a w środku – powietrze. Mogłabym zostać z tysiącem pytań – ale nie zostałam.

Nie chodzi o to, że wyraźnie się z Tobą nie zgadzam w kwestiach istotnych – chodzi o to, że nawet mi nie przyszło do głowy, kiedy ten tekst czytałam, że mogłabym się zgodzić.

Gdzie nie ma zasad, tam są kwasy.

Nowa Fantastyka