Salon fotograficzny Fotobłyski wyglądał obskurnie i niepozornie. Mimo wszystko przyciągał niespokojne dusze z różnych miejsc. Cieszył się nietypowym rodzajem sławy. Mówiło się o nim w zadymionych kuchniach i salonach, zawsze wieczorami i zawsze po kilku głębszych.
Gdy Janusz wszedł do salonu, w środku czekało już dwoje klientów – przygnębiony mężczyzna z sumiastymi wąsami i pulchna kobieta z solidną, skórzaną torebką i parasolką na kolanach. W milczeniu kontemplowali ściany pokryte złuszczoną farbą i czerwoną zasłonę, zza której odezwał się głos właściciela Fotobłysków.
– Dobry wieczór, jeszcze momencik, już do państwa idę.
Janusz znał dotychczas pana Henryka jedynie z krótkiej rozmowy telefonicznej. Głos miał spokojny, ale gdy wyszedł zza kotary okazał się neurotykiem, który nie wie, co się robi z rękami, gdy nie pracują w ciemni. Był blady i wychudzony jak wampir. Wydawać by się mogło, że spłonie, jeśli padnie na niego promień słońca.
– Ty jesteś Janusz, prawda? Miło mi poznać. Państwo wybaczą, ale to zajmie pięć minut. Zapraszam za mną.
Druga część zakładu przypominała połączenie muzeum, starego strychu i teatralnej rekwizytorni. Wszędzie walały się rozmaite przedmioty – bukiety sztucznych kwiatów, których nikt nigdy nie wręczy, zabawki, którymi nikt nie będzie się bawił, różany łuk, pod którym nikt nigdy nie wyznawał sobie miłości i wiele innych, każdy równie fałszywy. Dzieła dopełniały sięgające sufitu wypłowiałe płachty przedstawiające rajskie plaże, barokowe dworki i górzyste polany. Widać było, że w Fotobłyskach już dawno nikt nie zrobił sobie zdjęcia, a mimo to pan Henryk cały czas miał klientów.
– Masz jakiś dokument, poświadczenie… czy coś? – W półmroku staruszek wydawał się bardziej spokojny, pewny siebie.
Gdy Janusz wyciągał z torby teczkę, wraz z nią wypadło zdjęcie. Pan Henryk chwycił je zręcznie, nim dotknęło podłogi i przyjrzał się mu badawczo.
– Wiesz… – mówił, nie odrywając wzroku od fotografii – często przychodzą tu ludzie w poszukiwaniu „pracy”, ale w rzeczywistości szukają tylko okazji do tego.
Pomachał mu zdjęciem przed nosem.
– Myślałem, że przy okazji mógłby mi pan z nim pomóc.
Pan Henryk uśmiechnął się pobłażliwie jak nauczyciel, który przyłapał ulubionego ucznia na niewinnym kłamstwie.
– Mam jedną zasadę, której przestrzegam i chciałbym, żeby mój asystent też jej przestrzegał. Nigdy nie uaktualniam własnych zdjęć, bo czasem to przynosi więcej szkody, niż pożytku. Jeśli nie odetniesz się od pracy, lepiej się w to nie pchać. Dobrze ci z oczu patrzy. Dla mnie ważniejsze jest to, jakim kto jest człowiekiem, niż co potrafi zrobić. Dlatego mam propozycję. Pomożesz mi przy pracy z tamtymi klientami. Potem zdecydujesz, czy chcesz pracować w Fotobłyskach, czy zobaczyć, co kryje twoje zdjęcie. Wyjdziesz stąd z wiedzą albo pracą, możemy tak się umówić?
– Jasne.
– Świetnie. To teraz poproszę cię, żebyś zawołał pierwszego klienta.
Wszedł zgarbiony mężczyzna. Bez słowa podał panu Henrykowi zdjęcie trzech osób, prawdopodobnie ojca i dwóch córek, na tle wielkiego dębu.
– To co pana do mnie sprowadza? – spytał pan Henryk.
Mężczyzna nie wiedział, co powiedzieć. W końcu wykrztusił z siebie tylko:
– No… ja ze zdjęciem.
– Widzę przecież, że nie z pietruszką. Pytam, jaką pan ma dla mnie historię. Co jest na zdjęciu?
– To moje córki. Dziesięć lat temu żona zabrała je i odeszła… wyjechała z kraju. Od tego czasu ich nie widziałem. Teraz dowiedziałem się, że żona miała wypadek. Nie wiem, co z córkami. Chcę tylko wiedzieć, czy są bezpieczne.
– Rozumiem.
Posługując się malutkimi szczypczykami, pan Henryk delikatnie wziął zdjęcie, przetarł je wacikiem nasączonym cieczą i włożył do miseczki z przezroczystym, śmierdzącym płynem.
– To po to, żeby “pobudzić” zdjęcie do pracy. – Staruszek mruknął do Janusza. – Potem dzieje się cała magia. W miseczce jest płyn, dzięki któremu możemy uaktualnić zdjęcie. Proszę zerknąć, panowie, zobaczycie, co się tu będzie wyczyniać. To jak wyciąganie inkluzji z bursztynu.
Gdy we trójkę pochylili się nad miseczką, powierzchnia płynu zafalowała, a zdjęcie rozmyło się. Zupełnie, jakby kolory rozmiękły i ściekały z fotografii, by zastygnąć w innym miejscu. Na jego oczach silny i tryskający energią facet zapadł się w sobie, zgarbił i postarzał. Postać na zdjęciu sprzed dekady wyglądała teraz dokładnie tak, jak mężczyzna, który stał obok nich.
Zmieniły się również dziewczynki. Urosły, rysy ich twarzy wyostrzyły się. Miały teraz w sobie coś znajomego, wyglądały na pewne siebie i zadziorne, jak ich ojciec przed laty.
– Dobrze, chyba już im wystarczy – mruknął pan Henryk i włożył zdjęcie do utrwalacza.
Po skończonej obróbce oddał je mężczyźnie, który teraz wyprostował się, jakby wstąpiła w niego nowa siła. Przypominał gałąź, która niegdyś została złamana, a teraz wyrósł z niej nowy pęd.
– Nie wiem, jak panu dzię…
– To niech pan nie dziękuje. I powodzenia.
Mężczyzna z wąsem drgnął nieco, słysząc ostatnie słowo.
– Powodzenia w czym?
– Pan ich przecież będzie szukał.
Sugestia pana Henryka trafiła w czuły punkt. Mężczyzna nic już nie odpowiedział i zniknął za zasłoną. Gdy zostali sami, pan Henryk zwrócił się do Janusza.
– I jak? Robi wrażenie, co?
– Niesamowite. Te wszystkie szczegóły. Wszystko się zmienia, cały obraz.
– Nie wszystko. Oczy zawsze pozostaną takie same, nieważne, ile widziały. Zmienia się tylko to, co wokół oczu. Trochę popracujesz, to sam zwrócisz uwagę.
Trzasnęły drzwi wyjściowe, a niedługo potem w ciemni pojawiła się kobieta. Prawdopodobnie wiedziała już, z czym wiąże się wizyta w Fotobłyskach, bo nim jeszcze podała panu Henrykowi zdjęcie, zaczęła mówić.
– To mój Marianek. Narzeczony, znaczy się. To ostatnie zdjęcie, jakie mu zrobiłam przed wojną, tatko miał jako jedyny we wsi aparat. Potem wojna wybuchła, tatka i Marianka zabrała, a mi tylko to zdjęcie pozostało. Co by nie było, czekałam na niego przez cały ten czas. Obecnie jednak zapoznałam jednego wdowca, majętny i okrutnie we mnie zakochany. Ale my z Mariankiem przysięgaliśmy sobie pod lipą miłość aż po grób. Tyle że minęło już tyle czasu… Ja po prostu muszę wiedzieć, muszę być pewna.
– Taki widok może być wstrząsający. Jest pani pewna?
– Jak najbardziej. Nie mogłabym wyjść za innego, przecież obiecałam Mariankowi. Wiem, że jeśli patrzy na mnie z góry to chce, żebym była szczęśliwa.
Fotograf wziął od kobiety zdjęcie ukochanego i włożył do uaktualniacza. Włosy spłynęły z czaszki jak tłusta farba, wokół oczu pojawiły się zmarszczki. Na palcu rozkwitła obrączka. Kobieta zaszlochała, Janusz wiedział czemu – chłopak nie zginął na wojnie.
Gdy kroki ucichły i drzwi trzasnęły po raz trzeci, pan Henryk wziął do ręki zdjęcie Janusza i spytał:
– Wiedza, czy praca?
Janusz wyciągnął rękę po zdjęcie, ale cofnął ją.
– Nic.
– Tak, jak myślałem – mruknął pan Henryk, gdy młodzieniec trzasnął drzwiami.
Popatrzył jeszcze raz na zdjęcie, które zostawił jego niedoszły asystent. Widniała na nim para młodych ludzi trzymających się za ręce. Przetarł je wilgotnym wacikiem, po czym włożył do miseczki. Przyjrzał się mu i uśmiechnął pod nosem.
– Oczy… – szepnął do siebie – oczy zawsze pozostają takie same.