- Opowiadanie: xidi - Pamiątka z Bombaju - "horror" dla dzieci

Pamiątka z Bombaju - "horror" dla dzieci

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pamiątka z Bombaju - "horror" dla dzieci

Dwa słupy światła wpadły przez kuchenne okno, słychać też było warkot silnika. Filip podniósł wzrok znad talerza. Pani Kasia z kolei przeszła przez kuchnię i, rozchyliwszy rolety, wyjrzała na zewnątrz. 

– Przyjechali? – zapytał Filip. Pomimo wieczornej pory rozpierała go energia. 

– Przyjechali – potwierdziła opiekunka. 

Filip wstał od stołu. Z promieniującym na ustach uśmiechem pobiegł w stronę drzwi. Nim do nich dotarł, obładowana walizkami mama pojawiła się w środku. Podmuch śnieżnej zawieruchy wdarł się przez otwarte drzwi. Wtedy tata Filipa, ciągnąc za sobą resztę bagaży, wszedł do domu i z wysiłkiem odciął dopływ rozszalałego wiatru. 

– Nareszcie – westchnęła mama, ściągając płaszcz. Błyszczał od kryształków śniegu.

– Witamy w Polsce – powiedziała opiekunka, niespodziewanie pojawiając się za plecami Filipa. 

Ojciec podszedł do niej i uścisnął jej dłoń, i zapytał, czy nie było kłopotów. 

– Wszystko w porządku – odparła, kładąc dłoń na ramieniu Filipa. – Tylko mały się za wami stęsknił. Parę razy mi płakał.

– Wcale że nie! – zaprotestował chłopiec. Naburmuszony, złożył ręce na piersiach. Powinni wiedzieć, że był już wystarczająco duży, by wytrzymać dwa tygodnie bez rodziców – pomyślał. Szczególnie, że wyjeżdżali oni na wakacje przynajmniej pięć razy do roku. Filip zostawał wtedy sam, pod opieką Kasi. Przywykł zatem do ich częstych nieobecności. – Nie płakałem – dodał po chwili. – Umiem sobie poradzić. Mam już dwanaście lat. 

Dorośli się roześmiali. Mama podeszła i wytarmosiła Filipa za półdługie blond włosy, sprawiając, że wymuszony grymas złości przeszedł w uśmiech. W rzeczywistości bowiem Filip niezmiernie cieszył się z powrotu rodziców. Brakło ich tak często, że kiedy się pojawiali, radość i ulga spychały wszelkie inne emocje na dalszy plan: gniew, smutek, które zazwyczaj, niczym cień, chodziły za Filipem prawie każdego dnia ich nieobecności, znikały.

– Fajnie było? – zwrócił się Filip do mamy, podczas gdy ojciec przeszedł z panią Kasią do salonu, żeby rozliczyć się tam za opiekę. 

– I to jak! – odparła. – Indie są niesamowite. Naprawdę. Byliśmy w Tadż Mahal. I w Bombaju, tam, gdzie robią te filmy. I w dżungli, ze słoniami i tygrysami. I w górach, w Himalajach, gdzie się wdrapaliśmy na siedmiotysięcznik i poznaliśmy prawdziwych mnichów. Tata ci pokaże zdjęcia. 

– A co dla mnie macie? – wtrącił Filip. Pamiątki, jakie mu zawsze przywozili, były gwoździem każdego podróżniczego programu. Chłopiec posiadał rozmaite figury, zabawki i amulety z najróżniejszych stron świata, a każda stanowić miała kwintesencję danego kraju. Wręczanie tych pamiątek było niepisaną tradycją rodziny Filipa, oraz swego rodzaju łapówką za cokwartalne porzucanie dziecka na ponad dwadzieścia dni. 

Mama wysłała Filipowi porozumiewawczy uśmiech. Kucnęła przy walizce, zawinęła za ucho pasmo dredów, które spadło jej na twarz, i otworzyła walizkę. Po chwili ukryty w ozdobnym papierze prezent pojawił się w dłoniach syna. Zaintrygowany chłopiec rozerwał opakowanie. A wówczas oczom jego ukazała się mała, porcelanowa figurka siedzącej po turecku postaci: miała cztery ręce, z których jedna para unosiła się w górę, a druga splatała przy kroczu, niebieską skórę oraz ozdobioną złotą koroną głowę słonia. 

– Kupiliśmy to na targu w Bombaju – poinformowała mama, gdy Filip przyglądał się błękitno-złotej figurce, jak zegarmistrz, analizujący uszkodzony mechanizm. – Sprzedawca powiedział, że to się nazywa Ganesa. Ponoć to jakiś bóg mądrości. 

Filip uniósł wzrok sponad figury. 

– Dzięki. Dołączy do reszty – zapewnił, patrząc z wdzięcznością w oczy mamy. 

Zawsze, kiedy rodzice wracali z jakiegoś odległego miejsca, i opowiadali Filipowi o przeżytych tam przygodach, chłopiec marzył, by pewnego dnia również stać się podróżnikiem. Na ich wzór pragnął zdobywać pustynie Sahary, wdrapywać się na tybetańskie siedmiotysięczniki i wraz z dzikimi ludami Brazylii przemierzać amazońską dżunglę. Póki co jednak – ze względu na szkołę, której rodzice nie pozwalali mu opuszczać – musiał zadowalać się wyobraźnią… Jak to jest, gdy na prawie dzikim koniu galopuje się przez step Mongolii? – zastanawiał się nieraz chłopiec, patrząc w przywieziony z Mongolii amulet z piórem sokoła, i wyobrażając sobie to z pewnością niesamowite doświadczenie. Niestety, nie mógł jeszcze zrealizować tego, ani żadnego innego podróżniczego marzenia. Wystarczyć musiały mu sny i kolekcja zwiezionych z całego świata drobiazgów. 

Filip stał teraz za zamkniętymi drzwiami swojego pokoju, przed rozłożoną na trzech półkach szafy wystawą tych pamiątek. Powędrował wzrokiem przez afrykańskie, wykonane z drewna baobabu rzeźby bawołów i lwów, i przez chińskie, wietnamskie i japońskie figurki Buddy, i przez australijskie, plemienne maski szamanów, skończywszy wreszcie na dużej, pokrytej czerwonymi i zielonymi pręgami muszli, którą jego ojciec wyłowił niegdyś w Gwatemali, nurkując w tamtejszych rafach. Filip podrzucił indyjską figurkę w dłoni jak drobny kamień, a potem umiejscowił ją obok tej muszli. Indyjskie bóstwo mądrości znalazło nowy dom. 

Śnieg styczniowej nocy wirował i tańczył za oknem w pomarańczowym blasku latarni ulicznej, kiedy Filip położył się do łóżka. Uradowany powrotem rodziców i nie mogąc się doczekać wspólnie spędzonego z nimi dnia, zasnął. 

Z błogiego snu wyrwał go nagle jakiś hałas. Wydawało mu się, że usłyszał coś jakby tłukący się wazon. Odkleił twarz od poduszki. Za oknem wciąż szalała śnieżyca. Rozejrzał się po pokoju. I lodowaty dreszcz spłynął mu po plecach, gdy na półce z pamiątkami dostrzegł dwa czerwieniące się ślepia. Krwawe, jaskrawe spojrzenie lśniło w mroku i ewidentnie wpatrywało się w niego. Sparaliżował go strach. Czuł, że serce bije mu jak dzwon, a dreszcze wstrząsają ramionami. I nie wiedząc, co zrobić, po prostu odwrócił się i ukrył pod kołdrą.

Kiedy wreszcie odważył się wyjrzeć na zewnątrz, było już jasno. Wpadające do pokoju światło nowego dnia ostudziło strach. W poczuciu ulgi Filip pomyślał, że musiał to być tylko zły sen. Trzymając się tej wersji wydarzeń wyskoczył z łóżka. A wtedy coś zakłuło go w stopę. Podskoczył. Krzyk bólu wyrwał się mu z gardła. Usiadł na łóżku. Spuścił wzrok na ziemię. Rozsypane jak klocki lego fragmenty roztrzaskanej muszli leżały na podłodze. „Stłuczony wazon…” – pomyślał, czując, jak gorące dreszcze znów ściskają mu barki. 

Wówczas drzwi pokoju się otworzyły.

– Co się stało? – zapytała mama, wchodząc do środka. Dostrzegłszy potłuczoną muszlę zatrzymała się w miejscu. 

– Spadła z szafy – oświadczył Filip. 

– No świetnie. Wiesz, jak twój tata się natrudził, by to wwieść do Polski?

– Ale ja jej nie zbiłem! 

– A co, sama spadła? 

Filip zawahał się z odpowiedzią. Milcząc, skupił wzrok na półce pamiątek. Figurka indyjskiego boga stała w miejscu muszli. Cztery ręce układały się w te same pozy co wcześniej; głowa słonia patrzyła przed siebie martwymi, namalowanymi czarną farbką oczami.

– Tak – odparł wreszcie, ściągając brwi.

– Dobra, idź na śniadanie. Trzeba tu posprzątać. 

Chłopiec nie protestował. Podejrzenia zajęły jego myśli i, nie tracąc z oczu porcelanowej figury, powoli skierował się do wyjścia. 

Podczas śniadania zanurzony był w przemyśleniach, jak Sherlock Holmes, któremu zlecono właśnie nowe śledztwo. Pochylony nad jajecznicą analizował wciąż sprawę muszli i czerwonych świateł. Czy to możliwe – zastanawiał się – by indyjska figurka tego dokonała? Czy mogła chcieć pozbyć się sąsiadki? Jeśli tak, to dlaczego? I wreszcie: skąd pochodziło to krwiożercze spojrzenie? 

Po śniadaniu mama zdecydowała, że wybiorą się na rodzinną, sobotnią wycieczkę. Wszyscy się zgodzili i godzinę później Filip spacerował już w parku. Powietrze było mroźne. Śnieg skrzypiał pod nogami. Rdzawe szkielety drzew wyrastały po obydwu stronach ścieżki i splatały w górze swe łyse, powykręcane jak szpony gałęzie. Rodzice opowiadali Filipowi o swoich przygodach. Mówili o Bombaju i o Bollywood, co jakiś czas wybuchając śmiechem nad tylko im znanymi sytuacjami, których nie zamierzali tłumaczyć dziecku. Rodzinny spacer oderwał Filipa od wspomnień minionej nocy. Śmiejąc się i rozmawiając, niemal w całości zapomniał o swoim dochodzeniu. 

Później poszli na obiad do jakiejś orientalnej restauracji, a kiedy niebo zmieniło kolor na fiołkowy, wrócili do domu. Zbliżała się noc. Wchodzący na nocną scenę księżyc przypominał Filipowi o sprawie zniszczonej muszli. 

Mama zaszyła się w kuchni. Ojciec z synem usiedli zaś w salonie przed telewizorem. 

– Tato? – odezwał się Filip, kiedy od piętnastu minut oglądali w ciszy ich ulubiony film: Indianę Jonesa, w części o świętym Graalu. – Czy jest możliwe, żeby przedmiot ożył?

Ojciec popatrzył na syna. Zmarszczył brwi. 

– W jakim sensie? 

– No, czy przedmiot, na przykład jakaś zabawka, może ożyć i coś zrobić? – ciągnął nieśmiało Filip, a do salonu weszła mama; z misą sałatki i kubkiem yerba mate usiadła po turecku na kanapie.

– Dziecko, znowu mówisz o tej muszli? – zapytała, przewracając oczami.

– O czym? – zapytał ojciec.

– Dzisiaj stłukła mu się muszla, wiesz, ta z Gwatemali. I próbował wmówić mi, że sama, jakoś magicznie, spadła z półki. – Westchnęła. Spojrzała na Filipa. – Dziecko, nie można tak robić. Człowiek musi brać odpowiedzialność za czyny. Wystarczy się przyznać.

– Ale ja tego nie zrobiłem! – zaprotestował chłopiec. 

– To co się stało? – wtrącił ojciec.

– To ta figurka – odparł Filip. – Ta nowa figurka z Indii ożyła i zrzuciła muszlę. 

– Figurka ożyła? – powtórzył ojciec. Na jego twarzy rysował się kpiący uśmiech. Rozdrażniło to Filipa. Zdenerwowany, poderwał się z kanapy. 

– Naprawdę! – zawołał i uciekł do swojego pokoju.

Był wściekły, że rodzice go nie rozumieli, lub raczej nie chcieli zrozumieć. Tak jak zwykle, ignorowali to, co miał do powiedzenia. Nie od dzisiaj irytowała go ta postawa. Dla nich liczyły się tylko te wycieczki; tylko ich własne sprawy. Lecz dla świata Filipa nie mieli ani czasu, ani choćby chęci, by spróbować do niego zajrzeć. Teraz – w obliczu siejącej chaos figurki – Filip dostrzegał tę ignorancję jeszcze wyraźniej niż zwykle. 

Dzika śnieżyca szalała za oknem już siódmą noc z rzędu. Kłęby śniegu wirowały wściekle, a niosący je wiatr zawodził jak pogrążona w żałobie wdowa. Od lat nie było w Polsce takiej zimy – myślał Filip, leżąc w łóżku, odwrócony plecami do podróżniczego regału. Pozostawiony samemu sobie z problemem chłopiec nie miał najmniejszego zamiaru chociażby spojrzeć w stronę półek. Lęk przed ujrzanymi w mroku oczami hinduskiego boga uwięził go pod kołdrą, w skulonej pozycji i na samym skraju łóżka – jak najdalej od tej figurki. By oderwać od niej myśli i spróbować zasnąć, włączył na komórce swoje ulubione filmiki o Minecraft’cie. Po godzinie wpatrywania się w rozświetlony ekran zmorzył go sen. 

Lecz powieki rozwarły się błyskawicznie, kiedy gdzieś w głębi pokoju wybrzmiał śmiech. Tak, ostry, gardłowy, mrożący krew w żyłach rechot obudził Filipa, który zacisnął dłonie na krawędziach kołdry. Lodowaty dreszcz spłynął od jego szyi po biodra. Nie miał zamiaru wystawiać głowy ze swojego schronienia. Mimo to rechot nie ustępował. Po chwili dołączył do niego także huk ciężkiego, uderzającego o podłogę obiektu. Najpierw raz, a potem parę razy Filip usłyszał ten huk i wiedział, że koszmar minionej nocy powrócił. Kiedy szósty obiekt dosięgnął ziemi, a gardłowy śmiech nieznajomego wznosił się na coraz to wyższe tony, rozpalony strachem Filip zdecydował się działać. Poderwał się w górę i od razu odwrócił do regału pamiątek. Indyjska figurka o czterech rękach i głowie słonia unosiła się nad powierzchnią półki; łuna błękitnego światła migotała wokół niej jak aureola, a oczy, czerwone, migoczące, patrzyły wprost na Filipa. Pozostałe amulety, rzeźby i figurki przesuwały się zaś ku krawędzi drżącego regału i jedna za drugą spadały na ziemię. 

Teraz śmiech ustąpił. W chłodnej ciszy Filip słyszał swój przyspieszony oddech. 

– Main tumhaara dil kha jaoonga – przemówił hinduski głos, i wszystkie leżące na podłodze przedmioty zaczęły unosić się w górę. Lewitując, otoczyły łóżko Filipa. 

Kotłujące się w chłopcu emocje znalazły teraz ujście w jednym, rozpaczliwym wrzasku. Krzyczał, a czteroramienna postać o głowie słonia i krwawym spojrzeniu znów się roześmiała. 

Wtedy drzwi pokoju otworzyły się. Mama i tata Filipa wparowali do środka. Światło rozmyło mrok. A wtem, dostrzegłszy lewitujące wokół łóżka krzyczącego syna przedmioty, mama ukryła dłońmi wykrzywiający usta grymas szoku. Ojciec zaś wędrował spojrzeniem od jednej fruwającej pamiątki do drugiej, wyciągając przy tym telefon z kieszeni. Filip umilkł, i wskazał na indyjską rzeźbę, która przeszybowała na środek pokoju i rozbłysła jeszcze mocniejszym, błękitnym światłem. Ojciec włączył nagrywanie. Mama natomiast popatrzyła na niego gniewnym spojrzeniem, które przerzuciła po chwili na hinduską figurkę. Z zaciśniętymi pięściami i grymasem wściekłej lwicy, która zmuszona była bronić swego stada, weszła w głąb pokoju i, rzucając ciężkimi przekleństwami, złapała figurkę, a potem cisnęła nią o ziemię. Porcelanowe kawałki rozprysły się po podłodze. Wybrzmiał silny, przypominający grzmot pioruna huk, a w miejscu roztrzaskanej figury pojawił się nagle niebieski dym, który wzniósł się i uformował po chwili w kształt ludzkiego ciała, od pasa w górę. Zjawa… duch, przybrała formę człowieka o niebieskiej skórze; gołą klatkę piersiową zdobiły dziesiątki naszyjników i amuletów, usta, nad którymi rozpościerały się wielkie, gęste wąsy, lśniły uśmiechem odsłaniającym rzędy ostrych zębów, a oczy błyszczały tym samym czerwonym światłem co wcześniej na głowie słonia. Chwilę, podczas której wszyscy patrzyli tylko oszołomionym spojrzeniem na tę postać przypominającą baśniowego dżina, przerwał wreszcie następny hałas. Tym razem to okno otworzyło się na oścież. I zjawa wyfrunęła przez nie na zewnątrz. Śmiejąc się zniknęła w gdzieś mrokach nocy. 

Kiedy Filip zdołał w końcu oderwać wzrok od otwartego okna, przez które wpadał do środka niesiony wiatrem śnieg, wszystkie pamiątki leżały już na podłodze. Mama rzuciła się na łóżko i uściskała syna. Ojciec zamknął okno i do nich dołączył. Filip wtulił się w ciepłe ciała rodziców. I pomimo ujrzenia nadprzyrodzonej istoty we własnym pokoju zaledwie minutę wcześniej, nie czuł już strachu czy smutku. Wręcz przeciwnie, rozpierała go radość z faktu, że nareszcie udowodnił rodzicom, iż mówił prawdę, i wiedział, że dzięki temu wszystko się zmieni…

 I faktycznie, rodzice Filipa nie przeszli nad tą sprawą obojętnie. Mama spędziła dobrych kilka dni, szukając informacji, które pomogłyby jej zrozumieć to paranormalne zjawisko. Przeczesując książki o Indiach natknęła się na wzmiankę o postaci, której starożytny portret wyglądał niemal identycznie co tamta zjawa. Okazało się, że był to prawdopodobnie Rakszas – zły, hinduski duch, wedle legend grasujący po zmroku w poszukiwaniu ludzkiej krwi – który musiał opętać figurkę boga mądrości, Ganesa, i ukryty w niej trafił do pokoju Filipa. Świadomość, że matka podarowała swojemu dziecku prezent z niespodzianką w postaci demona, który mógł go nawet pożreć, wstrząsnęła nią i skłoniła do głębokiej refleksji na temat dotychczasowego stylu życia. Po długiej rozmowie rodzice doszli do wniosku, że muszą zmienić swoje podróżnicze przyzwyczajenia i poświęcić więcej uwagi dziecku. Obiecali Filipowi, że odtąd wstrzymają się z podróżami, by sytuacja się nie powtórzyła, i poczekają, aż Filip będzie na tyle duży, by mógł jeździć wraz z nimi. A wtedy – mówili – zabiorą go na wielką podróż i wspólnie odsłonią tajemnice wszystkich siedmiu kontynentów. Unikając, oczywiście, podejrzanych straganów z pamiątkami…

Koniec

Komentarze

Fajna bajeczka.

Tylko dziecko powinno być zdecydowanie młodsze.

Płakanie za rodzicami i konfabulowanie to raczej domena pięciolatków.

No i trochę niewiarygodna jest kwestia zostawiania chłopca w domu, bo jest za mały na Indie.

To kiedy go zabiorą, jak skończy czterdziestkę?;)

Lożanka bezprenumeratowa

Witaj.

Opowiadanie przeczytałam z szokiem i zaciekawieniem. Potworny strach o to, co stało się dalej z ulatującą przez okna zjawą, nie daje mi spokoju. :)

Cieszy fakt, że rodzice nareszcie na własne oczy zobaczyli i uwierzyli synowi. :)

Oczywiście sam pomysł przywiódł mi na myśl wspomnienie hitu kinowego sprzed wielu lat – “Gremliny rozrabiają”. :)

 

Z technicznych:

Brakło ich tak często – brakowało 

Jest też nieco przecinków do poprawy. 

 

Pozdrawiam. :)

Pecunia non olet

Opowiadanie czytało się lekko i przyjemnie.

Na uwagę zasługuje wierne oddanie wyglądu Ganesa przedstawianego w sztuce, a także charakteru demona Rakszasa, który w mitologii przedstawiany był jako przyjaciel, który pod boskim kształtem ukrywa swoją wrogą naturę. Wspomnienie o nich z pewnością zwiększyło ciekawość tekstu, niż gdyby pojawiły się postacie hinduskich duchów czysto wymyślone.

 

Mam tylko jedno zastrzeżeniem które napisał wyżej Ambush. Mnie także bohater wydał się za młody. Plus jeszcze reakcja ojca, nie wydała mi się zbyt prawdopodobna. 

 

Przykro mi, ale nie dołączę do entuzjazmu przedpiśców. To jest bardzo nijako napisany tekst, na moje wyczucie zbyt uproszczony nawet dla dzieci – bo to przecież nie dla pięciolatków. Przewidywalna fabuła dość nieudolnie poprowadzona, bohaterowie w zasadzie nie istnieją, morał na końcu strasznie łopatologiczny.

Nie desperuj, ale (zwłaszcza?) dla dzieci trzeba się bardziej postarać, dziś już nie łykną noweli pozytywistycznej ;)

Błędów jest więcej, choć technicznie nie ma tragedii, pewnie przyjdzie ktoś z łapanką. Na razie:

wwieść → wwieźć

Na plus, że figurka nie okazała się zła sama z siebie.

Jeśli chodzi o realia – dwa tygodnie na tyle rozrzuconych daleko od siebie atrakcji w Indiach? To oni chyba tylko zdążyli pstryknąć fotki z daleka. Byłam w Indiach miesiąc, a zwiedziłam tylko południowe wybrzeże… Plus tatuś, który ewidentnie załatwia wwzóz nielegalnych towarów? Niefajnie.

http://altronapoleone.home.blog

Nurn134, no to ciekawa sprawa, bo nie wiedziałem tych rzeczy pisząc tekst xD 

drakaina, wiem że to nie najlepiej wyszło, no ale cóż… Pierwszy raz zmagałem się z tekstem dla dzieci.

Cześć!

 

Nie jestem fanem horroru, więc trudno mi powiedzieć, jak to wyszło. Mnie tekst nie porwał fabularnie, choć napisany jest całkiem poprawnie imho (nic mi specjalnie nie zgrzytało). Początek długi, sporo dowiadujemy się o bohaterach, ich położeniu i ich wzajemnej relacji. A potem mamy szybka akcję i przemianę bohaterów.

Fantastyki jak na lekarstwo, egzotyczne straszydło tylko się śmieje i zrzuca rzeczy. Nie widzę w jego działaniu żadnej logiki, o którą można podejrzewać tego typu stworzenia. Tym bardziej nie rozumiem przemiany, która zachodzi w rodzicach. Jeżeli przez dwanaście lat niezbyt zainteresowali się dzieckiem, to raczej taki incydent by tego nie zmienił imho. Albo przynajmniej nie dłużej niż na tydzień.

Zastanawiam się, do jakiego czytelnika jest to adresowane.

 

Z rzeczy edycyjnych:

Śmiejąc się zniknęła w gdzieś mrokach nocy. → Śmiejąc się zniknęła gdzieś w mrokach nocy. 

Pozdrawiam!

„Poszukiwanie prawdy, która, choćby najgorsza, mogłaby tłumaczyć jakiś sens czy choćby konsekwencję w tym, czego jesteśmy świadkami wokół siebie, przynosi jedyną możliwą odpowiedź: że samo poszukiwanie jest, lub może stać się, ową prawdą.” J.Kaczmarski

Cóż, opowiadanie nie przypadł mi do gustu. Nie spodobał mi się pomysł na rodzinę, w której rodzice wojażują po świecie kilka miesięcy w roku, a syn zostaje w domu pod opieką niani, ani pomysł na figurkę bóstwa, które zdemolowało pamiątki z wcześniejszych podróży rodziców, zwłaszcza że tak horroru jak i fantastyki tu tyle, co kot napłakał.

Wykonanie, co stwierdzam z ogromnym smutkiem, pozostawia bardzo wiele do życzenia – sporo tu nieporadnie i mało czytelnie złożonych zdań, trafiają się słowa użyte niezgodnie z ich znaczeniem, poprawy wymaga zapis myśli, że o nie najlepszej interpunkcji nie wspomnę.

 

Z pro­mie­niu­ją­cym na ustach uśmie­chem ―> Czy uśmiech nie wydzielał aby jakiegoś szkodliwego promieniowania? A może miało być: Z pro­mie­nnym uśmie­chem na ustach

 

Po­win­ni wie­dzieć, że był już wy­star­cza­ją­co duży, by wy­trzy­mać dwa ty­go­dnie bez ro­dzi­ców – po­my­ślał. ―> Skoro myślał Filip, winno być: Po­win­ni wie­dzieć, że jestem już wy­star­cza­ją­co duży, by wy­trzy­mać dwa ty­go­dnie bez ro­dzi­ców – po­my­ślał.

 

Szcze­gól­nie, że wy­jeż­dża­li oni na wa­ka­cje… ―> Zbędny zaimek.

 

miała czte­ry ręce, z któ­rych jedna para uno­si­ła się w górę… ―> Masło maślane – czy coś może unosić się w dół?

 

Na ich wzór pra­gnął zdo­by­wać pu­sty­nie Sa­ha­ry… ―> Ile pustyni liczy Sahara? Na czym polega zdobycie pustyni?

 

przed roz­ło­żo­ną na trzech pół­kach szafy wy­sta­wą tych pa­mią­tek. ―> Szafa służy do przechowywania odzieży i jej drzwi są z reguły zamknięte, trudno więc wyeksponować w niej kolekcję pamiątek.

Proponuję: …przed roz­ło­żo­ną na trzech pół­kach regału/ witryny/ etażerki wy­sta­wą tych pa­mią­tek.

 

a potem umiej­sco­wił ją obok tej musz­li. ―> Raczej: …a potem postawił ją obok musz­li.

 

Od­kle­ił twarz od po­dusz­ki. ―> Czym twarz była przyklejona do poduszki?

 

Krwa­we, ja­skra­we spoj­rze­nie lśni­ło w mroku i ewi­dent­nie wpa­try­wa­ło się w niego. ―> Lśnić mogą oczy, ale nie spojrzenie; wpatrujemy się w coś oczami, nie spojrzeniem.

 

Spa­ra­li­żo­wał go strach. Czuł, że serce bije mu jak dzwon… ―> Serce jak dzwon ma ktoś bardzo zdrowy i silny. Nie jest to określenie bicia serca kogoś, kto jest mocno wystraszony.

Proponuję: Spa­ra­li­żo­wał go strach. Miał wrażenie, że serce niemal się zatrzymało

 

Roz­sy­pa­ne jak kloc­ki lego frag­men­ty roz­trza­ska­nej musz­li… ―> Lego to nazwa marki, więc: Roz­sy­pa­ne jak kloc­ki Lego frag­men­ty roz­trza­ska­nej musz­li

 

 …czu­jąc, jak go­rą­ce dresz­cze znów ści­ska­ją mu barki. ―> Dreszcze nie są gorące. Są zimne z definicji i powodują drżenie/ dygotanie ciała, a nie jego ściskanie.

 

– Spa­dła z szafy – oświad­czył Filip. ―> Z szafy mogło spaść coś, co na niej stało/ leżało, a muszla znajdowała się wewnątrz mebla, nie na nim.

 

Wiesz, jak twój tata się na­tru­dził, by to wwieść do Pol­ski? ―> Wiesz, jak twój tata się na­tru­dził, by to wwieźć do Pol­ski?

 

Pod­czas śnia­da­nia za­nu­rzo­ny był w prze­my­śle­niach… ―> Raczej: Pod­czas śnia­da­nia pochłonięty był przemyśleniami

 

Czy to moż­li­we – za­sta­na­wiał się – by in­dyj­ska fi­gur­ka tego do­ko­na­ła? ―> Skoro zastanawiał się to myślał, więc powinno to został odpowiednio zapisane.

 

Śmie­jąc się i roz­ma­wia­jąc, nie­mal w ca­ło­ści za­po­mniał… ―> Śmie­jąc się i roz­ma­wia­jąc, nie­mal całkiem/ zupełnie za­po­mniał

 

od­wró­co­ny ple­ca­mi do po­dróż­ni­cze­go re­ga­łu. ―> Wcześniej pisałeś o szafie – regał i szafa to dwa różne meble. Sugeruję zdecydować się na ujednolicenie zapisu.

 

Po­zo­sta­wio­ny sa­me­mu sobie z pro­ble­mem chło­piec… ―> Po­zo­sta­wio­ny sa­m sobie z pro­ble­mem, chło­piec

 

swoje ulu­bio­ne fil­mi­ki o Mi­ne­craft’cie. ―> …swoje ulu­bio­ne fil­mi­ki o Mi­ne­crafcie.

 

Kiedy szó­sty obiekt do­się­gnął ziemi… ―> Rzecz dzieje się w pokoju Filipa, więc: Kiedy szó­sty przedmiot do­się­gnął podłogi

 

roz­pa­lo­ny stra­chem Filip… ―> Raczej: …zmrożony stra­chem Filip

 

Po­de­rwał się w górę i od razu… ―> Kolejne masło maślane – czy mógł poderwać się w dół?

 

– Main tum­ha­ara dil kha ja­oon­ga – prze­mó­wił hin­du­ski głos… ―> Głos może być, m.in. wysoki, niski, miły, cichy, głośny… ale głos nie może być ani hinduski, ani polski czy francuski, że na tym poprzestanę. Skąd Filip wiedział, że słyszy hinduskie słowa?

 

le­żą­ce na pod­ło­dze przed­mio­ty za­czę­ły uno­sić się w górę. ―> Kolejna paczka maślanego masła.

 

Mama i tata Fi­li­pa wpa­ro­wa­li do środ­ka. Świa­tło roz­my­ło mrok. A wtem, do­strze­gł­szy le­wi­tu­ją­ce wokół łóżka krzy­czą­ce­go syna przed­mio­ty, mama ukry­ła dłoń­mi wy­krzy­wia­ją­cy usta gry­mas szoku. ―> Nie brzmi to najlepiej.

Może: Rodzice Fi­li­pa wpa­ro­wa­li do środ­ka. Zabłysło światło, a mama, do­strze­gł­szy le­wi­tu­ją­ce wokół łóżka przed­mio­ty, skry­ła dłoń­mi usta wykrzywione gry­masem szoku.

 

Filip umilkł, i wska­zał na in­dyj­ską rzeź­bę… ―> Filip umilkł i wska­zał in­dyj­ską rzeź­bę

Pokazując coś, wskazujemy to, nie na to.

 

Mama na­to­miast po­pa­trzy­ła na niego gniew­nym spoj­rze­niem… ―> Mama na­to­miast po­pa­trzy­ła na niego gniew­nie

Patrzymy oczami, nie spojrzeniem.

 

a potem ci­snę­ła nią o zie­mię. ―> …a potem ci­snę­ła nią o podłogę.

 

 …wszy­scy pa­trzy­li tylko oszo­ło­mio­nym spoj­rze­niem… ―> …wszy­scy pa­trzy­li oszo­ło­mieni

 

por­tret wy­glą­dał nie­mal iden­tycz­nie co tamta zjawa. ―> …wizerunek wy­glą­dał nie­mal iden­tycz­nie jak tamta zjawa.

 

A wtedy – mó­wi­li – za­bio­rą go na wiel­ką po­dróż… ―> A wtedy – mó­wi­li – za­bio­rą go w wiel­ką po­dróż…  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka