Mężczyzna w stroju magika przystanął przed miejscem, w którym pustynia ustępowała pola zaskakująco bujnemu dywanowi traw. Oaza wyglądała jak namalowana przez dziecko, z granicą ostro zaznaczoną nagłym przejściem od brązów do zieleni, bez śladów wdzierania się pustyni w głąb roślinnej enklawy.
Gdyby trafił tutaj jakiś biolog, w osłupienie wprawiłaby go przecząca logice różnorodność występującej na terenie oazy flory, pochodzącej z różnych biomów. W tym miejscu pnie potężnych sekwoi sąsiadowały z palmami daktylowymi oraz dębami, świerki i sosny trwały w śmiertelnym uścisku banianów, a bliżej gruntu paprocie walczyły o miejsce do wegetacji z wysokimi, stepowymi trawami.
Jednak to, co zachwyciłoby każdego przyrodnika, na magiku nie robiło żadnego wrażenia. Przybysz rzucił okiem na ślady kół ciężkich pojazdów, które wdarły się do tego niewielkiego raju. Jak nieproszony gość w zabrudzonych butach, naniosły z zewnątrz rdzawego pyłu, zalegającego na liściach wzdłuż znikającej w gęstwinie ścieżki przejazdu. Magik zrobił krok i nieznośny pustynny skwar zamienił się w przyjemną rześkość wilgotnego lasu.
Kilkadziesiąt metrów dalej, pośród gęstego buszu, stały zaparkowane trzy białe toyoty landcruiser. Nikt nie pilnował pojazdów. Wewnątrz jednego z samochodów grało radio. Oprócz pytań Tiny Turner “What’s love got to do with it?” nie słychać było żadnych innych dźwięków. Nic nie szurało w zaroślach, żaden owad nie bzyczał wśród liści, a z koron drzew nie dobiegał choćby najcichszy ptasi trel.
Nie było tutaj życia innego, niż roślinne.
Za samochodami wyrastała wysoka kępa, spod której gdzieniegdzie prześwitywał szary kamień, świadczący o tym, że pod splotami bluszczu i poduszeczkami mchu leży ukryta budowla. Gdy magik obszedł ostatni pojazd, dojrzał szeroką, prostokątną wyrwę ziejącą pośród malachitowych liści. Wejście pulsowało dusznym mrokiem, rozmazywało kontury okalających je roślin. Mężczyzna bez strachu stanął na progu. W nozdrza uderzyła go fala stęchlizny doprawiona świeższym zapachem, żelazistym, przywodzącym na myśl zardzewiałe wspomnienie wzgórza nieopodal Jerozolimy.
Stuknął w nadproże wyjętą spod płaszcza laseczką, a wieńcząca ją gałka zapłonęła zimnym blaskiem, wydobywając z mroku długi, surowy korytarz. Pozbawione zdobień ściany umazane były świeżą krwią. Na całej długości przejścia leżały zmasakrowane zwłoki kilkunastu uzbrojonych mężczyzn w turbanach. Ich białe do niedawna szaty nasiąknięte były teraz lepką czerwienią, wypływającą z oderwanych kikutów rąk, pozbawionych głów karków i rozpołowionych tułowi.
Przybysz uśmiechnął się pod nosem i mruknął:
– Był Hamas, jest hummus.
Obawiając się ubrudzenia wysokich butów przelewitował nad rozczłonkowanymi ciałami. Przekroczył umieszczone na końcu korytarza drzwi. Znalazł się w okrągłej sali, której mrok rozświetlały pojedyncze smugi światła, wpadające do wnętrza przez wykute w sklepieniu świetliki. Środek komnaty zajmował niski katafalk.
Na granitowej płycie podwyższenia rozciągnięty był człowiek. Nie więziły go żadne sznury, pasy czy klamry, a mimo to poruszał się niemrawo, zaciskając pięści, jak gdyby próbował zerwać z siebie niewidzialne pęta. Magik zbliżył się do więźnia. Zauważył, że nieszczęśnikowi wyłupiono oczy, a oderwana żuchwa odsłaniała ruchliwy strzęp języka. Głęboka, poszarpana wyrwa w brzuchu pozwalała zajrzeć w głąb biologicznej maszynerii ciała, a jednak biedak wciąż żył.
Z końca laseczki z cichym kliknięciem wysunęło się trzydziestocentymetrowe ostrze. Magik przyłożył je do szyi uwięzionego mężczyzny.
– Sorry, Jaffar, jednak dziewic żadnych nie będzie. Miałeś dać znać i poczekać na moje przybycie, cymbale. Ale wiesz co? Powiem moim podwładnym, żeby ci trochę odpuścili. Powiedzmy, że zamiast siedemdziesięciu wygłodniałych demonów zabawiać się tobą będzie sześćdziesięciu dziewięciu. Swoją drogą, fajna liczba, co nie?
Magik pchnął głęboko, aż ostrze zachrzęściło o kręgosłup. Zrzucił znieruchomiałe ciało Jaffara na podłogę, po czym sam rozsiadł się na katafalku. Zmaterializował papierośnicę, wyjął cienką cygaretkę i zapalił, przykładając do niej opuszkę palca.
– Dobra, słoneczko, wiem, że się gdzieś chowasz – powiedział głośno magik i zaciągnął się śmierdzącym siarką papierosem.
Wpadając w smugę światła, błysnęło ostrze. Ze świstem cięło w głowę magika, lecz nie napotkało oporu. Opadło na wskroś i uderzyło w kamień, wypełniając całą salę głośnym brzdękiem. Sylwetka magika rozwiała się jak papierosowy dym.
Przy katafalku, rozganiając opar trzymanymi w obu rękach długimi nożami, stała naga piękność. Na jej odsłoniętych piersiach perliły się krople świeżej krwi, a całą twarz umazaną miała czerwienią, jak drapieżnik ucztujący na świeżym truchle upolowanej zdobyczy. Kobiecie za całe odzienie służył złoty, wsparty na szerokich biodrach, pas, który najwyraźniej był jedynie ozdobą, bowiem niczego nie zakrywał.
– Iluzja! – krzyknęła kobieta. – Nie jesteś człowiekiem. Ale zginiesz tak, jak ci, którzy zakłócili mój sen. Nikt nie będzie na mnie polował!
– No, już, już. Dość tej pretensjonalnej dramy. Zluzuj kształtne pośladki, schowaj noże, przywal kilka razy tą piękną główką w ścianę i przywitaj się ze starym kumplem.
Kobieta odwróciła się powoli na dźwięk dochodzącego zza jej pleców głosu. Warknęła i ruszyła na opartego o kolumnę mężczyznę. Magik westchnął. Pstryknął palcami i w eksplozji dymu zmienił swoją formę. W miejsce młodego mężczyzny z cylindrem, pelerynką oraz laseczką, pojawił się wysoki, czerwonoskóry diabeł. Wyrastające z jego czoła rogi drapały sklepienie, a skórzaste, poszarpane skrzydła omiatały przeciwległe ściany komnaty.
– Nie chcę nic gadać, ale te dwa eony snu trochę cię przytępiły – powiedziało monstrum warkliwie i z niesmakiem przyjrzało się swojemu ciału. – Głupia forma. Ani w tym poruchać, ani iść do restauracji albo kina. Tylko do kościoła pasuje, żeby straszyć durnych klechów i ich naiwne duszyczki.
– Lucyfer! – W okrzyku kobiety mieszały się ze sobą radość i niedowierzanie. Upuściła ostrza i przypadła do demona, który w międzyczasie zdążył wrócić do ludzkiej postaci. Wpiła się w jego usta, pocałowała namiętnie, po czym zrobiła krok w tył i strzeliła szatana pięścią w szczękę.
– Dobra, należało mi się. A teraz może wróćmy do buziaczków, co? – Lucyfer się uśmiechnął.
– Dlaczego mnie obudziłeś? Czyżby tam, w świecie ludzi, było już dla nas lepiej? – Zmieniła temat kobieta.
– Dużo lepiej, Anat. A może być cudownie, tylko potrzebuję twojej pomocy. Widzisz, od wieków szukam boskich niedobitków z panteonów wymordowanych przez skrzydlate szczury ojca. Znalazłem Heimdalla i Charona, ale nasza współpraca była krótka…
– O! A to dlaczego? – Z nieszczerym zdziwieniem zainteresowała się Anat.
– Różnica zdań. A konkretniej: ja żyję i mogę formułować zdania, a oni już nie bardzo.
– Mam tam wrócić i dać się zabić? Albo znów uciekać przed siepaczami Boga? Oszalałeś, Lucyferze!
– Nikt już na nikogo nie poluje. Ojciec traci wyznawców. Coraz ich mniej, mimo, że ludzi coraz więcej. Powiedziałem ci o tamtej dwójce byłych wspólników, a nie musiałem. Doceń to. Chcę być z tobą szczery.
– Haha! – Śmiech Anat wypełnił salę. – Szczery Lucyfer, a to dobre! Jedyna szczerość w twoim przypadku, to szczera niechęć do wszystkich i wszystkiego poza sobą samym.
– Demonizujesz, wiesz? Chodź ze mną, a pokażę ci, jakim pierdolnikiem stał się świat. Jest nawet lepiej niż za czasów dzikich imprez w Sodomie. Z wieku na wiek ludzkość wykazuje się sporą kreatywnością w zeszmacaniu się i upadlaniu. Zobaczysz. – Szatan zachęcająco wyciągnął dłoń.
– Niech będzie, Lucyferze. Ale jeśli kłamiesz, zabiję cię.
– Po pierwsze, ja zawsze kłamię. Nie pamiętasz? A po drugie, serio? Takim tandetnym tekstem znów zasuwasz? Och, Anat, myślę, że będziesz zachwycona współczesną literaturą. A jak już wspomnieliśmy o Sodomie, to pamiętasz z orgietek tę zabawę, którą nazwaliśmy “czerpakiem”?
– Na samo wspomnienie boli mnie tyłek. Czemu pytasz?
– Zobaczysz.
***
Drzwi hotelowego apartamentu uchyliły się nieznacznie i zatrzymały, przyblokowane czymś od środka. Lucyfer naparł nieco mocniej. Leżące na podłodze zmasakrowane ciało przesunęło się pod naporem i zaległo na plecach. Był też drugi trup. Leżał w kilku miejscach jednocześnie, całkiem kreatywnie zdefragmentowany.
Szatan westchnął i podszedł do siedzącej w obrotowym fotelu Anat. Ubrana w dres bogini na kolanach trzymała małego lwa. Zakrwawioną dłonią gładziła jego żółte futerko, wzrok miała wbity w ekran komputera. Nawet się nie odwróciła, kiedy diabeł stanął za jej plecami.
– Widzę, że znudziła cię już nauka o tym, jak zmienił się świat? – Szatan bardziej stwierdził, niż zapytał.
– Tak… – Boginka była zaabsorbowana oglądanym filmem. – To jest to porno, o którym mi opowiadałeś, tak? Przyznam, że nie do końca rozumiem całą tę technologię, ale ten zapis i to, co oni robią… Za niektóre z tych rzeczy nawet w Sodomie można by zostać zlinczowanym.
– Cieszę się, że ci się podoba. Cieszyłbym się bardziej, gdybyś hurtowo nie mordowała moich ludzkich przydupasów. – Lucyfer zerknął na ciała. – W tych czasach trudno znaleźć dobrych i dyskretnych. Wszystko przez te cholerne media społecznościowe. Przyjmiesz takiego na służbę, nawet mu wyklarujesz, co się z nim stanie, jeśli będzie paplał, a dureń i tak po jakimś czasie opublikuje tłita albo wrzuci na fejsa posta, bo myśli, że Lucyfer nie umie w technologie. Jeden nawet ustawił sobie status “W związku” ze mną. A jak się nim zająłem to się okazało, że mu nasz związek nie pasuje. Krzyczał długo i namiętnie. Z ciekawości zapytam: czemu zabiłaś tych tutaj?
– Myśleli, że nie usłyszę, kiedy szeptali o tym, że chętnie zjedliby mojego kotka.
– Im nie o kotka chodziło… Musisz się jeszcze podszkolić, jak się dzisiaj mówi.
– Aha. Fajnie. – Anat najwyraźniej nie słuchała uważnie, zbyt zafascynowana perwersyjną ekwilibrystyką, jaką w oglądanym filmie prezentowała doświadczona obsada płci obojga. A nawet więcej niż obojga.
– Przyszedłem ci powiedzieć, że jutro zaczynamy zdjęcia. Mamy gotową scenografię, załatwione rekwizyty, aktorów dobranych do ról, nawet zwierzęta. Scenariusz jest tak obrazoburczy, tak przesiąknięty perwersją, jak tylko się da. Ludzie od Disneya zrobili kawał dobrej roboty.
– Jesteś pewien, że się uda? – Anat zapauzowała nagranie. – Moja umiejętność, jak ją nazwałeś, pozbawiania halunów działa, kiedy mnie widzą i słyszą. Skąd mamy pewność, że zadziała przez zapisany obraz?
– Pozbawiania hamulców, a nie halunów, słoneczko. To krótkie nagranie, które zrobiliśmy tydzień temu, pamiętasz je? Testowe, z użyciem twojego daru. – Lucyfer obrócił boginię przodem do siebie. – Wysłaliśmy je dwudziestu losowym klechom. Efekt jest zadowalający. Tylko jeden się oparł.
– A co z resztą? – Zaciekawiła się Anat.
– Siedemnastu jest w trakcie przenoszenia do innych parafii, dwóch zostało osobistymi asystentami lokalnych arcybiskupów. Możesz nie rozumieć pewnych zależności, ale to oznacza sukces. A kiedy wypuścimy film, będzie jeszcze lepiej.
– Ci, którzy głęboko wierzą, zdołają się oprzeć. Poza tym, jak chcesz zmusić wszystkich do obejrzenia naszego fejmu?
– Filmu, nie fejmu. – Lucyfer znów poprawił boginię. – Tym się nie martw. Takich, co głęboko wierzą, jest zaledwie garstka. No i nikogo do niczego zmuszać nie będziemy. Machina promocyjna zrobi szum, który sprawi, że każdy zechce obejrzeć to arcydzieło. Choćby tylko dlatego, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście jest o co podnosić larum. A jak wiadomo, kochana, ciekawość to pierwszy stopień do piekła.
Anat przyjęła zapewnienia Lucyfera za dobrą monetę i straciła zainteresowanie rozmową. Odwróciła się z powrotem do monitora. Wcisnęła przycisk play na odtwarzaczu, po czym skwitowała wyjaśnienia Lucyfera krótkim:
– Fajnie.
***
Ilość spływających do piekła dusz prawie się podwoiła, a od premiery minęły dopiero dwa miesiące.
Jeszcze niedawno każdy potępiony gotował się we własnym kotle, miał diabła prowadzącego, indywidualny program cierpienia i inne luksusy. Ale teraz… Teraz było źle. Kotłów brakowało, diabły upychały w jednym po pięć, sześć osób, często najpierw nasmarowując delikwentów lubrykantem. Do pręgierzy stały kolejki, sprzęt do ukrzyżowań wypożyczano na zapisy, pomniejsze demony były zmuszane do pracy w nadgodzinach. Morale załogi piekła spadało z dnia na dzień. Wielu straciło zapał, wypaliło się zawodowo i poszło na chorobowe. Handel wodami Styksu kwitł w najlepsze, nikt się już nawet nie krył z kontrabandą, więc niejeden demon się rozpił i rzucił robotę w anioły.
Te czarty, które mimo wszystko wykonywały swoją pracę, coraz częściej szeptały o nieudolności administracji, klęły na dział planowania, nie potrafiący przewidzieć długofalowych skutków podjętych decyzji, oraz narzekały na ledwo zipiący, przytłoczony problemami kadrowymi departament zasobów diablich.
Na domiar złego, handlujący bronią oraz sprzętem AGD znajomy demon z hinduskiego panteonu nie przysłał obiecanych narzędzi tortur, a pozbawieni nadzoru potępieni wałęsali się po całym piekle, tak jakby było jakimś Sosnowcem, albo inną miejscowością turystyczną.
To zaś, co działo się w świecie ludzi przechodziło już wszelkie pojęcie. Nawet demoniczne. Masowe orgie, masowe mordy, masowe ofiary, masowa panika. Dwoma słowami: masowa rozpierducha. A najdziwniejsze w tym wszystkim było to, że Bóg i jego anielskie zastępy jeszcze się nie wtrąciły.
Poirytowany Lucyfer kroczył w kierunku pałacu, nie zwracając uwagi na ukradkowe, pełne dezaprobaty spojrzenia mijanych podwładnych. Grupka łażących samopas potępieńców o azjatyckim rodowodzie nawet do niego podeszła i potraktowała jak punkt informacji. Mieli czelność zadawać jakieś pytania! Tylko im aparatów fotograficznych brakowało! Szatan obiecał sobie, że gdy wszystko wróci do normy, wymyśli kilka nowych, wyjątkowo okrutnych tortur, bo to już zakrawało na skandal!
Przekroczył wrota pałacu i szerokimi korytarzami dotarł do sali głównej, której środek zajmował imponujący, kościany tron władcy. Siedziała na nim Anat, otoczona wianuszkiem najważniejszych diabłów. U jej stóp leżało lwiątko. Uśmiechnęła się szeroko na widok Lucyfera. Najwyraźniej czekała na jego przybycie.
– Nie będę udawał zaskoczonego tym, co się zaraz stanie, bo aż tak głupi nie jestem. Tylko strasznie to tandetne, Anat – zaczął Lucyfer. – Zajęcie mojego tronu, teatralne oczekiwanie, żeby mnie poinformować, że teraz ty jesteś królową piekieł…
– Cesarzową – wtrąciła Anat.
– Wybacz. Cesarzową piekieł. Do tego to kółeczko wzajemnej masturbacji, złożone ze zdradzieckich mord moich generałów i cała ta żałosna dramaturgia, która ująć mogłaby tylko spragnione sensacji gospodynie domowe… Myślałem, że stać cię na więcej.
– Wszystko umiesz zepsuć, Lucyferze – odparła zdegustowana Anat. – Dlatego nie będę z tobą dyskutować. To dzięki tobie mogę znów rozkoszować się uwielbieniem, więc znaj moją wspaniałomyślność: daruję ci życie. A teraz wypadaj.
– Prawidłowo mówi się: spadaj – poprawił boginię szatan.
– Belialu, odprowadź Lucyfera do granic Piekła i dopilnuj, żeby dotarło do niego, czego powinien oczekiwać, jeśli znów wejdzie do mojego pałacu – wycedziła bogini, zwracając się do stojącego po jej prawej patykowatego demona o tępym wyrazie pyska.
Belial podszedł do Lucyfera, złapał go za ramię i pociągnął ku wyjściu. Zdetronizowany władca piekła o dziwo nie oponował. Cesarzowa Anat miała z kolei nadzieję, że Lucyfer choć raz się odwróci, by mogła mu rzucić pogardliwy uśmieszek i okazać swoją wyższość.
Ku jej niepomiernej irytacji szatan nie zerknął za siebie. Umiał zepsuć wszystko.
***
Gdy tylko opuścili salę tronową, znikając Anat z oczu, Lucyfer wyszarpał rękę z uścisku Beliala i zdzielił go w głowę laseczką.
– Belial, durniu, nie wczułeś się przypadkiem za bardzo w powierzoną ci rolę? Że też tobie kazała mnie wyprowadzić, głupia pinda. Liczyłem na kogoś inteligentniejszego, jak Asmodeusz albo Mammon, ale jak się nie ma, co się lubi… choć lubi to za mocne słowo.
– Co teraz, Lucyferze? – zapytał skarcony demon, masując czubek łysej głowy.
– Jedziemy w górę.
– Windą do nieba? – Na gadzim pysku demona pojawił się wyraz, który miewają na twarzach dzieci, zachwycone czymś niespodziewanym. Czymś, co uważają za magiczne. Tyle, że dzieci nie mają kilkucentymetrowych zębisk, pionowych źrenic i błyszczących, pokrytych łuską łbów. Widok był więc dość groteskowy.
– Belialu, proszę nie używaj tego określenia. Nie cierpię go od czasu, gdy zaliczyłem kilka polskich wesel.
Szatan poprowadził korytarzem do najbliższej windy, a gdy zamknęły się drzwi, nacisnął na panelu sterującym guzik opatrzony ideogramem oka wpisanego w trójkąt. Nucąc jakąś melodię, której Belial nie znał, poirytowany Lucyfer wystukał na klawiaturze tajną kombinację klawiszy: dwa, plus, jeden.
Z głośniczka pod sufitem popłynęły pierwsze dźwięki “Stairway to haven” Led Zeppelin, co Lucyfer przyjął z wyraźną ulgą. Szarpnęło i winda ruszyła ku królestwu niebieskiemu.
***
Głowa Świętego Piotra raz po raz uderzała w złotą bramę niebios. Nieliczne, oczekujące na wejście dusze, przerażone rozpierzchły się po okolicznych chmurkach.
– Z życiem! Mocniej, bo chyba nie słyszą naszego kołatania – zakomenderował Lucyfer.
Belial ochoczo spełnił polecenie, tłukąc głową klucznika tak mocno, że z aureoli aż iskrzyło. Nie minęły dwie zdrowaśki, kiedy DIEphone w kieszeni Lucyfera zawibrował, a z głośnika popłynął refren “Hit me baby one more time” Britney Spears. Szatan odczekał, aż zapętlony fragment piosenki wróci do początku i dopiero wtedy odebrał.
– Musimy pogadać. Tylko każ Piotrusiowi nas wpuścić – odezwał się szatan pierwszy.
– Raczysz żartować, Lucyferze – parsknął Bóg. – Wiedziałem, że się zjawisz, po raz kolejny pokonany przez własne machinacje. Wystarczyło poczekać.
– To dlatego nie interweniowałeś ze swoimi zastępami na Ziemi, kiedy zrobiliśmy… To znaczy, kiedy Anat zrobiła z niej straszny bajzel? Żeby móc mi powiedzieć, że znów miałeś rację? – zapytał z wyrzutem Lucyfer i kontynuował urażonym tonem. – Czyli co? Kończymy? Apokalipsa, tak? Tylko pozwól, że gdzieś sobie przycupnę na boku i będę wyłącznie widzem tego dramatycznego i dramatycznie pretensjonalnego spektaklu. Piekłem dowodzi teraz Anat, jej na głowę spuszczaj zastępy niebieskie.
– Nie dramatyzuj, Lucyferze. Mógłbym to skończyć Apokalipsą, lecz jeszcze nie pora. Mogę cofnąć czas, lecz wiesz, że ta zmiana obejmie tylko ludzi – wyjaśnił Stwórca. – Na Anat i sytuację w piekle nie zadziała. Twoja rola w tym, by się nią zająć.
– Jak niby? Sam? Z tym durniem Belialem?
Na dźwięk swojego imienia, towarzyszący Lucyferowi demon spojrzał na swojego pryncypała, dając maltretowanemu Piotrowi moment wytchnienia.
Wtem rozchyliły się wrota niebios, za progiem których stała armia skrzydlatych wojowników, z archaniołami Michałem i Gabrielem na czele. Imponujący widok aniołów w pełnym rynsztunku wojennym zrobił na Belialu piorunujące wrażenie. Demon zamarł z rozdziawionym pyskiem, pozwalając świętemu wyślizgnąć się z miażdżącego uścisku.
Zaskoczony Lucyfer odsunął słuchawkę od ucha, bezwiednie naciskając ikonkę trybu głośnozłorzeczącego.
– Wypożyczam ci ich do czasu, gdy pozbędziesz się boginki. Są na twoje rozkazy. – Z głośnika popłynęły ostatnie słowa Stwórcy, po czym rozległ się sygnał zakończonego połączenia.
***
– Mamy czekać na granicy światów? A ty spróbujesz załatwić sprawę bez naszego udziału? Nie po to Bóg oddał nas pod twoją komendę, Lucyferze.
– A no, właśnie, Michale. Oddał pod komendę, więc poczekacie tutaj, kiedy ja spróbuję zminimalizować straty. – Lucyfer czuł się wyjątkowo pewnie, nawet stojąc przed srogim obliczem ponurego archanioła. – Wiem, że jesteście na mnie źli za tę akcję z Heimdallem. Swoją drogą, Bóg wykazał się szczególnym okrucieństwem, zabraniając wam dostępu do netu i pozbawiając możliwości obserwowania świata ludzi. Oni, człowiecze robactwo, mogą robić co chcą, a wy, najbardziej oddani boscy słudzy, jesteście traktowani jak banda opierzonych przedszkolaków, co to nie może nawet pornosów pooglądać bez kontroli rodzicielskiej. Dobrze mówię, Arnoldielu?
Adresat pytania, stojący za Michałem barczysty anioł o kwadratowej szczęce, zacisnął usta w wąską kreskę i zgromił Lucyfera wzrokiem.
– Pamiętam, że byłeś bliski odejścia razem ze mną. Prawda, przyjacielu? – nagabywał dalej Lucyfer.
– Przeginasz – warknął Gabriel.
– Wybacz, na wspominki mi przyszło. Dawno was nie widziałem i się stęskniłem. Pamiętam przecież dobrze, że i ty miałeś kiedyś pewne wątpliwości, Gabrielu… Już, już, skończyłem – zmitygował się Lucyfer na widok rozpalającej się jasnym światłem aureoli archanioła Michała. – Uspokój się i zgaś to coś nad głową, dobra? Jak mówiłem, idę solo, wy jesteście planem awaryjnym. Jak mój sposób zawiedzie, dam wam znać. Wtedy wkraczacie, w glorii i chwale, tak jak lubicie. A tymczasem dam wam możliwość poznania wroga. Belial zaraz to załatwi.
I rzeczywiście, z mgieł kłębiących się na granicy światów wychynęła po chwili zgarbiona postać wysokiego diabła. Belial, stękając z wysiłku, ciągnął za sobą wózek z ogromnym telebimem. W ślad za nim z mlecznych oparów wyszło kilka pomniejszych demonów, taszcząc komplet głośników systemu dolby surround oraz agregat prądotwórczy.
– Chyba do reszty ci odbiło, skoro myślisz, że będziemy oglądać herezję, z powodu której tutaj jesteśmy! – oburzył się Michał święcie, pojmując zamysł szatana.
– A ja, głupi, zawsze myślałem, że rozsądny generał wie o kluczowej roli, jaką odgrywa poznanie przeciwnika przed przystąpieniem do walki. Zrobisz jak zechcesz, twoja wola. Ponoć wolna. – Lucyfer puścił oczko do archanioła. – W każdym razie, masz tutaj pilota. Jakbyś nie ogarnął, to Belial zostaje i pomoże ci go obsłużyć – zaszydził Lucyfer i rzucił urządzenie Michałowi.
Następnie szatan skłonił się, zawinął pelerynką i zniknął w tandetnej, prestidigitatorskiej eksplozji gęstego dymu.
***
Lucyfer w postaci magika bez przeszkód wkroczył do głównej sali pałacu, nonszalancko postukując laseczką o gładką posadzkę, wybrukowaną najlepszymi chęciami. W centrum, na tronie, półleżała Anat, zabawiając się z demonami i streamingując dla swoich wiernych coś w rodzaju mszy, tyle że bez liturgii, za to z dużą ilością seksu. Takie podejście do obcowania z bóstwem, o dziwo, cieszyło się wiele większym zainteresowaniem niż podejście tradycyjne, z modłami, śpiewami i straszeniem gniewem bożym. U stóp siedziska leżało jej zwierzątko, łapczywie zlizując krew z trzymanej między łapkami ludzkiej nogi.
Lucyfer skonstatował, że plan wypalił aż za dobrze. Moc Anat pozbawiła ludzi hamulców, dając im możliwość pokazania prawdziwej natury, dotychczas skrywanej pod fasadą moralności, kulturowych uwarunkowań oraz strachu przed prawem i społecznym ostracyzmem. No i teraz ich świat nie prezentował się wiele lepiej od piekła. Władza w rozsypce, brak jakiejkolwiek kontroli, wojny, gwałty, mordy, konwenty fantasy, ofiary z ludzi, orgie i każde z możliwych zboczeń, stały się czymś normalnym. Tak, jakby łódzkie Bałuty rozlały się na cały świat. I to w zaledwie dwa miesiące.
– Bądź pozdrowiona, cesarzowo piekła! – krzyknął Lucyfer, zwracając na siebie uwagę bogini.
Kotłujące się przy władczyni demony skoczyły na równe nogi, złapały za broń. Anat uniosła się na łokciach i wykrzywiła twarz w grymasie wściekłości. Gestem rozkazała nagrywającemu ją słudze przerwać transmisję.
– Lucyferze, czyżby Belial nie wyjaśnił ci dostatecznie zrozumiale, czym zakończy się twoja kolejna wizyta w moim pałacu? – Bogini wyciągnęła przed siebie dłoń, spojrzała wymownie na szatana i pstryknęła palcami, gotowa napawać się widokiem otaczających ją demonów, ruszających, by z furią rozszarpać intruza na strzępy.
– Strasznie pretensjonalna jesteś, Anat. Te teatralne gesty. Okropne to i sztuczne – wygłosił swoją opinię Lucyfer i naśladując boginkę również uniósł rękę. Demony ani drgnęły.
Zdezorientowana Anat przebiegła wzrokiem po demonicznych sługach. Rozchyliła usta, aby krzykiem ponaglić ich do wykonania rozkazu.
Nie zdążyła.
Lucyfer wystawił skierowany w dół kciuk. Kilkanaście sztyletów, mieczy, włóczni, wideł, a nawet jeden scyzoryk, przebiło ciało samozwańczej władczyni piekła, przygważdżając ją do tronu. Jej totumfackie lwiątko zdążyło jedynie syknąć, zanim zniknęło w paszczy długopyskiego Melmeka – demona, dla którego kotowate stanowiły największy przysmak.
– Jak poduszeczka na igły – zadrwił szatan, ciesząc wzrok widokiem konającej bogini. – I wreszcie ktoś zjadł twojego kotka. Jakieś ostatnie przedśmiertne słowa, godne cesarzowej?
– Lu… cyferze… – Imię szatana wybulgotało razem ze spienioną krwią spomiędzy warg Anat.
– Czekaj, czekaj. Pomogę ci. – Prawowity władca piekła podszedł do umierającej. – I ty…
– Lu… cyferze…
– …przeciwko mnie? No i mamy to. – Lucyfer klasnął w dłonie. – Trochę ci pomogłem, w zasadzie to plagiat pewnego Cezara, ale nigdy nie byłaś zbyt lotna, więc niczego błyskotliwego nie można się było spodziewać. Dobijcie ją i pozbądźcie się ścierwa – rzucił do oczekujących na rozkazy demonów, a następnie zmaterializował telefon. Wybrał kontakt i nacisnął ikonkę połączenia. Bóg odebrał prawie natychmiast.
– Mów – nakazał Lucyferowi Stwórca.
– Załatwione. Możesz cofać czas.
***
– Wyprostuj się, musimy wyglądać godnie! I przestańże przestępować z nogi na nogę, bo każę ci szorować toalety w feast foodach na piątym poziomie.
Upomniany Belial wyciągnął się jak struna, przerażony nakreśloną perspektywą czyszczenia chlewu, jaki zostawiały ghoule, żerujące na potępieńcach skazanych na cierpienie za grzech łakomstwa. Pozostałe demony otaczające tron Lucyfera również się wyprężyły. Nie chciały głupio podpaść szefowi w tej podniosłej chwili.
Wtem do sali wpadł zziajany pomniejszy diabeł, potknął się i przeszorował na brzuchu przez całą długość posadzki, aż pod sam tron. Pośpiesznie przyklęknął i, nie śmiejąc spojrzeć swojemu władcy w twarz, wybełkotał w stronę podłogi:
– Są już w pałacowych korytarzach, panie.
Szatan odprawił diabła, gestem rozchylając płyty posadzki i dla zabawy posyłając niezdarnego sługę na samo dno dziewiątego poziomu, pomiędzy umarłych dewotów i pseudoekspertów z telewizji śniadaniowych. Krzyki spadającego nieszczęśnika zostały zagłuszone chrzęstem pancerzy, w które odziani byli wkraczający do sali goście.
Lucyfer wstał z tronu i ruszył naprzeciw prowadzącemu czoło kolumny archaniołowi Gabrielowi.
– Cieszy mnie, że tylu z was zmądrzało, bracia! Akurat nie mamy braków kadrowych, jednak na pewno znajdziemy wam jakieś ciekawe zajęcia! – Niekłamane radość i entuzjazm aż wylewały się z szatana.
– Na razie nie mieliśmy się gdzie podziać, ale to, że porzuciliśmy Boga, nie oznacza, że będziemy służyć tobie – odpowiedział Gabriel, biorąc na siebie rolę rzecznika nowoupadłych aniołów.
– Nie, no, jasne, że nie! U nas jest swoboda działań! Mniej więcej taka jak w Korei Północnej, ale to i tak lepiej, niż tam, na górze. Na razie się rozgośćcie, porozglądajcie, nawiążcie znajomości, a kiedy któryś będzie gotowy, to podpiszemy stosowne umowy i określimy zakres obowiązków. Bez pośpiechu!
Lucyfer zbliżył się do archanioła, familiarnie objął go za ramię i wyszczerzył równe, białe zęby w szczerym – jak przystało na Pana Kłamstw – uśmiechu.
– Szkoda, że Michał z wami nie przyszedł. Chciałem mu podziękować za generalski zmysł taktyczny, który nam zaprezentował. Mam nadzieję, że film się wam podobał. – Szatan pociągnął delikatnie archanioła w stronę tronu. – No, to część oficjalną mamy chyba już za sobą. Teraz czas na zabawę! Specjalnie dla ciebie, Gabrielu, sprowadziłem kilka dziewic. Wiem, że masz takie jedno niespełnione marzenie… Będziesz mógł im ostro pozwiastować! I tym razem osobiście, bez żadnych wynaturzonych boskich in vitro.